Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-02-2012, 22:05   #71
 
Radioaktywny's Avatar
 
Reputacja: 1 Radioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemu
No żesz psia mać! - komentarz mógł być tylko jeden

Krasnal, który dzięki Lionelowi poczuł się jako jeden z liderów buntu teraz jakby dostał obuchem przez łeb. Kiedy cała sytuacja układała się po ich myśli, nagle zaczął się szturm nieumarłych. Spóźnili się. Za późno było na rozpatrywanie czyja to wina. Teraz trzeba było przeżyć. Za późno na rozpatrywanie kto jest po czyjej stronie. Żywi musieli walczyć razem. I nawet “opozycjonistów” należało wykorzystać. A żeby ich rozwiązać potrzeba było trochę czasu. Gurnes postanowił wykorzystać pierwszy pomysł, który wpadł mu do głowy. Wyjął torbę pnączy i rzucił w kierunku najbliższego truposza.

Długoletnia praktyka uczyniła Drogbara niezwykle skutecznym w rzucaniu nie tylko mięsem ale i dobrem wszelakim jakie mu w ręce wpadło. Dzięki temu w kilka chwil dwa stwory zostały unieruchomione. Plączonożne worki jak je nazywano, zrobiły swoje. Ciśnięte pewnym ruchem rąk krasnoluda unieruchomiły obu nieumarłych nie pozwalając im się, póki co, poruszać dalej. Jednakże truposze nie były jedynym problemem grupy. Żołnierze się rozbiegli. Ci związani uciekali do najbliższych budynków, a ze swoich ludzi Lionelowi udało się jedynie Randala, Jensa i Samuela zatrzymać przy sobie. Reszta pierzchła.

-Zachować szyk!- krzyczał dowódca.- Pokonaliśmy jednego, to i z drugim sobie damy radę.

A skarabeusz nacierał.

Sytuacja wydawała się niczym wyjęta z czarnej komedii. Krasnal, który dopiero co ze strachu chciał się zapić w trupa, teraz patrzył na Lionela, który zbiera ludzi i poczuł, że on też musi coś zrobić jeśli chce dożyć poranku. Tak też tchórzliwy i zarozumiały brodacz, zmienił się w odważnego i... wciąż zarozumiałego brodacza.

Najpierw należało zebrać ludzi, co w tym chaosie wydawało się nierealne. Każdy patrzył przed siebie i należało zrobić coś aby przywrócić im choć na chwilę zdrowy rozsądek. Po dowódcy piechoty widział, że krzyki nie przynoszą rezultatu. Bodźce wzrokowe też raczej na wiele się nie zdadzą, toteż pozostało być głośniejszym od tego harmidru. I wtedy alchemik po raz pierwszy poczuł wdzięczność dla tego miasta. Idealnym w tym celu wydawało się znalezisko, “pożyczone” od miejscowego maga. Szybko wyjął butelkę z torby i wycelował ją w stronę latającego robala. Nawet nie wiedział czy to na niego zadziała, ale też i nie o to chodziło. Chciał zwrócić na siebie uwagę a ogłuszający wrzask nadawał się do tego w sam raz. Nie chcąc trafić swojego musiał celować w górę, a skoro tak, to dlaczego by nie okrzyczeć robaka... Wycelował tak, jak wydawało mu się to właściwe i szybkim pociągnięciem wyrwał korek.

Butelka wydawała z siebie przeciągły pisk, najpierw wyjątkowo głośny i przenikliwy. A potem coraz bardziej słabnący. Z początku aż powietrze drżało od tego krzyku i dzięki temu Drogbar wiedział, że skarabeusz znalazł się w jego zasięgu. Zadziało. To zadziałało! Olbrzymi chrząszcz upadł na ziemię oszołomiony, niestety tak pechowo, że przygniótł Samuela. Z pomiędzy ust nieprzytomnego żołnierza popłyneła krew.

Ale Lionel tym się nie przejął krzycząc.-Do ataku!.

I razem z pozostałą dwójką rzucili się na gigantycznego robaka.

Efekt był odwrotny do oczekiwań. Robal upadł, ale niestety flaszka okazała się niewypałem jeśli chodzi o zwrócenie uwagi. Wszyscy nadal biegali bez sensu, głównie kryjąc się pod dach. Krasnal nie mógł w to uwierzyć, ale mimo wszystko musiał działać. Widział, że do ogłuszonego skarabeusza biegną żołnierze dlatego postanowił zająć się drugą stroną. Miał mało czasu dlatego uderzenie musiało być mocne. Wyjął granat i rzucił go w stronę wyrywającego się truposza w taki sposób aby dodatkowo jak najbardziej uszkodzić też drugiego.

Ciśnięty granat przez dłuższą chwilę leżał na ziemi, nim wybuch uderzył w potwory swą siłą i żarem ognia. A choć dość mocno je pokiereszował, to ich nie zabił. Za to uwolnił i drugiego z okowów.

Tymczasem atakowany chrząszcz zacisnął swe żuwaczki na Lionelu, ściskając go w okolicy żeber. Rycerz wydał z siebie okrzyk bólu, a machający skrzydłami skarabeusz rozpylał po dziedzieńcu mdlące opary.

Niedobrze. Oba potwory nadal dreptały a człowiek, który mógł mu pomóc zapanować nad wojownikami właśnie umierał w kleszczach robaka. Co gorsza brodaty nie zażył syropu a robal, tak jak i poprzednik wydawał z siebie zgniły odór. Targany mdłościami zdał sobie sprawę, że przegrał. Tchórzliwi wojacy rozbiegli się po całym garnizonie a ich lider zaraz skona zjedzony przez owada. Ogarnęła go beznadzieja. Dopiero miał nadzieję na koniec tego koszmaru, a nagle wszystko to prysnęło jak mydlana bańka. Mógł uciekać do budynku ale to nie miało sensu. Wszyscy się rozdzielili, połowa nie miała broni a fort był nieumocniony, przez co lada chwila mogły nadejść roje truposzy, które spotkali poprzedniego wieczora.

Wtedy przypomniał sobie “wiadomość” jaką dostał od miasta przy wieczerzy. Było to aż nierealne ale zdesperowany browarnik gotów był podjąć każdy krok aby tylko ocalić skórę. Nie wiedział czy to coś da, ale musiał spróbować. Nie miał też pojęcia jak niby ma skontaktować się z piszącymi stonogami ale nie zastanawiając się wiele, ruszył w stronę szopy gdzie spotkał największą z nich.


***


Gdy znalazł się na miejscu, poczuł się dziwnie. On, ścisły umysł inżyniera i alchemika będzie gadał z robalami, czy też siłami nieczystymi. Jeszcze kilka dni temu wyśmiałby każdego kto by mu to powiedział. Teraz rozglądał się bezradnie i zaczął krzyczeć:

-Chcieliście mnie? To macie! Dołączę do was! Wyłaźcie wy małe pokraki i powiedzcie mi co mam robić! Jeszcze mi nie czas umierać!

Spod sterty pakunków wyszedł... dziwaczny mały robal.


Stworzonko pokiwało czułkami w kierunku krasnoluda. Po czym ruszyło powoli kierując się do kuchni. Jakby prowadziło krasnoluda gdzieś.

Nie mogąc uwierzyć w to co robi, Gurnes ruszył za poczwarą.

Dotarli do kuchni. W niej to znajdowała się Deldi oraz dwóch skutych kuszników, Lurgen oraz Kers. Podczas, gdy niziołka rozkuwała Kersa, obaj mężczyźni przez okno przyglądali się walce.

-Ten cholerny zdrajca jeszcze się trzyma i walczy. - skomentował widok za oknem Lurgen.

-Lepiej żeby mu się udało. Widziałeś, gdzieś tego oszukańczego krasnoluda. Wydawało mi się, że walczył.-odpowiedział Kers.

-Opary ukryły wszystko... Niech no Tarnus się zjawi, to on już tu zaprowadzi porządek.- mruknął Lurgen.

-Myślisz? Dowódca jakoś taki ostatnio...- odparł Kers szukając odpowiednich słów. Cała trójka była zbyt zajęta swymi sprawami, by zauważyć wchodzącego krasnoluda. A robal podążył w kierunku piwniczki.

-A zdychajcie sobie wierząc w waszego Tarnusa. Ja przynajmniej próbuję przeżyć.” - myślał przemykając obok drzwi w ślad za swym przewodnikiem. Po otwarciu piwniczki, prawie go zemdliło. Smród rozkładających się zapasów niemalże zatykał nozdrza. Niemniej robal wniknął w tę kupę kompostu, co oznaczało że i Drogbar musiał się przez nią przekopać.

Nie gnany tempem walki, tym razem miał czas aby zażyć syrop przeciwwymiotny. Po jego wypiciu smród od razu wydał się mniej dokuczliwy. Niestety nie znalazł żadnego narzędzia, przez co psiocząc zaczął się ręcznie przebijać przez kupę kompostu.

Pod tą rozkładającą się materią były drzwiczki, zasunięte na zasuwkę po jego stronie. Tak więc otwarcie ich nie było problemem. A po ich otwarciu... okazało się że przejście z piwniczki prowadzi do tuneli pod miastem. A krasnolud nigdzie nie mógł wypatrzyć swego robaczego przewodnika.

