04-04-2017, 18:43 | #211 |
Reputacja: 1 | - Panie Trouve - pierwszy odezwał się Rodolphe. - Mamy poważny problem. Kandydująca na radną jest marionetką Chlupocic. Ci ludzie, którzy przyjechali, to bandyci, którzy torturami zmusili Zenona Zbażyna do przekazania im części majątku, a przynajmniej tak to zrozumiałem. No i… Wypadałoby jakoś Vince’a uruchomić, żeby ich stąd przegnać, tak sądzę. Dobrze pamiętam, że bartnik znalazł jego pierścień? Zielarz był nieco roztrzęsiony i mówił chaotycznie, ale miał nadzieję, że kobold go w miarę zrozumiał. - To nie koniec naszych problemów. Goniec który wczoraj przybył jest sługusem Chlupocic. Kontaktował się z kimś i ponoć prawie wszystko jest gotowe. - powiedział Eldritch - Co więcej “wszystko jest zgodnie z planem” i czekają na ruch szefowej. Cokolwiek planuję nie jest dobre. Planują zabawić trzy dni, a jutro “wziąć w obroty” mera lub innego urzędnika. Również chcą dopilnować by młody Zbażyn porozmawiał z ojcem… Ocaleniec wziął głęboki oddech. - Znam ich. Skądś i nie są to dobre odczucia. Lepiej będzie jeśli się gdzieś schowam do czas ich odejścia. Cokolwiek się stało w mojej przeszłości nie było miłe, a przynajmniej tak mi mówi intuicja. Kobold na te słowa spojrzał gdzieś w dal, jakby chciał wypatrzyć skrytych obserwatorów, po czym otworzył szerzej drzwi by wpuścić obu panów. Nie przepadał za gośćmi, ale ta wizyta nie należało do kurtuazyjnych. - Wejdźcie szybko panowie. Nie ma co w drzwiach gadać. Rodolphe bez słowa przekroczył próg i stanął pod ścianą, zaplatajac ręce na piersi. Trouve zamknął drzwi za obydwoma gośćmi i stanął na schodach. - Właśnie jem obiad. Mam go więcej, jeśli chcecie skosztować panowie - Popatrzył badawczo na twarze mężczyzn - Pierścień przekazała mi Iris Pascal. Obawiała się rodziny Murielle. Mam go na górze… Wiem też, że do miasta zjechali jacyś obcy. I przyznaję, nie wyglądają jak wędrowni kupcy. Herb nieco odstrasza… Zapytałbym skąd te wszystkie rewelacje, ale skoro obaj panowie tu jesteście, to musi chyba być coś na rzeczy. Kobold pogładził długą brodę. - Nawet jeśli porozmawiam z Zbażynem i potwierdzą się te podejrzenia, to co mogę zrobić? Potrzebowalibyśmy przynajmniej milicji. A… Pouline? Zawsze wydawało mi się, że coś kombinuje… W oczach kobolda można było dojrzeć bezradność. - Nie możemy dać się tak po prostu… zniszczyć? Dlatego też chcę dogadać się z Vincem, a gdy już będzie w stanie mnie nieco ochronić, to będzie trzeba zebrać ludzi i do nich jeszcze raz przemówić. Najlepiej z biednym Zenonem służącym za przykład. Nie chciałbym go w to mieszać, ale zdaje się, że jak ludzie go zobaczą, to uwierzą. - Brzmi jak plan, choć nie łatwiej ich wszystkich najnormalniej w świecie otruć? - zapytał Eldritch -Wiem co widziałem i co słyszałem, moje oczy i uszy nie kłamią. Miejmy nadzieją, że nasze siły powrócą szybko. - Też mam taką nadzieję, że pan Martin w ogóle powróci i z siłami z jakimi wyruszył - Westchnął kobold - Na razie, rzeczywiście spróbujmy ich przeczekać. Nie mieszać się za bardzo. Pierścień potrzebuje dostrojenia. Potrwa to pewnie kilka dni… Z tym truciem to dobre jako plan ‘B’. Można by ich choćby lekko osłabić. Jeśli jednak się zorientują, może się zrobić w miasteczku niewesoło. Mina Jeana-Christophe nagle stężała. Oczami patrzył za niewielkie, owalne okienko w sieni. - Chyba właśnie nasi goście z Chlipocic idą mnie odwiedzić… - Powiedział skupiony jakby się zastanawiał czy to koniec spokojnej niedzieli czy jakaś nadarzająca się okazja. - Nie ma mowy o truciu kogokolwiek, prrzynajmniej w mojej obecności. To zwykłe szumowiny, ale… Po prostu nie. A skoro panowie tutaj zmierzają, to my możemy wymknąć się do mojego domu. Serdecznie zapraszam - powiedział Rodolphe z emfazą wskazując okno, niczym drzwi do swojego domostwa. - Lepiej udajecie się panowie