Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-01-2015, 18:24   #221
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Drugi. Dolina Lodowego Wichru. 13 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni

Dolina Żywej Wody
Podziemia


Słowa pod widełkiem

Druidka stała w progu komnaty, nie rzucając się w oczy. Kiedy tylko stało się dla niej jasne, że duch maga jest z Marą i - co gorsza - komenderuje całą drużyną, mamiąc ją i zwodząc słodkimi słowami i kłamstwem, Kostrzewa wyciągnęła spod szaty kościany medalion, zaklęty na sposób, jaki pokazał jej Karl. Zacisnęła zęby i palce, a potem z jej ust dobyła się zdecydowana inkantacja:
- Ojcze Dębie, ty który czuwasz nad harmonią świata! Duchy przodków, którzy opiekujecie się sługami Natury! Użyczcie mi swojej siły i mądrości. Niech przez pamięć odwiecznych prawd i praw zostanie martwe to co pogrzebane! Niech duchy nie prześladują śmiertelnych i niech znajdą ukojenie w krainach swoich bogów, by mogły powrócić kiedyś do wiecznego kręgu życia! - spojrzała w kierunku, w którym zniknęła Arna, jakby na chwilę się wahała, a potem uniosła kość w górę i z mocą krzyknęła - Odejdź! Przepadnij! Zgiń, zbłąkana duszo! Znajdź pokój i nie nawiedzaj więcej tego świata!

Shando czuł się lekko i pewnie - znów był słyszany, znów rządził, znów działał. Nie ograniczała go magiczna “smycz”, a gdy skończyła się noc przestał również słyszeć nekromancki zew. Teraz mógł przekonać wszystkich żeby go wskrzesili, doprowadzić do tego niemalże własnymi rękami! Z chwilą gdy po śmierci wróciła do niego ostatnia resztka jego duszy wszystkie nieumarłe pragnienia stały się mniej ważne, zepchnięte gdzieś na krawędź umysłu. Teraz myślał o sobie, ale o sobie w kontekście drużyny, niemal przyjaciół - jak gdyby ukryty w Kaszmir okruch duszy czarodzieja był esencją jego człowieczeństwa. Chciał wrócić dla siebie - ale i też dla nich. Dla nich… dla nich mógłby nawet nie wracać.

Wishmaker nie zorientował się nawet gdy w powodzi argumentów, wyjaśnień i półprawd jakimi raczył drużynę zagubił to, co tak na prawdę trzymało go przy nieżyciu. Że lekkość, jaką czuł była powolnym, stopniowym odrywaniem się od wszystkiego, co ziemskie. Dlatego też początkowo nie zauważył nawet, iż ten proces przyspiesza - gdyby nie magiczny blask, na który jako nieumarły był bardziej wrażliwy nawet by tego nie spostrzegł.
- Co się... - Shando Wishmaker, a raczej to, co z niego po śmierci na ziemskim padole zostało dopiero wtedy poczuł dziwną energię obmywającą jego eteryczną postać. Obrócił się w kierunku, z którego dochodził zielonkawy poblask i skamieniał.
- ZNOWU TY! - oczy ducha na powrót rozbłysły ifirytowym ogniem, a ektoplazma w ciele dosłownie się zagotowała - Tym razem nie pozwolę Ci, wiedźmo!

Krzyk ducha w głowie Mary zlał się z grzmiącą inkantacją druidki. Var i Burro rzucili się, by powstrzymać półorkinię. Nawet Shando ruszył najszybciej jak mógł w jej kierunku, gotów zacisnąć widmowe palce na jej szyi i przerwać słowotok, który nic dobrego dla niego nie wróżył. Chciał by padła, krwawiła, cierpiała... ale było już za późno. Zdołał postawić zaledwie jeden krok, gdy porwał go boski wiatr pachnący żywicą, mchem i igliwiem. Przez ostatnie dni czarodziej poznał się nieco na kapłańskiej magii, wiedział, że zaklęcie powinno zaledwie odepchnąć go od drużyny na jakiś czas; że tak na prawdę nic złego nie może mu zrobić. Wiedział… lecz mimo to czuł, jak modlitwa druidki koi jego rozszalałe emocje i pragnienia, koi gniew… i nagle zrozumiał. To, co zrobiła Kostrzewa było zaledwie przyśpieszeniem nieuniknionego, popchnięciem kogoś, kto i tak spadał już w przepaść - czy raczej wzlatywał ku boskiej dziedzinie. Kaszmir, Dolina, Zew czy cokolwiek innego mogły spowalniać ten proces, lecz nie były w stanie go zatrzymać - bo to sam Shando nie miał wystarczającej siły i determinacji by pozostać na Planie Materialnym. Z cichym westchnieniem, którego nie mogła usłyszeć już nawet Mara, dusza Shando Wishmakera pomknęła astralną dziedziną na Plan Letargu, by tam oczekiwać wysłannika Tempusa, który zabierze ją na boski sąd.

 
Sayane jest offline  
Stary 27-01-2015, 13:35   #222
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Cisza jaka nastąpiła po inkantacji druidki była ogłuszająca; przynajmniej dla Mary, która wyraźnie czuła “martwotę” powietrza wokół niej. Nie było tam Shanda, nie było nikogo, kogo mogła wyczuć, do kogo mogła się odezwać. Wcześniejsza irytacja spowodowana byciem “tubą” czarodzieja zmieniła się w poczucie dojmującej pustki i straty. Spojrzała na osłupiałego Tibora, na Burra, który zamarł w połowie drogi do miejsca, w którym stała Kostrzewa; na Vara, który dobiegł do druidki lecz zbyt późno by przerwać jej modlitwę… Nie spodziewała się, że półorkini posiada tak wielką moc, lecz wcale jej to nie imponowało. Teraz musiała skupić się na tym jak powiedzieć towarzyszom, że Wishmaker odszedł… tym razem definitywnie.

Kostrzewa również milczała. Wiedziała, że moc Ojca Dębu nareszcie przywróciła równowagę; widziała boski wiatr, który koncentrował się w miejscu pobytu czarodzieja - a przynajmniej miała nadzieję, że to był on, a nie Arna. Podniosła się na równi z Varem, który zwalił ją z nóg, a teraz mamrotał jakieś zakłopotane wyjaśnienia. Spojrzała na resztę ybnijczyków, na Marę - i już wiedziała. Powiodło jej się. Wszystko znów było na swoim miejscu. Wszystko - oprócz niej.
Mara zamarła, zesztywniała i z wyrazem paniki zaczęła się rozglądać dookoła.- Nie ma go - wyszeptała i rozbeczała się. - Nie wyczuwam go. Musiała go odesłać… Nie ma w pobliżu jego duszy…
Zakręciło jej się w głowie a wszystkie siły uleciały z niej z jednym uderzeniem serca. Dziewczynka osunęła się na kolana i nie przestawała rzewnie płakać jakby ktoś siłą wyrwał jej z ręki coś cennego.


Wargi Tibora Oestergaarda poruszyły się w krótkiej modlitwie.
- Wynośmy się stąd - powiedział wreszcie spokojnie. - Pochowajmy Shando i wynośmy się z tej przeklętej doliny. A ty, wściekły psie - skinął ku Kostrzewie - trzymaj się od nas z daleka. Udowodniłaś że nie można ci ufać. Nie chcę słuchać twojego ujadania ani oglądać cię, a najbardziej - mieć cię za plecami. Var, bierzmy się za ciało.
- Zrobiłam jedynie to, co było słuszne i co każdy prawdziwy, a nie farbowany kapłan zrobiłby na moim miejscu. Przynajmniej jedna umęczona dusza zazna spokoju - warknęła druidka, choć emocje z niej powoli parowały. W jej słowach było więcej rezygnacji niż gniewu. - Skoro tu stoimy… Dokończ to, co zacząłeś. - wyciągnęła rękę w kierunku wody - Chyba że chciałeś oczyścić je tylko po to, by natychmiast skalać je na powrót?
- Może ktoś mi powie co tak właściwie zrobiła? - Rzucił w miarę spokojnie Grzmot. Na razie zdawało się ze obędzie się bez rękoczynów. - Odszedł, to odszedł, Arna nie wspominała coś ze to wasze wskrzeszanie, to przywoływanie ducha z zaświatów, czy gdzie po śmierci idziecie? Wiec jak sie bal ze sie zamieni w złego ducha i się zamiast zmienić w upiora, wysłał do krain swego boga, teraz sobie grzecznie czeka na wskrzeszenie, to… o co tak właściwie chodzi? - Zapytał barbarzyńca.
- Powiedziałem że nie chcę cię słuchać, ale najwidoczniej nie potrafisz tego zrozumieć - Oestergaard rzucił w stronę Kostrzewy, a potem odwrócił się do Grzmota. - A co do źródła… - zerknął na sadzawkę i wzruszył ramionami - Nie widzę powodu do marnowania swojej magii i zasobów. Var, słyszałeś ducha i to co Mara powiedziała, sam wywnioskuj co się stało.

Grzmot spojrzał na kapłana, jakby ten dopiero co się obudził i zaczął bredzic. - Nie widzisz? Sam mówiłeś o jego ewentualnym oczyszczaniu a teraz nie widzisz? Oddaj mi zwoje i biegnij na górę zanim komuś tutaj przyłożę.- Powiedział lodowato goliat.
Zwiastun Świtu wzruszył jeszcze raz ramionami po czym ruszył przed siebie, w głąb korytarza.
- Fereng, do nogi. Nie chcę żeby ta zdradziecka suka zaraziła cię swoim jadem. Zdolna jest do wszystkiego.
Grzmot pokręcił głowa, zebrał kilka kawałków sypiących sie zbroi. Odciął też pukiel włosów Shando i schował go do mieszka przy pasie. Mial zamiar przenieść pancerz na góre, odebrać zwoje, wrócić po cialo i porządnie zakopać maga. Chociaż zastanawiał się czy nie lepiej bedzie go zwyczajnie spalić. Nie znal sie na magii, której chcieli użyć kapłan czy druidka. Jednak Tibor najwyraźniej miał zamiar wykorzystać je w jednym celu, mimo ze dzień wcześniej mówił o oczyszczeniu tego miejsca, nawet nie wiedząc o śmierci maga.