Ha! - powiedział już głośno - Mogło być gorzej - po czym ruszył przed siebie kierowany krasnoludzkim zmysłem podziemnej orientacji
 
Radioaktywny jest offline  
Stary 11-02-2012, 00:16   #72
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Paladynka wykorzystując głośny trzask, i moment w którym Lialda zwróciła ku niemu twarz, wyśliznęła się sprzed Półelfki. Cała czerwona na twarzy, ciężko oddychająca, wprost nabuzowana... wnerwiona. Znowu coś (lub może raczej ktoś) zawładnął na moment jakby jej ciałem czy i umysłem, przesłaniając świat, i doprowadzając do wyjątkowo dla niej niezręcznej sytuacji.
- Co to ma być? - Syknęła do towarzyszki - Pogrywasz ze mną czy co?.
-Ja? To ty mnie pocałowałaś.
- odparła z miną niewiniątka Lila.- I tu i tam wtedy. I zapewne i tu i tam... Czerpałaś z tego przyjemność.
- Wcale że nie - Paladynka odpisnęła, co zaskoczyło i ją samą - To... to wszystko nie tak!.
-Och, czyżby?
- Lila przybliżyła twarz do paladynki i delikatnie ujęła jej podbródek, by spojrzeć w jej oczy. Po czym zaczęła mówić... powoli.- To ty objęłaś mnie w pasie, to przycisnęłaś swe usta do moich. To ty całowałaś mnie z pasją... i z języczkiem. Przyznaj się, podobam ci się i bardzo chciałaś mnie pocałować. A może i więcej... wiesz, tak na serio... to nie sądziłam, że się odważysz. Zaskoczyłaś mnie Corello. Nie jesteś tak nieskalana, jaką udajesz. To był bardzo przyjemny pocałunek. Nie byłam twoją pierwszą, prawda?
- Nie, nie, nie - Corella potrząsała głową - To wcale nie tak!. Przestań gadać takie kłamstwa!.

I nagle dłoń Paladynki śmignęła do rękojeści miecza przy pasie...

Lialda wzruszyła ramionami, cofnęła się i dodała.- To ty siebie samą okłamujesz. Ukrywasz własne pragnienia, a potem zwalasz na innych...
Oblizała lubieżnie wargi i mruknęła.- Czy ja cię zmusiłam do pocałunku? Nie. Więc, kto tu kłamie?
- Nie kłamię! - Krzyknęła Corella, dobywając miecza i wywołując lekkie zdenerowanie u dziewczyny, która przesunęła dyskretnie dłonią po rękojeści krótkiego miecza przy swym pasie. Wtedy jednak Paladynka... dała susła w bok, po prostu uciekając przed dalszą rozmową. Słyszała bowiem w końcu nawoływania reszty towarzystwa i odgłosy nadciągającej walki.

Dziewczyna z mieczem w dłoni doskoczyła do znajomych jej osób, gotowa ciąć nieumarłe dłonie do skutku. Evelyn przygnieciona regałem potrzebowała bowiem pomocy, Corella z kolei nawet nie myślała o dopuszczeniu do sytuacji, gdy ktoś w jej pobliżu znajdzie się w beznadziejnej sytuacji, pozostawiony sam sobie na pastwę losu. Prędzej sama oddałaby życie...
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 12-02-2012, 22:48   #73
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Z początku Drogbar się cieszył, że uratował się z tego całego bajzlu. Ostatecznie, jeśli trzeba na kimś polegać, to na sobie. Jeśli mógł się uratować to sam.
Podziemia nastrajały go z początku pozytywnie. W końcu był krasnoludem. Jaskinie to był jego żywioł.
Tak mu się zdawało z początku przynajmniej.
Im dalej szedł tym bardziej stawał się nerwowy.
Te podziemia nie były naturalne. Nie wykuły je też krasnoludy, czy... nie wykuła ich żadna rasa jaką znał.
Te podziemia były obce i stare. Bardzo stare. I nie były puste.
Krasnolud słyszał szmery w swej głowie, urywki zdań, słów, myśli. “Zniszczyć... obcy.. żałosny dwunóg... nienawidzimy.... gardzimy... zabawka... władczynie zakazały... posiadacz.. zabić... torturować... zadać ból... niech wije się... władczynie zakazały...

Po chwili wędrowania i nerwowej ucieczki, Drogbar zorientował się, że został otoczony. Pokraczne stwory wyszły z obu końców tunelu, odcinając go z obu stron. Duże kreatury pyskach otoczonych małymi oczkami. O pyskach pełnych długich niczym sztylety zębów,


Oślizgłe segmentowane ciała, łapy zakończone pazurami. A najgorsze było to, że nie wydały się prymitywnymi drapieżnikami.
Szum głosów w głowie krasnoluda nabrał siły, stwory się zbliżały. Koniec Drogbara zapewne też.
I wtedy głos, bynajmniej nie w głowie, rozbrzmiał.- Przepuście mnie.
Z pomiędzy stworów wyłoniła się znana krasnoludowi zakapturzona chuda sylwetka.
-Erazm... Apsed?- wyrwało się alchemikowi. A szczupły człowiek skinął głową uśmiechając się lekko.-Tak, to ja. Żyję... choć...z ostatnich tarapatów, nie wyszedłem bez szwanku.
Teraz dopiero Drogbar zauważył, że prawy rękaw szaty zwisał smętnie. Zaklinacz stracił rękę.
-Ale zyskałem... znacznie więcej... I ty możesz zyskać. Ale wpierw.- jedyna ręka Erazma uniosła się, a jego głos stał się zimny niczym lód. -Posążek Robaka, oddaj mi go. W innym przypadku, one cię rozniosą na strzępy. A ja będę na to patrzył.

Pot, zmęczenie, krew, ból... Nie tylko Evelyn to odczuwała. Także i jej obrońcy. Także i Viltis. Dłonie nie ustępowały, rzucały się niemalże samobójczo na awanturników. I zazwyczaj ginęły. Ale parę z nich zdołało zadać rany. Uda paladynki, pośladek Lili, lewy bok Tarnusa i bark Evelyn krwawiły od zadanych ran. Także i pysk Viltisa znaczyły krwawe ranki, a jeden pies padł z rozszarpanym gardłem.
Otoczeni przez nieumarłe kikuty walczyli dzielnie i desperacko broniąc przygniecionej. Z coraz większym trudem, zmęczenie z każdą chwilą było coraz większe, a ilość wrogów nie malała.
W końcu jednak nieumarłe dłonie się skończyły. A Tarnus z paladynką podnieśli regał, by Viltis i Lila mogli wysunąć połamaną przyzywaczkę spod regału.
Lecz gdy Corella przybyła z pomocą, Evelyn zareagowała nerwowo. Histerycznie. Niemalże wrogo.
-Nie dotykaj mnie!- krzyknęła głośno i wskazała na swego eidolona.- On mnie uleczy, on potrafi mnie uleczyć. Niech nikt mnie nie dotyka.
Tarnus obejrzał połamane nogi i rzekł.- A czy on umie składać kości? Sama uzdrawiająca moc tu nie pomoże.
-Nie umiem. Evelyn musisz jej dać sobie pomóc.
-syknął potwór.
-Nie. Nie. Nie.- rzekła nerwowo Evelyn kręcą głową w zaprzeczeniu.- Viltis, uleczysz mnie. Jak zawsze. Mamy tylko siebie. Ty i ja. Nie potrzebujemy nikogo. Jesteśmy sami. Ty i ja. Viltis pomóż mi.
Błagała mając czoło zroszone potem.
-Szok pourazowy.- zawyrokowała paladynka. A Tarnus usiadł na najbliższym regale.- To co robimy? Czekamy aż jej przejdzie, czy rozdzielamy się?

Nie wiedzieli czego się spodziewać. Miasto przed nimi, otulone koroną chmur, niemal porażało mrokiem.
Orczyca wyjęła coś z sakwy i postawiła na ziemi. Mała brama urosła na jednym i na drugim brzegu rozpadliny. Portal emanował niebieskawym blaskiem. Niestety swą wielkością nie porażał. Ludzie przecisnęliby się przez niego z trudem. Konie... w ogóle.
-To jednorazowy cud. Nie mam więcej takich przedmiotów. Brama załamie się za piętnaście minut.-mruknęła Grimma i zabrawszy rzeczy z konia dodała.-Bierzcie ekwipunek i hop przez portal. Kto chce... Kto nie chce, ma ostatnią szansę się wycofać. Po tamtej stronie nie ma miejsca na wątpliwości i nie ma odwrotu.
Nie czekając na innych , półorczyca przeszła przez portal.
-A konie?- spytała nagle Laura. Aasimarka wzruszyła tylko ramionami i dodała.-Konie puśćcie samopas. Jeśli... Jak wrócimy, wyłapiemy je.
I sama też przeszła. Po niej krasnolud wyraźnie pewny swej decyzji. Mnich Ilmatera już taki pewny nie był. A Gharrok... on się wahał. Wreszcie z wrzaskiem.- Chędożyć to!
Przeskoczył przez portal.
Ten załamał się po przejściu wszystkich. Tak jak powiedziała Grimma, nie było dla nich odwrotu.
Bramy miasta były szeroko otwarte, wręcz zapraszając nowych gości do środka. Albo nowe ofiary.
Grimma zatrzymała się i ręką dała znać, że coś jest tu nie tak.
Nagle zachwiała się i niemal przewróciła, gdyby nie Ilisidir,. Mnich ją pochwycił w swe ramiona tuż przed upadkiem.
-Zło wręcz wypełnia to miejsce... Trudno wyczuć konkretne siły.- wymamrotała półorczyca.
-Co więc robimy?- spytała Sarabis.
-Tu w okolicy powinna być karczma “Krasnobrody”. Należy... należała do mego brata. Dobre miejsce na bazę wypadową. -wtrącił krasnolud, a mnich rzekł.-Lepiej zajrzeć do świątyni Ilmatera. Tam będziemy bezpieczni.
-Wątpię..-
zaczęła Sarabis, a Gharrok ryknął.- Karczma! Ruszajmy do karczmy. Chcę piwa... kobiet, a przede wszystkim... odpowiedzi. Co tu na zadek Hathran dzieje? W co nas wrobiłyście, wiedźmy?!
-Nie tobie wiedzieć. Nie za to ci płacimy. Tylko za posłuszeństwo.- warknęła w odpowiedzi Grimma. Ale rashemita nie odpuszczał.- W rzyci mam taki układ. Gdybym chciał ślepo słuchać bab zostałbym w rodzinnych stronach.
Walka wisiała w powietrzu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 13-02-2012 o 20:14.
abishai jest offline  
Stary 16-02-2012, 20:25   #74
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
post pisany wspólnie paladynką, rycerzem i smokiem :)

