Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-07-2017, 21:11   #1
 
Alchemiczny's Avatar
 
Reputacja: 1 Alchemiczny wkrótce będzie znanyAlchemiczny wkrótce będzie znanyAlchemiczny wkrótce będzie znanyAlchemiczny wkrótce będzie znanyAlchemiczny wkrótce będzie znanyAlchemiczny wkrótce będzie znanyAlchemiczny wkrótce będzie znanyAlchemiczny wkrótce będzie znanyAlchemiczny wkrótce będzie znanyAlchemiczny wkrótce będzie znanyAlchemiczny wkrótce będzie znany
[Autorski, Trójlas] Rozgrywka

Wernyhora z Jęczydołów

Wioska Głuszyce była strzałem w dziesiątkę, jeśli chodzi o znalezienie pracy i szacunku wśród lokalnej ludności. Znajdowała się na północnym-wschodzie Aleksandrii, na terenach spornych między wpływami miasta Gild-Aldenu, a własnościami okolicznej szlachty. Gdyby wieś znajdowała się nieco bardziej na południe, zapewne toczono by o nią spory, a sami wieśniacy byli zmuszeni podwójnie płacić podatki i podlegać władzy zarówno Gild-Aldenu, jak i wielkich rodów. Tak jednak nie było, gdyż Głuszyce zawdzięczały swoją nazwę słowu głusza. Z trzech stron otaczały ją bagna, zaś z czwartej gęsta knieja, przez którą próżno było przedzierać się z wierzchowcem. Ostatecznie, jak Aleksandria długa i szeroka, tak wszyscy jej mieszkańcy mięli ową wioseczkę głęboko w dupie. No, może prócz jej mieszkańców, którym jednak powodziło się... Całkiem nieźle. Była to dosyć mała społeczność utworzona głównie ze starców i parobków. Ich pociechy dawno ułożyły sobie życie gdzie indziej, dzięki czemu Głuszyce posiadały swój staroświecki, nieco sielankowy klimat.
W wiosce utrzymała się nawet wysłużona, jednopiętrowa karczma, gdzie przyjmowano strudzonych podróżnych, którzy czasami przybywali tu z wielkiego świata. Najczęściej byli to kupcy, zbieracze ziół bądź strażnicy na usługach któregoś ze szlachciców. Ci ostatni sprawdzali stan wsi co kwartał, jakby oczekując, że któregoś dnia jakiś bagienny demon wyłoni się z puszczy i powyrzyna wszystkich wieśniaków. Trzeba było jednak przyznać, że okazywali się przydatni. Przynosili wieści, a czasami handlowali też towarami, których próżno było szukać na bagnach.
Sama karczma nosiła nazwę Bagienica i miała do wynajęcia tylko jeden pokój. Kiedyś na piętrze był także drugi, jednak szybko zamieniono go na schowek. Karczmarzem okazał się łysiejący już staruszek z rodzaju tych, którzy posiadają całkiem pokaźny bęben oraz sumiasty wąs. Nazywano go tutaj Starym Gregorym, a przez powszechny szacunek miejscowych można by pomyśleć, że pełni on także rolę sołtysa. Ten zaszczyt przypadał jednak nie jemu, a jego bratu.
Osmarkula, gdyż tak nazywał się sołtys, był znacznie starszy od karczmarza. Białe, płowe włosy widać było już tylko w uszach i nosie, zaś łysinę zdobiły plamy wątrobowe i fałdy, zapewne powstałe od życia w wilgoci. Jego lewe oko było zakryte zaćmą, zaś prawe wciąż było czujne, spoglądające na Wernyhorę w sposób, w jaki spoglądać może jedynie oko prawdziwego weterana.
Sołtys nosił się tak, jak wypadało na jego funkcję. Biała koszula została dokładnie wykrochmalona, a jej rękawy ukrywały pod sobą sflaczałe mięśnie i wiszącą skórę. Na nią była zarzucona czarna, skórzana kamizelka z mosiężną, ciężką zapinką w kształcie berła. Była naprawdę stara i łatwo można było domyśleć się, że należała jeszcze do jego ojca. Był to swego rodzaju symbol pełnionej funkcji. Cały strój dopełniała wysłużona już, ale naostrzona ciupaga, na której staruszek się podpierał. Podpierał się nawet wtedy, gdy już usiadł przy drewnianym stole w karczmie, by porozmawiać z Wernyhorą w cztery oczy. Trudno było jednak o taką rozmowę, gdyż w pomieszczeniu zgromadziło się jeszcze osiem osób, wszystkie krzątające się i udające, że przyszły tu po coś innego, niż tylko wysłuchanie całej tej rozmowy.
- Siedemdziesiąt pięć -wycedził sołtys, uderzając drewnianym końcem ciupagi o podłogę z taką siłą, że stojący przed nim kompot zakołysał się w szklance.- Siedemdziesiąt pięć koron, nocleg, wyżywienie i połatanie ran, jeśli takie zostaną Ci zadane. Ani korony mniej!
