Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-12-2015, 22:57   #1
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
[Old WOD] Jaki tu spokój... - Piotr Wasilewski

Ambasada USA, Śródmieście, Aleje Ujazdowskie, wczesne popołudnie
Ciemnoskóry dyplomata w końcu wszedł bocznymi drzwiami gabinetu. Piasecki poderwał się lecz Amerykanin tylko lekko uścisnął jego dłoń wskazując by Polak na powrót zajął miejsce w fotelu, sam usiadł naprzeciw prywatnego detektywa.
- Mr. Piasecki… parę osób polecało mi pana, choć ja z początku chciałem kogoś z najlepszych. Rutkowsky? Tak się chyba nazywa? - powiedział po chwili milczenia, położył przed sobą otwartą kopertę na której wykaligrafowano “Mr. Wojciech Kleszcz”. W rękach trzymał kartkę A4 zadrukowaną komputerowym pismem na prawie całej powierzchni, bystre oko detektywa uchwyciło tylko typową czcionkę Times New Roman, choć ta informacja nie wydawała się istotna.
- Jeżeli chce pan aby śledztwo znalazło się na pierwszych stronach gazet to ja też go mogę polecić.
- I mi tak mówiono, dlatego jest tutaj pan, a nie on. Choć i paru innych by się znalazło zapewne lepszych ale nie mam czasu.
- Jestem tu by można było mnie obrażać i wbijać mi szpilki? - Piasecki płynnie posługiwał się angielszczyzną. - Czy jednak powie pan o co chodzi?
- Znajdzie pan jedną osobę, odda jej ten list. Przypilnuje pan by cel przyjął propozycje. Tylko tyle. - Amerykanin poluzował lekko krawat.
- Nie robię w drobnicy, nawet dla pracowników ambasady USA, przykro mi.
- Trzydzieści tysięcy za znalezienie celu i dostarczenie listu, drugie tyle jak pomoże pan w… przekonaniu go, że moja oferta jest najlepszym co przytrafiło mu się w życiu. W dolarach. I pan chyba dobrze wie, że Pana syn nie ma szans na wizę? Nie z tym co ma w aktach, może składać podania i kolejne siedem razy… Ale można i załatwić to nieurzędowo.
Piasecki sapnął i wytrzeszczył oczy, brał takie stawki za ciężkie roboty ale w złotówkach. Szybko przeliczył, że za jedno zadanie oferowano mu niewielką kawalerkę w stolicy. Ale to były tylko pieniądze, ta druga część oferty była…
- To… - Poluzował swój krawat. - To dużo. - Wydukał. - Co o nim wiemy?
- To, Mr Piasecky - Amerykanin uśmiechnął się lekko i wskazał kopertę z imieniem i nazwiskiem. Złożył trzymaną kartkę papieru, włożył ją do koperty i zakleił ją.
- Pan żartuje?
- Nie. I próbowałem… - Szybko zdał sobie sprawę z gafy, więc poprawił się szybko - próbowaliśmy go szukać sami. Nie oferowałbym takich pieniędzy jakby to była kwestia książki telefonicznej.
- Rozumiem, ale cokolwiek?
- Pięć i pół roku temu Mr Klehts - dla anglojęzycznych wypowiedzenie poprawnie tego nazwiska było mordęgą. - Mr Voytech, został wprowadzony na imprezę dla elit przez swojego przyjaciela nazywanego “Buła”, którego z kolei dobrze w obecnym tam towarzystwie znała jedynie córka attache kulturalnego przy ambasadzie Norwegii. - Amerykanin uznał najwidoczniej, że odrobina wyjaśnień nie zaszkodzi. - Poznał tam młodziutką Amerykankę, której zrobił wtedy dziecko. Ta Amerykanka była tu tylko na kilka dni, cóż wyborna pamiątka z Polski. - Piasecki był świetnym obserwatorem, normalny człowiek nie zauważyłby lekkiego przykurczu mięśni szczęki ciemnoskórego rozmówcy.
- Ta dziewczyna na imprezie wylądowała dzięki pewnemu rodzeństwu, dzieciom dyplomaty… stąd. - wskazał podłogę pomieszczenia ambasady w którym rozmawiali. - Już dawno ich tu nie ma, zresztą “Bułę” znali tylko jako, hm, “Buła”. Nazwisko Mr Voytecha poznali przypadkiem, tylko dlatego, że gdy parka zniknęła tenże “Buła” rzucił jakiś żart, że jego kumpel od samego początku imprezy wpił się w Indi...w Amerykankę jak... Hm. Tłumaczył to podobno. Jakiś wasz żart językowy, dzieci ambasadora nie zrozumiały, jak i ja. No ale to nie ważne, ważne jest to, że żartem miało być to, iż chłopak ma tak na nazwisko. Stad je znam. To wszystko.
- A ta Norweżka? Trop tego Buły?
- To wszystko - powtórzył Amerykanin.
Piasecki zastanowił się. Z jego kontaktami nacelowanie typa mogło oznaczać bułkę z masłem. Gdyby jednak to zawiodło, szukanie gnoja mogło oznaczać szukanie igły w stogu siana, a na to się zanosiło jak Amerykanin już sam szukał…
- Więc jak będzie?
- Biorę to.
Uścisnęli sobie ręce.
- Mr Gemmer? - Jakaś sekretarka uchyliła drzwi. - Pana córka czeka już prawie pół godziny, a spotkanie ambasadora z tymi Japończykami…
- Już idę Wendy. - Amerykanin podniósł się i podał kopertę Polakowi.
Piasecki również wstał właściwie interpretując postawę gospodarza jako zakończenie "audiencji".
Dyplomata wyszedł pierwszy dając jakiś znak komuś na korytarzu.
- Wylatuję pojutrze z samego rana - powiedział w drzwiach zanim prywatny detektyw przestąpił próg. - Kontaktu nie przewiduję, to poszukiwany ma się ze mną skontaktować, w liście jest mój e-mail. Wtedy wypłacę należność.
Piasecki kiwnął głową wychodząc.
- Do widzenia - podał dłoń na pożegnanie i ciekawie spojrzał na młoda bardzo ładną ciemnoskórą dziewczynę jaka zbliżyła się do nich.
Ukłonił się lekko i ruszył do wyjścia.
Był inteligentny, klocki w jego mózgu powoli wskakiwały we właściwe miejsca.


