Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-06-2012, 22:04   #61
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
W głębi duszy Hono Fukushu był niezwykle spokojnym i sympatycznym człowiekiem. Niestety, nawet archetyp wszelkiej miłości i słodyczy, którym Hono w żadnym razie nie był, może wybuchnąć gniewem. Ciężka podróż, deszcz, niespokojność Valermosa z powodu wieści o zbliżających się cesarskich. Niemalże rok w ukryciu, znoszenie obelg pijanych wieśniaków, pracowanie na ich szacunek. Zaniepokojenie z powodu nieznanego zagrożenia. Kombinacja takich czynników mogła stanowić stresującą sytuację dla każdego. I wtedy usłyszał komentarz tego starego, poznaczonego bliznami najemnika. I coś w nim pękło.
W jednej chwili wszystkich członków karawany podmuch niewiarygodnie gorącego powietrza. W bezpośredniej bliskości Fukushu cała woda natychmiast przemieniła się w parę. I wtem pobliskie drzewo stanęło w płomieniach mimo deszczu. Staruszek usłyszał w myślach gniewne warknięcie Valermosa. Niedługo potem następne drzewo stanęło w płomieniach. I następne, i następne, i następne. Niedługo blisko dwadzieścia drzew huczało płomieniami, nie zważając na deszcz. Płomienie zaś skłaniały się w stronę Hono, otaczając go niczym płaszcz i nadając mu złowieszczy wygląd.
- Przeproś, szczeniaku. - warknął - Zanim stracę cierpliwość i przemienię cię w proch. - w jego głosie słychać było huk płomieni i obietnicę szybkiej śmierci wszystkim którzy chcieliby stanąć mu na drodze. Już teraz z trudem się kontrolował. Miał nadzieje że młodziak nie będzie dążył do konfrontacji. Szkoda byłoby go zgasić już teraz.
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli
Darth jest offline  
Stary 12-07-2012, 13:32   #62
 
Issander's Avatar
 
Reputacja: 1 Issander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodze
Arabellę zaskoczyły słowa Gelida. Zapewne miał rację i wsiadanie na konia nie było mądrym pomysłem, przecież nie poruszałaby się przez to ani odrobinę szybciej bo i tak tępo karawanie nadawało powolne człapanie wołów.
- Przepraszam nie pomyślałam.- odpowiedziała Lodowemu wężowi wracając na ziemię. Ujęła pewniej miecz. „On uważa że się przydam.”- pomyślała nie bardzo wiedząc czy to komplement, czy też jego zdaniem byli w tak złej sytuacji że przydałby się każdy, nawet gdyby był na wpół ślepy i kulawy. Skłaniała się ku tej drugiej wersji.

Tymczasem owionęła ją fala gorącego powietrza, widać nie tylko ona wpadła na ten pomysł, nie tylko ją rozdrażniły słowa najemnika, z tym że w porównaniu z tym, jej podmuch był niczym chuchnięcie w zmarznięte dłonie. Czuła jak wysycha jej ubranie, a potem drzewa zaczęły się zapalać jak zapałki. To było straszne, ale jednocześnie takie piękne. Jakoś nie wydawało jej się by butny najemnik zechciał przeprosić i wcale jej to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, właśnie piekły się dwie pieczenie na jednym ogniu, po takiej lekcji najemnik powinien się uspokoić, o ile przeżyje, a i wszyscy dowiedzą się jakim zagrożeniem jest Hono, nie będzie już się mógł kryć za wizerunkiem miłego staruszka.
-Nie przepraszaj.- szepnęła patrząc na Alnina, oczywiście tak żeby nikt nie mógł usłyszeć.

Hono uśmiechnął się. Niezwykle przerażająco. Płomienie za jego plecami uniosły się i uformowały siedem potężnych węży, które wydawały się syczeć w kierunku Alnina.
- Swoją drogą, wydaje mi się że nie byliśmy sobie formalnie przedstawieni. Moje imie to Hono Fukushu. Wierzę że niektórzy z was mogli o mnie słyszeć. Ci zaś którzy nie słyszeli, nie martwcie się. Nie zabijam tych którzy nie stają przeciwko mnie.


Vernon stojący na samym końcu karawany widział z daleka co zaczyna się dziać. Drzewa wokół zaczynały płonąć. Obok postaci siwego staruszka zaczęły wyrastać ogniste węże.
Barry zaczął się miotać ze strachu przed płonącymi drzewami. Podszedł do niego i złapał go, ukląkł i próbował go uspokoić, lecz na nic to było, podczas gdy coraz to nowe drzewa zaczynały płonąć. Złapał go za głowę i spojrzał w przestraszone oczy zwierzęcia.
- Uciekaj daleko i w bezpieczne miejsce. Najlepiej wyprzedź naszą trasę i po drodze się odnajdziemy. No, dalej! Znajdę Cię.
Krzyknął na wilka a ten pobiegł na tył karawany by ominąć palący się las i ruszył w bezpieczne miejsce borem.
“Mam nadzieję, że nic mu się nie stanie...” Spojrzał na niebo prześwitujące między płonącymi słupami.
“Pomóż mu, proszę.” Dodał w myślach przypatrując się w niebo.
Sam Vernon poprawił swój ubiór. Torbę rzucił na ostatni wóz, nie myślał że ktoś podczas zabawy w płonącym lesie podliczy go za transport bagażu przez krótką chwilę. Wyjął z niej male zawiniątko i dziwną broń wyglądającą na połączenie kastetu z nożem z czarnego materiału w czarnych skórzanych pochwach.
Zatknął je za pas, a podłużne zawiniątko wielkości wiecznego pióra włożył do kieszeni.
Cofnął się na swoje miejsce i czekał na rozwój wydarzeń.
Nie chciał się angażować w walkę między ludźmi podróżującymi razem, ale nie miał też zamiaru liczyć na dobrą wolę i na to, że wszyscy się opamiętają.

Riskan przyglądał się wszystkiemu ukrywając się za wozem razem z koniem.
Automatycznie sięgnął po kuszę i wychylił się trochę za wozu.To co zobaczył wcale nie poprawiło mu humoru.Widział ognień, ogień i jeszcze raz ognień.,Co ciekawe płomienie za dziadkiem który spowodował całe zamieszanie, uformowały się w ogniste węże.
Niespecjalnie się interesował tym najemnikiem, ponieważ całą jego uwagę przyciągnął
ten przeklęty dziadyga.

Fala ciepła była mało przyjemna, bo jak mogło się zdawać w niego uderzyła ze zdwojoną siłą. Tak jakby nie tylko staruszka ruszyły jego słowa. W obliczu obecnej sytuacji miał za nic cały dyskomfort. Albo raczej próbował mieć go za nic.
Stróżka potu przymierzała się do przewędrowania przez jego czoło gdy nagle przeszkodził jej, szybkim ruchem wycierając ją. Rozejrzał się i zlustrował sytuację.
- Zaiste czy jest staruch, który czarami i zaklęciami się nie para? - Wstał. Wyszczerzył się raptem, lecz tylko na kilka chwil. - I ja takoż mam coś w zanadrzu. - Wzniósł wolno ręce ku górze. - Pioruny! Przybądźcie! - Nic się nie stało. - Cóż. - Odezwał się po chwili, po czym stłumił śmiech. - Nie zawżdy się udaje.
Zeskoczył z wozu i możliwie jak najbardziej zbliżył się do reszty podróżnych zwiększając jednocześnie szanse starucha na chybienie. Pomimo ostrzożności, jeśli zaszła by potrzeba zdołał by uniknąć nie jeden dystansowy cios, a to dzięki doskonałej sprawności i szybkości, której zwykli ludzie mogli by jedynie pozazdrościć, której zwykli ludzie nie byli w stanie osiągnąć. Choć wyglądał staro, bo i stary był nawet bardziej niż mogło by się zdawać, taka walka mogła być dla niego nikłym wyzwaniem. W każdym bądź razie nie zamierzał ryzykować jak niegdyś, starcia sam na sam, wskoczenia w paszcze lwa, w tym przypadku ognistego lwa.
- Ludzie, ten tu stary pierdziel jest bardziej niebezpieczny niźli pijana pszczoła w gównie. Macie go za kamrata, przyjdzie co do czego a rychło popali wasze gacie. - Splunął. - Śmierć bez gaciów jest szczególnie okropna.
Zmartwił go fakt, iż właściciel pogonił własnego wilka. Nie lubił jak coś go martwiło, więc postanowił wpłynąć na to zwierze póki nie oddaliło się zbytnio. Próbował naszczuć go na starego głupca. Wiedział, że z pomocą tego czegoś nie będzie to skomplikowanym zadaniem.

Ankarian starał się ignorować wszystko, co działo się wokół, oczywiście dopóki to było możliwe. Nie przejmował się obelgami rzucanymi przez jednego z mężczyzn. Już z wieloma podobnymi miał do czynienia, więc nie uznał go za nikogo interesującego. Przynajmniej do pewnego momentu. Od niechcenia zwrócił wzrok na bliznowatego i nagle coś sobie uświadomił. Był całkowicie pewien, że teraz już się nie mylił. Nie mógł się mylić. Ten wygląd, zachowanie.

Aż tu nagle coś przeszkodziło mu w dalszym analizowaniu informacji. Jeden z tych do którego powędrowały przezwiska, nie wytrzymał. Dla Ankariana nie byłoby to nic interesującego, gdyby nie to, co zacząć wyczyniać ten staruch. Najpierw zrobiło się cieplej, a potem pobliskie drzewa zapłonęły w jednej chwili, a na dobitkę pojawiły się jakieś ogniste wieże. Właśnie to wydarzenie sprawiło, że Ank nie wytrzymał.

Już bardzo długo tłumił wszystkie uczucia, nie chcąc przyciągać ciekawskich spojrzeń. Unikał konfliktów, nawet jeśli ktoś go obrażał. Jednak teraz miał zamiar po prostu ruszać w dalszą drogę, a staruch postanowił wszystko zepsuć. Zamaskowany myślał, że zaraz uniesie wzrok ku niebiosom i zacznie wrzeszczeć, lecz jakoś powstrzymał się przed taką reakcję. Wziął kilka głębszych oddechów, położył torbę na wozie, a potem odsunął się od niego i odszedł parę kroków tak, aby znaleźć się trochę z boku. Mógł obserwować obu, ale staruch nie miał możliwości, aby go dojrzeć. Musiałby spojrzeć w jego kierunku, a na to się nie zanosiło. Wyglądało, jakby Ank po prostu wolał oddalić się od walczących i obserwować ich z bezpiecznej odległości.

Nic bardziej mylnego. Oczywistym było, że żaden nie przerwie tego wszystkiego z własnej woli. A wściekłość kotłowała się w zamaskowanym jeszcze bardziej niż zwykle. Musiał dać temu upust, a wyglądało na to, że właśnie nadarzyła się odpowiednia okazja. Posłał Riskanowi krótkie spojrzenie i skinięciem głowy wskazał na starucha. Oznaczać to miało tyle, że jeśli zamierzał się mieszać do walki, ma zająć się podpalaczem.

Sięgnął dłonią pod płaszcz i wyciągnął stamtąd nóż do rzucania. Nie czekał długo. Wykorzystał to, że staruch na pewno bardziej spodziewał się ataku awanturnika, niż kogokolwiek innego.. Błyskawicznym ruchem posłał ostrze w stronę starucha – piromana. Na razie był to wprawdzie rzut ostrzegawczy, ale w mniemaniu kogoś takiego jak Ankarian, ostrzeżenie wcale nie oznaczało braku ran celu. Nie chciał tym jednym rzutem zabić starucha. Dlatego celował w jego nogę, a dokładniej w łydkę. Wiedział, że jeśli tylko ostrze dotrze do celu, to piroman zapamięta ten ból do końca życia.

