Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-02-2015, 20:30   #241
 
harry_p's Avatar
 
Reputacja: 1 harry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputację
Bard najpierw podniósł głowę jakby wyrwany z zamyślenia. Rozejrzał się za jakimś miejscowym który posłuży mu za przewodnika.

- Freio, mogłabyś? - spytał Mówca. Siedząca obok kobieta wstała i skinęła na barda, który również wstał i ruszył za nią do wyjścia wycierając nóż w cholewę buta i chowając bezkształtną figurkę w zanadrze.
- Się robi. - Choć udawał że polecenie go nic nie obeszło był jednak zadowolony. Nie było to wiele ale jak na razie nie liczył na więcej. No i niedoszły szwagier w końcu przestał postrzegać go tylko jako chodzące widły do obornika.
- Pogoda że psa z kulawą nogą szkoda za drzwi wyganiać - Roześmiał się do żony Mówcy gdy wyszli na zewnątrz po chwili jednak szybko zamkną gębę by nie łykać zimnego powietrza.
Kobieta tylko parsknęła i poprowadziła bez słowa chłopaka do stojącej na lewo do domu mówcy chaty.
- Hej Celeste pomagiera ci prowadzę.

Drzwi otwarła chuda kobieta - nie wychudzona ale bardziej jakby zasuszona; ot taki typ “urody”, ocenił bard. Zmierzyła ich taksującym wzrokiem.
- A to ty Frejo. Kogo prowadzisz? Temu to chyba nic nie dolega, przynajmniej nic poważnego jak przywlókł się o własnych siłach a ja nie mam czasu na pierdoły.
Przewodniczka przewróciła oczami, chyba nie pierwszy raz trzeba było jej dwa razy powtarzać.
- Niee… przeciągnęła sylabę - pomagiera prowadzę. Dziś patrol z Bryn prowadzę a ten to pono cos leczyć umi.
Uzdrowicielka prychnęła tylko, przez chwile zdawało się że zamknie im drzwi przed nosem ale po chwili powiedziała.
- Co tak stoicie zimno wpuszczacie.
- Ee tam… ja tylko go tu przyprowadziłam. - poczym odwróciła się i szparkim krokiem skierowała się do “sieci”. Ignis nie zwlekając wszedł do środka zamknął drzwi i uszczelnił szparę przy progu brudną szmatą która leżała na podłodze i służyła właśnie w tym celu.
- No… - chciała coś powiedzieć ale gdy zobaczyła Ini zajął się drzwiami tylko skinęła z aprobatą głową. Zaraz jednak dodała - No to czego tu chcesz?
Bard przewrócił oczami parodiując Freję - No przecież mówiła leczyć umim.
- Bogowie... trefnisia mi tu dali. Jak się do nich zbliżysz to ci kulasy połamie, mało mi to roboty żeby jeszcze po tobie sprzątać.
- Nawet ich nie dotknę. Jak chcesz możesz popatrzeć.
- Siedź pod ścianą i nie plącz mi się pod nogami. - rzuciła nawet nie spoglądając na niego. Tymczasem Ignis powiesił płaszcz na kołku wyją bęben obszedł łóżka przyglądająca się rannym niemniej nie zbliżył się więcej niż na krok do rannych bo uzdrowicielka mierzyła go groźnym wzrokiem ściskając kurczowo trzonek od miotły gotowa spełnić swoje groźby. Ignis siadł na polepie, naprzeciw jednego z łóżek chwile gładził skórę bębna wydając ciche jękliwe dźwięki po czym zaczął wybijać nieśpieszny monotonny rytm po kilku taktach rozpoczął pieśń. Dźwięki wypełniły całe pomieszczenie potem znów zaczęły jakby wnikać w ciało rybaka. Powietrze w izbie jakby stało się gęstsze jak przed burzą włosy się zderzyły i… nagle wszystko ustało. Ranny zaczął nabierać kolorów.
- To ty… co zrobiłeś?
- Takie moje czary. Medyk ze mnie kiepski ale w ten sposób rannych poskładać umiem. Na gorączkę - wskazałem jednego trzęsącego się w febrze - czy insze takie niewiele pomogę ale rany od ognia żelaza czy inne to sama widziałaś.
Celeste oczy się zaświeciły jak chłopu na dożynki.
- Tyle starczy i tak więcej niż… mogłam liczyć. Jest Brus, Erin, Radgar, Yvet, Manfred…
- Powoli, powoli. Dzisiaj dam rade jeszcze dwa może trzy razy. Jutro rano kolejne trzy cztery razy. A co ten tutejszy czarodziej nie umie leczyć czy co?
- Chyba tylko własne bebechy - gorzałą. Stare to a nieużyte, jak huba na drewnie
- prychnęła uzdrowicielka, energicznie ucierając jakąś silnie pachnącą szałwią maść. - Jak dla mnie im dalej trzyma się od moich rannych tym lepiej.

- Ufff... a co to tak wonieje. - wskazał pałeczką od bębna garnczyk z maścią. - Ja jeszcze dwóm mogę pomóc dzisiaj. Ty znacznie lepiej wiesz co im dolega wiesz to powiedz komu wpierw przyda się moja pomoc.
Znachorka wskazała najciężej rannych; tych co mogli nie przeżyć nocy czy dwóch. Widać było, że robi to z ciężkim sercem, gdyż wielu było poważnie rannych, a cierpieli wszyscy. Wybrała między innymi mężczyznnę z odciętą ręką; przesiąknięte krwią bandaże śmierdziały ropą.
- Poczekaj, oczyszczę najpierw - rzekła Celeste, najwyraźniej nie ufając do końca bardowskiej magii. - Trzymaj go. - Ściągnęła opatrunek, po czym sztyletem moczonym w gorącej wodzie zaczęła zeskrobywać cuchnące płaty zepsutego miejsa.
Widząc że znachorka zamierza użyć go jako sanitariusza zakasał rękawy.
- Zaczekaj chwilkę. Ne robiłem tego jeszcze w takiej sytuacji jak ta ale może pomóc. A potem zrobię to co przed chwilą. - Przygotowując się do pomocy Ignis zaczął nucić spokojną pieśń nie na tyle cicho by nie przeszkadzała uzdrowicielce ale na tyle głośno by było go słychać w całej izbie i by odniosła efekt ruchy kobiety stały się pewniejsze, krwawienie mniejsze nawet mazidło wydało się lepiej wymieszane. Gdy kobieta skończyła zabieg a bard rzucił kolejny czar leczenia zapytał.
- Ten czarodziej to chyba nie taki szarak skoro leczy się przepalanką i nie wysadził swego dupska.
- Opijus i żarłok jakich mało; aż dziw właśnie, że jeszcze własnej chałupy nie wysadził, co i rusz mnie to dziwi - burknęła Celeste, ocierając pot z czoła podleczonego rybaka. - Znasz przecie krasnoludzkie przysłowie: “Dobry mag to martwy mag”. Ale na swojej robocie się zna i nasze szczęście, że od południa mieszka - niechętnie zwróciła Morhaimowi honor. - Jak co z tundry przylezie, to na niego się wpierw natyka, a jak przydzwoni piorunem czy inszym czarem, to nawet yeti wieją z podkulonymi ogonami. Już za młodu był obrotny w czarach bojowych, a ponoć im mag starszy tym silniejszy. Jak wino. Choć jego chyba skwaśniało w samotności - zaśmiała się z własnego dowcipu i poprowadziła Ignisa do kolejnego rannego. Na szczęście tym razem obyło się bez czyszczenia ran.
- Będziesz miała może tu coś na ząb? Zgłodniałem jak przy każdej robocie. A nie uśmiecha mi się na ten ziąb znowu wychodzić. Jak myślisz któryś z nich pojechał by do Bryn? Za kilka dni pewnie pojedziemy po zapasy. Możemy zabrać tych co na niewiele się tu zdadzą. Będzie mniej osób do opieki tyle że sami z siebie pewnie nie będą chcieli się ruszyć skoro do teraz nie pojechali. - zaproponował tonem niezobowiązującej rozmowy.
- Ranni mieli jechać? - prychnęła znachorka. - Chcesz spać to wyszykuj sobie posłanie gdzieś tu - zatoczyła dłonią wokoło - a jedzenie… może jakieś resztki mi się ostały - wzruszyła ramionami. Pokręciła się jeszcze wśród rannych i poszła do kuchni.
- Resztki jak resztki byle ciepłe. - wyciągnął z plecaka kawał ciemnego chleba z własnych zapasów przełamał na pół i podzielił się z znachorką. Zagryzając polewkę kontynuował.
- Jak się będą nadawać na taką drogę to czemu i nie. Ze spaniem to dzięki ale się zobaczy. Jak przyjdą truposze to pewnie inna robota będzie mnie czekać niż ta tu ale dzięki.
Bard odpoczął nieco widząc że do zmierzchu zostało jeszcze nieco czasu zdecydował się też skorzystać z wolnego wyrka. Gdy już się ściemniło Celeste go obudziła i wrócił do karczmy by wesprzeć obrońców mieściny.

Ignis w nocy widział znacznie lepiej niż większość ludzi dlatego jako jeden z pierwszych dostrzegł potwory. Rozpoczną pieśń i choć nie wyciągną bębna słowa starej żołnierskiej pieśni wlały rozgrzały serca obrońców. Umarlaki wydały się mniej straszne, chłód mniej dokuczliwy a wieśniakom mniej trzęsły się ręce. Gdy bard upewnił się że wszyscy walczący są pod wpływem pieśni zaczął strzelać.
Początkowo ilość duchów byłą zaskakująco wielka. Potem gdy w ruch posżły strzały miecze topory harpuny i co kto miał pod ręką nie było już czasu na zaskoczenia. W chwilach przerwy między jedną a drugą falą truposzy zdołał rzucić kilka razy czary odporność by wzmocnić tych stojących na pierwszej linii. Zrugał się w duchu gdy wszystko się skończyło. Gdyby nie rzucił tylu czarów leczniczych wcześniej mógłby solidniej wzmocnić walczących. Solennie obiecał sobie na następny wieczór mieć pełen arsenał czarów gotowy do użycia. Tak miną pierwszy dzień. Następne dni a zwłaszcza wieczory gdyby nie to że walka była na śmierć i miały do znudzenia ten sam przebieg. Nocna walka, odpoczynek, leczenie w dzień, odpoczynek nocna walka... W dzień Ignis pomagał uzdrowicielce jako magią, pieśnią i parą rąk jako co najwyżej sanitariusz. W nocy walczył razem ze wszystkimi wspomagając ich łukiem i magią..
 
harry_p jest offline  
Stary 23-02-2015, 22:11   #242
 
harry_p's Avatar
 
Reputacja: 1 harry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputację
6-10 Takash, Dougan’s Hole

Pierwsza noc w Dougan’s Hole - podobnie jak kolejne - była pełna wrażeń. Najemnikom z Bryn Shander wydawało się jakby zaćmienie następowało tutaj każdej doby. Rzecz jasna cielesnych truposzy nie było wiele - zarówno ziemia jak i jezioro były jeszcze zamarznięte na kość i do nieżycia powstawali jedynie ci leżący płytko, lub zmarli ten zimy - jednak duchy, zjawy czy upiory nic nie robiły sobie z lodowych grobowców. Szczególnie mocno odczuł to zastępca Arnulfa, którego jakaś zjawa dopadła pierwszej nocy, wysysając z niego siły wraz z życiem.

Za to nocami czarodziej - który za nic miał sobie walącego za dnia w drzwi Lothbroka - sprawiał się nadzwyczaj składnie. Prócz zaklęć, które odpychały trupy spod wieży entuzjastycznie raził je piorunami, klnąc przy tym jak marynarz z najgorszej pirackiej speluny Luskanu. Ignis, który wyobrażał go sobie nieco na podobieństwo miejskich magów, przeżył niemały szok gdy z okna na poddaszu wytchnęła pobrużdżona twarz okolona brudną, splątaną brodą i nie mniej rozczochranymi włosami. Pomiędzy zaklęciami Morheim bluzgał we wszystkich znanych sobie jezykach - na truposze, na współmieszkańców, duchy, zimno i Ignisa, który śpiewną magią wspomagał żołnierzy w boju.
Osławiony “demon” czarodzieja okazał się wielkości kota, Czarny Tom ostrzegł jednak porucznika by nie lekceważył stworka, gdyż jest on jadowity i wyjątkowo złośliwy - a co więcej umie czarować.

Kolejne dni i noce wyglądały łudząco podobnie do siebie. Shanderczycy zdązyli poznać wszystkich mieszkańców osady i zaskarbić sobie coś w rodzaju ich niechętnego szacunku. Piątego dnia pobytu Arnulf planował właśnie wypad do Bryn Shander by uzupełnić kończące się zapasy żywności i obroku (oraz skusić Morheima do współpracy obietnicą dostawy magicznych zasobów), gdy drzwi gospody otworzyły się i wraz z mroźnym wichrem do środka wtarabanił się Einarr w towarzystwie kilkunastu mężczyzn zakutanych w futra.

Tropiciel jak zwykle miał oczy na zapałkach; po nocnych walkach zawsze rankiem sprawdzał pułapki, potem zakładał nowe i dopiero szedł spać. Nie raz i nie dwa wybirał się na polowanie, choć bliskość nieumarłych skutecznie odstraszała zarówno zwierzynę płową jak i drapieżniki, i niezwykle rzadko udawało mu się znaleźć pełne pułapki. Niemniej jednak Einarr miał w pamięci, że Dolina to Dolina, a niejednokroć żywi są dla żywych większym problemem niż umarli, toteż co dnia wypatrywał również śladów bandytów, orków, klanowych odszczepieńców czy innych wyrzutków, którzy z chęcią puściliby z dymem na wpół opuszczoną osadę.


Gdy nowoprzybyli odtajali i zdjęli wierzchnie okrycia oczom Arnulfa, Ignisa i reszty drużyny ukazał się tuzin krasnoludów, uzbrojonych po zęby i objuczonych jak - nieprzymierzając - karawaniarskie muły. Harmidru narobili jak dwa tuziny, a Czarny Tom błyskawicznie rzucił się podgrzewać piwo i rybią polewkę wietrząc tego dnia spory zarobek.

- Pozdrowienia - rzekł uprzejmie i w czystym wspólnym krasnolud, który z hukiem usiadł na ławie najbliżej brynshanderczyków. Ognisty herb na tarczy, a przede wszystkim respekt, jakim darzyła go pozostała jedenastka sugerował dowódcę lub kogoś znacznego. - Słyszeliśmy, żeście są z Bryn Shander. Od tutejszego zwiadowcy, znaczy - wskazał na Einarra.

Ignis nauczony doświadczeniem z powitania miejscowych przywitał krasnoludy niemym salutem miejscowym trunkiem i spojrzał na porucznika. Póki co wolał się nie wychylać bo ciuchy nadal jeszcze zajeżdżały końskim łajnem. W pamięci miał także zadowoloną minę oberżysty, gdy ten zastał wysprzątaną stajnię, której z pewnością nikt nie ruszał co najmniej od jesieni.

Arnulf z zaciekawieniem oglądał przybyłych wojaków, opatrzeni byli suto i gęby mieli okrutnie zawzięte, znaczni wojownicy musieli być, wnioskował Lothbrok po ekwipunku. Kiedy wreszcie ich dowódca przysiadł się do drużyny z Bryn:
- Arnulf Lothbrok, możny krasnoludzie. Rad bym był poznać twoje imię, od czego waści powineneś zacząć. I tak, jesteśmy z Shander - nieco chłodno odpowiedział wojownik. Wiedział, że krasnoludy bywały nieokrzesane czasami.
- Widać maniery zamarzły mi razem z brodą na tej przeklętej Północy - zarechotał niezrażony bezpośrednim wstępem Lothbroka krasnolud, po czym na dowód zatrzeszczał zlodowaciałą brodą. - Jestem Varon Firestone, a to moja brać - wskazał na pozostałych przybyszów, którzy rozsiedli się po całej sali grzechocząc ekwipunkiem.
- Przybywamy z Kharazaar Adth - Kaledonu po waszemu. Khordeka Thunderstone’a szukamy. Nie widzieliście go aby w tym swoim Bryn?
- Pierwsze słyszę, szczerze powiedziawszy. Kim, że ów Khordek jest, że tak okrutnie opatrzona kompanija go poszukuje
- wskazał głową na resztę Kaledońskiej braci.
- Wój przedni, co go obowiązek do domu wzywa - odparł Varon.
- Niestety nie pomogę Wam, nie znam go, ale popytajcie wśród mojej kompani. Bryn jest spore, duży ruch ostatnimi czasy, sporo uchodźców więc ciężko wszystkich spamietać.
- E, on już lata się po Dolinie szwęda! -
Varon huknął pięścią w stół, a Ignis wyczuł, że zajęcie zaginionego krasnoluda niekoniecznie znajduje uznanie rozmówcy.
Tymczasem Czarny Tom zaczął rozstawiać po stołach miski z jadłem i pękate dzbany. Przed Einarrem postawił wielki kufel i mruknął:
-Jak będziesz tak gości ciągle sprowadzał to chyba będę musiał ci procent od zysków zdawać. - Tropiciel uśmiechnął się i pociągnął gęstą ciecz z kufla. Widać było, że gospodarz nabrał ode dna i mężczyzna wiedział, że dziś nie będzie musiał płacić za stołowanie się w “Sieci”. Nie dane było mu jednak zjeść w spokoju; do gospody cichaczem zaczęli schodzić się współmieszkańcy, dosiadając się do tropiciela i półgębkiem wypytując o nowych przybyszów i nasłuchując wieści ze świata.

