Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-04-2015, 14:17   #271
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Dougan’s Hole
24 Tarsakh

- To co ty w końcu wiesz?! - Oestergaard wypalił wreszcie gdy przepytywanie przybyłego na cienistym rumaku Einarra zaczęło przypominać festiwal słów “Nie wiem” wypowiadanych na różne sposoby. Ani nie wiedział dlaczego czarodziej wziął i wyjechał w ślad za Plemieniem Żmij, ani dlaczego sam traper nie powiadomił Ybnijczyków o zamiarze Morheima, ani kiedy - i czy - magus zamierzał wrócić. O Arli Hightower również nic nie wiedział, choć według Arnulfa miała podążać właśnie do Caer Konig wraz z Kamiennymi Żmijami i istniała duża szansa że Einarr był od niej dosłownie o krok. Tibor wyszedł wreszcie z karczmy żeby nie kląć przy Marze i Burro. Zabrał broń by spalić trochę frustracji poprzez fizyczny wysiłek.

Gdy wrócił przywitała go nerwowa cisza. Od słowa do słowa Einarr zdecydował się w końcu pozostać w osadzie - a raczej wspomóc patrole w nadziei, że przemieszczając się wraz z nimi między miastami natknie się na jakiś trop. W takim wypadku obiecał pozostawiać informacje u szeryfa Bryn Shander. Natomiast Ur-Thog chętnie dołączył się do połówki swojej starej drużyny. W osadzie nudził się niemiłosiernie, a w Bryn Shander miał nadzieję spotkać Arlę Hightower i wraz z nią wrócić do Ybn. Poza tym miał do przekazania temu i owemu listy od swojego pryncypała.

Noc nadchodziła a Var, milicjanci ani Morheim nie wracali. Chłopak przespał się wcześniej, decyzję o ewentualnym sforsowaniu zabezpieczeń domu czarodzieja zostawiając na następny poranek. Miał nadzieję że goliat nie wpakował się w kłopoty, ale planowany konkurs w piciu nie napawał go optymizmem. Nie mógł nic jednak na to poradzić. Widząc jak kiepsko idzie mu z nauką nowego czaru wrócił do zaklęcia które próbował opanować już od jakiegoś czasu, tego które według jego zamysłu miało przyspieszać szybkość reakcji w walce, choć w części niwelując jego kalectwo.

Ze strzałami w ręku spoglądał na zachód, ku słonecznej tarczy zmierzającej ku wierzchołkom gór. Łuk, z którego znowu przez kilka ładnych minut wypuszczał pocisk za pociskiem w wyznaczony na drzwiach stodoły kontur, spoczywał obok buzdyganu i zdobycznej tarczy. Brakowało mu jego starej, drewnianej, poznaczonej pazurami i orężem tarczy, tak samo jak widoku rodzinnego gródka. Nagle, odwracając się, dojrzał na horyzoncie jeźdźców zmierzających od strony Good Mead. Sylwetki były charakterystyczne, a zbroje połyskiwały w świetle zachodzącego słońca. Wkrótce Tibor nie miał już wątpliwości, że nadjeżdża oddział paladynów i najemników z Ybn. Jego radość zmieniła się jednak w niepokój, gdy na szpicy nie dostrzegł Arli, potem zaś w przerażenie, gdy dostrzegł jej chwiejącą się w siodle, drobną postać eskortowaną przez dwóch rycerzy. Paladynka była niemal tak blada jak śnieg, po którym stąpał jej koń, a oczy miała przewiązane bandażem.
Wybiec naprzeciw - było pierwszą myślą młodego Oestergaarda, ale w niczym by to nie pomogło. Zamiast tego chłopak wbiegł do karczmy, informując Czarnego Toma i towarzyszy o przybyszach. Zaczął się ruch, zamieszanie, mało kto mógł się oprzeć chęci ujrzenia znowu boskich wojowników z południa. Zwiastun Świtu zatrzymał na chwilę Marę.
- Sprawdź proszę wszystkich zaklęciem wykrywającym magiczne aury - szepnął jej, zaniepokojony stanem Arli Hightower. Paladyni dysponowali potężnymi mocami leczącymi; tyle przynajmniej wiedział, dlaczego więc towarzysze młodej paladynki jej nie uzdrowili? - Wszystkich - dodał z naciskiem, zapominając że ani Mara ani Burro nie znają (!) takiego czaru.

Wyszedł przed karczmę z innymi, wyjmując na wierzch medalion Lathandera spomiędzy fałd ubrania.
- Witajcie, jestem Tibor Oestergaard, kapłan Pana Poranka, a to Mara z Ybn i Burro Butterbur - opowiedział siebie i towarzyszy gdy orszak się przybliżył. Podbiegł do wierzchowca Arli.
- Pani, pozwól że pomogę ci zejść i wprowadzę do karczmy - powiedział z niepokojem stając u strzemienia i wyciągając dłonie w górę. - Podaj mi rękę.
Jeden z rycerzy wykonał gest jakby miał zamiar powstrzymać młodzieńca, ale gdy Arla uprzejmie przywitała się z grupką jak z dobrymi znajomymi cofnął się i pozwolił wprowadzić paladynkę do karczmy. Reszta drużyny zajęła się końmi i po chwili również zjawiła w “Pełnej Sieci”.
Chłopak troskliwie poprowadził dziewczynę ku ławie, powstrzymując się od pytań dopóki Arla Hightower nie usiadła.
- Panie Tomie, coś ciepłego do picia, szybko - powiedział po czym zwrócił się do paladynki.
- Co się wydarzyło, pani?! Odniosłaś ranę?
- Przecież widzisz - burknął jeden z ybnijskich najemników, siadając przy sąsiednim stole. Ur-Thog przysiadł się do niego, zainteresowany.
- Walki w Caer-Konig były cięższe, niż się spodziewaliśmy, a ja nie byłam wystarczająco szybka - uśmiechnęła się smutno Arla wskazując na bandaż zakrywający jej oczy.
- Spróbuję ci pomóc, pani, powiedz kiedy zechcesz, przed posiłkiem czy po nim. Zachowałem jeszcze zaklęcia leczące.
- Wydaje ci się, że nie zaopiekowaliśmy się naszą panią?! - zdenerwował się jeden z przybocznych, który właśnie wrócił ze stajni. Drugi stał za nim z ręką na buzdyganie.
- Zaopiekowaliście się aż nazbyt dobrze - surowo rzekła Arla, odwracając się w ich stronę. - Zamiast zostać na posterunku i bronić Kamiennych Żmij, wieziecie mnie do Ybn jak bezradne dziecko. Niewidząc również mogę błogosławić i leczyć; Helm mnie jeszcze nie opuścił - ani mnie wiara w jego łaskę. Siadajcie - rozkazała stanowczo, po czym odwróciła twarz do kapłana. - Dziękuję, Tiborze Oestergaardzie, lecz - z całym szacunkiem dla Twej wiary - nie sądzę, by przywrócenie mi wzroku leżało w zakresie Twoich możliwości.
- Bez urazy, drogi panie - Tibor zwrócił się do paladyna, spokojnie i miło z szacunku dla panny Hightower; gdyby nie jej obecność odpowiedziałby inaczej bo już mu się dłonie zwinęły w pięści. - Po prostu nie widzę kapłana wśród was, dlatego pomoc proponuję. Ranę dobrze zaopatrzyliście, z tego co widzę.
- Rana jest opatrzona, a Karl Skirata zaleczył bliznę - odparła za nich Arla. - Powiedzcie lepiej, panie Tiborze, gdzie reszta waszej kompanii? Czyżby polegli w boju? - spytała z wielkim niepokojem w głosie. - Odkąd rozmawialiśmy po raz ostatni i wam musiało się wiele przydarzyć…
- Oczywiście, pani, już opowiadam - chłopak mimo wszystko przerwał na moment, zżymając się w duchu na fakt iż nie było możliwości porozmawiać prywatnie, bez zbyt wielu par uszu naokoło - pokoi w gospodzie nie było wcale, a towarzysze Arli nie wyglądali na chętnych ją spuścić z oczu. Swoją drogą… dostrzegał autentyczne przywiązanie twardych, wydawałoby się pozbawionych złudzeń weteranów do młodziutkiej paladynki, stąd też zapewne wynikał ich ostry ton i drażliwość na jego słowa.

Zachmurzył się. Arla Hightower, innych dwóch paladynów, trzech najemników, Ur-Thog… była to poważna siła jak na Dolinę, a tymczasem oddział opuszczał ją, zostawiając drużynę samą z zadaniem. Poczuł falę gniewu. Poza Arlą nie wydawało się by któryś zbrojny utracił wzrok, kończynę czy był na ostatnich nogach. Nawet ociemniała dziewczyna trzymała się jakoś.
- Rozmawialiśmy, pani, nim wyjechałaś z Ybn i nim dotarliśmy do doliny w której mieliśmy szukać śladów rytuału - zaczął, starannie kontrolując głos. - Nie znaleźliśmy takowych, ale mimo wszystko dowiedzieliśmy się paru informacji, tracąc jednak dwoje towarzyszy - druidkę oraz Shando Wishmakera, którego widziałaś w czasie wcześniejszej rozmowy…
- Przykro mi - Arla wyciągnęła dłoń w stronę Tibora. - To byli dobrzy ludzie; zginęli służąc szlachetnej sprawie i bogowie z pewnością ich nagrodzą. My również straciliśmy w walce kilku dobrych ludzi.
- Dziękuję, pani - chłopak był nieco zaskoczony słowami Arli, ale ujął jej dłoń. Po prawdzie bardziej smucił się z powodu śmierci najstarszego brata, Madoga, czy sąsiada z Cadeyrn, Egila Skovgaarda, by o rodzinach Iliescu i Vasilescu nie wspomnieć. - Mi również przykro z powodu waszych towarzyszy.

Oestergaard kontynuował wypraną z emocji relację, pomijając w swej opowieści postać Arny z plemienia Kamiennych Żmij i ostateczną ofiarę Kostrzewy. Dzięki Galeb Duhrowi miał pretekst by przemycić informacje o zmiennokształtnej istocie, o możliwej konspiracji bhaalitów, o podejrzeniach Arny, a jeśli Arla Hightower wyczuła że jego historia nie do końca trzyma się kupy - niewiele mógł na to poradzić. Zresztą wplótł też w opowieść wizytę u Morheima i jego spostrzeżenia, co mogło tłumaczyć wiedzę drużyny.
- Przeszukaliśmy domostwo tego Lama i znaleźliśmy parę przedmiotów - zapiski i dziwny przedmiot którego przeznaczenia nie znamy - mówił ciszej, dbając by karczmarz i jego rodzina nie dosłyszeli tych słów. - Na jednym z pergaminów zapisany był tekst rytuału ku czci…

Wyłuszczył co i jak, pomijając szczegóły i oględnie mówiąc też o znalezionych nazwiskach i imionach, podnosząc za to ofertę pomocy porucznika Lothbroka i Ignisa i opowiadając o planach drużyny. Paladyni słuchali w milczeniu. Chłopak nie odkrył jeszcze tajemnicy dwóch pozostałych pergaminów, o czym uprzedził Arlę; zresztą nie zapowiadało się by paladyni jeszcze dziś mieli wyruszyć, a jutro też był dzień.
- Morheim dziś z rana wyruszył w ślad za Keldabe - zaznaczył na wszelki wypadek - nie opowiadając się w jakim celu i kiedy zamierza wrócić. Traper Einarr - wskazał łowcę, który (mimo wcześniejszej różnicy zdań) nadal siedział z nimi - mu towarzyszył a potem wrócił na magicznym wierzchowcu, tak więc zakładam że faktycznie tam dotarł. Po co jednak, nie mam pojęcia - wzruszył bezradnie ramionami. - Nie spotkaliście go aby po drodze? - zapytał zbrojnych towarzyszących paladynce. - Jechał - podobno, wedle relacji Einarra - na wierzchowcu o kopytach niczym snujący się dym. Nigdy czegoś takiego nie widziałem…
- Musieliśmy się rozminąć - rzekł młodszy z przybocznych, który w końcu przedstawił się jako Eryk Valstrom. Starszy, najwyraźniej spokrewniony, nosił miano Wilbura Valstroma. - Magiczne stwory mogą jechać na przełaj, natomiast my… - zacukał się, zerkają na Arlę - ...ten, musieliśmy dbać, by nasze konie nie połamały nóg na wykrotach pod śniegiem - zakończył zgrabnie.
- To zrozumiałe - chłopak zgodził się dyplomatycznie i kontynuował - Jeden z naszych towarzyszy półtora dnia temu wyruszył do Bryn Shander by was odnaleźć. Był to goliat o imieniu Var, czy też Grzmot. Miał wam dać znać o naszym przybyciu, ale widzę że rozminęliście się…
- Niestety nie udało nam się dotrzeć do Bryn Shander - westchnęła Arna. - Wybacz, Tiborze, przybyliśmy do Doliny z pomocą dla was, a nie dowiedzieliśmy się nic.
Młodzik nie wiedział co na to odpowiedzieć.
- Coraz bardziej skłaniamy się do tego że to “spadkobiercy” Korferona stoją za plagą. Może, jeśli po wyjeździe Morheima ataki na Dougan’s Hole zelżeją, będzie to jakieś potwierdzenie tego że główna furia skierowana została, przez tych którzy rozpętali klątwę, na zabójców nekromanty. Przynajmniej Burro - skinął ku niziołkowi - tak przypuszcza. Z kolei Mara zastanawia się dlaczego plagę przyzwano właśnie teraz, po latach, ba, dekadach od śmierci Korferona. Nie mamy na to odpowiedzi i jakaś tęga głowa by się tu przydała… - rzekł cicho Tibor.
- Ataki na Caer-Konig są niemal tak ciężkie jak na Ybn zaraz po zaćmieniu; a raczej od przybycia Żmij nasiliły się znacznie; przynajmniej takie słyszałam plotki - rzekła w zamyśleniu paladynka. - Wynikałoby z tego, że twoja teoria, panie Butterbur, jest ze wszech miar słuszna. Niestety w niczym nie przybliża nas to do rozwiązania problemu… - przerwała, bo Czarny Tom i jego żona zaczęli roznosić zamówiony posiłek i kolejne napitki dla ybnijczyków. Gdy odeszli do rozmowy wtrącił się Wilbur.
- Niektóre rytuały wymagają długich przygotowań, zebrania rzadkich składników, czy odpowiedniej koniunkcji gwiazd. Może zaćmienie właśnie było tym, czego potrzebowano by aktywować klątwę? Może ich główny kapłan - choć wzdragam nazywać tym mianem obrzydliwą kreaturę służącą Panu Mordu - czy czarodziej musiał wyprosić u bogów odpowiednie łaski, zasłużyć na nie?
- Pojawienie się Akara Kessella wyzwoliło w Dolinie potężną magię. Może to ona pomogła bhaalitom? - zastanowił się Eryk i dyskretnie podsunął kubek i miskę w zasięg rąk dowódczyni.
- Cóż, gdybaniem niewiele osiągniemy - odparła Arla, ignorując jadło, lub nie zdając sobie sprawy z manipulacji przybocznego. - Przekażemy ci całą wiedzę na temat kultu Bhaala jaką posiadamy; będę również modlić się do Helma by zesłał na mnie objawienie, choć Strażnik rzadko słucha moich próśb - zakończyła ze smutkiem. - Czy możemy Wam pomóc w inny sposób?
- Możemy wystosować list do świątyni Triady w Bryn Shander - rzekł Wilbur. - Z jej protekcją przesłuchanie osób czy rodzin, których nazwiska znajdują się na pergaminie powinno być nieco łatwiejsze.
- O ile jeszcze żyją - mruknął Eryk. Śmiertelność w Dolinach była duża i większość populacji Dekapolis nie dożywała starczego wieku. Nic więc dziwnego, że nie ostała się pamięć o szalonym kapłanie Bhaala; ludzie mieli inne, bardziej naglące problemy. Przynajmniej do tej pory.
- Bardzo, wręcz niezwykle może nam się to przydać - Oestergaard odpowiedział z uczuciem. - Bez twardych dowodów trudno będzie nam coś przedsięwziąć i wsparcie świątyni u władz może być na wagę złota. A za każdy strzęp informacji o bhaalitach również będę bardzo wdzięczny.
- Podyktuję takowy gdy tylko czas na to pozwoli - rzekła paladynka Helma. Zapadła niezręczna cisza.
- Odpocznij, pani, a jeśli będziesz miała chęć porozmawiamy później - powiedział chłopak gdy cisza się przedłużała i powstał z ławy. - Noc zapada, pójdę pomóc mieszkańcom.
- My również - Arla także podniosła się z miejsca, choć dość niepewnie. - Jako że jesteś obeznany z obronnością osady możesz rozporządzać nami wedle woli. Ja chętnie zajmę miejsce w lazarecie lub świątyni, jeśli takowa tutaj jest, by pomagać rannym.
Tibor już otworzył gębę gdy naraz zreflektował się. Brakowało mu tylko użerania się z weteranami z których każdy będzie patrzył na niego jak na niedoświadczonego młokosa, który próbuje nimi rządzić. Poza tym Dougan’s Hole było tak niewielkie, że nie potrzeba było jakiejś wymyślnej taktyki.
- Einarr znacznie lepiej orientuje się ode mnie, gdzie i kogo potrzeba - powiedział dyplomatycznie - a wojennym doświadczeniem twoi towarzysze, pani, na pewno przenoszą mnie o wiele lat - skłonił głowę przed zbrojnymi. Traper zaraz zerwał się z miejsca i zaoferował zaprowadzić paladynkę do lazaretu, a reszcie oddziału pokazać newralgiczne miejsca w obronie Dougan’s Hole. Gdy wyszli ze szczękiem zbroi w gospodzie zrobiło się dziwnie pusto, a ciszę przerywał tylko szczęk naczyń, zmywanych przez gospodynię w kuchni.


