Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-12-2009, 00:15   #131
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
- Dajże signor sobie spokój. Wiem ze jesteś dowcipny w swoim mniemaniu. No cóż, Twoja sprawa, ale chyba nasza wspólna sprawa to wyrwać Lialam z ich szponów - Marco starał się mówić spokojnie, chociaż miał chęć udusić gościa, potem zaś walnąć tępa siekierą, żeby bardziej bolało.
- Dla ciebie, kochanie - powtarzał sobie. Jeśli cokolwiek ten elf wiedział, jakkolwiek mógł wesprzeć ratowanie jego ukochanej, trzeba go było wysłuchać, nawet, gdyby charakter pozostawiał wiele do życzenia.

- Słuchaj, nie wiem, kim jesteś, ale jeżeli wiesz coś, jak można jej pomóc, to mów - zwrócił się do dziwnego elfa. Znajdziesz we mnie nie tylko słuchacza, ale wykonawcę. Jeśli zaś nie,to daj sobie spokój.
Ten roześmiał się.
- Och, doprawdy? Cóż ty możesz marna istoto? Pójdziesz tam? Wkroczysz sam jeden w zbroi z miłości utkanej? Wiem, jak można jej pomóc. Poświęciłem wiele by się do niej dostać i cóż mam z tego? Ciebie ... Zamilcz więc, lub mów rzeczy, które mnie interesować będą. Doprawdy Lialam ...
Uniósł się z fotela i stanąwszy oparł dłoń na gzymsie kominka, po czym uniósł spojrzenie na obraz, który nad nim wisiał.
- Moja mała Lialam.

Marco podążył spojrzeniem za wzrokiem elfa. Na obrazie namalowana została Lialam wraz z inną elfką, nieco do niej podobną, jednak o zielonych oczach i włosach będących mieszanką soczystej czerwieni z mahoniem.
- Dziwne – pomyślał najemnik. - Czyżby jakaś kuzynka? Hm, reszta zaś, hm, pewnie rodzina.
Oprócz dziewcząt w tle uwieczniono dwóch elfów, jednym z nich był książę, drugim tajemniczy gospodarz. Dziewczyny siedziały wśród kwiatów pomiędzy drzewami, mężczyźni natomiast opierali się plecami o pnie. Ogólnie obrazek oddawał niezwykle sielski klimat, jak to zwykle, patrząc na elfie krainy.

- Wiesz, jesteś wkurzający - wycedził Visconti oglądając obrazek. Wręcz przewiercał go niemal promieniującym spojrzeniem. - Przypuszczam, że wiesz o tym. Ale nie chce się kłócić. Jeżeli jakiekolwiek żywisz do niej uczucia, pomóż, proszę. To nie czas na fochy. Nie wiem, co jest czy co było pomiędzy wami. To teraz nieważne. Nic nie jest ważne. Poza ratunkiem dla Lialam. Jeżeli masz jakieś pretensje to pogadamy potem. Ale nie teraz.
Najemnik siła opanowywał wzburzenie powtarzając sobie imię ukochanej, żeby nie stracić cierpliwości dla tego lalusiowatego pomyleńca, który usiłował grac mu na nerwach. Lialam! Tak, wiedział, że żyła wiele lat i że ... że miała innych.
- Per Bacco - zaklął na głos. To będzie rozważał kiedy indziej. Było nie było. Jak zacznie teraz rozmyślać, oszaleje albo jeszcze gorzej, przeoczy coś ważnego, co mogłoby pomóc. Nieważne, co ten dwupłciowy niemalże elfuś wygaduje.

- Zamilcz.
Niemalże wysyczał zwracając na Marco zimne spojrzenie swych błękitnych oczu.
- Z twojej to winy wszystko! Właśnie. Gdyby nie ty, zostałaby w domu. Eldinion by ją przekonał. Zawsze się mu udawało. Mówisz o fochach? Wątpisz w moje do niej uczucie? Zastanów się nim jeszcze raz wypowiesz te słowa.
Zwrócił ponownie twarz w stronę obrazu.
- Kochałem ją, zanim matka twoja na świat ten przyszła. Była moja. Byliśmy nierozłączni. Ona, ja, Eldinion i słodka Merime. Teraz zaś musiałem ją tam zostawić, by ratować twoje nic nie warte życie. Zostawić w ich zachłannych rękach ... Nim zbiorę siły ...

Przez chwilę stał w ciszy z oczyma w obrazie utkwionymi.
- Dwoje dla jasności. Dwoje dla ciemności.
Wyszeptał po czym odwrócił się w stronę najemnika.
- Marco z rodu Visconti bądź pozdrowiony w domu moim. Jestem Falkieri.

Pizańczyk już chciał mu odpowiedzieć:
- Jeżeli naprawdę ja kochasz, to przestań się zachowywać niczym ... - nieważne, nie powiedział tego.
- Dla ciebie, Lialam - szepnął.
Tamten także ja kochał, choć nie rozumiał, że serce księżniczki było zbyt szerokie na wyłączny pobyt na elfich włościach. Eldymion by ją może przekonał, ale czułaby się tam, niczym uwięziony ptak, któremu dobrze za kratami klatki, ale który tęskni do swobodnego szybowania przez niebieskie przestworza. Natomiast ta Merime? Ktokolwiek to był, pewnie ta elfina stojąca obok Lialam na niewielkim obrazku.

- Witaj mistrzu Falkieri - rzekł poważnie. Ta nagła zmiana tonu nieco go zaskoczyła, ale przyjął ja za dobrą monetę. - Jestem Marco Visconti, ród mój setki lat temu władał ziemiami na północy Italli. Choć pewnie według twoje rachuby to niewiele, ale wśród ludzi ma to niemałe znaczenie. Dziękuję za przywitanie. Cóż mam robić, żeby jej pomóc? Jakąż ścieżka się udać? Którędy? Naprawdę … zdaje sobie sprawę, że doskonale wiesz, iż czas odgrywa tutaj decydująca rolę. Przeto działajmy.

- Czas. Tak, odgrywa pewną rolę, lecz ona jest zdolna, znajdzie sposób na kupienie sobie czasu. Jeżeli nie
...
W spojrzeniu elfa ponownie chłód się pojawił.
- Wtedy cię zabije, a później zabije to czym się stanie i wszystkich którzy staną mi na drodze. Noc zabrała mi jedną siostrę. Drugiej nie mam zamiaru oddać.
- Jesteś jej bratem
... - wyrwało mu się. - Wobec tego popatrz na mnie. Popatrz, czy jeżeli coś jej się stanie, będziesz mnie musiał zabijać.
- Nie, nie będę musiał. Zabiję cię jednak. Możesz to potraktować, jako akt miłosierdzia. Teraz zaś udasz się do komnaty, która dla ciebie przygotowano. Nie mam czasu na zabawianie rozmową rozkochanych śmiertelników. Powiadomię cię o postępac
h...
Uśmiechnął się złośliwie.
- Lub też nie.

Ten dureń nie rozumiał. Wydawał się taki mądry, czasem zaś tylko najnormalniej przemądrzały. Jeżeli Lialam stałoby się cokolwiek, to jej braciszek nie będzie musiał się kłopotać, bo nie będzie miał już czym, albo kim. To Marco wiedział na pewno, bez względu na groźby Falkieriego. Była dla niego wszystkim. A jeśli chodzi o postępy ... jej brat musiał mu powiedzieć, przynajmniej wtedy, kiedy będzie mu potrzebny. Uśmiechnąłby właściwie się, gdyby nie to, ze chciało mu się raczej wyć oraz płakać.
- Czekaj na mnie, moje kochanie, czekaj ... - wyszeptał idąc do komnaty.


Drogę do wyznaczonego mu pokoju wskazywać miała młoda dziewczynka, dziecko jeszcze. Jej wesoła buźka była miłym przeciwieństwem do chłodu jaki mimo płonącego w kominku ognia, czuć był w bibliotece. Nim jednak drzwi tegoż pokoju się ukazały dobiegł go cichutki głosik dziewczęcia.
- Lord Falkieri prosił by przekazać że wkrótce goście przybędą.
Mówiąc to odwróciła się by mówiąc twarzą do nieznajomego stać. Nie spoglądała na niego ni na żaden z licznych obrazów na ścianach. Nie spoglądała za niego ni w górę. Spoglądała przed siebie. W pustkę.

- Dziękuję. Jacy goście? Ponadto, może to pytanie wyda ci się głupie, gdzie jesteśmy? - Marco rozglądał się dookoła starając się jakoś zignorować dziwność dziewczyny, która zrazu wydała mu się wesoła. Teraz zaś ... nie wiedział. Dziwny dom. Dziwni mieszkańcy.
- Lady Merime wraz z towarzyszem - odpowiedziała posłusznie, po czym uśmiechnęła się łagodnie. - Jesteśmy natomiast w wieży Lorda Falkieriego. Miejsce to zwą Mglistą Kotliną.

Rzeczywiście, widok przez okno potwierdzał te słowa.


- Dziękuję. Jesteś bardzo uprzejma - uśmiechnął się. - Mam jeszcze chwilę czasu do wizyty?
- Tego nie wiem panie.
- Hm, czy możesz mi powiedzieć, kim jest owa lady? To siostra lorda? Gdzie jest ta kotlina? Wewnątrz krainy elfów? wybacz pytania, ale jestem strasznie zagubiony.
- Kotlina znajduje się w północnej części królestwa
- odpowiedziała ruszając dalej. - Lady Merime jest siostrą Lorda Falkieriego. Wraz z nim należy do mroku. Książę i siostra jego, Lady Lialam, należą do światła.
- Co to znaczy: mrok lub światło? Przecież są rodzeństwem. Czy to jakieś organizacje? Może symbole? Proszę, powiedz, naprawdę nie wiem tego.
- Jest ich czworo. Wedle tradycji dwoje z nich podąża drogą światła, a dwoje ciemności. Książę włada naszym królestwem. Lady Lialam jest posłanniczką i wojowniczką dbającą o zachowanie tradycji opieki nad ludźmi i ich dobrymi stosunkami z nami. Lord Falkieri jest magiem badającym ścieżki mroku i posiadającym nad nim władzę. Lady Merime należy do Nocy.
- Należy do Nocy
?
Dziewczynka skinęła głową.
- Jest Córą Nocy lub jak niektórzy zwą te istoty, wampirem.
- O czym ty mówisz
? - Marco przez chwilę ruszał ustami nic nie mówiąc. - To niemożliwe. Jakim cudem wobec tego przebywa tutaj? Skoro jest wampirem? Wampiry ... wampiry porwały Lialam.
- Lady Merime jest jedną z Czworga. Jest jedną z władców. Żyje z nami i uczy jak walczyć z jej podobnymi. Jeżeli Lady Lialam została porwana powinieneś panie być rad z jej przybycia
- w głosie dziecka słychać było wyrzut i cień gniewu.
- Może masz rację – najemnik zmitygował się. - Ech, nie wiem wiele o wampirach poza tym, że są bardzo złe. Widziałem już, co zrobiły ludziom - obraz spustoszonego zamku przeleciał mu niczym meteor. - Cóż, nie wiem, czy jestem rad, czy nie rad, ale każdą pomoc, każdą poradę przyjmę, żeby tylko ją uratować. Cóż, wobec tego chyba musimy czekać.
- To mądra decyzja panie
- uśmiechnęła się. - Możliwe, że nawet polubisz naszą Lady. Oto komnata którą dla ciebie przygotowano - co mówiąc pchnęła drzwi, które nagle pojawiły się w kamiennej ścianie. - Jeżeli będziesz czegoś potrzebował, wystarczy że zawołasz. Zwą mnie Alaya.

Dziewczynka, pomimo że była małym dzieckiem, naprawdę odgrywała rolę gospodyni, która stara się zaopiekować gościem.
- Eee, właśnie chciałem o to zapytać. Przepraszam, ale jestem ... zwyczajnie, nie ważne. Przepraszam. Nazywam się Marco. Jeżeli mam do ciebie mówić po imieniu, to tylko wtedy, jeśli odwrotnie również zastosujesz tą zasadę.
- Dobrze Marco z rodu ludzkiego
- skinęła głową, po czym znikła za zamykającymi się drzwiami.

***

Czas mijał, a wraz z nim mijała noc. Blednące gwiazdy widoczne nad szczytami gór niosły ze sobą nadzieję na lepsze jutro, na spotkanie, na chwilę wytchnienia. Czy jednak mogła dusza odetchnąć będąc niepełną? Pukanie do drzwi rozbrzmiało w ciszy pokoju niby zły omen.

- Proszę wejść.
Nie spał. Nie mógł. Wykąpał się, potem modlił oraz rozmyślał. Czekał wyglądając, kiedy wreszcie się ktoś zjawi.

Drzwi otworzyły się bezszelestnie wpuszczając do środka uśmiechniętą i sprawiającą wrażenie niezwykle czymś rozradowaną, maleńką Alayę.
- Panie... Marco, racz wybaczyć, lecz Lord zaprasza do siebie. Lady Merime przybyła.
- Tak
? - Był nieco zaskoczony, ale właściwie, to brzmiało sensownie. Lord, Lady, hm, byłoby dziwne, gdyby pofatygowali się do niego. Skoro ludzie postępowaliby dokładnie tak, podkreślają różnice stanów, jakoś odruchowo myślał, ze elfy jednak sa bardziej demokratyczne. Cóż bardziej mylnego.
- Oczywiście, prowadź proszę.
- To całkiem blisko
– wspomniała drobniutka gospodyni. Szczebiotała radośnie prowadząc go korytarzem, który zdawał się wciąż i wciąż zakręcać w prawo.
- Lady o mały włos nie przybyła za późno. Widziałeś panie pierwsze promienie? Dobrze że Lord wyczuł jej zbliżanie się i zadbał o zasłonę. Strach pomyśleć co by się zdarzyć mogło. Teraz odpoczywa, a raczej próbuje gdyż Lord strasznie gniewny dzisiaj i wciąż coś jej tłumaczy. Jak tak dalej pójdzie to ona się rozgniewa. Źle by było ... Gniewna zawsze apetyt traci, a ja tak czekałam...
- Na co czekałaś
? - powiedziało mu się odruchowo. - Skoro jest wampirem, to chyba spożywa krew? Natomiast lord? Ludzie piją melisę, kiedy się zdenerwują. Pewnie doskonale znasz, to takie zioło, ponoć pomaga.