na sam strych. Zobaczymy co oni chcą. Pierścień Vince’a mam w purpurowej szkatule na parapecie w sypialni. Sekretarz zaczął poprawiać ubranie przed falą kolejnych gości. Szybkim ruchem poprawił kołnierz i mankiety. Odchrząknął. - A.. to klucze - Kobold Zadzwonił wielką żelazną obręczą z upiętymi kilogramami kluczy i kluczyków - Na wszelki wypadek. Wpuszczą was wszędzie. W całym miasteczku. Rodolphe przejął klucze od kobolda, jakoś nie potrafiąc się zdobyć na pewne zaufanie do Eldritcha, który, jakby na to nie patrzeć, jest raczej świeżym nabytkiem w Szuwarach. - Chodźmy zatem. Rodolphe ruszył w górę, po drodze mając zamiar zabrać pierścień. Miał nadzieję, że desperacja i potrzeba przyspieszą to “dostrojenie”, cokolwiek miałoby to oznaczać. Rodolphe znał się na magii wyśmienicie, niczym ryba na wspinaczce wysokogórskiej. Pomimo już pierwszej kanonady pukań do drzwi, pan Trouve wcale się nie spieszył. Odprowadził obu mężczyzn wzrokiem. Schody przyjemnie zatrzeszczały i wkrótce radny sekretarz został sam. Znów do drzwi załomotała chlupocicka pięść. - Sekretarz Trouve?! Jest pan tam?! - Oczywiście, że jestem - powiedział starzec tak cicho, że nikt nie mógł go usłyszeć. Westchnął i ruszył ku drzwiom. Tymczasem Rodolphe i Eldritch wspięli się już do kuchni. Parował tam skromny obiad na zastawionym papierami stole. Po mimo, że na dworze było całkiem znośnie, stary kobold napalił w piecu i było tu całkiem gorąco. Sekretarz należał do tych osób, które charakteryzował tak zwany bałagan twórczy. Nie można było jednak powiedzieć by był on brudasem. W pomieszczeniu było dość czysto. - Panie Eldritch, sądzę, że po prostu powinniśmy skierować się na górę, tak jak przykazał pan Trouve. Nie widzę lepszego wyjścia. - Tak, zgadzam się. Lepiej jednak jeśli będziemy mieli uszy nadstawione. - odparł Ocaleniec - Jakby nie patrzeć jesteśmy świadkami zajścia i miejmy nadzieję, że nasza obecność będzie zbyteczna. W dole jęknęły drzwi i dały się słyszeć ciężkie kroki wojskowych butów. - No i dzień dobry! Sierżant Marius Biały w stanie spoczynku, a to mój towarzysz, pan Gliniac. Zapewne mam przyjemność z sekretarzem Jeanem-Chrtopherem Trouve, czy tak? Odpowiedź była dużo cichsza. Można było jednak założyć, że rajca odpowiedział. - Skoczę tylko po pierścień i zejdę do ciebie. Masz rację, powinniśmy posłuchać - zgodził się Rodolphe i cicho ruszył w górę, do sypialni Trouve’a.
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! |
04-04-2017, 19:05 | #212 |
Reputacja: 1 |
__________________ Ostatnio edytowane przez Ardel : 04-04-2017 o 19:12. |
04-04-2017, 19:09 | #213 |
Reputacja: 1 | Dobre wino oraz długa i szczera rozmowa pozwoliły zapanować nad burzą emocji jakie wywołały wyznania gosposi i cicerone. Spędzili sporo czasu w gabinecie, nawet odpuszczając obiad. Chloe w końcu opanowała się na tyle by nie musieć co chwilę przecierać policzków z łez i teraz, czując lekkość wywołaną alkoholem we krwi, spojrzała w kierunku drzwi, za którymi czaił się nie mały raban. Skierowała zaraz wzrok na ojca. - Znowu się upił - stwierdziła od niechcenia gosposia, nie robiąc jednak żadnego ruchu by jakkolwiek na to zareagować. Theseus westchnął cicho, wyrwany z zamyślenia. Tak bardzo zanurzył się w tym nowym świecie, jakim było poczucie rodzicielstwa, że kompletnie zapomniał o zewnętrznym. Nie był pewien, ile czasu minęło od jego wejścia do gabinetu. Czas zdawał się nie mieć dla niego znaczenia. Kapłan zerknął krótko na drzwi i skinął lekko głową. - Trzeba będzie w końcu zrobić z tym porządek - odparł niechętnie i spojrzał na Chloe z tęsknotą. Zrozumiał bowiem, że póki co nie będzie mógł się przyznawać do własnej córki, dopóki sobie tego nie poukłada. - Jesteś gotowa, moja lilium? - zapytał, patrząc na nią i skinął głową w stronę drzwi. - Chyba tak - odparła