Śmiech staruszka przeszył powietrze.
- Więc tak to chcecie rozwiązać? Wszyscy, kontra ja? Czy zdajecie sobie sprawę jak bardzo ułatwia mi to sprawę? - śmiech się urwał. Z gardła Hono wyrwało się warknięcie. - Czy zdajecie sobie sprawę jak wiele samokontroli kosztuje mnie by po prostu nie zabić was w tym momencie? Nie dlatego że chcę was zabić. Dlatego że władam taką, a nie inną mocą. - Uniósł wzrok i spojrzał na resztę drużyny. - Jeśli ktokolwiek z was mnie zaatakuje nie będę w stanie się powstrzymać. Dlatego proszę byście w miarę możliwości trzymali się z dala od tego. Dla swojego własnego bezpieczeństwa. - Odwrócił się w stronę Alnina - Nawet w tej chwili, każdy cal tego kim jestem krzyczy bym z wami nie rozmawiał tylko zabił. - Spojrzał bardzo poważnie na starego najemnika - Przeproś. Albo stań naprzeciwko mojego gniewu. Nie widzieliście jeszcze niczego.

Gelid chciał iść na początek karawany, jednak najwidoczniej bardziej niż stworzenia, które potrafiły skręcać karki, wszystkich interesował staruszek, białowłosy błyskawicznie zorientował się dlaczego. Powietrze bowiem nagle się ociepliło, lodowy wąż poczuł to mimo tego kim był, to znaczyło, że powietrze było naprawdę gorące. Widać, było, że ktoś zdenerwował staruszka, ten bowiem przywołał ogniste węże. Gelid westchnął ciężko, wiedział, że jeśli ten nie przestanie, to białowłosy zmuszony będzie ujawnić całej karawanie swoje moce. Był jednak spokojny, powietrze nie można było rozgrzać na stałe, a dalej padał lodowato zimny deszcz, mimo wszystko ogień nie był też fizyczny, w przeciwieństwie do jego lodu. Białowłosy podszedł do reszty, akurat gdy starze mówił coś o jego gniewie. Gelid wycelował miecz w starca po czym powiedział:
-Jeśli ktoś nie powinien walczyć, to jesteś to ty starcze. Teraz schowaj wężyki do kieszonki i zajmijmy się własnymi sprawami.

-Białowłosy słusznie prawi. - powiedziął Vernon podchodząc do zebranych od tyłu karawany. Stali z Gelidem na przeciw siebie, staruszek znajdował się przed nim po lewej ręce Vernona, a Alnin po jego prawej.
-Nie wszczynajmy burdy. A jeśli już, to poczekajcie aż przedostaniemy się za północną rubieżę. Proszę was, opamiętajcie się. Inaczej ten trakt będzie wyłożony trupem.
Przemoczona do cna chusta na twarzy i ubranie nożownika wyschły od ciepła jakie emitował Starzec.
Vernon trzymał ręce przy brzuchu na swoich sztyletach, z ciężarem przeniesionym na lewą nogę z prawą lekko z tyłu.

Riskan był zły.Nie dość że było okropnie gorąco to ten staruszek mu groził.
Widział że Vernon i Białowłosy są przeciw starcowi, więc natychmiast poczuł się pewniej.
Hoffeorn był trochę z tyłu za Białowłosym i Vernonem. Nie był jednak głupi i nie zbliżał się do węży zamiast tego celował do starca z kuszy.
Wcześniej uchwycił spojrzenie Ankariana który dawał mu znak żeby zaatakował Starucha.
Sam dziadyga sprawiał wrażenie coraz bardziej zdenerwowanego, co miało taki skutek że Riskan przestał się wahać czy strzelać czy nie.
Pewniej złapał kuszę i krzyknął- Dziadku! Zgaś ten ogień bo się poparzysz, mamusia
nie mówiła że lasu nie wolno podpalać?
-Gdy mówił patrzył na Starca ale gdy skończył spojrzał na Ankariana i gdy ten uchwycił jego spojrzenie skinął nieznacznie w stronę Dziadka.
Normalnie na kogoś tak niebezpiecznego by w ten sposób nie krzyczał, ale miał nadzieję że
Dziadyga całą swoją uwagę skupi na nim a wtedy Ankarian go zaatakuje od boku.

Hono spojrzał spokojnie na grupę, najwyraźniej próbującą stworzyć wspólny front przeciwko niemu, uśmiechając się.
- Najwyraźniej w dalszym ciągu wydaje wam się że macie do czynienia ze zwykłym starcem. Wyjaśnijmy sobie coś. Te płomienie - wskazał dookoła siebie - to nic. Takie jarmarczne sztucki mogę robić na życzenie. Proszę - wszystkie płomienie zgasły, a ułamek sekundy później zapaliły się w dokładnie tym samym kształcie. - taka demonstracja wystarczy? Jestem stary, owszem. Jestem również starożytny. Nie dam się nazywać żebrakiem przez jakiegoś najemnika z przypadku. W dawnych czasach spopieliłbym go mimochodem, nie poświęcając mu nawet uwagi. Jestem w stanie kontrolować moje emocje lepiej niż kiedyś. Przeprosi - wskazał na poznaczonego bliznami najemnika laską - a wybaczę i zapomnę o sprawie. Nie, pozna mój prawdziwy gniew. I zanim cokolwiek głupiego przyjdzie wam do głowy - wskazał na całą grupę - jestem więcej niż zdolny do zabicia was w ułamek sekundy. I chociaż z tego powodu będę domagał się szacunku. Decyzja należy do was!

- Przeprosić? - Prychnął rozbawiony. - Chyba kpisz zmarszczony staruchu. - Machnął ręką. - Jak rzekłeś? Stanąć naprzeciwko twojego gniewu? Czyżbyś miał zamiar obrzucić mnie starymi jajkami. - Tym razem miast roześmiać się pogardliwie ograniczył się do złośliwego uśmiechu.
Rychło się opanował. Rozejrzał nad podziw spokojnie, po czym jak gdyby niby nic wyciągnął manierkę z zewnętrzej kieszeni kurtki. Odkorkował, siarczyście łyknął, zakorkował. Naprędce schował ją nie mając zamiaru dzielić się z kimkolwiek. Po chwili beknął donośnie.
Klinga zbyt długo ciążyła mu na plecach. To był ten dobry moment aby zaprezentować wszem i wobec i każdemu z osobna. Chwyciwszy półtoraka pewnie w dłoniach machnął nim na próbę. Jak i niegdyś tak i teraz ostrze prezentowało się doskonale. Od zwykłego miecza wyróżniały go trzy pary wcięć na nasadach oraz nieznane runy na zbroczu. Broń wyglądała niemal na magiczną. A może i taka była?
- Wszak gdybym miał sposobność odrąbał bym twój łeb kijem wcześniej wetkniętym w łajno, gdyż nie godny jesteś aby ową klingą to uczynić. Jednakże cóż począć gdy takowej lagi tu brak. - Wzruszył ramionami i zamłynkował swym cudownym, półtoraręcznym mieczem.

Hono uśmiechął się przepraszająco do bardziej pokojowych członków drużyny.
- Nie widzę dobrej woli po waszej stronie. - uniósł laskę, która znikła, ujawniając czarne ostrze miecza, które zdawało się emanować gorącem. - Każdy kto stanie naprzeciwko mnie... - ostrze zapłonęło płomieniami o niezwykłym gorącu. - Zginie. Jestem żywym wcieleniem zemsty, i nie dam z siebie kpić. - w jednym momencie gigantyczne węże ognia urosły pięciokrotnie, gotowe zaatakować każdego kto ośmieliłby się tkąć ich pana.


Sztylet pomknął do celu. Ankarian wiedział, w czym jest dobry i teraz to robił. Ale starzec najwyraźniej zorientował się w jego zamiarach - po prostu spojrzał akurat w tę stronę. Do tego doświadczenie mówiło mu, że najprawdopodobniej przy dużej ilości przeciwników będę starali się zaatakować go ze wszystkich stron i znaleźć stronę, z której nie będzie gotowy na atak. Jeden z węży omiótł nóż. Tego, co dalej się z nim stało, nie widzieliście, gdzyż wszyscy poza Arabellą musieli przymróżyć oczy. Jedynie ona i Hono zorientowali się, co się stało. Reszta ujrzała jedynie, że starzec mimo wszystko czymś oberwał... A u jego stóp leżała powyginana bryłka metalu.


Hono spojrzał w stronę człowieka który rzucił nóż.
- Mało imponujące, szczerze powiedziawszy. Powinieneś się bardziej postarać. Obawiam się jednak że nie będziesz miał okazji. - dwa gigantyczne ogniste węże pomknęły w stronę Ankariana. Jeden popędził by odciąć go od sojuszników. Następne dwa skupiły się na trzymaniu w szachu reszty drużyny i odpędzaniu jakichkolwiek ataków z ich strony. Staruszek był gotów przyzwać drugie tyle gdyby tylko potrzebował.


Ankarian był już pewien, że ostrze trafi, ale stało się coś właściwie niemożliwego. Starzec, który do tej pory nawet go nie widział, jakimś cudem odwrócił się w jego stronę i z pomocą ognistego węża poradził sobie z atakiem. Jednak coś takiego nie było wstanie w jakiś sposób przestraszyć mężczyzny.
- Wcześniej nie miałem czasu na gadanie, więc teraz to nadrobię. Mówiłeś coś o tym, że zginie ten, kto cię zaatakuje? Dobrze słyszałem? – zapytał, jakby nigdy nic i zaczął biec by wymknąć się atakującym wężom. – Odpowiem ci tak. Jak dotąd nikomu nie udało się mnie zabić i zapewniam, że nie zrobi teraz tego jakiś staruszek, który ma manię wielkości pewnie z powodu własnej słabości. Właśnie przypomniałem sobie twoje kolejne słowa. „Żywe wcielenie zemsty”? Dobrze mówię? – tutaj zrobił długą pauzę. – Uważaj, bo może stać się martwe. – Mówił tak głośno, aby być doskonale słyszalnym. Czuł się świetnie. Nie obawiał się węży, które w takim deszczu pewnie i tak znikną szybciej niż starzec by chciał.


Mimowolnie zasłonił się, lecz jak się okazało, był to tylko błysk. Domyślał się, iż ktoś spróbuje wykorzystać sytuacje. Zaskoczyło go zaś to, że staruch jakimś cudem nawet nie został draśnięty.
- Cholera, co za ustrojstwo? - Zlustrował sytuacje. Węże, ogień i ogniste węże. Dłużej czekać już nie mógł, bo i w końcu ten opentany dziadyga draśnie go, bądź co gorsza zniszczy jego nową kurtkę! Myślał intensywnie. W każdym bądź razie nic sensowego nie przyszło mu do głowy. Cóż, innego wyjścia nie było.
Doskoczył do wozu. Wybrał pierwszą lepszą skrzynię. Brzdęk metalu uświadczył w przekonaniu, iż wybrać lepiej nie mógł. Prawdopodobnie weń znajdowała się masa metalicznych przedmiotów, w najlepszym przypadku broń i inny złom. Dźwigną skrzynię i cisną skrzynię ku starcowi. Następnie przeklął sam siebie, gdyż w tej innej formie nie tylko pocisk byłby rzucony znacznie mocniej ale i wysiłek byłby znacznie mniejszy. Był za stary na takie rzeczy. Co takiego go przekonało by wtrącić się do sporu, który zresztą sam rozpętał, skoro mógł odwrócić się i oddalić spokojnie?
Podniósł wcześniej odłożoną klingę. Skrył się za prowizoryczną tarczą, w tym przypadku za wozem. Wozem obładowanym po brzegi. Coś jednak podpowiadało mu, iż mógł wybrać lepiej, czyli wybrać kogoś. Przeczucie?
 