 
Romulus jest offline  
Stary 03-04-2015, 12:12   #272
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Thog cały ten czas siedział cicho, w milczeniu słuchając rozmowy duchownych, paladynów czy jak ich tam zwano. Przez cały ten czas pobytu w Ybn, rosły barbarzyńca nabrał nieco ogłady. Mieszkańcy miasteczka nawet przestali zerkać na niego wrogo, gdy nie raz jeszcze od opuszczenia starych znajomych z Tiborem w składzie, półork walczył z nieumarłymi. Choć nie oduczył się jeść jak prosię, to jednak jego niewielki i niezbyt otwarty na nauki móżdżek zakodował kilka lekcji. Przestał się wtrącać do rozmowy, do której i tak nie miałby zbyt wiele do wniesienia. Thog nie czuł nigdy więzi z ludźmi czy innymi rasami, jednak gdy usłyszał o śmierci kilku członków grupki, do której wcześniej należał (choć tylko krótką chwilę) zasępił się. A może by do tego nie doszło gdyby nie pozostał w Ybn? Cholera jedna wie. Wielkolud pokręcił głową i zbliżył się do Tibora.
-Cny wojaku. Przyjmij mnie do swojej grupy raz jeszcze.- rzekł przypominając człekowi barwę swego tak bardzo orczego głosu -Nuży mnie siedzenie za palisadą i dobijanie truposzy kręcących się po okolicach Ybn. Przyjmie mnie z powrotem a topór Thoga - wskazał gestem dłoni prostą ale śmiercionośną konstrukcję z drzewca sznurów i żelaznej głowicy -Będzie rąbać i miażdżyć u twego boku.- Thog nie żartował. Miał tak poważną minę jak nigdy. Czuł w środku potrzebę uzupełniania braków w grupie Tibora, choć bogowie wiedzieli czy była to jego grupa czy tak tylko się Thogowi zdawało.
- Szkoda że nie towarzyszyłeś nam wcześniej, w górach - Oestergaard skinął powoli głową. - Brakowało nam wojowników, przy całym szacunku dla waleczności Vara. Oczywiście, twoja pomoc bardzo nam się przyda. Walki zapewne nie zabraknie. Z nieumarłymi czy bhaalitami - dodał, przyglądając się półorkowi i sprawdzając czy takie rozróżnienie robi wojownikowi różnicę.

- Thog, znasz kogoś w Bryn? - zagadnął naraz niziołek. - Zdawało mi się że byłeś ochroniarzem u jakiegoś kupca; może robił interesy z handlarzami z Dekapolis?- Barbarzyńca podrapał się po pełnym blizn i zadrapań łbie po czym wzruszył ramionami.
-Thog nie wnika w interesy szefa. Zna dużo, dużo ludzi. Thog ma listy dla paru osób. Chciał je wam przekazać i prosić byście znaleźli chwilę na to by je dostarczyć…- pogładził się palcem po skroni -Ale teraz, kiedy podjął decyzję zostać z wami, sam je dostarczy.- półork wyciągnął z pod skórzni kilka pergaminów od Milona. Wielkolud doskonale wiedział jak trafić toporem by odrąbać kończynę, lecz czytać nie potrafił i i tak nie byłby w stanie dostarczyć listów do adresatów bez konsultacji z kimś kto jest w piśmie uczony. Ur-Thog pokazał je rozmówcy -O!-
- Kilka ich jest, jeśli to do różnych osób to… - chłopak przeczytał pierwszy z brzegu adres i zamarł. - To do Hyattów - powiedział z zaskoczeniem przypominając sobie jedno z wyróżnionych przez Burro nazwisk i popatrzył na Thoga. - Od jakiego szefa masz te listy?-
-Milon Grey…- odrzekł półork nieco zdziwiony reakcją mężczyzny -Nie zna?- spytał po chwili wzruszając ramionami.
- Nie, ale nie pochodzę z Ybn - Tibor wyjaśnił, przeglądając pospiesznie kolejne adresy na zalakowanych i zabezpieczonych pieczęciami listach. Burro zbystrzał gdy usłyszał nazwisko, drgnął niespokojnie i spojrzał na chłopaka. Widać było że coś mu się ciśnie na usta… choć może niekoniecznie przy półorku.
- Muszę porozmawiać z panną Hightower - wymamrotał Oestergaard gdy przekonał się że dwa z pięciu listów mają trafić do rodów, których nazwy przewijały się na pergaminie znalezionym w lepiance Lama. Oprócz rodziny Hyatt, jeden był przeznaczony również do kogoś zwącego się Spenss. Jeszcze jedno nazwisko figurowało na “liście Lama” jako przekreślone.

-Coś jest nie tak?- spytał wielkolud. Nie był zbyt domyślny, lecz dziwna atmosfera, która nastała po ukazaniu listów nawet półorkowi dała do myślenia.
- Thog, dwa… nie, trzy listy są przeznaczone dla osób o nazwiskach które znaleźliśmy na pergaminach wydobytych z domostwa zmarłego wyznawcy Bhaala. Lista, tekst rytuału - wszystko to było starannie ukryte. Porozmawiajmy na ten temat z panną Hightower…- Półork chyba nie do końca rozumiał o co chodzi w całej tej sytuacji, lecz nie miał zamiaru protestować. Skinął tylko głową zgadzając się z Tiborem, po czym zszedł mu z drogi do paladynki. Arla przebywała już w - na razie pustym - lazarecie. Tam też odnaleźli ją Tibor, Thog, Mara i Burro by wyłuszczyć swoje podejrzenia. Młodzik uprzejmie poprosił uzdrowicielkę Celeste o to by opuściła na kilka minut pomieszczenie, na co ta zgodziła się mrucząc coś pod nosem.
- Thog, jeżeli pozwolisz sprawdzę te listy - bez otwierania ich czy uszkadzania zawartości. Rozumiem że podjąłeś się ich dostarczenia w całości i szanuję to; jeśli ich zawartość nie będzie świadczyła o tym że twój pracodawca i osoby do których pisze w jakiś sposób zagrażają mieszkańcom Doliny czy Ybn będziesz je mógł z czystym sumieniem oddać nienaruszone, tak jak je dostałeś do rąk. Co ty na to? - młody Oestergaard zapytał na koniec, po tym jak wyjaśnił Arli dlaczego korespondencja wieziona przez Thoga zwróciła jego uwagę. Półork po raz kolejny jak to miał w zwyczaju wyraził tylko swoją obojętność wzruszeniem ramion.
- Nie powinniśmy przenosić grzechów ojców na synów; zwłaszcza gdy nie wiemy czego ta stara lista miała dotyczyć - rzekła Arla. - Niemniej jednak, masz rację, Tiborze Oestergaard, ostrożność jest wskazana i trzeba zbadać każdą poszlakę. Czyń co do ciebie należy. -
- Daleki jestem od tego by pochopnie oskarżać te osoby - zgodził się chłopak. - Z rana zajmę się listami. Dzięki, Thog.- Półork machnął tylko ręką.

Gdy Thog oddalił się by zobaczyć jak paladyni przygotowują obronę Dougan’s Hole,a oni wrócili do “Pełnej Sieci”, Burro szybko streścił Tiborowi to co wiedział o pracodawcy półorka z plotek zasłyszanych w Werbenie i nie tylko. Milon Gray był ponoć rodowitym thayczykiem, według niektórych bratankiem jakiegoś wpływowego czerwonego czarnoksiężnika. Oficjalnie dorobił się na handlu gnomimi precyjozjami, a odkąd zmieniła się głowa gnomiej gildii miał praktycznie monopol na najlepsze gnomie kamienie szlachetne (tu kucharz zaczął rozwodzić się na temat zawiłości gnomio-krasnoludzko-ybnijskiego handlu). Prócz tego ponoć trząsł półświatkiem Ybn, od wymuszeń i haraczy, lichwy i ściągania długów na zabójstwach na zlecenie kończąc. Oczywiście nigdy niczego mu nie udowodniono i Burro nie wiedział ile z tych plotek jest prawdą, ale wiedział jedno. Milton był podejrzaną mocno personą, z którą nie chciałby mieć na pieńku. To Tiborowi też powiedział od razu, łypnął też okiem na Marę i wiercił się na krześle.
No wiercił się mocno i to już od dłuższego czasu. Nie wiedział co zrobić, no ale intencje miał dobre. Nie miał pojęcia przecież co to nazwisko na tej liście może oznaczać. Wolałby żeby Mara tak sama z siebie powiedziała… ale dziewczynka uparcie milczała i odwracała wzrok kiedy szukał kontaktu.
- Eeem, hem no to jeszcze jest jedna sprawa… Maro? - spojrzał znowu i ponownie zawiercił się niespokojnie na krześle. No przecież powinni mówić sobie wszystko, te wszystkie tajemnice to do niczego dobrego nie prowadzą. - No bo nie mogłem nie zauważyć, że wśród nazwisk… no …

Niziołek zdążył się spocić i poczerwienieć na pysku, bo jakoś tak tak konfident zaczął się czuć. Ale przecież to nie tak, no całkiem nie tak!
- No bo przecież na tej liście jest nazwisko twojej… no emm matki, no. - Wydusił z siebie wreszcie.
- Nooo - mruknęła Mara. Co miała powiedzieć? Matka matką, niby nawet zostawiła jej jakiś posag w świątyni, ale wiedziała o niej tyle co nic: tylko imię, nazwisko i garść plotek. I pierścionek z monogramem.
- Matki - Oestergaard powtórzył beznamiętnie za Burro, wpatrując się w dziewczynkę. - Gdzie są twoi rodziciele, Maro? I czym się zajmują?
- A skąd mam wiedzieć; widziałeś ją kiedyś? Bo ja nie! - uniosła się zaklinaczka. - Nie mam pojęcia kim była, ani co nawywijała; ojciec też nie, przecież… - omal nie wyrwało jej się “przecież to przygłup”, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. Jej tata nie był nic winien, choć nie potrafiła sobie wyobrazić kobiety, która zainteresowałaby się nim w ten… no… romantyczny sposób. A teraz (przynajmniej w jej własnym mniemaniu) Tibor patrzył na nią jak - nie przymierzając - Kostrzewa. - Nic nie wiem! - wrzasnęła i wybiegła na dwór, chwytając po drodze magiczny płaszcz, a Strzyga popędził za nią.
- Odeślijmy ją z panną Hightower - warknął Oestergaard; powoli zaczynał mieć dosyć humorów dziewczyny i tajemnic związanych z jej uczestnictwem w wyprawie i zdolnościami.
- Dureń. - Skwitował niziołek i wyszedł za Marą, która plątała się po okolicy. Stało się właśnie to czego się obawiał. Nie minęło 10 sekund i już sobie wyrzucał że powiedział o tym w obecności kapłana. Znał sytuację z ojcem dziewczynki, czasami ciężko było ocenić kto się kim opiekował. Widział jej minę, kiedy jeszcze przed wyjazdem wpadły jej w ręce pamiątki po matce, której nie znała przecież wcale. Szlag po co on w ogóle otwierał jadaczkę…
- Pożyjemy - przekonamy się - syknął chłopak. Ruszył do karczmy po tarczę i ekwipunek, bowiem zmierzch już zapadł.