- Z południa zatem przybywacie mości Varonie, czy tam też tak ciężkie czasy nastały, że umarli nocami powstają z grobów, wbrew wszelkim prawom boskim - Arnulf spróbował skierować rozmowę na inne tory.
- Gorzej nawet - spochmurniał krasnolud, a najbliżej siedzący potaknęli ponuro. - Dumathion ani chybi rozeźlił się na nas, bo jak spod ziemi hordy duchów wyprysnęły, to samego króla zabrały ze sobą… - umilkł i zanurzył usta w kuflu.
- Jak Dumathion to i wszyscy bogowie - burknął któryś z kaledończyków - Bo i Ybn nie oszczędziło; nawet kapłan Myrkula poległ - a kogo by śmierć miała oszczędzić jak nie jego?!
- Czy wasi kapłani albo czarodzieje domyślają się od czego to się zaczęło? U Was też od zaćmienia? Bo wtedy wszystko trafił jasny szlag -
Arnulf pociągnął spory łyk z kufla, musiał przyznać, że Czarny Tom warzył świetne piwo.
- Za wcześnie wyruszylim by coś mądrego uradzili. Słyszałem, że z Ybn jakaś grupa miała się magusów - tfu! - radzić, ale co uradzili to już do nas nie doszło.

Ignis ostatecznie wyciągną kawałek drewna nad którym pracował już od paru dni i śnieżny kot był już prawie na ukończeniu. Zaczął cicho śpiewać tęskną melodie i powoli wygładzał drewno. Widać było że robi to chyba dla odprężenia i faktycznie odreagowywał pustkę w głowie którą miał bo chociaż powinien coś słyszeć o krasnoludach tych przybyłych jak i poszukiwanym miał dziurę w pamięci jak by od trzech dni tęgo pił siwuchę z marynarzami.

- A ten czego miałczy jak kot na postronku? - burknął jeden z kaledończyków. - Zaśpiewałby co żywszego; mało nam smutków na co dzień?

Komentarz krasnoluda trochę wzburzył Lothbroka, nachylił się ku Firestormowi.
- Bard ten żałobę nosi, po mojej siostrze, racz więc swoim ludziom powściągnąć język Varonie - porucznik czekał na reakcję dowódcy krasnoludzkiej kompanii. Varon uniósł głowę i spojrzał człowiekowi w oczy.
- Boleję nad waszą stratą, gdyż każde życie zgaszone to smutek wielki, choć zysk dla bogów. Ale teraz trza nam o żywych myśleć, nie o umarłych, bo tym drugim na tamtym świecie nic im pomóc już nie możemy, a o pierwszych zadbać trzeba.
- Oczywistych prawd mi wyłuszczać nie musisz, bo od kilku dni tylko to robimy, niemniej obrażać nikogo nie potrzeba. Na tym skończmy mości dowódco. Powiadajcie jeszcze co tam na południu i coście po drodze przeżyli?


Bard mimo przyciszonego głosu porucznika usłyszał jego słowa i dobrze że pracował pilnikiem a nie nożem bo jak nic z wrażenia odciął by sobie kciuk. Na szczęście lata wprawy pozwoliły mu zachować kamienną twarz. Nie mógł pozwolić by pierwsze przełamanie lodów poszło na marne. Powoli odstawił figurkę oraz narzędzia na stół.
- Teraz tom po pracy i z potrzeby ducha śpiewam ale jak ci repertuar wadzi błyśnij srebrem lub złotem tom gotów popracować ksztynę. - zarzucił śpiewnie bard tonem sugerującym że złota i srebra to by musiało sporo zabłysnąć.
- No i dobrze mówicie - huknął krasnolud, który wspomniał o kocich miałkach, choć wcześniej - na uwagę Lothroka nieco zrzedła mu mina. - Widać, że znacie się na rzeczy, a nie jakieśtam rzępolenie - wskazał na bęben Ignisa, rzecz nietypową wśród ludzkich bardów, po czym zaczął grzebać w plecaku za gotowizną. Wkrótce o stół brzęknęło złoto. - To na zachętę, a jak ty nas zachęcisz do dorzucimy więcej - wojownik uniósł kufel.

Ignis także uniósł kufel i przepił grzańcem do krasnoluda. Schował narzędzia do plecaka. Wydobył bęben z pokrowca zakręcił nim w powietrzu i zagrał tremolo a potem efektowne intro. A potem kilka pieśni pod krasnoludzkie ucho.

Innocenty grał, ludzie i nieludzie jedli, pili i pohukiwali, zaś Firestone podniesionym głosem opowiadał jak to podziemna twierdza przetrwała zaćmienie i kolejną noc. Atak banshee, która zabiła krasnoludzkiego króla zrobił na Arnulfie wrażenie, zwłaszcza że Varon - jak większość krasnoludów - miał talent do wojennych opowieści i duży zasób słownictwa. Ponieważ większość trupów we wnętrzu Grzbietu Świata było albo w kamiennych grobowcach, albo pod ziemią, kaledończyków atakowały głównie duchy, co było wielkim wyzwaniem zarówno dla ichnich kapłanów, jak i wystawiało na próbę kunszt umagiczniania broni, z której słynęli zarówno brodacze jak i zamieszkujące twięrdze gnomy.
- Ale nic to w porównaniu z tym, jak żeśmy nieopodal Keldabe nocowali. Jakby wojna przyszła - perorował Firestone opowiadając o licznych nieumarłych nachodzących plemię Kamiennych Żmij. W porównaniu z tym walki Dougan’s Hole wyglądały jak ćwiczebne manewry.

Jakiś czas później Ignis ściszył nieco grę i przysiadł się do wojownika, który tak niefortunnie do niego zagadał. Od słowa do słowa Wybr - bo tak miał na imię - powiedział bardowi wszystko, co ten chciał wiedzieć. Czy zadziałały wyrzuty sumienia,czy też odrobina magii wpleciona w rytm bębna, czy brodacz z natury był gadułą… dość, że nietrudno było wyciągnąć z niego informacje.
Okazało się, że poszukiwany przez oddział krasnolud był ni mniej, ni więcej tylko pierworodnym zmarłego króla - czyli następcą tronu. Wybr rozwodził się długo nad niuansami krasnoludzkiej polityki, która niby nie nakazywała sadzać na tronie potomków,ale było to dobrze widziane; niby nie pierworodnych ale by się przydało, a w ogóle to… Innocenty z trudem przebijał się z własnymi pytaniami, lecz w końcu usłyszał co chciał. Według krasnoludzkich standardów Khordek Thunderstone był urwipołciem jakich mało - nad siedzenie pod ziemią i obrabianie metali czy czekanie aż bogowie ześlą na niego błogosławieństwo wykucia magicznej broni przedkładał szwędanie się po powierzchni z bandami awanturników, zwiedzanie odległych miejsc i rabowanie cudzych skarbców. A przynajmniej takie wyobrażenie miał krasnolud o życiu poszukiwaczy przygód.

Kaledończycy zanocowali w karczmie, ciesząc się schronieniem, ciepłem ognia i gorącym jadłem (choć Ignis słyszał jak narzekali na rybną polewkę), a w nocy znacznie pomogli w obronie osady. Rankiem oddział ruszył w drogę, planując obejść w poszukiwaniu swojego książątka wszystkie z Dziesięciu Miast, od Good Mead i Easthaven poczynając oraz zahaczając również o Kopiec Kelvina.
 
harry_p jest offline  
Stary 23-02-2015, 22:38   #243
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
16 Tarsakh, 1358 DR, Dougan’s Hole



Dni i noce przeplatały się w monotonnej dysharmonii. Większość czasu wojownicy odsypiali nocne stróżowanie, jedli lub łatali zbroje. Walki były raz mniej, raz bardziej intensywne, lecz nie wydawało się by nieumarli mieli zamiar odpuścić jednej z najmniejszych osad Dekapolis - w przeciwieństwie do innych miast i miasteczek, gdzie panował względny spokój. Mówca Cassius chętnie ściągnąłby oddział Arnulfa z powrotem, gdyż w Bryn już w kilka dni po zaćmieniu jedynie z rzadka atakowały trupy świeżo zmarłych mieszkańców - a i to ponoć jedynie w dzielnicach biedoty.

Ale najmity wcale nie ciągnęło do miasta; podobnie zresztą jak i Ignisa. Rutyna walk, snu i wart pozwalała im odciągnąć myśli od osobistych tragedii; w Dougan’s Hole nie było miejsc, które przypominały by o utraconym szczęściu. Zresztą uspokojeni spokojem w Bryn Shander uchodźcy, zaczęli ściągać z powrotem do domów. Było więc więcej rąk do walki, ale i głów do obrony.

Mijał już niemal dekadzień od przybycia oddziału do osady gdy koło południa Lothbroka zaalarmowały okrzyki towarzyszy. Zza niewielkiego pagórka wynurzał się duży oddział - nie, raczej mała armia, niechybnie kierująca się w stronę Dougan’s Hole. I tym razem nie Einarr prowadził “gości”, bo traper pomagał właśnie w gospodzie oprawiać dzika, który wlazł w zastawione na nieumarłych wnyki.

Porucznik zwołał oddział, do którego dołączyli również zbrojni w harpuny rybacy i szybko ruszyli na południe. To, że od hordy odłączył się porównywalny liczebnie oddział konnych i ruszył w ich kierunku zaalarmowało Arnulfa, lecz trzymał nerwy na wodzy. Gdy zbliżyli się na odległość strzału z łuku Ignis rozpoznał na płaszczach i tarczach jadących przodem symbol Helma i szybko poinformował o tym dowódcę, rozpoznając kogo mogą mieć przed sobą. Żaden jednak z nich nie spodziewał się z kim przyjdzie im rozmawiać. Zaś na przód wysunął się jeździec drobnej postury; gdy odwinął z twarzy gruby szal oczom oddziału ukazała się delikatna twarz młodej dziewczyny.

- Pokój z wami, szlachetni strażnicy - odezwała się pewnym i czystym głosem. - Jestem Arla Hightower, wysłanniczka zakonu Helma z ramienia Ybn Corbeth. To moi towarzysze - wskazała na swój odział - a to klan Kamiennych Żmij - odwróciła się. Ignis zdołał się już tego domyśleć; ryki gospodarskich zwierząt, głosy dzieci i szczekanie psów nie były raczej odgłosami nadciągającej armii. - Prosimy o swobodne przejście przez wasze ziemie - wygłosiła tradycyjną reghedzką formułkę, używaną głównie przez plemiona tundry.

Lothbrok aż otwarł gębę ze zdziwienia, kiedy zobaczył, kto prowadzi taki możny oddział zbrojnych, w porę się usumitował i przyjął godną pozę, siedząc w siodle swojego bojowego rumaka. Rzucił tylko do tyłu: - Mordy w kubeł, żebym nie musiał się za kogoś wstydzić, bo szlag mnie jasny trafi. Jego drużyna po tonie głosu poznała, że nie żartuje.

Chwilę później odpowiedział kobiecie:
- Arnulf Lothborok do usług - skłonił się lekko, ale bez przesady - porucznik straży miejskiej z Bryn Shander. Przejazdu zabronić wam nie możemy, bo to i nie nasza ziemia, my tylko miejscowym pomagamy walczyć z nieumarłymi. Przeto przepuścimy Was, musimy tylko wiedzieć, służko Helma, jakie macie zamiary i gdzie zdążacie? - błysnął w uśmiechu białymi zębami.
- Witaj, Arnulfie Lothboroku i wy, cni żołnierze - Arla skinęła głową w stronę pozostałych mężczyzn. Tymczasem spośród rybaków na przód wystąpił Mówca, stanął obok lothbrokowego konia i spojrzał ostrzegawczo na porucznika. Ten jednak mało sobie z tego robił.
- Witaj. Jestem Mówcą Dougan’s Hole; zwą mnie Ran Grynstead. Zezwalam na przejscie przez nasze ziemie jeśli słowem ręczycie, że nie uczynicie nam żadnej szkody - rzekł uroczyście. Widać było, że nie jest mu w smak perspektywa przetaczającego się przez osadę klanu, lecz zawarty przez Mówców i Wulfgara pokój między Dekapolis a Reghedczykami niejako wymuszał takie zachowania.

Arla skinęła głową i posłała kogoś na tyły. Wkrótce od grupy odłączyło się sześciu postawnych mężczyzn. Dwóch przedstawiło się jako Aiden Skirata - wódz Kamiennych Żmij oraz szaman, Karl Skirata i zaczęło sprawnie negocjować z Mówcą szczegóły przejścia, choć - z tego co słyszał Ignis - była to raczej formalność. Barbarzyńcy nie mieli zamiaru ani nocować w Dougan’s Hole, ani nawet korzystać z zasobów gospody. Zresztą podróżnych była grubo ponad setka; im dłużej półelf patrzył, liczył i kalkulował, tym bardziej mu wychodziło, że barbarzyńcy mogliby z łatwością podbić tę niewielką rybacką osadę - gdyby tylko chcieli.

Tymczasem paladynka wraz z przybocznym podjechała do Arnulfa.
- Wybacz bezpośredniość, ale czy w ostatnim czasie przez Dougan’s Hole przejeżdżała grupa podróżnych? Czterech mężczyzn, półorcza szamanka i… hm… dziecko? - spytała. - To nasi zwiadowcy; mieli zawitać tu na dniach.

Lothbrok musiał przyznać, że kobieta była bardzo urodziwa i sporo młodsza od Arnulfa. Mógł założyć się, że potrafiła nieźle fechtować, skoro pełniła rolę dowódcy oddziału.
- Niestety nie widzieliśmy nikogo takiego. Jesteśmy tu już ponad dekadzień i jedynymi gośćmi była kompanija krasnoludów z Kaledonu. Ponoć jakiegoś swojego dziedzica szukali. Może minęliście się ze swoimi zwiadowcami? Albo inną trasą poszli? Gdzie w ogóle zmierzacie? I w jakim celu, jeśli wybaczysz bezpośredniość. Na południu z ożywieńcami też macie tyle problemów?Mój najlepszy człowiek poległ, osaczony przez zjawy. I jeszcze ten chędożony czarodziej - zakrztusił się, kiedy zorientować, że zaklął - najmocniej przepraszam za słownictwo, ot prosty żołnierz ze mnie - próbował obrócić swoją gafę w żart.

Przyboczny zmarszczył brwi, ale rycerka lekko skinęła ręką na znak, że nie trzyma urazy i odparła: - Możliwe bardzo; mam tylko nadzieję, że jedynie trasa ich zatrzymała. - Westchnęła i potarła oczy. Arnulf dostrzegł na jej twarzy ślady zmęczenia, takie same jakie widział na obliczach wszystkich, którzy wybierali walkę zamiast snu.
- Szukamy przyczyny ten plagi, co gnębi tak samo Ybn Corbeth i okolicę, jak i Dolinę Lodowgo Wichru - wyjaśniła po chwili. - Mieliśmy się z nimi tutaj spotkać; wspomóc… Koniec końców jednak eskortujemy Keldabe do Caer-Konig. Choć oni by tak tego nie nazwali - uśmiechnęła się blado patrząc na rosłych barbarzyńców dyskutujących zażarcie z mówcą Dougan’s Hole. Reszta plemienia zatrzymała się kilkadziesiąt metrów dalej. Nawet z tej odległości widać było, że ludzie są wyczerpani i mają wielu rannych.