Issander jest offline  
Stary 12-07-2012, 13:35   #63
 
Issander's Avatar
 
Reputacja: 1 Issander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodze
Gelid nie chciał używać swoich “nadludzkich” zdolności. Wiedział jednak, że staruszek się rozkręcał, już nie było możliwości by go powstrzymać słowami. Gdyby jednak Starzec, nie walczył w taką pogodę białowłosy nie byłby nawet w połowie tak pewny siebie. Gelid wycelował dokładniej mieczem w przeciwnika. Schylił nieco głowę, jego usta poruszały się, zupełnie jakby mruczał coś do kogoś. Po chwili takiego zachowania, jego głowa poderwała się do góry.
-Atakuj!- Wykrzyczał Gelid.
Jego miecz, jego nogi, oraz obie ręce skąpały się w wodzie, formującej się w strumienie, które następnie wystrzeliły w kierunku starca łącząc się w jednego wodnego węża. Woda ta była niezwykle zimna, zupełnie jak ta płynąca w wartkich górskich strumieniach.

Rozbłysło światło które na chwilę oślepiło Riskana.Gdy po chwili znowu widział, zobaczył najemnika rzucającego skrzynią w starca.To jednak mało go interesowało bo zobaczył jak ogniste węże atakują Ankariana.
Widok ten okropnie go rozzłościł i w szale wykrzyczał-Ty przygłupi staruchu!Myślisz że jak podpalisz las to będę się ciebie bać?Daj mi krzesiwo i też to zrobię!-Wycelował kuszą w brzuch Starca i wycedził przez zęby-Patrzysz w oczy swojej śmierci ślepy staruchu.-Pociągnął za spust.


Skrzynia nie miała prawa dolecieć aż do celu, ale jakoś ci się udało. Wytężyłeś wszystkie siły, a na sam koniec wręcz upadłeś, rzucając ją do przodu. Jednak jej prędkość nie była zadowalająca. Hono po prostu usunął się jej z drogi. Do tej pory w trakcie walki jego przeciwnicy zwykle używali kusz - drewno z bełtów spalało się, a zniekształcone groty pozbawione aerodynamiki spadały na ziemię nie dolatując do celu. Jednak podróżnicy zorientowali się, że w pełni metalowe pociski mogą być dobrą bronią... z tym, że teraz Hono też już o tym wiedział.

W tym czasie ogromna struga wody pomknęła w stronę Hono. Woda cały czas parowała przed uderzeniem celu... Lecz materiału było pod dostatkiem i miejsce, w którym strumień wody znikał przy obecnej sile płomieni powoli zbliżalo się w stronę starca.

Ankarian wydawał się być gotowym do walki... Ale ogień to nie przeciwnik, a gdy płomieniste węże zbliżyły się do niego, zaczęło kiełkować w nim przerażenie - uczucie tak rzadkie, że niemal go nie rozpoznał. Zawahał się. W tym momencie Gelid zaatakował wodą i to uratowało mu życie (a przynajmniej zaoszczędziło poparzonej skóry). Uwaga starca była skupiona na Gelidzie, choć było widać, że powoli przegrywa. To mógł być dobry moment na atak, choć z drugiej strony staruszek może mieć jeszcze znaczne rezerwy. Czy jest warto ryzykować resztę życia z okropnymi poparzeniami?

Wystrzelony bełt na niewiele się zdał w tej sytuacji. Kusza to nienajlepsza broń, jeżeli wszystko płonie. Drewno zapaliło się od samej temperatury powietrza w pobliżu Hona.

Zender się gdzieś schował, nie jest wojownikiem, jest mały i lubi się chować.
Herman jest na tyle dobrym łucznikiem, że wie, że strzała nie dosięgnie Hono, a nie za bardzo wie, czemu by miał atakować kogoś innego.
kusznicy i woźnicowie zbili się w kupkę już na samym początku przy pierwszym wozie i się trzęsą ze strachu. Nie widzą Was i pewnie myślą nawet, że walczycie z tym, co porwało jednego z nich.

Hono był ziritowany. Cała sytuacja wyglądała coraz gorzej z każdą sekundą. Postanowił więc przestać się bawić.
- Daję wam ostatnią szansę. Poddajcie się lub gińcie.
Za jego plecami uniosło się około dwudziestu nowych ognistych węży. Stanowiło to prawdziwie przerażający widok. Ankarian, Riskan, Alnin. Na każdego z nich rzuciło się po cztery ogniste węże. Pozostałe osiem rzuciło się na Gelida. Były one o znacznie wyższej temperaturze niż pozostałe. Cztery próbowały blokować jego wodne ataki, pozostałe cztery ominęły je i starały się uderzyć bezpośrednio w niego. Jeśli któryś z jego przeciwników podda się, węże w niego skierowane zatrzymają się na moment, ale pozotostaną w jego pobliżu by uderzyć w razie jakichkolwiek podejrzanych ruchów. Żałował że w pobliżu znajdują się niewinni ludzie. Gdyby nie to, po prostu przemieniłby obszar wielkości mili kwadratowej i wszystkiego wewnątrz niej w tlące się popioły. O ile pozostałyby jakiekolwiek popioły.


Ankarian wykorzystał chwilową szansę. Teraz, albo nigdy. Musiał działać. Odwrócił się i chciał biec w stronę wroga, ale kolejne bestia się zbliżyła. Odetchnął w duchu, bo przez cały ten bieg przygotowywał zaklęcie i szukał okazji, aby go użyć. W połowie drogi od niego w stronę Hono utworzył się cienisty tunel o średnicy około półmetra. Zmierzał w okolicę serca starucha i kończył się na tyle blisko, na ile było to możliwe. Ank sięgnął pod płaszcz po kolejny nóż do rzucania. Włożył w rzut całą siłę, aby doleciał on do celu i zaraz potem rzucił jeszcze jednym. Oba miały zniknąć w tunelu ciemności, a potem nagle z niego wylecieć i wbić się w ciało szaleńca. Po wykonaniu rzutu Ankarian musiał znowu zwrócić uwagę na węże i rzucić się do ucieczki. Lecz tym razem starał się biec tak, aby już nie oddalać się od starca. Próbował utrzymać się w podobnej odległości, ale podejrzewał, że i tak będzie musiał się trochę oddalić. Niestety.


Vernon wycofał się. Przystanął przy Riskanie, który już napinał spowrotem swoją kuszę i gotował się do następnego strzału.
-- Maestro, nie ten przeciwnik. Zakończmy tę walkę bez zbędnego rozlewu krwi. Będziesz mnie ubezpieczał. Dalej, działamy póki koncentrują się na sobie.
Vernon nie dał czasu na zastanowienie Riskanowi. Od razu wyciągnął kastetonoże i zaczął szybko ale w miarę cicho obchodzić wóz, za którym krył się Alnin.
Gdy obszedł pojazd i zobaczył, że Szkaradna Twarzy jest odwrócony do niego tyłem, zaatakował.

No i doczekał się. Teraz i również na niego węże poczęły polować. Nie dość, że nie trafił skrzynią do celu to i sprawił sobie ogon, którym były cholernie ogniste węże. Wytęrzył wszystkie zmysły, swoje nadludzkie zmysły, by pomogły mu rozeznać się w sytuacji. Słuch pozwolił mu zlokalizować wszystkich potęcialnych wrogów w pobliżu, a węch określić ich dokładne położenie czymkolwiek i kimkolwiek byli. W razie czego unik byłby tylko sprawą formalną. Jednakże by nie ryzykować rzucił się do biegu tuż po wyrzuceniu skrzyni. Biegł i na biegu nie poprzestał. Już miał sztylet w prawej dłoni. Już cisnął nim w stronę starca, możliwie jak najbliżej korpusu. Tym razem mógł nadać ostrzu odpowiednią prędkość.
- Minąłeś się z powołaniem! - Rzucił w zawrotnym pędzie. - Wracaj wychodki czyścić stary capie! - Minął zamaskowanego nożownika w taki sposób, aby węże tuż za nim miały małą kolizję z tymi za jego plecami.

Riskan już znów mierzył do Starca gdy Vernon stwierdził że to nie ten przeciwnik.
W mig zrozumiał kto jest celem. Vernon ruszył obejść najemnika od tyłu, a Riskan szedł tuż za nim trzymając kuszę w pogotowiu.Spodziewał się trzech rzeczy które ujrzy.
Najemnika rzucającego się na nich z mieczem.Stojącego tyłem do nich albo uciekającego przed wężami.
-A propos węży, ubiję każde wężowate które kiedykolwiek spotkam-mruknął a to dlatego że kilka iście ognistych gadów próbowało go przerobić na mięsko w panierce dla tego szalonego, zidiociałego, Starego grzyba.

Gelid musiał improwizować, zwłaszcza, że największa ilość ognistych węży pędziła w jego kierunku. Białowłosy miał jednak wiarę w swoje zdolności, zwłaszcza, że władał największym przeciwnikiem ognia, wodą. lodowy wąż skupił się, jego usta poruszyły się kilkukrotnie. Następnie z nieba ze wzmożoną siłą uderzył zimny deszcz, Gelid po prostu zebrał wodę z całej okolicy i ponownie wrzucił ją z nieba, jednocześnie ochładzając. Deszcz ten uderzył niczym fala, zimny niczym górski potok. Białowłosy był niemal pewien, że ogień nie oprze się czemuś takiemu.

Sprzeczka z każdą chwilą przybierała na sile, słowa stawały się coraz ostrzejsze i co gorsza na słowach się nie skończyło. Mimo że powietrze w okół było nieznośnie wręcz gorące, mimo że w ruch poszły noże, skrzynie, bełty i magia, Arabella nie cofnęła się by wraz z resztą przerażonych członków karawany skryć się za wozami. Stamtąd nie mogłaby zobaczyć tego wszystkiego, a bardzo jej zależało by widzieć jak najwięcej, zresztą ogień był zbyt piękny by oderwać od niego oczy. Czuła myśli swojego demona równie pełne zachwytu, podziwu i zazdrości co jej własne. Nikt nie zwracał na nią uwagi, a ona zwracała uwagę na wszystkich. Już poznała mały sekret Hono którego pewnie nie zechciałby zdradzić nikomu gdyby miał wybór, bała się starca i czuła do niego straszliwą wręcz niechęć, ale musiała przyznać że mogłaby się od niego wiele nauczyć. Obserwowała też innych, to jakiej broni używają, jakie sztuczki mają w zanadrzu, kiedyś to wykorzysta. Tymczasem pojedynek zaczął się wymykać z pod kontroli, teraz naprawdę ktoś mógł zginąć i niestety było całkiem prawdopodobne, że to nie będzie ani starzec, ani bliznowaty najemnik.

- Ehh... po co się wtrącaliście? Nie mogliście pozwolić im załatwić tego między sobą?- powiedziała cicho nie zwracając się do nikogo konkretnego.

Postanowiła zareagować. Przekazała swojemu towarzyszowi myśl, bardzo kuszącą i całkiem prostą. Zasugerowała mianowicie, że przyjemnie by było mieć takie wspaniałe ogniste węże pod kontrolą. Valermos podsycał ogień, więc nie trzeba się było trudzić by go przywołać i podtrzymać, wystarczyło tylko nim pokierować i to właśnie zamierzała zrobić. Hono miał w tej chwili sporo na głowie, rozkazywanie dwudziestu wężom nie mogło być łatwe dlatego była prawie pewna że zdoła przejąć kontrolę przynajmniej nad częścią z nich. Nie potrzebowała wiele wystarczyło by na chwilę zaprzestały atakować dając szansę innym na reakcję, szczególnie chciała się skupić na tych atakujących Gelida. Pomógł jej i chciała się odwdzięczyć.


