Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-11-2010, 17:38   #31
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Merredith obudził niepokój.
Mała kuleczka śniegu, która przetoczyła się jej po kręgosłupie, wywołując dreszcze.
Coś się stało... była tego pewna, ale jeszcze nie wiedziała czego. Poruszenie na korytarzu. Ktoś mówił za głośno, ktoś płakał. Męski twardy głos, nakazujący wyjście. Przysłuchiwała się.

- Taka młoda... tyle lat miała przed sobą... biedactwo – mówiła ze smutkiem jedna kobieta
- Taak, ale porządnych ludzi nie spotykają takie tragedie... ale szkoda wielka... – wtrąciła swoje trzy grosze druga.
- Jednym cięciem podobno, w szyje zabili...
- To się przynajmniej nie męczyła
- Taaak i gdzie strasz była, pilnowałby ktoś pokoi. Tak patrzeć czy się podejrzany typ nie kręci
- Ooo tak masz racje, strach nawet wynajmować pokój w karczmie, nie wiadomo co może kogoś spotkać
- A powiedziałby kto, ze to porządna karczma
- Właśnie... oj biedna dziewczyna...
- Biedna

Rozmowa usprawiedliwiła jej niepokój. Zaraz jednak zrodził się następny. Ktoś umarł? Znowu? Czy musi być zawsze blisko zbrodni. To, ze raz zabiła nie oznacza, ze musi się stykać ze śmiercią do końca życia! Dlaczego, akurat w tej karczmie, czy nie mogła zginąć w innej? Dlaczego, do cholery akurat w pokoju obok? Przecież mogło spotkać to i ją. Wystarczyła małe niedopatrzenie, pomylone drzwi. A to ona leżała by teraz z rozrzuconymi bezwładnie rękami. Patrzyli by na nią, żałowali...
Coś tu nie pasowało...
Nie. Nie mogło nie pasować. To po prostu zbieg okoliczności! Zwykły, pospolity zbieg okoliczności. Bo jak to inaczej zdefiniować? Najpierw baronowa każde się zabić (na szczęcie nie rzeczywiście), potem ktoś umiera w pokoju obok, morderstwo. Ona, morderczyni tuż za ścianą... Ale to stało się raz. W porywie wielkiego gniewu. Musiała chronić siebie... To cos innego niż zabójstwo z zimną krwią, dla zabawy...

Postanowiła się ubrać. Zaraz zapewne zjawi się ktoś ze straży. Zacznie wypytywać, węszyć. Wolała, żeby nie zastał ją w piżamie.
Stukanie do drzwi.
No i proszę, nie zdążyła.
- Przepraszam, chciałbym pani zadąć kilka pytań...
- Proszę dać mi chwilkę, musze się ubrać...
- Dobrze, będę czekał na panią na dole
Strażnik był miły. Doceniała to. Pewnie ktoś wyższą rangą, dowiedział się kto mieszka w tym pokoju. Ubrała się w swój najwygodniejszy gorset i ulubioną spódnicę. Chciała się czuć dobrze i swobodnie. Bała się tej rozmowy, naprawdę się bała. Maska. Maska zakryje wszystko, zakryje wszelkie uczucie, pragnienia, lęki. Makijaż również jej zwiększał pewność siebie. W przeciągu pół godziny była gotowa. Nie chciała się za bardzo stroić, gdyż rozmowa tego nie wymagała. Poza tym spojrzenie strażnika łatwo przyciągnąć. Nie musiała się zbytnio starać, aby zwrócić na siebie uwagę. Ostatnie zabiegi i była już gotowa. Na korytarzu kręciło się dużo osób. To kilka mieszkańców, sąsiadów. Próbujących zajrzeć zza drzwi. Gdyby mieli umiejętność widzenia przez ściany na pewno skwapliwie by z niej skorzystali. Strażników było trzech. Pilnowali zamkniętych drzwi. Skrytej tajemnicy śmierci.
Czy jeszcze tam była? Martwa...
Szła na dół. Była w końcu sąsiadką, musiała coś słyszeć – tak zapewne myślał strażnik. Ona natomiast spała twardo... powie prawdę, nic innego jej nie pozostaje. Schodząc na dół już spostrzegła głównego dowódcę. Ubrany w trochę lepszą zbroje niż inni. Na ramieniu przewieszoną miał pelerynę. To on prawdopodobnie on pukał do jej drzwi.


Wcale nie wyglądał na miłego. Merredith wcale by się nie zdziwiła, jakby to on się okazał mordercą. No ale przecież strażnicy dużo się nie różnili od bandytów, żeby przetrwać, muszą w końcu stać się tacy sami jak oni. Zimni i bezwzględni. Ale nie wszyscy, na szczęście.
Szybko pochwyciła jego spojrzenie. Poczuła się od razu pewniej.
To tylko zwykłe przesłuchanie, nic nie wiedzą. Nic. pocieszyła się.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
Stary 21-11-2010, 00:05   #32
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
C'eville wziął sakiewkę niemalże odruchowo, w głowie układał sobie wstępne plany działania. Pergaminy mogły mu ułatwić życie, ale tylko trochę. Gdyby znajdowało się na nich coś naprawdę istotnego, to straż dałaby sobie pewnie radę sama. Mogły tam być jednak wskazówki, gdzie skupić uwagę.
Abe nie zajmował kapitanowi więcej czasu, nie było takiej potrzeby. Skoro miał pracować sam to nie miał specjalnie czasu do marnowania- będzie potrzebował go bowiem całe mnóstwo, aby ułożyć jakąś strategię. Na początek wypadało wrócić do karczmy i zapoznać się z tym, co już wpadło mu w kieszeń. "Swoją drogą, ciekawe ilu mam konkurentów do wypłaty? Jednego, dwóch, pięciu? I czy cokolwiek potrafią, czy też będą się pętać pod nogami?" Czas miał pokazać.


Już w swoim pokoju Threepwood rozwinął oba pergaminy i ułożył je na stoliku. A ponieważ przeklęte karty zaraz same się zwijały, obciążył ich rogi monetami- miał ich pod dostatkiem, a szlachetne kruszce na szczęście trochę ważą.
Ach, mapa. A na niej trasy patroli. Gdyby był złodziejem i znał jeszcze godziny patroli, byłby w siódmym niebie. Ale nie był, więc plan miasta przedstawiał mu tylko ogromną ilość miejsc, w której strażnicy mogli oberwać w łeb. Na obecną chwilę więc, ta informacja niewiele pomagała. Ale może drugi zwój okaże się ciekawszy?

Cóż, marginalnie. Albo straż się naprawdę obijała, albo zwyczajnie nie ufała najemnikowi z ulicy na tyle, by odsłonić przed nim wszystkie karty. Abe naprawdę miał nadzieję, że w grę wchodziła ta druga opcja.
Schemat napadów był podobno zawsze taki sam. W trakcie patrolu na strażników napadało kilku przeciwników i skupiało atak na jednym strażniku, resztą praktycznie się nie przejmując. Żadnego z napastników nie udało się jak dotąd schwytać, chyba żeby liczyć zwłoki...
"Zwłoki"- do głowy mężczyzny wpełzła intrygująca myśl.-"Szkoda tylko, że to cholernie drogie rozwiązanie."
Pomysł został odłożony na później, a w tej chwili C'eville kontynuował przeglądanie wręczonych mu zapisków. Straż wykluczała istnienie szpiega w ich szeregach, a jak na razie Abe nie musiał podważać ich informacji.
Dopiero dwie ostatnie informacje wydały się ciekawe: po pierwsze każdy z zabitych strażników był w jakiś sposób związany z portem. Z drugiej strony... to w końcu portowe miasto, nie dziwne że strażnikom przypada czasem patrolowanie doków i okolic. Po drugie: nazwisko. Prawdopodobnie całkiem niezłe źródło informacji. Ale na to przyjdzie czas później. W tej chwili wypadałoby samemu ruszyć głową i coś wywnioskować.

