Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-10-2011, 16:51   #11
 
SkyWei's Avatar
 
Reputacja: 1 SkyWei jest godny podziwuSkyWei jest godny podziwuSkyWei jest godny podziwuSkyWei jest godny podziwuSkyWei jest godny podziwuSkyWei jest godny podziwuSkyWei jest godny podziwuSkyWei jest godny podziwuSkyWei jest godny podziwuSkyWei jest godny podziwuSkyWei jest godny podziwu
Przez post Kovix’a nie mogłem się powstrzymać by dać na theme ten klasyk. Nieadekwatny, ale są rzeczy silniejsze ode mnie. ((utwór))

Po prędkim posiłku wyjąłem list, ten sam który dostałem od Osipa jakieś dwa tygodnie temu, i zacząłem go na nowo czytać, niby to nad nim dumając. Kiedy jadłem tę polewkę - Nawiasem mówiąc dobra choć widać, że na chude kieszenie gotowana. – Do Sali przybyła elfka czy może też i półelfka o wyniosłym spojrzeniu, rozrzutny dworak, promienny jegomość i żeby tego było mało to jeszcze jakiś krasnolud oraz niechybnie zbój. Co zabawne niemal wszystkich z tego barwnego grona łączyło posiadanie w ubiorze czerwonej wstążki. Z miejsca zorientowałem się , iż to musi to być gospoda „Na Wierzbowych Rozstajach”. Ostatnimi czasy sporo czasu spędzałem w rożnego formatu zajazdach i przestałem zwracać uwagę na ich nazwy. I niech szlak trafi moją pamięć, nie uzupełniłem zapasów w zeszłej gospodzie. A było to z trzy dni temu. I jeszcze ten, niech go piorun trzaśnie, deszcz. Zupełnie nie pomyślałem, ze mogłem dotrzeć do miejsca. Właściwie niedługo po skromnej wieczerzy miałem pytać o to jak jeszcze daleko. Ale nie ma tego złego co na dobre nie wychodzi. Można powiedzieć, że fortuna jak zwykle sprzyja głupim. No bo po cóż mam paradować gościńcami z babską wstążką na ręce? No właśnie, więc sobie grzecznie siedzi w kieszeni. Więc nie jestem jeszcze rozpoznany. Chyba, w końcu wyróżniam się na tle karczemnych żuli. Mimo wszystko to okazje by poznać innych zaproszonych gości, nie musząc samemu się przy tym ujawniać.

Praktycznie wszystkie rzeczy zostawiłem w jukach mojego jabłkowego ogiera. Więc nie bardzo mam rekwizyty by zajmować się czymkolwiek co nie wzbudzałoby podejrzeń. Kto przecie siedzi sam jak palec w jadalni zamiast po ludzku pójść do kwatery? Cóż mam okazje sprawdzić czy przysłowie: „Najciemniej jest zawsze pod latarnią” jest prawdziwe. Więc poudaje, że czekam na zleceniodawcę. Naprawdę ciekawe czy ktoś dostrzeże te wręcz kopiące po gałach analogie. Ale może już nie będę zamawiał jedzenia. W końcu ni jak nie wiem jak droga wypadnie i kiedy odwiedzę jakikolwiek bank. - Karczmarzu piwa! Kwartę najlepiej, bo przyjdzie mi na tego dziada widać długo czekać bom przed czasem. Hmmm. Tak po namyśle tom dalej głodny więc daj no tu jakiś miejscowy specjał! Ale żwawo! - Jednak wilk spokojny dopiero jak syty. Mówi się trudno.

Czekając na spełnienie mych skromnych życzeń rozsiadłem się wygodnie na krześle i zacząłem nim lekko kiwać. Udając zamyślenie, wlepiłem spojrzenie w framugę drzwi ciągle pukając palcem w blat. Na szczęście panowała tu idealna dla szpiclów cisza. Jedyne co zagłuszało kompanie przy blacie to dwójka zalanych jegomościów, którzy opowiadali w swoim mniemaniu przezabawne dowcipy o młynareczce co ma pokaźny biust i rozwarte nogi. Może nawet byłyby godne uśmiechu na twarzy, gdyby nie to, że je słyszało tysiące razy w setkach karczem. A jak już jesteśmy przy tym. To niezwykle dziwne, ale to się wydaje pierwszą gospodą do jakiej zawitałem bez karczemnej dziewki. Dziw nad dziwy to… Przecie to przyciąga klientów, a mało kto w tych czasach boi się o cudzą krzywdę czy też cnotę.

Z początku jak to każdy mógł się spodziewać była kurtuazja i oględne przełamywanie nieufności względem siebie jadłem i napojem. No przynajmniej tej całkowitej przez którą ręka ciągle w pobliżu noża lata. No i oczywiście niemal każdy pochwalił się skąd to on nie zna Osipa. Ale nie musiałem długo czekać, aż przejdą do tematu, który da mi szerszy pogląd na nich. Ot zwykła pogawędka na temat Nilfgaardu, ale dla wprawionego ucha jest to kopalnia więc wiedzy. Oczywiście nie jest to mój fach. Jednak warto znać coś z każdego rzemiosła. Ale do sedna. Najtrywialniejszą rzeczą jaką można wywnioskować to nastroje polityczne tu panujące i czy warto w ogóle zaczynać rozmowę na temat Wielkiej Wojny. Co najważniejsze. Ta pronilgaaardzka rozmowa mnie zdziwiła. Ale co ważniejsze umożliwiła mi wyrzucenie błędnych domysłów.

Zacznijmy od Krasnoluda zwanego Arhiman T’yshvarr. Z początku nie wiedziałem co o nim myśleć. Ubierał się jak kupiec, ale nosił tarczę. Jednak wojownikiem być nie mógł. W końcu co to za bitny krasnolud co nie nosi ze sobą swego labrys’a? Po za tym podróżuję sam, a to nietypowe dla tego narodu. Nie ważne najemnicy, poszukiwacze przygód zawsze łażą w grupach. Jedyny wyjątek to wtedy kiedy na stałe służą feudałom, bo nawet kupcy otaczają się swoimi dla bezpieczeństwa. Jednak uznałem, ze w tym przypadku okładka dobrze mówi o książce. Zaczęła się rozmowa i dane było mi się dowiedzieć, że walczył na arenie. Wątpliwości się we mnie odrodziły. Jednak 20 lat temu? To wypadałoby na początki ekspansji Cesarstwa. Na pewno nie służył w Ochotniczym Hufcu Mahakamskim, musiałby być niezwykle opanowany, a w przypadku jego pochodzenia to oksymoron.

Nasz wesoły koleżka z kolei służył w korpusie dyplomacyjnym oraz odwiedził Miasto o Złotych Wieżach. W połączeniu z jego postawą wszystko wskazuje na to, ze jest z Koviru. Albo przynajmniej tam służył. Oczywiście ewentualnie może to być Poviss lub jakiekolwiek inne dalekopółnocne zadupie. Jednak wiele by to nie zmieniało. Więcej raczej nic o nim nie mogę powiedzieć.

Wielmożny proszący by zwać go Cassiv. Po stroju, głębokości sakiewki oraz manierom można by rzec jaki szlachcic, może nawet baronowy syn! Jednak sporo się tu nie zgadza. Jego poufałość w stosunku do innych gości należących do innej klasy niż on. Był zwyczajnie za stary by uchodzić za niesfornego syna, któremu prędzej do zbója niż dworaka. Takich prędzej czy później ojcowski pręgież uczy moresu i wpaja wielkopańską pychę i pogardę dla pospólstwa. W nim się tego nie wyczuwało. Więc jak dla mnie to syn nowobogackiego magnata. Na jego kupieckie korzenie wskazywałoby też to jak miło się wypowiada o Nilfgaardzie. Czuć tu co prawda dyplomacyjną manierę, ale mimo wszystko tylko mieszczaństwo wszystkich stron świata mówiło tak dobrze o naszym sąsiedzie. Więc nawet nie trzeba było zakładać, że pochodzi z południowych prowincji.

Z reszty gości zacznijmy od nieomal jedynej kobiety w tym pomieszczeniu. Nosi kuszę, a to świadczy o tym, że woli zabijać z odległości i straszyć. W końcu wiadomo, że to jednostrzałowa broń. Zwłaszcza kiedy jest się samemu. A to z kolei mówi nam, że musi być dobra w mieczu. I wszystko wskazuje, że stawia na precyzje i zręczność aniżeli siłę. Raczej nie jest zabójczynią, zbójczynią, ale nie można wykluczać, że ma jakieś koneksje z podziemnym półświatkiem. Na chwile obecną wiem o niej tyle co nic. Tak naprawdę może być każdym.

Tak więc ostał nam się ostatni jegomość. Błoto sięga mu do kolan więc prawdopodobnie podróżuje bez konia. Nie ma ani miecza, ani łuku, a wygląda niemal jak typowy szpicel jakiejś triady mafii czy innej gildii opryszków. Po za tym może on nie jest nikim specjalny? W końcu nie ma czerwonej wstążki tylko jakąś brązową wręcz chustę. Co mnie skłania więc by go zaliczać do grona zaproszonych przez Turglema. Tylko to, że zaczęliśmy się tu zjeżdżać w jednej chwili? Wszystkie wątpliwości się rozwieją kiedy spotkamy Osipa. Więc na razie nic mi nie szkodzi rozmyślanie o nim.

Jeszcze za nim skończyłem te rozmyślania. Dostarczono mi to co chciałem i znowu zacząłem jeść. W porównaniu do poprzedniego tępa wręcz delektować! A w sumie było czym. Nie znam się na kucharskim żargonie, ale ta cielęcina w jakimś ziołowym sosie, grzybkami innymi składnikami, których nie chce mi się wymieniać była przewyborna. Jednak nie mogłem się powstrzymać od analizowania sytuacji. Mamy tu krasnoluda, dworaka/magnata, dyplomatę z dalekiej północy i dwie osoby wyglądające na takie co mogą wiedzieć co w rynsztokach świszczy. Nie wyglądają na wojowników. Czyżby więc nasz drogi pisarczyk kogoś szukał i potrzebował informacji? Co prawda ja bym mu mógł udzielić tylko takie co po karczmach latają, ale wieści wieściami, a ktoś musi z nich skorzystać i tą osóbkę odnaleźć. Ja się nadaje do tego jak mało kto, ale coś tu nie gra… Niby to logiczne, a jednak czuje, że wali się to w posadach tylko nie wiem gdzie.

Jednak już dość tego dobrego. Odstawiłem puste naczynia, kazałem gospodarzowi je sprzątnąć i od razu zamówiłem pokój, bo jednak szło mi tu zostać. Klnąc pod nosem na niezdecydowanych paniczów wziąłem swoje rzeczy. Szopkę trzeba odstawiać do końca. Komnata nie wyróżniała się niczym. Łóżko, które ku chwale pana nie ma pluskiew i wygląda na świeże oraz stolik z krzesłem. Stałą też misa z aktualnie zimną wodą, a w koncie nawet nocnik. Ogólnie dziwnie tu czysto. Ma poważanie ten nasz znajomy. Nie myśląc już wiele zdjąłem swoje rzeczy i w samych spodniach ległem by już do rana niczym się nie przejmować.

Kiedy wstałem była szarówa. Pewnikiem wina wczorajszej ulewy. Z ociąganiem usiadłem na łożu i oparłem twarz na rękach, a te z kolei na kolanach. Jak ja nie cierpię wstawać. Zawsze się tak nie chcę. Ale jak mus to mus. Wziąłem swoje elfickie buty i powoli zacząłem zamykać klamry. Potrzebowałem sporo czasu by się rozbudzić do końca. Poszedłem się odlać po czym przemyłem twarz w lodowatej jak samo serce czarownicy wodzie! Aż zęby cierpną! Przynajmniej się obudziłem. Tak więc wziąłem swoją jedwabną koszulę i zacząłem ją zapinać myśląc o tym co teraz idzie zrobić. Mieliśmy się spotkać w tej karczmie. I co dalej? Sądziłem, ze przyjdzie Osip i nam wszystko wytłumaczy, ale nie pojawił się cały wieczór. Ciekawe. Dumając na tym założyłem swój dziwaczny bezrękawnik. Uwielbiałem go. Użyteczny i elegancki. Przy czym charakterystycznym niczym jakaś insygnia, a wszystko przez te złotawe wijące się pnącza. By dopełnić stroju przywdziałem skórzany płaszcz sięgający mi kostek. Ale wcale nie był ciężki. Zrobiono go dla mnie z skóry jakiegoś odpornego gada, więc oprócz tego, że jest mocna jest również cienka. Co prawda miała wszyte na ramionach metalowe ochraniacze, ale to wiele znowu nie zmieniało.

Wczesałem ręce we włosy by już na dobre pozbyć się porannego umysłu i spojrzałem na swój miecz. Jak niemal wszystko co mam wykonane… w tym przypadku przerobione na zamówienie. Na głowni i jelcu po obu stronach świeciła agresywnie wyszczerzona głowa wilka. Naprawdę ładna choć zbędna ozdóbka. W porównaniu do pierwowzoru zmienione zostały też skrzydełka jelca. Teraz przypominały karykaturalnie wydłużone ostrza labrysa. Ale te już miały zastosowanie lekko bojowe więc trudno tu mówić o czystych walorach estetycznych. Pochwa tez została zmieniona na zamówienie. Porządny dębowy rdzeń został podbity barwioną na zielono skórą na której były wymalowane subtelne białawe i brązowawe smugi. Koniec został z kolei pobity stopem złota z innymi mało znanymi mi metalami. Dzięki temu był bardziej odporny i dzięki temu, że nie polerowany praktyczni nie rzucał się w oczy. Całość robiła wrażenie jakby była robiona specjalnie do kamuflowania. I takie było jej zadanie. Robić wrażenie. Sam miecz to był długi, a cienki półtorak zrobiony według najlepszych krasnoludzkich i gnomich technologii.

Przepasałem go przez plecy tak, że rękojeść wystawała mi znad prawego barku. Łożyłem opończę z myślą o tym by ją schować do juków i po raz pierwszy założyłem rozpoznawczy prezent. Zawinąłem go na nadgarstku. Nie wiedząc co robić spojrzałem na list… i się mocno zdziwiłem. Że jak to? Przecież wczoraj oglądałem go! Jakim cudem się to pojawiło? Przeczytałem jeszcze raz chyba tylko dlatego, że nie dowierzałem. „Jeśli wszystko pójdzie dobrze, będzie was szóstka. Nie zwlekajcie, przyjedźcie do Suchego Modrzewia jak najszybciej.” Myśl. Nie dziw się. Myśl. To musi być magia. Mimo, ze Torgulem nie jest magiem na pewno zna kogoś kto nim jest. Tylko gdzie u diabła jest ta wieś? Zbiegłem więc do stajni i nie zdziwiłem się tym, ze nie jestem pierwszy. Uprzedził mnie nasz kovirski znajomy. Jedynie skinąłem mu głowę na powitanie i zająłem się swoim koniem. Niedługo dołączyła do nas reszta. Chyba wszystkim udzieliła się pogoda, gdyż nikt dużo nie mówił. Ale jeśli kto miał wątpliwości kogo z nas łączy wspólny znajomy to właśnie się rozwiały. Była nas szóstka. I piątka koni. Ni myśląc wiele zaproponowałem naszemu koledze wspólna podróż. A on skwapliwie się zgodził. I to chyba były ostatnie słowa tego ranka.

Nie ma co się rozwodzić na podróżą. Przejdę więc od razu do ciekawszych momentów akcji. Kiedy wjechaliśmy do osady zrobiło się nieprzyjemnie. Wioska została zmasakrowana przez Scoia'tael. Może i wpadłbym w panikę, ale za wiele lat już podróżuje by panikować z powodu rzezi która odbyła się przynajmniej dwa dni temu. Jednak coś się nie zgadzało. Co prawda wiewiórki paliły wioski tudzież wyrzynały w pień dla przykładu. Ale niby czemu tutaj? Toż to rzut kamieniem stąd do Nilgaardu. To nie jest ich teren operacyjny. A najgorsze jest to, że mamy spanikowanego wieśniaka z którego wyciągniemy jedynie stek bzdur. I najważniejsze. Czemu Osip nas tu przyprowadził? Zszedłem z konia i zacząłem przechadzać się po wiosce i różnych domach szukając bardziej konkretnych śladów. Jednak przynajmniej na razie nie oddalałem się za bardzo od grupy by móc w razie czego uczestniczyć w rozmowie.
 

Ostatnio edytowane przez SkyWei : 31-10-2011 o 16:59.
SkyWei jest offline  
Stary 01-11-2011, 20:12   #12
 
Mivnova's Avatar
 
Reputacja: 1 Mivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemu
Podróż z Cassivellaunusem z Gors Velen była przednią zabawą. Ale wyłącznie dla niego, jego muła i być może osób o masochistycznych upodobaniach. Możny wymuszał postój, ilekroć było to możliwe, opóźnił wymarsz z zajazdu, przy każdej sposobności namawiał do odpoczynku i stale szukał pretekstu by zarządzić czas na posiłek lub szczypanie trawy przez wierzchowce.

Tym samym towarzysze dowiedzieli się, że oprócz klasycznych śniadań, obiadów i kolacji, istnieją jeszcze takie składowe dnia jak: drugie śniadanie, drugie danie drugiego śniadania, pośniadanie, popołudniorek, pora polewki, pora piwna, pora na herbatę, część przedobiadowa, wreszcie okres wzmożonego zapotrzebowania na słodycze bądź wyroby pochodne z cukrowych buraków. Może i dałoby się znieść wymysły Cassiva, gdyby nie upierał się przy zachowaniu skrajnie pryncypialnej higieny, usta płukał wodą mniej więcej co godzinę, czasami się przy tym zatrzymując, by splunąć w krzaki. Szybko spadł z awangardy na sam koniec szyku, choć i tu nie obyło się bez debaty. Wyraźnie się bojąc, by drużyna go nie zostawiła, łamał ustaloną kolejność, najeżdżając mułem na inne wierzchowce.

Zresztą, póki jechał jeszcze dało się go znieść. Nie wiedzieć czemu jednak, co chwilę złaził z Lebiody, zapatrywał w miejsca, w których nie było absolutnie nic ciekawego, można nawet było odnieść wrażenie, że niejaką radość czerpie z działania innym na nerwy. Bo w to, że aż tak nie przystosował się do rygorów podróży uwierzyć było ciężko, skoro, jak mówił przybywał prosto z Gors Velen.

Właściciel Lebiody w sumie nie mówił wiele, częściej pobrzękiwał biżuterią, poprzedniego dnia był zdecydowanie bardziej elokwentny. Podróż go męczyła, tego bez wątpienia nie udawał. Szybko osiągał stan znudzenia, podówczas umiał spędzić i kwadrans z głową opartą na pięści przy przymkniętych powiekach. Jedną z co bardziej denerwujących manier były też momenty, gdy Cassiv wyrywał się z tego leniwego letargu, wówczas przyglądał się jednej osobie natrętnie, rozweselony, wyraźnie knujący coś niedobrego, choć niekoniecznie szkodliwego. Cokolwiek sobie tworzył w głowie, nie wprowadzał tego w czyn.

Była chwila spokoju, gdy chwycił za pióro i bazgrał po rozłożonym na karku muła pergaminie. Kto zdołał zerknąć mu przez ramię, mógł stwierdzić, że arystokrata zadzierający nos co najmniej jak hrabia, ćwiczy w trakcie jazdy kaligrafię, nic sobie nie robiąc z warunków. Błyskał stalówką i drapał brodę, krytycznie mrużąc oczy podczas zerkania na efekty własne pracy. Szło mu całkiem nieźle, choć jeden z zamaszystych gestów kałamarzem zaskutkował pokaźną, granatową ścieżką plam na plecach krasnoluda.

W elfkę, budzącą z przyczyn oczywistych powszechne zainteresowanie, nie wlepiał lodowatych oczu częściej, aniżeli w innych podróżników. Jej wymiary oszacował raz, dość bezczelnie, podzielił się zresztą na głos tym rachunkiem z Fabierem. Ale nie palił się do sprawdzenia empirycznie swych racjonalnych założeń. Albo wierzył we własną nieomylność, albo elfie piersi podchodziły pod domenę zjawisk oraz obrazów już nad granicą zblazowania, wytyczaną przez tryb życia bardzo nisko. Prawie wszystko było dla niego w taki czy inny sposób warte w najlepszym wypadku zainteresowania tymczasowego, a gorszym wzruszenia ramionami.

