|
14-07-2016, 16:09 | #1 | |
Reputacja: 1 | [Autorski] "O czym szumią Szuwary" Historie Prawdziwe "HISTORIE PRAWDZIWE" CZĘŚĆ PIERWSZA Serpentyną, dziką drogą, Późną już szuwarską porą, Jadą konie z budą sporą, Zdążyć chcą tuż przed agorą ~Mietek ‘Wędlina’ Padlina, poeta, którego wieźli na szafot
Koła powozu skoczyły na jakimś kamieniu i zatrzęsło się wszystko w środku. Resory bujały całą budą dyliżansu, pasażerami i tymi wszystkimi umocowanymi tobołkami (w tym również kilkoma patelniami, którymi dorywczo handlował ochroniarz, DeVramount). Konie miały trudność, gdyż droga była tu bardzo namoknięta i wąskie koła grzęzły jak noże w maśle. Ostatnio edytowane przez Martinez : 02-03-2017 o 02:28. | |
18-07-2016, 15:40 | #2 |
Reputacja: 1 |
__________________ |
19-07-2016, 14:07 | #3 |
Reputacja: 1 | Ocaleniec powoli podnosił się z gołej ziemi z którą nie wiedzieć kiedy nawiązał bardzo bliski, wręcz intymny kontakt. Mruknął coś niezrozumiale i słaniając się na nogach spojrzał na drwala pytająco. Słońce już było wysoko, a raczej nisko po drugiej stronie horyzontu. Jakim cudem? Trzeba było dotrzeć do Zbażyna, może on coś będzie wiedział. - Pan raczy wybaczyć pytanie… czy takie nagłe drzemki w środku dnia są tutaj normą? Nie wiem czy nawykłem do takich anomalii…. Młodzieniec potrząsnął czupryną i ręką strzepał trawę i liście z głowy. Wbił wzrok w Ocaleńca i gapił się tak przez chwilę tępo. - Co?... - wycedził w końcu - Co się stało?.. Nieopodal, od strony stodoły dało się słyszeć krowy, które również wstrząśnięte wydarzeniem dawały znać wszystkim wokół o swoim niepokoju. To samo czyniły gęsi i kury w kurnikach, konie i kaczki w zagrodach. Cisza jaka panowała dotąd, zamieniła się harmider. - Nie jestem pewien, ale słońce jest po drugiej stronie nieboskłonu… - odpowiedział bezimienny na pytanie młodzieńca. - Takie dziwy tu panie to nieczęsto… - rzekł młodzieniec podnosząc siekierę i na chwilę zamarł. Jego umysł właśnie układał w całość skomplikowane fakty - Tyś to kto? - dodał po chwili podnosząc broń. - Bo mówiłeś coś panie, ale spamiętać nie mogłem.. - Ostrożnie się cofnął. Wiele mu mówiono o strzygach, wampirach i zmorach. O tym, jak te lasy pełne są takich stworów. Zwykła siekiera nie była dla nich strapieniem, ale jakby mocno przywalić… Ocaleniec westchnął ciężko zrezygnowany. Tego jeszcze brakowało, żeby młodzieniec zaczął popadać w paranoję… Bogowie wiedzą z jakiego w tym przypadku powodu. - Możesz mi mówić Eldritch jeśli bardzo ci zależy na imieniu.. - odpowiedział spokojnie wzruszając ramionami - Nawet pasuje, choć prawdziwego nie znam. Jak całej reszty.. Zresztą pan Zbażyn wszystko wyjaśni lepiej niż ja. Idziemy czy popadamy w paranoję wywołaną jakimś chorym upływem czasu? Przyznam, że nawet trochę zgłodniałem, a wczorajsza zupa babuńki Zbażynowej była wyborna. Swoją drogą, pamiętasz waćpan, że ma zaproszenie na śniadanie? Chociaż… już raczej pora kolacji patrząc po słońcu. Młody