Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-07-2020, 14:09   #111
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Półelfka odpaliła fifkę, po czym mogli ruszyć dalej. W jednej dłoni fifka, a drugą podała Davethowi by ją nieco podtrzymywał. Widok był tak nietypowy, iż wielu przypadkowych przechodniów aż się z wrażenia zatrzymywało, podziwiając skąpo odzianą, jadącą panienkę na tygrysie. A Galai to się chyba zaczynało podobać, nawet się bowiem uśmiechała.
- Zdecydowanie zdobywasz popularność - powiedział druid. - A muszę przyznać, że stanowicie piękną i interesującą parę.
Z czystej uprzejmości nie dodał "i niebezpieczną".
- Tak uważasz? - Półelfka spojrzała na mężczyznę mrużąc trochę tajemniczo oczka - Teraz w prawo - Dodała, gdy znaleźli się na skrzyżowaniu ulic.
- Zdecydowanie tak uważam. - Daveth skinął głową, a wtedy poczuł minimalny, i trwający ledwie chwilkę uścisk jej paluszków na swojej dłoni, którą służył jej podporą.
Czy to miało jakieś znaczenie? Bardzo możliwe, ale równocześnie mogło nie znaczyć nic.
- I jak ci się podoba spacer? - Odrobinę mocniej i zgoła niepotrzebnie przytrzymał jej rękę.
- Powoli poprawia mi się humor… ale może to i wypite winko… - Galai parsknęła śmiechem, kręcąc głową.
- Jeszcze nowe buty i humor całkiem wróci - uśmiechnął się Daveth. - Masz stałego dostawcę obuwia? - spytał.
- Nie Daveth, nie mam szaf pełnych butków - Odparła rudowłosa, po czym… pokazała na sekundkę język.
Uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Tym bardziej mi wstyd za Laurę - powiedział skruszonym, no może nie do końca skruszonym, tonem. - Ale, jak widzisz, staramy się zasłużyć na dobrą opinię - dodał z uśmiechem.
- Długo zabawisz w mieście? - Spytała Galai.
- Nie mam pojęcia - przyznał Daveth. - Nie jestem sam, więc jeśli pozostali wymyślą coś ciekawego, to ruszymy w dalszą drogę. W każdym razie nie wyruszymy przed powrotem króla. - Spojrzał na dziewczynę.
- A kiedy król wraca? - Zaciekawiła się.
- Za kilka dni. Przynajmniej tak mówiono na dworze - odparł, nie precyzując, kto to mówił.
- A taka ważna osobistość jak ty, na ślub też jest zaproszona? - Półelfka pokręciła noskiem, jakby… maskując uśmiech.
- Jak na razie nic mi o tym nie wiadomo - odparł. - A dobry obyczaj nakazuje, ponoć, informować o czymś takim z odpowiednim wyprzedzeniem - dodał, zdecydowanie mało poważnym tonem.
- Ach te snoby i całe ich rytuały - Mrugnęła Galai - O, jesteśmy już na miejscu! - Dodała, a wtedy i Daveth zauważył sklep z dużym szyldem w kształcie buta.
- No to wchodzimy - powiedział. - A ty pamiętaj, żadnych butów więcej. - Spojrzał na Laurę, która zrobiła niewinną minkę.

Druid otworzył drzwi i wszedł do środka, a tygrysica z rudowłosą na grzbiecie wkroczyła za nim do sklepu. No i oczywiście zaś było to samo…
- Co to za zwierz? Ta bestia ma zaczekać na zewnątrz! Co to za... - Rozpoczął się typowy lament kolejnego mieszczanina.
- Ona jest dobrze wychowana, ale proszę na nią nie krzyczeć, bo się zdenerwuje - uprzedził Daveth. - A nie może zostać na zewnątrz, bo ta pani musiałaby iść na bosaka. No chyba byś tego nie chciał, prawda?
- Eeee… - Zapowietrzył się szewc i już miał chyba puścić niezłą wiązankę, gdy Galai ruszyła przed siebie, ściągając narzutkę i odsłaniając ramiona, gdzie oczywiście (i nie tylko) utkwił wzrok "krzykacza".
Półelfka rozglądała się, czym też owy osobnik może się poszczycić na półkach, no i się zaczęło wybieranie. Może te butki, może tamte, te nie, te może, te przymierzyć, nad tymi podumać. Pięć minut, dziesięć minut…
Daveth oparł się o ścianę i uzbroił się w cierpliwość, dzieląc swą uwagę pomiędzy buszującą wśród obuwia Galai a Laurę, która wyglądała jakby chciała iść w ślady rudowłosej.
- Ani się waż - syknął na tygrysicę. - Dosyć nabroiłaś. Gorzej niż dziecko... W pałacu dostaniesz coś do zjedzenia - obiecał.

Po kwadransie, Galai w końcu stanęła przed Davethem z dwoma parami nowego obuwia, po jednej w każdej dłoni. Pokazała je mężczyźnie, po czym spytała:
- Które?


Daveth przez moment przyglądał się bucikom, potem półelfce.
- Boso wyglądasz najbardziej kusząco - powiedział. - Ale jeśli nie chcesz obu, to proponowałbym te... - Wskazał na bardziej ozdobną parę.
- Hmmm… to wezmę te! - Półelfka zdecydowała się na przeciwną parę co do wyboru Davetha, z uśmieszkiem czającym się w kącikach ust.
- Skoro te ci się nie podobają... - Druid spojrzał na odrzuconą parę. Skinął na sprzedawcę. - Weźmiemy te - powiedział, wskazując na buciki, które trzymała Galai. - Tamta para się jednak pani nie podoba - dodał.
Być może powinien kupić obie pary, ale zachowanie półelfki skłoniło go do postąpienia wbrew temu, co podpowiadała intuicja.
- Trzy złocisze - Powiedział szewc, wyciągając łapę po monety, podczas gdy rudowłosa zakładała nowe butki…
- To uczciwa cena? - Daveth spojrzał na Galai.
- Tak - Przytaknęła młoda kobietka.
Daveth położył trzy sztuki złota na wyciągniętą rękę szewca, a po chwili całe towarzystwo ponownie zjawiło się na ulicy. Tam z kolei… Półelfka niespodziewanie zbliżyła się do Davetha, stanęła na paluszkach, po czym… Druid dostał buziaka w policzek.
- Dziękuję. To gdzie teraz? - Spytała Galai, cofając się o kroczek w tył.
- Nie lubię zakupów, ale to było całkiem przyjemne. - Daveth się uśmiechnął. - Świątynia Silvanusa - odpowiedział. - Nie za szybko, żebyś zdążyła się przyzwyczaić do nowych butów - dodał. - W razie czego pomożemy ci - zapewnił.

Galai poprowadziła ich więc w odpowiednim kierunku…
- A jakie masz plany na jutro? - Spytała w pewnym momencie owego spacerku.
- Umówić się z kimś miłym i sympatycznym i spędzić cały dzionek na różnych rozpustach. - odparł. - No chyba że kolacja się przedłuży i trzeba będzie odespać nocne rozrywki - dodał z lekkim uśmiechem.
Półelfka uniosła jedną brewkę, jakby w małym zdumieniu, spoglądając na Davetha.
- A jakie to "rozpusty" chodzą ci po głowie? No chyba, że mam nie pytać? - Zrobiła niewinną minkę.
- Czemuż miałabyś nie pytać? A nuż będziesz zainteresowana... - powiedział z poważną na pozór miną. - Cóż może chcieć robić człek zmęczony długą wędrówką? Zaprosić ładną dziewczynę na spacer, na dobre jedzenie, dobre wino, do łóżka... Same proste i przyjemne rzeczy...
- Aha - Stwierdziła krótko, i jakoś tak...dyplomatycznie Galai, po czym wzięła Davetha pod rękę - Butki faktycznie trzeba rozchodzić - Wyjaśniła krótko.
- To ten… pewnie znajdziesz wiele chętnych na owe "rozpusty", szczególnie z królewskimi glejtami - Zerknęła przelotnie mężczyźnie w twarz.
Daveth skinął głową.
- Jestem tego pewien - powiedział. - Sam wielmożny pan mistrz ceremonii i parę innych tytułów na dodatek, Droltuden, podesłał mi dwie panienki zanim jeszcze wyszedłem z pałacu. Więc jestem przekonany, że masz rację. - Uśmiechnął się do Galai.
- Och. No i gdzie masz te "panienki"? - Zaciekawiła się rudowłosa.
- Zgubiły się po drodze - odparł spokojnie, nie wdając się w szczegóły. - Ale chyba ważniejsze jest to, że ich nie ma, prawda?
- No cóż… i dlatego teraz musisz szukać nowego towarzystwa? Czy ja wiem, czy to wyszło na lepsze? - Stwierdziła z nutką przekąsu w głosie Półelfka.
- Nie muszę - odpowiedział druid. - A co do reszty, to nie narzekam. Czyżbyś ty miała jakieś krytyczne uwagi co do towarzystwa, w jakim się znajduję? - Spojrzał na nią z ukosa.
- To byłoby naprawdę nietypowe zagranie? Krytykować samą siebie, zamiast wychwalać? - Rudowłosa krótko parsknęła śmiechem, ale szybko spoważniała. Przez chwilę lekko przygryzała dolną wargę, jakby nad czymś myślała - Ale tak na poważnie Daveth… ja dobrym towarzystwem nie jestem, z góry uprzedzam - Zerknęła na niego tylko przelotnie.
- Ładna, miła... trudno więc narzekać - odparł. - Poza tym dobrze się z tobą rozmawia. Kolejny plus. A ewentualne minusy... Jeszcze się nie objawiły - dodał.
O jej zamiłowaniach do rozrywek w półświatku wolał na razie nie wspominać.
- Plusy i minusy, za i przeciw, kupić, czy nie kupić? - Galai zmarszczyła brewki - Zupełnie jak kozę na targu. Czy może… och, dziękuję za komplementy? - Zatrzepotała do mężczyzny przesadnie rzęskami, z wielce sztucznie przyklejonym uśmiechem.
- A zatem uważasz, że nie powinienem zwracać uwagi na zalety mojej rozmówczyni? - Daveth spojrzał na nią z zadumą. - Masz ciekawe podejście do zagadnienia. I nader ciekawe porównania.
- Ty z kolei masz ciekawe podejście, odnośnie wymawiania własnych myśli na głos? - Galai wzruszyła krótko ramionkami - I pewnie twardy policzek? - Dodała z przelotnym uśmieszkiem.
- Coś trzeba mieć twardego... niekoniecznie policzki - odparł. - Ale rozumiem, co masz na myśli... mniej więcej.
- Twarda głowa też się przydaje, masz rację… mniej, czy więcej? Wolałabym więcej… - Stwierdziła z kiwnięciem głowy rudowłosa, i nagle, na widok pojawiającego się zza rogu patrolu straży miejskiej, mocniej złapała Davetha za ramię. Strażnicy jednak przeszli obok, spoglądając na ich trio, i tyle.
- Amatorzy - Szepnęła sobie pod noskiem Galai, po czym dodała głośniej do Druida- Jeszcze ulica i będziemy przy świątyni.
- Uważasz, że powinni nas zatrzymać? - Daveth uśmiechnął się lekko. - Zapewne doszli do wniosku, że jesteśmy na tyle dziwni, że musimy być porządni - zasugerował. - No i z pewnością mają rację, przynajmniej jeśli chodzi o Laurę - dodał i ponownie się uśmiechnął.
- Więc jednak mniej... - Westchnęła sobie pod nosem Półelfka - Tak. Tak! Masz rację! To pewnie dlatego. A pytałam może, po co idziesz do świątyni? Bo nie pamiętam... - Galai zaśmiała się perliście.
- Czasem wypada dotrzymać obietnicy złożonej bogom - odparł, częściowo, na pytanie, tematu braku pamięci nie poruszając. - tNo i, czasami, lubię pooglądać nie tylko dzieła natury, chociaż te ostatnie zwykle są bardziej interesujące. - Spojrzał na półelfkę.
- Ja tam świątyń nie lubię. Puszą się na całego i tyle… no i skoro każde bóstwo niby jest, i może być wszędzie, to po co im budynek? Tam go więcej? - Prychnęła - Czyli… nasze drogi się rozchodzą? - Dodała, na widok (chyba) świątyni.
- Jesteś pewna, że nie chcesz tam zajrzeć? - spytał, tematy teologiczne odsuwając na bok.
- Tak, jestem pewna - Powiedziała stanowczym tonem Galai.
Niechęć półelfki do odwiedzin w świątyni mogła wynikać z różnych powodów, ale za mało się znali, by wypytywać o tego typu rzeczy.
- W takim razie nasze drogi się rozchodzą - powiedział. - Zobaczymy się jutro? - spytał.
- Jeszcze mnie nie masz dosyć? - Rudowłosa uśmiechnęła się, i to chyba szczerze, pierwszy raz od dłuższego czasu.
- Zdecydowanie nie. - Odpowiedział uśmiechem na uśmiech. - A zatem...? - Spojrzał na dziewczynę.
- Hmmm… - Galai głośno się zamyśliła na chwilkę, spoglądając to na Davetha, to na Laurę - Hmmm… to jutro tak o 11, na nieco późniejszym śniadaniu? Północna dzielnica, tawerna "Ubity wół"? - W końcu chyba podjęła decyzję.
- Znajdę. - Daveth skinął głową. - Do jutra zatem.
Półelfka znowu uniosła jedną brewkę wyżej niż drugą. Pokręciła głową, po czym bardzo zbliżyła się do Davetha, wpatrując się prosto w jego oczy. Obie dłonie położyła na torsie mężczyzny, i powoli zaczęła zbliżać swoją twarz do jego twarzy…
Na kobietach Daveth się nie znał i zawsze szczerze się do tego przyznawał. Ale co mu szkodziło zaryzykować?
Położył ręce na biodrach dziewczyny i przyciągnął ją do siebie. Rudowłosa skubnęła jego usta swoimi ustami, delikatnie i ulotnie.
- To do jutra - Szepnęła, nie zmieniając pozycji o milimetr, przy okazji ponownie doprowadzając do miłego dotyku. A Laura cicho warknęła...
Daveth odpowiedział równie delikatnym muśnięciem jej ust.
- Do jutra - powiedział cicho, Galai spojrzała na tygrysicę, po czym wyswobodziła się z objęć mężczyzny.
- A ty na dietę bezpantoflową! - Po czym (oj) pstryknęła Laurze lekko w nos. Tygrysica zawarczała, i sprężyła ciało…
- Lauro... - Daveth spojrzał z wyrzutem na tygrysicę. - Nie wolno... Galai drugi raz tego nie zrobi - powiedział, po czym spojrzał na półelfkę. - Nie igraj z ogniem, bo możesz stracić nie tylko buty - uprzedził. - Laura lubi się rewanżować, a nie zawsze ma dobre wyczucie. Dwunogi są zbyt delikatne. - Przyklęknął przy tygrysicy i pogłaskał ją po łbie.

