Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-02-2010, 19:15   #11
 
Vampire's Avatar
 
Reputacja: 1 Vampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znany
Dzielnica Santa Monica była niezwykłym miejscem, ciemne zaułki, stojące, co jakiś czas dziwki, szwędający się bezdomni i otaczający to wszystko cień beznadziei na radośniejsze życie. Ciche szumy fal roznosiły swój dźwięk po okolicznych domach. Morskie odgłosy dobijały się również do domu stojącego na uboczu, na samych obrzeżach dzielnicy. Był to zwykły dom o ścianach pokrytych ciemną farbą, która w mroku nocy wydawała się być czernią samą w sobie. Był to piętrowy budynek z niezbyt dużą ilością okien, lecz dużych, choć zawsze zasłoniętych krwistoczerwonymi firankami. Większość ludzi wykształconych i obcujących z kulturą wiedziało, kto tu mieszka, lecz, mimo iż był to teren całkowicie dostępny ani dziennikarze, ani nikt inny nie był widywany na terenie zamieszkałym przez Sebastiana DeVents’a. Tego wieczoru, jak poprzednich zza firanek poczęło rozbrzmiewać światło. Było to około godziny osiemnastej, gdy zachód minął kilka chwil temu.

Sebastian wstał z ogromnego łoża i przeciągnął się po letargu. Wszedł do łazienki, umył się i powolnym krokiem ruszył z powrotem do sypialni. Stanął przed lustrem blisko swej szafy i spojrzał na siebie.
- Kolejna nocna krucjata przeciw tym idiotycznym chrześcijanom. – uśmiechnął się sam do siebie i począł przeszukiwać szafę w poszukiwaniu czegoś oryginalnego. Wyciągnął czarny frak z wyszywanymi na nim czerwoną nicią znakami i ornamentami. Wziął do tego czarne spodnie, wypastowane lakierki i czarne rękawice. Zaczesał włosy mocno do tyłu i wrócił do łazienki. „Ludzie by zrozumieć piekło muszą zobaczyć jego wysłannika”. Uśmiechnął się i zaczął malować sobie czarną kredką oczy i czarną szminką usta.
-Chodźmy coś zjeść na chwałę Bestii! – krzyknął, a jego niski głos rozbrzmiał po domu echem. Wychodząc z domu wziął portfel i ewentualnie nóż.

Powoli snuł się po dzielnicy Santa Monica wypatrując potencjalne ofiary. To nie mógł być ktoś zwykły, to musiał być ktoś, kto zasługuje na jego nagrodę, na jego potęgę. Przewijali się przed jego oczami najrozmaitsi ludzie, lecz w całym tym motłochu nie był nikt, kto byłby godzien. Nagle niespodziewanie On znów do niego przemówił.
-Czegoś się boisz, Sebastianie? – spytał basowy, charczący głos odbijający się przeraźliwym echem w jego głowie.
-Nie, skądże? Jestem głodny i szukam kogoś godnego, jak zawsze.
-Hahaha… Pozwól, że ja go znajdę, Ty nie jesteś aż tak wyczulony jak słudzy Mrocznego Pana. – Sebastian uśmiechnął się diabelsko, a jego oczy błysnęły. Ruszył przed siebie pewnym krokiem, wszedł w jedną boczną uliczkę, wszedł w drugą. Krążył po labiryncie wokół budynków. Wreszcie, po pewnym czasie znalazł. W jego stronę szła kobieta, najprawdopodobniej odurzona, którymś z wyrobów Pana. Podszedł do niej i spojrzał jej w oczy. Były zamglone, chyba nie rozpoznawały otoczenia. Chwycił ją mocno za biodra, podniósł i przyszpilił do muru. Ścisnął ją mocno i nim ta cokolwiek zdążyła zrobić ten z przeraźliwym śmiechem wbił jej się w pierś. Pił bardzo długo, zostawił jej tylko kilka kropel. Rzucił ją na ziemie, odwrócił się i ruszył przed siebie.

Opera w Santa Monica była prawie pełna. Sebastian znów miał śpiewać te beznadziejne kawałki starych zrzęd, którzy zginęli, bo wierzyli w Boga, idiotyczną istotę, która może ich uratować. Jednak lubił to, czuł, że żyje, kiedy wychodził, śpiewał i bawił się z ludźmi…
Wyszedł na scenę, ukłonił się i patrząc przez widownię szukał potencjalnych ofiar. Miał zaledwie dziesięć minut, nim skończy się utwór. Zdąży zająć się zaledwie kilkoma… Muzyka zaczęła grać. Chwycił mikrofon i zaczął śpiewać. W tym samym czasie zaczął rozpoznawać aury zebranych. Tym razem tylko jedna osoba wyglądała na interesującą. Była w gniewie, spokojna, lecz w gniewie. Zaczął ją sprawdzać. Zaczął wysyłać obrazy. Że mężczyzna na scenie płonie, że ludzie odwracają się, a z ich ust wypełzają węże, zalał go falą obrazów o makabrycznej tematyce. Mężczyzna ani drgnął. Jak jego poprzednicy. Zatem najprawdopodobniej po wyjściu z opery się zabije, jak jego poprzednicy. Nie zamierzał rezygnować. Zaczął przelewać na niego mieszaninę emocji, żądze krwi, strach, nienawiść, beznadzieję, wrażenie potęgi, radość z przyszłych zdarzeń. Teraz sprawdził jego grzechy… Największym jego grzechem jest posiadanie kochanki, choć jest żonaty. Spodobało mu się to, złamał śluby kościelne. Jest grzesznikiem! „Zobacz teraz jak wygląda świat Twego grzechu” pomyślał i zaśmiał się w myślach. Ukazał mu przerażającą wizję świata, bez niczego, gdzie przez ten grzech stracił wszystko, że nie ma już odwrotu, istnieje tylko śmierć i kara w piekle. Przyszedł czas na pasję. Pasję samobójstwa. Wbijał mu to do głowy jak młotkiem. Mężczyzna zaczął się denerwować, jego umysł nie wytrzymywał… Kolejny beznadziejny przypadek. Utwór się skończył. Zaśpiewał jeszcze kilka pieśni, jednak bez dalszych eksperymentów. Przyszedł czas na przerwę i tak jak się spodziewał pod koniec przerwy „krzyk, pisk, ciało w łazience”. Samobójstwo, sznurówka na szyi…

Następnego dnia miało byś Spotkanie, więc musiał przemyśleć wszystkie w tym miesiącu sprawy i pomyśleć nad nową taktyką, nad czymś co pozwoli mu na większy zakres działań, lecz niestety nie mógł teraz angażować się z własnej woli w działania Camarilli, musiał poczekać na ruch sekty… Wrócił do domu i resztę nocy spędził na lekturze starych ksiąg…
 
Vampire jest offline  
Stary 18-02-2010, 16:50   #12
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Pan Conrad donośnie ziewnął. Następnie wstał z łóżka, odrzucając pościel w biało-niebieskie paski i założył swe wierne papucie - te o wyglądzie szarego, kreskówkowego królika, które dostał od (byłej) żony. Przetarł oczy, po czym sięgnął po okulary leżące do tej pory na stoliku nocnym. Sprawdzając godzinę rzucił złowrogie spojrzenie wskazówkom budzika. Animozja pomiędzy nim a przeklętym urządzeniem była czymś trudnym do sprecyzowania, jednak istniała już od bardzo dawna, praktycznie od początku jego kariery zawodowej.