- Rozumiem - kiwnął głową - jeśli się tu pojawią otrzymają każdą pomoc jaką będziemy w stanie im zapewnić. To plemię - Kamienne Żmije, chcą się osiedlić w Caer-Konig? Sporo reghedczyków już tam przybyło, to samo w Bremen. Jedyna pociecha po ostatniej wojnie - skonkludował Lothbrok.
- Dziekuję, to bardzo szlachetne z waszej strony; wiem jak ciężko jest w Dolinie na przednówku - uśmiech rozświetlił twarz lady Hightower. - Kamienne Żmije z pewnością nie osiądą w mieście; ich król jest zagorzałym zwolennikiem starych zwyczajów. Jednak nawet on musiał postawić dobro plemienia ponad swoimi uprzedzeniami; klan schroni się wśród Reghedczyków dopóki plaga nieumarłych nie zostanie opanowana. Mury nie pomogą wiele na zjawy, lecz znacznie ulżą w walce z materialnymi ożywieńcami, które w wielkiej liczbie zagrażają Keldabe.
- Czy Wy, pani, też zatrzymacie się w Caer-Konig? Jeśli mógłbym zasugerować, to udajcie się do Bryn, to spore miasto, otoczone palisadą. Bezpieczniejsze niż te małe osiedla a do tego Mówca Cassius i reszta możnych z Shander chętnie usłyszałaby wieści od Was. Pytam, bo nie wiem, gdzie pokierować waszych zwiadowców, gdybyśmy ich napotkali? - próbował upewnić się porucznik.

- Przyznam, że sama również tego nie wiem - odparła Arla i zadrżała od gwałtownego podmuchu wiatru znad lodowca. - Sądzę, że w mieście Kamienne Żmije nie będą potrzebować tak bardzo wsparcia boskich mocy, jakimi dysponujemy, ale nie wiem też, jaka jest sytuacja w Caer-Konig. Wrócilibyśmy tutaj, ale co jeśli ponownie miniemy się ze zwiadowcami?
- Może Bryn Shander jest faktycznie dobrym pomysłem? - wtrącił przyboczny. Paladynka zamyśliła się na chwilę.
- Może obaj macie rację. Czy jest jakaś gospoda, którą mogłbyś nam polecić, a potem przekazać jej nazwę zwiadowcom, jeśli tutaj zawitają? - spytała Lothbroka.

- Jest “Wejrzenie na Północ”, choć dla tak dostojnych osób to poleciłbym Glenstag Rest. Także skierujemy waszych zwiadowców do Bryn. A w ogóle w jakim celu wyruszyli zwiadowcy, musieliście mieć jakieś informacje odnośnie plagi jakich zabrakło naszym możnym - chciał zdobyć jak najwięcej informacji, widocznie w Ybn wiedzieli o tej pladze więcej niż w Dolinie.
- Dowiedzieli się, że kilka dekad temu był tutaj mag, czy kapłan,który parał się nekromancją i czcił złych bogów - przyciszonym nagle głosem rzekła paladynka. - Mieli zdobyć więcej informacji i skontaktować się z miastem, lub spotkać nas tutaj. Niestety spawy trochę się skomplikowały…
- Środek tundry to jest dobre miejsce na roztrząsanie takich spraw - odezwał się naraz przyboczny. - Nie macie tu jakiejś gospody?
-Mamy… - odwrócił się w kierunku wioski - … zapraszamy, choć co do barbarzyńców, to wola Mówcy czy się zgodzi. W każdym razie zapraszam, ciepła strawa i napitek się znajdą, już Czarny Tom o to zadba.

Paladynka przystała na propozycję. Niedługo później Keldabe ruszyło dalej. Poruszali się wolniej niż ybnijczycy, więc nie było obawy, że rycerze ich potem nie dogonią.
Gdy dwunastka ybnijczyków rozsiadła się w gospodzie i zajęła posiłkiem Arla podjęła rozmowę.
- Wedle tego co zdołaliśmy się dowiedzieć - a raczej jedynym nazwiskiem, które udało się połączyć z tematem nieumarłych było imię Korferona, szamana który czterdzieści lat temu zajmował się ohydnymi praktykami nekromanckimi w Dekapolis. Jednak zabito go, więc możemy najwyżej szukać jego uczniów, jeśli takowych miał. Wyznawców Bhaala. Ponoć uchodził wtedy za kapłana Tempusa i wskrzeszał zmarłych… albo tak obiecywał. Ponoć zlecał zabójstwa ludzi, których rodziny przychodziły potem do niego po pomoc, innych zmarłych nie wskrzeszał, a za to więził ich dusze lub zmieniał w nieumarłych. Oczywiście to tylko plotki, opowieści; nie wiadomo ile w tym prawdy.Wiemy jednak na pewno, że czarodziej Morheim z Dougan’s Hole pomógł w zablokowaniu jego magii, a sama śmierć Krferona nastąpiła gdzieś w tych okolicach - może tu, może w Bryn Shander - przerwała na chwilę zwilżając gardło - Co do zwiadowców mieli najpierw poszukać w górach miejsc mocy, które mogłyby posłużyć do rytuały tak silnego, by uzyskać widziane przez nas efekty. Nie wybierali się na Lodowiec, ale gdzieś w tę okolicę. Mamy mapę z wyznaczoną trasą ich przejscia… przyznam jednak, że bez zwiadowców boję się prowadzić oddział wgłąb Grzbietu Świata… - westchnęła. - Mieli potem przybyć tutaj do maga Morheima; z moich obliczeń wynikało, że mają zjawić się tutaj na dniach. Mamy dla nich zapasy i magiczne utensylia, o które prosili.
- Zrobicie jak zechcecie. Moja propozycja jest taka, możesz zostawić kogoś ze swoich ludzi tutaj z tym zaopatrzeniem, a kiedy przybędzie ten zwiad osobiście dołożę starań by niczego im nie zabrakło. Oferuję też swoją pomoc, bo dwie bliskie mi osoby zabrała ta plaga - głos mu trochę zadrżał na przypomnienie tragicznych wydarzeń. - Ja mogę dać Ci przewodnika, jednego z moich najlepszych ludzi - wskazał na siedzącego pod ścianą w kącie gospody Jorina Sokolnika - może Was bezpiecznie przeprowadzić do Bryn Shander. Jeśli dotrzecie przed oblicze Cassiusa, to na pewno będzie rad z otrzymanych informacji i zaoferuje pomoc. Plaga ta dla Dekapolis jest równie uciążliwa co dla Was.

- Do miast trafimy, ale dziękuję… - zadumała się Arla. - Może tak będzie lepiej. Zostawię Ur-Thoga - wskazała na rosłego półorka siedzącego przy jednym ze stołów. - To ochotnik i znajomy zwiadowców, więc mu zaufają, a przy tym bitny wojownik. Tyle że mrukliwy - uśmiechnęła się, opisując potem dokładniej zwiadowców. Zaiste osobliwa była to zbieranina; zwłaszcza dziecko. - Co do mówcy Bryn Shander oraz gospody to z pewnością skorzystamy z twojej rady.

Wyciągnął do niej rękę w geście porozumienia: - Cieszę się, co do Jorina to moja oferta jest aktualna do końca waszego pobytu. W każdym razie jeśli napotkamy zwiadowców, poślę człowieka za Wami z wieściami. Zresztą oddział nie zostanie tutaj pewnie dłużej niż dekadzień, bo ludzie coraz lepiej radzą sobie z atakami i pewnie i tak nas do Bryn wezwą.
- Informacje nam się przydadzą bardziej niż przewodnik. Dziękuję - Arla podała mu swoją drobną dłoń, naznaczoną odgniotkami od miecza. Po posiłku i krótkim odpoczynku w cieple oddział ybnijczyków podążył za Keldabe, zostawiając półorka wraz z pakunkami w gospodzie.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 26-02-2015, 21:25   #244
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
22 Tarsakh


Grzmot otrząsnął się ze zmęczenia i mrozu, który przenikał do szpiku kości. Przyjrzał się dokładnie mężczyźnie, który stanął w drzwiach, zanim zwrócił się do niego.
- No! Obcy obcy, nie witalimy się to obcy! - Rzucił gromko Grzmot. - Var, Grzmot! - Przedstawił się goliat,
szybko, po chwili przedstawił też resztę wyprawy, wzrostem, bo w końcu od siebie zaczął. - Do tego Tibor, Mara i Burro, a wy coście za jedni że tak chałupę wietrzysz. - Grzmot był pewien, że jego głos dało się słyszeć przynajmniej przez zamknięte drzwi, a zapewne i dalej. Niby trzymał Ostatka na postronku, ale był gotów dobiec do mężczyzny, gdyby zaszła taka potrzeba.

Drzwi za plecami półelfa otwarły się szerzej i przed budynek wyszedł wysoki mężczyzna. Podgolone boki głowy pokrywały tatuaże, a twarz studiowała sylwetki przybyłych po chwili milczenia odezwał się: - Pozdrowienia od Arli Hightower przybysze z Ybn - uśmiechnął się zadowolony z siebie i zdziwionych min przybyłych: - Arnulf Lothbrok, porucznik straży miejskiej Bryn Shander i moja wesoła kompania - wskazał ramieniem sowich ludzi, którzy wysypali się z karczmy, ciekawi nowych gości. - Jesteście zapewne tym zwiadem, który sprawę plagi nieumarłych miał zbadać? Zapraszam do wnętrza, Czarny Tom ugości was strawą i napitkiem. Zresztą przedstawię Wam kogoś, kogo powinniście znać - zawołał po imieniu półorka, który już się z jego oddziałem zaznajomił - Ur-Thog, chodźże prędko.
Ku zdumieniu Vara i reszty, z gospody “Pełna Sieć” (nazwę niemal automatycznie zauważył Burro) wytchnęła znajoma sylwetka kompana z wyprawy do Czarnego Lasu, który ocierając usta z polewki przywitał ich przyjaznym spojrzeniem i dobrym słowem.

Grzmot uniósł kostną brew patrząc na mężczyznę, którego znalazł swego czasu udającego wiewiórkę na drzewie. Dobrze było widzieć, że przynajmniej jemu nie urósł po wszystkim puchaty ogon. - Thog? No, to co mi tu że nieznajomi przyszli i obcy jak przyszli swoi i znajomi. No… a teraz biegiem do ciepłej izby bo nam dupska odmarzły. Potem będzie czas na cieplejsze przywitanie. - Rzucił Grzmot i sam poszedł prawie za swoim przykładem, zwłaszcza że Ur-Thog był małomówny jak zawsze. - Zwierzęta gdzie trzymacie? Ostatka by się też przydało w cieple gdzieś ustawić i mu dać nieco siana, na porostach nieco podupadł, to nie renifer przecież. - Wyrzucił z siebie, jakby się stęsknił za brzmieniem własnego głosu.
Lothbrok skinął głową na najmłodszego w oddziale Hurgona, młodzik w mig pojął co od niego chce dowódca i wziął zwierzę za lejce i poprowadził do stajni za gospodą, gdzie i reszta zwierząt drużyny stała, a także kilka luzaków, które mieli do przewozu zapasów.
- Zapraszamy, zapraszamy - wskazywał na otwarte drzwi od gospody - jednakże, wedle opisu Arli, brakuje mi dwóch osób do rozrachunku. Panna Hightower wspominała coś o półorczej druidce i czarodzieju z południa, nie widzę wśród Was takich person.
- Nie żyją. - Podsumował krótko Grzmot zdejmując wszystkie bagaże ze zwierzaka, zanim przekazał go w cieplejsze ręce. Następnie wszedł do środka. Starając się zmieścić swoje siedem i pół stopy wzrostu pod niskim sklepieniem wejścia, które miało zatrzymywać ciepło w środku.Gdy wszedł, zrzucił z siebie płaszcz, który mimo przekonania czarodzieja czy czarodziejki, na pewno od zimna nie chronił, bo Grzmotowy kuper był równie przemarznięty jak cała reszta jego ciała. Tu zresztą dopiero wszyscy mogli zobaczyć zmiany, jakie zaszły w goliacie w ciągu ostatnich kilku dni. Na głowie mu się zieleniło, całkiem jakby zamiast skóry miał wiosenną łąkę, na której wyrastały delikatne gałązki a z nich liście. Zaś na skórze, poza znanymi mu od urodzenia wzorzystymi zgrubieniami skóry, które według wierzeń górskich wędrowców określały los każdego z goliatów, pojawiły się… cętki. Jak u lamparta.
- Trawa ci na glacy rośnie - uprzejmie skomentował Thog. Burro popatrzył szeroko otwartymi oczami i rozdziawił gębę, ale na razie odmarzał przy piecu i nie był w stanie wykrztusić z siebie słowa.

Gospoda nie była ani duża, ani wytworna - ot, kilka szerokich stołów na kozłach z byle jak wyheblowanych desek, w które wsiąknęły niezliczone napoje i potrawy, oraz proste twarde ławy. Nie to co, dajmy na to, niziołkowa “Werbena”. Za szynkwas robiła lada położona na trzech opasłych beczkach, oddzielajaca salę jadalną od kuchni i pomieszczeń należących do rodziny. Na półkach stały pociemniałe ze starości drewniane kufle i wyszczerbione nieco gliniane dzbany. Duży kominek ogrzewał salę; ogień co prawda był mizerny, ale gdy dodało się ciepło płynące od licznie zgromadzonych ludzi - wystarczał. Próżno było szukac na ścianach ozdób czy trofeów - jedynie rozciągnięta nad kominkiem okopcona sieć była smętnym przypomnieniem tego skąd gospoda wzięła swoją nazwę. Burro nie sądził by znalazły się tutaj dla nich miejsca na nocleg; budynek był zbyt mały by pomieścić gościnne pokoje. W środku - prócz Czarnego Toma, który przedstawił się nowoprzybyłym, i jego rodziny - nie było też żadnego z mieszkańców osady.

Arnulf podążył za przybyszami do środka, a przyjemne ciepło paleniska owionęło go z powrotem. Czarny Tom już uwijał się za szynkwasem, a jego żona, która wróciła już z Bryn Shander (wraz z piątką potomstwa Toma) uwijała się w kuchni przy garncach ze strawą. Drużyna porucznika właśnie zbierała się do drogi - trasa do Eastheven i szlak do Bryn, przez Good Mead roił się od jakiegoś czasu od uchodźców i pogorzelców. Jedni ciągnęli by schronić się za fortyfikacjami Bryn Shander (korzystając raczej z okazji by odwiedzić miasto niż z prawdziwej potrzeby), a drudzy wracali na swoje zniszczone domostwa, z celem odbudowania ich, oraz przygotowania łodzi do wiosennych połowów. Dlatego ludzie Arnulfa patrolowali odcinek do Easthaven, a oddziały z Shander resztę Wschodniej Drogi. Porucznik wydał rozkazy i opuścili izbę gospody. Został jedynie Ignis, który bardziej mu się przydawał na miejscu niźli w trasie czy na patrolu.

Potrawy były proste, ale sprawione smacznie i przede wszystkim na ciepło. Jednak Czarny Tom nie był zachwycony widokiem wilka w gospodzie i kategorycznie nakazał wyrzucić futrzaka na zewnątrz.
- A gdzie go w takim razie przechować? - Tibor zapytał z westchnieniem karczmarza; zapomniał że obecność Strzygi w oczach tutejszych może nie spotkać się z uznaniem. - Zwierzak chował się wśród ludzi, mimo że wilk, i niejednego nieumarłego już wywęszył czy powalił po drodze, tutaj też się może przydać w nocy.
- Żre truposzy, mówisz? - Czarny Tom podrapał się po brodzie. - No dobra, to go chociaż na postronek weźcie, bo w stajni konie ze strachu kulasy połamią. O, tam w kącie pod stołem możecie go uwiązać, niech się pod nogami nie plącze i ludziom w oczy nie lezie.
Mara nie była zadowolona (Strzyga tym bardziej), ale nie miała wielkiego wyjścia jeśli nie chciała żeby na zewnątrz ubił go ktoś miejscowy, zaalarmowany widokiem drapieżnika w osadzie.

Wojownik czekał spokojnie aż pozostali się najedzą, kiedy zaspokoili pierwszy głód odezwał się: - Służka Helma, Arla przybyła tu niecałe sześć dni temu. Mieli się z Wami tu spotkać i wyraźnie zmartwili się, że owo spotkanie nie doszło do skutku. Opowiedzieli nam o waszych poszukiwaniach i ich celu, oraz, że mieliście z Morheimem się spotkać. I tu pojawia się problem, ów czaromiot to skończony skurwiel i niewdzięcznik - zakończył nieco ponuro, wspominając swoje poprzednie próby dogadania się z czarownikiem.

Po załatwieniu sprawy ze Strzygą jasnowłosy, krępy chłopak odziany w kolczą zbroję pod płaszczem, z kunsztownie wykonaną tarczą, buzdyganem i dobrej roboty łukiem nie odzywał się podczas posiłku, ale teraz podniósł z ożywieniem głowę na wzmiankę o Arli.
- Paladyni dotarli tu, choć mieli czekać w Keldabe? A dokąd panna Hightower wyruszyła? - zapytał, zapominając nieco o zmęczeniu. Wcześniej, uzupełniając prezentację Grzmota, przedstawił się jako kapłan Pana Poranka i syn Odda Oestergaarda z gródka o tej samej nazwie. - Próbowała rozmówić się z czarodziejem?