- Przepraszam - burknęła wyraźnie speszona Galai, po czym z odrobinkę skwaszoną miną oddaliła się już od Druida i jego zwierzaka… a ten pierwszy wpatrywał się jeszcze przez dłuższą chwilę w kształtny tyłeczek opięty sukienką. Ten drugi też, ale z pewnością tygrysicą kierowały inne myśli.
- Już się nie gniewaj. - Daveth raz jeszcze pogłaskał Laurę po łbie, równocześnie sprawdzając, czy pergamin i pierścień są na swoim miejscu. Były.
Wiara w ludzi i nieludzi to jedno, a dbałość o swoje interesy to całkiem inna sprawa.


W świątyni Silvanusa druid poczuł się niemal jak w domu. I był mile zaskoczony różnicą między tą świątynią, a poprzednią. Na niekorzyść tej ostatniej.
Weszli w głąb świątyni, przyglądając się otoczeniu.

Ojciec Lasu nie potrzebował ołtarza - cała świątynia była jego ołtarzem. A jego wierni nie tłoczyli się jak stado owiec. Wszyscy modlili się w ciszy i spokoju.
Nikt nie protestował, że w świątyni pojawiła się Laura, nikt nie sugerował w żaden sposób, że świątynia wymaga finansowego wsparcia, bo inaczej zawali się modlącym na głowę.
Ale skrzynia na datki była, tyle że nie rzucała się w oczy.
Daveth i pomodlił się, dziękując i Silvanusowi, i Mielikki z pomoc i ochronę, złożył ofiarę (hojniejszą niż w świątyni a potem wraz z tygrysicą ruszył w stronę pałacu. Co prawda było jeszcze dość wcześnie, ale on chciał się odpowiednio przygotować do kolacji.
No i zadbać o to, by Laura nie zżarła jakiegoś fragmentu wyposażenia pałacu, lub by na własną łapę nie odwiedziła pałacowej spiżarni.

Na miejskich zegarach wybiła piąta, gdy dochodził do pałacowych murów.
Kolacja dla Laury, kąpiel, przebrać się...
Powinien się zmieścić w czasie.
 
Kerm jest offline  
Stary 02-08-2020, 13:20   #112
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
W końcu powoli nadszedł wieczór, i godzina osiemnasta, czas więc na wieczerzę z Królową. “Pogromcy Smoków” - mniej lub bardziej wystrojeni - zostali więc zaprowadzeni gdzie trzeba przez służbę.

Sala jadalna była wielka i… pusta. Pusta w tym sensie, iż było w niej naprawdę sporo miejsca, bez żadnego “ścisku”, wywołanego nadmiarem jakiś obrazów, rzeźb, gobelinów i tym podobnych cudactw przepychu. Było skromnie odnośnie wyposażenia, ale jednocześnie i wywoływało to pewien rodzaj estetyki i spokoju, co chyba dobrze wpływało na spożywanie tu posiłków…


Królowa oczekiwała śmiałków w towarzystwie znanego im zbrojnego mężczyzny, choć ten był już bez lwiego hełmu. Miecz przy pasie jednak nadal posiadał.
- Ian Ridhrog, Kapitan Straży Pałacowej - Przedstawił się w końcu jegomość…

- Witam was - Władczyni przelotnie się uśmiechnęła, przy drobnym skinieniu głowy - Zapraszam do stołu - Wskazała dłonią zastawionego potrawami kolosa - Nie musicie się wielce stresować etykietą i dworskimi manierami, jesteśmy tu by miło spędzić czas, a nie się denerwować... - Królowa zerknęła na moment na Olgrima.

Zasiedli więc wszyscy przy stole, pani zamku u jego nasady, Ian po jej prawicy, lewe miejsce było zaś puste, i nawet bez krzesła. Pozostali usiedli jak im się podobało, wypadało jednak bliżej tej strony stołu, gdzie była właśnie i królowa… i każdy chyba również rozumiał, iż przy drugim końcu, u kolejnej nasady, było puste miejsce dla króla.

- Mam nadzieję, że spędziliście miło dzisiejszy dzień? - Spytała władczyni - Droltuden wywiązał się z obowiązków?

Oj Daveth mógłby tu co nieco naopowiadać, i to nie bynajmniej pochlebnie, ale czy wypadało?

- No opowiadajcie, opowiadajcie, jestem ciekawa waszych wrażeń z wycieczki po mieście - Uśmiechnęła się królowa, zachęcając do rozmów.

~

Przy stole pełnym pachnących i smakowitych potraw, ciężko się było jednak skupić na opowiastkach, z czego oczywiście zdawała sobie sprawę pani zamku, po ledwie więc kilku pierwszych zdaniach, przyklasnęła bowiem w dłonie, i wnet zjawiła się masa służby, wnosząc tace i półmiski pełne gorącego jadła, otwarto butelki wina, napełniono kielichy… na ledwie minutkę czasu zapanował spory, choć zorganizowany chaos, gdy wszystko zaś ponownie ucichło, władczyni uniosła puchar z winem w geście toastu.

- Oby jutro również świeciło nam wszystkim słońce - Powiedziała, i widząc zdziwienie na twarzach śmiałków, wyjaśniła - To stare Damarskie powiedzenie, z dosyć ciężkich czasów.
- Oby jutro świeciło słońce!
- Powiedział Ian po czym łyknął wina z pucharu.

- Musicie spróbować pieczonych węgorzy są przepyszne - Stwierdziła królowa, a na jej słowa Kapitan Straży natychmiast podał władczyni ich pełen półmisek … rozpoczęto więc posiłek, i przez kilka dłuższych chwil w sumie niewiele mówiono.

Daveth zauważył z kolei coś dziwnego. W pewnym momencie, światło wpadające do sali przez wielkie okna, zostało dziwnie w jednym miejscu załamane, i jakby “zafalowało” na niewielkim obszarze, zupełnie jakby… poruszył się tam ktoś niewidzialny??

- Jak już wcześniej dzisiaj wspominałam, Król powraca z wyprawy, i powinien jutro być ponownie na włościach. Wyraził również zainteresowanie waszymi osobami, i również chętnie by was poznał, zwłaszcza, że jesteście po fachu - Odezwała się w końcu królowa, przelotnie uśmiechając - Oprócz tego, pewnie już sami zasłyszeliście, iż nadchodzi ślub naszej najstarszej córki, księżniczki Almy, z Baronem Arofem Ravensunem. Byłoby więc miło, jeśli uraczycie i mojego małżonka swoją obecnością, oraz oczywiście zostaniecie przynajmniej na czas weselicha. Damara od zawsze opierała swoją politykę na współpracy z niezależnymi, tak zwanymi "poszukiwaczami przygód", którzy pomogli w wyzwoleniu krainy z łap ciemiężycieli. Jest to więc niejako naszą tradycją, gościć w progach takich śmiałków jak wy - Władczyni przelotnie się miło uśmiechnęła.








***

Komentarze jeszcze dzisiaj
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 02-08-2020 o 21:54.
Buka jest offline  
Stary 13-09-2020, 19:39   #113
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Podobno dobre obyczaje nakazywały, by o nieobecnych mówiono albo dobrze, albo wcale. Dlatego też Daveth nie odpowiedział na pytanie królowej, a jedynie uśmiechnął się, co bardziej wyglądało na lekkie skrzywienie się, niż na prawdziwy uśmiech.
- Stary rajfur - mruknął pod nosem. - Miasto jest piękne, mieszkańcy uprzejmi a strażnicy czujni, Wasza Wysokość - powiedział normalnym już głosem. - Chociaż ich uprzejmości nie można nic zarzucić - dodał.

Olgrim zajął się na uczcie tym co krasnolud ceni najbardziej, jedzeniu i piciu. Kapłan zachowywał umiar w jednym i drugim, gdyż wypadało zachować dobrą opinię jaką królowa i jej małżonek mieli o awanturnikach. Tym bardziej że czuł się niejako ambasadorem swojej rasy… no i sam był kapłanem. Więc tylko przytaknął słowom królowej zerkając na towarzyszy. I w końcu rzekł.
- Z pewnością zostaniemy.
W końcu darmowa wyżerka na królewskim weselu to okazja jakich mało.