Mniej lub bardziej wyraźną niechęć okazywał Devlinowi, być może był to zbieg okoliczności, a może faktycznie krzywił się bez szacunku (czy też życzliwości, którą innym okazywał), gdy przychodziło mu wejść w jakiś kontakt z Rivesem. Z Reinholdem za to nie miał zbytnio okazji by porozmawiać, trzymał się głównie w towarzystwie tych, którzy w tawernie okazali się cywilizowani.

***

Szczęściem do Suchego Modrzewa nie było aż tak daleko, nieszczęściem wiele wskazywało na to, że podróż się w owym miejscu nie skończy.

- Wygląda to tak, jakby przejechał tędy dziki gon – odezwał się bardzo głośno szlachcic, obracając w palcach jeden z szafirów na piersi. W jego wypowiedzi nie było ani nuty drwiny, żadnej fałszywej głoski. Był z tych, którzy nie musieli wierzyć w zjawiska nadprzyrodzone, bo znali dowody ich istnienia. Po chwili dodał ciszej. – Dziki gon gnany przez świeżo zmartwychwstałego proroka Lebiodę w towarzystwie króla Dezmoda na złotym smoku.
 

Ostatnio edytowane przez Mivnova : 01-11-2011 o 20:16.
Mivnova jest offline  
Stary 07-11-2011, 18:19   #13
 
Glyswen's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodze
I
Ryneczek

Starszy człowiek pada na kolana i bełkocze coś niezrozumiale. Nie wygląda na niebezpiecznego, ani też na szalonego, jest najwyraźniej w szoku po tym, co tu się stało, a jednocześnie czuje wielką ulgę, że przybyliście.

- Czego chcieli?! - Warknęła, równie przerażona co dziad. A przecież wiedziała, czego chcieli, nieważne kim byli, przybyli po jedno. - Co mówili?! - Powtórzyła, zeskakując z Kary’ego i kucając przy staruchu.

Fabier westchnął ciężko.
- Jak na Ciebie, elfko, to chyba i tak pokazałaś niesamowitą troskę...mogłaś przecież od razu kazać mu spieprzać.
Nie zeskoczył z konia. Nie sięgnął po broń, bo nawet jej nie ma. Sprawiał wrażenie człowieka, który po raz kolejny ogląda tą samą, nudną, pełną monotonii scenę.
- Ale skoro już tak uroczo sobie rozmawiacie, to nie poprzestawaj na tych dwóch pytaniach.

- W ten sposób za wiele się od tego dobrego człowieka nie dowiemy, panienko - Cassivellaunus mówił chłodnym, zdystansowanym do sytuacji tonem, mierząc przy tym elfkę pouczającym spojrzeniem gospodarza, którego niedojrzała córka nie zachowała zasad dobrego wychowania. Zupełnie, jak gdyby chodziło o jakąś drobnostkę. Nie raczył się uważniej rozejrzeć po pobojowisku, ani nawet odstąpić kroku od muła. Wychodząc z założenia, że dziadek powie wszystko bez nacisków, skupił się na własnych poszlakach. W minie pełnej dezaprobaty dało się dostrzec skupienie, wielmoża w ogóle nie przypominał teraz rozkapryszonego lekkoducha, jakim jawił się w zajeździe.
- Poszukajmy miejsca, w którym spoczniemy. Wtedy pomyślimy, co dalej.
Cassiv nonszalancko pociągnął juczniaka ku zabudowaniom, rzucając jedynie przeciągłe spojrzenie staruszkowi, czytając z jego twarzy ból i ulgę zarazem. Nie wyciągał broni i nie zareagował równie (rozsądnie, jakby nie patrzeć) prewencyjnie, co towarzysze. Nie położył nawet w znanym wojackim odruchu dłoni na rękojeści miecza. Zamiast tego szczelniej się owinął bogato zdobionymi szatami i zapatrzył na linię, zrujnowanych jak po oblężeniu, budowli Suchego Modrzewa.

Arhiman klął pod nosem od kiedy tylko spostrzegł się co i jak. Natychmiast sięgnął po broń... a w każdym razie jakiś przedmiot. W zasadzie była to ciężka kusza, tylko, że bez łuku i grubo obudowana. Po bokach miała dwa uchwyty, przy pomocy których naciągnął wewnętrzny mechanizm trzema, w miarę szybkimi ruchami, potem włożył bełt i jechał gotowy na ewentualną zasadzkę.

-Pal to licho! Ta gówniarzeria ze scoia’tael nie potrzebuje powodu by zmasakrować wiochę a i nie myślę, by ten biedak znał elfi.- zwrócił się, nieco opryskliwie, do elfki, po czym skierował spojrzenie na starca - Dziadzie... jest już bezpiecznie, czy wciąż grabują?

- Kto powiedział, że to elfy? Elfie strzały, jak się chce, to się kupi wszędzie. Albo zrobi. - Warknęła. - A to, co mówili, że chcą, jest dość istotne, skoro przetrzebili wioskę!

-Bydyby...- pół warknął basowo, Arhiman, robiąc głupią minę, nie mogąc odmówić jej racji- Dobra, nie kłóćmy się i dajmy człowiekowi odpowiedzieć...

Człowiek najwyraźniej wreszcie przestał szlochać, wstał z kolan i przypatrywał wam się. Po paru sekundach dotarło do niego, że zostało mu zadane pytanie.
- Mówili? Niewiele mówili, a ja słabo znam Starszą Mowę... Przyszli, obszyli strzałami, pograbili i poszli... Jam... się ukrył w piwnicy, a może dlatego mnie nie ubili, bom nietutejszy... - zawiesił głos.

- Ale.. co nieco podsłuchałem i wiem, że część bandy oddzieliła się od swojej przywódczyni.... Jeśli ją znajdziecie, może dowiecie się, gdzie zabrali jeńców... - Starzec uniósł głowę i spojrzał na was pytającym wzrokiem.

- Póki co niekoniecznie daleko, ale jeśli zbierali materiał na niewolników, popędzą ich setki mil wgłąb cesarstwa - stwierdził szlachic z Gors Velen ostrzegawczo, odwracając się profilem. - Kimkolwiek był napastnik, musiał swoimi głównymi siłami opuścić wioskę. Wielce prawdopodobnym zdaje się wedeta lub tylna straż, mająca uwieńczyć akt terroru. A my rzucamy się w oczy. Powinniśmy dyskutować w bezpieczniejszym miejscu. Za chwilę wracam... Cassivellaunus zostawił Lebiodę i ruszył sam, odłączywszy się od grupy. Polał białą jak czaple pióra chusteczkę flakonikiem perfum, przyłożył ją sobie do twarzy, by nie wdychać smrodu. Chodził pośród zdezelowanych mebli z gniewnie błyszczącymi oczyma, podnosił niczym lunatyk podartą pościel oraz kawałki stłuczonej ceramiki, odrzucał za siebie drewniane przybory kuchenne, bez oporów obracał trupy, nie wahał się otwierać im ust czy oczu i wsadzać palców do nozdrzy, by zobaczyć, czy zagnieździły się tam już owady. Badał ścierwa niczym sztuki mięsa, wciskając nos w swoją pachnącą chustkę. Wyraźnie czegoś szukał. W końcu zniknął w jednej z uliczek i nie pojawiał się przez kilka pacierzy.


W głowie miał mętlik... Śmierć i pożoga. Zastygłe w bólu twarze. Pamiętał je zbyt dobrze. Przeszłość wyciągała po niego swe krwawe szpony. Wszystko wokół zaczynało topnieć i tracić na znaczeniu. Liczyły się tylko wspomnienia.
Spostrzegł ich, stali na drugim krańcu wsi. Ich blade oblicza przeszywały go wzrokiem. Strach zaczynał paraliżować. Nogi powoli ciągnęły go ku ziemi...
-Pal to licho!-ryk krasnoluda wyrwał go z mglistych wizji... świat nabierał ostrości. Wszystko zaczynało robić się przejrzyste. Wszechobecny fetor uwiadomił mu gdzie właśnie się znajduje...
Rozejrzał się, dopiero teraz dostrzegł elfickie strzały. Niewątpliwie należały do scoia'tael. Ale co też tu robili? Nie tak dawno temu podróżował w towarzystwie komanda Ciaran'a. Żaden z nich nie wspomniał o planowanych akcjach na zachodzie... Znali sie przecież dobrze, ufali mu. Coś tu nie pasuje...
Ale Osip! Gdzie jest Osip! Wezbrała w nim złość. Zebrał myśli do kupy. Nareszcie, pierwszy raz od wielu dni poczuł swobodę. Na moment okowy krępujące jego umysł zniknęły. Bez chwili wahania zbliżył się do starca i wysłuchał co ten miał do powiedzenia. Zeznania ocalałego były słowem jednym niespójne. Szok i trauma w tym przypadku nie mogły nic tłumaczyć. Sprawa zaczynała dziwnie cuchnąć. Zostawił więc stękającego dziadka i zabrał się za oględziny tego zmasakrowanego miejsca. Przede wszystkim należało ustalić: jak przybyli tu napastnicy (konno czy pieszo) i kim byli, ilu ich było, jak byli uzbrojeni, jaki był przebieg tych dramatycznych wydarzeń i w końcu którędy ruszyli dalej. Wszystko to dostarczyć mogły obecne wszędzie ślady... A Devlin tak się składa miał niemałą wiedzę w tej dziedzinie

Trzymający się do tej pory na uboczu blondyn dalej brnął w tym kierunku. Zamiast pogadać, uzgodnić plan zostawił swojego konia nieznanemu w sumie kompanowi i sam zaczął rozglądać się po pobojowisku szukając śladów. Czy raczej wywnioskować co się stało z rzeczy tak rzucających się w oczy jak układ ciał czy co zginęło z domów. Nie znaczy to jednak, że nie zwracał uwagi na towarzyszy. - To nie byli Scoia’teal. Za blisko Nilfgaardu. Mogły to być elfy, ale nie wiewiórki. - Ale zostawało pytanie jak nie one to kto. A być może szmaragdooki się mylił? Może to niesforne komando? Zresztą to nieistotne. Bardziej było to co powiedział ocalały i co z tego mogło wykiełkować. - Zgadzam się z tym, że powinniśmy organizować w jakiejś chatce postój, ale jeśli ktokolwiek myśli o ataku na nich by odbić jeńców to proponuje wysłać kogoś na zwiady. Taka drobna sugestia. Zważywszy, że prawdopodobnie kilkukrotnie przeważają nas liczebnie. - Ciekawe ilu z nich uraziło to, że mówiąc do nich ani razu nie spojrzał i ograniczał się jedynie do mowy jakby uważał się za jakiegoś kapitana. Dobrze, że chociaż nie rozdał wszystkim zadań.

Starzec zdawał się być nieco przerażony tym, że kompania zignorowała go. Nieśmiało spróbował zwrócić na siebie uwagę.
- Szlachetni panowie, jeśli pospieszycie się, jeszcze ich znajdziecie, tacy wojowie jak wy nie mogą bać się elfich tchórzliwych obdartusów.
Kiedy starzec wypowiadał te słowa, mogliście zauważyć mignięcie oczami w stronę Anouk. Nie był to pełen ciepłych uczuć wzrok...

Fabier rozglądał się uważnie po pobojowisku. Nie był przyzwyczajony do widoku walających się trupów, a leżący nieopodal chłopiec, z głową przeszytą trzema strzałami, na pewno kiedyś mu się przyśni w jakimś koszmarze.
Jednak szansa, że sam skończy jako zwłoki, jest tym większa, im bardziej pozwoli sobie na wpadanie w panikę. Lepiej więc tego nie robić.
- Dobrze, ustalmy może jedną rzecz...zaraz, gdzie jest, kurwa, Cassiv? Zresztą, to nie jest teraz najważniejsze. Po pierw... - urwał, gdy Arhiman zaczął mówić.

Krasnolud zmrużył groźnie oczy
-A czy aby nie łżesz?!- warknął- Podsumujmy... z początku twierdziłeś, że nikt nie przeżył, teraz chcesz byśmy odbijali zakładników i nie chcesz byśmy działali powoli, abyśmy działali roztropnie. Zachwalasz nasze zdolności bojowe, a widzisz nas pierwszy raz w życiu. Jakbyś... pomyślmy... chciał nas wprowadzić w pułapkę? Ale czemu miałbyś to zrobić? Może właśnie dla tego przeżyłeś... darowali ci życie byś był przynętą na tych co się pojawią. Widziałem już takie numery, raz czy dwa sam odwalałem. Albo może twoja rodzina jest zakładnikami, zwiadowcy nas zauważyli i masz nas przyprowadzić bo ich wybebeszą? - następnie skierował się już do drużyny- Musimy działac bardzo ostrożnie

Można by rzec, że blondyn mocniej zastrzygł uszami słysząc mowę krasnoluda. Dziwił się, że sam o tym nie pomyślał, ale postanowił dodać trzy grosze. - Masz racje Arhimanie, wybacz jeśli przekręcam imię. Ale jak już mówiłem. Jest ich więcej. Nie jest ważnym czy to pułapka czy nie. Osip chciał się z nami spotkać, a więc mógł tu być i teraz jest wśród jeńców. Ktoś powinien pójść na zwiady. Ktoś kto się umie maskować i skradać. Tak więc jacyś chętni? - Po tych słowach wrócił do swojego zajęcia czyli przekopywania śmieci, trupów i ignorowania drużyny. Był tylko ciekaw czy jego zdanie znowu pójdzie w eter czy też elfka bądź jego kompan z siodła się zgłoszą. Na jego oko tylko oni się nadawali do tego.

-Jeśli w ogóle są jacyś jeńcy- warknął krasnolud znów łypiąc na chłopa, którego chyba zatkało- ja pójdę na zwiady, ale ktoś musi mieć na niego oko. Nie wieżę w łut szczęścia. W piwnicach pochowało się pół wioski, nie tylko on...

Larto westchnął ciężko, słysząc paranoiczny wywód Arhimana. Zsiadł z konia, stanął obok starca. Położył mu dłoń na ramieniu.
- Krasnolud miał ciężkie dzieciństwo, stąd te podejrzenia. Może jednak rzeczywiście dziwić fakt, że starcowi udało się przeżyć. Ilu ich było?

- A bo ja wim... - zastanawiał się starzec, robiąc kilka kroków w tył. - Kilkunastu chyba, napadli na wioskę bardzo szybko,a potem, z tego co udało mi się podsluchać, rozdzielili się.
Starzec nieco się już uspokoił. Spoglądał teraz to na Arhimana, to na Fabiera.

Zwrócił się do blondyna i Arhimana.
- I czy ktoś byłby tak dobry i znalazł Cassiva?

- Gdybym to ja wiedział, gdzie on polazł. - Odrzekł Szmaragdooki. Następnie zwrócił się do krępego kompana. - Jesteś pewien czy dasz radę? Ja nic nie sugeruje, ale jesteś krasnoludem. A tym staruszkiem się zajmę. Nikt tak szybko nie ucieka bym go nie złapał.

Fabier pokręcił głową z politowaniem jakby prostował pewną oczywistość - i to osobie, która chyba powinna tę oczywistość znać.
- Na pewno. Wszyscy w końcu wiemy, że starcy biegają jak zaczarowani... - odchrząknął - Dobrze, ustalmy kilka rzeczy. Po pierwsze, ktoś musi znaleźć Cassiva. Albo jest głupi albo na tyle pewny siebie, że nie boi się sam krążyć po ograbionej wiosce.
Przerwał, by wyjąć niewielkiego, skręconego papierosa.
- I czuję, że to ja go poszukam. Naszego ocalałego biorę ze sobą, zanim zaczniecie go torturować żeby wymusić przyznanie się do zdrady całego kontynentu.
Rozgląda się po pobojowisku, mrucząc coś cicho o lampie oliwnej.
- Ale rzeczywiście ktoś mógłby się rozejrzeć po okolicy. - uśmiechnął się do blondyna i krasnoluda - może razem się tym zajmiecie?

-Poza nie związywaniem kolesia jestem za. Gdy ktoś może ubezpieczać jest znacznie bezpieczniej.- Po czym zwrócił się już do towarzysza - Idziemy?

Obejdzie się. Wygląda na to, że nic nie ukradziono. Więc jak dla mnie to ani zbóje, ani dezerterzy, ani wiewiórki etc. Zorganizowana akcja a taka wystawia patrole i straże. Krótko pójdźmy do tej oto chatki, która wydaje się burmistrza. Spałaszujmy spiżarnie. Poczekajmy na wszystkich obgadajmy co i jak. Można też gdzieś zamknąć tego oberwańca. - Inną sprawą jest, że nieomal wyrzutek z wyboru nie chciał się ruszać i włóczyć po kniejach z znikomą nadzieją, że coś znajdzie.

- Wejdę do tamtego domu - Starzec wskazał na najbliższą chatkę - tam wcześniej się ukryłem i mam nadzieję, że mnie tam nikt nie znajdzie, a i wy, szlachetni, będziecie mieli pewnośc, że wam nie ucieknę, choć klnę się na bogów, że nie pomagałem tym zdradzieckim zbójom - słowa mężczyzny brzmiały szczerze, a przynajmniej tak wam się wydawało.

Krasnolud zmarszczył brwi
-Nie spuszczajcie go z oka. Z takiej chatki łatwo jest uciec. Czyli tam tymczasowo się zatrzymamy? Zostawię tam moje rzeczy i z Flawią ruszymy na zwiad- wznosząc wymowniej swoją dziwną chyba-kuszę

Aha. Do twojego domu w którym znasz każdy zakamarek? I mamy też gnieździć się w jakiejś sypiącej się norze? Mówię chodźmy do chaty starosty czy jak się tu zwie ten urząd. - Blondyn był już nieco znudzony i zirytowany tym, ze nie znalazł nic ciekawego i zaczął już iść w kierunku budynku a którym mówił. W myśl zasady, że i tak pójdą jeśli ktoś się ruszy. Dopiero po chwili się zorientował, że miał pilnować tego dziadałygę. Odwrócił się, ale nie zrobił nic, gdyż Fabier miał już do niego interes. Ale zatrzymał się czekając choćby na krasnoluda.

Fabier machnął ręką.
- Rób jak uważasz. - skinął głową na starca - Ty, panie, pójdziesz jednak najpierw ze mną. Zasadniczo, jeśli pójdziesz do tej chatki, to ten tutaj obecny krasnolud na pewno Cię z niej zaraz wywlecze. - uśmiechnął się pod nosem - poza tym trochę mi jeszcze opowiesz jak będziemy szukać naszego przyjaciela.
Miał na tyle rozumu, żeby nie krzyczeć “Cassiv? Hej Cassiv?” na całą okolicę. Delikatnie klepnął starca w ramię.
- Chodźmy. Przeżyłeś masakrę, to przeżyjesz też spacer. - wolnym krokiem zaczął iść przed siebie, trzymając wodze konia w jednym ręku, a papierosa w drugiej.

- O nie nie, ja tu ledwo przeżyłem - mężczyzna zaczął niemal skamleć. Poszatkują mnie pierwszego, wy chociaż zbroje macie! Proszę, błagam... pozwólcie mi tu zostać!

Larto spojrzał niepewnie na starca.
- A co mi zależy. Tylko jeśli Arhiman Cię oskarży potem o szpiegostwo na rzecz samego cesarza, nie miej pretensji.

-Fabier... jesteś idiotą- stwierdził krasnolud- Człowieku, nie zostaniesz sam, bo podejrzewam cię o zdradę, zbyt łatwo byłoby ci się skontaktować z potencjalnymi sprzymierzeńcami. Ten tu ma rację, idziemy do ratusza gdzie nic nie znasz. Gdyby przyszli to z początku cię zleją zajmując się PRAWDZIWYM zagrożeniem. Jeśli będą chcieli cię ubić to będziemy cię bronić.