* * *

Mieszkanie Marka Piaseckiego, Mokotów, ul. Odyńca, wieczór
- Nic z tego Marek - Anna przez telefon brzmiała beznamiętnie. - Ani u nas, ani w T-Mobile, ani... właściwie u nikogo. Uruchomiłam parę znajomości, żadnej umowy na takie nazwisko u żadnego operatora. Jak ma telefon to na numer prepaidowy - nierejestrowany.
- Dzięki. - Piasecki rozłączył się i walnął pięścią w biurko.
To była ostatnia możliwość łatwych pieniędzy, obdzwonił wszystkich, od urzędów dzielnicowych po dostawców prądu i gazu. Prosta robota zapowiadała się prawdziwym cierniem w dupie.


* * *

Pałac Mostowskich, Śródmieście, ul. Nowolipie, późny ranek
Rozmowę z Władkiem przerwał dźwięk nadchodzącego SMS.
Piotr zerknął na telefon, nadawcą był “Buźka”, jego najlepszy informator.
Cytat:
Mam coś na Hotel, chyba piesko gruby kaliber, nie na tel.
Cytat:
Dobra. Podaj adres.
Młodszy aspirant odpisał i zamyślił się lekko.
Ciszewski ciekawie spojrzał na partnera.
- Coś się urodziło?
- Miejmy nadzieję…