O, na przykład to, że większość napaści skupiała się w dwóch obszarach miasta. Gdyby tak rozłożyć się brzuchem do góry w okolicy i po prostu czekać... to byłoby się kompletnym idiotą. Nie, trzeba było zrobić coś innego. Czegoś się dowiedzieć. A Zoth'illam miał swoje sposoby zdobywania informacji. Kłopot w tym, że dowiedzenie się czegoś ciekawego na temat napaści mogło się okazać... trudne. Prawdopodobnie w zasięgu jego możliwości, ale tak komfortowo jakby chciał. Innymi słowy- potrzebował pomocy. Na wykwalifikowaną pomoc nie miał co liczyć- raz, że było bardzo trudno taką zdobyć, a dwa, że takowa kazała sobie płacić. A po co płacić, kiedy można skorzystać z półśrodków?

Naturalnie znalezienie kogoś do pomocy wymagało odrobiny poszukiwań i opuszczenia karczmy. Ale z tego akurat Abe się cieszył, bowiem karczma i tak nie spełniała jego wysokich oczekiwań. Kiedy jednak zszedł na dół, zauważył jedną osóbkę, która przykuła jego wzrok.
Młoda dziewczyna, którą chyba już widział wcześniej. Myła właśnie karczemną ladę, co w oczywisty sposób sytuowało ją w roli służącej. Dość niska, w nadzwyczaj prostej sukience. Całą jej twarzyczkę pokrywały piegi, które z niewiadomych przyczyn starała się przykryć zaczesanymi w przód rudymi włosami.


Zoth'illam uśmiechnął się w duchu. "A może jednak nie będę musiał się stąd ruszać?"
Sprężystym krokiem podszedł do lady i rozsiadł się na jednym z ustawionych tam stołków. Karczmarza nie było widać, może krzątał się na zapleczu, może chodził po stolarzach zamawiając nowe stoły i krzesła i ławy, aby uzupełnić to, co stracił w burdzie? A kogo to obchodzi? Kota nie ma, myszy harcują. Polowanie czas było zacząć.
Najpierw uśmiech. Ludzie tak często zapominają o sile, jaką ma w sobie ten najprostszy z grymasów. Zwykły, naturalny uśmiech potrafi w mig rozproszyć wiele podejrzeń. A Zoth'illam ćwiczył swoje uśmiechy przez całe lata.
Potem kontakt wzrokowy. Po co od razu ładować się do konwersacji. Mowa ciała przekazywała całą masę informacji, po co topić je w szumie rozmów? Ciało mężczyzny praktycznie krzyczało- odsłonięte, wyrzeźbione mięśnie, wyprostowana postawa, przystojne rysy, wszystko to dawało oczywisty sygnał: jestem atrakcyjny, jestem pewny siebie. Zwykło się uważać, że to mężczyźni oceniają kobiety po wyglądzie: rozmiarze biustu, długości nóg. Z kobietami wcale nie było tak znowu inaczej. Człowiek to w końcu człowiek.
Dziewczyna... wysyłała zupełnie inne sygnały. Spojrzenie utkwione w blacie i brudnej ścierze, zgarbione ramiona, zasłonięta twarz. Nieśmiałość, niepewność, może kompleksy? A zresztą, każda kobieta ma kompleksy. Większość zupełnie bezpodstawnie. Kiedy dziewczyna w końcu zorientowała się, że jest obserwowana uniosła spojrzenie. Ach, na Sune! Jakie ona miała piękne, wielkie oczy. A te karminowe usta, były wprost stworzone by je całować. "Czemu więc dziewczę wzrokiem uciekasz? Udajesz, że wcale mnie nie widzisz?" Zoth'illam się nie spieszył, dawał służącej czas by choć trochę się oswoiła z sytuacją. W końcu nie będzie przez pół godziny udawać, że on nie uśmiecha się właśnie do niej.
-Czy... czy coś panu podać?- wydukała wreszcie.
-Nie, nie kłopocz się. Jestem najedzony i wcale nie spragniony- odpowiedział spokojnym tonem.
-Pan wynajmuje u nas pokój prawda? Mam...mam coś sprzątnąć?- dziewczyna doszukiwała się powodu zainteresowania mężczyzny jej osóbką.
-Nie, nie. Wszystko jest czyste jak należy- zapewnił od razu, ani na chwilę nie rezygnując z uśmiechu.
-Więc w ...w czym mogę panu pomóc?- spytała wreszcie wprost.
-Zanim odpowiem na to pytanie, pozwól że cię o coś spytam. Widziałaś kiedyś czary?- Abe musiał ją trochę odprężyć, bo biedaczka gotowa zająkać się na śmierć.
-Hmmm... r-raz. Na...na miejskim rynku czarodziej prezentował swoją magię. Czemu... czemu pan py- C'evill nie dał dziewczynie dokończyć, przykładając palec do swych ust w uciszającym geście.
Wyciągnął obie dłonie do przodu, najpierw wierzchem, potem spodem, aby pokazać, że niczego w nich nie ukrywa. Potem pstryknął palcami, a zza lady dobiegły ciche, ptasie trele. Zdziwiona służąca odwróciła się na moment, rozproszona na tyle, że mężczyzna mógł bez kłopotu musnąć jej piękne włosy. Oczywiście dziewczę spłoszyło się momentalnie i odsunęło głowę, ale to też był element przedstawienia. W wyciągniętej przez Zoth'illama dłoni pojawiła się bowiem miedziana moneta.
-No proszę. Ciekawe czy w tych włosach kryją się jeszcze jakieś monety- zastanowił się na głos mężczyzna i wyciągnął drugą dłoń. Służka dalej była zawstydzona, ale tym razem nie unikała dotyku. Zresztą C'eville starał się, by jego dłoń ledwie otarła się o kosmyk... wydobywając kolejną monetę. Miał więc już dwie.


-Naprawdę cudowne włosy. Ale myślę, że są warte co najmniej złota, a nie prostej miedzi- wkradł w przedstawienie drobny komplement. Nieliczni o tej godzinie goście zdążyli się już zainteresować drobnym pokazem, ale Abe miał to gdzieś. Jego docelowa widownia była jednoosobowa i chyba wreszcie zaczynała się uśmiechać.
Mężczyzna zacisnął dłonie, a kiedy je rozwarł, leżało na nich nie co innego, jak złote monety.


-Co tam jednak po błyskotkach, kiedy największe piękno tkwi przecież w naturze- stwierdził, składając dłonie razem.-A teraz mi troszkę pomożesz, zgoda?- służąca skinęła głową.
-Chuchnij na moje dłonie- poprosił. Dziewczyna wahała się przez moment, ale ostatecznie zbliżyła twarzyczkę do złożonych dłoni C'eville i dmuchnęła delikatnie. A kiedy Abe rozłożył swoje ręce, spomiędzy nich w kierunku sufitu poleciał piękny motyl.