Niepretensjonalny wystrój sali spodobał się Villemowi. Podpowiadał iż za gospodarza mówią nie błyskotki i precjoza jakimi dysponuje, a czyny. Zdziwiło go jednak, że trony małżeńskie są po przeciwnych stronach, a miejsce najbliżej królowej jakoby wskazywało na absencję właściciela. Pomny jednak manier nie wpatrywał się w tym kierunku.
- Wasza Wysokość - skłonił głowę - Jeśli nie sprawimy tym samym kłopotu, to z przyjemnością.
Jednocześnie zaproponował czarodziejce i bardce nalanie wina do kielichów i przysunął wpierw jednej, potem do drugiej dymiący półmisek z przekąskami częstując obie panny. Następnie nałożył sobie ociekającą apetycznym sosem porcję mięsiwa i urwał kawałek chleba, by onego sosu nie zmarnować. Zgodnie z planem, był głodny.
Kapłan skinął głową zgadzając się z nim i dodał.- Więc pewnikiem będzie to wielka uroczystość, która ściągnie nobili z okolicy… a i pewnie wielu innych awanturników jak my?
Prostota i dobry smak urzekły czarodziejkę, która u boku panicza Adlerberga wkroczyła do jadalni. Kreacja jaką wybrała na ten wieczór była również prosta, acz gustowna.
Panna Fiaghruagach zgrabnym i eleganckim dyginięciem przywitała się z królową. Z dowódcą płacowej straży również się przywitała. Następnie zajęła wskazane miejsce.
- Pan Droltuden dołożył wszystkich starań by umożliwić nam zwiedzanie miasta. Dziękujemy za za to - mówiąc to czarodziejka uśmiechnęła się. Ona była akurat zadowolona z przewodniczki, którą im przydzielono. - Jeden dzień to za mało by zwiedzić to piękne miasto.

Zaproszenie królowej zaskoczyło ją, co wyczuć mógł Villem obok którego siedziała. Jednak i ona przyłączyła się do podziękowań za owo wyróżnienie.

- Zaproszenie Waszej Wysokości to dla nas prawdziwy zaszczyt. - W końcu i Daveth zdecydował się wypowiedzieć na ten temat. - Mam jednak wrażenie, że nań nie zasługujemy. A przynajmniej ja nie uznaję się za wielkiego bohatera - dodał. Miał niejasne wrażenie, że ich ukochana Amaranthe nieco podkoloryzowała ich osiągnięcia.[/i]

- Oj tam, oj tam… - Królowa machnęła dłonią - Od tych "zaszczytów" to się jeszcze wynudzicie w trakcie samej ceremonii, niemal przez godzinę… - Lekko się uśmiechnęła.
- W sumie jednak jest jeszcze sporo czasu, nim do tego dojdzie. Macie jakieś plany, na dalsze spędzanie czasu, czy może ja mam coś polecić? - Dodała władczyni.
- Z przyjemnością potowarzy… szymy… a przynajmniej ja… potowarzyszę przy obowiązkach królewskich. Nigdy nie byłem tak blisko monarchii, więc byłoby to ciekawe doświadczenie, poznać życie dworskie z bliska. - wypalił beztrosko krasnolud nie zdając sobie sprawy z ryzyka gafy jaką mógł popełnić.

- Mam co prawda pewne plany - powiedział szybko Daveth, przenosząc wzrok z okien na królową - ale gdyby wasza królewska mość miała jakieś sugestie, to z chęcią wysłucham.

- Rad bym się wybrać Wasza Wysokość na objazd, lub patrol wokół miasta. Towarzyszyć zwiadowcom w ich pracy jeśli takie patrole są urządzane. Albo jeśli straż ma być wysłana na spotkanie króla dla eskorty, to jej towarzyszyć. Zdam się w tym na sugestię Waszej Wysokości - Odparł Villem wcale nie znudzony zaszczytem jakim była dla niego rozmowa z królową.
- Chciałabym z pracowni alchemicznej skorzystać i biblioteki zamkowej - powiedziała czarodziejka lekkim skinieniem głowy dziękując Villemowi.

Królowa na słowa Olgrima nie powiedziała nic, jedynie drgnęły jej minimalnie usta.
- Oczywiście Daveth'cie, możecie spędzać czas na własną rękę, żadnego przymusu nie ma. Kto co woli i lubi… - Władczyni napiła się wina, jednocześnie wysłuchując co ma do powiedzenia Villem.

A na słowa Rycerza, Ridhrog uniósł brew w lekkim zdumieniu. Spojrzał najpierw na Villema, a następnie na Królową.
- Dosyć nietypowa prośba - Odezwała się pani Smocza Zguba - Jeśli jednak chcesz, oczywiście… - Zerknęła na Kapitana Straży.
- Możesz towarzyszyć na patrolu, problemu nie widzę, choć na jakieś "atrakcje" to raczej bym nie liczył. Wokół stolicy panuje spokój, i to będzie pewnie nudna przejażdżka - Ridhrog skinął głową do Villema.

- Oczywiście Carys. Biblioteka zamkowa stoi dla gości otworem, a i myślę, że z odwiedzeniem Nadwornej Szkoły Magii nie powinno być problemu. Z pewnością znajdziesz tam wiele ciekawych rzeczy… - Królowa lekko uśmiechnęła się do czarodziejki.

Krasnolud skupiony na posilaniu nie przysłuchiwał się za bardzo rozmowom, acz zdołał wywnioskować, że drużyna się rozdziela. Zerknął milcząco na Amaranthe bo bardka albo jeszcze nie podjęła decyzji, albo poinformowała królową wcześniej nie informując kapłana po fakcie. A przecież byli wspólnikami.

- Dziękuję Wasza Wysokość - Villem uśmiechnął się z wdzięcznością. - Pan, któremu w Chessencie służyłem zwykł mawiać gdy gniewny na kogo był: "I obyś miał ciekawy dzień". Po przygodzie na bagnach chętnie zaznam więc chwili takiej nudy. A jak nie będzie dane, to z przyjemnością się przysłużę mieczem Twojemu królestwu Wasza Wysokość.
Uniósł kielich symbolicznie dając do zrozumienia, że za zdrowie królowej pije.
Do tego toastu i Carys się przyłączyła uniosłszy swój kielich ku górze. A na jej oblicze delikatny uśmiech wypłynął - wspomnienie rodzinnych stron, które młody Adlerberg przywołał.

Daveth na moment oderwał się od jedzenia i również uniósł swój kielich w milczącym toaście. Nie zastanawiał się jednak nad tym, jak się przysłużyć królowej czy królestwu. Bardziej go ciekawiła niewidzialna ochrona, towarzysząca królowej podczas tego nieoficjalnego spotkania.
Takoż i krasnolud to uczynił naśladując bardziej obytych na dworze towarzyszy porównując w głowie zwyczaje ludzi z krasnoludzkimi.
- Wasza wysokość, czy później mógłbym z wasza wysokością zamienić później parę zdań? - spytał Daveth. - Oczywiście w obecności dowódcy straży.

- Ummm... - Zdziwiła się władczyni - i nie tylko chyba ona - na słowa Davetha. Cóż to za wielkie tajemnice, i prywatne audiencje, miał w zamiarze Druid? Tego raczej nie domyślał się nikt z towarzystwa.
- Jeśli to konieczne... - Uśmiechnęła się jakoś tak niemrawo Królowa, po czym starała się chyba zmienić temat - A ty Amaranthe, co taka cicha? To nietypowe.
- Trochę mnie boli głowa, wasza wysokość, może to od zmiany klimatu?
- Uśmiechnęła się przelotnie Bardka.
- Może temu zaradzimy... - Powiedziała pani Smocza Zguba, i przywołała dzwoneczkiem służbę. Wydała po chwili z kolei polecenie przyniesienia dla Amaranthe odpowiednich medykamentów.

- Dzisiaj raczej już jednak nici z waszych planów?- Władczyni odezwała się do wszystkich przy stole - Biorąc pod uwagę wieczorną porę, w Szkole Magii raczej nie będzie już prawie żadnego personelu, a patrol o tej porze, to również chyba nie to samo, co przez dzień? No jeśli jednak chcecie, to oczywiście, można i jeszcze dziś...

- Czy wasza królewska mość ma dla nas jakieś propozycje na dzisiejszy wieczór? - zapytał druid. - Z chęcią spełnimy życzenia waszej wysokości - dodał.

- Może panna Amaranthe jeśli leki pozwolą zaszczyciłaby nas muzyką? - podjął dalej Villem - Albo moglibyśmy służyć Waszej Wysokości wyjaśnieniem skąd zawitaliśmy do Heliogabalus? Panna Amaranthe co prawda już pewnie opowiadała, ale jako minstrelka hołduje niewinnej zasadzie, że dobra opowieść zasługuje na ubarwienie.
- O tak, koncerty naszej drogiej towarzyszki są nieocenione. Nie daj się prosić Amaranthe.- u Carys posłała bardce uśmiech.

- Opowieść o przygodach dzielnych zabójców smoków - powiedział z odrobina wątpliwości w głosie Daveth, który bardkę lubił, ale miał pewne obawy co do zgodności z rzeczywistością faktów przedstawianych w jej pieśniach.
Krasnolud łypnął w kierunku bardki, ale się nie odezwał. Nie był pewien, czy występ Amaranthe byłby… odpowiedni. W każdym razie nie ten z karczmy w której się poznali. Ostatecznie nie znał jednak całego repertuaru wspólniczki. Jeśli ma coś dobrego na królewski dwór? Wydawała się umieć w nim obracać.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 14-09-2020, 20:55   #114
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Najpierw opowieści o dzielnej drużynie, opowiedziane przez kogoś innego, niż ja, a jeśli medycyna pomoże, i będę w stanie, to coś zaśpiewam? - Powiedziała Amaranthe, robiąc niby zadziorną minkę do Davetha.
- Bardzo chętnie przystanę na taką propozycję! - Zgodziła się Królowa.
- Jestem pewien, że Villem obeznany jest ze snuciem opowieści przed obliczem pięknych dam - powiedział Daveth.
- Niestety Davethie - Villem po chwili wahania uśmiechnął się jednym kącikiem ust - Umiejętnością ciekawej gawędy bogowie mnie nie pobłogosławili. Nawet nie będę próbował zbliżyć się do kunsztu panny Shimboris w tej materii. Ale obiecanych wyjaśnień chętnie dostarczę tak jak umiem.
Po czym młody Adlerberg wstał i zaczął rzeczoną opowieść. Ton jednak jakim przemawiał daleki był od snucia. I młodzian sprawiał raczej wrażenie składającego raport suwerenowi niż bawiącego piękne damy. Tylko wspominając imiona towarzyszy unosił ku nim swój kielich w podziękowaniu za wymienione dokonania.
- Los naszą nieświadomą podówczas piątkę związał jeszcze we Wrotach Zachodu skąd wraz z karawaną ruszyliśmy ku Waterdeep. Tuż przed celem jednak oddzieliliśmy się od karawany zaciekawieni ogłoszeniem dotyczącym smoka nękającego okoliczną baronię Secomber. Panujący tam lord wysłał nas na pobliskie bagna gdzie bestia miała jakoby swe leże. Wyruszyliśmy bez zwłoki w towarzystwie dwóch jeszcze innych panien. Panny Laugi z Czerwonej Doliny, wprawionej wojowniczki, której kompanioni sczeźli w walce z onym smokiem. I półelfiej przewodniczki z Secomber. Po mało istotnych potyczkach z gnollami i pijawkami, natrafiliśmy na opuszczony zamek gdzie przyszło nam nocować. Świt jednak odkrył przed nami, że zamek służył też za schronienie hordy goblinów. Dzięki mocy Davetha, sprytowi Amaranthe i trzeźwemu rozumowi panny Laugi, uniknęliśmy przykrego losu i kontynuowaliśmy poszukiwania. Rychło smok się odnalazł, a my runęliśmy na niego. Potwór bronił się krótko. Gdy zaś potężna magia bitewna, którą obłożyli nas Carys i Olgrim, przestała działać, zaatakował nas z zaskoczenia inny smok. Starszy i znacznie większy. Panna Lauga… podejrzewamy, że zginęła. Los naszej przewodniczki panny Caistiny Trannyth, jest nam nieznany. A my gdy walka robiła się beznadziejna, zostaliśmy wciągnięci w tajemniczy magiczny wir. Który przeniósł nas do Heliogabalus.
Villem skłonił się królowej i usiadł ponownie. Rzucił jednak kilka ukradkowych spojrzeń w jej stronę jakby niepewny jej reakcji.
- Och… to… no cóż… nie takie pompatyczne, jak u Amaranthe… - Powiedziała w końcu władczyni, uśmiechając się przelotnie, chyba tylko z grzeczności -Ale może właśnie zależy od formy opowieści…
- Jak dla mnie, walka ze smokiem, czy i smokami, i przeżycie tego, to i tak jest coś wartego uwagi
- Odezwał się Ridhrog, unosząc nieco kielich ku śmiałkom.
Daveth również uniósł kielich.
- Amaranthe preferuje nieco inny sposób przedstawiania faktów - powiedział. - Z pewnością bardziej przemawiający do wyobraźni słuchaczy.
Krasnolud również uniósł kielich dodając.
- Pocieszające jest to, że uwolniliśmy Wrzosowiska przynajmniej od jednego smoka.
- Pocieszające jest to, że uwolniliśmy mieszkańców wiosek wokół wrzosowisk od smoka - Carys poprawiła krasnoluda, uniosła przy tym kielich by odpowiedzieć na gest kapitana straży pałacowej.
Kapłan przytaknął czarodziejce, choć nie był pewien czy to była prawda. Możliwe że zabili nie tego smoka co trzeba, acz… obecnie ciężko było to sprawdzić, na tak sporą odległość. Cóż, jeśli im się nie udało, to wszak była druga grupa wyruszyła na wrzosowiska.
- Ano… od smoka.- przytaknął ponownie Olgrim.
Villem bez słowa więcej dołączył do toastu.
- No to to jest heroiczna opowieść, tylko nie wypada jej snuć w wojskowym drygu! - Powiedziała Królowa i na jej ustach pojawił się powoli rosnący uśmiech… aż w końcu parsknęła śmiechem.
- Najwyraźniej będziesz musiał trochę poćwiczyć, Villemie - powiedział Daveth, uśmiechając się do rycerza.
- Szkoda jednak zaniedbywać takiego talentu do miecza - odezwała się czarodziejka. - Bo to ta ręka ćwiczona w wojskowym drylu pozbawiła maszkarę głowy.
- Jedno drugiego nie wyklucza - odparł Daveth. - Wojskowy dryl dłoni może współgrać z poetyckim językiem.
- Coś jednak zaniedbać trzeba, gdyż dzień każdego trwa od wschodu do zachodu słońca- powiedziała Carys.
Na coś tak bez sensu Daveth nawet nie próbował odpowiadać.
- Każdy ma swoje talenty. Można próbować różnych sztuk, ale tylko w tych do których ma się dryg można osiągnąć mistrzostwo. W innych zaś co najwyżej obeznanie.- wtrącił krasnolud, pomiędzy udkiem kurczaka i kuflem.
- Hmm? - Villem uniósł brew spoglądając na wypowiadających się po czym i jego oblicze się rozpromieniło - Myślę, że Carys i Olgrim mają rację. Nie miałbym serca do tych ćwiczeń. A im usilniej bym się starał tym mocniej zaniedbywałbym swoje powołanie.