Starzec zrezygnowany zwiesił ramiona. - Dobrze więc, pójdę do domku starosty, ale chcę zostać we wnętrzu!

-Od początku o to mi chodziło, więc chodźmy...

- Arhiman, może dla pewności jeszcze sprawdzisz trupy, czy wszyscy na pewno nie żyją? Może tylko udają i zaraz wstaną,rzucą się na nas i zadźgają? - wyszczerzył się w kpiącym w uśmiechu - Mówię, rób jak uważasz. Ja idę po naszego wielmożnego.

-Mało żyjesz jak widać. Wpadałem już w kretyńsko proste pułapki i nie mam zamiaru wpaść po raz kolejny. A jeśli nie widać śmiertelnej rany to tak, powinniśmy sprawdzić trupy w pobliżu.

Devlin przez moment przysłuchiwał sie swoim towarzyszom. Wizja topornego krasnolouda przedzierajacego sie przez głusz w roli zwiadowcy wydawała mu się nad wyraz niedorzeczna.
Czy on w ogóle miał pojęcia w co się pcha? Ustrzelenie takiej kupy mięcha o mobilnosci ślimaka w środku gęstego lasu nie jest rzeczą niesłychanie skomplikowaną nawet dla średniozaawansowanego strzelca... Dlatego kierowany dobrym sercem wstał z ziemi i podszedł do swych towarzyszy
-Słyszałem, że wspominaliście coś o zwiadzie...-zaczął z lekkim niepokojem w głosie- Tak się akurat składa, że w tej kwestii zasadniczo mógłbym pomóc,

-O! Wreszcie coś sensownego! Zostawmy rzeczy i chodźmy

- Pamiętajcie o trupach, to ważne. Na wszelki wypadek jeszcze im odetnijcie głowy, a serca przebijcie jakimś kołkiem, może to bardzo zdeterminowane wampiry- Fabier odszedł już kawałek, kiedy nagle stanął i odwrócił się na pięcie - Elfko, a może poszłabyś ze mną?

Milcząc, skinęła głową. Żadna ze ścieżek nie pasowała jej naprawdę, ale uparty człowiek był chyba najmniej obrzydliwą możliwością.

Przez chwilę rozkoszował się jej niechętną, strutą miną. Gdy już zrobiła pierwszy krok w jego stronę, nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu.
- Wspaniale.

- Dla mnie smród to dostateczny dowód. A jak wstaną zmartwych się ich zatłucze znowu. Będziecie tu tak gadać do zachodu słońca skoro praktycznie wszystko ustalone? - Skwitował wszystko krótko wilczomieczy (ale denny epitet ).

-Czyli... eee. - zaciął się mężczyzna - co ze mną zrobicie?

- Cóż, nasz naczelny paranoik zlecił Ci pójście do “domku starosty”. Tak bym zrobił na Twoim miejscu. - Fabier odszedł już, rozkoszując się ciszą jaka go teraz otaczała. Jego i elfkę.

- Tak tak... oczywście... Ale, czy ktoś ze mną tu zostanie?

- Do stu diabłów. W rzyć można sobie wsadzić robotę z wami. Krasnoludzie bez urazy. Do zwiadu najlepiej iść samemu, a on mi wygląda na lepszego w tym temacie. Tak przy okazji twoje imię? - Zrobił pauze, ale krótką - Tak więc bierzemy tego dziada i sprawdźmy co uda się pożytecznego znaleźć. A ty Fabier widzę chcesz poszukać Cassiv’a, który się gdzieś szlaja. No to idź. Jakiś sprzeciw? - Pominął elfkę. Dla niej nawet gdyby chciał nie znalazłby zadania więc pominął ją.

Spojrzał na krasnoluda z lekkim zmieszaniem. Spodziawał się raczej samotnego wypadu. Nie chciał nikogo niańczyć. Mimo wszystko nie dał po sobie tego poznać i bez dłuzszego zastanowienia odpowiedizał:
-Dobra... Trzymaj się blisko mnie, chcę mieć Cię na widoku. Patrz pod nogi i staraj sie być dyskretnym. Te skurwysyny mogą być w pobliżu... A przy najmniej nie za daleko. Nie mieli koni, spójrz -wskazał zamazane ślady

-Nie ucz ojca dzieci robić- stwierdził Arhiman, ale nie było to w żaden sposób napastliwe

- Gdzieżbym śmiał

Starzec odwrócił się i podreptał w stronę domku starosty, który był najładniejszym i najokazalszym domostwem w mieścinie. Po chwili jednak odwrócił się i odezwał w stronę Devlina i Arhimana:
-Jeśli chcecie znaleźć tych, o których mówiłem, idźcie drogą na południe, do starej wieży obserwacyjnej. Tyle udało mi się zrozumieć z ich mowy, choć nie wiem dokładnie, gdzie to jest..
.
“Zaiste... bystry to nordling skoro potrafi zrozumieć choćby krztynę starszej mowy. Chyba, że nasz delikwent jest Nilfgaardczykiem, wtedy miałoby to sens.” W każdym bądź razie Devlin skinął tylko głową w podzięce i wraz ze swym towarzyszem ruszył we wskazanym kierunku (przedtem jednak wziąwszy z juków łuk, naciągnął na niego cięciwe)

Blondyn poczekał na tego irytującego twórcę głupich problemów. Pozwolił się wyminąć by być za nim i w razie czego zgrabnie poczęstować go ziemią. Na szczęście nie dał mu żadnych powodów do agresji. Szkoda, bo w chłopaku odezwało się coś zwierzęcego z tej irytacji. Na miejscu kazał mu siedzieć w kącie, a sam poszukał liny, pościeli czy innych szmat by go związać.

- Czyś Ty zdurniał - krzyknął w panice mężczyzna, widząc co robi Reinhold - Jeżeli mnie zwiążesz, to jak się wydostanę w razie ewentualnego ataku? Przecież... zabiją mnie! Zostaw mnie tak jak jestem, o tu sobie siądę - zrobił gest siadania.

Gdybym ci choć krztyne ufał dziadzie to w porządku. Ale tak się składa, że jest na odwrót i masz do wyboru liny lub żelazo. Więc bądź grzeczny. A w razie ataku, którego nie będzie je po prostu rozetne. Zadowolony? - Kontynuował szukanie w czymś co było salonem z wejściem do kuchni.

- Nie rozetniesz, bo będziesz zajęty ratowaniem siebie... Ja tylko chcę żyć... jestem prostym bajarzem, bardem ino!

Tańczy na krawędzi oj tańczy. Jego strażnik nie chcąc się wdawać w zbędną polemikę błyskawicznie wyciągnął swój miecz i podszedł do niego na odległość jakiś siedmiu kroków. - Wolisz żelazo? - Miał nadzieje, że rozwieje mu to wątpliwości.

-N..nie- starzec przestraszył się. - Mogę zejść do piwnicy? Już niech będą te li-liny - jąkał się.

No! I tak masz się zachowywać. A do piwnicy nie zejdzie. Bo kluczy nie mam by cię zamknąć. A i tak bogowie raczą wiedzieć co tam jest. Mniejsza. W kuchni widziałem pranie. Na moje szczęśćie są tam prześcieradła więc poczekaj tu chwile i cie przywiąże o do tej barierki. - Po tym jak rzekł wykonał. I zaczyna szukać spiżarni przy okazji może prawdziwej liny. No i oczywiście wszystkiego co się może jakkolwiek przydać.
 
__________________
"Pies się poznał a srać chodzi pod chałupę, nie dla ciebie chamie wiadro!"

~ Z cyklu: Złote Myśli Mizukiego.
Glyswen jest offline  
Stary 07-11-2011, 20:36   #14
 
Sileana's Avatar
 
Reputacja: 1 Sileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodze
Nie odzywała się do chłopczątka, ale też i on nie wydawał się skory do flirtów. Nie dziwiła się, wśród tylu trupów, także kobiet i dzieci... Przecież tylko dlatego z nim poszła – nie chciała zostać w rynku ani iść z krasnoludem, który wyglądał, jakby widok krwi jeszcze zaostrzył mu apetyt. W milczeniu przeszli dość duży kawałek, zanim Prospero Cassivellaunus wychynął zza progu chaty starosty, nerwowo, jakby przemycał kilogram fisstechu przez rogatkę albo był ścigany przez poborcę podatków. Dostrzegłszy Fabiera i Anouk, ruszył w ich kierunku, szybciej niż zwykle, nie szczędząc tym razem cholew.

- Słyszałem, że się wykazaliście ogromną troską o moją osobę – w chwili otworzenia ust spróbował odzyskać zwyczajową manierę, schował batystową chusteczkę do kieszeni kamizelki, odrzucił na lewy bok pelerynkę. Pozwolił sobie nie patrzeć na dwójkę, ale skupić się na zeskrobywaniu zaschniętej plamki krwi na dziewiczym kołnierzyku. Szlachcic zapewne ubrudził się podczas przewracania trupów.

- To niezwykle miłe z waszej strony. I rozsądne. Inni, jak mniemam, polecieli z rycerskimi hasłami zrobić z siebie idiotów? O, byłbym zapomniał. To nie wiewiórki stoją za atakiem i raczej nie Nilfgaard. Chyba, że siły specjalne. Doszukiwałbym się raczej… mniejsza, polityka to paskudna sprawa, znów straciłem wątek, dość anegdot. Naprawdę powinniśmy odwiedzić naszego szczęśliwego ocalałego.
Cassiv zaakcentował zachętę, nie uśmiechał się i nie wyglądał na wesołego. Wskazał drzwi budynku, sprzed którego dopiero co tak pośpiesznie umknął. Na sam koniec, być może chcąc podkreślić wagę sytuacji, wyjął miecz. Piękną elfią taldagę. Wsadził klingę w zgięcie łokcia, zaciął usta i pociągnął dystngowanie nosem.
- Kto go pilnował? - zapytał chłodno, nie na żarty przejęty. - Kto pilnował dziada?

Anouk bardzo nie spodobał się ton, w jaki uderzył szlachcic.
- No i znaleźliśmy naszego podróżnika. A teraz panowie wybaczą. - Minęła obu mężczyzn i ruszyła w stronę, gdzie, jak mniemała, znajdowała się chatka Osipa.

Wtedy złapał ją za rękę, zacisnął palce. Dopiero po chwili rozluźnił uścisk, z bolesnego do stanowczego.
- Ja nie żartowałem. Nasza obecność tam jest bardzo zalecana. Bardzo.
- Tam? Nie chce mi się znów słuchać jego kłamliwego bełkotu. Ani oglądać jeszcze większej ilości trupów.
- Więc rusz swój zgrabny tyłek, zanim kolejne padną. - Rzucił spojrzenie ku Fabierowi, oczekując od niego wsparcia, ale chłopaczyna zbyt zajęty był patrzeniem w buty.

- Nie tobie dysponować żadną częścią mojego ciała. - Uśmiechnęła się z przymusem, wysunęła ramię i skierowała kroki na prawo, dość szybko oddalając się od mężczyzn.
- Bloede pest. - Usłyszała jeszcze za sobą. Ani jej to nie zdziwiło, ani poruszyło, nie takie epitety musiała puszczać mimo uszu.

Osipowa musiała być tamta całkiem z boku, najskromniejsza, bo przecież jego ascetyczne upodobania nie mogły stanąć na drodze rozumowi. Stary był a głupi, i wydawało mu się chyba, że z wiekiem to tylko łatwiej. Drzwi były uchylone, ale nie czuła, co dziwne, smrodu juchy. W pierwszej chwili sięgnęła do miecza, ale szybko zmieniła zdanie. Pewny chwyt sztyletu, miękkie, prawie bezszelestne kroki. Mocny kopniak otworzył drzwi na całą szerokość...

Wnętrze przedstawiało obraz... wielkiej furii. Dosłownie każdy mebel został wywrócony do góry dnem. Aż dziw, że ściany i podłoga się ostały. Ktoś czegoś szukał, ale czy znalazł...? Była jednak jedna ważniejsza kwestia niż to, czego mógł pragnąć ów ktoś.

Osip.

Dookoła chaty dojrzała zamazane ślady stóp, co najmniej dwóch par, i jednej ciągnionej. Ślady nie były najlepsze, choć, być może, gdyby się postarała, mogłaby nimi podążyć, ale wcale nie chciała aż tak samodzielna i oddalać się niewiadomo dokąd.

Zeszła z powrotem na główny trakt, do czekających na nią Fabiera i Cassiva.
- Osipa nie ma. Zabrali go jakiś czas temu. - Powiedziała spokojnie. - Żywego.

- Jak powiedział świętej pamięci król Dezmod: zaprawdę, nie ma ani krztyny przesady w opinii o niewiarygodnie czułych zmysłach elfów. Teraz, jeśli łaska, powinniśmy wspomóc nieszczęśnika, który gdzieś tam w środku właśnie pojmuje, w co się wpakował. Grozi mu niebezpieczeństwo. Czas się dowiedzieć, co tu naprawdę zaszło.

- Jestem tylko połowicznie elfem. A Osipa nie mam za idiotę, wiedział o niebezpieczeństwie. Mógł odejść, ale ktoś go wywlókł. - Odparła, przekrzywiając głowę. - Najwyraźniej czegoś usilnie szukając.

- Jeśli macie jakieś amulety... - Cassivellaunus z czymś na miarę niechęci spoglądał przez sień domu starosty. Mimo nerwowości, nad głosem panował mistrzowsko. -... amulety albo sigile, to ich nie używajcie. Mogłyby tylko zaszkodzić. Innych magicznych zabawek też. Nasz ocalały jest prawdopodobnie czarodziejem. I bynajmniej nie musi mieć dobrych zamiarów. Tam się coś dzieje. Skurwysyn nas oszukał.

- Zakładam, że żaden z Was nie wozi ze sobą dwimerytu?

Szlachcic spojrzał na nią z tak jawnym zdziwieniem, wręcz teatralnym, że aż poczuła się obrażona. Może i nie była diamentem wśród mędrców, ale bez przesady. Wszak podróże kształcą.

- Po prostu tam chodźmy, na miejscu się okaże, co trzeba przedsięwziąć, żeby z jego ust dobyć coś więcej niźli oszczerstwa. - Westchnęła, nie doczekawszy żadnej reakcji.

- Dobrze - dodał łagodniej arystokrata, bardzo delikatnie popychając Anouk ku wejściu. - Zwyczajnie doradzam ostrożność.
- Dlaczego ja mam iść pierwsza? - Zaparła się jak osiołek, wywijając się spod jego rąk. - Jesteś większy, silniejszy i masz kosę.

- Bo jesteś odważna. Bo chcesz zaznaczyć samodzielność i zaradność. Bo złego diabli nie biorą. Twój urok osobisty zapewni nam przewagę zaskoczenia. A mój miecz jest zbyt cenny, by go brudzić krwią. Wyliczać dalej?
- Twoje ego nas osłoni. - Odcięła się.

- Nawet nie masz pojęcia, ile możesz mieć racji. Jak to czasem głupie mielenie ozorkiem potrafi przynieść coś mądrego.
- Kogo nazywasz głupim, podróbko szlachcica? - Zapytała złośliwie, ale właściwie bez większych emocji.

Fabier chyba w końcu miał dość bezczynności, a może wcale nie chciał oddawać palmy pierwszeństwa do jej... ręki, wkroczył więc w ciemną izbę.

Anouk wcale nie zamierzała rzucać się za nim, jeżeli miało coś jebnąć klątwą, lepiej żeby nie ona była celem.

Lepiej dla niej.

Zawołał ich jednak zaraz gromko, kierowani jego głosem wkroczyli do kuchni. Widok mógłby być dość zabawny, gdyby nie brak starucha i rozbity łeb blondynka.

Anouk uklękła przy rannym, obejrzała jego głowę, po czym obróciła się z niesmakiem.
- Ledwie zbita, delikatny jakiś. Gdzie dziad? - Rzuciła zapytanie w eter.

Cassiv nic nie mówił. Schował broń, zaczął z żywym zainteresowaniem oglądać... ściany. Podchodził do każdej po kolei, jak gdyby na brudnych deskach wisiały dzieła sztuki, a chata starosty była w istocie galerią genialnych malarzy Kontynentu. Parsknął z irytacją, złączył opuszki palców, wsadził kciuki pod brodę manierą filozofa i niezbyt odkrywczo stwierdził:
- Uciekł.

- Doprawdy? Miałam nadzieję,że któryś z was rozejrzy się... nie wiem, może gdzieś dalej? Za próg wyjrzy? - Mówiąc to, klepała po twarzy nieprzytomnego, by go ocucić.

- Nie byłoby rozsądnym wdawać się w pościg - mężczyzna spokojnie poprawił mankiety koszuli, zupełnie ignorując retoryczną uwagę; wskazał leżącego. - Nic mu nie będzie?

- Co jest kurwa..
- Zdaje się, że nie. - Skomentowała, zaciskając usta. - Może mieć jakiegoś guza, objawy ostrego chlania...
- Uratowałam ci życie, może grzeczniej do kobiety? - Odezwała się do blondyna.

- Wybacz. Zwyczajnie nie przywykłem by moją głowę tak traktować. Zarówno z przodu jak i z tyłu... - Trzeba było o tym poinformować dziadygę – burknęła pod nosem tak, żeby jej nie usłyszał.
- Niech zgadnę. Zawaliłem na pełnej linii i zaginął wszelki słuch po naszym “więźniu”?
- Nie “zawaliłeś” - zaprzeczył Cassivellaunus bez sztucznej uprzejmości pocieszyciela. - To on był bardzo dobry w tym, co robi. Albo ktoś mu pomógł. Wszyscy wyszliśmy na idiotów, nie ma co.
- Sugerujesz, że był kimś więcej niż zwykłym wioskowym pochlejusem?

- Och, to nie ulega wątpliwości - możny z Gors Velen był daleki od dzielenia się domysłami, jeśli jakiekolwiek mu w głowie już zaświtały. - Jak i to, że nie może być mowy o przypadku. Osip nas tu ściągnął, bo coś wiedział. Może właśnie chciał zapobiec masakrze wioski. Nasz dziadek za to musiał mieć w niej swój udział.
Nordling stanął w bezruchu, długo coś rozważając. Minę miał niezadowoloną, widać było, że drażni go niemoc działania.

- Masakra miała miejsce parę dni temu. Skoro umiał nas zgrać jak w zegarku byśmy się spotkali w zajeździe sądzę, że nie stanowiło dla niego problemu zgrać nas 5 dni wcześniej. Staruszek chce byśmy ruszyli jego śladami. Ostrożnie. - Może blondasek nie miał ani krztyny racji, ale można mu było wybaczyć. W końcu dostał po potylicy.

- Coś w tym jest. Co prawda nie znam Osipa tak dobrze, jak wy. Ale też nie posądzałbym go o wszechwiedzę. Mógł się zwyczajnie pomylić, nie wziąć czegoś pod uwagę, wreszcie przeliczyć się w ocenie sytuacji. Na pewno więcej się wyjaśni, gdy już go znajdziemy. Gdzie jest reszta?

„Znając staruszka pewnie będziemy biegać po szuwarach do zapomnianej przez bogów i ludzi wieży, by jakiejś durnej krowie męża znaleźć. Ale cóż, taka jego uroda”, pomyślała bez złośliwości. Choć Osip wiele razy ją złościł swoim zachowaniem i uporczywą chęcią do ratowania świata, ciągle jeszcze pamiętała, jak wyratował pewną durną krowę od ostatniego w jej życiu naszyjnika.

- Też go nie znam tak dobrze. Zwyczajnie trudno mi przyjąć do wiadomości, że jak coś działa tak dokładnie może się stać coś nie zaplanowanego.Masz racje. To nie istotne w tej chwili. A reszta? Nie wiem, ile czasu tu leżałem, ale Arhiman z tym zakapturzonym pojechali na zwiady. Więc z nami tutaj jest komplet. A skoro nie masz wątpliwości co do naszego zaginionego nowego znajomego, to pójdę go poszukać. Sam. Muszę ochłonąć.

- Szczerze odradzam, ale nie mogę ci tego zabronić - Cassivellaunus usiadł na strzępach czegoś, co niegdyś było krzesłem, a robił to ochoczo niczym po dużym wysiłku fizycznym. Wyciągnął w stronę poturbowanego flakonik z solami trzeźwiącymi. Rozpoznała nutę cynamonu, mającą zapewne niwelować smród cieczy.

