Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-11-2009, 22:30   #641
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Ofiary. Ofiary, to słowo niczym krasnoludki młot tłukło się po głowie oszołomionej teleportem Lilli. Kogo oni przywrócili do władzy? Komu oddali rządy w kniei? I to najważniejsze: ile osób przez to poniesie śmierć?
Nie można było teraz znaleźć odpowiedzi na te pytania, czując ogromny cień na sercu paladynka wzięła się za sprawy, na które mogła mieć wpływ tu i teraz. Z zaciśniętymi zębami wzięła się do pomocy Silli, a raczej do schodzenia jej z drogi i poprawiania tego, co zaniedbała. W swym dziwnym szale omijała wiele miejsc, byle szybciej, byle dalej. Pucowanie kątów i szpar między deskami zostało na sporych barkach Kalvarówny. Skończyła późno w nocy i zadowoleniem rozejrzała się po chacie, pałac to może nie był, ale do zamieszkania się nadawał. Zresztą, większość z nich i tak nienawykła do luksusów. O, Angela też chyba nie, siedziała jak to ona smętna w kącie bawiąc się nożem. Zawsze gdy na nią patrzyła po plecach Lilli przebiegał dreszcz. O nie, ich kompanka stanowczo nie była dobra osobą. Tym razem postanowiła się jednak przełamać, potrzebowała informacji.
- Powiedz mi.. to prawo z zakazem magii, skąd ono się wzięło i kto pilnuje przestrzegania, ci strażnicy, Ostrza? – spytała prosto z mostu przysiadając się.
Wojowniczka wzruszyła tylko ramionami.
-Ostrza tylko egzekwują, pilnować muszą jakieś nałożone na miasto zaklęcia. Nikt tak na prawdę nie wie czy wyłapują wszystkie przejawy użycia kapłańskich mocy. A skąd się wzięło, to pytać uczonych w księgach, nie mnie.
- No cóż, ryzykować nie zamierzam, dziękuje za odpowiedź.


Nie kontynuowała tej rozmowy, nie było co; światy jej i Angeli były zbyt odległe. Czując straszne zmęczenie położyła się spać.


Ranek jak zwykle przyniósł pewne ukojenie. Ludzie z bezimiennej wioski nie skarżyli się na porwania, więc Elistrea'skixx nie zagrażała im, może ofiary składane były ze zwierząt?
Pokrzepiona tą myślą (nadzieją?) wzięła należne jej złoto i ruszyła w miasto. W planach miała odwiedzenie zakupienie kilku mikstur na rany i odwiedzenie biblioteki z zapisaną historią miasta. Niestety, to co w planach wyglądało całkiem prosto, już po przekroczeniu progu stało się problemem. W każdym innym mieście skierowała by swe kroki do świątyni Oghmy, albo jakiegokolwiek innego boga, którego kapłani zajmowali się archiwami. Ale tu? Pewnie w ciemnym gmaszysku zamku były jakieś pisma, wątpliwym jednak by ktoś ją tam wpuścił.
Czując się skołowaną pokręciła się trochę, by ostatecznie usiąść na bruku blisko niewielkiego ryneczku. Do tej pory nie była zaczepiana, pokaźny miecz odstraszał intruzów, a symbole bogów ukryte były pod koszulą. Lilla z pewną niechęcią przyglądała się miastu: było brudne, śmierdzące i nieładne po prostu. W niczym nie przypominało majestatycznych krasnoludzkich twierdz z rynsztokami pełnymi ekskrementów i pijaków.
- Da panienka miedziaka… - o jeden z nich podszedł właśnie i zaczął żebrać. Paladynka znała zasady, wiedziała co powinna powiedzieć; wspomóc słowem i poradą, a nie monetą, która i tak zostanie wydana na alkohol. Niestety nic z tego nie wyszło, zapach z bezzębnych ust mężczyzny był tak oszałamiający, że marzeniem było pozbyć się go jak najszybciej. Starając się wstrzymać oddech wysupłała kilka miedziaków i wcisnęła je w dłoń pijakowi.
- Niech wszyscy panienkę błogosławią! – darł się na cały ryneczek, gdy uciekała w strefę w miarę świeżego powietrza. Oddech złapała po dobrych kilkunastu metrach, kiedy stała w pobliżu jakiegoś sklepu opierając się o mur. Nad nią wisiała drewniana tabliczka z wygrawerowaną miotłą. To musiał być jeden z tych sklepów magicznych, które tak bardzo chciała odwiedzić Silia. Co prawda nic nie było widać poprzez zasłonięte ciężkimi kotarami witryny, ale Lilla zdecydowała się wejść do środka.

Zapach, który się na tam roznosił również zwalał z nóg. Był ciężki, korzenny i przypominał kadzidła ze świątyni. Zasłony nie wisiały tylko przy oknie i drzwiach, ale także w głębi oddzielając od siebie różnorakie części sklepu. Kierując się cichymi rozmowami dziewczyna kierowała się coraz bardziej w głąb, w końcu dotarła do miejsca, gdzie w otoczeniu kilku świeczek siedziała dziwna staruszka.
- Aaaa goście, zobacz mój miły jaka śliczna panienka do nas przyszła, powiedz słodziutka co może dla ciebie zrobić stara Ravela?
Osobą z którą właścicielka rozmawiała był kto, stary, gruby wyleniały kocur łypiący na Lillę podejrzliwie.
- Potrzebowałabym kilku eliksirów leczenia – rozejrzała się niepewnie; przy ścianach stały półki, na których piętrzyły się oczy, języki i zakonserwowane jaszczurki. Po raz kolejny tego dnia żołądek podjechał dziewczynie do gardła.
- Miksturki leczenia, leczenia –mamrotała starucha grzebiąc rękami wśród buteleczek stojących za ladą, co jakiś czas wybierała jedną ścierała z niej kurz i z niezadowoleniem odkładała powrotem – O jest! Pięć sztuk złota za jedną się należy, co nie kochanieńki?
- Poproszę cztery.

Paladynka ponownie wysupłała z mieszka pieniądze i położyła je na ladzie. Sklepikarka obejrzała monety dokładnie, a potem jedną nadgryzła. Dopiero, gdy upewniła się co do ich prawdziwość położyła zakurzone flakoniki na ladę.
- Cosik jeszcze kochanieńka? Może oko traszki? Zupełnie świeże, niedawno wyłupione..
- Eeee, to ja jednak podziękuje.


Nie czekając na kolejne propozycje wojowniczka zapakowała zakupy do plecaka i wycofała się ze sklepu. To miasto było straszne na swój sposób i Lilla nie mogła się doczekać chwili kiedy je opuszczą. Czując się coraz bardziej nieswoja ruszyła w kierunku „ich” domu, mając szczerą nadzieję, że nie pobłądzi i jak najszybciej wyruszą szukać Ellendila. Wszak elf powinien przebywać w ładnym miejscu, prawda?
 
Nadiana jest offline  
Stary 02-11-2009, 23:06   #642
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Najpierw stała na zewnątrz, oparta o ścianę sponiewieranej chaty i patrzyła na olbrzymi zamek. Był to widok, który zapierał dech w piersiach. Księżyc i gwiazdy odbijały się w lśniących dachach, olbrzymie mury wydawały się nieskończenie stare, lekka mgła unosząca się nad zamkiem sprawiała wrażenie oddechu budowli, jakby była jakąś skamieniałą istotą, bytem, który może ożyć. Prawdziwym bogiem tego miasta bez bogów. Widok, który uświadamiał ogrom świata i jego zagadek i fakt, że ją, Elizabethę z Talgi porwał wir wydarzeń, którego nie dało się do końca ogarnąć rozumem, a co dopiero nad nim zapanować.
Z trudem oderwała wzrok od Cienistej Twierdzy i wróciła do środka.

- Przepraszam was wszystkich za te słowa w obozowisku lykantropów. – powiedziała od razu, w progu - Źle, że ujęłam to w ten sposób. Nie chciałam nikogo obrazić, ani sprawić przykrości, tylko … przedstawić sprawę jasno … No, ale teraz to już przeszłość… Obiecuję, bardziej zważać na to, co mówię. Przynajmniej do was. – uśmiechnęła się lekko.
- I dziękuję Alex. I w ogóle wszystkim.

Potem obejrzała leżące na stercie przedmioty. Oddzieliła rzeczy wymagające naprawy. Cieszyła ją myśl o pracy w warsztacie.
- Ponaprawiam wszystko z przyjemnością. Skoro świt pójdę wynająć … kowadło. – zaczerwieniła się przy tych słowach lekko, bo przecież nie minęła godzina od chwili, kiedy wykrzykiwała do Aerandira pełne bólu półprawdy - Potem wrócę i byłabym wdzięczna jakby ktoś pomógł mi to przenieść. Z resztą sobie poradzę. Żadnego z tych magicznych przedmiotów nie potrzebuję. To znaczy własnej broni nie wymienię, a kolczugi dla mnie się nie nadają.

Zostawiła swoje rzeczy i wyszła z chaty jak tylko Angela przekazała im podstawowe informacje o mieście. Przede wszystkim musiała jeszcze dziś zobaczyć morze. Gnała ją niecierpliwość. Wiedząc, że gdzieś tam jest bezkresna woda, niezwykły żywioł, którego nawet nie umiała sobie do końca wyobrazić, zamiast spać przewracałaby się tylko z boku na bok.
Nawet nocą, w tej biednej dzielnicy odczuwała ogrom miasta. Prawie wszystkie budynki były drewniane i zniszczone, ale tworzyły ciasną, zwartą zabudowę. Mur miejski miał kilkanaście metrów wysokości! Ulice rozświetlały latarnie. W porównaniu z Midd, jedynym miastem, jakie dotąd widziała, Tsurlagol było ... Właściwie to nie było żadnego porównania, niby obydwa miasta, ale mysz i koń też niby tak samo, mieszkają w stajni i żywią się zbożem, a czyż dwoje zwierząt może różnić się bardziej? Oczywiście, że tak, odpowiedział na tę nędzną metaforę głos Jensa w jej głowie. Zaśmiała się w głośno.
Zamiast iść, skakała. Miasta się zmieniały, na szczęście w niej, nie wszystko. Brudna woda chlupotała pod butami.

Przechadzka nocą po biednej dzielnicy nie była mądra. Drobna, kobieca sylwetka podrygująca na środku uliczki w parszywej okolicy. Rudowłosa dziewczyna kusiła los zapewne z premedytacją. Wydarzenia w świątyni i sprawa życzeń nadal powodowały w niej euforię. A do tego dochodził smutek. Poteleportacyjny. Roześmiała się znowu, z tego nowego słowa. Było lepsze od szukania prawdziwych przyczyn dziwnego żalu. Miała ochotę na bójkę na pięści. Utytłana w błocie i nieczystościach, z podbitym okiem albo dwoma na pewno dałaby radę zasnąć. Ale pech to pech. Do peryferii portu, bezbłędnie kierując się słuchem, doszła bez przygód.

Kamienne nabrzeże przed naporem spienionych fal dodatkowo osłaniały drewniane pale. Widziała w oddali słabe cienie wysokich masztów, oświetlane przez gwiazdy i światło wysuniętej w ciemność latarni morskiej. Ale samo morze było jedynie czarna plamą, musiała wrócić tu w dzień. Z pobliskiej karczmy dobiegał śpiew pijanych marynarzy. Zapragnęła wtopić się w gwar takiego miejsca, ale zamiast tego dorośle i odpowiedzialnie wróciła do chaty. Musiała wstać jak najwcześniej, żeby zacząć załatwiać wszystkie sprawy. Łatwo odnalazła zawłaszczony budynek.

Łóżek było za mało, więc rozłożyła się na podłodze. Zasnęła jak tylko zdjęła buty.

***

Spała mocno. Może ze cztery godziny. Obudziła się nagle i wiedziała, że już nie zaśnie. Ale nie czuła się zmęczona. Zgarnęła wszystkie swoje rzeczy. Zawsze czujna Angela spojrzała na nią przytomnym wzrokiem.
- Gdzie mam szukać kowala?
Dziewczyna pokazała Elizabethcie kierunek.

Dwa razy się zgubiła. Raz miała głupie wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Ale w końcu, podpytując przechodniów trafiła do dzielnicy pełnej rzemieślniczych warsztatów.
Szukała. Blisko dwie godziny zaglądała do różnych, zazwyczaj witana całkiem grzecznym, czym mogę służyć. Wiele się zmieniło się od jej pobytu w Midd. Była brudna i niewyspana a i tak wyglądała na porządnego klienta, nie dzieciucha ze wsi. Ale w końcu gdy w progu dużego warsztatu otarła się o wyperfumowane towarzystwo, które nawet nie podniosło na nią wzroku, dotarło do niej, że przed negocjacjami finansowymi powinna trochę zadbać o swój wygląd.
Odnalazła łaźnię.
Skorzystała ze wspólnej sali dla kobiet, gdzie myły się pojedynczo i w wieloosobowych baliach. Rozdziawiła zresztą buzię na ich widok, było coś oszałamiającego w misce wielkości przeciętnej chłopskiej izby i pożałowała od razu, że zapłaciła za pojedynczą. Z przyjemnością słuchała kobiecych rozmów, obracających się wokół mężowskich warsztatów, dzieci i kuchni. Szum łaźni był jeszcze lepszy od szumu morza. Aż na chwilę przysnęła w ciepłej wodzie.