Zaśmiał się i cicho Ridhorg, po czym spojrzał na Villema.
- Czyny, nie słowa? - Kiwnął głową do Rycerza.
- Czyny, nie słowa - Villem odpowiedział takim samym skinieniem.
Oj tak kolacja zrobiła się sztywna niczym starszyzna krasnoludzka na stypie. Olgrim spróbował więc ją trochę rozruszać.
-Emm… widziałem w mieście… ten no... tyatr, dobre to? Bo u nas tyatru nie ma, za to są gawędziarze.- wtrącił więc podsuwając temat.
Daveth upił odrobinę wina. Zastanawiał się, dokąd ich ta kolacja zaprowadzi... i czy królowa nie uzna ich wszystkich za nudziarzy. W czym miałaby z pewnością dużo racji. Obecność królowej raczej ograniczała ilość tematów, jakie można było poruszać i nie pozwalała zademonstrować wszystkim wszystkich walorów.
- Teatr? No cóż… niektórzy tam z nudów zasypiają. To rozrywka nie dla każdego - Władczyni niespodziewanie krótko… zachichotała. Po czym nieco wyjaśniła Krasnoludowi, jak to niby owe teatry funkcjonują.
Ogólnie to wiedział co prawd czym są teatry, no ale… “ogólne” tylko wiedział. Nigdy żadnego nie widział, toteż słuchał bacznie wysłuchał wyjaśnień władczyni.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 15-09-2020, 17:50   #115
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wieczorną porą, do izby Davetha, nagle ktoś delikatnie zapukał…
- Wla... Proszę! - powiedział, wstając z łóżka, na którym się wylegiwał.

W progu pojawiła się jakaś młódka, niosąca tacę ze smakołykami, i butelką wina.
- Przekąskę przyniosłam - Uśmiechnęła się.


Dziewoja wkroczyła do środka, po czym zamknęła drzwi za sobą, rozglądając się z zaciekawieniem po izbie.
- Dziękuję bardzo. - Daveth uśmiechnął się do dziewczyny. - Postaw to, proszę. - Wskazał stolik. - Usiądziesz ze mną? - zaproponował. - Jedzenie w samotności jest mniej przyjemne...
- Dobrze - Powiedziała jasnowłosa, stawiając tacę gdzie trzeba, a jej spojrzenie zatrzymało się na tygrysicy - Wow... - Mruknęła z podziwem na widok Laury.
- Moja przyjaciółka, Laura. - Druid przedstawił tygrysicę. - Możesz ją pogłaskać - powiedział zachęcająco, co też dziewczyna natychmiast zrobiła, głaskając powoli tygrysicę, która zamruczała z zadowoleniem.
- Komu zawdzięczamy poczęstunek? - spytał Daveth.
- Kora - Powiedziała młódka, po czym… przytuliła własny policzek do pyska Laury, i lekko potarła - Jejku, jaka ona mięciutka...
- Prawda? - Daveth się uśmiechnął, chociaż nie miałby nic przeciwko temu, by się w tej chwili znaleźć na miejscu tygrysicy. - Najlepsza przyjaciółka na świecie - zapewnił. - Ja jestem Daveth, ale to zapewne wiesz. - Ponownie się uśmiechnął.
- Wiem, wiem… a co z winkiem? - Kora zerknęła tylko jednym okiem na Druida, na całego przytulając się do Laury, obejmując ją rękami za kark, i pocierając własnym noskiem o jej policzek. Najwyraźniej była zafascynowana tygrysicą?
Laura przejechała jęzorem po policzku dziewczyny, co wywołało jej radosny chichot, a Daveth zaczął się zastanawiać, czy gdyby sam zamienił się w tygrysa, to Kora byłaby tak samo... przylepna...
Wlał wino do kielichów, po czym podał jeden z nich klęczącej dziewczynie.
- Laura nie pije wina - powiedział z lekkim uśmiechem.
- Piękna jest - Powiedziała dziewoja, po czym delikatnie wytargała dłońmi uszy tygrysicy. Był to bardziej rodzaj pieszczotki, niż zaczepki -Piękna jesteś! - Powtórzyła do Laury, spoglądając prosto w jej ślepia… chwilowo jakoś mało zainteresowana winem podawanym przez Davetha, który przyklęknął na dywanie, obok tygrysicy, z kielichami w dłoniach, cierpliwie czekając, aż Kora przeniesie swe zainteresowanie na wino. Na początek na wino, a potem, ewentualnie, na jego osobę.
Laura zaś mruczała z zadowolenia, a że nie umiała mówić, za pieszczotę i miłe słowa zrewanżowała się kolejnym liźnięciem.
- Czy ona jada owoce? - Spytała Kora, zerkając na tacę, którą przyniosła, jednocześnie w końcu odbierając kielich z winem od Druida.
- Zdrowie pięknej tygrysicy! - Powiedziała Kora, wznosząc toast przed Laurą, po czym napiła się porządnego łyka.
- Tylko gdy jest bardzo głodna. Zdecydowanie woli mięso - odparł Daveth. - Zdrowie obu pięknych pań. - Uniósł kielich i również się napił, chociaż z jego kielicha ubyło mniej wina.
- Ojej… to jutro ci przyniosę taaaaaki kawał mięsa! - Zagestykulowała Kora obiema rękami, aż chlusnęła zawartością kielicha po dywanie, i… nodze Druida.
- Ojej… - Powiedziała dziewoja ponownie, po czym parsknęła, i wypiła resztki w kielichu.
- Nic się nie stało - zapewnił, całkiem szczerze, Daveth. Jak by nie było, miał na sobie ubranie z pałacowych zapasów, a dywan też nie był jego. Ponownie upił nieco wina. - Możesz zostać dłużej, czy gdzieś się spieszysz? - Sięgnął po butelkę.
- A mogę? To zostanę! - Kora przytaknęła głową, z milutkim uśmiechem na ustach.
- Jesteś miłym gościem. - Daveth skinął głową po czym napełnił kielich dziewczyny. - Zjesz coś konkretnego? - spytał, skinąwszy głową w stronę stolika. - Czym chata bogata... - dodał żartobliwym tonem.
- Na razie nie, dziękuję - Tym razem uśmiechnięta Kora pokręciła przecząco głową, po czym znowu łyknęła winka, i spojrzała na Laurę, głaszcząc ją wolną dłonią po łbie - A może ona chce pić? - Dodała.
Najwyraźniej dziewczyna zauroczyła się w Laurze, którą to myśl Daveth skwitował lekkim uśmiechem.
- Gdyby chciała pić, to tam jest kilka wiader wody - powiedział. - I cała wanna. No chyba że chcesz się z nią wykąpać... - zasugerował, co wywołało wyraźny… błysk w oczach Kory. Dziewczyna napiła się ponownie wina, spoglądając znad kielicha na Davetha.
- No… ten... - Kora nagle oblała się rumieńcem.
- Wanna jest duża... - Druid, rozbawiony acz zachowujący powagę, spróbował zachęcić dziewczynę do kąpieli.
Laura z wyraźnym brakiem entuzjazmu w oczach spojrzała na swego przyjaciela.
-No nie wiem… - Zawstydzona dziewczyna wetknęła swoją twarz gdzieś w kark Laury, po czym stamtąd wymamrotała -Chcesz się wykąpać?
Laura, do której skierowane było to pytanie, zamruczała, które to mruczenie nie zawierało ani cienia złości czy niechęci. Raczej wprost przeciwnie - cień aprobaty.
- Do czego on nas namawia? - Szepnęła Kora do tygrysiego uszka, po czym westchnęła…
- To nalewaj wody! - Dziewoja, czerwona jak pomidor, wychyliła na raz(!) całą zawartość kielicha.

Daveth podniósł się, odstawił swój kielich, po czym ruszył w stronę łazienki Na szczęście lokator z sąsiedniego pokoju nie wpadł na taki sam pomysł. Wystarczyło zamknąć drugie drzwi na skobel, a potem nalać wodę do wanny...
- Kąpiel gotowa - powiedział, zastanawiając się, czy dziewczyna się nie rozmyśli. - Zapr... - Druid urwał w pół zdania. Po powrocie z łazienki, zastał bowiem Korę… nagusieńką, leżącą na grzbiecie Laury, przytuloną do tygrysicy. Ubrania dziewoi leżały rozrzucone na podłodze, a ona sama, rozkoszowała się dotykiem futra na swej nagiej skórze.
Pokręcił głową z niedowierzaniem, równocześnie skupiając wzrok na nagich plecach i pośladkach dziewczyny. Żałował trochę, że nie było go przy tym, jak dziewczyna się rozbierała
- Lauro, chodź. Pomalutku... Nie zrzuć Kory - powiedział.
Tygrysica podniosła się ostrożnie, po czym ruszyła w stronę łazienki.

Po kilku chwilach, Kora i Laura pluskały się w wannie… dziewoja piszczała radośnie, a tygrysica mruczała. Druid z kolei…
- Można się dołączyć? - spytał, na co Laura odpowiedziała aprobującym pomrukiem, zaś Kora wystawiła do Davetha język.
- Twoja wanna - Powiedziała roześmiana dziewczyna.
Daveth skorzystał z zaproszenia. Najpierw jednak rozebrał się, demonstrując obu paniom nie tylko to, że jest całkiem nieźle zbudowany, ale i to, że jego ciało nie tylko kąpiel ma na myśli… co wywołało kolejne rumieńce u Kory, i jakoś tak - najwyraźniej specjalnie - młódka zadbała o to, by między nimi była w wannie Laura. Sama dziewoja zaś, niby nic, myła tygrysicę, to po grzbiecie, to po łbie…
Daveth nie miał nic przeciwko temu, że Laura nie dość, że znajdowała się w centrum zainteresowania, to jeszcze odgradzała go od dziewczyny. Na razie nie miał nic przeciwko temu. I miał zamiar za chwilę to zmienić.