W międzyczasie osamotniony barbarzyńca spacerował rozmyślając o całej sytuacji. Atmosfera znacznie się pogorszyła gdy przekazał Tiborowi informację o listach a następnie pokazał je człowiekowi. To było zbyt wiele jak na przypadek, zatem Jeden Kieł mógł mieć podejrzenia, że jego pracodawca może mieć jakiś mniejszy lub większy związek z klątwą umrzyków. Ur-Thog usiadł na niewielkim gniotku na którym mieszkaniec sąsiedniej chaty pewnikiem rąbał drewno na opał i patrząc tępo na paladynów zastanawiał się nad uczestnictwem Milona w całej sprawie.
Thog nigdy nie zastanawiał się nad przeszłością pracodawcy. Nawet przez chwilę go to nie ciekawiło. Miał gdzie spać, co jeść i złoto za wykonaną robotę na bieżąco, zatem czuł się usatysfakcjonowany. Czy Milon mógł być aż tak wpływowy by mieć związek z hordą nieumarłych? Thog przez chwilę znieruchomiał lecz w końcu pokręcił głową. Nie, raczej nie, lecz listy coś musiały oznaczać, bo poruszyły Tibora w znaczny sposób. Barbarzyńca będzie musiał go o to spytać...
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 03-04-2015, 12:26   #273
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Dougan’s Hole
25 Tarsakh

Noc z 24 na 25 Takhas przebiegła spokojnie ku uldze Tibora i radości Burra, według którego potwierdzało to teorię niziołka o odwetowym charakterze ataków. Co prawda pojawiło się kilku wskrzeszeńców, ale mieszkańcy (zwłaszcza ze wsparciem orszaku Arli Hightower) z łatwością poradzili sobie z ich eliminacją. W końcu mieli już w tym nie lada wprawę, a żaden zombie nie oparłby się zbiorowemu atakowi ciężkimi wiosłami. Zresztą ożywieńcy nie wydawali się już zainteresowani osadą, prąc bardziej na północ.

Burrowi serce się łamało na widok siedzącej na progu lazaretu panny Hightower. Pamiętał przecież jak uratowała tyłek Gregowi przed świątynią w Ybn, a pewnie przy okazji i kucharzowi i całej jego rodzince. Teraz zaś… no biedna dziewczyna.
Jakiś głosik w głowie niziołka szeptał przez chwilkę, że to jakieś podejrzana ta rana. Że to może ten złotooki sukinsyn się podszył pod dzielną paladynkę, ale kucharz zdusił go w sobie szybko jako bzdurę kompletną. Zresztą miał dość zmartwień z Marą, która od czasu pytania Tibora łaziła naburmuszona i smętna. Co prawda niziołek walnął jej podnoszącą na duchu perorę, nakarmił słodkościami i starał się jak mógł, lecz widział, że sprawa matki gryzie młodą zaklinaczkę. I wcale się temu nie dziwił.

Gdy nadszedł ranek chłopak długo przyglądał się domostwu Morheima. Wreszcie ruszył szukać paladynki i sposobności do rozmówienia się z nią na osobności… na przykład przy kamieniach Thruuna, o których Arla nieśmiało wspomniała, że nie miała wcześniej czasu tam zajść. Zaproponował jednak przeszukanie domu Morheima.
- Tak… nie można! - Arla Hightower oburzyła się z miejsca. - To wbrew prawu! Bez dowodów nie możemy naruszyć domowego miru nawet osób nieobecnych, a dowodów nie mamy; zaledwie mgliste przypuszczenia.
Oestergaard przyglądał się jej przez dłuższą chwilę.
- Proponuję to jako możliwy kolejny ślad - powiedział spokojnie.
- Co prawda masz rację, panie Tiborze, że wyjazd Morheima wydaje się podejrzany - po przemyśleniu Arla podjęła wątek. - Z drugiej jednak strony nie uciekł cichaczem a biorąc pana Einarra za przewodnika; nie kryjąc przed nim celu, ani nie czyniąc mu krzywdy. Myślisz, że biorąc udział w spisku “korferonitów” uciekłby do plemienia Kamiennych Żmij - ludzi, którzy poświęcili się walce z plugawą wiarą ich pobratymca?
Tibor westchnął.
- Dobrze więc, panno Hightower. Zakładam że to, iż Morheim szukał Keldabe świadczy za nim, nie przeciwko niemu. Zostawimy jego domostwo w spokoju.
Burro był nieco rozczarowany. Na początku nie chciał by się pchali do domu magusa, ale teraz jak już się okazało że nie będą tam włazić, to poczuł lekki zawód. No ciekawa to mogłaby być eskapada. Wzruszając ramionami i wzdychając wrócił do “Pełnej Sieci” by przygotować zapasy na drogę; Tibor zdecydował, że nie mają już spotkają się z Varem i shanderczykami wpół drogi.

Niedługo później Tiborowi udało się zaaranżować samotny spacer z panną Hightower. Powoli przeprowadził ją przez osadę, wprowadził pomiędzy antyczne głazy i zatrzymał się wraz z nią.
- Jesteśmy na miejscu, wśród kamieni Thruuna - odezwał się i zamilkł by nie przeszkadzać. Paladynka miała te same odczucia co on - jakby znajdowała się w świątyni.

- Dobrze że możemy porozmawiać na osobności, panno Hightower - młodzik odezwał się wreszcie, spoglądając na Arlę z boku. - Nie wszystko chciałem poruszyć w karczmie przy właścicielach, przy moich towarzyszach również. W Dolinie Żywej Wody zaszło więcej niż powiedzieliśmy; jeśli taka twoja wola opowiem skąd wiemy o bhaalickim tropie. Nade wszystko jednak rad bym się dowiedzieć co wedle Ybn mam zrobić z opisem rytuału przyzywającego demona?
- Wielebny Malek miał modlić się czekając objawienia, by dowiedzieć się co za istota nosi podane w pergaminie imię. Niestety wyjechałam nim uzyskał od boskich wysłanników odpowiedź, lecz mniemam, że do tej pory już ją poznał - odparła paladynka. - Niemniej jednak zalecał dużą ostrożność i trzymanie zwoju z dala od niepowołanych rąk, a w razie zagrożenia - zniszczenie go. Powiedział, że radzenie się demonów jest największą z ostateczności, bo choć ich wiedza znacznie wykracza poza pojmowanie śmiertelników, to cena, jaką przychodzi zapłacić za te rady bywa niewspółmiernie wysoka.
- Oddam ci więc te zwoje. Skoro nic nie wiem o tej istocie ani jak paktować z demonami to taka próba może przynieść więcej złego niż dobrego. Zresztą nie posiadam składników - Oestergaard wzruszył ramionami.
- Co zaś do Doliny - mów. - Arla zacisnęła usta w oczekiwaniu na kolejne rewelacje.
- Wyruszyliśmy do Doliny Żywej Wody która okazała się jednocześnie drugim poszukiwanym przez nas miejscem - dawnym polem bitwy, zniszczonym sanktuarium. W trakcie wędrówki zorientowaliśmy się że nieumarli kupią się przy Keldabe - nie wiedzieliśmy wtedy czy tak samo jest z innymi miejscowościami - natomiast w terenie wręcz ich nie spotkaliśmy. Atakowały nas jedynie żywe istoty. Dotarliśmy do Doliny Żywej Wody we w miarę dobrym zdrowiu, tylko naszą towarzyszkę, Marę, trapiły sny czy też koszmary. W Dolinie dowiedzieliśmy się co było ich przyczyną…

Chłopak opowiadał wypranym z emocji głosem - o okropieńcach, o “cudem ocalałej Arnie”, o duchu upadłej szamanki napotkanym w podziemiach wieży, pościgu za zmiennokształtnym, walce i rytuale który kosztował Kostrzewę życie. Powtórzył słowa Arny o możliwej konspiracji ocalałych korferonitów, o okrutnym jej przesłuchaniu przez “kulę” i tym co - a raczej kto - interesowało potwora w Dolinie Lodowego Wichru. O sporach z nią i rozterkach drużyny nie mówił.

- Trudno uwierzyć ile dzieje się tam, gdzie nas nie ma… - Arna pokręciła w niedowierzaniu głową. - Podziwiam panią Kostrzewę; będę codziennie modlić się, by jej ofiara nie poszła na marne, a Doliny Zywej Wody nigdy więcej nie skaziła ludzka pycha i chciwość.
Paladynka przez dłuższy czas wędrowała od kamienia do kamienia, dotykając ich dłońmi. Wreszcie odezwała się ponownie. - Czuję, że to mnie przerasta, Tiborze Oestergaard. Przerasta nas wszystkich. Nie mówię o tej złotookiej istocie; przy współpracy magów i kapłanów uda się ją wyśledzić i przeszkodzić jej knowaniom, wierzę w to, muszę w to wierzyć! Ale ten kult… Mam przeczucie, że nie jest to zwyczajne zgromadzenie czcicieli Bhaala. Gdyby tak było… - potrząsnęła głową. - Skala tego wydarzenia jest zbyt wielka: zaćmienie, cała Dolina Lodowego Wichru, Ybn Corbeth… To jakby sam Pan Mordu przygotowywał sobie nową dziedzinę… - wzdrygnęła się. - Wezwaliśmy posiłki ze świątyń poza doliną Ybn, lecz boję się, że mogą nie zdążyć… Och, Tiborze, jest nas tak niewielu… Jeśli Bhaal, jeśli jego wyznawcy uzyskają prymat w Dolinie - co my wtedy zrobimy? - dziewczyna wyciągnęła w stronę młodzieńca rękę w geście rozpaczy.

Chłopak przez dłuższą chwilę nie mógł wydobyć z siebie głosu po słowach panny Hightower. Dziewczyna najwyraźniej wyznała mu coś, z czego nie mogła się zwierzyć swoim podkomendnym. Rówieśnik, kapłan… może było jej łatwiej? Jeśli już to mógł próbować podnieść ją na duchu.

Podszedł i objął ją.
- Arlo, Arlo, spokojnie, proszę - powiedział. - Nie jedynie Pan Mordu spogląda na tę ziemię, a jakiekolwiek plany mieli jego wyznawcy nie wypełniły się one jeszcze do końca. Wierzę że jeszcze jest czas by im przeszkodzić.
Arla drgnęła wyraźnie i wysunęła się z objęć młodego kapłana, postępując kilka kroków w tył. Chłopak zmienił ton na bardziej praktyczny.
- My zajmiemy się poszukiwaniami i śledztwem, ty - przekazaniem ostrzeżenia o tym co się dzieje i zorganizowaniem pomocy, dobrze? Skopiuję co się da z pism i oddam ci byś miała je na potwierdzenie naszych słów. Jeśli znajdziemy coś istotnego skontaktujemy się z Ybn - zostały nam dwa ostatnie zaklęcia komunikacyjne od pani Dai’nan. Przydałoby się ich więcej… co tu zrobić… może jeśli przekażę przez ciebie jakiś przedmiot by pani Dai’nan mogła nas odszukać… może moją broń, by próbować nas w razie czego zlokalizować, mam ją od dawna…
- Zrób tak, proszę - nieco sztywno skinęła głową Arla.
- Poradzimy sobie, zobaczysz.Wierzę w ciebie, w to że dzięki tobie w Ybn - i dalej - dowiedzą się wszystkiego co istotne i zrobią co potrzeba. Poczułaś na własnej skórze że przeciwko zabójcom Korferona zwrócona jest furia tego kto rozpętał plagę i wiesz że to co do tej pory się wydarzyło to tylko wstęp. Będziemy cię potrzebowali tam, na miejscu, byś organizowała nam wsparcie.
- Dziękuję - po chwili milczenia odparła paladynka, ale z jej głosu Tibor nie mógł nic wyczytać. - Dopilnuję, by południowe zakony przysłały wsparcie. Mam trochę własnych środków; może uda mi się wykupić dla nich magiczny transport.
- Jest jeszcze jedna sprawa, panno Hightower, w której poproszę cię o pomoc. Porozmawiaj z Marą, dziewczynką która wyruszyła z nami. To nie miejsce dla dziecka. Mara ma ledwie trzynaście lat, jest wrażliwa na magię nekromantyczną. Jak zareaguje gdy znajdzie się w miejscu gdzie taka magia będzie silniejsza? Porozmawiaj z nią, przekonaj do powrotu do Ybn.
- Znam Marę dłużej niż ty, jest uparta i samowystarczalna - i o wiele silniejsza niż na to wygląda. O ile mnie pamięć nie myli mieliśmy zresztą taką rozmowę przed waszą wędrówką do Doliny. Po tym co przeżyliście… Jeśli sama nie chce wrócić to moje słowa nic nie zmienią - surowo rzekła Arla, po czym westchnęła. - Rozumiem, Tiborze Oestergaard, że chciałbyś… - przerwała i po chwili podjęła wątek, chyba zmieniając nieco zamysł. - Czy pomyślałeś co będzie jeśli wróci, zwłaszcza zabrana siłą? Jej ojciec niedomaga na umyśle i sam potrzebuje doglądania. Przed plagą Marą opiekował się wielebny Grimaldus oraz pani Livia; również pan Butterbur wspierał ją w codziennych trudach. Teraz najwyższy kapłan nie żyje, Livia obwinia Marę o śmierć swojego syna, zaś pan Burro - jest tutaj. Jeśli dziewczyna wróci do miasta zostanie tam całkiem sama… i samopas w swoim domu na cmentarzu. Mogłabym ją polecić do szkoły magii, ale sądzę, że usystematyzowana nauka nie jest dla niej, a i pani Springflower nie przepada za zaklinaczami. Gdyby chciała to miałaby zapewnioną taką możliwość - Arla zwróciła głowę w stronę Tibora i rzekła stanowczo. - Teraz to wy jesteście jej rodziną i opieką. Kto lepiej niż wy zrozumie to, co do tej pory przeżyła, to w jaki sposób rozwija się jej niebezpieczny talent, jak się z nim uporać? Jesteś kapłanem Pana Poranka, Tiborze Oestergaard, któż lepiej poradzi sobie kiełkującą w niej śmiercią niż sługa dawcy życia?