* * *

Pub “Zielona Gęś”, Mokotów, Aleja Niepodległości, około południa
Pub o tej porze był prawie pusty, co było komfortowe, wszak ani policjantowi ani jego informatorowi nie były potrzebne uszy chciwe informacji. Choć brak żywych uszu nie zawsze oznaczał brak podsłuchujących o czym boleśnie dowiedzieli się niektórzy politycy żrący ośmiorniczki przy rozmowach przez które zapewne poszli w odstawkę z woli ludu.
Wybór miejsca nie zaskoczył Piotra, “Buźka” odsiedział trochę w więzieniu przy Rakowieckiej i lubił kręcić się w pobliżu. Widok murów z drugiej strony działał na niego optymistycznie.
Informator siedział przy pustym stoliku, w ręku trzymał butelkę coca-coli, machnął na przywitanie i pociągnął łyka gdy Wasilewski uciadł naprzeciwko.
- Piotr jest chyba problem. - “Buźka” wydawał się lekko przejęty. - Doszły mnie pewne słuchy… “Hotel” ostatnio prowadzi rozmowy ze “skośnymi panami z hameryki”.
- Mów Mareczku, mów. Nie oszczędzaj mnie.
- Ja nie jestem wróżka, mówię co wiem, a wiem tyle co kot napłakał. Jakieś Japońce z USA twardo coś negocjują w Rembertowie z Ruskimi. Może wspólne interesy? Nie wiem. Tak mi się tylko widzi, że… - zawiesił głos. - Sam zresztą chyba wiesz co to może oznaczać.
- No. I to są, Marek, cenne informacje, ale bez dokładnego adresu gówno dają. Mówisz w Rembertowie. Daj dokładny adres i czas następnego spotkania jak możesz.
- Piotr w chuja sobie lecisz? - Marek się uniósł. - Może jeszcze adres Bałałajki ci podać? Wiem tylko tyle. Jak Hotel dogada się z amerykańcami to możesz mieć tu autostradę prochów z rynku rosyjskiego do Stanów. Polska to idealny punkt przerzutowy - ale to tylko poszlaki. Wiem tylko o tym, że gadają i… - zamyślił się.
- I co? - Wasilewski czekał cierpliwie.
- Jest jeden typek, frajer, zwykły diler ruskich ale ma podobno kumpla postawionego wysoko. - Buźka zaczął ostrożnie. - Typ opowiadał, o jakiejś lasce, coś w stylu “szkoda, że panny nie opchną do burdelu bo by chętnie przetestował”. Bo jak dobrze pójdzie to będą musieli ją odstawić do Stanów. - Marek przysunął się bliżej.
- To menda, typ bez znaczenia, przynajmniej do wczoraj tak mi się zdawało. Jak to prawda to znaczy, że koleś poza fizjonomią szczura ma większą wiedze o hotelu niż się zdawało. I wie w tej sprawie z Japońcami. chyba, to mglista poszlaka. Ja wiem tylko tyle, chcesz to gadaj z tym lamusem.
- Gdzie gościa znajdę? Ma jakieś nazwisko? Ksywę?
- Krzysztof Stec, na ulicy wołają go “Fred” - Marek uśmiechnął się do siebie. - Uwierz mi, nie chcesz wiedzieć czemu. Mogę ci go wystawić, umówię deal na działkę hery powiedzmy pod mostem średnicowym na Powiślu. Jego rejony. Jak go złapiesz z towarem, to prędzej zacznie gadać. Ale za to ty coś dla mnie zrobisz.
- Mów. Pomyślimy.
- Odpalisz mi połowę tego co zaoferuje ci Piasecki - “Buźka” wyszczerzył się.
Piotr nie miał zamiaru przyznawać się, że nie wie o co chodzi. Imidż trzeba mieć.
- No nie wiem, Marek. Ja z Piaseckim wódkę rzadko piję. Ale obiecuję ci, że jak pójdę do szefa rozliczać się z forsy na operacyjnych to coś dla ciebie wytarguję. Może być?
- Ty mi tu nie pieprz o operacyjnych Piotr. - Marek się żachnął - Piasek ma problem z tego co wiem z kontaktami u was. Ktoś się na niego wypiął, ktoś na urlopie dłuższym, chwilowo mu się sypnęło. Będzie potrzebował kogoś jako wtykę w wasze dane. A kto wie, może celujecie w to samo? Wiesz gdzie zlecenie dostał? - “Buźka” wyszczerzył się - Aleje Ujazdowskie 29/31. Zółtki ze Stanów kumają się z naszymi ruskimi, a jeden z lepszych detektywów znających to miasto jak własną kieszeń dostaje kontrakt w ambasadzie USA. Sam sobie dośpiewaj czy może być wam po drodze. Chcesz Freda, to pomożesz Piaskowi gdy mu ciebie nagram, a ja dostane swoją dolę Piotrek. Od obu, hehe. Tak to wygląda.
- To jest konkret - zgodził się Wasilewski - Dobra, masz to załatwione. A póki co ustaw mi tego Freda. Jak załatwisz wyślij mi smsa. Ok?
- Ok.