Arabella próbowała skupić się na ogniu i pokierować nim, lecz nie do końca jej się to udawało. Być może to dlatego, że starzec wzmocnił ich siłę? Na pewno jego determinacja w tym momencie przewyższała jej własną, demon też nie był skory do pomocy - być może obawiał się gniewu potężniejszego ze swojego rodzaju? Jakkolwiek, nadal wyczuwała ogień na tyle, że z pewnością dałaby radę odsunąć go od swojej osoby, ale ogniste węże na razie miały inne cele.
Alnin był w pułapce. Stał za wozem, który niemal w jednym momencie został otoczony - z jednej strony przez ogniste płomienie, z drugiej przez Vernona i Riskana. Spróbował odskoczyć od wozu w taki sposób, żeby węże uderzyły w jego przeciwników. Był szybki, ale nie aż tak, zwłaszcza, że Vernon nie miał na celu po prostu do niego dobiec, a ulewa i ogień tak przytłumiły zapachy, jak jeszcze nigdy i wyostrzony węch na nic się zdał. Dwójka potoczyła się po ziemii. Kastetonoże Vernona cięły Alnina lekko w dłoń, ale ten nie wypuścił miecza.


Riskan stał przez chwilę, patrząc na to, co się dzieje. Celował z kuszy, ale nie wiedział, czy ma strzelić, bo nie był w stanie powiedzieć, kogo trafił by ów bełt. Po chwili zrobiło się bardzo jasno. Hono nie widział tej sceny, gdyż zasłaniał mu ją wóz, w związku z czym węże sunęły w powietrzu na wysokości około półtora metra nad ziemią, gdzie miały największą szansę trafić kogokolwiek. Cztery węże miały trafić Alnina, lecz ten razem z Vernonem walczyli teraz na ziemi. Jednak po chwili Riskan zorientował się, że zapomniał o czymś. Na plecach wyczuł ciepło... Tak, kolejne cztery węże goniły także jego. Był w pułapce.

Wody było pod dostatkiem, ale starzec cały czas zwiększał siłę płomieni. Sytuacja się odwróciła, granica, w której strumień wody wyparowywał zaczynała coraz bardziej przybliżać się w stronę lodowego węża.

Fala wody przemknęła w stronę Hono i ogniste węże zniknęły - te cztery, które miały za zadanie zaatakować go inaczej, niż od frontu. Jakkolwiek, nie osłabiło to mocy starca i Ankarian musiał się liczyć z tym, że zaraz podniosą się znowu.

Choć ciemność była rozjaśniana płomieniami, Ankarian miał wielkie szczęście, gdyż jego atak zbiegł się w czasie z atakiem Gelida - który zgasił większą część płomieni w pobliżu, choć pewnie tylko na chwilę. W takich warunkach ciężko było dostrzec cokolwiek, a tym bardziej fakt, że w pewnym miejscu ciemność jest mocniejsza, niż gdzie indziej. Do tego Hono skupił się na Gelidzie i na ponownym rozbudzaniu płomieni. Skryte w ciemności noże pomknęły do celu nie niepokojone...

Pierwszy trafił w lewe udo, drugi w lewy bok, nieco ponad miednicą.
 
Issander jest offline  
Stary 12-07-2012, 13:36   #64
 
Issander's Avatar
 
Reputacja: 1 Issander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodze
Oczy Hono zapłonęły gniewem. Można było tylko zgadywać, że raniony i być może pokonany szykuje się do uwolnienia całej mocy, jaką tylko jest w stanie w chwili obecnej uwolnić... Lecz w tym momencie wszystkie płomienie zniknęły. Okolicę zalała lodowata woda zbierana przez Gelida, choć tylko Ankarian był na tyle blisko, żeby robiło to jakąś różnicę - reszta i tak była przemoczona przez ulewę.

- Dość! - Rozległ się krzyk od strony wozów. Właściciel głosu był ten sam, co zeszłego wieczora na rynku Littlewall. - Czy wyście poszaleli?! Ile macie lat?! Pięć, osiem? Zabijać się z powodu obrazy? No i co mam teraz zrobić, kazać wam się pogodzić, jak matka dzieciom, które pobiły się o kawałek słodkiego ciasta?! Czy naprawdę wszyscy zaklinacze są tak nieodpowiedzialni i magowie dobrze czynią, polując na was i wykorzystując wasze umiejętności do własnych celów?!

Naokoło uderzyły setki piorunów. Było to niesamowite uczucie - stać wewnątrz kręgu składającego się z błyskawic ze wszystkich stron. Dodało to mocy słowom maga. Najwyraźniej ognie Hono dostarczyły ogromnej ilości energii do zaklęcia maga.

- Niech ktoś jeszcze rozdzieli mi tą dwójkę! - mag pokazał na kotłujących się Alnina i Vernona. - Mamy już jednego trupa dzisiaj i nie potrzeba nam więcej!

Riskan stał tak, patrząc w oczy śmierci, otoczony przez ogień. Bardzo bolesnej śmierci. Nie wiedział co robić, czuł się jak zaszczute zwierzę w trakcie pożaru, niemające dokąd uciec. Wtedy wszystko zniknęło i na nowo moknął w ulewie. Kiedy zorientował się, co zaszło i wysłuchał słów maga, wiedział, że ten właśnie uratował mu życie.


Nożownik kotłował się na ziemi z Bliznowatym. Mimo efektu zaskoczenia, postaci przeszły w zwarcie i lekkie cięcie w wierzch dłoni nie sprawiło, jak spodziewał się Vernon, że najemnik wypuści miecz z ręki.
„Koniec zabawy.”
Z zębami zaciśniętymi ze złości Vernon starał się przytrzymać ręcę najemnika tak by nie zasłaniały twarzy i całą siłą jaką był w stanie w sobie zebrać, przyłożył się do uderzenia głową w twarz najemnika.
Miał nadzieję, że to odbierze wystarczająco dużo ochoty najemnikowi do dalszej walki i choć na kilka godzin możliwość artykułowanej mowy.


Hono schował miecz z powrotem do postaci laski, następnie spokojnie wyrwał oba noże z ran.
- Magu, do tej pory ja starałem się ich zaledwie delikatnie przypiec. By nauczyć ich szacunku do starszych. Jeśli prawdziwie chciałbym ich zabić, już by nie żyli. Jak również wszyscy członkowie tej karawany. Wliczając ciebie. - Usiadł na ziemi, dalej patrząc na maga. - Zostałem obrażony. Bardzo. Pokazałem jarmarczną sztuczkę o żałosnej mocy, jaką było podpalenie tych drzew. Zarządałem przeprosin. W zamian zostałem obrażony bardziej, i zaatakowany. - spojrzał po reszcie grupy. - Nawiasem mówiąc, jeśli komuś przychodzi do głowy by zaatakować mnie i zabić teraz, gdy jestem osłabiony, proponowałbym to przemyśleć. Jeśli zobaczę podejrzany ruch z waszej strony, zabiję was wszystkich. - jego oczy z powrotem skierowały się na maga. - Chcesz bym wybaczył im wszystkim. Postaraj się lepiej ze swoją argumentacją. - jego oczy zapłonęły - “Żywe wcielenie zemsty” to nie figura retoryczna. Jestem awatarem boga płomieni i zemsty, Valermosa. Jesteśmy praktycznie jedną osobą. Jego myśli są moimi, moje są jego. Wiesz jak trudno jest wybaczać będąc bogiem zemsty? - po wygłoszeniu swojego monologu, staruszek siedzi, i czeka na argumenty, starając się ignorować niewiarygodne pragnienie by po prostu spalić ich wszystkich jak stoją.

No cóż mogło być gorzej, myślał Riskan.-Mam cholerne szczęście że ten mag zainterweniował, bo bym był smarzonym kotletem-Powiedział po cichu Riskan licząc swoje poparzenia.-Z drugiej strony Vernonowi udało się zaskoczyć tego szurniętego najemnika-ucieszył się.
Popatrzył na wychodzących z kryjówki kuszników-No właśnie idzie wsparcie,szkoda że tak późno-stwierdził i podszedł do konia, wyciągnął bukłak z wodą i pociągnąl kilka zdrowych łyków.
Znowu rozejrzał się.Widok nie był zadowalający:Staruszek siedzi jakby nigdy nic i prawi kazanie, grożąc wszystkim na około, mag uczy wszystkich rozumu i niszczy jedyny plus tej sytuacji czyli
atak na najemnika.-Zaraza-zaklnął i dodał jeszcze kilka szpnetych przekleństw.
-Dołożyć do tego jeszcze deszcz zaraz po ognistej burzy oraz potwora w puszczy to mamy dramat doskonały do teatru, tylko szkoda że ja biorę w nim udział-zakończył swój monolog i splunął w stronę starca.

Ankarian od samego początku wiedział, że to tak się skończy. Chociaż w pewnym momencie zwątpił, ale nie trwało to długo. Bywał w gorszych sytuacjach i radził sobie z nimi. Wziął kilka głębszych oddechów, aby adrenalina spowodowana walką opadła i ruszył w stronę starucha.
- Idę po noże. nie mam zamiaru ich tu zostawiać - uniósł rękę, aby pokazać, że nie ma zamiaru nic więcej zrobić. Podniósł oba ostrza leżące na ziemi. Jeden z nich schował pod płaszcz na jego miejsce. Jednak na drugim zacisnął dłoń i doskoczył do starucha, mając zamiar wbić w niego ostrze i raz na zawsze rozwiązać ten cholerny problem. To nie miało prawa się nie udać. Piroman był ranny, do tego jeszcze zajął się rozmową z innym starcem, a atak został przeprowadzony niespodziewanie przez mistrza w swoim fachu.

Nie udało jej się, Arabella nie była w stanie w żaden sposób wpłynąć na walkę, z konieczności pozostała bierną obserwatorką. Yerban zainterweniował, zdawało się że konflikt przygasa, ale tylko się zdawało. Napatrzyła się już dość by wiedzieć, że to nie może się tak po prostu skończyć, wszystko zaszło już za daleko, ktoś musiał zginąć, nie miała już ochoty brać w tym udziału. Podeszła do wozu by wygrzebać pokaźny i dość nieforemny pakunek, który stanowił cały jej dobytek, zabrała go i wpakowała na niespokojnego konia, po czym zamierzała go dosiąść i ruszyć przed siebie. Wyprzedzi karawanę, dotrze w jakieś cywilizowane rejony i tam poczeka na tych którzy przeżyją. To co grasowało w lesie i zabiło kusznika na pewno było już daleko, daleko stąd, zresztą jakie mogło stanowić zagrożenie w porównaniu z tym, które zostawiała za sobą? Raczej żadne.

Czuł złość. Nieludzko wyrywała się z jego wnętrza. Był na skraju spotkania się z tym czymś. Głos w jego głowie krzyczał aby dążył do owego spotkania. Czy mógł mu się oprzeć? Po tym co dziś przeszedł, po zdradzieckim zajściu go od tyłu przez dwóch napastników.
Krzyk był nie do zniesienia. W międzyczasie kotłowaniny dawało to wybuchową mieszankę. Siła, która wydzierała się z niego nie była jego własnością. Jednakże mogła dać zwycięstwo. Zwłaszcza, iż nadal dzierżył sztylet w jednej i miecz w drugiej dłoni. W mgnieniu oka odrzucił duże ostrze. Czyżby dążył do honorowej walki?
Dostając potężny impuls od drugiego ja zrobił to co tylko mógł w danej chwili. Obydwaj mieli zajęte dłonie. To, iż próbował wyrwać swą rękę dzierżącą sztylet i zadać sztych to jedno. Większe skupił na tym by zadać cios głową, w twarz przeciwnika.