Oestergaard milczał przez dłuższą chwilę.
- Z całym szacunkiem, panno Hightower, uważam że towarzystwo grupy wojowników tropiących obłąkańczy kult jest gorszym pomysłem niż powrót do Ybn, świątyni i ludzi którzy mogą pomóc trzynastolatce, jeśli wykażą odrobinę chęci ku temu. Czeka nas rozlew krwi, ludzka podłość, kto wie czy i nie szaleństwo, a chciałbym tego oszczędzić dziecku które na każde pytanie pod swoim adresem reaguje histerią i ucieczką. A skoro ma niedomagającego ojca to powinna się nim zająć, a nie szukać rodziny wśród gromady zbrojnych. Oczywiście, to wyłącznie moja opinia, zrobisz pani - tak samo jak Mara - co uznasz za stosowne. Prosiłem jedynie byś z nią porozmawiała.
- To nie jest kwestia chęci - pokręciła głową Arla. - Zapominasz, Tiborze Oestergaard, że Mara nie wyjechała z wami bez powodu. Czasami lepsze zagrożenie w gronie przyjaciół, niż niechciana pomoc, bytowanie wśród obcych i złych wspomnień. Szkoda, że nie doceniasz siły przyjaźni i przywiązania, Zwiastunie Świtu, wielka szkoda - rzekła smutno, a sposób w jaki wypowiedziała akolicki tytuł wydał się Tiborowi przepełniony rozczarowaniem. - Oczywiście porozmawiam z nią jednak, tak jak prosisz, ale najważniejsze są jej własne pragnienia.
- Zrób to, pani, nazwisko jej matki było na liście z chaty Lama i ta sprawa również wywołała jej wzburzenie.
- O tym nie wspomniałeś - ostro rzekła Arla.
- Zgadza się, i proszę mi wierzyć że samemu wolałbym się o tym nie dowiedzieć. Powiedział mi o tym imć Burro Butterbur i zapewne Mara nie podziękuje za zdradzenie tego sekretu ani mi, ani niziołkowi. A to z nami będzie przebywała, jeśli nie namówisz jej, pani, do powrotu.
- Mówisz tak, jakby domniemane grzechy jej domniemanej rodziny - bo przecież nie wiemy, czy to nazwisko wskazuje akurat na matkę Mary - przeszły na dziewczynę jak zaraza i takoż należy się jej pozbyć - z potępieniem rzekła paladynka.- Dziewczynie niewiele brakuje do dorosłości i nie mogę jej zabronić poszukiwań matki, której nie widziała od niemowlęctwa i zapewne dla niej informacja na liście była takim samym zaskoczeniem, jak i dla was. Porozmawiam z nią, ale w obliczu takich rewelacji sprowadzenie jej do Ybn Corbeth wydaje się jeszcze bardziej wątpliwe. Z tego co mi się wydaje, po śmierci Grimaldusa i wydarzeniach z synem Livii, to pan Butterbur właśnie jest dla niej najbliższą wersją opiekuna i przyjaciela. W porównaniu z nim jestem dla niej praktycznie obcą osobą. Jeśli kogoś ma posłuchać to raczej jego.
- Więc uważasz, pani, że wiesz lepiej ode mnie co myślę i że nie na dobru Mary mi zależy - Oestergaard odpowiedział beznamiętnie. - Szkoda.
- Uważam, że pycha zamyka ci uszy i dlatego widzisz ją w innych - Arla odparła po dłuższej chwili, wyraźnie zniesmaczona komentarzem Tibora. - Nie pozwolę, Tiborze Oestergaard, byś wkładał mi w usta to, czego nie powiedziałam, zamiast po prostu odnieść się do moich przypuszczeń, skoro nie wyjaśniłeś kwestii listu wcześniej. Skoro tak widzisz moją postawę, to nie widzę sensu w dalszej “dyskusji”. Powiem tylko jedno: skoro prawdziwie jesteś sługą Pana Poranka to szukaj nadziei i nowego początku także w innych istotach, nie tylko w sobie samym.
- Wszystko o co prosiłem to to żebyś porozmawiała, panno Hightower, z Marą i przekonała ją do powrotu. Nie zamierzałem ją przymuszać do czegokolwiek, a jeśli pojedzie z nami dalej tak samo będę się nią opiekował jak do tej pory. To wszystko - młodzik znowu odezwał się równym, spokojnym głosem.
- To dobrze - chłodno skomentowała paladynka.

Chłopak machnął ręką, odcinając jeden temat od drugiego, choć paladynka tego nie widziała.
- Jeśli zechcesz, pani, mogę ci oddać coś na sprzedaż byś miała do dyspozycji więcej środków. Część dobytku, bo nie wiem ile będę musiał zapłacić by samemu uzyskać pomoc po tym jak ucierpiałem w Dolinie Żywej Wody.
- Nie trzeba; złoto będzie wam z pewnością potrzebne. Jeśli będzie trzeba to poszukam pomocy mieszkańców Ybn lub po prostu się zadłużę. Powiedz jednak, w czym potrzebujesz pomocy? Może będę w stanie coś uczynić?
- Już w Dougan Hole znalazłem na sobie ślady chaotycznej magii, podobnej do aury z Doliny Żywej Wody. Już mnie osłabia, a nie wiem co będzie dalej z tą... klątwą. - chłopak zacisnął zęby. - Klątwą, bo zakładam że to słowo najlepiej przystaje do tego co zaobserwowałem w Dolinie.
Arla Hightower wyszeptała krótką modlitwę i wyciagnęła dłoń w stronę chłopaka.
- Zaiste, otacza cię złowroga aura, ale nie potrafię określić jej źródła. Z pewnością szlachetny Malek nie miałby z tym problemu, lecz słyszałam, że Bryn Shander również zamieszkuje pobożny kapłan Helma. Będę modlić się by on coś zaradził.
- Dziękuję, pani, ja również będę się modlił za wasz szczęśliwy powrót do Ybn. Jeśli zawitacie do wsi Cadeyrn i gródka Oestergaard przekażcie proszę ode mnie ukłony sołtysowi Cadeyrn i jego córce Catrin, jak również mojemu ojcu.
- Oczywiście. Nie omieszkam powiadomić twych bliskich. Czy chcesz przesłać im jakiś list?
- Jeśli mogę o to prosić to jak najbardziej. Opowiedz mi, pani, o bhaalitach i wróćmy do karczmy.

Arla przekazała Tiborowi całą swą obszerną wiedzę na temat kultu Bhaala. Według niej nekromantyczne zaklęcie o tak szerokim zasięgu mogłoby być początkiem czegoś więcej - przejęcia tego obszaru przez Pana Mordu, lub gromadzenia przez niego wyznawców (a tak z kolei mocy) w jakimś celu. Ostrzegła też przed zabójcami oraz szpiegami, których drużyna mogłaby się spodziewać jeśli zacznie rozgłaszać swoją misję. To byoby bardzo w stylu wyznawców Pana Mordu. Nie wykluczałabym także magicznych sposobów śledzenia. Wasz czarodziej zapewne wiedziałby o tym więcej… gdyby żył - dodała z westchnieniem. Tibor nie uświadomił jej, że Shando miał szansę na nieżycie… - Ale większość czaromiotów - rzekła z naciskiem - posiada jakąś wiedzę o nekromanckiej magii i potrafi jej używać. W Bryn lub Easthaven na pewno znajdziecie informacje tego typu.

Oestergaard podziękował po czym pokierował paladynkę do karczmy.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise

Ostatnio edytowane przez Romulus : 10-04-2015 o 23:10.
Romulus jest offline  
Stary 03-04-2015, 12:27   #274
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Trzeci. Dziesięć Miast. 24 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni

Dougan's Hole
25 Tarsakh
Poranek, "Pełna Sieć"


Burro zerkał z progu karczmy czy czasem Arla nie wraca już ze spaceru z kapłanem. Zdaje się że Tibor swoje sprawy chciał tam pozałatwiać i obcych uszu mu tam nie było trzeba. Tak więc nizioł czekał i fajkę kurzył. Przynajmniej aż do momentu kiedy nie zmarzł na kość. Wrócił do środka i rozgrzał się przy grubie, po czym wrócił do zerkania ale tym razem przez okno. Kiedy wreszcie dostrzegł palladynkę, wypadł na zewnątrz i niemal siła zaciągnął ją do Tomowej karczmy. Posadził przy stoliku i włożył w ręce kubek gorącego napoju, własnego pomyślunku. Gorzałki niewiele, więcej przypraw i korzeni. I zaczął pytać.
Kiedy paladynka zaspokoiła jego pierwszy głód wieści i nowości, niziołek ucałował z radości jej rękę. Spokojniej, Greg zdrowy, nic już chyba złego się nie wydarzy. Chłonął każde jej słowo, stał i przebierał nogami. Że w Werbenie była i z Gregiem rozmawiała osobiście. Trochę żeby zapytać się o zdrowie po tym jak go szkielety mało nie pocięły na plasterki,a trochę żeby sprawdzić czy czasem znowu jakiś duch gospody nie nawiedza - ale nie nawiedza.
- Eh, lejesz droga Arlu miód na moje serce, bo ono nie raz już mi z piersi skakało by wracać do domu. Ale skoro tam już truposze odpuściły, to trzeba to do końca doprowadzić, prawda? A tak swoją drogą, to tak jakby pomyśleć, to kościeje te działają zupełnie jak nakręcana gnomia zabawka. Precyzyjnie i skutecznie… - Kucharz potarł brodę i wypuścił kółko, które zawirowało nad stołem.
- Można by powiedzieć też że jak asasyn jaki. No zginął Grimaldus i po chwili spokój. Zginął khazadzki król i też spokój. Keldabe… no tam chyba właśnie nie zabiły kogoś na kogo polowały. Skirata? Szaman? Tutaj magus wyjechał i może też luźniej się od nich zrobi?
- Możliwe - skinęła głową Arla. - Wszelkie znaki wskazują na to, że pana teoria jest słuszna, panie Butterbur. Ale nie o tym chciałam… - ścisnęła mocniej kubek. - Rozmawiałam z Tiborem Oestergaardem… prosił mnie bym porozmawiała z wami - z tobą, Maro - o dalszej wędrówce. Tibor martwi się, że bliskość… hm… nekromantycznych energii może na ciebie źle wpłynąć; podobnie jak dalsze zagłębianie się w tak niebezpieczne zadanie jakim jest ściganie kultystów - paladynka zacukała się nieco; wydawało się, że nie wie jak do końca wyjaśnić motywy młodzieńca.

Burro zburaczył się od razu i pokręcił głową.
- Naszemu Tiborowi to czasami się wydaje że wszystkie rozumy zjadł i do rządzenia się bierze. A tak mi się wydaje że do jednego i drugiego to on nieprzyzwyczajony… - kucharz skrzywił się wyraźnie. Łypnął okiem na Marę i chciał jej dać dojść do głosu, ale szybko wzięła górę jego druga natura.
- Bez Mary jakbyśmy w Dolinie z duszą Arny porozmawiali? Ja tam nie chcę się wtrącać ani nic, ale teraz kiedy… hem hem… okazało się że no…
Kucharz znowu chciał o tej liście zacząć opowiadać, ale zatrzymał się w pół słowa. No już raz sobie pluł w brodę i wystarczy. Łypnął znowu okiem na dziewczynkę.
A Mara siedziała ze spuszczoną głową skupiona całkowicie na swoim upierścienionym palcu. Kręciła błyskotką nerwowo, zsuwała ją z palca po to tylko by na powrót go nań nanizać. W końcu odezwała się jednak tym typowym sobie przygaszonym głosem.
- To nie zależy od Tibora. A ja na razie zostaję. Okoliczności się zmieniły.
Arla skinęła głową, wyciagając dłoń w stronę Mary.
- To prawda. Nie rozumiem dlaczego sam nie porozmawiał z tobą… - westchnęła. - Zasadniczo rzecz biorąc, nie jesteś pełnoletnia i do tej pory pozostawałaś niejako pod opieką świątyni. Może uważa, że po śmierci wielebnego Grimaldusa to szacowny Malek - a przez to i ja - powinnien przejąć nad tobą pieczę… Może i faktycznie tak jest - zamyśliła się na chwilę. - Jednak prawda jest taka, że całe życie byłaś samodzielna Maro i nie chcę ci tej samodzielności odbierać. Wierzę, że bogowie nie bez powodu skierowali twe kroki własnie do Doliny. Zawsze byłaś pod opieką Pana Śmierci; twoje zdolności są niezwykłe i tak jak powiedział pan Burro bez nich zapewne nie odkrylibyście spisku korferonitów.
- O to to!- Kucharz pokiwał głową i uspokoił się nieco. Wrócił do zadymiania okolicy aromatem z fajki. - Kto nas zapewni że twoje zdolności nie przydadzą się jeszcze nie raz i nie drugi? Są takie… akuratne bym powiedział i bez nich może być kiepsko z nami.
Tu przełknął ślinę, bo przypomniał sobie jak przez Doliną na śnieżnym pustkowiu Mara zrobiła ten krąg co mu się przed czubkami butów zatrzymał i na trochę stracił rezon. Ale zaraz znowu zaczął gadać.
- A co do opieki, to przecież nie krzywduje jej się z nami. No - zerknął na dziewczynkę i trącił ją zachęcająco łokciem - Sama powiedz, że się nie krzywduje. Nawet podkarmić ją trochę próbuję, bo zasuszona jak śliwka. Obrońców też jej tu nie brakuje. Hem hem.. tylko co do tych tiborowych energii nekromantycznych. To mnie martwi.
Zerknął na paladynkę tym razem.
- Każdy w tej drużynie ma umiejętności. Moje nie są ani lepsze ani gorsze od innych. Skłamałabym też mówiąc, że nigdy nie zawiodłam i moja przydatność jest nie do podważenia. Przeze mnie zginął Shando. Ale każdy ma coś na sumieniu, niesnaski są tam gdzie i ludzie. Z Tiborem się jakoś dogadam. A jak się nie dogadam… to też płakać nikt nie będzie - Mara mimo trzynastu ledwo wiosen i nader dziecięcej aparycji gadała jak styrany życiem dorosły, na domiar bez cienia wesołości.
Arla w milczeniu założyła ręce pod brodą. Z bandażem zakrywającym oczy niewiele można było wyczytać z jej twarzy.
- Twoje umiejętności nie są lepsze ni gorsze, lecz inne, Maro. Inność budzi nieufność i lęk, a te - agresję. Zwłaszcza teraz, gdy wokół pełno nieszczęsnych, siłą wskrzeszonych dusz. - zamilkła na chwilę. - Jednak Tibor Oestergaard w jednym z pewnością ma rację; twoja moc jest niebezpieczna - głównie dla ciebie. Jesteś otwarta na nieumarłych, ale przez to możesz łatwo paść ich łupem. Nie każda dusza jest tak przyjazna jak dusza zmarłej szamanki, którą przy zdrowych zmysłach trzymała zapewne tylko wielka wiara w Tempusa. Wiele z nich tęskni za życiem i wykorzysta każdą szansę, by zdobyć jego namiastkę - na przykład opanowując twe ciało siłą i wypychając z niego twą duszę. Inne mogą przejąć nad tobą kontrolę, sprawić być popadła w obłęd lub skrzywdziła towarzyszy… Musisz się strzec. Maro… - westchnęła. - Wiem, że znacie się wszyscy… prawie wszyscy krótko i nazwanie was przyjaciółmi może być nadużyciem. Nie odrzucaj jednak lekką ręką przyjaźni czy pomocy twych kompanów. W tych cięzkich czasach musimy się zjednoczyć i potrzebne nam każde wsparcie. Niech osobiste niesnaski nie przesłaniają ci większego dobra… a przede wszystkim twojego dobra, Maro - Arla wyciągnęła w jej stronę prosząco dłoń.
Mara wzdrygnęła się zauważalnie. Nie przywykła do dotyku ani okazywania sobie ciepła i chyba w jakiś sposób nie podobał jej się pomysł by Arla ściskała jej dłoń. Z drugiej jednak strony paladynka chyba tego oczekiwała a i może wzięłaby to za przejaw dobrej woli i tego, że Mara traktuje jej rady poważnie. Ostrożnie dotknęła palców kobiety i pozwoliła im zapleść się z jej własnymi, kościstymi i śnieżnobiałymi palcami.
- Będę ostrożna. Choć i tak los mój w rękach Myrkula. On dał mi tę moc i tylko on zabrać ją może… - wąskie usta dziewczynki zadrgały lekko jakby chciała sobie przypomnieć jak przywołać na nie uśmiech. Efekt nie był zachwycający ale i nie beznadziejny. - A jak… Olaf? Opiekują się nim w Ybn?
- Oczywiście. Wasz dom został naprawiony, a z braku twojej obecności twój ojciec stołuje się w świątyni… lub Werbenie. - uśmiechnęła się w stronę niziołka. - Ma się dobrze, lecz tęskni i ciężko mu pojąć dlaczego wyjechałaś.

