Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-03-2010, 14:53   #31
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Oszołomiony doznaniami Robert szybował nad błyszczącymi morskimi falami. Uczucie było... nawet nie niesamowite - po prostu nieporównywalne z niczym innym. Aż musiał usiąść - zmienione w skrzydła nogi odmawiały mu posłuszeństwa; w tej pozycji zresztą było mu się łatwiej skupić. Miał ochotę zostać tak nawet przez cały dzień; opanował się jednak. Ptak machnął skrzydłami i zaczął penetrować wybrzeże, ze szczególnym uwzględnieniem dopływu słodkiej wody. Nagle Robert wzdrygnął się - strach kruka przeszył go znienacka i rozlał się po ciele. Mężczyzna potrząsnął głową i skierował towarzysza ku niepokojącym odgłosom. W miarę jak paciorkowate oczka przetrząsały gęstwinę jego niepokój rósł. Jocelyn miała rację. Grupki zbrojnych czaiły się w krzakach, a czajenie nie znamionował pokojowych zamiarów. Robert odwołał kruka, otworzył oczy i przekazał kapitanowi swoje informacje.

Nie było żadnym zaskoczeniem, że Wulf wziął się od razu do pracy. Większym - że tak obcesowo potraktował współpodróżnika, ale że (jak się okazało) miał rację, to Robert nie protestował. Choć bezpardonowość kapłana zaskoczyła chyba nawet kapitana statku. Cóż... pozostawało mieć tylko nadzieję, że nigdy nie stanie się obiektem podejrzeń rosłego wojaka.

Kolejne osoby dodawały swoimi umiejętnościami trzy grosze do całej sytuacji, a tymczasem kruczysko wróciło i przysiadło mu na przedramieniu. Ciężkie bydle z ciebie - mruknął. Ptak był wielki nawet jak na swój gatunek i z pewnością ważył ze dwa kilo. Skoro już masz za mną latać, to by cię trza jakoś nazwać. Chyba, że cię "Krukiem" będę wołał - Robert przerwał, po czym bezceremonialnie zajrzał ptaku pod ogon. Ptak wrzasnął oburzony takim traktowaniem, po czym dziobnął tropiciela w rękę. Albo i nie, bo ty kruczyca jesteś - perorował niezrażony, masując sobie dłoń. - To będziesz... Yocelyn! - Robert uśmiechnął się zadowolony. Boginka z pewnością się nie obrazi - z jej poczuciem humoru... Po chwili jednak usłyszał znajomy trzepot skrzydeł i z rąk Megary wyleciał kolejny kruk. Był pewien, że nie widział go tu wcześniej - czyżby ptak był w jakiś sposób magiczny? Postanowił zapytać o to później - teraz były ważniejsze sprawy do omówienia.

Marynarzy było trzydziestu, plus ich szóstka i dwójka druidów. Bandytów - co najmniej dwudziestu. Nie były to proporcje zapewniające łatwe zwycięstwo. Alto proponował zwiad łodzią, lecz Robert się sprzeciwił.
- Karawela dotrze do nas nie wcześniej jak za pięć godzin - do tego czasu z klifu nie więcej zobaczymy jak ze statku, a i ryzyko niepotrzebne skoro pani Megara już zwiadowcę posłała. Choć jeśli się upieracie, to z wami popłynę - przy małej grupce strzał z łuku lepiej się sprawdzi niż bezpośrednia walka. Zaś co do schodzenia po wodę również bym się wstrzymał do czasu przepłynięcia statku. Jeśli - nie dajcie bogowie - zwiążemy się teraz w walkę na brzegu i poniesiemy straty, to gdy potem jeszcze nas karawela napadnie nie będziemy mieli szans. Skoro i tak musimy tu czekać, to czekajmy. Zbiry zapewne domyślą się, że zostali odkryci, więc bez elementu zaskoczenia może zrezygnują ze starcia.

"Chyba, że są w zmowie z karawelą", pomyślał. Dwie dziesiątki to zbyt mało, by obsadzić ten statek, a z pewnością nie porzucą go na pastwę losu, skoro po wyładowaniu dóbr można go drogo sprzedać. Z drugiej strony mogli uwięzić załogę, a potem sprzedać w niewolę... Mężczyzna aż wzdrygnął się na taką ewentualność. Żal mu było wziętego jako zakładnik Thomasa - nierzadko widział doprowadzanych do ruiny handlarzy, którzy imali się wszelkich środków by utrzymać się na powierzchni. Nie miał jednak zamiaru dla obcego człowieka ryzykować życia - zwłaszcza, że nie mieli żadnej pewności, iż ów zakładnik trzymany jest na brzegu.
 
Sayane jest offline  
Stary 23-03-2010, 08:13   #32
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Dni rejsu ciągnęły się spokojnie i rycerz spędził je głównie podziwiając. Zawsze ktoś lub coś się znalazło, a to rozwiane na wietrze włosy Megary, a to nogi opalającej się Marie, których zgrabny kształt notabene skomplementował, a to znów oczy druidki, w których się czaiły, te … no … takie na „k” jakich wymieniać z nazwy rycerzowi nie przystoi. Oczywiście nie spędził tych kilku dni wyłącznie gapiąc się na dziewczyny podziwiał również cuda przyrody. Zwłaszcza zachody słońca przypadły mu do gustu. Na morzu widoczne z całą bezczelności przepychu. W jego rodzinnych górach to nawet szkoda gadać. Robiło się po prostu ciemno i stąd wiedziano, że już po zachodzie. Wschody nie były już tak spektakularne, głównie z tego powodu, że większość przespał.
Dopiero gdy dotarli do zatoczki wydarzenia zaczęły biec, a nawet galopować.
Z kamienną twarzą wysłuchał pogróżek Wulfa i Alto wobec pasażera. Póki grozili był to rodzaj gry mającej na celu wyciągnięcie z mężczyzny informacji, jednak nie miał najmniejszego zamiaru pozwolić na torturowanie człowieka. Obwiesić na rei za piractwo proszę bardzo, ale żadnych tortur. Na szczęście sprawa rozwiązana została przez Mysz.
- Droga Marie jesteś niezrównana. – stwierdził z uśmiechem, gdy dziewczyna podbiegła do nich by zdać relację z rozmowy z więźniem.
- Tam gdzie nie pomogła brutalna siła, tam wystarczył twój spryt i elokwencja. Jesteś bardzo cenną współtowarzyszką.
Zaradność Myszy wzbudziła w nim szczery podziw.
- Sądzę że nie byłoby rozsądnie wychodzić na brzeg, a tym bardziej wszczynać walkę mając za plecami karawelę. Na razie pozostajemy niewidoczni i oby tak było nadal. Co do tego mężczyzny to nie wybrał szczerej rozmowy z nami, czy kapitanem. Mógł nas ostrzec wcześniej. On jednak wybrał wciągnięcie nas w pułapkę, przeto nie jesteśmy mu nic winni. Po za tym szedł w zaparte, a nawet chciał uciec z Marie. Jest zwykłym łotrem i powinien zawisnąć moim zdaniem.
Bran sprawdził, czy miecz gładko wychodzi z pochwy i poprawił tarczę na plecach, był tylko w skórzni.
- A do rekonesansu chętnie bym się przyłączył. Jakby się jednak nie potoczyły sprawy karawela będzie nas nadal szukać i zapewne wcześniej, czy później stoczymy walkę. Może przy następnym źródle pitnej wody. – zastanawiał się na głos – Nie mam niestety doświadczenia w walce na morzu i być może moje kalkulacje są całkowicie błędne.

Gdy już wszyscy się wypowiedzieli, dodając każde coś od siebie, Wulf skinął głową, a nawet wyszczerzył się do Myszy, której informacje były najdokładniejsze. Jeśli chodziło o przegadanie kogoś, była zdecydowanie skuteczna. Potem podjął decyzję.
- Schodzenie na ląd jest zbyt niebezpieczne, moglibyśmy ponieść straty. Nie po to zostałem kapłanem Tempusa, by ryzykować w niepewnych i niepotrzebnych potyczkach. Przyjaciel naszego więźnia jak i on sam, sami się o to prosili, a teraz na pewno wydaliby nas bez wahania na pastwę tych, którzy chowają się na brzegu. Kapitanie, uzupełnimy wodę gdzie indziej, tam też wysadzimy naszego pasażera, niech sobie radzi. Teraz przeczekajmy tylko, aż ten statek zniknie nam z oczu i wyruszymy. Są szybcy, więc pod osłoną nocy jeszcze się oddalą i unikniemy wykrycia.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 23-03-2010, 22:29   #33
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Najwyraźniej dla ludzi nieprzywykłych do życia na pokładzie, możliwość wyprawienia się na otaczające zatokę skały, była wyjątkową okazją wyrwania się na stały ląd. Z grupy spadkobierców, aż cztery osoby zadeklarowały taką chęć, dodatkowo zgłosiła się także szarooka druidka.
Jednak propozycja wybrania się na klif i dokładnego obejrzenia statku przez Alto nie spotkała się u wszystkich z takim samym entuzjazmem:
- Skoro kruk pana Roberta był w stanie wypatrzyć zasadzkę nad wodą, bez problemu poradzi sobie ze stwierdzeniem czy statek płynący za nami popłynie dalej. Jeśli to pułapka i tak tu wpłynie. O tym fakcie skrzydlaty zwiadowca też nas zdąży poinformować na czas. Nie widzę zupełnie powodu dla którego mielibyśmy się rozdzielać i osłabiać na wypadek ewentualnego ataku - Kapitan zdecydowanie nie przejawiał chęci na udzielenie pozwolenia zejścia na ląd.

Alto spojrzał na Wulfa, jako na naczelnego taktyka ich grupy i zaczął się zastanawiać.
- Ja kruki zaangażowałbym do obserwowania tych koleżków naszego tropiciela w krzakach. Po braku odpowiedzi przez medalion, pewnie już połapali się, że coś jest nie tak. Musimy założyć, że mają plan awaryjny na taki właśnie przypadek, bo przecież nie myślą stać tam jak kuśki na weselu do zmierzchu. Karawela dotrze tu za cztery czy pięć godzin, tak? Na morzu przed nią nie uciekniemy, więc musimy siedzieć tutaj. Tylko moim zdaniem, zakładając najgorsze, czyli że chcą nas wziąć w kleszcze, powinniśmy od razu rozpirzyć tych na brzegu póki są sami.

Wulf zdecydowanie nie popierał pomysłu z wypadem na bandytów i tu także poparł go kapitan, który zdecydowanie nie miał ochoty narażać swoich ludzi, w być może całkowicie niepotrzebnej walce:
- Mogą nas zaatakować tylko z wody czyli jakoś do nas dopłynąć. Nie widzę tu wielkich jednostek, mogą mieć co najwyżej łodzie. Będą jak na tacy do strzału. W tym przypadku jesteśmy raczej bezpieczni. Jeśli skumali się z tamtym statkiem to mamy problem, wtedy będziemy się martwić.

Alto spojrzał zaraz na kompanów, ale nie zobaczył entuzjazmu. Zaatakowanie w sumie silnego oddziału było ryzykowne. Rozglądnął się nerwowo i popatrzył jeszcze raz na klify. W jego naturze było działanie, myśl że ma pięć godzin czekać aż się okaże czy karawela w ogóle ich goni, czy tylko płynie zbliżonym kursem była trudna do zniesienia.
- Kapitanie, na wycieczkę potrzeba tylko czterech twoich ludzi i to gnomie ustrojstwo, a my się uwiniemy szybko i będziemy wiedzieć na czym stoimy - Alto za wszelką cenę chciał na własne oczy przyglądnąć się statkowi. Ci na brzegu nas nie zauważą, to już wykoncypowaliśmy wcześniej. Niczym nie ryzykujesz, potrzebujemy tylko twej łodzi i czterech ludzi do pagajów. Z klifów, będzie też można zerknąć w stronę lądu i za pomocą lunety policzyć ich dokładnie. Nie bierzcie mi za złe - tu spojrzał na Roberta i Meg - ale co ludzkie oczy to ludzkie.