Ból... coraz większy, coraz bardziej szarpiący. Evelyn coraz mocniej zaciskała zęby starając się nie krzyczeć z bólu. Obojętne już jej były rany zadane przez natrętne dłonie, obojętne czy wygrają tą walkę czy nie, chciała aby przestało boleć. Uwolnienie nóg spod przygniatającego je regału nie wiele przyniosło ulgi. Ból narastał, szarpał jej ciało coraz większymi spazmami. Widząc zbliżające się ręce w stronę swych nóg krzyknęła na całe gardło:
- Nie!!! - - i szarpnęła się tyłu - Nie dotykaj mnie! Viltis.... - rozejrzała się spojrzeniem poszukując smoka, nie pozwalając się nikomu dotknąć.
Viltis widział jak Evelyn zaczyna panikować, co więcej czuł to. Dzięki więzi, jaka ich łączyła odbierał ból i lęk niemal tak silnie i wyraźnie jakby były jego własne. Zalała go kolejna fala paniki. Wiedział, że musi się temu przeciwstawić. Czuł jak emocje wymykają się Evelyn spod kontroli, jak zaciska się dookoła niej dusząca pięść. “Evelyn!” - przełamał to odczucie w sobie i skupił się na niej. “Evelyn! Nie dawaj się temu! Z nie takich opresji wychodziliśmy cało” - całą siłą swojej woli starał się wbić w jej umysł by oddzielić panikę od zdrowego rozsądku, a następnie wypchnąć ją z myśli. Był niezłomny i pewny siebie, z całym przekonaniem gwarantował, że wszystko jest dobrze, że będzie dobrze. Ścisnął ramię Evelyn i potrząsnął nim, aż w końcu zwróciła w jego stronę swoje oczy. Już tak jakby trochę przytomniej.
- Ty mi pomożesz. Nie potrzebuję ich. Zawsze mi pomagasz. - starała się go przekonać do swych racji dziewczyna. - Ty mnie ulecz, pozbądź się go... tego bólu. - machnęła ręką w stronę bagażu jaki ze sobą przyniosła, wiedziała że smok zrozumie co w nim jest.
- Przyjdzie pora i na to - teraz musimy Cię uwolnić i poskładać. Czary nie pomogą, jeśli Twoje nogi zostawimy w takim stanie jak teraz. Wytrzymaj jeszcze trochę. Zaraz będzie po wszystkim - cierpliwie tłumaczył Viltis.
- Wiem, pomożesz mi tak jak zawsze. - twarz dziewczyny tym razem wykrzywił uśmiech. - Oni niech nie dotykają! - czarnowłosa zarządzała machając dłonią gdzieś za plecy nachylającego się nad nią Viltisa, jednak nie była już pewna czy upierać się przy tym. Viltis potrząsając nią sprawił, że zaczęła powoli zdawać sobie sprawę, iż tutaj tylko jego pomoc może być nie wystarczająca. Protestowała jednak jeszcze słabo przeciwko pomocy paladynki.
-Musisz to wytrzymać. Jesteśmy drużyną i działamy wspólnie - - potrząsnął jeszcze raz jej ramieniem i wpatrzył się w oczy. - Wiem, że dasz radę. Pozwól tylko sobie pomóc
- Będziesz ich pilnował? - spytała Evelyn wpatrując się w oczy Viltisa. Nie czuła się z nimi drużyną, nie znała ich na tyle by im ufać. A może to tylko udawali że są po ich stronie? Panika ustąpiła, nieufność została nadal. Życie nauczyło ją, że ufając innym poza Viltisem nie jeden raz na tym źle wyszła. Jednak on uważał, że oni jej pomogą, więc...
Widząc, że potwierdza iż będzie ją pilnował Evelyn zgodziła się na to by paladynka zajęła się jej połamanymi nogami.

Corella stała w milczeniu, przyglądając się dosyć dziwnemu zachowaniu rannej Evelyn. Nie była pewna co o tym wszystkim myśleć, zwłaszcza, że na początku całej tej swojej tyrady przeciw niesieniu pomocy oburzyła się wielce wyjątkowo tylko i wyłącznie pod jej adresem... no a później było jeszcze “ciekawiej”. Paladynka więc stała z zaciśniętymi ustami obserwując miotającą się dziewczynę i próby uspokojenia jej przez jej magicznego zwierzaczka.
W końcu zaś Evelyn łaskawie pozwoliła się sobą zająć. Wciąż milcząca Corella przyklęknęła więc przy jej nogach, przygryzając usta z powodu własnego bólu poranionych ud. Sięgnęła po zestaw uzdrowiciela, po czym wyciągnęła bandaże...
- Potrzebujemy czymś usztywnić jej nogi, Tarnusie, najlepsze by były nogi od stołów lub krzeseł, potrzebne cztery sztuki... - Następnie zwróciła się do samej poszkodowanej, ściągając z własnych dłoni metalowe rękawice - Mogę nieco uśmierzyć twój ból - Na palcach Paladynki zatliła się jasna energia - Muszę cię jednak dotknąć... a przy unieruchamianiu nóg jeszcze więcej - Spojrzała jej prosto w oczy niemalże surowym wzrokiem.
Evelyn kiwnęła głową, że rozumie i nie ma nic przeciwko. Nic jednak nie powiedziała zaciskając zęby by nie jęczeć, a jeszcze co dla niej gorsze krzyczeć, bo właśnie krzyczeć z bólu najbardziej w tej chwili pragnęła.

Tarnus zajął się poszukiwaniem kawałków drewna które mogły się nadać na unieruchomienie, podczas gdy Lila zbierała swe sztylety uważnie obserwując otoczenie. To, że nieumarłe łapki zostały nierozgromione, nie oznaczało, że nie szykują się do kolejnego natarcia. Szlachcic zaś znał się na rzeczy na tyle by dobrać odpowiednie kawałki drewna.-Postawisz ją szybko na nogi?
- Wyjątkowo niezbyt trafny dobór słów - Paladynka odpowiedziała mężczyźnie, kręcąc przecząco głową - Do poskładania kości potrzebna dość poważnej magii, ja co najwyżej mogę ją jako tako poskładać do kupy... i oczywiście nie ma mowy o chodzeniu. “Mateczka” musi się nią zająć...
-Dobrze...czyń swoją powinność.-stwierdził rycerz, Paladynka jednak wyczekiwała reakcji Evelyn, mówiąc do Tarnusa, lecz bez spoglądania na rozmówcę - Możemy ją nieść na... sama nie wiem, drzwiach, jako prowizorycznych noszach?
-To nas spowolni, ale jest wykonalne.- stwierdził Tarnus zerkając na pobliskie drzwi. I zastawiając się na ich wykorzystaniem.
Zwalniając zaciśnięte zęby Evelyn wychrypiała:
- Rób co musisz. - i znów zacisnęła zęby a wraz z nimi również oczy starając się zapanować nad szarpiącym nią bólem.

Paladynka, mając pozwolenie, najpierw nieco uleczyła Evelyn, a następnie zajęła się ustawieniem jej nóg, oraz naturalnie znajdujących się wewnątrz kości, we właściwej pozycji... i to bolało. Bolało jak szlag, mimo iż Corella starała się nieść pomoc najdelikatniej jak potrafiła. Krzyk rannej poniósł się echem po ratuszu...
Krople potu spływały po czole czarnowłosej, a stróżka krwi z przygryzionej wargi. Kiedy ustal jej krzyk, kiedy ból zmalał Evelyn wyszeptała do pochylającej się nad nią kobiety:
- Dziękuję. - po czym ponownie przymknęła oczy starając się zapanować nad bólem, bo chociaż nadal go czuła był mniejszy... o wiele mniejszy.
Tymczasem Tarnus zdemontował drzwi i szykował z nich nosze. Zaś Lialda i Corella udały się na stronę, w celu podleczenia jej ran. Tarnus swoimi się nie przejmował, choć zapewne odczuwał dyskomfort, a Viltis bardziej martwił się Evelyn niż swymi ranami.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 19-02-2012, 00:15   #75
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Półelfka nie uskarżała się na swą ranę, ale widać było, że ją bolało. Głupio jednak było się dziewczynie do tego przyznać, zwłaszcza że została raniona w dość... niefortunny obszar ciała.

Gdy Corella zakończyła procedury usztywniania nóg Evelyn, jej wzrok padł na Półelfkę. Paladynka zauważyła jej ranę na pośladku, nawet gdy, mogłoby się wydawać, dziewczyna starała się ją jakoś zasłaniać przed wzrokiem pozostałych...
- Chodźmy za regał - Powiedziała do Lialdy.
Odpowiedzią półelfki było skinięcie głową i Lialda posłusznie podążyła za regał, po tym jak Corella skończyła leczyć Evelyn. Właściwie w jej zachowaniu i ruchach była jakaś nieuchwytna zmysłowość, którą paladynka zauważyła dopiero teraz. Przedtem jej nie było. Owszem kocio zwinna półelfka, była śliczną kobietą. Ale nie w tym rzecz. Było w niej coś nowego.

Corella dziwnie zaciskała swoje pięści oraz usta, idąc w miejsce przesłonięte przed spojrzeniami pozostałych... stanęła twarzą do Lili, dosyć blisko, po czym szepnęła:
- Wiem, jakie to miejsce, wiem, że to krępujące. Podnieś jedynie nieco koszulkę koszulę i odrobinkę odsuń spodnie, to wystarczy.
Lialda nachyliła bliżej swe usta do warg paladynki, tak, że znów się niemalże stykały... Niemalże jedynie.- Nie bądź dziecinna. Jesteśmy obie kobietami. Chyba się nie wstydzisz spoglądać na inne?
Odwróciła się i powoli rozpięła pas zsuwają zarówno spodnie, jak i bieliznę i niemalże dotykając lekko wypiętymi pośladkami Corelli.-Bądź delikatna...to mój pierwszy raz.
I zachichotała.


Paladynka natomiast aż zazgrzytała zębami. Wewnętrznie gotowała się, gotowa wybuchnąć rykiem na Lialdę, gotowa... sama do końca nie wiedziała na co. To, co się z Corellą od czasu do czasu działo ostatnio w towarzystwie Półelfki było wyjątkowo dziwne, było niewytłumaczalne. Z jednej strony, w jakiś naprawdę trudny do pojęcia sposób, Lili działała na nią wyjątkowo pobudzająco, co rodziło miłe odczucia, z drugiej jednak, właśnie z tego powodu, panna Swordhand była coraz bardziej wściekła... odsunęła się o krok w tył, gryząc się po języku. Był to jedyny sposób, by nie wyrzucić z siebie niepotrzebnego morza słów, które nie pozostawiłyby - jakkolwiek by to banalnie zabrzmiało w kontekście - suchej nitki na prowodyrce całej sytuacji.