Lothbrok parsknął głośno, nie wiadomo czy bardziej z powodu pytania zadanego przez kapłana i paniątko, czy z powodu owej prezentacji: - Próbowała, sklął ją bardziej niż mnie za pierwszym razem; widać było, że do paladynów coś ma. Nie przymierzając cnotliwa panna, jeszcze takich obelżywych słów nie słyszała. Ostrzegałem ją, że czarownik nieużyty jest niemożebnie. Jej towarzysze chcieli szturmem go brać, ale na jej rozkaz w końcu odpuścili - i dobrze bo by się magus jeszcze mocniej zżymał, a ponoć sprawę do niego macie. Oddział miał wyruszyć do Bryn Shander, nazwa gospody w której mieli się zatrzymać jest mi znana, miałem też pchnąć konnego z wieściami od was, takie życzenie było panny Hightower. Ur-Thog ma dla was pakunki z utensyliami jakie ponoć mają Wam być potrzebne - półork skinął głową i gestem wskazał na stojące pod ścianą worki. Wyglądały obiecująco. - Ale opowiadajcie coście przeżyli podczas tej wędrówki?
- Dwoje towarzyszy straciliśmy, wierzchowce również - westchnął Tibor. - Ale przynajmniej jedną możliwość wykluczyliśmy jeśli chodzi o klątwę: to nie w górach miała swoje źródło. A przynajmniej nie w miejscu które uznaliśmy za prawdopodobne po rozpytaniu w Keldabe - dodał po krótkim namyśle - Dolina nie była przecież jedyną możliwą lokacją - i podniósł się by podejść do pozostawionych przez wyprawę Arli bagaży. Kto inny w drużynie był specjalistą od niezobowiązującej, towarzyskiej gadki.
- Tamten jest dla niziołka! - rzucił z pełnymi ustami Ur-Thog, wskazując najbardziej wypchany tobół, z którego przy bliższym poznaniu dochodziły aromatyczne zapachy kiełbasy, wędzonki, suszonych owoców i innych specjałów, jakich drużyna nie widziała od przeszło dekadnia. Ferengowi aż ślina pociekła z pyska i Tibor musiał go mocno trzymać by pies nie rozerwał worka.

Pozostałe pakunki zawierały żywność dla sześciu osób na cztery dni, leki i maście, tubusy z jakimiś pergaminami, cztery mieszki z komponentami do najpopularniejszych zaklęć, niewielką ilość sproszkowanego srebra, różdżkę leczenia lekkich ran, pięć pólitrowych bukłaków z wodą - ani chybi święconą, oraz dość ciężki mieszek z gotówką. Spis ekwipunku znajdował się na załączonym pergaminie.

Ignis wszedł za wszystkimi rezygnując chwilowo z wizyty u uzdrowicielki. W końcu poradzili sobie z najgorszymi przypadkami i Ignis odwiedzał ją bardziej z ciekawości i przyzwyczajenia oraz by nie wyglądać na bezczynnego.
- A macie jakieś inne tropy? Poza tą... doliną- Zainteresował się bard.
Arnulf wtrącił jeszcze: - Wiem, że to zapewne bolesne pytanie, ale jak zginęli wasi towarzysze? Wiele bojów stoczyliście po drodze?
- Jeden zginął w walce z dziwną bestią, o której musimy z czarodziejem pogadać, a która potrafi zrobić to w kilka sekund. - Pogmerał chwilę w jukach i wyciągnął poturbowaną magiczną zbroję, którą miał na sobie podczas starcia. - Zaś druga od magii. Po drodze zaś spotkaliśmy perytony i okrucieńce, przynajmniej z tych mniej problematycznych zagrożeń. Jakieś inne tropy mamy. - Var usadził się tuż obok ogniska, rozdzielając pakunki z Ostatka i zastanawiając się co komu się bardziej obecnie przyda. - Także z Morheimem się może uda rozmówić, nie pięścią a ciekawością. Te stare bziki na takie rzeczy, to jak niedźwiedź na miód. No, i mniej więcej jak od niedźwiedzia od nich oberwać można. - Sarknął na koniec. Poniuchał nosem i zerknął w stronę Burra. - Masz tam coś nie mięsnego? - Zapytał tęsknie, konina koniną, była dobra, zdrowa, chuda… ale nie można jej było jeść w nieskończoność.
- Var dobrze gada - Tibor wyprostował się i spojrzał na zebranych, pilnując by mabari nie doskoczył do smakowicie pachnących bagaży niziołka. - Koniecznie musimy rozmówić się z Morheimem, dla dobra wszystkich. Czarodziej wychodzi może ze swej wieży? Po jadło albo coś innego? - zapytał, co prawda bez wielkich nadziei. - Może da radę wrzucić mu wiadomość przez okno, cokolwiek, byle zechciał rozmawiać.
Z roztargnieniem schował list od Cadi do sakiewki i sprawdził spis, zdumiewając się że aż tyle dobra dotarło z Ybn. Był przekonany, że drużyna jest przez radę miasta spisana na straty.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 02-03-2015, 09:38   #245
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Gospoda "Pełna Sieć"

Burro był tak przemarznięty, że jedyne co był w stanie zrobić to pokiwać głową w bliżej nieokreślonym geście i ustawić się tyłkiem do gruby. Dopiero jak postał pełen kwadrans przy piecu, odtajał nieco. A zaraz potem nawęszył jedzonko, i szedł o zakład że nawet Strzyga i mabari nie zrobili by tego lepiej. Kolejny kwadrans zszedł więc na zamiataniu łyżką wszystkiego co mu wpadło w zasięg rąk. Gdy w końcu już podjadł i popił, rozglądnął się ciekawie po izbie. Daleki był od krytykowania przybytków innych niż jego własny, bo niziołek zawsze był pozytywnego nastawienia i szukał we wszystkim dobrych stron. Cóż z tego że gospoda niewielka, ale przecież przytulna. Eee tak, szczególnie te obrypane kufle i dzbanki nadają jej taki rustykalny charakter. Jedzenie nie dorównuje temu z Werbeny? No przecież to kwestia gustu i jakby to powiedzieć… z talerzy zmiótł wszystko do czego dosięgnął przez stół.
Kiedy zaś dopadł do worka oczy mu się zaświeciły do smakołyków.
- Dziękuję pięknie! - zakrzyknął do Ur Thoga, po czym jak już zorientował się że oprócz zapasów jest też i list od rodzinki, pogrążył się w lekturze. Przeczytał raz, potem drugi a oczy mu się szkliły. Rysunki Milly schował w kieszeni kraciastej kamizelki, choć zaraz podszedł do Vara i pokazał mu je cały dumny z córki.
- Nie mięsnego? No struclę mam. Chcesz, ukroję kawałeczek. - Popatrzył po reszcie gości z wyraźnym smutkiem. No nie poczęstować nie wypada. Zeżrą mu całą struclę bydlaki…
- Ładne, to twojej córki? Plemieniu by się spodobało. - Grzmot skomentował szczerze bazgroły malucha. W końcu u goliatów bardziej ceniło się abstrakcyjne i geometryczne wzory niż dokładne odwzorowanie sceny. W końcu każdy mógł popatrzeć na zachód słońca, a i smoka czy giganta dało się czasem zobaczyć. Czy było to szczęście czy pech, było już inną kwestią.
- Tak, Milly do wielu rzeczy ma talent. - Kucharz uśmiechnął się - Nawet Sztuczki jej już coraz lepiej wychodzą. Ech, nie ma mnie parę dni w domu a czuję się jakbym ich rok nie widział.
Burro popatrzył jeszcze na rysunek gdzie wyraźnie stał obok smoka i walczył chyba z nim i uśmiechnął się znowu, po czym schował rysunki z powrotem do kieszeni kamizelki na piersi.

Przyglądając się apetytowi niziołka, Arnulf skomentował wcześniejsze słowa goliata: - Może i racja z tym zainteresowaniem czarodzieja. Poczekamy na jego odpowiedź na wasze wieści. Dla bezpieczeństwa doradzam się jednak przygotować na rozmowę. Ignis może Ty dowiedziałeś się czegoś o naszym magu? Jakieś plotki? Słabości? - zapytał milczącego dotąd barda. Nie przepadał za półelfem, ale mógłby się wreszcie przydać.
Ignis zamyślił się szukając w głowie plotek.
- Celeste twierdzi że to stary ochlej. Może za za beczułkę czegoś mocniejszego wylezie z tej wierzy. Byle nie za to czym się truje Einarr. Mogę jeszcze pogadać z nowoprzybyłymi ale nie spodziewam się by powiedzieli coś nowego. Może ten chłopak co mu sprawunki robi coś więcej powie ten co o nim wspominał Czarny Tom pierwszego dnia jak przybyliśmy - rzekł Ignis. - Jak on miał na imie?
- Sven - sapnął ze złością porucznik. - Przecież wyjechał na początku plagi do Bryn. Kiepski z Ciebie słuchacz jak na barda - warknął. - Jak go poczęstujecie tym co pije zwiadowca to padnie trupem od samego zapachu. Cuchnie nieprzymierzając jak tygodniowa padlina w lecie.
- Rozpytam się o niego tak czy siak. Może dowiem się kiedy wraca albo gdzie się w Bryn zatrzymali to przy następnej wyprawie po zapasy odwiedzę go jak inaczej się nie da. A może z kimś gadał o starym to oszczędzi nam drogi. - Nie zwlekając więcej bard zabrał się do “roboty” Opatulił się płaszczem i wyszedł.
- Burro, słodycze. Może Morheim słodycze lubi - Oestergaard powiedział naraz z naciskiem, przypominając sobie słowa Arny. - Wstrzymaj się z tą struclą, przyda się. Jeśli dzięki Morheimowi uda się coś poradzić na klątwę, to jeszcze niejedną taką się nacieszysz.

Lothbrok wtrącił parę słów między jednym kęsem pieczeni a drugim, ściszył głos, uważając przy tym by zbyt wielu postronnych go nie usłyszało.
- Karczmarz - wskazał głową Czarnego Toma, który uwijał się za prowizoryczną ladą - powiedział mi kiedyś, że magusa interesuje identyfikacja, zwłaszcza jeśli rzecz jest rzadka albo w jakiś sposób ciekawa. Ma też sługę, cholera wie co to za czart - opisał pokrótce wygląd gadziny - wredny skurwysynek, ponoć potrafi wróżyć i panować nad umysłami, czasem też staje się niewidzialny. A… byłbym zapomniał stal się go ponoć nie ima. Tyle się dowiedziałem do tej pory.

- Jedna strucla wiosny nie czyni - niziołek sentencjonalnie powiedział w zamyśleniu, krojąc żoniny wyrób i stawiając przed Varem na stole, a resztę na środku. - Jeśli to prawda, że z magusa łasuch na słodycze to jesteśmy w domu.
Kucharz uśmiechnął się lekko i zerknął na kapłana oraz nowo poznanych osobników.
- Nie pooglądałem dokładnie co jest w zapasach, ale założę się że jeszcze coś słodkiego się znajdzie, a ja też od siebie coś dołożę. W końcu już od dawna noszę ze sobą zdobyczną wanilię, jak nic da się zmajstrować ciastka na masełku. Mąki chyba nie widziałem - zasępił się nieco i popatrzył tym razem na karczmarza - ale może u kolegi po fachu da się coś wytargować.
Łypnął znowu okiem na Lothbroka.
- Hemm hmm, my mamy złe doświadczenia z takimi dziadami. Czemuż to magiem nie może być siwy staruszek witający przybyłych dobrym słowem, uśmiechem i herbatką z malinowym sokiem, ale zawsze musi to być wariat lubiący obdzierać ludzi ze skóry w poszukiwaniu wiedzy tajemnej, jak Albus. Ciastek dla niego mogę naszykować, ale skoro on taki to nie wiem czy to coś pomoże. No ale z drugiej strony zaszkodzić też nie powinno. Co do identyfikacji, to nazbieraliśmy trochę przedmiotów które mogły by go zainteresować. Ten sługa… - zaniepokoił się Burro - to nie wygląda czasem na takiego czarniawego elfa, co pod ziemią żyje?- Burro, czas nas goni. Spróbujmy rozmówić się z Morheimem jak najszybciej, może już nie czekając na pieczenie ciasteczek. Kawałkiem ciasta pewnie nie pogardzi - Tibor mimo wszystko wskazał struclę.
- Obawiam się, że ze słodyczy magus bardziej wino, miód albo mocną nalewkę woli niż struclę - wtrącił Arnulf. - I nie… nie jest czarnym elfem, raczej czymś w rodzaju demona? Impa? Nie znam się na tych gadzinach.
- Dziś chcesz z nim rozmawiać, czy jutro? Bo jak jutro to zdążymy i z ciastkami. - Niziołek zafrasował się trochę. - Sprawdzę dokładnie zaraz, może Carie spakowała mi naleweczki jakiejś…
Łypnął jeszcze okiem na Grzmota, próbując nie gapić się zbyt natarczywie i przysunął mu bliżej kawałek strucli.
- No jedz… ten tego na zdrowie. Eee, dobrze się czujesz? - Cholera może to od tej koniny Grzmot zaczął pączkować, już nie na żarty zaniepokoił się niziołek.
- Jeszcze dziś. I faktycznie, Var, wszystko z tobą w porządku? - Tibor oderwał się od spisu i podszedł do goliata. Fereng miał się całkiem dobrze po tej całej koninie, no ale pies to wszak mięsożerca. - Wy tak macie… w swoim plemieniu?
- Hmm? Tak, dobrze, wrecz wysmienicie teraz jak juz zjedliśmy cos, co nie jest konina i usiedlismy w ciepelku. Nie, cetki i listki zwykle nam nie rosną. W ogóle, zwykle wlosy na głowie rosną tylko kobieta. - Odparł goliat. - Z tymi magicznymi to masz racje, trochę tego jest. - Pokiwał głową.
- Emm wybacz przyjacielu - niziołek nachylił się do Vara. - Bo ja nie zwyczajny i choć trochę dziwów widziałem, ale… no… nie martwi cię to trochę skoro, no, zwykle nie rosną? Wiesz, ja tam wcześniej goliatów wielu nie widziałem i myślałem że to tak zwyczajnie, jak dajmy na to nasze niziołkowe kudłate stopy. Ot taka przypadłość niezwykle, swoją drogą, dodająca urody. Ale może to coś groźnego? Może byś się położył, albo mikstury łyknął, czy coś?
- No, a jak się położę, to co nam z tego przyjdzie? Dalsza zwłoka. Jak mnie mróz nie zabił, to myślę że i ten, noooo. - Zawiesił na chwilę głos barbarzyńca. - To i zielone włosy i zmiana losu też mnie tak łatwo nie położą. - Zakończył nieco zasępiony.
- Zabrałeś coś z Doliny? - Oestergaard również podszedł bliżej. Od odejścia z doliny i on nie czuł się najlepiej, ale złożył to na karb zmęczenia i nieprzyjaznych warunków podróży. - Var, sprawdzę czy jakaś magia się nie przypałętała - ostrzegł, po czym przywołał modlitwę wykrywającą magiczne moce.
- W sumie wziąłem. - Grzmot wyciągnął zawinięty w chustkę duży pukiel siwych włosów i pokazał je Tiborowi.
- Może to kostrzewowa magia? - zasugerowała Mara. - Za karę, że to wziąłeś zmienisz się teraz w zagajnik - roześmiała się niepewnie.
- Żadne z was… - Tibor w skupieniu przyglądał się każdemu z towarzyszy, nie pomijając również zwierząt. - ...żadne z was nie wydaje się nosić śladów magii, poza dobytkiem, rzecz jasna - powiedział wreszcie.
Mara rozluźniła się wyraźnie; czyżby obawiała się, że fakt, iż przyczyniła się do śmierci Shando ściągnie na nią pośmiertny gniew Kostrzewy?

Kapłan
spojrzał również na siebie. Ku swemu zdumieniu dojrzał na swoim ciele niewyraźne resztki pulsującej mocy, chaotycznej i - z tego co zdołał wyczuć - niebezpiecznej. Byłyby to pozostałości magii okrucieńców? Przyglądał się długo, próbując zorientować się co do rodzaju zagrożenia. Kojarzyło mu się z magią, na jaką natknęli się w Dolinie Żywej Wody, lecz aura była zbyt ulotna i nie wykoncypował nic poza przekonaniem, że im szybciej się uwolni od “tego czegoś”, tym lepiej dla niego.