Burro nie mrugał od paru minut, wodząc oczami od Kostrzewy po kolei po wszystkich kompanach. Nie był w stanie wykrztusić z siebie ani słowa, nie rozumiejąc co się stało. Znaczy, rozumiał co się stało, nie rozumiał tylko dlaczego.
- Czy wyście wszyscy powariowali?! - wrzasnął w końcu, kiedy stupor minął i nabrał metr sześcienny powietrza w płuca. - Coś ty narobiła wiedźmo?! A wy?! Już sprawa załatwiona? Chcecie zostawić tu wszystko, całe to bagno tak jak jest? Ja… ja nie wierzę, co się z wami dzieje?
Niziołek postąpił krok w kierunku kompanów zaciskając pięści, ale zatrzymał się zaraz.
- Najpierw wytłumaczycie mi, jak teraz mamy wskrzesić Shanda i kiedy to będzie możliwe. Potem oczyścimy źródła, inaczej się stąd nie ruszę, do ciężkiej cholery! Jasne, czy mam wałek z Samonośki wyciągnąć i was rozumu wszystkich nauczyć?!
- Chyba żadne z was nie sądzi, że dokonałam tego sama? - druidka utkwiła spojrzenie w nabzdyczonym kucharzu - Bogowie spojrzeli na moje prośby przychylnym okiem… i za ich pomocą się to dokonało. I w ich mocy jest tez przywrócić Shanda znów na ten padół, jeśli taka będzie ich wola. To boska dziedzina. Nie ludzka… Uratowałam was jedynie przed popełnieniem straszliwego głupstwa, a maga przed wiecznym potępieniem. Jego reinkarnacja teraz dopiero może się naprawdę zacząć - wzruszyła ramionami - Ale nie liczę na to, że ktokolwiek z was to pojmie; dopiero teraz z niektórych wyłazi ich prawdziwa natura, a gładkie pozory spadają niczym łuski z węża - odwróciła głowę w kierunku korytarza, którym odszedł Tibor i westchnęła ciężko. Jej kolejne słowa były już spokojne i miękkie - Wiem… wydaje mi się że wiem, jak przywrócić spokój źródłom, lecz to też będzie wymagało zapłacenia pewnej ceny. Lękam się myśleć, jak dużej; trzeba będzie to jednak zrobić. Inaczej wszystko pójdzie na marne. Odetchnijmy chwilę; potem wyłuszczę, o co mi chodzi. - rozejrzała się po grupie i dodała - Ale nie będę nikogo zmuszała siłą. Jeśli chcecie, odejdźcie z kapłanem; ja zostanę, by zakończyć to, co nas tu przywiodło.
- Tak łatwiej, prawda? Mówić że to bogowie, a nie ja. Bogowie ukręcili łeb Kaszmir, nie ja. Być może przez bogów nie będziemy już nigdy w stanie… - niziołek zamilkł i odwrócił się, tak by choć trochę ukryć to co nim targało. Teraz to już nikomu nie było potrzebne. - Nie liczysz, że to pojmiemy? No tu chyba masz rację.
Mara otarła brudnymi palcami zaczerwienione oczy. Mina dziewczynki była zbolała, jakby dopiero teraz opłakiwała śmierć i stratę towarzysza podróży, wcześniej nie odbierała całej sprawy aż tak kategorycznie teraz zaś dobiła ją bezradność.
- Mów - zwróciła się ochrypniętym głosem do druidki. - Jak oczyścić źródła?
Var również kiwnął zachęcająco głową; Kostrzewa widziała, że z jego strony może oczekiwać w tej materii zarówno poparcia jak i pomocy.

Kostrzewa potarła twarz i odgarnęła palcami przyklejone do twarzy włosy. Czuła się zmęczona, bardzo zmęczona, jakby to co się działo od ranka było jakąś ciężką katorgą, pracą ponad siły. Miała ochotę położyć się na zimnych kamieniach, schłodzić rozpaloną głowę, zamknąć oczy, zatkać uszy, nie słyszeć, nie widzieć… ale kłujący ją w pierś twardy kształt żołędzia dopominał się o swoje prawa i popychał dalej, kojąc duszę kobiety nadzieją i sugestią boskiej opieki. Bo czy przypływ mocy, który uwolnił duszę maga z materialnych okowów nie był widocznym znakiem, że to w jej, Kostrzewy czynach była słuszność?
- Chodźmy na górę… - powiedziała, wpuszczając z płuc trzymane tam za długo powietrze - Kapłan też powinien to usłyszeć…


 
Sayane jest offline  
Stary 01-02-2015, 13:17   #223
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
WIEŻA


- Panie mój, daj siłę memu ciału a cierpliwość mojej duszy - Tibor ukorzył się przed słoneczną tarczą, widomym symbolem swego boskiego patrona. Blask słońca po ciemności podziemi oślepiał, ale też podnosił na duchu. Chłopak odetchnął świeżym powietrzem, zadowolony z opuszczenia dusznego, śmierdzącego trupem lochu. Fereng również był zadowolony - przesiąknięta obecnością nieumarłych grota i ciemność tunelu źle na niego działały.
- Chodź, sprawdzimy czy jakaś kolejna bieda się nie przypałętała - Zwiastun Świtu powiedział, bardziej do siebie niż do psa, ale ten przynajmniej część słów zrozumiał i wybiegł z wieży przed właścicielem. Młody kapłan podniósł zdobyczny łuk - broń o dużym zasięgu i pasującą do jego siły. Miał nadzieję że będzie mu dobrze służyła. Razem obeszli okolice wieży, rozglądając się czujnie; zjeżona sierść mabari ostrzegała chłopaka że okrucieńce wcale nie przepadły bez śladu… gdyby w ogóle potrzebował takiego ostrzeżenia.


Wrócili do środka, gdzie Tibor zajął się przeglądaniem ekwipunku i przygotowaniami do… kto wie, może nawet samotnej wędrówki, jeśli i do tego dojdzie. Szykując zawartość plecaka nie rozstawał się już z bronią i tarczą, tak samo jak pilnował by Fereng trzymał się blisko. Niewiele czasu minęło nim towarzysze wrócili wraz z Kostrzewą na piętro. A potem druidka zaczęła mówić…
- ...moc jest jak ogień. Płonie tak długo, ja ma odpowiednie paliwo. Te źródła nie są święte same z siebie; najwyraźniej spływała tu woda spod korzeni Kuldahar, dębu, który pobłogosławił sam Silvanus, Zielony Ojciec - nawet jeśli część informacji, na których druidka opierała swoje przypuszczenia była niepewna i - oględnie mówiąc - niepotwierdzona, z głosu kobiety biło poczucie absolutnej racji - Walka o dolinę przyniosła tu śmierć i zgasiła płomień mocy; ponadto zanieczyściła te wody odorem martwoty, jak brudne palenisko, do którego wrzucano same resztki. Nic tu nie rośnie, zwierzęta omijają ten teren. Ale myślę… uważam… wiem! Wiem, że ta iskrę można rozpalić na nowo - w słowach Kostrzewy na powrót ożyła pasja - Miałam wizję, sen… musimy udać się nad jezioro w centrum doliny. Tam być może rozegrała się największa tragedia… i tam na powrót musimy rozpalić iskrę życia. A potem żarliwie modlić się i mieć nadzieję że oczyszczający ogień przyniesie tu na powrót harmonię…- Rozpalić iskrę życia jak dokładnie? - Kucharz zerknął nieufnie na Kostrzewę. Zależało mu na tym by oczyścić źródła, bo choć tyle mogli zrobić dobrego w tym miejscu, skoro narobili już tyle dziadostwa. - Mówisz o jakimś rytuale oczyszczenia? Może Pan Góra mógłby nam pomóc?
- A jak dokładnie chcieliście ożywić maga? - odcięła się druidka. Nie bardzo chciała dzielić się z Burrem - ani z kimkolwiek innym - swoimi ideami, szczególnie, że nie maiła pewnych odpowiedzi - Wątpię, czy uda się komukolwiek przekonać go do pomocy; ale każda pomoc się przyda. Wątpię czy te stwory, o których mówlił Var dadzą nam przejść w spokoju…
- No to... co robimy? - Mara wydawała się zdezorientowana. - Zachęcasz nas by tam iść czy zniechęcasz?
- A co, trzeba was zaganiać jak żywinę na pastwisko, bo sami nie umiecie działać? Jak umarli nie szepczą w uszy, to zagubieni jesteście jako te owieczki w mroku? - Kostrzewa spojrzała na dziewczynkę - Wcześniej tak parliście do tych źródeł, bo słuszne to i godne, a teraz, skoro zysku z tego nie będzie, to już wam się odechciało? - mruknęła - *JA* idę nad jezioro, spróbować uczynić co w mojej mocy. Wasza pomoc się przyda… Ale jak mówiłam. nikomu nic nie nakażę. Zaiste, macie prosty wybór: albo idziecie stąd precz za przykładem Tibora, albo dokończyć to, co nas tu przywiało… przed śmiercią maga, o czym niektórzy już pozapominali. - wstała i przeciągnęła kilka razy ramiona - Tak czy inaczej, czas ruszać, w te czy wete. Musimy się przygotować i spakować… Bo jeszcze co nas tu przyjdzie zjeść, jak będziemy zwlekać - dodała profetycznie.
- My się chyba nie rozumiemy i to tak nic a nic. - Kucharz powiedział spokojnie. - Nikt z nas nie wie jak źródła naprawić. Powiedziałaś że wiesz to ty, ale po tym co zrobiłaś chyba nie sądzisz że uwierzę ci na słowo i pójdę za tobą w ciemno, prawda? Chcę pomóc oczyścić źródła bo… choć tyle należy zrobić. Dla Hebdy i jej córek. Czuję, że jestem jej to winny. Tak więc jeśli wiesz jak to zrobić to gadaj zaraz jak.
- Poddaję pod waszą rozwagę drobny problem tego co może nastąpić jeśli oczyścicie źródło czy tam jezioro - wsparty na oszczepie i przysłuchujący się spod ściany Tibor teraz odezwał się niegłośno, równym, zimnym tonem. Popatrzył na Marę, Burro, potem Vara, kompletnie ignorując półorczycę - Czy druidka albo jej plemię nie poderżnie nam gardeł by chronić tajemnicę doliny przed obcymi, “ergi”. Już się przekonałem co jest dla niej ważne. Jeśli potrzebujecie podpowiedzi: to nie my jesteśmy ważni. Sami oceńcie czy nóż w plecach to zysk, czy strata. Z drugiej strony - spojrzał na Burro - córki Hebdy są pogrzebane a my zdobyliśmy sporo magicznych fantów - po ich spieniężeniu możemy poszukać kapłana Tempusa który za odpowiednią opłatą przywróci Shando, swego współwyznawcę, do życia.
- Po pierwsze - Mara wycelowała kościsty palec w półorczycę. - Czy sami nie umiemy działać? Umiemy a jakże. Tylko nam nie dajesz sposobności bo bierzesz sprawy w swoje ręce i decydujesz w pojedynkę jakby nas tu nie było. Po drugie - bredzisz jak w malignie. Jak to nie ma “już” zysku ze źródeł? To wcześniej jakiś był na horyzoncie? Może ja o czymś nie wiem? Może to wyprawa o zyskowność oparta i były na ten przykład plany aby wody oczyścić, zabutelkować i otworzyć wędrowny kram co by pokupczyć uzdrawiającymi eliksirami? Po trzecie - raz jeszcze - bredzisz. Najpierw przedstawiasz plan by iść do jeziora a później kończysz, że te stwory i tak nam przejść nie dadzą. Tedy się pytałam - zachęcasz czy zniechęcasz, bo ja się już gubię. Gadasz za trzech ale tak niejasno, że ja po prostu nie wyciągam z twych słów żadnych konkluzji. I po ostatnie - nie mogę już znieść ni twojego gadania ni widoku. Te ciągłe pretensje i mądrości za miedziaka… - dziewczynka podniosła się z kucków i przeniosła wzrok na kapłana. - Podzielam twoje obawy Tiborze, ale… uważam, że oczyszczanie źródeł może być ważne także z punktu widzenia naszego zadania. Jeśli to da się zrobić, powinniśmy spróbować. Może osłabi to choć częściowo zło z jakim się mierzymy i jakie nawiedza nasze ziemie. Pójdźmy do tego jeziora, zróbmy co w naszej mocy a później każdy się wypowie odnośnie dalszej wędrówki jak i składu drużyny.

