|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
01-08-2021, 18:16 | #41 |
Reputacja: 1 | Endymion zakręcił toporem przed karczmą i ten przeistoczył się w wielki, szeroki tasak… broń znacznie korzystniejsza do walki w zamkniętych przestrzeniach. Wskazał ręką na leżącą na trawie nieprzytomną dziewczynę z blizną na twarzy i zwrócił się do Bharriga półgłosem, aby na pewno nikt w środku go nie słyszał. - Ona mnie ostrzegła na trochę nim się wszystko zaczęło. Gdybym zginął na górze proszę oddaj jej moją część łupów. Może znajdź jakiś sierociniec. Ona dosyć wycierpiała. Bardziej ruchem ręki niż praktyczną czynnością zerwał z siebie iluzję ubioru, ujawniając adamantową zbroję płytową. Rękawice były w plecaku pozostawiając dłonie i przedramiona odsłonięte, ale nie było na to teraz czasu. Naciągnął na twarz maskę i wymacał przy pasie stalową butlę by potwierdzić, że wciąż ją miał. Zeszli to piwniczki. Tylko lepiej i lepiej. Mgła nie ograniczała jego widoczności dzięki magicznej masce, więc może… miał przewagę? Schodząc wypatrywał czy gospodarze potrafią również widzieć przez mgłę, czy tylko wpatrują się w nią czekając by się pojawili… - Szlachetny to gest, ale nie będzie to koniecznie. Te bestie wkrótce zobaczą, co czeka tych, co pogrywają z nami - rzekł druid. Druid wymruczał zaklęcia na siebie i na Geriego - zarówno jego, jak i skóra tygrysa zmieniły swoją teksturę. Stały się grubsze, nabrały odcienia szarości i stały się chropowate. Dodatkowo, druid rzucił na siebie zaklęcie tarczy wiatru: po wyszeptaniu zaklęcia, zerwała się delikatny wiatr, który zawirował wokół postaci krasnoluda, tworząc ledwie dostrzegalną kulę załamującą powietrze. - To jak, poddajecie się, i zginie co drugi, czy będziecie się stawiać, i zginą wszyscy? - Karczmarz wrednie się uśmiechnął do Druida i Paladyna. Druid tylko prychnął w odpowiedzi. - Geri, pilnuj mnie! - warknął do tygrysa, który zrównał się z druidem. Endymion wzniósł rękę zatrzymując towarzysza, po czym… milczał chwilę. Odwrócił się. Powoli, bez pośpiechu podszedł do włazu piwniczki i zamknął go. - Wy naprawdę... nie rozumiecie nic a nic swojej sytuacji - zwrócił do kanibali. - Nasi towarzysze są ostatnią nitką na której wiszą wasze wątłe życia. Jak się ona zerwie… - pozwolił domysłom zawisnąć w powietrzu - Spójrzcie nas nas, wy niedoruchane miernoty. Czy my wyglądamy jak podróżnicy i kupcy których wciągaliście w tę pułapkę? Czy wasze ofiary bywały odziane od stóp do głowy w magiczny adamant? - zapytał uderzając tyłem tasaka w swój naramiennik. Pozwolił brzęczeniu metalu przebrzmieć w piwnicy. - Tutaj odbywają się nierówne negocjacje. I na szali są również wasze życia… Rzućcie broń i odejdźcie, a klnę się na mój honor i przysięgi paladyńskie, że DZIŚ nie ruszę za wami w pogoń. Jeśli ta oferta wam nie odpowiada… pozostanie mi pomścić towarzyszy i wszyscy zdechniecie w tej wilgotnej piwniczce. Na słowa Paladyna zapanowała cisza. Matka i córka skończyły się głupio uśmiechać przy wypatraszanym Gabrielu, Bard przestał posuwać Zaklinaczkę, a młodemu gnojkowi zadrżała kusza w dłoniach… ogólnie zaś, ostrza przy szyjach pojmanych towarzyszy, minimalnie się od nich odsunęły. - I… i po prostu stąd wyjdziemy? - Spytał niepewnym tonem karczmarz. - Nie - odpowiedział mrocznie paladyn - będziecie biec jakby was goniły ogary piekielne i nigdy tu nie wrócicie, bo cały ten budynek spalę do gołej ziemi, a jutro, z samego rana, rozważę bardzo poważnie porzucenie mojej aktualnej misji i upolowanie was, więc lepiej dla was abyście wtedy wciąż biegli, Najlepiej każdy w innym kierunku. A jeśli ten gnojek w tym momencie nie odsunie się od mojej towarzyszki zostanie wyjęty spod oferty - wzrok wściekłego orka wwiercał się w barda z mocą krasnoludzkich górniczych świdrów parowych… - Paladyn… heh… - Karczmarz się na drobną chwilę głupio uśmiechnął. Wzrok pozostałych "nikczemników" zaś, skakał to z Endymiona, to na karczmarza. Miny zaś mieli nietęgie. - No dobra. Wy się przesuwacie w prawo, my wychodzimy od lewej? - Dodał karczmarz, a Bard odstąpił od Zaklinaczki i schował fiuta w spodniach. Paladyn odstąpił w bok, otwierając drogę. - Jeszcze jedno - zaczął gdy kanibale zrobili pierwsza dwa kroki od ich towarzyszy - Gryf. Gdzie on jest? - Leży w drugiej sali, padł od oparów - Wyjaśnił karczmarz. Endymion kiwnął głową i przestąpił ostatni krok który był potrzebny aby dało się wyjść z piwnicy poza zasięgiem jego broni i łukiem skierował się do swoich towarzyszy. Gdy tylko zniknęli w górze schodów zwrócił się do druida. - Ciebie moja przysięga nie obejmuje. Nie mogę cię o nic takiego prosić, ale karczmarz jest tu głową. Urżnięcie jej ocaliłoby wiele żywotów - zasugerował towarzyszowi rozwiązanie, a sam składał już dłonie w nadgarstkach na piersi Gabriela do paladyńskiego "Nakładania Rąk". Druid także usunął się na bok i bacznie obserwował przechodzących ludożerców, a tygrys warczał złowrogo, hamowany tylko przez słowa druida. - Dobra robota - rzekł druid. - Nie czas jednak na zemstę. A przynajmniej, jeszcze nie czas. Paladyn kiwnął głową. Jeśli był zawiedziony to nie było w nim tego widać. Bharrig, razem z tygrysem, pospieszył w stronę spętanych towarzyszy, wyciągając z buta nóż i począł rozcinać pęta towarzyszy. Wszyscy byli nieprzytomni… w najgorszym stanie był Gabriel z wyprutymi flakami, którym już zajmował się Paladyn. Kargar miał ranę na szyi, obie ich dziewczyny wyglądały zaś na nie poranione. Druid miał zamiar użyć swojej różdżki na najbardziej rannych i usunąć truciznę z tych, którzy jej doświadczyli, a także spróbować ocucić paru z nich. Po rozcięciu więzów Wieszcza, i pierwszym, stabilizującym leczeniu towarzysza, Endymion miał zamiar ruszyć szybkim krokiem do schodów. Chciał odprowadzić kanibali wzrokiem. Aby na pewno nic nie wykombinowali… i aby na pewno nie zabrali ze sobą Amzy. Powrót do życia nie należał do przyjemnych. Bolała nie tylko głowa, ale - przede wszystkim - brzuch. I z pewnością nie był to skutek . Gdy tylko minął pierwszy szok, Gabriel rzucił na siebie najsilniejsze zaklęcie leczenia jakim dysponował. A potem usiadł i rozejrzał się dokoła, by zorientować się w sytuacji. Paladyn przez chwilę zajmował się odcinaniem więzów i leczeniem Gabriela, Druid resztą towarzystwa… łup! Drzwiczki piwniczki zostały zamknięte i zaryglowane. Po chwili zaś coś na nich huczało… jakby układano na nich barykadę?? Noż kur… - A więc umieracie - szepnął paladyn biorąc zamach aby się wyrąbać na zewnątrz. Druid, zaalarmowany dźwiękiem w okolicach piwniczki, podbiegł z powrotem w stronę drzwi, w międzyczasie wołając do wieszcza: - Ocuć innych, Gabriel! To pułapka, kurwa! Podbiegłszy do drewnianych drzwi, naprędce przyjrzał się im i dotknął ich i spróbował odepchnąć. Kiedy okazało się, że faktycznie ktoś próbuje zawalić wyjście, czym prędzej pobiegł i wskoczył na stół, a następnie szepnął zaklęcie, dotykając wielkiej deski nad nim, która zaczęła zmieniać się i poszerzać wyjście, aby wreszcie uformować się w prymitywne schodki prowadzące na górę. Gabriel stanął na własnych nogach, po czym podszedł do Kargara, by i jego potraktować leczącym zaklęciem. Takim samym, jakie rzucił na siebie. Po chwili Kargar zamrugał oczami, odzyskując przytomność… W tym czasie, Druid na stole - na którym wcześniej mordowano Wieszcza - zmienił drewno sufitu w prymitywne schodki, którymi mogli wyjść z cholernej piwniczki, a tam gdzie była blokowana klapa owej piwniczki, pojawił się… płynny ogień(?) skapujący na schody. Jak nic te gnidy rozlały wino i je podpaliły… karczma powoli płonęła!