Warsztat, który postanowiła wynająć, murowany, z czerwonej cegły, z niewielkim podwórzem otoczonym niską podmurówką, spodobał się jej od razu. Po pierwsze nad jego wejściem nie wisiał żaden wymyślny szyld, już miała wrażenie, że kto nie nazwie warsztatu Złotą podkową albo Potężnym kowadłem, ten nie dostaje tu pozwolenia na jego otwarcie. Te burdelowe miana drażniły ją jakoś. Po drugie, był dobrze wyposażony. Nie wszystko było nowe i wielkie, ale piec i podwieszany miech robiły wrażenie, prawie jak te, które widziała w krasnoludzkich twierdzach. Po trzecie i najważniejsze spodobał jej się kowal. Kiedy weszła na podwórko, oglądał właśnie łapę kudłatego brytana. Klient, właściciel psa, straszy jegomość z monoklem w oku, pykał spokojnie fajkę na ławeczce pod ścianą. Widać kowal robił i za zwierzęcego felczera, a Elizabethcie spodobało się to połączenie zawodów typowe raczej dla biednej wsi, niekoniecznie dla miasta. Choć jej tatko zwierzakami się nie zajmował. W Taldze była to działka starego Jaspersa.
No i kowal łypnął na nią znad łapy i się szeroko uśmiechnął. A uśmiech miał ładny.
- Podkuwanie? –zapytała.
- Tylne łapy – odpowiedział. Nić porozumienia została nawiązana.

Poczekała aż skończy „podkuwać”. Brytan z panem odeszli a kowal wyciągnął do niej dłoń. Podała trochę zdziwiona. Trzymał jej rękę w swoich i oglądał ją dokładnie.
- W czym mogę pomóc? – Zapytał w końcu.
- Chciałam wynająć miejsce do pracy – odpowiedziała. – Widzę dwa kowadła, a ty jesteś jeden. Jedno miejsce ci się marnuje. Mam trochę żelastwa do ponaprawiania i chciałam wykuć ostrze. Do glewii. Na dziesięć dni. Ten wynajem. Nie będę przeszkadzać. Zajmę się swoją robotą.
Roześmiał się. Nie uwierzył.
- Dziewczyno, przecież ty młota nie uniesiesz!
- Nie każdy – przyznała. – Wynajmiesz mi, czy nie?! – zapytała trochę zła, ale zaraz się pohamowała – Przecież, to nie twój problem, jeśli niczego nie wykuję.
- Kowadło, młoda panno, mogę ci wynająć za srebrnika dziennie, ale do tego i pewnie narzędzia dochodzą, o rudzie nie mówiąc. Ale niech stracę, dwa srebrniki, jeśli faktycznie coś umiesz. – był zaciekawiony, ale i nieufny. Jego wzrok znowu prześlizgnął się po jej sylwetce.
- To dobra cena – uśmiechnęła się – Zwłaszcza, jeśli pozwolisz mi nocować w warsztacie? Nie chcę marnować czasu, na łażenie od domu tutaj.
- W warsztacie? Toż to tu miejsca nie ma. Ale jak chcesz. – zastanawiał się przez chwilę - Ciepło jest, siennik można przytargać. Ale jak coś ukraść postanowisz, to znajdę i pożałujesz! - nie żartował. Ale budził zaufanie nawet jak jej tak jakby groził.
- Daleko nie będziesz musiał szukać - roześmiała się – Przy kowadle... Albo na sienniku. - dodała ciszej kiwając głową z poważną miną, jak często, gdy mówiła głupoty. To przez to, że kowal naprawdę jej się podobał. Miał szerokie plecy i umięśnione ramiona, twarz dużego chłopca i przyjemny głos. Pewnie skończył trzydziestkę. Teraz ona wyciągnęła do niego rękę.
Dziękuję. Nie pożałujesz. Pójdę tylko po rzeczy i za godzinę biorę się do pracy.
- Nie mogę się doczekać, aż zobaczę taką ładną, młodą dziewczynę pracującą przy metalu. W życiu cudów takich nie widziałem!
Roześmiał się. Głośno i szczerze. Umowa została zawarta.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 03-11-2009 o 10:48. Powód: wygląd miasta
Hellian jest offline  
Stary 03-11-2009, 03:00   #643
 
Oktawius's Avatar
 
Reputacja: 1 Oktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłośćOktawius ma wspaniałą przyszłość
Siedząc sobie spokojnie pod ścianą, Gabriel obserwował całe to zamieszanie, wywołanie ich wygraną i przybyciem bogini małpopodobnych. Cieszyli się jak dzieci, z tego że odzyskali wcześniejszą "wolną wolę". Jeżeli oczywiście zdawali sobie w ogóle sprawę, że coś takiego istnieje. Uśmiechnął się sam do siebie, widząc jak bardzo naiwnym i prosym plemieniem byli. Ale może to lepsze niż rozmyślanie nad każdym krokiem i ponoszenie za niego odpowiedzialności? Taaa, sumienie czasem potrafi człowieka dobić. Całe szczęście, że umysł Gabriela nie był jeszcze za bardzo zbrukany.

Po krótkiej chwili, podszedł do niego Albert. Sam wyglądał na zmęczonego i wyczerpanego, ale bardziej mentalnie niż fizycznie. Moc nadesłana mu przez jego boga, musi być naprawdę ciężkim brzemienim, a używanie jej najwyraźniej, niczym wymachiwanie mieczem, też jest wyczerpujące. Gabriel na szczęście nie znał tego rodzaju zmęczenia.
Bez słowa kapłan zajął się jego ranami. A raczej jedną i to konkretną. Z idealną precyzją po chwili odciął grot od strzały i wyciągnął pocisk. Ból jaki odczuwał przy tej czynności... oj ciężko było trzymać zęby zaciśnięte. Krzyk zebrał mu się w gardle, ale czy to ze zmęczenia czy z obawy żeby nie wyjść na słabego przed Albertem, zaraz w owym gardle został stłumiony.
Gdy Kapłan w końcu pozbawił jego ramienia i tarczy i bełtu, odetchnął z ulga. Obdarzył "lekarza" ciepłym uśmiechem.
-Dzięki Ci- Uścisnął jego dłoń
-Mam nadzieję, że nudno nie będzie. - Wstał opierając się na prawej ręce. Razem podeszli do rannego Lorda. W międzyczasie Gabriel zastanowił się nad tym, jak zachowywał się wilkołak podczas walki. Teraz powróciły wspomnienia o tym człowiek w ciągu kilku chwil zamienił się w bestię. Niezapomniany widok, trochę straszny.. ale w końcu Lord był po ich stronie. Można mu więc to było wybaczyć. Blondyn, choć ciekaw, nie mógł teraz nawet wypytywać o jego przemianę. Likantrop był nieprzytomny. Zresztą nawet gdyby było inaczej, chyba też nie czułby się pewnie rozpoczynając taka rozmowę, no i może zaczepianie wyczerpanego sprzymierzeńca, też nie koniecznie jest wskazane.

Potem nagle zawirowało, trzasnęło, prasło i po chwili czuł już zamiast zapachu lasu i krwi, smród starego domu. Podobny zapach był pamiętał z opuszczonej chaty, w lesie nieopodal Talgi, ale tutaj śmierdziało jeszcze rybami. Co za dno...
Choć w sumie jak się zastanowić lepsze to niż nic. Po za tym Gabriel nie był jeszcze przyzwyczajony do tych dziwacznych, nagłych podróży i gdy tylko dosięgnęli celu, nogi pod nim stały się miękkie: Czy chciał, czy nie chciał, klapnął sobie na ubitej polepie, która stanowiła podłogę w tym miejscu. Rozejrzał się bacznie po pomieszczeniu, westchnął i spróbował wstać. Niefortunnie oparł się na lewej dłoni. Jęknął z bólu, ale zacisnął zęby i podniósł dupę z ziemi.

W oczy zdecydowanie rzucały się pozostałości po elfach, nic więc dziwnego, ze zwrócił na nie uwagę. Broń i zbroje leżały zwalone w bezładnym stosie na środku chaty. Obejrzał każdą część dokładnie, ale wtedy Sillia powiedziała, że częśc z tych rzeczy jest magiczna, a ona dopiero jutro da je rade wszystkie zidentyfikować. Lepiej było poczekać niż chwytać za pierwszą lepszą.
Wziął tedy swój plecak i położył na jednym z łóżek, rozpakowując go, sprawdzał czego mu brakuje. W sumie wszystko było, ale ubranie podniszczone, zapasów jedzenia też niewiele. Należało zdecydowanie uzupełnić ekwipunek.
Podeszła do niego Alexandra. Zaproponowała mu wzięcie pod opiekę kuszy, z twierdzy krasnoludzkiej. Co prawda Gabriel nie był specjalistą w używaniu kuszy, ale odmówić nie potrafił. Podziękował, uśmiechnął się i obejrzał prezent. Po chwili odłożył go obok reszty swoich rzeczy.

~I co teraz? W sumie zero planów. Już tak trochę późno na zakupy, a z drugiej strony dzień jeszcze się nie skończył...~ Siedząc tak i rozmyślając, wpadł w końcu na genialny pomysł, gdy do jego uszu dobiegł, w sumie monolog raczej, niż dialog Silli z Jensem. Głupio było się tak przysłuchiwać, ale trudno było tego nie usłyszeć. Wkońcu głosy ucichły, a z pokoju wyszła Sill. Z trochę zdezorientowaną miną Gabriel spoglądał na nią, lecz ona nie zwróciła na niego uwagi i wyszła z chaty. Przez chwilę Jens jeszcze siedział wpatrzony takim niezdecydowanym wzorkiem w zamknięte za czarodziejką drzwi, a potem wstał i rzucił swoje manatki w kąt, opuścił izbę i chatę. Po drodze tylko zauważył, że Gabriel przygląda się to Silii, to jemu ze zdawać by się mogło, skwapliwą nieco miną.
- Idę się napić – rzucił w stronę wojownika, jakby potrzeba było jeszcze tłumaczyć cokolwiek. Po chwili zastanowienia dodał – Idziesz?
Tylko na to czekał. Uśmiechnął się na tą propzycję. Oj dawno Blondyn nie pił, a towarzystwo dla Jensa też się przyda.
- Nie musisz pytać dwa razy- odpowiedział i podniósł dupę z łóżka. Poklepał go tylko po ramieniu. Wyjął część pieniędzy, resztę schował do plecaka.
-Jak się bawić, to do upadłego- Wyszli obydwoje z domku i ruszyli w stronę... którąś tam, szukając karczmy, czy innego miejsca gdzie napić się, nie koniecznie w spokoju, będzie można.
Miasto nocą wydawało się opustoszałe i nieprzyjazne. Jeszcze bardziej niż Midd. Nie znali kierunków, ani okolicy. Ale przecież gospody były we wszystkich miejscach gdzie tłumnie przybywali ludzie. Kierowanie się więc za drażniącym nos, smrodem ryb musiało doprowadzić do portu. Bramy Dalekiego Wschodu rzeczywiście okazały się żywsze gdy zapuścili się w same ich trzewia. Zapach unoszący się tu, był mdły i płuca obu przybyłych z lasu chłopaków wolno przyzwyczajały się do nowego powietrza, które zdawało się z początku kleić w gardle i samo prosić o przepłukanie czymś mocniejszym. Nocne córy Tsurlagol powyłaziły z ukryć na widok zdrowo wyglądających Talgan. Blade dłonie wyciągnęły się w ich stronę w geście błagania o zapomogę, lub kuszenia obietnicą taniej niczym lokalne sikacze, rozkoszy. Gdyby nie mrok, można by było głowę dać sobie uciąć, że parę z nich należało do dziewczynek nie mogących mieć więcej jak trzynaście lat. Parę chciwych spojrzeń zawiesiło na nich przelotne spojrzenia...
Nie musieli jednak długo szukać celu tej krótkiej podróży. Tawerna o wdzięcznej sentymentalnej nazwie Kurwi Kwiat zapraszała szerokim dębowym szyldem z wypaloną na nim podobizną pokaźnego statku. Gdzieś w dali za następną uliczką pobrzękiwały dzwonki przycumowanych statków. Głos morza jednak musiał ustąpić głodowi alkoholu.
Cel podróżników został osiągnięty. Drzwi do karczmy kusiły zapachem piwa i .. wymiotów? No jednak opowiastki o takiego rodzaju przybydkach były prawdą. Weszli do środka, a ich oczom ukazał się widok pełen pijackich mord, brzydkich karczemnych pań, grubego i łysego karczmarza i masy różnych i dziwnych ozdób na ścianach.
Znaleźli dla siebie stolik, gdzieś na uboczu. Wykrzywiony blat, był lekko zalany, ale łatwo dało się z tym uporać. Gabriel trochę niepewnie zajął jedno z miejsc, rozglądając się po otoczeniu. Nie zauważył żadnego innego "obywatela" podobnych mu rozmiarów, więc noc raczej będzie spokojna. Do czasu...
Po chwili do ich stolika zawitała jedna z "kelnerek" i zaoferowała swoje usługi. Tzn, zamówienie chciała przyjąć. Jens, jeszcze nie był skory do gadki, więc zajął się tym blondyn.
- Dzban dobrego piwa i jakieś mięsiwo ciepłe dla zagryzienia. - Gabriel uśmiechnął się, a dziewczyna "zwiewnie" odwróciła się, na pożegnanie obdarzając ich uśmiechem.
-Noooo.... Jens. Jak się czujesz? - Tak dosyć nie pewnie zaczął rozmowę. Przeważnie nie rozmawiali ze sobą, wsumie to prawie nigdy, ale teraz można wszystko nadrobić
- [/i]A dla mnie...[/i] - Jens przez chwilę się wahał... - to samo co piją tamci – wskazał ruchem głowy czwórkę marynarzy krzyczących jeden przez drugiego opowieści nad antałkiem jakiegoś znakomitego zapewne sądząc, po ich przepitych głosach, trunku.
- Wybacz Gabriel... ale naprawdę nie chcę teraz gadać. A już na pewno nie o sobie. Chcę się po prostu spić do nieprzytomności... - rzekł trochę ponuro, ale nagle zaśmiał się tylko nieznacznie wymuszenie - ale chętnie posłucham w międzyczasie co sądzisz o tej naszej wyprawie.
Gabriel sądził że ten dzban piwa to będzie na ich dwóch, ale chyba Jens nie zamierza stąd wyjść o własnych siłach. Uśmiechnął się lekko na samą myśl o tym. "Oj będzie ciężko".
Marynarze o których mówił Jens, pewnie piją coś, co jeden kufel zgasił by młodego wojownika, ale jak się bawić to na całego.
Nie zdziwiło Blondyna to, że łowczy nie chce mówić o swoich problemach, a przynajmniej nie teraz.
-Wasza wyprawa... W sumie już nasza- przez chwile się zastanowił, szukając odpowiednich słów - no sam nie wiem. Dużo dziwnych rzeczy się dzieje. Do tej pory pewnych nie potrafię sobie wyjaśnić. Zmieniliście się. Wszyscy. Co prawda nie biegał z wami, jak gówniarz byłem, ale... No każdy teraz jest inny - Trochę Gabriel zakręcił się. Nie lubił mówić o innych, nie chciał nikogo urazić.
- Nawet Ty sam się zmieniłeś. A ja właśnie po to przybyłem za wami. Dla zmiany. Nudno jest życie strażnika wioski...
- Zmiany...
- Jens kiwnął głową – Tak. Chyba wcześnie o tym w ten sposób nie myślałem – Na stole wylądowały zamówione rzeczy, a kelnerka o pulchnym tyłeczku zgarnęła należność. Jens napełnił zawartością antałka oba brudne kubki
- To na początek – powiedział wręczając wojownikowi jeden z nich – jak nie wystarczy to doprawimy piwem – dokończył jakby oznajmiał idealny niemal plan i wzniósł lekko kubek uderzając nim o drugi znajdujący się w dłoni towarzysza – Twoje zdrowie Gabriel.
Smak był obrzydliwy. Słabszy od spirytusu, którym częstowały ich krasnoludy, ale przez marny dobór słodkawo, kwaśnych przypraw sprawiał, że alkohol pozostawiał swój smak w buzi na długo po przełknięciu. Ponoć nazywali to grogiem.
-Zdrowie Twoje, w gardło moje! - No to chluś. Toast przyjęty, a trunek wlał się w gardło. Chyba jednak za szybko. Automatycznie Gabriel zaczął kaszleć i mało brakowało zwrócił by to co wypił. Twarz przybrała kolor purpurowy, potem zielony, a na końcu się uspokoiła. Pokaszlał jeszcze trochę, a że głos miał donośny, zwrócił uwagę paru osób siedzących nie opodal. Również tych marynarzy.
-Cholera... khe khe, jak można takie gówno pić? To chyba tylko przechodzi przez totalnie zjarane gardło - Ledwo wykaszlał to z siebie, szybko nalewając sobie piwa i wypijając praktycznie cały kufel na raz. Trzeba zabić jakoś ten paskudny smak
- No. Więc wracając... ekh... - myśliwy zakrył rękawem usta i przez chwilę ciężko pracował nad odruchami wymiotnymi – Zmiany, jak tak na nie teraz patrzę, to z żadnej się nie cieszę. Aldym zginął... a my brniemy gdzieś do przodu za tymi świeczkami, jak jakieś ćmy... Na początku miało to sens... Eh... Napijmy się jeszcze.
Kubki ponownie stuknęły. Za drugim razem już nie było tak źle. Znieczulone kubki smakowe dały za wygraną.
- Tak sobie myślę, że najchętniej to bym to wszystko zostawił w diabły i wrócił, ale tak jak mówisz. Zaszły zmiany. Zdaje się, że nieodwracalne. Talga się teraz wydaje takim śmiesznym zadupiem w tym wielkim świecie... Jeszcze po jednym!
- I oby na tym się nie skończyło! - Przyjął wyzwanie i wypił kolejnego brudzia. Smak dalej pozostał w gardle, ale już tak bardzo nie ingerował w wyrzucanie zawartości żołądka.
- Wiesz... bo to jest tak. Się jedzie gdzieś, to i wrócić się chce. Ale po co wracać, skoro reszty się nie zobaczyło? Tyle przed nami, tak nie wiele w sumie zostawiliśmy gdzieś tam z tyłu - mimo wolnie odwrócił się za siebie, gdzie siedziało kilku zakapiorów. Gabriel uśmiechnął się do nich, co raczej nie przyjęło się z uznaniem. Wzrok Blondyna wrócił na stolik.
- Nie odwracaj się plecami od problemów! Tak mi starszy mówił, ale czy to prawda. Ehhh. Nie wiem po co ja tu jestem. Może następny kubeczek nam to wyjaśni co ?

