Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-09-2010, 20:03   #111
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Jechali zimowym traktem, nękani przez pogodę. Opatulony w płaszcze i kurtę, Alto miał trudności nawet z tym, żeby się obrócić w siodle i spojrzeć czy ktoś nie jedzie za nimi. Od próby porwania w Heliogabarze nachodziły go czarne myśli. Sprawa portalu w Dalay jeszcze pogorszyła sprawę. Ile razy jeszcze mogą mieć szczęście?
Mróz ścinał krew w żyłach. Oczy mu łzawiły od lodowatego wichru, nie widział praktycznie nic w tej zadymce. Uratowała ich Meg i jej chatka. Ku zdumieniu łotrzyka, po kilku chwilach gnieździli się w ciasnej, ale rozkosznie ciepłej izbie. Zajął swój skrawek miejsca przy kominku i wysunął sinoczerwone ręce w kierunku ognia. Słuchał z zaciekawieniem opowieści czarodziejki, bardzo rzadko wracała do swoich wspomnień. Uśmiechnął się tylko i mruknął pod nosem, że magia to jednak przydatna rzecz.
Gwizdało i śnieżyło jeszcze przez klika godzin. Gdy zima zaprzestała gwałtownego ataku, a kości rozgrzały się od ognia, Alto wyszedł na zewnątrz zapalić. Najmniejszy podmuch wiatru nie zakłócał krajobrazu jak z bardowskich baśni. Zamrożony świat.

Podeszła jakby nigdy nic. A on odpowiadał jakby nic się nie stało. Obuch zaczął ją rozkładać w try miga.
Na początku myślał, że jednak się wścieknie. Że w końcu wygarnie jej i zostawi tam, na śniegu. Z fajerwerkami, szumiącą w skroniach krwią, źrenicami rozszerzonymi i ciemnymi jak krasnoludzkie tunele w kopalni. Tylko przez chwilę. Potem podtrzymał ją ramieniem i odprowadził do chatki. Niewiele mówił przez cały ten czas. Uśmiechnął się krzywo, gdy wspomniała ich rozmowy. Gniewne słowa, jak określiła to Shannon.

Alto okazał się na tyle roztropny, że poprowadził ją pod rękę w najodleglejszy kąt chaty. Od reszty śpiących spadkobierców odgradzały je stłoczone pośrodku wierzchowce i nie rzucali się aż tak bardzo w oczy. O ile można nie rzucać się w oczy w jednej, nie za dużej izbie.
Mysz zaległa na ziemi i posłusznie okryła się śpiworem. Czuła się przedziwnie. Faktycznie jakby dostała obuchem przez łeb, siły wszelkie ją opuściły.
Łotrzyk ułożył się obok niej i przymknął oczy, a Mysz gapiła się przed siebie jak cielę w malowane wrota z wyrazem błogości i oczami postawionymi w słupy. Alto nie zdziwiłby się gdyby widziała natenczas różowe elefanty.
- Łoooooł - powtarzała raz za razem i coraz szerzej otwierała usta.
Ku uldze łotrzyka nie sprawiała kłopotów. Leżała bez ruchu na posłaniu i mamrotała pod nosem. Mowa jej się znacznie zwolniła, choć usta uparcie się nie zamykały.
- Widzisz ją? Ten głos... dźwięki lutni... ciepły uśmiech... Przyszła mi zaśpiewać... - szept bardki przeszedł w monotonne nucenie kiedy wtórowała pieśni słyszanej tylko przez nią samą. Pieśni, która tkwiła gdzieś na dnie jej pamięci. A może to też sobie wymyśliła?

Moja mała, maleńka, czy ty o tym wiesz,
że nocą - północą chodzi złoty jeż?
Drzew pilnuje w sadzie, pod jabłonką śpi,
a gdy go obudzić, jest okropnie zły!
Moja mała, maleńka, czy ty o tym wiesz,
że ten jeż to wcale nie jest żaden jeż?
To śliczny królewicz, co dla jakichś kar
w jeża zamieniony został przez zły czar!
Moja mała, maleńka, posłuchaj mych rad
nie chodź nigdy nocą w owocowy sad.
I nie szukaj jeża, co pod drzewem śpi,
bo gdy go obudzisz, będzie bardzo zły.


Umilkła i spojrzała Altowi w oczy.
- Potwornie mi zimno... Tobie też?... Łaaaaaał, widziałeś? To wszystko jak magia. Piękne. Tylko żeby cieplej było... Ja... chyba nie czuję dłoni. Ani stóp... Taki ziąb chyba czuje się gdy się umiera... Czy ja umieram, Alto? Dziwnie się czuję...

Wyciągnął z plecaka swój stary płaszcz i przykrył ją ciasno. Ściągnął futrzane rękawice i wziął jej dłonie w swe ręce. Roztarł lodowate, smukłe palce. Nic jej nie będzie. Naciągnął jej swoje rękawice i poszedł dołożyć do ognia. Resztki opału z porąbanych na szczapki mebli nie dawały już wiele ciepła. Wrócił i usiadł koło niej.

Skinęła na łotrzyka konspiracyjnie, a kiedy się zbliżał zaczęła szeptać mu wolno do ucha. Czasem po drodze gubiła wątek.
- Widziałeś to? Ptaszki... Setki niebieskich ptaszków... Świergocą tak ślicznie. Ich jaskrawe pióra sypią się z góry jak błękitny śnieg... Już gdzieś takie widziałam... Szelest ich skrzydeł przywodzi wspomnienia...
Wiem już. Tuż po moich zrękowinach. Chciał się mnie pozbyć -
słowa sączyły się z ust bardki bez ładu i składu. - Miałam trzynaście lat i nie mógł już na mnie patrzeć... Chociaż Devon, mój narzeczony, był mężny i przystojny. Syn kupca. Każda panna młoda by była zachwycona. Ale ja nie... ja nie byłam...
Devon był szczodry. Dawał mi prezenty. Raz... przyniósł mi ptaszka. Błękitnego ptaszka w klatce z miedzianego drutu. Śpiewał tak pięknie. I smutno... Pomyślałam - trzeba być bez serca żeby zamykać go w więzieniu - ... I go wypuściłam. Leć maleńki... - powiedziałam. - Poczuj życie... Uciekaj...
Nazajutrz znalazłam go na bruku. Leżał sztywny. Martwy... Zadzióbały go wróble... Myślałam, że mi serce pęknie -
nagle z oczu Myszy zaczęły kapać opasłe łzy. Jej ramiona zatrzęsły się od szlochu. -Zadzióbały go przeze mnie. I wtedy zrozumiałam... Są ludzie stworzeni do szybowania w przestworzach... do wolności i swobody. Są też drudzy... którzy winni żyć w klatce. Jak błękitne ptaszki. A kiedy się ich oswobodzi... umrą. Bo same sobie nie poradzą. Piękni i bezradni. Prędzej czy później zadzióbią ich wróble. I skończą martwi na brudnym bruku...