__________________ Evil never sleeps, it power naps! |
02-08-2021, 16:21 | #42 |
Reputacja: 1 | Nagi Gabriel, Kargar, obie dziewczyny(wciąż nieprzytomne), płonąca nad ich głowami sala… no super. Endymion spojrzał na towarzyszy… powinni sobie poradzić. Sam ruszył biegiem w górę. Miał bardzo złe przeczucia. - Geri! Pilnuj Endymiona! - krzyknął druid, a tygrys pobiegł na górę razem z paladynem. - Gabriel, weź jedną z dziewczyn, ja biorę drugą. Kargar, umiesz chodzić? Po czym pobiegł po Deidre i przerzucił ją na plecy. Po paru chwilach całe towarzystwo "wygramoliło" się z piwnicy zrobionym przez Druida wyjściem… płonął bar karczmy, oraz spora sterta mebli rzucona na klapę do piwniczki, by zablokować właściwe wyjście awanturnikom. Po wrogach jednak nigdzie nie było śladu. Paladyn wybiegł na zewnątrz... Gabriel położył mniszkę na podłodze, a potem rzucił zaklęcie, dzięki któremu na płonących meblach rozlała się spora ilość wody. Po chwili powtórzył ową magiczną sztuczkę, i w końcu zgasił pożar. - Gdzie zostawiliście wasze rzeczy? - zapytał druid wieszcza, a potem przywołał do siebie tygrysa widząc, że wrogów nie ma w pobliżu - W pokojach? - W moim pokoju straciłem przytomność - wyjaśnił Gabriel. - Idę sprawdzić, czy tam są moje rzeczy, czy też gdzieś je schowali. A ty zajmij się paniami - dodał, po czym ruszył po schodach do góry. - Pójdę z tobą - rzekł. Co prawda kanibale zapewne już uszli w bory, jednak nie było do końca pewne, czy ktoś jeszcze nie został. - Geri, ty zostajesz i pilnujesz resztę. Nagi Kargar wzruszył na to wszystko ramionami, po czym rozwalił jakieś krzesło w drobny mak, robiąc sobie prowizoryczną pałę do obrony… - Tylko się ruszajcie, bo też chcę zobaczyć, czy moje rzeczy są w mojej izbie - Dodał, pilnując z tygrysem dwie nagie, i wciąż nieprzytomne towarzyszki… ~ Endymion natychmiast pobiegł tam gdzie zostawił Amzę… i znalazł ją w tym samym miejscu. I to całą, i zdrową, nikt nie poderżnął jej gardła. Dziewczyna wciąż była nieprzytomna. Westchnął z ulgą. Przemienił tasak w krótki miecz, wetknął go za pas i wziął dziewczynkę na ręce, po czym pobiegł do drugiej sali… tam wciąż miał być Agamemnon, a ogień szybko się rozprzestrzeniał. ~ Po chwili wrócił Paladyn, niosąc na rękach oszpeconą dziewoję… i skierował swoje kroki do drugiej sali. Po drodze zauważył, iż ogień przy barze był już ugaszony… Po zajeździe rozległ się krzyk rozpaczy Paladyna. Gryf leżał w drugiej sali z poderżniętym gardłem. Endymion drżał… z ledwością odłożył Amzę na bok i chwiejnym krokiem podszedł do Agamemnona… upadł przed nim na kolana z głuchym łomotem i złożył ręce mrucząc chwiejnym głosem inkantację. Przelał w przyjaciela pozytywną energię… potem drugi raz i trzeci. Na nic to było… - I załkał Sprawiedliwy… Bo gorzkie było zwycięstwo. Bo mu serce wyrwali. Bo mu brata odebrali Wyrecytował werset Endymion gdy utracił resztki nadziei. Wzniósł twarz w górę a z oczu ciekły mu łzy. Łamał się… nie chciał tego. Tego bólu nie był jeszcze gotów przepracować. Zebrał w sobie całą swoją moc, cały swój gniew, całą rozpacz… wziął wdech i wydał z siebie ryk. Potężny i bestialski zew wojny jakiego co bardziej cywilizowane rasy nie potrafiły z siebie wydać. Wezwanie do zemsty i do szału jakimi orcze plemiona przerażały swych przeciwników na moment przed szarżą. - Bharrig! Gabriel! Powiedzcie mi, że macie moc aby go sprowadzić z powrotem! Obiecałem mu, Agamemnon miał jeszcze wzbić się w przestworza, powiedzcie mi, że mogę jeszcze dotrzymać tej obietnicy, błagam was, to dla niego za szybko, obiecałem mu… powiedzcie mi to… Paladyn wyglądał… żałośnie. Błagał jak skazaniec idący na śmierć. Nie było w nim krztyny godności… wyglądał jakby był gotów rzucić im się do stóp gdyby tylko uwierzył, że to może uda mu się przebłagać towarzyszy aby jednak znaleźli w sobie moc aby to zrobić... Zew wojny szybko zamilkł w sercu orka. Dawno temu mógłby go podtrzymywać całymi miesiącami. Karmić się szałem i nienawiścią, wykorzystać ją aby ukryć trudniejsze emocje, ale to był pierwszy raz od lat gdy coś na jej kształt w ogóle zawitało w jego sercu… i nie było już mu naturalne i nie mógł się nią bronić przed rzeczywistością. Druid przybiegł zaaferowany w towarzystwie tygrysa, myśląc, że Endymion natknął się na jednego z wrogów, którzy zamarudzili na tyłach. Widząc jednak paladyna przy ciele gryfa, Bharrig odczytał z sytuacji dość. Na widok zabitego gryfa, czarne brwi krasnoluda ściągnęły się w gniewie, aby po chwili zmienić się w wyraz żalu. - Straciliśmy jednego z naszych, przykro mi - rzekł druid do towarzysza, mimo wszystko zachowując równowagę. Druid milczał przez dłuższą chwilę, spoglądając na sytuację - to na martwego gryfa w kałuży krwi, to na orka, którego gniew zdawał się mieszać z rozpaczą. - Zaiste, twój towarzysz mógłby powstać ponownie, jednak potrzebowalibyśmy składników na rzucenie zaklęcia, a i czas na to jest ograniczony - druid zamyślił się na pytanie towarzysza, zastanawiając się nad dystansem, który musieliby przebyć, aby w istocie zdobyć diament, który był jego składnikiem. Gabriel, który nie dysponował żadnym zaklęciem pozwalającym na wskrzeszenie, pokręcił głową. - Ile czasu potrzeba? - spytał. - Dziewięć dni - odparł druid. - Moja moc może ściągnąć gryfa z powrotem tylko w tym okresie czasu. - Tysiąc sztuk złota - powtórzył Paladyn przyjmując informację. Wstał z kolan i zdjął pierścień z palca - jest wart dwa tysiące, więc jak dotrzemy do większego miasta łatwo go wymienimy… co mieliśmy w pobliżu? - zamyślił się próbując sobie przypomnieć geografię okolicy… - Na ettinie zdobyliśmy trochę złota i klejnotów - powiedział Gabriel. - Z pewnością wystarczy na taki diament. A łatwiej wymienić klejnot za klejnot. -Przykro mi, sam też straciłem towarzyszy zanim przyłączyłem się do was. - stwierdził ponurym tonem Kargar, który dołączył zwabiony krzykami Paladyna. Może dogonimy tych skurwieli i się zemścimy, szczególnie jak ukradli moją zbroję i miecz - stwierdził Kargar, który zamierzał sprawdzić miejsce gdzie zostawił rzeczy zanim poszedł zażyć kąpieli z tą zdradziecką kurwą. - Dziękuję wam. W Scornubel nie znajdziemy takiego diamentu. W Leśnej Bramie, ani Trójszczycie też nie - wymieniał Endymion najbliższe miasta… - Skoro to diamentu potrzebujemy… to największą szansę będziemy mieć w skarbcu Shorliail... - To samo chciałem powiedzieć - stwierdził Gabriel. - Bo jak nie smoczyca, to kto może miec taki kamyczek? Jakiś wielki kupiec albo bogaty szlachcic. -Jak przyjęliśmy misję to powinniśmy ją wykonać, nigdy jeszcze nie porzuciłem przyjętego zlecenia - dodał z błyskiem oka Kargar. -Czerwone smoki z tego co kojarzę lubią świecidełka. Może rzeczywiście diament jest w skarbu Shorialil. - Mamy w takim razie dziewięć dni - podkreślił druid. Nagi Gabriel, Kargar, obie dziewczyny(wciąż nieprzytomne), płonąca nad ich głowami sala… no super. Endymion spojrzał na towarzyszy… powinni sobie poradzić. Sam ruszył biegiem w górę. Miał bardzo złe przeczucia. - Geri! Pilnuj Endymiona! - krzyknął druid, a tygrys pobiegł na górę razem z paladynem. - Gabriel, weź jedną z dziewczyn, ja biorę drugą. Kargar, umiesz chodzić? Po czym pobiegł po Deidre i przerzucił ją na plecy. Po paru chwilach całe towarzystwo "wygramoliło" się z piwnicy zrobionym przez Druida wyjściem… płonął bar karczmy, oraz