12-11-2016, 16:10 | #61 |
Reputacja: 1 | // wspólny post z Pipboy79 Angie przyglądała się jak Michael wtyka ostatnią bombę. Nagle dziewczyna zamarła w bezruchu, jakby czemuś się przysłuchiwała. - Wytrzymaj, zaraz będę u ciebie. - rzekła, nie wiadomo do kogo. Potem zwróciła się do towarzyszy. - Godzilla ma poważne problemy, muszę natychmiast ruszać. Natychmiast potem, przed nią pojawiła się srebrna nitka, tak już znana muszkieterom. Demonica podążała nią, a droga wydawała się znacznie krótsza niż w realnym świecie. W chwilę potem odnalazła Godzillę. Angie podeszła bliżej. - Spokojnie Jay. To ja Angie. Mogę ci pomóc. Ale musisz zapłacić cenę. Rozmawialiśmy kiedyś o tym. Musisz tylko powiedzieć tak. Wpuść mnie do swej duszy, a będę mogła ci pomóc. Wyprę to, co mąci ci w głowie. Musisz się tylko zgodzić. To takie proste. Wystarczy powiedzieć tak. Jedno małe słowo. Nie musisz go nawet wymawiać na głos. Pozwól mi sobie pomóc, chcesz tego przecież. Bardzo tego chcesz. To takie proste. Takie łatwe. Jedno małe tak i wszystko już będzie dobrze... - szeptała uwodzicielsko Angie. Jej głos zdawał się oplatać rozjuszonego Godzillę, dochodząc z mroku dookoła niego. - taaak, powiedz to. - nalegała słodkim jak miód głosem. - mogę cię wybawić, uratować, wszystko co musisz zrobić to jest oddać się w moje ręce. To takie proste, tak bardzo tego pragniesz. Zrób to. Powiedz to jedno małe słowo - Było źle. Wielki mokol czuł to. Słabł. Zupełnie tak samo jakby krwawił z ciężkich ran pozwalając by życiodajne osocze wyciekało z niego i osłabiało z każdym ciosem, krokiem, oddechem. Gdyby jednak walczył fizycznie, miałby szanse, Widziałby przeciwnika, mógł zatopić w nim kły, rozszarpać szponami, roztrzaskać ogonem. Tak, wtedy by mógł walczyć. Nawet uciec jeśli byłoby źle. Bardzo źle. Tak jak teraz. Ale teraz biegł, rozbijał po kolei ściany, drzwi, biurka i inne przeszkody. Biegł mając nadzieję, że to coś w czego sidła wpadł osłabnie, że sieć, niewidzialna sieć zarzucona na jego duszę i umysł zacznie nadwyrężona trzeszczeć, rwać się by pęknąć. Chociaż gdzieniegdzie, chociaż by osłabło, by miał znak, że można temu uciec. Ale zastopowała go moc mocniejsza od jego mocarnego ciała. Żelbet. Solidny, dźwigar konstrukcji budynku zastopował rozpędzonego mokola. A nic się nie zmieniało. Wiedźma wciąż dusiła go w swoim chwycie. Czuł jak słabnie, i kolejne jego mury i bariery pękają, kruszą się i walą. Gdyby tu była mógłby ją zabić. Spróbować chociaż. Ale nie miał pojęcia gdzie ona teraz jest. Był w opustoszałym, mroku parteru budynku. Ona mogła być gdziekolwiek. W sąsiednim pomieszczeniu, poziom wyżej czy niżej albo nawet i w Umbrze gdzie bezpieczna, obserwowała efekt tych jednostronnych zmagań. Ona go atakowała bezustannie on mógł stawiać opór ale wiedział, że już niezbyt długo. To nie była jakaś tam podrzędna akolitka. Czuł jej moc i potęgę. Już poznał rodzaj jej mocy, już wiedział, że go mami, chce opętać i zdominować a mimo to nic mu to nie pomagało w obronie. Była w tym tak dobra jak on w rozszarpywaniu wrogów i zdobyczy. Nie mógł jej uciec. Nie mógł z nią wygrać. Mógł się jeszcze bronić ale już niezbyt długo. Wstał jeszcze raz i zaryczał wściekle. Rozpaczliwie. Gniewnie. Przegrywał tą walkę. I nie miał pomysłu jak mógłby jej wygrać lub choćby się wycofać. Trzasnął kolczastym ogonem oporny słup wyrywając kawał betonu. Ten rozkruszył się od ogonowych kolców i zagrzechotał w ciemnościach niszcząc jakiś otworzony laptop, zasypując resztę biurka swoimi szarawymi odłamkami. Gdyby zamiast słupa była ta wiedźma miałby szansę… Ale dostrzegł sylwetkę. Kobiecą sylwetkę. W półmroku, na pograniczu światła rzucanego przez jakąś porzuconą czy zgubioną latarkę. Mówiła. Szeptała. Kusiła. W pogrążonym w amoku i rozpaczy umyśle myśli pojawiały się opornie. To ona? Żądza gniewu walczyła w nim o palmę pierwszeństwa. Obie emocje tak bliskie, tak pokrewne, tak się podobnie objawiające. Kusiły go obie by z nich skorzystał. By jednym skokiem znaleźć się tam przy niej, złapać ją, przytrzymać szponiastą łapą, przygnieść do ziemi, chwycić paszczą i rozedrzeć na pół a potem pożreć. By jednym skokiem znaleźć się tam przy niej, złapać ją, zedrzeć z niej ubranie, przygnieść do ziemi i zerżnąć tam na tej zawalonej gruzem podłodze. Ale wówczas doszedł go zapach od tej sylwetki. Słodki, kobiecy zapach z nutką nieśmiertelnych otchłani piekielnych. Znał ten zapach. - Angie. - wychrypiał z ulgą. Przybyła! No pewnie, że przybyła! Przecież ją wzywał, nie zignorowałaby tego! W pierwszej chwili odczuł przede wszystkim ulgę. Nie był już sam. W tym pogrążonym w mroku labiryncie betonowych ścian i cherlawych gipsościanek licznych przegródek. Cokolwiek się miało nie dziać wolał nie być teraz sam. No i to nie był kto inny tylko Angie. Oczywiście, że wiedziała co trzeba robić. No jakże mogło by być inaczej? Przecież na to właśnie liczył jak dotknęła go nieznana i niespodziewana wcześniej plaga na którą w ogóle nie był przygotowany. Że demonica mu pomoże, znajdzie sposób by nadal był sobą. No i znalazła. - Takkk! Chdźźź! Pmószzz! - wielometrowy tyranozaurowaty jaszczur rozgniótł kolejne biurko i znieruchomiał schylając łeb do blondmuszkieterki nieruchomiejąc by mogła zrobić swoje. Mówiąc, podszeptując i kusząc, Angie powoli badała otoczenie. Co zaatakowało Godzillę? Czy to coś nadal tutaj było? Nie wyglądało na to... Sprawdziła swoimi zmysłami również samego zainteresowanego, lecz na mokola nie wydawały się działać żadne nadprzyrodzone moce. - a to ciekawe - pomyślała demonica. Czyżby jakaś trucizna? Albo... Dziewczyna nie była pewna. czy coś nie nadnaturalnego było w stanie tak pomieszać w głowie Godzilli? Zmiennokształtni byli raczej słynni z swej odporności. A może to coś skrywało się przed jej czułymi zmysłami? Tak czy owak, trzeba było działać. Czas uciekał nieubłaganie. Gdy Jay się zgodził i otworzył swą duszę