Przystanęła nagle.
- Na co? - zdawała się być zdziwiona. - Ponadto, oczywiście, że Lady pije krew. Tym razem jestem na tyle duża, by to była moja krew. Ojciec wreszcie się zgodził. Zaś co do melisy ... Wiem co to, ale lepiej o tym nie wspominać przy nim - dodała poważniejąc. - Zdenerwuje się – dokończyła, po czym ruszyła przed siebie nieco tanecznym krokiem. Nie uszła jednak daleko gdy niespodziewane zza zakrętu wyłoniła się młoda elfka o soczyście zielonych oczach i rozpuszczonych luźno włosach w różnych odcieniach czerwieni.
- Hej maleńka. Dokąd tak biegniesz? - nieznajoma przeszkodziła im nagle niespodziewanym pytaniem.

- Pani wybaczy – w odpowiedzi zastąpił swoją przewodniczkę najemnik uprzejmie skłaniając się. - Ale troszeczkę nam się śpieszy.
Czerwonowłosa również głowę lekko skłoniła, po czym rzekła.
- Jeżeli do tego upartego osła, to nie radzę się tak spieszyć. Zapewne wciąż zaklęciami rzuca niczym rozwydrzone dziecię.
Słowom towarzyszył uśmiech wesoły i dźwięczny śmiech dziewczynki.

- Ty zatem musisz być Marco ...
- Eee, znaczy idziemy do tego, tego lorda Falkieri
- niezwykle miło zwrócił się do kobiety, która podzielała jego zdanie na temat owego dziwacznego osobnika. - Nawet jak rzuca przekleństwami czy zaklęciami, to pięknie zaprasza, żeby go łaskawie odwiedzić. Toteż niezwykle miło się rozmawia z tak spostrzegawczą osobą, ale musimy iść. Prowadź Alayo.

Dziewczynka uniosła głowę w stronę kobiety.
- Idziemy?
Nieznajoma roześmiała się radośnie, a następnie pochyliwszy się wzięła małą na ręce.
- Skoro gość nalega, a ty wyznaczona zostałaś, by go do ojca przyprowadzić, tedy nie godzi się, byś zadania swego nie wykonała. Wszak jesteś już duża, moja droga.
Jednocześnie zwróciła się do mężczyzny.
- Są takie kochane w tym wieku.
Alaya jakby w odpowiedzi rączki na szyje elfce zarzuciła i ufnie się w jej szyję wtuliła.
- Chodźmy zatem - postanowiła bardzo dorosłym i poważnym głosem - Mam zadanie do wykonania i dziś przecież mam przy stole być. Prawda?
- Prawda skarbie, chociaż wciąż jestem zdania, że to za wcześnie dla ciebie. Ten głupi rytuał. Dawno już powinien być zniesiony.

- Panie ... Skoro nalegasz, tedy proszę za nami. Nie zapomnij jednak, żem ostrzegała.
- Eee szanowna pani
- Visconti wyglądał na totalnie zdezorientowanego. - Nie wiem wprawdzie, co powiadasz, ale iść mi wypada. Nie nalegam na nic, poza pośpiechem, bo skoro lord wzywał, może ma dla mnie jakieś ważne informacje, albo pomoc. Natomiast ty pani, no nie musisz – popatrzył teraz na prowadzącą go dziewczynę. Czyżby tak sympatyczna osóbka mogła urodzić się córką tego zapalczywego magusa? - Proszę, idźmy. Alayo, przyjaźń to naprawdę piękna rzecz, ale czy mogłabyś ze swoją przyjaciółką porozmawiać nieco później. Przepraszam ciebie Alayo oraz ciebie, pani, ale naprawdę mi zależy. Bardzo istotna dla mnie osoba ma wielkie problemy. Chciałbym wysłuchać mości Falkieriego, ponieważ mógłby ofiarować wsparcie.

Nieznajoma prychnęła gniewnie.
- On? Prędzej tą wieże w powietrze pośle, niźli coś sensownego uczynić zdoła. Lialam nie jego pomoc jest potrzebna. Niestety uparty jest i niemal w szaleństwo jakoweś popadł.
- Może jednak melisę
Marco zwrócił się do Alayi. - Tak wrzucić lordowi ukradkiem. Bowiem naprawdę, sytuacja jest niezwykle, przepraszam - powiedział znowu do nieznajomej - nie chcę zanudzać pani swoimi sprawami. Możliwe, że ma pani rację, że lord niewielkiego wsparcia udzieli, ale muszę, muszę próbować wszystkiego - powiedział gorąco.

Alaya śmiechem na słowa zareagowała.
- To by mogło być zabawne o ile by się nie dowiedział.
Kobieta jednak powagę na twarz przywdziała.
- Kochasz ją - stwierdziła prosto i pewnie. - Nie zanudzasz mnie i nie są to jedynie twoje sprawy. Porwanie Lialam na równi i mnie dotyka, choć miłość moja nieco się od twojej różni. Teraz jednak jesteśmy już na miejscu - rzuciwszy słowa ostatnie przystanęła przed drzwiami, które chyba zwyczaj miały, nagle w ścianach się pojawiać. Pewnym pchnięciem otworzyła je na oścież po czym, wesoło mrugnąwszy do ciebie, przekroczyła próg pomieszczenia za nimi się znajdującego, wołając.
- Hej braciszku. Przeszło ci już czy też mam posłać po melisę?

- Ale
- przełknął ślinę chyba zbyt głośno. Domniemana przyjaciółka Alayi okazała się jej ciotką. - Ale wpadka. Jeszcze zaczęła temat melisy.
Sam miał ochotę dać lordowi po nosie, ale obawiał się, że wkurzy się jeszcze gorzej. Jednak wampirzyca? Niemożliwe. Chyba sobie żartują z niego. Ale bezsensownie! Podczas takiego nieszczęścia wszyscy powinni skupić się razem próbując znaleźć rozwiązanie. Tymczasem zachowują niby małe dzieci. Popatrzył jeszcze raz, może trochę zbyt wnikliwie oraz podejrzliwie, nieznajomej. Rzeczywiście, ciotka Alayi nic nie miała w sobie z wampira. Chyba, że mają jeszcze więcej rodzeństwa, to zaś byłaby kolejna siostra. Wtedy by się zgadzało.
- Przyjcież oczywiste – uśmiechnął się. Wampiry nie są takie miłe, wesołe oraz nie mają ochoty pomagać innym.

Nikt zdaje się nie zwracał uwagi na gościa, który za płomiennowłosą elfka do pokoju wkroczył.
- Merime ostrzegałem cię! Nie wtrącaj się do tego. Sam dam sobie z tym radę na bogów.
Wrzask Falkeriego zdecydowanie rożnym był od chłodu, jakim najemnika przywitał. Pokój również był inny, gdyż miast ksiąg przeróżnych, na ścianach zdobne gobeliny wisiały. Ogień w kominku, nie czuły na kłótnie, wesoło płonął dodatkowo atmosferę podgrzewając. Główny mebel, stół okrągły z drzewa ciemnego, zastawiony do kolacji, czekał, aż wreszcie ktoś sobie o nim przypomnieć raczy.

- Sam, sam ... Tere fere ... Raz nie dałeś rady to i teraz nie dasz. Uspokój się bracie, nim mnie rozgniewasz. Gościa mamy ... Nie chcę przy nim panowania stracić, a wiesz przecie że jeszcze nie jadłam.
Groźba wyraźna po słowach tych zapadła wraz z ciszą, która wreszcie głos Lorda przerwał.
- Ten … - lecz nie dane mu było dokończyć.
- Daruj sobie
– rzuciła kobieta. - Marco, racz wybaczyć temu głupcowi, który miast wszystkie rozumy pozjadać najwyraźniej własny stracił. Zapraszam do stołu. Wieczerza gotowa już być powinna.

- Czy, jakby to powiedzieć, wie pani, eee
- spojrzał dziwacznie na kobietę. Co za bezsens nazywać dwie siostry identycznym imieniem. Ale co miała znaczyć ta groźba dotycząca jedzenia. Rozumiał coraz mniej. - Czy pani przypadkiem nie ma na imię tak samo, jak ta wampirzyca Merime, która, mam nadzieję, udzieli mi jakiejś pomocy? Jeżeli wie pani, gdzie ona jest, proszę mi pomóc. Już wiem, że jest pani siostrą Lialam. Jeżeli Alaya tak panią lubi, to musi być pani bardzo miłą osobą. Zresztą widziałem podczas spotkania przed chwilą. Naprawdę pragnę całym sercem uratować ją, owa zaś wampirza dama może udzielić mi ważnych informacji, albo nawet pomóc.

Nim zdążyła odpowiedzieć rozległ się śmiech Falkieriego.
- Głupcze! To jest ta twoja wampirza dama. Poznaj siostrę moją Merime. Mam je tylko dwie, a ty...
- Dość
! - Ostry głos kobiety sprawił, że Lord miast kolejnych słów obraźliwych, ograniczył się jedynie do pogardliwego spojrzenia i niechętnego zajęcia swego miejsca przy stole. - On ma rację, Marco. Jestem Merime, jedyna siostra Lialam. Ta, która stąpa w mroku.
Twarz jej nie wyrażała żadnych uczuć, gdy swe wampirze oblicze udowadniała ostrymi kłami i czerwienia spojrzenia.

Odskoczył od kobiety. Wampir! Wampir? Jaki to wampir?
- To niemożliwe! - powiedział głośno zupełnie zdezorientowany. Poczuł się, jakby nagle uderzył ktoś go mocno po łbie, tak jak to bywa podczas karczemnej bijatyki. - To niemożliwe. Pani ma oczy jaskrawiejące, kły, ale to niemożliwe. Przecież pamiętam pani śmiech sprzed chwili. Widziałem wampiry. One może się śmieją, ale nie tak dobrze, nie tak ciepło jak pani. Nie mają takiego miłego uśmiechu, tak dźwięcznego głosu. Jeżeli pani jest wampirem to, to, to – zaciął się - to może napiję się trochę wina gospodarskiego – raczej osunął się, niżeli siadł na fotel nalewając sobie solidny kielich.


Merime ukryła kły i czerwień oczu. Usta jej ułożyły się w łagodny uśmiech gdy z gracją zasiadła przy stole.
- Alayo, ogłoś proszę, by podano jadło i przyniesiono mój kielich - rzekła spokojnie do dziewczynki, po czym widząc błagalne spojrzenie pokręciła ze smutkiem głową. - Nie, nie dzisiaj. Nasz gość nie byłby z tego powodu nazbyt szczęśliwy. Niech podadzą mi inną. No już, zmykaj skarbie.

Odczekawszy aż mała z nadąsaną miną zniknie za drzwiami, zwróciła się do Viscontiego.
- Nie wszyscy jesteśmy tacy, jak Zakon Rubinowego Grala. Również miedzy nami istnieją podziały. Nie mogę powiedzieć, by wielu stąpało tą drogą. Jest – zawahała się. - Trudna. Czuć życie bijące tak blisko. Serce bijące ... Krew gorącą, soczystą … - zamilkła i wzrok odwróciła, by ukryć szkarłat, który ponownie zieleń przysłonił. - Musisz zrozumieć i przyjąć to do wiadomości. Jeżeli nie dla siebie i własnego dobra, to dla niej.
- Wierzyć? Wierzyć, ech, tak, księżniczko, chcę ci wierzyć. Właściwie naprawdę wierzę ci, bo osoba o tak miłym spojrzeniu nie może kłamać. Nawet, jeżeli jesteś wampirem, czego kompletnie nie potrafię pojąć. Ale Bractwo Rubinowego Graala? Rozumiem, że to jakaś grupa łajdaków, która, która, która
– znowu zaciął się oraz poczuł, że po jego policzku spłynęła słona łza.
- Och kochanie moje, błagam, błagam. Trzymaj się – przeleciało mu,ale szybko wrócił do rzeczywistości.

- Proszę powiedzieć mi, co można zrobić? - zapytał. - Jak można pomóc pani siostrze? Jakie są sposoby? Przecież musi istnieć jakaś możliwość, ażeby ją wyrwać od tych okrutnych istot.
- Nie Bractwo, a Zakon
- poprawiła łagodnie. - Są ... Grupa łajdaków to dość łagodne określenie. Posilmy się jednak najpierw i poczekajmy, aż pozostali przybędą. O Lialam się nie martw. Jeżeli do tej pory jej nie przemienili znak to, że się bawią lub ona ich zwodzi, by dać nam czas. W obu przypadkach pochopne działanie tylko szkody przynieść może ...

Wzrok jej powędrował w stronę brata, który gniewnie jej tym samym odpowiedział.
- Wydobycie jej jest łatwiejsze nawet niźli ci się zdaje. Później ... cięższe zadanie nas czeka.
Poczuł przypływ energii. Nie wiedział dlaczego, ale Merime należała do gatunku istot, którym odruchowo się ufało. Nie dlatego, ze była wampirem, ale miała charyzmę, tak jak Cosmo Medici. Zresztą, może właśnie chciał jej wierzyć, że wszystko jest z Lialam dobrze? Może podświadomość nie dopuszczała innej możliwości? Uniósł kielich.
- To za jej szczęśliwy powrót oraz owo trudniejsze zadanie. Oby udało się.