Hono zaczął mówić, lecz w połowie przerwał mu atak kaszlu. Czyżby rany były silniejsze, niż myślał? Spojrzał na nie. Upływ krwi był spory, Hono wątpił, żeby ostrza uszkodził tętnice, ale wyszarpywanie ich nie było najlepszym pomysłem, jeżeli miał zamiar podejmować jeszcze jakieś akcje poza opatrywaniem ran - gdyby zostawił je na miejscu, powstrzymywałyby krwotok.

Ankarian wykorzystał ten moment. Znał się na tym, w tym momencie starzec był bezbronny. Rzucił się na niego z nożem... i po chwili leżał w krzakach kilka metrów dalej, powoli dochodząc do siebie.

- Powiedziałem, dość tego! - krzyknął jeszcze raz Yerban. Najwyraźniej ognie Hono dostarczyły więcej energii do jego zaklęć, niż wykorzystał do tej pory. Błyskawica uderzyła pomiędzy Honem a Ankarianem w momencie jego skoku. Hono też został odrzucony, ale leżał na ziemi, więc po prostu się trochę przeturlał - mimo to jego rany zabolały o wiele bardziej niż do tej pory no i mogło do nich dostać się błoto. Tym bardziej powinien skupić się na oczyszczeniu i opatrzeniu ich.

Uderzenie błyskawicy miało też inny efekt. Zwierzęta były już teraz nerwowe po wcześniejszych magicznych pokazach, lecz stały do nich tyłem i nie widziały większości z nich. Teraz, gdy grzmot rozległ się tak blisko, poderwały się. Woły były zaprzęgnięte do wozów, więc nie miały jak uciec, z końmi sprawa wyglądała inaczej. Wszystkie pomknęły przed siebie łącznie z tym, na który właśnie wsiadała Arabella. Kobieta wylądowała plecami w błocie.

Chciała ich zostawić samym sobie, ale nawet to jej się nie udało. Dlaczego u licha musieli ciskać piorunami? Nigdy się nie opamiętają? Mogliby się już pozabijać i wreszcie byłby spokój! Z plaśnięciem spadła na rozmiękłą drogę, a jej koń z jej bagażem pognał przed siebie. ”Oczywiście mogło być gorzej.”- próbowała się pocieszyć zbierając się z błota, by pognać w ślad za swoim wierzchowcem.
-Stój! Stój ty durna szkapo!- wołała za nim, ale ten chyba nie rozumiał, albo też nie chciał jej słuchać.

Vernonowi udało się złapać Alnina za ręce i uderzyć go głową w nos. Zabolało. Zapewne gdyby Alnin był “sam” zamroczyłoby go, ale zamiast tego poczuł nagły napływ wściekłości pochodzący od demona. I nie pozostał dłużny. Szarpnął się i odwdzięczył się Vernonowi pięknym za nadobne - również uderzył go głową w nos.

Vernon złapał się za twarz i Alnin wykorzystał ten moment, żeby się oswobodzić, ale wtedy i on poczuł z pełną mocą efekty uderzenia, gdyż nagła siła, którą zapewnił mu demon odpłynęła. Obydwaj na moment przestali skupiać się na przeciwniku, odsuwając się od siebie.

- Tak czy inaczej - rzucił jeszcze Yerban - noc się zbliża, a w tym stanie i w tej pogodzie nie mamy szans gdziekolwiek dotrzeć. Musimy rozbić obóz i sprawdzić, co się dokładnie stało z tamtym nieszczęśnikiem... Trzeba go też będzie pochować, a nie zostawić ciało na pastwę losu i padlinożerców, nie sądzicie? No dalej, na co czekacie, pomóżcie woźnicom, oni już zaczęli to robić!


Takiego obrotu sprawy się nie spodziewał.
Kolejny zaklinacz, tyle że ten miał wspomaganie fizyczne od swojego astrala.
„Trzeba przyznać, ma pierdolnięcie. Ale i tak słabo, jak na kogoś wspomaganego.”
Nożownik kilka kroków dalej dotykał delikatnie swojego nosa częściowo zakrytego pod chustą. Bolał, ale nie był złamany.
Jednak cały ten ból warty był swojej ceny, patrząc na cierpiącego z bólu Bliznowatego. Nie połamał mu nic na twarzy, ale widać, że bolało go bardziej dotkliwie.
„A żeby Cię bolało do usranej śmierci tępy skurwysynu.” Przeklął go w myślach.
Wciągnał powietrze nozdrzami kilka razy, żeby sprawdzić drożność po czym wycofał się i przystanął przy Riskanie. Poklepał po ramieniu kusznika i bez słowa ruszył na tył karawany po swoje rzeczy.
Razem ze swoją torbą poszedł pomagać przy symbolicznym pogrzebie kusznika na tej popalonej ziemi.


Dzień najwidoczniej nie należał do najlepszych. Ciężko było stwierdzić by w jakimś stopniu w ogóle był dobry albo chociażby przeciętny. Był stanowczo za stary na takie zabawy. Niestety dopiero teraz stwierdził to świadomie. Ból, nadwyrężenia i cholerne zmęczenie.
Nawet korzystanie ze swoich wyjątkowych atutów było ciężkie z niewiadomego powodu. Rzecz jasna pod tą postacią. Cóż, nie ma się co dziwić. Co takiego można zdziałać w starej i pomarszczonej skorupie. Na szczęście nie tak starczej jak ten ognisty furiant.
Twarz emanowała wyjątkowo silnym ból. Pocieszać mógł jedynie fakt, iż jego przeciwnik z pewnością musiał znosić poważniejsze katusze. Zaśmiał się na widok odchodzącego mężczyzny, choć zrobił to wyjątkowo słabo zważywszy na wcześniejsze wybuchy pogardy.
Podniósł swój miecz przeklinając dziwne uczucie w krzyżu. Schował każde z ostrzy z myślą, że po jakimś czasie znów ich użyje. Wszystko zależało od losu, czy coś ich znów zaatakuje, a on będzie zmuszony się bronić czy sam nie wytrzyma presji i zaatakuje pierwszy, nowy cel.
Rozmasowywując twarz oddalił się od karawany. Jakby dopiero teraz przypomniał sobie o pewnej sprawie, którą miał załatwić jeszcze przed walką. Nie śpiesząc się poszedł w las by ulżyć pęcherzowi. Nie planował prędko wracać. Wybrał nieopodal dogodne drzewo, nie dotknięte wężowymi czy innymi płomieniami, pod którym było wyjątkowo sucho. Było i również dosyć wygodnie. Na tyle by właśnie tam odpocząć, obserwując w międzyczasie śmiesznie uwijających
się ludzików.

Ankarian podniósł się powoli, nawet nie wiedząc o końca, co się stało. Ten piorun nieźle go przymroczył, chociaż zawsze mogło być gorzej. Rozejrzał się dookoła, aby sprawdzić, co się jeszcze działo. Wyglądało, że na razie sytuacja się unormowała. Pytanie tylko, na jak długo. Mężczyzna nie zaprzątał sobie teraz tym głowy. Zrobił kilka kroków, tym razem niepewnych i gdy poczuł się pewniej, odszukał wzrokiem osobnika, który go interesował. Znalazł go odchodzącego w las w celu, którego można się było domyślić. Udał się bez pośpiechu w jego kierunku, zatrzymując się w odległości jakichś trzech metrów.
- Żeby trafić na kogoś takiego właśnie teraz - powiedział po chwili, oczekując jego reakcji.

Hono wstał powoli z ziemi, krzywiąc się z bólu.
- Wygląda na to że zawdzięczam ci życie, magu. Tego, muszę przyznać, się nie spodziewałem.
Odszedł, delikatnie utykając, od reszty by opatrzeć swoje rany, i przemyśleć całą sytuację. A miał wiele rzeczy które zaprzątały jego uwagę.

Riskan dopiero teraz zdawał sobie sprawę co się stało. Ankarian prawie dopadł tego szurniętego staruszka kiedy ten mag mu przeszkodził.
Najgorsze jednak było to że Vernonowi nie udało się dopaść Alnina którego Riskan z każdą godziną coraz bardziej nienawidził.
-Świetnie, zaraza świetnie.Wsadzę tą błyskawicę temu magowi w rzyć!-Klnął Riskan uganiając się za koniem którego wystraszyła błyskawica.
-Niech i zaraza pochłonie, niech ich szelmy jedne psy zjedzą,zaraza-przeklinał na maga i głupiego starca po 15 minutach uganiania się za koniem.-Vernon! Pomóż mi tu z koniem!
Nożownik usłyszał krzyk Riskana za swoimi plecami, gdy akurat pomagał składać ciało kusznika do płytko wykopanej dziury w ziemi.
Pokłonił się nisko zmarłemu, wyszeptał coś w nieznanym języku do nieba. I kłaniając się jeszcze raz, pobiegł pomagać w łapaniu wierchowca swojemu niedoszłemu towarzyszowi broni.
-Prrrrr Basia! Spokojnie! Nic Ci już nie grozi.
Próbowali opanować zwierzę, lecz było to trudne.
Szkoda też, że sam nie wierzył w swoje słowa.
Gelid delikatnie schował ostrze do pochwy. Popatrzył na wszystkich, po czym powiedział jak gdyby nic się nie stało.
-Schowajcie zabawki, ja idę się dowiedzieć kiedy dotrzemy do Highmarket.
Białowłosego nie obchodziło zachowanie starca władającego płomienia. Jego jedynym celem było spotkanie się ze swoim nauczycielem.
 
Issander jest offline  
Stary 12-07-2012, 14:47   #65
 
Issander's Avatar
 
Reputacja: 1 Issander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodze
Prace przy obozowisku potrwały około dwóch godzin, gdyż mimo dużej ilości rąk do pracy było sporo do zrobienia, pogoda nie zamierzała odpuścić, a co niektórzy nie mogli bądź nie chcieli pomagać.

Rozbito namioty i przyniesiono ciało kusznika. W taką pogodę nie szło wykopać głębokiego grobu gdyż każda dziura wykopana w ziemii już po chwili zapełniała się wodą... Mokre i płytko ułożone ciało szybko zacznie śmierdzieć i przywabi drapieżniki - można było więc powątpiewać w ogóle w sens kopania grobu, ale nikt nie śmiał powiedzieć tego na głos. Stała część karawany wydawała się dość przejęta - teraz, kiedy było już bezpiecznie. Najwyraźniej jeździli w tym samym składzie już od dłuższego czasu i dość dobrze się znali.

Kiedy układali ciało, Herman zwrócił ich uwagę na pewien szczegół. Mianowicie denat miał ucięty serdeczny palec lewej dłoni. Jedni zdziwili się tym faktem, inni, że był w stanie to dojrzeć w niemal zupelnych już ciemnościach.

Udało się złapać tylko jednego konia - tego, którego łapali Riskan i Gelid - pobiegł on między drzewa zamiast drogą i nie uciekł daleko gdyż nie mógł szybko biec. Reszta przepadła... Choć być może uda się je znaleźć jutro w czasie podróży. Tak samo rzecz miała się z rzeczami Arabelli.