na nią, dziewczyna natychmiast skorzystała. Mokol poczuł, jakby do jego jaźni wlało się światło, jakby w jego żyłach popłynęło płynne srebro. Wpierw było to nieprzyjemne, lecz szybko było... energetyzujące. Angie dostroiła się do duszy Godzilli, sięgnęła po nią i tak jak w pradawnych czasach tworzyła rzeczywistość w imię Pana, teraz zaczęła pracować nad ulepszaniem duszy. Przekierowywała energię, formowała ją na nowo, przywiązując na stałe do siebie. Rzeczywistość natychmiast się dostosowywała, gdyż czym było ciało i kości jak nie cieniem, względnie odbiciem duszy? Zadowolona z siebie skinęła głową. - Jak się czujesz? - zapytała, kładąc dłoń na potężnym barku. Pozostała jeszcze jedna sprawa. Trucizna. Jeśli to właśnie jakieś chemiczne czy biologiczne paskudztwo mąciło zmysły mokola, trzeba było się go szybko pozbyć. Dziewczyna przymknęła oczy, skupiając się na bioenergii Godzilli. Wzmocniła ją swoją mocą, poczuła jak energia przetacza się przez organizm, jak każda komórka jest pobudzana do życia. Jak wypalane są wszelkie choroby i trucizny. Jedynie prawdziwe rany... tych nie potrafiła wyleczyć... - Musimy umykać - rzekła, po czym wyczarowała ponownie srebrną nitkę, która miała wyprowadzić ich z budynku. Angie nie wiedziała, czy to co uczyniła uratowało już jej przyjaciela, czy może będzie trzeba coś innego wykombinować. Dlatego ścieżka zaprowadziła ich do odległej o kilometr czy dwa piwnicy. Wystarczająco dużej by Godzilla swobodnie mógł się poruszać, jednak o wyjściu dość niezręcznym, by w formie bojowej miał problemy się przecisnąć. Choć dziewczyna wiedziała, że nic tak na prawdę nie jest w stanie powstrzymać Godzilli na dłużej, ale... cóż, potrzebowali tylko kilku chwil. |
13-11-2016, 20:21 | #62 |
Reputacja: 1 | Oliver odwrócił głowę do kobiety. - Co? Czekaj. - nie zdążył nic więcej wyszeptać, dziewczyna kierując się w głąb budynku, rozpłynęła się po prostu w ciemności korytarza. - Co jest? - odwrócił się do Michael’a. Gdy zauważył że mężczyzna jest trzymany przez jakiegoś azjatę wycelował w jego stronę broń. - Zostaw… - dopiero po chwili przypomniał sobie że rzeczywiście była jeszcze jedna osoba. Jak mógł o niej zapomnieć? Przeklęty budynek, pewnie jakaś sztuczka Żmija mu w głowie mąci. Musi stąd wyjść. - Chodźmy już stąd. Widząc Mastersa i jego grupę opuścił lufę wycelowaną w serce sojusznika. Pozwolił prowadzić kudłatym bestiom, samemu zamykając pochód. - Chyba ta kobieta, Angie, poszła za tym legwanem. Nie tłumaczyła się i znikła. - zreportował szybko domyślając się czemu nagle sobie poszła. Nie zgłaszał się na ochotnika, nie wiedział o kim mowa ani gdzie zacząć, więc uważał że lepiej nie pałętać się samemu po budynku, przecież Michael ledwo siedział, nie mówiąc o nowej akcji… No tak, jest jeszcze ta murzynka, ale Ona też wybrała ciężarówkę. Gdy weszli już do pojazdu (przedtem Oliver odchylił noktowizor), Kroczący Ścieżkami podszedł do stołu, zabezpieczył broń i odłożył ją na niego. Ściągnął kominiarkę i rzucił ją obok broni, przeczesał włosy palcami po czym odwrócił się do reszty. Michael…. i ten drugi, a może raczej tylko ten drugi ponieważ Mike zasnął, w końcu mógł przyjrzeć się spotkanemu w ciemnym korytarzu mężczyźnie. Był średniego wzrostu, niebieskooki, krótko przystrzyżony szatyn, z kilkudniowym zadbanym zarostem, podchodzący pod 30’tke. Przystojny, mógłby spokojnie próbować sił w modelingu. - Musimy popracować nad komunikacją i rozpoznawaniem swoich. Transparenty sobie odpuśćmy, bo w korytarzu nie poręczne, ale jakieś plakietki może? Takie wiecie, z napisem Rozjemcy,, Alfateam itp. Ostatnio edytowane przez Raist2 : 15-11-2016 o 14:51. |
15-11-2016, 12:19 | #63 |
Reputacja: 1 | - Plakietki Rozjemców? - starucha siedząca obok Swordicha zaskrzeczała nieprzyjemnie, tak jakby ktoś przeciągał paznokciami po tablicy - Wystarczyłoby, że przed odprawą Adrian w końcu zebrałby całą grupę razem, inaczej faktycznie trudno rozpoznać swoich. Jest nas raptem kilka osób, ale skład wciąż jakoś nie może się ustalić. Jestem Stevie, ten śpiący to Micheal - babcia haczykowatym nosem wskazała swojego sąsiada. |
15-11-2016, 22:50 | #64 |
Reputacja: 1 | Zagonieni do ciężarówki ledwo się zmieścili. Z rozmów dowiedzieli się, że reszta atakujących jest podobnie ewakuowana. - Angie i Godzilla ewakuują się na własną rękę - powiedział Wypłosz do Pułkownika. Ten skinął głową i dał rozkaz do odjazdu. Odjechali kilkaset metrów, gdy poczuli drżenie ziemi. Niestety nie widzieli jak ładunki umieszczone w krytycznych miejscach eksplodują. Jak linie napięć przenoszą się po ścianach, pękają dźwigary i potężne płyty zbrojonego betonu. Budynek Pentexu drgnął, po czym złożył się niczym domek z kart. Gruz zaległ do połowy ulic wokoło, ale nic poważniejszego nie spotkało sąsiadujących budynków poza popękanymi szybami. Normalnie noc rozbrzmiewała by uruchomionymi alarmami samochodowymi, ale dziś ciszę mącił tylko ujadanie psów w okolicy. Piwnica gdzieś w Miami Godzilla ciężko oddychał, myśli powoli się prostowały, umysł rozjaśniał się. Czarna krew kapała z ran na pysku. Miał poczucie czegoś nieuchronnego, czegoś co stracił… Spojrzał na Angie, wyglądała jak zwykle, ale jednocześnie jakoś inaczej… Po kwadransie skontaktowali się KITTem, który zabrał ich na wyspę. Indian Creek Michael czuł się po krótkiej drzemce jak nowo narodzony i tak wyglądał. Terry klepnął go w plecy: - Dobra robota, młody. Myślałem, że nie dasz rady. Ładunki były obliczone tak by połowa wystarczyła… Uśmiech zadowolenia jednak szybko zgasł na twarzy Michaela. Uświadomił sobie co oznaczało, że by sobie nie poradził. Wyobraźnia podsuwała mu dymiące adidasy na środku korytarza, a wokoło iskry wyładowującego się paradoksu. Wypłosz stał obok, ale nikt nie zwracał na jego obecność uwagi. Biała łuska położył dłoń na ramieniu mijającego go Godzilli. - Śmierdzisz Żmijem. Oczyść się, zanim gówno które