- Ehe... - To było wszystko, co z siebie w tej chwili wydusiła Paladynka. Następnie, niczym mając przymus dotknąć jakiegoś trędowatego, wyjątkowo daleko wysuniętą przed siebie ręką, a samym koniuszkiem palca, niby starając się nie sparzyć, dotknęła jednym, jedynym palcem skóry Półelfki, zdecydowanie powyżej pośladka. Lecznicza energia i tak przemknęła z dłoni Corelli do ciała Lili...
-Mhhhmmm...- odparła zmysłowym pomrukiem Lialda i dodała.- Mogłaś dotknąć całą dłonią. Boisz że ci się za bardzo spodoba dotykanie mnie?
- Gotowe. - Powiedziała, cofając szybko dłoń, po czym odwróciła się na pięcie tak mocno zaciskając pięści, że aż zbielały jej knykcie - Ubieraj się - Dodała, po czym chciała zostawić dziewczynę za regałem samą.
Poczuła jednak dłonie wstrzymujące ją w miejscu, dłonie półelfki opadając na jej ramiona, i wargi Lialdy szepczące wprost do jej ucha.-Coś ty taka spięta i nerwowa, co?
- Proszę cię, nie dotykaj mnie. - Szepnęła łamliwym głosem Paladynka, dziwnie drżąc na całym ciele, i nie poruszając się ani o centymetr..
-Ja? Czy ja cię dotykam?- spytała przymilnym głosem Lila.-Mam ręce grzecznie na twoim pancerzyku. Nie czuję twojej skóry. Zresztą... mój dotyk nie pali i nie robię ci nic złego. Jesteśmy przyjaciółkami, prawda?
Corella, stojąc wciąż jak stała, zrobiła kolejny krok do przodu, i nawet dosyć brutalnie wydostała się z dotyku dłoni Półelfki, której to dłonie ześliznęły się z napierśnika. Paladynka zwróciła się twarzą w stronę rozmówczyni... która nadal miała spodnie i bieliznę w okolicach kolan!. Szczęka Swordhand poruszyła się nerwowo.
- Nie wiem kim jesteśmy. Nie wiem co się dzieje, i nie chcę jak na razie wiedzieć. Po prostu ubierz te cholerne spodnie i wracajmy do pozostałych. - Wycedziła przez zaciśnięte zęby do Półelfki.
-Przesadnie dramatyzujesz.-- mruknęła półelfka i spytała potulnie: -Będziesz przy mnie teraz? Głupio mi tu być, mając ręce zajęte zakładaniem spodni. Jeszcze co wyskoczy i jak się przed tym bronić, trzymając gacie.
Corella odetchnęła głęboko nosem, po czym założyła rękę na rękę, czekając... głowę zaś zwróciła w całkiem innym kierunku niż półnaga Półelfka.
-Zupełnie jakbyś nie widziała nagiej kobiety. Zresztą ładnej, jeśli mogę sobie pozwolić na odrobinę próżności.- marudziła Lialda ubierając się.-Poza tym, uważam, że ty też jesteś bardzo piękna Corello.
W odpowiedzi Swordhand... prychnęła. Po chwili jednak i odburknęła “dziękuję”, zerkając na naprawdę ułamek sekundy w kierunku rozmówczyni, po czym znów gapiła się gdzieś w kąt.
-Wiesz co... nie powinnaś się tak stresować.- rzekła Lila, wzruszając ramionami powoli kończąc się ubierać.- To nic złego, czuć pociąg do kogoś. Zwłaszcza tutaj. Nie wiesz, czy nasz pocałunek nie będzie twoim ostatnim w życiu. Nie było tak źle, więc dlaczego się tym przejmować. To nie jest tak, że przespałaś się ze mną.
- Wiem, że to był tylko pocałunek, jednak... to nastąpiło jakoś wbrew mojej woli. Ale nie chcę teraz o tym rozmawiać, pozostali czekają, chodźmy - Corella odezwała się już całkiem normalnym głosem.
-Jasne... wbrew sobie.- Lila jakoś nie wydawała się wierzyć w jej słowa. Spojrzała na paladynkę i dodała.-Jak tam sobie chcesz. Ale nie zachowuj się tak... głupio, przy mnie. Ja nie gryzę, nie na pierwszej randce przynajmniej. Nie tak, jak niektórzy. I nie musisz się obawiać, że się na ciebie rzucę. Jesteś ładniutka, ale bez przesady.-objeła ramieniem ramię Corelli, marudząc.-No rozchmurz się. W końcu to miasto jest wystarczająco dobijające... ty nie musisz mu pomagać.
Paladynka po raz kolejny głęboko odetchnęła, tym razem ten oddech zabrzmiał jednak bardziej niż rezygnacja, a nie sapnięcie wyjątkowo wpienionej osoby. Dla odmiany delikatnie zdjęła z siebie rękę Lili, po czym wymusiła na swych ustach uśmiech.
- Chodź... - Powiedziała, po czym już nie czekając na jakiekolwiek, dalsze reakcje czy i dyskusje dziewczyny, ruszyła do pozostałych.
-Sztywniak z ciebie większy niż ta puszka Tarnus. Otwartość wyznawców Lathandera... bajeczki.- westchnęła z podobną rezygnacją Lila i podążyła za Corellą.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 19-02-2012, 11:53   #76
 
Radioaktywny's Avatar
 
Reputacja: 1 Radioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemuRadioaktywny to imię znane każdemu
Tunel w którym się znalazł to zapewne to tajne przejście o którym wspomniała Evelyn. Wcale nie wydawał się tak straszny jak go opisywała. Na pewno był lepszy od garnizonu z piekłem jakie się tam toczyło. Przeklęci tchórze! Krasnolud w duchu przeklinał żołnierzy, którzy rozpierzchli się na sam widok takiego samego robala, co ten którego ostatnio rozwalili bez większych problemów. Tym samym obrócili w proch, nadzieje Drogbara na opuszczenie tego miejsca. To przez nich musi teraz wędrować tunelami w poszukiwaniu małego robala. Na razie wolał się nie zastanawiać czego miasto zażąda w zamian za jego życie.

Kłopoty zaczęły się po jakimś czasie. Czuł, że w ciemności przewijają się jakieś cienie. Słyszał urywane szmery. Coraz bardziej nerwowo rozglądał się za swoim przewodnikiem, który zniknął tak samo szybko jak się pojawił. W czasie tych poszukiwań zwrócił uwagę na wygląd ścian. Widział już wiele szkół kamieniarskich, ale te podziemia nie zostały wykute przez żadną z ras jakie on znał.

Rozmyślanie przerwali mu nagle “goście”. W czasie oględzin nawet nie zauważył jak został okrążony. Po obu jego stronach stały pokraczne stwory, o tułowiach podobnych do nawiedzających go stonóg. Na tym niestety podobieństwa się kończyły. Ogromny krocionóg który zeżarł Morna wydawał się przy nich całkiem “milusi”. Te potwory nie dość, że były ohydne jak ich mali krewniacy, to do tego wyglądały na rasę inteligentną. Raz, że miały formę nieco bardziej humanoidalną, a dwa, że w ich zachowaniu nie było widać bezmyślnego instynktu, który każe im się pożywić. Zbliżały się, ale wolno, jakby obserwując swoją ofiarę i dopiero zastanawiając się co z nią zrobić.

- Eghm. - odchrząknął spanikowany alchemik, próbując coś wymyślić - przepraszam, że przeszkadzam, ale szukam takiego małego robala, który mnie tutaj ściągnął. Po urodzie mniemam, że to jakiś wasz krewny. Czy moglibyście mi wskazać gdzie go znajdę, a obiecuję natychmiast zniknąć wam z oczu, których widzę macie sporo.

Nie spodziewał się odpowiedzi, ale ku jego zdziwieniu usłyszał ludzką mowę. Zza monstrualnych sylwetek wynurzyła się zakapturzona postać, którą szybko udało mu się rozpoznać. Toć to mości nekromanta. Stracił rękę, ale widać również poszedł po rozum do głowy i przyłączył się do przeciwnego obozu. Co prawda ten człowiek, nigdy nie wyglądał na za normalnego, ale to i tak lepsze niż rezydenci tej lokacji. Tym bardziej, że miał nad nimi kontrolę. Kiedy zażądał posążka, Gurnes bez wahania sięgnął do plecaka, wyjął statuetkę i rzucił ją “towarzyszowi” uważając aby trafił wprost na jego dłoń. Wolał nie ryzykować rozzłoszczeniem człowieka, który mógł mu pomóc.

- A bierz ją. I tak z niej same problemy miałem. Czy teraz zechcesz mi wyjaśnić co tu się dzieje i po co te robale mnie tutaj ściągnęły? Głupi nie jestem i wiem, że nie po to bym ci oddał tą “jakże piękną” rzeźbę. Gdyby o to chodziło to już dawno byście sami ją odebrali. Robal, który zarżnął Morna w szopie, miał mnóstwo czasu wcześniej żeby dopaść mnie, jednak wyszedł dopiero kiedy zjawił się ktoś inny i zaatakował właśnie jego. Porzuciłem już tamtą kompanię i mogę wam pomóc, tylko najpierw muszę wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi.
 