Po przejechaniu dłonią po zaroście i natychmiastowym zakwalifikowaniu go do terminalnej kategorii „za długi”, mężczyzna udał się do łazienki. Cechował się przy tym szurająco-posuwistym krokiem osoby chronicznie niewyspanej, zaś dotarcie do owej ziemi obiecanej zdawało się cały czas być pod znakiem niepewności. Jednakże wraz z niemrawym chwyceniem za klamkę, Arkadia została osiągnięta.
- Aaaaa! Jasna cholera! Znowu! Ja pier…
Niestety, ta nie była wszystkim tym na co się zanosiła, głównie z powodu rozregulowanego termostatu. Mimo, że zdecydowanie nie dało się go zakwalifikować jako przyjemnego, zimny prysznic pomógł doznać pełnego przebudzenia i wyostrzyć koncentrację. Konfrontacja weszła więc w kolejną fazę. Pianka, żyletka, płyn po goleniu - wszystkie te elementy pomogły w pozbyciu się niechcianych zaczątków brody. Z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, pan Walford ruszył dokonać jednoosobowego oblężenia kuchni.

Wybór padł na tosty z masłem orzechowym. Z takim prawdziwym - diablo niesmacznym i (podobno) bardzo zdrowym. Nie z nędzną, do cna przesyconą cukrem podróbką, dzielącą markę z jakimś batonem, czy innym kremem czekoladowym. Do tego orzeźwiająca szklanka zielonej herbaty. Mimo, że Conrad miał blisko czterdzieści lat, nigdy nie zdołał przekonać się do picia kawy. Po prostu nie rozumiał dlaczego inni ludzie są w stanie pochłaniać ją hektolitrami. Była niesmaczna, smolista, gorzka, zwyczajnie ohydna. Nawet najmniejszy łyk przyprawiał go o palpitacje serca i ofiarował mało subtelne sugestie w postaci chęci wyrzucenia szklanki brązowego płynu przez najbliższe okno.

Pałaszując posiłek ujął pilot i zaczął po kolei przeskakiwać stacje telewizyjne. Pełne erotyki reklamy, prezenterki o sztucznych uśmiechach i powiększonych biustach, oraz butnie piejące i nietrwałe gwiazdeczki muzyki pop. Nic nowego. Nic co zdołało by przykuć uwagę na dłużej jeśli osoba oglądająca miała w czaszce mózg a nie szarą, lepką papkę. Zdegustowany widz wyłączył magiczne pudełko i ruszył się ubierać. Nie mógł sobie pozwolić na kolejne spóźnienie i… no dobrze. Właściwie to mógł, ponieważ brak punktualności był niemal natychmiast kojarzony z wykonywanym przez niego zawodem. Po prostu nie chciał.


Jeśli wierzyć bredniom jakie opowiadają ludzie, Uniwersytet Kalifornijski był najbardziej prestiżową uczelnią publiczną w Los Angeles. Był też chyba jedną z najbardziej przeludnionych, jeżeli wziąć pod uwagę blisko 192 tysiące studiujących tam mrówek. Pan Walford stanął pod jedną z dziesiątek identycznych sal wykładowych i nerwowo sięgnął po odebrany z recepcji klucz. Rzucił okiem na swój zegarek i głęboko odetchnął otwierając pomieszczenie. Z zadowoleniem zauważył, że udało mu się na czas dotrzeć na własne zajęcia. Wielki sukces! Ba, właściwie to miał dobre dziesięć minut w zapasie. Podszedł do nadgryzionego zębem czasu biurka i ułożył na nim swoją skórzaną teczkę. Wyjąwszy z mebla zużytą szmatkę, starł pomazaną markerem tablicę i sprawdził stan dostępnych pisadeł. Gdyby te odmówiły posłuszeństwa, zawsze miał w pogotowiu własne. Młodociane osoby zaczęły już powoli napływać do środka sali, zajmując miejsca przy oknach. Pan Conrad postanowił wykorzystać ostatnie minuty przed wykładem aby przejrzeć stertę zabazgranych, poplamionych kartek, które szumnie określał mianem notatek.
 