złapałaś się zagnieździ - powiedział nawet na niego nie patrząc, po czym odszedł. Jason rzucił spojrzenie Angie. Oliver nie oczekiwał wylewności po ojcu i nie zawiódł się. Alfa Srebrnych kłów zmierzył syna spojrzeniem z góry do dołu. Ale zanim coś powiedział wyraz jego twarzy wyraził skrajne obrzydzenie. - Możesz być z niego dumny - powiedział Slade - na moich oczach zabił dwa fomory, a jak przybyłem leżało ich tam więcej. Będą z niego ludzie. Pochwała z ust Żmijowego pomiotu nie była tym co by podniosło wartość syna w oczach ojca. Ale w oczach polityka jakim był, miała pewną wartość. - Cieszę się, że zyskał twoje uznanie Slade. Jeff jęknął gdy naprowadzany nastoletni blond pocisk trafił go w pierś i zawisł na szyi. - Cieszę się, że nic ci nie jest, tato - zawołała - strasznie się o was martwiłam. Mamie prawie nic nie jest. Jeff zesztywniał. PRAWIE? Otworzył umysł i zaczął szukać żony. Znalazł ją kilka metrów dalej. Astrid przebiła się przez tłum, utykała. Miała rozprute bojówki od biodra do kolana, trzymały się tylko na pasku. Bez słowa przytulili się we trójkę. - Tylko mnie podrapali, za dzień czy dwa nie będzie śladu. - wyjaśniła. - Mentorze… - powiedział Bill patrząc na Price’a - Uczniu… przeżyłeś i nie zhańbiłeś ani siebie ani mnie. - O tak, wielkie zasługi - powiedział Dredd wyłaniając się z tłumu. - Pieśni będą o tym pisać… - zamilkł widząc trzy zdobyczne Klave’y, z czego jeden wielki. - Ale i tak śmierdzisz - powiedział szczerząc zęby. - Choć wystarczy stanąć z wiatrem. Na większy komplement chyba nie było co liczyć. Po zdaniu broni i doprowadzeniu do używalności pod prysznicem, gdzie było strasznie tłoczno, ale nie dochodziło do żadnych awantur, nastroje były dobre. Jednak powoli gasły uśmiechy. Szamani poprowadzili wszystkich do umbry, gdzie miano przeprowadzić apel poległych. Zginęło 21 wilkołaków, z czego 13 przyjezdnych głównie Pomiotów fenrisa. Pięć mokoli także rozstało się z życiem. Oraz czego niewielu się spodziewało 4 szczurołaki padło w szeregach atakujących. Do tego co najmniej 20 atakujących odniosło trwałe rany. Większość z grupy uderzeniowej. O rannych nie było nawet co wspominać. W około carenu wciąż było sporo duchów, jednak nie były już tak przepełnione mocą jak dwie godziny temu. - Zebrani tu jesteśmy by uhonorować naszych braci i siostry, którzy oddali dziś swe życia. Nie na darmo. Udało się nam wyrwać porwanych z rąk sługusów Żmija oraz zadać mu silny cios. Śmiem twierdzić, że nie podniosą swego łba zbyt szybko w Miami. Adrian popatrzył po zebranych. - Nie dokonalibyśmy tego bez współpracy. Chciałbym podziękować Rozjemcom, którzy wskazali winnych porwania i miejsce ich pobytu. Chciałem też podziękować alfie Pomiotu Fenrisa, Rogerowi Price’owi, który wzniósł się ponad dzielące nas różnice i zrobił to co należało... Stojący w tłumie Masters zerknął z ukosa na Price’a. Ten poruszył samymi ustami “polityka to dziwka”. Władca cieni patrzył chwilę na starego wilkołaka, do tej pory mógł być pewny tego co zrobi stary, ale teraz wyszedł poza dotychczasowe ramy. Do tej pory subtelność nie była jego mocną stroną. W ich prywatnym triumwiracie mógł być pewny, że moment w którym Price zacznie grać na własną rękę będzie obwieszczony jak wybuch supernowej. Aż do teraz. Ale raczej nie była to jego własna inicjatywa. Przeniósł spojrzenie na przemawiającego Adriana i uśmiechnął się z autentycznym uznaniem. Piękne zagranie, godne Władcy cieni. Oczywiście uznanie dla Adriana nie mogło w żaden sposób wpłynąć na plany Mastersa. Trybiki już się kręciły i byłoby grzechem to przerywać. Jeśli Adrian jest godny bycia przywódcą to sobie poradzi z niespodzianką. Analizując swoje posunięcia Masters przestał wsłuchiwać się w długą litanią imion poległych. W myślach przeliczył różnice czasu jaka była między Miami i Grecją... Godzinę później - zebranie Rady Alfa Srebrnych kłów zabrał głos: - Chciałbym podnieść kwestię dołączenia Kroczącego Ścieżkami do Alfy. Wykazał się odwagą i umiejętnościami. Zresztą to nie tylko moja opinia - spojrzał na Slade’a. Wampir powoli skinął głową. - To prawda, widziałem co chłopak potrafi, ale widziałbym go raczej w Rozjemcach niż w Alfie. Ma przydatne tam umiejętności. Gerrero przytaknął: - Pracowałem z nim. Myślę, że sprawdzi się w tej roli. Srebrny kieł wypuścił z sykiem powietrze. Szansa awansu legła w gruzach, a nawet Pułkownik nie zdążył zabrać głosu. Masters nie zważając na to wtrącił: - Stan osobowy Rozjemców trochę się zmniejszył. Parę osób odpadło - w jego ustach znaczyło to tyle co “dało dupy” - Trzeba chyba odbudować skład. Bo wbrew temu czego się spodziewałem, sprawdzili się. Oprócz Kroczącego, dodał bym im też Slatera, to on wygrzebał informacje o miejscu przetrzymywania. Bez tego Alfa mogłaby podnieść nieodwracalne straty. Spojrzał na Price’a. - Przy okazji gratuluje ucznia, dobry wybór - na ustach Władcy Cieni igrał uśmiech. - Najlepszy z możliwych - mruknął stary wilkołak nad czymś usilnie myśląc. Adrian zastanowił się chwilę, po czym wstał: - Przychylam się do waszych propozycji. Przydadzą się w Rozjemcach. Zwłaszcza ich talenty - dodał patrząc w oczy Mastersa. Ten nie odwrócił spojrzenia, wytrwał tyle ile należało, a potem opuścił głowę. - Podwójcie czujność, ktoś może chcieć się odgryźć nam za tą akcję. A teraz jeśli nie ma nic pilnego… - nikt z niczym nie wystąpił - W takim razie spotkamy się w normalnym trybie. Prześlijcie dobrą nowinę rekrutom do Rozjemców. - Zajmę się tym - powiedział Gerrero zamykając laptopa - przy okazji wspomnę, że przydałoby się by przyłożyli się do tych przyjezdnych elfów. Alfo, a co ze sprawą Chrisa? - Jeszcze nie podjąłem decyzji, ale skłaniam się do definitywnego jej zamknięcia. - Jeśli potrzebowałbym kogoś z odpowiednimi… kluczami do zamykania, służę pomocą - mruknął Slade. Pół godziny później, niedługo przed świtem Gerrero wszedł do apartamentu gdzie już na