Adrien wpatrywał się w Eldritch’a intensywnie. Trawił powoli wszystko co powiedział przybysz. Trwało to kilka sekund.. a nawet jeszcze drobną chwilkę.. po czym.. opuścił siekierę. - W porządku - powiedział. - Ale jak mi sykniesz tutaj, zamienisz się w coś albo zaczniesz rzucać uroki to rozwalę czaszkę. Zrozumiałeś? Głos drwala zawisł w powietrzu, gdyż własne obaj z wielkim przerażeniem zauważyli rosłego Jana Wiklinę, który trzasnął drzwiami od szopy. Co prawda szopa była dobre 35 metrów od nich, ale jeśli kogoś się bano w tej mieścinie to właśnie Rudego Jana. Na jego widok krowy siadały na zadzie, psy uciekały do bud, kury nie znosiły jaj, a same jaja ścinały się od razu na kamień. Szczęśliwie, człowiek ten nie zauważył mężczyzn. Wydawał się oszołomiony i podreptał gdzieś w stronę farmy. Adrien Mosse oblizał wargi. - Kolacja, tak? Delikatny uśmiech pojawił się na ustach Eldritch’a. Widać gołym okiem było, że młodzian do przesądnych i bojaźliwych należał. Być może nawet regularnie chodził do kościoła. Prosty człowiek, ale co mu się dziwić. - Zaiste, wieczerzę. Udajmy się po pana Zbażyna i chodźmy coś zakąsić. - powiedział i udał się w stronę stodoły. Podchodzili do niej od boku więc nie widział staruszka. Trzeba będzie przejść się kawałek nim go się znajdzie.
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! |
20-07-2016, 12:41 | #4 |
Reputacja: 1 | Pod domem Rzeźniczki Pierwsze, co poczuł Bartnik po odzyskaniu przytomności, było nieprzyjemnym uściskiem w okolicach pleców. Wyglądało na to, że na czymś leżał. Czymś co nieprzyjemnie przypominało bruk, którym wyłożony był szuwarowy rynek. Kiedyś po deszczowej nocy zaliczył piękny poślizg w centrum małego miasteczka. Uderzył się wtedy w głowę i leżał przez chwilę zamroczony. Teraz było bardzo podobnie. Nawet w głowie mu jakby szumiało. Czy teraz też zdarzyło mu coś takiego ? Ostatnie co pamiętał to, że pomagał nosić Hoe pakunki… Mężczyzna z trudem uniósł się trochę na łokciach. I faktycznie, leżał jak długi w pobliżu domu Rzeźniczki, a niedaleko słyszał ryk swojego osła. Wytężył wzrok i jednocześnie zauważył trzy rzeczy. Po pierwsze na środku rynku stał dyliżans w otoczeniu jegomości, których zamroczony Remi nie był w tej chwili w stanie rozpoznać. Po drugie musiało minąć co najmniej kilka godzin, bo słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Po trzecie, chyba najważniejsze, wyglądało na to, że nie on jeden stracił przytomność. Na całym placu widział kilka nieruchomych sylwetek porozrzucanych po ziemi. - Do góry.. - Kibicował Yorgel osiołkowi, któremu pomagał się dźwignąć. Przyjezdni pomagali komu mogli. No może prócz De Vramount’a, który ściskał niespokojne konie za uzdę by nigdzie ich nie poniosło. Nawet Petunia wspomagała Blackleaf’a, gdy ten dźwigał się na ganku swojej piekarni. Psy rozpoczęły ujadanie, a koty miauczenie. Zrobiło się głośno w okolicy. - Jak… jak się dziś masz? - zagaił Vince przechodząc obok Remiego