Zaskoczony Oestergaard przez dłuższą chwilę wpatrywał się w Marę, potem przeniósł spojrzenie na Burro który również skinął głową.
Grzmot przysłuchiwał się wymianie zdań i całej tragikomedii jaka się przed nim rozgrywała. Młody kapłan obrażał się o to, że druidka odesłała ducha na jego miejsce. Z kolei czarodziejskie dziecko pouczało Kostrzewę co do gadania i działania, mimo że sama dała się pobić w mieście i nie chciała nikomu powiedzieć kto to zrobił. Burro z kolei po prostu chciał wiedzieć co ma robić i co tu się do demonów wyprawia.

- Taaaa, Kostrzewa chce, żebyśmy pomogli jej zrobić co chce zrobić i jeśli trzeba przegonili te okrucieńce czy jak im tam. To mi się proste wydaje. To najsensowniejsza i najprostsza część planu. - Pokiwał głową w różne strony, jakby prowadząc ze sobą samym rozmowę. - Jeśli ktoś chce tu pomóc, niech się naszykuje. Wiem że umieją mącić w głowach i powstały przy zepsuciu źródła. Mam co trzeba, procę i całą resztę, idę oczyścić przejście jeśli trzeba. Jeśli chcecie pomóc, to nie czekajcie za długo, bo albo wszystko sam wytłukę, albo nie będzie co ze mnie zbierać. - Rzucił treściwie Grzmot. Założył na siebie skórznię, kawałki przerdzewiałego pancerza i ruszył na zewnątrz, rozprawić się z wynaturzeniami jeśli zajdzie taka potrzeba.
- Życzę powodzenia - odpowiedział zimno Oestergaard. Wczoraj dwukrotnie ratował życie wielkiego barbarzyńcy, którego mimo to najwidoczniej niewiele nauczyły samotne szarże. Spojrzał raz jeszcze na zaklinaczy.
- Dobrze, spróbujemy, Maro. Ale, by druidka nie twierdziła że przeze mnie jej starania się nie powiodły - albo że chcę się podczepić pod jej sukces - poczekam aż skończy i wtedy spróbuję swoich sił.- Kapłan odwrócił się ku półorczycy i znowu wsparł na oszczepie. - Kobiety przodem.

Druidka przewróciła oczami - choć tylko ruch zdrowego ślepia był zauważalny - i pokręciła głową. Zaiste, nie chciało jej się wdawać w dyskusje z resztą, ale niestety była na nich skazana; bez choćby nawet małej pomocy samotna wyprawa nad jezioro byłaby bliższa samobójstwu niż na cokolwiek by się przydała.
- Weźcie wszystkie zapasy, muła i bagaże - powiedziała - Kto wie, ile nam tam zejdzie i czy będzie jeszcze jak wrócić do wieży. A ty, chłopcze - wskazała kapłana - Zlituj się nad samym sobą i posłuchaj, co paplesz. Obrażasz mnie, klan i wszystkich ludzi Północy, ale ze względu na słabości umysłu ci wybaczę. Pomnę tylko, że Karl sam zdradził tobie sekret tej doliny, zaufał ci więc bardziej, niż niejednemu ze swojej krwi. Ręczyłam za ciebie przed nim. - powiedziała gorzko - A ty się tak odpłacasz, zaślepiony butą. Nikt z klanu nie położy na was palca, a już na pewno nie zrobi tego po cichu i zdradziecko. Nie czyń złego użytku z tej wiedzy, jaką dostałeś, a będziesz mógł spokojnie spać. I jeszcze jedno… - uniosła brwi - “Ergi” to nie obcy. Ergi to mag, czarownik, władający mocą… Skoro już szastasz mądrymi słowami, naucz się przynajemniej, co znaczą… - wyszczerzyła zęby, zadowolona z tego małego zwycięstwa i wymaszerowała zająć się Ostatkiem.
Oestergaard uśmiechnął się zimno.
- Wolne żarty z tą zniewagą, zwłaszcza w ustach kogoś kto znieważył moją matkę i rodzinę - rzucił za półorczycą. - A imieniem Karla Skiraty się nie wysługuj - bo sama wiedziałaś o dolinie i słowem nie pisnęłaś, dopiero gdy Burro się o niej dowiedział zaczęła cię rzyć palić. Co do zaufania zaś - ty, druidka, zwierzę zabiłaś, byle tylko postawić na swoim. Nie ufam ani tobie, ani twoim słowom - splunął i ruszył po swoje rzeczy. Tym razem sięgnął po łuk - dużo dalej sięgający niż oszczep czy nóż. Jeśli okrucieńce wychyną spod ziemi, dalekosiężna broń mogła ocalić im życie.

Burro po raz kolejny pokiwał głową. W sumie był zadowolony nawet troszkę, że inni powiedzieli Kostrzewie to co on sam myślał. Źle się działo i kucharz czuł, że wkrótce sporo się zmieni w ich drużynie i relacjach. Jednak od dumania były ważniejsze sprawy, bo nie zamierzał Vara puszczać samego. Także słowa Tibora uspokoiły go co nieco i pozwoliły pomyśleć jednak jeszcze o Shando.
- Dobra, to skoro najpierw musimy przegonić te pokraki, to ja szybko skoczę do Pana Góry i zapytam, czy nam pomoże. Jakoś tak mi się wydawało że znajduje on przyjemność w rozgniataniu tych paskud. Varze, zaczekaj proszę jeszcze, albo lepiej, chodź ze mną. Ciebie przecież już zna.
- No to w drogę - Mara zasygnalizowała swoją gotowość do drogi. Poza tym też nie chciała aby się już niepotrzebnie rozdzielali.

Ruszyli.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 01-02-2015, 14:43   #224
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Drugi. Dolina Lodowego Wichru. 13 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni

Dolina Żywej Wody
13 Tarsakh



Drużyna szybko spakowała resztę dobytku i wyszła z wieży. Pokraczne tropy na śniegu wyraźnie wskazywały, że okrucieńce gdzieżdżą się bardziej pośrodku doliny, toteż wszyscy przyjęli propozycję Tibora by nadłożyć drogi i wybrać trasę aż pod samym górskim grzbietem. I ta opcja niosła za sobą ryzyko - znając typowe zwyczaje budowlane wsi i miast, na obrzeżach mogły znajdować się ukryte pod śniegiem resztki zabudowań gospodarczych, wędzarni, spichrzy i innych budowli, na których szczątkach można było skręcić nogę czy kark. Mimo to tlące się głęboko w oczach młodzieńca niewypowiedziane przerażenie przekonało wszystkich do okrężnej drogi.

Kostrzewa szczerze wątpiła czy żywiołak im pomoże, ale miała nadzieję, że nie zaszkodzi im spróbować. Zresztą szybko okazało się, że szkaradne monstra miały oko na drużynę i gdy tylko ybnijczycy wyszli z ochronnego kręgu paradoksalnie tworzonego przez jeziorko pod wieża, z ruin wytchnęły pokraczne głowy śledzące każdy ich ruch. Na szczęście dalej, na otwartym terenie, stanowiły łatwy cel, zwłaszcza dla procy Vara połączonej z magią Tibora. Gdy trzeci trup zabarwił śnieg karminem z wyciem i skrzeczeniem wycofały się do swoich podziemnych tuneli. Mimo to bdrnąca z trudem przez nierówny teren grupka cały czas miała wrażenie bycia obserwowanym.