spokojnie doprowadzali się do stanu używalności Rozjemcy. Za nim weszło dwóch osobników. - Nie przyzwyczajajcie się do luksusów, Kojot już zastanawia się jak was opodatkować - powiedział z usmiechem od progu. - Dostaliście wsparcie. Olivier i Jeff. Przykro mi z powodu Marcusa. Nawet nie siadał. - Jak się wyśpicie, byle nie za długo, zajmijcie się tymi przyjezdnymi elfami. - A co z młodymi? - Fizycznie są w strasznym stanie, prowadzili na nich eksperymenty, ale szamani uważają, że dadzą radę ich poskładać. Ale nawet jeśli to… - Gerrero zawiesił się jakby szukając słów - … psychicznie może być gorzej. Jak będzie coś wiadomo dam wam znać. Na razie zapoznajcie się z nowymi. Ruszył do drzwi, ale zatrzymał się z dłonią na klamce. - Kojot chciał żeby przekazać wam, że doba kończy się o 12 rano. Ale raczej obiekt nie ma strasznego obłożenia - rzucił przez ramię. I wyszedł. |
17-11-2016, 23:09 | #65 |
Reputacja: 1 |
|
18-11-2016, 17:51 | #66 |
Reputacja: 1 | Ciasnota w ciężarówce nie przeszkadzała mu, zupełnie jak w dawnych czasach. Pojazd wypełniony sprzętem i ludźmi (no, w tym wypadku nie do końca ludźmi), i miejsca ledwo by się dostać do drzwi, a i to ocierając się o kogoś. Gdy samochodem zatrzęsło po wybuchu wpadł na jedną z kobiet biorących udział w akcji. - Sorki. - powiedział do niej z uśmiechem. Pachniała potem którego nawet dobre perfumy nie mogły całkiem zamaskować. Oliver nie był fetyszystą ale ten zapach nawet mu się spodobał. Gdy wrócił na swoje miejsce kolejny wstrząs po zawaleniu się budynku znów rzucił nim na tą samą osobę. - Jeszcze raz na ciebie wpadnę a pomyślę że to przeznaczenie. - szczerząc zęby spojrzał się na nią. ~Indian Creek~ Spotkanie z ojcem było… no było i minęło. Jak zwykle, oboje skinęli sobie głowami na powitanie. Ojciec nigdy nie był wylewny, czy to przez funkcję jaką sprawuje, czy taki już był, tego Oliver nie wiedział, zawsze taki był. Kroczący Ścieżkami wiedział że nigdy nie dorówna idealnemu synowi jakiego Robert oczekiwał. Nie miał mu tego za złe, na swoje urodzenie nic nie mógł poradzić, tak jak i ojciec, a ten trzeba przyznać że swoje rodzicielskie obowiązki spełnił dobrze. I na swój sposób kochał swego syna. Gdy obok Króla zjawił się Slade Oliver nie widział czy się cieszyć, czy płakać. Z jednej strony to dobrze, Książe który stał po tej samej stronie barykady, z drugiej… Trzeba będzie kiedyś trupowi (który jako trup takim w ziemi powinien pozostać) oddać dług, a kosz owoców jednak tym razem nie wystarczy. Oddalił się od nich kierując się pod prysznice. Nie chciał wspominać przy ojcu że wampir mu pomógł, a nawet można powiedzieć że ocalił mu skórę. Sam przeciwko czwórce fomorów raczej nie dałby rady. W końcu mógł zrzucić z siebie ten cały sprzęt. Kominiarka, rękawiczki, bojówki, bluza i do tego kamizelka kuloodporna. W takim mundurze musiał się spocić, a teraz przyszła pora by w nareszcie się umyć. Najlepsza część takich akcji. Stał pod strumieniem wody w lekkim rozkroku opierając się rękami o ścianę i ze spuszczoną w dół głową, tak że woda opadała na jego kark. Najpierw puścił zimną wodę, żeby się ochłodzić. Dopiero po kilku chwilach takiego stania uniósł twarz bo strumienie wody i przekręcił wodę na ciepłą. Pora zmyć ten pot. Pogrzeby zawsze były takie same. Nie raz musiał kogoś chować. Nie ma znaczenia czy to człowiek, garou, mag czy cokolwiek innego. Wszystkich kiedyś trzeba pochować. Jednak zawsze to nie jest takie proste. Mara. Jak jej było? Słowik? Nie zdążył ją poznać. Norman, Skaczący z Kłami, z tym za to pracował ze dwa razy, swój chłop. Colin, jeden z mokoli, zamienił z nim kiedyś parę zdań, mieli nawet wyskoczyć kiedyś razem na piwo… Teraz już jest za późno. Stał wyprostowany, patrząc się w dal. Na jego twarzy zagościła tak rzadko widywana powaga. Po pogrzebie udał się do swojego domu, odpocząć. Na szczęście jest już sobota, nie będzie musiał za parę godzin wstać rano do Amber. W progu przywitał go Ceasar, ich Bulmastif. - No już, już. Starczy. - podrapał psa za uchem który radośnie pomerdał ogonem. Oliver skierował się od razu do swojego pokoju na piętrze. Ceasar oczywiście nie odstępował swojego pana na krok, gdy Kroczący Ścieżkami wszedł do pokoju, pies usiadł w progu. Kiedy Oli zrzucił szybko z siebie ubranie rzucając je na fotel pod ścianą i położył się wreszcie spać, Bulmastif ruszył pod drzwi do pokoju Amber i tam zasnął. ~Godzinę później~ Obudził go telefon od Guerrero. Patrząc na zegarek odebrał. - Tak? - Za pół godziny w hotelu. To nie koniec pracy. - widać odpoczynek będzie musiał poczekać. - Będę. Jeszcze coś? - Dołączysz do Rozjemców. Ty i jeszcze jedna osoba.. Sprawdź meila i zapoznaj się z tym. - Na długo? - Jak przeżyjesz okres próbny to stały etat. “No pięknie, a tego starałem się unikać. Ale cóż, wielkiego wyjścia nie mam.” pomyślał. - Będę czekał na Ciebie przed wejściem. Miłego snu. - pożegnał się stary corax. - Nie tak miłego jakbym chciał. - rozłączył się. ~Pół godziny później, hotel w Indian Creek~ Jeden z tych co weszli za Guerrero był średniego wzrostu, niebieskooki, krótko przystrzyżony szatyn, z kilkudniowym zadbanym zarostem, podchodzący pod 30’tke. Przystojny, mógłby spokojnie próbować sił w modelingu. Był dobrze ubrany, w białą koszulę z rozpiętym ostatnim guzikiem, czarne spodnie z materiału oraz czarne eleganckie buty. Na ręce zegarek. Z uśmiechem wyciągnął rękę do Michaela. - Oliver Cole, Kroczący Ścieżkami. Miło mi. - pachniał dobrymi, drogimi perfumami. Jego uścisk był mocny i zdecydowany, jednak nie bolesny. Skan maga wykazał że było to jeden z garou. Następnie podszedł do Angie, jedynej kobiety w tej grupie. Przedstawiając się ucałował ją w dłoń. Dopiero potem obszedł pozostałych. Z każdym pokolei ściskając dłoń (prawie z każdym, ominął tylko Stevia, ale tego po prostu nie zauważył). Przed wejściem do budynku zdążył się przedstawić drugiej osobie także tą też ominął. - Także współczuje wam utraty. Nie znałem Marcusa osobiście ale wydawał się spoko kumplem. - powiedział całkiem szczerze. - A o Kojota się nie martw. - zwrócił się do Michaela - Spoko gość, tylko musicie uważać przy zawieraniu z nim umów. Cwany, wydaje mi się że jeden z jego przodków musiał mieć bliższą znajomość z lisami. - uśmiechnął się przyjaźnie. - A właśnie. Co z tym zleceniem? Nie ma ich dużo, ale wasze raporty są strasznie chaotyczne i nie łatwo z nich coś wyciągnąć. Ostatnio edytowane przez Raist2 : 19-11-2016 o 12:28. |