Golem odwrócił uwagę mężczyzny od zamieszania na rynku. Czy powinien mu odpowiedzieć ? Z tego co zauważył szeryf raczej tego nie robił… Swoją drogą jeśli Vince był tutaj, to gdzie podziewał się Harl ? Nie znajdował się w polu widzenia Bartnika. Z braku innego źródła informacji zwrócił się z tym pytaniem do golema. Kto wie jak to jest z nimi jest ? Kilka ciężkich kroków uderzyło jeszcze o ziemię i Vince stanął. Obrócił się do Remiego. Jego rozbuchane żarem oczy nie zdradzały zbyt wiele emocji, ale już gest podrapania się w głowę, owszem. Golem wydawał się zagubiony… - Nie wiem, sir - odpowiedział i padł jak długi na ziemię. Walnęło tak silnie i głucho, że każdy kto był na rynku musiał to słyszeć. Osiołek Zdobywca zaczął rżeć, gdyż bardzo go to poruszyło. Bartnik wzdrygnął się kiedy golem gruchnął o ziemię i na wszelki wypadek odsunął się trochę. Całe miasto padło ofiarą jakiegoś ataku, ani chybi magicznego, szeryf gdzieś zniknął, a Vince… raczej nie nadawał się już do niczego, przynajmniej na razie. Kiedy mężczyzna na dodatek odkrył, że lepi się od własnego miodu, nie miał już nawet siły kląć. Jako, że Remi wolałby być przygotowany na ewentualność kolejnych nieprzewidzianych zdarzeń, pojął w końcu trud pozbierania się z bruku. W tym samym czasie zauważył, że z Urzędu Miasta wychodzi Mer w towarzystwie panienki Iris. Całe szczęście, że Rudolphe potrafił szybko reagować. Wygląda na to, że będzie miał dużo roboty. - Nic panu nie jest panie Martin? - Zagaiła Iris niepewnie. Remi Martin zawsze wydawał jej się człowiekiem uprzejmym. Nie wyglądał na kogoś kto potrzebuje pomocy w tej chwili, ale kobieta nie za bardzo wiedziała komu mogłaby pomóc. Tym bardziej, że zamiast “dziękuję” dostałaby pewnie burę. - Ze mną wszystko w porządku - odparł. - Gorzej z tym miasteczkiem - mruknął już ciszej. Widząc Hoe wkraczającą na rynek uspokoił się nieco. Miał nadzieję, że udało jej się lepiej poradzić z pakunkami niż jemu, ale najważniejsze, że nic jej się nie stało. Orczyca była stanowcza i energiczna, a Merowi na pewno przyda się pomoc w tym chaosie. Remi ogarnął jeszcze wzrokiem osiołka i zbierające się przy golemie zbiorowisko. Jego uwagę przykuła wysoka postać w ciemnych szatach. Bartnik niejasno przypomniał sobie, że widział tego mężczyznę wychodzącego z dyliżansu. Czyżby nowy Cicerone zawitał do Szuwar ? W takiej chwili ? Remi słyszał kiedyś, że duchowni są przeszkoleni w opieraniu się urokom. A nie przychodziło mu do głowy nic, poza magią, co mogłoby wywołać takie zjawisko. Wszyscy stracili przytomność w tym samym momencie i w tym samym ją odzyskali. Cicerone mógłby coś o tym wiedzieć. A nawet jeśli przybysz nim nie był, Remi nic nie straci na rozmowie. - Wybacz mi panienko - zwrócił się do Iris. - Chciałbym porozmawiać z tamtym jegomościem - powiedział, wskazując głową domniemanego Cicerone, po czym skierował swe kroki w miejsce gdzie stał nieznajomy, zostawiając w tyle ciemnoskórą kobietę.