Położył się obok i przygarnął ją do siebie. Prosty gest, dla ciepła. Otarł delikatnie łzy z policzków. Tyle, nic więcej, ale uspokoiła się po chwili. Zaczynał powoli żałować, że nie wciągnął proszku razem z nią. Nie musiałby się zastanawiać co jej odpowiedzieć. Obuch wcierał bardzo rzadko, bo na haju zawsze leciał do domu. Rozmawiał z ojcem, czasami z braćmi których zostawił. I zawsze kończyło się tak, jakby rzeczywiście ktoś mu przywalił w łeb.
Fergus ją swatał? By się jej pozbyć? Czy to jeszcze jej ojciec? No tak, ale to było ponad pięć lat temu. Pięć lat. Nic nie mówił, słuchał. Długo po prostu leżeli obok siebie.
- Kim on jest, Marie? Dlaczego tak bardzo chcesz, aby nadal trzymał cię w klatce? – spytał tak cicho, aby nikt poza nią nie miał szans dosłyszeć.
- Kim kto jest? - zapytała nie do końca kontaktując i wtuliła się mocno w jego ramię.
- Fergus. Facet, który wie wszystko. – Podłożył drugie ramię pod głowę i ułożył się wygodniej. Obuch już powinien odpuszczać za chwilę. Będzie można się zdrzemnąć choć trochę.
- Opiekunem, mówiłam ci. Podczepiłam się do niego jako dzieciak... Po tych moich zrękowinach. Jak uciekłam z Teriir. Nie chciał mnie przy sobie. Ale... - znów się zawiesiła. - Słyszałeś to? Znowu przyszła mi zagrać... Ale byłam uparta. No i nauczył mnie później tego i owego... Choć ciągle powtarzał, że nie mam talentu. I... pomagałam w logistyce. Tu coś załatwiłam, tam się wywiedziałam... Niby nic sama nie robiłam, ale... bogowie... mam więcej krwi na rękach niż ty. Będę potępiona...
- Kochasz go? – Zapytał po długiej chwili milczenia, przerywanej tylko cichymi westchnieniami odlatującej Marie. Tak, był sukinsynem. Może akurat tego nie będzie pamiętać rano, że ją przesłuchiwał jak pieprzony śledczy inkwizytor w lochu. Ale miał wrażenie, że teraz obuch nie pozwoli jej kłamać. Albo przynajmniej zobaczy jak będzie próbować.
- Kocham - wtuliła się w niego jeszcze mocniej jakby to wyznanie nie miało nic do rzeczy. - Jak ojca kocham... Zawsze byłam w niego zapatrzona jak w obrazek. Kiedyś sobie też ubzdurałam, że go kocham... no wiesz... jak kobieta mężczyznę. Raz mu nawet sprawiłam frasunek. Wrócił z roboty... i zastał mnie golusieńką w swoim łóżku. Wściekł się nie na żarty. Ale później pogadaliśmy. On we mnie tylko dziecko widzi... A ja tak bardzo chcę się w kimś zakochać, że myślałam... Myliłam się. Kocham go... Ale nie tak jak... Jest ważny. Czasem myślę, że bez niego sobie nie poradzę...

Miał ochotę zapytać o coś jeszcze. Zrezygnował w ostatniej chwili. Usypiała powoli z głową na jego piersi, a on rozmyślał jeszcze długo. Kołysanki z dzieciństwa. Krew na rękach. Fergus. Obuchowe zwidy. Miał wrażenie, że mówi prawdę, po raz pierwszy odkąd się spotkali. Zaraz jednak uśmiechnął się z przekąsem przypominając sobie ile razy wcześniej już miał takie uczucie. Ulżyło mu? Ze zdziwieniem odkrył, że chyba tak. Jeszcze parę dni temu ją zwyzywał i wywalił za drzwi. Spojrzeć na nią nawet nie mógł. A teraz choć mogli pogadać zwyczajnie. Wystarczyło… co w zasadzie? Przykrycie płaszczem? Obuch krążący w jej żyłach? Przecież nic się nie zmieniło. Ona i tak jutro niewiele będzie pamiętać i wrócą do warczenia na siebie. Prawdę mówiła o Fergusie psiakrew, czy nie?

***

Przyglądnął się uważnie czarnemu kamieniowi na zapleczu karczmy. Zdecydował od razu, bez wahania, pomimo tego że ostrzegawcze dzwonki biły na alarm jak wściekłe. Kurwa mać! Pchali się w ciemno, w nieznane, bez żadnego zwiadu, rozpoznania. Recepta na szybki zgon. Nie to, że nie ufał zdolnościom Wulfa czy czarodziejstwu Meg. Z portalem uwinęła się błyskawicznie i fachowo. Oczy i uszy… Śmiechu warte. Raczej śliwka i kompot, żeby nie powiedzieć dosadniej. Pokręcił głową i ruszył do pokoju przygotować swoje klamoty. Zabrał pasy z miksturami i sprzętem, broń i całą resztę. „Ciche” buty, strój roboczy. Jak zwykle dreszczyk emocji i podniecenia szybko przebiegł po kręgosłupie. Shannon wyglądała na przestraszoną, tak przynajmniej brzmiał jej głos pojawiający się w głowie znienacka. Cieszył się, że będzie z nim. Złe przeczucia ciągle krążyły w powietrzu.

Nie wytrzymał, minimum rozpoznania. Dla spokoju sumienia, niemal parsknął śmiechem wyobrażając sobie, jak mocno Starvo kopnął by go w dupsko za takie myślenie. No, ale nie było czasu na nic innego. Okrył się dokładnie płaszczem skrywając to, co mogłoby wzbudzić podejrzenie w postronnych osobach do jego uczciwego i praworządnego życia. W końcu gdy zebrał już swoje rzeczy zszedł szybko na dół do karczmarza. Zamówił kufel piwa i odstawił je od razu na szynkwas ledwo mocząc usta. Wcisnął mu do ręki dyskretnie zapłatę, dwie złote monety. Nie było czasu na finezję.
- Król Gareth. Dawno do miasta przyjechał? Z dużym orszakiem? Ile wojska razem z nim było?
Shannon nie usiadła obok niego, przeniknęła przez szynkwas zaglądając ciekawie w każdy zakamarek. Co chwilę zerkała na karczmarza i łotrzyka równie niecierpliwe czekając na odpowiedź, co ten ostatni.
- Myślisz, że król może być w niebezpieczeństwie? Że jest zmęczony, bo coś mu robią? - zdążyła wypalić zanim jeszcze zapytany się odezwał i jakby reflektując, że Alto nie będzie mógł odpowiedzieć dodała z przekąsem - Wcale by mnie to nie zdziwiło. - Zrobiła kolejną pauzę zastanawiając się czy przypadkiem dla niej czas inaczej nie płynie - Choć dawniej DeLaneyowie wcale nie chcieli się z nim przymierzać.
- Król przybył trzy dni temu, podobno wcześniej jeździł ze swoimi oddziałami po okolicy, ale baron bardzo go zapraszał do siebie na zamek. Orszak jak na króla niezbyt pokaźny, z trzydziestu woja się z nim na zamku ostało. Reszta dalej patroluje. Podobno zielonoskórych szukają.
Ciekawe uczucie słuchać dwóch rozmów niemal jednocześnie. Uśmiechnął się w duchu i pytał dalej.
- A zieloni? Blisko miasta? Były już jakieś pierwsze starcia?
- Były napady na miasto i pobliskie wioski, ale zanim się królewscy zjawili. Jedna podobno doszczętnie spalona i nikt żywy w niej nie pozostał.
- Król odkąd w warowni stanął pokazuje się publicznie? Czy tylko sam baron go podejmuje?
- Nie pojawił się publicznie ani razu -
Karczmarz był wyraźnie zawiedziony tym faktem.
- A wojska barona w mieście czy za zielonymi wyszły? - Alto wyrzucał z siebie krótkie, urywane zdania.
- Większość sił okolice patroluje... z tych co zostali nikt nie zachodzi na jednego... co to za żołnierze? - Wzruszył ramionami i rozłożył ręce w geście całkowitego niezrozumienia dla takiej sytuacji.
- Powiedz jeszcze co z młodego barona za człowiek? Jak wam się tu żyje pod jego rządami? - Alto spojrzał na karczmarza uważnie - Mówią że tu ziemi w okolicy sporo odłogiem leży. Sam król nawet zachęca do brania, wolnizny przyznaje. Pewnie dużo tu obcych się kręci, co? Nie zdarzyło się ostatnio coś... ciekawego w mieście?
Na wzmiankę o synu barona mężczyzna wyraźnie zasznurował usta.
- Różni ludzie się kręcą. Pojawiają i znikają. Ziemi u nas sporo, ale zimy ostre, a z pobliskich gór różne stwory schodzą. To i przybysze długo nie wytrzymują. Tylko najwytrwalsi pozostają. To nie jest ziemia dla słabych ludzi.
- A ten kamień, gospodarzu? - Alto uśmiechnał się lekko - Skądeście go wzięli, widzieliście może jeszcze gdzie podobne skały w mieście albo jego pobliżu? Interesował się nim kto, kiedyś? Pytał o niego?
- Podobno w podziemiach zamku jest ich sporo. Erik, zamkowy kucharz kiedyś mi o tym opowiadał. Podobno lady Esmeralda się nimi interesowała. Była nawet raz w mojej karczmie i oglądała kamień, ale nic nie powiedziała.
- Lady Esmeralda? Ta czarodziejka, bratanica barona, tak? - upewnił się Alto - a oglądała tylko zwornik czy też ten na zapleczu?
- Tylko zwornik. Nie pytała o nic. To jej nie powiedziałem o łuku w piwnicy - w tonie jego wypowiedzi nie można było wyczuć zbyt wielu ciepłych uczuć dla bratanicy barona.