- No dobrze
- Impliturczyk skinął głową - Zupełnie jednak nie pojmuję po co miałaby się tam wybierać cała reszta towarzystwa. Nie jesteśmy na wycieczce – popatrzył na zgromadzenie chętnych - Chyba że wezmą się za wiosła, wtedy marynarze nie będą potrzebni – Dodał z krzywym uśmiechem.
Alto spojrzał przede wszystkim na druidkę, która zadeklarowała chęć udziału w wyprawie. Miał trochę chłop racji.
- Co za różnica, czy samojeden pójdę czy z nimi. Droga między skałkami prosta, nawet bez lin poradzimy. Co do wioseł to się myślę dogadamy, odległość nie daleka, ja z Branem i Robertem możemy pomachać, więc tylko sternik z twej załogi nam starczy. Eksperiencję, ktoś musi mieć, by łódkę prowadzić - Ostatnie słowa dodał już ze złością w oczach. Kapitan zaczynał go denerwować.
- A pani niech się dobrze zastanowi - zerknął na kasztanowowłosą kobietę, dobitnie dając jej do zrozumienia o co mu chodzi - tam trzeba się będzie szybko uwijać i po skałach, w trudnym terenie dobrze chodzić.
Kobieta popatrzyła na drobnego mężczyznę z wyraźnym zaskoczeniem, a potem powiedziała z błyskiem w oku:
- Jeśli nie poradzę sobie w wspinaczce popilnuje łódki.
- To w takim razie po co płyniesz w ogóle
- zapytał, nic już z tego nie rozumiejąc - żeby w łódce posiedzieć?
Ronwyn zamrugała oczami. Ten człowiek chyba nie miał poczucia humoru:
- To miał być żart – wydęła wargi – chyba niewiele wiecie panie o druidach?
- Racja, niewiele wiem. Zawsze mi się wydawało że oni w lasach siedzą i starym dębom się kłaniając
- powiedział z uśmieszkiem - skoro nie będziesz opóźniać, zapraszamy na wycieczkę.

Ostatecznie stanęło na tym, że kapitan Vermesz przydzielił im dwóch ludzi, jednego do pomocy przy wiosłach, drugiego do steru. Wody zatoki były spokojne, a czterech silnych mężczyzn bez problemu przeciwstawiało się niezbyt mocnemu tutaj prądowi. Starali się cały czas być niewidoczni dla ewentualnie śledzących ich ludzi z ujścia rzeki. Po kilkunastu minutach, bez przeszkód dotarli do brzegu. Marynarze zastali przy łodzi, a reszta podjęła wspinaczkę.

Podejście wybrane przez Alto, rzeczywiście nie wymagało umiejętności wspinaczkowych, ale było dość ostre. Poza tym tempo narzucone przez łotrzyka dało się niektórym we znaki. Po godzinie jednak wszyscy mniej lub bardziej zmęczeni, znaleźli się na szczycie. Widok zaparł im dech w piersiach. Nierówna linia brzegowa, jakby poszarpana przez wodę tworzyła ciąg stromych skalistych cypli, o które rozbijały się z łomotem morskie fale. Gdzieniegdzie uderzająca nieustannie woda przyczyniła się do powstania postrzępionych, odosobnionych skał, wokół których bez przerwy kotłowała się piana. Od strony wody wyglądało to zdecydowanie inaczej niż z góry.

Ze zdziwieniem zauważyli, że karawela jest zdecydowanie bliżej niż można by sądzić po obliczeniach kapitana.


Ostrożnie podeszli do drugiego brzegu. Niebezpieczna była nie tylko możliwość, że dostrzeże ich ktoś ze statku. W tym miejscu każdy nieostrożny krok mógł zakończyć się upadkiem z wysokiego na kilkadziesiąt metrów urwiska prosto w spienioną kotłującą się na skałach wodę. Alto położył się na brzuchu, wyjął niezwykły gnomi przybliżacz i przyjrzał się statkowi choć w zasadzie nawet nie musiałby tego robić. Nawet bez niego był w stanie stwierdzić, że to dokładnie ten sam dwumasztowiec na którym widział zakapturzonego mężczyznę.
Karawela, choć płynęła bardzo szybko utrzymywała stała odległość do brzegu. Zdecydowanie nie wyglądała jakby zamierzała skręcić w kierunku zatoczki. Poczekali jakiś czas i te przypuszczenia się potwierdziły. Statek minął wąskie wejście do niej i popłynął dalej.

***

Bandyci nie zaatakowali. Z tego, czego zdążyli się dowiedzieć Megara i Robert od wysłanych na zwiady ptaków, wycofali się w głąb lądu. Marvin Vermeesz wolał jednak nie ryzykować ani nabierania wody ani tym bardziej noclegu w tym miejscu. Przed zachodem słońca wypłynęli ponownie na szeroką i pustą przestrzeń morza.

Zdobycie wody w kolejnym miejscu odbyło się bez większych przeszkód.
Fałszywy łowca zszedł na brzeg najwyraźniej zaskoczony, że darowano mu życie. Skinął wszystkim głową, na dłużej zatrzymując spojrzenie na Marie:
- Dziękuję – powiedział i ruszył przed siebie, szybko znikając w pagórkowatym terenie.

Następny tydzień był jednostajnie nudny. Dni podobne do siebie, a pogoda idealnie piękna. Prawdziwi poszukiwacze przygód i wrażeń mogli w tym momencie zacząć marudzić. Nie martwiło to jednak zdecydowanie właściciela statku, dla którego pogodne niebo, było niczym błogosławieństwo. Niestety pod koniec drugiego dekadnia podróży pogoda zaczęła się gwałtownie zmieniać. Nadciągnęły ciemne chmury, a wysokie fale unosiły statek w górę, by zaraz z powrotem rzucić go w dół. Co chwilę woda przelewała się przez pokład, zmiatając z pokładu wszystko co nie było do niego na trwałe przyczepione. Kapitan zabronił swoim pasażerom pojawiać się na pokładzie. Jeśli już koniecznie potrzebowali to zrobić, musieli się poruszać po nim przywiązani liną do burty okrętu.

Robert większą część czasu spędzał w pomieszczeniu dla koni. Zauważyli, że tylko jego obecność była w stanie uspokoić wystraszone chybotliwością podłoża zwierzęta.

W przypadku Megary, Alto i Marie, którą także w końcu dopadła morska przypadłość i tak ciężko było mówić o chodzeniu. Ciężko jednak było wytrzymać w małym pomieszczeniu, którego wątpliwy aromat stał się nieznośny.
Chwilowe uciszenie się fal Mysz przyjęła niczym wybawienie. Z pewnym trudem wydostała się na zewnątrz i z rozkoszą wciągnęła w płuca świeże powietrze. Widok morza zachwycił ją.


Zachodziło właśnie słońce, ale woda nie miała swojego typowego w takich momentach pomarańczowo-różowego kolorytu. Przesłaniające je chmury zabarwiły wszystko na niesamowity żółtozielony odcień. Fale wyglądały jak kawałki płynnych szmaragdowych skał. Zauroczona dziewczyna zapomniała o ostrożności. Nagle statek przechylił się gwałtownie. Bardka na chwilę straciła równowagę, poleciała w bok i uderzyła głową w drewniana ścianę nadburcia. Straciła przytomność. Kolejny przechył i nagła fala mogły w każdej chwili zmieść ją z pokładu.

Morze znowu zaczęło swój szalony taniec. Z lewej burty marynarz czuwający przy sterze dostrzegł wystające z wody skały, na które pchał ich rozszalały żywioł. Na pokładzie zaroiło się od marynarzy, który zaczęli pospiesznie wspinać się na maszty. Pasażerowie, nawet jeśli przebywali akurat na pokładzie, zupełnie nie rozumieli poleceń wydawanych przez kapitana.

Ktoś zabrał nieprzytomną dziewczynę z pokładu, w ostatniej chwili zanim statek kierowany wprawną ręką i wysiłkiem ludzi morza rozpoczął szybki skręt. Już wydawało się że wszystko przebiegnie pomyślnie, gdy wysoka fala zepchnęła go ponownie w tamtym kierunku. Poczuli jak dno ociera się o podłoże. Na chwilę wszyscy wstrzymali oddech. Potem wypuścili go po drugiej stronie zdradzieckich skał.
- Mamy przeciek w ładowni kapitanie – zawołał jeden z marynarzu wybiegając na zewnątrz.
- Wszyscy wolni pod pokład i wybierać wodę. Musimy to załatać. Zawołajcie druida.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 23-03-2010 o 22:55.
Eleanor jest offline  
Stary 26-03-2010, 08:09   #34
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Nuda rejsu zaczęła wszystkim doskwierać. O ile wojownicy mieli swoje ćwiczenia, o tyle reszta miała dużo wolnego czasu i to zupełnie niezorganizowanego. Rycerz chcąc sobie i innym urozmaicić podróż podszedł do Marie :
- Moja urocza towarzyszko. Spójrz jacy wszyscy smętni. Co byś powiedziała na małe tańce dla rozweselania ciała i ducha ? - spytał z uśmiechem. Jeśli ktoś tu byłby chętny, to na pewno Mysz.

Chętnie na myśl tą przystanę. Frajdą jest mi tańcowanie
Choć się nigdy nie szkoliłam. Raczej tak jak rymowanie
Naturalnie mi to idzie. W mig załapię główne kroki
Jeśli tylko mi pokarzesz i rozjaśnisz nieco mroki
Mej niewiedzy. Swoją drogą, będzie wielkim ambarasem
Jak rytm zgubię lub się potknę? zdepczę moim cię obcasem?
Liczę na wyrozumiałość, tyś wychował się na dworze
Bale tam powszechnie pewnie no i tańczysz ty nie zgorzej.
Ale dosyć już wahania, pora zająć się zabawą
Nowa piosnka się zaczyna, śliczną trąci nutą żwawą.
W międzyczasie zaś opowiedz, kim ta dama tajemnicza
Co ci chustkę darowała, ponoć to jest taki zwyczaj
Że kobieta rycerzowi gdy zbliżają się turnieje
Prezent wręcza by okazać, że uczuciem doń goreje.
Tak zyskałeś ten podarek? Chustka jest niepospolita
Trzeba będzie ci ją zwrócić. Szkoda, bom już jest z nią zżyta.


- Z przyjemnością nauczę Cię kilku kroków. Rozmawiałem z marynarzami. Znają kilka prostych melodii. Nie są to wprawdzie tańce dworskie, a raczej takie grane w tawernach, ale za to skoczne i pozwolą nam się nieco rozruszać. A co do chustki dostałem ją za udział w turnieju od damy, która się nie przedstawiła. Nie musisz jej zwracać, sprawisz mi radość jeśli zechcesz ją nosić, jako pamiątkę naszego spotkania. - ukłonił się dwornie rycerz.
Na dany przez Brana znak marynarze zagrali melodię znaną jako volta. Taniec najogólniej rzecz biorąc polegał na podskokach i klaskaniu. W pewnej chwili jednak rycerz chwycił dość niespodziewanie Marie pod boki i uniósł ją w górę, obrócił się dookoła własnej osi i postawił dziewczynę z powrotem na pokładzie ocierając jej brzuch i piersi o swój tors.
No cóż volta w niektórych co bardziej tradycyjnych kręgach była uważana za taniec niemoralny. Regentka zakazała go nawet na cormyrskim dworze, co oczywiście poskutkowało szalonym wzrostem jego popularności zwłaszcza wśród młodzieży.
Po kolejnej serii podskoków i klaskań Bran chwycił jedną ręką dziewczynę wpół przyciskają do swego boku wykonał kolejny piruet demonstrując następną figurę. Zdecydowanie nie był to taniec dla słabeuszy.
Widać było, że dziewczynie pląsy przypadły do gustu. Techniczne braki nadrabiała gibkością i lekkością, od czasu do czasu wybuchała też gromkim śmiechem dając się całkowicie prowadzić w tańcu rycerzowi. Nagle jednak pisnęła zaskoczona bo grunt całkiem straciła pod nogami! Przy tym tańcowaniu więcej czasu chyba nad ziemią spędziła niż na niej.
Bran nią wywijał jakby nie ważyła więcej niż worek pierza i nie zapowiadało się, żeby chociaż zadyszki dostał. Co dwa metry i muskuł to dwa metry i muskuł.
Mysz nie była skrajnie cnotliwa, tak przynajmniej zwykła o sobie rozmyślać. Teraz nie była pewna czy aby zdania nie zmienić.
Nim Bran postawił ją na ziemi zdążył musnąć torsem jej kobiece walory i na ten gest to już Mysz spąsowiała na poważnie. A jeszcze miała wrażenie, że wszyscy z nich oczu nie spuszczają. Marie była zawstydzona jak mała dziewczynka.
Nijak jednak nie zareagowała skupiona na rytmie i krokach bo zaczynała się w tym wszystkim poważnie gubić.
Wreszcie zabrzmiały ostatnie dźwięki melodii a Bran znalazł się ponownie w przyzwoitej odległości. Mysz dyszała ciężko zasapana i głębiej nasunęła na czoło kaptur by choć odrobinę ukryć rumieńce.
Dygnęła przed Branem w odpowiedzi na jego elegancki ukłon. Z jej twarzy dało się wyczytać mieszankę konfuzji i rozbawienia.
Niezupełnie tego się spodziewała po prawie dworskim tańcu. Myślała, że będzie mdły i do bólu poprawny, a to...to... Aż dziw, że nie zastosowali figury pod tytułem: „a teraz partner kładzie dłonie na piersiach partnerki”, albo... że nie nakazują tego bez ubrania tańczyć! Gdy wpadła jej głowy ta błazeńska myśl z miejsca to sobie skrzętnie wyobraziła. Pałacowe salony i pląsających w nim na golasa arystokratów.
Mysz nie mogła powstrzymać fali wesołości. Śmiała się jak wariat trzymając się za brzuch.
- Normą u was obłapianie kiedy w tle muzyka leci?
Nic dziwnego, że na dworach tyle jest nieślubnych dzieci.