__________________ Hmmm? Ostatnio edytowane przez Kostka : 20-07-2016 o 12:45. |
21-07-2016, 11:52 | #5 |
Reputacja: 1 | W domu rzeźniczki... Hoe obudziła się na podłodze we własnej kuchni. Niemrawo otworzyła oczy. Odruchowo przetarła tył głowy. Coś tam bolało. Rozejrzała się dookoła siebie. Przez jej głowę przemknęło kilka przekleństw i pytań. Wszystko wskazywało na to, że straciła przytomność chwilę po wyjściu Remiego. Czyżby zasłabła? Nie czuła się przecież wcześniej jakoś źle. Jej granatowe oczy mimowolnie zatrzymały się na stojącym na stole kompocie od Zbażynowej. Dostała go wczoraj na małej imprezie która odbywała się w towarzystwie nieznanemu nikomu osobnika, nazywanego “Ocaleńcem”. Czyżby…? Hoe zmarszczyła brwi. - Pani Hoe! Pani Hoe! - nagle usłyszała głos Lisy. Dziewczyna najwyraźniej zbiegała ze schodów, o czym świadczył charakterystyczny tupot stóp. - Tu jestem - oznajmiła orczyca. Zaczęła powoli wstawać z posadzki. Pomogła sobie podpierając się o blat kuchenny. Nie to żeby musiała. W końcu utrzymywanie dobrej kondycji należało do jej codziennych rytuałów. Ot, taki odruch. Na wypadek gdyby miało jej się zakręcić w głowie. Nic takiego jednak się nie wydażyło. - Coś się stało! Zasłabłam. Zemdlałam. Przysięgam, że nie jestem w ciąży. Po prostu normalnie straciłam przytom… - dziewczyna urwała stając u progu kuchni i widząc, że jej opiekunka wstaje właśnie z ziemi. - Ja też - powiedziała krótko pół-orczyca. Zatrzymała na chwilę wzrok na blondynce. Coś jednak ją tknęło. Spojrzała w kierunku okna marszcząc przy tym brwi. - Jest już południe. A ja pamiętam, że był ranek… - powiedziała cicho Liska. - Aha. - Hoe podeszła do okna. Odsłoniła lekko firankę by spojrzeć za nie. Jej twarz która już wcześniej miała zaniepokojony wyraz, teraz przybrała bardzo zaniepokojony wyraz. - Coś takiego. - zielonoskóra spojrzała na swoją podopieczną. - Idź zobacz co ze zwierzętami - nakazała. *** RYNEK SZUWARÓW - część I *Rudolphe, Remi, Theseus, Laura i Chloe, Hoe oraz BNy - Na wrota Otchłani... - wymsknęło się Theseusowi, kiedy wyskoczył na zewnątrz. Był tak zaabsorbowany, iż nawet nie pomógł opuścić wozu swoim towarzyszkom podróży. - Panienki lepiej niech nie wychodzą z dyliżansu - powiedział, unosząc otwartą dłoń w stronę drzwiczek, jakby próbował nią zatrzymać kobiety w środku. - Najpierw upewnię się, że jest bezpiecznie - dodał, odsuwając się od pojazdu. Wyszedł mniej więcej na środek placu, rozstawiając lekko ręce po bokach. Przyglądał się uważnie wszystkim twarzom, jakby szukał kogoś konkretnego. - Łaska Wielkiego Budowniczego niech nad wami czuwa, Nosiciele Dusz - zaczął donośnym głosem, zwracając na siebie uwagę. Dziewczyna jak najbardziej nie posłuchała słów duchownego i gdy tylko ten oddalił się od dyliżansu Chloe od razu otworzyła drzwiczki i wyskoczyła na zewnątrz. Potruchtała do ojca Theseusa i stanęła przy jego boku przyglądając się w skupieniu dziwnemu pomorowi jaki nawiedził to miejsce. Prawą dłoń dziewczyna położyła na wysokości splotu słonecznego. Trzymała w niej swój szczęśliwy medalion, który