Podziękował karczmarzowi i zaraz półgłosem odezwał się do Shannon.
- Duecik młody baron i Esmeralda nie jest zdaję się zbyt popularny w mieście. No, ale skoro nie dotarła do kamienia na zapleczu, to może mamy jednak jakąś szansę na skryte podejście. – uśmiechnął się krzywo do Białej Damy. – Z tym królem to rzeczywiście coś nie tak. Siedzi w zamku, jego główne wojska poza miastem, a garnizon barona na wysokim alercie, bo najwyraźniej ku rozpaczy szynkarzy nie pije. Jak sądzisz, wylądujemy w podziemiach warowni?
Myślał na głos, pomagało trochę rozładować nerwy.

Nie chciał żeby szła z nimi. Usiłował sobie tłumaczyć, że to dlatego że przecież będzie przeszkadzać. Nagle wywrzeszczany pomysł o wsadzeniu jej do worka nie brzmiał tak absurdalnie.
- Na pewno chcesz iść? – Nawet nie czekał na odpowiedź. Sprawdził odruchowo wszystko jeszcze raz, wymacał malachit ukryty głęboko pod ćwiekowaną zbroją. W końcu wcisnął Marie czarny medalion w dłoń i porwał ją na ręce. Założyli srebrny łańcuszek na szyje według instrukcji Meg.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 14-09-2010 o 20:09.
Harard jest offline  
Stary 14-09-2010, 20:59   #112
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
To był kretynizm. Kompletne szaleństwo. I oczywiście nikt niczego nie wyjaśniał, ani nie pytał się nikogo o zdanie. Meg chce iść, więc wszyscy idą. Do "onych", porywaczy i magów, prowadząc Marie prosto pod ofiarny nóż, a lady Shannon na zatracenie w domenie jej wroga. Nawet Wulf postradał zmysły i szczerzy się jak kot w śmietanie. Bo Meg chce iść. Bo będą walczyć ze "złym". Bo to oczywista oczywistość, że muszą iść. Bohaterowie, kurwa mać.

Ostatnie zdanie wymsknęło mu się głośno.

Podróż przez zawieję stanowiła nie lada wyzwanie i Robert był pełen podziwu dla zdolności Megary, która wyczarowała dla nich chatkę. Żałował, że sam nie posiada takich umiejętności, mimo że uwielbiał nocleg pod gołym niebem - jednak nie w każdych warunkach. Spod przymkniętych powiek obserwował wspólny powrót Alto i bardki ciesząc się, że ta dwójka wreszcie się pogodziła. Teraz też Marie poszła do chłopaka po wsparcie, a Robert mógł tylko podejrzewać ile kosztowała ją decyzja o wyruszeniu przez portal. I po jaką cholerę, skoro i tak nic nie będzie mogła zrobić? Ulga, którą poczuł na wieść, że wizyta u króla została "odroczona" o kolejny dzień wyparowała pod ciężarem obecnej sytuacji. Plecak z lekami i wszelkimi potrzebnymi przedmiotami wisiał mu u ramienia jak młyński kamień, ciągnąć go w przepaść, z której nie było powrotu. Obiecał przecież Marie, że będzie ją chronił. Jak dobrze, że zdążył jeszcze wysłać list do domu...

- Nie gniewam się, masz przecież rację
- odwrócił się do Brana. - Zostawię ci Yocelyn; jeśli będziesz chciał nas wyśledzić ona ci pomoże - oczywiście jeżeli jeszcze będę wtedy żył. Rzuć w powietrze kawał mięsa, to będzie dla niej sygnał do wylotu.
Uważam też, że powinieneś postarać od razu dostać się do zamku; jeśli nawet nie do króla, to do któregoś z jego najbliższych rycerzy i wyjaśnić całą sprawę. Pal sześć, że idziemy w nieznany teren nieznanego wroga
- "i na tyle wieczne wojskowe mądrości Wulfa się zdały", dodał w myślach - bo rycerze nam tam nie pomogą. Obawiam się jednak, byśmy nie skończyli oskarżeni o napaść na Delaneya lub, co gorsza, na samego króla, jeśli portal przeniesie nas nie do jakiejś tajnej siedziby maga, ale wgłąb zamku. Moglibyśmy zostawić ci swoje podpisy na pergaminie, a sam sformułował byś oficjalne pismo, jeśli tak się to załatwia... - podrapał się po kilkudniowym zaroście, którego nie zdążył jeszcze zgolić. - Skoro prowadzimy Marie prosto w chętne łapy porywaczy - przepraszam, Marie, ale sama wiesz, że tak jest - to lepiej choć spróbować się zabezpieczyć. Może... może też lady Shannon powinna iść z tobą? - niepewnie spojrzał na Alto, nie wiedząc czy ten chce zabrać ze sobą magiczny kamień. - Ostatecznie, pani, stanowisz nama... ee... prawie namacalny dowód niegodziwości rodziny DeLaney, jeśli wybaczysz mi takie sformułowanie.

Plany... plany zawsze dawały namiastkę bezpieczeństwa, nawet jeśli były mało realne. Sam chętnie roześmiałby się z własnych słów. Może jednak choć trochę uspokoją bardkę? Że pomoc przybędzie, że mają jakąś szansę? Że nie skończy jak wypatroszona gęś?

- Meg, nie mogłabyś zrobić jakiegoś stworka, który mógłby nas wytropić? Albo dwóch przedmiotów, by Atos mógł nas wywąchać? - Robert spojrzał znacząco na czarodziejkę, mając nadzieję, że ta zrozumie. Niech da Marie byle polny kamień jako pseudotalizman, bo dziewczyna gotowa zemdleć ze strachu gdy tylko wejdą w portal. Zresztą wcale jej się nie dziwił.
 
Sayane jest offline  
Stary 15-09-2010, 23:18   #113
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Zanim zdecydowali się przekroczyć tajemne przejście wszyscy przygotowali się do wyprawy w nieznane najlepiej jak każdy potrafił. Rzucone czary, magiczne przedmioty i broń pod ręką miała ich przygotować na to co zastaną po drugiej stronie.
Shannon przeszła nawet przez ścianę obok portalu by sprawdzić co tam się znajduje. Niestety zobaczyła tylko całkowitą, wszechogarniającą ciemność. Najwyraźniej nikt nie pomyślał o zapaleniu po drugiej stronie pochodni dla ciekawskiego ducha, a przeniesienie rzeczywistego ognia przez mury było dla niej całkowicie nierealne.
Potem nie pozostało już nic innego jak wejść w magiczna barierę.