19-11-2016, 02:21 | #67 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Jayson "Godzilla" Atkinson - Pomiot Godzilli Po akcji Potężnie zbudowany miedzianoskóry mężczyzna siedzia na jakiejś skrzyni w piwnicy. Obok stałą smukła blondynka. Mężczyzna był przygaszony i wyglądał na zmęczonego. Prawie się nie odzywał i siedział zgarbiony podpierając głowę ramieniem. Wpatrywał się to tu to tam najczęsciej spoglądając gdzieś na zakurzoną podłogę. Podniósł głowę gdy usłyszał na zewnątrz nadjeżdżający silnik. Uśmiechnął się choć prawie samymi oczami. Rozpoznawał silnik. Nie był jakiś zwykłly silnik zwykłego samochodu o nie! To był silnik, dopakowany usprawnieniami technologicznymi i tajemnymi glifami jakie zostawiła tam stojąca obok blondynka. To był ich Supersamochód! KITT... Jay w takich chwilach dobitnie odczuwał jak bardzo przyjacielem jest ten niby tylko samochód. Od razu jakoś zrobiło się mu raźniej, nawet w tej chwili. Mieli w końcu już 3/4 składu Muszkieterów, brakowao tylko genialnego maga - inżyniera, Steve'a. Mężczyzna wstał. Ale wstawał dość powoli wciąż tym zmęczonym ruchem. Brakowało mu zwyczajowej energii w ruchach, w co bardziej nerwowych momentach przeradzającą się płynnie w agresję. - Chodź Angie, idziemy. - powiedział cicho głosem takim samym jak i wyglądał. Wsiedli do KITT'a, Jay jak zwykle na miejscu kierowcy. Przecież był Kierowcą. Kierowcą Supersamochodu. Usiadł jednak, oparł dłonie na kierownicy ale jednak nie. Jak rzadko kiedy nie miał ochoty prowadzić. - Jedź KITT. Do Indian Creek. Tam powinien być Steve i reszta. - powiedział w końcu i silnik ożył a czarny samochód o sportowych liniach gładko ruszył. Jechał samodzielnie tak jak tylko on potrafił ale dla postronengo obserwatora wyglądałoby pewnie, że prowadzi go ten mięśniak za kierownicą. W końcu siedział za nią i opierał łapy na niej. - Jeej, Angie... Co to było? Masz może pojęcie? Nie spotkałem się z czymś takim. Nawet nie słyszałem o niczym podobnym. - powiedział w końcu na głos to co głównie zaprzątało mu głowę przez ostatnie minuty i kwadranse. Pierwszy raz też odkąd opuścili ociemniały wieżowiec w głosie i twarzy pojawiła się jakaś energia. Coś z pogranicza złości, frustracji i niezrozumienia które choć wciąż blade zaczynały przebijać się przez poakszynową apatię. Spojrzał na blondynę siedzącą obok. Była taka mądra. I przeżyła więcej niż on. Tyle przecież wiedziała. Nawet jak nie od ręki. To może mogła wpaść na jakis dobry pomysł. Szkoda, że Steve'a tu nie było. On też miał dobre pomysły. Wyjął telefon i kliknął numer Steve'a. Przełączył na głośnomówiący by też chociaż tak mógł uczestniczyć w tej rozmowie. Ale widząc twarz blondynki zrozumiał, że wcześniej przecież nie zdążyli pogadać tylko Angie znalazła go wręcz w krytycznym stadium... Tego czegoś... - Byliśmy na korytarzu. Na parterze. Cała nasza trójka, Bill, Marcus i ja. Było ciemno. Walczyliśmy z trójką fomorów z tymi ich mieczorami. Rozwaliliśmy ich. Ale jeden z nich mnie chlasną. Całkiem mocno. - mokol za kierownicą wskazał kciukiem na zranione miejsce by wyjaśnić co i jak to się stało. - No to jak ich załatwiliśmy poszliśmy dalej sprawdzać. I tam coś było w kiblu. Babskim. Wpadłem do środka by sprawdzić. Chłopaki zostali na zewnątrz. A tam była tam laska. Taka cycata blondyna. W mokrej koszuli i która jej przylegała bardzo fajnie do bardzo fajnych bimbałek. Miała jakiś pilnik czy co w łapie. Jakby chciała się tym bronić. Bez sensu mi się to wydało. Miałem ją rozwalić. Ale szkoda mi się jej zrobiło jeśli to miałby być zwykły mortal. Sprawdziłem ją. Obniuchałem. Wtedy poczułem to pierwszy raz. Tą żądzę. Ale pasowało mi bo w sumie laska była niczego sobie. Ale teraz jak myślę no to właśnie wtedy chyba to coś zaczęło działać. Tylko wtedy tego jeszcze nie skumałem. - wyjaśnił demonetce i KITT'owi jak to jego zdaniem wszystko się zaczęło, że Angie go znalazła tam w tej ciemnej. biurowej hali z setkami przepierzeń i pewnie jedynym betonowym filarem w jaki w otumanieniu przygwoździł. - A potem... A nie sorry, to po tym kiblu ścieliśmy się z tymi trzema co mnie ciachnął jeden. I się zdziwiłem bo walczyliśmy tylko ja i Bill a Marcusa wcięło. Znaleźliśmy go niedaleko, ale już nie żył. Ona trzymała jego ciało i wyglądało, że się zawiesiła. Wiecie jak mortale mają jak coś od nas skumają. No to podejrzewałem, że to może być ona ale nie byłem pewny. Kurwa... Trzeba było jej wtedy odgryźć ten blond łeb i byłby spokój... Albo już w kiblu... - pokręcił głową zmarkotniały znowu mokol. Zamilkł na chwilę spoglądając w boczne okno na mijajane budynki tropikalnej metropolii. KITT świetnie prowadził się sam, zgrabnie wymijając ruchome i nieruchome zawady co Atkinson doceniał i zauważał nawet w takim podłym nastroju jakim teraz był. Fajnie, że KITT tak świetnie umiał jeździć. - Mówiła, że Marcusa coś załatwiło. Tak jakby co wyskoczyło z Umbry albo było niewidzialne. Nic nie mogliśmy znaleźć. Teraz to myślę, że to pewnie ona go załatwiła. Ale musiałaby chyba zmieniać formę. Bo był pocięty jak skalpelami. Wiesz, nie jak pazurem czy kłem jak ode mnie czy wilkołaka, nie jak od noża czy miecza tylko jakieś cienkie i ostre coś, jak haczyki na ryby albo skalpel właśnie. Sporo tego miał i głębokie. No i zabiło go to. No kurwa Angie, zajebało znienacka wilkołaka w bojowej formie zanim zdołał