Rozmowa trochę się rozluźniła. Poprzez tematy ich dotychczasowych osiągnięć, których Gabreil był dość ciekaw, zeszła wkrótce na sprawy egzystencjalne i być może Jens wyrzuciłby by w końcu z dobrze się już kołyszącej głowy bóle tego świata gdyby jeden z mocno pijanych dryblasów siedzących za Gabrielem, kierowany urazą sprzed godziny wstał nagle i pustą flaszką zamachnął się na wojownika. Ciśnięty przez Jensa dzban po piwie ubiegł jego zamiary roztrzaskując się na brudnej głowie ozdobionej resztkami rudych włosów. Dryblas upadł na podłogę z hukiem, któremu towarzyszyła wyłącznie cisza. Cisza przed burzą. Trzech jego koleżków o zakazanych gębach zakapiorów podniosło się jednocześnie chwytając za pierwsze lepsze przedmioty. Stary trubadur wznowił rzępolenie, parę kobiet krzyknęło, poleciały pierwsze flaszki. Burdy wszystkim brakowało.
Jest taboret? Jest imprezka!
Gabriel na początku trochę zmulonym wzrokiem obejrzał się za siebie, ale widząc idących w jego stronę paru oprychów z czym tam mają pod ręką, wstał szybko i chwycił taboret będący nie odłącznym elementem burd karczemnych. Wziął go w dwie ręce i jak to bywa przez alkohol, zapomniał o bólu w ręce. Szybko runął na pierwszego lepszego i wymierzył mu sprawiedliwość siarczystym ciosem prosto w brzuch. Ten zgiął się i postanowił wyrzucić wszelkie smutki i jedzenie. Zwymiotował wprost przed siebie, a potem w to upadł.
Jednak broń Gabriela uległa rozpadowi na czynniki pierwsze, ale Blondyn długo nie czekał i rzucił się, korzystając ze swojej masy na następnego trutnia. Ten jednak, jakimś cudem uchylił się od ponad 100 kilowej masy i popchnął Gabriela na stolik marynarzy.
Upadek był dokuczliwy, ale fortunnie pod ręką znalazła się butelka jeszcze z jakimś płynem w środku. Szkoda marnować trunku, więc zanim się zebrał, łyknął sobie "na odwagę".
Bywalcy statków jednak nie respektowali jego gościnności i pomogli mu, wypychając go z ich stoliku, wprost na jednego z pozostałych oprychów.
Trzeba to było oddać Gabrielowi. Wielki był chłop i umiał się tłuc. Szybko stał się celem paru co gorliwszych marynarzy. Myśliwy na to nie mógł pozwolić. Wszedł chwiejnie na stół i nieco pokracznie utrzymując na nim równowagę, zeskoczył na najbliższego przeciwnika przewracając go na kolana. Silny kopniak przyozdobił brudnożółtą bluzkę biuściastej matronę stojącej nieco dalej w dwa okrwawione siekacze. Złapał flaszkę od przelatującego obok Gabriela i również z niej pociągnął. Jakiś grubas w szarym fartuchu mignął mu przez mglistym spojrzeniem, a potem była jego pięść wbijająca się w żołądek myśliwego. Bez skrupułów, wyrzygał wypity grog czym zapewnił sobie chwilowy immunitet. Nie zamierzał z niego długo korzystać. Mosiężny kandelabr, aż prosił się o trzaskanie w głowy.
Jak to mówił... w sumie nie wie kto to mówił, ale fajnie mówił, więc przypomniało się dla Gabriela. No to ten ktoś powiedział tak że... no ten... "Cholera... zapomniałem" zreflektował się Blondyn, a cios wymierzony od marynarza, lecący prosto w jego policzek, wcale mu w przypominaniu nie pomagał.
Gabriel zakręcił się w koło widząc jak Jens leci w tym momencie.
- Wooooooow, też tak chcę - Ale niestety nie zobaczył dalszej części lotu, bo obrócił się już o pełne 360 stopni. Chcąc czy może przypadkiem, zacisnął pięść i jakoś tak na odlew trafił owego marynarza gdzieś tam w głowę. Ten zakręcił się i padł na stolik, rozlewając co popadnie.
Gabriel omotał wzrokiem szukając kolejnego przeciwnika, ale zobaczył tylko łowczego, najwyraźniej już wylądował. Podszedł do niego i przytulił jak brata, w dość niedźwiedzi uścisk.
- Wszystko będzie dooooobrze malutki - Po czym dał buziaka w czółko i rzucił się na następnego jakiegoś pijaczka. A CO !


Słabo pamiętał powrót. Tylko jak szli podpierając się wzajemnie o siebie jak starzy bywalcy portowych knajp. Obici, pijani i śmiejący się niemal do łez. Chyba też próbowali śpiewać jakąś starą talgijską piosenkę, przy której ich ojcowie pili w gospodzie Andersonów, ale nie bardzo im wychodziło zgranie głosu i w tym samym czasie śpiewali różne fragmenty. Potem były już tylko drzwi domku i gleba na deski.

W świetlisty dzień .... coś tam rośnieeeeeee
bawimy się cały dzień!
Coś tam coś tam coś tam
A potem pójdziemy w cień!
Zaaaaaaaabiorę caaaaałe słońce
Zabiorę je o tam.
Coś tam coś tam.
Siala sialala


Mniej więcej tyle tekstu pamiętał Gabriel. Zresztą w tym momencie nie wiele pamiętał. Kojarzył tylko jedno. Wielkiego, dokuczającego siniaka, gdzieś na brzuchu. Zresztą. Kogo to teraz obchodzi?
Jakoś trafili do domu, a jedyne co byli w stanie zrobić to...
- Dzieeeeń Dooooo bryyyy - Po czym Gabriel runął na wznak gdzieś nie opodal łóżka. Sprawdzał jakość podłogi.

Poranek... BOGOWIE! Za jakie grzechy?!
Nie opisany ból w ręku, zbite pięści, siniaki i na twarzy jak i na brzuchu. BÓL! Tętnił w głowie Blondyna.
-O jaaa..- Wyjęczał z siebie. Każdy, nawet najmniejszy szmer, słyszał w swojej głowie 30 razy głośniej. Pierwszy raz w życiu miał kaca.
Schował twarz w dłoniach i teraz dopiero poczuł zakrzepniętą krew. Dotknął swojego łuku brwiowego i tylko syknął.
-Co się wczoraj działo?- Starał sobie przypomnieć wszystkie zajścia z poprzedniego wieczoru. Bezsensownie. Pamiętał tyle że usiedli i napili się tego obrzydliwego grogu.
Nieludzkie. Wstał... Jakoś. Oparł się o wszystko co można było tylko wykorzystać do podparcia się i sięgnął po bukłak z wodą. Wypił cały od razu. Troszkę lepiej, jednak dalej dziwnie suszyło go.
Rozejrzał się, ale Jensa nie mógł nigdzie dostrzec. W sumie nawet nie pamiętał powrotu z nim... Może został w knajpie? No nie możliwe raczej.
Znalazł gdzieś kolejny bukłak z boskim trunkiem i uścisnął go jak kochankę. Szybko się z nim nie rozstanie.

Tego sameg dnia każda zbroja i miecz, a nawet jeden amulet został zidentyfikowany przez Sillię. Opisała funkcje, zalety, a Gabrielowi od razu spodobał się jeden konkretny sejmitar. Okazało się, że dla Jensa również. Zmierzyli się wzrokiem, wymienili argumentami i finalnie, łowczy przegrał walkę w starej jak świat zabawie w papier, kamień, nożyce.

Wojownik chwycił nowy oręż i wykonał nim kilka zamachów. Jednak jego głowie to bardzo przeszkadzało. Nie mógł machać tym tak na lewo i na prawo teraz. Ale musiał przyznać że, o wiele lepiej leżał w dłoni niż jego krótki miecz i łatwiej się nim manewrowało, pewnie dlatego że był węższy, od od tamtej broni. Na dodatek był dłuższy o jakieś 30 cm. Zadowolony Gabriel doszedł d wniosku, że wygląda teraz o wiele lepiej, nie jak z wykałaczką przy pasie, lecz jak z większą wykałaczką przy pasie. Oj marzyła mu się prawdziwa broń: Duża, odpowiednia do jego rozmiarów. Widział kiedyś miecz półtoraręczny. ~Oj to jest cudeńko.~ pomyslał ~I jak machniesz, to siłę ma, a i tarczę nosić możesz przy tym. Lecz z drugiej strony to pewnie nie takie łatwe, trza się nauczyć tym władać. Ale od kogo? Ciężko będzie kogoś znaleźć kogoś, kto swój czas poświęci. Można też samemu próbować. Ba, nawet lepsze rozwiązanie. Tyle że cieślę trza odwiedzić, by zrobił wierną kopię z drewna. A nawet kupić normalny, żeby przyzwyczaić się do ciężaru i rozmiaru. Ale to potem, zabawimy parę dni w tym mieście, a trening w budynku, to nie najlepszy pomysł.~

Doszedł też do wniosku, że skoro i jego skórznia poszła w strzępy, to wypadałoby sie zaopatrzyć w nową zbroję. Lśniące kółeczka elfiej roboty, szeptały mu, że kryją w sobie jakąś tajemnicę.
I rzeczywiście: Silla, po dokładnym jej zbadaniu, powiedziała że ta zbroja chroni przed zwykłymi czarami. Najprostszymi. Albert również rozglądał się za pancerzem, ale nie zaprotestował, gdy Gabriel sięgał po tę niezwykłą, umagicznioną. Blondyn, zadowolony z wyboru i z tego, że nikt nie miał uwag do rzeczy które zdecydował się zabrać dla siebie, przymierzył kolczugę. Trochę uwierała w rękę z powodu rany, ale po za tym była idealna. Miał nadzieję, że kiedy wyzdrowieje wszelkie niedogodności znikną jak ręką odjął. Przyjrzał się teraz jeszcze dokładniej swojej "zdobyczy". Wiedział, że ten rodzaj zbroi wraz z przeszywnicą, tworzył naprawdę wytrzymały pancerz. Tak więc zakupy miał w zasadzie zaplanowane.
Jednak teraz nie miał zamiaru ruszyć dupy po nie. Jeszcze nie. Posiedzi trochę, a dopiero później. Po południu wybyje na miasto....