Radioaktywny jest offline  
Stary 19-02-2012, 17:14   #77
 
neuromancer's Avatar
 
Reputacja: 1 neuromancer nie jest za bardzo znanyneuromancer nie jest za bardzo znany
Leonidas nie wahał się nawet chwili - rozsiodłał kuca po czym klepnął go by ten ruszył w stronę polany. Wyrzucił siodło w pobliskie krzaki po czym przeszedł przez portal.
W końcu wszyscy zjawili się po drugiej stronie rozpadliny. Zaklinacz uznał, że lepiej mu będzie trzymać się w środku grupy. Gdy myślał, że ruszają z miejsca Grimma niemal przewróciła się, najwyraźniej próbowała rzucić jakieś zaklęcie wykrywające - dlatego też słowa szefowej zaniepokoiły człowieka.
Po chwili odezwali się kapłan z mnichem lecz wtrącenie się Gharroka uniemożliwiło mu zastanowienie się nad ich dalszą drogą. Z niemałym zdumieniem obserwował jak barbarzyńca wpadał szybko w coraz większą wściekłość. Po krótkiej wymianie zdań postanowił się wtrącić - uważał, za bezsensowne zachowanie wojaka i chciał w jakiś prosty sposób go uspokoić, ostatnie czego potrzebowali w tej chwili to bezcelowa kłótnia.
-Gharroku - odezwał się zdecydowanie acz spokojnie i bez emocji - nie muszę ci przypominać, że jesteśmy w pracy, mamy zadanie za które zostaniemy hojnie opłaceni. Każda kłótnia to zwłoka która niepotrzebnie naraża nas na brak dodatkowych korzyści. Jeśli ktokolwiek napadł na to miasto pewnie także szuka złota więc kiedy my tu sobie debatujemy oni mogą się do niego zbliżać. - specjalnie nazwał kłótnię debatą by rozładować napięcie, patrzył głównie na barbarzyńcę bez żadnego wyrazu, zupełnie jakby mówił zwykłą oczywistość oraz obserwował jego reakcję. Uznał, że jeśli powiąże pieniądze z utrzymaniem spokoju w drużynie to umysł wojaka przyjmie te argumenty. Zwłaszcza, że wszystko co mówił mogło być prawdą. Idąc powoli by stanąć pomiędzy szefową, a niego kontynuował:
-Więc może zamiast tracić tu czas ruszymy dupy bo im szybciej weźmiemy się do prawdziwej roboty tym szybciej zostaniemy za nią nagrodzeni bo teraz każdy pieprzony mieszkaniec stąd wie więcej niż my i jeśli wieści o skarbie się rozeszły może położyć na nim łapę. - dziwnie brzmiały przekleństwa w jego ustach ale chciał mówić w “języku” zbliżonym do jego towarzysza, przy okazji tej przemowy udał, że sam jest wzburzony by wzmocnić wiarygodność swoich słów. Widocznie skupił na sobie uwagę reszty wiec ciągnął dalej:
-Jeśli się nie mylę to nie jesteśmy pierwszą lepszą bandą z rynsztoka czy zebraną spod mostu która nie potrafi się zdecydować co robić - specjalnie zwracał się teraz do wszystkich by barbarzyńca nie musiał się “bronić”, a jednocześnie przemyślał zachowanie - zostały przedstawione propozycje - popatrzył na mnicha i kapłana po czym zwrócił się do orczycy - godząc się przyjść tutaj zgodziliśmy się na jednolity pion decyzyjny, z resztą cały czas mieliśmy i mamy wolną rękę - możemy odejść, wolna wola może ktoś przybył tu tylko przejechać się?! A gdy tylko pojawia się pierwszy lepszy kłopot - rozejrzał się po wszystkich - kulić ogon i zmienić kierunek niczym chorągiew na wietrze? Proszę was, jestem poważnym człowiekiem, przybyłem tu, zasady są jasne i byłem świadom każdej decyzji począwszy od wyjścia z Gwarch, skończywszy na przejściu przez portal przed chwilą. Jestem najemnikiem jak wy. Grimma mnie wynajęła - wskazał na nią palcem - jak i was. Nie zrobiła niczego czego pracodawca nie powinien zrobić przeciwko pracownikowi, a wy stoicie tutaj i debatujecie niczym przekupki na targu podczas gdy ktoś inny może już kłaść łapy na tym po co tu przybyliśmy. Powtórzę, propozycje już padły. Ja dodam, że powinniśmy odszukać jakichkolwiek mieszkańców i znaleźć schronienie. Może w pobliżu ratusza, świątyni czy garnizonu straży miejskiej dowiemy się coś więcej? Dzień jest na tyle długi, a miasto na tyle małe, że obejdziemy je wszystkie bez problemu. Tyle. Teraz czekam na rozkaz dowódcy ekspedycji. Nie jestem jakimś piratem z Morza Upadających Gwiazd by nie wypełniać obowiązków na które się zgodziłem i nie ma to nic ze ślepego posłuszeństwa - taka praca... - rozejrzał się po zgromadzonych mając szczerą nadzieje, że jakoś załagodzi to konflikt i ruszą wreszcie dalej.
Gharrok chciał coś powiedzieć, zdecydowanie chciał... ale ledwie otworzył usta, zamilkł. Machnął ręką i zaklął po swojemu wściekle.- Aaaaaa chędożyć to.
Reashemita spojrzał na miasto i wskazał palcem bramę.- Nie wygląda na oblegane. Raczej na opuszczone.
-Zaraza... może...- odezwał się znienacka krasnolud.
-Nie... To nie zaraza. Świątynia by sobie poradziła z zarazą. A nawet jeśli nie. Wywieszono by flagi odpowiednie na murach.- zaprzeczyła Sarabis.
-O ile zdążyli...-burknął cicho barbarzyńca i głośniej rzekł.-Kto idzie na szpicy?
-Ja się przeciętnie nadaje do chodzenia na przedzie, dużo większy pożytek jest ze mnie gdy mogę działać na tyłach - odpowiedział zaklinacz w głębi ducha zadowolony, że zajęli się wreszcie tym co powinni.
- Wejdźmy wszyscy jednocześnie. - podsunęła najprostsze z możliwych rozwiązań Laura.
-Ustawić się w rządku?-prychnął krasnolud.-Dziwaczny pomysł. Ja pójdę z przodu.
-Ja też.- stwierdziła półorczyca dochodząc do siebie, ale aasimarka wtrąciła swoje trzy miedziaki.-Ja pójdę z przodu z kapłanem, Grimma w środku, reszta pilnuje tyłów.
Leonidas nie odzywał się już nic, podszedł bliżej półorczycy tak by być trochę za jej plecami z boku i mimowolnie zaczął sprawdzać przegródki bandoliera, poprawiał plecak tak by mu nie przeszkadzał. W ten sposób czekał do czasu aż cała drużyna ruszy.
- Rządek wymagałby od was, mości krasnoludzie, nieco treningu i dyscypliny, a z tym jak mniemam macie niemały problem.- odparła z uśmiechem kobieta.
- Nie mamy zwiadowcy, jak więc proponujecie to rozegrać? -
-Najsilniejsi idą z przodu. Ja na swoją klatę mogę przyjąć wiele ciosów.-odparł Mordimer uderzając okutą w stal dłonią o swą zbroję.-W razie pułapki, przetrzymam na tyle by reszta zdążyła z pomocą.
Zaklinacz spojrzał na Laurę po czym na krasnoluda i przytaknął parę razy głową, gdy ten się odezwał na znak, że popiera pomysł kapłana po czym spojrzał wyczekująco na kobietę.
-Wybaczcie, że się wtrącę bo może słabo się znam na taktyce, ale sądzę, że to co zaproponował Mordimer brzmi najbardziej naturalne. Sądzę też, że większość też tak myśli, a Sarabis jako jeden z organizatorów wydała już niejako polecenie więc może przestaniemy rozważyć każdy ruch, bo to niczemu nie będzie służyć. Nie chcę powiedzieć, że twój pomysł jest gorszy - spojrzał na Laurę jednocześnie wskazując ją dłonią i zatrzymując ją w powietrzu - ale może zamiast wymyślać zmyślne formacje zostanimy przy najbardziej sprawdzonych. Silni z przodu, w środku szefostwo i ktoś kto rzuca czary - uśmiechnął się lekko - a na końcu też jakiś zbrojny co to by się nie dać zaskoczyć. Tyle. Stary, sprawdzony, wykorzystujący maksymalnie możliwości drużyny sposób. Nie ma się co zastanawiać, prawda? - Leonidas wzruszył jednocześnie ramionami dając jednocześnie znać, że nie wskazuje na nic nowego.
-Broń w pogotowiu i ruszamy więc. Jeśli się szefowa zgodzi.-rzekł z wyraźną niecierpliwością krasnolud i zerknął na Grimmę ta skinęła głową. Mnich spojrzał na Gharroka.- A ty czemu nie z przodu, wolisz ubezpieczać tyły.
-Taaa... zdecydowanie. Doświadczenie mnie nauczyło, że nie ma co się wychylać.-burknał rashemita.
 
neuromancer jest offline  
Stary 20-02-2012, 23:08   #78
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Mrok.
Otulał każdego z nich.
Niczym lepki śluz oplatał ich, oblepiał powoli i ostrożnie. Dokładnie.
Mrok.
Gasił światło w ich sercach.
W Drogbarze, być może już zgasił.

-Robal? Nie wiem o czym mówisz.- zdziwił się wyraźnie zaskoczony Erazm. Sprawnie chwyciwszy jedną ręką posążek i schował go w połach swej szaty.- Nie mam zielonego pojęcia o czym mówisz. I mało mnie to... interesuje.
Pokazał palcem Drogbarowi, by podążał za nim. Jednoręki zaklinacz szedł, a dziwne bestie rozstępowały się przed nim i przed krasnoludem. Alchemik nadal odbierał od nich sygnały czystej nienawiści, zmącone nieco strachem przed inną istotą. Nie bały się jednak ani krasnoluda, ani Erazma.
Zaklinacz zaś mówił.-Pomóc? Nie mój drogi. Tu już nie o pomoc chodzi. Albo będziesz służył, albo zginiesz na ołtarzu. Nie ma innej drogi. Budzimy Śpiącego! A on nas wynagrodzi. To wszystko co jest... co stało się w Wormbane to dzieło Śpiącego. Jesteśmy w jego koszmarze, jesteśmy częścią jego koszmaru, a jego koszmar jest częścią nas! Czy ty rozumiesz jak wielki zaszczyt nas spotkał? Jak potężną istotę zbudzi nasza krew i nasz ból?
-Kim jest ten Śpiący?-
spytał ostrożnie Drogbar wiedząc jedno. Erazmowi do reszty pomieszało się we łbie.
-Dokładnie to nie wiem. Nie znam jego imienia. Zwą go Robalem o Dziewięciu Językach. Nic więcej nie chcą mi powiedzieć ani Wyniesieni, ani Władczynie.- odparł Erazm z pewną zazdrością w głosie.
-A kim są...- pytał cierpliwie Drogbar, ale zaklinacz stanął i warknął niemalże niczym dzika bestia.- Pytania, pytania, pytania... za dużo pytasz. Sam się przekonasz, dochodzimy.
Bo dochodzili, wąski korytarz zmienił się w jaskinię wypełnioną zombie. Zapewne zgromadziła się tu ponad setka byłych mieszkańców Wormbane. Obecnie gnijące żywe trupy, nadzorowane przez inne żywe trupy. Których to ciała były siedliskiem zielonych oślizgłych robali.
Mimo tego, dłoń Erazma niemalże z czułością dotknęła gnijącego policzka umarlaka.