Kiedy zrobiło się tak ciemno, że nie można było już zrobić dwóch kroków bez wpadnięcia na coś lub kogoś, mag wyczarował kilka źródeł światła, które znacznie przyśpieszyły resztę prac. Między innymi trzeba było pozbierać rzeczy z rozbitej skrzyni.


Alnin usiadł pod drzewem i czekał, aż reszta skończy pracę. Cóż, nie był to najlepszy pomysł, jeżeli liczył na nocleg pod namiotem - teraz nikt się na to nie zgodzi. W zasadzie był już zupełnie mokry i wątpił, żeby to mogło cokolwiek zmienił, ale nigdy nic nie wiadomo. Drzewo nie zapewniało osłony niemal wcale - wszystkie liście były już mokre i woda która na nie trafiała skapywała w dół z takim samym natężeniem.

Bolał go nos i wargi. Całe szczęście, nie był złamany, ale i tak przez parę dni jego twarz będzie wyglądać jeszcze gorzej niż do tej pory.


Cos który dosięgnął Vernona był podobnej siły, co tylko świadczyło o możliwościach Alnina, gdyż w momencie wymiany ciosów ten drugi znajdował się w gorszej pozycji. Spuchnięty nos i wargi bolały, ale teraz już tylko przy próbach dotykania - zimny deszcz skutecznie łagodził ból.

Vernon niepokoił się z innego powodu. Nie wyczuwał obecności Barrego. Czy to z powodu burzy, czy też po prostu wilk oddalił się na tyle daleko - nie był w stanie określić.


Rany Hono bolały podczas czyszczenia i bolały podczas opatrywania. Najlepiej będzie, jeśli przez jakiś czas powstrzyma się od chodzenia. W jego wieku nie ma co liczyć na szybkie zagojenie ran. Powinien też sporo spać. Do tego wyczerpało go tworzenie tak silnych płomieni. Załoga karawany myśląc, że doznał ran broniąc ich przed potworem z lasu (co do którego powstanie pewnie niedługo mnóstwo plotek w Ostatnim Bastionie) położyła go w pierwszym namiocie, gdzie zasnął szybko.


Ankarian czuł się dobrze, ale kilka razy kichnął i czuł już w gardle rodzącą się chorobę. Ironicznie to jego sprzymierzeniec, Gelid, załatwił mu taki los - Ankarian jako jedyny stał blisko miejsca w którym woda i ogień się stykały, a kiedy ogień zniknął - z którego lodowata woda rozlała się na wszystkie strony. Choć deszcz powinien być cieplejszy, to nie ogrzewał, wręcz sprawiał, że Ankarianowi było jeszcze bardziej zimno. Najlepiej będzie, jeśli znajdzie jakiś sposób, żeby się wysuszyć i ogrzać. Być może Zender będzie miał przy sobie jakieś leki? Zbliża się zima, a tu na dalekiej Północy można nawet zejść na jakieś choróbsko, którego się nabawiło z zimna.

Tym niemniej dopóki czuł się dobrze miał zamiar dokończyć to, co zaczął. Kiedy już wszyscy mocno spali, poza wystawioną wartą, zakradł się do namiotu w którym spał Hono. Przygotował sztylet do ciosu - wiedział, że musi pozbyć się zagrożenia, dopóki jest w stanie. To przecież niemożliwe, żeby drugi raz coś mu przeszkodziło...

Nagle wszystkie zakończenia nerwowe rozbłysnęły porażającym bólem. Ankarian stracił świadomość tego, gdzie i w jakiej formie się znajduje, jedyne co pozostało, to ból, przerażający, niszczący świadomość. Płonął. Skóra się topiła, kości czerniały, oczy wrzały i parowały... Potem równie nagle wszystko się skończyło.

Siedział w wejściu do namiotu. Nie był w stanie powiedzieć, ile to trwało i w jaki sposób upadł do tyłu, ale najwyraźniej zadziałał odruch i wylądował dość bezpiecznie. Dłoń na sztylecie zacisnęła mu się tak mocno, że wszystkie mięśnie palców doznały kurczu i dobrą chwilę zajęło mu rozmasowywanie ich - ból był mocny, ale zupełnie nieporównywalny z tym, którego doznał przed chwilą. Dyszał ciężko. Nie wiedział, czy da radę wstać.

Co to było? Jakaś iluzja, sztuczka? Przed chwilą płonął, lecz nikt nie zdawał się tego zauważyć (całe szczęście dla Ankariana), a teraz nie miał śladów żadnych obrażeń. Czy to działania tego przeklętego starca? Najwyraźniej nie, spał i nadal śpi jak dziecko, Ankarian z pewnością go nie obudził... Więc co? Ankarian nie znał się zbyt dobrze na demonach, ale wydawało mu się całkiem prawdopodobne, że ten "Valermos" mógł wyczuć niebezpieczeństwo jego człowieka i wywołać taki efekt. Sam Hono najwyraźniej tego nie potrafił - gdyby wykorzystał to wcześniej podczas walki, ta nie potrwałaby nawet 10 sekund.

Czas mijał, a Ankarian nadal siedział w tym samym miejscu. Powinien dokończyć dzieła albo się wycofać, ale nie był w stanie zrobić ani jednego, ani drugiego - nadal cierpiał przez samo wspomnienie tego ogromnego bólu. Z każdą sekundą ryzykował, że zostanie przyłapany - zresztą kto wie, być może krzyknął, a nie zauważył, że krzyknął, i wartownicy zaraz tu podejdą? Odczołgał się trochę.


Vernon miał sen. Wielokrotnie miewał już sny w trakcie których był wilkiem - było to nieuniknione, mózg przetwarza informacje i jeśli człowiek większość czasu spędza z wilkiem, to prędzej czy później zawsze zacznie śnić, że biega na czterech łapach. Jednak były to tylko jego sny. Ten zaś był inny.

Nie był w stanie tego dokładnie określić - wszakże śnił - ale sen najwyraźniej zlał się w jedno z wrażeniem, którego od czasu do czasu doznawał, szóstym zmysłem, który mówił mu niekiedy, że wilk jest blisko, albo że znajduje się w niebezpieczeństwie.

Vernon nie rozpoznałby tego, co widział - w taką pogodę każdy fragment drogi jawiłby mu się tak samo - ale patrząc oczami wilka mógł powiedzieć, że znajduje się daleko od ich obozu, gdyż zarówno drzewa, jak i przytłumione zapachy zwierzyny były tu nieco inne, niż wilk to zapamiętał z tamtego miejsca. Było też tu jeszcze jedno zwierze - jedzenie, którego się nie je, bo nie można. Jeden wilk by go nie upolował, ale stado już tak, jednak Barry potrafił rozpoznawać jedzenie, które służy człowiekowi i to było właśnie takie jedzenie. Pilnował, żeby nie uciekało dalej.
 
Issander jest offline  
Stary 12-07-2012, 19:05   #66
 
Saverock's Avatar
 
Reputacja: 1 Saverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemuSaverock to imię znane każdemu
- Pieprzeni czaromioci -miał ochotę to wykrzyczeć, ale nie popełnił tego błędu. Krzyknął, ale tylko w myślach. Oddychał szybko po przeżyciu, które przed momentem mu towarzyszyło. Cokolwiek się stało, było cholernie realistyczne. Ten ogień i ból. Kolejna próba mogła się okazać samobójstwem i iluzja stanie się prawdą. Jednak z drugiej strony, gdy to dokładniej przemyślał. Może to była sztuczka, która miała go po prostu nastraszyć, a ten demon naprawdę nie mógł nic zrobić. To wydawało mu się całkiem prawdopodobne. Wątpił w to, aby demon się powstrzymywał. Spaliłby go od razu, gdyby tylko miał taką możliwość. A skoro tego nie zrobił, musiał być bezsilny.

To trochę poprawiło humor Ankarianowi. Musiał po prostu odpędzić wspomnienie bólu i szybko znalazł na to dobry sposób. Przywołał w myślach jej twarz. Ten widok zawsze potrafił go uspokoić. A że na uspokojenie potrzebował trochę czasu, mógł spokojnie uznać ten czas na upewnienie się, że nie został wykryty. W końcu jeśli ktoś tu w ciągu najbliższych chwil nie przybiegnie, znaczy, że wciąż może próbować podjąć działanie. Jeśli krzyczał, to nikt nie będzie czekał nie wiadomo jak długo, aby przybiec. Po prostu natychmiast tutaj wpadnie. A teraz Ank ukryty w cieniu, leżący na ziemi, był właściwie niewidoczny w swoim czarnym płaszczu. Specjalnie nie założył kapeluszu, aby nie stać się lepiej widocznym dla pozostałych.

Gdy poczuł się lepiej i niemal zapomniał o bólu, jednocześnie upewniając się, że nikt nie zjawił się w pobliżu, postanowił działać dalej. Wziął kilka głębszych wdechów i ruszył ku śpiącemu staruchowi. Ciągle był w lepszej sytuacji, więc wierzył, że się uda... Nie, on nie wierzył. On był tego pewien. Tym razem nie wstał. Wolał się przeczołgać do celu. Był wtedy mniej widoczny. A w razie kolejnej iluzji, nie padnie na ziemię i nie uczyni przypadkiem hałasu. Gdy tylko uda mu się zbliżyć na odpowiednią odległość, miał zamiar zaatakować natychmiast, aby pozbyć się starucha raz na zawsze.
 
Saverock jest offline  
Stary 14-07-2012, 20:16   #67
 
Agape's Avatar
 
Reputacja: 1 Agape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłość
Biegła coraz dalej i dalej rozchlapując spływającą traktem błotnistą wodę i nawołując. Już dawno straciła swojego wierzchowca z oczu, karawanę zresztą też, nie chciała się jednak poddać. Spłoszony ogier miał ze sobą praktycznie wszystkie jej rzeczy, została tylko z przemoczonym ubraniem które ciążyło jej i utrudniało ruchy, mieczem u pasa, rodzinnym medalionem i drobnymi pływającymi w sakiewce, to nie wróżyło dobrze na przyszłość.

Wreszcie kiedy kłucie w płucach nasiliło się od wzmożonego wysiłku i przekrzykiwania nawałnicy, musiała uznać swoją porażkę, po raz kolejny tego dnia. Zrezygnowana powlekła się z powrotem, a przy każdym kroku deszczówka chlupotała jej w butach. Niepostrzeżenie zapadł zmrok, nie widziała już dokąd idzie, na szczęście kiedy ukłuła ją pierwsza igiełka strachu dojrzała magiczne światła.

Wszyscy, no prawie wszyscy- rzuciła niechętne spojrzenie na Alnina- którzy mogli uwijali się przy rozbijaniu obozu. Stawianie namiotów zdecydowanie nie było jej specjalnością, mimo to usiłowała pomóc, całkiem możliwe że bez jej dobrych chęci skończyliby nieco wcześniej.

Z żalem patrzyła na kupkę błota pod którą znajdowało się ciało kusznika, w ciągu ostatnich tygodni widziała więcej bólu i śmierci niż przez całe lata spędzone w Etol. Czy do tego można było się przyzwyczaić? Czy zdoła zapomnieć pozbawione życia twarze?

Wsunęła się do jednego z namiotów starannie wybierając ten w którym nie było Hono ani stałych członków karawany. Starca nie cierpiała, a zwykłych ludzi nie chciała niepotrzebnie straszyć, dość dzisiaj przeżyli. Zdjęła buty i wylała ich zawartość na zewnątrz, potem ściągnęła szal i płaszcz, żeby starannie wycisnąć z nich wodę przed wejście, wyżęła też włosy. Położyła się, złożony szal kładąc pod głowę i przykrywając się płaszczem, miecz położyła obok. Nie miała nawet koca, a zimny deszcz zrobił swoje i zaczynały wstrząsać nią dreszcze, na szczęście nie była sama. Poprosiła w myślach o nieco ciepła które pozwoliłoby się jej rozgrzać i uniknąć choroby, a także wysuszyć ubranie. Nikt komu przyszło dzielić z nią namiot nie powinien mieć nic przeciwko tej niewielkiej interwencji.
 