Rycerz był cokolwiek zdezorientowany szaloną wesołością Marie, ale wziął ją za nerwowy chichot spowodowany jego śmiałością. To go nieco zbiło z tropu. Najwyraźniej źle ocenił bardkę zakładając, że takie frywolności, to dla niej nie nowina. Tym razem to Bran się zaczerwienił z lekka, ale wyraźnie.
- Wybacz Marie ... nie chciałem ... - bąkał jak uczniak - wprawić Cię w zakłopotanie. Volty nie tańczy się na dworze, bo jest zbyt swobodna. Jeśli zechcesz to poprowadzę coś dostojniejsze. Chciałem tylko byś się rozruszała i ...
Nie dokończył chrząkając nerwowo w kułak.

Mysz przyglądała się Branowi z niedowierzaniem. Słowa mu się plątały, spłonił się delikatnie, on... był ewidentnie zawstydzony! Dwu metrowy woj wpadł w konsternację przez niefrasobliwą niewiastę, która mu ledwie łokcia sięgała. Zdało jej się to nawet urocze.
Z trudem powstrzymywała kolejny atak chichotu. To był jakiś nonsens. Dwoje dorosłych ludzi oblewało się na przemian rumieńcem i walczyło z zakłopotaniem bo sobie ciut pofolgowali w tańcu. Dziecinada!

- Proszę przestań się tłumaczyć, nic nie było w tym zdrożnego...
Tylko żeśmy potańczyli, nawet jeśli... „macanego”.

Dłużej nie mogła się powstrzymać, znowu się zaniosła perlistym śmiechem. Chciała przestać, bogowie jej świadkiem! Ale za nic nie mogła!
Właśnie sobie nazwała ową voltę „macańcem”. Nie żeby się to bardzo z prawdą mijało. Ale po kiego diabła to na głos wygadała? No tak, bo jej się zrymowało po prostu...
Otarła cieplutkie łzy i spróbowała na siłę przybrać roztropną minę. Jak tu trzymać fason jak po łbie śmigają takie głupie myśli? Jeśli Bran nie podzieli jej wesołości wyjdzie przed nim na kompletną wariatkę. Albo, co gorsza, rycerz się dożywotnio na Mysz obrazi sądząc, że z niego kpi.

- Wybacz Branie głupi humor, gdy załapię śmiechu falę
To nie mogę się powstrzymać. Lecz urazić ciebie wcale
Bym nie chciała. Uniżenie ja dziękuję ci za lekcję
I najlepiej spać się udam zanim zaczniesz mieć obiekcję
Czym jest zdrowa na umyśle. Marnie kończę nasze pląsy.
Choć uważam żeś jest słodki. Zwłaszcza uzbrojony w pąsy.


Nazwanie tańca "macanym" omal nie wprowadziła rycerza w jeszcze większą konfuzję, lecz szczera wesołość Marie sprawiła, że i Bran choć starał się zachować powagę ryknął śmiechem na całe gardło.
Tak więc stali obok siebie na środku pokładu zanosząc się śmiechem i wzbudzając wątpliwości wśród reszty co do ich zdrowia psychicznego.
W końcu Bran skłonił się i odprowadził dziewczynę do kajuty, by odpoczęła.

Nie zrezygnował jednak z organizowania tańców. Jeszcze parę razy próbował wciągnąć w tą rozrywkę współtowarzyszy. Jednak nie ośmielił się więcej zaproponować volty. Za to tańczył tarantelę i saltarello. Tańce szybkie, męczące, ale mało kontaktowe.

Wszystko toczyło się spokojnie, aż jak to na morzu trafili na sztorm. Mimo niebezpieczeństwa rycerz zapatrzył się na fantastycznie żółto zielonkawe morze, bo i widok był doprawdy niezwykły. Gwałtowny przechył zmusił go do chwycenia za burtę i wtedy usłyszał rumor spowodowany upadkiem Marie. W dwóch skokach znalazł się przy dziewczynie. Delikatnie uniósł jej głowę. Musiała w coś uderzyć. Bran podniósł ją i zarzucił sobie na ramię. Chwiejnym krokiem czepiając się burty i wszystkiego co nie tańczyło na pokładzie ruszył w stronę kajuty. Na szczęście Mysz była lekka i od biedy Bran mógł używać obu dłoni asekurując się przed upadkiem. Ledwo zdążył położyć bardkę na łóżku, gdy ktoś krzyknął o przecieku.
- Tim ! – wrzasnął chcąc przywołać chłopca.
- Ocuć pannę Marie, ja idę wybierać wodę. I przygotuj się na opuszczenie statku. Pilnuj jej nie wiadomo, czy umie pływać.
Zdążył powiedzieć i pognał na pomoc. Tim pośród wielu przydatnych umiejętności znakomicie pływał, czego się nauczył sam metodą dość radykalną. Wpadł bowiem kiedyś do górskiej rzeki i cudem się uratował. Zyskał życie i umiejętność utrzymywania się na wodzie w każdych warunkach. Reszta to była pestka. Po miesiącu pływał już jak ryba.
Teraz zaś stropiony podrapał się w głowę i zaczerpnąwszy palcami trochę wody skropił twarz dziewczyny.
- Panienko. Proszę się obudzić. Panienko ! – powiedział potrząsając lekko dziewczyną.
Brak reakcji. Chłopak spojrzał na swoją podniesioną dłoń zastanawiając się czy nie użyć bardziej radykalnych metod. Westchnął.
- Panu to się nie spodoba. – stwierdził z fatalistyczną pewnością i przyłożył dziewczynie z tak zwanego liścia.
Na szczęście niezbyt mocno, póki co.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 27-03-2010, 15:12   #35
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Nie miał zamiaru nikomu zabraniać marszu na szczyt klifu, aczkolwiek jego spojrzenie jasno dawało do zrozumienia, że zbiorową wycieczkę uważa za idiotyzm, zwłaszcza, gdy mieli kruki, które w magiczny sposób potrafiły przekazywać swoją wiedzę Megarze oraz Robertowi. A najbardziej nalegał na to Alto, człowiek śliski i mały, któremu nie raz i nie dwa już dziwnie patrzyło z oczu. Wulf wzruszył ramionami, nie dociekając, może po prostu miał na początku nadzieję, że zostanie dzięki temu sam na sam z ładną, wdzięczną Myszą. Kto by się spodziewał, że na ląd zechcą zejść prawie wszyscy prócz czarodziejki? Na pewno nie kapłan. Musiał najwyraźniej w przyszłości brać dziwaczne rozwiązania pod uwagę, gdyż nie miał tutaj zwykłego oddziału wojska, ani nawet akolitów swojego kościoła. To była niezorganizowana grupa, w większości nie znająca a może nawet nie uznająca przywództwa, chyba, że byłoby to ich własne. Zamiast się tym interesować, usiadł na pokładzie, zwrócony w stronę ukrywających się bandytów i położył na kolanach znalezioną w ładowni lagę, na której zaczął rzeźbić. Nowa pasja pochłaniała go całkiem mocno, przy czym nigdy wcześniej na dobrą sprawę tego nie robił i nóż, którym w walce operował z gracją, teraz wcale nie słuchał właściciela. Było to jednak, prócz ćwiczebnych walk, jedyne zajęcie, na które wpadł na czas nudnej podróży.

Gdy cumowali przy sembijskiej wiosce, postanowił zejść na ląd, żegnając spojrzeniem człowieka, który zdążył sprzedać swoją duszę. Wulf wiedział, że zostanie on na pewno osądzony, jak nie w tym życiu, to w tym po śmierci i nie miał nic przeciwko wypuszczeniu go. Zabrał mu tylko łuk, zostawiając broń krótką. Jeśli wróci do swoich "przyjaciół" i mówił prawdę, wtedy prawdopodobnie i tak go nie oszczędzą. Mała strata. Uzupełnili zapasy wody i ruszyli w dalszą, nudną podróż, urozmaicaną treningami, rzeźbieniem, rzadkimi rozmowami i wieczornymi opowieściami o najlepszych bitwach i pojedynkach, jakie stoczyli w życiu. Mówił wtedy głównie Wulf, który przejawiał nawet pewne zdolności do snucia opowieści, oczywiście daleko mniejsze od tych Myszy, ale i tak zadziwiające jak na prostego wojownika. Chociaż tak na prawdę każdy weteran uczył się tej sztuki.
...i stanęli wtedy przed naszą setnią, niczym stalowy mur najeżony włóczniami! Róg Świętego Anzelma zagrał do boju i jak jeden mąż poruszyliśmy lejcami, zmuszając nasze konie do galopu, tuż pod świszczącymi w powietrzu strzałami. Pochyliliśmy lance, a z naszych gardeł wydobył się ryk, chwalący pana bitwy...
Kapłan zwykle nie był gadatliwy, ale o bitwach, broni i tego typu sprawach mógł mówić niemal bez końca, czerpiąc z tego prawdziwą przyjemność. Żałował tylko, że jedynie Bran mógł go w pełni zrozumieć, przynajmniej tak uważał, bowiem rudowłosy równie dobrze mógł nie mieć na koncie żadnych prawdziwych starć.

Nadejście burzy przyjął ze spokojem, jego stalowy żołądek poradził sobie z nią bez odczuwalnych skutków. Co prawda rzucono polecenie trzymania się pod pokładem, ale Wulf wierzył, że powinien wiedzieć o wszystkim, co się działo, inaczej nie będzie mógł w pełni pomóc. Trzymał się blisko lin i masztu, mocno trzymając pion na chyboczącym się pokładzie. Ale na skały nie mógł nic poradzić, to już wszystko zależało od marynarzy. Zaryli o nie dnem, a przekleństwa, które nastąpiły potem, zdawały się mówić, że nie jest dobrze. Informacja o przecieku tylko to potwierdziła. Kapłan nie od razu tam popędził, najpierw dopadając do dręczonej torsjami Megary, kładąc dłoń na jej czole.
- Panie, daj jej siłę i wytrzymałość, wzmocnij ją by mogła bronić nas przed śmiercią w żywiole, zamiast w prawdziwej bitwie!
Niewidzialna niemal moc spłynęła z palców Wulfa, dotykając czarodziejki. Nie potrafił wyleczyć jej choroby, ale mógł chociaż zwiększyć szansę na jej przezwyciężenie. Wskazał jej na skały, które już minęli.
- Gdy zobaczysz jeszcze jakieś, spłaszcz je!
Mówiła, że potrafi zmieniać ziemię i kamień, więc mogła to zrobić. Tylko czy dojrzy zagrożenie na czas?