Zaś zombie tańczyły. O ile wyuzdane lubieżne ruchy, można nazwać tańcem. Niektóre nawet posuwały się do kopulacji. Wszystko to było jednak sztuczne i nienaturalne, ruchy nieumarłych bowiem były sztywne i niemalże mechaniczne. Przedstawienie było więc obrzydliwe i groteskowe.
Zwłaszcza w porównaniu z tym co siedziało na tronie. Mała ciemnowłosa dziewczynka, w białej tunice pokrytej jakimś białawym nalotem. Dziesięciolatka najwyżej. Jej twarz była pomalowana tak że przypominała czaszkę.
Przyglądała się tym wulgarnym i wręcz obrzydliwym scenom ze śmiechem klaskała.
Nagle jej spojrzenie spoczęło na Erazmie i Drogbarze.- Jednoręki, co to za brzydal za tobą?
-Krasnolud, pani.- rzekł Erazm płaszcząc się przed dzieckiem.
-Nie podoba mi się. Nie lubię brodaczy. Nie cierpię brodaczy. Przychodzą w nocy, szepczą do ucha zadają ból... z miłości. Niech się ogoli! Nie cierpię brodaczy! Nie pozwól mu podejść. Nie pozwól mu w nocy podejść, nie pozwól szeptać.- dziewczynka wręcz histerycznie wykrzykiwała kolejne słowa.- Nie pozwól mu mnie dotknąć. Nie cierpię brodaczy. Niech się ogoli.
-Chodźmy stąd. Lepiej będzie jak prędzej czy później spełnisz kaprys Wybranej.-
rzekł Erazm i poprowadził Drogbara dalej opuszczając tą salę jednym z tuneli.
Kolejny korytarz prowadził do niewielkiej jaskini będącej więzieniem.
Tam do skały przykuta była naga postać, o ciele pokrytym płytkimi ranami i sińcami.



Drow. Ciemnoskóry elf przykuty był do ściany.
Drow. Zobojętniały na wszystko. Gotowy na śmierć.
Drow, wróg krasnoludów.
Tyle, że Drogbar był miejskim krasnoludem. Drowa na oczy nie widział. Żaden ciemnoskóry mu krzywdy nie zrobił. A i jego ród nie miał jakiejś rodowej wendetty związanej z tą rasą.
Widok drowa więc bardziej budził ciekawość, niż nienawiść.
Zaklinacz podał Drogbarowi sztylet.- Jak widzisz, ręce ma skute, nie może nic zrobić. Po prostu wytnij mu żywcem serce z piersi i wypij krew z niego. To twoje wyświęcenie na akolitę Drogbarze.
Krasnolud trzymając w dłoni sztylet, podchodził coraz bliżej mrocznego elfa. Niepewny co powinien zrobić. Znał cenę jaką zapłaci za nieposłuszeństwo. Umrze.
-A co stracisz, jeśli będziesz posłuszny? Jak nisko upadniesz Drogbarze?- najpierw był jej głos, a potem ona sama. Wynurzyła się ze ściany niczym widmo, ale wydała się całkowicie realna.-Spójrz na siebie Drogbarze. Ile już zła wyrządził ci twój strach.
Na jej widok krasnoludowi wyrwało się z ust jedno słowo.-Yangula
W największej ciemności, czasem świeci światełko. Czy jednak ciemność je zniszczy, czy może światło rozświetli mrok?

Na takie pytanie nie mieli czasu odpowiedzieć wędrowcy w ratuszu. Ba... nie mieli czasu go zadać.
Szli bowiem do gabinetu burmistrza, znajdującego się na najwyższym piętrze. Na przodzie szła Lila, Tarnus i Corella nieśli prowizoryczne nosze z Evelyn, a za nimi Viltis zamykając pochód.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=n5ybUDYW1oE[/media]

To miejsce wydało się koszmarem. Gniło od środka, plamy na ścianach przypominały twarze wykrzywione w szaleństwie i pyski demonów. Było ciemno, duszno i śmierdziało rozkładającym się mięsem.
Aż doszli do... korytarza prowadzącego do gabinetu burmistrza.
-Nie to... niemożliwe.- jęknął Tarnus na ten widok. Korytarz bowiem ciągnął się niemalże w nieskończoność. Był dłuższy niż cały budynek.
A w uchwytach na pochodnie, tkwiły


gnijące głowy mieszkańców miasta. Tworzyły upiorny szpaler. Ich martwe spojrzenia wpatrywały się w podłogę korytarza. Z ich martwych ust kapały kropelki krwi.
Lialda cisnęła sztyletem i patrzyła jak daleko upadł.- To tylko złudzenie. On tak naprawdę nie jest aż tak długi.
Ruszyli więc dalej powoli, pod spojrzeniami martwych głów, dziesiątek martwych głów.
Corella usłyszała pierwsza ich szepty, ale czy zdawała sobie z tego sprawę? Nie miało to znaczenia.
-Piękną szyję ma Lila, nieprawdaż? Piękne ciało. I słodką krew. Dobrze wiesz, prawda? Nie da się nasycić głodu tylko raz. Znów go poczujesz. To tylko kwestia godzin. Znów zapragniesz jej krwi. A może krwi Tarnusa? Jest mężczyzną, możesz go uwieźć, zaciągnąć i posmakować. Albo Evelyn, jest bezbronna słaba. Ufa ci teraz. On się zbliża. Dojmujący głód. To tylko kwestia czasu.
Szepty słyszała także przywołaczka.-I widzisz do czego doprowadziłaś? Jesteś ich balastem nie pomocą, wiesz co się robi z balastem? Porzuca. Są szlachetni, dopóki są bezpieczni, ale w razie zagrożenia zostawią cię na pożarcie potworom. Czemuż by nie. Wszak nie byłaś dla nich miła. Dlaczego mieliby cię chronić, zwłaszcza Tarnus, któremu pyskowałaś wiele razy. Oni cię nie lubią. Póki co trzyma ich przy tobie rycerski obowiązek i paladyńska powinność. Ale jak długo? Oni cię porzucą na pewną śmierć. I to będzie tylko twoja wina, wiesz? Twoja i nikogo innego. Bo to nie potrafiłaś być dla nich przyjaciółką. Bo to ty odtrącałaś ich od siebie.
Viltis zatrzymał się w miejscu, a w jego oczach widać było zaskoczenie i strach. Dotąd bowiem wydawał się być odporny na iluzje i omamy. Dotąd. Ale teraz słyszał głosy.-Ona słabnie. Jej bariery pękają jedna po drugiej. Ona traci wolę, a przez to zaczyna wpływać na ciebie. Dziwi cie to? Nie powinno. Wszak jesteś jej tworem, częścią jej umysłu i duszy. Jesteś nią. I bez niej nie istniejesz. Jesteś jej siłą i jej słabością. Stałeś się jej opoką i obrońcą... I więzieniem. To przez ciebie jest sama, to przez ciebie zawsze będzie sama. Nauczyła się polegać na tobie i nie potrafi już polegać na nikim innym. Nauczyła się widzieć w tobie przyjaciela i przestała szukać innych. Nie potrafi już kochać niczego i nikogo, oprócz ciebie. Ty ją doprowadzisz do upadku, bo ty jesteś jej przekleństwem. Ironia losu czyż nie?

Dziura w podłodze była realna. Na drodze do ich celu stała dziura w podłodze. Wielka wyrwa o długości trzech metrów ciągnąca się na szerokość od ściany do ściany. Więc obejść jej się nie dało.
Dziura przechodziła przez kolejne piętra i kończyła się chyba w piwnicy, kilkudziesięcioma, ostrymi kolcami. Upadek skończyłby się bardzo nieprzyjemnie.
Corella spoglądała na smukłe ciało półelfki w obcisłym stroju i robiło jej się na ten widok gorąco. Nagle paladynka się zdumiała. To nie od patrzenia na nią robiło się jej gorąco. I nie tylko jej. Evelyn, Lila, Tarnus a nawet Viltis zaczęli się pocić. Bowiem to w całym korytarzu robiło się nienaturalnie ciepło. Wręcz parno. Viltis chciał spróbować wejść na ścianę i po dotknięciu ściany uskoczył sycząc z bólu. Ściany korytarza były mocno rozgrzane. Tak, że niemalże parzyły.
I co gorsza... rozgrzewały się coraz bardziej.
Mrok osaczał swe ofiary.
Zarówno te, które głęboko wetknęły się w jego obszar. Jak i te które stawiały pierwsze kroki w przeklętym mieście.

Padało. Deszcz siąpił z nieba. W powietrzu unosił się zapach gnijącego tynku. A miasto.


Wydawało się wymarłe. I puste. I przez to ponure i mroczne. Nie zdradzało jednakże swych tajemnic. Nie było śladów walki, nie było śladów zarazy. Nie było śladów mieszkańców.
Nie było nic.
Kroki ich odbijały się głośno w ciszy miasta. Kroki ciężko opancerzonego krasnoluda były szczególnie głośne. Ale on się tym nie przejmował. Mordimer szedł pewnie i z bronią w dłoniach. Rzucał wyzwanie miastu i mrokowi które się w nim kryło. Reszta nie szła już tak zuchwale. Nawet Gharrok się przyczaił.
Zagrożenie bowiem, nieuchwytne i ciche, wisiało w powietrzu.
Szepty, chichot, drwiny... ledwo słyszalne, pośród szumy deszczu. Mogły być złudzeniem. Mogły być tylko grą ich wyobraźni.
Mogły... ale brak pewności sprawiał, że dłonie ich zaciskały się na broni. Ich spojrzenia poszukiwały źródeł niewyraźnych szeptów. Ale nic nie znajdowały. Wszak tylko była ich przewrażliwiona wyobraźnia, pobudzona ponurością tego miejsca, prawda? Prawda?