* * *

Pałac Mostowskich, Śródmieście, ul. Nowolipie, popołudnie
Cytat:
“Piasek o 20.00 w “Gnieździe Piratów”, knajpa szantowa na Bielanach. Fred nad brzegiem rzeki pod mostem średnicowym od Powiśla o 22.00. Powodzenia.”
Piotr wygasił telefon i schował do kieszeni.
Była dopiero siedemnasta, miał jeszcze masę czasu.


* * *

”Gniazdo Piratów”, Bielany, ul. Ogólna, wczesny wieczór
W Gnieździe Piratów było o tej porze dostatecznie cicho by można było spokojnie pogadać i dostatecznie głośno by rozmowa była bezpieczna. Piaseckiego jeszcze nie było, a Piotr nie bardzo wiedział co zrobić bo wszystkie stoliki były zajęte lub z karteczkami z napisem “rezerwacja”. Kilka minut później dostał sms:
Cytat:
“Spóźnię się trochę samochód mi zdechł, stolik jest na mnie”.
Wasilewski odebrał rezerwację płacąc 20 złotych i czekał.
Minęło pół godziny, na scenie jacyś ludzie zaczęli rozkładać sprzęt i stroić instrumenty.
Godzina.
Policjant zaczął wychodzić z siebie, nie mógł zamówić sobie nawet piwa, bo prowadził. Co chwila musiał również zaprzeczać młodzieży pytającej czy mogą się dosiąść, wszak stolik na jakieś sześć-osiem osób zajmował tylko on sam.
Muzycy zaczęli grać. “Strefa Mocnych wiatrów” (jak się przedstawili) od razu zaczęła z grubej rury, połączenie szant z mocnym rockiem było charakterystyczne dla tej kapeli, gwarantowało też, że rozmowa stawała pod znakiem zapytania. Choć… siedząc obok siebie można było się usłyszeć, a tego co się mówiło nie miał szans podsłuchać nikt postronny.