Po paru godzinach odnalazł szynkwasy których potrzebował. Nie za bardzo wdawał się w rozmowę z sprzedawcami. W ogóle cały ten gwar był aż nad to dokuczliwy. Nie dość że ledwo się poruszał, to teraz jeszcze musi zakupy nosić. A co kupił? Tak jak planował.
Nowe ubranie, podróżnicze dobrej jakości. Jakiś płaszcz przeciwdeszczowy i buty za kostkę. Lepsze spodnie i wytrzymałą, ale przewiewną koszulę. Ciepłą kamizelkę i jakiś sweter. Cholera wie, gdzie ich potem posieje.
Potem odwiedził płatnerza i tam zakupił miecz półtoraręczny. Nie znał się specjalnie na broni, ale głąbem w tej dziedzinie też nie był. Tutaj najdłużej zabawił i wymienił parę zdań z właścicielem. Dowiedział się co nieco i wybrał najzwyklejszy i niedrogi miecz. Zastanowił się jeszcze nad zakupem tarczy. Chwilę pomyślał, wydukał parę zdań i wziął
dużą stalową tarczę. Podziękował ślicznie za towar i wskazówki.
Wracając zaszedł jeszcze do cieśli i poprosił o zrobienie w miarę wiernej kopii miecza. Trochę to potrwało, ale Gabriel zapłacił troszkę więcej za prędkość wykonania. Cieśla był chyba w dobrym humorze, bo ani nie skrzywił się na prośbę, a z uśmiechem zajął się pracą. Zrobił dokładnie to o co prosił Blondyn. "Chyba starczy na początek " pomyślał młodzian. Zapłacił i wyruszył do domu.
Co jak co... ale nie lubił pożyczania, ale był zmuszony do tego i wziął nie małą kwotę od Jensa. Trochę wkurzony tym powodem wrócił do chaty, obiecując sobie że odda jak najszybciej. Na razie ma tylko parę złotych monet, ale miał nadzieję że szybko jego mieszek napęcznieje i pozbędzie się tego jedynego długu.
 
__________________
Wolę chodzić do studia niż na nie po prostu,
palić piątkę do południa niż mieć ją na kolokwium.

511409

Ostatnio edytowane przez Oktawius : 03-11-2009 o 12:17.
Oktawius jest offline  
Stary 03-11-2009, 03:25   #644
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Ludzki smród miasta. Miszka zaskomlał zagubiony i wyskoczył przez zniszczona okiennicę. Myśliwy skrzywił się wyczuwszy ostrą woń życia. Zupełnie jak w Midd. Nie minęło parę minut jak zatęsknił za Cienistą Knieją. Mimo nieprzyjemnych wspomnień z paru miejsc, generalnie czuł jeszcze w sercu dzikość tamtego miejsca. Dzikość, która odwróciła się przeciw niemu gdy postąpił zgodnie z wolą ducha lasu. Teraz proste się wydawało, że nie można zawsze żyć w zgodzie z sobą i z tymi, na których zależy... Dobrze, że chociaż Libby wydawałą się w dobrym nastroju w związku z tą zmianą. Nawet przeprosiła wszystkich co w ogóle by pewnie poprawiło mu humor, bo nie chciał, żeby dziewczyna pozostawała z boku, ale sam miał teraz dość zmartwień z czarodziejką. Obiecała, że będzie dobrze... na pewno nie mogło być.

Bez większej nadziei rzucił okiem na stos zdobytego na elfach żelastwa. Nie było tam zupełnie niczego ciekawego, jednak jak to Silia kiedyś mu wypomniała, potrzebował broni. Wziął więc jeden ze sztyletów o najszerszym możliwym ostrzu, i przerzucił parę kolczug, by dogrzebać się do leżących na samym spodzie scimitarów. Krótkie zakrzywione miecze, miały w sobie choć finezję, której brakowało prostym mieczom. Skrzywiwszy się z niesmakiem wziął jeden z nich.
Barbarzyńska broń na barbarzyńskie przygody.
Może się przydać.

Z Albertem szybko doszli do porozumienia, że warto będzie przygotować się na przyszłość i narobić trochę maści leczniczych. Kapłan boga śmierci, choć dobrze znał tajniki magii życia, nie był jej nieskończonym źródłem. Wspólnie wybrali parę roślin, mogących występować na terenach łąk podmiejskich. Jens miał poszukać ich nazajutrz, a Albert w tym czasie zdobyć resztę potrzebnych akcesoriów takich jak wosk pszczeli i moździerz. Szybkie, męskie postawienie prostej sprawy.

A potem... a potem to chciało mu się już tylko uwalić w cztery dupy i zapomnieć o tym jak się nazywa. Przez chwilę jeszcze siedział wpatrzony takim niezdecydowanym wzorkiem w zamknięte za czarodziejką drzwi, a potem wstał i zabrawszy swoje manatki, opuścił izbę i chatę. Po drodze tylko zauważył, że Gabriel przygląda się to Silii, to jemu ze zdawać by się mogło, skwapliwą nieco miną.
- Idę się napić – rzucił w stronę wojownika, jakby potrzeba było jeszcze tłumaczyć cokolwiek. Po chwili zastanowienia dodał – Idziesz?

***

Ranek był bardzo marny. Mina Jensa prezentowała wszelakiego rodzaju wyrazy cierpienia jakie są dość charakterystyczne dla uprzednio spędzanych wieczorów. Ponadto twarz miał całą ozdobioną licznymi siniakami, zadrapaniami i przyozdobioną gigantyczną opuchlizną pod lewym okiem. Ból głowy był bardziej niż znamienny co miało tą dobrą stronę, że nie dając spać łowczemu, obudził go pierwszego. Stłumione jęknięcie opuściło jego usta gdy się podnosił w przedsionku izby. Wody... dużo wody...
Niedaleko chaty, z tego co wczoraj zapamiętał, była studnia, z wiadrem i poidłem. Słabo wyszedł z domostwa i ruszył w tym kierunku.

Wspomnienia wczorajszego dnia powracały powoli. A niemal każdemu towarzyszyło głuche łupnięcie gdzieś w środku czaszki gdy wylewał na nią kolejne strugi lodowatej wody. Pijacki wieczór był dobry. Potrzebował go. Potrzebował obić parę mord i samemu oberwać. I cieszył się, że Gabriel też tam był. Tak się wyzbył niemal całej złości. Pozostało tylko wspomnienie rozmowy z Silią. Głupią czarodziejką, która nie mogła mu wybaczyć, a przecież dla niej tu jeszcze był. To jedno zdanie... „Wiesz już chyba, że mnie straciłeś”... Ciekawe kiedy w ogóle ją miał. Nic mu nie mówiła nigdy o sobie, a tylko sypiali razem.
Kolejne wiadro lunęło na głowę Jensa. Nawrót złości jednak pozostał.
A teraz twierdziła, że ją stracił. Jakby mu coś zabierała. Właściwie to nic go nie obchodziła. Była tylko fajną dupą...
Zagryzł dolną wargę do bólu. Gdyby mógł to by sobie przywalił za tą myśl... Miał nadzieję, że ją też to męczy...

Umywszy się, wrócił po swój plecak i sztylet, a następnie wyruszył za miasto nazbierać obiecanych ziół. Szedł słabo i cały czas lekko się zataczając, ale był już wystarczająco trzeźwy, by zdawać sobie ze wszystkiego sprawę. Najbardziej z bólu. W końcu i on żałował. Żałował wszystkiego. Tak jak mu Libby wtedy powiedziała w opuszczonym gnieździe. Zbieranie tych ziół było katorgą.

Potem poza unikaniem czarodziejki, która szczęśliwie gdzieś zniknęła wraz z Libby i Angelą, miał już tylko jedną rzecz do zrobienia. Gałązka Lorei. Obiecał oddać. Wyjął ten dziwny kawałek roślinki z plecaka i przyjrzał mu się uważnie. Czy to możliwe, że jego poprzednia właścicielka była... Nie. Raczej nie. Choć może? Nie miał siły przy tym pulsowaniu w czaszce się nad tym zastanawiać. Miejsce gałązki było gdzie indziej....

Na dużym skwerku oddzielającym dzielnicę portową od przedmieścia znajdował się duży skwerek. Trochę czasu minęło nim Jens go znalazł, ale wiedział, ze więcej szukać nie będzie musiał. Duch Lasu na pewno zaakceptowałby ten czyn. Myśliwy podszedł do jednego z drzewek jarzębiny i położył dłoń na korze. Zimne, pozornie martwe drzewo, tętniło wolą życia. Nikt nie zauważył jak młody chłopak wrócił do dzielnicy biedoty, a na drzewie pojawiła się dodatkowa gałąź. Wyglądała zupełnie normalnie.

Wieczorem kiedy odsypiał kaca i noc, w końcu wróciła Silia... i przysiadła się do niego. Pachniała jak Lord. Dziwnie i obco. Chciała się kochać. Chciał jej odmówić. To przecież nie o to chodziło. Nie potrafił jednak. Brakowało mu jej. Wyszli. Potem kochali się w milczeniu. Zawsze kochali się w milczeniu.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 03-11-2009, 14:26   #645
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Tsurlagol. Miasto tysięcy zapachów i tysięcy odgłosów. Ogromne, podobne i jednocześnie tak różne od Midd. Port przeładunkowy i azyl dla wielu piratów, co było tajemnicą poliszynela. Niezmierzone i nieodkryte, z wieloma tajemnicami i jeszcze większą ilością praw i zakazów. Majestatyczna twierdza na wschodzie rzucała na niego swój ogromny cień i nawet potężne miejskie mury nie były w stanie go zatrzymać. Miasto, które można było pokochać lub znienawidzić, uliczkami rzadko kto jednak chodził obojętnie. Patrole ubranych w granatowe tuniki Ostrzy przemierzały alejki, a ludzie schodzili im z drogi. Zwłaszcza nocą, kiedy nauczeni życiem mieszkańcy wręcz zapadali się pod ziemię, gdy choćby usłyszeli przedstawicieli władzy. Miasto strachu, w którym można było robić wszystko, jeśli się wiedziało od jakiej strony podejść. Stolica możliwości i dla kupców mających zbycie i wiedzących jak zarobić na przypływających do portu towarów, lub tych przyjeżdżających tu z głębi lądu. I dla rzemieślników, którzy mieli komu sprzedawać swe wyroby. I dla żołnierzy, zatrudnianych na statkach i do ochrony karawan. I w końcu dla wszystkich, których interesy nie były praworządne - tu mieli ochronę, póki przestrzegali pewnych zasad. Zabijanie było karane. I wiele innych rzeczy też. Piraci, nawet ci najbardziej zdeprawowani, trzymali się tych zasad. To był jedyny taki port w promieniu setek mil.

Otoczenie domu, w którym się znaleźli, nie było najlepsze. Uliczka była może brukowana, ale rynsztok był praktycznie zapchany i cuchnął, jak zazwyczaj to jest w takich miastach. Sama dzielnica była z tych uboższych i prawdopodobnie tylko slumsy były bardziej obskurne i niebezpieczne. To w dokach przebywali wszyscy ci, którzy schodzili ze statków na ląd, by zakupić nowe towary lub uzupełnić zapasy. Szukali rozrywki i wielu z nich nie należało do dobrych ludzi.
Sama ulica to był ciąg bardzo podobnych, drewnianych chałup. Niewiele z nich miało podmurówki czy chociażby dobry dach, o szybach w oknach nie wspominając. W okolicy była też jedna głośna tawerna, z której co chwilę wytaczali się jacyś napruci ludzie. Angela jednemu z nich złamała rękę, gdy wyszła razem z Silią. Najwyraźniej postanowiła pilnować jej tak samo jak Alex psioniczki. Samotna kobieta nie powinna chodzić w takich miejscach. Tylko większość z nich umiała się już samemu bronić, przynajmniej przez pojedynczym napastnikiem. Tego wieczora i nocy nie zrobili już wiele więcej. Potem Silia użyła świecy.

Niby nie zmieniła się wcale, ale zarazem była taka inna. Wydawała się delikatna, efemeryczna właściwie. Oczy błyszczały teraz głębią turkusowego odcienia, nienaturalną, jak lazur odległych mórz. Skóra pozostała biała jak śnieg, może jeszcze jaśniejsza i gładsza jedynie. Usta to była już inna historia. Nie można było od nich wzroku oderwać, chciało się je choćby palcem musnąć. Nabrały pełnego zmysłowego kształtu, wabiły obietnicą miękkości. Ciało, niby to samo, ale znów subtelnych różnic nie dało się zignorować. Nóg w szczególności, które w opiętych spodniach wydawał się być długie jak u leśnej łani. I zmienił się jakby całokształt. Gracja. Ponoć tego nie da się nauczyć. Ale może da się przywłaszczyć wraz z mocą magicznej świecy? Każdy ruch Silii był w obecnej chwili przepełniony wdziękiem, z lica biło dostojeństwo. Dostojeństwo prastarej elfiej rasy. Ich mądrości i estyma wyzierała teraz zza sarnich oczu czarodziejki. Dziwne uczucie. Jakby stała przed nimi zupełnie obca osoba. Inna, ale jednak ta sama. Uszy wydłużyły się jeszcze odrobinę, ale wciąż czarodziejka miała w sobie wyraźną ludzką krew. Nieco szersza od elfiej twarz i nos, bardziej zarysowane biodra. I dołeczki w policzkach, gdy uśmiechnęła się lekko widząc swoje odbicie.
Ale wygląd to była tylko jedna ze zmian. Razem z nią nadeszła wiedza, wiedza maga, który przeżył na tym świecie kilkaset lat. Niestety nie było w niej zawartych czarów, które zostały w magicznej księdze, ale było co innego. Umiejętności rzucania czarów bez słów lub gestów. Kosztowało to wiele jej niewielkich jeszcze pokładów mocy, ale było teraz czymś na wyciągnięcie ręki! Nowe formuły alchemiczne, niektórych z nich zapewne nieosiągalne przez dłuższy czas. Chociażby przez składniki zawierające serce smoka lub giganta. Wiele z nich niewątpliwie było też mrocznych, wymagało krwi. Ten mag był spaczony, na szczęście jego szaleństwo nie odnalazło drogi do umysłu Silii.
I była jeszcze wiedza o cienistym splocie, czymś zarezerwowanym wyłącznie dla wyznawców Shar. Wiedziała, że teraz może z niego skorzystać, nadać mrocznej energii swojej magii. Splot był teraz tak samo wyraźny jak ten zwyczajny, którego Mystra była patronką. Ale korzystanie z jego alternatywy na pewno zwróci na nią uwagę, skieruje na tę cienistą część życia. To było niebezpieczne i ona o tym wiedziała. Ale też sprawiało, że pewne możliwości były... większe. Dawał moc i siłę. Ale czy na pewno? Inteligentny teraz ponad ludzką miarę umysł Silii zadawał sobie pytanie, czy to była prawda czy tak po prostu widział to Aerandir.