Galeb duhr nadal zajmował to samo miejsce u wylotu wąwozu, gdzie został wcześniej. Usta miał lekko rozchylone, a Var i Kostrzewa mieli wrażenie, że ziemia wokół niego delikatnie drga. Gdy ybnijczycy zbliżyli się powitał ich uprzejmie, po czym rzekł: Miło mi widzieć, że opuszczacie dolinę w tym samym składzie, w którym przybyliście. Tuszę, że wasz martwy towarzysz został pochowany z honorami.
Tibor szybko wyprowadził żywiołaka z błędu - przynajmniej pierwszego zdania - i rzekł:
- To młode dziewczę - Tibor wskazał Marę - powiedziało coś ważnego, co nikomu spośród reszty nas nawet nie przyszło do głowy. Że oczyszczenie tego jednego miejsca może mieć szerszy skutek, że pozbycie się przekleństwa stąd oznaczać może osłabienie zła nękającego całą krainę. Nawet inne rasy związane z ziemią - jak maurowie, krasnoludy czy goliaci - cierpią. Każda pomoc może być ważna dla tego zadania. Czyje wsparcie może być lepsze niż niestrudzonego strażnika doliny, dbającego od lat by okrucieńce nie rozpełzały się poza nią i nie szerzyły swojego zepsucia?
Żywiołak roześmiał się śmiechem brzmiącym niczym hurgot kamieni.
- Przeceniasz zarówno moje znaczenie jak i motywy, młodzieńcze. Nie interesuje mnie reszta świata i tuszę, że odwdzięczy mi się ona tym samym. Co do doliny natomiast… - kamienna istota zadumała się i zamilkła na tak długo, że zdenerwowany Burro nie wytrzymał i zaczął perorę o rzeczach, które powinno się zrobić, o zniszczonych terenach i zagubionych duszach. Umilkł dopiero gdy galeb duhr położył mu dłoń na głowie, niemal wgniatając lekkostopego w śnieg.
- Zapewne nie przyszło ci do głowy, mały przyjacielu, że i ja nie jestem odporny na złowieszczy wpływ, jaki okrucieńce mają na umysły żywych. Gdy byłem tu sam nie miało to wielkiego znaczenia, lecz pomyśleliście co by się stało, gdybym uległ ich paranoicznym wpływom wśród was? - olbrzym zawiesił głos a wszyscy stali w ciszy, zmagając się z wizją gigantycznego żywiołaka wpadającego w szał w trakcie wspólnej wędrówki. Czy zdołaliby go przekonać, że nie są - na przykład - kolejnymi łowcami skarbów i źródlanej magii? I czy wtedy widzieliby w nim kogoś więcej niż tylko kolejnego wroga do pokonania?
- Na prawdę nie możesz nam pomóc? - pisnęła Mara.
- Możecie zostawić ze mną muła - rzekło Ucieleśnienie Gór i zadumało się znowu. Chcąc nie chcąc drużyna zaczęła zbierać się do odejścia - czekało ich przejście przez sam środek terenów okrucieńców. Nagle żywiołak odezwał się znów. - Mogę dać wam towarzyszy do pomocy, lecz ma moc nie trwa długo; będziecie musieli biec. Albo… - zadumał się znów, stateczny i powolny jak góry, których był częścią. - ...mogę zrobić coś innego, ale zajmie to czas... Odejdźcie stąd wgłąb wąwozu i wróćcie w południe - rzekł i podniósł się, prostując do pełnej wysokości, po czym spojrzał na ybnijczyków z góry. - Nie wymagam od was sukcesu, lecz pamiętajcie co stanie się, jeśli wasze intencje nie są czyste - to powiedziawszy ruszył wgłąb doliny, z wymownym trzaskiem miażdżąc wielkimi stopami zamarznięte zwłoki okrucieńców.

Burro miał wielką ochotę zobaczyć co też Pan Góra ma zamiar zrobić, ale gdy tylko żywiołak nieco się oddalił pomiędzy doliną a wąwozem poczęła wyrastać kamienna ściana, zmuszając wszystkich do panicznej ucieczki przed osuwającym się śniegiem i wypiętrzającymi się kamieniami. Radzi nie radzi wszyscy ruszyli w stronę znajomego nawisu, oddalając się nieco od doliny. Nikomu nie uśmiechało się obozowanie w miejscu śmierci Shanda, koniec końców więc Var rozbił namiot jakieś pięćset metrów od doliny i wszyscy z wyjątkiem Kostrzewy skryli się w nim, pogrążając się w ponurych rozmyślaniach o przeszłych i przyszłych wydarzeniach. Wszyscy byli ciekawi co też żywiołak robi w dolinie, ale nikt nie śmiał przeciwstawić się jego zaleceniom, zwłaszcza że ze wschodu dobiegał dziwny, jednostajny huk, a ziemia pod ich stopami delikatnie drżała. Na szczęście osobliwe perturbacje skalne nie sprowadziły na nich kolejnej lawiny, czego wyraźnie obawiał się zarówno Var jak i druidka.

Gdy słońce zbliżyło się do zenitu drużyna zwinęła namiot, stanęła u wejścia do doliny - i oniemiała. Kotlina wyglądała… inaczej. Zniknęły ruiny domostw, wypiętrzenia i nierówności. Przed sobą mieli niemal płaski teren, z niewielkimi jedynie wypukłościami i nielicznymi dziurami w miejscach, gdzie zapadła się ziemia. Za to przy prawej ścianie gór wyrosło spore nieregularne wzgórze z resztek budowli, ziemi i śniegu, wokół którego wydać było intensywny ruch.
- Tuszę, że wygląda lepiej niż wcześniej, prawdaż? - głos zadowolonego z siebie żywiołaka wyrwał ich ze stuporu i sprawił, że podskoczyli. - Aż dziw, że nie wpadłem na to wcześniej.
- Zapraszam - wskazał otwartą drogę w stronę jeziora, po czym zajął swój ulubiony punkt obserwacyjny.

Oszołomiona drużyna ruszyła we wskazanym kierunku, nie niepokojona przez okrucieńce, które zbiły się w kupę daleko na południowym krańcu kotliny i z nienawiścią obserwowały przybyszów oraz żywiołaka. Teraz Kostrzewa bez problemu rozpoznała miejsce ukazane jej we śnie i tam poprowadziła towarzyszy.

Tylko co dalej?

 
Sayane jest offline  
Stary 04-02-2015, 09:43   #225
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Ostatnie dni, a może to zaledwie godziny, zastanowił się w duchu goliat, były wyczerpujące. Nie tyle fizycznie, chociaż szaleńczy bieg dawał się we znaki, co bardziej psychicznie. Zwyczajnie był zmęczony wiecznymi kłótniami w drużynie, zupełnie jakby przeżywał bajkę o Uthanikalai. Tibora i Kostrzewę przyrównywał sobie nieco do Kaealo i Anamoki, kłócących się o myśliwego. Niby głupota, zwłaszcza w tym wypadku. W końcu Shando już nie żył. Sprowadzanie go z powrotem zza drugiej strony Var uważał za nieco wbrew naturze. Podobno kapłani mieli swą moc prosto od samych bogów, zaś druidzi z samej natury i jeśli sprzeciwiali się ustalonym przez swe moce porządkom, to je tracili. Tylko nie był pewien czy faktycznie tak było. Nie znał się na tym. W zasadzie to obchodziło go najmniej. Ważniejsze było to, że drużyna była gotowa rzucić się na siebie samych nawzajem. Nie potrzebowali okrucieńców, yeti, śnieżnych bestii, czy zmiennokształtnych żeby ich wykończyć. Byli gotowi sami wyręczyć dziką północ i się wykończyć. Zasmuciło go to, przez krótką chwilę myślał że uda się stworzyć z tej grupy tak odmiennych osób, namiastkę plemienia. Najwyraźniej jednak mocno się przeliczył. Zamiast jednego organizmu, twardego głazu, okazali się spękanym kryształem, który pęka cały, gdy tylko jeden jego fragment się ukruszy.

Cieszył się że Galeb Duhr zdecydował się pomóc. Miał nadzieję że Kostrzewa faktycznie ma jakiś pomysł. Zapędy Tibora osłabły, chociaż nie do końca rozumiał czemu. Przecież wcześniej twierdził że źródło trzeba oczyścić choćby po prostu. Może się mylił, może goliatowi się zdawało, ale wątpił. Raczej dobrze zrozumiał początkowe intencje kapłana. Odmowa oddania zwojów jeszcze bardziej skonsternowała barbarzyńcę. Przecież to Grzmot je znalazł i dał je młodzieńcowi jedynie do przestudiowania. Na takie zachowanie mieszkańcy miast mieli proste określenie, kradzież. W bajkę o oddawaniu zwojów paladynom jakoś nie wierzył. Przecież skoro jedynym celem świętych rycerzy, było niszczenie zła, to co niby mieli zrobić ze zwojami niż je zniszczyć. Przez chwilę w głowie zaświtała mu namiastka wytłumaczenia. Może chcieli przywołać demona i go ubić. Tylko jakoś Grzmotowi nie mieściło się w głowie, że porywaliby się na coś takiego, przy osłabieniu sił, jakie nastąpiło w ich szeregach ostatnimi czasy. Skoro paladyni mieli straty własne nawet przy walce w wieży w Czarnym Lesie, to co dopiero mówić o walce z demonem. Wykluczył to wytłumaczenie. Nie rozumiał więc dalej co mogło być tego powodem. Chyba że ten cały Lathander, o którym opowiadał kapłan, wcale nie był takim świętoszkiem jak się zdawało.
- Tiborze, opowiedz mi więcej o tym twoim Lathanderze. - Zagaił goliat. Miał nadzieję dowiedzieć się nieco więcej, może powinien był spytać już dawno, ale jakoś nie nadarzyła się okazja. Teraz zaś trzeba było zająć czymś głowę, w oczekiwaniu na powrót żyjącej skały.