Highlander jest offline  
Stary 23-02-2010, 19:37   #13
 
Vampire's Avatar
 
Reputacja: 1 Vampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znany
Sebastian tego wieczoru siedział spokojnie w fotelu. Siedział i patrzył na sprószone gwiazdami niebo za oknem. Patrzył w dal rozmyślając nad ludzkimi grzechami i jak jeszcze bardziej można ich skłonić do większego bluźnierstwa bezsensownemu bóstwu. Dzisiejszego wieczoru nie miał występu, mógł pogrążyć się w swoich myślach i planach dotyczących zalania bólem i płaczem świata, by utopił się w krwi własnych mieszkańców. Był głodny, nie jadł do przedwczoraj, poza tym miło by było zobaczyć czego nie lubią dla największego wymysłu Szatana - pieniądza. Sięgnął po telefon i zadzwonił do jakiegoś alfonsa, żeby przysłał mu jakąś dziewczynę. Po pół godzinie dziewczyna zjawiła się i zaczęła poniżać się obsługując swojego klienta. Dla niego nie było prawdziwą rozrywką co robiła, jak robiła, lecz jej beznadziejny, żałosny widok przyprawiający go o dodatkowe siły. Po pewnym czasie znudził się, zapłacił i tak o połowę mniej niż miał strasząc że zawiadomi jej "Pana", że nie chciała żadnych pieniędzy i wyrzucił z domu na zbity pysk.
Nie minęła godzina od wyjścia panny lekkich obyczajów kiedy wampira zaczęło nawiedzać dziwne… przeczucie. Coś było nie tak. Pokój wyglądał tak samo jak każdej innej nocy. Meble były tak samo ustawione a w kominku palił się ten sam ogień. Coś jednak się nie zgadzało. Dopiero po chwili zauważył, że w pokoju było dziwnie ciemno. Stał daleko od ognia, ale czuł jego żar na swojej lodowatej skórze. Zupełnie jakby był krok od niego. Robiło się z każdą chwilą coraz cieplej aż w końcu można było odnieść wrażenie, że przesiaduje się w jakiejś saunie. Sprzęty elektroniczne zaczęły po chwili wariować. Co chwila w radiu zmieniała się stacja a telewizor włączał się na różnych kanałach i wyłączał. Światło zaczęło mrugać jakby zaraz miało być jakieś spięcie. Ogień w kominku buchnął falą płomieni, która podpaliła pobliski stół.
Sebastian bez zastanowienia pobiegł do kuchni nabierając najszybciej jak umiał wodę i wrócił wylewając na płonący stół i resztkę do pieca. Woda powinna zgasić płomienie, ale te na stole zamiast tego zaczęły się tylko szybciej rozprzestrzeniać. Po chwili cały stół stał w ogniu a sufit nad nim był smoliście czarny. Kamienie na które składał się kominek zaczęły się powoli robić jaśniejsze jakby zaraz miały zacząć się topnieć.
Mężczyzna nie mógł pozwolić sobie na śmierć w płomieniach, poza tym musi się też dowiedzieć kto chce go tak urządzić. Wytężył umysł i zamknął oczy. Gdy je otworzył świeciły krwistoczerwonym blaskiem i wydawało się że w źrenicach był jakby jakiś płyn przelewający się w ich obrębie. Choć to wydawało się dziwne ogień zdawał się pulsować niczym ludzkie serce. Ogień jest energią i nie posiada uczuć ani woli, ale z tym było inaczej. Kainita widział jak pulsuje co chwile wybuchając falą płomieni. Zupełnie jakby coś z samego centrum tego zjawiska próbowało się wydostać, ale coś jej przeszkadzało. Stanął w bezpiecznej odległości, patrzył na to i nadeszła do niego przepiękna, złota myśl. "To pewnie sługa Szatana, próbujący się wydostać na świat!" Czym prędzej zaczął krzyczeć po łacinie heretyckie modły i formuły rytualne byleby wspomóc asystenta Bestii. Po chwili z kominka wystrzelił język płomieni, który uformował się w dłoń. Ludzką dłoń, która teraz wbiła palce w podłogę i wykonała gest jakby się chciała podciągnąć. Niedługo potem pojawiła się głowa i druga ręka. Ostatnie szarpnięcie i humanoidalna istota znalazła się na podłodze w pozycji leżącej.
-Czy możesz się łaskawie zamknąć? Nie cierpię łaciny - wstał po czym chwycił płomień na stole jakby ten był jakimś płaszczem i zarzucił go na siebie a ten zmienił się w ubrania. Wszystkie dziwne zjawiska ucichły a przed wampirem stał facet w podeszłym wieku.


-No co? Pięknego demonika z czarnymi skrzydłami się spodziewałeś czy co? - burknął jakby chciał uprzedzić pytanie które mogło za chwilę paść. Splunął na podłogę i spokojnym wzrokiem rozejrzał się po pokoju.
-Powiedzmy że bardziej kogoś o majestatycznym wyglądzie, nie zachowujmy się jak pijawki z Camarilli, dlaczego nie chcesz wyjść na świat w pełni swej potęgi by pokazać ludziom im bliski koniec? Dlaczego ukrywasz się pod postacią jakiegoś starca, wyglądającego jak najgorszy pies dworcowy? - spytał z podniesioną w górę lewą brwią, wyglądał jakby nie był przejęty sposobem wejścia tutaj tej... istoty.
-Bo mam kurwa taki kaprys.- odpowiedział po czym usiadł na fotelu i wyjął z kurki dzisiejszą gazetę otwierając ją na losowej stronie. - A jak się nie podoba to zmień se wiarę. - to chyba miało znaczyć “bo tak i już”. Przeleciał wzrokiem po stronie jakby czegoś szukał po czym rzucił gazetę za siebie. Widocznie nie przeszkadzało mu, że śmieci w nieswoim mieszkaniu.
-Do rzeczy młody. Chcesz się wykazać przed Czarnym Panem? - pogładził pomarszczoną dłonią długą białą brodę.
-TAAAAK! - rzekł zachrypniętym głosem, a jego oczy błysnęły, jakby z nadzieją.
Dziadek otworzył trochę szerzej oczy w których znajdował się ogień tysiąca bomb atomowych, które jakby czekały tylko na detonacje. Był to wzrok osoby, która mogła niszczyć wszystko, ale nie sprawiało jej to już takiej przyjemności co kiedyś… Fanatyk czuł podświadomie, że gdyby ten dziad chciał mógłby pewnie zmieść całą dzielnicę pstryknięciem palca.
-Jebani fanaty… to znaczy się bardzo miło mi to słyszeć. - odkrząknął po czym kontynuował - -Wiesz co to apokalipsa? No chyba jasne, że wiesz. Koniec świata i takie tam. Problem w tym, że jebany ludzki gatunek ma chyba w naturze by próbować ją przyspieszyć a my tam na dole nie lubimy jak ktoś się nam wpieprza w kalendarz. Ludzie coś odkopali, pijawy uwolniły i teraz wszystkie strony mają przejebane. Masz to coś znaleźć i nie wiem… zamknąć, zapieczętować, spalić… co kurwa tylko chcesz byle to zabandażowane badziewie zatrzymać. Zainteresowany?
- TAAAAK! - odpowiedział jeszcze raz tym samym głosem. Zastanowił się chwilę i zapytał. - A masz może jakieś informacje jak to wygląda, co to jest do cholery czy jakiekolwiek informacje, które by mi się przydały?
-Jebana mumia mój drogi sługo. - zaśmiał się, ale śmiech po chwili przerodził się w kaszel więc przestał --Wasz książę sobie ją sprowadził i teraz sam jest częścią przeszłości. Pewnie idiota myślał, że to jakiś przedpotopowiec. - westchnął po czym wstał i podszedł do okna.
-Nie wiem gdzie wasz książę rezydował, ale mumia powinna tam jeszcze być. Jak Ci spierdoli to odnajdzie pewnie swoich dwóch braci i ich przebudzi. A wtedy pozamiatane… II wojna światowa to przy tym pikuś będzie. - splunął - Nie Cierpię jak ktoś mi podpierdala robotę. - ruszył w stronę kominka i przyklęknął przed ogniem który zaczął go ogarniać.
-Powstrzymaj mumie. Więcej Ci nie powiem bo szef mi sam za wiele nie powiedział, ale jakby co się odezwe. - wszedł w ogień, ale po chwili odwrócił się jakby coś sobie przypomniał. - I nie próbuj nawet śpiewać żadnych pojebanych łacińskich pieśni!
Płomienie buchnęły a staruszek zniknął zostawiając Kainite samego w pokoju.
 