krył się za materiałem koszulki. - Co tu się stało? - zapytała z obawą w głosie, jakby duchowny miał znać tą odpowiedź. Ten najpierw spojrzał na nią niezadowolony, ale w końcu tylko westchnął i szepnął na tyle głośno, by mogła go usłyszeć. - Nie wiem, ale czuję, że wkrótce się przekonamy, córko. Zielarz uśmiechnął się wymuszenie do kapłana i, prawdopodobnie, jego córki. Kapłani lubili robić ze wszystkich swoją rodzinkę. - Witaj, kapłanie. Jestem Rodolphe Trottier, mer tej wioski. Niestety również nie wiem co się stało. Nie wieźliście przypadkiem czegoś, co mogłoby spowodować masowe omdlenie? - zapytał delikatnie. To chyba nie był najlepszy początek znajomości, ale zielarza gówno obchodziły maniery, gdy chodziło o zdrowie jego ludzi. Theseus wysunął się na krok w stronę mera, zostawiając Chloe trochę za swoimi plecami. Przez kilka chwil wpatrywał się w zielarza, nie odpowiadając na zadane pytanie. - Dopiero co tu przyjechaliśmy - oparł w końcu spokojnie. - Ja jestem Theseus Glaive, Cicerone przysłany ze stolicy. Panienka za mną to Chloe Vergest, również wysłana z katedry w Matrice - przedstawił się, na chwilę usuwając się na bok, by spojrzeć na gosposię. - Panie Trottier, pamiętasz chociaż, jaka była godzina, zanim straciłeś przytomność? - spytał, nie dając się zbić z tropu. Drzwi domu rzeźniczki nagle złowrogo zaskrzypiały otwierane przez nią samą, uderzenie serca później głośno trzasnęły, tym razem zamykane. Granatowe oczy kobiety przez chwilę zatrzymywały się to na tej, to na tamtej osobie szybko analizując sytuację panującą na rynku. - CO TU SIĘ DO JASNEJ CHOLERY WYPRAWIA! - rozległ się potężny głos orczycy. - Wy tam! - Zielonoskóra wskazała palcem na zbierających się gapiów. - Co tak stoicie, hę? Gapieniem się jeszcze nikt nikomu nie pomógł. DO ROBOTY! - próbowała ich zachęcić nieznoszącym sprzeciwu tonem, a przy tym całym “do roboty” palec który wskazywał gapiów przeniósł się na miejsce, w którym pomoc była jeszcze potrzebna. Zaczęła schodzić powoli po schodach swojego domu na moment zatrzymując wzrok na Bartniku, jakby upewniała się, że wszystko z nim w porządku. Zaraz jednak z większym zainteresowaniem skupiła się na nieszczęsnym Merze. - Tu jesteś - oznajmiła patrząc wprost na niego - badałeś ich? Co tak stoisz i trwonisz czas na rozmowy? Hę? Nie widzisz, że Vince leży na ziemi? - przy tych słowach w charakterystyczny dla siebie sposób umieściła swoje zaciśnięte pięści na linii powyżej bioder (z jednej i drugiej strony) zupełnie jakby była z czegoś niezadowolona. Cóż, było z czego.
__________________ To nie ja, to moja postać. |
21-07-2016, 17:01 | #6 |
Reputacja: 1 | RYNEK SZUWARÓW - część II Rodolphe wysłuchał odpowiedzi kapłana, widząc że się nieco… zezłościł. To mu wystarczyło jako kruche potwierdzenie, że ten nie miał nic wspólnego z dziwnym wypadkiem. Odburknął: “W porządku” i ruszył zobaczyć, co z Vincem, tracąc zainteresowanie gościem. Jak on nie lubił roboty oficjała! Nie odpowiedział także półorczycy, gdyż nie było potrzeby. Czyny zamiast słów, ot, czego tu trzeba!