Po niemal kwadransie śmichów-chichów, pluskania, i pisków, to Laura jednak jako pierwsza doprowadziła do zmiany sytuacji… tygrysica mając już najwyraźniej dosyć wodnych zabaw, po prostu wyskoczyła z wanny, po czym "wytrzepała się" po zwierzęcemu, zalewając niemal całą łazienkę, i zniknęła gdzieś w izbie. W wielkiej wannie została więc Kora sam na sam z Davethem.
- Hmmm… - Powiedziała wielce genialnie dziewczyna, siedząc w wodzie w kucki.
- Chętnie się zrewanżuję w imieniu Laury i umyję ci plecy na przykład - zaproponował druid. Kora z kolei spojrzała na niego jakoś tak niepewnie, po czym zaczesała odrobinkę nerwowo kosmyk włosów za ucho.
- Nie trzeba - Powiedziała z przelotnym uśmiechem, i… szybko opuściła wannę, owijając się ręcznikiem, po czym i ona opuściła łazienkę. Heh.
Daveth nie spieszył się. Wyszedł co prawda z wanny i się wytarł, ale nie spieszył się z przejściem do pokoju, dając dziewczynie czas na wymknięcie się na korytarz.
Ubrał się, po czym poszedł sprawdzić, co porabia jego gość - jeśli, oczywiście, jeszcze jest.

Laura leżała na podłodze, przy kominku, wygrzewając się wśród jego płomieni, a Kora… Kora leżała nagusieńka w łożu Davetha, spoglądając na Druida z figlarną minką.



- A niech mnie... - Daveth z pewnym niedowierzaniem spojrzał na dziewczynę, po czym zaczął się rozbierać, by jak najszybciej dołączyć do Kory. Goła pupa dziewczyny wydała mu się jeszcze bardziej zachęcająca, niż parę chwil wcześniej.
- Masz jeszcze winko? - Spytała Kora, milutko się uśmiechając.
- Coś się znajdzie - odparł. Gdy tylko pozbył się do końca odzienia wziął ze stolika wino i kielichy. Usiadł na brzegu łóżka, napełnił kielichy i podał jeden z nich dziewczynie.
- Zdrowie pięknej nimfy - powiedział, unosząc swój kielich.
- Na zdrowie! - Odparła dziewoja, po czym napiła się porządnie, nie zmieniając pozycji, w jakiej leżała. Po chwili zaś oddała kielich Druidowi, położyła główkę na poduszce, i przymknęła oczka. Leżąc tak na brzuszku, z uśmieszkiem na ustach, najwyraźniej czekała co będzie dalej…
Daveth odstawił swój kielich, po czym delikatnie, przesunął palcami od szyi dziewczyny wzdłuż kręgosłupa aż do krągłych pośladków, co wywołało cichy pomruk zadowolenia Kory.

Druid pogłaskał pupę dziewczyny, po czym pocałował ją w szyję. Jako że nie spotkało się to ze sprzeciwem ze strony Kory, powtórzył pieszczotę w troszkę mocniejszej wersji. A pocałunek w szyję był bardziej intensywny.
- Może się obrócisz...? - szepnął jej do ucha, nie odrywając dłoni od pośladków dziewczyny.
- Ale tak mi wygodnie… - Kora niemal wprost zaskomlała, z wciąż przymkniętymi oczkami.
Jak nie, to nie... Na dodatek taka pozycja również dawała szerokie pole do popisu.
Daveth nieco zintensyfikował pieszczoty pupy dziewczyny, zwiększając przy okazji obszar, po jakim wędrowały jego palce. Druga dłoń lekko muskała dostępną część piersi dziewczyny, zaś usta Davetha zaczęły wędrować w dół, obdarzając pocałunkami coraz to niższe partie pleców Kory. Im niżej zaś Daveth schodził po ciele dziewczyny, tym ta coraz częściej mruczała z zadowolenia, gdy zaś znalazł się w końcu już na właśnie krągłym tyłeczku, Kora poruszyła się. Najpierw minimalnie, aż w końcu podciągnęła kolana w górę, i uniosła też biodra, baaardzo zachęcająco się wypinając, z główką wciąż na poduszce.
- Czy… mógłbyś… no wiesz… mnie tam... popieścić? - Szepnęła -Tylko proszę delikatnie…
"Tam" można było zrozumieć na różne sposoby, ale "delikatnie" jakby zawężało zakres możliwości. Daveth przesunął się nieco, by dłonie miały większą swobodę manewru, po czym spróbował spełnić prośbę dziewczyny, delikatnymi pieszczotami obdarzając oba "tam". To właściwe - nieco mocniejszą pieszczotą, mającą bardziej rozbudzić dziewczynę, to drugie - delikatnie, zgodnie z prośbą Kory. Rozpaliło to wszystko dziewczynę momentalnie, i rozbrzmiały najpierw jej cichutkie jęki, a po paru chwilach coraz głośniejsze… aż Laura nawet spojrzała na chwilę co się dzieje, po czym jednak wróciła do wylegiwania się przy ogniu.
- Mmmm… taaak… - Jęczała Kora, drżąc na całym ciele, gdy szybko wspinała się na wyżyny rozkoszy.
- Możesz i paluszkami… - Szepnęła dziewoja, po czym zamilkła już, wgryzając się w poduszkę z rozkoszy.
Daveth nawet przez moment się nie zawahał. Jego dłoń już znajdowała się w odpowiednim położeniu, więc palce wsunęły się głębiej w wilgotne i oczekujące wnętrze, gdzie zaczęły się powoli poruszać. A że nie wszystkie były zajęte, to jeden z nich wsunął się nieco 'tam' i również nie spoczął nieruchomo w tej pozycji. Bardzo szybko wywołało to wszystko u Kory osiągnięcie spełnienia, które obwieściła wyjątkowo głośno, do tego wszystkiego i w punkcie kulminacyjnym… tryskając na Davetha. A Druid musiał przyznać sam przed sobą, iż takiego finału u kobiety, to jeszcze nie przeżył. Drżąca zaś na całym ciele dziewoja, coś nagle niezrozumiale mamrocząca pod nosem, opadła na pościel, ciężko dysząc…
Druid również był zadowolony, chociaż w nieco inny sposób, niż Kora. Leżąc obok niej głaskał ją delikatnie po plecach i wpatrywał się w jej zadowoloną twarz, z przymkniętymi oczkami, i uśmieszkiem na ustach, z kosmykami niesfornych włosów przysłaniających to tu, to tam jej buzię…
- To teraz ty? - Spytała w końcu dziewoja, po naprawdę długiej chwili odpoczynku, zerkając jednym okiem na leżącego obok niej mężczyznę.
- Zawsze chętnie... jeśli masz ochotę, moja piękna - odpowiedział, po czym pocałował ją w policzek. Ciekaw był, co Kora zaproponuje.

Dziewczyna z kolei czym prędzej wskoczyła na Davetha, spojrzała w jego twarz, po czym zachichotała. Następnie pochyliła się ku niemu i… zaczęła całować tors mężczyzny, a nawet lizać jego skórę i sutki, po czym powolutku rozpoczęła swoją wędrówkę w kierunku dolnych partii kochanka, znacząc trasę mokrymi śladami.
Druid nie miał zamiaru przeszkadzać jej w tych czynnościach, ograniczając swe działania do delikatnych pieszczot tych fragmentów ciała dziewczyny, których mógł dosięgnąć. Kora z kolei dotarła w końcu, gdzie chciała, po czym pocierała noskiem, policzkiem, a nawet ustami, drażniąc w ten miły sposób mężczyznę, i przedłużając chwilę tuż przed właściwymi pieszczotami...co tylko zwiększało podniecenie do granic możliwości. W końcu zaś, najpierw jej języczek, a po chwili i usta, rozpoczęły harce po męskości Druida - i nie tylko po niej - co zdecydowanie świadczyło o sporej wprawie w tego typu zabawach tej jasnowłosej młódki.
Daveth z wyraźną przyjemnością poddawał się pieszczotom, od czasu do czasu zagryzając wargi, by nie wydawać zbyt głośnych odgłosów przyjemności... które trwały i trwały.
- Zaraz eksploduję... - uprzedził Korę, z pewnym trudem łapiąc oddech.
- Jeszcze nie! - Zaśmiała się dziewczyna, po czym zaprzestała pieszczot, przez chwilę przypatrując się nabrzmiałej męskości we własnej dłoni.
- Jeszcze chwilkę? - Spytała, po czym wgramoliła się na Davetha, i na nim usiadła, wśród przeciągłego jęku rozkoszy, nadziewając się na niego. Zaczęła powolną "jazdę", drapiąc delikatnie pazurkami brzuch mężczyzny.
Druid westchnął z wyraźną przyjemnością, gdy Kora zmieniła pozycję, a potem sięgnął dłońmi do jej biustu, chcąc do jednego rodzaju przyjemności dołożyć kolejny.
- Jesteś wspaniała - powiedział, co wywołało na twarzy Kory słodki uśmiech. Sama dziewczyna z kolei nieco przyspieszyła swoje ruchy, przechodząc do lekkiego "cwału". Ponownie zaczęła pojękiwać z coraz większej rozkoszy, tym razem opierając się już rękami o brzuch mężczyzny, powoli przechodząc już nawet w "galop".
- Jeszcze chwilkę… jeszcze chwilkę… - Wysapała.
Daveth przeniósł dłonie na biodra dziewczyny, z przyjemnością wpatrując się w falujący biust dziewczyny i na nim skupiając wszystkie myśli, starając się jak najbardziej odwlec nieuniknione, co na niewiele się zdało. Przy dawce takiej przyjemności, i przy tak szybkim tempie, nadeszło nieuniknione, głośno obwieszczone przez oboje, wśród prężących się ciał we wspólnej chwili ekstazy… i wkrótce Kora opadła na Davetha, tuląc się do jego torsu, od czasu do czasu szarpana jeszcze powoli odpływającymi falami spełnienia.

~

Druid tulił ją do siebie.
- Moje cudowności - wyszeptał jej do ucha nieco zmęczonym głosem. Równocześnie kreślił na jej plecach esy-floresy. - Fantastyczna... - dodał cicho.
- Mhm… - Wymruczała Kora, i dla odmiany ona zaś, wodziła paluszkiem jakieś wzory na torsie Davetha - Zaschło mi w gardle, i... muszę na stronę - Szepnęła z uśmieszkiem, spoglądając w twarz mężczyzny.
- Mamy jeszcze trochę wina... - odparł druid, niechętnie wypuszczając ją z ramion. - Idź i wróć... - Poklepał ją lekko po pupie... a potem pocałował jedną z piersi dziewczyny. Ta z kolei pogładziła go po głowie, po czym owinęła się ręcznikiem, i zniknęła w łazience. Po paru chwilach zaś, dało się usłyszeć odgłosy chlupotu wody…
Daveth również się podniósł i ruszył do łazienki, by zmyć z siebie ślady miłosnych uniesień. W przeciwieństwie jednak do Kory nie skorzystał z ręcznika, idąc nago, tak jak go bogowie stworzyli.

