24-08-2007, 16:19 | #1 |
Reputacja: 1 | Mroczne Wieki: wampir bizantyjski Za pozwoleniem niezwykle uprzejmej przedstawicielki administracji Miry zakładam temat poświęcony sesji Wampire: Dark Ages odbywającej się w realiach Europy średniowiecznej w Konstantynopolu. Jeżeli ktokolwiek ma jakiekolwiek komentarze, uwagi, pomysły, zapraszam do dyskusji. Jeżeli ktoś uważa, że coś zawaliliśmy, albo, że jakiś motyw wykorzysta na swojej sesji, także zapraszam do rozmowy. Postaram się co kilka dni dorzucać następny odcinek opisujący sesje, tak, że pole do dyskusji będzie ciągle otwarte. Proszę tylko niespecjalnie zwracać uwagę na super jakość stylu. To nie opowiadanie, jakie są zamieszczane w tym portalu. To relacja z sesji wyrażająca pewną wizję Mrocznych Wieków, która niekoniecznie musi się zgadzać z wizja innych GMów oraz graczy. Zapraszam do dzielenia się wszelkimi uwagami. Moja postać to Kelly de Sept Tours, Torreador VII pokolenia. -------------------------WSTĘP---------------------------- Pytasz, synu o Bizancjum tamtych lat. Chętnie opowiem, ale najpierw wysłuchajmy wspaniałych dźwięków harfy oraz uraczmy się dobrą Rh-. Do Bizancjum przybyłem wiosną 1190. Rzecz jasna, byłem już tam wcześniej. Mniej więcej 35 lat przebywałem pod opieka swojego wampirzego ojca Nestora, który jednocześnie był dosyć wysokiej rangi urzędnikiem dworskim. Urzędników takich było jednak wiele tysięcy, większość kompletnie niepracujących, dlatego można było tam ukryć nie tylko wampira, ale całe ich stado. Zresztą właśnie stado takie się tam kryło. Dlaczego wracałem wtedy do Bizancjum? Musimy się nieco cofnąć. Urodziłem się 60 lat wcześniej w Normandii w biednej rodzinie rycerskiej. Mięliśmy mały zameczek oraz kilka wiosek. Na jedną, czy dwie osoby byłoby to całkiem wystarczające, ale nasza rodzina była mocno rozrodzona, toteż, nie powiem, ze biedowaliśmy, ale dostatku nie było. Włości nazywały się Sept Tours, stąd moje nazwisko. Dodatkowym problemem była kwestia władania Normandią, która nieraz stawała się polem walki pomiędzy władcami francuskimi oraz angielskimi, co przynosiło zniszczenie pól, sadów, wiosek. Ponadto trzeba było opowiadać się zawsze za zwycięzcą rywalizacji, jeżeli chciało się utrzymać włości. Wampirem stałem się jako stosunkowo młody człowiek, acz dorosły. Przemienił mnie Torreador Nestor, ratując od odejścia do przodków, gdyż byłem ciężko ranny. Dlaczego to zrobił? Nie wiem, mówił, że poczuł do mnie sympatię. Podróżując przez Francję spotkał mnie czyniąc swym wampirzym dzieckiem. Niestety, nie wędrował sam, lecz w towarzystwie Tsimisce Neposa, który stał się moim największym wrogiem. Podobno Nestor oraz Nepos pokłócili się o mnie i odtąd stali wrogami. Właśnie Nestor wychowywał mnie potem w Bizancjum, uczył, poznawał z wampirzym światkiem oraz z całym bizantyjskim obyczajem, odmiennym od tego, co widywałem we Francji. Wzorem wampirzego ojca zostałem urzędnikiem. Był to okres świetności Bizancjum, panowanie wielkich cesarzy Komnenów. Później jednak tron objął szaleniec, obalony przez tłum, który wybrał Izaaka Angelosa oraz początek nieszczęść cesarstwa. Nieszczęść tych jednak niespecjalnie doświadczałem przebywając w Konstantynopolu. Zresztą pewnego dnia ojciec stwierdził, że udam się z szlachetnym biskupem w poselstwie do Francji, gdzie będziemy szukać najemników, których cesarz mógłby zatrudnić. Bowiem jedyne, czego trochę jeszcze posiada Konstantynopol to pieniądze. Biskup miał imię – tu nachyliłem się do ucha szepcząc owo imię. Ha, nie rób takiej zdziwionej miny, synu. Dokładnie tak, jak słyszysz, był to obecny patriarcha. Wtedy był jeszcze biskupem, pełniącym stanowisko specjalnego wysłannika cesarza. Powiedziałbym, że była to szczęśliwa okoliczność, gdyż poznałem podczas drogi biskupa, jako osobę światła oraz niezwykle zainteresowaną wampirami. Jak niewielu duchownych wiedział o nas, kontaktował się z nami, świadczył pewne usługi nie będąc niczyim ghulem. Miał także nie najgorszy stosunek do łacinników, toteż był naturalnym kandydatem na posła, przy którym zostałem sekretarzem. Miałem jednak jeszcze pewną nieoficjalną misję. Otóż polecono mi przyprowadzić jak najwięcej wampirów do wzmocnienia obrony miasta przed napadami innych. Bowiem nasze miasto stanowi łakomy kąsek, niezwykle łakomy dla wszystkich. W owym czasie kierowali miastem Torreadorzy przy pomocy Brujahów oraz Kapadocjan. Kapadocjanie, jak wiesz, byli zainteresowani przede wszystkim badaniami, Konstantynopol był, także jest, wielką skarbnicą mądrości. Ksiąg ci tutaj dostatek. Toteż Kapadocjanie zadowoleni czasem pełnili rolę doradców nie pchając się jednak na pierwszy plan. Natomiast Brujah to sprawa inna. Pamiętasz pewnie, jak Brujahowie próbowali urządzić wzorcowe społeczeństwo. Ventrue rzymscy niszcząc Kartaginę zniszczyli ich plany, jednakże nie oznacza to, że Brujahowie zrezygnowali. Były książę pozwolił im się osiedlić tutaj, zawarł sojusz, przy czym Brujahowie mieli pomóc bronić miasto, Toreadorzy natomiast zgodzili się na pewne eksperymenty społeczne, które Brujahowie chcieli wypróbować przed stworzeniem owego społeczeństwa, które byłoby dobre dla ludzi oraz wampirów. Jasne, ze obecnie wszystkie te plany wzięły w łeb, Konstantynopol zaś wygląda zupełnie inaczej niżeli kiedyś, miastem rządzą zaś raczej nie klany tylko koterie, jednak, co ciekawe, regentem obecnym jest właśnie Brujah. Cały ten system działał przez jakiś czas, jednak w Konstantynopolu znalazło się tyle wampirów, że upilnować się tego po prostu nie dało. Koterie, klany zaczęły się bić. Normalny wampir nie był zdolny do samodzielnego przejścia ulicą, bowiem był narażony na zaatakowanie przez wampirze bandy terroryzujące daną dzielnicę. Tym bardziej, ze jeżeli popatrzysz na pokolenie konstantynopolitańskich wampirów, odejmij gdzieś dwa od średniego pokolenia Europy. Dlatego wampir, który chciał realizować swoje plany, mieć zapewnione bezpieczeństwo oraz chciał przyczynić się do obrony miasta musiał szukać sojuszników. Dlatego tez miałem znaleźć ich ojcu. Zresztą była jeszcze jednak przyczyna, o której się dowiedziałem później. Ojciec wysyłając mnie chciał zapewnić mi bezpieczeństwo. Książę zaczynał szaleć, a także on był zagrożony. Wyjazd do Francji był średnio udany pod względem sojuszników, jednak wiele rzeczy się też udało. Przede wszystkim poznałem wampirzych władców Francji, niestety, także im nieco podpadłem. Wprawdzie to nie za moją przyczyna, ale innego wampira, który ze mną podróżował, nie mniej wampiry paryskie mogą łączyć moją osobę, przynajmniej pośrednio, z nagłym zainteresowaniem się templariuszy dziwną sytuacją nagłego postarzenia się pewnego strażnika (zdolność Kapadocjan). Niemniej, wyświadczyłem także królowi wampirów Alexandrowi kilka przysług, pomogłem też jego synowi, którego wyprawił na Węgry, zresztą obecnie ten syn jest moim sojusznikiem. Przypuszczam więc, że owa sprawa paryska została wykreślona. Kolejna sprawa to zapoznanie oraz sojusz z wampirzą księżną Orleanu. Dzięki nam, utrzymując władanie Orleanem, weszła do grona bliskiego królowi wampirzemu Alexandrowi. Król, notabene, jest Ventrue. Co ciekawe, jest żonaty. Jego małżonka to piękna, dostojna wampirza dama. Ponoć się bardzo kochają, co strasznie szokuje wrogów króla, którzy zazdroszczą mu tak wspaniałego uczucia, rzadkiego oraz niedostępnego większości