Niziołek kiwał głową podczas przemowy panienki Arli i dumał nad tym, jak to ludzie szybko dorośleją w trudnych czasach. Przecież paladynka to ledwie kilka wiosen starsza od Mary. Jednak kucharz szacunku do niej nauczył się od całej tej afery z mieczem, który Siemion z krypt wytargał. Znowu mu się żal dziewczyny zrobiło, kiedy popatrzył na zakryte bandażem oczy.
Nie przerywał, mamrotał tylko pod nosem i krzywił się jak Mara wspomniała o śmierci Shando i jej winie za to wszystko. Oj usłyszy jeszcze nie raz od niego, że bzdury wygaduje. Teraz jednak zmilczał potulnie. Nie chciał przerywać kiedy zaczęły rozmawiać o domu, sam słuchał z zadowoleniem, że Olaf zagląda do żony.
- A co do tego wpływu nieumarłych… - Kucharz zawiercił się na krześle. - Nie można się przed tym jakoś obronić? Czy ja wiem, może jakiś magiczny przedmiot?
Burro pomarkotniał od razu. Nawet jakby taki przedmiot dawał tą ochronę, to przecież nikt o zdrowych zmysłach nie będzie takim handlował, tylko na szyi powiesi.
- Ale może sztuczka jakaś? Wybacz panienko Arlo, ale ja nie zwyczajny i nie miałem do czynienia z taką magią nigdy wcześniej, ale może dałoby się jakoś nauczyć Marę i innych naszych czaromiotów - tu wypiął pierś dumnie, bo przecież zaliczał się do nich - jakiejś ochrony przed nekromantycznymi zapędami naszych przeciwników?
- Nie znam się na sprawach czarodziejów, lecz kapłani znają wiele modlitw chroniących przed wpływem nieumarłych; zwłaszcza kapłani Pana Poranka... - znacząco zawiesiła głos. Po chwili kontynuowała. - Co do zaklętych przedmiotów w Ybn nie mieliśmy takich, lecz sądzę, że wprawny kapłan nie miałby problemu z wykonaniem takowych - tyle że zwykle zajmuje to sporo czasu.
Kucharz skinął głową w zamyśleniu. No tak, trzeba będzie z Tiborem poważnie porozmawiać. I może wstrzymać się na jakiś czas z wyzywaniem go od durniów? Będzie to cieżkie, no ale czego się nie robi dla sprawy. Burro uśmiechnał się wrednie do siebie.
- Jeszcze jedno, Maro - podjęła Arla. - Tibor Oestergaard wspomniał, że na liście znalezionej w chacie kultysty było nazwisko, które nosiła również twoja matka. Czy planujesz coś w związku z tym?
- Mooożliwe - odparła zdawkowo dziewczyna. - Zobaczymy co wypłynie w ciągu dalszym sprawy. Na razie nie sposób się wypowiadać. To tylko nazwisko i jeszcze przekreślone. Może juz nawet nie żyje. O ile to w ogóle o nią się rozchodzi.
- To prawda - przytaknęła paladynka. - Będę modlić się, by sprawy ułożyły się dla ciebie jak najlepiej Maro. Dla was wszystkich - uśmiechnęła się w stronę Burra.

W tym momencie drzwi “Pełnej Sieci” otwarły się i do środka wszedł młodszy z Valstromów.
- Pani - huknął pięścią w pierś. - Konie są gotowe do drogi a slońce coraz wyżej.
- Już idę. Wy też musicie wkrótce ruszyć jeśli chcecie dotrzeć do Bryn o rozsądnej porze. Słyszałam, że zbiera się na śnieżycę - Arla wstała i wyciągnęła rękę w stronę przybocznego by wyprowadził ją na zewnątrz. - Bezpiecznej drogi i niech bogowie będą z wami - rzekła. Pożegnała się jeszcze z Thogiem, gospodarzami i wyszła, a tętent kopyt oznajmił odjazd paladyńskiego oddziału.


 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 10-04-2015 o 09:08.
Sayane jest offline  
Stary 03-04-2015, 12:27   #275
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Płomyk & Autumm w roli Skały :)

Bryn Shander
24 Tarsakh
Wieczór


24 Tarsakh minął czwórce mężczyzn bardzo pracowicie. Począwszy od wskrzeszenia Shando, przez wizytę u Mówcy Cassiusa, zakupy, wymianę i zbieranie informacji na temat podejrzanych osób i wydarzeń - wieczór nastał nie wiadomo kiedy. Wyspany Shando trochę nie mógł się przyzwyczaić do tego, że może odpoczywać spokojnie przez całą noc, nie trzymając warty ani nie śpiąc czujnym snem zająca.

Późnym popołudniem przybył posłaniec od Mówcy, zostawiając obiecane pergaminy u gospodyni porucznika. Nie było tego wiele, część poplamiona (chyba jedzeniem), pokreślona dziecięcą rączką lub nadgryziona przez myszy. Najwyraźniej poprzednik Cassiusa nie traktował planu budowy miejskiej kanalizacji poważnie; cud, że w ogóle nie wyrzucił pozostałości zarzuconego planu do śmieci.

Generalnie rzecz biorąc plan obejmował skanalizowanie całego Bryn Shander. Shando widział takie wynalazki podczas podróży na Północ i wiedział, że znacznie redukowały smród w miastach. Inną kwestią było, że nieumiejętnie wykonane redukowały też zarówno ilość domów jak i populację ich mieszkańców. Te wyglądały jednak na całkiem porządne; szkoda, że zarzucono ich wykonanie. Mówca zakreślił na największym z pergaminów miejsca gdzie - wedle jego pamięci - wyryto próbne tunele. Obszar częściowo graniczył z uboższą częścią miasta, gdzie - według kapłanów - miały miejsce zaginięcia. Zaznaczył też trzy miejsca, w których wydawało mu się, że powinny być pozostałości wejść do tuneli. Resztę zasypano lub zawaliła się sama, jak napisał w załączonej notatce. Arnulf z powodzeniem był w stanie określić w których miejscach się one znajdowały, teraz tylko musieli się przejść i sprawdzić co znajdowało się na miejscu. Porucznik nie znał na pamięć każdego domu w Bryn, zwłaszcza że od czasu wykreślenia planów sporo się w mieście zmieniło.

Gdy cała trójka zebrała się przy kolacji Arnulf opowiedział czego wywiedział się podczas wędrówki po Bryn Shander, zwłaszcza o zaginieciach w poludniowej i południowozachodniej części miasta. Były to głównie tereny w okolicy murów, gdzie rezydowali pośledni kupcy, biedacy i partacze zwący się rzemieślnikami, których wyroby kupowały jedynie osoby równie biedne jak oni. Kwartały bliżej głównej ulicy miasta (oczywiście nie jej reprezentacyjnej części) zajmowali drobni i więksi cwaniaczkowie, żerujący na naiwności i niewiedzy przyjezdnych - zwłaszcza uciekinierów lub nowych osadników z mniejszych miast Dekapolis.

Arnulf przy kolacji opowiedział pozostałym towarzyszom czego dowiedział się podczas rozmów z innymi porucznikami i kapłanami. Słudzy Trójcy zauważyli istotnie mniejszą ilość żebraków i potrzebujących, którzy wcześniej ich odwiedzali. Od jakiegoś czasu znajomych, widzianych codziennie twarzy ubyło. Wcześniej nie zwracali na to uwagi, dopiero skojarzyli to przy pytaniu porucznika o owe fakty. Składali to na karb chorób, albo po prostu migracji w inne miejsca. Większość biedoty koczowała w południowej i południowo zachodniej części miasta. Kapłan Helma przekazał mu informacje najmniej pocieszające. Wedle jego wiedzy, bhaalici działali wewnątrz Shander, chodziły pogłoski, że byli między nimi znaczący i wpływowi ludzie. Porucznika zmartwiły te wieści, tym bardziej, że usłyszał o tym po raz pierwszy. Okazało się, że w miejscu, które nazywał domem, mogli zaufać niewielu osobom, albo zgoła żadnej.

Prócz wieści o możliwych kryjówkach korferonitów Vara szczególnie zainteresowała informacja o podziemnej arenie, a i Shando wyraził ochotę by odwiedzić ten osobliwy przybytek męskiej rozpusty. W końcu oderwanie myśli od sprawy nieumarłych też było potrzebne, a Arnulf jakoś nie palił się do pojedynku na picie. Zresztą tego dnia goliat już wypił swoje. Za to nie miał nic przeciwko temu by zaprowadzić osobliwych gości do miejsca nielegalnych walk w zachodniej części Bryn Shander, choc nie był tym specjalnie zachwycony. Gdy wyruszyli słońce dawno schowało się już za horyzontem, a większość uczciwych mieszkańców miasta spała snem sprawiedliwych.

Wejście do miejsca podziemnych walk było w zachodniej częście miasta; całkiem schludnej i zasobnej. Wejścia na tyłach gospody “Piękna Sune” (będącej również przyzwoitym burdelem) pilnował rosły wikidajło o źle zrośniętym nosie. Najpierw spytał trójkę nieproszonych gości o hasło, lecz gabaryty Shanda oraz Grzmota sprawiły, że wpuścił ich potencjalnych jako zawodników. Na Arnulfa popatrzył krzywo, lecz w końcu nie zadziera się z porucznikiem milicji… Zresztą wręczanie łapówek nie było jego działką.

Mężczyźni zeszli po dobrze oświetlonych schodach do wysypanej piaskiem i trocinami piwnicy, w której kłębił się spory tłum ludzi i nieludzi. Niektórzy stali, inni siedzieli na zaimprowizowanej widowni obmacując obecne tu kurtyzany. Nieco z tyłu sali były nawet wyściełane jakimś materiałem ławy. Tam zasiadało kilku - sądząc po posturze - mężczyzn. Nie było to pewne, gdyż wszyscy mieli na twarzach maski; na sobie zaś stroje, które zapewne w ich mniemaniu miały imitować ubrania zwykłych rzemieślników. Pomiędzy nimi siedziała również niewiasta; tam też kręcił się osobnik zarządzający najwyraźniej całym tym nielegalnym interesem. Grzmot dojrzał również dwie pary innych drzwi.

Na ogrodzonym sznurem ringu walczyło na pięści dwóch osilków; a raczej na wszystkie kończyny, gdyż jeden z nich świetnie radził sobie z wymierzaniem ciosów zarówno łokciami, jak i stopami czy kolanami. Ten także okazał się zwycięzcą.

Grzmot przyglądał się dokładnie wystrojowi, dłuższą chwilę przyglądał się również dwójce walczących. Zdawało mu się że ten machający nogami, spędził dużo więcej czasu na wynajdywaniu słabości przeciwnika bez broni, niż robiąc cokolwiek innego. Kiedy już się napatrzył, podszedł do człowieka, który zdawał się tutaj wszystkim zarządzać. - Kto jeszcze dzisiaj będzie walczył? Macie jakiegoś przeciwnika dla mnie? - Zapytał wprost. Miał ochotę się rozerwać, a bitka na pięści czy zapasy, zawsze były do tego dobrym sposobem.
Dwóch osiłków stojących nieopodal domniemanego szefa ruszyło w stronę Grzmota, ale chudy człowieczek machnął an nich ręką i obejrzał sobie goliata od stóp do głów (choć to ostatnie było nieco trudne).
- Czemu by nie - uśmiechnął się nieco obleśnie. - Wyjdziesz za dwie walki; umiesz liczyć do dwóch, co? - spytał. - Sztuka złota jak wygrasz; pięć jak pokonasz naszego championa.
- Do pięciu też umiem, który to wasz czempion i kogo wystawisz jakby przypadkiem mu się przegrało, skoro od razu z czempionem chcesz mnie ustawić. - Rzucił goliat, a jego brew delikatnie podjechała do góry. Zlustrował przy okazji dokładnie człowieka i jego dwóch wykidajłów. Miał wrażenie że dwa solidne cięcia mieczem by się z nimi rozprawiły.
- To w swoim czasie - prychnął chudzielec, pryskając przy tym śliną. - Wchodzisz czy nie?
- Wchodzę. - Wzruszył tylko ramionami Grzmot i przyklepał umowę mocnym uściskiem dłoni.

W czasie gdy Var rozmawiał z szefem przybytku walki Shando rozglądał się po sali. Nie znając mieszkańców Bryn nie potrafił nikogo rozpoznać, ani przypasować do stanu czy gildii, ale w pewnym momencie Shando ze zdumienia aż zamrugał oczami. Nie miał wątpliwości, że z tyłu sali, za ławami z - najwyraźniej - uprzywilejowanymi gośćmi mignęły mu białe włosy i niebieskie oczy lśniące w hebanowej skórze.
W tym momencie Grzmot wrócił do towarzyszy i przekazał większość swojej podręcznej zbrojowni na ręce Shanda. Był w zasadzie gotów do walki.
- Chcesz sie rozgrzać najpierw? - zapytał goliata czarodziej, odbierając fanty - wiesz, tu pracują inne mięśnie niż przy broni...
- Wiem, zapasy to narodowy sport goliatów. - Poklepał czarodzieja po ramieniu. - Postawcie na mnie dwadzieścia sztuk złota. Myślę że to sensowna kwota. a nie uszczupli naszych finansów za bardzo. - Grzmot uśmiechnął się szeroko.
- Grzmot, patrz tam - Wishmaker kiwnął towarzyszowi w kierunku ciemnoskórego - najwyraźniej nie jesteśmy tu najbardziej egzotyczni. Co prawda wszystkie elfy są podobne, ale nie wydaje Ci się, że tego tam już spotkaliśmy?
- Hmmm, może, przypomina tego u pomylonego maga, ale ja mu się za dobrze nie przyglądałem.- Odparł goliat zaraz zanim ruszył się przygotować.