Kapłan już o tym nie myślał, wbiegając do ładowni. Woda wlewała się mocnym strumieniem, a mali marynarze zmagali się z nią zupełnie bezowocnie. Wielkolud ryknął, chwytając dużą deskę, która miała posłużyć jako stępel. Ruszył w stronę przecieku, napierając na wprost. Muskuły napięły mu się natychmiast, gdy mocny strumień wody uderzył w drewno.
- Daj mi panie siłę, pozwól mi pomóc uratować tych biednych ludzi, który sami obronić się nie mogą...
Poczuł nagle jeszcze większą moc, gdy cal za calem zbliżał deskę do przecieku. To już nie był ludzki wyczyn, a czysto nadludzki, bowiem Wulf w tej chwili mógłby pokusić się nawet o złamanie potężnego grotmasztu. Przycisnął już stępel do burty, a marynarze rzucili się z młotkami i wielkimi gwoździami by przybić to do statku.

Stary druid zszedł na dół podpierając się kijem. Można jednak było odnieść wrażenie, że robi to raczej dla podtrzymania pozoru swojej starczej słabości. Ruchy miał żwawe, a spojrzenie bystre. Gdy zobaczył marynarzy z młotkami i gwoździami w dłoni, przymierzających się do przybicia desek przytrzymywanych przez zapierającego się z wszystkich sił kapłana, wzniósł dłoń w górę i zakrzyknął donośnym głosem:
- Wstrzymajcie się przed skalaniem czystego drewna obcym ciałem metalu – Mężczyźni zaskoczeni tymi słowami na chwilę wstrzymali swe działania, a dziad zaczął cicho mamrotać jakieś niezrozumiałe słowa i kręcić swoim kijem. Jego czubek skierował na wyrwę w kadłubie. Przez chwilę nic się nie działo, wszyscy zamarli w wyczekiwaniu. Poza Wulfem, który całą swa mocą przeciwstawiał się potędze żywiołu.
Po chwili jednak poczuł że napór nie jest już tak mocny. Zerknął na drewno i zauważył że poszczególne włókna deski zaczynają pełznąć i łączyć się ze sobą. Jakby były żywym drzewem, a nie dawno ściętym i obrobionym przez człowieka kawałkiem drewna. Po chwili po dziurze nie było miejsca, a ściana w tym miejscu gdzie przed chwilą była wyglądała jak wykonana z jednolitego, płaskiego kawałka. Druid oparł się na swoim kiju. Teraz naprawdę wyglądał na zmęczonego.
Kapłan odetchnął i puścił stępel. Odwrócił się do druida, pomagając mu wejść po schodach i ułożył w koi. Skinął głową jego towarzyszce.
- Zajmij się nim, obawiam się, że użycie mocy go wyczerpało.
Pozostało tylko wynoszenie wody, co przy małych schodach i statku targanym na boki, wcale nie wydawało się proste.
 
Sekal jest offline  
Stary 28-03-2010, 13:19   #36
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Dni spokojnej i słonecznej pogody przyjmowała z prawdziwą ulgą. Objawy choroby morskiej ustąpiły prawie zupełnie na ten czas, a codzienne używanie mocy, dotykanie 'drugiego ja', było dla Megary jak kojący balsam, wypłukujący niestrawne cząsteczki z organizmu. Wciąż tylko pozostawała małomówna, albo nawet niemrawa, większość myśli skupiając na końcu tej podróży. A ten zbliżał się zdecydowanie za wolno. Tylko raz zeszła na ląd, gdy w Sembii uzupełniali zapasy słodkiej wody, ale to jej wcale nie pomogło. Wystarczyła myśl, że za chwilę znów powrócą na morze, by całkowicie zabić radość stania na stałym lądzie. Dragomira puściła wolno, wciąż mogła go przywołać w dowolnym momencie, a nie chciała męczyć go na malutkim statku, na którym nie mógł nawet sam zdobywać pożywienia. Ona niestety musiała wrócić na kołyszącą się z każdą falę drewnianą łupinkę.

To była nudna podróż, której łagodności nie doceniała jeszcze przez następny dekadzień. Dnie i noce wolała spędzać pod pokładem, bardziej zbliżonym do tego, do czego przyzwyczaiła się w życiu. Widok horyzontu z każdej strony, w którą by się nie spojrzało, przygnębiał ją i wywoływał mdłości znacznie szybciej niż mała kajuta, w której mogła medytować i studiować zaklęcia. Zawsze na górze pojawiała się tylko na chwilę, by zabić nudę i samotność obserwacją trenujących mężczyzn. Raz nawet podeszła do Wulfa, pokazując mu swój trochę krzywy kostur, który nosiła dla ochrony, a tak na prawdę na razie nadawał się tylko do podpierania.
- Mógłbyś nauczyć mnie... podstaw? Czasem magią nie można się obronić, a tak będę mogła chociaż wytrzymać do chwili, w której przyjdziesz mi na pomoc.
Twarz rozjaśnił jej sympatyczny uśmiech, który często potrafił załatwić więcej niż jakiekolwiek słowa, a może nawet więcej niż złoto. Zwłaszcza, gdy komponował się z głębokim dekoltem, tego jednak unikała na statku konsekwentnie. Wulf się zgodził i na szczęście był bardzo delikatny, pokazując najlepsze sposoby zastawiania się i kontratakowania. Niewiele z tego zrozumiała, ale kilka ruchów udało się zapamiętać.
Znacznie lepiej czuła się podczas... tańca. Podeszła do Brana już tego pierwszego dnia, w którym zdążył zmęczyć Marie. Dygnęła, tak jak robiło się na zamkowych balach i wyciągnęła do niego dłoń. Wirowała i tańczyła, z uśmiechem przypominając sobie te nieliczne dobre chwile z zamku Ravenclaw, kiedy to głównie obcy mężczyźni czerpali przyjemność z obcowania z nią. Teraz było podobnie i chyba pierwszy raz wykazała jakąś żywiołowość w tym towarzystwie. Próbowała nawet wyciągnąć na środek pokładu innych mężczyzn, śmiejąc się i bawiąc. Ale gdy muzyka umilkła, znów schowała się pod pokładem.

Burza uświadomiła jej, że choroba morska wcale jej nie opuściła. Zwracała absolutnie wszystko, co znalazło się w jej żołądku, a nawet jeśli ten był pusty, to organizmem i tak targały mdłości, nie pozwalając jej prawie na nic, nawet na samodzielne poruszanie się. Z trudem wydostała się na pokład, gdzie wcale nie zrobiło się lepiej, za to rześkie powietrze i chlastająca pokład woda orzeźwiały na tyle, że była w stanie myśleć logicznie. Mokre włosy i ubranie przylepiały się do jej ciała, ochładzając je, ale wszelkie wysiłki uspokojenia choroby spełzły na niczym.
Niespodziewane dla niej samej uderzenie o skały posłały ją na ziemię, ale tylko na cztery litery, dzięki czemu uniknęła losu znoszonej pod pokład Myszy. Chwilę potem przybiegł Wulf, mówiąc coś o skałach i przelewając w nią samą jakąś moc. Poczuła się silniejsza i odporniejsza, ale na pewno nie wyleczyło to objawów. Skinęła olbrzymowi głową i wstała z trudem, próbując utrzymać pion. Nie widziała prawie nic na szalejącym morzu, a siekący pokład deszcz uderzał z mocą bicza. Jakaś fala przepływająca przez pokład prawie zbiła ją z nóg. Wolałaby, by nie było następnych skał. I wierzyła, że jakby jednak były, to ostrzegą o tym marynarze, a jej uda się spleść zaklęcie. Na morzu czuła się taka bezbronna!
 
Lady jest offline  
Stary 29-03-2010, 21:21   #37
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Alto prowadził szybko, wybierając trasę tak, aby skałki zasłaniały ich od oczu ukrytych na brzegu kumpli łże-tropiciela. Gnał na wariata, musiał wreszcie się dowiedzieć co to za statek. Wyglądnął wreszcie zza grani i spojrzał w morze. Przeklął pod nosem poznając statek Czarnego Kaptura i odwracając się do kompanów gestem nakazał ciszę i schowanie głów. Statek był diablo szybki, kapitan mówił pięć godzin, a tu byli już dużo bliżej. Wyciągnął zaraz kapitańskie ustrojstwo i upewnił się tylko po czym zaraz podał przybliżacz Myszy, która spoglądała już niecierpliwie leżąc ukryta jak inni. Zadumał się na chwilkę, to komplikowało trochę plany. Z zasadzki w Lyrabarze nici, bo Czarny Kaptur zlezie tam na ląd przed nimi i zdąży się przyczaić, albo ruszyć w stronę zamku. Alto nie miał pojęcia, czy skurwiel wie gdzie się udają, ale należało tak zakładać. W końcu garść monet pudrowanym łachudrom z domu prawniczego może rozwiązać gęby w try miga. Psia mać! Może trzeba będzie pogadać z resztą? Jakoś nie mógł się do tego przekonać.
Upewnił się jeszcze, że statek ich minie i ruszyli spokojniej już w dół zbocza. Teraz nie było się po co spieszyć. Chłopaki na brzegu też nie kwapili się do bitki, ciągle mu się wydawało że jednak tropiciel coś ukrywa, dlatego też decyzję o zabraniu go w dalszą drogę przyjął ze skrzywieniem warg w niezadowoleniu. Po jakiego czorta ciągnąć go z nami? Nie lepiej jak nie na reję, to przynajmniej wykopać go tu za burtę? Do brzegu dopłynie, niech sobie te swoje problemu rozwiązuje jak umie.

Następne dni znowu się wlokły. Na szczęście Alto czuł już się na tyle dobrze, żeby nie zaprzestać ćwiczeń. Powalczył w udawanego trochę z Robertem, przyglądnął się ciekawie Megarze próbującej swych sił z kosturem. W tańcach nie wziął udziału, bo znał jedynie knajpianego obertasa, a do dzikich hołubcówz przytupem i świstem miejsca było mało. Obśmiał się za to w duszy z „macanego” jak to Mysz nazwała dworski taniec Brana, choć musiał przyznać że oboje prezentowali się w tańcu całkiem dostojnie.
Żołądek na tyle się uspokoił, że nawet pewnego wieczora poszedł do marynarzy i popróbował ich rumu. W pierwszej kolejce dało się wyczuć jakąś dziwny posmak, no jakąś taką egzotyczną nutkę, więc wypił i drugą aby dokładniej zbadać temat. Na Wybrzeżu Mieczy pił z reguły wino lub gorzałkę, rum coraz bardziej mu smakował. Wilki morskie poczęstowały i trzecią, a potem jeden poszedł po harmoszkę i zaprosił też resztę kompanii do kielicha. Kapitan nie oponował, dna w beczce nie było jeszcze widać, a do domu już było blisko. Poza tym chłop był wyraźnie zadowolony, że się udało „piratów” w ciula zrobić z tym schowaniem w zatoczce i szpicla na pokładzie wykryć. Dlatego wachtowi z kwaśną miną steru, lin i szmat pilnowali, a reszta mogła się napić. Alto podchmieliwszy trochę postanowił wreszcie sprawdzić kupioną zwidkę. Wymknął się po cichu i zwinął sprawnie skręta z suchych, skórzastych liści. Zaciągnął się głęboko z lubością i popatrzył w gwiazdy i delikatne fale na szmaragdowym morzu. Ehh świat był znowu trochę lepszy.

Wrócił do kompanów i marynarzy i doprawił się rumem do oporu. Trudno, Mysz jak zwykle znów pewnie spróbuje podchodów, będzie miała z górki. Nie miał nawet pojęcia jak trafił do wyra, co dziwniejsze morska choroba dała mu dziś spokój. Za to ranek był cudny. Czaszka Alta skurczyła się o dwa rozmiary i mózg rozsadzał ją chyba od środka. Na dodatek zaczęło wiać jak jasna cholera i widząc radosne miny żeglarzy z tego powodu miał ochotę wydobyć nóż i flaki pruć. Co z tego psiakrew że szybciej w domu, jak teraz kiwało tak, że trzeba było się masztu trzymać aby nie zwariować. Nawet bez kapitańskiego zakazu wyłażenia na dek, nikt by go nawet wołami z kubryku nie wyciągnął.
Gdy zaczęła się bieganina zmusił się jednak do wyjścia na pokład. Usłyszał trzask dartego poszycia, a potem zaraz rozkazy kapitana. Ktoś wcisnął mu cebrzyk do ręki i zaraz trzeba było zacząć czerpać wodę zalewającą zęzę. Wulf uporał się wspólnie z druidem z przeciekiem, a Alto odetchnął z ulgą i stłumił atak paniki na widok strumieni wody wlewających się do środka łajby. Nie umiał pływać, a śmierć przez utonięcie, wydawała mu się jedną z bardziej okrutnych. Wyciągnął z sakiewki złotą monetę i ucałował ją modląc się cicho do Tymorry, tak aby nikt nie widział. Jak trwoga to do Boga, pomyślał tylko z przekąsem.
 