Ostatnio edytowane przez Agape : 14-07-2012 o 20:22.
Agape jest offline  
Stary 15-07-2012, 12:43   #68
 
Sketch's Avatar
 
Reputacja: 1 Sketch nie jest za bardzo znanySketch nie jest za bardzo znany
Nim drzewo przestało zapewniać ochronę przed deszczem zdążył uciąć sobie małą pogawędkę z skrytobójcą oraz uciąć małą drzemkę. Obydwie w granicach rozsądku. Zbudziły go krople wody spadające na twarz niczym kamienie. Był już cały mokry. Inni w międzyczasie uporali się z namiotami. Zapewne sądzili, że brak pomocy z jego strony będzie pretekstem do tego aby go nie wpuścić. Mylili się i to bardzo. Gdyby tylko miał na to ochotę zajął by sobie tam miejsce bez zbędnych zapytań i próśb. Kto wie czy przy okazji nie pozbawił by kogoś zaszczytu nocowania pod namiotem. Jednakże ochoty nie miał.

Nie informując nikogo, nawet nie zaszczycając nikogo spojrzeniem, oddalił się od obozu. Planował odbyć długi spacer, po czym wrócić tuż przed świtem. Potwory? Nie obawiał się ich, gdyż sam był jednym z nich. Nawet przeziębienie mu nie straszne, był na nie jak najbardziej uodporniony.
 
Sketch jest offline  
Stary 16-07-2012, 23:30   #69
 
potacz's Avatar
 
Reputacja: 1 potacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłość
Gdy zarządzono odpoczynek, nożownik się ucieszył, że będzie nadarzała się okazja spokojnie wypocząć. Gdy pod jednym z namiotów ułożył się, po krótkim czasie dołączył do niego ktoś, kto po pewnym czasie zaczął emanować ciepłem.
Taki przyjemny szczegół ułatwił zaśnięcie zmęczonemu Vernonowi, sprawiając, że namiot nagrzewał się i że wszystko wysychało w swoim najbliższym otoczeniu.
Vernon odpłynął w krainę marzeń sennych. Jutro czekał ich wszystkich nowy dzień.
 
__________________
"Głową muru nie przebijesz, ale jeśli zawiodły inne metody należy spróbować i tej."
potacz jest offline  
Stary 31-07-2012, 12:45   #70
 
Agape's Avatar
 
Reputacja: 1 Agape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłośćAgape ma wspaniałą przyszłość
MG:
Arabella była sama w puszczy, deszcz już nie padał, albo ciągle padał, lecz ona nie była w stanie tego zauważyć, gdyż to co dla snu nieistotne zwykle umyka śniącemu. Szukała swojego konia, wiedziała, że jest już blisko, ale ciągle pozostawał poza zasięgiem wzroku. Jeszcze tylko parę drzew...
Narastało uczucie niepokoju. Wpadła w pajęczynę, o mało co nie krzyknęła. Zaswędziała ją skóra i pająk - teraz już dziesiątka, setka pająków - wpełznął pod ubrania. Zza jej głowy dobiegł ją głośny wizg przypominający szelest chitynowych łusek i na ziemię powalił ją człowiek-pająk z Littlewall. Dusiła się, twarzą w błocie, miała coraz mniej siły. Wizg rozległ się tuż nad jej uchem, jeszcze głośniejszy, i wtedy przeobraził się w zwykły, ludzki krzyk, choć potwornie naznaczony cierpieniem, a ona się obudziła, leżąc na brzuchu, twarzą w szalu, który służył jej za poduszkę - to z tego powodu nie mogła oddychać. Ale teraz było też coś istotniejszego - ktoś krzyczał w obozie!

Krzyk dochodził ze środka obozu, z jednego z namiotów, tego, w którym spał Hono, Zender i dwóch kuszników. Na warcie byli Gelid i jeszcze jeden kusznik, ale nie zauważyli niczego niepokojącego do tej pory.
Ci, którzy przybiegli do namiotu ujrzeli następujące stan rzeczy - Hono rzucał się po podłodze, trzymając się za gardło. Spod jego dłoni leciała krew w takich ilościach, że jego ubranie i solidna część “podłogi” namiotu były już w niej umazane. Przy wejściu do namiotu w podobnej sytuacji znajdował się Ankarian, z tym że nie dało się zauważyć żadnych obrażeń na jego ciele, przynajmniej nie w świetle pochodni, którą przynieśli ze sobą wartownicy.

Valermos, demon Hono, był dość silny, ale miał też inne cechy, które odróżniały go od innych. Był stary, inteligentny oraz zainteresowany światem ludzi - a są to wszystkie elementy potrzebne do bycia bogiem, którym zresztą był przez pewien czas w historii. Stąd też potrafił wpływać na świat ludzi także w sposób, w jaki czynią to inni bogowie, choć po pierwsze był to z natury sposób mniej efektywny od korzystania z więzi Zaklinacz-Demon, jak i Valermos przez lata swojego połączenia z Hono odzwyczaił się od tego, tak jak każdy z czasem porzuci metodę trudniejszą, gdy odkryje od niej prostszą.

Ankarian był właśnie poddany takiej mocy demona - po raz drugi. O ile poprzednim razem miał on zamiar jedynie odstraszyć zabójcę, jednocześnie nie budząc swojego Zaklinacza, gdyż chciał uniknąć kolejnej otwartej konfrontacji, ponieważ wiedział, że Hono mógł w nie zginąć - a to byłoby mu bardzo nie na rękę - to teraz uderzył z pełną mocą, zaślepiony gniewem i rządzą zemsty, której zresztą łatwo się poddawał. Być może był też wściekły na siebie, gdyż jego plan, który miał uratować Hono i jednocześnie zapewnić mu spokojne przejście na północ ostatecznie przyczynił się do śmierci człowieka. O ile potrafił, poddawał Ankariana najgorszym możliwym torturom. Zabójca rzucał się po ziemi i wykrzywiał w tak nienaturalne pozycje, że mogło się wydawać, że prędzej czy później coś sobie złamie siłą własnych mięśni. Co krótką chwilę z jego ust dobiegał krzyk. W świetle pochodni nie było widać łez - dorosły mężczyzna płakał z bólu jak dziecko.

Wtem obydwoje przestali się rzucać, Hono chwilę przed Ankarianem. Demony muszą bardzo długo ćwiczyć żeby mieć w ogóle jakąkolwiek orientację w świecie ludzi - a te, który mają swoich Zaklinaczy mają dostęp do ich zmysłów. Tu także efekt był podobny - w momencie śmierci Hono Valermos stracił orientację w świecie ludzi. Minie trochę czasu, nim nauczy się na nowo dostrzegać różnice pomiędzy dwoma ludźmi, dwoma zwierzętami czy dwoma miejscami za pomocą własnych demonich zmysłów, a później jeszcze drugie tyle, zanim z powrotem odnajdzie Ankariana by wywrzeć swoją zemstę za zniszczenie najpotężniejszego narzędzia, jakie kiedykolwiek posiadł. Być może, szczęśliwie dla Ankariana, ten czas będzie wystarczająco długi, by zdążył odejść pewnego dnia spokojnie w otoczeniu rodziny, dzieci i wnuków, lecz jeśli nie...

Sceneria uspokoiła się. Teraz powoli dochodzący do siebie Ankarian miał inne problemy. Zabił Hono i było to bardziej niż oczywiste - obok ciała leżał zakrwawiony nóż, który wszyscy widzieli poprzedniego dnia, do tego fakt, że został zaatakowany przez Valermosa jasno na to wskazywały. Czy uda mu się przekonać resztę podróżników że śmierć Hono była tak samo konieczna, jak on to uważał? Z pewnością nie pomogą w tym ciągle przechodzące go dreszcze, nieprzyjemne uczucie bólu skóry, tak jakby przed chwilą naprawdę płonął. Do tego usta co chwila wypełniała mu krew, którą z początku niemal się zadławił - cierpiąc odgryzł kawałek dolnej wargi po prawej stronie przy policzku. Jedzenie ostrych bądź słonych rzeczy albo picie alkoholu nie będzie najrozważniejszym pomysłem w najbliższym czasie...

Vernon Aureli:
Krzyk. Wrzask.
Vernon poderwał się. Nerwowo rozejrzał..
Kłykcie zbielały nożownikowi na zaciśniętej wokół sztyletu pięści.
Wstając zrzucił swój koc na kogoś leżącego obok i wybiegł zobaczyć co się dzieje.
“Znowu to monstrum?” zastanawiał się w międzyczasie dobiegając do miejsca, skąd dochodził krzyk.
Jednak było to zupełnie co innego.
Ankarian zaatakował siwego starca, gdy ten spał. Efektywnie podcinając owemu gardło. Sam zabójca natomiast cierpiał od niewidocznych bodźców bólowych. Nic nie było widać, aby go coś raniło, ten jednak rzucał się niczym piskorz na piasku, wykręcając się z bólu i roniąc łzy jak grochy. Starzec przestał się rzucać. Zastygł bez ruchu.
Ankarian jeszcze przeżywał dreszcze i spazmy po swoim czynie. “Pieprzeni czarownicy...” pomyślał Vernon patrząc na Ankariana drżącego i krztuszącego się po jakimś czarze.

Jedno jest pewne. Ankarian postąpił słusznie. Wyeliminował tykającą bombę, która mogła wybuchnąć w każdej chwili z własnego kaprysu.

Vernon w duchu dziękował Ankarianowi i jest gotów stanąć po stronie zabójcy. Czekał teraz na rozwój wydarzeń, wszak odezwa karawany była nieunikniona.

Ankarian Nevard:
Ból. Olbrzymi ból, jeszcze większy niż za pierwszym razem. Takiego bólu nie sprawiło mu chyba nawet wszystkie rany, które otrzymał w ciągu całego życia. Miotał się na ziemi we wszystkie strony i wyglądał, jakby miał zaraz skonać. To wszystko tak skutecznie oddzielało go od otaczającego świata, że nawet nie wiedział, że do namiotu wbiegają kolejne osoby. Wciągu tych długich chwil bólu, nieraz był gotów sięgnąć po nóż i ukrócić cierpienia jednym pchnięciem. Jednak po pierwsze, ból był zbyt wielki i mu tego nie umożliwiał. A po drugie, nie mógł tak po prostu zginać, musiał żyć. I właśnie, gdy ten przebłysk świadomości podał mu drugi z powodów, poczuł, jakby wszystko mijało. Może nie do końca, bo nieprzyjemne uczucie, jakby przed chwila naprawdę płonął, wciąż istniało. Ale ból się skończył. To było najważniejsze.

Powoli wracając do świata realnego, poczuł łzy, które spływały po jego twarzy. Nigdy nie sądził, że łzy mogą mu dać taką ulgę. Nie wstydził się, że płakał. Myślał raczej tylko o tym, że łzy łagodziły nieprzyjemne uczucie, które mu towarzyszyło. Nie przekręcając głowy, zobaczył trupa Hono. Do tej pory nie mógł mieć pewności, czy się udało. Nie pamiętał nawet zadanego ciosu, jakby demon zareagował ułamek sekundy przed ciosem, lecz nie był wstanie już go powstrzymać. Zauważył też, że nie jest sam. Zapewne będą chcieli jakichś wyjaśnień. Bez problemu by im takich wyjaśnień udzielił, ale był jeden szczegół. Czuł, że ledwo potrafiłby się odezwać.
- Wody – wychrypiał. Chociaż całkiem niedawno moknął w deszczu i miał tego dość, teraz pragnął wody. Potrzebował jej, aby pozbyć się nieprzyjemnego uczucia, które na pewno samo nie minie szybko.