***

Kolejni spadkobiercy przechodzili przez połyskliwą powierzchnie portalu znikając w jego niezbadanej otchłani. Najpierw czarodziejka, którą Wulf zabezpieczył swoim czarem, potem sam kapłan dosłownie depczący jej po piętach, Alto z bardką na rękach i magicznym kamieniem Shannon w kieszeni i na końcu Robert niezbyt zachwycony całą sytuacją i pełen złych przeczuć co do tego czego mogą spodziewać się po drugiej stronie.
Młody rycerz przyglądał się temu pełen mieszanych uczuć. Z jednej strony nie chciał zostawiać towarzyszy, z drugiej strony dręczyło go wewnętrzne przekonanie, że bardziej przyda się po tej stronie. Miał przecież własny plan...
Odczekał kilka minut odliczają w myślach kolejne sekundy, a gdy nic się nie stało ruszył w kierunku wynajętego przez siebie pokoju. Za nim powłócząc nogami ruszył Tim, który czuł wielkie rozczarowanie, że nie pozwolono mu zaznać niesamowitej przygody. Słyszał kiedyś historię o tajemniczym portalu, który prowadził do cudownej krainy pełnej zwierząt, kwiatów i soczystych owoców, gdzie nikt nie musi pracować, a małe duszki spełniają wszystkie życzenia przybywających tam osób. Dlaczego inni mogli tam iść a jego pan zdecydował się zostać? Dowiedział się o tym bardzo szybko, gdy tylko Bran kazał mu szykować swoje najlepsze ubranie. Potem pomógł mu przyodziać elementy zbroi. Gdy dowiedział się że także wyruszy wraz z panem jako poczet honorowy rozpogodził się natychmiast i z entuzjazmem zaczął przebierać. Tak przygotowani dosiedli koni przygotowanych przez stajennych i wyruszyli w kierunku zamku. Błysk stroju rycerza wzbudzał spore zainteresowanie zwłaszcza u płci niewieściej mijanej po drodze. Niestety do głównej bramy twierdzy było zaledwie kilka kroków Bran nie miał więc zbyt długo okazji napawać się tą chwilą. Jednak mijani ludzie jakby wyczuwając że będzie się działo coś ciekawego zatrzymywali się, a potem ruszali za dumnie siedzącym w siodle rycerzem i jego giermkiem.

Potem wszystko zostało wypełnione dokładnie według protokołu. Najpierw Tim, odziany w szatę z herbem Lon Hernów na piersi, wysforował się naprzód, stanął pod murami i zadął w trąbę, oznajmiając przybycie rycerza. Wywołało to wyraźne ożywienie na murach. Kilkanaście przysłoniętych hełmami głów pojawiło się pomiędzy niewysokimi blankami.
Wtedy Bran jeszcze bardziej wyprostował swoja rosłą sylwetkę i krzyknął głośno i wyraźnie:
- Ja Bran z Lon Hern, lord Kintall, Pan na zamku Elandone i rycerz Pani Jeziora wzywam Cię Lucjuszu Enevaldzie Baronie DeLaney na udeptaną ziemię przed sąd boży. Oskarżam Cię o to, że Twoi ludzie napadli i usiłowali porwać w Heliogabarze mą towarzyszkę Marie lady Kintall. Oskarżam Cię, że więzisz w swym zamku uprowadzone siłą i wbrew ich woli kobiety. Stawaj i niech bogowie dowiodą mych racji. Tak mi dopomóż Pani Jeziora.

Te słowa wywołały spore poruszenie wśród osób zgromadzonych przed twierdzą, gdzie zebrał się już całkiem spory tłum. Za murami wrażenie było chyba zdecydowanie mniejsze. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Potem Bran, który zaczął już powoli tracić nadzieję czy ktokolwiek zareaguje na jego wyzwanie usłyszał charakterystyczny odgłos odsuwanych sztab i wrota do zamku stanęły otworem. Z obawy by ludzie barona się nie rozmyślili uderzył konia ostrogami i dając znak Timowi by jechał za nim ruszył prosto przed siebie. Zaledwie wjechali na niewielki kwadratowy dziedziniec zamknęły się za nim z głuchym łomotem. Ze wszystkich stron zaczęli się do nich zbliżać knechci z solidnymi kijami w rękach. Gesty z jakimi uderzali nimi w dłonie raczej nie mówiły o przyjaznych zamiarach. Młody rycerz doszedł do wniosku, że wejście do zamku okazało się igraszką, ale jego opuszczenie... w całości, może się okazać nie lada wyzwaniem. Tim popatrzył na niego oczami rozszerzonymi strachem.

***

Megara prawie natychmiast zdała sobie sprawę iż prawdopodobieństwo, że miejsce do którego przenieśli się po przekroczeniu portalu znajdowało się bezpośrednio za ścianą gospody było raczej znikome. Ogromna sala, której krzyżowe sklepienie podtrzymywały dwa rzędy solidnych kolumn zwieńczonych misternie rzeźbionymi kapitelami, nie była ciemna. Rozświetlało ją magiczne, czerwono złote światło wydobywające się bezpośrednio z wypolerowanej niczym tafla wody, kamiennej posadzki.


Portal którym przybyli nie miał po tej stronie swojego odzwierciedlenia, a więc zgodnie z tym czego obawiała się Megara była to droga tylko w jedną stronę. Dzięki swojemu dobrze przystosowanemu do widzenia w ciemnościach wzrokowi bez problemu wypatrzyła kolejny portal po drugiej stronie sali. Oddzielała ich od niego cała długość posadzki, która w jakiś sposób znowu budziła niepokój magini. Pochyliła się by dokładniej zbadać powierzchnię. Odkrycie że była nasączona magią nie stanowiło problemu. Tego była pewna gdy tylko dostrzegła wydobywające się z niej światło. Z całą pewnością była zrobiona z tego samego tworzywa co portal i wisiorki. Meg, zaczynała powoli rozumieć jego strukturę. To kiedyś był granit, który później przeszedł przedziwną metamorfozę, wystawiany na działania maksymalnych temperatur: Bardzo wysokiej ognia i silnego mrozu. Żywioły, które dokonały tej transformacji musiały pochodzić z niezwykle silnego źródła.

W tym czasie Alto, który zza kolumny za którą stanął na wszelki wypadek, upewnił się że w pobliżu nie czai się jakieś ukryte niebezpieczeństwo, postawił Mysz na ziemi i rozpoczął ostrożny zwiad z uwaga przyglądając się kolumnom, ścianom i podłodze. Nie zauważył nigdzie podejrzanych otworów, ani zapadni na idealnych powierzchniach.

Także bardka postanowiła się rozejrzeć. By zbytnio nie rzucać się w oczy ruszyła z dala od kolumn trzymając się cienia ściany. Zaledwie jednak przekroczyła linię pierwszych kolumn rozległ się nieprzyjemny świst, a przed nią niespodziewanie uniosła się z posadzki ściana mgły, rozciągająca się od jednej kolumny do drugiej niczym niewidzialna zapora. W mgle bardka dostrzegła jakieś kotłujące się kształty. Nie czekając na efekt ostateczny, dziewczyna zawróciła na pięcie i błyskawicznie włączając pierścień niewidzialności uciekła w kierunku pozostałych spadkobierców.

W tym czasie Megarze udało się stwierdzić, że podłoga zabezpieczona jest czarami ochronnymi, ale ich dokładną identyfikację uniemożliwiło jej nagłe pojawienie się w sali sześciu ubranych w zbroje szkieletów, które z chrzęstem i skrzypieniem ruszyły prosto na intruzów. Nieumarłe stwory były wysokie, prawie o głowę przewyższając Wulfa, a ich uzbrojenie wyglądało na solidne i ostre. Oczy błyszczące czerwienią w pustych oczodołach patrzyły z przerażająca, zimną obojętnością.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
Stary 17-09-2010, 23:44   #114
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Wreszcie znów poczuł bitewne emocje. Bo wątpliwości co do tego, że walki nie unikną, nie miał żadnych. Zresztą wcale tego nie chciał. Wchodzenie w portal mogło wydawać się lekkomyślne, ale Wulf był stworzony do walki. Czasami można było nagiąć kodeks, który twierdził, że do beznadziejnych potyczek nie należało się mieszać. Kto jednak mówił, że ta tutaj miała być beznadziejna?