Galeb w końcu powrócił, chociaż w tym czasie Grzmot zdążył już odmówić modlitwę do Kuliak, przyglądając się niepewnie skałom i śniegowi dookoła, już raz go tu zasypało. Sama modlitwa bardziej przypominała pieśń, czy może zaśpiew, co solidnie umordowało uszy całej reszty, mimo że Var starał się być cicho. Śpiewał w swoim języku, więc był prawie pewien, że nikt nie zrozumie co się kryło w zaśpiewach, może z wyjątkiem Kostrzewy, która spędziła kiedyś nieco czasu z plemieniem. Języka chyba jednak tak dobrze nie podłapała. Dało się jednak usłyszeć w jego głosie zarówno zmęczenie, jak i smutek. Teraz była jednak pora ruszać, przebić się przez okrucieńce by dać Kostrzewie czas i miejsce, by ta mogła zrobić co planowała. Zakręcił procą, upewniając się, że dobrze leży mu w dłonie i ruszyli. Będąc przygotowanym, stwory nie stanowiły wielkiego zagrożenia, dopóki trzymało się je na dystans. Tak też zrobili, Grzmot co jakiś czas puszczał pocisk ze swojej procy, która dla Burra spokojnie mogła robić za czapkę. Goliatowi udało się nawet raz czy dwa trafić, mimo że przekładał walkę kontaktową, nad ostrzał przeciwników z odległości, to nie miał przecież zamiaru się pakować niepotrzebnie w niebezpieczeństwo.

Gdy dotarli na miejsce a Kostrzewa ruszyła wykonać to co jej się uwidziało, zaczął się rozglądać za jakimiś fragmentami belek, lub martwego drewna. Wypadało się nieco przygotować na dalszą drogę. – Jak skończy, pora wybrać się do Dugan’s Hole. – Rzucił krótko goliat, jakby to wszystko mówiło, tłumaczyło i było ostateczne.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 05-02-2015, 13:51   #226
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
To było niczym olśnienie.

Wraz z opuszczeniem cholernej Doliny, tragedii z nią związanej i dylematów, Tibor Oestergaard zdołał dostrzec głębszy sens swojego udziału w wyprawie, uświadomić sobie to co wcześniej było tylko przeczuciem gdy wyruszał z Cadeyrn.

Czego Pan Poranka chciał od niego, sługi znajdującego się na początku drogi w Jego służbie? Dlaczego rzucił go wśród barbarzyńskie plemiona i na skutą lodem krainę? Nie było to wszak miejsce gdzie młody kapłan mógł przypuszczać że nauki Twórcy zapuszczą swe korzenie, gdzie on sam pasował jak przysłowiowa pięść do nosa. Oczywiście najprostsza, najbardziej bezpośrednia odpowiedź była jasna - Zwiastun Świtu wyruszył by zbadać powody klątwy i w miarę swych możliwości odwrócić ją, zniweczyć, a ukarać winnych. Ale jeśli jedynie tak by było, to Runa Connere te kilkaście dni temu wyjeżdżałaby z Oestergaard czy Ybn Corbeth z drużyną, a Tibor robiłby co najwyżej za giermka albo pilnował barykad w wiosce.

Nie, Pan Poranka miał najwidoczniej inne plany dla swych sług. Młodzik był pewien że Runa nie pozostała obojętna na kataklizm, że swą magię i boską łaskę zaprzęgła w dobrym celu. Jaka była jego, Tibora, rola? Poza tą najbardziej oczywistą?

Potrzebował otrząśnięcia się i wyplątania z gęstwiny szeptów, napomnień i nagabywań, których nie szczędzili i żywi, i nieumarli. “Musisz”, “chcemy”, “powinieneś”, “jak możesz robić tak a nie inaczej”... dużo tego było i chłopak zdał sobie sprawę jak bardzo zdradliwe to było i jak łatwo mogło go odciągnąć od tego co dla niego było ważne. Miał swojego przewodnika w życiu i nie potrzebował następnych.

Czekając na nadejście południa rozglądał się po surowym krajobrazie i właśnie wtedy doznał olśnienia.

Oczywiście że tutaj nie pasował. Do tego miejsca, do istot, do zwyczajów, do tysiąca innych kwestii i niuansów. Ale jednymi z najbardziej cenionych przez Pana Poranka cech były samodoskonalenie, radzenie sobie z przeciwnościami, kreatywność i siła. Kimże byłby Jego wyznawca gdyby nie próbował pokonać swych ograniczeń, nie starał się siły jaką dawała wiara zaprząc do pokonywania przeszkód?

- Dlaczego upadamy? By powstać - szeptał, w prywatnej rozmowie z własnym bogiem odnawiając swą wiarę - Dlaczego tutaj jestem? Bym na przekór przeciwnościom niósł Twoje słowo i obracał w czyn Twoją wolę. Zawsze jest następny poranek, by porażkę obrócić w sukces...

Z wdzięcznością obejrzał się raz i drugi na Marę, której słowa w jakiejś mierze stały się dla niego wskazówką. I nauczką na przyszłość, by nie odmawiać jej uwagi tylko ze względu na młody wiek. Czy wzrost, jak w przypadku niziołczego kucharza. Oestergaard miał wrażenie iż Burro nie raz ich jeszcze zadziwi.

Obojętnie za to spoglądał na Kostrzewę. Nie wierzył druidce, a jeśli cel - oczyszczenie Doliny - mieli podobny, to różnili się motywacją, a co Kostrzewą powodowało Tibora kompletnie nie obchodziło. Miał swoje zadanie i jego właśnie zamierzał się trzymać.

Z Grzmotem sprawa była nieco odmienna. Oestergaard kategorycznie odmówił oddania zwojów.
- A tobie nagle po co te zapiski? Ustaliliśmy że oddam je osobom duchownym, władnym zdecydować jaki zrobić z nich użytek. Rozmawialiśmy co z nimi zrobimy i nie widzę powodu by to zmieniać. Jeśli zechcą je zniszczyć - palcem nie kiwnę w ich obronie, ale do tego czasu wolę mieć je w swojej pieczy, by nie spotkał ich … nieszczęśliwy wypadek - chłopak odpowiedział nieustępliwie na nagabywania. W czasie tej wyprawy przekonał się jak cenna jest wiedza, jak trudne wyszarpanie każdej informacji i nie zamierzał wydać cennego ich źródła dla kaprysu barbarzyńców, w zabobonnym lęku gotowych zniszczyć zapiski. Gotów był zagrozić swoim odejściem w razie gdyby Var zamierzał użyć siły; na szczęście do tego nie doszło.
- Jeśli zarzucasz mi złodziejstwo to najwidoczniej powinniśmy zacząć inaczej się rozliczać niż do tej pory. Ale mam nadzieję że nie chcesz wyceniać ile warte jest chociażby ratowanie twojego życia.

W geście dobrej woli opowiedział goliatowi o Panu Poranka, starannie dobierając słowa. Podkreślał te cechy które mogły znaleźć uznanie w oczach barbarzyńcy - to że Twórca łaskawym okiem spogląda na sprawność fizyczną i witalność, poczucie odpowiedzialności za swoją społeczność, nowe życie i dzieci w szczególności. Opowiedział o najszerzej chyba znanym wizerunku Lathandera - silnego, zdrowego męża, z miłością unoszącego ku niebu niemowlę - i co on symbolizował. To powinno przemówić do mieszkańca tej surowej i bezlitosnej dla słabych okolicy.

- Var, a co sprawiło że wyruszyłeś z Ybn? - zapytał w odpowiedzi. - Bo, wybacz szczerość, mam wrażenie że to nie dbałość o pobratymców. Chęć przygody? Zmierzenie się z niebezpieczeństwami i trudnościami? Ciekawi mnie to bardzo…


- Spróbujmy skontaktować się z Dai’nan Springflower. Raz że paladyni mogą być już w drodze i możemy do nich dołączyć, dwa - trzeba ich ostrzec przed “kulą” - naciskał gdy rozmowa zeszła na zaplanowanie kolejnych posunięć. Shando nie stało, ale Mara i Burro wszak parali się magią jak i czarownik. Tyle że co krok, to nowa trudność. Już odczytanie zaklęcia było trudnym zadaniem. Jego użycie nie zapowiadało się wcale na łatwiejsze i Oestergaard łamał sobie głowę jak się za to zabrać. Ale nie rozpaczał; w Panu Poranka pokładał swoją ufność a trudności potraktował jak wyzwanie.
- Jeśli nie dziś, to jutro się uda - powtarzał, czy to pochylając się nad pergaminami, czy już szykując do drogi gdy południe się zbliżało. Pilnował by mabari był blisko; sprawdził Ferengowi łapy i nakarmił porządnie. Trochę żałował że nie zostawił psa z Cadi, ale czułe zmysły psiaka mogły ocalić im życie - i w tej materii był w rozterce.

Wreszcie westchnął akceptując nieuniknione - Fereng był tu i teraz, i do niego należała opieka nad psem.
- Chodź, piesku - powiedział gdy nadeszła pora i pogłaskał wielki łeb szczeniaka. Ostre kły psiaka poznaczyły mu rękawice gdy tarmosili się dla rozgrzewki. Oestergaard miał nieustannie na oku dobytek jak i otoczenie. - Zanim to się skończy obaj będziemy weteranami.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 05-02-2015, 16:04   #227
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację

[MEDIA]http://th08.deviantart.net/fs41/PRE/i/2009/051/9/a/The_Elysium_Seed_by_nukeation.jpg[/MEDIA]

Specyficznie rozumiana "pomoc" ze strony galeba duhra napełniła druidkę nową nadzieją i podniosła na duchu. Skoro materialna i śmiertelna - choć niewątpliwie potężna - istota potrafiła uczynić tak wiele w tak krótkim czasie, łaska bogów i siła Natury mogła uczynić o wiele więcej.