Dotarli do miejsca, o którym mówił krasnolud. Karczma “Krasnobrody”, duży przybytek o dość małych drzwiach. Wysokie osoby musiały schylić się na progu przechodząc i... przez to pokłonić rzeźbie krasnoluda wypinającej w ich kierunku krasny... goły zadek. A znajdującej się naprzeciw drzwi. Żart właściciela karczmy.
-Jesteśmy na miejscu. - rzekł z czułością w głosie Mordimer, a Grimma od razu rzekła.- Wygląda solidnie. Laura, Garrok rozejrzyjcie się na parterze. Leonidas, Ilisidir sprawdźcie górę.
Reszta za mną, przeszukać zaplecze. I bądźcie czujni.


Rozeszli się... wszak w wspólnej jadalni nie było nic ciekawego. Laura i Gharrok ruszyli do prywatnych komnat przeznaczonych dla właścicieli przybytku. Podczas tej wędrówki rashemita spytał od razu.-Toooo... który z nas ci się szczególnie podoba? Ja ? Gadatliwy aniołek czy łysy mnich?
Barbarzyńca wypiął dumnie pierś.-W końcu jesteś kobietą prawda? Pod tą zbroją masz kobiece potrzeby. Nie pytam, z kim pójdziesz do łóżka. Tylko pytam jakich lubisz.
Też sobie znalazł czas i miejsce na podryw.
Nagle Laura zatrzymała się w miejscu. Zamarła.
Krew.... struga krwi ciągnąca się od sypialni do pomieszczeń gospodarczych. A dokładniej do kuchni.
Zupełnie jakby kogoś wleczono. Kogoś obficie krwawiącego. Kogoś... dorosłego.
Kuchnia. Tam była Grimma, Sarabis i krasnolud!
Mogli być zagrożeni!
Nagle rozległ się głośny krzyk. -Uwaga! Tutaj!
Krzyk dochodzący z góry. Krzyk Ilisidira.
Bowiem...

Szli na górę. Leonidas i Ilisidir.
Krok po kroku. I wtedy zaklinacz pierwszy zauważył.
Kroplę krwi. Potem kolejną, na kolejnym schodku. I następną. Wskazał je mnichowi. Ten skinął w milczeniu głową. Zaczęli się skradać. Powoli i ostrożnie, gotowi do walki.
Weszli na korytarz. Pusty... cały we krwi. Ściany był nią opryskane, na podłodze były kałuże. Przypominało to... rzeźnię.
Ruszyli dalej. Odgłos głuchego uderzenia. Raz po raz. Rytmiczne powolne, systematyczne. Raz po raz.
Zbliżali się. Odgłos dochodził z jednego pokoju. Zapach krwi się wzmagał.
Zajrzeli.
Zobaczyli drowkę.


Nie taką jednak o jakiej można było usłyszeć w opowieściach. Miała dziwny strój, miała przekrwione oczy. A włosy ułożone w dziwną fryzurę przefarbowane na czarno. Była... dziwna.
I dziwne było jej zachowanie. Kucała nad ciałem dziecka, nie więcej niż ośmioletniego. Umierającego dziecka. I z sadystycznym uśmieszkiem masakrowała jego głowę. Raz po raz uderzała w czaszkę delektując się jękami chłopczyka. Długo już nie pożyje. Umrze za chwilę, bez względu na kolejne ciosy. Ale mimo drowka znęcała się zadając mu ból z wyraźną satysfakcją malującą się na jej obliczu.
Mnich zareagował pierwszy, wkroczył do pokoju wrzeszcząc.-Uwaga! Tutaj!
A drowka zauważywszy go, warknęła jak dzikie zwierzę i pobiegła w kierunku okna wyskakując przez nie. Była nieludzko zwinna. Jednym skokiem znalazła się na dachu sąsiedniego budynku, niższego od karczmy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 23-02-2012 o 21:35.
abishai jest offline  
Stary 23-02-2012, 22:50   #79
 
neuromancer's Avatar
 
Reputacja: 1 neuromancer nie jest za bardzo znanyneuromancer nie jest za bardzo znany
Miasto powoli zaczynało budzić grozę. Wraz z kolejnymi mijanymi uliczkami zaklinacz tracił nadzieje, że spotkają jakiegoś mieszkańca który wyjaśni im sytuację. To wszytko było takie nierealne. W głowie człowieka cały czas pojawiały się pytania, a najważniejsze ze wszystkich:
-Gdzie są wszyscy ludzie i dlaczego nie ma tu śladów walki?
nie dawało mu spokoju.
Do tego ta dziwna atmosfera. Po dłuższej chwili maszerowania mógłby przysiąc, że w oddali daje się usłyszeć czyjeś głosy - nie na tyle jednak realne by pójść ich śladem; ba, po chwili skupienia całkowicie już ich nie było. Pogłębiało to tylko ponury nastrój opustoszałego miasta.
Sam w duchu żartował, że gdyby nie to, że wyruszył tu w konkretnym celu z misją to pewnie zaczął by szukać sposobu na jego opuszczenie i bynajmniej nie pchał się do środka zostawiając sprawę jakiejś pobliskiej armii, lecz po chwili ganił się za to oraz tłumaczył sobie, że musi być jakieś racjonalne wytłumaczenie które wkrótce znajdą.

Wreszcie dotarli do gospody. Nie wyróżniała się bardziej od innych budynków. Podobnie jak reszta zdawał się opuszczony. Weszli więc ostrożnie do środka po czym rozpoczęli przeszukiwania zgodnie z rozkazem Grimmy. Młody zaklinacz ruszył z mnichem ku schodom na górę.
Orczyca nie musiała im powtarzać by zachowywali czujność. Każdy z nich był skupiony w maksymalnym stopniu bo zdawali sobie sprawę, że każdy błąd tutaj może skutkować czymś złym. Nikt chyba nie zdawał sobie sprawy czym, ale też nikt nie chciał na to sobie pozwolić.
Gdy tylko dotarli na schody Leonidasowi od razu rzuciły się oczy plamy krwi które układały się w wyraźny ślad ku górze. Gdy dotarli na szczyt zrozumieli, że odbyła się tutaj jakaś niezwykle okrutna walka. Do tego ten rytmiczny stukot...
Ruszyli ku źródle dźwięku najciszej jak tylko potrafili. Znalawszy się przy drzwiach zajrzeli do środka, a widok całkowicie ich zaskoczył. Całe szczęście, że byli ukryci bo w pierwszej chwili zaklinacz nie wiedział co zrobić. Cała scena była absurdalna, pozbawiona logiki i skrajnie okrutna. Dopiero reakcja mnicha rozbudziła go z osłupienia zupełnie jak gdyby oblano go kubłem zimnej wody.
Wskoczył zaraz za Ilisidiem w głowie szykując magiczny wzorzec zaklęcia którego chciał użyć. Drowka jednak widząc ich wpadających do środka rzuciła się do ucieczki. Z nieludzką zwinnością porzuciła swoją ofiarę i w mgnieniu oka znalazła się pod oknem wyskakując przez nie.
Leonidas zrezygnował więc z rzucenia zaklęcia, krzyknął tylko do mnicha:
-Zostaw ją! Nie możemy się teraz rozdzielać! - niepewny, czy ten nie zechce jej gonić. Uważał, że samotnie będą stanowić zbyt łatwy cel, tym bardziej, że nie mają na razie żadnych pewnych informacji.
Jego obawy okazały się zbyteczne - mnich, zamiast ruszyć za nią podbiegł do konającego dziecka i przykucnął przy nim chcąc zapewne zbadać jego stan. Zaklinacz tymczasem ruszył ku okiennicą chcąc je zamknąć by drowka nie chciała przypadkiem wrócić. Stanął przy oknie jednak nie w nim, a obok - bojąc się jakiejś posłanej strzały, wyjrzał tylko odrobinę głową. Drowka była na sąsiednim dachu. Krzyknęła w jego stronę w swoim ojczystym języku:
-Waele has'trasen. Dalhar ph' dosst ogglinnar! - po czym błyskawicznie zbiegła w nieznanym kierunku, momentalnie znikając mu z oczu.
Leonidas nie znał języka mrocznych elfów, odruchowo pomyślał, że szalona drowka przeklęła ich w swojej mrocznej mowie. Nie roztrząsał tego wcale. Pośpiesznie zamknął okiennice i ruszył ku mnichowi i konającym, okaleczonym dziecku. Stanął przy nich i jego serce przepełnił ogromny żal, niemal zmuszał się patrząc na zadane cierpienie tej niewinnej istocie. Obrażenia były zbyt rozległe by mogli cokolwiek zrobić, czasu też nie mieli. W przypływie współczucia zaklinacz chcący ulżyć dziecku w przejściu na tamten świat zebrał w sobie maleńką cząstkę niebiańskiej energii która płynęła w jego krwi. Tę samą która sprowadziła kiedyś na niego okrutny los. Poczuł jak kojące ciepło wędruje od ramienia ku dłoni wyciągniętej w kierunku malca by po chwili wystrzelić z niej delikatnym świetlistym promieniem.
-Spoczywaj w pokoju - odrzekł ciepło w czasie rzucania zaklęcia.
I wtedy stała się rzecz jeszcze bardziej niespodziewana.
Gdy pierwsze promienie padły na okaleczone ciało chłopczyka, zamiast objąć je i minimalnie zasklepić rany przynosząc odrobinę ulgi, zaczęły syczeć jak gdyby ktoś je przypalał, a rany poczerniały pogłębiając się. Dziecko nie miało już sił, energii i mięśni by zawyć w przerażającym skowycie jednak zachowywało się tak jakby właśnie to robiło. Po chwili skonało.
Zszokowany mnich popatrzył na zaklinacza który zatoczył się lekko odchodząc dwa kroki w tył. Leonidas był przerażony. Wiedział jakie zaklęcie rzucił, jak powinno zadziałać i co się stało. Ale niczego z tego nie rozumiał. Dodatkowo przed chwilą przyczynił się do uczynienia okrutnej śmierci chłopczyka jeszcze gorszą. W głowie miał pustkę, a ręce drżały mu lekko. Stali tak chwilę.
Pierwsza sensowna myśl która pojawiła się w jego głowie była pytaniem
~Co się tak naprawdę stało? - ale logika która kazała podyktować potworną odpowiedź nie potrafiła przedostać się do umysłu człowieka.
Po chwili instynkt zaczął brać górę - znajdowali się w kaczmie, była jeszcze nie sprawdzona, może są tu jeszcze jakieś drowy? W takim razie jego kompani są zagrożeni. Należało najpierw sprawdzić teren.
-Chodźmy stąd, mamy sprawdzić piętro - odezwał się do mnicha cicho, drżącym głosem, zdając się wymuszać wypowiedzenie przez siebie słów. Ten wstał i ruszyli ku wyjściu.
~Co się tak naprawdę stało? - ta myśl mimo wszystko kotłowała się w jego głowie. Nie wytrzymał.
-Ilisidirze, patrz. - Po czym, nie czekając na reakcję mnicha złapał go delikatnie za ramię po czym rzucił to samo zaklęcie co przed chwilą.
Moc z planu pozytywnej energii ponownie przepełniła jego ciało i obieła jego towarzysza. Mnich wpierw próbował strząsnąć z siebie ów ogień spanikowany. Dopiero po chwili zdziwiony przyglądał się pełgającym ognikom jednocześnie zaklinacz mówił do niego nie zważając na jego zachowanie:
To jest energia przeniesiona prosto z niebiańskiego planu, ja otwieram jedynie mały pomost między naszymi światami - jego głos był stanowczy i śmiertelnie poważny - myślę, że wiesz co to znaczy. Teraz poczułeś się pewnie lepiej bo jesteś prawy. Jeśli nic być nie poczuł to by znaczyło, że twoim sercem rządzi równowaga. Jeśli zaś zraniło by cię... - przerwał. Na chwilę odwrócił głowę w bok by po chwili znów spojrzeć w twarz mnicha.
-Posłuchaj mnie, nie wiem co tu się przed chwilą stało, ale wiedz, że kradzież zabawki nie jest przewinieniem które powoduje, że pozytywna energia zada ci ból. Tylko... tylko istota z czarnym sercem... tylko istota zdolna do największych okrucieństw poczuje karzącą moc siły prawości... Nie wiem co tam zaszło, może to jakaś skomplikowana iluzja? Nie wiem. W każdym razie teraz sprawdzimy górę, a potem spróbuję magicznie zbadać ciało. - ciągle trzymał przyjacielsko rękę na ramieniu mnicha. Puścił go i skierowali się w stronę drzwi. Zaklinacz zatrzymał się jednak na chwilę:
-Aha jeszcze jedno - uważaj teraz na wszystko. - z jego spojrzenia biła ponownie niczym nie zmącona powaga i skupienie.
Ilisidir tylko skinął głową w milczeniu sam próbując zrozumieć ostatnie wydarzenia.
 