mu. Doskonale wiedziała, że świat nie będzie czekał, aż w pełni uporają się ze swoją przeszłością - co z resztą awantura na zewnątrz dobitnie im uświadomiła. Chloe uśmiechnęła się lekko do swojego ojca. Wstała z krzesła i poprawiła ułożenie plisów jej sukienki. - Lepiej im przeszkodzić zanim zrobią coś głupiego - westchnęła. Cicerone pokiwał głową i wstał z biurka. Spojrzał po nim i po chwili zastanowienia schował koszyk z darami do szafki pod meblem. Gabinet był zamykany, ale nie chciał, by pieniądze były na widoku. Butelkę z winem oraz kielichy postanowił jednak jeszcze zostawić. Później się nimi zajmie. Zamiast tego zgarnął list od jego, jakkolwiek by to nie brzmiało, kochanki i schował go z powrotem do koperty. Przez chwilę trzymał ją w dłoni, patrząc nań i głęboko się zastanawiając. Chloe radziła zniszczyć list, co z jednej strony było całkiem rozsądnym rozwiązaniem. Ten kawałek papieru jako jedyny świadczył o jego pokrewieństwie z gosposią. O tym, że jako Cicerone posiada rodzinę, która wszak jest mu zabroniona. Jego wrogowie, o ile się tacy znajdą, z pomocą tego listu mogli go zdemaskować i zniszczyć jego karierę. Z drugiej zaś strony… ten kawałek papieru był jedynym dowodem, jaki miał, na istnienie Meredith Bergan. Kobiety, z którą kiedyś coś go łączyło, chociaż sam tego nie pamiętał. Kobiety, która była matką jego dziecka. Czy był w stanie to zrobić? Na szczęście nie musiał jeszcze podejmować takiej decyzji. Schował list do jednej z książek na regale. - Chodźmy więc rozwiązać kolejny problem, córko - podszedł do niej i lekko pogłaskał ją po ramieniu, uśmiechając się nieznacznie. Chloe skinęła głową. Zaraz jednak spojrzała na książkę w której skrył list. - Ojcze, później będziemy musieli pomówić o tym co dostałam od pani Amandy - powiedziała. - Jest to cały stos listów pisanych przez starą gosposie. Mam je bezpiecznie skryte, bo to co kryją jest dość niepokojące - zmartwiła się. - Dobrze - odparł raźnie. - Usiądziemy wieczorem i podzielimy się swoją wiedzą. Jest parę spraw, które musimy nadrobić - dodał, zerkając na nią. - A teraz zobaczmy, co też ten stary grabarz wyprawia - to mówiąc podszedł do drzwi i otworzył je dla gosposi, czekając, aż wyjdzie pierwsza. - Jak będzie za bardzo szalał to mam sposób, żeby go uspokoić - odparła mu tajemniczo i już bez większego ociągania się wyszła na korytarz. |
04-04-2017, 20:03 | #214 |
Reputacja: 1 | - O! Mój dobrodzieju! - Na widok wychodzącego cicerone stary grabarz aż zapiał - Puścić mnie do ojca nie k-cieli! A ja w ważnych sprawach przychodzę!
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |
04-04-2017, 22:04 | #215 |
Reputacja: 1 |
__________________ Everything I've done I've done with the best intentions. Ostatnio edytowane przez Sapientis : 04-04-2017 o 22:14. |
04-04-2017, 23:21 | #216 |
Reputacja: 1 | Stara Alix nie czekając wycofała się do zastawionego stołu i sięgnęła po czystą filiżankę. Goście zaś w salonie skupili wzrok na Laurze oczekując jakiś opowieści lub choć jakiś towarzyskich nowinek. Byli złaknieni jakiś dworskich sensacji, opisów nowych domów rozpusty, czy też tawern. Pewnie też kabaretów, cyrków, teatrów i być może nieco z życia aktorów oraz sławnych śpiewaczek. Ostatnio edytowane przez Proxy : 10-04-2017 o 22:40. |
06-04-2017, 16:45 | #217 | ||
Reputacja: 1 | Tura 21
DOM CIEŚLI
Ostatnio edytowane przez Martinez : 07-04-2017 o 00:24. Powód: Drobne korekty | ||
09-04-2017, 19:24 | #218 |
Reputacja: 1 |
__________________ Hmmm? |
13-04-2017, 17:16 | #219 |
Reputacja: 1 |
__________________ Everything I've done I've done with the best intentions. Ostatnio edytowane przez Sapientis : 30-04-2017 o 00:28. Powód: ERRATA |
13-04-2017, 18:02 | #220 |
Reputacja: 1 | Szpital na perypetiach (7:15)
__________________ "First in, last out." Bridgeburners |