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |
21-07-2016, 17:29 | #7 |
Reputacja: 1 | RYNECZEK SZUWARKÓW - część III Tymczasem Theseus obstawiony przez uradowane dzieci, poczuł nagle w okolicy pasa drobne smyrnięcie i nim odruchowo złapał za sakiewkę, już coś pognało w tłum... choć niedaleko. Chloe szybko zareagowała i oto młoda piegowata, ruda jak merchewa dziewczyna została pochwycona przez gosposię. - Bądź człowiekiem i puszczaj! - Wrzasnęła nastolatka wierzgając nogami. Całe szczęście dzięki interwencji gosposi złodziejce nie udało się odciąć sakiewki duchownemu. Panna Vergest chłodnym spojrzeniem przyjrzała się złapanemu rudzielcowi. Dziewczynka rękę miała wykręconą w taki sposób, że najmniejsze próby wiercenia kończyły się nieznośnym bólem promieniującym na całe ramię i bark. Drzwi od gospody otworzyły się gwałtownie i wypadła Petunia na swoich wątłych skrzydełkach. - Na boogów! - Wrzasnęła - Zlatałam cały szynk, a tego pijaczyny, Miłogosta, nie ma! - Sprawdziłaś na zapleczu? - Powiedział Bolat, dźwigając pakunki pocztowe i inne przesyłki. - Sprawdzałam i jest tam coś dziwnego! Czort jakiś, czy co - plunęła. Kilka osób stojących niedaleko zamilkło. Reszta zamarła.. Czort, diabeł, demon to były nazwy bardzo nośne w takich sytuacjach. Każdy z nich był wystarczającym wyjaśnieniem i powodem by kogoś spalić. Kleryk zmierzył wzrokiem niedoszłą złodziejkę, ale jego twarz nie wyraziła ni gniewu, czy choćby większego poruszenia. Westchnął za to głośno i skinął Chloe, by ta zostawiła dziewczynę w spokoju. Co gosposia uczyniła wielce niechętnie, grożąc rudzielcowi palcem na pożegnanie. Kiedy skrzacica doniosła o dziwach zauważonych w gospodzie, Theseus wyraźnie się ożywił. Wnet przypomniał sobie ostrzeżenia brata Nathanka. Wszak wspominał coś o wiedźmie toczącej zepsucie w tych rejonach. Czyżby ta tajemnicza śpiączka i inne diabelskie zjawiska były jej sprawką? Jako Cicerone tej parafii musiał to zbadać. - Odsuńcie się, drogie dzieci - powiedział, jednocześnie pokazując ręką do Jaqulin, by zabrała stąd sieroty. - Demon w biały dzień? Nie może być… Sprawdzę to - mruknął do siebie, powoli ruszając w stronę Burego Kocura. Głowę miał spuszczoną i cały czas coś mamrotał pod nosem. Chloe spojrzała w kierunku karczmy a jej spojrzenie wskazywało, że dziewczyna jest sceptycznie nastawiona by mieli znaleźć tam diabła. Nie mniej coś tu się wydarzyło więc wiedziona ciekawością i chęcią pomocy podążała za duchownym. Remi przyglądał się całej sytuacji z boku. Widocznie weryfikacja umiejętności nowego duchownego nadeszła szybciej niż myślał. Coś dziwnego na zapleczu…Hmm… - Jak ten czort wyglądał? - zwrócił się do znanej z widzenia skrzacicy, która przyniosła wieści z gospody. Zazwyczaj traktował takie historie z przymrużeniem oka, ale po tym co ostatnio się tu działo wolał zachować ostrożność. - A wygląda nadal.. nigdzie się nie rusza - wskazała kciukiem Petunia na knajpę za sobą i pogryzła lizaka, aż chrupnęło. - Jak wyglądał kiedy go pani widziała - sprostował Remi z nutką irytacji w głosie. Dosadne chrupanie łakoci przez kobietę nie poprawiało mu nastroju. Dałby słowo, że robiła to specjalnie. - No jak koło. Jak