Harard jest offline  
Stary 29-03-2010, 22:35   #38
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Robert dalszą dyskusję na temat wyprawy na skały przemilczał z ironicznym uśmiechem. Takie sytuacje nie były mu obce. Nie ważne czyj był pomysł czy propozycja - ludzie słyszeli je jedynie gdy wychodziły z ust najbardziej charyzmatycznego osobnika w gromadzie. Rozumiał opory kapitana, nie dziwił się również irytacji Alto. W końcu jednak wypłynęli i tropiciel zabrał się z nimi - nie dla kaprysu, lecz ochrony.

Niemniej jednak gdy postawił stopy na przybrzeżnym piasku a potem trawie i skałach poczuł, jakby mu sił przybyło jak nie przymierzając Megarze, która ponoć z gleby czerpała swą moc. Ciekawe jakby zachowała się młoda wiedźma, gdyby była tu z nimi? Posłał kruka by obserwował napastników (aż dziw, że nie zauważyli spuszczonej ze statku łodzi, skoro właśnie na takową czyhali) a sam upajał się zapachem ziemi i roślin. A gdy okazało się, że muszą już odpływać, mimo że rejs sprawiał mu przyjemność, z najwyższą niechęcią wrócił na pokład.

Kolejne dni mijały w miłej monotonii. Robert nie nudził się nigdy - gdy nie pomagał marynarzom, poznając morskie rzemiosło, zwykle siedział gdzieś zatopiony we własnych myślach lub bawił się z Yocelyn, poznając ich wzajemne i wspólne możliwości. Imienniczka kruka nie pojawiła się po raz kolejny, lecz nie przeszkadzało mu to - uznał, że widać są bezpieczni. Albo boginka kaprysi. Kilkukrotnie spróbował nawiązać kontakt ze swoim starym psem, by zobaczyć co słuchać w domu, jednak albo byli zbyt daleko, albo działało to jedynie z krukiem. Zły i rozczarowany w końcu zaprzestał prób. Tym silniej odczuł swoją bezradność w zetknięciu z mocami, których nie rozumiał i stwierdził, że czas z tym skończyć. Któregoś więc dnia podszedł do wygrzewających się na słońcu druidów, skłonił się uprzejmie i spytał, czy może zająć im chwile. Dziad zmierzył go spojrzeniem pozornie obojętnym, a kobieta uśmiechnęła i skinęła głową. Robert przez chwilę zbierał się w sobie zastanawiając jak sformułować pytanie. W czasie tej podróży odkrył, ze rozmowa z obcymi przychodzi mi z dziwną trudnością i zaczynało go to już drażnić. Rzekł więc wprost, kierując swe słowa do starca.
- Nie dalej jak miesiąc temu miałem sen, w którym przyszła do mnie zwiewna pani. Otwarła me zmysły na głos natury i od tej pory widzę i słyszę uszami tego oto kruka, - wskazał siedzącą na maszcie Yocelyn - rozumiem śpiew wiatru, szum drzew i głosy ptaków. Nie rozumiem jednak mocy, które mnie otaczają i z trudem panuję nad swymi zmysłami. Szukam więc rady i pomocy u bardziej doświadczonych - skłonił lekko głowę.

- Otrzymałeś niezwykły dar - Druid popatrzył uważnie w oczy Roberta - zbyt szybko, zbyt niespodziewanie, zbyt dużo - pokiwał głową, a potem wskazał miejsce obok siebie: - Usiądź, usiądź młodzieńcze. Niewygodnie mi tak wysoko zadzierać głowę na ciebie.
Robert posłusznie przysiadł na ławce, wpatrując się w druida jak w obraz.
- Przez pierwsze dni myślałem, że oszaleję. - rzekł ufnie. - Ledwie co mogłem jeść, mięsa do ust nie brałem; miałem wrażenie, że trawa krzyczy z bólu, gdy po niej przechodzę, a cały las patrzą na mnie z wyrzutem, bo drwalem jestem. Do tej pory ryki szlachtowanych we wsi zwierząt dzwonią mi w uszach... - umilkł, otrząsając się ze wspomnień.
Starzec uniósł rękę i dotknął nią skroni mężczyzny. Były drwal poczuł promieniujące z niej ciepło. Nagle zniknęły typowe na statku odgłosy. Pokrzykiwanie marynarzy, szum fal, śmiech Myszy. Zamiast tego usłyszał las! Szum liści na drzewach i śpiew ptaków. Wrażenia były tak intensywne jakby znalazł się w jego środku.
- Mieć w sobie głos natury to dar... naucz się nim cieszyć - powiedział cicho starzec.
- Ja już się nim cieszę. Chciałbym jednak i umieć z niego korzystać gdy przyjdzie na to pora. - westchnął Robert, choć przez chwilę sycąc uszy dźwiękami domu.
- Musisz się więc nauczyć wyciszenia i spokoju. Na początek coś prostego: zamknij oczy, usiądź bez ruchu i postaraj się nie myśleć o niczym. Spróbuj nie reagować na zewnętrzne bodźce. Musisz nauczyć się umiejętności skoncentrowania na swojej mocy nawet w niesprzyjających warunkach.

Mężczyzna posłusznie wykonał polecenie. Nie było to trudne - podobne bardzo do chwil, gdy skupiał się na kontakcie z Yocelyn - tyle, ze bez Yocelyn. Otworzył oczy.
- Będę ćwiczył, choć kontakt z krukiem nauczył mnie już trochę koncentracji. - zapewnił. - Tyle że prócz kruka wciąż nic o swej mocy nie wiem.

Starzec uśmiechnął się nieznacznie:
- Niecierpliwy jesteś, ale to przywilej młodości. Ćwicz codziennie po kilka godzin, nie zważaj na pogodę, głód, pragnienie. Ile się teraz skupiałeś? Pięć minut? Porozmawiamy za pięć godzin - po tych słowach zamknął oczy i zastygł pogrążony w medytacji.

- Nie pytałem "jak", tylko "co" mogę - mruknął drwal wstając i dziękując druidom za poświęcony czas. Trochę zastanawiał sie, czy starzec wzorem wszystkich "wiedzących" lubi tajemniczość, czy po prostu same medytacje wystarczą, by odkrył głębie swego daru; niemniej nie zaniedbywał ćwiczeń.
- Poczekaj - Ronwyn chwyciła Roberta za rękę - Alistral zaprosił Cię do siebie.
- Proszę?
- nie zrozumiał tropiciel.
Kobieta uśmiechnęła się:
- Zaprosił Cię do wspólnej medytacji - Wskazała głową siedzącego bez ruchu starca.
- Jak można medytować wspólnie? Sądziłem, że to indywidualny stan...
- Zanim nie usłyszałeś natury nie sądziłeś, że przemawia... to że czegoś nie poznałeś, nie oznacza jeszcze że nie istnieje
- Nie rzekłem przecie, że nie istnieje
- z lekką irytacją w głosie rzekł Robert. - To było pytanie.
Ronwyn skinęła głową:
- Przepraszam, za długo przebywam już chyba z mistrzem Morenem i zaczynam mówić jak on - Uśmiechnęła się przepraszająco, a potem dodała: Uwolniony duch może się łączyć z innymi.
- Rozumiem. - rzekł siadając, choć po prawdzie nie rozumiał zbytnio, choć chciał. Zamknął więc oczy, odruchowo łącząc się najpierw z Yocelyn, a potem wyciszając więź i zapadając coraz głębiej w siebie.
Nie wiedział jak długo to trwało. W koło otaczała go ciemność i pustka, w pewnym momencie gdzieś przed sobą zobaczył szare światło, które zbliżało się coraz bardziej. Po chwili mógł już rozróżnić sylwetkę druida. Starzec zbliżył się i powiedział gderliwie:
- Trochę Ci to zajęło –
Popatrzył wkoło z wyraźną dezaprobatą – Strasznie tu ponuro nie sądzisz?
- Mam posadzić drzewko?
- bez zastanowienia, ale i bez złości odpalił Robert. Druid widać gderanie miał we krwi.
- Chcesz żeby zaraz obumarło w takim otoczeniu? - Oburknął, ale Robert dostrzegł błysk rozbawienia w jego oku – Może na początek dodaj trochę światła?
- A co ja Stwórca jestem, żeby słońce robić?
- w tym samym tonie opadł drwal - To wyjdźmy lepiej na zewnątrz - spróbował wyobrazić sobie las za domem, wyryty w jego wspomnieniach tak dobrze, jak skrawki własnego ciała.
- Tak. Tutaj naprawdę jesteś stwórcą. To obraz stworzony przez moc twojego umysłu...
Nagle otoczenie zaczęło się zmieniać. Ciemność zaczęła ustępować szarości i w jej świetle pojawiły się pierwsze drzewa. Powoli zaczęły nabierać kolorów. - Zdecydowanie lepiej – powiedział z wyraźna aprobatą Alistral. Tak więc oddychając głęboko Robert zabrał druida na wycieczkę po "swoim" lesie, starając się dodać do wizji nie tylko roślinność, ale i dźwięk, smak i zapach. W miarę jego starań obraz nabierał wyrazistości, a potem nadeszły dźwięki i zapachy. Stali teraz na polanie delektując się aromatem lasu. Druid wciągnęła głęboki oddech z wyraźną przyjemnością:
- To właśnie miejsce gdzie powinieneś ćwiczyć.
Robert skinął głową, nie pytając co ćwiczyć prócz koncentracji. Zapewne i tak nie dostałby odpowiedzi. Pewnie sam zrozumie z czasem - na tym polegały starcze mądrości.
- Ależ pytaj, pytaj, nie krepuj się. Przecież po to się tutaj wybraliśmy. Ty zdecyduj czego chciałbyś się uczyć na początek: Zaufania zwierząt? Słuchania roślin? Rozpoznawania znaków natury?
No tak... będąc połączonym duszami myśli nie były ukryte. Mężczyzna więc rzekł.
- Ze zwierzętami powoli sam uczę się radzić, z roślinami mam problem większy. A co masz na myśli mówiąc o znakach natury? Bo chyba nie czytania kierunku z mchu i podobnych rzeczy?
- To proste, na pewno to potrafisz. Możesz się uczyć roślin, także tych, których nigdy wcześniej nie widziałeś: tego czy są odpowiednie do jedzenia, potrafią leczyć, a może stanowią silną truciznę. Po zachowaniu zwierząt możesz przewidzieć zbliżającą się zmianę pogody, choć nic na niebie nie powie ci o tym fakcie. Możesz znaleźć wodę ukryta głęboko pod powierzchnią i zorientować się czy źródło jest zdatne do spożycia. Wiele jest rzeczy, które może Ci powiedzieć jeśli tylko nauczysz się odpowiednio patrzeć i rozumieć
.