Po chwili dodał.
- Przepraszam księżniczko, nie miej mnie za gadułę, ale naprawdę nie wiem, co robić, jak pomóc? Kolacja kolacją. Jest pyszna – zjadł właśnie coś, co smakiem przypominało udko obtoczone miodem – ale tak bardzo mi jej żal. Ponadto pozostali? - popatrzył pytająco. - Inne elfie wampiry, zapewne.
Roześmiała się kielich świeżo przyniesiony do ust przykładając.
- Nie przepraszaj proszę i miast księżniczką, którego to miana nie znoszę, mów mi po imieniu.
Lekceważąc syknięcie, które z ust brata się wydobyło, ciągnęła dalej.
- Nie, nie wampiry to. Jednym z tych na których czekamy jest człowiek, jako i ty panie. Sądząc z krótkiej z nim rozmowy para się zabijaniem stworzeń mi podobnych. Drugim jest elf, który go prowadzi. Przybyć powinni wkrótce jako że w bezczelności swojej pozwoliłam sobie na pożyczenie im wierzchowców Eldiniona. Zapewne się wścieknie, szkoda że nie dane mi będzie ujrzeć jego twarzy - westchnęła na pozór żałośnie, lecz kłam temu zadawały śmiejące się oczy. - Co do kolacji to Falkieriego pytać musisz. Zapewne wyborna, sądząc po zapachu, lecz ja nieco inne jadło spożywam - uniosła lekko kielich po czym odłożyła go na miejsce.

- No tak. Zapewne, eee, smakują nam nieco inne potrawy. Natomiast co do tej mojej, wolę nie wiedzieć, tylko smakować. Wierz mi, eee, Merime, że smutny to dla mnie wieczór, ale twoje słowa, że jednak można jej pomóc, budzą nadzieję. Dziękuję ci bardzo - powiedział silnym głosem. - Wiem, że pewnie sług masz wielu oraz sama wiele potrafisz, jednak, jakbyś kiedyś potrzebowała wsparcia, będę pamiętał, że była kolacja, na której dodałaś mi bardzo otuchy. Masz dwie wspaniałe siostry, milordzie Falkieri - zwrócił się wreszcie do elfa.

Merime wybuchnęła dźwięcznym śmiechem widząc marszczącego gniewnie brwi, brata.
- No dalej, kochany ... Porzuć choć na chwilę swą pozę złego i nazbyt mądrego.
Elf jednak na wesołość nie zareagował inaczej niż chłodem i gniewną pogardą.
- Może tobie nie przeszkadza, że siedzisz sobie spokojnie, gdy ona tam cierpi przez tego człowieka. Czy ty nic nie czujesz Merime? Nie obchodzi cię, że i twoje życie położył na szali tego, co wielką miłością śmie nazywać? Jak śmiesz siedzieć tu i wesoła pogawędka pobyt mu umilać. Kimże ty jesteś siostro?! Jeszcze chwila i sama na jej miejsce do jego łoża wskoczysz - wstał nagle i nie patrząc na nikogo ruszył do drzwi. - Trzymaj się z dala od Alayi - warknął jeszcze po czym zatrzasnął za sobą drzwi.

- Ja - chciał coś powiedzieć, ale zamiast tego pociągnął mocarny łyk dobrego wina. Wolał udawać, że nie słyszał słów czarodzieja. Przynajmniej tych dotyczących spraw łóżkowych. - Przepraszam Merime, on ma rację. To prawda, narobiłem strasznego kłopotu, chociaż nie wiem nawet jak. Ale wiem, że ona jest porwana oraz naprawdę cierpi oraz ze powinienem tam być, bronić ją, zasłonić. Dodałaś mi otuchy. Jako wojak wiem, że czasem trzeba zacisnąć cierpliwie zęby oraz czekać na swoją szansę. Rozumiem, że właśnie zachodzi podobna sytuacja. Natomiast, wiesz, może się gdzieś – wahał się, czy powiedzieć następne słowa - wyprowadziłbym, przespał poza pałacem, gdziekolwiek. Naprawdę nie będzie mi źle. Rozumiem go nawet trochę. Może także byłbym wściekły na kogoś takiego, jak Marco Visconti. Natomiast Alaya. Przecież on sam zlecił jej, żeby mi pomagała tutaj. Jak mam jej unikać, skoro nawet nie wiem, gdzie ona jest? Mogę spokojnie spędzić noc po tej naradzie gdziekolwiek. Chyba, że szykujemy się do jakiegoś działania? Naprawdę mi bardzo przykro. Jak widać jestem powodem, że także ty musiałaś się nasłuchać. Ech, naprawdę przepraszam.
Widać było, że Marco jest przybity. Liczył na jakąś przynajmniej akceptację oraz impuls nadziei. Otrzymał je, ale kompletnie nie stamtąd, gdzie się spodziewał. To było nadzwyczaj cenne, natomiast druga strona medalu, tak, druga okazała się znacznie przykrzejsza. Bracia obydwaj podobni byli do siebie, siostry także. Jak widać, wampir to czasem też człowiek lub elf, tyle, że wampir.

- Nie przejmuj się - powiedziała spokojnie po czym kolejny łyk upiła tego co w zdobnym kielichu się znajdowało. - Możesz tu zostać i swobodnie się poruszać po wieży. Nie wychodź z niej jednak sam, pod żadnym pozorem. Jeżeli źle się czuć będziesz przy bracie moim, zejdź na niższe poziomy. On tam nie schodzi, więc będziesz miał pełna swobodę.

Nagle odstawiła naczynie z gniewem i siła, która sprawiła że część zawartości spłynęła jej wzdłuż palców, linię czerwoną tworząc na wierzchu dłoni.
- Jak śmiał zabronić mi kontaktów z Alayą.

Marco wolał się nie odzywać, ale właśnie uświadomił sobie, że faktycznie, Falkieriemu mogło chodzić o to, by jego siostra nie zbliżała się do córki. Wcześniej przypuszczał, iż chodzi o niego, jednak widocznie przypisywał obie zbyt wielką wagę. Lord Falkieri nie chciał zwracać na niego uwagi więcej, niżeli musiał.

Gniew tymczasem w Merime najwyraźniej wzrastał z każdą chwilą, gdyż, nim zdążył zareagować, w ciszy komnaty dał się słyszeć trzask łamanej nóżki kielicha.
- Wybacz - wstała odkładając delikatnie to co zostało z naczynia. - Muszę odpocząć.
Po czym ruszyła w stronę drzwi, za którymi zniknął Falkieri.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 20-12-2009 o 09:26.
Kelly jest offline  
Stary 20-12-2009, 21:37   #132
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Giuseppe.




Konstrukcja mimo iż chwiejne wrażenie sprawiała to nawet najdrobniejszym drgnięciem nie dała znać że kształt człowieka wyczuła. Nie wzruszona niczym skała dawała pewne oparcie dla stóp. Deski po których przyszło mu stąpać posiadały dziur wiele. Lata świetności lin je utrzymujących minąć musiały nim on na świat ten przyszedł, a jednak... Ni drgnięcia, ni podmuchu, skrzypnięcia, ruchu... Wieża, która blisko brzegu przepaści była, była wciąż nie bacząc na czas jaki na drogę w jej stronę poświęcał. Chociaż nie, przybliżała się lekko lecz zdecydowanie nie tak jak powinna. Droga też zdawała się pod górę piąć, mimo iż widział wyraźnie że most w jednym poziomie stoi.
Trwała wędrówka ta trochę, co określić mógł łatwo po słońcu, które wreszcie zza szczytów białych wyjrzało. Gdy wreszcie bramę wejściową z bliska ujrzał minąć już dawno musiało południe. Nim dłoń do kołatki unieść zdołał by o swoim przybyciu oznajmić, sama się otworzyła widok na elfie dziecię mu dając.

- Witaj Giuseppe z ludzkiego rodu.

Rozległ się jej głos dźwięczny.

- Witaj - ukłonił się uprzejmie. - Jeśli imię mi podasz, zaszczyt to będzie dla mnie, piękna panno z rodu elfów.

- Zwą mnie Alaya.

Skłoniła głowę po czym spojrzała na niego ciekawie.

- Mówią że zabijasz tych którzy należą do Nocy... Wszystkich?

- Witaj zatem, Alayo - ukłonił się ponownie. - Kto coś takiego opowiada? - spytał, na właściwe pytanie nie udzielając odpowiedzi.

Wyraźny rumieniec na twarz jej wypłynął gdy nieco niepewnie odpowiedziała.

- Nie.. Właściwie to nie. Przez przypadek usłyszałam jak ktoś wspominał. Prawda to?

Po zadaniu pytania spojrzała hardo na niego.

Giuseppe uśmiechnął się. Przyklęknął, by jego twarz znalazła się na równym poziomie z twarzą Alayi.

- Dobrze jest niekiedy mieć dobry słuch. I niekiedy należy ową wiedzę wykorzystywać. Każdy z nas to kiedyś robił. Nikomu więc nie powiem, że znalazłaś się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. A na pytanie twoje odpowiem.

Zamyślił się przez chwilę.

- Kilkoro Dzieci Nocy stanęło na mej drodze, przyznaję. I większość zginęła z mojej ręki. W tej jednak krainie inne obowiązują prawa, wiem o tym. Zatem odpowiedź na twoje pytanie brzmi: Nie, nie wszystkie.
- Czy sama jesteś Dzieckiem Nocy, jak Lady Merime? - spytał.

Źrenice dziewczęcia szerzej nieco się otworzyły, a z ust przepełniony niedowierzaniem szept się wydobył.

- Więc ty wiesz?

Szybko się jednak opanowała i z wesołym uśmiechem rzekła.

- Nie, ja nie. Jednak nie należę również do światłości gdyż mój ojciec kroczy w mroku.

Na wspomnienie ojca mina nieco jej zrzedła.

- Znowu się będzie wściekał. Chodźmy lepiej.

Po czym wyciągnęła dłoń w jego stronę mówiąc.

- Trzymaj się mnie bo znowu będziesz chodził wokoło.




Marco.



Cisza jaka nastała po wyjściu rodzeństwa, przytłaczała. Była w niej wrogość jakaś i niechęć, którą Falkieri po sobie zostawił. Był i gniew wraz z lekkim aromatem smutku jaki po Merime wciąż wokół stołu się unosił. Zdawać się mogło że wcale nie wyszli, że wciąż tam są i swary swe toczą nad głową człowieka. Nie była to najlepsza atmosfera do posiłku dzień rozpoczynającego. Co prawda ogień wciąż wesoło płonął w kominku, a słońce cienie nocy rozjaśniać poczęło, to jednak... Nic to było.

Miał się spotkać. Miał porozmawiać. Miał ... Bo, przez tego pociotka nosorożca, przynajmniej charakterem, wszystko rypnęło. Nie było co robić. Otuchy dodawały mu tylko słowa Merime, która wydawała się rozsądna oraz, mimo skazy, była naprawdę sympatyczną damą.
- Oby miała rację ... - mruknął.
Poszedł do siebie do komnaty spróbować się przespać, chociaż wiedział, że to misja niemożliwa.
- Lialam, Lialam, kochana, piękna Lialam, przy której śpiewała mu dusza słodkie serenady.

Czas mijał. Słońce powoli kracząc po swej błękitnej drodze odmierzało chwile które spędził na wspomnieniach, na myślach, na marzeniach. Odmierzało, a gdy minąwszy najwyższy punkt nieboskłonu powoli ku końcowi swej drogi zbliżać się poczęło, pukanie ciszę przerwało.

Nie spał. Jakże mógł, kiedy jego perła wpadła w sidła nocnych łowców? Kochał ją i żeby być szczerym, to trochę się modlił, trochę myślał, ale trochę wytężał silę woli, żeby nie przeklinać niczym florencki szewc. Ten czarodziej, wr ...

- Proszę wejść - powiedział cichutko, kiedy usłyszał lekkie stuknięcie.
- Któż może przyjść taka barbarzyńska porą? - zastanowił się.
- Proszę, proszę - powtórzył.

Wraz z przebrzmieniem ostatnich słów jego głośny trzask wstrząsnął pokojem, który pogrążył się nagle w głębokim mroku.

- Wybacz...

Dał się słyszeć cichy głos po czym ciemność rozjaśniona została blaskiem świecy, do której powoli dołączać poczęły kolejne.

- Doszłam do wniosku, że skoro mój brat postanowił grać rolę gbura i prostaka to sama zagram dobrą gospodynię.

Merime, gdyż bez wątpienia to ona stała w otwartych drzwiach, uśmiechała się lekko jednocześnie rozglądając się wokoło.

- Pomyślałam również że możesz być głodny - dłonią wskazała zastawioną tacę, która pojawiła się na małym stoliku obok kominka.

- Wkrótce zbierzemy się w wielkiej sali. Powinieneś zebrać siły na to spotkanie.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 22-12-2009, 10:27   #133
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Czas mijał. Słońce powoli kracząc po swej błękitnej drodze odmierzało chwile które spędził na wspomnieniach, na myślach, na marzeniach. Odmierzało, a gdy minąwszy najwyższy punkt nieboskłonu powoli ku końcowi swej drogi zbliżać się poczęło, pukanie ciszę przerwało.

Nie spał. Jakże mógł, kiedy jego perła wpadła w sidła nocnych łowców? Kochał ją i żeby być szczerym, to trochę się modlił, trochę myślał, ale trochę wytężał silę woli, żeby nie przeklinać niczym florencki szewc. Ten czarodziej, wr …
- Proszę wejść – powiedział cichutko, kiedy usłyszał lekkie stuknięcie.
- Któż może przyjść taka barbarzyńska porą? - zastanowił się.
- Proszę, proszę – powtórzył.
To była Merime, wampirza księżniczka, wzbudzająca tyleż sympatię, co obawy. Z dobrym słowem oraz tacką pełną wiktuałów.