- Hm? Czyli nie wiem jeszcze o...? - Sugestywna pauza sugerująca, że to druga osoba ma dokończyć.
- O tym, że nasz wredny zdrajca mógł uciec niekonwencjonalną drogą. Nie byłeś nieprzytomny długo, a ja cały czas się kręciłem w okolicy. Nikt nie opuścił tego budynku. Na nogach.
- Więc czekamy na resztę Czy masz jakieś inne tropy?

Cass się zawahał, wyrecytował po chwili odpowiedź, która była jawnym wybiegiem.
- O ile nie znajdziemy w piwnicy klapy i tunelu poza wioskę, nie mam pomysłu jak można ścigać uciekiniera.
- Skoro o piwnicach mowa to chyba czas na małą eksploracje. Nie pogardziłbym suszonym mięskiem i butelka wina. Nie mam racji? - I uśmiechnął się do Cassiva. Czas wreszcie ocieplić stosunki z kompanami.

- Byle dobry rocznik. Ale, ale... czy ktokolwiek pomyślał o naszym dobytku? Gdzie są konie? - "Powiedział właściciel muła"
- Jak znam życie skubią trawkę gdzieś w pobliżu. Ale fakt przydało by się je przywiązać gdzieś w pobliżu. No to co wybierasz grabierz czy bycie stajennym?
- Nazwij mnie dziwnym, preferuję dobry posiłek i trunek nad wąchanie końskich szczyn.
- Dziwnym? Dlaczego nazywać okradanie trupów dziwnym? - Zapytała jedwabistym głosem, rozglądając się po piwniczce.
- Rozumiem, że dla ciebie to nie pierwszyzna - szlachcic z północy podłubał małym palcem w kąciku oka. Wydawało się, że jego tęczówki naszły płynnym szkłem.
- Wzruszyłeś się?
- Nie. Tyłek wpadł mi do oka. Albo w oko - Cassivellaunus uśmiechnął się w wymuszony sposób, oddychał głęboko. Czymś zezłoszczony odreagował na Anouk, która prosiła się o zaczepki - Gdybym był młodszy, pewnie bym go stamtąd nie wyjmował. Jednak chwilowo nie mam czasu ni chęci na pieprzenie. Ciekawi mnie za to, ile prawdy jest w twierdzeniu, że Aen Aeidhe, a zwłaszcza elfki, nie dysponują gruczołami łzowymi?
- Popłakałabym się ze szczęścia, że bierzesz moja kandydaturę pod uwagę w ramach ewentualnego pieprzenia, ale chwilowo nie mam czasu, ni chęci.
- W porządku, więc pomyślimy o tym później - arystokrata, kiwnąwszy głową ze zrozumieniem i aprobatą, wyszedł przed chatę.

„Albo i nie pomyślimy”, dodała w myślach.
 

Ostatnio edytowane przez Sileana : 07-11-2011 o 20:43.
Sileana jest offline  
Stary 07-11-2011, 21:38   #15
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
III
Droga do Wieży,

Arhiman wraz z Devlinem ruszyli na południe, w stronę granicy z Nilfgaardem, gdzie dziwaczny starzec wskazał im miejsce pobytu rzekomej przywódczyni bandy elfów, która urządziła rzeź w wiosce. Droga do wieży miała być krótka, jednak idącym obok siebie w milczeniu mężczczyznom dłużyła się niemiłosiernie. Szli ramię przy ramieniu, prawie słysząc własne bicie serca w ciszy, jaka panowała na leśnym trakcie.
Dojście do celu zajęło im około pół godziny – po tym czasie ujrzeli zrujnowaną wieżę, z której niewątpliwie od dawna nikt już nie korzystał. Nie bardzo było też wiadomo, jakie przeznaczenie pełniła w dawnych czasach. Najprawdopodobniej służyła jako punkt obserwacyjny. Teraz jednak pozostał tylko parter i zawalone pierwsze piętro.
Dla bohaterów jednak najważniejszy był fakt, że nigdzie nie było ani śladu elfów.


-Żadnego ogniska, podeptanej trawy, połamanych gałązek... słowem jednym nic. Albo ten skurwiel wystawił nas do wiatru, albo jestem kurwa ślepy! Rozejrzyj się jeszcze po okolicy, a ja zbadam dokładnie ową wieże... Może z góry będzie można dostrzec coś więcej- w głowie Devlina panował istny burdel. Wszystko szło nie tak jak trzeba. Po elfach i ich “jasyrze” ani śladu, co jest wręcz niemożliwe w tej sytuacji. Wniosek nasuwał się jeden - “skierowano nasz wzrok celowo w zupełnie innym kierunku, pytanie tylko jaki interes miał w tym ten staruch? Jedno jest pewne, kiedy wrócimy do hm... naszej przemiłej kompanii to bede musiał sobie uciąć płomienną pogawentkę z naszym nowym znajomym.”
-Aye- przytaknął jedynie Arhiman i skierował się do wieży, wciąż wypatrując niebezpieczeństwa, aby nie wpaść w pułapkę. Po drodzę założył na Flawię swoistą “łychę”, czy łopatkę, służącą do wyrzucania większych pocisków i włożył w nią kartacza, przywiązując sznureczek do samej broni. Bardzo lubił ten wynalazek, petarda wybuchnie trzy metry po wystzreleniu, rażąc odłamkami wszystko w stożku z przodu, a te które polecą w jego stronę najwyżej będą parzyć, bo będą lecieć bardzo wolno. Ostrożnym krokiem poszedł do wieży uważając na potęcjalnych wartowników

Ostrożność Arhimana okazała się niepozbawiona podstaw. Kiedy zbliżył się do wieży, zauważył, że coś wyraźnie tam się poruszało. Słychać było jakiś szmer, choć nie było wiadomo, co to jest. Mogły to być elfy, jeńcy, lub coś jeszcze innego. Musieli podejść bliżej, by zobaczyć, a ryzykowali zostanie wykrytym. Pod wieżą dwójka zwiadowców stanowiła łatwy cel…
Kiedy bohaterowie podeszli do wieży, stało się jasne, że nie ma tam absolutnie żadnych elfów. Ba, moglibyście z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, że żadne elfy dawno w niej nie bywały. Bo to, co ujrzeliście, elfów nie przypominało ani troszeczkę.
Arhiman, gdy podszedł wystarczająco blisko, od razu rozpoznał ścierwo, jakie ubrało sobie za dom tę wieżę. Graveiry. Trzy. Krasnolud był całkowicie pewny, że to one – trzy kościste grzebienie na czaszce, długi, cienki ozór, krótkie, ostre pazury i wstrętne oczy. Najgorsze było to, że skurwielstwa nie imało się żelazo.
Coś musieli wymyślić, choć na ich szczęście stwory jeszcze ich nie zauważyły, gdyż zachowali ostrożność kryjąc się przy krzakach u wieży.
Pozostawał jeszcze jeden drobny mankament. Jak szybko wydedukował Arhiman, skoro ściągnęły tu graveiry, musiały tu być wcześniej jakieś trupy. Albo ranni…
Krasnolud skinął człowiekowi by się schylił i szepnął mu do ucha
-Mam trzy tańcząc gwiazdy, ale one narobią hałasu... Nie wiemy ilu ich jest jeszcze w środku...
Spojrzał na krasnoluda z pewnym zainteresowaniem... "Ponoc przedstawiciele tej rasy sa gruboskórni. Gdyby tak rzucic go na przynęte, a samemu zając się badaniem okolicy..." Devlin mimo woli uśmiechnął się w myślach "tak... to genialny plan!".
-3 gwiazdy tańczące... Słyszałem coś o tym ustrojstwie. Wybucha tak?
Arhiman skinął głową
-Wybucha i oblewa cel płonącą oliwą. Bezpośredniego trafienia nie przeżyją, jeśli nie znajdą sposobu by się ugasić. Najlepiej byśmy rzucili jednocześnie.
-Cóż... to zawsze jakis pomysł, a nie lepiej po prostu rzucić sie na nich z mieczem i zaszlachtowac to gówno?
-Nie...- pokręcił głową- ciało graveirów bardzo dobrze znosi stal. Ciężko je nawet drasnąć, nie mówiąc o ubiciu. Poza tym są bardzo silne i mają nieprzyjemną truciznę...
-Zatem widzę ratunek tylko i wyłącznie w twoim ustrojstwie. Ogłuszymy je po czym ty wpadniesz miedzy nie i zaczniesz wywijac młynce. Ja bede ubezpieczał twoje tyły
-Nie bardzo. Nie mam ani srebrnych bełtów, ani ostrza. Mój plan opiera się na tym by je spalić. Przedtem przydałoby się jeszcze sprawdzić co jest w śrdoku. Jeśli jest ich więcej to lepiej się wycofać. Już pomijając to, że ja jestem zasięgowcem...
-Hm... wrócimy z pustymi rękami? Pokonani przez kilka nekkerów? Umiesz dobrze biegać?
-Graveirów, nekkery są znacznie mniejsze i chodzą stadami. Tak, biegam szybko i dobrze radzę sobie w ostępach. Ktoś z nas powinien spróbować wdrapać się na wierzę z drugiej strony, aby spojrzeć do środka. Może to nawet gra nie warta świeczki... Nie jesteśmy wiedźminami, nikt nam nie zapłaci za zabicie dwójki przypadkowych nieumarłych.
-Nie wrócę z pustymi rekami. Twój pomysł z wieżą nie jest zły. Spróbuje wdrapać się na nią, a ty w międzyczasie mnie osłaniaj
-Aye- przytaknął krasnolud
Bez zastanowienia ruszył najdyskretniej jak umiał w stronę kamiennej wieży. Jeśli wszystko dobrze pójdzie jak ocenił, na szczyt (tzn I piętro) wejdzie w kilka minut.
Plan był ryzykowny, ale mógł się udać, zwłaszcza że dwójka mężczyzn chciała zobaczyć, co takiego było w wieży i czy rzeczywiście zastawiono na nich pułapkę. Devlin obszedł kamienną budowlę dookoła, natrafiając na miejsce, gdzie ściana była całkowicie zrujnowana i można się było na nią wdrapać. Z duszą na ramieniu, wstrzymując oddech, zrobił kilka kroków bo kamieniach, nachylając się jednocześnie do ziemi, by zagwarantować sobie pozostanie niezauważonym.
Jeden rzut oka na wieżę potwierdził przypuszczenia krasnoluda. Graveirów były trzy, wszystkie na parterze. Natomiast drugi rzut oka…
Devlinowi zakręciło się w głowie, o mało co nie spadł z chwiejnego kamienia. Jedynie ponadprzeciętna zwinność pozwoliła uniknąć upadku po tym, co zobaczył.
Na podłodze parteru wieży, niewątpliwie martwy, a w dodatku nadgryziony przez potwory od pasa w dół, leżał Osip Turglem…
Prosto w serce miał wbitą strzałę, jednak diametralnie inną od tamtych w wiosce. Ta miała czarne lotki.
Jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Ręce zaczęły mu drzeć. Cały jego dotychczasowy świat zawalił się w jednej chwili... Jego sny... Widział tam martwego Osipa. Czyżby koszmar stawał sie faktem?
Spontanicznym ruchem wspiął się na piętro. Miał głęboko gdzieś Graviery. liczył się tylko Osip...
Devlin nie zachowywal się rozsądnie - próbował wspiąć się na pierwsze piętro wieży, co zaskutkowało zauważeniem go przez potwory. Wydały one coś na kształt jęku czy westchnięcia i zaczęły momentalnie biec w jego stronę - dzieliło je nie więcej, jak dziesięć - piętnaście metrów od Devlina. Nagłe poruszenie w wieży zauważył też Arhiman...
-Cholera- zaklął Arhiman i rzuciłsię na ratunek towarzyszowi, z nałożoną już tańczącą gwiazdą, na łychę którą przyłączył do Flawi, odpalił w graveiry petardę
Kątem oka ujrzał krasnala celującego ze swej dziwnej kuszy. W dosłownie jednej chwili zrozumiał co stanie się za chwilę. Błyskawicznym ruchem wyjął łuk i poturlał się jak najdalej od domniemanego epicentrum wybuchu. Przygotował strzałę...
Graveiry… trudne do ubicia, wytrzymałe i groźne. Ale głupie. A Devlin i Arhiman do głupich nie należeli.
Wystrzelona w najbliższego z graveirów petarda trafiła prosto w nogi, urywając obie. Stwór potoczył się do przodu, wyjąc i jęcząc – żył jeszcze, ale samymi rękami wiele już nie mógł zdziałać. Jednak pozostały jeszcze dwa - jeden pędził w stronę Devlina, który dość szybko odturlał się nieco na bok, marnując chwilę czasu na wyciągnięcie strzały, natomiast drugi odwrócił się i zaczął biec w stronę Arhimana, widocznie uznając go za groźniejszego…
Od krasnoluda dzieliło stwora kilkanaście metrów, natomiast drugiego stwora od Devlina – już tylko kilka…
Arhiman odrzucił kuszę na bok, zapamiętując gdzie to jest, aby jej nie szukać. Z pasa zerwał saszetkę w której była kolejna petarda. Sięgnął ręką za plecy, pod ponczo i wyciągnął stamtąd tasak o półmetrowym ostrzu i niewielkim jelcu. Wyczekiwał momentu w którym na pewno trafi szarżującego nieumarłego, ale sam będzie poza zasięgiem rażenia... w każdym razie tego niebezpiecznego...
Devlin naciąga strzałę na cięciwe i instynktownie celuje prosto w pachwinę, miejsce które po trafieniu znacznie obniży mobilność celu. Kiedy 1 pocisk zatopił się w ciele Graveira, drugi sunął już w powietrzu by ugodzić kolejną nogę.Wszystko to w zaledwie kilku sekund (3-4?). Wyczyn taki jak ten nie był niczym trudnym dla kogoś kto od 11 lat para się łucznictwem. Mimo wszystko lekkie drganie ręki z emocji mogło wpłynąć na trajektorie lotu.
W każdym bądź razie gdy bestia zbliżała się do Devlina, ten błyskawicznie wyjął swój nie najmłodszy już co prawda miecz (oczywiście uprzednio wyrzucając łuk) i starał się parować i unikać wszelkich ciosów potwora, wykorzystując przy tym tyle swego kociego wdzięku ile tylko się da. Wiedział wszak (z opowieści Arihmana) co czeka go gdy tylko da się choćby drasnąć przez te ogromne szpony.
Sytuacja Arhimana była lepsza niż jego kompana. Zdążył on wyjąć kolejną petardę oraz spokojnie (jak na warunki walki) wycelować w graveira który na niego szarżował. Rzucony pocisk trafił potworowi w brzuch i rozerwał go na kilka części. Krasnolud mógł się nazywać zwycięzcą.
Za to Devlin…
Jego sytuacja była rozpaczliwa. Co prawda władował dwie strzały tam, gdzie mierzył, ale dało mu to tylko chwilę czasu na wyciągnięcie broni, która nie była w stanie poważnie zagrozić stworowi. Mimo iż ruchy graveira były nieco wolniejsze, niż gdyby nie miał dwóch strzał w kończynach, to jednak wciąż stanowił śmiertelne niebezpieczeństwo dla Devlina, który nie walczył mieczem tak dobrze, jak łukiem. Jeden z ciosów rozorał mu pancerz na lewym nadgarstku, na szczęście nie dotykając skóry. Jednak mężczyzna nie wiedział, jak mógł zrobić umarlakowi krzywdę…
Walka z monstrum powoli pozbawiała go sił. Nie miał pojęcia jak długo będzie mógł unikać tak potężnych i szybkich ciosów, które z każdą sekundą zyskiwały na impecie. Jego ciało powoli stawało się wiotkie, strach i złość buzowały w nim na przemian.
-Arhiman! Bywaj tu! - zdołał tylko wycedzić przez zęby.
Nie czekając dłużej na swego towarzysza odskoczył instynktownie w bok i rzucił mieczem w graveira.
Przez cały ten czas starał się nie myślec o Osipie i koszmarnych wizjach. Walka była priorytetem.
Krasnolud przeskoczył przez krzaki za którymi słyszał krzyk towarzysza, nagle się okazało, że ziemia jest trochę dalej niż się spodziewał. Upadając przetoczył się przez bark i od razu zerwał na nogi zadowolony, że jeszcze żyje, bo miał już kolejną petardę na Flawi
-Devlin! Potrzebuję czystego strzału! Widziałeś co to robi z ciałem!- krzyknął licząc, że jedyny sensowny plan się powiedzie...
Nie czekając ani chwili dłużej rzucił się ile sił w stronę najbliższego miejsca mogącego pełnić rolę zasłony, która uchroniłaby go przed impetem wybuchu. Cały swój ehm... atak w alternatywnym kierunku skwitował tylko “bojowym” - KUUUUUUUURRRRRRWWWWWAAAAA!!!
Arhiman myślał błyskawicznie, dobrze, Devlin skoczył w bok, a nie w jego stronę. Wtedy byłby już stracony. Graveir odbił miecz, ale nieco stracił na impecie, co dało łucznikowi czas przeskoczenia za wielki, zwalony konar. Teraz albo nigdy! Strzelił celując nieumarłemu pod nogi. Tak nawet w przypadku nietrafienia eksplozja mu je urwie... chyba, że bardzo chybi. Gdyby celował w tors to niebezpośrednie trafienie oznaczałoby chybienie...

Devlin rzeczywiście skoczył za konar, jednak tuż przy konarze był także umarlak. Arhiman musiał w niego celować natychmiast, inaczej Devlin wkrótce dostałby ostrymi pazurami po twarzy.
Wystrzelił! Petarda poleciała prosto między graveira i konar, lądując bliżej tego drugiego. Siła wybuchu odrzuciła potwora w tył, a odłamki petardy poraniły boleśnie, rozwalając mu jedną nogę i praktycznie pozbawiając możliwości ruchu. Jednak nie wszystko poszło zgodnie z planem, a to dlatego że konar… okazał się być całkowicie spróchniały.
Ta sama siła, która odepchnęła monstrum, wywaliła również w powietrze grubą, spróchniałą, lecz wciąż ciemną gałąź, która uderzyła Devlina w głowę. Łucznikowi pociemniało w oczach i upadł na ziemię.
Ale żył. Żyli oboje.
Arhiman zaklął szpetnie, po czym zdjął łychę i chował ją do kieszeni. Następnie oparł Flawię na piersi, chwycił za oba uchwyty i trzykrotnie przeciągnął od przodu aż do piersi. Załadował bełt i podbiegł do Graveira licząc, że kawał drwna między oczami jednak go ubije
Graveir wymachiwał wszystkimi kończynami i jęczął przeraźliwie. Arhiman wycelował w głowę i strzelił, co sprawiło, że graveir szybko zaprzestał powyższych czynności i leżał spokojnie z wielkim kołkiem w głowie. Niewątpliwie już nigdy nikogo nie zje.
Arhiman nie spoczął na laurach. Znów załadował kuszę i ruszył szukać drugiego, tego któremu rozwalił nogi pierwszą petardą
Drugi stwór był na parterze wieży - ten okaz nie miał obu nóg, ale skowyczał równie głośno. Arhiman powtórzył operację i po chwili i tamten leżał spokojnie na kamiennej posadzce wieży.
Znów załadował bełt i zgodnie z doktryną “najpierw upewnij się, że jest bezpiecznie, potem martw się o towarzyszy” zajrzał wgłąb wieży czy na pewno nie ma więcej przeciwników do ubicia
Nic się już nie ruszało. Jedynie na podłodze leżało ciało Osipa Turglema...
Arhiman zacisną dłonie na Flawi aż mu stawy zbielały. Twarz wykrzywiał gniew, a chwilę potem lasem wstrząsną okrzyk wściekłości, jednak szybko zduszony i przekuty w wiązankę przekleństw, gdy zdał sobie sprawę, że zbyt zwraca na siebie uwagę. “Nic... spokojnie! USPOKÓJ SIĘ!”- warknął do siebie, po czym wyszedł, zgodnie z doktryną “martwym już nie pomogę”, pobiegł zobaczyć co z Devlinem
-Żyjesz stary?