koło od wozu, tylko we wzorki jakieś. Mieniło się jak świecidełka na festynie. - Odpowiedziała skrzacia. Powoli, wokół powozu zbierało się coraz więcej osób. Hoe popatrzyła przez chwilę za odchodzącym Zielarzem. Rozejrzała się po rynku by ocenić co się dzieje i czy jeszcze gdzieś potrzebna jest pomoc. Zmartwienie na jej twarzy ukazało kilka zmarszczek świadczących o nie byciu już młódką. Napięcie zelżało gdy zielonoskóra zauważyła uradowane dzieciaki otaczające klechę. Małe szkrabki zawsze wywoływały uśmiech na jej twarzy. Uśmiech i nostalgię. Ale, tymczasem klecha oderwał się od dzieciaków i zaczął iść w stronę karczmy. - Pieprzony kleryk - orczyca mruknęła pod nosem - już mu do karczmy śpieszno. Już. Tego tu brakowało, zapijaczonego klechy co od razu do karczmy zawija. Pfff... - mruczała dalej sama do siebie, najwyraźniej zła. Skierowała kroki w jego stronę już przygotowując w głowie kazanie o tym co powinien klecha a czego nie powinien, zwłaszcza w takiej sytuacji jak ta. Całe szczęście zbliżając się w porę usłyszała krótki dialog między Petunią a Remim. - Chodź Remi - zachęciła bartnika - sprawdzimy co tam. Później pomożesz mi. Trza zebrać te wszystkie graty na powitanie naszego nowego kapłana, zwołać i przeliczyć ludzi no i poszukać Szeryfa. Czemu go tu jeszcze nie ma? Tak, może ty go poszukasz, co? Remi odwrócił się słysząc głos Hoe, przy okazji zauważając Mera opuszczającego plac. Ciekawe gdzie też on się wybierał w takiej chwili... - Więc sprawdźmy co to za lśniące, demoniczne koło u wozu - mruknął, widząc młodą kobietę zmierzającą do karczmy. Zdaję się, że była to jedna z przyjezdnych. Zwalenie na głowę tej sprawy osobom, które dopiero co przyjechały do Szuwar rzeczywiście nie wydawało się właściwym postępowaniem. - A o Harla pytałem golema, ale widzisz w jakim jest stanie - dodał wskazując na leżącego na środku Vineca. - Mam przeczucie, że to mogą być dłuższe poszukiwania, ale i szybciej uporamy się z tym ”demonem”, tym szybciej się tym zajmę - odkąd mężczyzna usłyszał opis tego stwora wydawał się spokojniejszy.
__________________ "Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory" Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn Ostatnio edytowane przez Mag : 21-07-2016 o 17:35. |
21-07-2016, 22:38 | #8 |
Reputacja: 1 | Do zabudowań farmy nie było daleko, ale ani ocaleńcowi, ani młodemu drwalowi się nie spieszyło. W końcu gdzieś tu kręcił się Rudy Jan. Od strony miasteczka dolatywały coraz głośniejsze dźwięki rozmów i poruszenia. Dziadzie Zakola były mocno odseparowane od reszty polami, później ścianą drzew i kilkoma zniszczonymi budynkami, ale nie sposób było lekceważyć tego co tam się dzieje. - Pacz tu! - Rzucił nagle Adrien i wskazał kawałek wygniecionego pola. Za wcześnie było na łany, więc tylko ziemia ugnieciona była, a na niej świecące serpentyny i wzorki. Kolorowe i mieniące się lekkim blaskiem właśnie dogasały. Dookoła porozrzucane były fragmenty bałałajki… Eldritch wpatrywał się w niemym podziwie i przerażeniu na mieniące się kolorami widowisko w zbożu. Tylko ciche szeptane słowa opuściły jego usta. Ciche, lecz dość głośne by usłyszał je drwal. - Na cycki Laeth… cóż to za