- Ej no co wy? Nie straszcie uczciwych nieludzi. Serio myślicie że to coś z Doliny? Ze może to dlatego że na rytuał Kostrzewy patrzyliśmy? - Kucharz dobył zza pazuchy zdobyczne lusterko i przeglądnął się niepewnie. Wolałby nie zakwitnąć na wiosnę jak łączka na Słonecznych Wzgórzach. Porządnym niziołkom przecież tak nie uchodzi, a on musiał dbać o reputację.
- No ale przecież do była dobra magia. Nie jakieś przekleństwo czy klątwa. Nieee, to nie może być to. Chyba że to robota tej wszawej pantery, albo okrucieńców. No bo przecież nie Pana Góry, prawda?
- O jakiej Dolinie mówicie? Tam zginęła wasza towarzyszka?
- Arnulf wtrącił zdziwiony osobliwą rozmową.
- Nie, to raczej nic z tych rzeczy, poza tym, wcale się gorzej nie czuję, nawet jakoś tak lepiej ostatnio, a jak ją opuszczaliśmy, to zdaje się że mignęła mi przed oczami na chwilę. - Odparł na pytania Burra i sugestie Mary. - Zła na mnie czy na nas raczej nie była. O jakiej dolinie? O Dolinie. Dolinie, która spłynęła krwią, nienawiścią, pożądaniem i nadzieją. To takie wspaniale przeklęte miejsce, ale nie ma tam nieumarłych ani ich za wiele nie było nawet na początku plagi. - Goliat spojrzał przenikliwie na człowieka ze swojego miejsca przy palenisku. Chwilę wiercił go wzrokiem, po czym nagle zmienił temat. - Macie tu przeręble albo niezamarznięty kawałek jeziora? - Miał nadzieję że przeskok był na tyle duży, żeby mężczyzna porzucił dopytywanie o Dolinę Żywej Wody.

Wojownik uśmiechnął się szeroko do goliata: - Szczególne to musi być miejsce, skoro nie ma tam ożywieńców w dzisiejszych czasach. Widzę, że niespecjalnie chcesz o tym mówić, szanuję to. - Dał mu do zrozumienia, że pojął nagłą zmianę tematu: - Co do przerębli to kilka się znajdzie, ale zimą łowiska ubożeją.
 
Sayane jest offline  
Stary 02-03-2015, 22:51   #246
 
harry_p's Avatar
 
Reputacja: 1 harry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputację
Tymczasem Innocenty odwiedził lazaret Celeste. Dopisało mu szczęście akurat była tam jedna z nowoprzybyłych kobiet po jakieś zioła. Sądząc ze strzępów rozmowy chodziło o kaszel najmłodszej z pociech którego dziecko nabawiło się w drodze powrotnej z Bryn.
- No prosze kogo to kot przytargał? - zagaiła Celeste jak zwykle zgryźliwie.
- A ten to kto? - zainteresowała się Gwen matka chorego dziecka.
- Taki cudak ale przydatny leczy niezgorzej jak czarodziej.
- Ooo, przydatny dla odmiany. Nie to co ten zasuszony staruch w wieży. Co na trzeźwo to gęby nie otworzy by bogom nie uchybić.
- No ale nie taki zły skoro wsi broni.
- rzucił niby od niechcenia.
Kobiety prychnęły jednocześnie.
- Ten myśli że tu jak w pieśniach co sam śpiewa jak czarodziej to szlachetny i prawy. He he, młody świata wiela nie widział. Może i ten nasz to na swojej robocie się zna ale jak by taki za młody ze swatem przylazł to by tatko psy spuścił he he.
- Powiedz no kto to zjechał do nas bo ja cały ranek nosa z chałupy nie wystawiła.
- A ci zwiadowcy o których palladyni gadali tylko że nie wszyscy bo dwójkę pochowali po drodze. Jeden z nich ma wilka jako psa tresowanego i niziołek jest z nimi… -
bard po kolei opisał każdego ze zwiadowców.
- A ten chłopak Sven on pojechał do Bryn nie? Nie zamierzają jego rodzice te okolice wracać?
- Na razie. Chcą zaczekać aż się jeszcze bardziej uspokoi. Jest tu ich kuzynka, Elma podobna wiekiem co ten mały nicpoń. Często razem się szwendali może ona coś więcej ci powie.

Dziękując za wskazówki pożegnał się dwornie wywołując kolejną falę wesołości i wyszedł na mróz.
- A mówiła, że trefniś… - Usłyszał jeszcze zamykając drzwi.

W zimowe popołudnie nikt kto nie musiał już nie wychodził z domu, a dzieciaki które lepiły koślawego bałwana były zbyt małe by mogły mu powiedzieć czego potrzebował. W końcu przyuważył niewysoką blondynkę niosącą naręcze gałęzi.
- Cuż to za bezbożnik wygnał cię samą w ten ziąb z izby?
Dziewczyna stanęła jak wryta wyrwana nagle z zamyślenia
- Ne bezbożnik a ziąb od tygodni nikt nie palił mury przemarzły
- Daj zatem te ciężary poniosę. Nie godzi się by kobieta dźwigała a mężczyzna stał jako ten o bałwan
- i ruchem głowy wskazał koślawe dzieło młokosów .
- Ej, Ja nie z tych…
- No wiesz
- nie dał jej dokończyć - Wieś wyludniona truposze chodzą po ziemi - udawał oburzenie - Ja ze zwykłej troski. Z Bryn nas wysłali na patrol sadyb ludziom pilnować.
- No dobra. Może przesadziłam...
- Już dobrze.
- Powiedział zabierając od dziewczyny drewno - To gdzie to zanieść? - zapytał jakby nigdy nic.
Dziewczyna spojrzała na niego podejrzliwie jednak wskazała kierunek i poszli dalej razem. Całą drogę Ignis paplał zagadywał i słowo po słowie wyciągną z dziewczyny kilka bardziej interesujących informacji o zwyczajach Morheima. Gdy doszli pod jej drzwi uznał że więcej już z niej nic nie wyciągnie. Przez chwilę rozważał podarowanie jej figurki ale już za samo dźwiganie była mu wdzięczna. Pożegnał się i zadowolony ruszył z powrotem do karczmy.

Wracając spotkał Einarra, którego od rana nie było widać w osadzie. Traper z miejsca przywitał się; był w wyraźnie lepszym stanie, niż gdy pierwszy raz się spotkali.
- Co tam się w środku dzieje? Ostatnio duży ruch w Dougan’s Hole, podobno ktoś nowy przyjechał.

- Ci zwiadowcy od palladynów się zjawili. Sama zbieranina. Chcą się z magiem rozmówić. Będzie widowisko.

- Ha! Chętnie samemu zobaczę, chociaż radziłbym trzymać się z daleka, kiedy Morheim zacznie ciskać błyskawicami. - Nie zatrzymywali się, rozmawiając po drodze do “Pełnej Sieci” - Może i sam zamienię z nimi słowo, zanim nadepną na odcisk magowi. Wiesz z której strony przyszli? Południe?

- Nie bardzo. Dosłownie wpadłem na nich jak otwarłem drzwi od karczmy ale wyglądali na potwornie zmarzniętych. Z tym deptaniem to możesz mieć rację bo nim wyszedłem nie słyszałam by mieli na niego jakiś genialny pomysł.


Po wejściu do karzmy odnalazł porucznika dosiadł się do jego stolika by zdać raport i przedstawić tropiciela podróżnym.
- Za wiele to miejscowi nie wiedzą; stary niewiele się udzielał. Natomiast gustował w elfim winie no i za składniki do czarów czy magicznych przedmiotów powinno się go namówić do współpracy bo to zwykle kazał sobie przynosić a od dawna Svena tu już nie było. A… To jest Einarr - zwrócił się do pozostałych i wskazał kciukiem mężczyznę który wszedł razem z nim. - Tutejszy tropiciel.

- Einarr Birgersson - spojrzał na Arnulfa pamiętając, jak ostatnio zapomniał kulturalnego powitania - Nie trzymam z magiem, więc niewiele mogę wam powiedzieć, oprócz tego, byście baczyli na słowa i nie denerwowali go. Jeżeli nie będzie chciał rozmawiać, nie ma co naciskać. Potrafi być nieprzyjemny.

- Ostatni z jakim chcieliśmy rozmawiać, chciał nas przerobić na okładki książek, ale się rozmyślił bo miał zapas skór. Jeśli ten nie będzie chciał nas od razu zamienić w wiewiórki. - Tu spojrzał na Thoga, który to ostatnim razem myślał że jest rudym orzeszkożercą. Półork udał, że nie usłyszał słów wojownika z trawą na głowie. - To już będzie to całkiem niezły start rozmowy. - Podsumował wieści Grzmot. Jakoś tego się spodziewał.

- No, dobrze, ale zanim pójdziemy do tego mruka, wypadałoby mieć z czym, tudzież podreperować nieco nasze zapasy. Wędrowny kupiec zajrzał do miasta, zobaczmy co tam mam ciekawego i co kto będzie miał do zaoferowania w zamian. - Goliat rzucił dość głośno do wszystkich zebranych w karczmie i zaczął wykładać swoje dość mizerne zapasy. - Mara, ubieraj to, nie będziesz z gołym garbem chodzić. - Wyszczerzył się do dziewczyny i podał jej zbroję po Kostrzewie, sprawdził ją na sobie i zdecydowanie była przeznaczona dla kogoś o wiele bardziej gibkiego. Mara popatrzyła na kostrzewową zbroję z wyraźnym obrzydzeniem - dziwnie jej było wkładać zbroję kogoś, kogo nienawidziła; w ostatnich dniach zapewne z wzajemnością.

Potem Grzmot zaczął wykładać rzeczy na stół.
- Doskonały łuk, lekko zużyta cięciwa, ale to drobny uszczerbek w porównaniu do samego łęczyska, którego nie powstydziłyby się elfy. Macie tu kowala? Nie? No dobra, to żelastwo idzie z nami do innych miasteczek jeśli tam będziemy się wybierać, może gdzieś jakiegoś mają. No a teraz dziwy, dziwa i utensylia. - Dorzucił rozkładając cały kram od liny, przez lusterko, po klepsydrę. Nawet żona Czarnego Toma, Leokadia, wyszła z kuchni i z zainteresowaniem zerkała na rozłożone na stołach dobra z pewnym smutkiem w oczach.
- Nie smucić się, nie przejmować, nie pchać za bardzo, dla każdego coś będzie. Skoro widać co mamy, mniej więcej.
- Grzmot nie wyciągał klejnotów na wierzch, nie było sensu kusić tutejszych świecidełkami, o których wiedział, że mogą być dość drogie. - To może teraz czego szukamy… no nie, mówię o rzeczach na wymianę. - Uśmiechnął się spokojnie. - Haczyki, sznurek, prowiant, odzież, posłania, koce, może jakaś zbroja cięższa lub na wymianę po czyimś dziadku a zachowana w należytym stanie. - Goliat spojrzał na sieć, od której nazwę wzięła karczma i przypomniało mu się spotkanie z perytonami. - No, ewentualnie cała sieć, dorzucę kilka zębów perytona. - Tu wyciągnął porwaną w czasie walki sieć, i z kieszeni kilka zębów bestii. - Oferta specjalna, tylko na dziś, pomoc w przenoszeniu ciężkich belek i kamieni. - Grzmot dla prezentacji tego akurat towaru, po prostu chwycił w dłoń stojący obok ciężki stół.

- Zaiste jak na prawdziwym kramie - skomentował Ignis - brakuje tylko mydła różanego. hehe - i roześmiał się - ale ten łuk wielce ciekawy. - Bard przyjrzał się z uwagą broni ale chyba niewiele lepszy niż mój własny - i porównał obydwie sztuki broni. Macie więcej takich niezwykłych rzeczy jak to - wskazał na łęczysko.
- Może… a umiesz stwierdzić co jest czym dokładnie? - Zerknął nieco podejrzliwie na człowieka. Po chwili zaś położył płaszcz na stole. - Wiesz co jest w nim specjalnego? - Podpuszczał go nieco.
- Tyle jedzenia macie, po co wam więcej? - prychnęła Leokadia, z zazdrością patrząc na pachnące pakunki z Ybn. W miejscu, gdzie bieda piszczała zwłaszcza na przednówku, specjały Burra wprost nieprzyzwoicie kuły w oczy.
- Bo jak się za długo idzie, utknie w zamieci czy gdziekolwiek indziej, to to jedyne, co człowieka chroni od zamarznięcia poza może opałem, się najeść. - Przyjrzał się kobiecie dokładniej i wzrokowi jakim pożerała frykasy z Ybn. - Hmm nie wiem jak reszta, ale ja część tych swoich zapasów. - Tu wskazał na coś, co Burro po cichu podgryzał. - Chętnie wymienię na proste zapasy w odpowiednio większej ilości. - Powiedział przebiegle goliat.

- Takie sprawy nie są dla mnie tajemnicą... - bard przybrał teatralnie podniosły głos pomachał nad tkaniną rękoma jakby dym rozganiał podniósł wzrok ku powale, zawiesił głos - e… masz może perłę? - Zapytał z głupawym uśmiechem i znów parskną śmiechem. - Zgrywam się ale tak na poważnie. Do odkrycia właściwości potrzeba składników. I to nie najtańszych. Perły na ten przykład. Jak masz w swojej torbie to już się biorę do roboty.

Goliat zerknął do mieszka z klejnotami i zamieszał jego zawartością, na wysokości, na której nikt poza nim do niego zajrzeć nie mógł. Ocenił krytycznie to co w środku i wsadził go ponownie pod koszulę. - Nie, pereł nie mam, ani nie mamy pod ręką. Chyba że ty lub ktoś inny tutaj masz, wtedy chętnie to przedyskutujemy. - Założył palce na palce, tak że tworzyły trójkącik i przez chwilę pukał nim w usta. - Burro lub Mara musieliby ci zerkać przez ramię kiedy byś to robił jeśli jakieś znajdziemy, mam nadzieję że to rozumiesz. - Uśmiechnął się drapieżnie, zastanawiał się jaki efekt mogło to wywrzeć na kimś, kto jej nie znał, ani nie wiedział do czego dziewczyna jest zdolna. Grzmot jednak ufał że oboje są w stanie wywrzeć odrobinę perswazji czy presji. - Macie tu w jeziorze perły? W sensie czy ktoś może je tutaj mieć. - To pytanie skierował do żony Toma, która najwyraźniej była mocno zainteresowana tym, na co nie do końca było ich stać. Niestety potrząsnęła głową.

- A od ilu byś był skłonny dyskutować? - Zainteresował się bard i gdy żona karczmarza potrząsnęła przecząco głową uśmiechną się szeroko.

- Między pięcioma, a dziesięcioma. - Odparł spokojnie goliat, jakby chodzenie z taką ilością magicznych przedmiotów, o których właściwościach pojęcia nie miał żadnego, było codziennością i czymś najzwyklejszym w świecie.

- Eee… - już miał mu przerwać ale potem tylko przekrzywił głowę a potem pacną się w czoło otwartą dłonią. - za sztukę?

- Od pięciu do dziesięciu pereł gdybyś miał, to moglibyśmy zacząć dyskutować, skoro mówisz że potrzebujesz do tego zaklęcia takiej właśnie perły. Chyba że się z czymś nie zrozumieliśmy. - Odparł Goliat.

- Takim zapasem to ja nie dysponuję - odparł półelf zdziwiony tym że ktoś oczekiwać może chodzenia z workiem pereł na patrol przeciw umarlakom - Ale jak wybierzesz dwa przedmioty to możemy podyskutować o cenie za odkrycie ich natury.

Grzmot zdjął z palca pierścień, który znaleźli w rzeczach po zmiennokształtnym i jego przemianie, a potem wyciągnął z otchłani swoich worków kielich z rżniętego szkła i postawił je przed mężczyzną. - Chyba że ktoś inny chce coś podrzucić i zamienić, zwrócił się do reszty zgromadzonych. - Następnie wyciągnął duży, nieoszlifowany kamień, za który krasnoludy były skłonne zapłacić 50 sztuk złota i ustawił go obok przedmiotów. - Kamień magiczny nie jest dodam. - Grzmot uśmiechnął się lekko.

- I co ja mam z nim zrobić? - zdziwił się Ignis - A za te dwa przedmioty tak z lekka licząc dwie setki może nawet więcej - odparł z miną zawodowego pasera. Przyjrzał się uważnie pierścieniowi i kielichowi zwłaszcza kielichowi podziwiając zdobienia. - Za kielich to będzie sto dwadzieścia a pierścień niech stracę równo stówka.

- Kamień wart jest setkę. Chyba ze faktycznie wolisz biegać z dwoma kilogramami złota w mieszku. - Goliat wzruszył ramionami. - Co powiesz na po sto za kielich i pierścień? Może wolisz ten wspaniały łuk zamiast drugiej setki? - Odparł na propozycję Ignisa.