kwiknąć... - Kierowca wznowił swoją opowieść z przebiegu walki w budynku i śmierci Marcusa. Na koniec pokręcił głową. Wiedział, że możliwe jest tak błykawiczne zabicie zmiennokształtnego no ale podejść by się nie zorientował i nawet nie oddał żadnym pazurem to już było naprawdę rzadkie. Tak rzadkie, że nie przychodziło mu teraz do głowy co to mogłoby być i musiała być jakaś rzadka kombinacja przypadków i pecha by tak szybko zdjęło Marcusa. - No i jakby Marcus był mortalem albo w ludzkiej formie no może bym coś jej zrobił bo to możliwe jakoś. Ale, żeby mortalowa laska bez broni zdjęła wilkołaka w bojowej formie to mi się wydało tak głupie, że wtedy nawet nie brałem tego pod uwagę. Aha bo sprawdziłem tą laskę wtedy w kiblu. No wiecie, zdarza się, że ktoś jest w stanie mi się ukryć no i może tak było ale nie wyczułem w niej niczego nadnaturalnego. No zwykła mortaowa laska. - wyjaśnił swój ówczesny punkt widzenia. Zamilkł na chwilę znowy patrząc na mijane miasto. Zaczynali zbliżać się do wybrzeża. - A potem przyszło przez radio, że mamy młodych i spadamy. Ale już było źle ze mną. Nasiłało się. Już wiedziałem, że to coś chce mnie opanować. Walczyłem ale no... No byłoby coś na pazur czy kieł to bym to rozwalił ale tak... Ale było silne. I nieustawało. Widziałem, że to coś ze mną bo chłopaki wyglądali w normie. Pamietam jeszcze Colsona i jego grupkę. No a to coś wciąż mnie żarło. Nie chciałem dać się zdominować. Czułem, że jak nie ucieknę to mnie przejmie. A nie chciałem być narzędziem do zabijania naszych. Sami wiecie co ja potrafię gdy włada mną Godzilla. - przerwał na chwilę i spojrzał na blondynę na siedzeniu obok. - Nie wiem czy tak by było no ale nie chciałem sprawdzać. Powiedziałem im, że źle ze mną i by uważali bo coś mnie próbuje przejąć no i dałem dyla i wezwałem ciebie. Ale wjebałem się w amoku na ten słup no i tam mnie znalazłaś. - lekko rozłożył ręce jakby dla podkreślenia, że to koniec tej opowieści. Siedział tak oparty łokciem o ramę odsuniętej szyby i przesuwał chwilę machinalnie kciukiem po brodzie. Z góry na dół, nawrót i znów z góry na dół. - Nie wiem co to było Angie. Ale to coś chyba dorwało Marcusa. I prawie przejęło mnie gdyby nie twoja pomoc. Dzięki, że ratowałaś mój gadzi ogonek aniołeczku. - uśmiechnął się wreszcie poerwszy raz jakby dopiero teraz dotarło do niego co zrobiła Angie i, że mimo drastycznej sytuacji razem jakoś dali radę się wykaraskać. Zmierzwił jej swoją wielką łapą jej blondczuprynę jakby była małym brzdącem. - Nie wiem czy to na pewno była ta laska czy ona była tylko przypadkiem albo narzędziem. Ale tylko ją kojarzę co mi łączy te wszystkie elementy. Nie wiem czy zginęła w budynku. Ani czy to coś jeśli coś tam działało jakoś przez nią. Ale wkurwia mnie, że się tu pęta coś takiego! I zadźgało nam Marcusa. I jak się pęta to może jeszcze narobić problemów nam czy komuś. A jak zdechło pod gruzami to też bym był spokojniejszy jakbym znalazł ciało. - spojrzał znowu na blondynkę i pokiwał głową. Przygryzł nieco wargę akurat jak już wjeżdżali na most z półwyspu na wyspy porwadzące do Indian Creek. Teraz z tym rodzacym się myśliwskim zacięciem w oku już zdawał się wracać do zwyczajowej formy. W sumie wygadał się co mu leży na wątrobie, sercu i duszy to od razu jakoś mu się lżej i raźniej zrobiło. Indian Creek Muszkieterzy spotkali się wreszcie razem. Jay siedział na przednim nadkolu czarnego Supersamochodu i czerpał chwilę radosnej ulgi z tego, że widzi ich wszystkich całych i w komplecie. Poza tym mogli wreszcie pogadać normalnie. - Słyszeliście co powiedział Biała Łuska? Co teraz z tym robimy? - spytał trochę niepewnym głosem. Zgadywał, że szaman mokoli jak to mówił to nastawiał się pewnie na jakieś poakszynowe konsekwencje. Ale widać je wyczuwał a kto wie kto jeszcze. Na razie było na świeżo to był jeszcze luz. Ale Atkinson nie był pewny czy standardowe szamańskie odprawienie rytuałów tym razem będzie skuteczne jak zazwyczaj powinno byc. Mokol uczestniczył w apelu poległych w Umbrze. Znał ich wszystkich. Przynajmniej tutejszych. Lepiej lub słabiej, lubił ich lub nie. Zwłaszcza stratę mokoli odzcuwał boleśnie bo w końcu należeli do jego gatunku i plemienia. Straty byy spore. Ale w ataku na tak dobrze umocniony obiekt z tak silną obstawą to nie dziwiło go aż tak. Doceniał mądrość Adriana gdyż większość poległych wilkołaków była spoza miasta. Główkował nad konsekwencjami. Dla miasta i w ogóle. Jak to zmieni układ sił w mieście. Kogo przerzedzenie szeregów osłabi najbardziej a kogo najmniej? Kto ile ugra na tej akcji? Mokole pomniejszyły się prawie w takim samej liczbie jak miejscowe wilkołaki. Ale było ich mniej więc licząc na łeb to mieli relatywnie większe straty. Zastanawiał się co zrobią z tym teraz Adrian i Colson. Adrian jakoś to doceni? Wynagrodzi? Przyjmie jak dzień co dzień w pracy? Zapomni? Nie były to rozkminy na jego pozycję ale i tak przychodziły mu siłą rzeczy do głowy. Natomiast obecność szczurów po ich stronie go zaskoczyła. Skąd Adrian ich wytrzasnął? To mieli w mieście jakieś dobre szczury? Przez ostatnie hecę z ludźmi Szramy to coś może na wyrost ale jakoś uznał, że całe te kanałowe plemię to najlepiej trzeba by wywalić z miasto albo wyciąć. A tu proszę... - O, to o nas... - uśmiechnął się ucieszony gdy szef jednak pamiętał o ich skromnycm udziale w akcji i przed. Zwłaszcza przed bo do cholery to oni poskładali wątki do kupy i podali namiar jakiś czas temu. Choć miłe było, że szef miasta pamięta o tym i tak publicznie o tym wpsomniał. Powinni chyba teraz być na mieście nieco bardziej kojarzeni z jakimiś sukcesami i czymś pozytywnym. W końcu jak szef o czymś mówił no to chyba było to nielekkie skoro o tym mówił w swoim bezcennym czasie na mówienie. Gerrero - Spokojnie, my stąd zaraz spadamy. - mokol wskazał na Angie i Steve'a. - Jedziemy do mnie. Musimy odsapnąć. Ale jak ktoś chce jechać z