Głowę rozsadzał mu potworny, ćmiący ból. “Cóż... ucieczka w stronę konara nie była za dobrym pomysłem” skwitował w myślach.
Postarał się jakoś wstać, w końcu bywał już w gorszym stanie. Nieco chwiejąc się na nogach podreptał w stronę krasnoluda.

-Uf... Wszystkie ubite?-rozejrzał się wokół po czym już z ulgą kontynuował- Nie doceniłem Cię Arhiman. Dzięki. Gdyby nie ty i to twoje cuś.... Huh... Mam u ciebie wielki dług wdzięczności.
-Figa- stwierdził niemal gniewnie, jakby mu miał uwłaczać ten dług wdzięczności, ale widać było, że to nie Devlin jest obiektem złości

Nagle pchany jakimś przeczuciem przypomniał sobie o Osipie. Zbladł. Co sił w nogach popędził w stronę zwłok.
Padł na kolana. Ręce całe mu drżały.. Odruchowo sprawdził tętno (w sensie nieboszczyka). Nic... Całe fundamenty jego życia w jednej chwili legły w gruzach. Nagle wszystko straciło barwy i jakikolwiek sens. Został sam na tym świecie. Nie potrafił zrozumieć jak do tego mogło dojść. Gdyby przybył kilka dni wcześniej? Gdyby ten jebany koń nie złamał sobie nogi? Zdążyłby z ratunkiem. Na pewno!
Nachylił się nad zwłokami swego przyjaciela. Po raz kolejny z nie dowierzaniem dostrzegł czarną strzałę. “To tylko sen. Koszmar!” Z wielką czułością wyciągnął drzemiący w Osipie pocisk. Przyjrzał mu się, po czym schował głęboko pod płaszcz. Nie panował już nad sobą. Zdjął chustę z twarzy. Do oczu zaczęły napływać mu łzy. Po chwili ogarnął go spazm płaczu. Miał 28 lat, a mimo to czuł się taki mały... przytłoczony... bezradny jak dziecko. Chciał krzyczeć! Ale nie umiał... Zdołał jedynie wydusić z siebie cienki szept:
- va'esse deireadh aep eigean - po czym płynnym ruchem reki zamknął oczy Turglema. “zasługiwał na więcej, o wiele więcej...”
-No i nie odkryłeś swoich tajemnic Kraju Piasku...- powiedział, niemal czule Arhiman do martwego przyjaciela... chyba najwierniejszego jakiego kiedykolwiek miał... Przez chwilę stała mu przed oczami scena jak uciekali przed bandą nomadów na wielbądach. Po chwili podszedł do towarzysza i położył mu dłoń na ramieniu
-Przestań beczeć i zrób coś pożytcznego! Pomóż mi go pochować.- warknął wściekle, ale przez pół sekundy głos mu się łamał, wyraźnie pokazując, że gniew to jedynie maska...
Wzniósł spojrzenie w górę, starając się ocenić, czy zrujnowaną wieżę da się przerobić na prowizoryczny, kamienny kurhan. Zważył w dłoni ostatnią petardę, myśląc czy ewentualnie mógłby zawalić ją i pogrzebać Osipa w jej gruzach.

-Nic nie rozumiesz... Właśnie straciłem wszystko na czym mi zależało... - wyszeptał z melancholijnym wręcz tonem - Daj mi chwilę... Muszę się pozbierać - Devlin nie należał do ludzi przesadnie sentymentalnych i czułych. Jednakże od pewnego czasu odczuwał dziwny dyskomfort psychiczny, który tak właściwie nasilał się każdego dnia zmierzając w jakimś niepojętnym dla człowieka kierunku. Skutkiem tego były dziwne i nieadekwatne wręcz do niektórych sytuacji zachowania i postawy.

Łucznik wstał i wyprostował się dumnie.Wzrokiem błądził gdzieś po dalekim południu. W końcu otarł łzy i rzucił chłodno
- Nie pochowamy go tu Arhimanie. Wezmę go na plecy i doniosę do tej wioski. Niech nasi towarzysze ujrzą po raz ostatni swego przyjaciela, a potem... pochowamy go zgodnie z waszym północnym zwyczajem. Zasłużył sobie przynajmniej na tyle... Nie sądzisz?
-Osip był też MOIM kompanem, z którym spędziłem więcej czasu niż z kimkolwiek innym odkąd...-przerwał na chwilę- Podczas pogromu ramię w ramię walczyliśmy w drzwiach burdelu, nie zostawił mnie, mimo że niemal przypłacił to życiem... Zasłużył by zapamiętać go takim jakim był, a nie takim jakim uczyniły go szczęki graveirów. Do końca nie zapomnę tego widoku- wskazał na wpół zjedzone ciało- nie wyrywajmy go także w pamięci pozostałych. Zbudujmy mu grób, potem przyjdziemy tu wszyscy razem. Ale najpierw dowiedzmy się KTO zabił nam brata- twarz Arhimana znów była wykrzywiona gniewem- Śmierć przyniosła strzała, nie kły i pazury. Nieumarli tylko przyszli się pożywić, zwabieni zapachem śmierci. Ci co zabili wciąż żyją. Odnajdziemy ich i zarżniemy jak prosiaki na wieczerzę, na której ucztować będą mściciele, pijący i wspominający kim był nasz Hradgar’raa! Nasz brat!

Przez chwile patrzył na krasnoluda z nieukrywanym zamyśleniem. Cóż... Nie ma co ukrywać, jego słowa dotyczace pochówku miały może sens. Jednak już kwestia zemsty prezentowała się nieco bardziej skomplikowanie ... wszystko tu śmierdziało polityką na odległość. Co najgorsze Devlin przeczuwał, że to dopiero początek całej nawałnicy, która wkrótce się zacznie.

W końcu jednak dał za wygraną:
-Może i masz racje... Eh... Niech Ci będzie.
W momencie, kiedy Devlin wypowiadał te słowa, coś błysnęło mu w oczy z ziemi. Nachylił się nad ciałem zmarłego przyjaciela i zauważył niewielki sygnet na palcu. Wygrawerowany był na nim półksiężyc. Żaden z was nie wiedział, czy to jakiś symbol, a jeśli tak, to czego.

Gdy tylko Devlin skończył wypowiadać swą sentencję, schylił się w stronę ciała Osipa i zdjął z palca nieboszczyka zauważony wcześniej sygnet. Kto wie może jest kluczem do zagadki? Po krótkiej chwili zastanowienia postanowił przeszukać zwłoki.

Devlin dość dokłądnie przeszukał zwłoki Osipa, co nie było przyjemnym zajęciem, jednak nic więcej nie znalazł. Być może coś już mu zabrano... Sygnet musiał mieć małą wartość, skoro zabójca nie zdecydował się go przywłaszczyć.
Chwila milczenia i konsternacji wystarczyła by uczcić pamięć niegdyś wielkiego człowieka.
Devlin i jego towarzysz wkrótce potem zabrali się za tworzenie prowizorycznego grobu. Wyszukali odpowiednie, najbardziej przestrone miejsce, po czym zaczeli znosić tam kamulce dobrej wielkości. Gdy wszystko było już gotowe, wykopali płytki dół (używajac tasaka krasnoluda) do którego złożyli ciało Osipa i zakryli go znalezionymi wcześniej skałkami. Po zakończonej robocie przeszukali jeszcze okolice by w 100% upewnić się czy niczego nie przeoczyli.

Rives natomiast zebrał swoje wystrzelone strzały, po czym wpadł na pomysł, by część z tych które miał (15 sztuk) zatruć trupim jadem (uprzednio zagęszczając go oczywiście w zwykłym gównie), który jak zauważył Arhiman sączył się m.in. z paszczy graveira, czy jego ran.
Mimo iż bohaterowie dość gruntownie przeszukali okolice wieży, nic nie znaleźli ponad to, co widzieli już wcześniej.
Po wszystkim w ponurym milczeniu ruszyli w drogę powrotną do obozu.
 
Arvelus jest offline  
Stary 08-11-2011, 20:22   #16
 
SkyWei's Avatar
 
Reputacja: 1 SkyWei jest godny podziwuSkyWei jest godny podziwuSkyWei jest godny podziwuSkyWei jest godny podziwuSkyWei jest godny podziwuSkyWei jest godny podziwuSkyWei jest godny podziwuSkyWei jest godny podziwuSkyWei jest godny podziwuSkyWei jest godny podziwuSkyWei jest godny podziwu
IV


Prawda boli



Cisza. Przez całą drogę szli w ponurym milczeniu. Devlin nie by skłonny do nawiązania jakiejkolwiek konwersacji. Głowę zakrzątały mu wspomnienia, koszmary i ciało Osipa.

Z każda chwilą coraz bardziej uświadamiał sobie, że przyjdzie mu ponownie wejść do zarośniętego i na siłę zapomnianego ogrodu. Ale tym razem nie bał się. Było już mu wszystko jedno. Dystans do wszelkich nieprzyjemności w jego przypadku tylko pogrążał go psychicznie.

Gdy tylko opuścili las ujrzał znajomą wioskę. Ku swemu zdumieniu stwierdził, że wygląda ona zupełnie inaczej aniżeli ta którą zastał kilka godzin temu. Rude błoto wesoło skwierczało w promieniach Słońca, a wszechobecne strzały niczym kolosalne i nieśmiertelne świerki, wyłaniały się z fal czerwieni. Zadumał się przez chwilę. "Każdy aspekt życia ma kilka z goła różnych perspektyw... nawet śmierć może nieść ze sobą piękno... wszystko tylko zależy jak na nią spojrzymy".

Jednakże z sielankowego nastroju niemal przemocą wyrwał go fetor gnijących ciał. Szybko wrócił do swej spaczonej powłoki i po krótkiej chwili znowu znajdował się w ponurym “świecie cieni”.

Ku jego zdziwieniu na centralnym placu nie było widać nikogo, ruszył wiec pełnym napięcia krokiem w głąb zabudowań. Większość grupki z tym pseudo szlachetką na czele ujrzał pod największa chatą we wsi. Najprawdopodobniej należała jakiegoś starosty czy inszego wójta. Nie czekając na reakcje towarzyszy na powrót zwiadu, nerwowo i wyjątkowo sztucznie zaczął:

- Ustaliliście coś konkretnego? Jeśli łaska dajcie mi te tego starucha... miałbym do niego pewną nieciepiącą zwłoki sprawę...
- Liczyliśmy na to, że więcej dowiemy się od was. - szlachcic uważnie mierzył nieco zmęczonym spojrzeniem krasnoluda oraz
mężczyznę o aparycji rzezimieszka. Bez chusty Rives wyglądał naprawdę paskudnie. Gorzej niż heretyk w Novigradzie po oćwiczeniu gęby lamią. - Ze sprawą będziesz musiał ustawić się w kolejce. Ale Anouk znalazła mieszkanie Turglema.
- Ktoś je bardzo dokładnie przeszukał, nie wiem, czy znalazł, co chciał, ale na pewno zabrał ze sobą Osipa.
Na słowa “mieszkanie Turglema” otworzył szeroko oczy. Właśnie coś sobie przypomniał. Potrzebował pewnej rzeczy... Przez sentyment Osip mógł ją zachować...
- Jeśli zależy wam na pięknej aparycji naszego starca radzę wam mnie do niego nie dopuszczać. - warknął Arhiman zalany nową falą wściekłości. Chciał tego, chciał być zły jak jasna cholera, bo smutek nie idzie w parze z gniewem. Żałoba zostaje zagłuszona. - Mam nadzieję, że panu Larto nie przyszło do głowy go wypuścić gdy mnie nie było! Pochowaliśmy Osipa... - wywarczał przez na wpół zaciśnięte zęby. wyglądał jak jakiś berserk na chwilę przed walką
No to ładnie. Teraz winny musi się tłumaczyć. - Jeśli chodzi o dziadka sprawa wygląda prosto. Ma krzepę, ja zawaliłem i ktoś go teleportem stąd zabrał. W gwoli ścisłości zemdlałem po pierdolnięciu w łeb. - Nadal był zły. W końcu kto do diaska lubi takie porażki?
Arhiman wyraźnie powstrzymał się od komentarza, nie mając siły się kłócić

Cassivellaunus nie zadawał więcej pytań. Być może nie chciał umniejszać temu, co zaszło, zamieniając śmierć znajomego w śledztwo i przesłuchanie; może wyszedł z założenia, że Arhiman i Devlin powinni odetchnąć. W pierwszym odruchu był bliski zrzucenia winy na przynoszących złą wiadomość, zrazu jednak obudziła się w nim empatia. Wyciągnął przed siebie ciemnozieloną, dużą flaszkę, którą znalazł w domu starosty. Sam nie pił, ale dzielił się chętnie. Nie wiedząc, co zrobić z rękami, czując się cholernie głupio, skrzyżował je na piersi.

Arhiman nie okazał ani jak wielką ochotę miał się napić przez ostatnie pół godziny, ani jak był wdzięczny Cassiwowi za nią. Po prostu wziął i wypił ćwierć zawartości na raz. Potem wziął głęboki wdech, charakterystyczny dla kogoś kogo tak pali gardło i, przecierając usta, wyciągnął ją do Devlina
- Dank aan... znaczy dzięki... - Po chwili się poprawił w tutejszym.
Ale przynajmniej starał się uspokoić. Zwłaszcza, że dowiedział się o czymś czego się nie spodziewał. Jak zawsze był irytująco wręcz opanowany. Nawet słysząc o śmierci dobrego znajomego. - Ech... Szkoda Osipa. Dobry chłop z niego był. Dobrzeście go zrobili chowając skoro nie żyje. A nam zostało uczcić jego pamięć. Może ognisko i go powspominamy? - Na chwile obecną zachował szczegółowe pytania i domysły. To byłby zwyczajny nietakt.
- “W gwoli ścisłości” - Prospero Cassivellaunus powtórzył zwrot Reinholda - Nasz więzień sam się teleportował i to w wielkim stylu. Ktoś go wyposażył w bezcenny sprzęt. Niejeden monarcha Nordlingów mógłby pozazdrościć takiego cacka.
Raul spojrzał podejrzliwie na elegancika. Ciągle coś przemilcza, może lepiej powiedzieć, że nie wdaje się w szczegóły. Ale mimo wszystko skąd on wiedział co się działo w środku skoro miało go tam nie być?
- Nie to jest jednak najważniejsze. - Magnat udał, że nie zauważa Reinholda i jego grymasu. Chrząknął w dłoń. - Pytanie brzmi: dlaczego ktoś najpierw sam, bez przymusu wybiegł nam na spotkanie, a później uciekł i to w tak nietuzinkowy sposób? Groziliście mu?
- Ktoś kto posiada takie “cacka” i umie z nich korzystać nie mógł być histerykiem. A ja go tylko sugestywnie uspokajałem. Ale Zostawmy domysły na potem. W końcu Arhiman i … - Już drugi raz dzisiaj zrobił sugestywną pauzę oczekując iż nasz łotrzyk się przedstawi.
- Devlin ae... - urwał szybko - po prostu Devlin. - wziął od krasnoluda butelkę i nerwowo opróżnił całą jej zawartość. Poczuł się lepiej... choć tak do końca nie wiedział co wypił. W każdym bądź razie wszystko mu było jedno czuł, że musi się spić. Po raz kolejny.

- wrócili. Maja opowieść do opowiedzenia i pewnie chcieli by choć lekko odpocząć. Zbliża się noc. Krótko. Robimy biesiadę czy nie? - A teraz Raul grzecznie czekał na odpowiedzi od swych towarzyszy.
- W moich stronach odejście bliskich honorowano raczej stypą, niż biesiadą... - Cassiv nie miał zamiaru krytykować odmiennych kultur, choć nieco niestosownym wydało mu się wesołe biesiadowanie na kurhanach zmasakrowanej wioski. Acz słyszał, że na dalekim południu, nawet za Nilfgaardem, ludzie o ciemnej skórze uważali śmierć za bardzo szczęśliwe zjawisko i świętowali je niczym Belleteyn. - Tak czy inaczej to dobry pomysł. Odpoczniemy, zbierzemy fakty i zobaczymy, co dalej.
- Nie różnią się niczym prócz nazwy. - Nieudolnie próbował się wytłumaczyć szmaragdooki z drugiej już wpadki. Tym razem leksykalnej.
Cassiv wzruszył ramionami, gestem ugody. Wcale nie planował się kłócić czy upierać.
- Pomyślmy o zbiorowej mogile. Zajmę się znoszeniem ścierwa - zakasał rękawy, zdjął przez głowę wierzchnie odzienie, zostając w koszuli i po raz kolejny dając dowód dziwactwa.
- Wiesz. Dość się namęczyłeś znosząc ten smród. - Odgryzł się blondyn. - Ale nie to, że jestem jakiś nieczuły. Wykopanie zbiorowej mogiły dla całej wsi zajmie nam gdzieś cały dzień jak nie kilka... - Ciekawe co na to inni.

- Zacznijmy od tego, że to chyba nie nasza sprawa, nie? Lepiej uczcimy ich pamięć szukając tego kto zabił nam przyjaciela...
- Masz rację, Arhimanie, to nie nasza sprawa, kto tu kogo bił i dlaczego. Ale zwykłą, ludzką sprawą jest szacunek do zmarłych. Krasnoludzką też. Ot, choćby ze względów higienicznych, skoro dziś dalej nie ruszymy. Nie musimy ich zakopywać, możemy wykorzystać chatę starosty jako budulec na kurhan albo stos.
- A w tym czasie morderca ucieka... tak tylko przypominam.
- I tak mają przewagę dni oraz nie wiemy w którym kierunku się udać. Te kolejne pół dnia nie zbawi nas, a wypoczęci szybciej będziemy podróżować. Warto by też przeszukać chatę Osipa czy nie zostawił jakiś dziennik lub dokładne tutejsze mapy. To byłoby dla nas bardzo pomocne. A co do stosu, kurhanu czy jak chcecie to nazwać. Szkoda domów. W końcu zostaną tu sprowadzeni inni. A ciała? Cóż... Możemy je spalić. Wiecie tak ceremonialnie. Chyba najszybszy i najbardziej praktyczny sposób oddania im czci i zachowania higieny jamy nosowej. - Próbował zakończyć tą dyskusje Raul.
- Albo próbujemy złapać tą bandę padalców, co oznacza, że powinniśmy skupić się tylko na tym, albo zupełnie to zlewamy i poddajemy się. Wtedy można się bawić w ceremoniały.
- Niby racja, ale stosu są i tak gotowe. Wystarczy podpalić. Wygłosić jakąś mowę czy też formułę. Zajmie to nie dłużej niż 5 pacierzy. - Próbował przeforsować dalej swoje zdanie blondyn.
- Ciało ma to do siebie, że się NIE pali. Nie bez powodu stosy pogrzebowe to kilkumetrowy stos drewna i dopiero na nim ciało.
- Tym razem się zapali. - wtrącił szlachcic - Zaufajcie mi.
Arhiman podniósł brew w geście niedowierzania
- A-ha... rozwiniesz temat?
- Zdziwił byś się krasnoludzie. Oj zdziwił byś się. Ciuchy wieśniaków bardzo łatwo i długo się ima ogień. I co za problem polać ich czymś łatwopalnym? - Odpowiedział zamiast pytanego Reinhold.
- No... na tyle długo by spalić skórę. A tu chyba chodzi o to by spopielić ich do kości. A tak się składa, że wątpię by było tu coś odpowiedniego. Przypomnę tylko, że oliwa zaczyna płonąć w dosyć dużej temperaturze...
- Oprócz oliwy jest i smoła. No i od czego są pochodnie?
Przez chwile przysłuchiwał się konwersacji towarzyszy. Perspektywa wykopania dołów na zwłoki wszystkich wymordowanych była dla niego tak pocieszająca jak złapanie wrzodów na dupie... W końcu nie wytrzymał i wtrącił:

- Przed nocą trzeba to wszystko spalić, inaczej zejdzie się tu całe plugastwo z okolicy... Trzy sztuki mieliśmy już przyjemność spotkać przy Turglemie... Jeżeli umiecie zając ich ciała ogniem na tyle długo by spopielił ich szczątki to nie widzę żadnych przeszkód. A jeśli chodzi o sprawców tego całego zamieszania... Nie złapiemy ich ani dziś ani jutro z prostego powodu, nie zostawili żadnych śladów... przynajmniej na tyle świeżych by móc nimi podążać. - Rzucił z hukiem pustą butelkę na ziemię, po czym ni stąd ni zowąd zapytał - Gdzie jest ta chata Osipa?
- Tam, o. - Wskazała ręką nieokreślony kierunek, bardziej będąc zainteresowaną inną kwestią. - Raniły was?
- Ja tam życzę powodzenia. Smoła też nie pali się ładnie, ale bronię. Gdyby trupożercy mieli tu przyjść by przyszli już dawno i nie zastalibyśmy żadnych ciał, albo wioska była by pełna ghuli. Co innego, że nie widzę powodu by spać w mieście w którym aż tak cuchnie śmiercią. - Potem zwrócił się do elfki.
- Nie, jesteśmy cali.
Spojrzał na półelfkę z nieukrywanym zainteresowaniem. Nie wiele widział kobiet które w ogóle chciały spojrzeć w jego kierunku, a tym bardziej powiedzieć choć słowo. Ale cóż się dziwić jego żywot raczej nie obfitował w romanse...
- Wbrew pozorom jestem cały i zdrowy. Ale dzięki za troskę. - Skwitował po czym obrócił się na piecie i ruszył w kierunku chaty wskazanej przez Anouk. Liczył na to, że jego stary przyjaciel był na tyle sentymentalny by zatrzymać pewna rzecz na pamiątkę...