wampirów. Jednakże Alexander przebywa w Paryżu od czasów rzymskich i naprawdę, jest tak potężny, ze niewielu poważa się wystąpić przeciwko niemu. Właśnie w Paryżu poznałem dwie osoby, które także ty znasz, mianowicie Caellagh de Sept Tours oraz małą Mariettę. Znaczy wiem, ze Marietta to nie jest jej prawdziwe imię, jednak zawsze go zapominam. Obydwie przebywały w elizjum paryskim, którym są stare łaźnie rzymskie. Marietta bowiem jest Salubrii. Wiesz sam, jakąż tragedię przeżyli Salubrii. Jest ich niewielu, Marietta zaś nawet bała się gdziekolwiek wychodzić. Gdyby nie to, ze w elizjum krew serwowano darmo, prawdopodobnie umarłaby z głodu, gdyż może pić tylko z tych osób, które dobrowolnie wyrażą na to zgodę. Rzecz jasna, niemal nikt nie wie, ze jest Salubrii. Dla wszystkich jest po prostu młodziutką Torreadorką, którą Caellagh się opiekuje. Caellagh zaś to owa harfiarka, której występ oglądaliśmy wcześniej. Jest ślepa, tak, ślepa. Została bowiem przeistoczona niewidoma i sam proces przeistoczenia nie zmienił tego. Jest też jednym z najlepszych muzyków, jakich kiedykolwiek słyszałem. Cóż, jest Torreadorką. Ma przy tym to samo nazwisko, co ja. Nie jest to bynajmniej przypadek. Caellagh urodziła się, jako księżniczka celtycka. Losy rzuciły ją jednak do Paryża. Tam starała się jakoś przeżyć, kiedy zaproponowałem jej przeprowadzkę do Konstantynopola. Jej, oraz Merieccie. Musiałem ją trochę namawiać, jednak zgodziła się, wprawdzie czasowo, ale mam nadzieję, ze zostanie na długo, tym bardziej, ze oficjalnie występuje, jako małżonka Francoise de Sept Tours, mojego kuzyna, który jest obecnie jednym z najwyższych dowódców wojsk cesarskich oraz posiadaczem kawałka ziemi w Tracji. Skąd Francois w Konstantynopolu? No, to jest zupełnie inna bajka. Niestety bardzo nieprzyjemna. Otóż w Paryżu pojawił się Nepos. Tak, ten Nepos, wróg mojego ojca, który postanowił się zemścić na mojej rodzinie. I zemścił się, przekształcając mojego rodzonego syna. Rodzonego, którego nawet nie wiedziałem, ze mam. Wprawdzie byłem, jako człowiek żonaty, jednak nie wiedziałem, że zostawiłem ciężarną małżonkę. Nepos przekształcił go, natomiast dwójkę jego dzieci, czyli moich wnuków porzucił gdzieś w Azji Mniejszej. Widziałem zarówno syna, jak i Neposa w elizjum. Rozmawiałem z synem, Tsimisce. Szczęśliwie nie był jeszcze całkiem zepsuty, chociaż Nepos próbował ładować w niego całą obrzydliwą wiedzę Tsimisce. Zareagowałem błyskawicznie. Natychmiast pognałem do Sept Tours. Tam rodzinie przedstawiłem się, jako syn owego Kelly’ego, który kiedyś zaginął, na co miałem odpowiednie dokumenty. Przy pomocy prezencji przekonałem głowę rodu, ze w Konstantynopolu czeka ich sława oraz bogactwo. No i ten senior, którym był mój rzeczywisty, żyjący ojciec, podjął decyzję, ze cały ród się zwija i udaje do Konstantynopola, zaś majątek oddaje się do dzierżawy duchownym. Udali się więc statkiem przez Bordeaux do Konstantynopola, wraz z nimi zaś Caellagh i Marietta. Tam właśnie Caellagh i Francois poznali się, polubili. Caellagh zghulizowała po jakimś czasie Francois i zaczęli stanowić oficjalna parę przedstawiając się potem, jako małżeństwo. Cóż, szkoda, ze nie mogą mieć normalnych dzieci. We Francji spotkałem także Anne, moją narzeczoną. Nieliczne wampiry kochają oraz są kochane, chociaż trzeba przyznać, ze chyba najliczniejsze się właśnie Toreadorzy. Anne nosi nazwisko de Luxemburg i jest hrabiną. Po przekształceniu pewien czas przebywałem w jej zamku we Francji, wtedy pokochałem ją trochę sztubacką miłością, trochę rycerską. Było to zadurzenie chłopca widzącego damę piękną, dystyngowaną, inteligentną. Ale czy dobrą? Nie, tego nie można powiedzieć. Anne jest Lasombrą, czyli klanem największych intrygantów mających największe ego pod słońcem. Jednakże, stało się coś, czego nie przewidywaliby nawet trubadurzy prowansalscy, owa bezlitosna hrabina pokochała mnie także prawdziwą miłością. Rzecz jasna, musimy nasze uczucie skrywać, gdyż ani ja ani ona nie jesteśmy potężni niczym król Alexander, nasze klany zaś nie przepadają za sobą. Dodatkowo, miłość wzbudza taką zazdrość wampirów, że wielu pragnie zabić takie kochające osoby. Udajemy więc, że jestem wampirem związanym przez Anne. Jest to nieprawda, bowiem, wprawdzie nieraz piłem jej krew a ona moją w miłosnych uściskach spleceni, to jednak jestem spośród tych, których związać nie można (zaleta niezwiązywalny, wada: sypiając z wrogiem). Obydwoje się kochamy, ale też nauczyliśmy się akceptować swoją odmienność, chociaż mam nadzieję, że Anne zmieni swoją ścieżkę. Obecnie jest to ścieżka niebios, tylko wypaczona, gdyż moja ukochana uważa się za anioła zemsty. Wszakże będąc przy mnie stara się nieco pohamować, mam więc nadzieję, że kiedyś przejdzie na ścieżkę człowieczeństwa. Nie mniej, właśnie takie skomplikowane stosunki uniemożliwiają nam pełną szczerość. Obydwoje wolimy nie mówić niektórych spraw oraz nie pytać. Jednakże zawsze sobie pomagamy, ja zaś znając wplecioną w los Lasombra ambicję staram się pomagać Anne w awansie wśród Lasombra. Trzeba powiedzieć, ze Anne przed naszym powtórnym spotkaniem miała ciężki okres. Lasombra oraz Ventrue walczą na południu Francji. Póki co jednak obydwie strony przegrały, gdyż we wszystko zamieszali się Setyci wywołując powstanie katarów. Tak, czy siak, Ventrue i Lasombra są przeciwnikami. Królowi Alexandrowi udało się pozbawić Anne domeny, więc musiała się przenieść do Marsylii. Stamtąd przez Włochy pojechaliśmy do Konstantynopola. Rzecz jasna, strasznie ucieszyłem się ze wspólnej jazdy. Teraz widujemy się znacznie rzadziej, gdyż ja skupiam się na kontrolowaniu ludzkiego cesarstwa, a ona pełni podwójną rolę: szefa ludzkich służb specjalnych cesarstwa oraz wampirzej księżnej Aten. Jesteśmy bardzo zaabsorbowani, jednak nasze uczucia trwają. Do Konstantynopola przybyło ze mną jeszcze dwójka Kapadocjan: Victor, dawny lekarz oraz Serena, piękna i tajemnicza, przy tym bardzo sympatyczna. Chyba tyle wystarczy na pierwszą część, gdyż Caellagh rozpoczyna nowy utwór. Piękny, rozkosz dla uszu wprost. |
27-08-2007, 08:59 | #2 |
Reputacja: 1 | Konstantynopol powitał nas ciemnością nocy rozświetloną setkami lamp. Inne miasta, Paryż, Wenecja, Marsylia podczas dnia normalnie funkcjonowały, nocą jednak wszyscy udawali się do swych domów. Jakże inny był Konstantynopol. Port wrzał od pracy, przeładunków, magazynowania, morze kupców dalej oferowało swoje towary, tłum kręcił się na ulicach. Był jednakże również polem łowów oraz polem walki dla wampirów. Wiedzieliśmy doskonale, znaczy ja, jako miejscowy wiedziałem, że należy być bardzo ostrożnym poruszając się po ulicach, gdyż panowała tutaj „wolna amerykanka”, znaczy „wolna konstantynopolitanka”. Wprawdzie idąc trójka byliśmy jako tako bezpieczni, ale gwarancji nie było. Konstantynopol był piękniejszy niżeli pozostałe miasta, lecz dla wampira bardziej problematyczny. Szliśmy starając się nie rzucać w oczy. Cóż, sprawa była dość jasna, nie chcieliśmy także, żeby niepowołane oczy dowiedziały się o naszym przyjeździe. Szczęśliwie jakieś oczy się dowiedziały, lecz przyjazne. Spotkaliśmy Michała Psellosa tuz pod Hagia Sophia, która w owym czasie pełniła rolę głównej siedziby Toreadorów. Nie wiedziałem, jak mam się zachowywać, gdzie kierować pod długiej wyprawie, toteż poszedłem w miejsce, gdzie chciałem otrzymać informacje. Do samego