W drugim pomieszczeniu, zastał dziewoję stojącą w lekkim rozkroku wannie, obmywającą się właśnie między nogami.
- Eeeeejjjjjj… - Kora trochę tak jakby, lekko na niego fuknęła.
- Przepraszam... myślałem, że już kończysz... - wyjaśnił, odwracając nieco głowę. - Poczekam... - dodał. - Nie spiesz się.
- Za chwileczkę skończę - Powiedziała Kora, pokazując język - A za oknami już bardzo ciemno, będę musiała niedługo iść - Wyjaśniła.
- Nie możesz zostać?
- Niestety nie...
- Jasnowłosa wyszła z wanny, po czym zaczęła się wycierać ręcznikiem.
- Z Laurą cię odprowadzimy... - zaproponował Daveth, równocześnie wchodząc do wanny by się nieco obmyć.
- Nie trzeba… - Powiedziała Kora, po czym znowu owinięta ręcznikiem opuściła łazienkę.
- Z przyjemnością to zrobimy - rzucił za nią Daveth. Po paru dłuższych chwilach, z ręcznikiem owiniętym wokół pasa, przeszedł zaś na powrót do pokoju. - Albo chociaż Laura... - dodał.
- Naprawdę. Nie. Trzeba - Dziewczyna była już niemal całkiem ubrana, gdy Daveth ujrzał ją ponownie. Zostały jeszcze wiązania sukni na jej przodzie, i pantofelki… a Laura drzemała przy kominku.
- To jeszcze łyczek na drogę? - Uśmiechnęła się Kora, mając oczywiście na myśli wino.
Daveth rozlał resztę wina do kielichów. Podał jeden z nich dziewczynie.
- Twoje zdrowie - powiedział, unosząc kielich w geście toastu.
- Za milutkie spotkanie - Uśmiechnęła się Kora, po czym brzdęknęli się pucharami. Po wypiciu resztek trunku, dziewczyna z kolei najpierw pożegnała się z Laurą, przez chwilę przy niej klęcząc i gładząc po łbie. Tygrysica odpłaciła jej paroma liźnięciami po dłoniach i policzku, co wywołało wesoły chichot dziewczyny.
- Och, jesteś naprawdę cudna - Westchnęła Kora, po czym ucałowała Laurę gdzieś obok ucha.

Następnie dziewoja założyła pantofelki, po czym była już gotowa do wyjścia. Przetarła buzię ostatni raz ręcznikiem, poprawiła to tu, to tam ubiór i włosy, i w końcu ruszyła do drzwi wyjściowych… zerkając jednak i na Davetha, który nie zamierzał być gorszy od Laury.
- To ty jesteś cudowna - powiedział, obejmując dziewczynę, po czym ją pocałował. - A teraz już idź, zanim stwierdzę, że nie mam zamiaru cię wypuścić - dodał, nie do końca jednak wypuszczając ją z objęć.
- Ależ panie Daveth! To by było porwanie! - Zachichotała Kora, po czym… lekko uścisnęła dłonią krocze mężczyzny - Do zobaczenia… - Wyślizgnęła się z jego objęć, wśród mrugnięcia, i opuściła już komnaty Druida, wychodząc na korytarz.
Daveth zaś zamknął drzwi.
- A taka była niewinna z oblicza - powiedział, kierując te słowa do Laury. I wcale nie był to zarzut.
Chwilę później położył się na łóżku, zastanawiając się, czy dziewczyna zechce go jeszcze kiedyś odwiedzić. I żałując, że nie została na noc.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 19-09-2020 o 21:50.
Kerm jest offline  
Stary 19-09-2020, 14:29   #116
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
kraina Damara,
jej stolica - Heliogabalus,
Królewski zamek...


Noc na zamku minęła dla wszystkich spokojnie. Nikt nikogo nie nachodził, nie było żadnych niespodzianek, prób mordów, czy innych takich wariactw, jakich można się było spodziewać w co niektórych, wyniosłych progach. Wyspani więc, wypoczęci, i z wizją nowego, miłego dnia przed nimi, śmiałkowie najpierw zjedli smaczne, syte śniadanie, a następnie ich drogi się nieco rozeszły, wielu miało bowiem własne plany odnośnie kolejnego dnia na włościach władców "Smocza Zguba"…


Carys

Czarodziejkę zaprowadzono - zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami - do Nadwornej Szkoły Magii. Tam zaś czekał na nią, wcześniej już widziany u boku Królowej, jakiś starszy jegomość... który okazał się być Nadwornym Magiem. Turnur Eldesti oprowadzał więc Carys po szkole, wyjaśniając wszystko, i pokazując liczne pracownie, klasy szkolne, magazyny magiczne, biblioteki, a nawet i pola treningowe, na których młodzi adepci Sztuk Wtajemniczeń mogli w praktyce wykazać się utkaniem zaklęcia, i choćby rąbnięciem “Błyskawicą” w beczkę.

Gdy zaś Czarodziejka przyglądała się mozolnie zapisującym magiczne formułki w swoich księgach młodzików, zaraz przypomniały jej się dawne czasy. Wyraz po wyrazie, akapit po akapicie, strona po stronie… aż na chwilę nawet Carys zabolała dłoń, od samych tylko wspomnień. Początki są zawsze trudne, i właściwie wyglądają tak samo, niezależnie chyba od krainy...


Co zaś we wszystkim najbardziej zdziwiło pannę Fiaghruagach, był fakt, iż w owej wielce pompatycznie urządzonej Nadwornej Szkole Magii, było w sumie… mało uczniów. Tu i tam, ledwie jakaś garstka w czerwonych pelerynkach, nawet nie zapełniająca połowę ław szkolnych jednej klasy.

- Czy jest pani zainteresowana czymś konkretnym? - Spytał w pewnym momencie Eldesti, gdy znaleźli się w… kuchni?? - Może herbaty? - Zaśmiał się Mag, po czym dodał już poważniej - Chodzi oczywiście również o Szkołę. Pracownia alchemiczna, biblioteka, praktycznie wszystko stoi przed panią otworem...





Villem

Rycerz - odpowiednio skierowany - znalazł Iana Ridhroga, Kapitana Straży Pałacowej, w koszarach, a dokładniej, w ich stajniach. Tam w końcu przygotowywano się bowiem do wyruszenia na patrol.

Sam Ian żegnał się właśnie z jakąś kilkuletnią dziewczynką, uwieszoną na jego szyi, a obok nich stała uśmiechnięta, jasnowłosa kobieta. A więc córka i małżonka? Córeczka wycałowała tatusia, tatuś córeczkę, małżonka z kolei otrzymała pocałunek w policzek...

- Witaj Villemie! Gotowy do drogi? - Kapitan wyciągnął dłoń w rękawicy do Villema, by się przywitać - Mam dla ciebie świetnego rumaka! “Melody” ma niezły temperament! - Ian zagwizdał, a ze stajni wyprowadzono naprawdę niezłego wierzchowca. Ten kilka razy zarżał, po czym puścił się truchtem do nich, w końcu jednak zatrzymał, kilka razy kiwnął łbem, i nawet postukał kopytem po ziemi.
- To będzie dla ciebie chyba jedyna atrakcja przez najbliższe kilka godzin - Zaśmiał się Ian, podobnie jak kilku innych zbrojnych w pobliżu.

….

- Chcesz również jedną z naszych chorągwi? - Spytał tuż przed wyjazdem Kapitan Ridhrog.

Wkrótce wyruszono na patrol, liczbą tuzina konnych, w tym i dwóch między nimi kobiet. Nikt nie zakładał hełmu, choć przy siodłach mieli je wszyscy. Najpierw przez miasto, powoli i spokojnie jego ulicami, niczym na jakiejś niedzielnej przejażdżce… i w pewnym momencie na widok zbrojnych jakiś młodzik dał dyla w boczną uliczkę.
- Pewnie jakiś złodziejaszek - Wyjaśnił Ian, niczym się nie przejmując.

Po niecałym kwadransie opuszczono mury Heliogabalus, jadąc już gościńcem. Patrol miał obejmować przejazd szerokim łukiem terenów wokół stolicy, w okręgu około trzech do pięciu kilometrów. Miało to zająć gdzieś tak nawet ze 4 godziny, i zapowiadały się w sumie nudy…






Daveth

Po sytym śniadaniu, Druid - wraz z Laurą - udał się na małe spotkanie z Królową. Chciał w końcu wczorajszego dnia z nią porozmawiać, co nie miało miejsca, pewnie z braku czasu władczyni… i prawie w sumie o wszystkim zapomniał, póki nie zjawił się jakiś służący, informujący go właśnie, iż pani Smocza Zguba oczekuje go na wschodnim tarasie, gdzie go oczywiście zaprowadzono.

Udał się tam więc czym prędzej, przypominając sobie również o fakcie, iż był przecież umówiony z Półelfką Galai, o godzinie jedenastej w północnej dzielnicy, w tawernie "Ubity wół". A zegary na wieżach miastowych, dobrze widocznych z zamku, pokazywały połówkę między właśnie 10 a 11.


Królowa, w towarzystwie paru oddalonych o kilka kroków strażników, siedziała sobie na ławeczce, z tyłkiem na poduszeczce. Obok niej zaś siedziała podobnie… Kora. Obie zaś ucinały sobie pogawędkę, nad jakimś pergaminem, który w dłoniach trzymała dziewczyna. Nie była więc ona zwykłą służką, a nadworną damą jej wysokości?

Nie.

Było jeszcze gorzej.

W trakcie bowiem oficjalnego przywitania się, Królowa przedstawiła siedzącą obok niej dziewczynę słowami:
- To moja najmłodsza córka, księżniczka Kora...

Daveth poczuł, jak nieco uginają się pod nim nogi, a w brzuch dostaje cios co najmniej jakimś niewidzialnym młotem bojowym.
- Witam - Bez mrugnięcia oczkiem przywitała się z Druidem księżniczka, posyłając mężczyźnie zwyczajowy miły uśmieszek… a Laura dała małego susła w przód, po czym zaczęła się łasić do dziewczyny. Strażnicy z kolei zerwali się z miejsc, ale widząc i słysząc wesołe chichoty Kory, nieco zwolnili. Davethowi z kolei zdawało się, że nawet liczne rzeźby w ogrodzie jakby się poruszyły.
- Taaaka piękna kocica - Księżniczka Kora głaskała łeb tygrysicy, a ta lizała jej dłonie, łasząc się na całego.

Królowa z kolei… przestała zaciskać pięść, wewnątrz której pojawiło się jakieś… powoli rodzące do życia wyładowanie magiczne? Powstrzymała również gestem otwartej już dłoni strażników, i ci wrócili na swoje miejsca.
- Dobrze, wystarczy tego... - Pani Smocza Zguba zwróciła się zarówno do własnej córki, jak i do tygrysicy, na co obie zrobiły nieco zasępione miny, a następnie Władczyni spojrzała na Davetha - Chciałeś ze mną o czymś porozmawiać?





Olgrim(i Amaranthe)

Najpierw nocne figle z Bardką, rano porządne śniadanie, po nim zaś przymierzanie strojów wieczornych do teatru, a później… - na własne życzenie - ...trochę się wszystko Krasnoludowi skomplikowało. A zaczęło się od pojawienia służącego, informującego Olgrima, iż jest wzywany do Marszałka Dworu, celem rozpoczęcia udziałów w dworskich obowiązkach.

Dragonborne Parash Droltuden, zabrał na początek Olgrima i Amaranthe na… ostateczne rozmówienie się z miastowymi piekarzami, kucharzami, i cukiernikarzami, mającymi wspomóc zamkowy personel, odnośnie zapewnienia pożywienia w trakcie weselicha, mającego mieć w końcu już miejsce następnego dnia. Przesiadywano więc w jednej z licznych, zamkowych sal w liczbie tuzina kobiet i mężczyzn, po czym sprawdzano listy co, kto, ile, i kiedy wystawi na stoły. Przekąski, pieczywo, zupy i nalewki, dania zimne i ciepłe, desery, wina i piwa, wszystkiego w bród, wszystkiego po pięć różnych rodzajów, i pergamin za pergaminem, odczytanie, drobne podyskutowanie, przytaknięcie lub jakieś “ale”, i następny punkt, i następny, i następny… Bardka w pewnym momencie zasnęła. Wszystko zaś trwało grubo ponad godzinę.


Z “dworską polityką” to nie miało nic wspólnego, “dworskie obowiązki”, i “życie”, za to było jak najbardziej.