Jakoś kwadrans po 21:00 Piasek w końcu pojawił się podchodząc do stolika.
- Jestem - wysapał.
Nie był przesadnie otyły ale brzuch na emeryturze zapuścił bardzo solidny. Podał rękę Piotrowi.
- Wybacz ale przy Politechnice jeden typ wjechał mi w dupę, wasi musieli protokół spisać, a ja lawetę załatwić bo ośka poszła. Noż kur… - miał kiepski nastrój.
Rzucił kurtkę na ławkę i mamrocząc coś w stylu “za chwile jestem” odszedł aby po jakichś pięciu minutach wrócić z kuflem piwa.
- Samochód mi rozpieprzyli to mogę dziś, hehe, ty wozem to ci nie brałem. - Powiedział siadając obok, "Strefa Mocnych Wiatrów" godnie dawała czadu i uniemożliwiała rozmowę przez stolik.
- Ok. Słuchaj, Marek, muszę zadzwonić. 5 minut mi zejdzie.
- Jasne.
Wasilewski wyszedł na zewnątrz. Wyjął służbową komórkę i wybrał numer komendy. Gdy odebrał dyżurny poprosił o połączenie ze swoim partnerem, Ciszewskim.
Po krótkiej chwili znajomy głos w słuchawce spytał:
- No co tam Pitia?
- Słuchaj Władziu, jest robota. Wybierz jakichś dwóch ze służby patrolowej i każ im jechać pod most średnicowy, na Powiśle, przy rzece. Jestem tam umówiony na 22 z jednym handlarzem gorącym towarem. Facet nazywa się Krzysztof Stec ksywa “Fred”. Niech go zgarną, ale żeby nie było, że ktoś gościa wsypał, rozumiesz?
- Mhm - rozległo się w słuchawce. Znając Władzia właśnie notował.
- Niech go wyjmą tak jakby po prostu zobaczyli pod mostem na patrolu i go wzięli. Jak go wsadzą do suki to niech prawy da cynk na komendę, wiesz, że niby patrol zatrzymał przypadkowo handlarza. Ten Fred powinien mieć przy sobie bułę heroiny. I powiedź chłopakom, że jak skrewią, jak gość zwieje, pozbędzie się towaru albo strzeli sobie w łeb to oni za to oberwą. Zapamiętałeś?
- Jasne.
- Aha. Niech go na posterunku spiszą i zapakują do celi, a ja jak skończę interesy robić to go przesłucham. Niech go póki co nikt nie rusza.
- Powiesz skąd masz info? Chętnie sam pogawędzę z tą twoją wróżką. - Partner Piotra roześmiał się do telefonu. - Nie bój nic, zrobimy kocioł, że muszka nie siada.
- Super. Władziu, jeszcze pogadamy bo muszę z kolegą porozmawiać. Trzymaj się.
Piotr przerwał połączenie schował komórkę i wrócił do stolika.