nami to możemy go zabrać. - Atkinson odezwał się spokojnie patrząc na resztę zebranych Rozemców. - Szkoda tych młodych. - rzekł ni to do siebie ni do innych zamyślonym tonem. - Ale dobrze, że chociaż udało się ich odbić. No! I rozwaliliśmy te parchate gnojki! - wyszczerzył się znajdując pozytywny jak cholera aspekt ostatniej akcji. Dopiero teraz dotarło do niego, że ich znaleźli. Znaleźli! Wreszcie! I odbili nawet! A tak skrajnie trudne im się to wydawało. Ten moron co im tyle krwi napsuł i koło pióra narobił a prwywatnie mokola tak bardzo, że zagiął na niegoparol i gdyby nie kiblował to by go chętnie odwiedził i zaprosił na piknik z kota to wreszcie się okazało, że nie mial racji jak łkał i płakał, że nie dadzą rady i Muszkieterzy się mylą! Nie miał! I teraz całe miasto to zobaczyło. Inni Rozjemcy też choć teraz już mało ich z tamtego składu zostało. Ale było trudno. Jak się przebierali za FBI, jak łazili po miejscu porwania, jak sprawdzali kamery, furgonetki, firmy, bilingi, jak w końcu namierzyli to co teraz było kupą gruzu na mieście i już nawet wstępnie mieli rozpracowany plan wejscia, dojscia i w ogóle byli gotowi do próby infiltracji budynku gdy Adrian ich przydzielił gdzie indziej. Nagłówkowali się nad tym ale wreszcie odczuwał satysfakcję, że miało to namacalny efekt i nie węszyli i głów sobie nie łamali na darmo. - Aha, Guerrero a możesz nam powiedzieć jak namierzyliście młodych? Że tam są gdzieś na piętrze którymś? - spytał zaciekawiony mokol do szefa od zbierania informacji Adriana. Był serio ciekaw. Bo im aż tak dokładnych namiarów nie udało się zrobić. Ale może to co zrobili wcześniej jakoś naprowadziło Alfę i innych na ten trop. A jak nie to zwyczajnie był ciekaw jak to zrobili. - Nie wiem co z domem Marcusa. Chyba jakiś spadek czy co. Nie moja sprawa szczerze mówiąc a nikt mi o tym nic nie mówił. - odpowiedział na pytanie Mikael'a mokol. Trochę go to dziwiło czemu ich o to pyta on sam to niezbyt kojarzył o który dom choćby chodzi. Nie wiedział nawet, że Marcus miał jakiś dom. Ale pewnie jakaś rodzina czy ktoś tam od Adriana się tym by pewnie zajęli no ale nie Rozjemcy. - I o jaką misję pytasz? Do tej chwili mieliśmy odnaleźć młodych i to było nasze zadanie i własnie się ono skończyło. Nastęnych nam Guerrero nie dał to widocznie na razie mamy wolne. Chyba, że coś wiesz to mów. - spojrzał trochę niepewny o czym Mikael mówi. Jaka misja? Przecież dopiero co skończyli jedną i to taką co skończyła sie zaangazowaniem prawie całej społeczności nadnaturali w mieście a i nie mało było spoza niego. Więc jaka misja? Mieli jeszcze jakąś misję? Ktoś coś powiedział Mikaelowi co nie dotarło do nich? - Hej Oli. Tu jest jeszcze Steve. Nasz kumpel. Mój kumpel. - zwrócił uwagę nowemu w grupie gdy zauważył, że jakoś dziwnie pominął Steve'a przy witaniu. No może Steve nie należał do osób rzucajacych się w oczy ale przecież nie był niewidzialny. Czyżby ten Oli kpił z nich? Olewał? Kumpla Atkinsona? Jayson jeszcze nie był pewny tego wiec cicho ale dość poważnym tonem zwrcił uwagę na to niedopatrzenie jak miał nadzieję uczynił Kroczący Ścieżkami. Bo chyba nie szukał zaczepki tak na starcie? - I o jakich raportach mówisz? Tych z chaosem w sobie. Coś niejasne to pytaj trochę gorące i nerwowe dni ostatnio u nas były. Ale wiesz, bez urazy Oli ale my na razie nie dostaliśmy od ciebie żadnego raportu. Nawet chaotycznego. Więc tak trochę wiesz... Wyluzuj dobra? - Atkinson poprosił całkiem grzecznie. Siedział sobie spokojnie na siedzeniu, trochę bokiem z jedną łapą na stole a druga na oparciu krzesła. Mówił spokojnie i nezbyt głośno. Ale lekkie zmrużenie oczu i przygryziona od czasu doc zasu warga przynajmniej Muszkieterom mówiły, że młody jednak zirytował mokola swoim zachowaniem i uwagami. Może jednak szukał zaczepki? Raporty może nie były genialne ale nawet Adrianowi wystarczyły do zorganizowanej megaakcji zakończonej mimo wszystko suckesem. To chyba nie były takie złe te raporty. Pomijając warunki i goraczkę w jakich powstawały i że sporo rzeczy kalrowało się w toku sledztwa, na bierząco i gorąco czesto wręcz w chaosie. Chodź wierzył w profesjonalizm przynajmniej Steve'a i Angie, że wątpił by odstawili jakąś fuszerkę. Co więc chce ten młody? Czepia się? Zaczepki szuka? A jak nie do tego pije to niech mówi konkretniej o co mu chodzi.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
19-11-2016, 12:23 | #68 |
Reputacja: 1 | - A sorki. Nie zauważyłem. - całkiem szczerze przeprosił za pomyłkę. Podszedł bez ociągania i wyciągnął rękę do staruszka. - Oliver Cole, miło mi. Nie chciałem pana urazić. - uśmiechnął się miło - Swoją drogą, nieźle się pan maskuje. - Nie no wiesz. Ja nie mam żadnych pretensji. Dużo tych raportów nie było ledwo trzy. Ale te wzmianki o przyjezdnych to ledwo wspomniane, jakby na kolanie pisanie. Bez urazy. - podniósł obie dłonie w obronnym geście - Co wiecie o tych elfach? Ile ich mniej więcej się spodziewać? Macie cokolwiek? A co do moich raportów, to do was jeszcze żadnego nie pisałem, dopiero się poznaliśmy. Poproście Kojota, może udostępni stare. - cały czas mówił spokojnie, nie robiąc żadnych nerwowych, niepotrzebnych ruchów. - Słuchaj, nie szukam z wami zwady. Chcę po prostu wiedzieć na czym stoimy. Ostatnio edytowane przez Raist2 : 19-11-2016 o 12:26. |