Vampire jest offline  
Stary 26-02-2010, 15:04   #14
 
Toffis's Avatar
 
Reputacja: 1 Toffis nie jest za bardzo znany
Po farsie jaką było spotkanie-towarzyskie-z-super-tajną-misją-zwinięcia-obrazu,-która-jednak-nie-była-tak-tajna-bo-więcej-osób-chciało-zrobić-to-samo-a-były-bardziej-zmotywowane-i-miały-lepsze-warunki-i-sprzęt Alessa mogła w końcu się zrelaksować. Tydzień wolnego, który z łagodną perswazją wydusiła od szefa mimo niesympatycznego początku był coraz to lepszy. Dokończyła zaległe raporty, napisała kilka rozdziałów do artykułu, o którym już ją wszyscy męczyli. Na ostatnie dwa dni zaplanowała jednak zrobić coś dla siebie. Nie miała od dawna wolnej nocy bo robić coś na co miała ochotę. Przedostatnią noc rozpoczęła od zrobienia małych zakupów. W końcu jest kobietą coś jej się od nieżycia należy, prawda? Najpierw udała się do perfumerii. Przesiedziała mnóstwo czasu oglądając małe kryształowe buteleczki, flakoniki i inne cuda, których to ostatnio śmiertelnicy nie wymyślili. Zdecydowała się na zakup małego glinianego dzbanuszka ze sproszkowanym mlekiem do kąpieli o zapachu waniliowym. Na liście zakupów znajdował się jeszcze szampan, truskawki, bita śmietana i czekolada. Po zakupie każdej z tych rzeczy wróciła do mieszkania. Alkohol włożyła do zamrażalnika, z którego usunęła jeden worek Arh+ wrzucając go do zlewu z ciepłą wodą. W łazience odkręciła kurki by napełnić wannę ciepłą wodą. Na półce z kafelek położyła miseczkę z owocami, osobną bitą śmietanę i rozpuszczoną czekoladę. Zrobiła koktajl erytrocytowo-szampanowy i rozpoczęła misję odprężania się w kąpieli. Jak to jednak zwykle bywa po czwartej truskawce po prostu musiał zadzwonić telefon. Westchnęła i spojrzała na wyświetlacz.
„Matt”
Ciekawe czego potrzebuje? Wcisnęła zielony przycisk.
-Zakład pogrzebowy „Happy end” z nami przejdziesz na drugi świat z uśmiechem na ustach, mam na imię Merry w czym mogę pomóc?
-Cześć złotko, czuję po twoim powitaniu, że jesteś zajęta.
-Można tak powiedzieć, co się urodziło, że zaszczyciłeś mnie tonem swojego głosu?
-Od razu do rzeczy widzę. Masz może coś o Peterze M? Policja mówi, że spadł ze schodów ale jakieś pikantne szczegóły byłyby mile widziane.
-Dzwonisz do mnie o tej porze by zapytać się o sprawę sprzed dwóch tygodni? Kim jesteś i co zrobiłeś z Mattem, którego znamy i kochamy?
-Aaals kochana nie bądź taka...
-Ehh powiedzmy, że nieznane źródła mówią, że żona go truła i miał atak serca na szczycie schodów, z których następnie z impetem spadł. Wiesz gdzie wysłać czek. -Wstrzymaj się jednak z publikacją bo 3 dni temu wyniki poszły na komisariat a tragedią by było gdyby ktoś pomyślał o mnie w złym świetle.
-Ależ oczywiście. A teraz druga sprawa...
-Matt nie przeginaj.
-Daj mi dokończyć. Po prostu chciałem się zapytać czy nie przyszłabyś do mnie jutro wieczorem?
-A to ci nowość. Słucham.
-Przyjeżdża mama i...
-Niech zgadnę nadal goni cię żebyś się ożenił ale ty nie chcesz i chcesz mnie przedstawić by dała ci spokój a zaczęła truć dupę mi? O nie mój drogi nie ma mowy.
-Myślałem o czymś trochę innym.
-Na przykład?
-Wybić jej to z głowy.
-Niby jak młotkiem? Raz ją widziałam dziękuje bardzo.
-Alessa proszę..
-Nie.
-Błagam odwdzięczę się naprawdę.
-Nie chcę twoich pieniędzy.
-Znajdę jakiś sposób...
-Masz szczęście, że cię lubię do zobaczenia jutro ale wisisz mi za to.
Pik. Zakończyła rozmowę i powróciła do relaksacji. Następnej nocy odbębniła co musiała u Matta przy okazji poznając trochę okolicznych plotek i mnóstwo zamiejscowych („Sweetowie pomalowali szopę na sino-koperkowy-róż”). Ostatni dzień urlopu nie był jednak tak tragiczny jak by mogła przypuszczać. Rankiem kładła się spać dobrze wypoczęta. Przez cały tydzień nawet raz nie myślała o wielkim fiasku na przyjęciu, w końcu to nie jej sprawa.
 
__________________
"Okay, you two grab some scalpels and settle this like doctors."
Toffis jest offline  
Stary 14-03-2010, 21:18   #15
 