Koncert trwał w najlepsze, policjant przysiadł na powrót obok prywatnego detektywa.
- Jestem. Na czym skończyliśmy? - spytał.
- Prosto z mostu: moi znajomi wyświadczający mi przysługi w firmie się chwilowo sypnęli. Tu urlop, tam operacja wycięcia wyrostka, a potrzebuje kogoś na bieżąco w pałacyku. Marek polecił ciebie. - Piasecki znał Piotra tyle o ile i wiedział, że ten nie jest orłem jeżeli chodzi o zaawansowaną dyplomację.
- Wiesz, nie widzę problemu. Ty jesteś stary pies gończy, nigdy, z tego co wiem, sumienia nie brudziłeś i można ci pomóc więc mogę co informacje podać. Ale niech to będzie równa współpraca. Ty pomagasz mnie, ja tobie.
Emerytowany gliniarz zdziwił się.
- Jak to “ja tobie?”, jaka pomoc Piotr?
- Coś się tak zdziwił? Wolontariat ci się marzy? Ty potrzebujesz informacji, ja też. To takie dziwne?
- Na tym świecie nie ma nic za darmo. - Piasecki uśmiechnął się i upił łyk piwa. - 10 tysięcy zielonych, a jak załatwisz mi jakieś wyjątkowe info w czasie sprawy to dorzucę drugą dychę. Choć wątpię, sprawa jest dość prosta. Trzeba znaleźć po prostu jednego typa, ale moje kontakty nic na niego nie mają. Koleś od strony moich informatorów jest jak widmo, żadnych kredytów, brak umów u operatorów komórkowych, o zameldowaniu nic w urzędzie nie wiedzą. Ty masz tylko przeszperać archiwa policyjne, może gdzieś kiedyś patrol go spisał? Cokolwiek bym złapał trop. Kasa godziwa i tego typu to układ, a ja wybacz, za twoimi sprawami latać nie mam czasu. Nie stać cię na mnie Piotrek - mrugnął okiem.
- Nie no fajnie, że się cenisz, ale ja twojej forsy nie potrzebuję. Jak by mnie na tym złapali, ze biorę od ciebie kapustę to by mnie szef powiesił. I nie mówię, żebyś sam latał w moich sprawach, ja sobie poradzę. Tylko czasem mogę cię poprosić o to żebyś swoich operacyjnych wypytał. No po prostu żebyś mi informacją sypnął. A jak już mówimy o forsie to weź Buźce sypnij kasą bo się chłopak spisał. Odhaczmy ten punkt i zacznijmy mówić o prawdziwych interesach.
Piotr przerwał na chwilę by zaczepić kelnerkę i zamówić capuccino.
- Chcesz coś dodać, Marek?
Prywatny detektyw oderwał usta od kufla i popatrzył uważniej na młodszego aspiranta. W oczach miał iskierki szyderstwa.
- Ty mnie? Starego psa? Piotrek, szanujmy się. Ja pracowałem z odznaką gdy ciebie rodzice jeszcze nie planowali, a chcesz mnie o tak jedną rozmową na informatora urobić? - Marek Piasecki zabębnił palcami po stole. - Informacja Piotrusiu to jest pieniądz, nie chcesz pieniędzy? To nie.
Wyjął z kieszeni kupon lotto kładąc przed sobą.
- Piątka z losowania 29 października. Myślisz że my za PRLu jesteśmy, że pieniążki mundurowym na konto? Ba nawet wtedy na kartki szły deale. - Znów zamoczył usta w kuflu. Tymczasem kelnerka przyniosła zamówioną kawę.