Rudowłosa śledziła go wzrokiem, aż wytwór prostej iluzji zniknął pod powałą. I tak. Nareszcie się uśmiechała.

-To jedynie kilka prostych, kuglarskich trików- skromnie stwierdził Zoth'illam.-Ale muszę odprawić bardziej złożony i skomplikowany rytuał i potrzebuję w nim pomocy. Nie chciałabyś rzucić choć jednego czaru?- myśliwy podszedł ofiarę, rzucił przynętę i zostało mu tylko czekać na to, czy ofiara wpadnie w zastawione sidła.
-Oczywiście, że bym chciała- odpowiedziała służka. A potem przypomniała sobie o nieśmiałości.-A...ale ja nie potrafię czarować.
-Nonsens- zapewnił mężczyzna.-Czarowanie to nic trudnego. Więc? Zechcesz poświęcić chwilę swojego czasu i mi pomóc?
-Ale tylko chwilę. Kiedy wróci gospodarz, to nie będzie zadowolony, że nie sprzątam.
-Nie zorientuje się. A nawet jeśli, to całą odpowiedzialność biorę na siebie.
-No... dobrze- rudowłosa była bardzo zaintrygowana przy jakich to czarach miała pomagać.
-W takim razie pozwól ze mną, do mojego pokoju. Nie będę przecież odprawiał rytuałów w sali jadalnej.
I dziewczę musiało odbyć kolejną wewnętrzną walkę. Z mężczyzną, sama, do pokoju? Zoth'illam w żadnej mierze nie był biegły w odgadywaniu ludzkich myśli, ale w służce można było czytać jak w otwartej księdze. Ale przecież nie zrobiłby jej niczego w karczmie, w której się zatrzymywał. I ona najwyraźniej doszła do takiego samego wniosku. Do pokoju dała się więc zaprowadzić bez protestów i nawet bez strachu w tym swoich cudownych oczach.

Mając już do dyspozycji swoją niewykwalifikowaną pomoc, Zoth'illam mógł rozpocząć przygotowania do rzucenia rytuału. Ze swojej sakiewki wyjął fiolkę zawierającą świecący proszek i jego odrobinkę wysypał na dłoń.
-To magiczny proszek, niezbędny do odprawiania magicznych formuł- wyjaśnił dziewczynie.- Za jego pomocą wykreśla się magiczne symbole, kręgi i różne inne rzeczy. Ja akurat poprzestanę na symbolach.
Z tymi słowami, nabierając szczyptę proszku na palce Abe zaczął kreślić na podłodze skomplikowane symbole, tworzące ostatecznie dość spory okrąg o średnicy około czterdziestu centymetrów.
-I tutaj właśnie potrzebna mi jest twoja pomoc- zaczął tłumaczyć.- Chcę, byś dokładnie co sto sekund obsypywała wyrysowane przeze mnie symbole odrobinką proszku. Liczysz do stu, nabierasz parę ziarenek i obsypujesz jeden symbol. Potem liczysz jeszcze raz do stu, nabierasz parę ziarenek i posypujesz symbol na prawo od poprzedniego. I tak dookoła, wszystkie symbole. Dasz radę?
Rudowłosa spojrzała na wyrysowane na podłodze znaki, których było osiemnaście. Potem na szczyptę proszku, która została w dłoni C'evilla.
-To zajmie dużo czasu, a ja powinnam przecież sprzątać- dziewczyna zaczynała mieć wątpliwości.
-Obiecałem ci, że wszelką odpowiedzialność przyjmę na siebie. Obiecuję ci też, że za pomoc, którą mi wyświadczysz nie spotka cię żadna nieprzyjemność. Pomożesz mi?
-Hmm... wystarczy, że będę liczyła do stu i posypywała symbole?
-Tak, prawda że magia jest łatwa?
-Zgoda, pomogę panu- zdecydowała po chwili.
-Dziękuję. I nie jestem żadnym panem, mów mi Abe- poprosił z uśmiechem mężczyzna.

A potem rozpoczęła się magia. Threepwood uklęknął pośrodku kręgu, wziął głęboki wdech i zaczął wypowiadać pod nosem formułę zaklęcia. Oczywiście Zoth dziewczynę okłamał- magia jest bardzo skomplikowana i wbrew pozorom monotonna. Ale prosta pomoc służki ułatwi odrobinę rytuał, a i ona będzie miała w przyszłości o czym wnukom opowiadać.
Na początku wszystko szło dobrze. Dziewczyna przesuwała się wokół kręgu wykonując wcześniejsze polecenie. Słowa rytuału były silnie wyryte w pamięci Zoth'illama, spływały pewnie z jego ust w kółko i w kółko, powtarzane jak mantra, którą praktycznie były. Aż w końcu wszystko zaczęło działać, a w uszach mężczyzny zabrzmiały pierwsze, niepewne szepty. Teraz zaczęła się najtrudniejsza część rytuału Szukania Plotek. Trzeba było spośród tych wszystkich szeptów wyłowić istotne informacje.
 
Zapatashura jest offline  
Stary 09-12-2010, 13:44   #33
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Tura 006 - Meredith

Dopiero kiedy schodziła na dół, kiedy już trochę ochłonęła, a maska spokoju przykryła wszystkie myśli i odczucia... Dopiero wtedy uświadomiła sobie drobny fakt. Drobny, ale ważki - ktoś grzebał w jej rzeczach. Starał się pozostawić wszystko w takim stanie jak zastał, ale Meredith przyzwyczajona do szybkich, aktorskich zmian garderoby w krótkich przerwach pomiędzy scenami miała zwyczaj ścieśle określonego układania rzeczy i nawet minimalne przesunięcie powodowało, że jej zmysły były w stanie zauważyć różnicę. Po co i kto przeszukał jej rzeczy? Kiedy? Zapewne kiedy była u baronowej... Jednak jak dostał się do zamkniętego pokoju? Nie zauważyła czy coś zginęło, ale przecież - w zasadzie nie zwracało na to uwagi... Ponownie odepchnęła wszystkie myśli od siebie i podeszła do stołu, przy którym siedział strażnik.

Mężczyzna powtórzył swoje słowa o rutynowości przesłuchania i zadał jej kilka wstępnych pytań o nazwisko, powód i czas przybycia do Cruar's Cove. Trochę zszedł z tematu pytająć jak podoba jej się miasto i czy długo zamierza się tutaj zatrzymać. Zapytał czy coś widziała, albo słyszała, ale wydał się całkiem usatysfakcjonowany jej relacją o późnym powrocie i zmęczeniu.

- Podejrzewamy, że zasztyletowana kobieta, swoją drogą bardzo podobna do pani, była złodziejką. W jej pokoju znaleźliśmy kilka rzeczy należących do innych gości. Zamordowana zatrzymała się tutaj najwyraźniej tylko po to, aby w nocy okraść gości i rano udać się dalej... Może to nawet jakieś pocharunki? - zastanowił się - Ale nie o tym... Czy to może należy do pani?