spora sterta mebli rzucona na klapę do piwniczki, by zablokować właściwe wyjście awanturnikom. Po wrogach jednak nigdzie nie było śladu. Paladyn wybiegł na zewnątrz... Gabriel położył mniszkę na podłodze, a potem rzucił zaklęcie, dzięki któremu na płonących meblach rozlała się spora ilość wody. Po chwili powtórzył ową magiczną sztuczkę, i w końcu zgasił pożar. - Gdzie zostawiliście wasze rzeczy? - zapytał druid wieszcza, a potem przywołał do siebie tygrysa widząc, że wrogów nie ma w pobliżu - W pokojach? - W moim pokoju straciłem przytomność - wyjaśnił Gabriel. - Idę sprawdzić, czy tam są moje rzeczy, czy też gdzieś je schowali. A ty zajmij się paniami - dodał, po czym ruszył po schodach do góry. - Pójdę z tobą - rzekł. Co prawda kanibale zapewne już uszli w bory, jednak nie było do końca pewne, czy ktoś jeszcze nie został. - Geri, ty zostajesz i pilnujesz resztę. Nagi Kargar wzruszył na to wszystko ramionami, po czym rozwalił jakieś krzesło w drobny mak, robiąc sobie prowizoryczną pałę do obrony… - Tylko się ruszajcie, bo też chcę zobaczyć, czy moje rzeczy są w mojej izbie - Dodał, pilnując z tygrysem dwie nagie, i wciąż nieprzytomne towarzyszki… ~ Endymion natychmiast pobiegł tam gdzie zostawił Amzę… i znalazł ją w tym samym miejscu. I to całą, i zdrową, nikt nie poderżnął jej gardła. Dziewczyna wciąż była nieprzytomna. Westchnął z ulgą. Przemienił tasak w krótki miecz, wetknął go za pas i wziął dziewczynkę na ręce, po czym pobiegł do drugiej sali… tam wciąż miał być Agamemnon, a ogień szybko się rozprzestrzeniał. ~ Po chwili wrócił Paladyn, niosąc na rękach oszpeconą dziewoję… i skierował swoje kroki do drugiej sali. Po drodze zauważył, iż ogień przy barze był już ugaszony… Po zajeździe rozległ się krzyk rozpaczy Paladyna. Gryf leżał w drugiej sali z poderżniętym gardłem. Endymion drżał… z ledwością odłożył Amzę na bok i chwiejnym krokiem podszedł do Agamemnona… upadł przed nim na kolana z głuchym łomotem i złożył ręce mrucząc chwiejnym głosem inkantację. Przelał w przyjaciela pozytywną energię… potem drugi raz i trzeci. Na nic to było… - I załkał Sprawiedliwy… Bo gorzkie było zwycięstwo. Bo mu serce wyrwali. Bo mu brata odebrali Wyrecytował werset Endymion gdy utracił resztki nadziei. Wzniósł twarz w górę a z oczu ciekły mu łzy. Łamał się… nie chciał tego. Tego bólu nie był jeszcze gotów przepracować. Zebrał w sobie całą swoją moc, cały swój gniew, całą rozpacz… wziął wdech i wydał z siebie ryk. Potężny i bestialski zew wojny jakiego co bardziej cywilizowane rasy nie potrafiły z siebie wydać. Wezwanie do zemsty i do szału jakimi orcze plemiona przerażały swych przeciwników na moment przed szarżą. - Bharrig! Gabriel! Powiedzcie mi, że macie moc aby go sprowadzić z powrotem! Obiecałem mu, Agamemnon miał jeszcze wzbić się w przestworza, powiedzcie mi, że mogę jeszcze dotrzymać tej obietnicy, błagam was, to dla niego za szybko, obiecałem mu… powiedzcie mi to… Paladyn wyglądał… żałośnie. Błagał jak skazaniec idący na śmierć. Nie było w nim krztyny godności… wyglądał jakby był gotów rzucić im się do stóp gdyby tylko uwierzył, że to może uda mu się przebłagać towarzyszy aby jednak znaleźli w sobie moc aby to zrobić... Zew wojny szybko zamilkł w sercu orka. Dawno temu mógłby go podtrzymywać całymi miesiącami. Karmić się szałem i nienawiścią, wykorzystać ją aby ukryć trudniejsze emocje, ale to był pierwszy raz od lat gdy coś na jej kształt w ogóle zawitało w jego sercu… i nie było już mu naturalne i nie mógł się nią bronić przed rzeczywistością. Druid przybiegł zaaferowany w towarzystwie tygrysa, myśląc, że Endymion natknął się na jednego z wrogów, którzy zamarudzili na tyłach. Widząc jednak paladyna przy ciele gryfa, Bharrig odczytał z sytuacji dość. Na widok zabitego gryfa, czarne brwi krasnoluda ściągnęły się w gniewie, aby po chwili zmienić się w wyraz żalu. - Straciliśmy jednego z naszych, przykro mi - rzekł druid do towarzysza, mimo wszystko zachowując równowagę. Druid milczał przez dłuższą chwilę, spoglądając na sytuację - to na martwego gryfa w kałuży krwi, to na orka, którego gniew zdawał się mieszać z rozpaczą. - Zaiste, twój towarzysz mógłby powstać ponownie, jednak potrzebowalibyśmy składników na rzucenie zaklęcia, a i czas na to jest ograniczony - druid zamyślił się na pytanie towarzysza, zastanawiając się nad dystansem, który musieliby przebyć, aby w istocie zdobyć diament, który był jego składnikiem. Gabriel, który nie dysponował żadnym zaklęciem pozwalającym na wskrzeszenie, pokręcił głową. - Ile czasu potrzeba? - spytał. - Dziewięć dni - odparł druid. - Moja moc może ściągnąć gryfa z powrotem tylko w tym okresie czasu. - Tysiąc sztuk złota - powtórzył Paladyn przyjmując informację. Wstał z kolan i zdjął pierścień z palca - jest wart dwa tysiące, więc jak dotrzemy do większego miasta łatwo go wymienimy… co mieliśmy w pobliżu? - zamyślił się próbując sobie przypomnieć geografię okolicy… - Na ettinie zdobyliśmy trochę złota i klejnotów - powiedział Gabriel. - Z pewnością wystarczy na taki diament. A łatwiej wymienić klejnot za klejnot. -Przykro mi, sam też straciłem towarzyszy zanim przyłączyłem się do was. - stwierdził ponurym tonem Kargar, który dołączył zwabiony krzykami Paladyna. Może dogonimy tych skurwieli i się zemścimy, szczególnie jak ukradli moją zbroję i miecz - stwierdził Kargar, który zamierzał sprawdzić miejsce gdzie zostawił rzeczy zanim poszedł zażyć kąpieli z tą zdradziecką kurwą. - Dziękuję wam. W Scornubel nie znajdziemy takiego diamentu. W Leśnej Bramie, ani Trójszczycie też nie - wymieniał Endymion najbliższe miasta… - Skoro to diamentu potrzebujemy… to największą szansę będziemy mieć w skarbcu Shorliail... - To samo chciałem powiedzieć - stwierdził Gabriel. - Bo jak nie smoczyca, to kto może miec taki kamyczek? Jakiś wielki kupiec albo bogaty szlachcic. -Jak przyjęliśmy misję to powinniśmy ją wykonać, nigdy jeszcze nie porzuciłem przyjętego zlecenia - dodał z błyskiem oka Kargar. -Czerwone smoki z tego co kojarzę lubią świecidełka. Może rzeczywiście diament jest w skarbu Shorialil. - Mamy w takim razie dziewięć dni - podkreślił druid. Ostatnio edytowane przez Arvelus : 02-08-2021 o 21:16. |
02-08-2021, 21:22 | #43 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 02-08-2021 o 21:25. |
04-08-2021, 16:03 | #44 |