Zdziwił się, ale bez sensu. Jakby właściwie nie było, Marime, mimo, że ładna, sympatyczna, miła, uprzejma oraz znacznie rozsądniejsza niżeli braciszek, należała do przeklętego rodu wampirów. Współczuł jej. Bardzo. Chociażby dlatego, że nie mogła zobaczyć tak pięknego wschodu słońca, jak on oraz Lialam, kiedy kochali się pierwszy oraz jedyny raz.
- Dziękuję, Merime. Cóż, jeśli twój brat nie grzeszy nadmiarem czułości to możesz mi wierzyć, że razem z siostrą wyrównujecie ten defekt. Właściwie to nie jestem głodny. Znaczy, może jestem, ale … martwię się bardzo. Twoje słowa nieco mnie uspokoiły. Pewnie zresztą masz rację, ale sądzę, że … doskonale wiesz … Ale dziękuję – powiedział nieco silniej. - Troszeczkę spróbuję przekąsić, jeżeli wspominasz, że siły się przydadzą. Jeżeli mamy chwile, usiądź, proszę, i powiedz coś o sobie i o niej.

Roześmiała się wesoło po czym ruszyła w stronę fotela stojącego przy kominku. Drzwi, gdy już w pełni w pokoju się znalazła, same za nią się zamknęły.
- Nazbyt dobrze mnie oceniasz, młodzieńcze.
Siadając w nim westchnęła z zadowolenia.
- Przynajmniej o wygody zadbał. Wiesz że pokój ten zawsze ona zajmowała gdy z wizytą była? - zapytała nie reagując na prośbę.

- Och, nie wiem, bo skąd. Sądzę jednak, że wiem dlaczego. Niezwykły widok zza okna przypadłby każdemu do serca. Mi też. Oceniam zaś, hm, na podstawie tego, co wiem, lub czego doświadczyłem. Widziałem twoich braci. Książę jest, hm bardziej powściągliwy, jak się zdaje, niżeli milord Falkieri.

Było niewątpliwie to dosyć dwuznaczne stwierdzenie. Niby pochwała, jednocześnie zaś przygana, że różnią się tylko powściągliwością. Reszta nieprzyjemnych cech zaś … zresztą …
- Ale jestem mu wdzięczny, iż przydzielił mi ten pokój. Chociaż byłbym jeszcze bardziej, gdybyśmy coś zrobili. Jestem wojskowym, prostym człowiekiem – może nieco przesadził, biorąc pod uwagę rodzinę, patent oficerski oraz studia, którymi to walorami dysponowały wyjątki. Jednakże zapewne względem elfów, nawet ludzcy mędrcy mogli zostać nazwali „kimś prostym”. - Dlatego właśnie lubię działanie, akcję, ruch. Zdaję sobie sprawę, że niekiedy trzeba czekać, ale chciałbym znać powody - spojrzał na dziewczynę, jakby czekając na udzielenie wyjaśnień. Napił się nieco wina, oraz przegryzł troszeczkę dziękując jeszcze raz za dbałość oraz chwaląc szczerze kuchnię.

Zamyśliła się przez co ni ruchem ni słowem na podziękę nie odpowiedziała. Gdy zaś głos jej wreszcie z ust się wydobył brzmiała w nim nagana.
- Zbyt pochopnie oceniasz, Marco. Nie tego się po tobie spodziewałam. Brat mój może niezbyt przyjemne sprawia wrażenie i zbytnio się z wrogością do ciebie odnosi, to jednak twierdzenie iż nic nie robi ... - westchnęła. - Problem jego polega na tym że właśnie robi za dużo. Od chwili gdy się dowiedzieliśmy nie przespał ni chwili. Nie odpoczął. Nie jadł. Wciąż myśli, próbuje, walczy... To ja go wstrzymuję.

Spojrzała w ogień.
- Czy wiesz co się stanie gdy ją przemienią, Marco?
- Och, dlatego mówiłem, że zdaję sobie sprawę, iż czekanie może być ważne, ale chciałbym znać powody. Wtedy łatwiej … czekać, znacznie łatwiej. Pewnie masz rację, że lord straszliwie ciężko pracuje, ale gdyby wyjaśnił właśnie co robi, może łatwiej byłoby mu. Przecież, Merime, naprawdę szaleję. Chcę wrzeszczeć, przeklinać … gdyby to cokolwiek pomogło … ale wiem, że nie pomoże … Gdybyś dała mi stu żołnierzy, wróg zaś także miałby stu, wiedziałbym, co robić. Gdybyś mi dała więcej, pewnie też. Ale tutaj … czuję jakbym błądził przez ciemny labirynt. Boję się, żeby jej się nic nie stało. Tak bardzo. Bowiem, jakby ja przemienili, to czuję, że rzeczywiście lepiej by jej było zginąć. Sądzę, że gdyby twój brat zabił ją, jak powiedział, jakaś jej cząstka byłaby mu wdzięczna
.

Skinęła głową.
- Tak, zapewne byłaby. To bowiem, że śmierć by ją wtedy czekała jest pewne. Nie tylko ją ...
Zamilkła, lecz cisza trwała jedynie krótką chwilę. Lecz Visconti wiedział, co mówiła.
- Widocznie Falkieri przekazał już jej swoja decyzję dotyczącą mnie – uznał. Nie wiedział, że właściwie ma rację, jednocześnie zaś bardzo się myli. Księżniczka zaś kontynuowała.
- Brat mój nie nawykł do obecności innych. Zaś co do wyjaśniania ... Nawet mi nie mówi wszystkiego co knuje wśród ksiąg swoich i wywarów. Problem w tym, że niewiele zrobić może, póki sił nie odzyska na tyle, by móc bezpiecznie ją wydostać. Jej nie pomoże walka, żołnierze, śmierć niewinnych. Nie pomoże twoje miotanie się w bólu.
Wyciągnęła dłoń i łagodnie jego dłoń nakryła.
- Nie mogę powiedzieć, że cię rozumiem, że potrafię wczuć się w twoją sytuację. Nie umiem ci doradzić. Ludzie ... Zawsze byli poza moim zasięgiem, nie licząc walorów smakowych tego, co płynie w ich żyłach. Jedyne co mogę to rzec ci, byś porzucił smętną minę i miast rozmyślać o tym co jej się tam stać może, zabrał się do przygotowywania się na to, co wkrótce ma nastąpić. Czeka nas walka, a to podobno twój fach. Wkrótce wiedza, którą posiadasz, duże może mieć znaczenie.

Uniosła spojrzenie by w jego oczy je wbić.
- Jeszcze tej nocy znów będzie twoja. Czy jednak tylko na chwilę śmierci czy też na wieki... Nie wiem...
Walory smakowe krwi. Oj, dobrze mieć przyjaciela wampira, bowiem inaczej człowiek się czuje, niczym kurczak widzący mlaskającego głodomora.
- Możesz mi wierzyć, że jestem gotowy do starcia – powiedział mocno. - Jak powiedziałaś, tak, to jest mój fach. Ale nie walczyłem przeciwko … no wiesz. Nie wiem, co mam robić. Chcę uratować ją. Zrobię, co tylko będę mógł. Ale nie chcę walczyć bez wiedzy. Chcę pomóc. Jadąc do Santa Maddalana próbowaliśmy przenocować na zamku. Niestety, okazał się zniszczony. Dziesiątki, jeśli nie więcej, osób zostało przemienionych. Zwrócili się przeciwko nam jako zombie. Wtedy twoja siostra nas uratowała. Okazało się jednak, że zombie można ubić. Czy tak samo jest przy owych członkach Zakonu Rubinu? Gdybyś mogła więcej powiedzieć? Chyba, że przekażesz wszystko,co trzeba, na naradzie? Merime, naprawdę ci jestem wdzięczny. Proszę, nie miej mnie za malkontenta, ale … nigdy nie kochałem nikogo tak, jak twojej siostry. Tymczasem czuję, wiesz, przekonanie: Marco, powinieneś zadziałać. Ale nie wiem, jak. Twój brat ciężko pracuje nad uratowaniem jej, ty także masz swój udział, tymczasem ja … Wierz mi, niejedno widziałem na polu walki. Doskonale pewnie wiesz, że ludzie potrafią być, wcale nie lepsi niżeli Zakon Rubinu.

Odpowiedziała swobodnie.
- Och, oczywiście że można nas zabić. Kołek w serce, odcięcie głowy, ogień, święcona woda, krzyże, srebro ... Co prawda działa to głównie na młode twory, to jednak zabija. Cóż jeszcze ... Słońce, ale o tym zapewne już ci wiadomo. Jesteśmy szybsi, mocniejsi, bardziej wytrzymali ... Władamy magią ... Niektórzy z nas, co prawda, ale jednak. Możemy opanować wolę słabszych istot. Możemy nakazać im, cokolwiek sobie życzymy. Nie odczuwamy zmian temperatury, tak jak żywi. Nasze zmysły są niezwykle czułe.

Wymieniała kolejno jednocześnie w zadumie bawiąc się srebrnym łańcuszkiem na którym zawieszony był medalion.



- Interesujące – pomyślał. - Srebro zabija wampiry, tymczasem ona … dziwne.
Jednak nie skomentował tej oczywistej sprzeczności, dziewczyna zaś mówiła dalej.
- Gdybym chciała, mogłabym zakończyć twoje męki w tej chwili. To byłoby takie łatwe, Marco. Krótka chwila ... Jedynie odrobinę dłuższa niż ta, potrzebna mi na otworzenie tych okien. Jak myślisz? Jakiego koloru jest teraz niebo?
- Nie wątpię, Merime, żeś jest na tyle silna. Widziałem twoich pobratymców idących ścieżką podłości. Czułem się przy nich niczym dzieciak przy dorosłym. Ale, gdybyś chciała to uczynić, nie przypuszczam, żebyśmy tak gawędzili. Sądzę osobiście, że zdecydowanie wolę odnieść sukces ratując ją, niżeli zakończyć męki na sposób, który wspomniałaś. Zaś niebo, cóż, wieczór niedaleko, ale dzień jeszcze, więc pewnie, jak to podczas dnia, jasne, rozjaśnione słonecznymi promieniami lub zasnute chmurami. Błękit, lub deszczowa szarość. Zaraz zresztą mogę zobaczyć, jeśli staniesz tak, by nic ci nie zagroziło
– zaniepokoił się nico słowami wampirzej dziewczyny.
Roześmiała się wesoło.
- Nie, nie musisz. Zresztą, nawet byś nie mógł.
Uniosła się lekko i ruszyła w stronę okna.
- Nie ma deszczu, nie czuję go. Słońce musi teraz oświetlać szczyty gór. Niemal czuję ten upojny zapach jaki mają jego promienie.
Odwróciła się w jego kierunku.
- Czy wiesz że również one mają swoją woń? Gdy można do woli kosztować ich dotyku, nie zwraca się na nią uwagi. Gdy jednak nie można się nim dłużej cieszyć, odkrywa się je na nowo. To życie, czy też nieżycie, jak zapewne wielu je nazywa... Niesie ze sobą wiele radości. Cały nowy świat staje u stóp i prosi o odkrycie. Nowe wrażenia, smaki, zapachy. Wszystko zaś takie intensywne, upojne … - Uśmiechnęła się przymykając powieki. - Można w nich zatonąć. Czerpać pełnymi garściami. Wciąż i wciąż na nowo. Nie bać się uciekającego czasu. Móc poświęcić lata na nic innego jak tylko spoglądanie w okrągła twarz księżyca. Nie braknie czasu na naukę nowych rzeczy, na nowe pasje, na szlifowanie kryształu którym jest każdy z nas.

Uniosła powieki by spojrzeć na jego twarz.
- Nie mówię ci tego, byś sam na tą drogę zszedł. Mówię ci, byś zrozumiał dlaczego tak trudno będzie ich pokonać. Będą walczyć do ostatniej kropli krwi, byle zachować to życie. Każdy z nas
- Walczyłaś kiedyś przeciwko psu
? - zapytał. - Ja tak. Zdobyliśmy kiedyś małe miasteczko, które stawiało opór oddziałom florenckim. Żona burmistrza hodowała psy gończe, do polowań na zwierzynę oraz, ponoć, ludzi. Gdy żołnierze wbiegli na dziedziniec jej pałacyku poszczuła je na nich. Wierz mi, gryzły mocno, szczególnie, kiedy przyparto je wreszcie do muru. Naprawdę widziałem, że ileś osób zostało mocno poranionych. Dlaczego to mówię? Ano dlatego, że każdy broni swojego istnienia niczym szaleniec. Człowiek, zwierzę, wampir. Możesz wierzyć, ale to akurat było dla mnie pewne. Wojna nauczyła mnie, żeby nigdy nie lekceważyć wroga oraz nigdy nie dawać mu okazji do wykorzystania swojego talentu. Boję się raczej, że mogę czegoś nie znać. Zrobię coś, wydawałoby się, mądrego, tymczasem, gdybym wiedział więcej, byłaby to okrutna głupota. Zbieranie informacji - powiedział smutno – stanowi podstawę każdej sztuki wojennej.

- Skoro to wiesz, to powinieneś również wiedzieć, że cokolwiek by się nie działo, nie pozwolę, by Lialam została przemieniona. Chciałam byś to wiedział. Wraz z jej przemianą zakończy się moja egzystencja. Falkieri może mówić co mu się żywcem podoba, lecz to moim obowiązkiem będzie unicestwienie tego czym się stanie, jak i mnie samej. Nie nastąpi to jednak, nim ją tu ściągniemy. Tego możesz być pewien
.
Ruszyła w stronę drzwi.
- Narada wkrótce się zacznie. Jeżeli będziesz chciał, możesz w dowolnej chwili mnie odwiedzić i pytać, o cokolwiek zechcesz, a co tyczyłoby się mojego gatunku. Teraz zaś dokończ posiłek.
Otworzyła drzwi i nim wyszła odwróciła się jeszcze i rzuciła niby mimochodem.
- Przyślę ją po ciebie. Do zobaczenia Marco.