Po owym “rozmówieniu o jadło”, które zdawało się trwać wieki, Droltuden z kolei przekazał Olgrimowi niewielki pergamin. Na nim zaś była cała lista podobnych, równie wieeeeelce fascynujących zajęć, jakimi… miał zająć się sam Olgrim(z małą pomocą Amaranthe):

- Policzenie zapasowej pościeli dla gości na weselichu. Ma być 85 kompletów, znajdują się one w magazynie praczki.
- Kontrola dekoracji w trzech salach tanecznych.
- Spotkanie z muzykami, upewnienie się, że im niczego nie brakuje.
- Zgłoszenie się o godzinie 13 u Droltudena, celem towarzyszenia w przyjmowaniu pierwszych przyjezdnych gości na zamku.

No cóż… chyba nie całkiem o takie rzeczy Olgrimowi chodziło, chociaż ostatni punkcik na pergaminie wydawał się może trochę interesujący.







***

Komentarze później
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 03-10-2020, 13:11   #117
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Daveth skłonił się królowej, zastanawiając się, skąd padnie grom.
I... walnęło. Parę gromów w jednym.

Nie było źle.
Było BARDZO ŹLE!!!
O czymś takim mogliby pisać bardowie... w kiepskiej opowieści.
Daveth nie wierzył swoim oczom, ale imię nie pozostawiało nawet cienia wątpliwości. Podobnie jak zachowanie Laury. I księżniczki.
Wątpliwości natomiast istniały tylko co do tego, czy królowa wie, jak spędziła ostatni wieczór jej córeczka.
I czy pewien druid opuści to miejsce cało i zdrowo. Co prawda nie rozdziewiczył Kory, ale to raczej nie zmniejszało rozmiarów zbrodni przeciw majestatowi.
On sam na miejscu królowej kazałby się pozbyć kochanka córki... Być może użyźniłby któryś z królewskich ogrodów... jak, być może, paru jego poprzedników. I nie chodziłoby o brak liberalizmu, ale o zwykłe zapewnienie dyskrecji.

Skłonił się Korze. Księżniczce Korze.
- Miło mi poznać waszą książęcą mość - powiedział, mając nadzieję, że głos ma normalny. - Daveth - przedstawił się.

- Widzę, że córka Waszej Wysokości lubi zwierzęta - powiedział, zwracając się do królowej. - Ale faktycznie, nie o wadach czy zaletach mojej tygrysicy chciałem mówić.
Rozejrzał się dokoła, spoglądając na strażników.
- Podczas ostatniego spotkania nie towarzyszyła nam taka - podkreślił to słowo - eskorta. Czy wasza królewska mość może mi powiedzieć, dlaczego wczoraj zamiast takich strażników towarzyszyły nam - ściszył nieco głos - jakieś niewidzialne osoby? To trochę denerwujące, bo nigdy nie wiadomo, czy to nie ktoś nieproszony.
- To również była straż… w końcu tak wypada...
- Odpowiedziała pani "Smocza Zguba" - Nie o tym jednak chcesz chyba rozmawiać?
- Wolę jednak widzialnych
- przyznał Daveth. - Jestem wtedy pewien, z kim mam do czynienia. Ale wasza królewska mość ma rację... Co takiego, i kiedy, uczynił jakiś Amatan? - spytał, nie bawiąc się dyplomację czy owijanie czegokolwiek w bawełnę.
- Nie bardzo rozumiem? - Zdziwiła się królowa.
- Odniosłem wrażenie, iż nazwisko to jest waszej królewskiej mości znane. I nie kojarzy się zbyt dobrze... Ale widocznie się pomyliłem. - Daveth okrasił wypowiedź przepraszającym uśmiechem.

Władczyni pokręciła głową, po czym minimalnie się uśmiechnęła.
- Drobne zainteresowanie twoją osobą Davethcie wynika jedynie z fachu, jakim się trudnisz… Lauro? - Władczyni spojrzała na tygrysicę, a ta strzygnęła uszami -Łapa? - Dodała pani "Dragonbane" a zwierzę Druida ją usłuchało(!), po czym podało królowej łapę, niby w przywitaniu, co wywołało z kolei nieco radości na twarzy Kory, a nerwowe drgnięcie strażników.
- Teraz rozumiesz? - Królowa spojrzała na Davetha.
Ten skinął głową.
- Kamień spadł mi z serca - przyznał. - Czy córka waszej królewskiej mości również przejawia zdolności w tym kierunku?[/] - spytał. - Wygląda na to, że przypadły sobie z Laurą do gustu - dodał.
- Z jednej strony, niech sama zdecyduje o wyborze drogi życiowej, z drugiej, księżniczce nie wypada - Odparła królowa, a Kora na drobny momencik się skrzywiła w kierunku swojej matki.
- Zaproponowałabym, żebyś sobie usiadł, ale nie bardzo jest gdzie... - Władczyni zatoczyła łuk dłonią -...no chyba, że to już wszystko?
- Wszystko, wasza wysokość, chyba że któraś z pań ma jakieś życzenie co do nas, mnie lub Laury - odparł druid. - Wtedy, oczywiście, jesteśmy do dyspozycji - dodał, skłoniwszy się równocześnie.
- Zatem miłego dnia… - Powiedziała Królowa.
- Miłego dnia - Powtórzyła za nią księżniczka, i mrugnęła do Davetha, tak by jej matka tego nie widziała.
- Wasza królewska mość, wasza książęca wysokość...
- Druid skłonił się najpierw królowej, potem jej córce. - Lauro, musimy iść... - dodał, skinąwszy na tygrysicę.

* * *

Strój, w którym Daveth stanął przed obliczem królowej, nadawał się również - zdaniem druida - na spotkanie w "Ubitym Wole". Z drugiej strony słowo "tawerna" sugerowało, że może być zbyt elegancki. Ale na ewentualne przebieranie się Daveth nie chciał tracić czasu.

- Dzielnica uciech? - Zagadnięty przechodzień zlustrował druida bacznym spojrzenie, - Tam. - Wskazał kierunek.
Daveth podziękował, zastanawiając się równocześnie, co napadło Galai, że na miejsce spotkania wyznaczyła takie ciekawe miejsce.
Podrapał Laurę za uchem, a potem ruszył we wskazanym kierunku.

"Ubity Wół", zdaniem Davetha, śmiało można było umieścić na dole długiej listy gospód, karcz, tawern i innych przybytków tego typu, jakimi mogło się pochwalić Heliogabalus. Jeśli w ogóle można było tu użyć słowa "chwalić się".
Co prawda nie należało nikogo (ani niczego) po pozorach, ale pierwsze wrażenie najlepsze nie było. Nawet Laura z pewnym powątpiewaniem spojrzała na swego przyjaciela, który dzielnie przekroczył próg tawerny. Ale ruszyła za nim.

W środku przybytku wyglądało równie kiepsko, co z zewnątrz. Capiło na alkohol i brudną podłogę, panował półmrok, a z klienteli przebywały jedynie dwie osoby: śpiący przy jednym ze stołów pod ścianą pijaczek, i (chyba) dosyć brzydka kobieta zajmująca się najstarszym zawodem świata, jedząca przy barze jajecznicę.
- Normalnie bym ci powiedział, żebyś wypierdalał, ale skoro taka pora, i mało klienteli, to… siadaj przybyszu, chcesz piwa? - Odezwał się do Druida jednooki karczmarz


- Normalnie bym tu nie wszedł - odparł Daveth, podchodząc do kontuaru i kładąc na ladzie sztukę srebra - ale piwo z chęcią wypiję.
Zaczynał żałować, że nie spędził przedpołudnia w towarzystwie królowej.
- Więc co tu robisz? - Spytał karczmarz, zgarniając monetę, a po chwili stawiając przed Druidem drewniany kufel piwa.
- Pewna półelfka zaprosiła mnie na spotkanie. - Druid upił łyk piwa. W gruncie rzeczy nie było gorsze od wielu innych, próbowanych w wielu karczmach na wielu traktach. - Tu właśnie. Pewnie to rewanż za to, że Laura zżarła jej buciki - zawyrokował.
- No i…? - Karczmarz najwyraźniej nie rozumiał oczywistych spraw.
- I pewnie wystawiła mnie do wiatru - odparł Daveth. - Oczywiście może się spóźnić, jak to kobiety miewają w zwyczaju - dodał, co Laura skwitowała pełnym protestu warknięciem. Najwyraźniej miała o kobietach lepsze zdanie.
- To może ja ci dotrzymam towarzystwa? - Wtrąciła się ulicznica, uśmiechając do Davetha gębą pełną jajecznicy.
Jedno piwo to było zdecydowanie zbyt mało, by Daveth miał choćby zacząć rozważać tę ofertę.
- Może następnym razem - odparł druid, mający w pamięci nie tylko Galai, ale (przede wszystkim) Korę - ale będę pamiętać o tej propozycji - zapewnił, po czym zamówił kolejne piwo, dla odmiany dla chcącej mu dotrzymać towarzystwa panienki.
- Ooooch! Dziękuję dobry panie! - Ucieszyła się kobieta, po czym… przesunęła bliżej Davetha -Twoje zdrowie! - Powiedziała, po czym napiła się.
Daveth skinął głową i upił nieco piwa, za to towarzysząca mu Laura warknęła cicho, całkiem jakby z obecności panienki była niezbyt zadowolona.
- To… jak dama nie przyjdzie, to co? - Ulicznica najwyraźniej nie miała zamiaru siedzieć cicho.
- Tu raczej "damy" nie przychodzą… - Wtrącił się bezczelnie karczmarz, podsłuchując parę kroków dalej, niby przecierając szmatką kontuar.
- Wtedy będę musiał wysłuchać życzeń tej panienki - pogłaskał Laurę - która ma swoje plany. - Laura mruknęła potakująco i spojrzała w stronę drzwi sugerując, że wolałaby zmienić lokal.
- To… może ja bym jakoś pomogła? - Uśmiechnęła się niby słodziutko ulicznica - Za srebrnika poprawię ci humor panie?
- Nie, dziękuję. - Druid pokręcił głową. - Chodź, Lauro. - Odsunął od siebie kufel. - Zorganizujemy dla ciebie jakiś obiad.
Tygrysica nadstawiła uszu i podniosła się, a potem szeroko się uśmiechnęła, pokazując baaardzo duże kły.

* * *

- Chodź, mała - powiedział Daveth. - Poszukamy jakiejś jadłodajni dla tygrysów, zgoda?
Laura uniosła łeb, jakby usiłując wywęszyć najbliższy kram z mięsem.
Wyglądało jednak na to, że w dzielnicy uciech trudno znaleźć coś, co przypadłoby do gustu Laurze.
- Gdzie tu jest jakiś rzeźnik? - spytał pierwszego z brzegu przechodnia. Ten jednak, skupiwszy wzrok na Laurze, zrobił w tył zwrot, znikając za najbliższym rogiem.
Kolejny 'rozmówca' był na tyle pijany, że nie zwrócił uwagi na tygrysicę i w odpowiedzi na pytanie machnął ręką, obejmując gestem kawałek miasta, ale mniej więcej wskazując kierunek, w którym para Daveth-Laura ruszyła bez zwłoki.

Tania jatka nie ogłaszała się żadnym szyldem, ale zapach prowadził Laurę jak po sznurku.
Jej właściciel, dryblas w zakrwawionym fartuchu, spojrzał na Davetha ze średnim zainteresowaniem.
- Czego? - spytał.
- Jakąś przekąskę dla mojej towarzyszki - odparł druid. Na te słowa zza jego pleców wyłoniła się Laura. I rozdziawiła paszczę w szerokim uśmiechu.
Rzeźnik przeniósł wzrok z druida na tygrysicę. Potarł brodę.
- Coś by się znalazło... - powiedział. - Wołowina, wieprzowina? Kawał cielaka?
- To ostanie
- odparł Daveth. - Ile? - spytał, gdy przed Laurą pojawił się pokaźnych rozmiarów kawał mięsa, z którego wystawała końcówka solidnego gnata.
- Dwa srebrniki - odparł rzeźnik. - Prawie jak prezent - zapewnił.
Druid nie zamierzał dyskutować na temat ceny, ani tym bardziej pozbawiać Laury posiłku. Położył na zabrudzonej ladzie dwie sztuki srebra.
- Zapakować? - pytanie było nasycone ironią.
- Dziękuję, zjemy na miejscu. - Daveth uśmiechnął się lekko.
- To może na zewnątrz...? - Uśmiech rzeźnika nieco przybladł.
Laura chwyciła kawał mięsa w zęby i wymaszerowała ze sklepiku. Daveth skinął rzeźnikowi głową i ruszył za tygrysicą, która skręciła w najbliższy zaułek i zabrała się za jedzenie.