Bard pokręcił z powątpiewaniem głową.
- Kamień zaiste ładny ale to i tak niecała połowa wartości. A łuk musiał by być lepszy niż mój, a ten nawet nie jest kompletny. Co jak co, wolę złoto. No ale jak nie jesteś zainteresowany. Cóż może więcej szczęścia będziesz mieć z starym prykiem. - Ignis wolał nie przedłużać. Ani mu wielkolud swat ani brat a wolał go nie drażnić targowaniem się.

- W takim razie co powiesz na kamień i sto dziesieć sztuk złota? - Grzmot podejrzewał że łuk, który nie był zbyt ciężki, da radę spokojnie sprzedać za lepszą cenę w Bryn, do którego prawdopodobnie się mieli i tak wybrać w dość niedługim czasie. Na dodatek, miał tam szanse najpierw kupić cięciwę, co wybiłoby człowiekowi z ręki argument na temat łuku.

- No to to jest koszt samych składników a za robociznę to dziękuję? - Ignis spojrzał na wielkoluda i wtedy go olśniło. - Same perły kosztują dwie setki o ile kupiec nie będzie chciał podbić ceny. I bądź tu dobry dla ludzi w potrzebie. - odparł smętnie. - ale niech będzie moja strata. Złoto i powiem ci co to za pierścień nosiłeś na palcu.

- A kto przy sobie tyle złota nosi, żeby za oba zapłacić. - Odparł z uśmiechem Grzmot. Następnie wyciągnął dwa różne mieszki i wyciągnął z nich prawie wszystkie monety, odliczając sto sztuk złota. W końcu tyle na początku wołał mężczyzna za identyfikację pierścienia. - Mara, zerkniesz na niego okiem kiedy będzie sprawdzał pierścień? - Następnie puścił do niej oko i przesunął pierścień w stronę Ignisa. Mara przybrała wszechwiedzącą minę i stanęła obok Ignisa, który z trudem powstrzymał się przed zatkaniem nosa. Panience zdecydowanie przydałaby się dłuuuga kąpiel. I wyjęcie z włosów kości, piór… generalnie wszystkiego.

Ignis wyraźnie był zaitrygowany wielkoludem; nie wyglądał na bystrego a targował się iście z kupieckim zapamiętaniem. Westchną z rezygnacją koniec końców to tylko złoto; sprzeda kota to sobie odbije. I jak za sprawą zaklęcia rozpromienił się.

- Skoro tak mówisz. - Barbarzyńca uśmiechnął się do mężczyzny i zdjął z pleców swój dwuręczny miecz. Nie różnił się on w zasadzie od zwykłych okazów tego oręża prawie niczym. Może poza wielkością. Z tego co było widać, dwuręczny to on był, ale raczej dla giganta. Grzmot poklepał schowany oręż. - Jestem pewien że można ci w tej kwestii zaufać. - Dodał.

- Zatem do dzieła. - Ignis chwycił przedmiot w ręce i zamkną go w dłoniach przez chwilę potem zbliżył do ust i pochuchał w dłonie. - Uuu… to potrwa nieco dłużej… i nie na trzeźwo - uśmiechnął się szelmowsko do wojownika. Zakrzątał się winem potem piórem pilnikiem i perłą ponownie usiadł przy stole gdzie dobił targu i zaczął cicho nucić monotonną melodię. Nad pustym kielichem zaczął ostrożnie obrabiać perłę pilnikiem uważając by wszystkie opiłki trafiły do kielicha. Potem wypełnił go winem i ostrożnie zamieszał. Zadowolony zaczął powoli wypijać trunek co jakiś czas maczając nad kielichem rękoma to udając że wącha “opary” niby unoszące się z naczynia to znów je rozganiał i popijał ponownie. Ostatnim łykiem ostentacyjnie wypłukał gardło i przełkną. Ponownie chwycił przedmiot i nadal śpiewając to nucąc skupił się na pierścieniu. Dziwna pieśń barda zdawała się wpadać w rezonans z wszelkim magicznym sprzętem w okolicy. W pewnym momencie pierścień naprawdę zaczął wibrować w rękach barda. Przez chwilę nawet lekko emitował białoszarym światłem potem blask skupił się na misternie wyrzezanych piórach które zaczęły się poruszać jakby pierścień miał wzlecieć. Mara przyglądała się cały czas z zainteresowaniem. Nagle Ignis zbliżył pierścień do ust i gwałtownie wciągną powietrze. Przedmiot przestał świecić i znów wyglądał jak zwykła złota obrączka. Ignis chwycił pierścień w dwa palce i spojrzał na niego pod światło.
- Heh… przydatne maleństwo. Ale nosić niezidentyfikowane ustrojstwo na palcu. Nie każdy nazwał by to odwagą. - powiedział złowróżbnie. - No teraz możesz bezpiecznie to nosić.

- Może nie, niektórzy by to nazwali czysta głupotą. - Zgodził się Grzmot, nie wyjaśniając skąd dokładnie miał pierścień. Skoro zmiennokształtny łatwo się go pozbył, to znaczyło ze i goliat pewnie by to równie łatwo zrobi.

- To maleństwo - nadal podziwiał szlify na pierścieniu - to pierścień z czarem ‘spadające piórko'. Skaczesz a on ratuje ci życie.

- Hmm. - Mruknął cicho przyglądając się obrączce na swoim palcu. W duchu zaś skakał z radości. Coś takiego na górskich szlakach nie tylko mogło ratować życie, ale miało i wiele, wiele innych zastosowań. Nie wspominając już o tym, że nie musiał się martwić w żaden sposób oderwaniem od skalnej ściany przy wspinaczce. - Przyda się. - Starał się opanować swoje emocje.

- Szczęście że klątwy nie było na tym. Dajmy na to z alchemicznym klejem. Zakładasz i pierścień schodzi od razu z palcem albo pierwsza rzecz którą chwycisz już zostaje w ręce. - ale widząc minę wojownika który robił wszystko by się nie uśmiechnąć dodał. - watro było wydać te sto złociszy?

- Warto, warto, macie tam coś jeszcze gdzieś pochowane? -Zwrócił się do reszty towarzyszy. - Może kielich lub coś innego uda się rozgryźć zanim pójdziemy do starego pryka. - Powiedział do reszty swoich towarzyszy.

- Dzwonek mam - Mara wyciągnęła z torby nieduży przedmiot. - Ale myślę, że powinniśmy odwiedzić Morheima zanim się ściemni - spojrzała na Tibora, który niecierpliwie kręcił młynka palcami. Noc oznaczała zapewne kolejną walkę z nieumarłymi i zanim to nastąpi młody kapłan chciał się dowiedzieć jak najwięcej o pladze.
 
__________________
Jak ludzie gadają za twoimi plecami, to puść im bąka.
harry_p jest offline  
Stary 05-03-2015, 10:26   #247
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
W czasie gdy bard śpiewał i czarował Grzmot kontynuował targi.
- Ktoś czymś zainteresowany? Jeśli nie, może ktoś inny z miasteczka będzie. - Rzucił do żony Toma, nie miał ochoty rozkładać wszystkiego kilka razy, a karczma zdawała się do tego dobrym miejscem. - Ma ktoś tu gdzieś… łopatę?
Czarny Tom tylko parsknął śmiechem.
- Może będę miał jakąś zbędną. Ale nie sądzę, by kogoś zainteresowały te graty; no, może lina, toporek czy rękawice… Toporek mogę wymienić za łopatę - dodał po krótkim namyśle.
- Jest twój w takim razie, łopata mi pewnie będzie potrzebna bardziej niż drugi toporek. - Powiedział podając go karczmarzowi. Tamten przyniósł łopatę i przedmioty zmieniły właścicieli. - Co do reszty, nawet jeśli kogoś zainteresuje tylko kilka drobiazgów, to dla mnie lepiej. Wiadomo że nie każdy będzie chciał wszystko, a mam za duży bałagan w worku żeby wszystko trzymać. - Grzmot, mimo że obok niego leżał wielki miecz, uśmiechał się jakby uspokajająco.Czarny Tom prychnął tylko; zielonowłosy przybysz nie wydawał się robić na nim wielkiego wrażenia. Cóż, po hordach nieumarłych co noc chyba mało co robiło. Albo trzymał pozory, jak to karczmarz. Koniec końców odkupił jeszcze linę i bukłaki, rzucając przy okazji koszt pobytu w gospodzie. Wyglądało na to, że wyszli na zero. Za to za część poszukiwanych przez Grzmota przedmiotów musieli zapłacić 14 sztuk złota i nic nie pomogło varowe targowanie - osadnicy cenili swoje zasoby i znali desperację osób podróżujących przez mroźną tundrę Doliny.

- Wy obnośnymi kupcami jesteście, że tyle gratów ze sobą dźwigacie? - Szczerze zdziwiony wypalił Einarr przy okazji krótkiej pauzy. Jak na zwiadowców, sporo się dociążali, ale nie chcąc podważać ich kompetencji, szybko dodał.
- Powiedzcie mi, jak sprawa z nieumarłymi w stronach z których przyjechaliście? Tutaj strach wyjść po opał czasami, a każdej nocy oblegani jesteśmy przez nieumarłych. Te bardziej podłe gatunki.
- Silni jesteśmy - Tibor wyjaśnił zwiadowcy. - Ale poćwiczyć starczy i bez problemu da się wziąć co nieco na grzbiet. Co do nieumarłych to do tej pory pierwsza fala była najgorsza, atakując z zaskoczenia. Teraz ludziska nauczyli się co robić, większość tych materialnych została wybita… przynajmniej tak się wydaje. Z niematerialnymi sprawa jest gorsza, ale w większości chyba zostały odegnane albo ciągną w te strony - dodał ciszej, by tylko Einarr usłyszał i popatrzył po gospodarzu i jego rodzinie. - Przykro mi, ale to jeszcze nie koniec.
Kapłanowi odpowiedziało tylko smutne pokiwanie głową, jeżeli ktoś tutaj wiedział o nadciągających nieumarłych, to właśnie był to traper. Co noc miał z nimi nieprzyjemność się spotkać, na szczęście nie oko w oko. Wieść o tym, jakoby ciągnęło ich do tego konkretnego miejsca była niepokojąca, nigdy nie miał okazji zaciągnąć o tym informacji.

Burro skorzystał z przerwy w rozmowie i zaczął negocjacje w temacie zakupu mąki na ciastka dla Morheima. Czarny Tom był nie w ciemię bity, a i drużyna cicho nie rozmawiała, totez wiedząc na co im mąka targował się ostro - zwłaszcza że Leokadia odciągnęła go wcześniej na bok i coś tam mu klarowała do ucha. Skutkiem tego Burro musiał pozbyć się resztki strucli, połowy piernika pełnego bakalii (rzeczy niespotykanej w Dougan’s Hole), jedne trzeciej kutii oraz pęta aromatycznej kiełbasy z dzika. Z dobytku Grzmota zniknęło zaś stalowe lusterko. Burro dostał jednak kilo mąki - dość by napiec nie tylko ciastek - oraz pozwolenie na użycie leokadiowej kuchni. Gospodyni aż oczy błyszczały z ciekawości cóż to za niezwykłe frykasy wyciągnie z torby osobliwy gość, oraz jakim to wypiekiem się popisze. Niziołek nie tracił zresztą czasu i zaraz ruszył na tył gospody, prowadzony przez panią domu.

Targi były ostre. Niziołek dwa razy wychodził obrażony z gospody, wrzeszczał o pomstę do niebios, płakał że żywcem go chcę tu obrabować i że to rozbój w biały dzień, że przez tego zbója jego dziatki z głodu pomrą! No widział kto takie zdzierstwo? Za kilo mąki? Eh przyjdziesz ty bratku do Werbeny to ci policzę nawet za powietrze którym będziesz pod moim dachem oddychał. Półgroszek za wdech, bodaj byś się rozpękł łobuzie i pazerna pało.
No ale w końcu trochę Var pomógł i wreszcie można było przystąpić do dzieła. Gospodyni jak już się rozochociła to dorzuciła jeszcze masła i mleka, widząc jak ze znawstwem Burro zabiera się do roboty. Nakręcił w makutrze i naopowiadał jej w międzyczasie całą czapkę. Niziołek lubił mieć towarzystwo w kuchni. Niektórzy to wolą jak im przez ramię nikt nie zagląda i sekretów nie wypatruje, ale dla Burra było to nie do pomyślenia. No przecież nie dla siebie tylko gotuje ale aby innym radość dać. No to po co jakieś tajemnice z tego robić? Zresztą od dawien dawna zaplanował sobie, że jak już przyjdzie statecznie w domu osiąść i skończą się te włóczęgi (No bo odkąd wyruszył w świat właśnie za światowego wędrowca się miał) - to swoje memuary spisze i Wielką Księgę Kucharską co ją targa w plecaku każe skrybom sto razy przepisać.

Tak więc zanim ciastka powędrowały do pieca, Leokadia zdążyła się dowiedzieć że to stary rodzinny przepis, a wanilia to jego autorski dodatek. Została ostrzeżona żeby czasem babci Livii Butterbur o tym nie wspominać, bo starowinka uchodząca za konserwatywną wyrocznię w tych sprawach sprała by go chochlą.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 05-03-2015, 10:28   #248
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Trzeci. Dziesięć Miast. 22 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni

Dougan’s Hole
22 Tarsakh, popołudnie


Drużyna powoli tajała w “Pełnej sieci”, a wraz z ciepłem i pełnym brzuchem wracała chęć do działania. No, może chęć to za dużo powiedziane, ale wszyscy czuli, że czas ich gna; zwłaszcza Tibor. Listy od stęsknionych rodzin były tego dobitnym przypomnieniem. Zmarnowali wiele dni na pieszą wędrówkę do Dekapolis; kto wie co przez ten czas zyskali hipotetyczni poplecznicy Korferona lub złotooka bestia?
Tibor spróbował ostrożnie wypytać się o samotnych jeźdźców, lecz nie uzyskał satysfakcjonującej odpowiedzi. W czasie, w którym - wedle obliczeń kapłana - złotooki mógł dotrzeć do Dougan’s Hole przez osadę przechodziło Keldabe, a nikt z rozmówców nie wiedział kto powinien, a kto nie powinien wędrować z plemieniem. Nikt tez nie rozmawiał z barbarzyńcami. Czy potwór mógł niepostrzeżenie dołączyć do plemienia? W Dolinie Żywej Wody wykazał się zarówno sprytem, jak i zdolnościami magicznymi i ponadprzeciętną siłą. Oszukiwanie Żmij przez kilka dni wędrówki leżało w zakresie jego możliwości…
Burro ucieszył się z informacji, że przez osadę przechodził także oddział krasnoludzkich poszukiwaczy. Co prawda nic to nie zmieniało w sytuacji drużyny, ale jakoś tak lepiej się poczuł; podobnie zresztą jak na informacje Elethieny o spokoju na południu i możliwych paladyńskich posiłkach. Może uda się szybko rozwiązać problem i będzie mógł wrócić do domu…?