***

Następnego dnia niemalże wszyscy mieli co robić, uwzględniając w tym nawet samo zwiedzanie miasta. Rzemieślniczo-targowa dzielnica sąsiadowała z dokami i podróż tam nie trwała jakoś szczególnie długo patrząc na rozmiary Tsurlagol - w dwie godziny można było obrócić w obie strony, załatwiając na szybko swoje sprawy. Tylko nie dało się tak zdobyć wszystkiego.
Silia i Angela musiały podążyć dalej, by dostać się do jednego z tych dziwnych sklepów z magicznymi komponentami, zwojami i miksturami. Półki uginały się od przeróżnych komponentów i czarodziejka szybko odnowiła swoje zapasy. Zaskoczona zakupami nożowniczki, zadała swoje pytanie.
-Nie tylko wy, magowie, umiecie czytać te swoje zawijasy. Mogłabyś tego nauczyć Elizabethy, jakbyś chciała. Nie potrafię tego zapamiętać, ale mogę korzystać z mocy zawartej w pergaminie. Czasami się przydaje.
Po drodze kupiły jeszcze wino.

Bethy spędziła na szukaniu odpowiedniego miejsca całe przedpołudnie. Ale potem poszło już szybko - wynajęcie wózka, bowiem przenieść tego nie szło na rękach, kosztowało grosze i z pomocą zwykłego tragarza do kuźni dostarczono stertę powykrzywianego i poszczerbionego oręża. Zaciekawiony kowal pomógł jej to rozpakować, potem przypatrując się jak przygotowuje miejsce pracy. Zgodnie z obietnicą przyniósł nawet siennik, chociaż wciąż powątpiewał w to, że ktoś zechce nocować w mocno zagraconej przecież kuźni. Zabrała się do pracy i nie skończyła napraw tego dnia - dopiero następnego. Ale dzięki jej zabiegom mogli uzyskać lepszą cenę, a na dodatek pomógł w tym sam właściciel zakładu, który był wyraźnie pod wrażeniem umiejętności młodej dziewczyny.
-Mam znajomego, który skupuje takie rzeczy. Nie są ludzkiej roboty, więc da więcej niż u zwykłego kupca.
Dwanaście platynowych krążków przeszło z rąk do rąk.

Pozostali również zrobili swoje zakupy. Ceny nie były szczególnie różne od tych w Midd, przynajmniej przy zwykłych towarach. Tutaj jednak można było kupić praktycznie wszystko, a egzotyczne towary wcale nie były oszałamiająco drogie. Przyprawy, egzotyczna broń, materiały, przedmioty codziennego użytku, porcelana i wiele wiele innych. Nie byli zainteresowani większością tego, zwłaszcza, że chociaż stan ich kiesy był duży jak na standardy życia na przykład w Taldze, to jednak nie był nieskończony. Nie sprzedali ostatecznie żadnych z magicznych przedmiotów - ostatni z nich, krótki miecz, którego ciemna rękojeść i ostrze pokryte były magicznymi zawijasami, wziął sobie Alex, wymieniając swój stary i zwyczajny. Chłopak zresztą zrobił też kilka innych rzeczy, korzystając z tego, że Alexandra skupiona była na szlifowaniu kamieni i nie chcąc jej przeszkadzać. Zakupił proste łóżka i sienniki, które przywieziono na wozie. Stare wyrzucono. Teraz już każdy miał w miarę przyjemne miejsce do spania, a jedno z pomieszczeń zajmowały prawie same łóżka - ustawione jedno przy drugim. W drugim wymieniono stół i krzesła, które dla takiej ilości osób również zajmowały prawie całe pomieszczenie. Dom był ubogi, ale teraz przypominał im standardy z Talgi. Chociaż tam nie cuchnęło tak z ulicy po otwarciu okna. Chłopak najwyraźniej obszedł też domy wokół.
-W dwóch mieszkają normalne rodziny robotników portowych. Jeden to melina, niby też robotnicy, ale głównie chleją. A ten obok nas jest pusty, jeśli nie liczyć pijaków przychodzących tu co jakiś czas i sikających na ściany. Jakbyśmy zostawali tu na dłużej, to można zrobić dziurę w ścianie i poszerzyć naszą posiadłość.
To był już lekki wieczór, gdy prawie wszyscy byli na miejscu. Tylko Bethy została w kuźni. Nie licząc kaca to ciała były już w miarę zdrowe. Angela również nie próżnowała tego dnia.
-Udało mi się odnowić kilka moich kontaktów. Do twierdzy na pewno nas nie wprowadzą, ale mogą się przydać. I popytałam o Wintehaven. Niewiele o niej wiadomo, poza tym, że była jakąś poszukiwaczką przygód, na tyle potężną, by w wojnie ze smokiem powstała jakaś legenda o jej czynach. Wojowniczka, sądząc po kretyńskich opisach. Głębiej nie szukałam.

Przyszedł czas na użycie zwoju. Nie wszyscy chcieli iść - rudowłosa się nie pojawiła najwyraźniej nie chcąc się w to wtrącać, Angela pokręciła głową. Część innych chciała. Silia odczytała zaklęcie.

***

Świat przemieścił się znów. Zachodzące słońce oświetlało rozglądające się wokół sylwetki. Góry, chociaż może wzgórza bardziej, owiewał dość zimny wiatr. Nie było może zimno, ale w porównaniu do temperatury w Tsurlagol, różnica powodowała gęsią skórkę.
Znaleźli się na jakiejś ledwo widocznej ścieżynie, która pięła się w górę, gdzie otoczony niewielkim laskiem, znajdowała się drewniana chata. Gdzieś dalej wyrastały góry, a z drugiej strony rozpościerał się las, jak okiem sięgnąć. Tylko tutejsze wzgórza pokryte były w większości niskimi krzakami i kosodrzewiną. Chata była jedynym znakiem rozpoznawczym, więc ruszyli w tamtym kierunku.
Zanim doszli do drzwi, z jej wnętrza wyszedł mężczyzna o długich, czarnych włosach. Smukła, szczupła sylwetka i spiczaste uszy jasno określały go jako elfa.



Ciężko było wyczytać jednoznaczne emocje z jego pociągłej twarzy, za to długi łuk w jego dłoniach, jaśniejący magicznym, zielonym blaskiem, był dość wymowny. Przyglądał się im przez chwilę, tymi samymi oczami, które posiadała też Silia.
-Przyszliście mnie zabić?
Niski, ale jednocześnie aksamitny głos, elfi, ale brzmiący smutną nutą. Ellendil pokręcił głową, sam odpowiadając sobie na swoje pytanie. Opuścił broń, a grot strzały przestał się jarzyć jakąś niezwykłą mocą.
-Nie, nikt nie wysłałby takich młodych. Przepraszam was, dawno nie miałem tu gości. Co was sprowadza?
Dopiero teraz przyjrzał się dokładniej. Na chwilę zatrzymał się na oczach Alexandry. Potem, jakby niepewnie, spojrzał w twarz swojej córki.
-Oczy de Blightów. Więc to nie może być przypadek. I oczy...
Przymknął powieki, powoli wydychając powietrze. Potem otworzył, wyglądając jakby chciał podbiec i ją przytulić, ale powstrzymał się, nie wiedząc co robić.
-Witaj Silio. A więc jednak mnie znalazłaś. Przepraszam... ja nie wiem jak mógłbym wyrazić to inaczej...
Głos mu się załamał, chociaż szybko się wziął w garść.
-Domyślam się, co was tu sprowadza. Wejdźcie do środka.
Pomieszczenie było małe, ale przytulne. Jego właściciel musiał wszystko wykonać samemu. Sam Ellendil wskazał wam miejsca, chociaż większość i tak musiała siedzieć na podłodze lub łóżku. Elf nie przygotował się tu raczej na przyjmowanie gości. Teraz stał w drzwiach i nie odrywał smutnego, ale błyszczącego spojrzenia od swojej córy.
 
Sekal jest offline  
Stary 04-11-2009, 09:04   #646
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Ciałem półelfki targało podniecenie. Zwój przeczytała z namaszczeniem jakby to była modlitwa. Prośba do bogów o spełnienie najskrytszych marzeń. Czy to może być prawda czy raczej kolejny podstęp? Czy go wreszcie spotka? I, co ważniejsze, jak ma mu powiedzieć, że jest jego córką? Wiele wątpliwości pchało się do głowy, mąciło i powodowało skurcze żołądka.

Świat zawirował, jak zwykle, i widok przed oczami zmienił się całkowicie. Stali teraz na jakiejś leśnej ścieżynie, przed prostą ubogą chatą. Przeszło jej przez myśl, że ktoś chyba pomylił miejsca. Elf Elendill, o którym wielu mówiło z szacunkiem i powagą, nie mógł się ukrywać w jakiejś norze na końcu świata. Pojęcia nawet nie miała, gdzie ten koniec świata jest. Czy nadal byli w Vast?

Wreszcie z wnętrza domu wyszedł ON. Przywitał ich mierząc do nich z łuku, choć zaraz go opuścił. Silia nie bała się wcale. Nie mogła wzroku oderwać od jego smukłej twarzy, od oczu, obcych a zarazem tak znajomych.
-Witaj Silio. A więc jednak mnie znalazłaś. Przepraszam... ja nie wiem jak mógłbym wyrazić to inaczej...
Przełknęła głośno ślinę, coś w niej zawrzało. Ale nie odezwała się wcale, po prostu język stanął kołkiem w gardle. I tak bardzo starała się nie płakać...
Skupiła się na tym, by myśleć o czymś obojętnym, byle się nie wzruszać i nie rozklejać jak jakiś małolat.
Chciała by zobaczył w niej silną dojrzałą kobietę. By wiedział, że nawet bez jego pomocy wyrosła na wartościowego człowieka. Mimo że jej nie chciał, mimo iż ją zostawił...

Gdy przestąpiła próg chaty poczuła wilgoć wokół oczu. A jednak się poryczała, szag by to trafił. Usiadła na ziemi, w samym rogu pomieszczenia i odwróciła wzrok by na niego nie patrzeć. Kolejna ironia. Przebyła kawał drogi by się z nim spotkać a teraz bała się na niego spojrzeć. Bała się, ponieważ znała finał tej rozmowy. Porozmawia z nią, może nawet przeprosi i przytuli, a później każe podążać dalej za świeczkami. Bla, bla, bla. Znowu ją odrzuci. Wiedziała, że tak będzie. Choć oddałaby teraz obie swoje dłonie, by tylko pozwolił jej tu ze sobą zostać.

Pociągnęła nosem i otarła rękawem oczy. To było żenujące, cała ta sytuacja. Mogła chociaż poprosić by pozwolili jej pójść samej. To całe spotkanie było dla niej wystarczająco trudne, przy świadkach wydało jej się nie do przebrnięcia.
- Nazwałeś mnie po imieniu – stwierdziła buńczucznie, z nutą pretensji. - Od jak dawna wiedziałeś, że masz córkę? Wiedziałeś i nie pofatygowałeś się nawet żeby się ze mną spotkać?

I znów zaczynała swoje. To nie zapowiadało się na rozmowę, ale na przesłuchanie. Ale odkąd nazwał ją po imieniu coś w niej pękło. Wolała już myśleć, że o niej nie wiedział. Niewiedzę łatwiej jest wybaczyć. Chciała uspokoić w sobie gniew, ukoić wyrzuty, które nawarstwiły się w niej całe życie, odkładały jak rdza na metalowym przedmiocie. Zbyt dużo żalu, zbyt dużo tęsknoty, by w jednej chwili wszystko puścić w zapomnienie. Choć bogowie niech zaświadczą, jak bardzo chciała pojednania.

Ellendil zamknął drzwi, spokojnie, z powagą. Musiał się zastanawiać, jak pewne sprawy wyjaśnić i nie wyglądało, że coś przychodzi mu do głowy.
- Od zawsze wiedziałem, Silio. To ja poprosiłem o to imię, a twoja matka się zgodziła. Chciałem wtedy wrócić, myślałem, że już zapomnieli. Ale było inaczej, ludzie chowają urazy tak samo długo jak krasnoludy. Urazę, że dostaliśmy ludzkie nazwisko. Nie mogłem tam zostać, a jedyne co mogę powiedzieć to przepraszam. Nikt nie wiedział kim jesteś i dlatego zostawili cię w spokoju...
Głos miał cichy, opanowany. Chociaż nuta smutku i zrezygnowania była słyszalna.