Merime niewątpliwie była dziwna. Poprosiła, żeby nazywał ją po imieniu. Rzeczywiście, bezpośredniość oraz miłe zachowanie wampirzej dziewczyny sprawiało, że przychodziło mu to bez trudności. Jednakże miała swoje półprawdy oraz tajemnice. Dlaczego mówiła na temat własnej egzystencji? Musiało się w tym coś kryć. Jakby co, oby nie, to także chciała zabić siostrę. Co to, kolejka jakaś? Najpierw Falkieri, potem ona. Wampirza księżniczka mogła być miła, ale zaufać, jej … raczej ostrożnie, hm … zdecydowanie mówiła nie to, co myśli, tylko to, co chce powiedzieć. Niekoniecznie prawdę.

***

- Marco ...
Cisza pokoju nagle przerwana została przez jedno, cichym głosem zadane pytanie, które się od drzwi strony rozległo.

- Lialam? Lialam? - powiedział głośno wyrwany nagle z zamyślenia. Jego ułożone jeszcze przed chwila myśli popędziły niczym spienione rumaki.
- Ona czy nie ona? - Przeleciało przez myśl. Słowa Merime, wydawało się, dodały mu otuchy oraz uzbroiły w benedyktyńską cierpliwość, ale mimo wszystko … nagle się wysypało, kiedy usłyszał jedno słowo przenikające wieczorną ciszę elfiej krainy.


- Tak, mój miły ...
Była tam, musiała tam bowiem czy duch, czy mara może pachnieć tak znajomo, tak upojnie? Uśmiech może nie taki jaki zapamiętał i zmęczenie obce wcześniej na tej twarzy, teraz niemal dominuje. Ubrana w szatę zwiewną i niemal przezroczystą stoi w drzwiach i jedynie niepewnie w jego stronę spogląda, niby pytając bez słów czy wciąż ja kocha, czy chce, czy pamięta ...
- Moja ty słodka, najukochańsza. Tak bardzo, tak bardzo cię kocham oraz tak bardzo pragnę, żebyś znowu wróciła. Od kiedy zobaczyłem cię w gospodzie dobrego Tomasza, odkąd widziałem twój taniec wokół kwiatów, odkąd poczułem słodkie muśniecie twojej miłości … marzę, kocham, tęsknię. Tak bardzo chcę pomóc? Może ty wiesz, co mogę uczynić? Lecz nawet, jeżeli teraz nic, jestem z tobą zawsze,miłości ty moja - mówił czule,głos mu się załamywał, ręce drżały.

Głową w przeczącym geście pokręciła i jednocześnie kroki w jego stronę skierowała.
- W czym mi pomóc chcesz, ukochany? Wszak jestem tu. Stoję przed tobą. Nie przygarniesz mnie? Nie utulisz w ramionach? Dlaczego słowami tylko mnie witasz? Te dni ... Nie wiem ile ich było ... Ten koszmar, w którym na zmianę im podobną się stawać musiałam lub na śmierć twoją spoglądać ... Nie wiedząc co prawdą jest, a kłamstwem co ... Czuć smak krwi w ustach.. Twojej krwi ... Po to jedynie, by po chwili zdać sobie sprawę, co czynię ...

Z każdym kolejnym słowem głos mocniej drżał. łzy z oczu jej płynące uśmiech starły rozpacz i ból ujawniając. W końcu i ciało się poddało i na kolana upadła oraz głowę ku kamiennej posadzce skłoniła.

- Marco...


- To ty! To naprawdę ty! - Zerwał się niczym szaleniec przewracając kubek, dzbanek, talerzyk z wiktuałami przyniesionymi przez Merime. Wylewające się czerwone wino barwiło swoją słodyczą drewniana podłogę, gdy on nie troszcząc się o nic skoczył do niej, niby chart. Najpierw chyba nie wierzył swojemu szczęściu, uznał ją za cudowny przekaz, taki jak wtedy, tuż po porwaniu. Chciał od razu wstać, podejść, ale drżące kolana odmawiały mu posłuszeństwa. Jakże bał się, ze to jedynie ułuda. Jednakże to nie był ułuda. Ona, uwielbiana … najdroższa, którą właśnie tulił, nawet nie wiedząc, jak się znalazł przy niej. Chciał coś powiedzieć, błagać, by wybaczyła mu, że od razu nie … ale głos uwiązł mu wewnątrz. Powietrze nie chciało przemienić się w jakiekolwiek słowa. Zresztą nie było takich wyrazów ludzkiego języka, które wyrażałyby … tak szalona radość, miłość, tkliwość, szczęście, ból. Każde z nich do takiej potęgi, że mogło doprowadzić do pomieszania zmysłów. Tylko obejmował więc mając nadzieję, że to powie jej więcej niż wszystkie słowa, które mógłby teraz wymyślić.
Wtuliła się w jego ramiona, pozwalając sobie na chwilę słabości po długim czasie ciągłej czujności.

- Przyjemnie się na was patrzy. Witaj siostro.
Kobiecy głos, który dobiegł ich od strony drzwi, przerwał słodką chwilę.
- Następnym razem zamknijcie drzwi. Falkieri dostałby szału widząc to co ja ... Wiesz o tym.

Lialam głowę uniosła sprawiając wrażenie jakby ktoś ją właśnie uderzył w twarz.
- Merime...? - niedowierzanie i gniew zabrzmiały w tym jednym imieniu, które zabrzmiało niemal jak obelga.
- Co ty tu robisz ... siostro?
Wampirzyca roześmiała się wesoło po czym przekroczyła próg wraz z ostatnim promieniem słońca znikającym za horyzontem.
- Nie zapominaj że Falkieri jest również moim bratem. Poza tym ... Wstąpiłam po tace. Smakowało? - zapytała swobodnie, pochylając się jednocześnie by podnieść kielich leżący na podłodze.

Głos Merime zaskoczył go. Ale nie puścił swojego szczęścia. Był tak bardzo, bardzo rad … kręciło mu się w głowie, a raczej kręciłoby, gdyby nie to, iż trzymał ją, obejmował, nie chcąc tracić ani chwili tego czarownego momentu.
- Twoja siostra … - głos mu ciągle drżał. - Spotkałem ją niedawno. U lorda Falkierego. Nie wiedziałem, że jest twoja siostrą. Dopiero tam się dowiedziałem, że nią jest oraz … no wiesz. Ona … ona powiedziała, że zostaniesz tej nocy uwolniona. Ona to powiedziała – mówił bezwładnie tuląc ją ciągle, niczym największy skarb. - Była miła. Przyniosła tacę z jedzeniem. Powiedziała, żebym się przygotował do walki. Jeju! Jeju! Jak to dobrze, że jesteś! - wypłynęły mu żarliwe słowa dziękczynnej modlitwy.

Głos Lialam tchnął chłodem gdy odpowiedziała.
- Rozumiem. - Po czym głowę w stronę wampirzycy zwróciwszy rzuciła gniewnie. - Więc byłaś dla niego miła. Cóż za wspaniałomyślność. Skoro już pozbierałaś naczynia, wyjdź.
- Oj siostrzyczko, siostrzyczko... To tak witasz mnie po tylu latach rozłąki ... Czyżbyś wiąż żal do mnie miała o to ... Doprawdy ... Uśmiechnij się Lialam. Gdybym wtedy nie uczyniła on, być może, byłby teraz mój. Ciesz się siostro i bądź tak łaskawa pospieszyć się z tym czułym powitaniem. Brat oraz gość nasz zapewne już na was czekają. Wybacz, Marco, że zepsułam ci tą długo wyczekiwaną chwilę. Siostro
… - skłoniła się głęboko po czym wyszła w mrok korytarza zamykając jednocześnie drzwi za sobą.

Czuł się dziwnie, jakby stanął na placu pomiędzy dwójką rycerzy, którzy podczas turnieju właśnie rozpędzają się w szrankach, by zderzyć się z siłą i hukiem piorunnej błyskawicy. Siostry się, średnio, oględnie mówiąc, lubiły. Ta rodzina miała jeszcze wiele tajemnic.

Merime wyszła, Lialam dalej spoczywała w jego ramionach szczęśliwa i wzburzona jednocześnie. Czuł, jak jej niemal nagie ciało drży. Była bezpieczna, bezpieczna! On zaś powoli odzyskiwał rozsądek. Był mężczyzną! Jej mężczyzną. Skoro zaś tak, jego obowiązek stanowiło zadbanie o nią. Lialam była wyczerpana. To dawało się odczuć, kiedy padła na podłogę zaraz po swoim niespodziewanym pojawieniu. Chciał wiedzieć … wszystko. Ale to mogło poczekać. Miał nadzieję, że jego pani sama zdecyduje się opowiedzieć. Najpierw Lialam. Nagle uniósł ją na rękach i niczym księżniczkę, która przecież była, zaniósł i ułożył wpół siedząco, wpół leżąco na miękkiej sofie. Sam usiadł przy niej nie wypuszczając ni na moment smukłych dłoni elfiej dziewczyny.
- Chyba nie mamy zbyt wiele czasu – szepnął – ale … - jego wargi same odnalazły jej usta i złożyły na nich pocałunek gorący niczym najcieplejsze letnie słońce.

Westchnęła cicho oddając pieszczotę. Nie dało się jednak ukryć, że myśli jej nie do końca były skupione na doznaniach, jakie szły z tym pocałunkiem w parze. Zakończyła go również dość szybko po czym spojrzawszy mężczyźnie uważnie w oczy, zapytała.
- Ile dni tu jesteś, Marco? Ile dni minęło? Proszę, odpowiedz mi szczerze ...
- Czyż mógłbym odpowiedzieć ci nieszczerze
? - powiedział gorąco. Nie rozumiał pytania, ale skoro jego ukochana pytała tak dobitnie, to, jak sądził, miała ważne powody. - Niecałą dobę, jak sądzę,od chwili, kiedy znalazłem się w gabinecie lorda Falkierego do tej pory.
Skinęła głową po czym uniosła dłoń by dotknąć jego twarzy.
- Dla mnie to był tydzień i trzy dni.

Otworzył usta zadziwiony, powtarzając to przez chwilę niczym mantrę.
- Lialam, oni naprawdę ... czy oni nic ci nie zrobili? Co tutaj się dzieje? - zapytał starając się stłumić drżenie własnego głosu. Był mężczyzną. Musi być silny. Musi jej dać swoją siłę, choć wiedział, jak twardą dziewczyną może być jego księżniczka elfów.

Uśmiechnęła się łagodnie.
- Nic, poza kilkoma sztuczkami, które bardziej w mój umysł niż ciało były wymierzone. Czas w tej wieży jest zakłamany przez czary mego brata, który próbuje w ten sposób kupić czas dla swej córki. Niemal dla każdego jest inny. Można się przed tym bronić, lecz widzę że nie zadbał o amulet dla ciebie.
- Czy chcesz teraz odpocząć, ubrać się, wykapać, czy musimy iść od razu na naradę? Twój brat wydał mi się trochę przypominać księcia, ale naprawdę martwił się o ciebie. Nie wiem jednak, jakby zareagował, gdybyśmy przyszli za jakąś chwilę
? - wpatrywał się w nią intensywnie, jakby chciał chłonąć każdy szczegół jej cudownego, kochanego ciała doskonale widocznego przez prześwitujące, niby z muślinu, okrycie.
Zarzuciła mu ręce na szyję.
- Myślę że możemy sprawdzić potęgę jego cierpliwości - oznajmiła ze śmiechem. - Jak dobrze być znów w twoich ramionach...
- One należą do ciebie. Tak jak cała reszta
– objął ją w talii.


- Są takie miękkie – dziwna myśl przeleciała mu przez głowę, kiedy pierwsze promienie księżyca zatańczyły na zbliżających się kobiecych ustach, którym pośpieszyły naprzeciw jego wargi. Potem zaś delikatnie zwarły się, leciutko muskając, jakby jeszcze się bały siebie niepewne reakcji. Powoli, powoli, przez chwilę, która spowodowała, że z nagle rozpalonej głowy Marco uleciały wszelkie myśli, a w piersi zaczęło brakować tchu. Aż wreszcie wtuliły się w siebie mocno, bezkompromisowo smakując, podczas gdy dłonie obydwojga splotły się zaciskając nagle i jeszcze wzmacniając nagłe szalone doznanie rozpalonej namiętności.

Rozmawiali ... a nagle ich usta spotkały się. Tak jakby potajemnie spiskowały między sobą, aby w końcu się dotknąć, pieścić ... Chwila zawładnęła ich ciałami, a oni nie protestowali. Czuł jej cudowny zapach kobiecości zmieszany ze świeżością nocy, ciepło dziewczęcego ciała i lekki nacisk unoszonych oddechem piersi. Wokół obydwojga zrobiło się jakby inaczej, księżyc odwiedził komnatę świecąc tylko dla nich. Dziwny świat wirował, wabiąc zakochanych oszałamiającymi owocami, zachęcając do ich wspólnego smakowania oraz obiecując, że podczas tej wędrówki nie będą nigdy samotni.

- Lialam!! - zgorszony i wściekły jednocześnie głos, który dobiegł od strony drzwi mógł należeć jedynie do pana tego miejsca. - Teraz rozumiem dlaczego zamknęłaś swój umysł. Co ty sobie do diabła wyobrażasz.... Zabierz od niej te łapska człowieku, nim do reszty stracę nad sobą panowanie!

- Jego potęga cierpliwości okazała się niezbyt wielka - wyszeptał jej zawiedziony w uszko leciutko, przygryzając delikatnie cudowną małżowinę. - Chyba uważa, że ta narada jest rzeczywiście ważna.