Odmówił jeszcze jedną cichą modlitwę, niezauważalnie niemal dotykając przy tym wchodzącą jako pierwszą Megarę. Wycofanie się Brana przyjął z zaskoczeniem, ale uszanował decyzję. To nie było jego wojsko, któremu mógłby rozkazywać i chociaż czasem ciężko przełykał takie rzeczy, uczył się z tym żyć. Dzięki temu mogli prawie wszyscy założyć medaliony z czarnym kamieniem i tylko Mysz została wniesiona, bezpiecznie, jako któraś z kolei. Szkoda tylko, że to ona szła, a nie Bran. Rycerz na pewno bardziej by się przydał.
Wypowiedział słowo aktywujące moc pierścienia i przeszedł przez portal.

Nie przepadał za tym typem podróży, wejście w coś zupełnie nieznanego zawsze będzie kłóciło się z instynktem wojownika. Teraz samo wyjście okazało się bezproblemowe, chociaż tak na prawdę nigdzie jeszcze nie doszli. Długa komnata nie przypadła kapłanowi do gustu, a gdy czarodziejka zaczęła oglądać posadzkę, zatrzymał się przy niej, z bronią wciąż w gotowości.
Okazało się, że miejsce nie było takie puste, na jakie na początku wyglądało!
Wulf zareagował niemal równo z Meg, która zaczęła inkantować zaklęcie. On zaś chwycił za wiszący mu na piersi symbol miecza i tarczy. Nieumarli! Przekleństwo każdego z braci w wierze. Zaprzeczenie wędrówki duszy i wiecznego spoczynku. Inkantacja nie do końca była modlitwą. Słowa były zapominane, potężny głos wwiercał się w ożywione kości. Aż w końcu wyprostowana dłoń z jaśniejącym medalionem uderzyła wprost.
- Odejdź!
Jeden z nich zatrzeszczał, odrzucony mocą, a potem odwrócił się, zaczynając bezwładną ucieczkę. W tym samym czasie, w którym sufit zaczął walić się na bezmięsne głowy.

Dwóch zostało zniszczonych, jeden zagrzebany, ale wciąż pozostało dwóch. Spojrzał na Roberta.
- Twój ten po prawej. Uderzaj w stawy, to ich rozbije!
Przygotował tarczę. Puścił wisior, który zawisł ciężko na szyi i chwycił nadziak. Runa zabłysła w ciemnościach, a Wulf wyszczerzył się i ryknął, ruszając do przodu.
- Teeempuus!
Może i był mniejszy od olbrzymich nieumarłych, ale zakuty w stal i pędzący coraz szybciej do przodu, stanowiłby dla zwykłego przeciwnika przerażający widok. Zawsze tak było, że ci na samym przedzie tracili pewność siebie.
Ale ci tutaj nie mieli już mózgów.
Nie czuli emocji.
Tym lepiej, niszczenie ich będzie czystą przyjemnością.

Wpadł na tego z lewej, bez problemu zbijając na bok jego uderzenie i natychmiast wyprowadził swoje. Tępa strona nadziaka trafiła, ale wywołała tylko przekleństwa Wulfa, gdy zeszła nieco po tarczy, wgniatając mocno zbroję i łamiąc przynajmniej połowę żeber. Tę walkę należało zakończyć szybko, nie miał pojęcia jak poradzą sobie pozostali, znacznie słabiej chronieni i z umiejętnościami nie dorównującymi jego. Kapłan cofnął się, zastawiając tarczą i próbując przygotować się do jednego, celnego ciosu w miejsce, którego jego pozbawiony głębszej inteligencji przeciwnik nie chronił.
Zapomniał tylko o rumowisku, które teraz pokrywało posadzkę, a gdy jego but trafił na kamień, mógł tylko cofnąć się jeszcze bardziej, rozpaczliwym wymachem ręki z bronią chroniąc się przed upadkiem.
Warknął i spojrzał w płonące czerwienią oczy.
Nie lubił patrzeć w górę.
Należało to skończyć. Natarł ponownie.
 
Sekal jest offline  
Stary 20-09-2010, 08:56   #115
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Towarzysze zniknęli, gdy tylko przeszli przez portal i rycerzowi nie pozostało nic innego, jak usiąść na podłodze i czekać. Nic się nie działo, jedynie cisza jaka zaległa po oddaleniu się Marie, aż dźwięczała w uszach.
Po chwili bezruchu Bran zaczął nerwowo bębnić palcami po udach. W końcu nie wytrzymał i wstał.
- Gdyby coś poszło nie tak i chcieliby wrócić, już by to zrobili. Skoro ich nie ma, to albo wrócić nie mogą, albo wszystko jest w porządku. Tak czy siak nie ma co tu siedzieć Tim. – rzekł do giermka.
- Szykuj się jedziemy na zamek.
- Na zamek Panie.
- Tak właśnie. Musimy odciągnąć uwagę przeciwnika i dać czas naszym przyjaciołom.
- A jeśli … a jeśli wpadli w pułapkę –
spytał Tim.
- Wtedy obaj zginiemy. – poklepał chłopca po ramieniu. – Chyba nie sądziłeś, że przy mnie umrzesz ze starości ? Nie przejmuj się tym co będzie. Nawet najmądrzejsi tego nie wiedzą. Martw się tym co jest. Szykuj zbroję.
I poszli obaj się przygotować. Bran założył wypolerowaną na błysk zbroję. Narzucił na nią najbardziej ozdobną tunikę, ba nawet się uczesał, choć pod kolczym czepcem i hełmem zupełnie nie było tego widać. Wraz z Timem dosiedli wierzchowców i pojechali na zamek, by rycerz mógł wyzwać na udeptaną ziemię barona.
Zgodnie ze zwyczajem po ogłoszeniu z czym przybył wjechali za zamkowe wrota. Na widok wyposażonej w kije bandy jakichś pięćdziesięciu obwiesi Bran mruknął do Tima.
- Udaj szybko, że straciłeś przytomność.
Na więcej nie było czasu, bo już się zbliżali. Uzbrojenie i liczebność świadczyły najbardziej wymownie, iż król był tu więźniem. Gdyby mógł podejmować decyzje nigdy by się nie zgodził na tak niehonorowy postępek.
Bran powiódł zdegustowanym wzrokiem po nadchodzących oprychach i spytał z kpiną w głosie :
- Który z Was to baron DeLaney ?
Brak odpowiedzi był w najwyższym stopniu nieuprzejmy, toteż rycerz pochylił lancę i oparł ją niemal o szyję najbliższego hultaja i rzucił od niechcenia :
- Nie zbliżać się jeśli Wam życie miłe.
Wbrew pozorom Bran miał przewagę. Był konno w pełnej zbroi, a przeciwnicy choć liczni, to spieszeni i uzbrojeni jeno w kije. Po za tym rycerz nie musiał się przejmować ich życiem, toteż lekko się zdziwił, gdy mężczyzna w którego celował ostrzem lancy nie zatrzymał się.
Cóż … nieszczęśnik wybrał swój los. Bran pchnął szpicą w ramię mężczyzny, a tylcem w słabiznę kolejnego. Spiął Rozamunda i roztrącił stojących z przodu ruszając przed siebie i rozdając ciosy. I on i koń dostali przy okazji kilka ciosów kijami, lecz nie zrobiło to na nich większego wrażenia. Jedynie blachy zbroi w paru miejscach się wgięły i rycerz pomyślał, że wyda fortunę na wyklepanie napierśnika. Próbowali go otoczyć, a on starał się być jak najdłużej w ruchu. Rozamund dzielnie sobie poczynał kopiąc i gryząc łotrów w odpowiedzi na razy jakie otrzymywał.
W pewnym momencie Bran zaatakował lancą osobnika wyglądającego, sądząc po lepszym ubiorze, na dowódcę oddziału. Ten był jednak osłaniany. Ktoś uderzył kijem w drzewce lancy, ktoś inny złapał za nie szarpnął. Po chwili Bran został pozbawiony broni, którą musiał puścić, by go nie zwalono z siodła.
Chwycił za korbacz i zaczął nim wywijać na prawo i lewo z wprawą zadając rany. Tłumek wokół niego nawet się rozrzedził, a przeciwnicy ustąpili pola przed jego furią. Na chwilę tylko. Natarli znów. Bran spiął wierzchowca chcąc po raz kolejny wyrwać się z okrążenia, lecz tym razem szczęście dopisało oprychom. Zamachnął się korbaczem, lecz natrafił na kij, wokół którego nieszczęśliwie oplótł się łańcuch broni. Na to czekali. Szarpnęli tak mocno, że Bran zanim puścił rękojeść niebezpiecznie przechylił się w siodle tracąc równowagę. Nie zdążył ją odzyskać pchany kijami z drugiej strony zachwiał się u spadł z konia. Obstąpili go niczym szarańcza okładając kijami, jakby chcieli wytłuc z niego duszę.
Lecz to nie był koniec. Pomimo ciosów Bran zdołał wstać i wydobyć miecz. Najbliższy dostał w ramię, drugi w nogę. Rycerz otrząsnął się z przeciwników niczym z robactwa. Hultaje myśleli, że już go pokonali. Jednak nie docenili zdolności amortyzacyjnych zbroi. Bran choć posiniaczony wciąż był zdolny do walki. Zaskoczeni takim obrotem sprawy odstąpili na tyle, by rycerz zdołał złapać oddech i wycofać się pod mur. Niczym osaczony lew wśród roju hien walczył dzielnie łamiąc wraże kije i rozdając brzeszczotem swego miecza pamiątki na skórze swych prześladowców. Gdy w końcu z góry z blanków zrzucono na niego sieć rzucili się na niego hurmem. Podłość, występek i brak honoru święciły swój triumf, gdy otoczyli go po raz kolejny okładając wściekle kijami. Tym razem Bran już nie miał sił by się podnieść spętany w liny sieci. Walczył jednak długo. Być może dostatecznie długo, by choć trochę pomóc swym przyjaciołom. Ta myśl osładzała mu narastający ból w ciele i sprawiała, że nadchodzące omdlenie mógł przyjąć z poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku.
 