Położył na stole niewielki złoty wisiorek przypominający bukiecik kwiatów


- Pierwszy raz to widzę - odparła Meredith zgodnie z prawdą, choć doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, że mężczyzna obserwuje jej reakcje. W duchu przyznała jednak, że wisiorek jest bardzo ładny i doskonale komponowałby się z kilkoma kreacjami...
- To jedna z dwu rzeczy, które nie znalazły właściciela. - kontynuował strażnik chowając biżuterię - Podejrzewam jednak, że męski pierścień nie jest poani własnością?
- Nie, raczej nie - uśmiechnęła się czując swoistą ulgę, że rozmowa zaczyna zmierzać ku końcowi.
- Może to i lepiej, że ten wisiorek nie należy do pani - powiedział po krótkim milczeniu - jest nasączony magią i ktoś kto go stworzył lub ktoś kto ma taki sam może za nim podążać, wie w jakim kierunku iść... - Uśmiechnął się widząc pytający wzrok kobiety - przez kilka lat pracowałem jako pomocnik maga, ale potem miasto podupadło i mój mistrz sam musiał szukać nowego zajęcia, a ja trafiłem do straży... Dziękuję pani to wszystko. Proszę ewentualnie sprawdzić czy pani nic nie zginęło i w razie czego podejść do siedziby straży...


Meredith pożegnała się i wróciła do pokoju. Po zamieszaniu na korytarzu nie było już śladu. Strażnicy zniknęli spod drzwi, pokój był otwarty, a karczmarka szorowała podłogę koło łóżka. Tylko w głębi korytarza kilka osób dyskutowało zawzięcie o tym, że przecież wczoraj tak miło się z tą kobietą rozmawiało przy kolacji, a teraz nie dość, ze złodziejka to jeszcze zamordowana...

Kobieta weszła do swojego pokoju i zamknęła drzwi. Oparła się o nie i odetchnęła głęboko. "Taka podobna do pani", "nasączony magią" - słowa odbijały się w jej głowie. Wisiorek mógł należeć do niej... Nieświadomie mogła go wozić z sobą od bardzo dawna - był na tyle mały, że z powodzeniem można go było wcisnąć w jedną z dziesiatek niewielkich kieszonek jakie miał każdy strój teatralny... Przetrząsnęła dokładnie wszystkie swoje rzeczy upewniając się, że niczego nie brakuje i że nie ma nic więcej...

Natrętne myśli wróciły, co jeżeli ktoś wie? Jeżeli śledzi ją także przy pomocy czegoś innego? Jeżeli morderca jest cały czas w okolicy i tylko zbieg okoliczności uratował ją poprzedniej nocy?
Czuła się jak zwierze złapane w potrzask, usiłujące znaleźć wyjście z labiryntu...
 
Aschaar jest offline  
Stary 12-12-2010, 19:28   #34
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Jeśli był to zamach na nią, to może wszystko się uspokoi na jakiś czas. Może zdąży w tym czasie wyjechać z tego przeklętego miasta. To, co się dookoła działo, kompletnie się jej nie podobało. Normalnie wynajęłaby ochronę, którą trzymałaby ciągle przy sobie. Jednak sytuacja wyglądała tak, że wolałaby nie mieć żadnego kontaktu z nikim, chociaż trochę stojącym na straży prawa. Zaufanych ludzi natomiast tutaj nie miała. Poza tym fundusze na to jej nie pozwalały, a ochrona za darmo zahaczała o absurd. Gdyby nawiązała jakiś mały romansik, mogłaby liczyć na swojego wielbiciela w kwestii finansowej. Niestety miasto było ubogie, najbogatszą osoba, którą znała była baronowa, a jak już zdążyła się dowiedzieć nie miała rodziny. Wszystko układało się nie po jej myśli. Na domiar złego rozbolała ją głowa i plany na przedobiedni spacer runęły w gruzach.

Dawno nie zdarzył jej się tak okropny dzień. Od rana same problemy: morderstwo, kradzież... Najchętniej zmieniłaby lokum, niestety ten został opłacony przez baronową. Poza tym cieszył się najlepszą renomą, teraz jednak pewnie uległo to trochę zmianie. Postanowiła pocieszyć się trochę szklanką wina, potem następną. Miała ochotę gdzieś wyjść gdziekolwiek, gdzie jest muzyka, zabawa i znajomi. Wypiła następny kieliszek.
-[i ]A czemu nie?[/i] - Zapytała siebie, w końcu i tak nie miała dzisiaj żadnych planów.
W głowie jej przyjemnie zawirowało, kiedyś znajomy doktor nawet poradził jej pice kieliszka wina do obiadu, a przy migrenie nawet cztery kieliszki. Z następnym już nie chciała przesadzać, w końcu nie był to bal, że jej chwiejny umknąłby krok w niepamięć. Było przed południem, kilkoro ludzi w karczmie, a obiad jeszcze nie gotowy. Dla kaprysu zamówiła sobie dzisiaj smażonego węgorza w sosie własnym. Ryb nie lubiła, a tym bardziej tutaj, gdzie wszystko nimi było przesiąknięte. Jednak coś ją podkusiło, aby jeszcze bardziej popsuć sobie dzień, jedząc coś niesmacznego.

Nagle do karczmy wszedł bardzo urodziwy mężczyzna od razu podszedł do karczmarza i zaczął z nim rozmawiać. Był bardzo schludnie ubrany, największa dekoracją jednak były głębokie niebieskie oczy. Meredith wydawało się, że już gdzieś go widziała. Miała ochotę wstać i zapytać się – o cokolwiek.


Jednak mężczyzna ubiegł ją. Karczmarz pokazał niekulturalnie w jej stronę. Merry poczuła się zmieszana. Gdyby nie alkohol, mogłaby się zrobić czerwona. Nieznajomy uśmiechną się i skiną głową.
- Przepraszam czy mogę się przysiąść? – spytał.
- Tak oczywiście, może się pan napije ze mną wina?
- Zwykłe nie pijam alkoholu o tej porze, ale chętnie – elfka poczuła się jeszcze bardziej zmieszana, to zdecydowanie nie sprzyjający dla niej czas na rozmawianie z mężczyzną, który wpadł jej w oko. – Przedstawię się może, nazywam się Angus de Rakle, jestem przyjacielem baronowej, szukałem panią
- Jestem Meredith D’liane. Szukał mnie pan? – zainteresowała się.
- Tak wiem, kim pani jest, cieszę się, że zawitała pani to naszego małego miasta. Odkąd upadł teatr wielcy artyści omijają to miejsce szerokim łukiem. Chciałbym z panią porozmawiać... nie chcę się teraz narzucać, bowiem wiem, że pani jest jeszcze przed obiadem. Może popołudniu?
- Dobrze, jak na razie nie mam zajętego popołudnia. A o czym chciałby pan porozmawiać, jeśli mogłabym wiedzieć?
- Oczywiste chciałabym z panią porozmawiać o baronowej... ale to już wyjaśnię później
- No dobrze, pewnie już pan wie, że zgodziłam się wystąpić na urodzinach. Niestety nie mogę zdradzić, jaką rolę odegramy razem z panem Barrowem, to jest niespodzianka zarówno dla baronowej jak i dla publiczności. Mogę jedynie zdradzić, że dawno ta sztuka nie była tutaj wystawiana nawet w czasie świetności teatru.
- Nie o to chciałem spytać, ale przyznam się, że już nie mogę się doczekać pani występu
- Postaram się nie zawieźć pana oczekiwań...
- Szczerze w to wątpię, jak już wspominałem brakuje nam tutaj aktorów, a pani jest, co najmniej doskonałą aktorką
- Ależ proszę nie przesadzać, po prostu uwielbiam robić to, co robię... tylko tyle
Chwile jeszcze rozmawiali, jednak, gdy służka przyniosła długo wyczekiwane węgorzyki, Angus dokończył pić wino, po czym zostawił ją samą, życząc smacznego.
- Naprawdę przeprasza, że to tak długo trwało...
- Nie szkodzi... naprawdę nie szkodzi – powiedziała Merry uśmiechając się lekko, jej spojrzenie spoczęło na odchodzącym mężczyźnie.
-
***

- Przepraszam karczmarzu mógłbyś mi powiedzieć, kim bym ten mężczyzna? – elfica wolała jeszcze dosięgnąć najlepszego źródła wiedzy.
- Angus de Rakle
- To już wiem, ale kim on jest dla baronowej?
- Tak do końca to niewiadomo, wszyscy mówią, że to jej kochanek, kolejna osoba wystawiająca rękę po majątek. Ile w tym plotek, ile prawdy, proszę ocenić sama. Wiem na pewno, że mieszka u baronowej – karczmarz nie chciał za bardzo poruszać tego tematu.
- Aha, dziękuje bardzo...