Hagia Sophia miałem wstęp zabroniony. Cóż, tylko starsi od obywatela włącznie mieli takie uprawnienia, jednakże ogrody, czy sień także dawały możliwość spotkania kogoś znajomego. Trafił się Michał Psellos, znajomy mojego wampirzego ojca. Oficjalnie był jednym z urzędników, nieoficjalnie wiedziałem doskonale, że przed półtora wiekiem kiedy panowali Konstantyn IX Monomach, Konstantyn X Dukas, Roman IV Diogenes miał duże wpływy oraz należał do wybitnych pisarzy. Pozbawiony wszelkich wpływów przez cesarza Michała VII odsunął się jakoby do klasztoru. Okazało się jednak, ze został przeistoczony i dalej próbował wpływać na politykę bizantyjską, chociaż niespecjalnie mu to wychodziło. Nie mniej, był to cenny sojusznik, który mógł dostarczyć pewne wieści na temat wydarzeń miejscowych. Michał widząc nas zareagował błyskawicznie urządzając nam gościnę w swoim pałacu. Zaproponował wzajemny sojusz, po czym zaczął mówić. Pierwsza nowina zwaliła nas z nóg: Nestor został zabity. Prawdopodobnie assassin wampirzy, czyli Assamita. Straciłem swojego opiekuna, mentora, tego, który mnie przeistoczył. Czyżby Nepos, albo może rozgrywki wewnątrz społeczeństwa wampirzego? Nie wiedziałem, Michał także nie, ale dalsze nowiny były wcale nie lepsze. Książę, który zaczynał wariować, kiedy wyjeżdżałem, zwariował całkowicie. Nic go teraz nie obchodzi jego dziedzina. Oddaje się wyłącznie wyuzdanym rozrywkom wraz z dworem, który tworzą jego najwierniejsi doradcy, często związani. Na dworze szczególnie duże wpływy maja Setyci. On sam stara się nie pokazywać, wyłącznie kiedy musi. Jak wiedziałem, Michał Psellos był niezwiązywalny, dlatego mógł się nie obawiać, że książę wampirzy go zwiąże krwią. Na ulicach trwa jednak wielka walka, nieprzestrzeganie maskarady stało się nagminne. Wampiry albo chodzą w kilku, albo z gromadą ghuli. Nie miałem gromady ghuli. Jedyny mój ghul Vini, pochodzący z Wenecji, był sprawnym zabójcą, groźnym, inteligentnym, potrafiącym oczarować kobiety. Prowadził burdel w Konstantynopolu, do którego radośnie wrócił, bowiem towarzyszył mi we wspomnianej wyprawie. Jednakże Vini, który miał umysł niczym żyleta oraz mięśnie ze stali nie mógł być wszędzie. Zapytałem o Caellagh, którą wysłałem wcześniej wraz z rodziną Sept Tours do Konstantynopola obiecując im bogactwo, żeby tylko wyrwać ich spod wpływów Neposa. Okazało się, ze mieszkają za Złotym Rogiem. Michał wspomniał, ze przybyły dwie Toreadorki, właśnie Caellagh oraz mała dziewczynka pod jej opieką. Domyśliłem się, ze to właśnie Marietta, która udaje Torreadorkę. Jednakże mały włos, wygadałbym się, ze jest Salubrii. Michał wspomniał, ze widywał je od czasu do czasu, lecz jakoś ostatnio mu się nie trafiło. Zaniepokojony, mimo odradzenia mi tego kroku przez Michała, samotnie podążyłem za Zatokę Złotego Rogu pod adres, gdzie mili mieszkać Sept Tours oraz wampirze dziewczyny. Trafiłem właśnie na Francois, który już chciał budzić pozostałych, ale odradziłem mu. Obejrzałem go na nadwrażliwosci. Bez wątpienia był ghulem Caellagh, aczkolwiek jeszcze sobie nie zdawał sprawy, ze dziewczyna jest wampirem. Celtka powiedziała mu, ze cierpi na chorobę, która nie pozwala znosić słońca. Wieści były niepełne, nawet jednak z tych niepełnych wieści wynikało, że dziewczyny mogą być w niezłych opałach. Ponoć którejś nocy zjawili się u nich jacyś dziwnie wyglądający ludzie. Dziewczyny, wprawdzie niechętnie, ale poszły z nimi. Widać było, że nie chcą zbytnio, ale przyjmują polecenie. Uff, nie wyglądało to dobrze, ryzykując niechciane spotkanie pognałem z powrotem do Michała Psellosa. Udało się, ale do jego dworu dotarłem dopiero nad ranem. Obiecał mi jeszcze, ze spróbuje się jak najszybciej zorientować w sytuacji. Początek następnej nocy to bezcelowe, nerwowe wałęsanie się wyczekując na wiadomości od Michała. Powiedział on, ze jeżeli była to robota księcia lub dla księcia to powinno się je dać znaleźć, gdyż książę raz na tydzień wyprawia swoje szalone uroczystości, poprzednia była dwa dni temu, dziewczyny zaś zniknęły wczoraj. Wtedy spotkałem Niketasa Choniatesa. Był wśród handlarzy. Zajmował mały domek i wystawiał stragan sprzedając rozmaite śmiecie. Wyraz twarzy miał zacięty, był blady, wyglądał słabowicie, garbił się. Spojrzał na mnie i rzekł: „Wiem, kim jesteś, ale nie znam cię.” Szybki skan nadwrażliwoscią. Jego aura świeciła ogromna ilością iskier, chociaż była nieco przygaśnięta. Niewątpliwie mag i to silny mag, ale mający jakieś kłopoty. Przedstawiliśmy się sobie i wtedy mi się skojarzyło, że wiem, kim on jest, kiedy wyjeżdżałem sprawował urząd logohety, czyli ministra. Natarczywie zaczął mnie wypytywać kim jestem i dlaczego nie znał mnie wcześniej. Znał? No cóż, widocznie magowie mają swoje sposoby, wampiry zaś powinny trzymać się od nich z daleka. Wyjaśniłem oględnie, nadzwyczaj oględnie, kim jestem oraz skąd pochodzę, przede wszystkim zaś, że wróciłem właśnie po długiej podróży. Widocznie miał swoje sposoby, żeby stwierdzić, że mówię prawdę. Siedliśmy sobie na zapleczu i Niketas wspomniał, że ma sporo ciekawych pamiątek i potrzebuje kogoś do pomocy w rozprowadzeniu? - Dlaczego – spytałem. – Dlaczego logoheta siedzi na takim sklepiku? - No cóż – odparł – wiesz o mnie. To przez tych bandytów, pozostałą trójkę logohetów oraz dziewczynkę. Ta zasmarkana trójka jest ghulami jednego z doradców waszego księcia, Setyty. Dziewczynka natomiast, dziewczynka. Pewnie słyszałeś o najgorszych wampirach sprzedających się złu, zwanych bhali. Tak naprawdę interesował mnie światek wampirzy Konstantynopola, chyba jednak trafiłem na niewłaściwą osobę. Spotkałem jakąś dziewczynkę o płomiennych oczach. Zaraziła mnie jakąś chorobą. Jak, nieważne, ale wyglądało to nieciekawie. Musiałem opuścić na skutek jej kilka spotkań logohetów i moi koledzy na urzędach wyrzucili mnie z rządu, skonfiskowali majątek. Właśnie dlatego wyładowałem tutaj. Szlak by to dziadostwo trafił. Oczywiście, mój brat Michał jest arcybiskupem Aten. Mógłbym się udać do niego, ale miałem nadzieję, ze właśnie tutaj uda mi się znaleźć lekarstwo. - Choroba – odparłem łapiąc szansę. – Choroba. Przykre, ale kto potrafi to uleczyć? - Problem, że nikt normalny nie wie, co to jest. - Wie Pan, chyba znam osobę, która dałaby sobie z tym radę. Problem jest w tym, ze została wczoraj porwana. Właśnie ją szukamy, ale słynie ona wśród wampirów z kunsztu lekarskiego. Jeżeli więc pomógłbyś nam ją odzyskać. Wy, magowie, macie pewne możliwości. - Odszukać? Tak, mógłbym pomóc – uśmiechnął się krzywo – mógłbym, jeżeli ta osoba dałaby radę. - Cóż masz do stracenia? Mówisz, ze inni nie zdołali ci pomóc? Tymczasem, wprawdzie nie gwarantuję, ze się uda, ale jeżeli się interesujesz wampirami to pewnie wiesz, ze niektóre mają wielkie możliwości lecznicze. Do takich właśnie należy moja porwana przyjaciółka. - Dziewczyna? - Dokładniej dwie, ale leczyc potrafi jedna. Uratujemy je i ona ci pomoże. - Dobra, umowa stoi, a jeżeli ci się uda będę miał jeszcze jedną propozycję, która pozwoli tobie osiągnąć duże wpływy, mnie zaś wrócić na stanowisko logohety. - Słyszałem o magach, że raczej interesujecie się wiedzą, niżeli sama władzą. - Pewnie, ale właśnie dlatego jestem wściekły. Będąc logohetą miałem dostęp do księgozbiorów, największych jakimi dysponuje ludzkość. Tymczasem jestem na jakiejś ulicy. Tak czy siak pomogę ci, tylko potrzebuję