Toffis's Avatar
 
Reputacja: 1 Toffis nie jest za bardzo znany
Minął tydzień równo od pamiętnego przyjęcia. Cóż to był za bal! Nie co dzień wataha wilkołaków w końcu wpada bez zapowiedzi by podkręcić trochę atmosferę. Nie co dzień też ktoś próbuje Cię zabić - choć nad tym można by jeszcze polemizować - ani nie wystawia Cię na salony jako swoisty symbol nowej polityki Camarilli. Mimo hucznego wejścia i jeszcze bardziej hucznego wyjścia nikt przez ostatnie siedem dni nie zgłosił w sprawie przyjęcia ani też w sprawie członkostwa Pani Salato we wcześniej wspomnianej sekcie. Czas leciał i zdawało się, że wszystko ucichło. Wampirzyca siedziała jak to miała w zwyczaju na wygodnym lekko starawym już fotelu. Kątem oka zauważała co chwila, że cienie w pomieszczeniu poruszają się nienaturalnie. Mogło się jej jednak tak tylko wydawać - w końcu jej sytuacje można by określić jako napiętą. Nikt z jej klanu nie pofatygował się jeszcze do niej w sprawie “plotek” o wstąpieniu do jednej z sekt a było pewne, że takie spotkanie nie byłoby przyjemne. W pewnym momencie z największego cienia w pomieszczeniu zaczął się wyłaniać mężczyzna. Włosy zaczesane do tyłu, koszula lekko rozpięta i bardzo droga marynarka. Alessa od razu rozpoznała mężczyznę - widziała już go wcześniej na ów pamiętnym przyjęciu.
-Pani Salato. Nawet nie wie Pani jak się musiałem naszukać by Panią znaleźć. - ukłonił się lekko -Noah Milberger. Bardzo mi miło. - w jego uśmiechu było coś co z całą pewnością nie da się określić jako miłe.
- Panie Milberger miło Pana widzieć zaprosiłabym Pana do środka ale widząc, że już to Pan uczynił nie pozostaje mi nic innego jak zaproponować coś do picia. - odpowiedziała Alessa z równie miłym uśmiechem.
-Dziękuję, ale pozwoli Pani że tym razem nie skorzystam. - zrobił krótką pauzę i rozejrzał się po pokoju zupełnie jakby chciał wywnioskować na podstawie jego wyglądu coś na temat jego właścicielki.
-Pozwoli Pani, że przejdę od razu do rzeczy. Za godzinę ma przyjechać do Pani wysłannik z Camarilli, który ma zastąpić Panią Carmen, która w jakże w nieszczęśliwym zbiegu okoliczności zakończyła swój żywot na pewnym przyjęciu… Zapewniam Panią, że ten Panna Carmen w porównaniu do tego osobnika będzie wyglądać jak aniołek. Znam go od kilkuset lat więc wiem o czym mówię. Niezbyt przyjemna persona. - usiadł w drugim fotelu krzyżując dłonie. - Mam dla Pani propozycję. Mogę Pani pomóc jeśli zgodzi się Pani ze mną współpracować. Nieoficjalnie rzecz jasna.
- Nieprzyjemne persony nie robią na mnie wrażenia jakoż taką personą również być potrafię. Więc Pan pozwoli, że zadam najpierw kilka pytań. Po pierwsze kto Pana przysłał, dlaczego akurat do mnie i całkowicie hipotetycznie na czym polegałaby ta pomoc? - na wszystko co święte tylu wysłanników do mnie i po co to wszystko? Chyba zdają sobie sprawę, że polityczne gierki mnie nie interesują.
-Kto mnie przysłał? Sam się przysłałem jeśli mam być szczery. Nawet sobie Pani nie zdaje sprawy jak bardzo wstąpienie do Camarilli wpłynęło na Pani status społeczny. W Elizjach to jeden z gorętszych tematów ostatnich nocy. Chcę Pani tego czy nie jest Pani teraz ważną personą i siedzi w samym centrum sieci polityki i wpływów. Gdyby nie to inaczej by mnie zresztą tutaj nie było. Mogę sprawić, że reszta Giovannich zostawi Panią w spokoju i przymknie na Panią oko. Właściwie już to robię więc odrzucenie mojej oferty to jak spuszczenie wściekłych głodnych psów ze smyczy kiedy jest się jednym łakomym kąskiem w zasięgu wzroku. - zrobił krótką przerwę jakby chciał by rozmówczyni przemyślała sobie każde wypowiedziane przez niego słowo. -W razie gdyby nasza współpraca została wykryta mogę też udzielić Pani bezpiecznego Azylu.
- Nadal jednak nie rozumiem skąd takie zainteresowanie moją osobą. Rozumiem, że wstąpienie do Camarilli wywołało wielkie echo ale wątpię, że na tyle duże by robić z tego jakąś aferę. Rozmawiają o mnie w Elizjach tydzień temu nikt nie miał nawet pojęcia o moim istnieniu. Nie jestem jakimś starym i potężnym wampirem. Co noc ktoś taki jak ja wstępuje do Camarilli bądź Sabatu i nikt nie robi z tego jakiejś wielkiej sprawy. Nie jestem w owej wspólnocie na jakiejś wysokiej pozycji. Ba nie mam żadnej nawet śmiem twierdzić. Więc pytam się ponownie co jest we mnie na tyle pasjonującego by wywołać takie poruszenie.
-Pasjonującego? Źle mnie Pani zrozumiała. To oczywiste, że ktoś bez przerwy wstępuje do sekt, ale Pani jest pierwszą niezależną od… setek jeśli nie tysiącleci która zgodziła się do jednej z nich wstąpić łamiąc przy tym jedną z najważniejszych zasad własnego klanu. Takie wydarzenie nie przechodzi bez echa… i jest początkiem ogniwa zmian, Wszyscy wyżej postawieni członkowie klanów mają istotny wpływ na politykę sekt. Pani jest jedyną Giovanni w Camarilli i niedługo się Pani przekona jak bardzo Pani się myli do swojej roli w tym wszystkich. Zanim jednak ta wielka machina ruszy ja wyciągam do Pani rękę oferując sojusz, którego korzyści już przedstawiłem.
- Jedynym? Mogę zapewnić oczywiście nieoficjalnie, że wielu członków mojej rodziny jest w jednej z sekt. No ale to nie moja sprawa by wciskać się w ich osobiste sprawy. Wracając do tematu nie powiem korzyści prezentowane przez Pana są kuszące jednak nie ma co pakować się na ślepo w niejasne sytuacje nieprawdaż. Mogłabym usłyszeć więcej o pana ofercie i mojej roli w całym tym zamieszaniu?
Noah uśmiechnął się i podał Salato pierścień o dość specyficznym wyglądzie.