neuromancer jest offline  
Stary 01-03-2012, 21:20   #80
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Evelyn czuła się bezsilna. Czuła, że zawiodła, a właściwie zawiodło jej ciało. Tak niewiele wystarczyło, by była zależna od innych, od tego, że nawet przemieszczanie z miejsca na miejsce bez ich pomocy byłoby trudne. Ten ratusz był przeklęty, tak jak i to miasto. Bezsilność sprawiała, że jej głowę wypełniały namolne beznadziejne myśli. I te szepty... Evelyn rozglądała się z uwagą próbując dojrzeć skąd one pochodzą i kto je wymawia. Mimo wysiłku nikogo ani niczego jej się dojrzeć nie udało. Do czasu aż dotarli do dziury, z jej dostrzeżeniem czarnowłosa jakoś kłopotu nie miała. I to gorąco... dziewczyna otarła zroszone potem czoło zastanawiając się skąd ono się bierze i wiercąc na prowizorycznych noszach.

Im szli głębiej korytarzami ratusza, tym bardziej robiło się nieswojo. Budynek zdawał się być pogrążony w wiecznym półmroku, cienie dosyć złowieszcze, a plamy zgnilizny niepokojące. Corellę raz czy dwa przeszedł dreszcz... a wszystkiego nie ułatwiała oczywiście Lili, idąc na przedzie, od czasu do czasu kokieteryjnie kiwając biodrami, czy też i niby przypadkiem zagarniając sobie kosmyk włosów za ucho, jednocześnie zerkając na reakcję Paladynki. Ta ostatnia z kolei przeżywała wewnętrznie mieszankę wybuchową, będąc zaniepokojoną budynkiem, a jednocześnie i wkurzoną na Półelfkę.
Do tego pojawiły się jeszcze odcięte, krwawiące głowy mieszkańców, robiące obecnie za ścienne ozdoby. Tego było już dla Paladynki zdecydowanie zbyt wiele... i z przejęcia przygryzła zbyt mocno własną wargę. Przez jej ciało przemknęła fala bólu i poczuła smak własnej krwi. I wtedy też pojawiły się niezwykle wredne szepty, jak na ironię(a może właśnie nie?) syczące o walorach posoki, i kuszące powtórzeniem niedawnych wydarzeń dotyczących panny Swordhand.

Szepty? Viltis wzdrygnął się gdy do jego uszu dotarły dziwne dźwięki. Lecz czy uszu? Dwa szybkie ruchy głową i już wiedział, że nikogo nie ma. Znowu iluzja... Świadomość tego nie uspokajała. Głosy brzęczące w głowie trafiały w samo sedno, budziły wątpliwości i osłabiały siłę woli. Jak to się stało, że teraz i ja mam omamy? Zdziwiony nie mógł pojąć, co się zmieniło. Rzeczywistość nagle nabrała innego wyrazu. Znikła krystaliczna czystość postrzegania, ożyły cienie i martwe oczodoły. Lęk... nie znał wcześniej tego uczucia. Świadom tego, że zawsze powróci mógł beztrosko podejmować każde ryzyko. Z tego powodu też i nie od razu zareagował, gdy przed nimi pojawiła się nowa przeszkoda. Bezradnie spoglądał w dół na odległe pale nie wierząc własnym oczom. Ukląkł i dłonią sprawdził, czy nie ma do czynienia z kolejną iluzją, lecz tylko potwierdził tym świadectwo swoich oczu. Z wrażenia zrobiło mu się gorąco. Po chwili zdał sobie sprawę, że skwar doskwiera nie tylko jemu. Zdezorientowany rozejrzał się i dotknął ściany. Była tak gorąca, że parzyła. Syknął szybko wysuwając rozdwojony język. Żar szybko narastał i zdał sobie sprawę, że dłużej nie można zwlekać. - Zawracamy? Myślę, że dam radę przeskoczyć. A wy? .- rozejrzał się szukając odpowiedzi u pozostałych.

-Ja nie... ale musimy przejść na drugą stronę. Jesteśmy tak blisko.-rzekł rycerz. Jak zwykle uparty, i dziwnie blady mimo roszącego jego czoło potu. A Lila była taka jakaś nieobecna. W zamyśleniu przyglądała się główkom.
Evelyn spojrzała na niego i rzekła:
- Ja nie przeskoczę. Jednak gdy będziesz po drugiej stronie podeślę ci końcówkę liny. Za jej pomocą powinno nam się udać przedostać na drugą stronę. Tylko przymocuj ją dobrze. Chyba powinniśmy się pospieszyć. - żar coraz bardziej jej doskwierał, droga powrotna jakoś nie bardzo podobała, choć z drugiej strony zaczęły ją również nękać wątpliwości czy powinni przedostawać na drugą stronę ziejącej dziury. Wyciągnęła linę i zerkając na smoka zachęciła go:
- Skacz Viltisie.
Podszedł do krawędzi, sprawdził, czy na posadzce nie ma nic na czym mógłby się poślizgnąć i cofnął się ładnych parę kroków. Rozpędził się i uważając by nie wyrżnąć głową w sufit skoczył.
Czarnowłosa z zapartym tchem patrzyła na lot smoka, przygryzając nieświadomie wargę zębami. w myślach zaś powtarzała "oby mu się udało... oby mu się udało... oby mu się udało..."

Niedużo brakowało. Może to żar, może głosy w głowie sprawiły, ale skok wyszedł słaby. Rozpaczliwie wyciągnął się spoglądając na wydającą się być poza zasięgiem krawędź i już widział się nabitego na zaostrzone pale. Nieszczęście było tak blisko, lecz jakimś cudem uchwycił się swoimi pazurami. Gruchnął o ścianę, lecz jednak nie puścił, choć ona również niemiłosiernie parzyła. Gdy tylko złapał oddech podciągnął się, w samą porę by przechwycić linę. Podszedł do najbliższej głowy i nie odważając się patrzyć jej w oczy zdjął z uchwytu, po czym rzucił za siebie drogą, której sam o mały włos co nie pokonał. Mocnym węzłem przywiązał linę i sprawdził własnym ciężarem, czy trzyma wystarczająco mocno.

- Ja i tak nie dam rady - Wzruszyła ramionami opancerzona Corella, ścierając przy okazji pot z czoła. W ratuszu zrobiło się nagle wyjątkowo gorąco, niczym w samych czeluściach piekielnych... a ściany wprost parzyły pod dotykiem.
-Nie możesz tu zostać.- rzekł Tarnus zdejmując z siebie ciężką zbroję.- Przerzucona lina powinna pozwolić nam się wszystkim przedostać bezpiecznie. A ty nie nosisz wiele na sobie.
Corella zbliżyła się do krawędzi dziury, po raz kolejny spoglądając w dół. Pokręciła nosem, a następnie...splunęła tam, tak po kobiecemu...
- Jak spadnę i zginę to będzie tylko i wyłącznie twoja wina. Tylko i wyłącznie - Odezwała się do niego
-Nie spadniesz... -rzekł rycerz obejmując paladynkę w pasie rękami... po to by ją obwiązać liną.-Będę cię asekurował.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172