jakiejś rzeczy należącej do osób, które szukasz. Dalsza współpraca była szybka. Od Francois pożyczyłem jakiś drobiazg ofiarowany mu przez Caellagh i Niketas namierzył dziewczynę. Była w pałacyku jednego z ghuli, owych logohetów. Kiedy podaliśmy Michałowi Psellosowi jego imię to okazało się, że wedle jego informacji właśnie ghule Setytów dostarczają ludzi i wampiry na uczty księcia. Ten zaś szczególnie w tym się wyróżnia. Trzeba było działać szybko. Ów ghul – logoheta – porywacz był znany z lubieżności. Całymi dniami i nocami włóczył się po knajpach oraz burdelach, gdzie na rozmaite sposoby zabawiał się z panienkami. Vini, mający dużą reputację środowiskową, tudzież znajomości, namierzył odpowiednio gościa. Urządziliśmy zasadzkę. Wydawało się, że była to zwykła karczma. Bo i rzeczywiście była, tylko, ze jednocześnie oferowała dodatkowe rozrywki za opłatą. Ghul, który stanowił obiekt naszych łowów wynajął jeden z pokoi. My, postanowiliśmy wynająć pokój obok: my to znaczy ja, Victor Kapadocjanin (członek drużyny), Anne de Luxemburg, Serena oraz mag Niketas Choniates. Problem był duży. Przed drzwiami naszego wroga była dwójka ochroniarzy. Stali spokojnie nie przejmując się dobiegającymi krzykami. Pewnie właśnie ów ghul bawił się jakąś prostytutką katując ją, jak często to robił z dziewczynami lekkich obyczajów. Miał jednak władzę, więc karczmarze oraz alfonsi nie protestowali bojąc się represji. Siedzieliśmy obok, panienki, które dla pozoru wynajęliśmy położyliśmy spać wtłaczając im w myśli kilka fajnych chwil. Tyle, że nie mięliśmy pomysłu co robić. Śpieszyło nam się, więc poszliśmy na żywioł. Rozwaliliśmy ścianę dzieląca obydwa pokoje. Lekko ogłuszyliśmy gościa stuknęli jego ochronę, wyczyścili umysł jego wymaltretowanej prostytutki oraz zwiali wraz z owym ghulem. Pomogło nam zamieszanie oraz bójka i niewielki pożar aranżowany przez Viniego. Zwialiśmy w tłumie wrzeszczących, biegających gości, krzyczących panienek, obsługi, która nie radziła sobie, lecz która usiłowała zaprowadzić porządek. Szczęśliwie jej wysiłki tylko pognębiały chaos. Odjechaliśmy nieco od karczmy bodajże jakimś wozem. Tam Anne przesłuchała owego ghula. Przesłuchiwanie prowadzone przez Lasombrę mającego zdolność czytania myśli, dominacji oraz prezencji to coś, co przynosi efekty. Udało się więc Anne uzyskać błyskawicznie informacje na temat miejsca pobytu dziewczyn. Resztą zajął się Vini. Ściągnął mu herbowy pierścień i poszedł do jego pałacu po obydwie dziewczyny, niby to na rozkaz ghula – logohety. Przyprowadził obydwie dziewczyny, zmęczone, przestraszone, osłabłe, lecz obydwie uradowane i ze spotkania i z uratowania. Wymknęły się bowiem ledwo ledwo. Gdyby nie my raczej nie miałyby szansy na wyjście z książęcego dworu, lecz byłyby pożywkami jego okrucieństwa. Teraz znowu byliśmy razem. No cóż, Anne niezbyt chętnie patrzyły na dziewczyny, których radość mieszała się z wspomnieniami uwięzienia. Zasadniczo do Caellagh nic nie miała, lecz Salubri nie były lubiane przez Lasombra. Anne najchętniej zabiłaby małą Mariettę, tylko ze względu na mnie się powstrzymywała. Jednakże faktycznie lubiłem bardzo ja małą Mariettę, która wyglądała jak 13-oletnia dziewczynka, może już nie małe dziecko, ale na pewno jeszcze nie kobieta. No i miałem wrażenie, ze Anne jest trochę zazdrosna, kiedy zobaczyła, ze obydwie przytuliły się do mnie po prostu uradowane ratunkiem niespodziewanym. Kocham Anne, ale to nie znaczy, ze nie lubię innych osób. Jednakże nie chciałem także, żeby moja hrabina miała komukolwiek coś za złe, nawet, jeżeli były to wyłącznie bratersko – siostrzane uczucie pomiędzy mną a pozostałymi kobietami naszej koterii. Gdy się więc wszystko uspokoiło, Marietta uleczyła Niketasa, naprawdę go uleczyła. Salubrii mają niesamowite zdolności lecznicze, natomiast ja oficjalnie poprosiłem Anne o rękę ofiarując jej najwspanialszy pierścień, jaki udało się Viniemu wynieść od owego ghula –logohety, o co specjalnie go prosiłem. Reszta miała być jego, ale jeden pierścień, najwspanialszy, mój. Ten właśnie pierścień ofiarowałem Anne. Była wstrząśnięta, bowiem to co właśnie zrobiłem było czymś absolutnie szalonym według zasad, którymi funkcjonuje wampirze społeczeństwo oraz bardzo rzadkim. Chyba się zarumieniła, mimo, iż jako wampir nie za bardzo mogła to zrobić i chyba na dłuższy czas straciła mowę, kiedy wreszcie cichym głosem przyjęła oświadczyny. Wydawało mi się wtedy, ze będziemy szybko razem, aczkolwiek zarówno nasze charaktery oraz losy sprawiły, ze sytuacja niezwykle się pogmatwała. Działo się tak za sprawą propozycji Niketasa Choniatesa, która wspomnę podczas następnej opowieści wampirzego świata bizantyjskiego. |
11-09-2007, 17:03 | #3 |
Reputacja: 1 | Inaczej smakuje istnienie, kiedy jest się człowiekiem. Powietrze staje się nagle soczyste, świat jaśnieje. Wtedy nagle pojmujesz, jak wiele się traci pozostając wampirem. Czy staliśmy się ludźmi? Nie, tak dobrze nie było, ale uzyskaliśmy przynajmniej cząstkę człowieczeństwa. Wszystko to dzięki planowi Niketasa Choniatesa. Uleczony przez Mariettę czarodziej zaproponował: - Jak wspominałem, jeszcze niedawno dzierżyłem urząd logohety, czyli jednego z najbliższych doradców cesarza. Niestety, cesarz miał porażenie mózgu. Leży teraz, ale praktycznie jest rośliną. Pełną władzę dzierży brat cesarza Aleksy, który po prostu czeka, aż Isaak Angelos, czyli obecny cesarz, padnie, następnie zaś przejmie władzę odsuwając syna cesarza z pierwszego małżeństwa, także noszącego piękne imię Aleksy. Teraz mój plan. Otóż, mam możliwości przeniesienia waszych ciał i umysłów w inne postacie. Ty – zwrócił się do mnie – zająłbyś miejsce cesarza. Natomiast Victorowi zaproponował ciało Aleksego Komnena, przywódcy Senatu. Aleksy Komnen, bogaty, dumny, należał do najbardziej zdegenerowanych postaci bizantyjskiego światka. Należał także do najbliższych popleczników cesarskiego brata. Oskarżany o wiele morderstw, także zabójstwo małżonki , prowadził wyuzdany tryb życia, dzięki zaś wielkim wpływom, pozycji oraz należeniu do potężnej rodziny Komnenów był praktycznie bezkarny. Pozbawienie Aleksego Komnena świadomości będzie więc praktycznie czymś pożytecznym dla społeczeństwa. - Hm, a co mięlibyśmy zrobić? – Spytaliśmy nie wierząc w czystą dobra wolę maga, wprawdzie wdzięcznego za ocalenie, al. Mimo wszystko było to zbyt wspaniałe, żeby był rzeczywiste. - Proste, natychmiast przywrócicie mnie do pozycji logohety oraz dacie wolną rękę przy badaniach oraz dowolny dostęp do księgozbiorów, czy dokumentów. Przyjęliśmy ta propozycję i wtedy się zaczęło. Pierwszy dzień mojego cesarzowania zaczął się od otwarcia oczu, czym wprawiłem w przerażenie kilka najbliższych sług oraz lekarza przekonanego, ze cesarz powinien przebywać w ciągłej śpiączce. Świat był inny, niżeli widziany oczyma wampira, pełen smaku, bogactwa, aromatu. Świeciło piękne słońce, którego dawno nie widziałem. Nie byłem pewny, co robić, ale przecież przebywałem tutaj 35 lat, czasem bywając na cesarskim dworze, toteż miałem jaką taka orientację. Tym bardziej, ze mogłem sięgać także po znaczną część wspomnień prawdziwego cesarza Isaaka. Natychmiast wezwałem jakiegoś przybocznego, który na początku się nieco zaplątał widząc cesarza, potem jednak wypełnił polecenie przyzwania do mnie Aleksego Komnena, którym stał się Victor. Kiedy przybył