Gdy tylko znalazł się na miejscu od razu zabrał się za poszukiwania.

Blondyna znudziła już ta bezowocna gadka. Dlatego zwyczajnie poszedł poszukać wazonów z oliwą czy beczek ze smołą. Po kilkunastu minutach znalazł kilka beczek w jednym z budynków, który najprawdopodobniej służył za magazyn we wsi.

Cassivellaunus dał za wygraną, zbył dyskusję przechodząc do działania. Zresztą nie znał się ani na upodobaniach trupojadów, ani na pirotechnice. Dźwigał ścierwa mieszkańców wioski, od czasu do czasu klął, gdy na wypielęgnowanych dłoniach zostawały ludzkie wydzieliny, na buty wylewała się ze zwłok zgniła krew lub zebrane w nieboszczykach gazy dochodziły właśnie do wniosku, że tęsknią za wolnością. Śmierć jest obrzydliwa, myślał bez przejęcia, uodporniony na sentymenty postawą badacza, którą się zasłaniał przed emocjonalnymi słabościami. W innym wypadku musiałby oddać zawartość żołądka, zresztą dwakroć się to nieomal zdarzyło, najpierw gdy rozorany brzuch ciężarnej wieśniaczki ukazał mu zdeformowany płód; później za sprawą zsynchronizowanych wyziewów w chacie garbarza. Cassiv wmawiał sobie, że przed oczami ma jedynie mięso, martwą tkankę, rozkład białek. To, co stało się z ciałami, było wszak naturalnym procesem biologicznym, zachodzącym od zawsze i pewnie gotowym się powtarzać jeszcze przez długie lata, aż do wynalezienia doskonałej metody konserwacji. Wierzył, że pewnego dnia tradycja pochówku zostanie zastąpiona podejściem sterylnym. Świat w jego wyobrażeniu parł nieubłaganie naprzód.

Raul przewrócił jedną z beczek i przeturlał ją do najbliższego ze stosów. Upewnił się tylko czy trupy nie mają błyskotek. Wiedział, że nie, ale i tak to zrobił. Dopiero po tych krótkich oględzinach zaczął wylewać gęstą lepka maź na trupy. Najpierw po bokach dopiero jak się zrobiła lżejsza zadbał o środek. Po czym spojrzał na towarzyszy jeśli byli jacyś w pobliżu w niemej zachęcie do podejścia. A sam wziął się za tworzenie ogniska. Niewielkiego. Byle by wystarczyło by podpalić jakiś badyl a nim trupie kopce.

- Ogień musi być duży. - mruczał pod nosem szlachcic. - Tak, jak największy. To będzie ciekawe. - Krytycznie przyjrzał się ułożeniom trupów, oceniając czy aby na pewno zrodzi się z nich wielki płomień.
- Ach, te kompleksy...
- Co powiedziałaś, panienko?Cassiv stęknął, bo ciągnięty za pachy piekarz, gruby jak rogacizna na obój, stawiał mu opór. Bezwładne ciało sprawiało wrażenie jeszcze cięższego, niż było w rzeczywistości. Sine, tłuste policzki piekarza kontrastowały z jego białymi od mąki dłońmi. – Że postanowiłaś się jeszcze rozejrzeć? Kapitalny pomysł. Proponuję zacząć tam.
Wskazał jej dom, do którego jedyny ocalały w wiosce początkowo chciał wszystkich zaciągnąć.

- Dziad rzekomo przetrwał masakrę w piwnicy tej chaty.Cassivellaunus strzelił na ułamek sekundy kącikami ust na boki, w szybkim, sztucznym uśmiechu. Po czym wrócił do pojedynku z piekarzem i jego masą.

Anouk ostrożnie podeszła do chatki, wydarzenia z tego dnia wymuszały potrzebę nadzwyczajnej ostrożności, rozglądając się w sieni. Budynek wyglądał, jak każdy w Suchym Modrzewiu, na opuszczony, w środku było cicho.

Półelfka weszła do środka, rozejrzała się po pomieszczeniach, po czym zeszła do piwnicy. Nigdzie nie było ani śladu żywych istot, ani w kuchni, ani w głównej izbie, ani nawet w piwnicy, która okazała się dużą skrytką na konfitury i przetwory. Śladów starca też nie znalazła. Skurwiel musiał być profesjonalistą.

Schował głęboko pod płaszczem znalezisko, po czym usiadł na łóżku martwego przyjaciela. Wzruszył się jego dobrocią. Zastanawiał się co teraz począć... Po chwili konsternacji doznał olśnienia. Wyszedł z domu i skierował się w stronę zielonookiego blondyna. Miał parę pytań...

--------
- Raul - zawołał - nie miałem okazji Ci podziękować... za tego konia.
Adresat podziękowań odwrócił się i mimowolnie uśmiechał. Zawsze to miło jak ktoś za cokolwiek przeprasza czy dziękuje. nawet jeśli tylko dlatego iż tak wypada. - Nie ma za co. Na gościńcu się pomaga ludziom. Przynajmniej tak powinno być...
- Gdzieś już słyszałem te słowa. - skrzywił usta jakby w grymasie bólu, pokazując tym samym swój zeszpecony profil - Dzięki takim ludziom jak ty, mam “szczęście” jeszcze żyć.
- Nie wyrabiaj sobie zbyt szybko opinii o ludziach. Jestem uczynny, ale nie jestem dobroczyńcą. Ten kto cię ocalił musiał być porządnym człowiekiem. Mi do takich daleko. - Przyjrzał się mu teraz dokładniej. Widział tą bliznę deformującą mu twarz i mimikę. Widział już takich jak on. Szkoda tylko, że wszyscy co do joty byli tak zgorzkniali, że długo nie żyli mimo wszystko.
- Bez urazy, ale nikogo na tym świecie nie nazwałbym dobroczyńcą. Człowiekowi wielce daleko do ucieleśniania, czy wprowadzania w życie, czegoś co ktoś nazwał ideą. Ale mniejsza o to. Powiesz mi może jakim cudem ten staruch zniknął? Przed domem sołtysa nie dowiedziałem się za wiele...

Blondyn uśmiechnął się kącikiem swoich ust. Rozweseliły go tylko sobie wiadome myśli i osądy. - Czyli mam rozumieć, że ten kto cię uratował zażądał wysokiej ceny za to? Skurwysyństwo.przestaje mieć granice w takim razie. - “Ciekawe czy ta blizna była pamiątka po nim czy odznaka z czasów wojny” - A jeśli chodzi o idee... Wszystkie warte poświęcenia są nieosiągalne. Jednak to filozoficzne wywody, a ty pytasz o przygodę z staruszkiem. Nie wiem co się stało. Przez niego... straciłem przytomność. - Spojrzał wymownie w niebo. Jakby chciał zwyklinac wszystkich bogów tylko nie mógł znaleźć dość wyrafinowanych i obelżywych wyzwisk zarazem. - Jakimś cudem go nie usłyszałem. I udało mu się walnąć mnie w potylice odpowiednio silnie... No cóż. Potem się teleportował. Ale nie jestem pewny jak... to było dość tajemnicze.
- Ten kto zaopiekował się mną nie zażądał żadnej ceny... - "I wiesz? Właśnie to jest w tym wszystkim najgorsze. Każdego dnia budzisz się z piętnem, który przypomina Ci o pewnych zobowiązaniach..." dokończył w myślach.
- Skąd wiesz, że teleportował się skoro jak sam powiedziałeś byłeś nieprzytomny?
- Dziwnie dobrze pasuje to do definicji słowa dobroczyńca. - po chwili natomiast odpowiedział na zadane pytanie. - Jak mnie ocucili to potężnie śmierdziało ozonem, a nikt podobno nie wychodził. - Nie chciał zdradzać swoich podejrzeń oraz nie ufności wobec Cassiva. Ich niewiedza mogłaby mu się kiedyś przydać.
- Zatem dziwnie dużą wiedzę posiada nasz szlachetka. - powiedział jakby sam do siebie. - A co do twojej uwagi - wysilił mózg na w miarę sensowną odpowiedź - Dobroczyńcą może być ten, którego motywy są jasne, przejrzyste i dobrze tobie znane.
- Możliwe. - Nie było sensu tego dłużej komentować. - A ty nie wierzysz w bezinteresowną pomoc tak?
- Nie wiem w co wierzę...
- W takim razie musisz mieć ciężkie życie.

Wolał uniknąć swej z cała pewnością niezręcznej i kłopotliwej odpowiedzi na komentarz pod jego adresem, rzucił więc szybko:
- Dzięki za wszystko, czas na mnie. - odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie. Po krótkiej chwili zniknął za zabudowaniami.
- A mi czas wziąć się za robotę. - Tyle było mówione o godnym pochówku wyszło na to, że trupie ognisko musi zrobić sam. Podłożył w wielu miejscach ogień po czym się odsunął na jakieś 10 metrów. Po co przypiekać sobie włosy? Nikt mu nie towarzyszył więc tradycyjne pogrzebowe słowa wypowiedział w myślach. Po czym czekał upewniając się, że ogień się nigdzie nie rozprzestrzeni. To samo zrobił z całą resztą trupów. A pojedyncze zwłoki zostawił tak jak były.
 
SkyWei jest offline  
Stary 08-11-2011, 20:31   #17
 
Glyswen's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodzeGlyswen jest na bardzo dobrej drodze
IV



Prawda Boli


Uciąwszy sobie krótką pogawendkę z zielonookim Raulem, Devlin ruszył niespiesznym krokiem w stronę Casiva, który to chyba w ramach pokuty, bezgranicznie oddał się pracy grabarza. "Cóż... jedni wolą celibat inni brodzenie w gównie"
-Mości panie Cassivie, dajcie odpocząc swojemu zmordowanemu ciału... harowanie jak wół - spojrzał wymownie w stronę juków swego towarzysza - urodzie nie służy. Proponuję zrobić sobie mała przerwę, nieboszczyki nie uciekną.

- Właściwie już kończę - szlachcic odwrócił się do Devlina, strząsając z rąk coś lepkiego. Do tej pory trzymał do mężczyzny o aparycji włóczykija-marudera spory dystans, teraz jakby wykazywał większą chęć do nawiązania rozmowy. - W jukach mam środki czystości. Myślę, że powinniśmy z nich wszyscy skorzystać.

-Zdaję sobie sprawę, że niektórzy przekładają moje skromne towarzystwo nad konwersację z milczącymi zmarłymi, którzy co tu dużo mówić, wyglądają czasem lepiej aniżeli ja... Jadnak dzis zaryzykuję i zaproponuję buteleczkę czegoś na rozgrzanie. W jednej z chatek widziałem całkiem pokaźny składzik, nie zdążyłem jednak ocenić jakosci tegoż trunku, ale mysle, że taki koneser i znawca jak ty powinien podołać temu wyzwaniu... A co do czystości, z chęcią skorzystam, ale najlepiej na wieczór... przez dzień cały zdążę się jeszcze, że tak to prostacko ujmę-uświnić.

Nobil wtarł w dłonie coś o konsystencji żelu i zapachu rumianku. Zmrużył powieki, bardzo ciekawsko, przechylił głowę. Zapytał dość bezpośrednio, być może zbyt poufale jak na okoliczności.
- Wstydzisz się swojej blizny?

Pytanie nieco zbiło go z tropu. Nie spodziewał się takiego obrotu zdarzeń. Po chwili wahania zaczął:
- Kogo widzisz przed sobą? Wśród społeczeństwa uchodzę w gruncie rzeczy za potwora. Wolę nie wywoływać zgorszenia... Unikam więc bardziej ludnych miejsc. Czy wstydzę się? Być może tak... Ale dawno sie z tym pogodziłem. Choć z trudem... w końcu nie zawsze taki byłem

- Widzę paskudnie oszpeconą gębę - zaczął w skupieniu Cassivellaunus. - Która budzi lęk, bo nie znam okoliczności powstania tej rany i jej historii. Rodzi nieprzyjemne domysły. Mogła ją zadać gwałcona baba stłuczoną butelką albo chłop broniący dobytku przed rabunkiem. Widzę coś, co instynktownie wydaje się nienaturalnie, ponieważ gdy ktoś dostaje w twarz, zazwyczaj umiera. Ale widzę w tym też swoisty rodzaj szczerości. Gdybyś mógł, pozbyłbyś się tej pamiątki? Wiedząc, że wówczas będziesz nosił znamię kłamcy?

Zmrużył nerwowo oczy, po czym zdobył się na wymuszony uśmiech. Jego lewa strona twarzy przybrała nienaturalny kształt.
- Gdybym mógł zacząłbym inaczej swoje życie... Blizna jest tylko bolesną pamiątką, fizycznie przypominającą mi kim jestem i co tu robię. Kosmetyczny zabieg niczego by nie zmienił... może pozwoliłby zapomnieć o tym wszystkim na moment- skwitował z lekko drżącym głosem po czym dodał:
- O moim wynaturzeniu możemy na spokojnie porozmawiać przy kubku czegoś pokrzepiającego - wskazał na pobliską chatkę - Idziemy?

Szlachcic z Gors Velen uśmiechnął się bardzo ciepło, wyraźnie przychylny temu, co usłyszał. Devlin nie reagował alergicznie, jak zwykli to robić inni, przewrażliwieni na punkcie swych wad. Cass ostrożnie przeszedł nad zwłokami dziewczyny z rozdartym giezłem.
- Myślę, że padła tu złota myśl warta toastu.

Ruszyli w stronę jednego z domów wskazanego przez łucznika. Pierwszy wszedł Cass, Devlin natomiast zamknął za nimi ciężkie dębowe drzwi

- Ze zewnątrz bije te przejmujące zimno... eh... Deithwen... - wyszeptał mężczyzna z zeszpeconą facjatą - Rozgość się mój kolego... Usiądź tam - wskazał krzesło w końcie - myślę, że chwilę tu zabawimy...- Ruszył pewnym krokiem w stronę szlachetki. Pomimo spokoju wypisanego na jego twarzy, oczy wypełniał mu nieopisany obłęd. - Wiesz... ostatnio nachodzi mnie bardzo refleksyjny nastrój... Powiedz mi Cassivie jak bardzo cenisz sobie życie?

- Jeszcze nie zaczęliśmy pić, a już się za filozofię zabieramy? - mężczyzna dał sobie czas na odpowiedź, poprawił jaszczura, w którym tkwiła klinga, gdyż wyraźnie pas niewygodnie mu się ułożył podczas siadania.

-Cóż... Widzisz tu coś do picia? Bo ja nie...- odpowiedział spokojnie - Nie opowiedziałeś na moje pytanie. Miałem nadzieję, że mam do czynienia z człowiekiem z choć krztyną kultury. - tu zrobił efektowna pauze czekając na reakcje swego słuchacza.

- Więc odpowiem, w ramach kultury. Raz, bo takich rzeczy nie należy powtarzać, ktoś jeszcze mógłby je usłyszeć - niebieskie oczy zastygły na zmasakrowanym obliczu Devlina. - Cenię sobie wystarczająco, by go nie ryzykować w lasach, by nie musieć liczyć czy starczy mi grotów podczas walk skazanych na klęskę, wreszcie by...

-Nie lubisz ryzyka?- uśmiechnął się pod nosem - zatem nie lubisz mieć wrogów czyż nie? Czy gdybys zatem miał wybór pomiędzy sromotnym życiem w zakłamaniu i poczuciu winy, a zapomnianą śmiercią będącą zwieńczeniem walki o idee, które stanowił cel twej egzystencji, to co byś wybrał?- skierował na niego swoje iskrzące oczy- Czy żywot bez celu ma w ogóle racje bytu? - zapytał bardziej siebie aniżeli swego towarzysza

- Ryzyko to nie tylko wybór pomiędzy mieczem i stryczkiem, “dobry kolego”...

-W tej sytuacji tak.-przerwał mu połowie.

Cassiv powoli, bardzo powoli rozchylił wargi, ukazując garnitur nienaturalnie białych zębów. Zaraz jednak zacisnął usta, wyglądał jakby był bliski drwiny lub przed drwiną się powstrzymywał, choć w spojrzeniu zachowywał powagę, a może nawet niepewność, z kim ma do czynienia. Z szaleńcem czy skrzywdzonym człowiekiem? Sadystą czy myślicielem?

-Zadam Ci kilka prostych pytań... Od tego jak na nie odpowiesz będzie zależało to czy wyjdziemy stąd pogodzeni, czy raczej hm... lekko skłóceni. Liczę więc na szczerość.-zrobił przerwę, zbierał myśli, w końcu z czystej "śledczej grzeczności" zaczął -Kim jesteś i jak poznałeś Osipa?

- Naprawdę wolałem pierwszą propozycję tej rozmowy - Cassiv silił się na spokój, mówił bez oznak zdenerwowania, ale zdradzały go mięśnie policzkowe przy zaciśnięciu szczęki. - Wtedy, kto wie, może istotnie wznieślibyśmy ten toast, spowodowany moją naiwną wiarą w dobre intencje przyjaciela Osipa. Ale teraz odeszła mi wszelaka ochota na podobne rozprawy. Przesłuchiwanie metodą scoia’tael jakoś budzi we mnie wstręt. Pogróżki podobnie. Może od razu weźmiesz mnie w dyby i do Drakenborgu?

-Nie obraź sie ale nie poświęciłbym ci tyle uwagi i zaangażowania tylko przeszedłbym do konkretów. Ale skoro mowa o scioa’tael, to co powiesz na mrowisko? - rzucił sarkastycznie, by zgasić wzniecający się płomyk wzgardy i gniewu w jego rozmówcy- Do rzeczy Casivv.

Bystry sukinsyn, pomyślał arystokrata, odwróciwszy głowę ku oknu. A przy tym paranoik. Przynajmniej wiadomo, że ma ludzkie odruchy.
- Teraz wstanę... - celowo na chwilę umilkł, z ciekawością oglądając martwą tkankę na twarzy rozmówcy.

-Lepiej żebyś siedział, ale skoro chcesz... nie mogę Ci odmówić. Pamiętaj tylko, że każde postępowanie może nieść ze soba konsekwnecję.

- Wstanę - powtórzył dobitnie - pozbędę się smrodu zgnilizny z ubrania, a później usiądziemy po przyjacielsku przy ognisku i porozmawiamy tak, by każdy się czegoś dowiedział. Powspominamy Osipa, rzucimy kilka wesołych anegdotek z jego życia.

-Nie - rzucił melancholijnie - Załatwimy to tu i teraz.

- Nie chcesz tego - Prospero Cassivellaunus mrugnął bardzo wolno. - Jak uzgodniliśmy, ja nie przepadam za taką formą ryzyka.