Prychnęła gniewnie.
- Maniery również. Lepiej jednak, jeżeli się nieco pospieszymy. Znając tego zazdrośnika, gotów jest wparować tu siła i jeszcze mieć o to do ciebie pretensje.
Westchnęła cichutko, po czym lekko ucałowała jego usta.
- Chodź miły. Będzie jeszcze wiele chwil, byśmy się sobą nacieszyli. Teraz zaś obowiązek wzywa.
- Chyba tak
- stwierdził niechętnie, prawdopodobnie mając ochotę wyciąć zdrowego kopniaka pewnemu elfowi w pewne niezwykle szlachetne miejsce. - Musiał sobie znaleźć czas na przeszkadzanie - pomyślał. Głośno zaś dorzucił - Przebierzesz się w suknię, czy narzucisz szlafroczek? Twoja siostra wspomniała, że to twój stały pokój. Nie sprawdzałem wprawdzie szaf, ale chyba coś się znajdzie do ubrania?
Mina Lialam z błogiej zmieniła się w gniewną.
- Merime ... Tak, to moja stała komnata w tym miejscu, chociaż niezbyt często z niej korzystam. Za często goszczą w tym miejscu pewne istoty bym czuła się tu dobrze. W szafie powinny być jednak niektóre z moich ubrań - Mówiąc to wstała i szybkim krokiem podeszła do szafy. Jak się okazało miała rację, gdyż była ona niemal po brzegi wypełniona strojami na różne okazje. Nie namyślając się wiele wyjęła luźną, białą suknie.


- Co myślisz o tej, kochany?
- To dobry kolor
- skinął z uznaniem na jej wybór. - Nie szata zdobi niewiastę, lecz tylko naturalnie podkreśla jej walory. Ta twoje podkreśli znakomicie.
Wydekoltowana, długa suknia nadawała dziewczynie zwiewność lekkiego wiatru. Opływająca cudownie po ciele suknia podkreślała niezwykłą smukłość Lialam przy zachowaniu, a nawet uwypukleniu wszystkich rozkosznych krągłości.
- Idziemy? - podał jej ramię, kiedy już zdążyła się przyodziać patrząc na nią pytająco. Dla niego było to ważne, ale ona lepiej znała swojego brata. Tak, jak poprosiła go, by był powściągliwy przy księciu, tak mogło to samo dotyczyć czarodzieja.
- Zdecydowanie. Dawno nie miałam okazji podenerwować tego zarozumialca - powiedziała przyjmując je i na dokładkę lekko się przytulając.
- To będzie ciekawa narada.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 22-12-2009 o 10:40.
Kelly jest offline  
Stary 22-12-2009, 15:13   #134
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Czy zabijał wszystkie wampiry, jakie stanęły mu na drodze?
Nie był pewien. Do chwili, gdy Alaya podejrzenia co do Lady Merime potwierdziła.
Wampirzyca. Czy groźna, niczym Lucia di Trevi, czy też taka, jak opisywał to Elheris - staczająca ciągłą walkę mrokiem, co duszę jej ogarnąć chciał i z pragnieniem czerwonym.

Wstał i podał rękę Alayi.

- Kim jest twój ojciec? Czy to Lord Falkieri? - spytał, chcąc następny kawałek rodzinnych koligacji poznać.

- Tak - odpowiedziała na pierwsze pytanie, a następnie pchnąwszy drzwi które się przed nimi w murze ukazały, dokończyła - Gniewać się zaś będzie bo nie lubi, gdy się w jego sprawy ktoś wtrąca.

- Ten 'ktoś' - słowo podkreślił - to ja, gość nieproszony i niczym zwiastun burzy wraz ze złymi wieściami przybywający, czy ty, co czas mój, a zarazem jego, tracąca na wypytywanie o rzeczy, które, jego zdaniem, nie powinny cię obchodzić?

Zatrzymała się i niepewnie odwróciła by na gościa spojrzeć.

- Właściwie to nie... Znaczy nie ty, panie... Ja chyba też nie... To bardziej o Lady chodzi i tego, który przybył przed tobą...

- Przede mną? - spytał Giuseppe. - Lady Merime przywiozła kogoś ze sobą?

Pokręciła przecząco głową.

- Nie, nie Lady. Lord sam przywołał tu tego człowieka zamiast Lady Lialam, jak było jego życzeniem.

- Przywołał... - powtórzył Giuseppe odruchowo. - Czyli użył magii? Wiesz może, kim jest ten człowiek?

- Oczywiście że używał magii. Tu wszystko się z niej składa więc i ty panie jeszcze chwilę temu sam z niej korzystałeś nie wiedząc o tym co prawda, jednak używając. Jego magia była jednak inna i dość kosztowna. Dlatego jest taki wściekły że nie po jego myśli wszystko poszło. Człowiek ten nosi imię Marco i jest partnerem Lady Lialam... Przynajmniej tak to wygląda gdy podsumuje się rzeczy które Lord wykrzykiwał w rozmowie z siostrą.

Giuseppe zatrzymał się na ułamek sekundy, potem ruszył dalej.
Lord musiał być wściekły, skoro zamiast Ledy Lialam jakiegoś człowieka ściągnął.

- Magia wokół nas - powiedział - jest niezauważalna, chociaż świadomość tego, że mi towarzyszy gdzieś tkwi na granicy pojmowania.
- A ten człowiek, partner Lady Lialam
- partner, ciekawy eufemizm, pomyślał. - Wiesz o nim coś więcej?

- Niewiele - odparła z wyraźnym żalem. - Jest inny niż my, podobnie jak ty, panie. Jego kroki są sprężyste i stawiane z precyzją, więc zapewne zna się na walce. Jest bardzo... - przez chwilę szukała właściwego słowa - uczuciowy. Nie lubi stać w miejscu i drażni go czekanie. Jego czułym punktem jest Lady i wampiry, których zdecydowanie nie lubi. Niewiele więcej rzec mogę. Może gdy odzyska swoją ukochaną uda mi się powiedzieć o nim więcej...

- Amantes amentes - powiedział cicho Giuseppe. Niezbyt uszczęśliwiony faktem, że będzie miał do czynienia z zakochanym, nieobliczalnym durniem.

- To niezbyt pochlebne określenie. - Łagodnie zwróciła uwagę. - Chociaż z drugiej strony ojciec mój podobne ma zdanie.

Przystanęła niespodziewanie i zwróciwszy się w stronę ściany spokojnie odczekała aż drzwi, których zarys nagle się pojawił nie wiadomo skąd, do końca się ukażą.

- To twój pokój panie.

- Pochlebne może i nie jest, ale za to nader trafne - powiedział Giuseppe - o czym sama z pewnością się przekonasz. Oby jak najpóźniej.

Drzwi pojawiające się w ścianie same z siebie były kolejnym magii przejawem.

- Czy zawsze przewodnika muszę mieć, czy też ściana ta przyzwyczai się do mnie w końcu i sama mi drzwi pokaże? I czy ten pokój istniał tam wcześniej, czy też pojawił się wraz z koniecznością umieszczenia mnie gdzieś? W miejscu innym, niż korytarz, co by mogło mało się gościnnym zdać...

Roześmiała się wesoło.

- Czy ludzie naprawdę tak mało z magi korzystają? - zapytała z ciekawością po czym powróciwszy do swej roli, odpowiedziała na pytania. - Te drzwi pokażą się zawsze ilekroć będziesz chciał do niego wejść. Podobnie jest z wszystkimi pomieszczeniami w tej wieży. O ile osoba, która je zajmuje lub jest ich właścicielem nie zażyczy sobie inaczej. Pokój zaś pojawił się dopiero teraz i wraz z chwilą gdy opuścisz to miejsce, istnieć przestanie. Jest przygotowany tak, byś mógł w nim odpocząć po długiej podróży. Niektóre elementy mogą się zmienić by dopasować się do twego, panie, gustu. Nie wszystkie pokoje są takie.

- W świecie ludzi magia niemile jest widziana i strach przed nią panuje. Ludzie nienawidzą tego, czego pojąć nie mogą - objaśnił, w dalsze szczegóły się nie wdając. Drzwi otworzył i gestem uprzejmym dziewczynce pierwszeństwa udzielił.
- Panie przodem, proszę... - powiedział z ukłonem.

Zawahała się, lecz widać ciekawość zwyciężyła, gdyż już po chwili oboje znaleźli się w bogato umeblowanej komnacie.


Gdyby nie wiedział, że jest w wieży Lorda Elferiego byłby przekonany, że znalazł się nagle w jednym z mediolańskich pałaców.
Stylowe meble - wielkie łoże z baldachimem, przepastna szafa, stół i wygodne na oko fotele. Kominek, na którym można by upiec barana. Obrazy na ścianach. Mozaika, żywcem jakby przeniesiona z Włoch. Tylko widok za oknem nie pasował do całości.
Mgliste Góry.

- Zechcesz się rozgościć - zaprosił Alayę do zajęcia miejsca w fotelu. - Czy mamy teraz jakieś plany, czy też możemy poświęcić kilka chwil na dalszą rozmowę?

Pokręciła głową przecząco ruszając w stronę wskazanego miejsca.

- Właściwie nie mam teraz nic do zrobienia, dopóki ojciec czegoś mi nie poleci.

- Zacznijmy zatem od spraw praktycznych... Spać jest gdzie - skinął głową na łóżko. - A jak wygląda na przykład sprawa kąpieli? Albo jedzenia? Wszyscy jedzą wspólne posiłki, czy też wieża spełnia życzenia poszczególnych osób i dostarcza posiłki do komnaty?

W trakcie rozmowy otworzył szafę i zaczął tam rozmieszczać swój (bardzo skromny) ekwipunek.

- Wystarczy że zawołasz moje imię i powiesz co potrzebujesz, panie. Tylko tyle.

- Co lubisz najbardziej? - spytał. - Chodzi o jedzenie.

- Ja? - Zapytała zaskoczona. - Właściwie nie wiem... Chyba wszystko.

- Poproszę zatem, Alayo, o lody truskawkowe dla ciebie, dwie porcje pieczonego kurczaka i dzbanek źródlanej wody. Oraz, oczywiście, kubki.
- A może powinienem mówić Lady Alaya?


Roześmiała się po czym wstała i ruszyła w stronę drzwi.

- Wystarczy Alaya. Zaraz przyniosę jedzenie. - Co mówiąc otworzyła drzwi z zamiarem wyjścia.

- A ja myślałem - uśmiechnął się Giuseppe - że strzelisz palcami i wszystko samo się tu zjawi.

Odwróciła się i uśmiechnęła.

- Prawie udało ci się zgadnąć. - Po czym wyszła, lecz nie minęła chwila gdy ponownie w drzwiach się ukazała niosąc srebrną tace, a na niej zamówione jedzenie.

- Tworzysz to z powietrza - odebrał od niej tacę i postawił na stole, potem pomógł jej rozstawiać naczynia - podróżujesz w czasie, czy też macie magazyny pełne potraw z całego świata? - zażartował.

- To czas. W wieży działa nieco inaczej. Ojciec zbudował ją dla mnie, lecz w końcu zamieszkał tu ze mną. Widziałeś panie tę mgłę oraz przechodziłeś przez most. Wszystko to istnieje by chronić to miejsce. Jesteś pierwszym człowiekiem, który przebył tą drogę. Elfy też nie odwiedzają nas zbyt często.

- Kobietom nie zadaje się raczej tego pytania, ale mam nadzieję, że się nie obrazisz... Ile ty masz lat, Alayo?

- Dlaczego? - Odpowiedziała pytaniem na pytanie, zaraz jednak udzieliła odpowiedzi o którą prosił. - Od 120 lat mój wiek się nie zmienił. Mam 22 lata. Do 23 brakuje mi jednego dnia.

Giuseppe odezwał się dopiero po chwili. Potrzebował nieco czasu, by przyswoić sobie te informacje.

- Dlaczego...? Ponoć nie wypada pytać kobiety, ile ma lat. Ale mnie nie pytaj, dlaczego. - Uśmiechnął się. - Może czują się dotknięte przypuszczeniem, że mogą mieć więcej niż szesnaście lat. A ty... Jesteś nadzwyczaj... jesteś kimś bardzo interesującym. W moim świecie każdy powiedziałby, że masz najwyżej sześć lat, natomiast niekiedy zachowujesz się, jakbyś miała tych lat nieco więcej. Nawet dużo więcej...

Pokręcił głową.

- Mam wrażenie, że nie powinienem cię więcej o to wypytywać.

- Dlaczego? - zapytała lekko przekręcając głowę by uważniej spojrzeć na swojego rozmówcę. - Skoro nie mam nic przeciwko temu lepiej byś pytał mnie niż kogoś innego lub na własną rękę próbował rozwiązać zagadkę. Wraz z ukończeniem dwudziestego trzeciego roku życia moje ciało umrze, a bez ciała nie może istnieć dusza. Przynajmniej ojciec nie znalazł na to jeszcze żadnego rozwiązania. Dlatego utrzymuje mnie w tym wieku.

- O niektóre rzeczy lepiej nie pytać. Nigdy nie wiadomo, czy nie nie sprawi się komuś przykrości, lub też nie naruszy jakiejś tajemnicy... A skoro sprawa wygląda tak, jak mówisz, to muszę stwierdzić, że masz bardzo mądrego i kochającego cię ojca.
Uśmiechnął się.
- Mam nadzieję, że w końcu uda mu się. Jestem pewien, że wyrośniesz wtedy na równie piękną kobietę, jak Lady Marime.
Ją od śmierci dzielił jeden dzień... który nigdy nie nastąpi. Miała zatem nieco więcej szczęścia, niż on. Jego siedemset dni trwać będzie znacznie krócej, niż jej jeden.
- To jakaś przepowiednia? - spytał.

Pokręciła przecząco głową.