Ostatnio edytowane przez Tom Atos : 20-09-2010 o 13:43. Powód: Wstawienie kilku zjedzonych w pośpiechu słów.
Tom Atos jest offline  
Stary 20-09-2010, 18:40   #116
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Dotknęła posadzki, czując jak moc przepełnia ciało. Czy sam ten kamień był w stanie wywołać tak silne emocje, by zmusić ją do podążenia portalem, nawet, gdy ten tak na prawdę mógł prowadzić wszędzie? Nie mogła stwierdzić tego z całą pewnością - próba skupienia się na czymś innym w olbrzymiej komnacie stanowiła zbyt wielkie wyzwanie. Jeśli ciągnął ją także drugi portal, uczucie to zostało stłumione. Wiedziała, że to musi się jakoś łączyć z tym co mieli na szyi...

Było już za późno.
Mysz przekroczyła jakąś niewidzialną barierę, a nagły wybuch magii, wyzwolonej z wymyślnej i potężnej pułapki, przeniknął Megarę aż do kości. Zadrżała, przez chwilę niemo obserwując wyłaniające się znikąd szkielety.
- Marie, wróć się! Nie masz kamienia, to uruchamia pułapki!
Nie było czasu na dokładniejsze wyjaśnienia. Wróg już nadchodził, zbliżając się do linii pierwszych kolumn. A czarodziejka czuła wszechogarniającą siłę.
Czuła się tu taka potężna!
Sięgnęła po moc, nie zastanawiając się do końca po jak wielką dawkę. Inkanta rozbrzmiewała po okolicy, odbijając się od ścian i dźwięcząc w uszach, gdy słowa, których się nie zapamiętuje, przecinały powietrze jak sztylety. Wykreśliła na posadzce znak, który docelowo miał tylko spowolnić nadciągające stwory...

- Odsuńcie się od kolumn!

...a który poruszył ziemię, wywołując coś na kształt niewielkiego trzęsienia. Skierowane na górę kolumny uderzenie rozbiło w pył część sufitu i górną część podtrzymującego strop monumentu. Meg przełknęła ślinę, widząc, jak głazy i ziemia spadają, rozsypując się po podłodze i grzebiąc pod sobie kilku przeciwników. Piękna sala w ledwie chwilę stała się częściowo wielkim rumowiskiem. Pozostali spadkobiercy właśnie ruszali do walki, pozostawiając zszokowaną czarodziejkę z tyłu. Ten kamień był niezwykle potężnym źródłem mocy! Była więcej niż pewna, iż ta magini, którą spotkała, nie miała z powstaniem tego nic wspólnego. Mistrzyni powietrza nie mogła uformować tego w pozbawionej nawet odrobinki wiatru, starożytnej komnacie. Ona tylko wykorzystała pracę innych.

Nie czas był jeszcze na rozważania. Magiczna energia wciąż przemieszczała się w żyłach z ogromną energią. Meg wstała, unosząc niewielką bryłkę, która dotoczyła się do niej aż z osypiska. Rzuciła nią o ziemię, wypowiadając magiczną formułę i unosząc dłonie. Pył, ziemia i kawałki kamienia uniosły się wraz z nimi i poczęły formować w spore, twarde jak skała pociski. Czarodziejka wykrzyczała ostatnie słowo, rozwierając ramiona i wypuszczając zaklęcie, które choć proste w założeniu, z mocą tego pomieszczenia mogło być nawet śmiertelnie niebezpieczne dla uciekającego szkieletora, w którego pociski pomknęły. Megara wiedziała, że trafią bezbłędnie.
 
Lady jest offline  
Stary 20-09-2010, 19:34   #117
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
Po przejściu przez portal Shannon chłonęła widok wielkiej sali, jaka ukazała się ich oczom. Cała skąpana w czerwonej poświacie sprawiała, iż zjawa wyobrażała sobie ciarki przebiegające jej po plecach. Maksymalnie odsunięta od Alto przyglądała się podłodze i stojącym w równym rzędzie kolumnom. Nie musiała nawet mieć przeczucia, że za moment stanie się coś nieprzyjemnego. Jeszcze będąc w karczmie wiedziała przecież, że po tej stronie nic dobrego ich nie spotka. Mogła jedynie żywić nadzieję, że Spadkobiercy, wszyscy, wyjdą z opresji cało.

Widziała jak z mgły wyłaniają się postacie szkieletów. Jej odważni ludzie w okamgnieniu rzucili się do walki. Dokładnie tak, jakby stawką było ich życie. Z początku wstrzymywała dech, mentalnie. Zaciskała drobne pięści i wirowała w kółko, równie niezdecydowana co bezmyślny podmuch wiatru.

A potem, nie wiedzieć dlaczego, wszystko jej zobojętniało.
Zupełnie jakby nagle obrazy które widziała przestały jej dotyczyć. Nie mogła im pomóc i przepełniona tą myślą od reszty niechcianych emocji mimowolnie się odcięła. Czas nie zwolnił ani nie przyspieszył, zamiast tego sprawił, że poczuła się całkowicie od reszty odizolowana.