Tłum poruszył się nerwowo, choć może było to tylko złudzenie. Niektórzy zakasłali ostrzegawczo bądź zakryli usta, by ukryć uśmiech. Odezwała się dopiero młoda kelnerka, do tej pory w ciszy zamiatająca podłogę i wyglądająca na zirytowaną taką ilością osób w jej miejscu pracy.
- Ani korony więcej, dziadku -poprawiła sołtysa, po czym klepnęła go delikatnie w plecy, by ten podniósł nogi do góry i pozwolił jej zamieść podłogę pod stolikiem.
- Ani korony więcej! -poprawił się szybko sołtys, po czym znów uderzył drewnianym końcem ciupagi i podłogę. Kelnerka przewróciła oczami.
Zlecenie nie wydawało się specjalnie trudne. Od wielu lat wieśniacy mięli problemy z dzikami w okolicy. Do tej pory jednak nie wychodziły poza bagna i lasy, co było utrapieniem u grzybiarzy oraz zbieraczy ziół, choć nie można było nazwać tego prawdziwym problemem. Ostatniej wiosny jednak zwierzęta stały się bardziej zuchwałe: wyłamywały ogrodzenia, podchodziły pod domu, wyjadały zasadzone warzywa oraz atakowały pasące się krowy. Cudem nikt jeszcze nie zginął pod ich racicami.
Groźbie trzeba było jednak zaradzić, więc wieśniacy zebrali śmiałków i posłali ich do lokalnego szlachcica, by ten wysłał do Głuszyc leśniczego. Leśniczy przyjechał, jednak nie na wiele się zdał. Ubił dwa większe okazy (które następnie kazał wieśniakom oskórować i przyrządzić, zaś mięso i skóry zabrał wyłącznie dla siebie) i zbadał okoliczne tereny. Natknął się tam na leżę Pradzika, którego sam nie miał zamiaru ruszać. Wyjścia były dwa: albo zatrudnić najemnego zabójcę potworów, albo napisać o sprawie do szlachciców i czekać, aż Ci zmobilizują kilkunastu gwardzistów do ubicia poczwary. Póki jednak nikt nie zginął, szanse na to drugie były naprawdę małe. Dlatego też znalazł się tu Wernyhora.
Pradziki nie były specjalnym wyzwaniem dla doświadczonego łowcy potworów. Gdy wataha dzików wyznaczała swojego przywódcę, ten mógł zmienić się w pradzika, jeśli przeżył odpowiednią ilość lat oraz choć raz w życiu skosztował ludzkiej krwi. Były to potwory z rodzaju wynaturzeń, powstawały na różne sposoby, a każdy okaz nieco różnił się od siebie. Zdarzały się więc pradziki naprawdę wielkie i demoniczne, mające na swoje posługi kruki, wiewiórki i inne pomniejsze zwierzęta (nie wspominając o całym stadzie dzików), zdarzały się przypadki bardzo odosobnionych pradzików, których ryk potrafił rzucić zły urok bądź czar, unieruchomić ofiarę, na którą szarżowały. Niektóre, by powstać, musiały wcześniej pożreć pokrzywy rosnące na zbiorowej mogile, ile zostały przemienione przez wiedźmy.
Z relacji wieśniaków i dokumentów, które zostawił leśniczy, a które Wernyhora właśnie miał przed sobą na stole (podobnie, jak kufel lokalnego piwa oraz niedojedzonego kurczaka) wynikało, że pradzik powstał w warunkach naturalnych, bez udziału osób trzecich. Ponadto miał swoje leże i dowodził stadu, jednak to nie zachowywało się jak zwarta grupa, a jedynie bez celu miotało się po moczarach, niekiedy trafiając przy tym na bardziej zamieszkałe tereny. Nie był więc silny. Przynajmniej nie na tyle, by wezwać całą watahę w razie walki. W gruncie rzeczy jednak, to było najgorsze z możliwych rozwiązań. Znacznie łatwiej można by pozbyć się problemu, po prostu podpalając jego leże, gdy znajdował się w środku. Ogłuszone i otumanione zwierze można było wówczas łatwo dobić jednym, celnym strzałem między oczy.
Oczywiście, prócz zapłaty od wieśniaków, każdy łowca potworów zbierał także łupy pochodzące od swojej zwierzyny łownej. Tutaj pozostawały jedynie wielkie zęby poczwary, które można było sprzedać bądź wykorzystać do wykonania jakiejś mikstury. Mięso przeklętych zwierząt nie nadawało się do jedzenia, z reguły bardzo szybko gniło, a zdarzały się nawet przypadki, że po śmierci takiej bestii całe jego ciało ulegało zamianie w pył. Nie można było uzyskać wtedy żadnych składników alchemicznych, jednak należało to do najbardziej satysfakcjonujących rzeczy, jakie ogląda się w życiu.