Administrator Reputacja: 1 | Towarzystwo rozłożyło się w głównej sali zajazdu, przynosząc tu wszystkie swoje toboły… nocleg na podłogach, no cóż. Ale spali już czasem gorzej, a mieli przecież koce i zwijane posłania, nie powinno być tak tragicznie. Parę osób zajęło się uszczupleniem zasobów alkoholowych, potrzebowali tego. Aby się uspokoić, aby odprężyć po tym co przeszli, a nawet, by po prostu zasnąć. Endymion opiekował się Amzą, dając dziewczynie koc, i procenty. Ta więc wkrótce zasnęła, Paladyn jednak nie potrafił naprawdę długo… było i nocne wartowanie, tak na wszelki wypadek. ~ Rankiem przetrząśnięto cały zajazd. W izbach mieszkalnych karczmarza i jego żony, znaleziono pustą szkatułkę i otwartą skrytkę w podłodze… wrogowie już wszystko ukradli. Amza jednak wskazała kolejną skrytkę, i tam jeszcze coś było. W sumie niewiele, ale jednak… 300 złociszy. Zagarnięto sporo zapasów z piwniczki na dalszą drogę, i oprócz różnorodnego jadła, było i kilka flaszek wina, a nawet mała beczułka piwa, którą uparł się zabrać Kargar. W stajni z kolei odkryto dodatkowe dwa konie, należące chyba do podróżnych, którymi w swych oryginalnych ciałach był właśnie Bard i Szermierz. Jednego konia więc awanturnicy stracili, zyskali jednak dwa... Druid i tygrys odkryli, iż wrogowie uciekli w pobliskie lasy. ~ Zapłakana Amza wskazała miejsce za stodołą, gdzie we wspólnej mogile spoczywały resztki jej rodziny… postawiono kilka symboli w tym miejscu, a Endymion je pobłogosławił. Pochowano również blisko nich Gryfa. Na końcu zaś, podpalono cały zajazd, i ruszono w dalszą drogę… i jakoś nikt nie przejął się faktem (bądź nie wiedział), iż puszczają właśnie z dymem 10.000 złociszy, i niszczą wszystko, co Amzie zostało(?). *** Dziewczyna jechała na wspólnym rumaku z Endymionem, siedząc przed nim. Przy jego rozmiarach wydawała się taka malutka… była blada, cicha, nieobecna. Dodatkowy koń został obładowany zapasami na drogę, i ruszono gościńcem w kierunku Hluthvar. Nastroje były… kiepskie. Przez większość drogi również niewiele rozmawiano. ~ Gdzieś krótko po południu rozbito mały obóz, by zjeść coś ciepłego. Wtedy też, Amza jakby trochę "odżyła", i zajęła się gotowaniem… do niczego innego się nie przydawała, w niczym innym pomóc nie umiała, zajęła się więc tym, czym potrafiła. Paladyn jako pierwszy otrzymał od niej osobiście miseczkę z kiełbasą pływającą w zupie. Reszta musiała obsługiwać się sama, pobierając jadło z kociołka… Amza usiadła obok Endymiona, nic nie jedząc. Najwyraźniej nie miała ochoty. Do miasta Hluthvar był jeszcze spory kawał drogi, i być może zdążą tam dotrzeć przed zmrokiem, nikt jednak nie był tego całkiem pewny… - Ktoś coś wie o tym całym Hluthvar? - Przerwała ciszę Zaklinaczka. Gabriel przez moment zastanawiał się, co, gdzie, kiedy i od kogo słyszał do tej pory o mieście, ku któremu zdążali. - Panuje tam rygor prawie wojskowy - powiedział - a rządzi kler Helma. Na jakieś wielkie rozrywki nie ma co liczyć, miasto jest szare, nieciekawe. No i niezbyt gościnne. Może dlatego, że mają problemy z Zhentarimami, którzy się kręcą w okolicy. To wszystko. - Bardzo dobre - skomentował przygotowaną przez Amzę zupę. Kargar, który wcześniej jak większość drużyny mało się odzywal, zły że tak łatwo wpadł w pułapkę, wzdrygnal się na słowa o Zhentarimach. - Czarna Sieć, współpracowałem kiedyś z nimi, podstępne dranie….. - W Hluthvar powinniśmy chyba powiedzieć wyznawcom Helma o tej bandzie zmiennoksztaltnych… choć ja to bym wolał sam ich wyśledzić i wybić. - I chyba zostawimy też tam dziewczynę, masz jakiś dalszych krewnych? - spojrzał na Amzę. Ta jednak pokręciła jedynie przecząco głową. - Musisz coś zjeść bo stracisz siły, dobrze gotujesz tak w ogóle. Druid podczas podróży jednak niewiele mówił. Większość czasu spędzał jako forpoczta drużyny, która z ledwością przetrwała ostatnią przygodę. Oczywiście, jasnym było dla niego to, że ziemie na wschód od Rozciągniętego Lasu były znacznie bardziej dzikie i niebezpieczne, niż się spodziewali. Stąd zwiad uznawał za sprawę absolutnie priorytetową i trzymał się przed grupą jakieś 50 lub 100 metrów razem z tygrysem. Wyglądał na zmartwionego. Dodatkowo, druid poświęcił czas, aby usunąć efekty trucizny na tygrysie - przygotowawszy uprzednio zaklęcie, rzucił je na tygrysa. Kiedy obóz został rozbity, druid, tak jak zawsze, zajął się przepatrywaniem i obejściem okolicy, chcąc mieć pewność, że obóz jest bezpieczny. - Lepiej będzie, jak rozbijemy nocny obóz obok szlaku - zamyślił się druid, przeżuwając strawę, którą przyrządziła Amza. - Lepiej będzie zawitać do bram miasta rankiem niż o zmroku. I to było tyle. Sprawa Amzy średnio interesowała druida - ot, ofiara kanibalistycznych zmiennokształtnych, którzy rozłożyli się na drodze, nic więcej. Czas w obozie spędzał, pracując jako czujka. |
04-08-2021, 19:24 | #45 |
Reputacja: 1 | - Czyli niezbyt wesołe te całe Hluthvar - Powiedziała Deidre, gdy skończyła posiłek - Przenocujemy więc tam… albo jedynie uzupełnimy zapasy, zależnie o jakiej porze dnia tam dotrzemy, zasięgniemy języka, i w sumie w dalszą drogę, już w góry? - Jeśli znajdziemy diament w Hluthvar, pozostanie mi kwestia wrócenia w te okolice, wskrzeszenia gryfa i przetransportowania go tutaj - odparł Bharrig. - Ale tak, wygląda na to, że góry będą kolejnym celem - dodał, wiedząc, że znalezienie smoka i przejście przez góry wcale nie będzie takie łatwe. - Z pewnością zasięgnięcie języka to konieczność - powiedział Gabriel. - Ale nie wiem, co z końmi. W góry raczej nie warto ich zabierać. Musielibyśmy je w jakimś momencie zostawić. W głuszy. - A może wynajmiemy jakiegoś pomocnika albo dwóch, co nam je odstawią do miasta? Podjedziemy pod góry ile się da, a oni potem z nimi wrócą. Takie coś by chyba ledwie parę złociszy kosztowało - Zastanowiła się Deidre. - Lepiej nająć chłopców stajennych z karczmy - zgodził się Bharrig. - Wynajęcie byle kogo z ulicy to prosta droga do stracenia ich. Hm, będziemy myśleć o tym, kiedy dotrzemy tam. - Możemy tam wynająć konie i kogoś, kto z nami pojedzie. - Gabriel wysunął kolejną propozycję. - Albo wykorzystamy twoje umiejętności, Bharrigu. Ale, jak mówisz, to się zobaczy na miejscu. - No tak, zobaczymy co na miejscu, dobry pomysł Deidre z tym żeby wynająć kogoś do pomocy z końmi, myślę że jak z nimi odpowiednio pogadamy, to zrozumieją że lepiej nam nie wywijać numeru. - Ta sprawa z gryfem trochę nas opóźni, rozumiem że był ci bardzo bliski…- wbił spojrzenie w Endymiona. Endymion przez chwilę wyglądał jak wyrwany z zamyślenia. - Tak. Od lat był mi bratem. Uratowałem go dawno temu, po tym jak czarny smok przegnał go i jego rodzinę z leża. Agamemnon wyszedł z tego bardzo źle… nie tylko stracił skrzydła. Wiele jego blizn ukrywaliśmy pod piórami, albo tatuażami. Do tego wiele z nich nigdy się do końca nie zagoiło. Schły, naciągały się, pękały… wiele miesięcy zajęło nim udało nam się znaleźć znachora który powiedział nam jak dobrze o nie dbać i było trochę lepiej. Najgorsze jednak był jego rany w sercu. Bardzo źle znosił to jak został oszpecony, a jeszcze gorzej wizję by już nigdy nie wznieść się do nieba… dla niego to musiało być równie okropne jak dla nas byłaby strata nóg… wiele wysiłku kosztowało nas by to przepracować, ale było lepiej i lepiej. Może nie z dnia na dzień, ale z miesiąca na miesiąc już tak. Gdy pierwszy raz zobaczyłem u niego radość gdy polował na mysz… - uśmiechnął się do wspomnienia. - No to rozumiem, że się z nim zżyłeś…. - Kargar skinął głową wyrozumiale. - Ja wiele razy traciłem towarzyszy w boju i nauczyłem się z tym godzić a nie żyć przeszłością…. - zacisnął nagle pięść, jakby dotknęło go jakieś nieprzyjemne wspomnienie wbrew poczynionej przed chwilą deklaracji. - Jak masz dostęp do magii mogącej przywrócić mu życie, to może mogłaby też pomóc z tymi skrzydłami? - zauważył. Endymion widział ból Kargara. - Wszyscy nasi towarzysze umierając zabierają ze sobą kawałek nas. Naprawdę godzimy się i uczymy nie przejmować ich śmierciami… dopiero gdy nie ma w nas już nic co mogliby ze sobą zebrać. Może nieco tu dramatyzuję, ale to jest to w co postanowiłem wierzyć. Przed wyruszeniem mówiłem Agamemnonowi, że może to wreszcie ta przygoda po której będziemy mieć dość pieniędzy aby ruszyć na poszukiwanie dość potężnego kapłana. To wciąż jest mój plan - dodał z determinacją. Gabriel