- Nie chcesz pieniędzy, twoja sprawa, ale jak chcesz bym ci czasem ja coś sypnął co wiem, to tylko wtedy gdy moim kontaktem w pałacyku będziesz na stałe. Wtedy możemy się bawić info za info, teraz na jednorazówkę oferuję kasę, jak nie ty to dzwonię do Marka, że nie wyszło i szukam innego z naszych wspólnych bądź (dla mnie) byłych kolegów. Hm?
Piotr siorbnął kawę.
- Marek, ja cię szanuję. Dlatego ci prosto z mostu powiem, że mi właśnie o stałą współpracę chodzi. Kasą jak mówiłem sypnij Markowi. A tą sprawę co nad nią teraz pracujesz to ja ci pomogę bez pieniążków, kuponów na lotto i szczęśliwych paczek. Mów czego potrzebujesz, ja ci to załatwię, a jak już będziemy na stałe współpracować to cię poproszę o pomoc w pewnej sprawie. Dobrze?
- Ok. ale nie gwarantuję, że Twoją sprawę wezmę na warsztat choćby ruszając kontakty. No dobra. Typ nazywa się Wojciech Kleszcz, tylko tyle wiem, bo (uważaj, to będzie dobre) typ co mnie najął dał tylko jego imię i nazwisko oraz to że na jedną imprezę high class dla synów zagranicznych oficjeli pięć lat temu z hakiem, wciągnął go jego kumpel “Buła”. Zawrotne info, nie?
- Co ja ci mogę powiedzieć? No zawrotne. Nic więcej nie masz? Nic sam na razie nie ustaliłeś?
- Nic. Bo sprawa świeża, dopiero ruszyłem i jak w mur. Jak mówiłem, ani w sieci bankowej, ani w umowach gaz/prąd itp. jak i w telefoniach komórkowych to nazwisko nie istnieje. Zameldowany nie jest nigdzie. Mówiłem na czym polega twoja robota. - Upił kolejny łyk piwa. - Może jest gdzieś coś o nim w aktach firmy. Jak karany - to idealnie, ale jak nie to choćby i notatka służbowa… może go gdzie spisał patrol? Gdzie i z kim? Jak wpadniesz na takie info to ja będę miał punkt zaczepienia. I to tylko tyle, więcej nie wymagam.
- Dobra, sprawdzę i dam ci znać. - Piotr siorbnął znowu - A ten “Buła”? Co z nim?
- To miasto ma podobno blisko 2 miliony mieszkańców. Nawet nie chcę wnikać ilu z nich ma taka ksywę Piotrek. Nie znam nawet imienia. - Prywatny detektyw podrapał się w brodę. - Widzisz, sprawa jest delikatna. Typ którego szukamy zrobił dziecko jakiejś lasce, która w stolicy była na kilka dni, na krótkim tripie. Spotkali się na imprezie dla high class, “Buła” był znajomkiem córki attache w ambasadzie Norwegii. Laskę jaką napompował nasz “Wojtuś” wprowadziło jakieś rodzeństwo oficjela z ambasady stanów, a jego samego tenże Buła. Zleceniodawca wyrwał od tej dwójki amerykanów tylko te dane, nie znali nawet imienia Buły, Norweżki szukaj po świecie, dyplomaci zmieniają co parę lat placówki. Ślepa uliczka.
- Dobra, posprawdzam i dam ci znać. Spotkajmy się znowu, powiedzmy jutro wieczorem. Masz czas wieczorem?
- Mam, podwieziesz mnie w kierunku centrum? Sprawdziłbym jeszcze Uniwersytet, wątpię… ale wiesz jak to jest.
- No to kończ swoje piwko, ja kończę kawę i zbieramy się.