Elfica się zamyśliła. No proszę, wyszło już na jaw, że spotkała się z baronową. Trochę jej szkoda było, że akurat on musiał być w to zamieszany. Chętnie poznałaby go bliżej, to jednak groziło zapętleniem spraw służbowych z życiem prywatnym, Wolała już nie powtarzać swoich błędów. Mimo wszystko spotka się z mężczyzną, nie będzie sobie odmawiać rozrywki i urodziwych widoków.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
Stary 16-12-2010, 19:58   #35
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Tura 006 - Zhoth'illam

Rytuał początkowo przypominał swoim przebiegiem każdy inny raz kiedy mężczyzna z niego korzystał. Informacje jakie się pojawiały dotyczyły wszystkiego, jednak on starał się skoncentrować na tych związanych z zabójstwami strażników.

Cytat:
Nikogo nie zabijają. Straż chce udowodnić, że powinna dostawać więcej pieniędzy i pozorują to wszystko
Cytat:
w starych dokach znów pojawiła się Rozalia, tak ta Rozalia! Strażnicy, którzy ją spotkali... no wiesz... Przecież inaczej nie idzie się tego pozbyć!
Cytat:
Mówią, ze Lord Dirren chce wprowadzić do Dolnego Miasta swoje straże, ale do tego potrzebuje pretekstu. Jak te ataki nie ustaną to będzie miał pretekst! Rada Miasta sobie nie radzi z sytuacją
Cytat:
Szukanie dziury w całym, te zabójstwa nie maja żadnego powiązania z czymkolwiek. Bo to tylko tutaj zdarzają sie potyczki pomiędzy strażą a... kimkolwiek?!?
Cytat:
Cytat:
podobno giną tylko starzy strażnicy, ci którzy pamiętają Dirrena sprzed lat...
Cytat:
spierniczają ze służby, a nie giną. Przecież nikt nie powie, że starażnicy dezerterują. Miasto popadło by w chaos!
Jednak potem coś się zmieniło. Abe miał wrażenie, że ktoś go obserwuje. Jakby stał tuż za nim i przypatrywał się temu co robi... Może było to związane z tym, że dziewczyna niezbyt dokładnie zaczęła wykonywać "swoją część" rytuału? Może z czymś innym? Może to było tylko wrażenie? Na dole rozległy się jakieś męskie wrzaski i dziewczyna uciekła w popłochu z pokoju.

Cytat:
Przeklęte miasto... od samego swego początku. Po stokroć przeklęte
Rytuał kosztował go sporo wysiłku i chyba nie było sensu utrzymywać go dłużej... Wstał i spojrzał na plany jakie leżały na stole... Jego umysł był jeszcze skoncentrowany i w ulicach miasta zauważył mistyczne symbole, dwa, nie nawet trzy... Utworzone z ulic... Coś uderzyło w okno i na chwilę odwrócił wzrok. Kiedy ponownie spojrzał na plany... "Jesteś zmęczony, tu nic nie ma" - pomyślał zapamiętując plotki jakie przyniósł rytuał.
 
Aschaar jest offline  
Stary 19-12-2010, 19:32   #36
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Abe liczył na to, że rytuał przyniesie jakieś bardziej spektakularne efekty... No dobrze, szczerze mówiąc spodziewał się, że nie usłyszy niczego ciekawego, ale mógł mieć akuratnie szczęście. A miał dziwne wrażenie, że było wprost przeciwnie, że miał właśnie pecha. To dziwne przeczucie, jakby ktoś go obserwował. Paranoja? A skąd, Zoth'illam lubił, gdy cudze spojrzenia się po nim prześlizgiwały.
Rytuał ochronny?”- przeszło mu przez myśl-”czyżby to to? Zamachowcy mają na usługach maga utrudniającego wieszczenia? To by było ciekawe.
To było tylko gdybanie i w obecnej chwili Threepwood mógł poruszać się jedynie po omacku. A po omacku to lubił poruszać się tylko w łóżku i tylko z kobietami. A skoro już jesteśmy przy kobietach... C'eville raźnym krokiem ruszył na dół karczmy, aby sprawdzić co tak przestraszyło jego przygodną asystentkę.
Okazało się, że nie było to nic wielkiego. Jakiś lekko podchmielony gość awanturował się, że jego małżonka od dwóch godzin czekała na balię do kąpieli. Karczmarz, który zdążył wrócić, aby zachować twarz i dobre imię (ha!) karczmy, "dla przykładu" opieprzał drugą zatrudnianą posługaczkę za opieszałość. Rudowłosa zaś szybciutko zajęła się sprzątaniem sali, by wyglądać na jak najbardziej zapracowaną, pewnie w obawie by i jej się nie oberwało. Niestety, kiedy wzrok karczmarza na nią padł, mężczyzna od razu zdecydował, że i jej należy się opieprz. Abe nawet się temu nie dziwił, bo konieczność czekanie na balię dwie godziny zakrawa na czyste chamstwo... ale obiecał młódce, że z powodu pomocy jaką mu wyświadczyła, nie spotka ją żadna nieprzyjemność i słowa danego miał zamiar dotrzymać.
-Mości karczmarzu- zawołał więc Threepwood, aby skupić na sobie uwagę swego gospodarza.-Czy byłby pan łaskaw podejść?
Mężczyzna już usta otwierał, aby ochrzanić piegowatą za znikanie na pół godziny, ale musiał przerwać. Wszak nasz klient, nasz pan.
-Tak, o co chodzi?- spytał trochę opryskliwie. Widać awantura jaką zrobił mu inny klient, dotknęła go do żywego.
-O nic wielkiego. Chciałem tylko pogratulować tak rewelacyjnej służki- Abe skinął głową w kierunku rudowłosej.-Miałem rano drobny wypadek z inkaustem i potrzebowałem sprzątania w mojej izbie. Uwinęła się w trymiga. Ale żeby dać bardziej materialny dowód mojego uznania dla dobrej służby- Threepwood wyłowił z sakiewki dwie srebrne monety, które szybko zmieniły właściciela. A karczmarzowi nagle bardzo poprawił się humor.

Niemniej C'eville wciąż musiał zdecydować się na obranie jakiegoś konkretnego scenariusza działań. Nie posiadał w obecnej chwili żadnej poszlaki, która mogłaby szybko rozwiązać sprawę, ale być może miał poszlakę, która przynajmniej rozwiałaby trochę wątpliwości. Wszak nie tylko on w tym mieście zajmuje się morderstwami strażników. Jedna osoba została do tego oddelegowana. Trzeba tylko było się z nią spotkać.