nie włączał się do dyskusji, ale rozumiał podejście paladyna do sprawy. Na jego miejscu zrobiłby wszystko, by przywrócić przyjaciela do życia. Druid nie rozmawiał wiele, jeśli chodzi o gryfa - jak dla niego, była to naturalna kolej rzeczy. Mieli po prostu pecha i tyle, w taki sam sposób, jaki ma pecha sarna, która zostaje pożarta przez stado wilków. Kanibale byli po prostu od nich lepsi - mieli sporo szczęścia, że w ogóle wydostali się z tego przypadku bez strat większych niż gryf. Druid nie czuł chęci zemsty bardziej, niż ktoś, kto zostałby pogryziony przez dzikiego psa. Pomimo tego, respektowałby chęć odwetu, jeśli taka by powstała w jego kompanach. Inna sprawa była taka, że jeśli tylko mogli zyskać odpowiednie komponenty do zaklęcia, to druid był w stanie powrócić w okolice kurhanu, wskrzesić gryfa i przetransportować go z powrotem do Hluthvar w miarę szybki sposób z pomocą błogosławieństw Ojca Dębu. Śmierć gryfa, nawet, jeśli była naturalna w kwestii praw natury, to jednak nie odpowiadała przebiegowi ich misji, do której potrzebowali każdej przewagi. Jeśli tylko mógł znaleźć odpowiedni kram w Hluthvar, bez wahania zaproponuje Endymionowi, aby wskrzesić gryfa. Paladyn milczał jeszcze chwilę dalej pogrążony we własnych myślach, ale dominowała w nich nadzieja… diament… to wszystko czego potrzebowali aby śmierć Agamemnona nie była ostateczna. Tak myśląc czuł jakby on wciąż żył. Tylko trzeba było się spieszyć aby uratować to życie. Spojrzał na Amzę ze współczuciem. Tak wiele bólu… Ona nie mogła się tak pocieszać. A te dni jako niewolnica zmiennokształtnych... Próbował zgadywać co siedzi w jej główce… czy rozumie, że ciała jej rodziców były zbyt zdewastowane aby ich magia mogła im pomóc? Czy może myślała, że zostali uznani za mniej ważnych niż Agamemnon i dlatego nikt nawet nie rozważa wskrzeszenia ich przed tym jak gryf powróci? Nie wiedział… i nie miał bladego pojęcia jak poruszyć ten temat. Dopiero jeszcze chwilę później, jak przez mgłę, przypomniał sobie, że przecież chwilę wcześniej Amza podała mu miskę z zupą. Wstał ze swojego miejsca i chwilę potem wrócił z drugą, taką samą. - Amza, kruszyno… po pierwsze: dziękuję ci - wzniósł swoją miskę odrobinę wyżej by wskazać, że o niej mówi - po drugie: wiem, że… - zamilkł na chwilę szukając lepszych słów, ale nie znalazł ich - ... Twój ból jest większy niż mój i współczuję ci z całego mojego serca… na prawdę. Ale oboje musimy jeść - poprosił podsuwając jej miskę z łyżką - Nawet jak się nie chce. Droga konno jest ciężka i męcząca, a drugi dzień zawsze jest najgorszy. Potrzebujesz sił. JA potrzebuję cię silną. - wciąż trzymał wyciągniętą do niej miskę z prosząco-pytającym wyrazem swojej orczej twarzy. Dziewczyna po dłuższej chwili wahania w końcu wzięła od Paladyna miskę ze strawą, unikała jednak spojrzenia w jego twarz… co i tak nie zmieniło faktu, że Endymion zauważył, iż szklą jej się oczy. Amza wielce anemicznie zbliżyła łyżkę do ust, po czym ledwie dotknęła ją ustami. Po paru chwilach ponownie… zdecydowanie udawała, iż je, nie spoglądając na Orka. A do zupy kapały jej łzy. “To ja też nie będę jeść” - głupi szantaż emocjonalny. Endymion odrzucił tę opcję nim skończył ją sobie wyobrażać. Dalsze naciskanie też nie miałoby sensu. Dziewczyna była zrozpaczona i to słusznie. Cały jej świat się zawalił i “jutro” pozostawało jedną wielką niewiadomą. Technicznie była dorosła… bah… dziewczyny w jej wieku bywały matkami kilkorga pociech. Jednak Endymion nie potrafił przestać widzieć w niej małej dziewczynki którą ktoś powinien się zaopiekować… On powinien się zaopiekować? Myśl wydawała się absurdalna. Przecież nawet istniały kwaśne żarty o tym, że poszukiwacze przygód pozbywają się sierot w pierwszym mieście/wsi/zajeździe które znajdą. Tryb życia nie pozwalał inaczej. Czy może to były wymówki? A może to on już szukał wypełnienia dla dziury w sercu która powstanie jeśli Agamemnona nie uda się sprowadzić z powrotem? Nie miał wiarygodnej odpowiedzi na te pytania, a każda jedna która przychodziła mu do głowy… śmierdziała rozchwianiem emocjonalnym i subiektywizmem. Nie mogąc znaleźć nic do powiedzenia nie mówił nic. Objął ją tylko ramieniem i przyciągnął lekko do siebie. “Nie jesteś sama” chciał powiedzieć, ale usta jedynie poruszyły mu się bezgłośnie… *** Po krótkim postoju "obiadowym" całe towarzystwo ruszyło w dalszą drogę do Hluthvar… a droga się dłużyła, i nie działo się nic ciekawego. Jakoś tak również nie napotkano żadnego podróżnego, jednak biorąc pod uwagę nadchodzący wieczór, kto by się tam ruszał o takiej porze z miasta, jadąc im z naprzeciwka? Gdy zaś nadszedł już lekki zmierzch, nie było wątpliwości, iż nie dotrą do ostojów cywilizacji na czas. Skoro zaś nikt nie chciał forsować koni, nie pozostało nic innego, jak rozłożyć nocny obóz obok gościńca, tym razem już z namiotami. Amza znowu wzięła się za gotowanie - tym razem kolacji - robiąc na patelni (skąd oni ją mieli??) jakieś małe placuszki. Było jednak po niej widać, iż jest zmęczona i osłabiona głodem(?)... raz się nawet potknęła i prawie przewróciła. O dziwo, Geri połasił się na placki, i gdy Druid nie patrzył, zjadł dwa, karmiony przez dziewczynę. - Jeśli nikt nie ma nic przeciw, chciałabym nocować w namiocie z Amarą - Powiedziała w pewnym momencie poważnym tonem, siedząca przy ognisku Deidre. Mniszka przytaknęła. Gabriel, do którego przede wszystkim skierowane były te słowa, skinął głową. - Nie ma problemu - powiedział, po czym zaczął rozstawiać swój namiot. Tymczasem druid ostatecznie zainteresował się samą Amzą: co prawda była ona głównie odpowiedzialnością paladyna, jednak, przede wszystkim, zdawała się być osłabiona głodem, a po drugie, dokarmiała tygrysa, a to średnio mu się podobało. Przede wszystkim, Bharrig, podejrzliwy jak zawsze, wyszeptał zaklęcie wykrywające magię na dziewczynie, nic nie wykrywając, a następnie podszedł do niej. - Amza, tak? - zapytał. - Niewiele jesz. I niewiele mówisz o sobie. Odpowiedzią było zaś jedynie jej smutne spojrzenie... Zwróciwszy się do dziewczyny, szukał na niej śladów chorób - zwykłych lub tych nieco bardziej nadnaturalnych. Ale poza paroma niegroźnymi siniakami nic nie zauważył... Oczywiście, istniała spora możliwość, że dziewczyna była po prostu w szoku, co nie było aż takie dziwne. Mieszkanie z ludźmi (?) pokroju karczmarza było sporym wyzwaniem dla zwykłych śmiertelników. Nie omieszkał także zlustrować jedzenia, którym karmiła ich. Nie miała co prawda powodu, żeby być im wrogiem, ale z drugiej strony, osoby w zajeździe także nie miały pozornie takich powodów - dopóki nie okazało się inaczej. Tygrys zjadł, oblizał się, i nie padł… towarzysze podobnie, więc chyba nie było powodów do takich obaw? Druid, stwierdziwszy, że dziewczyna raczej nie stanowi zagrożenia, zamierzał zostawić ją w spokoju. Podróżowanie przez te ziemie było dla niej niebezpieczne - najlepiej, jeśli zostałaby w Hluthvar. - Moze tobie się uda przekonać tę dziewczynę żeby coś zjadła? Chyba żeby skłonić ją do tego jakąś magią - odezwał się Kargar do Deidre. - A ty jak się czujesz, mogę w czymś pomóc? Zaklinaczka chyba nie była też w najlepszym nastroju po przeżyciach w karczmie, nie widział żeby zaczytywała się tak w tych swoich romansidłach jak wcześniej… - Obejdzie się, dziękuję - Odparła zmęczonym tonem Deidre.