-Wystarczy, że będzie go Pani nosić przez cały czas kiedy wychodzi Pani na miasto, że tak się wyrażę. O nic więcej nie proszę i niczego więcej ze swojej strony nie wymagam.
Alessa obejrzała dokładnie pierścień.
- Musi mi Pan wybaczyć ale jakoś noszenie pierścienia o nieznanym działaniu i przesłaniu niezbyt zapisuje się jako bezpieczne w moim mniemaniu. Jakieś dodatkowe informacje byłyby mile widziane.
-Jak Pani pewnie się domyśliła ten pierścień posiada pewne niezwykłe właściwości. Tak długo jak go Pani nosi będzie Pani w stanie nawiązać ze mną kontakt telepatyczny. Chcę by informowała mnie Pani na bierząco o działaniach Camarilli. Jeśli się Pani niczego nie dowie nie będzie mnie Pani po prostu informować. To chyba dość dobra oferta w zamian za powstrzymanie gniewu Pani klanu nie sądzi Pani? - Noah wydawał się mieć w tej chwili bardzo dobry humor. Widocznie był bardzo ciekaw ostatecznej odpowiedzi rozmówczyni. Co chwila zerkał na zegarek jakby wiedział kiedy nowy "szef" Salato się ma pojawić.
- Hmmm... a czemu miałaby służyć wiedza, która Pan uzyska? Nie wybaczyłabym sobie przecież gdyby przekazane informacje pomagały w czymś czemu jestem całkowicie przeciwna.
Alessa zauważyła jak jej rozmówca patrzy na zegarek. Ciekawe co by się stało gdyby doszło do spotkania owych postaci. Miała nadzieję, że krew będzie łatwo schodzić z dywanu. Noah nagle się podniósł i poprawił marynarkę ruszając w stronę najbliższego większego cienia.
-Obawiam się, że czas już na mnie. Odpowiadając na Pani pytanie wiedza ta jest na mój prywatny użytek. Jak się Pani przekona pewnie dość niedługo sam jestem dość zamieszany w politykę a tam każdy strzęp informacji to potężna broń. Jeśli przyjmuje Pani moją ofertę proszę założyć pierścień w ciągu najbliższej godziny a ja będę o tym wiedział. Jeśli nie to cóż... miło było Panią poznać Panno Salato. - ukłonił się po czym zniknął rozpływając się niczym cienista masa. Przez chwilę panowała cisza, która została przerwana przez jadący samochód który zatrzymał się pod lokum.
Alessa obróciła pierścień kilka razy po czym wrzuciła go do szuflady w łazience. Rozmowa z wysłannikiem Camarilli nie powinna trwać dłużej niż godzinę. A jeśli nawet to żadna strata i tak nie miała zamiaru pakować się w większą liczbę intryg i półprawd. Za godzinę wszystko się wyjaśni. Usiadła w wygodnym aczkolwiek nieco podstarzałym fotelu z książką w ręce i czekała na odgłos pukania do drzwi.
 
__________________
"Okay, you two grab some scalpels and settle this like doctors."

Ostatnio edytowane przez Toffis : 14-03-2010 o 22:57.
Toffis jest offline  
Stary 15-03-2010, 21:32   #16
 
Vampire's Avatar
 
Reputacja: 1 Vampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znany
Wampir nie wiedział za bardzo co się stało. Popatrzył na wszystko krytycznie po czym zaczął chodzić po pokoju, jakby na wpół nieobecny. Był kimś, kogo nawiedził posłaniec Szatana, Czarnego Pana i Mrocznego Lorda. W końcu popatrzył na ogień i uśmiechnął się do niego iście przerażającym malkaviańskim uśmiechem. Został przecież wybrany do pomocy władcy piekieł. Podekscytował się tak bardzo że o mało co nie wybiegł z domu i nie zaczął ogłaszać tego wszem i wobec. Nie mógł powiedzieć tego nikomu z reszty sekty, ani żadnemu wampirowi. Nikt z jego "znajomych" nie może się o tym dowiedzieć, bo może chcieć zagarnąć owy zaszczyt. Ubrał się i wyszedł z domu. Musiał pójść gdzieś obmyślić jakiś plan, postarać się uporządkować coś, żeby udało mu się zrealizować prośbę. Ruszył na molo stojące niedaleko. Oświetlone przez blado-czerwone światła latarni molo tonęło w cieniach. Doszedł na koniec i patrząc na prawie że czarną taflę wody zapalił cygaro rozmyślając.
Po pewnym czasie stwierdził że najlepiej byłoby się udać do elizjum. Dotarł do celu podróży w miarę krótkim czasie. Zajechał samochodem przed klub nocny będące ukochanym miejscem spotkań kainickiej społeczności w L.A. Nad drzwiami wisiał potężny neon głoszący "nighTRock". Był pełen podziwu dzisiejszych technologii, a neony były przecudnym zjawiskiem w tych brudnych czasach. Wszedł do klubu, podszedł do baru i zamówił świeże, lodowate vitae. Wypatrywał jakąś kochającą plotki harpię.
Jak zwykle przed wejściem do klubu było dość tłoczno gdy panowie bramkarze robili selekcję gości pilnując by żaden ciepłokrwisty nie wszedł bez pozwolenia szefostwa, ale to nic w porównaniu z tym co się działo w środku. Można by pomyśleć, że jedna czwarta wampirów z całego miasta się tutaj znajdowała. Jak zwykle pełno tu było Brujah i gangrele którzy bywali tu licznymi grupami… w zasadzie od zawsze. Gdzieniegdzie przemykali się członkowie innych klanów, ale pewne było że jeśli komuś strzeli do głowy złamanie prawa elizjum i zrobienie burdy (raz był taki przypadek w tym klubie) to nikt nie będzie chciał być w pobliżu. Lady Hope - nikt nie wie czy “Nadzieja” to jej prawdziwe imię czy tylko przydomek artystyczny - która zarządza tym miejscem zostawiła dziurę w jednej ze ścian ku przestrodze by inny pamiętali jakie było zakończenie całej afery. Drink został podany słudze sił piekielnych niemal natychmiast. Po chwili dosiadła się do niego pewna kobieta. Roztaczała wokół siebie silny zapach czerwonych róż.