natychmiast ogłosiłem jego nominację na stanowisko głównego logohety. Spotkałem także brata Aleksego, wściekłego, ze cesarz się obudził ze śpiączki. Natychmiast powiedziałem mu, ze posłuchałem jego rad mianując jego najlepszego przyjaciela głównym logohetą, czyli premierem. Pochwalił mnie, ale Victorowi rzekł: - Świetnie, teraz pchnij tego idiotę nożem gdzieś i wtedy my przejmiemy władzę. Victor zresztą genialnie kombinował udając z jednej strony wysokiego urzędnika cesarstwa, jednocześnie natomiast spiskowca. Cała hołota zdradzieckich senatorów, urzędników, wojskowych spokojnie z nim rozmawiała, jako z jedną z głów spisku przeciwko cesarzowi. Zresztą pierwszego dnia nawet jakiś gościu próbował ugodzić mnie nożem, ale Waregowie załatwili sprawę. Waregowie to pochodzący z Rusi gwardziści będący potomkami wojowników wikingskich zmieszanych z miejscowym narodem. Wysocy, silni, gruboskórni, byli absolutnie wierni, nieprzekupni, drodzy jednocześnie, lecz chociaż brali dwa razy więcej niżeli inni najemnicy całkowicie się to opłacało. Ich wielkie topory były gwarancja bezpieczeństwa cesarzy od jakichś 200-u lat, kiedy to po raz pierwszy wynajęto ich. Wspomniałem wcześniej o przejęciu tego gnojka ghula, który porwał Mariettę oraz Caellagh. Poczytaliśmy mu umysł. Okazało się, że jego panem jest wampir o słonecznych oczach, który czasem zmieniał się w wielką kobrę. Była to sprawa jasna: Setyta. Nie lubiłem ich, winiłem ich także za zmianę postawy księcia wampirzego, dawniej dobrze kierującego sprawami miasta. Setyta miał swoją siedzibę gdzieś w niewielkim pałacyku należącym do owego ghula, który normalnie był pilnowany przez dwójkę mocno uzbrojonych służących ghuli. To była okazja. Baliśmy się, ze kiedy wyda się dorwanie przez nas owego ghula, to Setyci idąc po sznurku w śledztwie mogą trafić do nas. Jednakże, gdybyśmy dorwali także Setytę, kulawy pies nie przejąłby się jego losem. Dla wszystkich ubyłby co najwyżej jeden konkurent do łask księcia. Ewentualnie inni zwalali by na siebie winę. Ponadto przecież na początku wyglądałoby to tak, ze ów Setyta po prostu nie zjawiałby się na spotkaniach książęcych. Pewnie najpierw podejrzewanoby, że próbuje knuć. Tak czy siak od jakichkolwiek podejrzeń byłoby daleko. Niby na przejażdżkę wskoczyliśmy z Victorem na konie zabierając ze sobą dwójkę Waregów, którzy nigdy nie odstępowali cesarza. Drobne maskowanie, kiedy dotarliśmy do pałacyku, gdzie miał być ukryty Setyta. Służący się stawiali, lecz pod naszym wpływem dominacji zamilkli, zapomnieli naszych twarzy. Wrzuciliśmy im tylko w umysły, ze nad ranem, ale jeszcze nocą zjawił się tutaj ktoś nieznajomy o słonecznych oczach. Natomiast poza nim nikogo nie było. Chodziło nam o to, ze jeżeli ktoś zacznie ich sprawdzać, to będzie miał przekonanie o wewnętrznej walce pomiędzy Setytami. Normalnie nie można znaleźć ukrytego wampira. Wszyscy bowiem dbają, ażeby mieć dobra kryjówkę podczas dnia, kiedy są słabi. Tego nie wiedzieli nawet owi ghule – strażnicy, czy wcześniej porwany ghul. Jednakże nie był to problem dla osoby, która miała trochę czasu oraz nadwrażliwość. Okazało się bowiem, ze kilka cech wampirzych, te, które nie wymagały bezpośredniego użycia ludzkiego ciała np. przemiana, działały całkiem nieźle. Odtąd ostro wykorzystywaliśmy dominację, prezencję, nadwrażliwość przy kierowaniu państwem oraz budowaniu zaplecza wampirzego. Dyscypliny te są o tyle dobre, ze nie zostawiają śladów, mogą być użyte przy wszystkich, natomiast osobom obecnym, także tym, na których byłyby używane, wydaje się, że wszystko dzieje się normalnie. Tak czy siak, wracając do wątku, przekopaliśmy nadwrażliwością cały budynek i znaleźliśmy. Należało zejść do specjalnej piwnicy, tak otworzyć dodatkowe pomieszczenie no i odkryliśmy dziurę w ścianie, specjalny wlot grubości ludzkiego uda, którym Setyta przemieniwszy się w węża wpełzał do legowiska. Niezwykle bezpieczne, wąskie, głębokie, ale nie wystarczająco bezpieczne przed kilkoma beczkami oleju wlanymi przez nas i ciśniętą pochodnią. Nasza nadwrażliwość odbierała przez chwile potworne szamotanie się wampira, potem zaś wszystko ucichło. Czym prędzej zwialiśmy stamtąd zmieniając przy okazji pamięć naszym Waregom. Tutaj wchodzi w grę wspomnienie Tremere Abetoriusa, z którym zawarliśmy dosyć bliską komitywę. Pamiętajmy, ze Tremere to młody klan, który wszyscy odrzucają. Abetorius przypadkiem został obywatelem miasta i balansował pomiędzy niechęcią pozostałych wampirów oraz chęcią zdobycia pozycji w Konstantynopolu, co natychmiast przyniosłoby wzrost pozycji klanowi oraz bezpośrednio jemu. Tacy jak my, stawiający dobro koterii ponad dobro klanowe byli dla niego gwiazdką niemal, która spadła mu niespodziewanie. Dlatego zgodził się na sojusz oraz współdziałanie. Rzecz jasna, miał swoje tajemnice, ale niezwykle pomógł przy starcie nowych rządów. Mniej więcej chodziło o to, ze skarb Bizancjum był niemal pusty, gdyż szalona grupa urzędników licząca 10 tys. osób pobierała zawrotne pensje. Resztę rozkradali magnaci, którzy nie płacili skarbowi, za to pobierali od swoich chłopów podatki wysokie. Bizancjum powinno dać dochód 3 miliony bizantów, dawało 600 tys., które w całości szły na administrację oraz pohulanki. Rzecz jasna 600 tys. byłaby to fortuna w każdym państwie, ale nie w Bizancjum. Wystarczy policzyć 10 tys. urzędników po 100 bizantów rocznie każdy, a to i tak mało. Wychodzi milion. Jednym słowem deficyt straszny. Właśnie temu zapobiegł Abetorius w trybie pilnym produkując 4 skrzynie złota. Wprawdzie potrzebował do tego sporo krwi, no, ale kiedy jest się cesarzem można przeprowadzić odpowiednia ilość egzekucji więźniów. Owe 4 skrzynie to był dopiero start, który umożliwił powolne odzyskiwanie strat imperium. Innym elementem pierwszego dnia było spotkanie małżonki. Całkowicie zapomniałem, ze Izaak jest żonaty od 5 lat. Jego żona to królewna węgierska Margie, córka króla Beli III. Obecnie ma ona 14 lat, chociaż wygląda na mniej. Jest bowiem osobą drobną, chociaż inteligentną i pobożną. Wcześniej Izaak ją ostro zaniedbywał, toteż większość czasu spędzała na pielgrzymkach do uroczych greckich klasztorów. Toteż prawie, ze nie spadła z lektyki ze zdziwienia, kiedy podszedłem na własnych nogach do jej orszaku oraz poprosiłem na wspólny, rodzinny obiad. Podobnie, jak syna Aleksego oraz córkę Irenę. Szczególnie Irena okazała się mądrą dziewczyną, strasznie było mi szkoda, ze nie jest facetem, no, ale dla niej przewidziałem pozycję królowej. Co do syna Aleksego nie byłem pewny. Był niegłupi, ale bardzo zaniedbany. Szlajał się głównie po knajpach oraz burdelach podpuszczany przez pseudo-przyjaciół, którzy podrzucili mu jakąś kochankę. Wykorzystywali oni jego kasę, natomiast Izaak się nim niezbyt interesował. Najpierw kazałem Aleksemu rzucić owa prostytutkę oraz zająć się nauką w odpowiednich urzędach. Przydzieliłem go do odpowiednich ludzi polecając go traktować jak normalnego młodszego urzędnika. Wprawdzie Aleksy był wściekły, ale stwierdziłem, ze jest młody, więc mu przejdzie. Zresztą tak się stało. Zauważyłem jednak, ze jeden z młodszych urzędników przechodzących obok podśmiewał się trochę widząc, jak sztorcuję Aleksego. Natychmiast przywołałem go do porządku czyniąc giermkiem Aleksego. Przynajmniej to trochę pocieszyło młodego syna cesarza, natomiast limo pod okiem owego giermka, kiedy