__________________ Evil never sleeps, it power naps! |
05-08-2021, 10:02 | #46 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Arvelus : 05-08-2021 o 10:11. |
06-08-2021, 21:24 | #47 |
Reputacja: 1 | Słońce już dawno zaszło, i nastał późny wieczór… Amza zniknęła w namiocie Paladyna, kładąc do snu. Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 06-08-2021 o 21:35. |
07-08-2021, 06:49 | #48 |
Reputacja: 1 | - Amara, w porządku? - zapytał Endymion - Nie czuję w niej zła, a twoja matka brzmi jak zła istota. I chyba gdyby chciała nas oszukać, to przyjęłaby inną postać niż wiedźmę, nie sądzisz? Mniszka zaczęła coś niezrozumiale mruczeć pod nosem, i usiadła na miejscu ze skrzyżowanymi rękami na piersiach. Nadal jednak przyglądała się podejrzanie Kaai. - Możesz zostać… - Bharrig zawiesił głos na dłuższą chwilę. - Jeśli nie sprawisz kłopotów. Kaaia spojrzała swymi białymi oczami na Krasnoluda, i w kącikach jej ust pojawił się na drobny moment przelotny uśmiech. - Z reguły takie… "wymogi" dotyczą obu stron? - Powiedziała spokojnym tonem. - Kłopotów na już starczy ostatnimi czas - odpowiedział Endymion - usiądź - zaprosił samemu zajmując miejsce przy ogniu. - Dziękuję - Powiedziała bladolica, i usiadła przy ognisku, oczywiście jednak tak… "z brzegu", by nie mieć śmiałków zarówno po swojej prawej, jaki i lewej stronie. - Coś do jedzenia, picia? - zaproponował Gabriel. - Nie trzeba… - Odparła Kaaia, rozglądając się z małym zaciekawieniem po osobach przy ognisku, zwłaszcza po ich twarzach. - W porządku. Chyba wywołam słonia z pokoju - zaczął paladyn - ale co z tym kosturem? - zapytał z lekkim uśmiechem na gębie. Bladolica również się uśmiechnęła, po czym minimalnie poruszyła kosturem, i zagrzechotały kości. - Kiedyś pewien Tropiciel sobie ubzdurał, że musi mnie zabić… i nie dało się go przekonać, żeby odstąpił od tego czynu… to było więc jego ostatnie polowanie - Wyjaśniła spokojnym tonem Kaaia, jakby była to jakaś drobnostka. - Jego był ten kostur, czy ta czaszka? - spytał podobnym tonem Gabriel. Bladolica na moment błysnęła białymi kiełkami do Wieszcza. - Jego czaszka, i jego kręgosłup… skończył jako ostrzeżenie dla innych, chętnych ukatrupić wiedźmę. W końcu wszystkie są złe i okropne? - Zerknęła na Amarę, która zacisnęła usta. - Cóż... najpierw jednak trzeba usłyszeć tę historię - stwierdził Gabriel. - Ale z drugiej strony... faktycznie może odstraszać... I zniechęcać... - Zatem jesteś wiedźmą i przechadzałaś się po tej okolicy - rzekł druid. - Jakiś szczególny zamiar? - zapytał. - Hmmm… powiedzmy, że sprawdzam, co w trawie piszczy - Powiedziała Kaaia, po czym zerknęła na tygrysa - Oddany towarzysz, ładny, postawny, dziki, groźny… w Hluthvar będą jednak tylko o tych dwóch ostatnich pamiętać. Bharrig, choć nie do końca przekonany co do motywów wiedźmy (uważał, że dotychczasowa rozmowa po prostu przekonała ją, że grupa stanowi dla niej dość zagrożenia, żeby nie włączyć się w walkę), nie był także do niej nastawiony wrogo. Mądre kobiety lasu były dość podobne do samych druidów w wielu poglądach. W pewnym sensie - uważał - były czymś w rodzaju drugiej strony tej samej monety. - Na szczęście, nie zabawimy w mieście zbyt długo - odparł krasnolud, przyzwyczajony do emocji, które wywoływał tygrys. Odpowiedzią bladolicej było zaś jedynie lekkie kiwnięcie głową… - Czy słyszałaś może ostatnio jakieś wieści o czerwonej smoczycy? - spytał Gabriel. - A o której mowa? - Króciutko parsknęła Kaaia. - Shorliail - odpowiedział paladyn. - Dawno jej nie widziałam… - Padła odpowiedź. - Może i prawdę głoszą plotki, iż opuściła swoje legowisko... - wyraził przypuszczenie Gabriel. - Do czego wam smoczyca potrzebna? - Zdziwiła się Kaaia - Shorliail to wredna suka, nawet jak na czerwonego gada przystało… - Proszono nas byśmy sprawdzili, czy opuściła swoje legowisko i tyle - odparł. - Nie zamierzamy pokazywać się jej na oczy - dodał. - To może przed tym jak przejdziemy do właściwej rozmowy - zaczął Endymion - zadam ci jeszcze pytanie desperacji… nie jesteś może w posiadaniu diamentu odpowiedniego do wskrzeszeń który gotowa byłabyś odsprzedać? - paladyn nie liczył na to, ale… nie szkodziło spróbować. - Albo znasz kogoś, kto zna kogoś innego...? - dokończył gabriel. - Niestety nie, zarówno na jedno pytanie, jak i drugie - Odparła Kaaia - Posiadam jedynie diamenty warte po 100 złociszy… Endymion kiwnął głową. Niby się tego spodziewał, ale i tak był to lekki zawód. Trochę szkoda, pomyślał Gabriel, ale z drugiej strony - po co komu diament wielkości kurzego jaja? - A może masz jakieś wieści z gór? - spytał. - Jeśli Shorliail opusciła swe leże na dłużej, to musiało to mieć jakieś skutki. - Skoro zniknęła, inne smoki zaczną sobie śmielej poczynać? Wieści jednak się jeszcze nie rozniosły, jeszcze jest tam względny spokój… a z samych gór ja tam żadnych nowin innych nie znam, trochę daleko - Bladolica wzruszyła ramionami. - Cóż - wzruszył ramionami Bharrig. - Znasz zatem cel naszej podróży. Czy podzielisz się może wieściami z miasta? Ponoć jest dzikie - uśmiechnął się krzywo. - Rządzi tam kler Helma, i wszędzie pełno wojska. Na obcych w mieście wprost warczą, i jest tylko jedna jedyna karczma… każdego uważają za szpiega Zhentów. Nie będziecie mieli tam lekko… - Wyjaśniła Kaaia, lustrując towarzystwo przy ognisku. - Po prawdzie to chcieliśmy tylko uzupełnić zapasy, ogarnąć konie i być może zasięgnąć języka - wzruszył ramionami druid. - Obcy albo nie, nie widzę powodu, dlaczego by nie mieli nas przyjąć, jeśli tylko udowodnimy, że nie jesteśmy szpiegami z Darkhold. Zabawimy tam może jeden albo dwa dni… Później wyruszymy dalej. Druid zamilkł, siadając przy ognisku. Był nieco znużony gadaniną przypadkowej znajomej, która wbrew swoim ubraniu i rekwizytach, była… Całkiem normalna. - Rzekłaś, że szukasz, co w trawie piszczy. Okolice spokojne? - Trzy kilometry na zachód, dwa Trolle rozerwały Bugbeara na strzępy, ale oprócz tego spokojnie… - Bladolica błysnęła białymi kiełkami. Krasnolud skinął głową. Nie miał nic więcej do dodania, stąd powoli zaczął wycofywać się w swój szałas. - Ja wezmę pierwszą