- Zostawili w spokoju... Więc teraz chcesz powiedzieć, że chciałeś mnie chronić? - zaśmiała się gardłowo. - A pomyślałeś o tym, jakie gówniane życie mi omyłkowo zafundowałeś? - nie wiedziała jak to się stało, że podniosła się z miejsca, przemierzyła długość chaty i stała teraz przed pięknym obliczem elfa wcelowując w niego wyprostowany palec. - I jeszcze uknułeś to razem z moją matką? Nie wmawiaj mi proszę, że to była cudowna kobieta i że łączyło was szczere uczucie. Ona... za każdym razem kiedy na mnie patrzyła musiała widzieć ciebie! I mój widok sprawiał jej ból. Więc w końcu przestała patrzeć. Przestała mnie nawet zauważać! Za to mój ojczym zauważał mnie aż za często. Może mam ci opowiedzieć o tym, jak miałam osiem lat i Garrick desperacko szukał kompana do kieliszka? Wypiłam wtedy trzy kubki gorzały i byłam do szczętu pijana. Zaćmiło mnie tak, że nic nie pamiętałam! Ośmiolatkę, na litość bogów! A może chcesz posłuchać czegoś lepszego? Jak przypadkiem obił mi twarz tak dotkliwie, że wstydziłam się przez tydzień z chaty wyjść? Albo okładał kijem? Albo jak złamał mi palec i do dziś dzień mam problem z rzucaniem niektórych zaklęć? Na pewno chciałbyś usłyszeć jedną z tych barwnych historii. Dowiedzieć się jak wiele z mojego życia cię ominęło!

Krzyczała tak bardzo, że ślina tryskała na prawo i lewo jak u wściekłego zwierzęcia. Jedna jej pojedyncza kropelka zakończyła swój lot na środku czoła Ellendila i Silia w jakimś niekontrolowanym odruchu wytarła ją palcem. Miał za piękną twarz by cokolwiek miało psuć jej doskonałą harmonię.
Wiedziała, że powiedziała zbyt wiele. Nie tak sobie wyobrażała tą rozmowę. Chciała na powrót usiąść na ziemi, tam gdzie stała, ale opadła jakoś bezwładnie na kolana. I znów się rozpłakała, tak rzewnie jak potrafią to czynić jedynie dzieci. Przytuliła twarz do kolan swojego rodziciela i zachłannie objęła jego nogi żebrząc o dotyk.
- Przepraszam, nie miałam ci tego wszystkiego mówić... Ja tylko chciałam cię wreszcie znaleźć. Przepraszam. Zawsze ranię wszystkich, na których mi zależy...

Elf zachowywał spokój przez cały czas, jakby tylko czekał na ten wybuch, ba, nawet go pragnął. Przymknął oczy, odkładając na bok swój łuk. I dopiero jak Silia padła na kolana, westchnął, a po policzku potoczyła mu się pojedyncza łza.
-Wstań, proszę.
Pomógł jej, a potem przycisnął do swojej piersi. Poczuła, że jest raczej wychudzony, a jego mięśnie drżały.
-Twoją matkę również zostawiłem bez słowa, już potem. Zraniłem was obie, ale uważałem, że tak będzie lepiej. Życie w tym miejscu nie jest przyjemne, gdy ma się świadomość myśliwych. Tak... bałem się znacznie mniej. Nikogo nie ranisz, moje dziecko. Żyję już ponad czterysta lat i nie będę mówił o wielkiej miłości do twojej matki, to była chwila mojego długiego życia. Ale ty jesteś moim jedynym dzieckiem, przez ten cały czas... I będziesz żyła dłużej, płynie w tobie zadziwiająco wiele elfiej krwi...


- To pewnie przez świeczkę. Przejęłam moc świecy Aerandira – Silia otarła zaczerwienione oczy ale zaraz znów przylgnęła ciasno do elfa. Za nic nie chciała go w tej chwili puścić, nawet jakby mówienie z policzkiem przyklejonym do jego piersi miało utrudniać całą rozmowę. - Szukamy świec. Duch Kossutha De Blight mówił o tobie, że to było twoje zadanie, że artefakty dwunastu magów miały strzec uśpionego smoka. Mówił też, że odszedłeś ponieważ ktoś cię zdradził. Powiedz kto cię ściga? Dlaczego uciekasz? Na pewno możemy jakoś pomóc. Teraz kiedy cię znalazłam nie pozwolę ci już odejść...

- Świece pozwalają przejąć część mocy tego, kto je stworzył? Nie miałem o tym pojęcia, zapewne nikt nie miał. Wiedziałem, czułem, że coś jest nie tak, ale nie byłem pewien. Widzisz, nawet ja nie znałem dwunastu, którzy świece tworzyli.
Zamilkł na chwilę, nie próbując się poruszyć. Jego dłoń tylko powoli głaskała jej włosy.
- To chyba los postanowił, że to akurat ty i twoi przyjaciele odkryjecie, że dzieje się coś złego. A co do mnie. Niewielu było zadowolonych z mojej roli, nazwiska i ziem, które otrzymałem. Ludzie żyją krótko i w końcu umarli ci, którzy mnie tym obdarowali. To była okazja dla innych, by zaatakować i zniszczyć. Sądy, fałszywe listy, wreszcie ataki bezpośrednie. Musiałem się wycofać, ale z tego co wiem, nie mogli wciąż przywłaszczyć sobie tych terenów. Muszą mnie najpierw... zabić. Zaś elfy, moi pobratymcy... oni uważają, że przestałem być jednym z nich, gdy przyjąłem ludzkie nazwisko. Nie tylko ty wierzysz, że potrafisz wszystkich zranić, córko.
Uśmiechnął się smutno.

- W takim razie, dlaczego? Dlaczego przyjąłeś na swoje barki to zadanie? - Silia nie mogła tego zrozumieć. - Po co ci były ludzkie konflikty i ich zawiść? Po co ta cholerna ziemia wokół Talgi? Nie chciałabym jej nawet za darmo. Po co narażałeś się na odrzucenie ze strony swoich współbratymców?
-Ponieważ to było słuszne, Silio - odparł z pełnym przekonaniem. -Uczestniczyłem w wojnie wywołanej przez Asterghornossorodina, widziałem jej okropieństwa. Ludzie żyją krótko, a ja nie byłem taki znów stary, jak na elfa. Mogłem się tego podjąć i zrobiłem to. Czasem najprostsza ścieżka nie jest tą właściwą, a ja wtedy może byłem jeszcze naiwny. Wciąż jestem strażnikiem, nie porzuciłem tej roli. Usiądźmy lepiej, będziecie musieli opowiedzieć mi o wszystkim.

Uniósł ją, był zadziwiająco silny. Usiadł na jednym z niewielu krzeseł, sadzając ją sobie na kolanach. Najwyraźniej też nie chciał się rozstawać.

- I kto chce cię zabić? - pytania Silii nie zdawały się mieć końca. - Jeśli temu komuś zależy na twojej śmierci aby przywłaszczyć sobie twoje ziemię to może będzie chciał zabić i mnie? Nie możesz uciekać w nieskończoność. Może trzeba stawić czoła twoim wrogom? Pomogę ci przecież. Wszyscy pomożemy, prawda? – spojrzała błagalnym tonem na swoich towarzyszy.

- Kto? Ludzcy możni, z okolicznych ziem. Obawiam się, że mój powrót mógłby rozpętać wojnę, na której mi nie zależy. I nie mam siły, wojny pochłaniają wiele istnień. Nie chcę specjalnie narażać twojego życia, córko. Ale minęło kolejnych kilkanaście lat... czas dla ludzi biegnie tak szybko. Najpierw musisz opowiedzieć mi wszystko, od początku waszej wędrówki.


Silia przytaknęła tylko i zaczęła swoją opowieść. Mówiła o twierdzy i duchu Kossutha de Blight. O tym jak walczyli z nekromantą i jak dostała pierścień rodu Horn, na czego potwierdzenie podała mu dłoń ozdobioną tymże klejnotem. A później o Kallorze i Midd, o tym jak poznali Aleksę. O górach krasnoludzkich i kowalu run. O tym, jak eksperymentowała z alchemią i jak opiła się tamtejszym spirytusem. O Cienistej Kniei, małopoludach i bogince. I wreszcie o driadach, które obiecały jej powiedzieć, gdzie znajdzie Ellendila ale później cofnęły dane jej słowo twierdząc, że przepełnia ją pycha i że jest niegodna ich pomocy. Użyła też przypadkiem słowa „zdziry” na co się zaraz zaczerwieniła i urwała temat. Dotarła wreszcie do walki z Aerandirem, do jego zapisków odnośnie dwunastki (na dowód szybko je pokazała), później do Tsurlagol i momentu kiedy użyli zwojów. Wspominała też wiele razy o Jensie i Elizabecie żałując wielce, że ojciec nie mógł ich teraz poznać. Przedstawiła mu obecnych, a także wspomniała tych, których już z nimi nie było, Aldyma i Adrago w szczególności. Mówiła żywiołowo, gestykulowała często i co jakiś czas przytulała się do elfa, jakby chciała się upewnić, że wcale nie śni i faktycznie człowiek, na którego kolanach siedzi jest osobą z krwi i kości a nie zwykłą ułudą. A ojciec czytał w niej zapewne jak w otwartej księdze, Silia nigdy nie kryła uczuć i teraz, podczas tej opowieści, wychodziły z niej najróżniejsze emocje. Wzruszenie, entuzjazm, strach czy zakłopotanie. Pominęła chyba jedynie wątek o niej i łowczym. Ojciec nie musiał wiedzieć, co było między nimi, toż to sprawy najbardziej prywatne. O całej reszcie jednak mówiła szczerze i ze szczegółami. Minęło dużo czasu nim dotarła do finału i zapadła cisza.
- I co teraz? - zapytała oblizując spierzchnięte wargi. W ustach całkiem jej zaschło. - Czy to szukanie świeczek w ogóle jest ważne? Świat się zawali jeśli nie doprowadzimy tej misji do końca? Bo my się nadal zastanawiamy czy to co robimy w ogóle ma sens.

Ellendil przysłuchiwał się opowieści, tylko potakując. Był dobrym słuchaczem, tylko kilka razy przerwał dopytując o szczegóły. Zdawało się też, że lekko ignorował przejawy własnych odczuć i przeżyć swojej córki, skupiając się na głównym wątku. Gdy dostał listę, czytał ją przez chwilę.
- Znałem kilkoro z nich osobiście. Kossutha, chociaż już wtedy był niepokojący, Kallora zanurzonego w swych myślach i Elyssę, słodką, sympatyczną Elyssę. Jeśli Martus żyje, to zapewne będę musiał porozmawiać z nim, by w pełni odpowiedzieć na twoje pytanie, Silio. Wiem, że świece zatrzymywały smoka i taki był jej cel, ale dziwi mnie, że jedna świeca wytrzymała. Może smok popadł w letarg i jego dusza przejawia małą aktywność? W każdym razie wyjaśniono mi, że gdy zda sobie sprawę, ze słabości swojego więzienia, na pewno uderzy. Tak więc będzie trzeba zdobyć te świece, a dopiero potem zadawać sobie pytanie, czy ich przywrócenie odnowi w pełni również zabezpieczenia. To jest rozległy temat, a ja nie znam bardzo wielu odpowiedzi. Nie jestem czarodziejem i nie mam takiej mocy jak ty, córko.

Uśmiechnął się, w zasadzie tylko lekko uniósł kąciki ust, jakby zapomniał jak to się robi. Pierwszy raz podczas tej rozmowy.
- Może chcecie coś zjeść, lub pić? Słaby ze mnie gospodarz, łatwo zapomnieć o tych prostych nawykach gościnności.
- Napiłabym się wody – przyznała półelfka i niechętnie wstała z kolan elfa. - Powiedz mi proszę, gdzie my w zasadzie jesteśmy?

- Z wodą nie będzie problemu.
Chyba zadowolony z tak niewielkich zachcianek elf wstał i przyniósł dzban z wodą i kilka drewnianych kubków.

- Widzisz te góry tam? - wskazał palcem na odległe szczyty - Tam kryje się przełęcz Hudov. A z drugiej strony zaczyna się Szary Las. To wciąż Vast, ale chyba najrzadziej uczęszczany jego fragment.

- Aha - odparła zamyślona i zapatrzyła się na widok za oknem. - Powiedz mi jeszcze proszę, kim była owa Elyssa? Mamy jej świecę a nie jesteśmy pewnie, kto z nas najlepiej z niej skorzysta. Czy to prawda, że była wojowniczką? Tak przynajmniej twierdzi Angela, przyjaciółka Alexa.

- Jeśli chodzi o Winterhaven, to nazwanie jej tylko wojowniczką byłoby obrazą. Znała tyle sztuczek, że mogłaby je pokazywać całymi miesiącami. I zawsze się śmiała, to było w niej najlepsze. Była bardką i paladynką, wojowniczką i czarodziejką. A przede wszystkim była poszukiwaczką przygód i aktywnie pomagała nam w wojnie. No i co pewne dla was istotne jeśli te świece wpływają również na prezencję - była z rasy gnomów. Rzadko już na tych ziemiach spotykanej.


Czarodziejka patrzyła w niego jak w obrazek. Uśmiechała się promiennie, to znów łzy zabłyszczały w jej oczach. Na krok ojca nie odstępowała. Jakby się obawiała, że jeśli odejdzie gdzieś dalej ten znów jej umknie i przepadnie na zawsze. Natenczas chłonęła każdą chwilę, chciała zapamiętać ten dzień dokładnie, z każdym możliwym szczegółem. I płakać jej się chciało, że Jensa tutaj nie ma. Ale nie miała mu za złe. Odczuwała jedynie gorzki smutek, gdy myślała o tym co stracili i o tym co mogli razem mieć. Ciepły dom, miłość i gromadka dzieci... A może to jednak nie całkiem stracone? Nie może przecież żywić urazy w nieskończoność. No i nadal go kochała.
Skoro i tak już była w takim rzewnym nastroju pozwoliła sobie na jeszcze jeden niekontrolowany wybuch płaczu. A później znów usiadła na ziemi, obok siedzącego na krześle Elendilla. Położyła mu głowę na kolanach i przymknęła powieki. Spłynęła na nią błogość tej chwili. Dłoń ojca gładząca jej włosy, jego bliskość, miękki głos. Silia chciała by ten dzień trwał wiecznie.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 05-11-2009 o 19:35.
liliel jest offline  
Stary 05-11-2009, 19:45   #647
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Ciężka była ta noc; wpierw ktoś się rozbijał po ciemku przewracając meble, następnie, o poranku, słychać było jęki pełne bólu. Lilla nigdy nie nadużyła alkoholu, toteż nie było w niej współczucia dla cierpiących. Sami byli sobie winni, nieprawdaż?