Robert zadumał się nad możliwościami jakie dawały mu jego zdolności. Miał wrażenie, że są praktycznie nieograniczone... nie było to poczucie mocy, po prostu bezmiar możliwości, którego jeszcze nie ogarniał. Pomijając jednak samodoskonalenie się, był pewien że w drodze do zamku jego zdolności będą nieocenione. Czy taki był właśnie plan kapryśnej Yocelyn?
- Mam wrażenie, że braknie mi czasu by ogarnąć i nacieszyć się tymi wszystkimi cudami - rzekł cicho.
- Ile myślisz mam lat? - zapytał stary druid wspierając się o swój sękaty kij.
- Słyszałem, że druidzi długowieczni są jak dęby, więc z setkę na pewno - dyplomatycznie odrzekł drwal.
- Przestałem liczyć jak skończyłem setkę - zaśmiał się skrzekliwie - a było to wiele wiosen temu. Swoją moc czerpiesz z natury, a ona jest nieśmiertelna. Tylko od niej zależy ile żyć będziesz. Może masz przed sobą rok, może sto, to nie ważne. Żyj więc tak jakby każdy dzień był twoim ostatnim, a zarazem pierwszym.
- To rada dla każdego, nie tylko dla mnie
- roześmiał się Robert myśląc o córce. Czy dane mu będzie wrócić z tej szalonej wprawy? - Czyli jak trafię na skażoną glebę - złą magią czy trupim jadem - może mi to skrócić życie?
- Miej oczy otwarte, obserwuj naturę, słuchaj jej głosu, nigdy a nie wejdziesz - powiedział Alistral przy każdym słowie stukając go swoim kijem po ramieniu. Wyglądało to trochę tak, jak pasowanie giermka na rycerza, ale było to raczej zabawne skojarzenie.
- Co najwyżej w krowi placek - parsknął śmiechem. - Choć od tego się nie umiera.
- W to w chodzić też niezbyt politycznie
- Powiedział druid łypiąc okiem.
- Zapewne krowy uważają inaczej.
Druid zaśmiał się głośno. Robert otworzył oczy. Z powrotem siedział obok starca na ławce na statku sunącym po morzu, a Alistral obok, z kamiennym wyrazem twarzy spoglądał na byłego drwala.
- Minęło pięć godzin.
Robert rozejrzał się ze zdumieniem. Faktycznie, słońce stało już nisko. W ogóle nie poczuł upływu czasu.
- Dziękuję i proszę o jeszcze - skłonił się głęboko, z lekkim uśmiechem. - Mam nadzieję, że to nie ostatni raz, gdy dane mi było zakosztować wspólnej... hm... nauki.
- Kiedy tylko zechcesz -
Druid z powagą skinął głową.
- Więc codziennie - wyszczerzył się tropiciel, po czym skłonił również druidce i ruszył do innych zajęć.

***

Codzienne treningi również weszły mu w krew. Przykładał się do nich solidnie, choć szybko zauważył, że w oczach rycerzy nigdy nie będzie tak silny jak oni, czy zwinny jak Alto. Co prawda nie rozumiał czym jego kop w jaja lub nerki, czy łokieć wrażony w grdykę różni się od takiego samego kopa czy ciosu ulicznika, widać jednak czymś się różnił. A jakoś schodziło spytać Paperbacka o jego sposoby; w końcu jednak znalazła się okazja do rozmowy.

- Treningi widać ci służą... - niezobowiązująco zaczął Robert.
- Dobrze podłapać coś nowego. Nigdy nie walczyłem z takimi bykami jak Bran i Wulf. No i poza tym wysiłek fizyczny chyba powoduje że rzygam tylko parę razy dziennie a nie co dzwon lub dwa - powiedział z kwaśną miną Alto. Nie miał okazji wiele gadać z Robertem. Może dlatego że z miejsca ocenił go jako jedynego spoza kręgu podejrzeń. Miejscowy Marsembarczyk - no w każdym razie z okolic - z dzieckiem i w ogóle. - Powiedz mi, bo mnie ciekawi pewna kwestia. Wiem że magicy mają, te no... zwierzaki jako swoich pupili - zapomniał fachowego terminu - jak ty się dorobiłeś kruka zwiadowcy, przecież czarami się nie parasz.

- Hm...
- mruknął Robert. Rozmowa nie dość, że poszła zupełnie nie w tą stronę co trzeba, to jeszcze w tak drażliwy temat. Sam przecież nie wiedział skąd wzięły się jego moce i kruk, a znajomych tropicieli nigdy o chowańców nie pytał. Przecie nie powie, że boginka do niego zstąpiła. - Tropiciele powiadają, że gdy bogowie otwierają im zmysły na głos natury, oddają oni część swej duszy jakiemuś zwierzęciu w zamian za jego zdolności. A mnie trafił się akurat kruk - może dlatego, że żona mnie tak wołała - zełgał gładko i roześmiał się wymuszenie, po czym zmienił temat. - Też bym podłapał coś przydatniejszego na takich byczków niźli zwykłe machanie mieczem. A przed twymi - powiedzmy wprost - brudnymi sztuczkami mają oni nie lada respekt.

- Ciekawy fach, nie ma co
- uśmiechnął się krzywo - mój prowadzi tylko do rynsztoku. No i tam też tych sztuczek się wyuczyłem. Nic wielkiego, ale nie raz dzięki temu dupsko wyniosłem całe z różnych zabaw. Jak widzisz swej na sile nie za bardzo mogę polegać. Chcesz pokaże ci kilka świńskich zagrań, bądźmy szczerzy nie ja jeden na świecie ich używam, może ci się kiedy przyjdzie bronić przed takim jak ja.

- Też niejedno umiem, ale widać z twoimi nie mam się co równać, chętnie więc skorzystam z propozycji - skinął głową Robert. - Czy fach zaś... hobby raczej - jego twarz wykrzywił nieprzyjemny uśmiech. - Ja jestem z tych, co takim jak oni żreć, dach nad głową i służbę na salonach dają - skinął w stronę rycerzy. - A tych, co dają życie i środki do niego mało kto szanuje - ostanie, pełne goryczy słowa wyrwały mu się mimo woli, poprzedzając zdumioną minę jaką sam zrobił. Potrząsnął głową i uśmiechnął się sztucznie. - Może do ćwiczeń nasze panie weźmiemy? Porządny kop w jaja z pewnością bardziej im się przyda niż machanie mieczykiem - zwłaszcza jak marynarze nam się spiją.

Spojrzał bystro na Roberta i zaraz rzekł:
- Ojciec mój też tak gadał. I zawsze dodawał że kiedyś to taki darmozjad jak ja wreszcie zrozumie. Ale ja wolno się uczę - uśmieszek znów zagościł na jego obliczu, a Alto ruszył po swoje treningowe badyle naszykowane przez Wulfa. Po drodze zagadnął Myszę i Meg i powiedział im o pomyśle Roberta.
- Najstarszy trik w księdze. Choć kop w jaja może rzeczywiście trochę starszy. Markujesz silny cios znad głowy, a gdy przeciwnik zaczyna się składać do zastawy, kopiesz go w bok kolana wykrocznej nogi. Potrzeba trochę praktyki, ale znam takiego kolesia co potrafi nóżkę złamać nawet takiemu wielkoludowi jak Wulf. Pomaga jak koleś przeniesie na wykrok ciężar ciała, ale nawet jak nie załatwisz od razu, to wierz mi z kulejącym facetem od razu się lepiej walczy - uśmiechnął się wrednie - po prostu krążysz w prawo, tak aby zmuszać go do stanięcia na uszkodzonym kulasie. Pokaże ci to powoli.

Robert z uwagą śledził ruchy Alto, powtarzając je najpierw powoli, potem w normalnym tempie. - Przy sprawnej drugiej ręce można by nawet w nerkę przyłożyć, gdy przeciwnik złoży się od ciosu...? - ni to spytał, ni to rzekł z namysłem.
- Można, ale trzeba uważać, bo z niedociągniętej zastawy łatwo można przejść do sztychu. Widzisz?
Gdy Robert ćwiczył kopniak Alto wykrzywił nadgarstek od siebie i starał się dziabnąć imitacją krótkiego miecza w bok Roberta. Mężczyzna odskoczył szybko i guzik wyszło z pokazu. Widać było że broń nie po to nosi aby mu pas obciążała.
- Zardzewiałeś tylko trochę, ale wcześniej to zdarzało się mieczem machać, tak sobie myślę. No bo i nie wypada żelazem robić i w bitki się wdawać z takim małym smykiem przy boku. Dobra to teraz szybciej! I uważaj na moją lewą rękę, lewak nie tylko do zastaw służy.

- Ano machałem nie raz, i za życia Poli też. Trza przecie domostwa i miasta przed rabusiami bronić; a w karczmie nie raz się zdarzyło pacyfikować przyjezdnych. Rycerz to ja nie jestem, ale przed drwalami to niejeden respekt ma - przy ostatnich słowach zamiast w kolano spróbował przenieść kopniak wyżej, po nerkach - ot tak, dla próby. W końcu kiedy jak nie teraz?

Potem Robert skakał wokół Alto, posłusznie ćwicząc ciosy i parady; a co raz oberwał, to drugi raz już błędu nie powtarzał. Po jakimś czasie otarł pot z czoła i rzekł:
- A z tarczą próbowałeś kiedy? Czy to zbędny balast dla ciebie jest?
Alto zacisnął zęby, gdy szybki kop w nerki zawadził jego bok.
- No myślę, kto jak kto ale drwal to parę w rękach musi mieć. Brudne sztuczki mają jeszcze tą zaletę, że pozwalają szybko walki kończyć. W paradach i zasłonach długo bym z tobą nie wytrzymał. Za szybko ręce mdleją. I wolę lewak, poręczniejszy i zawsze można drugą ręka do ciosu się złożyć. Tak się przyzwyczaiłem, że wolę nawet od tych małych puklerzy.

- To z tarczą próbować nie będziemy - co prawda można nią nie tylko się bronić ale i przyłożyć czy wytrącić przeciwnika z równowagi gdy trzeba; ale jak jej wcale nie używasz, to jeno by cię z równowagi wytrącała i widok zasłaniała - przeciągnął się aż strzeliły kości. - I ja za długimi walkami nie przepadam; człek walczy by zwyciężyć i nie zginąć, a nie szermierką się bawić. - uśmiechnął się wykonując kolejny cios, ale noga, która przy wykopach przejmowała ciężar jego ciała zaczynała już go boleć. - Jak co dzień będziemy coś ćwiczyć, to pod koniec podróży nie tylko w walce, ale nawet w tańcach będziemy w szranki stawać z damarską szlachtą - rzekł żartobliwie i puścił oko do Myszy i Morgan, które w czasie tej podróży nie jednego wieczora wywijały na pokładzie.
- Gdzie tam mnie prostakowi do dworskich tańców się pchać - powiedział Alto z uśmieszkiem - zresztą niech tylko bogowie pozwolą w końcu zejść z tej przeklętej łajby, to może by się udało pohulać porządnie w jakiejś grackiej gospodzie.
- Jak zejdziemy to z radości ci piwo postawię, albo i dzban cały
- roześmiał się tropiciel. I tak na walce i rozmowach mijał im czas.

***

Robert czuł zbliżający się sztorm na długo przez tym, nim pierwsze fale uderzyły o burtę. Nie miał doświadczenia kapitana, który z uwagą wpatrywał się w horyzont, niemniej słyszał niespokojny śpiew wiatru i subtelne zmiany w powietrzu, które sprawiały, że włoski na karku stawały mu dęba. A gdy szkwał uderzył z pełną siłą wraz z innymi wziął się do roboty, mocując latające po statku rzeczy, uspakajając zwierzęta, a potem wylewając wodę z ładowni. Hulanie statku nie różniło się dla niego od drzewa gnącego się na wietrze, toteż po pokładzie poruszał się równie sprawnie jak marynarze. Czasu nie było ani na myślenie, ani na filozofowanie, toteż podziw dla siły Wulfa i mocy druida tylko przemknęły przez głowę mężczyzny, pomiędzy jednym wiadrem wody a drugim. Wolnych marynarzy ustawił rzędem jak przy pożarze, dzięki czemu wynoszenie wody szło o wiele sprawniej.
 
Sayane jest offline  
Stary 30-03-2010, 15:44   #39
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Ucieszyła się gdy stanęło na tym aby jednak zdradzieckiemu łowcy darować występek i wypuścić wolno. Śmierć przyjaciela (bo nie wątpiła, że Thomasa nie oszczędzono) była dla niego wystarczającą karą. Nie chciała mieć losu tego człowieka na sumieniu. Jakby go oddali władzom, lub co gorsza, osądzili od razu na statku, Mysz przypłaciłaby to głębokim przygnębieniem. A tak mogła sobie dalej tryskać wyśmienitym humorem.

Kolejny tydzień mijał spokojnie. Bardka wylegiwała się przez większość dnia na pokładzie albo działała w kuchni. Często bazgrała też w swoim notatniku. Zapisywała myśli, spostrzeżenia, szkicowała portrety współtowarzyszy podróży i marynarzy, których podpatrywała przy pracy. Jej talenty malarskie szacowały się jako mocno przeciętne, ale i tak lubiła oddawać się temu zajęciu a i nudę nieźle się wówczas zbywało.