-Zatem nie ryzykuj... Ja również nie przepadam za tego rodzaju wywodami, a cierpliwość mnie powoli opuszcza. Do rzeczy.

- Bo? - szlachcic wstał, wyraźnie stracił cierpliwość.

-Jak myślisz, czy te dębowe drzwi sa w stanie wytłumić krzyki dochodzące do tej chatki?-warknął z lekkim znużeniem.

- Arogancko zakładasz, że zdążysz krzyknąć - przybysz z Gors Velen wykrzywił się bezczelnie. - Ściągnij wodze do wieczora.

- Może trupi jad? Zebrałem nieco tego świństwa po graveirach... Ponoć agonia po zatruci trwa tydzień i niczym nie można jej powstrzymać. Delikwent gnije od środka.

Cassiv westchnął, nie mógł odmówić rozmówcy pomysłowości. Wyciągnął przed siebie rękę, prosząc o użyczenie jednej strzały.
- Trupi jad? Interesujące i przezorne. Pokaż.

-Zadałem pytanie, a kultura wymaga odpowiedzieć mości panie Cassiv. Zaprawdę powiadam Ci, nasza rozmowa zmierza w jakimś dziwnym kierunku, który co najważniejsze nie usatysfakcjonuje mnie. Po raz kolejny powtarzam, do rzeczy!

- Coś za coś - teraz już zblazowany szlachcic wyglądał na gotowego do współpracy, ale i rozbawionego. - Strzała.

-Tak to uczciwy układ. Ty cały i zdrowy w zamian za kilka słów.-Siegnął do pasa po malutki woreczek. Włożył skórzana rękawice do środka po czym wyjął coś z niego. - Ostatnia szansa! Naprawdę zmuszasz mnie do uzycia siły. Powiedz tylko to czego chcę i jutro ruszam w drogę.
- Wygrałeś. Osipa poznałem na grubo przed twoimi urodzinami, chłopcze - Cassiv bez ceregieli sięgnął po strzałę, której się nie doczekał. Sprawdził, iż istotnie jest pokryta oleistą cieczą. Wbił ją sobie niezbyt mocno w wierzch dłoni. Na koniec pokazu rzucił ją na stół ze wzgardą. Nie okazywał już ani krztyny lęku - A jestem pokoniunkcyjnym wybrykiem natury, reliktem i przyszłością, demonem w ludzkiej skórze, Chaosem, postępem chcącym obalić cesarza. Czy taka odpowiedź cię satysfakcjonuje, czy mam ci to wbić do głowy przez potylicę?

Devlin usmiechnął sie z przekąsem - Możesz być choćby i kurwą z brodą, a tak naprawdę mam to gdzieś. Te swoje pogróżki możesz wsadzić sobie do dupy. Zresztą... wszystko mi jedno! - w jego głosie zabrzmiała zimna stal - Chce prawdy, prawdy która ugasi rozpierający płomień! Co wiesz o tym starcu, który rzekomo był jedynym ocalałym w wiosce? Dokąd się udał?! Wskaz chociaż kierunek! - zaczynał cały drżeć.

- Pocałuj mnie w rzyć - odparł wesoło, kierując się do wyjścia. - I pozbieraj drwa do ogniska, detektywie za koppera. Opowiem wam wszystko wieczorem, bo mam taki cholerny kaprys.

Zastapił mu drogę - Nie pójdziesz dalej, dopóki nie odpowiesz mi teraz! - Jego oczy na dobre zapłonęły szaleństwem. Nie panował juz nad sobą.

- Wszyscy mieliśmy ciężki dzień - Cassiv położył rękę na ramieniu Devlina, patrząc mu w oczy - Chodźmy uczcić pamięć przyjaciela, zanim będziemy czegoś żałować.

Odtrącił jego ramię po czym pchnął go do kąta. - Dokąd spierdolił ten dziadyga?! Wiem, że wiesz! Południe? Odpowiedz do jasnej cholery! Odpowiedz! Już!


Przedłużająca się nieobecnośc obu mężczyzn i zamknięte drzwi wzbudziły podejrzenia całej reszty (pomińmy jakiej natury były to podejrzenia), zatem Anouk podjęła się sprowadzić brakujące ogniwa.
Walnęła kilka razy w drzwi i zawołała:

- Paniczyku, obiecałeś sfajczyć trupy, to się teraz nie gzij po kątach!

Świetne wyczucie czasu, stwierdził w duchu Cassiv, no rodem z teatru. Elfy chyba faktycznie mają wrodzony ciąg do sztuki. Od czasu spotkania w zajeździe, nie wierzył że może się uradować na dźwięk głosu jadowitej półelfki. Nie odpowiedział od razu Anouk, ani tym bardziej nie kazał jej wejść. Devlin w obecnym stanie był gotów rzucić się na każdego i użyć swojej tajemniczej broni. Proszek rozbłyskowy? Jakieś alchemiczne świństwo?
- Już kończymy! - rzucił głośno do kobiety za drzwiami, nie szczędząc sobie równego, skrzeczącego sarkazmu. Inaczej mogłoby wyjść nienaturalnie. Liczył, że powstrzyma ją to przed przekroczeniem progu. - Zbieraliśmy chrust i gorzałę!
- Rozumiem, że Osip był ci bardzo bliski – Cassiv zdenerwował się nie na żarty, nie mrugnął ani razu przemawiając do Devlina. Nie pozwalał się dotykać, a już na pewno nie w takiej formie. Właściwie przeżył coś w rodzaju szoku, gdy Rives na niego naparł. Nie pamiętał by coś podobnego się wydarzyło od dekady. Ledwo się powstrzymał przed żywiołową reakcją, co byłoby niebezpieczne dla wszystkich. Brzydal był gotów naprawdę pójść na noże, perswazja dobiegła końca. Zostało wyłącznie lojalne uprzedzenie przed konsekwencjami. Nobil wreszcie zrozumiał, że ma do czynienia z kimś, komu pomieszały się zmysły. Pozostało przelać krew lub dokonać ostatniego zrywu rozumu. Devlin nie wydawał się zły, był też bystry, ale arystokrata musiał uciszyć wielkie ego, aby przemówić mu do rozsądku. Za mniejszą ujmę na dumie już zdarzało mu się wyciągać miecz. Pół wieku wcześniej nawet by się nie zastanawiał, rozniósłby izbę na drzazgi.
- Ale nie myślisz racjonalnie. Jak zweryfikujesz, czy ci powiem prawdę? A jeśli stwierdzę, że teleport prowadził prosto do Zerrikani, ruszysz tam samojeden? Cokolwiek dzierżysz w tej drżącej pięści, nie zmusisz mnie tym do mówienia. Uwierz mi, trochę się na tym znam. Nie pomogłoby nawet naszprycowanie moich żył empatogenami. Choć pewnie skutki uboczne byłyby przyjemne. To, co wyjawię wszystkim, będzie dużo bardziej wiarygodne, nieprawdaż?
Cassivellaunus pozwolił, by słowa dotarły do Rivesa. Czas grał mu na korzyść, amok nie mógł trwać wiecznie. Każdy kolejny wdech powinien nieść szansę na spokój. Złapał się na podniecającej myśli, że jakaś część jego osoby chciałaby krwawego końca. Devlin sam byłby sobie winny. Blefować można do pewnego momentu, fakty bywały czasem bardziej przekonujące, ale ból był zawsze skuteczny.

- Wyjdę – zaczął intensywnie trzeć dłoń, w którą się skaleczył. Może i nie bał się zakażenia, ale najwyraźniej przerwana tkanka dokuczała mu jak każdemu. Robił to tak, by Devlin widział gest, by wydawał mu się zwyczajnym. Na koniec wyprostował palce i dotknął piersi, popierając słowa niewinną, retoryczną gestykulacją. Wtem światło w izbie jakby się załamało, może to słońce za oknem zmieniło położenie. Mówiący wyglądał teraz na bardzo pewnego siebie, ale wciąż niechętnego do przemocy. – I mam nadzieję, że nie zmusisz mnie, abym zrobił ci krzywdę. Osip ci ufał, więc ja też się staram. Zważ, że tego nie ułatwiasz. Uwierzyłem, że twoja gęba potwora nie kryje go wewnątrz, jednak jestem gotów jeszcze zmienić zdanie. Jeśli jest szansa na zemstę, to także chcę ją wykorzystać. Prawdopodobnie wszyscy chcą. A ty wręcz próbujesz to utrudnić. Zrób coś głupiego, a połamię ci obie nogi tak, by brokilońskie driady cię składały rok. I zostawię cię tutaj, byś do końca życia pluł sobie w brodę, że jeden niemądry wyskok przekreślił twoją szansę na pomszczenie przyjaciela. Bo widzisz, ja strasznie lubię uczyć. Moją okropną wadą jest chęć pouczania każdego i wszędzie. Turglem zawsze mnie za to krytykował. Jeśli masz do niego resztki szacunku, przestań zgrywać elfa w boju o wolność – magnat ukazał sygnet z dziwnym symbolem, nie siląc się na objaśnienie jego znaczenia. - Wyjmij na mnie żelazo, gówniarzu, a na oczach wszystkich zleję cię płazem szabli po tyłku. Rzuć we mnie tym świństwem, zawartość sakiewki wsypię ci do gardła. Jeśli masz zamiar naprawdę poprzeć swoje groźne uśmieszki czynem, zrób to we śnie, po cichu i bez uprzedzenia. Strzel mi w plecy zza węgła i nie chyb, bo zostanie po tobie popiół. Przygotuj się dobrze, inaczej wytłukę ci mózg przez uszy, wykonam trepanację czaszki, wsadzę go tam z powrotem i wiesz co... znów go wytłukę. Bo jestem mściwy i mogę. Mówiłem... powołanie do dydaktyzmu.

Cassivellaunus był chyba przyzwyczajony do podobnych tyrad, do mówienia tonem mentora podczas karcenia żaka. Nie przyśpieszył oddechu, w ogóle z wolna jakby ogarniało go znużenie. Ile można się powstrzymywać przed naturalnym odruchem? Zdecydowanie postąpił dwa kroki do drzwi, chwycił za klamkę i wyczekał stosowną chwilę, zupełnie niezainteresowany czy tajemnicza zawartość sakiewki pójdzie w ruch.
- Reszta na nas czeka. Niedługo się ściemni. Trzeba zebrać to cholerne drewno, bo na naszym integracyjnym ognisku kółka popaprańców nie będzie ognia. Nie gap się tak na mnie, dorwiemy tego, kto podniósł rękę na Turglema. Razem. Albo bez ciebie.


Pusty gniew uchodził z Devlina w miarę słuchania tyrady szlachcica. Szkarłatna zasłona z każdym uderzeniem serca zdawała się blaknąć, by w końcu osnuta lekką mgiełką zniknąć w odmętach wspomnień. Przez moment czuł się nieobecny. Zdawał się opuścić bezrozumną powłokę i dryfować po oceanie nieustających pytań. Po krótkiej chwili jego umysł wrócił (z nieukrywaną mozolnością) do w miarę trzeźwego myślenia.

-Czy szukanie idei w życiu ma jakikolwiek sens? Czy będzie nam w ogóle dane stanąć w miejscu i zastanowić się nad tym... pomimo podążających naszym tropem bezlitosnych wspomnień, które z każdym postojem zbliżają się coraz bardziej, a gdy znajdziesz się wystarczająco blisko, strawią Cię twym własnym płomieniem? Warto zatem nieustannie uciekać przez mrok pełen wątpliwości i kłamstwa, mając za sobą żar prawdy i oświecenia? Są tak przyjemnie i niebezpiecznie ciepłe... Gdyby spłonąć znając odpowiedź....-przerwał, odwrócił wzrok na Cassiva i z nieukrywanym żalem powiedział
-Ja... przepraszam... nie chciałem... tak...-legł bezsilnie na krzesło w kącie, czuł się mały jak dziecko... Po raz kolejny tego dnia. Zmęczone oczy powędrowały w stronę odchodzącego towarzysza. Czyżby szukały tam zrozumienia?

- Nie przepraszaj. Dobrze, że sobie to po męsku wyjaśniliśmy. Lepiej teraz niż później, lepiej ostrzeżeniami niż czynami.
Cassiv również całkowicie ochłonął. Zastanawiał się, czy byłby w stanie cokolwiek zrobić dla Devlina. Doszedł do wniosku, że byłoby to niebezpieczne, by grzebać komuś w już i tak zmąconej głowie. Każda terapia wymagała czasu. Ta konkretna potrzebowała go bardzo wiele.
- Osip miał dobrego przyjaciela - mruknął.


Starał się ważyć każde słowo jakie właśnie usłyszał. Po chwili konsternacji doszedł do wniosku, że jednak może źle go ocenił... Ponurym spojrzeniem odprowadził swego towarzysza za drzwi. Chciał być sam... Musiał przemyśleć pewne kwestie.
 
__________________
"Pies się poznał a srać chodzi pod chałupę, nie dla ciebie chamie wiadro!"

~ Z cyklu: Złote Myśli Mizukiego.

Ostatnio edytowane przez Glyswen : 08-11-2011 o 20:40.
Glyswen jest offline  
Stary 11-11-2011, 22:34   #18
 
Kovix's Avatar
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
Powiał wiatr. Elf stojący na niewielkim pagórku wzdrygnął się. Wyciągnął rękę i klepnął swojego towarzysza po ramieniu.
- Czujesz to? – spytał cicho.
- Tak – odpowiedział tamten. – Zdecydowanie palone ciała.
Odwrócił głowę i popatrzył na tamtego z zaniepokojeniem w oczach.
- Powiadamiamy Laruyę?
- Obawiam się, że już za późno. Ale tak czy inaczej, mamy rozkazy. Ten, kto podpalił te ciała, musi być kretynem… albo to pułapka.
- Sentil będzie wiedział, co robić. Chodźmy. – zakomenderował drugi elf.

***

Nawet nie podejrzewaliście, że palone ciała mogą tak przeraźliwie śmierdzieć. Musieliście odsunąć się od ‘ogniska’, bo inaczej wszystkie wasze ubrania przesiąkłyby tym okropnym swądem. Ubolewał nad tym zwłaszcza Cassiv, dlatego też szybko poszedł szukać po wioskowych piwniczkach jakiegoś trunku. Szlachcic niby, a szabrować mu się zachciało…

Anouk nie siedziała z resztą, trzymała się z dala zwłaszcza od dymu. Smród palonych ciał to nie perfumy z Gors Velen. Być może śmierć Osipa na tyle ją poruszyła, że nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa co do dalszych działań, ale kto tam wiedział tę półelfkę.

Arhiman nie bardzo wiedział, co teraz robić. Trochę wałęsał się po wiosce, próbował szukać jakiś tropów, ale tak naprawdę nie wiedział, czego szukać. Cały czas był ostrożny – teraz miał dowód, że jego podejrzliwość bardziej się przydaje, niż przeszkadza. I to go trochę podbudowało.

Devlin wolał pobyć sam, usiadł nieco z dala od ognia i rozmyślał. Kłótnia, która prawie przerodziła się w rękoczyny, mocno go zaniepokoiła. Nie żeby obawiał się o swoje życie – wiele razy już bywał w ryzykownych sytuacjach. Tajemniczy, arogancki szlachcic jednak wydawał się wiedzieć coś więcej, a może tak się tylko wydawało? Czy Devlin mógł mieć pewność, że jest po jego stronie? Po stronie zmarłego Osipa? Na pewno nie można było go spuszczać z oczu, jednak bez sensu zdawało się też robić sobie wrogów już na starcie…

Raul najmniej chyba przejmował się swądem trupów; nie był jakimś wymuskanym paniczykiem z Novigradu, żeby bać się smrodu. Choć oczywiście nie pchał się pod sam dym. Z zaangażowaniem nosił trupy, wydawał się przy tym trochę rozmyślać. Po skończonej ‘robocie’ usiadł ciężko na pniu i rozglądał się po wiosce, czekając, aż ktoś zaproponuje, co dalej robić…

Tym kimś mógłby być Cassiv, gdyby nie to, że zajęty był teraz konsumpcją znalezionego w piwniczce małego domku wina. Reszta nie bardzo wiedziała, czemu szlachcic pije alkohol, kiedy wypadałoby raczej rozmyślać nad sensem życia, przemijaniem, albo po prostu planować dorwanie zbiegłego starca, ale Cassiv wydawał się czuć się doskonale, sącząc powoli wino, co jakiś czas je wąchając i oglądając, jakby oceniał krytycznie jego jakość.

Jedno było pewne – nikt nie kwapił się z podaniem propozycji działania. Nikt nie wiedział, czy teraz każde z was pójdzie w swoją stronę, czy połączycie siły, by złapać sprawców masakry i waszego zbiega…

Aż do chwili, gdy usłyszeliście jakieś krzyki, dochodzące z lasu. Był już późny wieczór, jedyne źródło światła stanowiło ognisko; nie widzieliście nic poza teren oświetlany przez jego blask. Zerwaliście się na równe nogi, wsłuchując się w odgłosy. Po chwili stało się jasne, że to Starsza Mowa. Jednak właśnie wtedy, kiedy to zrozumieliście… usłyszeliście też okrzyk we Wspólnym.

- Nie ruszajcie się. Jeden fałszywy ruch i wszyscy macie strzały w plecach. Po dwie na każdego. – usłyszeliście stanowczy głos. Z pewnością należał do elfa. I brzmiał śmiertelnie poważnie.


Ci najbardziej zwinni z was, czyli Raul i Arhiman, oraz Anouk, która wcześniej rozpoznała, kto się zbliża, mieli już wyciągniętą broń. Moglibyście próbować się bronić, ale nie wiedzieliście dokładnie, ile jest elfów. I kim są. Scoia’tael, bandyci, czy coś jeszcze innego?

- Żadnych sztuczek, zwłaszcza elfka. – znów usłyszeliście głos. Jest w was wycelowane czternaście łuków i dwie kusze. Rzućcie broń. – rozkazał mężczyzna.

Powiał wiatr, znów niosąc woń spalonych ciał. Coś w głosie elfa mówiło, że jeżeli nie spełnicie jego polecenia, dołączycie do trupów.
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline  
Stary 15-11-2011, 11:58   #19
 
Kovix's Avatar
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
Elf czekał na reakcję. Wszyscy widzieli jego sylwetkę, majaczącą w mrocznej gęstwinie, jednak nie potrafili dojrzeć jego towarzyszy. Z głosów wynikało, że jest co najmniej dwóch... Może blefuje?

- Rzućcie broń, wszyscy! - krzyknął raz jeszcze elf.
- Gar’ean, aen seidhe. Aesparen a me aen carn esse foile. Caemm geas caerme, ell’ea?* - Cassiv uniósł wolno dłonie.

-Thaesse ! N'te dice'en. N'te mire daetre. Glaeddyv vort , evellienn!

Raul nie widział osoby która wykrzykiwała rozkazy. Ba! Przez trzask płomieni nie mógł z pewnością określić ile osób faktycznie jest w lesie. Grunt, że widział jednego elfa nie siedemnastu. Powoli odsunął się prawo by zupełnie zniknąć z tej sceny zasłonięty przez ogień. Odwrócił się do Devlina mając nadzieje, że na niego spojrzy, (jeśli tak) krótko na migi dał mu znaki. Idź od lewej za budynek i zdejmij go. Następnie odwrócił się do Cassiva. I nie wiedział jak mu przekazać by byli gotowi. Był pewny, ze Magnat nie spuści z nich oczu. (wersja próbna)

Devlin usłyszał jakiś głos dobiegający z lasu. Ton z jakim wypowiadane były słowa nacechowany był metalicznym, ostrym wydźwiękiem do którego ktoś najwyraźniej nieświadomie dodał intensywną nutkę... strachu? Kątem oka dostrzegł parę skromnych gestów Raula. Po chwili intensywnego myślenia zrozumiał o co też chodziło blondynowi. Zarzucił na głowę kaptur i niczym poranny wietrzyk, dyskretnie i bezszelestnie przetoczył się za róg domu starosty (tj. z lewej strony), następnie najciszej jak umiał wyciągnął 3 czyste, niezatrute strzały. Jedną wsadził do ust, drugą zza pas, a ostatnią nałożył na cięciwę gotowego już do użycia łuku. Na ugiętych kolanach, przywarty do ściany zbliżył się do przeciwległego końca bocznej elewacji budynku. Spojrzał w nieprzenikniony, wszechobecny mrok. Zdawało się, że czegoś tam szuka, co przy obecnej widoczności było z lekksza głupie i bezsensowne. Najwidoczniej Devlin również doszedł do podobnych wniosków, albowiem ledwie parę sekund później wychylał się zza rogu, ażeby choć częściowo dostrzec sylwetkę delikwenta, który śmiał zakłócić jego refleksyjny nastrój. Oszacował, iż od celu dzieli go ok 30 m w linii prostej. To bardzo mało... Wystarczająco blisko by wydać precyzyjny strzał. Przygotował swą broń do użycia, jednak mimo wszystkich sprzyjających okoliczności nie strzelał. Czekał aż postać z lasu stanie w świetle ogniska, a wraz z nią wyłoni się reszta ewentualnych towarzyszy. Wtedy będzie miał ich jak na dłoni...
Kiedy Devlin szykował się do celowania, usłyszeliście głos dobiegający gdzieś daleko zza jego pleców.