Wishmaker
tymczasem zobaczył jak stawki stoją i zgodnie z życzeniem Grzmota postawił nań 20 złotych monet. Przy okazji miał oko na okolicę, bo zamierzał zamienić słowo lub dwa z ciemnoskórym ostrouchem, którego wydaje się znali z Czarnego Lasu. Nie oddalał się jednak od Arnulfa i czekał na powrót Vara. Wolał mieć w razie czego pod ręką kogoś, kto może strzec jego świeżo wskrzeszonej skóry. Arnulf również śledził wzrokiem ciemoskórego. Prócz Drizzta Do’Urdena nie słyszał, by w Dolinie byli jacyś przestawiciele rasy podziemnych elfów: - Varowi trochę zejdzie, może sami pójdziemy z nim porozmawiać? - szturchnał w bok Wishmakera.
- Czemu nie, chodźmy - zgodził się czarodziej.

Kiedy już dopchali się w stronę czarnoskórego elfa, napotkali także ochroniarzy co bardziej zamożnej klienteli. Najwyraźniej drowa było stać na miejsce w strefie zastrzeżonej dla najmajętniejszych. Porucznik straży miejskiej wiele by dał, by ujrzeć oblicza tych wszystkich osób. Dziwiło go to, że nie traktują drowa jako pariasa, bądź coś pośledniejszego. Pamiętał z opowieści ile bohaterskich czynów musiał dokonać Do’Urden, by społeczność Północy zaakceptowała jego obecność wśród nich.
- Wygląda na to, że teraz nie da rady z nim pogadać. Poczekajmy aż ta impreza się skończy i później go przyciśniemy?
- Nie ma co go cisnąć, z ciekawości chciałem pogadać - odparł czarodziej - Spotkaliśmy się wcześniej w nieciekawych dla niego okolicznościach. Ale pomógł nam wtedy. A chyba nie zdążyłem mu podziękować.
- Rozumiem - skinął głową Lothbrok - ale nie zastanawia Cię, że zasiada wśród tak uprzywilejowanej klienteli? Drowy nie są zbyt lubiane w Dolinach… prócz Drizzta, rzecz jasna.
- Może robi za ochroniarza? Zobacz na poważną minę - czarodziej uśmiechnął się, widząc, że drow wziął się do porządnej roboty miast robić za niewolnika szalonego maga - za coś żyć trzeba.

Arnulf, przyjrzawszy się uważnie, faktycznie stwierdził, że ciemnemu elfowi bliżej do pracownika niż pracodawcy. Drow nie zwracał na nich więcej uwagi niż na innych widzów; inni ochroniarze zerkali nerwowo, zapewne rozpoznając w Arnulfie porucznika. Lothbrock uśmiechnął się w myślach na niefrasobliwość zamaskowanych pań i panów - przecież mógł ich rozpoznać po pracownikach właśnie. Zresztą już wydawało mu się, że rozpoznaje jednego z najmitów MacGregorów. Wzruszył ramionami. Skoro calishyta nie chciał gadać to Arnulfowi nic do tego. Zresztą musieli już wracać na miejsca, gdyż miała się rozpocząć kolejna walka, a trzeba było postawić jeszcze złoto na Vara.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 10-04-2015 o 09:08.
Sayane jest offline  
Stary 03-04-2015, 12:27   #276
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Trzeci. Dziesięć Miast. 24 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni

Bryn Shander
24 Tarsakh
Arena walk pod "Piękną Sune"

Za drzwiami, które wskazał Varowi jeden z wykidajłów mogło być ciemno, ale oczy barbarzyńcy umiały przeniknąć najgłębsze mroki nocy, więc zlustrował wszystko dokładnie. Na szczęście świeciło się tam kilka lamp, choć szefuńciu wyraźnie oszczędzał zarówno na oliwie, jak i na ogrzewaniu. W dużej sali - dusznej i brudnej - rozciągało się kilku zawodników; wszyscy (z wyjątkiem widzianego wcześniej gibkiego zwycięzcy) o mięśniach jak postronki i grubych karkach. największy z nich był zapewne - jak w takich przybytkach bywa - faworytem. Górą mięśni i tłuszczu mógł nadrabiać braki w szybkości czy wyszkoleniu wobec mniejszych zawodników - oczywiście zakładając, że ich nie miał.
Grzmot też zaczął się rozciągać, głównie ramiona i nogi, włącznie z przysiadami i podskokami. Nie zawsze trzeba było brać ciosy na gardę, można je było przecież równie dobrze ominąć. W ostateczności mógł zawsze próbować złapać przeciwnika i zwyczajnie nim rzucić o ścianę czy podłogę, ale do tego potrzebował rozciągniętych rąk. Rozejrzał się dokładnie i spróbował zapamiętać twarze, nim wieczór się skończy, mógł się dorobić kilku urażonych przeciwników na swoim koncie. Taką miał nadzieję.

Kiedy Grzmot wyszedł na arenę z “szatni”, przywitał go umiarkowany entuzjazm; w pochylających się z góry oczach i szeptach widzów więcej było zdziwienia i głośnych komentarzy, niż dopingu dla zawodnika. Za to mężczyzna, który czekał już na goliata po drugiej stronie ringu, był ewidentnym ulubieńcem publiczności. Uniósł ręce nad głowę i pokłonił się lekko w cztery strony świata; za każdym razem z trybun dobiegał entuzjastyczny ryk zdartych gardeł, w którym dało się wyłapać skandowane z zacięciem “SKAŁA! SKAŁA!” ; najwidoczniej był to przydomek czempiona.

Mężczyzna, którego Var widział wcześniej na arenie, nie był wysoki ani szczególnie umięśniony. Raczej krępy, szeroki w barach i ciężkiej budowy - typ barowego zabijaki, preferującego siłę nad technikę. A przynajemniej takie robił pierwsze wrażenie. W spojrzeniu czarnych, ruchliwych oczu było coś zwierzęcego, przywodzącego na myśl łasicę albo innego zawziętego drapieżnika.
- Zakłady, zakłady, ostatnia chwila! Stawki na czempiona, stawki na obcego wielkoluda!! - wśród tłumu rozległy się zachęcające okrzyki; złoto i srebro przechodziło z brzękiem z rąk do rąk.

Kiedy rozbrzmiał sygnał oznajmiający początek walki, zapaśnik pochylił lekko głowę… i nie ruszył się z miejsca. Skręcił tylko lekko biodra, ustawiając się bokiem do Vara. Wyciągniętą naprzód ręką wykonał zachęcajacy ruch, jakby prowokował olbrzyma, a na jego wargach wykwitł ni to kpiący, ni to okrutny uśmieszek.
- No, dalej! Pokaż, z czego cię ulepili, dziwolągu. - rzucił, wpatrując się w goliata.
Grzmot znał te sztuczki i nie miał zamiaru dać się sprowokować póki co. Zbyt dobrze wiedział, co się mogło dziać, jeśli dał się ponieść emocjom. Nie chodziło nawet o to, ze mógł sam oberwać, a o to, ze mógł zrobić za dużą krzywdę. Podniósł gardę i ocenił dokładnie przeciwnika, przenosząc ciężar z nogi na nogę.
Chwilę krążyli wokół siebie, taksując się spojrzeniami i oceniając swoje szanse. Szum na trybunach narastał; publiczność była żądna widowiska i krwi. W końcu to Skała przełamał impas; zrobił kilka kroków, żeby skrócić dystans i wejść w zwarcie.

Był to doskonały ruch, w momencie, kiedy miejscowy czempion próbował podejść do goliata, zarobił solidnego kuksańca w brzuch. Wchodzacęgo tuż, pod wyprowadzany cios. Skała sapnął ciężko, ale cios go nie zatrzymał; ruchem tak szybkim, że Var ledwo go zauważył, wyprostował rękę i uderzył sztywnymi palcami w bok goliata, błyskawicznie cofając ramię niczym kąsająca żmija. Cios, mimo, że nie zadany pięścią, okazał się nieprzyjemnie bolesny. Mężczyzna wyszczerzył się nieprzyjemnie, a tłum zawył w ekstazie.
- Twoja kolej, trawogłowy! Zakład, że tym razem mnie nawet nie dotkniesz? - zaśmiał się przeciwnik, a jego oczy rzucały złe błyski.
Grzmot z kolei wziął prosty zamach, ale chybił, zdawało sie, że przeciwnik byl całkiem szybki - kiedy odskakiwał od goliata, zdołał jeszcze kopnąć Vara w udo. Na dodatek miał twarde piesci. Zupełnie jakby nosił kastety, ale na jego palcach nic się nie błyszczało. Kiedy Grzmot poczuł na udzie kopnięcie, przystąpił do kontrataku. Widać było że miejscowy zna się na rzeczy. Był tylko jeden problem. Naprawdę ciężko było przejąć na gardę uderzenie pięści goliata i sękata dłoń spotkała się mocno z policzkiem Skały. Widać było przy tym lekkie zdumienie na twarzy najbardziej zainteresowanego. Var był zbyt zajęty wyprowadzaniem celnego ciosu, by mieć czas na dziwienie się.

Siła ciosu Vara musiała poczynić nieliche spustoszenie w czerpie czempiona; ruchy mężczyzny straciły na szybkości i koordynacji; kolejny cios, jaki wymierzył goliatowi był szybki, ale niecelny - pieść Skały minęła podbródek Grzmota dosłownie o kilka cali. Tłum na trybunach, najwidoczniej zdumiony takim obrotem walki, chwilowo zamilkł; mężczyźni wymieniali mordercze ciosy w pełnej napięcia ciszy, przerywanej tylko nerwowymi okrzykami co bardziej emocjonujących się widzów.

- Dość tych zabaw..! - syknął Skała, wyciągając ramiona i łapiąc goliata za bary. Uścisk miał mocny i silny; obaj zawodnicy zastygli w bezruchu, mocując się przez chwilę jak dwa splecione ze sobą niedżwiedzie. To jednak Var był górą; przeciwnik okazał się odrobinę słabszy i goliat wyzwolił się z morderczego chwytu.
- No to dość. – Rzucił krótko goliat i wykorzystując bliskość przeciwnika, zdzielił go solidnie łokciem w głowę. Człowiekowi musiało zadzwięczeć w głowie przynajmniej, bo Var poczuł szarpnięcie bólu, gdy staw zderzył się z czerepem przeciwnika. Zapasy z goliatami bywały niebezpieczne, a widać było, ze czempion areny, lubił tłuc swoich przeciwników nie tylko do nieprzytomnosci, ale tak, by jak najbardziej ich uszkodzić. Grzmot wykorzystał ułamek chwili oszołomienia i odskoczył od mężczyzny odrobinę.
Cios był solidny; skroń i czoło Skały zalało się krwią, a nad okiem wykwitła paskudna opuchlizna, szybko się powiększająca. Złamany łuk brwiowy albo pęknięta skroń; nauczka, którą czempion zapamięta na długo.

Ci z widzów, którzy jeszcze siedzieli, powstawali z miejsc; wszyscy przepychali się naprzód, żeby zobaczyć cuda, które działy się na arenie. Ktoś nawet zaintonował “Skała! Skała!”, ale marny doping umarł szybko z braku entuzjazmu.

Czempion zachwiał się na nogach; dotknął palcami rozbitej głowy i spojrzał w zdumieniu na swoje czerwone palce, jakby po raz pierwszy w życiu zobaczył własną krew. W jednym oku, tym niezajętym przez opuchliznę, płonęła czysta wściekłość i nienawiść.

- Ty…! ZA-BI-JĘ! - ryknął i rzucił się na goliata, usiłując objąć go w pasie, w ostatniej, desperackiej próbie powalenia przeciwnika.
To było akurat niemalże najgorsze co mógł zrobić człowiek. Grzmot pochylił się nieco i zahaczył go barkiem, z miejsca przechodząc do sprintu. Miejscowy czempion wyleciał w powietrze i padł na ziemię dobre cztery metry od miejsca, w którym zatrzymał się Var. Człowiek podnosił się z wolna, ledwo przytomny, ale goliat doskonale słyszał ostatnie słowa mężczyzny. Więc dla pewności, by za szybko się nie obudził, zlapał go za kark, podniósł na wysokość twarzy i jeszcze raz porządnie zdzielił go w twarz, tym razem z drugiej strony. Tak żeby miał symetryczne sińce pod oczami. Dopiero wtedy powoli opuścił go na ziemię, całkiem nieprzytomnego. Teraz, kiedy krew w żyłach zaczęła stygnąć poczuł jaki sam jest poobijany. Jednak honor, lub jego resztki, powstrzymywały go od rozprawienia się z człowiekiem na dobre. Zwrócił jedynie twarz w stronę organizatora walk. - Kiepsko u was z tymi czempionami. - Potem ruszył lekko kuśtykając w stronę zejścia z areny. Była pora odebrać nagrodę za wygraną i ewentualną stawkę za zwycięstwo, o ile Shando zrobił jak mu Grzmot polecił i faktycznie postawił na niego złoto.

Kiedy Grzmot wyszedł przez szatnię ponownie na widownię. Widzowie już się powoli rozchodzili, ktoś nawet zajął się powalonym Skałą, który chwilowo nie przypominał niczego twardego, i zwlókł go z areny. Goliat podszedł do człowieka, który dopuścił go wcześniej do walki. - Może bije się nieźle i jest szybko, ale za bardzo skupia się na tym, żeby kogoś uszkodzić. - Pokiwał głową Var. Chudy mężczyzna odliczył pięć złotych monet i podał goliatowi razem z dłonią, ściskając Varową w dwóch swoich. Prawie udało mu się je złączyć.
- Wygrałeś, gratulacje. Dawno nie było tu takich emocji. To twoje złoto. Teraz możemy pogadać o tym z kim byś walczył jak pokonasz Skałę. Stała współpraca, walki wieczoru, dobrze płatne. - Chudzielec zapluł się nieco przedstawiając Grzmotowi wizję przyszłości jako wojownik areny. Goliat jedynie pokiwał głową, dopiero po chwili odpowiedział.
- Ciekawa propozycja, zastanowię się nad nią, ale w okolicy pewnie będę raz na jakiś czas. Nie mam nic przeciwko porządnemu wyzwaniu. Złoto też się przyda. - Po tych słowach goliat ruszył do swoich towarzyszy, odebrać swoją podręczną zbrojownię. Postawienie na siebie okazało się doskonałą inwestycją. Nie tylko odzyskał zainwestowane sztuki złota, ale dostał również ciężki mieszek, zawierający setkę złotych i pięć platynowych monet. Więcej niż zapłacił za naprawę magicznej zbroi. Goliat był z siebie zadowolony. Może żałował jedynie że nie postawił więcej, ale na swoją obronę mógł powiedzieć, że przez całe swoje życie ze złotem miał mało styczności, z platyną praktycznie żadną. Większość handlu przeprowadzał drogą wymienną. O cud i tak zakrawało, jak obrotny się zrobił ostatnimi czasy. - Pora się stąd zabierać, no i jakaś maść na siniaki by się przydała, ale nie mówcie tego głośno. - Zwrócił się do Shanda i Arnulfa. Mógł udawać że pokonał Skałę bez żadnych problemów, ale mężczyzna wiedział co robił i nie było co ukrywać. Był zawodowym zabijaką, a Grzmot odczuł to na własnej skórze. Pewnym jednak było, że o obecności Shanda i Arnulfa na arenie prawie każdy szybko zapomniał. Na językach był trawowołosy przybysz z gór i wszelkie historie, prawdziwe jak i całkiem zmyślone o goliatach, jaki tylko ktoś znał.