spotkałem go później, świadczyło, ze Aleksy wyładował swoją frustrację właśnie na nim, a nie wygadując przeciwko mnie. Co do Ireny rzekłem: - Droga córko, nie chcę niczego narzucać. Jeżeli powiesz nie, uwzględnię twoją wolę, ale chciałbym, żebyś rozważyła Filipa II, króla Francji, jako swojego małżonka. Zowią go Augustem, ponoć nie bez przyczyny, gdyż silny to władca, sprytny oraz bitny. Teraz jest wdowcem, wsparcie zaś ze strony Filipa byłoby nieocenione, szczególnie, że jego wojska stoją pod murami Konstantynopola. Bowiem kolejne armie krucjatowe ciągnęły na Muzułmanów. Królestwa Palestyńskie wołały ratunku, toteż na ten ratunek odpowiedzieli władcy europejscy. Rok temu przeszedł przez Konstantynopol Fryderyk Barbarossa, pełny siły, wielbiony przez swoich poddanych. Król Anglii Ryszard Lwie Serce popłynął wynajętą flotą Morzem Śródziemnym, natomiast król Francji Filip szedł lądem chcąc się przeprawić przez Bosfor. Tymczasem władze Bizancjum trochę mu w tym przeszkadzały obawiajac się wpuścić jego oddziały do Konstantynopola, czy też przeprawić ich do Azji, gdzie musieliby przechodzić przez ziemię potężnego klanu Laskarisów. Wiadomo, ze europejskie armie niszczą sporo rzeczy wokół, dlatego cesarscy urzędnicy zastanawiali się, co robić z Filipem. Jednakże jego poparcie oraz fakt, ze jest na miejscu mógł pomóc. Toteż, gdy Irena skinęła głową, ze zgadza się na rozpoczęcie rozmów o ewentualnym ślubie wysłałem szybko gońca do Filipa zapraszając go wraz z najbliższą świtą do siebie. Rzecz jasna, wojsko musiało stacjonować na zewnątrz. Pomóc w negocjacjach z Filipem miało mi także owo złoto Tremere. |
27-09-2007, 09:00 | #4 |
Reputacja: 1 | Jeszcze tego dnia wieczorem zaprosiłem króla Filipa do Konstantynopola wraz z jego najbliższym orszakiem. Opóźnienie w przyjęciu króla miano jakoś wytłumaczyć nieprzewidzianymi przeszkodami, natomiast teraz chcieliśmy go zaprosić do bliskiej współpracy. Czy coś mogliśmy mu ofiarować przy tak opłakanym stanie Konstantynopola i buntach, które wszędzie niemal się rozpleniały? Owszem, nawet sporo. Przede wszystkim, Irena była niezmiernie prestiżową partią. Cesarzówna to więcej niżeli królewna, to potomkini Cezarów. To prestiż dla kraju. Rzecz jasna prestiżem samym człowiek się nie naje, jednakże także on się liczy. Kolejny element, to kawałek skrzynki złota, których cztery zrobił nam Tremere Abetorius. Złoto do prestiżu to całkiem sensowny dodatek. Kolejna sprawa, to okręty. Nie ma się co łudzić, podróż lądem dla króla Filipa to ogromne koszty, natomiast ja mogłem mu wynająć w konstantynopolitańskich firmach żeglugowych sporo statków. Wprawdzie flota cesarska to były strzępki, ale wielu kupców, czy przewoźników chętnie wynajęłoby swoje okręty, tyle, ze za sporą sumę. Król Filip niezbyt mógł sobie na to pozwolić, ale my, dzięki Abetoriusowi, tak. Wreszcie nie mieliśmy wojska, ale całkiem niezły korpus inżynierski. Król Filip oraz król Ryszard Lwie Serce planowali zdobyć Akkę, więc taki oddział inżynierów byłby bezcenny. Chciałem także dołożyć sporo prestiżowych pamiątek świętych. Rozpoczęły się uczty i negocjacje. Filip początkowo był niechętnie nastawiony do Bizancjum, czego nie można mu było mieć za złe, jednakże stopniowo starania poparte pewną dozą prezencji przyniosły rezultat. Co więcej, pokazaliśmy mu dokładnie, że jesteśmy finansowo atrakcyjnym partnerem i poważnie proponujemy związek małżeński. Akurat król był wdowcem po utracie małżonki, którą była Izabella z Hainaut. Miał też konkretne potrzeby finansowe oraz transportowe. Prestiż ślubu z cesarzówną był także bardzo wysoki, przystał więc na propozycję. Cały układ był transakcja łączoną, dogadaliśmy się bowiem z królem Filipem, że pomoże nam przy buncie w Azji Mniejszej. Transakcja korzystna dla obydwu zainteresowanych stron. Natomiast kwestia posagu została rozwiązana tak, ze Filip wracając z Palestyny miał podskoczyć do Bizancjum, no i wtedy miał wziąć pieniądze. Dogadywanie się zajęło nam jeszcze pół miesiąca. W tym czasie Filip spędzał więcej czasu z Ireną na przejażdżkach i polowaniach poznając swoja przyszłą królową. Natomiast ja szykowałem wyprawkę. Irena miała popłynąć do Palestyny wraz z Filipem, potrzebny jej więc był dwór. Chętnie pozbyłem się dużej grupy urzędników, darmozjadów, typu opiekun któregoś tam pokoju, albo piąty podczaszy, czy sto siedemdziesiąty trzeci komornik. Dałem jej także setkę żołnierzy z garnizonu. Wtedy przyszła mi myśl, jak załatwić brata Aleksego. Jak wspominałem, chciał on zabić moją obecna postać, samemu usiąść na tronie, popierała go zaś grupa magnatów. Aleksy brat mówił kilka razy Aleksemu Komnenowi, czyli Viktorowi, żeby dźgnął mnie gdzieś tam. Kwestia dominacji i podczas jednej z uroczystości kościelnych w Hagia Sophia brat Aleksy złożył przysięgę, ze uda się do Palestyny walczyć przeciwko muzułmanom. Był to wstrząs dla wszystkich, zgromadzonych wiernych, jego sojuszników, pewnie jego samego, bowiem Bizantyjczycy nie przepadają za krzyżowcami i uważają krucjaty za wariactwo. Brat Aleksy składając taką przysięgę się kompromitował, co więcej odsuwałem go na dłuższy czas z Konstantynopola. Dodatkowo poprosiłem Serenę, żeby mu zapodała odpowiednie ziółka, które zaufany człowiek miał mu podrzucać na czas trwania wypady. Powodowały one ciągłe rozwolnienie, co także powodowałoby osłabienie jego aktywności, ponadto ośmieszały, bowiem jak ludzie mają się nie śmiać z cesarskiego brata spędzającego większość czasu na kiblu? Tak się stało. Popularność Aleksego zaczęła spadać, szczególnie, że złośliwe piosenki na jego temat były wymyślane nie tylko spontaniczne, ale celowo rozpuszczane przez nasze służby. Aleksy brat, kiedy Aleksy Komnen pytał go, co się stało, zwalał wszystko na jakieś dziwne siły, ponadto pił aż do wyjazdu i kazał sobie towarzyszyć kilkudziesięciu najbliższym wraz z orszakami. Kazał też Aleksemu Komnenowi, żeby podczas jego pobytu nie było zamachu na cesarza, bowiem on chce być w Konstantynopolu, kiedy to wszystko miałoby się odbyć. Gdyby był daleko, nie miałby szansy zdobyć tronu. No i tutaj Aleksy Komnen zagrał ostro. Wcześniej bowiem zbajerował Aleksego brata, ze zamach jest szykowany, jednakże potrzebne są pieniądze. Wtedy Aleksy brat zapłacił. Teraz zaś mu powiedział, że z tym brakiem zamachu jest problem, bowiem sprawa została nagrana, no, żeby ją odwołać potrzebne są spore pieniądze. Brat Aleksy zapłacił, jak widać, podwójnie, za coś kompletnie wymyślonego. Wróćmy na chwilę do spraw dworskich. Przez pierwsze dni po przebudzeniu udawaliśmy trochę z Victorem parę hulaków. Szlajaliśmy się po imprezach, jednocześnie zaś załatwiając sprawy państwowe i rodzinne. Spośród spraw państwowych najważniejsze było przewietrzenie urzędów. Oprócz mianowania Viktora, w postaci Aleksego Komnena, głównym logohetą, przywrócony został na urząd Niketas Choniates, ów magus, który nam tyle pomógł. Mieliśmy także spotkanie z trójką najważniejszych dowódców. Szczególnie ważne było w tej sytuacji spotkanie z dungariosem, dowódcą floty, który, jak wiedziałem, wcześniej stracił całą flotę w bitwie z Sycylijczykami. Stracił zaś dlatego, ze Wenecjanie mu zapłacili, żeby tak dowodził, żeby przegrać. Był to dosyć głupi miernota, który podczas rozmowy w obecności innych dowódców oświadczył, ze flota jest słaba, ponieważ magnaci nie płacą podatków. Akurat