Biła się jednak z myślami, prowadząc niechętną jej grupę nad spokojne wody jeziora. Nie wątpiła w to, że w jej mocy jest przywrócenie spokoju skażonej Dolinie - w końcu jedynie to nadawało sens tej cenie, jaką zapłacili we krwi, gniewie i smutku - ale sama do końca nie była pewna *jak* ma dokonać tego czynu.

Pierwotnie planowała przełknąć gorzką ślinę i poprosić o pomoc Tibora - wszak co dwa oddane bogom głosy to więcej niż jeden - ale kilka spojrzeń na zaciętą twarz kapłana utwierdziło ją tylko w przekonaniu, że większe szanse miałaby dyskutując z okrucieńcami, niż z porywczym młodzieńcem. Reszta kompanów też nie wydawała się skłonna do pomocy - naburmuszona Mara, wstrząśnięty i milczący Burro... Tylko goliat prezentował swój niewzruszony, łagodny spokój, jakby spory i niesnaski w ogóle nie mogły przebić jego kamiennej skóry. Jaki jednak druidka miała mieć pożytek z olbrzyma, o którym powiedzieć można było wiele dobrego, ale na pewno nie to, że pozostaje w dobrym kontakcie z mistyczną stroną świata?

Była sama; nawet Wredota, z którą łączyła ją miłosno-nienawistna relacja, najbliższa pojęciu kostrzewowej przyjaźni, odleciała na południe, w kierunku Keldabe. Była sama i bez wsparcia, a złe oczy i jadowite języki tylko czekały na jej potknięcie, zapewne po cichu życząc jej wszystkiego najgorszego. Ale poradzi sobie, jak zawsze. W końcu ta z trudem skrywana wrogość i wynikająca z niej izolacja nie były dla półorczego podrzutka niczym nowym - ani przykrym. Tak wyglądało jej całe życie, wpierw w surowym plemieniu, a potem w nie tak wcale różnym od niego ludzkim sąsiedztwie. Prócz twardego ciała miała to, co różniło ją od tych miotanych wichrem sprzecznych emocji liści - zasady. I żelazne przekonanie, że są one słuszne. Jej życie miało dawno wyznaczony przez Naturę cel - i nawet jeśli druidka nie zawsze była świadoma jego ostatecznych kształtów, nic nie mogło i nie miało prawa zawrócić jej z raz obranej ścieżki. Nawet kotłujące się niej samej gwałtowne uczucia i niejasne myśli.

- Po prostu mi nie przeszkadzajcie i nie próbujcie powstrzymać, cokolwiek by się nie działo... - obwieściła reszcie, rozglądając się po okolicy jeziora - I odsuńcie się; ciężko cokolwiek zdziałać z takim tłumem na karku... - fuknęła, żeby zamaskować wzbierające w niej wątpliwości co do kierunku dalszych działań. Zdusiła w sobie wątpliwość; Silvanus prowadził ją poprzez zesłane we śnie wizje, więc nie było powodów do niepokoju, prawda?

Podeszła ostrożnie do brzegu jeziora, zaciskając palce na żołędziu i uważając, czy coś czasem nie wyskoczy spod lodu. Kto wie, co jeszcze poza szkaradnymi okrucieńcami, stworzyły zatrute wody? Na szczęście spod tafli lodu nie wytchnął żaden potwór; druidka pewnie postawiła stopę na zamarzniętej ziemi i kosturem rozbiła lodową skorupę, patrząc jak spod pięknieć powoli wysącza się woda. Nabrała nieco lodowatej cieczy w dłoń i uniosła do twarzy; tak jak w podziemiach pod wieżą, woda emanowała trudnym do uchwycenia wrażeniem zepsucia czy też skażenia, choć pachniała i zachowywała się normalnie. Smakować płynu jednak druidka nie zamierzała.

Przeszła kilka kroków w jedną i drugą stronę, by dokładnie stanąć w miejscu, w którym wznosił się w jej śnie wielki dąb, i przyklęknęła na ziemi, plecami do drużyny, a twarzą do jeziora, by nikt nie widział, co zamierza zrobić. Kij położyła z boku; gołymi rękami odgarnęła najpierw cienką warstwę śniegu, a potem zaczęła kopać mały dołek. Dzięki otulającemu ją zaklęciu nie czuła zimna, jednak zamarznięta ziemia nie ustępowała łatwo; w końcu zniecierpliwiona kobieta zaczęła sobie pomagać wyładowanym z magii, ale wciąż ostrym odłamkiem kości, dłubiąc zacięcie w twardej glebie. Kiedy udało się wykopać dziurę wystarczająco głęboką, by pomieściła kiełkujący żołądź, jej - i tak niezadbane - dłonie były brudne i pokryte licznymi, drobnymi skaleczeniami, z których powoli sączyła się ciemna krew, szybko krzepnąca na mrozie.

Kostrzewa zadumała się, ostrożnie wkładając żołądź do ziemnej norki. Nawet błogosławiony przez Silvanusa mały dąb był wciąż zaledwie zalążkiem życia, które łatwo mogło zgasnąć - czy to ze względu na surowe warunki, czy celowe działanie. Potrzebował więcej energii, siły, by mógł wzrosnąć i pokonać trujące ten węzeł zło, zwalczyć swoją zieloną świeżością rozciągający się nad doliną zaduch śmierci. Druidka spojrzała na swoje krwawiące dłonie i na drugą żyjącą roślinę w okolicy - puszczającą listki gałązkę świętej jemioły, która była symbolem jej powołania i znakiem łączności z bóstwem. Powoli zrozumienie zaczęło kiełkować w kudłatej głowie druidki, w miarę jak uświadomiła sobie ostateczność swoich wcześniejszych wyborów i cel, do którego ją prowadziły.

Magia, moc, sztuka - magowie i zaklinacze chlubili się władzą nad siłą, która była samą osnową istnienia, łudząc się, że pojmują jej wszystkie reguły i znają tajniki jej działania. Nawet kapłani wielu bóstw zatracali się w przekonaniu, że oto, dzięki łasce swoich niebiańskich patronów posiedli zdolność zmieniania rzeczywistości. Ale jedna prawda pozostawała przed nimi ukryta. Prawda, którą znali - i rozumieli - cisi wyznawcy Natury i jej porządku: świat opierał się na harmonii. Równowadze. Nie można było naginać praw świata w jedną stronę bez konsekwencji i bez dania niczego w zamian. Nie dało się kreować życia bez zabrania go najpierw; czynić dobra, nie czyniąc jednocześnie gdzie indziej zła. Zawsze istniała cena, jaką należało zapłacić za to, żeby przez chwilę zatrzymać wahadło okoliczności w określonej pozycji. Żaden sprzeciw i najtwardsza niezgoda nie mogły tego zmienić; nawet bogowie poddani byli tej ostatecznej konieczności, spętani odwiecznymi prawidłami. Owszem, ich moc wykraczała daleko poza to, co śmiertelne, ale nawet oni nie mogli tworzyć *czegoś* z *niczego*. Potrzebowali chociaż iskry, budulca na podstawie którego mogli tworzyć swoje cuda. A jaka była energia potężniejsza od tej, która stanowiła samo sedno bytu Matki Natury, daru życia?

- Niech galeb opiekuje się drzewkiem - powiedziała Kostrzewa chrapliwie, jakby jej usta i gardło wypełniły się nagle suchym piaskiem. Nie odwróciła się do towarzyszy - nie mogłaby teraz patrzeć na ich twarze - ale mówiła wystarczająco głośno, by można było ją usłyszeć - I niech będzie po kres czasu przeklęty każdy, kto po raz kolejny zatruje to miejsce swoim grzechem...- dokończyła z pasją. Przymknęła oczy i zacisnęła wargi; z jej ust wydobyło się tylko lekkie sapnięcie, kiedy kościane ostrze powoli zagłębiło się w wewnętrzną stronę nadgarstka, wycinając w nim głęboką, podłużną ranę, z której natychmiast zaczęła sączyć się krew. Druidka położyła rękę na spoczywającym w ziemi żołędziu, plamiąc ziemię i orzech szkarłatem. W drugiej ręce zacisnęła gałązkę jemioły, przykładając ją do serca.

Zaczęła powoli i spokojnie; mimo stresujących przeżyć tego dnia, wciąż była pełna energii i daleko od zmęczenia. Z jej ust płynęła cicha, jednostajna modlitwa do Ojca Dębu i Matki Natury, kiedy Kostrzewa koncertowała się na zachowaniu czystego przepływu mocy przez swoje ciało. Zwykle sięgała po dany jej dar gwałtownie i szybko, uwalniając energię w spektakularnych wyładowaniach, takich jak przywoływanie zwierząt czy manipulacja żywiołami; teraz skupiła się na tym, by moc płynęła łagodnie, ale stale, podobnie do opuszczającą jej ciało życiodajnej cieczy, jak gdyby miała kogoś leczyć, delikatnym dotykiem wlewając w nasionko uzdrawiającą moc.

Czuła jak z upływem czasu i krwi słabnie; mróz zaczął być odczuwalny, szczypiąc kobietę w policzki i odsłoniętą szyję. Było jej coraz zimnej; zadrżała i zachwiała się lekko, ale zaraz odzyskała równowagę, choć głowa ciążyła jej coraz bardziej, pełna zamętu i nadspodziewanie ciężka. Słowa modlitwy stawały się coraz bardziej bełkotliwe i niewyraźne; Kostrzewa nie mogła zmusić bielejących ust do poprawnego wymawiania litanii, choć jej umysł wciąż pozostawał żywy. W końcu z jej ust wydobywało się tylko powtarzane z zacięciem "Ojcze Dębie, Matko Naturo, przodkowie...".