Kłopot w tym, że śledczy robotą zajmował się nieoficjalnie, w związku z czym nie wypadało ot tak skoczyć do kapitana Stratofa i zapytać, gdzie tenże strażnik się podziewa. Ale można było zajść na inny posterunek straży i tam popytać na chybił trafił. Ostatecznie straż miejska to dość zwarta formacja, więc jej członkowie powinni się znać chociaż pobieżnie. A jeśli ktoś go skieruje do właściwej osoby, to może ona okaże się wartościowym źródłem informacji?
 
Zapatashura jest offline  
Stary 30-12-2010, 10:05   #37
 
deMaus's Avatar
 
Reputacja: 1 deMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumny
Słysząc wołanie zakapturzony mężczyzna zatrzymał się i odwrócił:

- Pomóc w czym? - kaptur dość dobrze skrywał jego twarz i przynajmniej z odległości pięciu metrów jaka dzieliła mężczyzn nie można było jej dostrzec.

- Mam umówione ważne spotkanie w gospodzie Pod czerwoną jarzębiną, ale obawiam się, że zabłądziłem i już jestem spóźniony, miałem tam być na śniadanie, jednak najpierw było jakieś zamieszanie ze strażą, a potem kiedy postanowiłem zjawić się później zgubiłem drogę. - Wyjął z sakiewki 5 złotych monet - Gdyby zechciał pan wskazać mi drogę, z przyjemnością się odwdzięczę. - Maroco liczył, to że mężczyzna skusi się na pięć złotych monet, inaczej spali przykrywkę mieszkańca. Ale wtedy albo zacznie się pościg, albo walka, a oba byłyby niekorzystne, jeśli zaszkodzi tym Lidze.

- Spotkanie? - mężczyzna podniósł trochę głowę, jakby chcąc samemu zobaczyć rozmówcę. Wtedy Maroco zauważył twarz, którą widział poprzedniego wieczoru w karczmie, Tobin.

- Tak, spotkanie. Byłbyś mnie łaskaw doprowadzić do tej karczmy? - Przyglądał się chłopakowi zastanawiając się, jaki związek ze strażą może mieć ten człowiek, skoro to on rzucił takie zaklęcie. - Czy też od razu zdejmiemy maski? Panie Tobin o ile dobrze pamiętam? - Wyszeptał, po czym podniósł ręce w geście przyjaźni - I spokojnie, bo to ja wczoraj kryłem twój tyłek u Talboota. -
Sroka podejdzie w miarę blisko i wtrąci się w rozmowę.
- Przepraszam bardzo - powiedziała z uśmiechem - może ja mogłabym panu pomóc?

- Wspaniałe miasto, - odpowiedział z uśmiechem - sami życzliwi ludzie. Z przyjemnością skorzystam, ale widzę, że nie nosi pani, żadnych pierścieni, a tak śliczna pani powinna je wręcz Kolekcjonować - Cóż dwie pieczenie za jedną ogniska kulą jak mawiał jego nauczyciel czarów.

Sroka była zdziwiona, ale ukryła to uczucie pod maską kurtuazyjnego uśmiechu. Skąd mógł wiedzieć o pierścieniu? - pomyślała.

Tobin wygląda na zaskoczonego nie włącza się jednak w rozmowę czekając na rozwój sytuacji.

Mierzył Tobina wzrokiem, zastanawiając się czy ta specjalna jednostka straży nie jest podejrzana.
- W takim razie chodźmy - powiedział do pięknej elladrin, a do Tobina dodał ściszonym - Teraz jak się przyjrzałem twarzy tego mężczyzny, z chęcią spędzę czas na drodze do karczmy z miłą i piękną Elfią panią. Nazywam się Theodor Hess, podróżny kupiec. - spojrzał jeszcze raz na Tobina i wyszeptał, jednak elfka powinna to usłyszeć. - Proszę powiedzieć swojemu kapitanowi, że Pan Maroco Ribiera będzie chciał z nim jeszcze pomówić. - Wyciągnął rękę do elfki - Idziemy? -

- Dziękuję, chętnie do pana dołączę - Sroka zaciekawiona postanowiła towarzyszyć mężczyźnie z laską.

- Mojemu kapitanowi? Obawiam się, że pan mnie z kimś myli. Skoro znalazł pan pomoc... - skinął lekko głową i poprawił kaptur. Odwrócił się odchodząc. Po zrobieniu kroku zatrzymał się i nie odwracając się dodał: - Jakbyście spotkali trzeciego to... Zresztą nieważne... nie jestem waszym opiekunem.

Więc to tak, Liga urządziła tu sobie werbunek.
- Wiesz, że na nas polują i że są to ludzie ze straży? To element testu czy przypadkowa komplikacja? Tylko tyle chcę wiedzieć. - rzucił za odchodzącym młodzieńcem.


- Dwie przecznice dalej jest karczma "Złoty Kur". - ciężko było powiedzieć czy to zaproszenie, czy ostrzeżenie, czy po prostu informacja.

Cóż było robić. Odczekał aż mężczyzna odejdzie i powiedział do elfki.
- Cóż nie wiem, jak Pani, ale ja zamierzam sprawdzić jakie wino podają pod "złotym kurem" - mówiąc do schował do sakiewki monety i wyjął pierścień Ligi - mniemam, że rozpoznaje pani ten pierścień. Obecnie nie jest go dobrze nosić, więc lepiej go schować - dodał wkładając go na swoje miejsce. - To pani pierścień wyczułem w tej alejce? - mówił dalej wskazując na miejsce gdzie wcześniej stała, a przynajmniej w pobliże tego miejsca. - Domyślam się, że czeka nas test, zwłaszcza, że jest nas podobno trzech. Z tego co wiem to Liga ceni umiejętności współpracy, więc raczej na pewno nie mamy się pozabijać. Ale aby nie zwracać na siebie uwagi, proponuję wycieczkę do karczmy wskazanej, przez naszego miłego byłego rozmówcę. -

A więc pierścieni było kilka. Coraz więcej zagadek... liga... test przyjęcia... coraz ciekawiej...
- Wygląda na to, że mój... panie Hess. - dodała - On również spoczywa w bezpiecznym miejscu, za radą tego młodego człowieka - Ellandriel uśmiechnęła się do obcego. - Bezbronna kobieta nie powinna obnosić się z tak drogocenną biżuterią po mieście - podkreśliła żartobliwie i podając ramię powiedziała - Ellandriel Aletha Danaan, do usług.


Maroco ruszył w kierunku wskazanym przez Tobina, szedł wolno, spacerowo, jakby spacerował z dama polną drogą wokół jeziorka.
- A więc co sprawiło, że zaczęła pani szukać Ligi? - zastanawiał się czy powiedzieć o powodach, dla których on zamierzał dołączyć, ale uznał, że może z tym jeszcze chwile poczekać. Zwłaszcza, że jak na razie to on ryzykował, a jego nowa towarzyszka była mocno zamknięta, więc pora dać się jej wykazać.