19-11-2016, 20:48 | #69 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Jayson "Godzilla" Atkinson - Pomiot Godzilli - Fajnie, że nie szukasz z nami zwady Oli. - łysawa gowa kiwnęła w dół przechylając się lekko w lewo. - I że nie masz do nas pretensji. - głowa mokola wykonała znów podobny ruch ale tym razem kiwając w prawo. - I w ogóle zarąbiście, że możemy iść do Kojota by nam pozwolił poczytać twoje raporty nawet pomimo tego, że nasze były tylko trzy i chyba cie nie usatysfakcjonowały jak widze. No naprawdę świetnie Oli. - pokiwał głową teraz już drobniejszymi i nieco szybszymi ruchami. Nowy nadal jak na gust mokola był zbyt pretensjonalny. Gadał z nimi jakby był nie wiadomo jakim ważniakiem. A nie był. Nie w tym mieście. Bo inaczej by przecież wiedzieli kim on jest. A nie wiedzieli. Więc nawet jak był jakimś ważniakiem to jakimś nowym. Choć Guerrero nie przedstawiał go jakoś szczególnie jak to z ważniakami bywało. Więc raczej nie był. To czemu mówił jakby był? Wydaje mu się, że jest? No ale ten Cole jednak był trochę irytujący jak na razie no ale coś jednak próbował. Raczył zauważyć w końcu Steve'a, coś tam potłumaczył, coś próbował, nie był agresywny i nie szedł do jawnej konfrontacji. Atkinson więc uznał, że na razie przetrzyma żółte światło dla niego ale czy wskoczy na czerwone czy zielone jeszcze się okaże. Na razie nie był pewny czy tamten się czepia czy ma mylne wyobrażenie o całej sprawie. - Wątpie Oli by ktoś z nas wiedział coś jeszcze o tych elfach. Co wiedzieliśmy spisaliśmy na tym jak mówisz kolanie w raportach. - lekko zacisnął szczęki by dać znać, że właśnie ta część wypowiedzi rozmócy go zirytowała. - Nie wiemy bo zajmowaliśmy sie sprawą którą właśnie jest teraz dymiącą kupą gruzów tam na mieście i wszystko inne jak nie było bezpośerdnio z tym związane miało dla nas marginalne znaczenie. Mieliśmy zadanie, misje jak to nazywasz, odnaleźć Szczeniaka i Laurę i na tym się koncentorowaliśmy. I jak widziałeś na zewnątrz w końcu udało ich się odnaleźć i odbić. - wskazał gestem gdzieś na okno jakby zamiast widoków klubu golfowego jaki był główną, wikołaczą siedzibą w mieście można było dostrzec dymiące zgliszcze wysadzonego parę godzin temu wierzowaca. - Od nas, Rozjemców, tylko część z nas miała kontakt i to raczej przelotny z tymi elfami. Więc jak nas tu widzisz to też raczej znamy sprawę z tych niedbaych raportów. Dokładniej zajmował się tym ten gnojek z telewizji. Jak oglądałeś wiadomosci o tej hecy na komisariacie no to wiesz który. Ten co złamał nasze zasady kierując na nas uwagę mortali. Nie można było na tą śliską, egoistyczną mendę liczyć od samego początku więc i tu sam widzisz po raportach jak obadał sprawę. Była jeszcze Cass. Taka sympatyczna nastolatka. Lubiłem ją. Ale została przydzielona do innych zadań i nie jest już z nami. Guerrero był jak widziałeś i nic nie mówił o niej więc pewnie szybko do nas nie wróci. Jeśli w ogóle. No i Marcus. Marcus zginął podczas ostatniej akcji. Tak więc jak widzisz obecnie niezbyt możemy ci coś wiecej powiedzieć o tych elfach bo chyba nikt z nas ich nawet nie spotkał poza tymi co mówię a ich juz z nami nie ma. To właśnie o tym mówiłem z tymi gorącymi dniami ostatnio. - zakończył machajac dłonią jakby odganiał muchę gdy wspomniał o fragemncie swojej wcześniejszej wypowiedzi. Żadnej z wymienionej trójki tu nie było. Ale i tak było przez ostatnie dni. Ludzie przychodzili do zespołu i odchodzili. Ciągłe roszady wymieszały skład i nie pomagały zachować ciągłości i relacji między członkami zespołu. Właściwie to jak teraz się zreflektował to tylko Muszkieterzy i Bill byli wciąż Rozjemcami od czasu pierwszego spotkania w tym klubie zdawałoby sie wieki temu gdy dostali dwie teczki do ręki. - No ale tak właściwie chłopaki to już trochę o nas wiecie i czytaliście nasze pisane na kolanie chaotyczne raporty a wy właściwie kim jesteście? Na co możemy liczyć z waszej strony? Macie swój transport? I telefony. Bo mieliśmy już problemy z tej okazji. Przydałoby się wymienić telefonami. - teraz on odbił piłeczkę na drugą stronę blatu bo jak na razie ci nowi się wypytywali i tak, że mało i nieskładnie popisali ci Rozjemcy te raporty no w sumie sami Rozjemcy niewiele o nich wiedzieli. Właściwie to wygląd i imię.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
19-11-2016, 21:54 | #70 |
Reputacja: 1 | - Ty Jay to chyba mnie nie lubisz. - uznał że skoro ten od razu się tak spoufalił z nim, pomimo jego niechęci, to odgryzie się mu tym samym - Oczywiście że możecie iść do Kojota i go poprosić o raporty. Nie mogę wam tego zabronić. Nie mi decydować, tylko czy je wam udostępni. - wzruszył przy tym ramionami. - Widzę że bardzo naciąłeś się na te raporty. Nie miałem nic złego na myśli. Nie interesowała mnie sprawa która już została zamknięta, czyli młodzi. Ta część swoją drogą była dość dobrze napisana. Gorzej wypadł kawałek z elfami właśnie. Miałem nadzieję że coś więcej na ten temat będziecie wiedzieli. Po prostu widać że wszystkie trzy raporty były pisane przez różne osoby. No ale mniejsza. Nie czas na takie bezsensowne spory, czyj raport lepszy i czy w ogóle. Chyba że macie coś przeciwko? - zapytał z uśmiechem. Podszedł też z wyciągniętą ręką na zgodę. Naprawdę nie chciał zaczynać w nowym oddziale z podbitym okiem i negatywną oceną jego osoby. - No tak, masz rację. Ja coś o was wiem, nie wiem jak Jeff, a wy o mnie kompletnie nic. - pozwolił sobie usiąść na jednym z łóżek - Jak mówiłem nazywam się Oliver Cole, ze Srebrnych Kłów. Moją specjalnością jest wsparcie dystansowe, ciche przemieszczanie się oraz otwieranie tego co zamknięte.Nie wiem jakie macie tutaj relacji między sobą, lecz musicie wybaczyć, ale życie prywatne oddzielam od tej pracy więc pozwolę sobie przemilczeć resztę. - mówiąc patrzył się na wszystkich, nie tylko na Jaysona. - A tutaj. - wstając sięgnął do tylnej kieszeni spodni wyciągając wizytówki - Macie mój numer. - wręczył każdemu po jednej. Na kartce był podany tylko numer oraz dwie litery, KŚ. - O transport dla mnie też nie musicie się martwić. Jak bez telefonu, ciężko w dzisiejszych czasach bez niego się obejść. Gdy wrócił na swoje miejsce znów się odezwał. - Mam nadzieję na owocną współpracę. Coś więcej o sobie też powiecie? Nie oczekuje prywatnych szczegółów jak nie chcecie, ale w sensie co potraficie może? Czego się po was spodziewać? Kartka kartką, ale nie odzwierciedla wszystkiego. Ostatnio edytowane przez Raist2 : 19-11-2016 o 23:29. |