-Hm… nowa twarz w Elizjum? Nie bywasz za często tutaj mój drogi prawda? - każde jej słowo miało w sobie dziwną nadnaturalną subtelność i grację. Przymrużyła delikatnie powieki czekając na odpowiedź.
-Cóż... nie powiem że nie masz racji, jednak z tego co pamiętam to zdarza mi się tutaj wpaść raz na jakiś czas. - uśmiechnął się ukazując pożółkłe zęby.
Ów widok na chwilę wywołał lekkie zniesmaczenie na twarzy wampirzycy, ale po chwili zniknął równie nagle jak się pojawił.
A więc… co sprowadza Cię dzisiejszej nocy do Elizjum - zaczęła jakby od niechcenia rysować delikatnie palcem na blacie baru bliżej nieokreślone znaki - Rozrywka czy bardziej poważne zajęcia?
-Jeszcze nie wiem, szczerze mówiąc. Czasami trzeba się wybrać do tego kotła wampirzej vitae i posłuchać co się dzieje w naszym jakże przepięknym mieście... - odrzekł popijając trunek.
-Oh, to akurat bardzo proste. - uśmiechnęła się lekko łobuzersko nie tracąc przy tym uroku -Chodzą plotki, że nasz nowy kochany książę zaginął. Ot po prostu wyparował. Nikt go nie widział ostatnio i nikt nie wie gdzie on jest. Plotka czy rzeczywistość wszyscy mówią teraz praktycznie albo o tym albo o sprawie włączenie niezrzeszonych do Camarilli.
-Cóż to się może dziać z naszym kochanym władcą? Cóż Los Angeles zrobi bez swojego księcia? - odparł prawie że genialnie odgrywając zafrasowanego mężczyznę, po czym spokojnie dodał -Jakoś nie chcę mi się w to wierzyć, moja miła.
Ta zamiast się obrazić westchnęła tylko lekko.
-Jak mówiłam to tylko plotki i całe Elizjum mówi teraz tylko o tym. - zrobiła krótką pauzę -Więc jeśli nie kupujesz tych plotek. Od kilku nocy mówi się tylko o zaginięciu naszego “starego Jonesa” i o wstąpieniu Pani Salato na salony. - westchnęła z lekką rezygnacją jakby fakt, że mówi się tylko o tym ją drażnił z lekka.
-Nienawidzę pospolitych plotek i wszystkiego tego, o czym się trąbi... Kim jest ta Salato i w ogóle po co się przysiadłaś do kogoś takiego jak ja? - spytał i unosząc brwi popił vitae.
-Salato to jedna z Giovannich. Jako pierwsza od… chyba zawsze pogwałciła zakazy swego klanu i wstąpiła oficjalnie do Camarilli. Dziwię się, że Giovanni jeszcze nie interweniowali w tej sprawie. - zamyśliła się na chwilę po czym uśmiechnęła się do rozmówcy odsłaniając kły. Były idealnie białe.
-Przysiadłam się bo Cię nigdy wcześniej nie widziałam tutaj a bywam tu prawie co noc od… dawna i byłam po prostu ciekawa. To wszystko.
-HAHA!-zaśmiał się w miarę głośno-Zbłądziła martwa owieczka do zagrody martwych owieczek w maskach i okularach - zawtórował sobie znów śmiechem, po czym znów trafił na tor spokoju. -Czyli nudzi Ci się w tym miejscu. To jeżeli Ci się nudzi to czemu nie postarasz się jakoś urozmaicić swojego nieżycia, śnieżnobiałozębna?
Spojrzała na niego z lekkim zaskoczeniem.
-Malkavian? Cóż… takie moje szczęście… - zamówiła sama sobie drinka po czym kontynuowała -Moja ciekawość nie wynika z nudy. Lubię po prostu wiedzieć wszystko… o wszystkich… którzy tutaj przychodzą. To w końcu mój lokal. - opróżniła jednym haustem kieliszek z vitae po czym podniosła się.
-Bardzo miło było Pana poznać Panie DeVents. Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. - wstała po czym ruszyła w mały tłum znikając w nim kompletnie.
Sebastian siedział i dopijając nalaną krew patrzył w tłum, w którym zniknęła właścicielka. Wieczór toczył się swoim życiem do momentu gdy przed klubem zaparkował czarny pickup niosący ze sobą zapach krwi spokrewnionych.
 
Vampire jest offline  
Stary 25-03-2010, 21:16   #17
 
Vampire's Avatar
 
Reputacja: 1 Vampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znany
Zapach krwi unoszącej się w powietrzu spowodował poruszenie u zebranych spokrewnionych. Bynajmniej nie dlatego, że była to krew. Czerwony płyn był tutaj serwowany w różnych drinkowych wariacjach więc lekki zapach zawsze unosił się z nad baru i jeśli ktoś nie był akurat na głodzie nie wywoływało w nim to większym emocji. Z tym zapachem było jednak inaczej. Był dużo gęściejszy zupełnie jakby przed klubem zaparkowała właśnie otwarta cysterna osocza. Zapach był tak gęsty i przytłaczający, że można było go kroić. Miało się wrażenie, że można go dotknąć. Różnił się on jednak od zapachu standardowego menu wampirów. Instynktownie można było wyczuć, że wywęszyli właśnie przelaną krew dzieci nocy - i to w takich ilościach, że można by z niej “wyżyć” wiele lat. Niektórych to odkrycie podekscytowało, niektórych przeraziło a jeszcze innych tylko zaciekawiło. Mimo, że muzyka dalej grała nikt nie tańczył ani się nie poruszał. Wszyscy patrzyli jakby zahipnotyzowani na drzwi czekając na to co było za nimi.
Sebastian uśmiechnął się lekko. Może ostateczna śmierć poznała dzisiaj parę wampirów, jednak kto byłby na tyle głupi, żeby przyjeżdżał do elizjum pełnego przedstawicieli różnorakich klanów z tabliczką zawieszoną na szyi "Mam przy sobie vitae wampira!" Zaciekawienie zaczęło uderzać w niego niczym taran coraz to mocniej za każdym razem. Dopił do końca swój trunek i niepostrzeżenie sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki trzymając dłoń na broni. Patrzył się na zebranych starając się zachować trzeźwość umysłu.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=_0vCqEgarBY[/media]

Drzwi się otworzyły i do środka weszło czterech rosłych facetów ubranych w długie i dość obszerne skórzane płaszcze. Jeden z nich posiadał dość charakterystyczny i rzadko spotykany rodzaj zarostu będący połączeniem baków i wąsów. Pewnym było, że na pewno to nie dodawało gościowi uroku. Jego kumple byli niewiele lepsi w kwestii mody i urody. Twarz blondyna była przecięta długą na niemal całą twarz blizną. Lewe oko miał jasnoniebieskie a drugie o odcieniu ciemnego brązu. Jeśli ktoś w sali nie miał jeszcze wyobrażenia jak może wyglądać szaleniec to właśnie nadrobił tę zaległość. Trzeci mężczyzna był najniższy ze wszystkich. Owłosienie z twarzy miał zgolone kompletnie - nie tylko włosy i zarost, ale także brwii - widocznie aby zrobić miejsce na dość rzucające się w oczy tatuaże. Prawie na każdym centymetrze jego skóry znajdował się różne motywy z religii Chrześcijańskiej a najczęściej zauważalnym był krzyż. Czwarty zdawał się być najmłodszy. Krótko ścięty brunet na modłę wojskową trzymał w ustach niezapalone cygaro, które pod żadnym kątem wizualnie do niego nie pasowało. Cała grupka wyglądała jakby się urwała z jakiegoś serialu albo zakładu dla obłąkanych. Najdziwniejsze było jednak, że wszyscy wyraźnie wyczuwali bicie ich serc. To byli ludzie. Żywi. Mięso. Ochrona jednak ich przepuściła, ale czy… oby na pewno?