Rezerwuar boskiego daru, moc dana jej w zamian za żelazną wiarę, wyparowała; kobieta była na granicy zapaści. Nie miała więcej energii, by oddać ją małemu żołędziowi, obmywanemu przez jej ciepłą krew, która rozpuściła zmarzlinę zmieni, użyźniając martwą glebę. Ale druidka miała jeszcze jedną rezerwę mocy - leżącą w głębi ciała samą istotę siebie, świętą iskrę życia, nieśmiertelną duszę, która bliska była już wyrwania się z kruchych okowów śmiertelnego, pozbawionego krwi ciała.

Ostatnim wysiłkiem woli, zaciskając kościste palce na gałązce jemioły i błagając z całego serca Silvanusa o pomoc, Kostrzewa zdobyła się na ostatni w swym doczesnym życiu wysiłek - i pchnęła swoją duchową esencję nie w górę, ku planom i dziedzinom przynależnym umarłym, lecz wzdłuż cierpliwego strumienia życiodajnej krwi, ku spoczywającemu pod jej dłonią początku nowego...

Jej ciało osunęło się bezładnie na rozpulchnioną ziemię, odsłaniając przed resztą czerwony dywan krwi, barwiący śnieg wokoło. Lecz chwilę, dosłownie chwilę przed tym jak druidka dokonała swego męczeńskiego aktu, o słuszności którego do końca była przekonana, ta część jej jestestwa, której bliżej było do ziemskich, a nie duchowych namiętności, w ostatnim przebłysku świadomości kazała spojrzeć jej na to, co utraciła - choć, paradoksalnie, dzięki temu dopiero zyskała zdolność do koniecznego poświęcenia.

I dlatego ostatnim słowem, jakim usłyszeli śmiałkowie z Ybn z ust upartej druidki było - powiedziane głośno i wyraźnie, choć z rozdzierającym żalem w głosie - imię.

Shando...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 05-02-2015, 21:56   #228
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Drugi. Dolina Lodowego Wichru. 13 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni

Dolina Żywej Wody
13 Tarsakh, południe



Drużyna z niecierpliwością, irytacją i zaciekawieniem patrzyła na zabiegi Kostrzewy, która przegnała ich ze swojego bezpośredniego sąsiedztwa i odwróciła się plecami. Jej pomysł, sposób na uzdrowienie doliny i źródła wydawał się taki... prosty, naiwny, prymitywny jak ona sama. Zasadzić żołądź i już? Tibor widział znaleziony w podziemiach owoc dębu; wiedział, że nie jest magiczny, a modlitwa druidki nie różniła się zbytnio od innych jakie słyszał w czasie ich wspólnej podróży. Czujnie spoglądał na skupione przy hałdzie gruzu i ziemi okrucieńce, gotów zaatakować gdyby tylko się zbliżyły. Doświadczył wcześniej mocy Kostrzewy, ale nie wierzył - nie chciał wierzyć - że półorczyca jest w stanie dokonać czegoś specjalnego. Z nim był jego bóg - ona miała tylko swój ośli upór. Spojrzał na Marę i Burra; w ich twarzach widział odbicie swoich wątpliwości. A przynajmniej tak mu się wydawało.

Var podchodził do sprawy znacznie spokojniej. Znał szamańską robotę; wiedział, że nie należy przeszkadzać ani ponaglać. Tacy wybrańcy bogów jak Kostrzewa mieli swoje sposoby by osiągnąć zamierzone cele i nie w jego gestii było się wtrącać czy wątpić w sukces. Zamiast tego - praktyczny jak zawsze - rozejrzał się za opałem. Niestety jak na złość osobliwa pomoc Ucieleśnienia Gór zepchnęła resztki budynków na jedną hałdę, która zawierała na sobie dość pokaźną liczbę żywych okrucieńców. Cóż, czasem po prostu nie można było mieć wszystkiego.
Po chwili Grzmot odwrócił się w stronę druidki. Jego nos myśliwego bezbłędnie wyczuł zapach świeżej krwi. Niepewnie przestąpił z nogi na nogę, ale nakaz Kostrzewy był jasny. Znów spojrzał na południowe zbocze kotliny.

Minęła minuta, dwie, może trzy… a może o wiele więcej; oczekującym czas zawsze dłużył się niemiłosiernie. Modlitwa druidki stawała się coraz cichsza. Nagle Kostrzewa ni to westchnęła, ni to jęknęła i z imieniem calishyty na ustach jej ciało osunęło się bezwładnie, ukazując wszystkim karminowy krąg wokół niewielkiej dziury w ziemi i rozoraną sztyletem rękę półorkini. Przerażony Burro rzucił się w jej stronę, gdy nagłe tąpnięcie powaliło go - ich wszystkich - na śnieg. Ziemia pod ich stopami drżała. Przerażone okrucieńce ze skrzekiem próbowały schować się gdzieś - gdziekolwiek - lecz nikt nie zwracał na nie uwagi. Tibor czuł, jak nieznana mu moc rozchodzi się kręgami od miejsca, w którym leżała Kostrzewa, przenikając ziemię i krusząc lód na jeziorze. Gdy zobaczył krew przez głowę przeleciała mu myśl, że miał rację i szalona barbarzynka sięgnęła do nekromanckiej magii by ich zgubić - lecz wibrująca w powietrzu energia była daleka od tego. Naraz wstrząsy ustały tak samo niespodziewanie jak się zaczęły i tylko wzburzone wstrząsami fale jeziora uderzały we fragment brzegu, gdzie stopniał lód.

Stopniał?

Czwórka towarzyszy podniosła głowy. Miejsce w którym druidka zakopała żołądź otaczał krąg czarnej ziemi, która błyskawicznie pokrywała się roślinnością. Nie minęła minuta, a Kostrzewa leżała na kobiercu srebrnozielonej trawy, od której wzięła swe imię. Marze przeleciała przez głowę absurdalna myśl, że brakuje tu tylko śpiewających ptaków i kicających króliczków. I druidki, która stanie na równe nogi pośród cudu, którego dokonała, psiocząc i prychając kpiąco na widok ich zaskoczonych min.

Lecz Kostrzewa nie wstała. Jej ciało leżało bezwładnie wśród traw, w kałuży krzepnącej krwi i tylko trzymana w brudnej dłoni gałązka jemioły kipiała życiem, wracając do swej pierwotnej formy.

 
Sayane jest offline  
Stary 08-02-2015, 11:24   #229
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Burro siedział przygnębiony w namiocie i popatrywał na kompanów. Nie odzywał się od dłuższego czasy, co było złym znakiem, bo przecież normalnie to gęba mu się nie zamykała. A ostatnio wiele milczał. Rozterki z wieży, gdzie przecież wydumał sobie, że nie może jeszcze wrócić do domu i rodzinki odezwały się znowu ze zdwojoną siłą. Cóż tu po nim?
Grzmot zaczął śpiewać cichaczem, kucharz przysłuchiwał się melodii, bo słów przecież nie rozumiał. Łudził się że choć intencje zrozumiał. Zabrał się do przygotowania przekąski zupełnie odruchowo i nieświadomie. Zamyślony zorientował się że podaje Marze miskę z szaszłykiem zrobionym poprzedniej nocy i ostatnim kawałkiem chlebka z maurowej mąki. Zamrugał oczami i wetknął w ręce Kostrzewy kolejną miskę. Każdy dostał po szaszłyku, Grzmot dostał dwa, po części z uwagi na swoje gabaryty, a po części z uwagi na szacunek jaki zdobył u kucharza. Sprawdzało się to co Burro sobie wydumał jeszcze w Czarnym Lesie, podczas zmagań z Albusem. Var powinien dowodzić ich hanzą. Jego spokój i sposób myślenia jakoś pokrzepiały. Co z tego, skoro z ich hanzy nic nie zostało…

Łypnął okiem przez płótno namiotu z stronę, skąd od dłuższego czasu dochodziły straszne dźwięki. Jakieś gruchoty i hurgoty, aż wstrząsające ziemią na której siedzieli. Przynajmniej tyle dobrego że Pan Góra okazał się pomocny. Kucharz cieszył się że udali się do niego wszyscy wspólnie, próbując go przekonać. Udało się, prawda? Bo on chyba pomaga, tak? Zerknął jeszcze raz z niepokojem na uformowaną kamienną ścianę i zagryzł szaszłykiem. Posłuchał trochę o Lathanderze, bo choć jego bogini była trochę inna, to Pana Poranka zawsze darzył szacunkiem. Zebrał miski, ale na tą która podawała mu Mara nałożył jeszcze jeden szaszłyk. Dziewczynka zdaje się wpisując w grobowy nastrój drużyny nawet nie protestowała, tylko po cichu skarmiła dokładkę Strzydze. Zazdrosny Węgielek wygrzebał z samonośki ostatnie nasionko, które Burro wziął dla niego i chrupał w kącie.
- No, chyba się skończyło. - mruknął w końcu kucharz, komentując nagłą ciszę od strony doliny.

Wyszli ostrożnie, kucharz stanął jak wryty przyglądając się krajobrazowi. Tak, tak mogła wyglądać ta dolina wieki temu, prawda? Cicha i spokojna, nie zepsuta przez ludzi i inne rasy. Przez ich brudne myśli. Jednak ich rola nie była jeszcze zakończona. Zepsucie, które trawiło to miejsce nie zostało przegnane, a niziołek tak bardzo chciał by choć to jedno im się udało, skoro zawiedli w każdym pozostały aspekcie. Kiedy Kostrzewa nakazała im odsunięcie się i nie reagowanie w żaden sposób, kucharz postąpił kroczek w jej stronę, ale Grzmot schylił się i położył mu swoją wielką łapę na ramieniu. Pokręcił głową, a Burro cofnął się do szeregu. Przecież nie chciał przeszkadzać, tylko spytać czy może jakoś pomóc. Obserwował jak druidka staje na jeziorze, jak potem kopie w zmarzniętej ziemi i zaczyna modlitwę. Kucharz zacisnął piąstki i zamknął oczy wzywając również i Cyrrollalee do pomocy. Zdawało mu się że nawet Carie, siedząca z Milly na kolanach przed paleniskiem Werbeny podniosła na moment wzrok znad czytanej książki i spojrzała w dal.