Riskan Hofferon:
Riskan majstrował przy jukach gdy usłyszał krzyk.Wyciągnął miecz i natychmiast pobiegł w stronę z której dobiegał wrzask.
W biegu zastanawiał się co się stało?Najprawdopodobniejszą wersją zdarzenia był kolejny atak tego potwora.Gdy jedna dobiegł do namiotu skąd rozlegał się wrzask zobaczył coś co przekroczyło jego najśmielsze oczekiwania.
Ankarinan zakradł się namiotu i poderżnął gardo staremu. Riskan dobiegł akurat wtedy by zdążyć zobaczyć jak Ankarian zwija się z bólu.Riskan nie zdążył zastanowić się co mu jest ani jak mu pomóc gdy wszystko się skończyło.
Podszedł do Ankariana i podał mu bukłak wody o którą prosił i spytał-Nic ci nie jest?
Gdy ten pił, Riskan podszedł do ciała starca, przykucnął i wyszeptał-Pan zemsty tak?Zemścij się teraz!-i splunął mu w twarz.
Wstał, położył rękę na rękojeści miecza i przyglądał się co zrobią inni.
Jedno było pewne,nie pozwoli by ktokolwiek zaatakował osłabionego Ankarinana.

Ankarian Nevard:
Ankarian podniósł się z trudem do pozycji półsiedzącej. Nie tyle, pił wodę. Wziął zaledwie łyk, by przepłukać usta i gardło, a resztę zaczął wylewać na siebie. Na głowę, ramiona, wszędzie, dopóki bukłak nie był pusty. Wyglądał tak jak po deszczu w czasie, którego doszło do walki, ale właśnie czegoś takiego potrzebował. Czuł się lepiej. Może nie doskonale, ale dzięki wodzie nieprzyjemne uczucie ustępowało. Chociaż trochę. Nie miałby nic przeciwko, gdyby musiał spędzić kilka minut na porządnym, lodowatym deszczu. Na razie jednak nie mógł sobie na to pozwolić. Nie wstając, patrzył po wszystkich, nie odzywając się ani słowem. Czekał, co zrobią. Wprawdzie w czasie jakiegoś nagłego ataku, siedząc był łatwym celem, ale zauważył, jak Riskan kładł rękę na rękojeści miecza. Może pokładał z nim zbyt duże nadzieję, ale wydawało mu się, że stanie on w jego obronie.

Arabella von Feuer:
Obudziła się z krzykiem… nie, to nie był jej krzyk. Arabella nie mogła krzyczeć bo wciągała spazmatycznie powietrze. Uniosła się na rękach, a potem usiadła potrząsając głową jakby chciała wytrząsnąć koszmarne pająki ze swoich myśli. Ktoś zarzucił na nią koc, krzyk nie ustawał, czym prędzej odrzuciła materiał, chwyciła za miecz i wybiegła z namiotu za mężczyzną, prosto w stronę dźwięku. Nie przejmowała się tym że inni zobaczą jej twarz, nie było na to czasu.

Wiedziała że to się źle skończy, że ktoś musi zginąć, teraz już wiedziała kto. Starcowi w żaden sposób nie można było już pomóc. O tym czy zdecydowałaby się na to, gdyby mogła coś jednak dla niego zrobić, wolała nie myśleć. Po chwili która zdawała się wiecznością Hono wreszcie odszedł, a wraz z nim Valermos. Atak na Ankariana ustał.

To było jawne zabójstwo, dlaczego więc czuła ulgę? Starzec był zagrożeniem dla nich wszystkich, śmiertelnym zagrożeniem które zostało zażegnane, w najgorszy możliwy sposób, ale jednak. Całkiem prawdopodobne że ten czyn uratował im wszystkim życie. Nie wszyscy jednak zdawali sobie z tego sprawę, niektórzy naiwnie wierzyli że Hono walczył w ich obronie. Trzeba im będzie co nieco wyjaśnić, powinni znać prawdę. Wciąż trzymała w dłoni miecz, oby nie był potrzebny.

Gelid Glad:
Gelid nie rozumiał dlaczego wszyscy idą spać, a on ma stać na warcie, ale jeść mu dawali to nie protestował. Był jednak zbyt leniwy by pospieszyć się na miejsce z którego dochodził krzyk. Przyszedł tam dopiero po chwili, gdy uznał, że tam na pewno jest ciekawiej niż na warcie. Gdy dotarł na miejsce Ankarian, mający ręce całe we krwi, pił łapczywie z bukłaka, chwilę później Białowłosy ujrzał starca leżącego na swoim miejscu, jednak on też był cały we krwi, nie trzeba było być geniuszem, żeby skojarzyć fakty. Gelida nawet nie obchodziło, że Hono umarł, obchodziło go w jaki sposób. Bukłak wody upadł na ziemię, wytrącony przez miecz (schowany w pochwie) białowłosego.
-Tchórze nie zasługują na wodę.

Ankarian Nevard:
- Tchórze? - spojrzał zdziwiony na Gelida. Po tej ilości wody, której wypił, chociaż było mu łatwiej mówić, ale czuł, że jakiegoś dłuższego przemówienia nie byłby wstanie powiedzieć bez kilku przerw. Wziął głęboki oddech i splunął krwią na ziemię. - Zapytaj innych... Kto uważa mnie za tchórza - powiedział po chwili. Nie miał zamiaru się tłumaczyć. Na pewno nie teraz, gdy nie czuł się najlepiej.

Vernon Aureli:
Vernon podszedł do bukłaka podniósł go i podał Riskanowi. Podał swój Ankarianowi.
-Białowłosy, nie oceniaj, skoroś sam nie kwapił się przybiec zaraz po usłyszeniu wrzasku. Odpuść ten sztuczny ton. On uratował życie i Tobie.
Odwrócił się plecami do Ankariana, zasłaniając go przed ewentualnym wytrąceniem kolejnego bukłaka z osłabionych rąk.

Ankarian Nevard:
- Dzięki - powiedział Ankarian do Vernona. Właśnie teraz chciał wody, a nie wykłócać się z białowłosym, który zachowywał się jak jakiś dureń, nie rozumiejący nic z tego, co się działo. Ank znowu łyknął wody i zaczął rozlewać ją na całym swoim ciele. Gdy skończył, postanowił się wtrącić i sam o siebie zadbać. - Zrobiłem to, co powinien zrobić każdy z tu obecnych - odkaszlnął, przerywając na chwilę. - Nie mów o tchórzostwie, jeśli sam jesteś tchórzem... Tchórzem, który potrafi tylko kryć się przed wrogiem za swoją magią... I wytrąca wodę z rąk kogoś, kto nie jest wstanie się bronić - znowu splunął na ziemię krwią, która gromadziła się w jego ustach. Nie tyle, co przeszkadzała mu tak krew. W ten sposób pokazał pogardę dla białowłosego.

Alnin Vyr:
Spacer nie należał do szczególnie udanych. Były łowca nagród spodziewał się zastać w lesie cokolwiek, co było by małym urozmaiceniem podczas tej monotonni i śmiertelnej nudy. Ku jego zdumieniu nie spotkał nic co mógłby obrazić bądź zaatakować. Jego słuch informował go, iż ciekawsze perypetie mają miejsce właśnie w obozie. Słyszał krzyk i to nawet nie jeden, lecz co najmniej jednemu potrafił przypisać właściciela.

Znajdując już kilkaset kroków od obozowiska potrafił dosłyszeć prowadzoną dysputę. Reszty się po prostu domyślił, a mianowicie tego, że pewna persona postanowiła wrócić do dawnej profesji. W miarę zbliżania się do jednego z ważniejszych tej nocy namiotów przekonywał się o wzrastającym tam konflikcie.

- Zaiste, od groma tu tchórzy. - Rzucił zanim w ogóle znalazł się wewnątrz. Zaś nim znalazł się w środku utorował sobie drogę popychając jednego z niższych gapiów. Zmysły go nie zawiodły. Ujrzał to czego się spodziewał. Zerknął po twarzach zgromadzonych jak i na to co znajdowało się na klepisku. - Czyżby nieborak nie trafił łyżką do ust? - Pozwolił sobie na mało wyszukany żart, prychnął, odchrząknął, po czym przeszedł do meritum. - Wtenczas każdy będzie musiał baczyć by nie obudzić się z nożem w gardle. Sam żem nie jest pewien co jest bardziej niebezpieczne. Ogniowe węże chorego na umyśle dziada czy nóż w plecach jegomościa honorowego.

Raz jeszcze spojrzał po obserwatorach tych milczących jak i biernych. Miecze w dłoniach widział już wcześniej, lecz jedna rzecz umknęła mu nieco. Stłumił dźwięk zaskoczenia dobywający się z krtani i wlepił zdumione oczy w to czego nie widział pomimo długiego pobytu w gronie karawany. Twarz kobiety była niecodziennym widokiem, o ile była to kobieta. - Na bogów. - Jęknął. Odsunął się, zaśmiał, spoważniał i znowu zaśmiał. Nie wiedział co o tym myśleć. Nie próbował rzucać kąśliwych uwag zważywszy na klingę w dłoni “potworzycy”.

Arabella von Feuer:
Czy Ankarian był tchórzem? Może tak, może nie, czy naprawdę akurat to miało teraz największe znaczenie? Nie zdaniem Arabelli. Według niej ważniejsze od kolejnej kłótni było to co zamierzali zrobić z zaistniałą sytuacją, ile chcieli powiedzieć reszcie karawany i jakie konsekwencje przewidywali dla mordercy, bez względu na intencje inaczej się tego czynu nazwać nie dało.

Tymczasem zaczynała się kolejna dziecinna sprzeczka w stylu: -„ty jesteś be”, -„a wcale nie bo ty jesteś”. Jak na złość skądś przypałętał się również najemnik i postanowił dorzucić swoje trzy grosze. Pewnie w lesie nie znalazł niczego co mógłby obrazić. Skrzywiła się słysząc coś co zapewne tamten uznawał za żart.

- Niektórzy będą musieli uważać bardziej niż inni.- mruknęła nie bez złośliwości w odpowiedzi na sugestię o kolejnych potencjalnych ofiarach. Nie przepadała za tym jak inni zachowywali się ujrzawszy jej twarz po raz pierwszy, ale tym razem reakcja najemnika sprawiła jej niekłamaną przyjemność. Nagle już nie miał nic do powiedzenia. Kącik jej ust uniósł się wyraźnie i nie próbowała tego ukrywać. Właściwie to miała straszliwą wręcz ochotę poprosić swojego demona o języczek ognia który zapełgałby na jej dłoni, być może skłaniając Alnina do głębszej refleksji nad tym co jest bardziej niebezpieczne, ogień czy nóż. Ostatecznie powstrzymała się i zamiast tego ruszyła do namiotu po swój szal i płaszcz by ponownie ukryć swój wygląd zanim przyjdą „zwykli ludzie” i zrobi się niepotrzebne zamieszanie. Może zdąży wrócić zanim tamci narwańcy postanowią się pozabijać. Tak czy siak nie zamierzała się wtrącać dopóki nieświadomym ostatnich zajść członkom karawany nie będzie nic zagrażać.
 

Ostatnio edytowane przez Agape : 31-07-2012 o 12:53.
Agape jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172