czarostwo…? Stary Zbażyn powoli budził się na ławeczce przed domem. “O choróbcia! Ale mi się przysnęło!” - pomyślał niechętnie, ale bez zdziwienia. Od pewnego czasu miał zwyczaj drzemać w ciągu dnia, szczególnie po obiedzie lub podwieczorku. Miał jakiś sen… i nim otworzył oczy próbował zebrać rozwiewające się smugi mary. Zdzich z Armandem znaleźli w lesie jakiegoś śpiącego pijaka. A może to był żebrak, który sam przyszedł po jałmużnę? Przyszli też Rudolf i Hoe… Pili bimber? Może to nie sen, tylko wypił kapkę za dużo? Nieco zaniepokojony tą niepewnością wreszcie otworzył oczy i nie bez pewnej trudności usiadł na ławeczce. Przetarł oczy i rozejrzał się po okolicy. Na polu, w króciutkiej oziminie migotały jakieś barwne światła. Przetarł oczy raz jeszcze, ale ogniki wcale nie znikały. Bez zastanowienia zaczął iść w ich kierunku i wtedy zobaczył dwóch mężczyzn, drwala i kogoś kogo nie rozpoznawał, choć wydawało mu się, że widział już gdzieś twarz. Dopiero gdy zbliżył się jeszcze odrobinę rozpoznał łachmaniarza ze snu. - Cholercia… - wyszeptał zdezorientowany. Był jednak gospodarzem i to było jego pole! - Co tu się wyczynia? - zawołał głośno w stronę mężczyzn, choć głos jakby mu się trochę załamał - O! Pan Józef! - uradował się młodzieniec z siekierą w ręku, jakby na odsiecz ktoś przybył - Pan gospodarz spojrzy co się wyrabia na polu! Słysząc dziadka Zbażyna Eldritch skierował ku niemu swoje kroki mówiąc. - Czarostwo jedne co to zapewne bałałajką grane. - powiedział ocaleniec - Kto wyśpiewał tego nie wiem, a i znalazłem dla mnie imię. Eldritch mociumpanie. Lepiej chodźmy sprawdzć czy pozostali są cali. - Bałałajką? - zapytał nieprzytomnie młynarz. - Chyba to nie sprawka tej skrzacicy? Jak jej tam było… Marianny… - przychylił się nad rozetlałymi już ognikami i czubkiem buta szturchnął instrument. Tak, z pewnością należał do Marianny. Zaś znaki w polu to była płasko wyrysowana, zdobiona rozeta z licznymi wzorkami przypominającymi szlaczki. Mieniła się, a świetliste fragmenty odrywały się od ziemi i unosiły na wysokość ludzkiej głowy. Chciały wędrować po polu Zbażyna, niczym świetliki. Trochę je wiatr znosił, ale i tak znikały za chwilę, niczym bombelki w piwie… lub bańki mydlane. - Prawda, prawda - mruknął jakby do siebie - chodźmy na rynek wywiedzieć się co się działo. - Dobrze… - przytaknął młody drwal, choć właśnie w brzuchu mu zaburczało, jakby w jego jelitach żyło jakieś stworzenie i właśnie zaryczało domagając się żarcia. - Popieram. Obydwóch waćpanów. - powiedział z delikatnym uśmiechem ocaleniec. Jednoznacznie tym dając znać, że i był zaciekawiony, jak i głodny. Młodzieniec zarzucił siekierę na ramię i wkrótce wszyscy już szli ku ryneczkowi, między zbażynowymi polami, wśród unoszących się w powietrzu resztek Marianny de Fou. |
22-07-2016, 09:36 | #9 |
Reputacja: 1 | Armand usiadł na ziemi rozglądając się dokoła. Kowal praktycznie od zawsze sprawiał wrażenie, jakby nie do końca ogarniał, co się dokoła niego dzieje. Troll podrapał się za uchem, przesuwając na wytatuowanej głowie swoją filcową czapkę. |
24-07-2016, 15:10 | #10 |
Reputacja: 1 | Tura 2
Ostatnio edytowane przez Martinez : 01-02-2017 o 12:24. |