- Nie. Moją matka była jedna z nimf tego królestwa. Gdy przyszłam na świat okazało się że przejęłam niemal wszystkie cechy elfie. Wśród tych, których nie przejęłam znalazły się lata życia. Nimfy bowiem żyją bardzo krótko. Ojciec do ostatniej chwili miał nadzieję że mu się uda pokonać tą przeszkodę. Jest bowiem tak, że nie możemy mieć więcej niż jedno dziecko. Gdy wszystko zawiodło zbudował to miejsce.

Biedactwo... Była więźniem tego miejsca, skoro opuszczenie go oznaczało jej śmierć.

- Nic więc dziwnego, że czas działa tu inaczej... A ludzie opowiadają o wzgórzach elfów... Kto tam wejdzie i spędzi dzień, to po powrocie przekona się, że w jego świecie minęło sto lat... Mam nadzieję, że w tym przypadku to nie tak będzie wyglądać...
Pokręcił głową.
- Jakim cudem twój ojciec ma siostry - spytał - skoro tylko jedno dziecko możecie mieć?

- Lady, jak i Książę nie są rodzeństwem w dosłownym tego słowa znaczeniu. Są dziećmi czterech głównych rodzin królestwa. Dlatego tak różnią się od siebie wyglądem.

- Tu wierzę ci na słowo, bo nie miałem jeszcze przyjemności rozmawiać z twoim ojcem. Wytłumacz mi jeszcze dokładnie, jak to jest z tymi dziećmi? Kto może mieć tylko jedno i dlaczego? Wszak nie wszystkie elfy, prawda? Jeśli to nie sekret jakiś królestwa, oczywiście.

- Och, oczywiście że nie jest to sekret. Nazbyt wielki przynajmniej. Ograniczenie dotyczy wszystkich. Zdarzają się jednak przypadki w których rodzice mają dwoje lub więcej dzieci. Mieszane małżeństwa, śmierć matki, bliźnięta. Wszystko to by utrzymać królestwo w takiej formie jak obecnie.

- W takim razie... Czy z tego wynika, że elfów jest ciągle tyle samo?

- Mniej więcej tyle samo - poprawiła. - Tak łatwiej o zachowanie naszej krainy na wpół dziewiczej.

Mądre posunięcie. Ludzie natomiast mnożyli się bez końca i stale było im za mało wszystkiego. I stale chcieli miec więcej i więcej...

- Mniej więcej - zgodził się. - Mała zatem przerwa w wypytywaniu - uśmiechnął się. - Może ty chciałabyś o coś spytać?

- Właściwie tak... - odpowiedziała przenosząc spojrzenie na kominek, w którym nagle zapłonął ogień. - Dlaczego tylko siedemset dni?

- Czytasz w myślach? - spytał. To był jedyny sposób... Chyba że z duchem wróżki potrafiła się skontaktować. Ale wówczas szczegóły by znała.

- To tylko odbicie myśli jakie zawirowało w atmosferze pokoju. Czasem tak one działają dlatego nie byłam pewna czy powinnam wchodzić. Zazwyczaj tego nie robię...

- Nie powiem, by mi to nie przeszkadzało, ale mimo tego zawsze będziesz miłym gościem - powiedział Giuseppe. - Możesz wchodzić o dowolnej porze dnia i nocy.
- Jeśli zaś chodzi o te dni...


Wpatrzył się w płomienie, z apetytem pożerające kawałki drewna.

- Kiedyś kompanów paru, od kieliszka i innych, nie dla dzieci przyjemności, wybrało się do wróżki. Ta przepowiedziała im, z dokładnością do dnia niemal, w jakiej kolejności umrą. Kolej teraz na mnie - powiedział spokojnie.

Przez chwilę pozwoliła ciszy cieszyć się swym panowaniem. Gdy jednak chwila ta przeminęła odezwała się z powagą w głosie.

- Zapewne gdy powiem że przepowiednie wróżek, które się spełniają można między bajki włożyć, powiesz panie że podobnie rzecz się ma z elfami i magią. Dlatego powiem jedynie że gdy chęć mieć będziesz by czas ten przedłużyć, wtedy zawsze mile widzianym gościem będziesz w tych murach.

Uciec przed przeznaczeniem... Czy można było? Czy warto było?

- Dziękuję za zaproszenie, Alayo. I skorzystam z niego, by w miłym towarzystwie czas spędzić. Chociaż wątpię, czy wróżba oszukać da się tak łatwo. Dzień jest dniem, czy tu, czy tam spędzony. Ale, jeśli możesz - zmienił temat - nie mów do mnie 'panie'. Jeśli, rzecz jasna, kłopotu ci to nie sprawi. Ani kłopotów nie przyniesie ze strony innych tej wieży mieszkańców.

Skinęła głową.

- Jak sobie życzysz Giuseppe. Zaś co do wróżby i tego że dzień tu czy poza tą wieżą spędzony liczy się tak samo, to nie masz racji. Gdybyś miał, czar mego ojca nie miałby sensu istnienia. Gdyby tak było już dawno przestałabym istnieć. Poza tą wieża czas jest inny. Wyjrzyj przez okno, a przekonasz się że słońce już zaszło tak jak zajść powinno. Tu jednak nawet gdy ponownie wstanie po nocy, dzień będzie ten sam. Czar nie tylko spowalnia czas jako taki. On go wstrzymuje i odwraca wciąż i wciąż od nowa. W twoim świecie minęło już niemal dziewięć dni, Giuseppe.

A zatem była to swoista wersja elfiego wzgórza z legend. Czy gdyby posiedział tu dłużej, to po wyjściu padłby natychmiast trupem? A może jest gorzej? Traci bezcenne dni, które przepływają mu nader szybko między palcami? Gdzieś tam w klepsydrze jego życia przesypują się kolejne ziarenka dni i nawet czar elfów nic tu nie zmieni?

- Cóż... przepowiednia usiadłaby sobie u wrót tej wieży i czekała cierpliwie, aż wyjdę - uśmiechnął się Giuseppe. - Aż mi jej żal...
- Masz jakieś plany na dziś? - Zmienił temat. - Może pokazałabyś mi kawałek wieży? Od kuchni począwszy, po łaźnie czy basen? Przy okazji pomógłbym ci pozmywać po posiłku. - Włożył na tacę talerze z resztkami ich jedzenia.

Roześmiała się wesoło.

- Zawsze miałbyś te dni, których nie wykorzystałeś. Gdyby pobyt u nas ci się znudził. Jeżeli chcesz to oczywiście z przyjemnością cię oprowadzę. Może nawet uda nam się wstąpić do Merime. - Nagle zamilkła i przez chwilę siedziała wyprostowana i wpatrzona w jeden punkt, gdzieś przed sobą.
- Lady Lialam przybyła. - Potrząsnęła głową po wypowiedzeniu tych słów po czym dodała swoim zwyczajnym, nieco wesołym głosem.
- To zaś oznacza, że narada wkrótce się rozpocznie. Mamy jednak trochę czasu...

W tej wieży 'trochę czasu' mogło oznaczać wszystko...

- Skoro mamy czas, to skorzystajmy z tego - wstał i podszedł do Alayi. - Co proponujesz na początek?

Również wstała, po czym ruszyła w kierunku drzwi.

- To zależy od tego co cię interesuje. Biblioteka? Sale ćwiczebne? Wielka sala? Sala jadalna? Duża sala jadalna? Ogród? Kuchnia? Łaźnia? Zbrojownia? Obserwatorium? Czy też odwiedzimy Lady Merime lub mego ojca?

- Zanieśmy to do kuchni, posprzątajmy po sobie, a potem chodźmy do ogrodu - zaproponował Giuseppe, biorąc tacę.

- Ile osób mieszka w wieży? - spytał.

- Obecnie czternaście nie licząc Lady i nas - odpowiedziała kierując się do drzwi i wychodząc na korytarz.


Jak się okazało drzwi do kuchni znajdowały się jedynie kilka kroków obok drzwi do jego pokoju. Pomieszczenie okazało się mieć ogromne rozmiary oraz całkiem uprzejmego kucharza, który podziękowawszy za odniesienie naczyń zaopatrzył ich dodatkowo w koszyk truskawek.

- Ogród? - zapytała ponownie wychodząc na korytarz.

Giuseppe wziął koszyk i pożegnawszy kucharza wyszedł za Alayą na korytarz.

- Ogród - potwierdził, podsuwając dziewczynce koszyk. - Smacznego - powiedział.

- Dziękuję - odpowiedziała biorąc jedną truskawkę i ruszając korytarzem w prawo.

- Czy wejście do ogrodu też znajduje się o dwa kroki stąd? - spytał

Parsknęła śmiechem.

- Zauważyłeś. Tak, mniej więcej. - Po czym przystanęła, a w ścianie ukazała się ozdobna brama zza której prętów widać było część ogrodu, który mimo księżyca na niebie zachował swój pogodny blask i kolory.
- Drzwi pokazują się gdy się o nie poprosi - rzuciła po czym pchnęła bramę, która otwarła się bezszelestnie.


Zapach, który niemal natychmiast och owionął niemal odurzył swą intensywnością i słodyczą. Ciszę korytarza zastąpił szum wody i cichy dźwięk skrzydeł nocnych motyli. Liczne, drobne światełka, które przybyły by powitać niespodziewanych gości, okazały się nie być małymi wróżkami, a zwykłymi świetlikami.

- Lady Merime jest tutaj - odezwała się dziewczynka gdy tylko brama się za nimi zamknęła.

Giuseppe przez moment stał, podziwiając otaczające go piękno. Dusza artysty nie pozwoliłaby mu przejść obok takiego widoku obojętnie.

- Lady Merime? W takim razie nie powinniśmy chyba jej przeszkadzać - powiedział po chwili. - Chociaż... gdyby nie chciała nas widzieć, nie trafilibyśmy tutaj, prawda? Czy też zniknęłyby ścieżki, którymi można by do niej dojść?

- Gdyby życzyła sobie samotności wybrałaby ogród przy własnych komnatach. Możliwe że nie chciała niszczyć spokoju tamtego miejsca. Jest rozgniewana, nie wyczuwasz tego?

Spojrzała zdziwiona na swego towarzysza.

- Może gdy pomieszkasz wśród nas dłużej... Ogród nie śpiewa... Zazwyczaj słychać w nim cichy śpiew kwiatów. Dziś panuje cisza, jakby bały się zwrócić na siebie uwagę. To zapewne przez pojawienie się w wieży Lady Lialam. Zawsze jest wtedy w złym humorze.

- Usiądź na chwilkę - poprosił, wskazując ukrytą wśród pnących róż ławeczkę - i wytłumacz mi, o co tu chodzi... Ogród, w przeciwieństwie do mnie, boi się Lady Merime, lecz nawet ja nie chciałbym dodatkowo jej denerwować. Doświadczenie nauczyło mnie, że nigdy nie należy denerwować kobiet, a pięknych - w szczególności...

Posłusznie zajęła wskazane jej miejsce.

- Lady Lialam i Merime nie są siostrami w dosłownym tego słowa znaczeniu, o czym już wspominałam. Lialam miała jednak rodzeństwo, brata bliźniaka. Rodziny doszły do wniosku że Merime powinna go poślubić. Wszystko przebiegało zgodnie z planami do chwili gdy nie została przemieniona. Został jej pierwszą ofiarą i pierwszym którego sama przemieniła. Wtedy uznano, że jest tą która stąpa w mroku, a Lialam stała się jej przeciwieństwem i dopełnieniem. Mówi się, że wciąż miała nadzieję na ratunek dla brata i nie chciała uwierzyć w jego przemianę do chwili gdy jej nie odwiedził i nie zaatakował. Merime zabiła go, zanim zdążył zabić siostrę. Na tym jednak zakończyła się ich przyjaźń. Przynajmniej jeżeli chodzi o Lialam.

Jak zwykle po otrzymaniu odpowiedzi pojawiało się wiele nowych pytań... Czy warto było zatem zadawać kolejne?

- W jaki sposób została przemieniona? W, że tak powiem, tradycyjny sposób, czy też związane jest to z czymś innym? Macie to we krwi, tę zdolność przemiany?

Ów brat-bliźniak musiał zajść daleko w mrok, skoro zaatakował własną siostrę. Ciekawe, co nim kierowało... nienawiść? Zawiść? Szaleństwo? A może ktoś mu kazał... Nigdy się nie dowiemy...
"Ale tak to już bywa, gdy się pozwala biegać wampirom tu i tam" - pomyślał ironicznie. - "Ten miał widać słabą wolę."

- W trakcie jednej z pierwszych swoich wypraw do waszego świata. Każde z nas przynajmniej raz w życiu musi taką odbyć. Tradycja... - Wzruszyła ramionami.
- Zaś co do przemiany to nie, nie jest łatwo przemienić elfa. Przynajmniej z tego co czytałam. Nasza krew odradza się zbyt szybko i ma w sobie za dużo mocy by, ot tak poddać się wampirzej. Lady Merime zaginęła na dość długi czas, nim w końcu udało się ją ściągnąć. Było to jednak zbyt późno... Jednak przemienienie elfa przez elfa trwa już dużo krócej.

- Nie było jej dłużej, niż Lady Lialam? - spytał Giuseppe. - Czyli jest szansa, że Lady Lialam pozostanie po stronie światła?

- Znacznie dłużej. Lialam przebywała u nich jedynie kilka dni czasu ludzkiego. Merime spędziła dwadzieścia osiem lat. Z całą pewnością wciąż stoją po przeciwnych stronach.

- Po przeciwnych stronach... Dwie strony tej samej monety. Albo jasna i ciemna strona Księżyca. A ty? Co z tobą będzie, jeśli uda się twemu ojcu cel osiągnąć i staniesz się dorosła? Jaką ty ścieżką podążysz? Środkiem, światło i mrok jednakowo ceniąc?

- Moją drogą będzie mrok - odpowiedziała spokojnie.

- Niczym Lady Merime? Czy też może jak brat Lady Lialam? - spytał spokojnie. Cóż miał zrobić na wieść taką? Udusić ją czy sztyletem przebić, by potwór kolejny na świecie się nie pojawił?