- Hmmm... przypadek? Zrządzenie losu? Poszukiwanie nowych możliwości? Jest wiele powodów dla których podejmuje się ryzyko. - odpowiedziała Sroka - Dla mnie sens życia panie Hess stanowi ... pewnego rodzaju zbieractwo - a widząc jego zdziwioną minę dodała - Kolekcjonuję wszystko co niezwykłe i trudne do zdobycia. Niezależnie od tego czy to przedmiot materialny, zjawisko, wiedza czy cokolwiek innego. A jakie są pana motywy? - spytała po chwili

- Ja lubię władzę droga pani, władzę którą może oferować tylko taka organizacja jak Ligia, nikt inny nie daje tylu możliwości co oni - Uśmiechnął się, cóż można było zrobić, z jednej strony można rozmawiać dalej o Kolekcjonerach, a z drugiej należy być ostrożnym - Jednak jak to zwykle z kolekcjonerami bywa. Wszystkim zależy na tajności. Dlatego porozmawiajmy na inny temat. Wie może Pani coś na temat tych wzmożonych działań straży? Podobno choć ostatnio nie przejawiali żadnej aktywności i pojawiali się tylko od święta poza murami, nagle są codziennie, aresztują różnych ludzi. Dziś w karczmie "pod czerwoną jarzębiną" poszukiwali kogoś z naszych, mieli maga, który potrafił wykryć pierścień, gdyby nie moje zdolności, to pewnie dopadli by i mnie. -

- Zgadzam się w tej kwestii. Słowa mogą być równie niebezpieczne jak i czyny. - zastanowiła się przez chwilę - Właściwie to za krótko jestem w mieście i jedyne zajście, jakie miałam okazję widzieć to napaść na straż miejską przed Tawerną Talboot. Miał pan zatem wiele szczęścia -

- Cóż, szczęście szczęściem, a głupota straży to druga rzecz. - uśmiechnął bo dostrzegł już karczmę do której zmierzali, a szczerze powiedziawszy zastanawiał się, już co tam zastaną. Ligę, czy zasadzkę. - Oczywiście wie pani, że możemy spotkać się w środku z niemiłym przyjęciem? Skoro chce pani dołączyć do Ligi, to zakładam, że potrafi pani walczyć. -

- Poradzę sobie, jeśli o to pan pyta. - odpowiedziała lakonicznie myśląc intensywnie w co się wpakowała.









Wnętrze karczmy "Złoty Kur" było praktycznie puste. Stolików nie rozstawiono zbyt wiele, gdzieniegdzie stały skrzynie. Za kontuarem było pusto jednak przy jednym ze stolików stał stosunkowo młody mężczyzna. Z postury i twarzy wydawał się bardziej najemnikiem niż barmanem. Sytuacja wyjaśniła się nieco kiedy zaczął iść w kierunku baru - pomimo iż nie chodził o lasce wyraźnie utykał na lewą nogę.

Tobin siedział przy jednym ze stolików i był jedynym klientem karczmy.





Link do grafiki


Maroco rozejrzał się, ale wydawało iż karczma jest sprawdzona, albo przynajmniej pewna co do tego iż nie będą im tu przeszkadzać. Ruszył do baru i położył na nim dwie złote monety.
- Trzy kielichy - po czym ruszył do stolika, odsunął krzesło dla Ellandriel, a następnie sam usiadł naprzeciw Tobina, z sakiewki wyciągnął butelkę wina. - Anurieńskie, osobiście uważam je za jedne z lepszych, ale należy je odrobinkę schłodzić. - trzymał wino za szyjkę prawą ręką, lewą przysunął do dołu butelki, a natychmiast z środka ręki, zaczęły unosić się podmuchy zimnego powietrza. Po kilku sekundach szkło wina zaszło lekkim szronem, w tym momencie barman przykuśtykał z kielichami, które postawił na stoliku i natychmiast odszedł. Ewidentnie nie podobało mu się iż Ribiera wyjął swój alkohol. No cóż, chyba mu to wynagrodził dostatecznie. Rozlał wino i podał reszcie kielichy - A teraz do rzeczy panie Tobin. odrobina informacji, bo ja byłem na miejscu spotkania, ale zamiast kontaktu, który chyba uciekł oknem. Spotkałem straż polującą na posiadaczy pierścieni. Do tego chyba w całym mieście jest nagonka. Z tego co się dowiedział, ostatnio straż zamiast siedzieć wewnątrz murów, jak ma w zwyczaju, wyszukuje i łapie pojedynczych obywateli. Więc jak już pan zacznie mówić, to sugeruję dodać jak mogę pomóc? - zakończył z lekkim uśmiechem.

Sroka zajęła ofiarowane jej miejsce i rozejrzała się dokoła. Nie dostrzegając niczego niezwykłego czy mogącego stwarzać zagrożenie, skoncentrowała się na towarzyszach przy stole. Magia zawsze trochę ją przerażała, ale używana przy codziennych czynnościach, takich jak choćby schłodzenie butelki wina, wydawała się zupełnie przydatna. Ellandriel uśmiechnęła się do siebie.

- Wnioski z tego co powiem wyciągnijcie sobie sami. Legenda głosi, że u początków Cruar's Cove leży sztorm, który zepchnął z trasy i rozbił w pobliżu obecnego miasta statek. Na statku podróżowało kilkadziesiąt osób, w tym Dirren i jego dwaj powinowaci czy przyjaciele. Kim byli płynący statkiem, skąd i dokąd podróżowali? Tego nikt nie wie. Nie mając możliwości kontynuowania podróży Dirren przyjął tytuł lorda i zaczął budowę wieży strażniczej, która była zaczątkiem miasta. W pobliżu powstały jeszcze dwie wieże, o których już nikt nie pamięta... i może dobrze. Jak dobrze się przypatrzeć w mieście wiele jest dziwnych, nietypowych akcentów... Nieistotne. Szybko powstało Przymierze Trzech, i trzech władców wież rządziło wspólnie, pomimo tego, że rozwijało się właściwie tylko miasto... Rozwijało się zaskakująco szybko i zaskakująco harmonijnie. Ci, którym się nie podobało otwarcie lub skrycie opuszczali miasto i nigdy nikt o nich już nie słyszał. Władca otoczył się wiernymi sługami i zamknął w Starym Mieście do którego nie jest się łatwo dostać. Kilkadziesiąt lat temu Liga, z tylko sobie wiadomych przyczyn, usiłowała spenetrować Stare Miasto i poznać jego tajemnicę. Podobno miejsce postawienia wież nie było przypadkowe... W każdym razie wysłannicy Ligi zostali schwytani i skończyli marnie. Sama organizacja została powiadomiona, że każdy kolejny posiadacz pierścienia skończy równie marnie. To, co powiedziałeś na ulicy świadczy o tym, że nie znasz tej historii.