powiedział prawdę, zapominając, że sam należy do magnatów oraz że nie płaci. Natychmiast stwierdziłem: - Szanowny admirale, twoja opinię natychmiast przekażę Senatowi, niech się nad nią zastanowią. Dungarios zbladł, tym bardziej, ze powiedział to w obecności kilku osób. Natychmiastowe awanse dostały dwie osoby najbardziej związane ze mną. Mój jedyny ghul Vini wenecjanin został w trybie pilnym mianowany logohetą finansów, czyli przechwycił znaczną część finansów cesarstwa. Dosyć śmieszna to była sprawa, bowiem w postaci cesarskiej kazałem go zaciągnąć na jedną z imprez. Ponoć strasznie się opierał, ale Waregowie byli sprawni. Właśnie na tej imprezie Vini dostał nominację oraz zbladł niemal mdlejąc. Niemniej, jak to człowiek lotny natychmiast chwycił szansę, był zaś, jak to kanciarze, bystrym osobnikiem, toteż szybko zaczął budować struktury służby finansowej. Wyżej wspomniałem, ze przechwycił Vini tylko część finansów. Teraz wyjaśnię, dlaczego właśnie tak się stało. Spośród innych urzędników najważniejszych było 3 logohetów. Szczególnie wyróżnił się jeden, logoheta miasta. Kanciarz, łotr i ghul owego Setyty, którego zalaliśmy olejem oraz podpaliliśmy. Jednocześnie zaś niesamowicie bystry umysł. Najpierw zrobiliśmy drobne zamieszanie. Ów logoheta wyleciał, na jego miejsce zaś daliśmy innego spośród tej trójki, który był najuczciwszy. Logoheta bowiem do spraw miasta ma straszne możliwości wymuszeń. Natomiast owemu wyrzuconemu daliśmy do zrozumienia, ze znamy jego sytuację, że spotyka się z wyznawcami zakazanego kultu Seta. No, ale przymkniemy na to oko, jeżeli obejmie dla nas specjalną służbę. Chodziło o to, że klasztory, kościoły nie płaciły wtedy podatku, natomiast szerzyły totalny pacyfizm. Wielu kupców, czy magnatów także się wymigiwało. Ów człowiek miał nielegalnymi metodami wymóc od nich fundusze. Nielegalne, to znaczy łącznie dopuszczające przemoc, chociaż nieco ograniczoną. Ów wyrzucony urzędnik przyjął propozycję działając niezwykle skutecznie. Odtąd jego służby dostarczały przez pewien czas cesarstwu morze złota sięgające połowy legalnych dochodów. Ciekawa była też jego rywalizacja z Vinim. Obydwa szczwane lisy się przez długi czas szachowały. Odtąd nazywaliśmy naszego urzędnika do spraw wpływania na innych Ojcem Dyrektorem. Bodajże dlatego, ze miał cos związek z duchowieństwem, piastował także stanowisko dyrektora specjalnej naszej cichociemnej organizacji. Istotna była przed wyjazdem jeszcze jedna sprawa dotycząca kwestii wampirzych. Viniemu oraz Anne udało się odnaleźć trzy córki obecnego księcia. Dlaczego Anne, no cóż, Anne zaczęła przejmować władzę nad cesarskimi służbami specjalnymi. Póki co były to początki, ale już wtedy posiadała wpływ na siatkę informatorów. Dysponując zaś wampirzymi mocami była genialnym szefem wywiadu. Tak się złożyło, ze udawały one niewolnice trzech bogatych magnatów przebywających stale tutaj. Konstantynopol roił się od bogaczy, którzy mieli posiadłości poza stolicą, ale przebywali właśnie tutaj, gdzie lśnił splendor. Wspominałem, że udawaliśmy nieco hulaków. Właśnie dlatego, ze chcieliśmy przechwycić owe córki wamprzego księcia. Uderzenie przeciwko nim było częścią planu rekonstrukcji wampirzych władz Konstantynopola. Rzecz jasna, siebie widzieliśmy wysoko, co udało się jedynie częściowo. W domy Aleksego Komnena, czyli Viktora, zrobiliśmy wielką balangę nocą wzywając owych trzech ghuli trzymanych przez córki wampirzego księcia. Zaproszenia osobiste cesarskie dla nich oraz jeszcze kilkudziesięciu magnatów. Zjawili się, rzecz jasna, przy nich zaś owe wampirki. Wtedy sprawa była jasna. Bawimy się, szalejemy, nikt nie wychodzi, kto wyjdzie wróg cesarza. Waregowie co myśleli, to myśleli, ale zablokowali wyjścia, niby to dla zabawy dla gości. No i rzeczywiście, zabawa była. Zbliżał się jednak dzień i te wampirki nie wiedziały za bardzo co robić, bowiem próba wyjścia była niemożliwa, wszystko zamknięte, zaś przemoc, czy moce nie wchodziły w grę, skoro taka osoba stałaby się wrogiem cesarza. Otrzymały więc one, tak, jak inni goście, pokoje do snu, żeby odespać w dzień po nocnej uczcie. Ich pokoje, tak się specjalnie złożyło, były nieco odosobnione. Przed drzwiami stali strażnicy ghule. Jednakże co oni mogli przeciwko wampirom. Szybko zostali zdominowani. Korytarz był mocno zakryty przed słońcem. Wampiry nie wstają podczas dnia, jednakże mogą to uczynić wysilając wolę. Właśnie tak uczyniliśmy z Viktorem, nasze wampirze ciała leżały bowiem przygotowane ukryte na dole domu. Obezwładniliśmy strażników i zdiabolizowaliśmy wampirki, ja jedną, Viktor dwie. Była to moja pierwsza diableria. Uczucie niesamowitej potęgi przecinało mnie. Córki wampira były starymi 300-uletnimi wampirami mającymi szereg mocy, które częściowo przejęliśmy. Pokolenie nasze także poszło na dół zmieniając się na VI. Strażnikom owych wampirek jeszcze przy pomocy dominacji wtłoczyliśmy informację, że odwiedził je jakiś osobnik o pomarańczowych oczach, co, gdyby ich badano, wiedzieliśmy zaś, że będą badani, miało wskazywać na wampirów Setytów. Uderzenie owe skierowane przeciwko wampirzym córkom księcia specjalnie było wybrane tak, ze musiało się odbyć przed wyjazdem. Szczegóły owego wyjazdu oraz pierwszych walk na południu cesarstwa podczas następnej opowieści wampirzej. |
01-10-2007, 13:43 | #5 |
Reputacja: 1 | Uczty wydawane na cześć króla Filipa były okazałe. Niedługo przed taką ucztą doszły mnie wieści, ze jeden z największych wrogów Bizancjum odszedł z tego świata. Okazało się, ze podczas kąpieli w rzece 10 czerwca 1190 roku utonął Fryderyk I Barbarossa, cesarz rzymski z dynastii Hohenstaufów. Działo się to w Salef w Cylicji. Jego wojska miały kłopot z miejscowymi emirami, synami obecnego tureckiego sułtana Kilidż Arslana. Ponoć jeden z nich uderzył po śmierci cesarza na oddziały niemieckie i teraz wojska te w bezładzie kłębią się na wybrzeżu Cylicji. Ogłosiłem tą informację na owej uczcie. Rzecz jasna, niewielka grupa Niemców, którzy w niej brali udział była załamana, natomiast król Filip nie wydawał się specjalnie zmartwiony. Podobnie inni Francuzi. Wreszcie wypłynęliśmy z Konstantynopola. Chociaż nasza flota składała się w większości ze statków handlowych oraz transportowych kilka tysięcy wojowników na jej pokładach gwarantowało bezpieczeństwo od piratów. Dokładnie wyprawa składała się z kilkutysięcznej armii króla Filipa, wśród nich wielu ciężkozbrojnych. Moich sił w postaci 1500 piechoty oraz 200-u Waregów gwardii. Przed wyprawą po 1000 piechoty podesłałem do Salonik i Adrianopola, którym zagrażały armie serbska i bułgarska. Było to wszystko, czym dysponowało wtedy cesarstwo. Biorąc zaś pod uwagę, że Bułgarzy mieli 10 tys. zbrojnych, Serbowie zaś drugie tyle, natomiast Turcy ponad 40 tys. to dokładnie widać stan cesarstwa. Zresztą nawet Teodor Mangafas, buntownik, przeciwko któremu wyprawialiśmy się miał polowej armii 2000 żołnierzy. Oprócz wojska wyruszała Irena ze swoim dworem, siedzący ciągle na nocniku brat Aleksy ze swoimi fagasami oraz służbą, niby to na krucjatę. Wampirów wyruszyła czwórka: ja, Victor, Anne i Serena. Nasze ciała podczas dnia spoczywały bezpiecznie ukryte pod pokładem, natomiast, formalnie byliśmy członkami dworu mając podpisane papiery na wszystko. Znaczy ja i Victor, Anne i Serena miały nieco bardziej ograniczone pełnomocnictwa. Pogoda była