Parę chwil później ze sporych rozmiarów kawałka mięsa pozostała jedynie obgryzione kość.
- Żarłok - mruknął Daveth. - Zostaw tę resztki i idziemy.
Laura niezbyt chętnie rozstała się że swoją zdobyczą ale posłuchała.
"Czerwona dzielnica" najwyraźniej ożywała dopiero wieczorem i przechodniów na ulicach było niewielu. Otwartych przybytków płatnej rozkoszy czy półnagich panienek zachęcających do wspólnego spędzenia czasu również. Z drugiej strony... Te ostatnie, po wieczorze spędzonym z Korą, niezbyt interesowały Davetha, który nie sądził również, by w tych pierwszych serwowano obiady.

Po paru minutach wędrówki wzrok Davetha padł na szyld przedstawiający, jak sugerował napis, hipogryfa. Rozbieżności pewne między oryginałem a wizją artysty istniały, ale druid nie zamierzał nikomu na nic zwracać uwagi, a jedynie sprawdzić jakość serwowanych tu potraw. Nie był taki głodny, by jeść byle co...
Wystrój wnętrza zdecydowanie odbiegał od tego, co prezentował sobą "Ubity Wół", zachowanie stojącego za ladą człowieka również było bardziej sympatyczne, chociaż wkroczenie Laury nie wzbudziły u niego zbytniego entuzjazmu.
- Zaraz ktoś podejdzie - powiedział, gdy Daveth zajął miejsce przy jednym ze stolików.
I faktycznie - po paru chwilach do druida podeszła kelnereczka.


Obdarzyła go na wpół służbowym uśmiechem i niezbyt pewnie spojrzała na leżącą na podłodze Laurę.
- Czym mogę służyć? - spytała.
- A co pani poleca? - pytaniem na pytanie odpowiedział Daveth.

I już po chwili przed Davethem stało nie tylko piwo, ale i taca pełna smakołyków.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 10-10-2020 o 20:46.
Kerm jest offline  
Stary 03-10-2020, 17:28   #118
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Carys spędziła cały dzień w pracowni dokładnie odmierzając składniki i mieszając je. Tak kolejność jak i miara były ważne. Pomna słów rodziców Carys dokładnie trzymała się znanych jej formuł i zawsze po kilka razy sprawdzała czy propozycje i składniki są odpowiednie. Nie mogła pozwolić sobie na jakieś niedociągnięcia.

Pochłonęła tymi czynnościami nie zauważyła upływu czas. Co było typowe gdy ktoś z pasją oddawał się jakiemuś zajęciu.
A tego nie można było odmówić pannie Fiaghruagach
Możliwość skorzystania z tak dobrze wyposażonego i zaopatrzonego miejsca bardzo ja ucieszyła. Wszak dawno nie miała możliwość uzupełnienia swoich zapasów eliksirów. I nawet fakt, że cały dzień poświęcony został na wyprodukowanie tylko jednej porcji nie zniechęcił jej.
Owszem, z pewnością wyprodukowałaby ich więcej, niestety natura i specyfika magii nie pozwalała na to.
Pozostało mieć tylko nadzieję , że jeszcze nadążały się okazja by uzupełnić baraki.
Nie niepokojona przez nikogo mogła w spokoju oddać się produkcji eliksiru. Bo i któż chciałby jej przeszkadzać?

Zajęta czarodziejka zapomniała o całym świecie, włącznie z posiłkami. Zresztą bez Villema, który udał się na patrol nie było powodu by wychodzić z pracowni.

Po skończonej pracy panna Fiaghruagach doprowadziła miejsce, z którego korzystała do porządku. Nie wypadało zostawiać po sobie złego wrażenia.

Po wyjściu z pracowni Carys wróciła prosto do swojego komnaty z niecierpliwością oczekując na powrót swojego przyjaciela.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 07-10-2020, 00:10   #119
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Ian Ridhrog nie przesadzał. Patrol był tak spokojny, że aż trudno było sobie wyobrazić iż nad miastem Heliogabalus wisi widmo wojny z barbarzyńcami. Pracujące w polu chłopstwo albo odprowadzało ich niezbyt mądrymi spojrzeniami, albo pozdrawiało serdecznym machaniem dłoni. Podobnie mijani podróżni, choć już spośród tych niektórzy sprawiali wrażenie poddenerwowanych widokiem królewskich chorągwi. Tak jak umykający głębiej w las kłusownicy. Patrol jednak drobnostkami sobie głowy nie zawracał, co dla młodego Adlerberga było zupełnie zrozumiałe. Obecność patrolu wywoływała wystarczający efekt w sercach zarówno poczciwych jak i tych skarlałych. Toteż jeśli ktoś nie lubił bezcelowych konnych przejażdżek w pełnej płycie, w istocie musiał być gotowy na dłużące się niemiłosiernie godziny. Ale i tak nie przeszkadzało to Villemowi. Potrzebował dnia spędzonego w rytmie unoszącej go miarowo kulbaki. Potrzebował poczucia wypełnionego obowiązku. Nawet jeśli nic się miało nie wydarzyć.

Uszy Melody nagle poruszyły się gdy koń zastrzygł nimi nerwowo. Villemowi nie potrzeba było wiele czasu by dogadać się ze wspaniałą klaczą, w której żyłach płynęła ta sama żołnierska krew. I wiedział, że zaniepokojenie zwierzęcia nie wynika z żadnej drobnostki. Kilku innych gwardzistów, w tym i Ridhog, też zwolniło leniwy kłus rozglądając się czujnie.
Bezdroża wyglądały na spokojne i nikogo nie było widać na horyzoncie. Nie zatrzymali się więc i stępa już kontynuowali jazdę. A wjechawszy na wzniesienie przez które wiodła droga, dostrzegli co zaniepokoiło konie.

Kilka gawronów zaskrzeczało niechętnie na widok nieoczekiwanych gości i wzbiło się w powietrze z głośnym trzepotem skrzydeł. Zostawiły za sobą okazałą i wiekową na oko lipę o szerokim pniu i odłażącymi już skrawkami płatami kory. Na jednej z gałęzi drzewa zawieszony był sznur. Zawieszony na nim człowiek kołysał się lekko poruszany wiatrem. Nie sam trup jednak wzbudził poruszenie u zbrojnych. A jego płaszcz. Wisielec nosił barwy Ilmatera. A solidna gałąź dźwigała go w jego pełnej nadal lśniącej w słońcu zbroi. Paladyn.
- Garrick, Cyntia - Ridhrog skinął na dwójkę swoich ludzi, która zeskoczyła z koni i podeszła do wisielca.
Villem zaś dostrzegł wśród drzew ruch jakby ktoś chciał się oddalić i niewiele myśląc spiął Melody i pocwałował w tamtym kierunku.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 09-10-2020, 20:40   #120
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
“Trzeba było trzymać język za zębami.”- pomyślał krasnolud otrzymując listę. Bądź co bądź nie czuł się dobrze w takiej sytuacji. Wolał siedzieć w cieniu, najlepiej na wygodnym krzesełku z piórem w dłoni i z księgą na kolanach. I zapisywać wszystko co widział… a przynajmniej zapisywać w głowie, by potem zapisywać w pamięci. Najlepiej pewnie Olgrim pewnie czułby się w bibliotece gdyby nie jeden detal. Ludzie i elfy mieli rachityczne i niewyraźne alfabety. Długie czytanie ksiąg zapisanych w nich przyprawiało Olgrima o migrenę. Krasnolud nie rozumiał jak można używać takich kurzych zadrapań ignorując solidny i czytelny alfabet krasnoludzkich run.
Dlatego nie chciał siedzieć w bibliotece zamkowej pełnej tych nabazgranych ksiąg.
I dlatego... dostał zadanie.
Policzenie zapasowej pościeli dla gości na weselichu. Wszystkich 85 kompletów… znajdujących się w magazynie praczki. Nudna robota. Amaranthe narzekała na nią, nudząc się wyraźnie… i dla zabawy przeszkadzając kapłanowi podczas liczenia. I była pomysłowa w tej zabawie. Krasnolud jednak wykazując sporą siłę woli heroicznym wysiłkiem zdołał je policzyć. Uff… jedno z głowy.


Kontrola dekoracji w salach tanecznych, okazała się okazją do Amaranthe do zabłyszczenia. I do wydawania Olgrimowi poleceń. Trzy sale pełne białych kwiatowych girland. Róż umieszczonych flakonach i różnych… pierdółek które kapłanowi wydawały się nie na miejscu. Ślub bowiem jest poważną ceremonią. Gdzie tarcze rodów? Gdzie posągi przodków? Gdzie runiczne napisy? Zamiast tego kwiatki, zasłonki, różyczki… różowy i biały kolor.
Ech… i czemu się wszyscy dziwią że krasnoludy uważają inne za miękkie. Niemniej takie rozważania Olgrim musiał zostawić sobie na później. Bystre oko Amaranthe dostrzegało w mig niedoskonałości w wystroju każdej sali. I biedny kapłan musiał je poprawiać. I podtrzymywać drabinę po której bardka się wspinała, by poprawić girlandę, albo ozdobę.
Wtedy to kapłan nie myślał o miękkości rasy ludzkiej, tylko o miękkości pośladków bardki.


Także kolejne zadanie spadało bardziej na bardki dziewczyny niż na samego kapłana. Muzycy...



Jak na grajków mających grać do kotleta stawiali duże wymagania. Zwłaszcza ich przywódca… zniewieściały bard który miał absurdalne żądania. Jedzenie było dla niego za tuczące! Jak jedzenie mogło być za tuczące?! Co to za szaleństwo. Jedzenie ma tuczyć i sycić… taka jest natura jedzenia. Olgrim miałby dla niego radę w tej materii… głodówka albo chleb i woda. Od tego się nie tyje. Nie były to jedyne problemy dręczące grajka.
Komnaty za głośne, sala w której miał grać za mała, miejsce mało wyeksponowane.
Lista problemów była długa. Ale Amaranthe miała na nie jedno proste rozwiązanie.
Przedstawiła swojego wspólnika jako krasnoludzkiego bersekerka, który nie miał okazji do bitki… a grajków szczególnie nie lubił. I jeśli Maestro będzie dalej narzekać, to cóż… ten szalony krasnolud może “przypadkowo nastąpić mu na palec od dłoni. Albo na wszystkie dziesięć, a co… Olgrim miał szeroką stopę.
Zabawne jak taka sugestia podana z odpowiednim uśmieszkiem rozwiązała wszystkie problemy maestro jak za dotknięciem magicznej różdżki. Tylko nabrał dziwnej dolegliwości… przy Olgrimie bywał blisko omdlenia.


Spotkanie z Droltudenem odbyło się w głównym holu przy samym głównym wejściu do budynku. Tam mieli podjeżdżać goście karocami. Ich właśnie trzeba powitać już na wychodząc na dziedziniec. Rola do której mrukliwy i nienawykły do wyższych sfer krasnolud w ogóle się nie nadawał. O czym powiadomił samego Droltudena, po tym jak Amaranthe oczarowała go swoim uśmiechem. Dworzanin spodziewał się jednak braku ogłady ze strony Olgrima, więc łaskawie podjął się witania gości wraz z bardką, a kapłan miał stać za nimi i robić dobre wrażenie… udając egzotycznego bodyguarda. I wszystko powinno pójść dobrze… oby.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172