Czasem uczestniczyła w treningach, ale głównie po to żeby zerkać ukradkiem na obnażone, błyszczące od potu męskie torsy. To był dopiero widok, taniec mięśni i gra ciała! Aż Myszy włoski stawały dęba na karku. Chętnie poszła również wówczas gdy Alto i Robert zaprosił ją i Meg. Nie ćwiczyła osobiście chwytów, rzutów i kopniaków. Za bardzo się bała publicznego upokorzenia, bo na pewno by jej tyłek sprali. Rzucała za to masę złośliwych komentarzy, że mężczyźni się podczas tych zapasów obłapiają jak rozochocona parka po karafce wódki i że gołym okiem widać, że mięte do siebie czują.

Wieczorami bywało wesoło. Bran organizował tańce, Mysz przygrywała na lutni i snuła opowieści by umilić ludziom czas. Czasem Wulf opowiadał też swoje wojenne historie a bardka z lubością zasiadała wówczas na ziemi całkiem zasłuchana i wpatrywała się w niego jak mała dziewczynka chłonąc każde słowo. Słuchać też lubiła, oczywiście jak ktoś ładnie gadał. A Wulf, o dziwo, dawał radę.

* * *

Dała sobie trochę odpoczynku nim się zabrała za podchodzenie Alto. Najpierw chciała mu sakiewkę podprowadzić gdy leżeli płasko na klifie i wypatrywali karaweli przez gnomią machinę. Paluszki Myszy powędrowały dyskretnie w kierunku łotrowskiego pasa ale Alto w mig przejrzał jej niecne zamiary. Chwycił ją za nadgarstek nim jeszcze na dobre wymacała troki trzymające mieszek. Strasznie ją to rozzłościło. Dłonie miał skurczybyk nieprzyzwoicie zwinne a zmysły przeczulone.
Kolejnej nocy zakradła się do sali gdzie wspólnie spali mężczyźni. Alto co prawda zdrowo tego wieczora zabalował. Nie szczędził sobie rumu a i podejrzała go jak na uboczu coś przypalał. Ziołem zapachniało. Ciekwa była, czy ma go to przytępić czy wręcz przeciwnie, percepcję wyostrzyć. Dopadła więc w nocy do jego hamaka, ale hałasu narobiła przy tym niemałego. Alto jednak nawet nie drgnął. Niezadowolona z obrotu sprawy podetknęła mu, dla formalności, pod gardło drewniany grzebień. Dopiero wtedy powieka mu zadrżała na co Mysz wysyczała buńczucznie.

- Toś się dzisiaj nie popisał. Upalony, nawalony?
Nie obudził byś się nawet gdyby bić poczęli w dzwony!
Po co ćwiczyć ciche kroki? Nie zrobiłoby różnicy
Gdyby przebiegł tabun koni! Przyszłam dzisiaj po próżnicy.

Dąsała się na niego przez cały kolejny dzień. Zadziałało bo później już jej forów nie dawał żadnych. Raz jej się zdawało, że cichutka była i skuteczna ale gdy dotarła do koi opryszka napotkała jego całkiem przytomne spojrzenie i drwiący uśmieszek. Kolejnymi razy było tylko gorzej. Albo podłoga zaskrzypiała pod jej butem, to znów zdołał ją obezwładnić nim zdążyła broń do niego zbliżyć. Raz jej dał nauczkę bo wysmarował przed snem tłuszczem podłogę wokoło swojego hamaka i gdy Mysz się doń podkradła rżnęła jak długa na plecy nabijając sobie guza wielgachnego. Podstępne i nieczyste zagranie – pomyślała wniebowzięta.
Jak mówi przysłowie, do wytrwałych świat należy. No a Myszy wytrwałości nie można było przecież odmówić. Nadszedł pewnej nocy gorliwie wyczekiwany sukces. Och, jak jej bajecznie poszło! Była cicha jak prawdziwy assasyński mistrz, ruszała się jak łasica i zlewała w jedno z ciemnością! Musi pamiętać by oblec to później w balladę...

Sztylet, którego ostrze owinęła w materiał, przycisnęła z satysfakcją do szyi Alto. W tej samej chwili w jednym zgrabnym podskoku wylądowała na dostawkę na koi łotra i usiadła na nim okrakiem. Z góry okiem łypnęła nie kryjąc dumy z własnego wyczynu i posłała mu złośliwy uśmieszek. A później pochyliła się i chełpliwie szepnęła chłopakowi do ucha:
- Całkiem niezła dziś robota
Mysz złapała w sidła kota...


Targnął się do góry gwałtownie wybudzony ze snu i od razu chciał sięgnąć do rękawa po sztylet, ale dwa uderzenia serca dalej zabójca wskoczył na niego oplatając udami. Znajomy zapach egzotycznych perfum zdradził mu, że to jednak nie to co go przeraziło na początku. Podeszła go w końcu, psiakrew ale wstyd. Pokazał jej kilka sztuczek, ale w końcu się jej udało. Potykacze jakoś na początku dawały radę, ale szybko je przejrzała. Wysmarowanie podłogi tłuszczem było owszem wredne, ale konieczne. Wściekły na siebie zaszamotał się jeszcze raz gniewnie, ale Mysz siedziała dalej twardo i uśmiechała się tryumfalnie z majchrem przy jego szyi. Alto nie lubił przegrywać, bardzo nie lubił.
- Dziś wygrałaś - powiedział zduszonym głosem, podniósł rękę i odsunął ostrze zawinięte w szmatkę od swojej szyi. Uśmiechnął się paskudnie i jakby podejmując jakąś decyzję sięgnął drugą ręką do plecaka leżącego tuż koło koi i wyciągnął jeden z wisiorków z kości słoniowej.
- Fant ci się należy - powiedział zawieszając na szyi dziewczyny figurkę małego olifanta z zawadiacko zadartą trąbą.
- Nie zgub, pilnuj dobrze - rzekł, nie przestając się wrednie uśmiechać.
Drugi raz wylądowała mu już w łóżku, pomyślał z rozbawieniem i popatrzył w roziskrzone sukcesem jej oczy.


Mysz obracała przez chwilę wisiorek w paluszkach aż wreszcie z uśmiechem wepchnęła go sobie za dekolt. Trofeum zwieńczające jej łotrowski sukces czy prezent od mężczyzny? Obie opcje jej się podobały.
Zdarła materiał z ostrza sztyletu i schowała broń do buta. A później, zamiast sobie pójść, ułożyła się w koi tuż obok Alto i przyglądała mu się wścibskim wzrokiem podpierając się na łokciu.

- Z tamtym łowcą... Blefowałeś? Czyś faktycznie chciał bez skruchy
Poprzestawiać mu facjatę, ból zadawać i paluchy
Pogruchotać? Powiedz szczerze, sporo ty masz na sumieniu?
Wielu ludzi już... zabiłeś? Czy zakańczasz na grożeniu?


W tonie jej głosu nie dało się wyczuć potępienia. Raczej niezdrowe zaciekawienie.
- Każda metoda jest dobra, twoją zastosowałaś pierwsza i z niezłym skutkiem. Ja na lutni brzękać nie umiem, więc zabrałbym się do tego inaczej. Potrzebowaliśmy informacji, nieprawdaż? Facet chciał na razem z koleżkami poprzerzynać gardła z zasadzki. Równie dobrze bajeczka o koledze przetrzymywanym przez wrednych bandziorów i zmuszających go do zejścia z drogi cnoty, mogła być właśnie przygotowaną wcześniej bajeczką. Wyciągnęłaś od niego to co nam było przydatne. Ja bym pewnie też to zrobił, ale inaczej. Jak nie groźbą, to no inaczej... Liczy się wynik, nie?
Dziewczyna zmrużyła oczy i przygryzła wargę zapatrzona na łotra jakby oceniała konia na jarmarku. Zawsze głupie miny stroiła gdy zmuszała swój mózg do intensywnego wysiłku. Na szczęście ciemno było i Alto nie mógł podziwiać wątpliwego bogactwa jej mimiki.
- Brudne ręce, sobie myślę, to dla ciebie nie pierwszyzna
Nie myśl, że ja cię potępiam. Sugeruje twoja blizna
Że ostatnio coś spaprałeś. Strasznie jesteś tajemniczy
A z kolei ma ciekawość to ze wścibstwem wręcz graniczy.
Bardzo to mnie intryguje. Kto ci rysy tak poprawił?
Myślę sobie, że już pora byś o sobie coś wyjawił.


Mysz nie lubiła tajemnic. No, z wyjątkiem jej własnych oczywiście. A Alto spośród grupy nowych towarzyszy miał ich zdecydowanie najwięcej. Może dlatego go do niego ciągnęło? Bo z pewnością nie z powodu urody lub uroku osobistego. Tak to już z nią było, musiała zaspokoić ciekawość dla własnego wewnętrznego spokoju. Dlatego uśmiechała się teraz szeroko i dodała na zachętę.
- Ja z kolei obiecuję, jak mi zdradzisz tą sensację,
Ci zapewnić miły wieczór. Dialog, wino i kolację.

Była pewna, że go udobrucha wizją marchewki dyndającej na końcu kija. Kto by się nie wygadał przed takim uroczym, jak Mysz, stworzeniem? Poza tym, naprawdę była ciekawa kto go tak urządził.
- Zaciąłem się przy goleniu. Nie wystarczy, co? - powiedział Alto podnosząc się w koi i siadając na jej brzegu. Pytała już o to go drugi raz, pomyślał pocierając nerwowo policzek.
- Zróbmy tak. Jak staniemy już na pewnym lądzie, wtedy chętnie skorzystam z zaproszenia na kolację. Nie myśl, że wykręcam się sianem, ani że to zemsta za dzisiejsze ciche podejście - znów wykrzywił wargi w uśmieszku. Pomilczał chwilę i zastanowił się nad czymś.
- Żeby zaś ciekawość twą choć połaskotać - rzekł cicho i poważniej - ktoś za nami łazi, a dokładnie teraz płynie. Nie wiem kto, w czarnym kapturze facet, widziałem tylko jego. Teraz płynął za nami na tej karaweli, co nas minęła. Widziałem w Marsember jak na ten statek właził i złotem płacił. Chciałem go w Lyrabarze po cichu na szczerą rozmowę zaprosić, ale będzie tam przed nami, nie dogonimy go tą krypą. Branowi coś wspomniałem o tym człowieku - mętnie powiedział Alto - teraz tobie. Trzeba się zastanowić co z nim zrobić.


Mysz przygryzła paznokieć analizując świeże wieści.
- Może chce nas pozabijać? Na rozkazy jegomościa
Co następny jest w kolejce by zamkowe zgarnąć włościa?
Jeśli wreszcie postanowisz co chcesz począć z tą osobą
Jedną rzecz mi masz obiecać – że zabierzesz mnie ze sobą.


Zeszła cichutko z koi łotra i wymknęła się z sali pełnej pochrapujących mężczyzn. Bądź co bądź, ich szepty, gdyby dłużej trwały, mogłyby w końcu kogoś wybudzić. O ile już tego nie zrobiły.


* * *

Po udanej eskapadzie wróciła wesolutka do kajuty, którą dzieliła z czarodziejką. Megara spała głęboko, i nie było się czemu dziwić, w końcu był środek nocy.
Mysz oswobodziła stopy z wysokich buciorów, zdjęła przez głowę bluzę i rzuciła ją niedbale na podłogę. Poczuła miłe łaskotanie gdy długie włosy spłynęły kaskadą na jej gołe plecy.
Była dość zmęczona. Miała się właśnie rzucić na swą koję ale zagapiła się na współlokatorkę niczym wrona na kość. Koc zsunął się z ramion Megary ukazując jej kobiece wdzięki przyobleczone jedynie w cienki materiał. Oddychała miarowo a jej pierś falowała periodycznie w tym sennym rytmie. Hipnotyzująco to na Mysz zadziałało. Przykucnęła zaaferowana by z bliska się przyjrzeć. Piersi wiedźmy były imponujące! Takie... pełne i krąglutkie! Jak mączne kluseczki ciotki Lisy, tyle że sto razy większe. Gdzie tam je równać z Myszy krągłostkami.
Bardka przekrzywiła głowę by zanurkować wzrokiem w miejscu rozcięcia dekoltu, tam gdzie kończyła się mlecznobiała szyja Meg a zaczynał przyczółek męskiej rozkoszy. Niestety za wiele nie wypatrzyła. Szlag by to trafił, że tak ciemno było.
Ciekawe czy mieszczą się w dłoni? - pomyślała do żywego zaciekawiona.
Rozczapierzyła palce i podetknęła je pod biust Megary w odległości zaledwie cala. Przebierała nimi chwilę w powietrzu jakby przymierzała się do gry na instrumencie, w końcu jednak pozwoliła dłoniom opaść swobodnie w dół. Te, jak się można było spodziewać, prędko napotkały opór. Miękki i cieplutki.
Całości dłonią objąć co prawda nie zdołała. Fakt ten przywiódł lekką falę zazdrości. Fala ta jednak zniknęła na pniu bo Meg burknęła coś przez sen i zamachała rękoma.
Mysz skoczyła na równe nogi i runęła szczupakiem na swoją pryczę. Gdy się odezwała jej głos brzmiał na mocno zaspany.