Wreszcie zbędne przedmioty zostały sprzedane, potrzebne zakupione, wypieki parowały na dużej drewnianej tacy wydzielając smakowity zapach, a wabiki na Morheima w postaci resztek smakołyków Carrie, burrowej nalewki oraz magicznych utensyliów zostały zapakowane do samonośki. Drużyna wyszła z gospody, a Arnulf, Ignis i Einarr następowali im na pięty. Tibor nie był zachwycony (w końcu drużyna miała swoje tajemnice), jednak nie miał argumentów by się ich pozbyć. Zresztą obecność znanych czarodziejowi osób mogła być jakimś atutem… Chyba. I tak nie wiedzieli gdzie mieszka stary zrzęda. Wędrując wszyscy czuli na sobie wzrok mieszkańców osady. Mara nie wiedziała czy plotka o ich “wyprawie na maga” już się rozniosła, czy ludzie byli tylko ciekawi nowoprzybyłych; mimo to trzymała Strzygę przy nodze. Wilkowi wcale się to nie podobało, zwłaszcza że Fereng biegał luzem, radośnie chłonąc okoliczne zapachy.
- To tu - rzekł Einarr wskazując parterowy dom z wysokim poddaszem na południowym skraju osady, z widokiem na Dwadzieścia Kamieni Thruuna. Dom posiadał dwa czy trzy małe okna, jak wszędzie tu osłonięte rybimi pęcherzami; jednak w dachu posiadał spore klapy otwierane od wewnątrz, w których mógł zmieścić się człowiek. Nad drzwiami również takowa była, tylko mniejsza. Trapera zmierziło na samą myśl o tym, że zaraz usłyszy skrzeki osobliwego, magowego lokaja.
- Goście przodem - Arnulf wskazał ręką na drzwi i odsunął się nieco. Był ciekaw jak ybnijczycy poradzą sobie ze starym pierdzielem. Grzmot natomiast nie miał żadnych oporów - podszedł do drzwi i załomotał tak, że chata niemal zatrzęsła się w posadach. Burro aż skulił się na takie obcesowe entree, lecz - zapewne dzięki temu właśnie - chwilę później klapka nad drzwiami uchyliła się i oczom zebranych ukazało się oblicze paskudnej maszkary, nie ustępującej w niczym “urodzie” okrucieńców.
- Znowu ty?! - warknął imp spoglądając z nienawiścią na Arnulfa, po czym potoczył wzrokiem po zebranych przed domem osobach. - I kogo niby przywlokłeś, komitet powitalny, czy orkiestrę? - łypnął na Ignisa, który dyskretnie zatykał sobie uszy. Głos demona brzmiał jak drapanie pazurami po szkle. - Mistrz spi w dzień, mówiłem czy nie? ŚPI! Nie dociera? - wrzasnął. - Won, wynocha i fora ze dwora bo psami poszczuję! Piekielnymi! - zapluł się, z satysfakcją patrząc jak wilk i mabari kulą się przy nogach swoich państwa.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 08-03-2015 o 13:24.
Sayane jest offline  
Stary 05-03-2015, 10:58   #249
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Arnulf przezornie stanął trochę z boku, w razie gdyby chowaniec czarodzieja szykował jakąś paskudną niespodziankę. Wojownikowi na widok maszkary cierpła skóra na plecach i najchętniej naszpikowałby plugastwo oszczepami, ale to nie ułatwiłoby kontaktów z czarodziejem. - Sprawę mają do Morheima i lepiej go obudź. Ostatnio nie miał za wielu klientów, więc zarobkiem i poczęstunkiem pewnie nie pogardzi? - unikał kontaktu wzrokowego ze ścierwem, pomny tego co mówił Czarny Tom.
- A co on pies, żeby na żarcie się rzucać? Zresztą w tej pipidówie i tak nie ma na co złota wydawać; nawet dziewek tu nie uświadczy… - prychnął imp, po czym z przeczącym słowom zainteresowaniem pociagnął nosem. - No, to czego chcecie? - spytał, zawieszając wzrok na torbach nowoprzybyłych. - Nie będę sterczał tu cały dzień.
- Porozmawiać z czarodziejem i przekazać mu kilka dość ważnych informacji, ale pewnie, możesz mu później sam powiedzieć że ktoś, kto może wiedzieć na temat plagi i paru innych ciekawie nieciekawych rzeczy był, ale ich niegrzecznie wyprosiłeś. - Rzucił goliat czyszcząc sobie paznokcie sztyletem, z zimnego żelaza. - No i oczywiście nie zapomnij wtedy dodać, że kucharz prosto z Ybn upichcił coś specjalnie dla niego, ale go przepędziłeś. - Wzruszył ramionami, kontynuując swoje małe przedstawienie.
- Ciekawie niezwykła ta twoja przemowa - przedrzeźnił go imp. - Z truposzami Morheim świetnie sobie radzi i bez waszych informacyji - nadął się, ale Grzmot zauważył, że bez zbytniego przekonania. Podczas wędrówki do chaty maga Arnulf przedstawił drużynie sytuację w Dekapolis od czasu zaćmienia i wyglądało na to, że obecnie to głównie Dougan’s Hole ma problem z nieumarłymi. W większości miast, z których otrzymali informacje wstawały jedynie “świeże” trupy, a nowe nie atakowały już wcale.
Grzmot miał swoją teorię, którą miał zamiar zabić gwoździa Morhaimowi, jak i w zasadzie całej drużynie, bo nie podzielił się tym przemyśleniem z nikim. - Wiem, ćwiczyłem ją przez ostatni dekadzień. - Odparł głucho, patrząc z góry na chowańca maga. - To jak? Zapowiesz nas? Nie chciałbym wchodzić znowu do domu maga jak w Czarnym Lesie, jak są jeszcze w szlafmycy, to mają diabelsko podłe humory.- Uśmiechnał się szeroko.

Młody Oestergaard czekał w milczeniu na koniec tych uprzejmości. Jego ród nie gustował w przekrzykiwaniu się, skoro Var wziął na siebie ciężar uzyskania posłuchania - nie miał nic przeciwko temu. Mechanicznymi gestami gładził sierść mabari i przyglądał się impowi. Podobno chowaniec musiał odpowiadać usposobieniem i naturą właścicielowi - więc to też o czymś mówiło.

Bard przysłuchiwał się zaś z uwagą rozmowie i z każdym kolejnym zdaniem utwierdzał się w przekonaniu że osiłek miną się z powołaniem. Jako kupiec zbił by fortunę i mógł śmiało obrastać w tłuszcz. W pewnym momencie spróbował sobie nawet go wyobrazić pulchnego niczym bobas z wielgachnym mieczem, a że miał bogata wyobraźnie parskną śmiechem jak tylko osiłek skończył mówić.
- Nie, nie nie... kontynuuj. - szybko dodał gdy barbarzyńca się odwrócił.
“Będę musiał to wyrzeźbić” obiecał sobie solennie “tylko gdzie ja znajdę odpowiednio szeroki kawałek drewna” zaczął się na poważnie zastanawiać.
- Mówisz? - ucieszył się natomiast demon. Nieoczekiwanie oczy aż zaświeciły mu się na myśl o rozróbie z kimś ciut ciekawszym niż śmierdzące zwłoki.
- Pewnie, a jeszcze podlejsze jak mu przy okazji strucla ucieknie sprzed nosa, taka świeża, parująca, prosto z pieca… - Grzmot zawiesił głos, dalej spokojnie czyszcząc paznokcie.
- Mówiłem, że to nie pies… - obruszył się znów imp, ale jakoś słabiej. - Dawaj spróbować - zażądał naraz. - Śmieciami go karmić nie będziecie!
- Śmieciami? Burro, ukrój no kawałek, byle nie za duży, w końcu to na spróbowanie. - Grzmot zwrócił się do niziołka bezpiecznie oddzielonego nogą barbarzyńcy od impa. Następnie przejął kawałek i podał go chowańcowi czarodzieja. Podejrzewał że przy tym, co tutaj zwykle serwowano, rzuci się na łakocie niczym wspomniany wcześniej pies na kiełbasę. Schował jednak wcześniej sztylet, którym do tej pory się bawił i podsunął wyciągniętą dłoń, wraz z kawałkiem ciasta tuż przed impa. Ogon impa świsnął szybciej niż goliat zdołał dojrzeć i strucla znalazła się w pysku stwora.
- Ble, ohydnie słodkie… No i co, to tyle? Jedna mała strucelka w zamian za widzenie z Wielkim Morheimem? - prychnął imp.
Burro zatrząsł się cały, poczerwieniał na pysku i postąpił krok ewidentnie szykując się do kułacznego boju. Maszkara przebrzydła zaraz odszczeka to wszystko. Grzmot jednak tylko spojrzał na niego groźnie i osadził kucharza w miejscu. Za to wielkolud sięgnął po impa, gdy ten pochłaniał struclę, łapiąc malucha w dłoń. - Nie, oczywiście że nie, strucle dla niego, dla ciebie tylko na spróbowanie mój drogi. - Powiedział kiedy jego ręka była jeszcze w drodze do dziwnego stworzenia.
- Ty bezczelny gadzie - warknął imp i z całych sił wbił Grzmotowi kolec jadowy w policzek. - Puszczaj, albo wbiję ci go w oko i nie dotykaj mnie więcej - wrzasnął, wbijając wzrok w adwersarza, ale Grzmot zacisnął mocno dłoń. Tak jak to on potrafił. Nie był pewien czy stworek oddycha, ale na pewno miał w sobie jakieś kości, a taki ścisk solidnie mógł im zagrozić.
- Zrób to jeszcze raz, a cię zgniotę, albo tobą grzmotnę o te drzwi, jakem Grzmot. - Warknął barbarzyńca. - Po dobroci chciałem. - Odpowiedział wzrokiem maluchowi trzymanemu w dłoni.
- Jaka to dobroć jak uczciwego impa z domu na mróz wywlekasz?! - chrypnał przyduszony chowaniec.
- Chciałem cię obok placka posadzić, całego… - Odparł Grzmot. - To nie dobroć? - Goliat zmarszczył czoło w lekkim namyśle.
- Puścisz czy nie? - chrypnął imp.
- Pewnie że puszczę, a zaanonsujesz nas? Obiecuję cię więcej nie łapać. - Odparł Grzmot. Nie wspominał przy tym nic o nie miażdżeniu korbaczem czy czymś podobnym. Niziołek pokiwał zadowolony głową. No, na Grzmota to zawsze można liczyć. W sumie jednak wolałby, żeby udusił tego dziada już na amen, ale nich już będzie.
- Nie poddam się terrorowi byle olbrzyma - pisnął imp (choć ze względu na przyduszenie zabrzmiało to nieco żałośnie) i ponowił atak celując w oko goliata. Ten jednak był przygotowany i kolec minął jego twarz o kilka centymetrów.
- Zrób to jeszcze raz, a, wcisnę w śnieg i zaleję wodą. Potem poczekam aż zamarzniesz piękną grubą skorupką. Rozumiemy się? Nie chcę ci zrobić krzywdy. - Co prawda bycie przetrzymywanym w dłoni goliata raczej nie uspokajało, ale trzeba było przyznać, że imp jeszcze nie skończył jako marmolada a Grzmot wcale się tak mocno nie przykładał do tego, żeby pozbawić malucha życia.
- Spróbuj tylko a Morheim przerobi cię na pomnik i wsadzi pomiędzy te durne kamole w kręgu - zapieklił się imp wywijając ogonem. Jednak wraz z niepowodzeniem kolejnych prób wyraźnie tracił pewność siebie.
- Zamieniony w posąg w kręgu? To prawie jak nieśmiertelny, nieważne że martwy. - Uśmiechnął się szeroko do impa. - A teraz idź mu powiedz że musimy się z nim widzieć, bo wiemy o złotookiej grozie o tysiącu kształtów zmierzającej w stronę dolin. - Wyszeptał cichutko, tak, że tylko imp był w stanie go usłyszeć. - Placek też będzie. - Kiedy tylko to zrobił, odwrócił dłoń i rozłożył ją tak, że chowaniec swobodnie na niej leżał.
- Kretyn! Wielki a głupi! Lodowa małpa! - rozdarł się demon rozprostowując wymięte skrzydła i wzlatując w powietrze, po czym zaczał rzucać stekiem kolejnych, coraz to bardziej wymyślnych obelg w kierunku Grzmota i wszystkich obecnych. Mógłby tak pewnie długo, gdyby naraz drzwi nie rozwarły się i nie wytchnęła z nich rozczochrana głowa starego i bardzo wkurzonego mężczyzny.
- Zamkniesz się wreszcie, ty piekielny wypierdku, czy nie?! - wrzasnął chrapliwie starzec. - Ile razy ci mam powtarzać, żebyś przeganiał natrętów po cichu, cholerniku jeden?! We własnym domu człowiek się wyspać nie może, bo skrzeczysz jak zarzynany goblin!
Mag jak zwykle operował językiem, że uszy więdły, nie dziwota, że sobie niewiasty nie znalazł. Einarrowi, chociaż samemu bardzo kulturalny nie był, jeszcze sporo brakowało do starego, zapewne przychodzi z wiekiem. Ciarki go przeszły na myśl, że kiedyś samemu przyjdzie mu tak stetryczeć.

Ignis pamiętając stek obelg jakie słyszał co wieczór w trakcie walki gdy robił co mógł by wesprzeć walczących przezornie trzymał się nieco z tyłu. Ni to żeby wyzwiska robiły na nim wrażenie ale był ciekawy czy stary mag wykaże się jakąś kreatywności pod adresem nowych czy odśpiewa swój stary repertuar zmieniając tylko adresatów. Gdy mag otwarł drzwi i wydarł się na pokurcza Ignis szturchną zwiadowce łokciem.
- Dobrze mu idzie. Wywabił niedźwiedzia z gawry.
Już miał zagadać maga w stylu “O jesteś a już ludzie gadali że ze starości to już przyrosłeś do wyrka” ale stwierdził że na uprzejmości będzie czas jak załatwią co trzeba.
- Klientów i gości prowadzimy. Dawno tu nikogo nie było a oni nie z pustymi rękami się zjawiają. - zwrócił się do maga wyłaniając się z za pleców barbarzyńcy. Na na noc zostają to i z truposzami pójdzie szybciej to i snu w nocy uda się coś więcej zaznać. - Zagaił tonem zawodowego handlarza.
- Widzę, że nie puste, rękawice w nich mają; a ten to nawet psa, na potrawkę zapewne - wskazał na Tibora głaszczącego mabari. - Każdy głupi co w tundrze jakiś rupieć znajdzie to myśli, że magiczny od razu i do czarodzieja leci mało nóg z dupy nie gubiąc. Jakby perły na drzewach rosły. No! - wrzasnął nagle do impa, aż Burro podskoczył. - Mają czy nie mają? Tylko prawdę gadaj, bo na gulasz przerobię!
- Mają… - ponuro burknął demon, który zachowawczo przysiadł na rynnie. Najwyraźniej nie uśmiechało mu się wpuszczanie nieproszonych gości do chaty, ale nie śmiał przeciwstawić się właścicielowi. - Świecą się jak psu jajca. I struclę też mają.
- Struclę, powiadasz? A słodka aby? - zainteresował się Morheim, po czym zmierzył zebranych wzrokiem. - No, mówcie czego chcecie! Kot wam język zeżarł, że gównopiejek musi za was gadać?
- O zmiennokształtnych i truposzach chcecie na zimnicy gadać? - Zapytał Grzmot spokojnie.
- Mój towarzysz dobrze mówi - odezwał się Oestergaard. - Pozwólcie że wejdziemy do środka, rozdziejemy się i siądziemy przy stole z czymś słodkim. Nam wszystkim się to przyda.
- A co mnie wasza wygoda obchodzi - prychnął mag. - Trupy już widziałem, a likantropy gówno mnie interesują. Myślałem, że interes macie, a nie jak baby plotkowac przy cieście chcecie - od tego jest gospoda.
- O uczniach Korferona też chcielibyście w gospodzie plotkować? - zapytał Tibor spokojnie, choć i cicho. - Jeden podobno na wprost was mieszkał kilka zim temu. A jest ich i więcej.
Grzmot zaś począł wyciągać na wierzch niezidentyfikowane przedmioty, które jego towarzysze ocenili jako magiczne.
- Nic nie wiem na ten temat, nic! - odparł Morheim, podkreślając swe słowa zamaszystym gestem dłoni.
- Oczywiście - zgodził się uprzejmie Tibor. - Dlatego ostrzec przyszliśmy - dodał. - Na wszelki wypadek. Założyliśmy, panie, że byłbyś tym zainteresowany.



Morheim zmrużył oczy i przez chwilę w milczeniu ponuro przyglądał się sprytnemu szesnastolatkowi.
- Dobrzy czy niedobrzy? - wrzasnął naraz. Burro już miał się obruszyć pewien, że to o jego wypiekach mowa, ale imp był szybszy.
-Ujdą - odparł. Morheim pomedytował jeszcze chwilę; końcu otwarł drzwi nieco szerzej i rzekł: Nie byłbym zainteresowany. Ale struclą jestem. I tym czymś, co tam pachnie z niziołowej tacy. A niech niesmaczne będzie, to na zbity pysk wywalę i impem poszczuję - ostrzegł, a demon znacząco wywinął ogonem. Najwyraźniej obecność maga przywróciła pokrace pewność siebie, mimo że goście stanowili znaczącą przewagę liczebną. Niziołek zaś zrobił się jeszcze bardziej czerwony. Jeszcze chwila i ten dziadyga dostanie tą tacą przez łeb. To ja się staram, targuję, ciastka piekę, a on jak psy na zimnicy wypytuje i do domu puszczać nie chce. Co za ludzie, co za czasy. Sprawdził czy jest jeszcze bezpieczny za nogą Vara, czy czasem słuszny gniew i oburzenie nie spowodowały że wysforował się na bardziej odkrytą pozycję.
Zwiastun Świtu westchnął w duchu, ale w końcu osiągnęli przynajmniej trochę więcej od paladynów więc nie było powodów do narzekania.
- Nasz towarzysz specjalnie się postarał - odparł. - Jestem Tibor Oestergaard, to Var zwany Grzmotem, Burro i Mara, nie wiem czy znasz, panie, Arnulfa Lothbroka, Ignisa i Einarra - wskazał. Po czym wszedł do środka, a za nim reszta.
- Więcej was matka nie miała, wszyscyście tu potrzebni? - burczał czarodziej widząc, jak cała hałastra pakuje mu się do izby. Na końcu wleciał demon i usadziwszy się pod sufitem czujnie obserwował nieproszonych gości; zwłaszcza Grzmota.
- To ja przy okazji zagram coś na skołatane nerwy coby lepiej smakowało. - pośpiesznie ofiarował swe usługi bard przekraczając próg domu.
- A spróbuj tylko, mieszańcu - warknął mag. - Myślisz, że nie wiem że się magią - pożalcie się bogowie - parasz w tym swoim wyciu?
-O nie mój panie granie do kotleta to prawdziwa sztuka. Delikatna wykwintna jak wino musi pasować do każdego kęsa kalanie magią było by jak podanie białego wina do pieczonej dziczyzny ze śliwką...
- To milcz i się nie odzywaj, bo kijem przywalę - doradził mu gospodarz.
“To jakiś krewny Kostrzewy, jak mi podwieczorek miły”. Niziołek przekroczył próg i od razu zaczął się rozglądać ciekawie.
- Taki afront… - powiedział cicho teatralnie płaczliwym tonem, zrobił urażoną minę zarzucił płaszczem jakby się obraził i chciał odejść ale zrobił obrót o 360 stopni i jako ostatni wszedł do chaty.
- Chciałbym dodać Ignis to mój pseudonim artystyczny jestem… - zwrócił się do Tibora ale nie dokończył bo wszyscy - zresztą on sam też - zaczęli się ciekawie rozglądać po domostwie.Einarr zaś stanął pod ścianą, starając się nie szturchnąć niczego z dobytku maga, nie on był tutaj pertraktować, więc nie miał zamiaru zajmować miejsca lub być blisko, gdyby sytuacja się zaostrzyła. Chociaż większość swojego życia spędził w tym mieście, nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek gościł u Morheima, nawet za żywotu ojca; niech Mu ziemia lekką będzie.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...