Odwróciła wzrok, odstępując do przodu kilka kroków. Nie musiała uważać na strop walący się na głowy. Spadające kamienie i pył nie robiły na niej wrażenia. Podobnie jak okrzyki przyszłych bądź niedoszłych, los niedługo pokaże, lordów Kintal. Przez długą chwilę nie patrzyła na żadne z nich, za wszelką cenę pragnąc utrzymać maskę spokoju.

Wielka komnata przypominała o Elandone, pomimo iż nie było między nimi żadnego podobieństwa. A może to po prostu stęsknione myśli same biegły w stronę domu. Jeśli jeden z nich zginie, ona wróci do zamku. Nie będzie już chęci odczuwania nowych wrażeń.

Podniosła się do góry, zapominając, jak wszyscy obawiający się przepaści, że w dół nie wolno jej było patrzeć. Jeszcze nie było krwi. Jeszcze szala zwycięstwa ważyła się na stronę Spadkobierców. Czarodziejka splatała magię. Kapłan z boskim imieniem na ustach walczył niczym wściekły byk. Wyglądało całkiem, jakby mogli sobie poradzić. Być może ze wszystkim.

Skupiła wzrok na Myszy, z ciekawością sprawdzając jak poradzi sobie z widokiem kroczących ku nim nieumarłych. Nie spodziewała się prób ucieczki, co przyznawała z niechęcią. Mała bardka prędzej rzuci się w wir walki niż odwróci od innych w krytycznej sytuacji. Shannon, akurat jeśli chodziło o nią, naprawdę wolałaby czego innego być pewną.

Portal po drugiej stronie komnaty, ledwo widoczny teraz przez tańczący w powietrzu pył, przyciągał uwagę i Shannon przypomniało się, że ostatecznie miała służyć za oczy i uszy. Przesunęła się więc jak najbliżej w tamtą stronę usiłując dojrzeć jakie jeszcze przykre niespodzianki mogły na nich wszystkich czekać.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."
Karenira jest offline  
Stary 20-09-2010, 20:15   #118
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Przejście przez portal było doznaniem dziwnym i niezbyt przyjemnym. Oderwanie się od ziemi, od realności jaką znał i rozumiał, od natury która dawała mu moc sprawiło, że wylądował po drugiej stronie półżywy ze strachu. Jakby mu kto wyrwał i na powrót włożył wszystko, co stanowiło o jego jestestwie. Sam brak Yocelyn w pobliżu sprawił, że czuł się nieswojo, a to... "Czy tak wygląda śmierć?", zastanowił się przez moment, po czym skupił na chwili obecnej. Sala, w jakiej się znaleźli była niesamowita - mimo, że Robert nie znał się na architekturze umiał docenić kunszt wykonania. Mimo to wolałby znaleźć się w zwykłej jaskini a nie w miejscu doskonałym na zasadzkę. Cóż prostszego niż zza licznych kolumn ostrzelać nieproszonych gości? Marie przezornie aktywowała naszyjnik; Alto już rozglądał się za pułapkami. Chwilę później zaś Robert usłyszał szybki tupot stóp bardki i dojrzał, przed czym uciekała.

Nieumarli. Ohydne wynaturzenie, bluźnierstwo przeciw bogom i ludziom. Robert mocniej ścisnął jelec miecza, przeganiając z umysły wizję własnych kości we władzy jakiegoś maga. Może i los Shannon był okrutny, jednak chodzące szkielety bardziej przemawiały do jego wyobraźni. Słysząc okrzyk Wulfa skupił się jednak na walce. Kroki Marie wychwycił sekundę przed tym, jak moc Megary zatrzęsła ścianami. Z góry posypały się kamienie i przez moment Robert wystraszył się, że wszystko zawali im się na głowy. Jednak tylko przez moment - w końcu moc czarodziejki jeszcze nigdy nie zawiodła.

- Marie! Trzymaj się za mną, z tyłu i jak najbliżej portalu!
- krzyknął i po chwili wiedział już, że bardka posłuchała. Tym razem na szczęście nie miała zamiaru rzucać się do walki. On sam skoczył w stronę wskazanego szkieletu, zgodnie z instrukcją tnąc na skos, po stawach. Po raz kolejny pożałował swojego buzdyganu, straconego w walce na półwyspie - teraz sprawiłby się o wiele lepiej niż miecz.

- Wracaj tam skąd przyszedłeś
- warknął, tnąc po kości trzymającej broń. Adrenalina zaczęła buzować mu w żyłach; wiedział już, że zniszczenie szkieletu i przywrócenie Równowagi sprawi mu szaloną przyjemność. Przeskoczył jakiś głaz, starając się zajść przeciwnika od tyłu i kolejny cios wycelował w kark. Miał nadzieję, że przeciwnik jest mniej zwinny niż za życia, a kościste stopy w rumowisku będą sprawiać więcej problemu niż obute w miękkie trzewiki stopy tropiciela.
 
Sayane jest offline  
Stary 20-09-2010, 21:20   #119
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Strach... Całkiem zdrowy odruch kiedy się widzi bandę umarlaków. Na domiar takich, którzy w normalnej zabudowie ryliby hełmami o sufit. Na ich szczęście (ich szczęście, nie Myszy) tutaj sklepienie było tak wysoko jak sam cholerny nieboskłon. Oj nie, do tej komnaty na pewno nie pasowało słowo „przytulny”. Bezkresna przestrzeń zalana mrokiem przytłaczała jak diabli. Dobrze chociaż, że mowę jej odjęło i język uwiązł w gardle. Ciekawe, gdyby zaczęła teraz wrzeszczeć to jak daleko poniosłoby jej głos echo?

Mało nie zsikała się ze strachu. Uczyniła kilka nerwowych kroków w tył i upadła na tyłek wyłupiając w przerażeniu oczy. Zadziałał chyba instynkt, bo mimowolnie aktywowała amulet z niewidką. Jej postać rozpłynęła się wśród mroku pomieszczenia dając namiastkę schronienia.

Kiedy była dzieckiem i śniły jej się koszmary Steven radził by schowała się pod pierzyną. Wówczas będzie dla potworów niewidzialna – tłumaczył - tam jej nie dostrzegą. Do dziś czuła się bezpieczna opatulona kołdrą po czubek głowy. Niewidzialna.
I to uczucie powróciło w tej pojedynczej chwili. Bardka zacisnęła powieki i trwała w bezruchu zupełnie struchlała. Przeświadczona, że potwory nie mogą jej zobaczyć. Bo nie mogły, prawda?

A chodzące maszkary zbliżały się niestrudzenie. Patrzyły pustymi oczodołami, dzwoniły żuchwami i zaśniedziałymi, przyprószonymi kurzem zbrojami. Pieprzona upiorna orkiestra...
Ich gigantyczne sylwetki błyszczące bielą nagich kości zdawały się Myszy demonami z samego piekła. Albo koszmaru... A może to tyko sen? Tak jak w dzieciństwie? Wystarczy schować się pod pierzynę i wstrzymać oddech?
Bo to nie mogło dziać się naprawdę... Jeszcze nigdy nie widziała czegoś równie potwornego,
Strach ją unieruchomił. Podczas gdy pozostali spadkobiercy rzucili się w wir walki Mysz skupiła się na łapaniu powietrza.