wartę - mruknął do towarzyszy, ponownie spędzając nieco czasu nasłuchując i rzucając spojrzenia w ciemność. - Zmieniając temat na bardziej przyziemny... Czy jest gdzieś w pobliżu jakiś strumień? - Gabriel spojrzał na Kaaię, a ta uniosła nieco jedną brew. Nie bardzo rozumiała chyba, po co komu jakiś strumyk w środku nocy… rozglądnęła się. - Tam chyba jakiś jest. Będzie ze 300 kroków? - Wskazała palcem kierunek. - Przyda mi się trochę odświeżenia po podróży - powiedział - szczególnie że ostatnia próba kąpieli nie należała do udanych. A skoro okolica jest bezpieczna, to skorzystam - wyjaśnił. Bladolica wzruszyła zaś ramionkami, po czym spojrzała na Paladyna. - Popytam wśród innych… może któraś by miała taki diament. Nie ma jednak nic za darmo, a pewnie zapłatą będzie coś, co niekoniecznie jest materialne. - Kwestia ceny. - przytaknal Endymion. Był gotów wiele zrobić dla Agamemnona. Miał tylko nadzieję, że nie przyjdzie mu decydować między życiem przyjaciela a swoją moralnością. Kaaia zaczęła nagle grzebać w swojej przybocznej torbie. - Gdzie ja to mam… laleczka voodoo, nie… jabłka dla księżniczki, nie… o tu - Wyciągnęła dwa małe kamienie. - Możemy przesyłać sobie wiadomości. Odległość nie gra roli - Wyjaśniła, po czym wyciągnęła dłoń z długimi pazurkami w kierunku Endymiona, prezentując Orkowi jeden taki kamień. Był to… prezent dla niego?? Paladyn przyjął go. W końcu zwiększał szanse na odzyskanie przyjaciela a do niczego nie zobowiązywał. - Dziękuję. Jak będziemy wracać jakoś się dogadamy, abym mógł oddać. Wojownika nie przekonały do końca badania prowadzone przez paladyna i wieszcza i wciąż patrzył na wiedźmę z nieufnością, choć w miarę trwania rozmowy pozwolil sobie na pewne rozluźnienie. Zmarszczył brwi i przełknął ślinę gdy Kaaia wspomniała o konflikcie z Zhentami. -A o zmiennokształtnych kanibalach mordujących ludzi przy okolicznych traktach słyszałaś? - No niestety nie… ale co to zmiennokształtni to oczywiście wiem… - Odpowiedziała Kaaia wojownikowi - Czasem są przydatni, jako szpiegowie, a z reguły są jedynie ciekawi cywilizowanego świata. Zdarzają się jednak zwyrodniałe wyjątki - Wzruszyła lekko ramionami. Bharrig obserwował sprawę z pewnej odległości. Zdawało się, że wiedźma podarowała kamień w dobrej wierze, jednak nie był pewien, czy przy tym nie było jakiegoś haczyka - na przykład, zastanawiał się, czy kamień przypadkiem nie był jednocześnie narzędziem do szpiegowania? Na przykład, czy aktywacja przypadkiem nie pozwalała namierzyć osobę z kamieniem i czy przypadkiem zaklęcia nie mogła aktywować sama czarownica? W ten sposób mogłaby śledzić sprawy tego, kto kamień nosi. Oczywiście, na ten moment nie chciał wyrazić swoich obaw, ani też nie było powodu, aby rozmawiać o czymś szczególnie istotnym. Nazajutrz planował, aby Deidre, bardziej obeznana w magii wtajemniczeń, zidentyfikowała ten przedmiot dla nich. Lub też sam mógł zidentyfikować przedmiot po swojemu. Pogrążony w tych myślach, obserwował razem z tygrysem czarownicę. Gdzieś w oddali, w mroku nocy zawył wilk. Kaaia spojrzała w tamtym kierunku. - Na mnie już czas. Miło tak porozmawiać, bez rzucania sobie do gardeł… - Wstała, szykując się do opuszczenia obozowiska śmiałków. - Bywaj - rzekł druid, czekając na to, aż czarownica odejdzie. Zamierzał rzucić wykrycie magii także na kamyk, który dała paladynowi. - Do zobaczenia. - Gabriel się podniósł, zgodnie z zasadami dobrego wychowania, których niekiedy przestrzegał. Wiedźma odstąpiła od towarzyszy i ogniska na kilka kroków, po czym… wypowiedziała kilka słów(a wszyscy się jednak jakoś tak sprężyli, gotowi na walkę?), Kaaia jednak… nagle po prostu zniknęła. "Teleportacja", jakieś "Wymiarowe drzwi" albo inne takie sztuczki zapewne… Druid mógł więc się zabrać za magiczne sprawdzenie kamyka podarowanego Paladynowi? - Powinienem się czegoś takiego nauczyć. - W głosie Gabriela można było usłyszeć ty zazdrości(??). - Niech Deidre zerknie na ten kamień jutro - krasnolud rzekł do paladyna. - Niby nic, ale… W sumie nigdy nic nie wiadomo. Po czym powrócił do swojego legowiska. - Dokoła cisza i spokój, więc się przespaceruję - powiedział Gabriel. - Niedługo wracam. Nie zwlekając ruszył w stronę, gdzie - ponoć - miał się znajdować strumień. - Nocne spacerki, samemu w głuszy?? - Amara pokręciła przecząco głową. - Jeśli mnie coś zje, to będziecie wiedzieć, że wiedźma kłamała - powiedział. - Chyba że to sugestia, iż też masz ochotę na spacer. - Słychać było, iż Gabriel niezbyt wierzy w tę drugą możliwość. - Jeśli już - Mniszka podkreśliła pierwsze słowa - To tylko po to, żeby właśnie nic cię nie zjadło. - Spacer nocą w głuszy to zły pomysł - zgodził się z Mniszką krasnolud, który był pewien, że wiedźma nie była najgorszym, co mogły zaoferować okoliczne lasy. Był także pewien, że strachuny i trolle to tylko początek listy stworzeń, które nawiedzały lasy. - To chodź ze mną, Amaro - zaproponował Gabriel. - Fakt, że we dwoje spaceruje się przyjemniej. I to miłe, że ktoś się o mnie zatroszczy w razie potrzeby. Druid, usłyszawszy słowa wieszcza, zaoponował rzeczowym tonem: - Gabielu, słyszałeś, co gadała czarownica. Trzy kilometry stąd to nie tak dużo dla trolli - rzekł druid. - Naszym błędem w zajeździe ze zmiennokształtnymi było to, że rozdzieliliśmy się, więc prawie straciliśmy was. Nie popełniajmy tego błędu raz jeszcze, szczególnie tutaj, gdzie łatwo spotkać rzeczy gorsze niż dzikie zwierzęta. Mury wokół Hluthvar nie powstały po nic - krasnolud wyrzekł ostrzeżenie uprzejmie. - Ale jesteście nadopiekuńczy... - Gabriel pokręcił głową. - Jeszcze trochę i w krzaczki trzeba będzie z eskortą chodzić... To co, Amaro, przejdziesz się ze mną? Razem damy sobie radę. - Tylko spacer - Powiedziała stanowczym tonem wstająca z miejsca Amara… Gabriel uniósł oczy ku nocnemu, rozgwieżdżonemu niebu. I westchnął. - Oczywiście - powiedział. - Nasz krasnolud dobrze mówi żeby się nie rozdzielać...no ale jesteście dorośli. Proponuje jednak zbytnio się nie oddalać, bądźcie przynajmniej w zasięgu krzyku, to może zdążymy przybyć na pomoc, zanim coś was zje - wtrącił Kargar znużonym tonem.