Mimo to przez pół ranka przynosiła Gabrielowi schłodzoną wodę i kładła kompresy na czoło, nie odważyła się mu tylko pomóc za pośrednictwem boskiej interwencji. I to bynajmniej nie tylko poprzez zakaz panujący w mieście, po prostu byłoby to jakieś.. świętokradcze.

Kiedy chłopak wydobrzał na tyle, by poradzić sobie samemu zajęła się meblowaniem ich nowego domu. Z Alexem powymieniała meble i sienniki, bardzo dobrze im się razem pracowało. Bez zbędnych słów i zdań spędzili pracowite południe. Aż w końcu nadeszła chwila gdy wszystko zostało zrobione i gdy w mieszkaniu została sama paladynka z Alexandrą. Unikając jakiejkolwiek konfrontacji Kalvarówna zostawiła Psioniczkę nad swą pracą i przemknęła do pokoju, który miał im służyć za sypialnie. Tam przyjęła pozycję odpowiednią do modlitwy i po wyartykułowaniu kilku standardowych wersów rozpoczęła modlitwę prawdziwą, swoją, przeznaczoną tylko dla boskich uszu opiekunów.

- Proszę.. bardzo Was proszę, Ciebie Panie Poranka i Ciebie Sprawiedliwy Boże: oświetlajcie nasze ścieżki i pozwólcie nam podążać drogą prawości. Staramy się podążać tą drogą, ale bywa ciężko. Każdy z nas dźwiga jakiś bagaż i czasami zdają się one ponad nasze niepewne barki. Pozwólcie proszę Silii odnaleźć ojca, czuwajcie nad Elizabethą w jej wszystkich niebezpiecznych wyskokach i umożliwicie jej powrotną drogą pod Wasze skrzydła, Gabriela strzeżcie od złego- on chyba nie do końca wiedział na co się decyduje, niech Albert jak najdłużej będzie przedstawicielem swego boga na ziemi, co do Jensa ułatwcie mu powrotną drogę do serca ukochanej, ukojcie duszę Angeli, dajcie możliwość Alexowi wybrania rozsądnie swojej ścieżki, czuwajcie nad duszami Aldyma i Drago i pilnujcie Eleva, gdziekolwiek teraz jest. A co do Alexy…- głos uwiązł jej w gardle, ale po chwili kontynuowała – niech będzie szczęśliwa. Wiem, że to samolubne, ale proszę Was jeszcze o powrót w łaski jej serca…

Ostatnie słowa dopowiedziane były jakby ciszej, a spod powiek dziewczyny wyrwały się łzy. Otarła je szybkim ruchem, pozostali wracali do domu.

***

Była gotowa, by wyruszyć natychmiast, stanęli wszyscy w kółku, a Silia przeczytała głosem drżącym ze wzruszenia zwój. Kolejna podróż odbyta w taki sposób jej żołądek zniósł znacznie łaskawiej. Nieomal natychmiast gotowa była walczyć, gdy tylko zjawił się osobnik z łukiem. Na całe szczęście opuścił broń i w tym samym momencie paladynka opuściła swoją broń. Patrzyła na twarz elfa, starając się nie zerkać na czarodziejkę. Świadoma była tego, że ogrom emocji nią targających jest w tej chwili nie do pojęcia i Lilla nie chciała jej dodatkowo zawstydzać swoją uwagą. Chociaż rzeczona i tak pewnie by tego nie zauważyła.

W domku usunęła się w cień, usiadła w kąciku na podłodze i uważnie przysłuchiwała się rozmowie. A raczej naprzemiennym wybuchom złości i rzewnego płaczu. Choć i tak w sumie dzielnie sobie radziła.
Dopiero podczas opowieści, gdy została przedstawiona; Lilla wstała i z szacunkiem skłoniła głowę. Odmówiła poczęstunku i z ciekawością wysłuchała informacji o Elyssie Winterheven. Oczy jej się rozszerzyły gdy usłyszała, że rzeczona była paladynką, ale zaraz zgasły na wieść o gnomim pochodzeniu. Decyzję podjęła jednak błyskawicznie.
- Jeśli nikt nie ma nic przeciwko chętnie przeczytałabym imię Elyssy, z tego co twój ojciec Silio opowiada – skłoniła się z szacunkiem w stronę Elendila – była ona osobą ze wszech miar godną podziwu i byłabym naprawdę zaszczycona mogąc skorzystać z części jej umiejętności i wspomnień. O ile oczywiście pozostali się zgodzą.

Gnomka… gnomka… Hmmm… Ale z drugiej strony jakie cechy krasnoluda przejęła Bethy? Większy biust? Cóż, nie można było być tak próżnym, wszak wygląd jest najmniej istotną sprawą jeśli tylko można było się czegoś nauczyć.
- I ja mam pytanie…Może naiwne, ale wielu spraw jeszcze nie rozumiem: gdzie ten smok jest więziony? Na innym planie? bo przecież w okolicy Talgi nie ma tyle miejsca by go pomieścić…
- W wybudowanej przy waszej wiosce wieży. Nie smok, a tylko jego dusza. Ciało smoka zgniło już dawno temu.
- Ale jak dusza zauważy brak świeczek to będzie mogła przyoblec się w ciało?
- Tylko jeśli wydostanie się z więzienia, ale tak, najpewniej będzie mógł stworzyć sobie nowe ciało.
- Z wiesz może Panie ile czasu mu to zajmie? Kallor mówił, że nie musimy się spieszyć, ale w obliczu tych wiadomości...

-Martus zapewne zbadał już sprawę, dlatego posiada większą wiedzę ode mnie. Smok kiedyś był potężny, ale jak bardzo osłabiło go więzienie? Nie spodziewałbym się, że za bardzo - sto lat dla smoka to znacznie mniej niż dla elfa, więc jego moc wciąż musi być potężna..
- Ahh.. No tak -
nie mając nic więcej do dodania usiadła ponownie w kąciku. Co prawda było trzeba jeszcze poprosić o świecę Elladilla, ale to powinna zrobić jego córka.
 

Ostatnio edytowane przez Nadiana : 05-11-2009 o 20:01.
Nadiana jest offline  
Stary 05-11-2009, 21:59   #648
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Koło wprawiane w ruch szybkim ruchem nadgarstka kręciło się szybko. Diamentowy pył wtopiony w jego powierzchnię, w tym jednostajnym ruchu tworzył w świetle świec, przed oczami psioniczki, migotliwe kręgi. Dziewczyna jednak jakby nie zauważała tego piękna. Z fascynacja spoglądała na zeszlifowaną powierzchnię kryształu: Była tak idealnie gładka. Niewielkie przekręcenie w trzymaku, ponowne przyłożenie do tarczy.
Chwila wyczekiwania... delikatnie z wyczuciem... jeszcze chwila i kolejna płaszczyzna, równie gładka jak poprzednia pojawia się na kamieniu.
Teraz chwila zastanowienia. Moc jest ważna. Należy ją zawierać w krysztale wolno, bez pospiechu, by nie naruszyła delikatnej struktury wewnętrznej. Odrobina mądrości zaklęta w kamieniu. Czy jest to realne? Czy jest możliwe? Tak, ale czy w zasięgu jej ręki?
Kształt też jest ważny, zwłaszcza jeśli amulet spełniać miał swoje zadanie. Ten, który sobie umyśliła był idealny: Biały Pentagram, Pentakl - symbol doskonałości, odzwierciedlenie siły boskiej i wyższości umysłu człowieka nad wszelkimi innymi żywiołami i zmysłami.
Przez chwilę zadumana Alexandra spoglądała na krzątającą się po chatce paladynkę, kiedy dziewczyna zniknęła w sąsiednim pokoju powróciła do swojej pracy. Nie mogła się śpieszyć. Zadanie wymagało czasu i skupienia, ponownie popatrzyła na górski kryształ, tak bardzo chciała go już mieć gotowy...

***

Od pracy oderwała się dopiero, gdy Silia zarządziła, że wyruszając do miejsca pobytu jej ojca.
Najpierw jednak wypowiedziała imię maga zapisane na świecy. Zmiana była subtelna, nie tak jak u Elisabethy, gdzie przyrost pewnych atrybutów stał się mocno widoczny. Czarodziejka wysmuklała, wypiękniała i stała się jakby bardziej elfia. Pewnie głównie z powodu dłuższych uszu i uniesionych mocniej ku górze kącików oczu.
- Piękna – skwitowała tę zmianę patrząc okiem konesera na maginię i oglądając ją uważnie z wszystkich stron – po prostu piękna.

Alexandra zabrała ze sobą większość swoich rzeczy i nowo zdobytą kuszę. Nie miała pojęcia czego mogą się spodziewać, po miejscu do którego się przeniosą. Na wszelki wypadek wolała się na to przygotować. Okazało się ostatecznie, że niepotrzebnie. Alexa wolała się jednak stosować do starej zasady Simmusa, starego alchemika, który wraz z Kalorem zajmował się jej edukacją: Lepiej było mieć i nie potrzebować niż potrzebować i nie mieć.
Znowu koszmar teleportacji...
A potem spokojna droga, chata na wzgórzu i elf z łukiem: Przystojny, charyzmatyczny i przeraźliwie samotny.
I kolejny raz wzmianka o oczach de Blightów...

Odwróciła oczy od sceny powitania ojca z córką, chociaż tak starając się dać im odrobinę prywatności. Wysłuchała opowieści czarodziejki i odpowiedzi Elendilla na pytania Silii, a potem paladynki. Gdy na chwilę nastąpiła cisza powiedziała, ze jeśli tylko Lilla pragnie wypowiedzieć imię wojowniczki ze świecy, ona ją popiera całkowicie, potem zaś zadała kolejne pytania ojcu Silli:
- Czy możesz nam panie powiedzieć coś o Strigorim?
- Tylko tyle, że jest założycielem Tsurlagol, a według plotek rodzina Henrych wywodzi się z jego potomków. Musiałem się zapoznać z ludzką heraldyką, gdy otrzymałem ludzkie nazwisko, ale nie wgłębiałem się w to wszystko za mocno.
- Musiało to być więc bardzo dawno temu... to miasto ma przynajmniej kilkaset lat. Jakim więc sposobem, sto lat temu stał się jednym z dwunastu? Nie był człowiekiem? Był wielkim magiem?
- Nie wiem, Strigorii nie żył według wszelkich podań, gdy nadawano mi tytuł Strażnika. Może ten, który tworzył listę używał jakiś skrótów myślowych, albo chodziło mu o potomków założyciela?
- A jaka może być inna alternatywa?
- Tylko taka, że Strigorii faktycznie żył, tylko oddał władzę a samemu wycofał się z publicznego pokazywania się. Może jest elfem, albo magiem, w którego żyłach płynie więcej magii niż krwi. Nie wiem, to tylko przypuszczenia.

Psioniczna zamyśliła się. Jak dotychczas osoby na świecach były dokładnie tymi, które je stworzyły, a więc należało zakładać, ze jednak dokonał tego sam Strigoii. Kim był... a może nadal jest?
- Mam jeszcze jedno pytanie Panie: Czy znałeś może Aerandira? Czy możesz się domyślać, kto mógł być dla niego na tyle ważny, lub tak bardzo przez niego znienawidzony, by wpisać go właśnie w taki sposób: ON?
-Nie znałem tego elfa, nawet nie mogę sobie przypomnieć jaka była jego rola w wojnie, więc tym bardziej nie wiem kogo mógłby określić tym mianem.
- Imiona na świecach są dość wyraźne. Jak to się stało, że skoro byłeś przez tyle lat strażnikiem w wieży nie poznałeś imion ich twórców?
- Na świecach nie było imion, gdy stały we wzorze.

Psioniczka pokiwała głową, doszła do wniosku, że widocznie napisy ujawniły się, gdy świece zostały rozdzielone, albo zabrane z wieży. Popatrzyła na elfa uważnie i z pewnym wahaniem zadała jeszcze jedno pytanie.
- Czy oczy de Blightów są takie charakterystyczne? - Wypowiadając te słowa uśmiechnęła się, jakby trochę zażenowana zadawaniem osobistych pytań, ale niezmiernie interesowała ją odpowiedź.
- Znałem tylko trójkę osób z tej rodziny, ale owszem, wszyscy mieli takie same oczy jak ty, Alexandro. U żadnego innego człowieka nie widziałem takiego koloru tęczówek.
- Dziękuję za informacje. Już nie nasuwają mi się inne pytania. Przynajmniej na razie
– Alexa skłoniła głowę.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
Stary 05-11-2009, 22:31   #649
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Albertowi kręciło się w głowie i zbierało na torsje. Chyba nigdy już nie przywyknie do teleportacji. Miał wrażenie, że jego żołądek zostaje na chwilkę tam gdzie przed chwilą było jego ciało i dopiero potem nadrabia zaległość przestrzenną. W głowie ciągle mu brzmiały słowa gadziej boginki. Uparł się że przed teleportacją odprawi Lament za Poległych, choć tyle powinien zrobić. Kręcąc pałką w moździerzu cały czas rozmyślał nad tym co się wydarzyło. W palenisku, bulgotały delikatnie parzone zioła przyniesione przez Jensa. Krwawnik i jagody czerwonego łyka puszczały swe lecznicze soki. Albert napoił już wszystkich chętnych naparem, wysmarował też leczniczą maścią zaleczone wcześniej łaską Pana Zmarłych obrażenia. Teraz przygotowywał specyfiki na zapas. Była chwilka czasu by to zrobić, no i co ważniejsze dawało to sposobność spokojnego przemyślenia kilku tematów. Mniszek lekarski, popularna babka i inne zioła z jensowej wyprawy za miasto właśnie gniotły się w moździerzu. Albert dodawał bobrze sadło i propolis aby uzyskać lekko klejącą, stałą konsystencję.