Ostatnio edytowane przez Plomiennoluski : 05-03-2015 o 14:27. Powód: Bo wielkość ma znaczenie
Plomiennoluski jest offline  
Stary 05-03-2015, 13:27   #250
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Chata Morheima

Dobytku czarodziej nie miał wiele, a to co miał było w stanie wskazującym na mocne zużycie oraz bardziej niż sporadyczne spotkania ze ścierką, ługiem i wodą. Duży stół, cztery zydle, dwie spore skrzynie i łóżko za przepierzeniem stanowiły większość wyposażenia izby. Wrażenie robił jedynie duży piec z szerokim zapieckiem i częścią do pieczenia chleba, który zwrócił uwagę Burra. Nawet Czarny Tom takiego nie miał. Albo mag odziedziczył chatę piekarza, albo był nie tylko smakoszem. Wokół piętrzyły się garnki, patelnie i inne kucharskie utensylia (stosunkowo czyste) oraz niewielka dzierża. Nie wspominając oczywiście o stosie drewna, pieńku i siekierce, niezidentyfikowanych ziołach oraz stosach szmat wiszących i leżących wokoło.

- No to siadajcie… albo stójcie; i tak nie mam tylu stołków - Morheim wskazał na pokaźny stół i jego okolice, po czym sam podszedł do paleniska po drugiej stronie izby i roztarł skostniałe dłonie, spozierając podejrzliwie na zebraną gromadę. Tibor nie mógł nie zauważyć licznych mieszków zwisających mu u skórzanego pasa; a i strój (przypominający raczej narzucone na siebie ciepłe łachmany) wydawał się mieć wiele kieszeni. - No gadajcie, o co chodzi, nie stójcie jak kołki!
- Proszę się częstować. - Kucharz wyciągnął tacę przed siebie, wyraźnie naburmuszony. Nie dodał żadnego epitetu, choć znał kilka podsłuchanych od Agrada, że poszło by magusowi w pięty. Pamiętał jednak po co tu przyszli i zamierzał być skałą. Jak Pan Góra. Żadne obelgi, powątpiewania w jego kulinarne talenty nie wywrą żadnego wrażenia. A wrzeszczeć, kląć i miotać klątwy zacznie dopiero jak stąd wyjdą.
Morheim niuchnął, sięgnął po jedno ciastko i podejrzliwie spróbował.
- Ty też - burknął do niziołka, któremu z oburzenia, że go o trucicielstwo podejrzewają mało wypiek w gardle nie stanął. Czarodziej żuł, żuł i smakował, po czym sięgnął po następne, a potem po marne resztki strucli. Tymczasem Var wykładał na stół niezidentyfikowane utensylia, a Innocenty ciekawie wyciągał głowę w ich stronę.
- To co, mam wam te graty zidentyfikować? Czy zutylizować? - spytał w końcu Morheim zlizując okruchy z palców, a jego głos stał się o ton bardziej przyjazny.
- Przydałoby się, bo jeśli mamy rozwikłać bardziej przyczynę plagi, to lepiej korzystać z tego, cośmy po drodze znaleźli w bezpieczny sposób, niby nic nie wydaje się przeklęte, ale… - Goliat zawiesił głos. - Ja tam nie wiem czy coś mnie przytuli, czy dziabnie. - Dokończył. Nie wspominał, że gdyby znali właściwości części przedmiotów, podszywający się pod Arnę stwór, być może byłby bardzo martwy. Na stole znalazły się buty, pierścień Tibora, jadeitowy naszyjnik z elementami z kości słoniowej, płaszcz po Shando, który jednak od zimna nie chronił, kielich z rżniętego szkła, dwa proszki, których do tej pory nie umieli nazwać, magiczną zbroję skórzaną, która była w opłakanym stanie, rozejrzał się dookoła czy ktoś coś jeszcze miał. Mara dołożyła swój dzwonek, Tibor fikuśny kapelusz i to już chyba było wszystko. - Burro, może tak torba, coby mieć pewność? - Dodał do niziołka.
- Nie no torba już sprawdzona fachowo. - Niziołek wspomniał eksperyment z kamulcem i uśmiechnął się dumnie. - Ale jeszcze mam za pazuchą.
Wydobył zdobyczny sztylet i położył obok innych szpejów.

Morheim z zainteresowaniem zerknął na wyłożone magiczne rupiecie i mimochodem zwędził z tacy kolejne trzy ciastka. Temat plagi pominął milczeniem.
- No, no, no… Skarbiec Ingeloakastimiziliana obrabowaliście, czy co? - spytał z podziwem, jakimś cudem nie łamiąc sobie języka na imieniu Białej Śmierci. Może to przez ciastka… Pogrzebał w jednej ze skrzyń i wyciągnął z niej magiczną pochodnię, którą wsadził w dziurę w stole, po czym obszedł stół biorąc każdą rzecz do ręki i oglądając dokładnie. - A pieniądze macie? Perły na drzewach nie rosną!
Grzmot sięgnął po sakiewkę z klejnotami i zerknął na maga. - Ile? -Zapytał po prostu i wysypał kamyki na dłoń, poza diamentem. Miał nadzieję że starczy na identyfikację wszystkiego.
- A co ja, jubiler jestem? - prychnął, przygladając się z powątpiewaniem klejnotom. Podrapał się po skołtunionej brodzie, pochłaniając przy okazji kolejne dwa ciastka. - Za tyle to wam mogę cztery sprawdzić, za to od ręki.
Grzmot dorzucił ósmy kamyk, skrzętnie zostawiając specjalnego przeznaczenia diament za koszulą i wyciągnął wszystkie sześć platynowych monet. Dodał nawet swój nieoszlifowany kamień z handlu z Maurami, którym pogardził Ignis. - Teraz lepiej?
- Za to jeszcze jeden. Nie masz tam co jeszcze w tym worku? O strucli była mowa - zainteresował się Burrem, po czym dodał spoglądając na magiczne zasoby drużyny. - Wybierzcie które.

Korzystając z chwili jaka zeszła Grzmotowi na wybieranie zestawu do identyfikacji bard także postanowił wydać nieco złota.
- Chwilowo i tak jest tutaj zastój; z chęcią odkupił bym od ciebie kilka pereł.
- Skocz se nałowić - poradził mu uprzejmie mag.
- Tylko złoto przyjmujesz? Może jesteś zainteresowany łukiem, doskonałej jakości, jedynie odrobinę bez cięciwy? - Zagadnął Grzmot, nie wiedział co jeszcze mają odpowiednio cennego.
- Chyba na to mi on, żeby się po plecach podrapać - prychnął mag, niechcący wypluwając nieco okruchów. - Jak w tym - wskazał dłonią stos leżący na stole - znajdzie się coś użytecznego, to mogę od was odkupić za cenę dalszej identyfikacji. Może być?
Grzmot zamyślił się na chwilę. - Zobaczymy co tu się znajdzie, ale to może być dobry pomysł. - Mruknął.
- No to co chcecie, nie mam całego dnia. Może ten? - starzec wskazał na naszyjnik.
- Pięć rzeczy mamy tak?
- Za to - starzec spojrzał na pieniądze i wyłożone przez goliata klejnoty - tak.
Grzmot wskazał na naszyjnik, drugi z pierścieni, kielich, czapkę i dzwonek. - Te pięć na dobry początek. - Powiedział, zastanawiając się czy szczęście mu dzisiaj dopisuje.
- No rusz dupę, na co czekasz - wrzasnął mag w stronę sufitu, aż wszyscy podskoczyli, a obrażony imp rozłożył skrzydła i zniknął w dziurze prowadzącej na poddasze. Wkrótce wrócił dźwigając długą, prostą różdżkę zakończoną górskim kryształem wielkości męskiej pięści. Tymczasem Morheim zgarnął zapłatę, schował do jednego z mieszków i jeszcze raz spojrzał z żalem na pustą tacę.
- No to lu - rzekł, po czym zaczął mruczeć coś pod nosem, wskazując kolejne przedmioty. - Szału nie ma… ale nie jest też źle. To - wskazał na pierścień - to pierścień umysłowej tarczy. Uniemożliwia czytanie w myślach i tym podobne. Kielich smakosza wykrywa rodzaj wlanego do niego płynu - czy to magiczna mikstura, zatruta woda, święta i takie tam. Przejrzystość szkła wyznacza rodzaj i czystość; podyktuję wam, możecie sobie zanotować. Naszyjnik elokwencji wspomaga śpiewaków, dyplomatów… i łgarzy - zarechotał. - Ten tutaj akurat jest dość potężny. A ta kretyńska czapka umożliwia wtopienie się w tłum, oraz ma na sobie zaklecie niewykrywalności. Podwędziliście te graty jakiemuś szpiegowi? - zdumiał się Morheim i spojrzał na dzwonek. - To dzwonek otwarcia, którym można otworzyć nawet magicznie zamknięte dzwi, skrzynie itepe. Oczywiście zamknięte tylko na niektóre zaklęcia, więc nie próbujcie się tu nim włamywać- ostrzegł. - Pułapek nie rozbraja.

- Dlaczego w całych Dolinach jest już w miarę spokojnie z trupami, a tu jeszcze ciągle co noc atakują ze zbliżoną intensywnością? - spytał Arnulf korzystając z przerwy w czarowaniu. - I przeważnie od strony miejsca zamieszkania staruszka?
Einarr skrzywi się lekko po zadaniu takiego pytania przez porucznika. Stary wyraźnie nie chce gadać o sobie, bardziej obchodzą go interesy. Gdyby zareagował podniesieniem głosu, już planował sprostować sytuację, że to nie prowokacyjne pomówienia. Na szczęście nie musiał.
- Skąd mam wiedzieć, ich się spytaj, miałeś niejedną okazję - burknął niechętnie mag, zjadając ostatnie ciastka i ze smutkiem spoglądając na pustą tacę. - Nic z tych rzeczy mnie nie interesuje, jakbyście pytali - zmienił temat wskazując na zidentyfikowane przedmioty. - To co, pracujemy dalej? - machnął zachęcająco różdżką. Demon skorzystał z tego, że nikt nie zwraca na niego uwagi i napluł Grzmotowi na głowę.

Tibor zignorował zachowanie paskudy. Choć ustalenie co też drużyna zebrała w czasie swych podróży było, a juści, przyjemne, to cały czas łamał sobie głowę jak tu skłonić starego do gadania o mniej przyjemnych sprawach. Na razie położył na stół własną różdżkę, zdobną inicjałami “RC” i wyciągnął mieszek.
- Poproszę też o hasło, panie Morheimie - powiedział przezornie nim wyliczył setkę sztuk złota i jeszcze pół, cenę “po znajomości”, jak to magik określił. Mara dorzuciła gotówkę na płaszcz - Tibor nie miał pojęcia, że zaklinaczka posiada przy sobie aż tyle złota - po odliczeniu stu pięćdziesięciu monet został jej jeszcze całkiem pokaźny mieszek. Szybki rzut oka pozwolił Tiborowi stwierdzić, że po zapłaceniu za identyfikację mieszek nie schudł nawet o połowę! Widać grzebanie zmarłych było intratnym interesem, co niestety nie przekładało się - jak się okazało - na zaradność w podróży.
- Płaszcz podróżnika - stwierdził czarodziej, wyliczając właściwości odzienia, a zadowolona Mara zaraz sięgnęła po zidentyfikowany skarb. - Różdżka zaś zawiera kapłański czar “Prawdziwego widzenia”, 16 sztuk - mężczyzna oddał różdżkę Tiborowi i dopiero wtedy podał hasło, po czym schował swoją zapłatę. Właściwości butów, sztyletu, proszków i zbroi nadal były nieznane.

Burro wysupłał prawie wszystkie monety jakie miał, po chwili wahania dobył jeszcze dwa ciastka schowane w kieszeni dla Mary i poprosił o zidentyfikowanie sztyletu. Co go do tego skłoniło? Magus był chamidłem, ale niziołek dochodził do wniosku że to chyba przypadek dość powszechny, może magowie kapcanieją z wiekiem i on sam też zamieni się w takie męczące otoczenie bydlę? No ale kiedy pooglądał sobie trochę jego mieszkanie, w tym i zapasy przy piecu, przyprawy i inne rzeczy doskonale znane entuzjastom jego profesji, to trochę złagodniał. Na dodatek dziadyga pożarła wszystkie ciastka , więc chyba mu smakowały. No i najważniejsze, przecież na razie to tylko poidentyfikował ich rupiecie, a muszą jeszcze od niego wyciągnąć informacje po które tu przyszli.
Do ciastek dołączył więc argument ostateczny. Druga połowa piernika, która została po targach z tym zbójem w gospodzie. Niziołek z krwawiącym sercem wyciągnął ciasto i podał Morheimowi.
- A strucla? - zamarudził Morheim, po czym nieoczekiwanie uśmiechnął się i rzekł: Dziękuję i, ku zdumieniu niziołka, pokroił pienik na osiem równych kostek (czy raczej kosteczek) rzeczonym sztyletem. Sztylet ma w sobie zaklęty ognisty czar; przydatna rzecz w tych stronach - wyjaśnił, gdy przeżuł już swój kawałek piernika oraz ciastka.

[media]http://ulicaekologiczna.pl/wp-content/uploads/2010/12/piernik.jpg[/media]
Burro zrobił minę jakby się miał rozpłakać. No jakżesz tak można? Na jedno posiedzenie pójdą wszystkie ciasta? Toż nawet na weselu chyba tyle ich goście nie zeżarli… No ale widział że magus wyraźnie staje się ochotniejszy do współpracy jak ciamka jego słodycze, więc z cierpiętniczą miną wyciągnął i struclę.
- No niech będzie, panie magu. Niech moja strata będzie, bo widzicie, u was drożyna, że proszę siadać. Nie mówię o identyfikacji magicznych ustrojstw, a o mące zwykłej. Wasza kutwa karczemna zdarła ze mnie jak za woły. Inaczej, to bym jeszcze ciastek nagotowił, w podzięce.
- Mówisz? - zainteresował się mag i uśmiechnął tak, że kucharzowi ścierpła skóra. A potem i Burro zdobył się na uśmiech, bo coś poczuł, że następnym razem mąkę może nie dostanie darmo, ale na pewno z dużym upustem. Baaardzo dużym. Tyle że - zgodnie z obietnicą - będzie musiał zostawić okup pod morheimowymi drzwiami.

Zadziwiające było, jak łakocie przemawiały lepiej, niż klejnoty; najwyraźniej tropiciel mylił się co do wcześniejszych przypuszczeń, jakoby maga obchodziły tylko interesy. Gdyby nie te wszystkie wypieki, wydawało się wątpliwym, żeby w ogóle chciał z nimi gadać. Einarr zaczął przyglądać się baczniej niziołczemu cukiernikowi, zaciekawiony, co jeszcze za smakołyki może kryć. Piernik, strucla - to były rarytasy, a nie jakieś domowe wypieki, raz na rok się nawet nie jadło. Szczerze zaczął żałować, że nie sięgnął po ciastka, gdy były wystawione dla wszystkich, na samą myśl o pierniku oczy mu zabłyszczały, przemawiając mową, którą zrozumie tylko drugi łakomy lub cukiernik we własnej osobie.
 
Sayane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172