__________________ Evil never sleeps, it power naps! |
07-08-2021, 13:58 | #49 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Tym razem noc minęła spokojnie. Nic śmiałków nie zaatakowało, nic nie przeszkodziło w odpoczynku… poza zmienianiem się na warty. Można było więc odpocząć po ostatnich, ciężkich wydarzeniach. Paladyn obudził się w namiocie… obejmując Amzę. Najwyraźniej dziewoja w nocy zmieniła miejsce, przenosząc się tuż obok niego, a Endymion nieświadomie otoczył dużym ramieniem w trakcie snu “kruszynkę”... Po śniadaniu, porannych modłach, medytacjach, i tym podobnych czynnościach, Deidre zajęła się kamieniem podarowanym przez wiedźmę. Emanował magią szkoły wywoływania, i chyba naprawdę robił to, co ona twierdziła… Nie pozostało chyba już nic innego, jak ruszyć w dalszą drogę. Dotarcie do Hluthvar zajęło im jeszcze dwie godziny… Zachodnie Ziemie Centralne Miasto Hluthvar Już z daleka widzieli wysokie mury miasta, wiele wystających ponad nie wież obronnych, a na nich katapulty. Miasto wydawało się “obwarowane”, o czym szybko przekonali się przy jednej z bram wjazdowych. - Dwa miedziaki od głowy za wjazd do miasta! Nie dotyczy dzieci - Oznajmił jeden z pół tuzina strażników. No cóż, z reguły był to tylko jeden miedziak, jeśli już jakieś miasto pobierało taką opłatę… ale nie było przecież sensu dyskutować? To tylko durny miedziak, a prawa Hluthvar ich prawami. Nikt ich nie zmuszał, żeby wjeżdżać do miasta. Do tego, w bramie wjazdowej, paliła się nad głowami wjeżdżających jakaś latarnia… na którą spoglądał co chwilę jeden ze strażników. Czyżby jakaś magia, wykrywająca zło?? - Broń zabezpieczyć węzłem pokoju w pochwie! Topory i włócznie zakryć workiem, i też zawiązać! Ktoś złapany z niezabezpieczoną bronią zapłaci karę 50 złociszy! Jeśli go nie stać, 5 dni lochu! Jeśli zostanie złapany ponownie, 20 dni lochu! - Darł mordę jeden ze strażników, rozdając rzemienie i worki. A po krótkim zlustrowaniu Paladyna, i chwili zastanowienia… - Ciebie to też dotyczy - Warknął zbrojny. - Straszne miejsce? - Szepnęła Amza. - Czarujących też to tyczy! Dwa palce obwiązać rzemieniem! Zakaz używania magii w mieście! - Kolejny strażnik zwrócił uwagę na Deidre… i przede wszystkim jej rogi. I dosyć długo kilku z nich wpatrywało się w latarnię, nic się jednak nie wydarzyło. - Tygrys na łańcuch, kaganiec na pysk! Albo nie wchodzicie! - Kolejne słowa zostały skierowane do Druida i Geriego. Cyrk na kółkach.... - Konie możecie odstawić w stajniach Trista. Nie jeździć na nich bocznymi ulicami, za ciasne są! Nocleg albo w świątyni, albo w karczmie! - Grupka awanturników otrzymała jeszcze wytyczne na odchodne, i przeszli przez bramę... ~ Miasto było stworzone na planie okręgu. W jego centrum znajdował się wielki plac, na którym obecnie znajdowała się masa straganów, z przeróżnymi towarami. Można tu było kupić naprawdę wiele różnorodnych rzeczy… również jakieś ciepłe jadło. Towarzystwo zauważyło również Świątynię Helma zwaną "Dom Strażnika", z wyglądu będącą jednak bardziej jakąś warownią o wysokich murach i wieżach… była i wielka, trzypiętrowa karczma "Pilnujące Oko". A wielu miejscowych, kręcących się po ulicach, było bardzo brudnych… nawet dzieci. Zupełnie jakby kopali w ziemi? I najwyraźniej nikomu z tutejszych nie przeszkadzał taki wygląd co drugiego, co trzeciego z nich. Patrol straży miejskiej maszerował ulicą w liczbie 10. A przewodził im typek, wyglądający chyba na Kapłana… - Straszne miejsce - Mruknęła Amza. Brakowało również na ulicach typowego miasta jakiś żebraków, brakowało… "krzywych mord" drobnych rzezimieszków obserwujących osoby podążające ulicami, brakowało… panienek lekkich obyczajów. Może jednak była nie ta pora dnia? Wszak nawet nie było jeszcze południa. - To co robimy? - Powiedziała Mniszka, a parę osób jakoś tak zerknęło na Paladyna... *** Komentarze za chwilę...
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
08-08-2021, 12:17 | #50 |
Reputacja: 1 | Jakimś cudem, Gabriel nie został pożarty przez trolle ani przez strachuny, co, oczywiście, było dobrą wieścią – kolejny wypadek na szlaku byłby ostatnim, czego potrzebowali, szczególnie po tragicznym incydencie w zajeździe. Koniec końców, Bharrig nie żałował, że karczma została spalona – zakładał, że opuszczony zajazd przyciągałby stwory podobne lub nawet gorsze od tych, które spotkali, toteż był wdzięczny za zostawienie tego wszystkiego za sobą w zgliszczach. Ostatecznie, skończyło się na paru siniakach, paru koszmarach, które będą się ciągnąć za niektórymi członkami drużyny przez miesiące a także, być może, na paru niechcianych ciążach. Gryf niestety został zamordowany, co osłabiło drużynę, jednak miał nadzieję, że tą sprawę będą mogli rozwiązać w mieście. Albo przynajmniej wynieść z miasta coś, co pozwoli im na przywrócenie drużyny do poprzedniego stanu. - Mamy jeszcze tydzień, żeby przywrócić gryfa do życia – rzekł druid do paladyna, odliczając dzień, kiedy natychmiast odeszli z okolicy zajazdu i kolejny dzień, w którym spotkali wiedźmę. Nie miał problemów z intencjami strażników – Hluthvar było po prostu miastem, które stało w odległości zbrojnej rejzy z Darkhold i dlatego też właśnie takie, a nie inne były zwyczaje. Choć wielu z jego pobratymców kręciło nosami na takie obyczaje i przejawy szeroko pojętej "cywilizacji", to jednak druid zdawał sobie sprawę, że miasto było tak samo naturalnym wytworem, jak ule na gałęziach w lasach. W teorii, miasto powinno być względnie bezpieczne, choć nie był do końca pewien tego, czy korki na włóczniach i rzemyki na palcach były dostateczną osłoną. Wręcz przeciwnie. Wziął łańcuch i kaganiec i podszedł do tygrysa: - No, spokojnie, wiesz, że to tylko na krótki czas – rzekł do swojego zwierzęcego towarzysza. Geri był dość wytrenowany, żeby wiedzieć, że kaganiec był tymczasowy. Ostatecznie, jeśli by miało przyjść do walki, to tygrysowi zostały pazury, a łańcuch można było zawsze spuścić. Zęby nie były to jedyną bronią, jaką miał – pazury tygrysa i jego wielki rozmiar wystarczały, aby przywalić ewentualnego delikwenta wielkim cielskiem i rozdrapać gardło nieprzyjaciela. Uporawszy się z problemem straży, rzekł do swoich kompanów: - Cóż, pozostało uzupełnić zapasy, poszukać diamentu, zasięgnąć języka co do smoczycy w karczmie i... To chyba wszystko? - rzekł druid, poglądając na Amzę. Zastanawiał się, czy zostanie w Hluthvar nie będzie bezpieczniejsze dla dziewczyny. Była to jednak decyzja samej Amzy. Przechodząc przez bramę, spoglądał na dziwną lampę – do czego służyła? Tego nie wiedział, ale z drugiej strony, złych zamiarów nie mieli, toteż nie kłopotał się nią zbytnio. Hluthvar, zdawało się, było ostatnim w miarę bezpiecznym miejscem, gdzie mogli znaleźć nocleg i nie ryzykować, że zostaną zaatakowani w nocy. Droga na wschód do gór miała okazać się trudna, tego był pewien. Nawet, jeśli smok rzeczywiście opuścił swoje leże, to krasnolud nie spodziewał się, że górskie ostępy będą opuszczone. Co więcej, wieści o tym, że smoczyca nie jest w domu mogły dotrzeć już do innych uszu. Był pewien tego, że było tylko kwestią czasu, aż spotkają innych podróżników, łasych na skarb smoka i chętnych do wyeliminowania potencjalnej konkurencji. Którą przecież byli. Swoje priorytety w mieście rozłożył następująco: najpierw chciał uzupełnić zapasy, sprzedać zrabowane dobra, które zyskali podczas potyczki z ettinem, a później rozejrzeć się po okolicznych sklepach, poszukać diamentu, a wreszcie rozsiąść się w karczmie i popytać o smoku, o ruchach Zhentarim i Darkhold i o innych wieściach wartych dowiedzenia się.
__________________ Evil never sleeps, it power naps! |