- Nawet nie próbuj. Dwie osoby celują w twoją głowę. Jeżeli wypuścisz strzałę, masz niewielkie szanse, że trafisz. My mamy prawie pewność. Odłóż łuk.
Głos był pewny i stanowczy, a nawet... spokojny. Wypowiadający słowa mężczyzna nie bał się, albo przynajmniej tego nie okazywał.

Czekał jeszcze moment by ostrzec Cassiva. On by już jakoś powiadomił resztę. Tak więc nasz łotrzyk został wysłany. Jednak Raul nie miał bladego pojęcia czym dokładnie i na jakim poziomie walczy Devlin więc ni mógł określić kiedy i czy ma się spodziewać efektów. Zaczął się cofać w kierunku gospody tak by był całkowicie niewidoczny zza ognia. W tym samym czasie zamknął oczy i dokonał ich pełnej transformacji. Kiedy otworzył powieki miał już dwie lśniące sfery przecięte poziomymi źrenicami. Wszystko teraz wyglądało inaczej. Cały świat stracił na kolorach za to wzrósł kontrast i szczegółowość. Niemal wszystko promieniało jakby własnym światłem. Nie jak lampa raczej jak biała płachta w słoneczny dzień. Poszerzył mu się też kąt widzenia. W czasie tego zabiegu usłyszał rozkazy świadczące o niepowodzeniu kompana. Spojrzał w stronę w którą wyruszył nasz zwiadowca.

Arhiman nie miał zamiaru się poddawać. Prawdopodobnie to te elfy wycięły wioskę, więc o czym tu mówić? “Poddajcie się, a będzie nam łatwiej was zarżnąć”?, wolne żarty. Krasnolud pierwszy raz miał okazję pokazać swoją mobilność, gdy w trzech krokach znalazł się już za stosem, w kolejnych dwóch dopadł do okna gospody i zaraz znalazł się po drugiej stronie.

- Cáelm! - Cassivellaunus nie wyjął miecza, ruszył bardzo wolnym krokiem bliżej ognia, by być dobrze widocznym. Nie usłuchał polecenia, wolał nie odwracać się plecami do gotowej cięciwy. - Cáelm, seidhe. N’essea morvud. Neén creasa bloedanna. Mir’me es’a’cáelm.
- Jestem bardzo spokojny - powtórzył po chwili, rozkładając ręce jak do ciepłego, przyjacielskiego uścisku. W istocie wyglądał raczej jak drapieżny ptak albo oszluzg przed wzbiciem do lotu, niż człowiek. - Moja klinga tkwi w jaszczurze, nell’ea?. Opuść łuk. Spar‘aen ys. Aedicen.

-Niech ten... krasnolud się nie rusza, ani kroku dalej - usłyszeliście elfa, który chyba mówił o Arhimanie. - To wy jesteście sprawcami tej masakry? Odpowiedzcie natychmiast!

Czuliście, że elfy nie pragną od razu konfrontacji, chcą wymusić na was raczej pytanie, co tu zaszło... Jednak Arhiman znalazł na tyle dogodną pozycję, że wydawało się błędem z ich strony, że do tego dopuścili. Chyba, że rzeczywiście byli pewni swojej wielokrotnej przewagi.
-Nie rusza się? Wolne żarty- zazrzędził krasnolud pod nosem i od razu udał się na piętro wyszukując takich przejść, by nie dało się go choćby zauważyć. Z resztą nie było to trudne, bo wnętrze gospody było niemal czarne. Ruszył na piętro i tam, z głębi pokoju, czyli będąc dużo za głęboko w mroku, by móc go zauważyć, obserwował sytuację, nie ściągając elfa z muszki. Szkoda, że granaty zostawił w chacie starosty, miałby znacznie solidniejsze argumenty. Ale kołczan bełtów wystarczył. Przynajmniej tymczasowo.
- To wy zmasakrowaliście wioskę? Odpowiadajcie natychmiast! - krzyczał dalej elf

-Żryj gnój długouchy!- wrzasnął krasnolud z ciemności okna -To wasze strzały niosły śmierć!- warknął i zaraz przebiegł do pokoju obok, tak, że wciąż widział elfa. Zastanawiał się co jeszcze ci idioci wyprawiają. Powinni już się pochować w budynkach!
- Elfie... strzały? Tutaj? - odezwał się mężczyzna dużo ciszej, tak, że ledwo usłyszeliście.
Mollin - krzyknął po sekundzie - widzisz tam jakieś elfie strzały? - pytanie, wypowiedziane w Starszej Mowie, skierowane było z pewnością do jakiegoś kompana elfa. Po chwili, nie czekając na odpowiedź towarzysza, sam powiedział kilka słów do siebie, których nie zrozumieliście.
- To nie są nasze strzały! Powiedzcie, do cholery, co tu się stało! - głos elfa drżał.

-Kpisz sobie eflfie?! “Gadajcie wszytsko co i tak już wiemy, abyśmy mogli zająć lepsze pozycje do strzału”?! Chcesz gadać?! To DO KU RWY ZAWSZONEJ NĘDZY na normalnych warunkach! A nie gdy grozicie magiczną transformacją w jeżozwierza!
-O czym, ja kurwa gadam?- zapytał sam siebie Arhiman przechodząc do kolejnego pokoju. Przecież to się nie może skończyć dobrze... Choć... Osipa nie zabiła elfia strzała... coś się nie zgadzało, a nie było czasu kombinować co. Mało wierzył, że uda się przeżyć tą akcję, ale jednak istniała szansa.
- Dobrze. Porozmawiajmy - elf powiedział te słowa spokojnie, po czym wyszedł kilka kroków przed siebie. Zobaczyliście w nieco lepszym świetle jego sylwetkę, jednak twarz wciąż zasłaniał kaptur. W ręku wciąż trzymał łuk i strzałę, chociaż nie celował już w nic.

- Nie jesteśmy... typowymi Scoia’tael. W ogóle nie jesteśmy Scoia’tael. Stacjonujemy w tych okolicach, ponieważ tutaj zaczynają się dziać niedobre rzeczy, a w Brokilonie muszą mieć informacje z pierwszej ręki - elf mówił ogólnikami.
- Powiedzcie, kto dokonał tu tej masakry? Mam rozumieć, że to nie wy?

Krasnolud musiał się powstrzymać by nie pacnąć się dłonią w twarz
-Nie do stu czortów! Sami ich zmasakrowaliśmy, a po kilku dniach ruszyło nas sumienie i wróciliśmy zadbać o ich ciała! Uszy długie, ale niewiele między nimi, co? - zadrwił, niezwykle złośliwie Arhiman- Niestety u mnie odwrotnie! I wcale nie zapomniałem o łukach które masz w lesie! Albo ich ujawnij, albo podejdź na tyle blisko, byśmy mogli cię wziąć na zakładnika!- Arhiman zastanawiał się czy nie przegina. Z tej odległości niemal na pewno by trafił, ale tu nie chodzi o to czy by trafił, tylko czy elfy wiedzą o tym, że by trafił. Koleś wykazuje zadziwiająco dużo dobrej woli, jak na kogoś kto chce po prostu zabić. Miał tylko nadzieję, że jej nie nadużyje... ale jeśli pójdzie po myśli to będą względnie bezpieczni. W końcu życie ich wodza... albo przynajmniej emisariusza, jest dla nich, chyba więcej warte niż śmierć kilku nieznajomych.
Usłyszeliście kilka słów w Starszej Mowie, zaadresowanych do towarzyszy elfa. Po chwili z cienia zaczęli wychodzić jego kompani. Zbliżyli się na tyle, że mogliście dojrzeć ich sylwetki - mieli opuszczony łuki, jednak strzały były wciąż nałożone na cięciwę. Niemniej, był to akt dobrej woli ze strony elfa.

- Teraz wy spełnijcie moją prośbę. Czy natknęliście się może na kogoś, kto nazywał się Osip Turglem? Żył w tej wiosce, o - wskazał na dom Osipa - tam.
Arhiman pojawił się w oknie, z Flawią skierowaną mniej więcej w ogień, tuż po tym jak elfy wynurzyły się z ciemności. Wciąż był ostrożny, wiedział doskonale, że w lesie wciąż mogę być inni. Chwilę milczał zastanawiając się nad odpowiedzią
-Skąd znasz tego starego pryka? I czego od niego chcesz?- Arhiman zdawał sobie sprawę, że dominuje drużynę w tej rozmowie i nie daje nikomu dojść do głosu, ale zupełnie mu to nie przeszkadzało
- Ten... stary pryk - jak go nazwałeś - jest dobrym przyjacielem elfów, a więc i moim. Musimy wiedzieć, czy wszystko z nim w porządku. Zdołał ujść z tej masakry?
Arhiman zagryzł wargę, a co mu tam...
-NASZ przyjaciel chyba uszedł z TEJ masakry, ale śmierć i tak go sięgnęłą. Nie dalej jak kilka godzin temu wybudowałem mu grobowiec, w zniszczonej wieży, o pół godziny marszu stąd...

Pośród elfów rozległy się krzyki, słyszeliście pospiesznie wypowiadane słowa w Starszej Mowie. Widać było, że poruszyła ich ta wiadomość. Dowódca, z którym rozmawialiście, opuścił łuk całkiem do dołu i jednym słowem uspokoił swoich towarzyszy.
- Zatem... jak zginął? I jak doszło do tej masakry? - głos elfa był pełen żalu i goryczy.
- Zabiła go strzała w sercu. Nie elficka. Czarna. Mamy ją jeśli będziecie chcieli obejrzeć!
- Czarna... To niemożliwe... Posłuchaj mnie. To nie ze mną musisz o tym porozmawiać. Musimy was zabrać do Laruyi. Jest naszą przywódczynią w tym rejonie. To, co mówisz, jest bardzo niepokojące... - elf milczał przez moment - powiedz mi jeszcze, kto w takim razie dokonał tej masakry? Skąd tu tyle trupów?
-Gdybym wiedział, bym już był w drodze w ich kierunku- warknął krasnolud- ale nie mamy zielonego pojęcia. Nasz przyjaciel posłał po nas, przybyliśmy i okazało się, że są tu same trupy.
- Wszyscy znaliście Osipa? Czy tylko Ty?
-Wszyscy.- Arhiman zniknął w oknie i zaraz znalazł się w drzwiach gospody
- Zatem wszyscy musicie pójść ze mną. Laruyia musi was wysłuchać. Być może będzie znała także odpowiedzi na wasze pytania. Pozwolę wam zachować broń, nikt nie będzie do was celował. Zgadzacie się?
- Czy alternatywą jest zmiana w jeżozwierza? - zapytał, lekko rozbawiony Arhiman - Jeśli usłyszę odpowiedzi na pytania mogę iść. Ale nie mam prawa wypowiadać się za resztę.
- Bardzo jesteś dowcipny, krasnoludzie - odrzekł elf. - Niestety, jeżeli Osip rzeczywiście nie żyje, to dla nas smutny dzień. Zaraz wyślę kogoś do sprawdzenia miejsca pochówku.
- Co z resztą? - zwrócił się do drużyny.

Anouk pokiwała głową z miną skazańca, nie ruszając się jeszcze z miejsca, w którym stała.

No i cała inicjatywa poszła na konto krasnoluda. Może to i lepiej? W końcu udalo mu się załatwić coś sensownego... choć w mało szykownym stylu. Ale była jedna sprawa, którą trzeba było rozwiać do końca. I parę szczegółów. Raul więc dołączył do większości swoich towarzyszy wchodząc tym samym w krąg widzenia.
- Widać, że nie chcenie nas zabić. Ale jaką mamy pewność, że po wszystkich nas dobrowolnie wypuścicie? Nie raz słyszałem i nie raz brałem udział w akcjach typu: “Widziałeś naszą tajną kryjówkę więc albo do nas dołączysz albo zostaniesz tu więźniem dopóki nie zmienisz zdania.”.A elfy chyba przodują w mani bycia niewykrytym. - Mimo wszystko sprawa rysowała się lepiej. Teraz przynajmniej mieli punkt zaczepienia.

- Nasza kryjówka nie jest tajna. W ogóle nie jest kryjówką - odparł elf. - Nasz... oddział przemieszcza się z miejsca na miejsce co jakiś czas. I na pewno nie będziemy chcielim, byście do nas dołączyli. My mamy swoje cele, wy macie swoje. Jesteście lepiej uzbrojeni, niż początkowo myśleliśmy. Prawdopodobnie nawet, gdyby udało się nam was do czegoś zmusić, ponieślibyśmy straty, z których gęsto potem tłumaczylibyśmy się w Brokilonie...

Głos za plecami zdezorientował Devlina całkowicie. Nie spodziewał się, że ktoś będzie w stanie go dostrzec w tej ciemności. Mimo to nie spuszczał strzały z łuku, wahał się co teraz zrobić. Po chwili elf wyszedł z lasu i zaczął negocjacje. Gdy tylko dysputujący doszli w końcu do kwestii Osipa, jednym ruchem nadgarstku momentalnie zdjął strzałę z cięciwy i obrócił ją w palcach wysoko nad głową tak, ażeby domniemani napastnicy zauważyli ten gest. Podobnie zrobił z cedrowym pociskiem, który dotychczas trzymał w ustach. Jednakże z miejsca się nie ruszał. Kucał czekając na dalszy rozwój wydarzeń.

“Przynajmniej tyle dobrego” pomyślał blondyn. - W takim razie wszystko wygląda pięknie. Jednak pozwolisz, że dokończymy co zaczęliśmy i wyruszymy jutro? Jest już noc i wam też pewnie przyda się odpoczynek. Przy okazji może od razu dowiemy się czegoś jedni od drugich. - Schował ostatecznie miecz, który do tej pory trzymał opuszczony. Spojrzał jeszcze tylko dokładnie w las za elfem by dostrzec czy wszyscy posłuchali rozkazów. Następnie zamknął na dłuższą chwile oczy czekają i słuchając odpowiedzi. Jak je otworzył już były normlanie.
Elf - dowódca przez chwilę rozmawiał ze swoim kompanem, który właśnie do niego podszedł. Najprawdopodobniej rozważali propozycję Raula.
- Możemy się przespać. Wyślemy jednego z nas do Laruyi. Jednak tutaj - wskazał na trupy - spać nie będziemy. Rozbijemy obóz niedaleko stąd, w lesie, a rano przyjdziemy po całą waszą drużynę. Mam nadzieję, że nie uciekniecie - dodał ostrożnie.

-Chcę dorwać tego wydymańca co odpowiada za to - stwierdził Arhiman - jeśli możecie mi pomóc go znaleźć jak najbardziej skorzystam. W zasadzie to nawet chętnie bym poszedł z waszym posłańcem, jeśli jesteście w posiadaniu oporządzenia alchemicznego, choćby podstawowego. Dorobiłbym petard.
- Nie jesteś zmęczony, krasnoludzie? - zobaczyliście, że elf uśmiechnął się, po raz pierwszy w rozmowie.
- Twardym cza być, nie miętkim. Odeśpię gdy zarżnę loszychsynów...
- Wolałbym - odrzekł elf poważnie - żebyście poszli wszyscy razem. Nie będziemy musieli dwa razy sobie wszystkiego opowiadać.
-Będę opowiadał tylko jeśli ktoś mnie zapyta. - zapewnił Arhiman - Ja chcę mieć czym nakarmić tych kolesi. Zostało mi jeszcze pięć petard, wolałbym dorobić do ośmiu.
- Chcesz siedzieć tutaj, wśród na wpół spalonych trupów i czekać na trupojady? - Powiedziała Anouk z wręcz komicznym zdziwieniem. - To najwyraźniej prawda, co mawiają o blondynkach. W każdym razie, wolna droga. Jeden umarlak więcej nie zrobi tu różnicy. Ja nie zamierzam się wystawiać na tak głupie zagrożenie. Nikt przy zdrowych zmysłach tego nie zrobi.

- Czy ja wspominałem o noclegu na popiołach czy jak? - oburzył się Raul - Chce to tylko spalić to do końca. Choćby by trupojady zdechły z głodu i nie rozpełzły się po całym Brugge. Gdzie przyjdzie spać nie wiele mnie obchodzi. Choć moim zdaniem pobliskie domy z łózkami sa lepsze niż las. Nawet jeśli ten drugi trochę ładniej pachnie. - Chciał też wreszcie udać się do chaty osobnika przez którego jest tyle zachodu. Ale wszystko w swoim czasie.

Cassivowi wcale się to wszystko nie podobało. Wprawdzie wiedział już, że elfy nie kłamią i faktycznie nie stoją za atakiem, ale nadal nie miał ochoty zadawać się z wiewiórkami - zwykłymi czy też podczas misji specjalnej.

- Krasnolud szybko znalazł wspólny język z tymi odszczepieńcami - syknął do reszty towarzyszy. - Jednak to wciąż scoia’tael. Nie uśmiecha mi się zdawać na ich łaskę. Z drugiej strony... choćbyśmy chcieli, nie postawimy oporu. W mroku kryje się kolejnych kilkunastu.

- Pomyśl tak. Jak łatwiej zabić łucznika? Z bliska czy daleka? - spytał Raul retorycznie - Co prawda elfy władały też mieczami, ale jakoś z tego nie słyną. - Poza tym masz inny trop niż ta ich szamanka czy inna guru?
Możny spojrzał na Raula z błyskiem tajemnicy w oku. Najpierw wyglądał, jakby chciał zripostować potwierdzeniem. Ostatecznie jedynie przygryzł wargę.

- Nie - powiedział przeciągle. - Nie mam. I chętnie ją poznam, tę Laruyę czy też Laruję. Stary Osip wciąż mnie zaskakuje.
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline  
Stary 20-11-2011, 12:36   #20
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Podczas drogi Arhiman trzymał się na uboczu. Gdy ukradkiem spojrzało się na jego twarz widać mbyło smutek, który znikał zastąpiony gniewem, zainteresowaniem, czy frustracją gdy tylko krasnolud spostrzegł, że ktoś na niego patrzy. Bolało... bolała strata Osipa dźgała jak sztylet. Spędził z nim bite dziesięć lat! Zwiedzili świat wzdłóż i wszerz. We dwójkę stawali przeciw bandytom, ratowali się nawzajem, odkrywali stare ruiny i grobowce, by innym razem pomóc wieśniakom nękanym przez utopce. Raz utłukli nawet trola! Arhiman myślał, że już zaakceptował fakt, że już nigdy nie wyruszy z nim na wyprawę... ale teraz mu doskwierało, że nie ma choćby możliwości by go namówić na jakąś małą. Choćby przejść się do Nilfgardu, a tam program “Potrójne U”... Ubić (smoka), Uratować (księżniczkę), Upić się (podczas uczty na ich cześć). To co powiedział Devlinowi to prawda. Widok na wpół zżartego Osipa wyrył mu się w pamięci i teraz nie chciał go opuścić. Dręczył go.
-Jesteśmy na miejscu- Arhiman nawet nie poczuł upływu godzin. Pogrążony we wspomnieniach szedł jakby we śnie.
 
Arvelus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172