- Coś się złego stało? Aż w krzyk uderzyłaś
Chyba jakiś koszmar straszliwy przyśniłaś...

Głupią udawała. Przykryła się kocem aż po czubki uszu i zamarła jak głaz. Czarodziejka natomiast rozejrzała się nieprzytomnie przecierając oczy. Ale za moment przekręciła się tylko na drugi bok mrucząc do siebie:

- Chyba faktycznie coś mi się przyśniło... to wszystko przez to, że ziemia jest za daleko.
Mysz wypuściła z ulgą powietrze powietrze.

* * *

Kolejny tydzień już taki różowy nie był. Kołysało niemiłosiernie i jeszcze kazali im się gnieść pod pokładem. Mysz nie mogła zapanować nad odruchem wymiotnym i wisiała jak zaklęta nad drewnianym wiadrem, bez ustanku targana torsjami. Nie wspominając o tym, że nic nie mogła przełknąć. Bo i po co, jeśli wszystko co znajdywało się w żołądku zaraz obierało powrotną drogę? Po paru dniach portki zsuwały jej się z tyłka i była zmuszona pas ciaśniej zacisnąć.
Jej oliwkowy kolor skóry przybrał za to zielonkawą barwę a i dobry humor uleciał z niej całkowicie. Wyjątkowo jej gadulstwo zostało zredukowane do pojedynczych jęków i przekleństw.

Kiedy morze się uspokoiło poczuła niewymowną ulgę. Zapragnęła zaczerpnąć świeżego powietrza i opuścić klaustrofobiczne wiezienie. Wygramoliła się pośpiesznie na pokład, pozwoliła by ciepły wiatr omiótł jej twarz. I wtedy straciła równowagę. Poleciała w tył jak szmaciana kukiełka i przyrżnęła o coś głową. Aż ją zaćmiło.

Gdy ponownie się ocknęła stał nad nią jedynie małoletni pomagier Brana. W pierwszym odruchu Mysz uderzyła w straszliwy pisk, jakby co najmniej ktoś chciał jej się do gaci dobrać bez jej przyzwolenia. Tim próbował dziewczynę uspokoić ale ta zdawał się całkiem nieobecna, wiła się jak piskorz a wzrok miała rozbiegany, szalony prawie. Chłopak się wreszcie odezwał gdy zwiotczała w jego uścisku i zaczęła się najwyraźniej uspokajać.
- Panicz Bran kazał panienki pilnować. Uderzyła się panienka w głowę i...

Przerwała mu skinieniem. Palcem nakazała by się przybliżył a kiedy posłuchał zaczęła mu szeptać wprost do ucha. Nie starała się nawet ukryć drżenia rąk a i głos bez przerwy jej się łamał.

- Wszystko było tam spowite cudną barwą szmaragdową
Kolor owy się rozlewał po stopami i nad głową
Szłam wąwozem. Dookoła rosły skały przezroczyste
Się nie dało na nie wdrapać. Śliskie były i sprężyste
I stanęłam na wzniesieniu a w oddali ona stała
Wyglądała na wzburzoną. Zdało mi się, że krzyczała
Jakby przed czymś chciała ostrzec. Ale nic nie dosłyszałam
Cisza w uszach mi dźwięczała. Tylko stałam i zadrżałam
Bo mnie naszło to uczucie, że nie jestem w górze sama
I się szybko odwróciłam tym przeczuciem dziwnym gnana.
Nie myliłam się, o zgrozo. Stał tuż za mną, przygarbiony
Twarz ukrytą miał w kapturze, palec szponem zakończony...
Chciał mnie chwycić. Pomyślałam, cóż się pod kapturem kryło?
I zdołałam mu go zedrzeć. Ale pod nim... NIC nie było!
Pustka jeno! Strach mnie zdławił. Wtem się ziemia rozstąpiła
I me ciało pochłonęła. Czułam jakbym się topiła!
Cóż za koszmar diaboliczny! Mogło by się przeto zdawać,
Że to nie był żaden majak, tylko najprawdziwsza jawa...

Gdy skończyła wzrok miała już bardziej przytomny ale nadal wyglądała na przerażoną. Wstała niespiesznie i pomaszerowała, już bez słowa, do swojej kajuty. Tim podreptał w ślad za nią ale był zmuszony zatrzymać się przed drzwiami, bo Mysz zatrzasnęła mu je przed nosem.

Zwinęła się w kulkę na swojej pryczy rozmyślając o tej niesamowitej wizji, która ją nawiedziła. Do tego nie czuła się najlepiej. Przed oczami ciągle wirowały jasne plamy, światło ją drażniło a w głowie łupało. Wymacała też na głowie guza wielkości dorodnej śliwki, na szczęście obyło się choć bez krwi. Uspokoiła nieco oddech ale myśli kłębiące się w jej głowie tylko potęgowały nerwowo nastrój. Nie mogła przestać o niej myśleć...

 

Ostatnio edytowane przez liliel : 31-03-2010 o 14:42.
liliel jest offline  
Stary 31-03-2010, 20:26   #40
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Burza przybrała na sile, wynoszenie wody spod pokładu było poważnie utrudnione, bo co chwilę statek przechylał się to w jedną to w drugą stronę i nawet doświadczeni marynarze z wyraźnym trudem utrzymywali równowagę. Większość marynarzy uwijała się przy zwijaniu żagli. Wiatr, który z każdą minutą przybierał na sile, mógł je rozerwać jak kartkę papieru. Niestety bez żagli statek praktycznie tracił sterowność, a użycie wioseł groziło ich połamaniem. Kapitan Vermeesz z napięciem wpatrywał się w teren przed sobą. Byli w miejscu, gdzie według map jakie posiadał nie powinno być żadnego lądu, ale skały, które przed chwilą minęli były bardzo niepokojącym sygnałem. Może wiatr zepchnął ich bardziej na południe od szlaku, którym zazwyczaj płynęli? Czarne chmury zasnuły niebo i nie było widać gwiazd, nie był więc teraz w stanie określić położenia. Zresztą... co by to zmieniło? Bez żagli, wydani na pastwę fal i wiatru i tak nie byli w stanie decydować o własnym kursie. Na razie postanowił poddać się kierunkowi wyznaczonemu przez żywioł.

Stojąca niedaleko Megara przywiązała się jakąś liną do burty, a palce wbiła w jej krawędź, starając się za wszelką cenę zachować równowagę. Próbowała wypatrzyć jakiekolwiek przeszkody na drodze statku. Widoczność utrudniały jej nie tylko fale co chwilę przelewające się przez burtę i burzowe chmury z powodu których świat zasnuł całun ciemności, ale także lodowaty deszcz, który zaczął nagle zacinać prosto w jej twarz. Nagle usłyszała krzyk kapitana, który z wyraźnym przestrachem wskazywał coś swoim ludziom wydając gwałtowne rozkazy.
Marynarze rzucili się do wioseł i lin próbując zmienić kurs statku, ale tego czarodziejka już nie słyszała. Z przerażeniem i rosnąca fascynacja wpatrywała się w widok przed sobą: Na szerokości kilkudziesięciu kilometrów z wody wynurzały się ostre jak szpikulce pionowe skały. Jakby ktoś najeżył morską drogę kamiennymi pikami. Dziewczyna czuła, że ominięcie ich praktycznie graniczyło z cudem, tym bardziej, że wiatr pchał ich dokładnie w tamtym kierunku.

Wysoka fala ponownie uniosła statek. Skały były coraz bliżej. Marynarze i kapitan, a także wszyscy przebywający na pokładzie pasażerowie na chwile wstrzymali oddech. Runęli prosto na skalny ostrokół, ale ku ogromnemu zdumieniu większości nie poczuli by statek nadziewał się na kamienną przeszkodę. Po chwili byli już po drugiej stronie w dziwnie spokojnej zatoce. Zobaczyli piaszczysty brzeg, a dalej skaliste wzgórze porośnięte skarłowaciałymi drzewami. Niedaleko nich na mieliźnie
leżał przewrócony bokiem wrak statku. Trudno było określić jak długo się tu znajduje. Widoczne z tej pozycji dno okrętu wyglądało jakby zostało rozcięte na pół. Najwyraźniej musiał się nadziać na jedną z otaczających lagunę skał.
Nigdzie jednak nie było widać żadnych ludzi, a przecież rozbitkowie nie mieliby raczej większych problemów z dotarciem do brzegu. Z tego co wiedział kapitan „Złotego Sokoła” marynarze zazwyczaj nie porzucali statku, który wprawdzie po sporych naprawach, ale jednak byłby zdolny do dalszej podróży. Było to raczej niepokojące, ponieważ jednak niepisany kodeks ludzi morza nakazywał przyjść z pomocą innym statkom w potrzebie, postanowił wysłać kilku marynarzy, by sprawdzili co się stało.
Wulf, któremu kapitan powiedział o swych wątpliwościach postanowił wybrać się na ląd. Oczywiście najpierw posłane zostały na zwiad kruki, te jednak, ani nigdzie na skałach, ani na plaży nie dostrzegły żadnego człowieka.
Kapitan powiedział Wulfowi, że laguna jest dobrym miejscem na przeczekanie sztormu. Byli w niej przed nim całkowicie zasłonięci bo skały, które prawie nie zniszczyły ich kogi, jednocześnie stanowiły naturalny falochron. Gdyby się jednak okazało, że grozi im jakieś inne poważniejsze niebezpieczeństwo, może lepiej byłoby odpłynąć, kiedy tylko wiatr choć trochę się uspokoi.

„Złoty Sokół” posiadał dwie łodzie z których każda mogła pomieścić bez problemu piętnastu ludzi. Jedną z nich spuszczono na spokojne w tym miejscu wody zatoki i wszyscy chętni mogli udać się na rekonesans. Wyprawa nie należała gatunku przyjemnych wycieczek, bo deszcz choć nie zacinał już tak mocno padał nadal. Znudzeni lub zaciekawieni ludzie często jednak nie przejmują się zbytnio okolicznościami.
Marynarze chwycili za wiosła i ruszyli żwawo. Po kilku minutach byli już na brzegu. Stąd lepiej dostrzec można było że wysoki, prawie pionowy skalisty brzeg, znajdujący się za piaszczystą plażą był jakby wydrążony ręką szalonego rzeźbiarza. Miał liczne wnęki, nawisy i półki skalne. Z pewnością kryły się w nim nawet spore jaskinie i pieczary.

Najpierw sprawdzili samą plażę. Mimo deszczu można było na piasku zobaczyć sporo ludzkich śladów oraz pozostałość ogniska. Dostrzegli także ślady kierujące się w kierunku skał. Co było dziwne część z nich wyglądała jak ślady wleczenia po ziemi czegoś ciężkiego na przykład ludzkiego ciała.

Mogli także z bliska przyjrzeć się zniszczonemu statkowi. Nie był tak duży jak koga, którą tu przypłynęli, z tego co powiedział bosman, który także wybrał się na rekonesans, jego załogę mogło stanowić około dwudziestu osób. Poza rozcięciem w dnie nie miał żadnych obrażeń:
- Wygląda to tak, jakby go już wyciągali by zabrać się za naprawy – powiedział posiwiały wilk morski kręcąc ze zdziwieniem głową – Zupełnie nie rozumiem czemu go zostawili. To jakaś śmierdząca sprawa.
- Może znaleźli jakąś jaskinię i tam schronili się przed deszczem?
- Rzucił ktoś w odpowiedzi.
- Najpierw zabezpieczyliby statek – Bosman wskazał ręka na unoszące się na powierzchni wody liny – Wyciągnęli by go na brzeg. Teraz większa fala może znowu wepchnąć go głębiej i całą robotę trzeba będzie zaczynać od początku.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172