Modlitwa druidki cichła, kucharz dosłyszał jeszcze imię na jej ustach, a kiedy upadła, krzyknął i wyrwał się w jej stronę. Ziemia zatrzęsła się i Burro poleciał w śnieg. W uszach aż piszczało mu od Sztuczki o niewyobrażalnej mocy. Poderwał się na równe nogi i podbiegł do niej, zobaczył to co zasłaniała swoim własnym ciałem. Przecięty nadgarstek i krew, wszędzie krew. Dopiero po chwili zorientował się że stoi na trawie. Zielonym kobiercu traw i ziół, koncentrycznie rozchodzącym się od ciała Kostrzewy. Pachniało jak na wrzosowiskach Słonecznych Wzgórz późnym latem. Kucharz klęknął przy druidce, łzy toczyły mu się po twarzy.
Inni również podbiegli, Tibor przypadł do niej i próbował coś zrobić. Burro dostrzegł gałązkę jemioły w jej ręce, tryskającą wręcz życiem. Podniósł ją ostrożnie, tak by zabiegi kapłana jej nie uszkodziły. Przycisnął lekko do swojego kubraka, a gest ten dziwnie przypomniał mu czas przy narodzinach jego dzieci. Tak bardzo chciał by Kostrzewa otworzyła oczy i obsobaczyła Tibora i innych swoim sposobem.
 
Harard jest offline  
Stary 14-02-2015, 14:54   #230
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Praca Wspólna

Zwiastun Świtu
przypadł do druidki.

- Panie Poranka, w swej łaskawości pozwól mi uzdrowić rany potrzebującego pomocy, ku większej Twej chwale! - wyrecytował krótką, iście polową modlitwę wznosząc rękę ku niebu i przyzywając błogosławieństwa swego patrona. Blask Twórcy rozpalił ją białym, czystym światłem. Tibor dotknął rozoranego nadgarstka kobiety. Światło jednak nie wniknęło w ciało, nie zasklepiło rany ani nie wywołało żadnej reakcji.

Zszokowany kapłan przyglądał się przez chwilę bezwładnemu ciału.
- Niech to demony! - obrócił kobietę na plecy i zaczął masaż serca na przemian ze sztucznym oddychaniem, próbując pospiesznie przywrócić krążenie i oddech. Masywne żebra półorczycy trzeszczały pod naciskiem silnych dłoni, klatka piersiowa unosiła się i opadała, pompowana pospiesznymi oddechami… wszystko na próżno. Tibor pracował niezmordowanie, czując jak pot ścieka mu po twarzy i ciele. Minuta, dwie… pięć…

Wreszcie przerwał i jeszcze raz dotknął szyi kobiety, przyłożył dłoń do jej ust. Potem podniósł się powoli.
- Nie żyje.
Grzmot pokiwał głową niejako na potwierdzenie. Przystawił ucho do jej piersi i nóż do ust, by sprawdzić czy oddech się unosi, nim powiedział coś więcej. - Poświęciła się, żeby oczyścić źródło. - Skwitował goliat.

Tibor spojrzał na klęczącego obok Burro, na resztę towarzyszy, na skomlącego niespokojnie Ferenga, potem na jezioro. Nowy blask zapalił się w oczach chłopaka gdy ruszał ku brzegowi jeziora. Wahał się przez chwilę, wreszcie nabrał trochę wody w dłonie i wrócił do ciała.
- Ojcze Puszczy, spojrzyj łaskawym okiem na swą służebnicę, wróć jej życie którego nie szczędziła by w Twe imię oczyścić z zepsucia i przywrócić do życia to święte miejsce. - modlił się gorąco. Mógł nie ufać Kostrzewie, ale nie chciał jej krzywdy czy śmierci. Obmył czoło kobiety wodą, potem rozcięty nadgarstek. - Okaż miłosierdzie, wysłuchaj prośby sługi Pana Poranka, Twego boskiego sojusznika i przyjaciela. Twoja wola władna jest zdziałać cud - nie moje dłonie. Pozwól wrócić duszy niewiasty, by mogła chwalić Cię i głosić wielkie dzieło które za Twoją przyczyną nastąpiło na oczach nas śmiertelnych - przemawiał z pokorą, pochylony nad ciałem.

Z kolei Var zanucił cichą modlitwę, do ojca natury też, ale głównie do Kuliak i duchów przodków, by mieli druidkę w swojej pieczy. Było pewne, że udowodniła swoje szczere chęci. Nawet jeśli nie przed towarzyszami podróży, to na pewno przed swoim bogiem i duchami natury. Modlił się o to, by z druidką stało się to, co duchy same uwidzą za najlepsze w tak niepewnych czasach. Śmierć i życie po niej były miłe, jako naturalna kolej rzeczy, zapewne zwłaszcza dla Kostrzewy. Teraz jednak, w tych okolicznościach, mogły mieć dla kobiety inne pomysły.
Kucharz podszedł bliżej i delikatnie przytrzymał głowę druidki, starając się pomóc Tiborowi.
- Wstawaj, no. - łamiący się głos niziołka był ledwie słyszalny. Dla wiodącego spokojne życie Burra, tyle śmierci i krwi to było ponad jego nerwy. Zupełnie nie mógł się odnaleźć w sytuacji. Chciał po prostu by Kostrzewa wstała i uśmiechnęła się krzywo, potwierdzając że to tylko żart i wszystko będzie dobrze.

Mara stała z boku. Miała mętlik w głowie. Całą sobą wyczuła chwilę, gdy iska życia Kostrzewy zgasła, lecz nagły wybuch sił witalnych natury zupełnie ją oszołomił. Mogła nienawidzić druidki i żżymać się na jej brutalną szczerość, lecz to półorkini zyskała sobie przychylność i łaskę bogów - nie Tibor, bezskutecznie modlący się nad jej ciałem. Choć zaklinaczna pomyślała, że w swym zaślepieniu nie różnił się wiele od upartej druidki.
- Zostawcie ją - rzekła drżącym głosem. - Nie pamiętacie co mówiła Arna? Ona nie chce być wskrzeszona. Powiedziała przecież, żeby jej nie przeszkazać. Dajcie jej spokój.
Tibor oderwał spojrzenie od Kostrzewy i popatrzył na dziewczynkę. Potem pokiwał głową i wstał znad ciała.
- Przykro mi, nie dałem rady. I nie każcie mi tego samego czynić z Shando.
Grzmot popatrzył przez chwilę na kapłana, potem na martwe ciało orczycy i wzruszył ramionami.
- Nie chciała, nie chcieli, to sie nie dało, nikt cię o to samo w sprawie Shanda chyba prosić nie będzie. Zrobiłeś co mogłeś. - Poklepał Tibora po ramieniu, a następnie zajął się praktyczną stroną śmierci druidki. Zaczął szukać kamieni na kopczyk dla niej. Nie miał pojęcia jakie zwyczaje w tych sprawach mają opiekunowie natury, więc uznał że ani palić, ani zakopywać nie ma sensu, ani nie ma czym. Został więc kopczyk. Teraz trzeba było je tylko dostarczyć i ułożyć. Najlepiej w miarę prędko. Zmitrężyli już dość czasu, trzeba było zacząć nadrabiać, ruszyć najpierw do Dugan’s Hole, a potem zapewne do Bryn Shander. Byle jak najdalej od tego dziwnego miejsca. Nie wspominając już o tym, że zmiennokształtny nabierał przewagi, a to mogło dodatkowo popsuć szyki. Miał zamiar użyć kostura, kiedy już wyjdą za wąwóz poza doliną. Wypadało wykorzystać rozsądnie te ostatnie parę godzin światła dziennego.

Opuszczali dolinę w różnych nastrojach. W czwórkę, piątkę, jeśli liczyć Ostatka, idącego spokojnie na postronku. Tworzyli całkiem malowniczą i jak widać było ostatnimi czasy, wybuchową mieszankę. Zatrzymali się jeszcze na chwilę przy Galeb-Dhurze, by rozmówić się z nim odnośnie opieki nad zasadzonym przez Kostrzewę dębem. Gdy Grzmot odwrócił się, by ostatni raz spojrzeć na dolinę, przed oczyma mignął mu na chwilę całkiem inaczej wyglądający krajobraz. Może tylko oślepiło go słońce, ale zdawało mu się że widzi w oddali Kostrzewę. Uśmiechnął się więc tylko lekko, naciągając głębiej kaptur i ruszył dalej.

Każdy uważnie rozglądał się na boki i do góry, byle mieć pewność że nic ich nie zaatakuje, lub że się w coś nie wpakują. Grzmot dodatkowo rozglądał się za czymkolwiek na opał, lub jakimś pożywieniem dla muła. Mieli mnóstwo mięsa, zwłaszcza dla czterech osób, ale za to pasza była całkiem inną historią. Var użył nawet magicznego kija, by wyznaczyć najbezpieczniejszą a jednocześnie najkrótszą drogę do Dougan's Hole, nie miał zbyt dużej wprawy w używaniu magicznych przedmiotów., ale zdawało się, że ten do tej pory prowadził ich w miarę dokładnie. Wieczór również zapowiadał się pracowicie, przynajmniej dla magików, którzy mieli zamiar spróbować się skontaktować z paladynami czy czarodziejką, nie był pewien, taka magia nieco przerastała jego głowę.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...

Ostatnio edytowane przez Plomiennoluski : 14-02-2015 o 17:08.
Plomiennoluski jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172