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 10-04-2015 o 09:08.
Sayane jest offline  
Stary 03-04-2015, 12:29   #277
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Trzeci. Dziesięć Miast. Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni

Bryn Shander
25 Tarsakh



Słońce wstało jak codzień, tego dnia przykryte grubą warstwą śniegowych chmur płynących od strony morza. Grzmot przyglądał się im ponuro przez okno - nie dlatego, że podczas wędrówki Doliną biały puch mu obrzydł; o nie! Z doświadczenia wiedział jednak, że gwałtowna śnieżyca o tej porze roku mogła zwiastować równie niespodziewane i gwałtowne roztopy. Ot, takie pożegnanie zimy. A roztopy równały się zapewne prawdziwej powodzi nieumarłych. Zatroskany odsunął się od okna i poszedł budzić Shando.

Arnulf właśnie wybierał się do Zbrojowni by wziąć udział w odprawie strażników i zagonić ich do roboty przy poszukiwaniach domniemanych kultystów gdy w drzwiach niemal zderzył się z jedną sióstr Ignisa (nigdy nie mógł zapamiętać ich imion). Dziewczyna była wyraźnie zdenerwowana, a uniesioną do pukania pięścią omal nie wyrżnęła mężczyzny w pierś.
- Czy jest tutaj Innocenty, dzień dobry, nie wrócił na noc, a miał przyjść, ani na śniadanie! - wyrzuciła z siebie niemal bez tchu. - Wiem, że nie zapił bo w “jego” gospodach już byłam, a… Jest tutaj? Tatko i matula się martwią… - podniosła na Lothbroka proszący wzrok, ale Arnulf nie mógł ukoić jej lęku, gdyż od południa Ignisa z nimi nie było.


Innocenty też nie wiedział gdzie był. Śmierdziało wilgocią i szczurzymi odchodami, a worek, który miał obwiązany wokół głowy lepił się od ziemi… i chyba resztek zgniłych ziemniaków. Półelf wolał nie dociekać. Wytężął słuch, lecz słyszał tylko kapanie wody, chrobotanie małych łapek i okazjonalne piski. Nie zakneblowano go, lecz zdzieranie sobie gardła wołaniem o pomoc nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. Nie żeby bard miał wielką nadzieję, ale zawsze wartało spróbować. Za to ręce i nogi skrępowano mu bardzo dokładnie, dodatkowo przywiązując jeńca do jakiegoś skrzypiącego fotela, którego jedna ze sprężyn wbijała mu się w tyłek. Niestety próby “rozskrzypienia” fotela na czynniki pierwsze w celu uwolnienia się zakończyły się upadkiem na ziemię. Pozostawało tylko czekać. Cóż, przynajmniej było mu ciepło - najwyraźniej porywaczom nie przyszło go głowy rozdzianie go z magicznych butów. Niestety broni ani mieszka nie miał już przy pasie.

Wolny czas Ignis spożytkował na myślenie, choć boląca głowa nie ułatwiała zadania. Sądząc po objawach ktoś musiał mu solidnie przyłożyć; mężczyzna czuł, że długie włosy ma zlepione krwią. Próby uwolnienia się sprawiły, że poczuł ból również w innych częściach ciała. Z każdym kolejnym posiniaczonym miejscem pólelfowi przypominały się kolejne fragmenty popołudnia i wieczoru - wyjście od Lothbroka, wędrówki po tawernach (z bólem serca zrozumiał, ze podczas porwania stracił również cały zarobek), oraz to, jak ktoś zwabił go do zaułka za “Brykającym Pstrągiem” mamią wieściami, których szukał. Dwóch, czy trzech… nie, chyba czterech napastników obezwładniło go i skopało nie zważając na tłumaczenia, a gdy się bronił - dało w łeb.

Czas mijał i w końcu Ignis zaczął przysypiać. Sen miał nawet przyjemny, lecz przebudzenie dużo mniej. Nagły ból sprawił, że wrzasnął i szarpnął się odruchowo w więzach. Chwilę później ktoś gwałtownie postawił fotel do pionu i zerwał mu worek z głowy. Blask kilku pochodni na moment oślepił półelfa, ale kolejne przypalenie łydek zmusiło do otwarcia zarówno oczu jak i ust w przepełnionym bólem wrzasku.
- No, żyje jeszcze - stwierdził zadowolony, nieco przepity głos. Ignis z trudem zogniskował wzrok na oprawcy oraz jego towarzyszach. Nie rozpoznawał żadnego z trójki porywaczy, ale twarze mieli tak pospolite, że mógł się z nimi minąć nie raz. Nieco z tyłu stał jeszcze jeden mężczyzna. Twarz zasłaniało mu rondo czarnego kapelusza, jednak Innocenty bez trudu poznał, że odzienie tajemniczego osobnika jest doskonałej jakości (lepszej niż samego barda), a płaszcz prawdopodobnie magiczny.
- Dobra, no to do roboty, tak czy nie? - właściciel przepitego głosu zerknął w tył, po czym machnął Ignisowi pochodnią przed twarzą, opalając mu nieco rozczochrane włosy i brwi. - Gadaj, ptaszku, dla kogo pracujesz? Dla straży miejskiej? Wiemy, żeś za lothbrokówną łaził, i z jej bratem się skumał. On też pół dnia szwędał się po mieście i nos nie tam gdzie trzeba wsadzał. A ci obcy z nim, to kto? No, gadaj, a nuże! - oprych na zachętę ponownie przyłożył pochodnię do ciała półelfa, tym razem do drugiej łydki.



 
Sayane jest offline  
Stary 07-04-2015, 22:08   #278
 
harry_p's Avatar
 
Reputacja: 1 harry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputację
Bryn Shander
25 Tarsakh
W międzyczasie, gdzieś pod poziomem gruntu

Ignis nie mógł uwierzyć że dał się tak podejść jak jakiś młokos ale niezależnie w co wierzył lub w co chciał wierzyć sytuacja w której się znalazł była co tu dużo mówić nieciekawa. A najgorsze było to nawet jak powie im prawdę to nie ma gwarancji że mu uwierzą, mógł mieć tylko nadzieję że wezmą go za żądnego zemsty za śmierć ukochanej narwańca.
- AAAAaaa! - wydarł się na całe gardło gdy płomień lizną mu łydkę i spojrzał na oprawców z wyrzutem. - Oszalałeś? To boliii… - jękną - Już mówiłem Jurdze. Trupów szukam. Kobietę mi zabiły a ponoć to co w kanałach ma je przywabiać. Chciałem się dogadać żeby mu w szkodę nie leźć. Arnulf też za swoją chce się mścić a że bronią dobrze robi to się napatoczył. Tych dwóch to też niezłe zabijaki każdy kogoś stracił. Jak bym chciał was zakablować to by już Jurga miał na karku straż. - słyszał kiedyś że ponoć najlepsze kłamstwo to takie w którym jest ziarno prawdy i w sumie nie skłamał tylko co nieco podkolorował i miał nadzieje że to wystarczy.

Dręczyciel zerknął za siebie; stojący z tyłu osobnik przywołał go gestem i coś mu cicho klarował, zasłaniając przy tym twarz chustką. Do barda doleciał wątły zapach piżma. Po chwili porywacz wrócił i znów machnął Ignisowi przez twarzą pochodnią.
- Pięknie spiwasz, ptaszku, ale nie wszystko. Wiemy, że ci dwaj należą do specjalnej grupy z… ee… - zaciał się na chwilę - z Ybn Corbeth….?, która ma truposze zlikwidować, a nie tam jakieś mściwoje. Gadaj, co wiedzą, a nuże! - dla zachęty przypiekł półelfowi bok. Innocenty wiedział, że jeśli chłopu przyjdzie do głowy brać się za ręce, to… no cóż, pozostanie mieć nadzieję, że dobrze zrobił wybierając na ulubiony instrument bęben. O ile, oczywiście, przeżyje.

- AAAggghhhhaaa… - Znów wydarł się bez krępacji Ignis. - Przecie mówię co wiem. - Gdy jednak dotarło do niego co powiedział ten który go przesluchiwał “Jery, mają dojścia” w nagłym przebłysku pomysłowości postanowił to wykorzystać. Pozwolił by zaskoczenie odbiło się na jego twarzy - Tak mnie gadali a jeden z nich to nawet opowiadał o tym jak mu siostrzyczkę trupy zabiły że sam prawie płakałem. To co miałem im nie wierzyć… - wytrzeszczył oczy w zdziwieniu jakby dopiero coś do niego dotarło. - Oszukali mnie! To Ja do jasnej cholery narażam dla nich tyłek przypalają mnie ogniem a oni mnie wykorzystali że może co jeszcze? - zapytałem ich - że jeszcze może truposze rozwalają tak przy okazji? Co za potwory żeby tak żerować na moim nieszczęściu.- Zrobił bezradną minę. Porywacz podrapał się po skudlonych włosach i spojrzał na postać z tyłu.

- Tako gada, a przypaliłem go niezgorzej - rzekł, po czym odwrócił się do jeńca. - No dobra, skarbeńku, skoro cię tak wyruchali na szaro to nie będziesz miał oporów by wszystko nam wyśpiewać, hę? - zachęcająco machnął pochodnią, ale już bez przypalania. - We dwóch na pewno zza gór nie przyjechali o tej porze roku. Gadaj, ilu ich jest i co wiedzą, no?
Ignis nieco się odprężył widząc że zrezygnowali z dalszego przypalania.

- Tfu… -spluną na podłoge. - Wszyscy na mojej szkodzie jadą jak na łysej kobyle - powiedział nieco płaczliwie. - Najpierw do Dougan’s Hole zjechali skąd dokładnie nie wiem bo w noc zjechali jak już trupów nie było. Czterech ich było o lodowcu mówili że przeszli ale wierzyć im? Ino nie wszyscy dobrze bronią robią. I każdy z nich mówił że trupy tępi. I pod ziemią ich trzeba szukać. A że tu jaskiń jak na lekarstwo a ziemia skuta lodem na kilka łokci to sam na te kanały wpadłem. Jak co więcej wiedzą to przy mnie nie gadali. A puki trupy kładli jak chłop zboże to nie dociekałem. Bo co? Zaglądać darowanemu koniowi w zęby?

- A gdzie pozostałych dwóch? - warknął porywacz.

- Zamarudzili w Dougan’s Hole. Ale powinni być za parę dni. - odparł pośpiesznie.

- Aha… - przesłuchujący przestąpił z nogi na nogę i znów zerknął w tył. Wyglądało na to, że skończyły mu się pomysły na pytania… co mogło być dobrym… lub złym znakiem…
“I co teraz?” Zaczął zastanawiać się bard gdy skończyły się pytania. Jak by na patrzeć był w rękach bandziorów którzy porwali go i torturowali bez mrugnięcia okiem i coś podejrzewał że w czapę też mu dadzą bez zbędnego sentymentu. Musiał coś powiedzieć musiał…

- To są tam w tych kanałach te truposze czy w tym też mnie oszukali? Bo dać się nabić w świński pęcherz to każdemu się zdarzyć może ale dwa razy to już wstyd. Bo jak i tu mnie oszukali to niech mnie pies powącha kciał bym się im wywdzięczyć. A i może moją krzywdę powetuje w jaką mnie wpakowali bo dobrem wszelakim obwieszeni jak stragan w dzień targowy. - Zaproponował.

- Baran. Trupy są na zewnątrz, każdy głupi to wie - skomentował jeden z porywaczy. Bard zauważył jedna, że cała trójka nadstawiła ucha.

- Nooo, to co tam mają ciekawego? - pozornie obojętnie spytał ten z pochodnią. - Magusa może mają?

- I co ile byś z tego chciał? - spytał trzeci.

- Głowy bym nie dał, ale jest taki jeden mały; on na takiego co mieczem robi to nie wygląda. A że nic mocno widowiskowego nie czynił to i czarodziej z niego nie tęgi pewnie. A sprzęta to mus im mieć bo inaczej tak dobrze by im nie szło. Jakieś tarcze czy insze takie. Bo tobołków strzegli zazdrośnie, ale coś tam widziałem. - na chwile jakby się zamyślił - Kielich kryształowy musi być nie lichy skarb bo jak ten nieduży niby mah tobołek upuścił, to ten wielki, ten z krzakiem na łbie, go odepchną zrugał jak psa i ją wyciągać zawiniątka i tego kielicha szukał czy ino cały. Stąd wiem że skarb no i że czarodziej lichy bo inaczej nie dał by się tak traktować. - Zaczął relacjonować widząc po minach że połknęli nie tylko haczyk ale też i spławik. - Ich czterech to żeby specjalnie nie rachować to czwartą część. - rzucił już nieco pewniej.

Zbir z pochodnią pokiwał mądrze głową i znów zerknął w tył. ‘Kapelusznik’ kiwnął na niego i na chwilę pogrążyli się w cichej rozmowie. Ile by półelf wyciągał uszu tak nic nie mógł dosłyszeć, zwłaszcza że jak na złość drugi z porywaczy zaczął akurat smarkać przez palce. Widać wilgoć podziemi mu nie służyła. Wreszcie przypalacz wrócił, chrząknął i rzekł.
- Ładnie spiwasz, bratku, ale żeś wpadł jak śliwka z gówna w gnojówkę - popisał się elokwencją godną przedstawiciela swego zawodu. - Puścić, strach cię puścić, a ubić trochę szkoda… Może zjeść? - spytał, a stojące obok draby zarechotały unisono. - Może byś się nam bratku na co przydał… - zadumał się, kręcąc pochodnią młynka o wiele za blisko długich włosów barda.

Ignis przełkną głośno ślinę.
- Dziesiątą część? - Zapytał ze ściśniętym gardłem i bardziej piskliwie niże zamierzał. - Nie no co wy? Jaki strach? Wyłuskaliście mnie z miasta jak jajko spod kury to gdzie ja wam ucieknę? A ja chce widzieć ich miny.

Porywacze gruchnęli śmiechem. Ignisowi wydawało się, że nawet ‘Kapelusznik’ uśmiechnął się pod nosem. Dobrze? Źle to? Bard nie miał czasu się zastanowić, gdyż w jego stronę ruszył tajemniczy mężczyzna, który do tej pory nie brał bezpośredniego udziału w “konwersacji”. Obszedł jeńca, uważnie go sobie obejrzawszy jak jakiś dziwny okaz zwierzęcia, po czym stanął z tyłu.
- Widzę, że jesteś chętny do pomocy, to... miłe… - rzekł mu do ucha z sympatią, nie licującą z sytuacją w jakiej znajdował się vanDyce. Głos wskazywał na mieszkańca Bryn Shander, 30sto, może 40stolatka. Niczym się nie wyróżniał, lecz Ignis był pewien, że potrafiłby go rozpoznać - nie na darmo był w końcu bardem. - Puścimy cię, ptaszku, a ty pomożesz nam odegrać się na tych… mścicielach z Ybn i nie tylko, prawda?