Senosha Oco-Ęnile

Lasy, w których urodziła się Senosha znajdowały się na północny-zachód od Gild-Aldenu, otaczały one ciasnym pierścieniem Wolne Miasto Kanandan, a Kolindra, najdłuższa i najszersza rzeka w Aleksandrii, przecinała je na tereny wschodnie i zachodnie. Te informacje nie obchodziły jednak klanu Oca, ani żadnego innego klanu szeli w okolicy.
Kanandan był pierwszym miastem, w którym Senosha postawiła swoje łapy. Okazało się jednak niezbyt interesujące. Karczm było tu mało, podróżników jeszcze mniej, a ludzi zainteresowanych jej opowieściami jak na lekarstwo. Zdecydowana większość społeczeństwa składała się z ludzi studiujących księgi, modlących się bądź powtarzających jakieś niezrozumiałe słowa i wymachujących przy tym patykami. Tylko niektórzy zwracali na szelę uwagę, jednak głównie po to, by zadawać jej nudne pytania i pisać notatki na temat jej umaszczenia, wyglądu i zachowania.
To przykre doświadczenie nie odciągnęło jednak Senoshy od zwiedzania. I dobrze, bowiem kilkanaście dni podróży na południowy-wschód znajdowało się miasto wręcz dla niej stworzone. Miasto rozpusty, kasyn, interesów i mafii! Miasto, które nigdy nie zasypiało, w którym można było stać się bogaczem bądź menelem w zaledwie dzień bądź dwa. Gild-Alden. O cudach tego miejsca można było rozprawiać godzinami, jednak należą one do innych opowieści.
W końcu nadszedł czas, w których Senosha opuściła miasto i udała się na wschód, idąc Szlakiem Amanda. W dawnych czasach, jak opowiadał szeli jeden kupiec, o pobieranie cła na tym szlaku toczono wojnę. Brzmiało to dosyć głupio, gdyż w obecnych czasach podróżowanie nie niosło ze sobą kosztów przy przekraczaniu granic. Sam jednak szlak był naprawdę długi i szeroki, utworzony z kocich łbów, a jak na dawne czasy, mógł naprawdę wywołać wojnę. W końcu... Kiedyś ludzie nie wiedzieli nawet, czym jest koło, prawda? Zatem walka o drogę z kocich łbów wydawała się całkiem uzasadniona. Tak przynajmniej mogłaby pomyśleć szela, gdyby interesowały ją minione już wieki.
Był to jeden z tych szlaków, przy których co rusz postawiona jest karczma, a światła ludzkich domów przysłaniają horyzont. Wedle informacji, jakie miała Senosha, za niedługo droga powinna rozwidlić się na dwa kierunku: północ (czyli kontynuacja Szlaku Amanda) i południe (udeptaną drogę do Allsendrow, starej stolicy Aleksandrii). Ten pierwszy prowadził do krajów krasnoludów i był zdecydowanie częściej używany, niż ten drugi. Allsendrow bowiem już dawno miało czasy swojej świetności za sobą. Obecnie większość domostw była tam na sprzedaż, a o znalezienie pracy były trudno. Miasto założono na terenach zamieszkanych kiedyś przez Starsze Rasy, które obecnie stanowiły większą część tamtejszej populacji. Folklor, lasy iglaste i starzy ludzie.
Czym dalej jednak na wschód się szło, tym bardziej zmieniało się otoczenie. Bujne lasy i wysokie drzewa ustępowały miejsca krzakom, skarlałym choinkom i ostrej trawie. Szerokie i płynące wolno rzeki zamieniły się w rwące strumienie pojawiające się nagle wśród skał. Sami ludzie także wyglądali inaczej. W Gild-Aldenie i wsiach położonych blisko miasta zdecydowaną większością byli Aleksandryjczycy. Tutaj równie łatwo co ich, można było spotkać niziołki, krasnoludów, gnomów bądź goblinów.
Dochodziło południe, gdy Senosha dotarła wreszcie do zajazdu Królewski nurt, którego szyld przedstawiał aleksandryjczyka i krasnoluda podających sobie ręce nad górskim strumieniem. Budynek miał aż trzy piętra i górował nad okolicą niczym niewielki zamek. Serwowano tutaj zimne napoje, wydawano posiłki, wynajmowano pokoje i stajnie dla koni. Ogólnie rzecz ujmując, zajmowano się wszystkim, czym zajmowano się w każdej szanującej się gospodzie.