Daliby radę bez pomocy boginki? Co do tego kapłan nie miał złudzeń. Jałowe teraz rozważania zaprzątały umysł kapłana. Lilla nie wykryła zła w bogince, rozmowa z Lordem nie ostrzegła go w wystarczającym stopniu. Gdyby wiedział… czy coś by się zmieniło? Inaczej wykorzystane życzenie mogłoby wiele zmienić. Kapłan wiedział że ta kwestia nie da mu spokoju. Sprowadzili mroczną potęgę na knieję. I obojętne jest tu to, że bez jej pomocy nie daliby rady. Teraz wiedział, że zrobił źle. Kompani liczyli na niego, Jens zresztą powiedział to wprost, jeszcze w obozie wilkołaków. Jego rolą było rozpoznanie pobudek, charakteru i zamiarów bogini. Powinien więcej wyciągnąć informacji od Lorda.

***

Albert pakował swoje rzeczy i przyglądał się dyskretnie Silii. Użycie świeczki zmieniło ją w mgnieniu oka. Kocia gracja, spojrzenie w którym pojawiał się dziwny blask. U Bethy nie miał okazji podziwiać takiej przemiany, tutaj dokonywała się ona na jego oczach. Przez czas spędzony w towarzystwie czarodziejki, poznał jej zachowania, na tyle ile to było możliwe. Słabo, żeby nie powiedzieć powierzchownie. Ale jednak dawało to jakiś punkt odniesienia. Wchłonięcie części vis vitae Aerandira, zmieniło ja fizycznie. W niewielkim ale odczuwalnym wyraźnie stopniu. A jak będzie z charakterem, emocjami? Elf był sługą mrocznych sił. Albert wiedział już że będzie pilnie obserwował czarodziejkę tak jak Bethy. Niezmiernie ciekawiła go ta asymilacja.
Tymczasem układał gotowe składniki w swoim nowym nabytku. Sakwa wyglądała niepozornie, od zwykła wyprawiana cielęca skórka z małym fantazyjnie zakręconym wzorem wyszytym srebrną nicią. Ale za jej niezwykłe właściwości słono zapłacił gnomiemu kupcowi w niewielkim sklepiku, blisko nabrzeża. Gnom wcale nie zachwalał swoich towarów, znał ich wartość. Kapłan wybierał w jego sklepiku potrzebne mu przedmioty i komponenty. Ustawiał na ladzie kolejno srebrny pył sprasowany krasnoludzką modą, puste fiolki a także te napełnione leczniczymi miksturami. Trzy mniejsze, o lekko niebieskawej barwie i jedną nieco większą, o wyraźnym nasyceniu błękitem przechodzącym w turkus. Grube szkło chroniło przed przypadkowym stłuczeniem, ale kapłan postanowił dokupić jeszcze specjalnie szyty pas z kieszonkami do przenoszenia buteleczek. Potem dwa proste żelazne pierścienie. Moździerz, składniki do maści i wywarów, miedziany kociołek, kilka glinianych naczynek. No i sakwę. Magiczny pojemnik zmniejszający znacznie wagę przenoszonych przedmiotów i pozwalający przechowywać tam bez ryzyka potłuczenia czy zniszczenia rzeczy. No i pojemność, gnomi sprzedawca tłumaczył coś zawzięcie Albertowi o innych planach, zaginaniu przestrzeni, ale kapłanowi wystarczało że mógł zapakować tam wszystkie zakupy, większość rzeczy ze swojej podręcznej torby i miejsca było jeszcze dalej pod dostatkiem.

***

Wyruszył razem z Silią, pomimo tego że czuł się jak piąte koło u wozu. Życzenie czarodziejki było z jednej strony bardzo osobiste, lecz z drugiej strony Alberta ciekawiło ogromnie co też o właściwościach świeczek wie Ellendil. Szedł co chwila wzruszając delikatnie ramionami, starając się przyzwyczaić do ciężaru nowej zbroi. Kolczuga była dużo cięższa od skórzanego kaftana, którym się okrywał. Jednakże po ostatnich walkach, jego wierny kabat był tak pocięty pazurami i zębiskami, że nadawał się tylko do wyrzucenia. Pojawienie się elfa, a przede wszystkim jego słowa o nasłanych zabójcach pomimo wszystko były lekkim zaskoczeniem. W chacie usiadł na niewielki zydlu i słuchał uważnie słów gospodarza. Słuchał potem opowieści Silii. Uczucie, że wdziera się w prywatność czarodziejki było już tak silne że nie odzywał się wcale. Był trochę rozczarowany, że Ellendil nie wie nic o właściwościach, które można nabyć od świeczek. Powstrzymał się od pytań dotyczących tej materii, bo patrząc na Silię wydały mu się trywialne. Zapamiętywał dokładnie to, co opowiadał elf o smoczej duszy i jej więzieniu. Informacje wraz z tymi przekazanymi przez kompanów od Kallora i talgijskiej zjawy wymagały uporządkowania. Albertowi ciągle zdawało się, że nie wiedzą czegoś istotnego. Języczka u wagi, czegoś co znowu umyka tak jak z gadzią boginką. Jednakże nie wiedział o co zapytać elfa, może to jeszcze nie ten czas, za mało informacji. Tuż po deklaracji Lilli odnośnie drugiej zdobytej świeczki, spojrzał na nią ciekawie. Wysłuchał jeszcze odpowiedzi na pytania Alexy i wyszedł cicho przed chatkę.
 
Harard jest offline  
Stary 06-11-2009, 14:47   #650
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Silia nie spojrzała na niego. Musiała w końcu zapytać kto z nią pójdzie, ale na niego nie spojrzała. Nie czekał aż inni zaczną się deklarować. Nie interesowało go kto będzie uczestniczył w wielkim rodzinnym połączeniu. Spał marnie tej nocy. Głównie przez wrażenie tego, że już tu nie pasuje. Przez cały więc dzień kręcił się a to pomagając Alexowi i Lilli w remontowaniu, a to na tyłach domostwa ćwicząc strzelanie z nowego łuku. To ostatnie szczególnie go odprężało. Broń miała w sobie coś harmonijnego. Delikatna cięciwa zdawała się być wiecznie ciepła i groty nałożonych na łuk strzał zaczynały lśnić połyskliwie od magicznej trucizny, którą obdarzał je łuk. To była dobra broń. Jasper byłby dumny. Szkoda, że nie mógł poznać Lorei. Choć może to i dobrze. Jedno spotkanie rodzinne zdecydowanie wystarczało.

Wziął swój nowy rynsztunek i skinął głową wszystkim obecnym. Potem założył plecak i wyszedł. Na jego posłaniu nie została już żadna jego rzecz poza małym, mieszkiem z irchy, w którym spoczywał czarny kosmyk włosów. Pomyślał, by pójść odnaleźć Libby i się pożegnać, ale nie za bardzo wiedział co mogłaby innego zrobić niż namawiać go do pozostania. Pewnie by uległ, a bardzo tego nie chciał. To był najwyższy czas by odejść.

***

- Zatrzymaj się na chwilę łowczy... - głos dobiegł go gdy przekraczał drewnianą bramę miasta. Odwrócił się, by spojrzeć kto go woła.


Dłoń sama opadła na rękojeść zdobycznego scimitara. Mężczyzna z Midd. Trudno go było zapomnieć. To on wtedy na targu wręczył Silii bukiet kwiatów i dał im do zrozumienia, że są obserwowani. Co mógł tu robić?
- Spokojnie - rzekł podchodząc. Ludzie przechodzący przez bramę w jedną i drugą stronę nie zwracali na nich w panującym gwarze żadnej specjalnej uwagi - Chciałem tylko porozmawiać... a właściwie złożyć propozycję.
- Znam cię -
odparł krótko łowczy - czego chcesz?
- To nie jest najlepsze miejsce na propozycje -
nieznajomy wskazał ręką obskurny zajazd stojący przed bramą - Poświęcisz trochę czasu? Bo chyba nic cię nie goni?
Otworzył usta, by odpowiedzieć coś oschle na tą prowokację, ale w końcu kiwnął tylko głową. Zajazd zwany „Złamana podkowa” przywitał obu mężczyzn zapachem dusznego dymu przypalanej strawy, kwaśnego potu, którym przesiąkały wełniane ubrania strudzonych podróżnych, którzy z takich czy innych względów decydowali się zanocować tutaj, a nie w obrębie murów miejskich, oraz suszonych ziół, którymi poobwieszane były ściany. Skromna izba na dwa duże i pięć małych stołów, była imponująco czysta i nijak miała się do „Kurwiego Kwiatu”.
Nieznajomy wskazał jedyny wolny stolik, który jakby ich oczekiwał, po czym nie czekając na reakcję Jensa usiadł na jednym z dwóch pni robiących za siedziska. Jens z pewną dozą nieufności uczynił to samo. Pamiętał o tym co mówiła Silia. Nekromanta, którego pokonali w wieży mógł mieć przyjaciół. Nie było żadnej przyczyny, dla której można było założyć, że ten człowiek nie jest jednym z nich. Choć z drugiej strony Minillo zapewniał ich, że Harfiarze to raczej nikt zły więc...
- Ciemne kaperskie. Dla nas obu... - zwrócił się do korpulentnego niziołka, który szybko nadbiegł wytrzeć stolik - Rozumiem, że może być?
- Co to za propozycja? -
myśliwy był już zniecierpliwiony - I dlaczego miałbym w ogóle chcieć jakiejkolwiek wysłuchać od osoby, której nawet imienia nie znam.
- Kristof mi mówią -
odparł z uśmiechem. Niziołek odbiegł w stronę kontuaru. Po chwili na ich stole wylądowały dwa kufle z mętnym ciemnym trunkiem - Cierpliwości Jens. Za chwilę wszystkiego się dowiesz.
Wziął jeden z kufli i umoczył w nim usta.
- Zaiste dobrze jest czasem podelektować się urokami tanich przybytków.... O! Pani Stinnu... - wstał nagle na widok kogoś, kto musiał znajdować się za Jensem. Myśliwy również się odwrócił... i po chwili także wstał.


Kobieta już dawno musiała mieć najlepsze dni swojego życia za sobą. Siwe proste włosy opadały jej wzdłuż ramion prawie do pasa. Cerę miała gładką zapewne od drogich specyfików i zabiegów magicznych, ale w oczach czaiło się coś więcej niż sam wiek. Coś co budziło respekt i poważanie i czego nic nie mogło ukryć. Ona nie mogła mieć nic wspólnego z nekromantą. Jens wstał, by mimowolnie ustąpić jej miejsca, a Kristof przyturlał jeszcze jeden klocek i zamówił kubek mleka.
- Ty jesteś talgijskim myśliwym o imieniu Jens? - spytała gdy usiadłszy ułożyła długą prostą wełnianą spódnicę.
- Tak proszę pani.
Przez chwilę przyglądała mu się uważnie jakby nie sama odpowiedź miała znaczenie, a to co myślał ją wypowiadając.
- Czy wiesz kim jesteśmy?
Zaprzeczył w odpowiedzi.
- Nie... choć trochę się domyślam.
Kobieta skinęła oczami i wzięła od Kristofa kubek. Upiwszy nieco odezwała się ponownie.
- Daleko zaszliście. Nikt nie przypuszczał, że aż tak daleko zajdziecie - nie patrzyła na Jensa. Raczej na powierzchnię mleka w poszukiwaniu much. Zmarszczyła brwi - Sprawa stała się zbyt poważna byśmy mogli ryzykować. Dlatego proponuję ci dołączenie do nas Jensie. Znam cię, choć ty mnie nie znasz i raczej nie poznasz. Wiem o tobie i o tym co się wam przytrafiało całkiem sporo. Wiem, że nie jesteś złym człowiekiem i że najbardziej cenisz naturalny ład. Wiem także, że chcesz dalej podążać ze swoimi towarzyszami - tym razem spojrzała na niego - Wróć do nich. Wróć do nich i bądź naszymi uszami i oczami. W zamian zostaniesz jednym z nas.
- Mam szpiegować przyjaciół?
- Nie. Pomóc nam ich chronić. Jak dotąd tylko was obserwujemy, ale jeśli bieg wydarzeń się nie zmieni, być może będziemy musieli działać.

Jens przez dłuższą chwilę milczał patrząc za okno. Nie znał się na ludziach, ale czuł że zamiary tej kobiety nie mogą być złe. Że mówi prawdę. Czy byłoby to oszukaniem ich? I czy naprawdę jest tak źle jak można było wywnioskować z jej słów.
- Dlaczego ja?
- Wiele przyczyn. Los sprawił, że wydarzenia potoczyły się tak, a nie inaczej. Poza tym wiesz wystarczająco dużo i zostawianie cię samemu sobie, jest po prostu kolejnym niepotrzebnym ryzykiem. Nie tylko wy interesujecie się świecami.

Znów się namyślił.
- Opowiedz mi najpierw trochę więcej o was i całej sytuacji.

Stinnu zaczęła mówić. Spokojnym, miarowym głosem, a chłopak słuchał w milczeniu. Kristof odzywał się tylko z rzadka, gdy go o coś konkretnego pytała. Gdy skończyła, Jens powiedział tylko krótko:
- Chcę do was dołączyć.

***

Do domostwa wrócił w nocy. Był już spokojny i nawet w pewnym sensie zadowolony. Chciał pogodzić się w końcu z Silią... tylko że jej już nie było.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172