- A juści. - Przytakną energicznie. - Że pomogę. Bo komu jak nie swojakom. Jakimś obcym. Przekonacie się że tak – Tu rozejrzał się nieco nerwowo szczerząc się jak głupi do sera. - Tylko mnie puśćcie a sami zobaczycie.


- A to, żebyś nie zapomniał co się stanie jeśli nas zdradzisz - to rzekłszy ‘Kapelusznik’ mocno uderzył barda za poparzony bok, wbijając mu palce w oparzelinę. Ignis wrzasnął i szarpnął się, co spowodowało kolejną falę bólu ze zranionych nóg, które zdążyły się już pokryć zasychającą skorupą krwi, osocza i spalonego ubrania. Pólelfowi z bólu aż łzy pociekły z oczu. - Zabierzcie go gdzieś i wyrzućcie - rzekł dręczyciel do trzech porywaczy, którzy zaczęli odwiązywać barda od fotela. Ignisowi wydawało się, że ‘Kapelusznik’ wymruczał kilka słów w nieznanym języku - a potem nieszczęsny bard dostał w łeb i stracił przytomność.
 
__________________
Jak ludzie gadają za twoimi plecami, to puść im bąka.
harry_p jest offline  
Stary 10-04-2015, 21:04   #279
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Rozdział Trzeci. Dziesięć Miast. 26 Tarsakh (Śródzimie), 1358 DR, Roku Cieni

Bryn Shander
25 Tarsakh



Zaginięcie Ignisa trójka mężczyzn przyjęła z niemal flegmatycznym spokojem. Arnulf musiał przyznać, że takie znikania w przypadku barda raczej go nie zdziwiło. Zawsze uważał Ignisa za “niebieskiego ptaka” i dlatego uważał, że nie nadaje się za męża dla jego siostry. Jednak teraz, kiedy tropili w mieście wyznawców Bhaala, to zniknięcie nie wydawało się już takie przypadkowe.
- Mniej więcej się orientuję po jakich knajpach się szlajał zawsze. Wyślę pachołka ze straży by popytał, gdzie go widzieli ostatnio, albo gdzie się obracał. Moż eten, kto mu poprzednio groził, jednak nie rzucał słów na wiatr?
- Ktoś mu groził?! - krzyknęła siostra półelfa, łapiąc się za gardło.
- Chyba będzie trzeba go poszukać, gdzieś w okolicach, w których miał węszyć. Mogłem sie spodziewać, że rozdzielanie się tak skończy. - Westchnął ciężko Grzmot. - Jakby tego było mało, po burzy mogą przyjść wczesne roztopy, przynajmniej częściowo. - Dodał wcale nie weselej. - Macie może psy gończe czy do polowań? Może złapą jego trop. Nie martw się, spróbujemy go znaleźć. - Powiedział na wpół do Arnulga i siostry Ignisa.
- Z psami ciężka sprawa, to rzadkie zwierzęta tutaj. Nie możemy też czekać, żeby sprowadzić je z innej miejscowości. Popytamy ludzi, wyślę kilku strażników po spelunach, choć coś czuję, że lepiej jak zrobimy to sami.
- Za dobrze nie poznałem tego jegomościa, ale wypadałoby go znaleźć - mruknął Shando - każdy, kto chce z nami współpracować jest na wagę złota. Nawet wierszokleta. Pamiętacie, chciał iść do jednego typa spod ciemnej gwiazdy, potrzebował Cię Var do ochrony i robienia wrażenia. A może ten ktoś pofatygował się do niego szybciej? Lub - co gorsza - Ci z tuneli dowiedzieli się, że węszył?

Niestety był pewien problem. Bard nie wyspowiadał się ani z kim dokładnie, ani gdzie rozmawiał. A szukanie “szemranego typa” w niemal tysiącosobowym mieście stanowiło nie lada wyzwanie. Chwila ciszy mówiła to nader wyraźnie.
- Do gnijącego zadu parchatego kojota, poważnie? - Shando walnął pięścią we framugę. - nikomu nie mówił gdzie zamierzał iść pogadać? Var? Arnulf? Ja tu kupuję zaklęcia do zabijania żywych trupów, a wygląda na to, że do szukania zgubionych sierotek bardziej by się nadały.
- Innocenty często grywał w “Łysym Koniu”, czasem w “Pięknej Sune” jak go ten… potrzeba przypiliła… - wyjąkała siostra. Chyba Kana, jak skojarzył wreszcie Arnulf. A może Hana? - Ale do reszty też zaglądał; może tylko nie w “Kelvin’s Comfort” bo tam się z właścicielem nie lubili…
- Nooo… to bedzie trzeba po kolei je posprawdzać i zapytać gdzie go ostatnio widzieli lub z kim. - Powiedział zamyślony goliat.
- To nie marnujmy czasu. Znajdźmy go i weźmy się w końcu za szukanie źródła ożywień - Shando ruszył by zgarnąć swoje graty i czekać na pozostałych.
- Niech cię bogowie błogosławią - Kana chwyciła czarodzieja za ręce i wlepiła w niego oczy z zachwytem i wdzięcznością.
Coś nie tak poszło z tym ożywieniem, bo normalnie baby się do mnie kleją, pomyślał Shando. Ale nie będziemy poprawiać, tak ma być.
-To co, Cieknący Szpunt? Chyba sensownie zacząć od dolu i piac sie w góre. - Goliat też skonczył sie ubierać i byl gotów ruszać. Czarodziej kiwnął głową i wyszli na ziąb. Siostra Ignisa pożegnała się i pobiegła do domu, obiecując rozpytać raz jeszcze wśród sąsiadów i znajomych brata.

Mężczyźni ruszyli po miejskich gospodach. Wszędzie widziano barda, lecz szczegółów mogących przybliżyć miejsce jego pobytu nikt nie potrafił podać. Co prawda kilka osób (delikatnie nakłonionych do mówienia przez Grzmota) rzuciło nazwisko czy dwa potencjalnych rozmówców Ignisa z zeszłego dnia, lecz z namierzeniem ich było tak samo trudno. Pewnie odsypiali nocną popijawę. Po drodze Arnulf napotkał dwa patrole milicjantów; ich również zaprzągł do roboty. To własnie jeden z nich odnalazł Innocentego w zaułku nieopodal jednego z opuszczonych budynków na południu miasta. Porucznik skojarzył okolicę z mapą od Mówcy. Przypadek, czy porywacze byli tak pewni siebie, że nie zadali sobie nawet trudu by przenieść półelfa gdzieś dalej?

Bard wyglądał paskudnie - przemarznięty, gorączkujący, pobity i poparzony - ale żywy. Grzmot ostrożnie przerzucił go sobie przez ramię i zaniósł do świątyni Triady. Długi był to marsz; Ignis pojękiwał z cicha, ale pozostawał nieprzytomny.
W świątyni trafili akurat na kapłankę Illmatera. Kobieta pokręciła ze współczuciem głową i bez zadawania zbędnych pytań wskazała wolne miejsce w lazarecie, gdzie Var ostrożnie złożył swój ciężar. “Drobny” datek na świątynie znacznie przyśpieszył leczenie, choć głównym problemem było tak na prawdę rozebranie chorego i oczyszczenie poparzeń. Arnulf niemal odruchowo zauważył, że chłopak nie został raczej obrabowany, za to oparzenia wyglądają jak ślady tortur.
- Zrobilibyście coś z nim w końcu - gdy kapłanka skończyła opatrywać Ignisa zwróciła się z pretensją do Arnulfa. - Coraz częściej trafiają do nas ofiary Śmierdzącego Pytra, a straż, póki się nie posmaruje, to nic nie robi, jak zwykle. W końcu to biedota, więc kogo to obchodzi?! - z irytacją wrzuciła ubrudzone krwią szmaty do wiadra. Na zaskoczone pytania Lothbrocka odparła, że Śmierdzący Pytr to jeden z najgorszych miejskich mętów, wynajmowany głównie do ściągania długów z tych, którzy i tak zapłacić nie mają już czym. Lubował się w przypalaniu, podpalaniu i podobnych “rozrywkach”. Z grubsza opisałą jego wygląd, lecz nie potrafiła powiedzieć gdzie można go znaleźć - jakby zapadał się pod ziemię.

Radzi nieradzi mężczyźni wzięli Innocentego - który z wolna zaczął odzyskiwać świadomość - pod ręce i ruszyli do domu Arnulfa. Shando zapłacił po drodze jakiemuś chłystkowi by powiadomił rodzinę rannego o cudownym odnalezieniu; choć bez szczegółów. Potrzebowali porozmawiać z bardem a nie mieć na głowie uszczęśliwioną - lub wściekłą - armię złożoną z jego sióstr i matki.

Dzień był jeszcze młody, lecz nadchodząca śnieżyca skutecznie powstrzymała ich od przeszukiwania miasta, niewiele po południu zasypując okolicę białym puchem na dobre pół metra. Tylko wieczorem pojawił się zziębnięty posłaniec od Otisa Partssona z zamówionymi dobrami. Czarodziejka najwyraźniej czekała aż Shando odwiedzi ją osobiście.



Dougan’s Hole / Good Mead / Bryn Shander
25/26 Tarsakh


Czwórka podróżnych wyruszyła z osady niedługo po odjeździe paladynów. Podróżowali w milczeniu; z zaledwie dwójką koni marsz był dość uciążliwy. Każdy był zatopiony w swoich myślach i próby inicjowania rozmowy przez Thoga nie przynosiły większych rezultatów.

Good Mead nie było wiele większe od Dougan’s Hole lecz bardziej okazałe. Co prawda gdy tam przybyli pozostało jeszcze kilka godzin do zmroku, lecz nadciągająca śnieżyca skutecznie powstrzymała ich przed wędrówką. Tibor wdał się w pogawędkę z młodym kapłanem rezydującym w tamtejszej światyni (choć młodzieniec nie miał żadnych interesujących Tibora informacji), a reszta po prostu odpoczywała.

W dalszą drogę wyruszyli jeszcze przed świtem. Tibor nadawał tempo, choć jego samopoczucie - fizyczne i psychiczne - dalekie było od doskonałego, a przedzieranie się przez świeży śnieg nie poprawiało go. Na szczeście gdy wyszli na główny trakt natknęli się na patrol Lothbrocka. Jorin Sokolnik rozpoznał ich i zaproponował, że wezmą Marę i Burra na swoje konie. Dzięki temu podróż poszła o wiele szybciej i czwórka podróżnych zawitała do Bryn na długo przed zmrokiem. Po przyjeździe do miasta Hurgon Schritt zaprowadził ybnijczyków pod dom porucznika i oddalił się by zdać raport Haydnowi. Drużyna w końcu była razem.

 
Sayane jest offline  
Stary 14-04-2015, 12:16   #280
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Po powrocie ze spaceru Oestergaard usiadł w kącie i zajął się pismami które miał zamiar przekazać przez paladynkę do Ybn. Oraz pięcioma listami Milona Graya, które Thog zgodnie z rozkazami wiózł do Bryn Shander. Miał też zamiar napisać do Cadi.

Ale po kolei...

Pierwszy z pergaminów wydawał się starszy od innych. Wydawało się, że naskrobane na nim ślaczki i kreski tworzą jakiś wzór - labirynt czy plątaninę korytarzy… Niestety Tibor nie widział w tym żadnego sensu. Drugi był chyba ramową mapą jakiegoś miasta - niestety niepodpisaną. Obydwa były w wielu miejscach uszkodzone, a sztuczki Burra odbudowywały jedynie samą skórę, bez wyrysowanej na niej zawartości. Cóż, przynajmniej zwoje przestały rozpadać się w rękach i cuchnąć starą piwnicą…

Oestergaard skopiował jeszcze zaklęciem listę nazwisk i rodów, tak samo jak naprawiony wcześniej pergamin z tekstem rytuału. Nawet pozbawiony rycin i szczątkowy mógł dać jakąś odpowiedź w razie konieczności. Tak samo przerysował mapę i szkic by zająć się następną pracą.

Listy władcy półświatka Ybn Corbeth nie dawały powodu by posłać go na szafot, przynajmniej wedle wiedzy Tibora. Owszem, były tam jakieś sugestie niejasnych sprawek i transakcji które zapewne nie ujrzą nigdy światła dziennego, ale… nic poza to. Jedynie gruby list do Hyattów zawierał wzmiankę o tym że półork ma przekazać “zamówiony pyłek”. I faktycznie, Thog wiózł jakiś porządnie zabezpieczony i zalakowany pakiet, wielki jak męska dłoń i gruby na jakieś dwa palce. Dla wszelkiej pewności chłopak przyzwał łaski wykrywania magicznych aur.

Ku jego zdziwieniu okazało się że modlitwa ujawniła… coś, raczej pozostałości czegoś magicznego niż magiczny przedmiot. Tibor miał wrażenie że są to szczątki jakiejś istoty. Nie emanowały nekromancją, co również sprawdził. Czym jednak były i czy faktycznie pochodziły z jakiegoś stworzenia - nie wiedział.

Treść listów - tych które zdały mu się podejrzane - skopiował zaklęciami by przedstawić je towarzyszom. Może oni coś więcej wydedukują...

Na koniec młodzik skreślił pospiesznie list do narzeczonej. Wbrew pozorom, to było chyba najtrudniejsze. Cadi głupia nie była, a Tibor wiedział że dziewczyna każde słowo obejrzy parę razy z każdej strony i zważy dokładnie niczym złotnik kruszec.

Spakował porządnie pisma po czym wręczył je Arli Hightower i jej ludziom.


Gdy paladynka wraz ze swymi ludźmi wyjechała nadszedł czas i na drużynę by wyruszyć - tyle że w przeciwnym kierunku. Tibor spakował swoje graty. Nim opuścił Pełną Sieć sięgnął jednak raz jeszcze do plecaka. Wyciągnął kopię opisu przywołania demona i cisnął ją w ogień. Poczekał aż pergamin spłonie, rozkruszył zwęgloną kartę i wyszedł z karczmy.


Podbudowani nocnymi sukcesami mieszkańcy Dougan’s Hole jak jeden mąż postanowili pozostać w mieście. Niektóre kobiety i dzieci bały się, Tibor wyraźnie to dostrzegał, ale mógł jedynie przekonywać, a nie zmuszać - a mężczyźni zdecydowali.

- Niech światło Pana Poranka będzie z wami - pobłogosławił miasto podczas pożegnania z mieszkańcami. - Będę się za was modlił.

Pożegnał się również uprzejmie z Einarrem; widział, że tropiciel nie ma żalu.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172