-Witajcie przyjaciele! Usiądziecie? - spytał nie mogąc się doczekać reakcji. To albo łowcy, albo świta któregoś wampira, co było wątpliwe. Musiał się dowiedzieć kim są!

Bakobrody uśmiechnął się jakby ów gest miło go zaskoczył. Reszta tylko popatrzyła po sobie wyraźnie zbita z tropu takim zachowaniem. Brodacz pogładził masywną dłonią swoją pseudo-brodę i tonem grzecznego dobrze ułożonego faceta odpowiedział.
-Dziękuję, ale nie skorzystamy. Za to za tak miłe słowa przywitania dopilnujemy byście państwo spoczęli… - rozłożył ręce by pokazać, że chodzi mu o mały stojący przed nim tłum -…na wieczny odpoczynek. - szybkim ruchem ręki odpiął płaszcz. Po wewnętrznej stronie znajdowała się mała mini zbrojownia umieszczona w specjalnych kieszeniach i na zaczepach. Karabiny, noże, maczeta, granaty i inne narzędzia destrukcji. Brodacz w lewą dłoń chwycił maczetę a w prawą coś co wyglądało na mniejszą wersję jakiegoś karabinu maszynowego. Reszta wesołej kampanii uczyniła podobnie. Padły cztery serie, które odesłały momentalnie pierwszy rząd nieumartych do stanu nieżycia. Powstał chaos. Część atakowała wrogów, część uciekała a część szukała miejsca do ukrycia. Jedno było pewne. Zaczęła się rzeź.
Malkavian patrzył z uśmiechem na mord krwiopijców, bawiło go to, jednak siekanina, jaka w tym momencie się działa była niestety zagrożeniem dla niego. Skupił się w sobie i zaczął zaglądać do umysłu jednego z nich. Padło na łysego. Wnet gdy wytatuowany na głowie mężczyzna obracał się by swym boskim ogniem zabić jeszcze parę pijawek zauważył przelotnie swoich kompanów, jednakże... zmienionych. Ich twarze były nieludzko blade, oczy płonęły żywym ogniem, który również buchał z nosa, uszu i ust. W ich ustach pojawiło się kolejne wynaturzenie, ogromne kły zaostrzone i srebrne. Ich dłonie trzymające broń zaś były czarnymi szponami, z których to spływała i kapała czarna, podobna do ropy maź.


Wytatuowany, który do tej pory strzelał tylko frontowo skierował lufę na prawo celując w faceta z blizną. Po otrzymaniu serii w prawe udo i krzyku agonii ten padł na ziemię zaczynając tarzać się we własnej krwi. Łysy wycelował lufę prosto w mordę swego kamrata. Właśnie wtedy dostał z łokcia w nos od brodacza. Sądząc po dźwięku nos delikwenta był co najmniej złamany - bardziej przypominał dziwny zniekształcony fałd skóry zwisający z twarzy.
-Co Ty odpierdalasz? Pijawa Ci na mózg padła czy co? - pewnie nawet nie wiedział ile miał w tym racji. Rana na udzie różno-koloro-okiego zaczęła się zaklepiać i krew płynęła coraz rzadziej. Po dosłownie paru sekundach łowca się podniósł na nogi. Na pewno nie było to naturalne zjawisko dla ludzi. Wojskowiec podbiegł szybko do leżącego i przerzucił go przez ramię. Pierwszy szok u wampirów zdawał się mijać bo zaczęły atakować zorganizowanie na parszywą czwórkę.
-Było miło, ale czas nas goni. Nara pijawy. - Pan wąs wyjął coś co przypominało granat, ale wyglądało na zbyt rozwinięte technologicznie by nim być. Wcisnął jakiś guzik i dioda na urządzeniu zaczęła mrugać jasnym światłem… coraz szybciej. Nie zdążył go jednak rzucić bo pojawił się przed nim jeden z gości Elizjum używając akceleracji i uderzył go w klatkę piersiową z taką siłą, że ten - dosłownie - wyleciał przez drzwi i wylądował na ulicy. Reszta jego bandy ruszyła za nim a zbłąkane urządzenie zawisło w powietrzu bardzo blisko sufitu. Dioda mrugała coraz szybciej…
Sebastian nie czekając na nic ruszył pędem do wyjścia. W pośpiechu wybiegł za uciekającymi i wyciągając pistolet strzelał w nogi najwolniejszego, by ten padł na ziemię.

Kula sięgnęła celu co nie było zbyt trudne jeśli brać pod uwagę, że cel był dwuosobowy. Wojskowy upadł na kolana jakby ktoś podłożył mu kij pod nogi i upuścił nieprzytomnego kolegę, który poturlał się przez impet kilka metrów po ulicy. Bakobrody leżał jak placek na masce czarnego pickup’a ale widać było, że dochodzi już do siebie. W tym momencie słychać było głośne “klik” i wnętrze elizjum wypełniło oślepiające światło, którego odrobiną padła na sekundę na dłoń wampira powodując lekkie oparzenie. Światło po chwili zgasło równie raptownie jak się pojawiła. W Elizjum panowała nienaturalna cisza. Martwa cisza.

DeVents nie zastanawiał się długo. Wyciągnął pistolet i celując w głowę łowcy oddał strzał. Trafił w klatkę piersiową, a jej właściciel gwałtownie cofnął się o krok. Z grymasem na twarzy wyciągnął karabin i strzelił krótką serią, której pokaźna część pozostała w lewym ramieniu Sebastiana. Kolejny strzał wampira. Prosto między oczy, nawet najlepszy strzelec pogratulowałby takiego strzału. Jednak zwycięzca owego pojedynku poczuł iż coś dotknęło jego nogi. Popatrzył w tą stronę i jednocześnie pokierował tam lufę pistoletu. Kolejny "granat" z migającą diodą. Brodaty łowca uśmiechnął się w jego stronę pokazując środkowy palec. Sebastian szybko kopnął śmiercionośną kulkę w stronę wyjścia, z którego wybiegło parę wampirów. Granat eksplodował, jednak promienie nie dotarły do Sebastiana. Malkavian podmuchał na rękę i popatrzył na brodatego łowcę. Uśmiechnął się i poprawił kilkoma strzałami w plecy by uszkodzić go w miarę, lecz żeby nie zregenerował się za szybko. Podszedł do drugiego łowcy i oddał strzał w głowę. Wrócił do brodatego i strzelił po raz kolejny.
-Patrzcie, złapałem szmatę Leopolda! - uśmiechnął się w stronę wampirów, które wybiegły z elizjum.
 
Vampire jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172