Wulf tańcował z nadziakiem jak ze zwinną narzeczoną. Megara czarowała, i chyba chciała w tej materii pobić jakiś swój życiowy rekord, a Alto... Alto w ogóle zniknął jej z oczu. Pewnie wtopił się cień i uprawiał te swoje cichociemne praktyki zachodząc przeciwnika od tyłu. Miał chłop zimną krew, tylko pozazdrościć. A Mysz nie tak dawno wykrzyczała mu, że jaj nie ma. Teraz poczułaby pewnie wstyd z tegoż powodu gdyby w ogóle mogła rozsądnie myśleć. Wyszło, że niesprawiedliwie go osądziła. Musiał mieć jaja, skoro chciał się targnąć na Pana Pokraka. Porównując, heroizm Wulfa sugerował, że kapłan mam jaja wybitnej wielkości (ewentualnie więcej niż dwa), no i takowe musiała mieć też Meg. Ewidentnie.
Choć... zważywszy na płeć tej ostatniej to jej odwaga musiała kondensować się w innym bodaj miejscu. Może... biuście? Tak, to by wyjaśniało czemu Meg ma w sobie tyle dzielności a Mysz tak niewiele. Megarowe atrybuty z pewnością mogły jej sporo pomieścić.
Może jak i Myszy cycki urosną to też się z niej zrobi taka heroina. Ale na razie trzęsła tylko portkami. No co, tchórz z niej wylazł, wielkie aj-waj.

Robert krzyknął by zwiewała w tył i Mysz wyjątkowo zamierzała słuchać się starszych. Dobroduszny, poczciwy Robert... Gdyby wiedział jaka jest zepsuta i zakłamana na pewno pożałowałby swojej troski.

Wycofała się w kierunku ściany, w której do niedawna jaśniał teleport. Gdyby nadal tam był to Mysz bez zastanowienia dałaby w niego nura. Z medalionem, czy bez, strach trzymał ją w swoich sidłach i kazał za wszelką cenę zmykać.

Co w ogóle ją podkusiło żeby się tu pchać? Ani walczyć nie umiała ani odwagą nie grzeszyła... I właśnie wpakowała się w paszczę wygłodniałego lwa. W łapy ludzi, którzy chcieli jej krwi upuścić! Niebezpiecznych ludzi. Takich, którzy wzywają szkielety jakby to były domowe zwierzątka.

Chyba jednak nie do końca to wszystko przemyślała. Ale zawrócić już się nie dało. Mysz gapiła się na walkę, która rozgrywała się przed jej oczami.
Chciała pomóc... Chciała znaleźć w sobie odwagę.

Ale nie znalazła.
 
liliel jest offline  
Stary 20-09-2010, 21:21   #120
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Wkroczył przez teleport z duszą na ramieniu. Nie bał się magii, ufał umiejętnościom Meg. Jednak wiercące dziurę w czaszce przeczucie nie opuszczało go ani na chwilę. Pchali się na śmierć. Spojrzał na Roberta i uśmiechnął się krzywo. Jak zwykle miał rację, ale mimo wszystko szedł razem z nimi. Poklepał go jeszcze po plecach przechodząc za nim w nieznane z Myszą na rękach.

Błysk i wiatr magii spowodowały, że oczy załzawiły momentalnie. Spojrzał od razu za siebie z nadzieją, że droga ucieczki nie zamknęła się za nimi. Uśmiechnął się krzywo po raz drugi. Nie ma łatwo. Jak wpadać w gówno to po same uszy. Przeszedł od razu za najbliższy filar i postawił Marie na ziemi. Medalion został na jego szyi. Przykucnął szybko badając wypolerowany jak lustro kamień na posadzce. Rozglądnął się błyskawicznie po pomieszczeniu. Poświata z piekła rodem nie dodawała otuchy. Szósty zmysł umieścił znajomą lodowatą kulę w żołądku. Nie mógł zlokalizować niebezpieczeństwa, pomimo wzroku błądzącego po kolumnach, gładkiej jak stół posadzce i suficie. Żadnych zapadni, potykaczy, płyt naciskowych, nic. A mimo to wrażenie że właśnie wdepnęli w bagno nie mijało. Odwrócił się w stronę Meg wzruszając ramionami w geście bezradności. Może magia coś podpowie. Katem oka dostrzegł jak Marie robi kilka kroczków naprzód, ostrożnie i blisko ziemi przemykając się w kierunku dalszej części sali. A zaraz potem zagrożenie wiszące w powietrzu pieprznęło z siłą huraganu. Magiczna mgła z której runęła na nich koścista fala śmierci. Alto przykucnął za filarem sparaliżowany przerażającym widokiem. Zdawało mu się, że puste oczodoły szarżujących szkieletów wpatrują się wyłącznie w niego. Gdy sala zatrzęsła się, a z sufitu zaczął sypać się gruz pomyślał, że to już koniec. Dziwna myśl przeleciała mu przez głowę. Szkielety? A karczmarz gadał o wojsku które wódki nie pije?

Z otępienia wyrwał go pełen mocy krzyk Wulfa. Otworzył oczy i zobaczył, że część przeciwników leży pogrzebanych pod zawałem kamieni, a jeden ucieka najwyraźniej porażony boską mocą. Kapłan już zaczynał swój śmiercionośny taniec, Robert także ścierał się nieumarłymi maszkarami. Nie widział nigdzie Marie. Niemożliwe żeby była pod rumowiskiem, przecież przed chwilą jeszcze przemykała koło ściany za jego plecami. Niemożliwe!
Ruszył cicho chowając się w cieniach filarów, obchodząc walczących. W rękach błysnął dobyty miecz i sztylet od Brana. Łotrzyk skoczył do obranego celu, wielkiego szkieletu podnoszącego się i rozpychającego kamienie z rumowiska. Tarcza ciągle trzymana przez kościstą rękę wciąż była uwięziona pod głazami. Korzystając z szansy, Alto podbiegł błyskawicznie do celu i z wyskoku ciął z całej siły na kark. Nigdy nie walczył z czymś takim, nie miał pojęcia jakie taki skurwysyn ma słabe punkty. Ciął z szerokiego zamachu wkładając w cios cały swój strach, siłę i determinację. A miecz odbił się od twardej czaszki potwora i spadł na obojczyk, znacząc niewielkim karbem kość. Tyle tylko, że monstrum jedynie odwróciło się w jego stronę. Fala mrocznej nienawiści mało nie zwaliła go z nóg. Zawirował w półpiruecie i rąbnął lewą ręką mierząc pod żuchwę, tak by ostrze od dołu przebiło czaszkę. Srebrna mizerykordia ugrzęzła pomiędzy kośćmi uwalniając swoje umagicznienie. Energia zmagazynowana w ostrzu przebiegła po ciele szkieletu w ostrym wyładowaniu. Nic. Tak jakby podał mu rękę na dzień dobry. Żadnego dźwięku, żadnych widocznych obrażeń, czy czegokolwiek co by świadczyło że jego ataki zrobiły jakieś większe wrażenie na przeciwniku. Tyle dobrego, że jego pierwszy cios był na tyle wolny, że zdążył bez trudu odskoczyć. Miał wrażenie, że sztylet jednak poczynił większe szkody. Skoczył zaraz balansując zwinnie na rumowisku i mierząc wprost w mostek. Już w trakcie skoku przypomniał sobie słowa czarodziejki z pierwszego postoju po wyruszeniu z Elandone. Mizerykordia działała raz dziennie. Ostrze zaryło w żebra czyniąc tyle samo szkody co drewniana łyżka. Sekunda zaskoczenia i zawahania wystarczyła. Szkielet puścił uchwyt tarczy, obrócił się i zawinął mieczem w szerokim cięciu. Nogi zachwiały się kiedy odchylił się w rozpaczliwym uniku. Zardzewiały czubek ostrza zazgrzytał na ćwiekach zbroi, rozcinając ją na barku. Na szczęście unik okazał się na tyle skuteczny, że głownia minęła ciało. Alto odskoczył w trudem łapiąc równowagę. Desperacko zaczął cofać się uciekając poza zasięg wielkiego miecza.
 
Harard jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172