Budynek był pokryty wapnem, które pomalowano na jasnożółty kolor. Przed wejściem stało dwóch wartowników: krasnoludów odzianych w skórzane pancerze i halabardy. Zdawali się jednak znacznie częściej pełnić rolę odźwiernych, niż ochroniarzy. Rozmawiali żywo z jakimś młodzieńcem ubranym w połyskliwą zbroję, w której na pewno się już zagotował, dzień był bowiem wyjątkowo ciepły.
- ...i na pewno nie widzieliście panny Jagódki? -pytał nerwowo młodzik, przeczesując dłonią spocone, rude włosy.
- Nie. Ale pełnimy służbę od rana. Może ktoś na nocnej zmianie ją widział. Spytajcie w środku.
Gdy rudowłosy chłopak wszedł do środka, jeden z krasnoludów wyciągnął zza pasa fajkę i zaczął napełniać ją tytoniem. Mruknął przy tym pod nosem:
- Kolejny zakochany głupiec...
Jakiś mężczyzna w białym czepku otworzył na rozcież okno na parterze, z którego natychmiast do nozdrzy Senoshy doleciał zapach smażonych pieczarek, jajecznicy, kaszanki i kilku innych potraw. Zajazd musiał wyglądać teraz bardzo zachęcająco. Prócz niego znajdowało się tutaj kilka domów, przed którymi stały niewielkie kramy z jedzeniem i jeden zakład szewski. Ludzie na szlaku nie wyglądali na takich, na których obecność szeli zrobiłaby wrażenie. Aleksandryjczycy i krasnoludy omijali ją wzrokiem, jakby mówiąc sobie w myślach: "nie będę się gapił, bo ktoś jeszcze pomyśli, że jestem rasistą". Inaczej było z dziećmi, które biegały za trzymanym przez jedną, pyzatą dziewczynkę latawcem i przystanęły nagle z rozdziawionymi buziami, spoglądając na istotę z lasu. Do grona osób, które się jej przyglądały, można było zaliczyć także posuniętego w latach goblina kiwającego się na krześle bujanym i mającym taką minę, jakby ktoś kazał mu wąchać gówno. Nie była to jednak sprawka Senoshy. Większość posuniętych w latach goblinów jest doszczętnie skwaszona i ma właśnie taką minę.
Gdzieś obok minął ją wóz zaprzężony w dwie białe, masywne kozy z grubymi, zakrzywionymi rogami. Łatwo można było się domyślić, że są to zwierzęta hodowane przez krasnoludów, by poruszać się wśród nieco mniej gościnnych i płaskich drogach, niż ta. Na koźle siedział jednak nie krasnolud, a gnom. Nieco wyższy od krasnoluda bądź niziołka, ale niższy od aleksandryjczyka bądź elfa. Z nieco purpurową, okrągłą twarzą i kartoflowatym nosem. Uszy zaś miał odstające. Gdyby kartofle bądź ziemniaki zamieniły się nagle w ludzi, zapewne wyglądałyby właśnie tak, jak gnomy. I zachowywały się tak, jak gnomy. Ten tutaj pociągnął nieprzyjemnie nosem i splunął czymś zielonym dosyć blisko łap szeli. Na wozie miał zestawy garnków i słoików (zapewne na sprzedaż) oraz drewniany, półmetrowy posążek starej, brzydkiej baby. Zapewne jego żony. Bądź jakiegoś bóstwa, choć Senosha nie mogła go skojarzyć.
Podział religijny w Trójlesie był stosunkowo prosty. Wszyscy bogowie wywodzili się z Mitologii Trójlasu i wszystkich uważano za prawdziwych. Wydawałoby się, że ten powód jest dostatecznie dobry, by nie wywoływać wojen na tymże tle, jednak tak nie było. Bowiem niektórzy bogowie muszą być lepsi od innych, a ich wyznawcy podkreślić to poprzez mordowanie innowierców. To na szczęście nie zdarzało się już od dawna. Złote Elfy czciły Elohne, która odpowiadała za naturę i życie, a na każdym swoim posągu bądź miała naprawdę duże cycki. Krasnoludy Helma i swojego mesjasza, Torlofa. Aleksandryjczycy wybrali Varrosa, którego kościoły znajdowały się w każdej dzielnicy każdego miasta i zrzeszały parafian do copiątkowych mszy ku jego czci. A inni bogowie? Szele czciły Kalep, boginię matkę. Należała ona do kanonu Mitologii Trójlasu, choć niewielu oddawało jej już cześć. Można jednak było o niej mówić przy ludzkich kapłanach i nie dostawać za to po głowie pałką, a to już coś.
 

Ostatnio edytowane przez Alchemiczny : 22-07-2017 o 22:16.
Alchemiczny jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172