* * *

Ulice Warszawy, wieczór
Piasecki już rozpiął pasy gdy jadąc ulicą Andersa zbliżali się do Pałacu Mostowskich, lecz Piotr nie skręcił w Nowolipie jadąc dalej w kierunku ratusza. Prywatny Detektyw zrozumiał dopiero gdy skręcili w Królewską z Marszałkowskiej, gliniarz najwidoczniej zdecydował się zamiast podwózki w okolice centrum zrobić Markowi za taksówkę.
Zbliżali się do Nowego Świata mijając Zachętę.
Wszystko rozegrało się tak szybko, że Piotr nie miał za dużo możliwości manewru, jednak za kółkiem był kimś więcej niż pierwszy lepszy, kiepski, niedzielny kierowca. Zawinął w lewo unikając staranowania przez subaru pędzące z prawej, z Małachowskiego i najpewniej z zagłębia klubowego mieszczącego się na Mazowieckiej. Subaru zamiast wjechać całym pędem w bok przejeżdżającego opla, uderzyło jedynie w bok pojazdu pod kątem. Uderzenie odrzuciło samochód Piotra, a sprawca wypadku odbił się i wpadł na plac Piłsudskiego zmiatając po drodze jeszcze jakiegoś staruszka.
Wasilewski pierwszy wyszedł z szoku, był cały, złamań nie zanotował, wszak uderzenie wzięła na siebie prawa część samochodu. Odruchowo odwrócił się w prawo, drzwi od strony pasażera wbiły się w Piaseckiego druzgocząc mu prawą rękę, nogę i biodro, choć żył, jęczał cicho i urywanie dyszał.
Z subaru wytaszczył się jakiś łysy młodzik w markowych ciuchach. Już pierwszy rzut oka dawał konkluzję, że jest pijany.
- O kurwa - wybełkotał patrząc na swoje dzieło, po czym opadł na kolana i zwymiotował.
Piotr pokręcił głową. I sięgnął po komórkę.
- Pogotowie? Mam tu rannego po stłuczce przy Zachęcie, koło Małachowskiego. Dajcie ambulans…
Drugi numer.
- Dyżurny? Dajcie patrol na Małachowskiego. Stłuczka, jeden ranny, kierowca pijany. Odbierzcie go…
Chowając komórkę Piotr zajrzał do swojego skasowanego auta.
- Marek, żyjesz? Jak kręgosłup masz cały to spróbuję cię wyciągnąć…?
Piasecki dawał silne oznaki życia, był przytomny, nawet nie krwawił za mocno (jak na tego kalibru wypadek) choć mimo to obrażenia wyglądały koszmarnie, prawdopodobny był krwotok wewnętrzny.
- Drugi… raz… dziś, ... noż... - jęczał. - Noż… drugi raz…
- Tak, tak. Zaciśnij zęby, będę cię wyciągał. Tylko tego brakuje, żeby samochód pierdolnął…
Wasilewski próbował drzwi otworzyć na siłę, ale nie dało się. Wbiły się w pasażera, tu był potrzebny dźwig. Piotr spróbował więc od drugiej strony.
Wnet zrobiło się zbiegowisko, jakichś dwóch mężczyzn szarpało się ze sprawcą wypadku, który chciał prysnąć w stronę Ogrodu Saskiego, parę osób trzymało telefony przy uszach zapewne dublując zgłoszenia na pogotowie.
Z drugiej strony w wyciągnięciu rannego przeszkadzała dźwignia skrzyni biegów, na siłę może i by się dało jednak przy tym kalibrze obrażeń poszkodowanego…
Co było robić? Piotr spiął się i wyrwał wajhę i przez powstałe wolne miejsce wywlókł Marka na krawężnik starając się postępować jak najdelikatniej.
Pierwsza podjechała policja, dwóch mundurowych szybko wyrwało się z wozu i kierowani okrzykami gapiów oraz wskazywaniem na szamotaninę rozpoczęło pacyfikację pijanego typa.
Z oddali niósł się sygnał karetki.
- Piotr, jedź ze mną… karetką. Musimy... - Marek wpił się palcami w ramię policjanta. - Muszę z tobą pogadać. - Wasilewski dopiero po wyciągnięciu rannego należycie obejrzał obrażenia. Prawa ręka i noga były zapewne połamane w kilku miejscach, a biodro… Prywatny detektyw będzie miał szczęście jak będzie mógł kiedykolwiek normalnie chodzić.
- Dobra, dobra. - Wasilewski poklepał detektywa po zdrowym ramieniu - Tylko nie wiem czy mnie wpuszczą i czy będzie miejsce…
- Pieprzyć to… - Marek chyba powoli tracił przytomność, ale walczył z tym tytanicznym wysiłkiem. - Zlecenie Piotr… weź je… To naprawdę gruba sprawa, gruby zleceniodawca, gruba kasa. - to co mówił przeplatało się z jękami. - Weź to za mnie, dam ci ⅔ angażu.
- Dobra, nic nie mów na razie bo bredzisz, Marek. - Karetka zatrzymała się obok - Pojadę z tobą do szpitala tylko mi tu nie umieraj.
Piasecki mocniej zacisnął rękę tym razem na kolanie Wasilewskiego.
- Obiecaj, zrób to za mnie… - Odpływał, ale puścił i sięgnął drżącą ręką do kieszeni wyjmując klucze. - W encyklopedii, list dla celu. Jak to nie przypadek… Drugi raz dzisiaj… Zrób to za mnie, dam ci Bałałajkę.
Wasilewski zamarł na chwilę. Po czym wyjął klucze z rąk detektywa, schował do kieszeni.
- Lekarz! Gdzie lekarz, szybko!
Ratownicy medyczni przyskoczyli zanim skończył krzyczeć, ktoś odsunął go uprzejmie lecz stanowczo. Piotr zobaczył sprawcę wypadku rozciągniętego na masce radiowozu, a policjant nad nim gdzieś dzwonił Ludzi przybywało, więc drugi z patrolu odsuwał ich każąc się rozejść.
Piaska wzięli na nosze i włożyli go do furgonetki. Na plac podjeżdżała na sygnale druga, zapewne świadkowie zdarzenia dali informacje o większej ilości ofiar. Ratownicy wyskoczyli do potrąconego starszego pana, choć tutaj pomoc lekarza wydawała się już zbędna. Subaru zmiotło go jak kukiełkę, leżał w kałuży krwi.
Wasilewski chwycił za ramię ratownika medycznego.
- Jadę z wami.
Ratownik medyczny spojrzał na Piotra i szarpnięciem uwolnił się. Po młodszym aspirancie nie było znać żadnych obrażeń, zastali go jak klęczał nad rannym, zasadniczo załoga nie wiedziała nawet że to kierowca skasowanego samochodu.
- Rozum pana opuścił, każda chwila się liczy, weź pan taksówkę.
- Jestem z policji - Piotr wyciągnął odznakę - To mój kolega, miejcie serce…
- Ładuj się pan - po naprawdę krótkiej chwili wahania zagadnięty machnął ręką. - Z przodu, nie przy rannym.
Post by Jaśmin & Leoncoeur
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 22-02-2016 o 11:54.
Leoncoeur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172