piękna, jak to lato na Morzu Egejskim. W kilka dni dopłynęliśmy pod Efez. Najpierw podpłynęło kilka okrętów, które błyskawicznie wyładowały grupę osłonową na plażę jakąś milę od miasta, która ustawiła straże, przygotowała patrole oraz zabezpieczyła dalsze lądowanie. To było stosunkowo niedaleko Efezu, toteż mieszkańcy mogli nas obserwować. Jakoż wysłali oni szybko oddział najętych przez Mangafasa Turków na postraszenie nas, ale widać było, ze jest ich niewielu. Tymczasem wyokrętowywane siły zaczęły nabierać rozmiarów szczególnie ze względu na armię Franków dowodzoną przez Filipa. Liczyłem na to, ze widząc naszą przewagę Efez nie będzie chciał się bronic i nie przeliczyłem się. Mieszkańcy w zamian za bezpieczeństwo oraz pozostawienie władz w spokoju oddali miasto, w którym praktycznie zwolenników Teodora Mangafasa nie było. Byli za to konformiści, którzy mieli w nosie, kto rządzi, byle zostawić ich w spokoju. Zagwarantowałem to, więc nie było problemów, natomiast Turków kilkudziesięciu przejąłem włączając do swojej armii. Wyokrętowana armia odpoczywała. Dzień był gorący, w zasadzie tak upiornie upalny, iż frankijscy rycerze nieprzywykli do tej temperatury skrywali się w karczemnych cieniach, lub w morzu mocząc swe ciała w ciepłych wodach morza Egejskiego. Woda z dodatkiem soku z cytryny mile schładzała mnie i dworzan, w towarzystwie wielkiego logohety Victora, pierwszego sekretarza kancelarii Tarika, który był jeszcze moim przyjacielem, kiedy przebywałem wyłącznie pod postacią Kellyego i kilku miejscowych dworzan przedstawiających prześwietną, choć znaną historię miasta. Ponoć to tu Święty Jan zabrał w ostatnią podróż Maryję, której sanktuarium wznosi się na pobliskim wzgórzu, tutaj to Św. Paweł pouczał niewiernych kupców z Efezu a kilkaset lat wcześniej pewien szewc spalił pogańską świątynię Artemidy zyskując tym samym wątpliwą sławę. Tak miasto to było z dawna świetne, z dawna to dobre słowo. Dziś jeno ślady po starym porcie z mulistym nabrzeżu można by wypatrzyć, rzeka naniosła błota, przez lata wojen nikt o to nie dbał i tak z miasta portowego Efez stal się zapadła dziurą nic nie produkującą, jeno dającą schronienie dla wielu Greków zamieszkujący te niegościnne tereny. Król Filip wraz z liczną eskortą bawił na polowaniu poznając swą przyszłą żonę, patrole wojska dość dobrze penetrowały pobliskie wzgórza wypłaszając tamtejszych tureckich pasterzy. Rozliczne pobliskie klasztory przysyłały do miasta swe delegacje z prośbami do najjaśniejszego pana, a tu o rozpatrzenie sporu pomiędzy dzierżawcą a mnichami, tam to z kolei się rozchodziło o pomoc przy naprawie zdewastowanych systemów irygacyjnych, gdzieś indziej znowu o naprawę rozwalającej się warowni strzegącej brodu na drodze do Smyrny. Z sali gdzie przyjmowałem gości, mieszczącej się w miejskiej cytadeli dobrze widać było panoramę miasteczka, mury solidne z pewnością mogące zmieścić o wiele więcej ludności niż na dzień dzisiejszy, cale opuszczone dzielnice rozpadających się domów, a pomiędzy tym wszystkim pomniki minionej świetności miasta, stare antyczne budowle, pomniki, fontanny, dziś będące smutnym przypomnieniem minionej chwały. Przy przeglądaniu raportów szczególnie zainteresowały nas, mnie i Victora pod postacią Aleksego Komnena, te o dopiero, co rozpoczętej kampanii. Strategos Demetrios Tzimiskes, jeden z wielu Tzimiskesów, potężnego niegdyś, jednakże za czasów Angelosów zbiedniałego rodu powoli zaczynającego wracać do dawnej świetności przy moim boku złożył istotny meldunek: - Najjaśniejszy Panie Jedynowładco Rzymian basileusie Romanion pozdrawiam uniżono i pragnę opisać, co nastąpiło od czasu otrzymania stosownych rozkazów. Z pobliskich osad żeśmy zebrali przewodników w celu przeszukania pobliskich gór, teren górzysty, rozliczne wąwozy, brak wody zmusza do poruszania się wzdłuż rzeki w kierunku miasta Filadelfia, brody strzeżone przez bandy tureckie, wykryliśmy w okolicy kilka warowni z sztandarami uzurpatora, z grecką załogą, dwa mniejsze miasteczka wierne zdrajcy i silny garnizon pod Filadelfią, ludzie Mangafasa zajmują pozycje obronne w wąwozach czekając na nasz ruch, kupcy donoszą, iż jacyś posłowie ruszyli do Nicei jak i do Ikonion (stolica sulatanatu Rumu ). Na razie wiemy, iż Mangafas posiada 2 tyś armię piechoty, ok. 1500 tarczownikow (jednostka słaba, wieśniacy z tarczami i pikami) i 500 łuczników greckich znanych z dobrego rzemiosła. Ponad to kilka tureckich band służy mu za pieniądze będąc garnizonami miasteczek. Liczebność tych band nie jest znana, ich lojalność zapewne względna, na razie nasi zwiadowcy nie ucierpieli na skutek działań tureckich, najwyraźniej wolą unikać walki widząc rycerstwo frankijskie panoszące się po okolicy. Do tego doszły raporty od tureckich szpicli. Sultan Kiridż Arslan wściekł się na syna, czyli emira Isparty za atak na krucjatę niemiecką i nakazał mu stawić się przed jego obliczem. On nie posłuchał ojca, co oznaczało bunt, jego dziewięciu braci niechętnie patrzyło okien na ojca i sytuacja w ich emiratach była napięta. Tej wiosny niewiele band tureckich nękało pogranicze z Bizancjum, więc zanosiło się na coś ciekawego w samym Rumie. Resztki niemieckiej krucjaty miały iść na południe do Palestyny przez Antiochię, wielu jednak wracało do Europy przez południowe wybrzeże Turcji. Pomyślałem, że gdyby się udało przejąć, czyli namówić do pozostania na służbie przynajmniej część rycerzy niemieckich byłoby to spore wzmocnienie moich sił. Efez był już nasz. Błyskawicznie rozesłaliśmy posłów do najbliższych dużych ośrodków, czyli Miletu i Smyrny. Milet na południu udało się przejąć banalnie. Po prostu nasi posłowie zdołali się porozumieć z 300 Turkami stanowiącymi kontyngent Mangafasa i ci wydali miasto, natomiast Smyrna na północy widocznie otrzymała wcześniej wiadomości o cesarskiej armii i sama przysłała posłów z propozycją, ze oni po prostu będą już cesarscy, natomiast proszą o zostawienie ich w spokoju. Przystaliśmy na to. Realnym niebezpieczeństwem był Mangafas. Obawiałem się, ze odczeka szmat czasu, kiedy król Filip odjedzie z armią i wtedy zacznie działać. Miałem zresztą nadzieję, ze nie zna dokładnie naszych sił i licząc na swoją przewagę zaatakuje pod Efeze. Oczywiście, spotkałby go wtedy potężny łomot. Moje nadzieje na atak Mangafasa potwierdziły się jedynie częściowo. Otrzymałem od szpiegów informację, ze jego wojska normalnie stacjonujące w okolicach Subleum i Sozopolis, czyli bardziej na wschód będą zmierzać do Antiochii. Rzecz jasna nie chodziło o wielkie miasto w Syrii, ale identycznie nazywające miasteczko oraz zamek w Azji Mniejszej około 100 kilometrów na wschód i leciutko na południe od Efezu. Stamtąd chciał się najpierw przyjrzeć sytuacji i działać. Musiałem go wyprzedzić za wszelką cenę. Łapiąc go przed Antiochią planowałem zmusić go do bitwy mając połączone siły króla Filipa i moje wzmocnione po werbunkach na wybrzeżu. Filip znaczną część sił zostawił, nawet jednak to, co wziął dawało nam stanowczą przewagę. Jednakże o samej bitwie oraz dalszych wydarzeniach następnym razem. --------------------------------------------- Ponieważ niektóre informacje ja oraz Tomek przekazywaliśmy sobie informacje mailem wykorzystuję niekiedy informacje z owych listów, tak, że część owego streszczenia działań drużyny podczas przygody konstantynopolitańskiej jest jego zasługą. |