- Mnie jest ona równie nieznana. Może opowie pan coś jeszcze o tych tajemniczych wieżach... i o samym władcy - Sroce przypomniał się w tym momencie fragment odcyfrowany z zakrwawionego pergaminu " Władca północnej Fortecy nigdy nie żył" -


- Oczywiście, że nie znam. Ale teraz pytanie czy tylko ty jesteś członkiem Ligi? czy reszta tego nietypowego oddziału też? Powinieneś mieć pierścień i dobrze by było abyś podał więcej szczegółów abym mógł zastanowić się jak najlepiej mogę się przydać. -


- Nie jestem członkiem Ligi. - odparł chłopak - Powtórzę jaśniej jak nie zrozumiałeś tego co powiedziałem. Posiadanie, a zwłaszcza używanie, pierścienia Ligi w tym mieście to wyrok śmierci na posiadacza. Prędzej lub później. Teraz może trochę później ponieważ napływowej ludności w mieście jest sporo i to utrudnia poszukiwania... Co zaś się tyczy historii - jak powiedziałem początkowo powstały trzy wieże - oddalone od siebie o dzień szybkiej jazdy konnej. Wieża, która obecnie stanowi część zamku lorda Dirrena nazywana była Północną, położona w lasach na południe Czarną, a ta na północny wschód - Zachodnią. Nazwy podobno miały wskazywać jakieś ukryte miejsce, czy znaczenia. Wieże poza miastem nie istnieją, a przynajmniej za takie - nieistniejące - uchodzą. Miasto rozwijało się bardzo szybko a kamień pozyskiwano z nadmorskich jaskiń. Wiele rzeczy, budynków, murów wybudowano prawdopodobnie tylko po to, aby uwiarygodnić konieczność wydobywania kamienia, czy w zasadzie kopania tuneli w jaskiniach... Ponieważ były łatwiejsze miejsca do wydobycia kamienia Przymierze Trzech musiało czegoś szukać w okolicy... Ciężko po tylu latach powiedzieć czego. Być może rozbitkowie tylko przyłączyli się do kogoś, kto już tutaj poszukiwał? Nie wiadomo czy to coś zostało odnalezione... Cała historia powoli ginie w cieniach przeszłości...


- Coś mi się przypomniało z historii o Cruar's Crove, którą czytałam czy słyszałam - zagadnęła Ellandriel - czy którąś z tych wież lub jakąś budowlę w okolicy nazywano może Czerwoną Fortecą? I jeszcze jedno... Skoro nie należysz do Ligi, to dlaczego ostrzegasz posiadaczy pierścieni?


- Czerwoną? - Tobin zastanowił się przez dłuższą chwilę - Ciekawe... Bardzo... Oryginał legendy o powstaniu miasta i Przymierzu Trzech spisano w obcym języku... Słowo "utiie" oznacza czarny, a słowo "utue" krwawy, ale także czerwony. Zapis tych słów jest na tyle podobny, że łatwo mogło dojść do pomyłki przy odczycie... To... - zamyślił się znów na chwilę po czym zaczął zupełnie inny temat - Liga? Nie robię tego dla Ligi, może dla was osobiście... Choć też nie do końca. Podejmuję w tym mieście działania, które niekoniecznie muszą ujrzeć światło dzienne. Uganianie się strażników książęcych po mieście wywołane pojawieniem się przedstawicieli Ligi nie służy moim działaniom. Mam więc dwa wyjścia - pomóc straży książęcej lub poinformować was licząc na to, że znikniecie z horyzontu wydarzeń.


- Tobinie, nie dokończyłeś mówić o tej Czerwonej Twierdzy... gdzie można znaleźć te zapiski i o co chodzi z tym tłumaczeniem? Dlaczego różnica między czerwonym a krwawym może być ważna? - podchwyciła Ellandriel


- Ja zapoznałem się z kopią zapisków w bibliotece w Athkatla. Dokładnie różnica pomiędzy czarnym a czerwonym. Jeżeli istniałaby różnica, czy błędy w tłumaczeniu to możliwe są również inne błędy. To zmienia postać rzeczy... Dość oczywiste, że jeżeli nazwa wieży jest inna to również wskazuje na inne miejsce... W Cruar's Cove jest uniwersytet, albo coś co z niego zostało, więc zapewne tutaj również są przechowywane jakieś zapiski dotyczące historii miasta. Ja nie korzystałem z tutejszego zbioru. -


- A czy twoja... działalność, o której wspominałeś jest w jakiś sposób związana z owymi wieżami? Uprzedzam, że to nie wścibstwo, ale ewentualny wspólny interes sprawia, że pytam. - spytała obserwując chłopaka dokładnie.

- W jakiś sposób tak. -

- Hmmm... może mam co mogłoby Cię zainteresować... Oczywiście pod pewnymi warunkami. - zerknęła trochę niepewnie na drugiego maga siedzącego u boku - Panie Hess, czy pan otrzymał jakieś wskazówki... elementy jakiejś łamigłówki... cokolwiek od Ligi? -

Maroco przysłuchiwał się wymianie zdań, ale coraz bardziej wątpił, że ona prowadzi do jakiegoś celu. Dopóki nie znajdzie kogoś z Ligi, i nie potwierdzi tych informacji, cała ta rozmowa nie ma sensu, no może tylko tyle, że informacje z niej wyjęte mogą się kiedyś przydać.
- Cała Liga to jedna wielka łamigłówka, ale nie o tej konkretnej sprawie, nie dostałem, żadnych wskazówek. Zastanawia mnie tylko to, że nagle pan tego miasta ściga członków Ligi, w obronie jakichś zapomnianych wierz, to trochę za bardzo otwarte działanie. Chętnie spotkałbym się z tym władcą i zamienił kilka słów. - w głowie już układał plan i aż uśmiechnął się na myśl, jak łatwo komuś takiemu jak on przejąć władzę w mieście.


- Ha, to życzę powodzenia. W spotkaniu z władcą. Robisz założenie, że coś dzieje się nagle... Nie, nie dzieje się. Z pewnych względów to miasto i jego władca zaciekle bronią swoich tajemnic. Ligi przez długi czas ta tajemnica nie interesowała, potem z jakichś względów zaczęła i od tego czasu wszyscy członkowie Ligi, którzy do miasta przybyli w nim zginęli... Dziwi mnie, że wasza organizacja ciągle próbuje; chyba że to jakaś forma eliminacji niewygodnych członków? - zawiesił głos na chwilę jakby dla podkreślenia tego co mówił - Chyba nie muszę mówić, że nie tylko Liga jest zainteresowana pewnymi sprawami? Wszyscy są poszukiwani. Jedni maskują się lepiej, inni gorzej -


- Zadziwiająca aluzja na temat maskowania, ale spotkanie z jaśnie panem to nie taka skomplikowana rzecz Panie Tobin, nie dla kogoś takiego jak ja. Czy można poznać nazwę pańskiej organizacji? Może warto zainteresować się członkostwem w niej, zamiast w Lidze? -


- Doprawdy? Nie postawiłbym na to złamanego szeląga... Miło się rozmawia jednak muszę już was opuścić... - wstał od stołu pozostawiając nietknięte wino - Miłego dnia. -

Kiedy Tobin wyszedł, Maroco rozejrzał się powiedział szeptem.
- Nie podoba mi się to, a przynajmniej nie podoba mi się, to, że nagle każdy zna Ligię. Osobiście podejrzewam, że Tobin jest jej członkiem, a to nadal sprawdzian. Widziałem się wczoraj z szefem Tobina i chyba pora odwiedzić go ponownie. Zechce mi Pani towarzyszyć, czy może się Pani rozmyśliła co do dołączenia do Ligi? -

Nagłe wyjście Tobina zastanowiło Ellandriel. Czyżby chłopak się obraził? A może mag swoimi pytaniami sprawił, że dalsza rozmowa była dla niego niewygodna?
- Owszem, chętnie będę Panu towarzyszyć. Za dużo tutaj tajemnic i niedomówień. A ja zawsze drążę aż do sedna, nawet jeśli związane jest to z niebezpieczeństwem. - odpowiedziała z namysłem
 
deMaus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172