- Gdy uda mi się wreszcie uwolnić przyjmę od niej dar stojąc się kolejną z czworga. Dzięki temu mój ojciec będzie mógł mieć drugie dziecko. Tradycja zostanie zachowana.

- Wszak czworo jest zawsze. Co zatem z nią się stanie?

- Nic. Zajmę jej miejsce gdy zdecyduje się odejść lub zginie. Jeżeli nie zdąży mnie przemienić nim zginie, moje miejsce zajmie inny elf lub elfka. Jaką ścieżkę mroku wybierze będzie zależało od niego lub też od niej.

- Wiele jest dróg... Racja. Mrok mojej rasie z istotami śmierć i nieszczęście niosącymi się kojarzy. A na słowo 'wampir' każdy srebro i kołek osikowy chwyta. Mam nadzieję, że nie spotkamy się po przeciwnych stronach barykady.

Nigdy się nie spotkają. Nim ona dorosnąć zdoła, o nim pamięć zaginie, najwyżej na dwóch, trzech pracach nazwisko zostanie.

- Też mam taką nadzieję, Giuseppe. Póki co jednak pora byśmy na naradę się udali.

- Idziemy przez bramę, czy znasz jakieś przejście na skróty? - spytał.

- Jeżeli chcesz się spotkać po drodze z Merime to możemy przez ogród. Jeżeli nie, to lepszym wyjściem będzie ta brama, którą tu weszliśmy.

- I tak prędzej czy później z Lady Merime się spotkam. Dziwne by było, gdybym teraz szerokim łukiem ją ominął - uśmiechnął się. - Przy okazji większy kawałek ogrodu poznam. Też weźmiesz udział w naradzie? - spytał.

- Nie, moim zadaniem jest zaprowadzenie cię do sali - odpowiedziała kierując się w stronę widocznej z oddali altany. - Ojciec pilnuje bym jak najdłużej zachowała niewinność. Niezbyt mu to wychodzi.

- Czy w tej wieży dzieje się coś, o czym ty byś nie wiedziała?

- To raczej wątpliwe. - Śmiejąc się wesoło przeprowadziła go przez labirynt kamiennych uliczek wprost na spotkanie siedzącej na ławce Merime.

- Lord wzywa na naradę. Pójdę sprawdzić czy wszystko jest przygotowane. Do zobaczenia, Giuseppe. - Co powiedziawszy skłoniła się obojgu i ruszyła dalej w stronę bramy, która w pobliskim murze się pojawiła.

- Witaj ponownie, panie. Usiądziesz czy też spieszy ci się, by na gniew Falkieriego się nie narazić?

- Do zobaczenia, Alayo - odparł, po czym zwrócił się do Lady Merime.
- Witaj, Lady - ukłonił się uprzejmie. - Dziękuję za zaproszenie - powiedział, siadając obok niej. - Masz przeuroczą bratanicę - dodał.
- Czy to, że spóźnimy się oboje sprawi, że gniew Lorda Falkieriego się rozłoży na dwoje, czy też zwielokrotni? A może w nietoperza się, pani, zamienisz, by w mgnieniu oka na naradzie się znaleźć?

Roześmiała się.

- Tak, Alaya potrafi być słodka. Ty zaś zdecydowanie nie jesteś strachliwy. Czy gdybym się zmieniła sprawiłoby ci to przyjemność? - Nie czekając na odpowiedź mówiła dalej.- Któż wie jak będzie. Zapewne każdemu z nas i tak się dostanie, więc po cóż się spieszyć?

- Jednym gniew wzrasta gdy czekają, niczym apetyt podczas jedzenia, u innych się zmniejsza, w miarę jak rozsądek do głosu dochodzi. Radość z powrotu twej siostry gniew stłumić nieco powinna. Sama lepiej znasz swego brata, niż ja, więc lepiej ocenisz, co nas czekać będzie. Jeśli zaś chodzi o przemianę... Jako artysta wolę oglądać piękną kobietę, niż nietoperza.

- Artysta... Z tego co mi wiadomo sztuka twa panie na zabijaniu polega. Dziwne wtedy twe słowa chyba że pod uwagę się weźmie to kim, a raczej czym jestem. Co do mego brata... Gdy ujrzy ją razem z tym, który tu przed tobą przybył dopiero gniewem zapłonie. Doprawdy ciekawe spotkanie to będzie.

Giuseppe uśmiechnął się. Uprzejmym uśmiechem, który nie sięgnął oczu. Wiedział już, kto mu opinię zawodowego zabójcy wampirów wyrobił.

- Mylisz się, Lady Merime. Mistrzowi memu, Celliniemu, nie dorównuję, ale i ja potrafiłbym w marmurze lub brązie zakląć twą urodę. Bądź w złocie, jako medalion na przykład. Ten krzyż, w srebrze kuty, to też moje dzieło. Jak zatem widzisz, nie o zabijaniu Dzieci Nocy myślę, o artyzmie wspominając.

Spojrzała na niego z powagą w lśniących czerwienią oczach.

- Jeżeli chcesz przetestować na mnie swą wiedzę to wiedz że większość z niej tyczy się młodych i niedoświadczonych oraz od ludzi pochodzących. Jesteś teraz na ziemi moich przodków i w domu brata mego, który miejsce to zbudował na podstawie z czarnej magi i przy jej użyciu. Poświęcone obiekty mniejszą tu władze mają niźli w twoim świecie. Srebrem też nic nie zdziałasz. Chcesz to użyj kołka lub sztyletu. Miecz też nie zaszkodzi lub bełt dobrze wycelowany. Zresztą... Może zbyt gwałtownie zareagowałam. Jeżeli tak to racz wybaczyć.

Podniosła się z ławki, a on dojrzeć mógł ślad krwawy jaki dłoń jej na brzegu zostawiła.

- Jeżeli czas pozwoli i chęci będziesz miał z chęcią zobaczę artystę przy pracy. Dawno bowiem swego oblicza nie widziałam i próżność kobieca dopomina się sprawdzenia czy aby wciąż się nie zmieniło. - Uśmiechnęła się lekko, jakby niepewnie.

Giuseppe wargi zagryzł, by nie rzec odpowiedzi, co w pierwszej chwili na usta mu się nasunęła. Za kogo go miała? Za zbira, co gościem będąc gospodarzy mordować zacznie? Czym sobie na coś takiego zasłużył?
Wstał niemal równocześnie z nią.

- Zaszczyt byłby to dla mnie, Lady Merime, lecz nic z tego nie wyjdzie, skoro modelka sądzi, że artysta na życie jej dybać może.

- Nie będę zatem nalegać. - Odpowiedziała spokojnym głosem. - Najwyraźniej mylnie twój gest zrozumiałam za co jedynie przeprosić mogę. Nie zawsze da się zignorować podszepty instynktu. Chodźmy. Wszyscy już zapewne na nas czekają.

- Rozumiem - odparł. - Każdy obawia się tych, co na jego braci i siostry polują. - Zabawna dwuznaczność. Różnica była taka, że on, nad grobem stojąc, nie obawiał się śmierci, zaś ona była nieśmiertelna. - Pozwolisz, Lady, że jako gość zasadom etykiety uchybię i przodem ruszę?

Nie czekając na odpowiedź skierował się w stronę drzwi.
 
Kerm jest offline  
Stary 22-12-2009, 20:18   #135
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Wieża.



Spotkali się przed drzwiami niemal w tym samym momencie. Lialam wdzięcznie pochyliła głowę ku Giuseppe w geście pozdrowienia po czym pchnęła je lekko. Otworzyły się bezszelestnie na oścież, ukazując im salę zdobną chociaż niezbyt okazałych rozmiarów. Głównym elementem wystroju zdawało się lustro pokrywające całą powierzchnie ściany, które znajdowało się dokładnie naprzeciw wejścia. Drewnianą podłogę zdobił gruby dywan w kolorze wina. Sześć foteli stało ustawione wokoło kamiennego kominka w których wesoło płonął ogień. Okna zasłonięte ciemnymi storami nie przepuszczały srebrzystego światła księżyca zostawiając świecą oświetlenie komnaty. Było ich jednak tyle, że dojrzeć można było najdrobniejsze nawet fragmenty rzeźbień pokrywających kolumny podtrzymujące łuki nad oknami. Jedyną osobą obecną wewnątrz był wysoki elf o długich, szarzejących włosach i czarnym stroju na który narzucił równie czarny płaszcz obszyty na brzegach szarym futrem.

- Nareszcie...

Rzucił w ich stronę z wyraźnym rozeźleniem spoglądając na przytuloną do jednego z mężczyzn elfkę.

- Falkieri... - Westchnęła dziewczyna, lecz dalsze jej słowa uciszone zostały uniesieniem dłoni.

- Wybacz Lialam lecz mamy również gościa, który jak widać nie cieszy się aż takimi względami, gdyż nikt go nawet nie raczył przyprowadzić. Wybacz, Giuseppe della Torre i bądź oficjalnie powitany w mym domu. Proszę, usiądź. Alayi usta się nie zamykają. Zrobiłeś wrażenie na mej córce.

Widząc że brat najmniejszego zamiaru nie ma by w podobny, uprzejmy sposób zwrócić się i do Marco, Lialam ścisnęła mocniej jego ramie.

- Wybacz mu. Jest zazdrosny i zły zarówno na mnie jak i na ciebie. Gdy mu przejdzie i zrozumie... To wspaniały przyjaciel i ojciec. - Starając się wytłumaczyć ukochanemu zachowanie brata, podprowadziła go do jednego z foteli, sama zajmując sąsiedni. Przezornie wybrała te z dala od dwójki rozmawiających mężczyzn.

Marco skinął ze zrozumieniem potakując. Lekko skłonił się nieznajomemu, głębiej nieco lordowi. Usiadł. Nie planował brylować na naradzie. Nie chciał ani zdenerwować lorda, ani narobić kłopotu ukochanej. Zresztą, nie miał na tyle wiedzy. Przyszedł bardziej słuchać, niżeli wiele mówić.

Giuseppe ukłonił się, przepuszczając parę przed sobą. Łatwo można było się domyślić, kim jest ta dwójka - odnaleziona Lady Lialam i jej partner, Marco.
Równie łatwo można było się domyślić, kim jest jedyna osoba, która wcześniej znajdowała się w pokoju. Nie trzeba było nawet słów Lady Lialam.

- Witaj, Lordzie Falkieri
- Giuseppe ukłonił się z szacunkiem. - Masz przeuroczą córkę - dodał. Usiadł na wskazanym sobie fotelu. - Lady Merime odprowadziła mnie prawie do wejścia.
- I gratuluję odzyskania siostry, panie.

- Zatem pofatygowała się aż tak daleko lecz nie na tyle by próg tej komnaty przekroczyć. -
Skończywszy mówić zacisnął usta w gniewnym grymasie.

- To moja wina, Lordzie Falkieri -
oświadczył Giuseppe. - Powstał... pewien konflikt, przy interpretacji niektórych faktów - dodał.

- Wybacz moją ciekawość lecz zapytać muszę cóż to było takiego? Co prawda z opowieści jaką zasłyszałem od Elherisa wnioskować mogę że masz panie pewne doświadczenie w zabijaniu istot do których należy moja siostra. Mniemam więc że mogło pójść o to, czy się mylę?
- Zapytał uprzejmie i nawet lekko się uśmiechnął.

- Zgadza się, panie. Lady Merime... - przerwał na chwilę. - Lady Merime źle zinterpretowała moje słowa o sztuce. Uznała zapewne, że jedyne o czym myślę to obmyślanie sposobów, jak usunąć ją z tego świata. Wyjaśniliśmy nieporozumienie, ale... - Rozłożył ręce. - To była moja wina. Ruszyłem przodem, by nie sądziła, że szykuję na nią jakiś zamach. To była nieuprzejmość z mojej strony, Lordzie.

Falkieri wybuchnął krótkim, wesołym śmiechem.

- Zawsze była przewrażliwiona na punkcie swego przeżycia. Zdaje się że pragnie w ten sposób chronić życie obecnej już wśród nas Lialam, która z kolei zupełnie o życie Merime dbać nie ma w zwyczaju. Jest to jednak temat na dyskusję przy innej okazji. Nie powinieneś się przejmować, Giuseppe.


Wstał po czym zwrócił się do wszystkich obecnych w pokoju.

- Wygląda na to że naradę będziemy musieli odbyć w nieco mniejszym niż planowałem, gronie. Po co tu jesteście, wiecie. Jeżeli nie, już was o tym informuję. Ty Lialam jesteś tu gdyż przez twoją nieuwagę stałaś się ich więźniem i jednocześnie dałaś nam nareszcie pretekst do otwartego wystąpienia przeciwko tej pladze Ty Marco jesteś tu gdyż ona tak sobie życzyła. Giuseppe jest tu zaś dlatego że miał już z nimi do czynienia. Odbyłem rozmowę z naszym bratem w trakcie której wyszło na jaw że nie tylko ty, Lialam stałaś się ich łupem. Mniej więcej w tym samym czasie porwana została również Erosi, a wiesz jak wiele znaczy ta dziewczyna dla Eldiniona. - Przerwał i zapatrzył się w ogień.
- Nie jestem w stanie jej przywołać bez poświęcania Alayi. Jeżeli stracę jeszcze trochę swej mocy bez pełnego jej zregenerowania, nie uda mi się utrzymać wieży w czasie. Eldinion to rozumie, a przynajmniej tak mówi. Zgodził się również by wysłać odział w celu jej odbicia i w miarę możliwości zgładzenia Zakonu. Zaproponowałem was, jako dowódców i przewodników zarazem. Mamy trzy dni na przygotowanie się do tego. Czas ten mogę dowolnie przeciągnąć jednak nie w nieskończoność. Elfy, które z wami wyruszą należą do oddziału trenowanego przez Merime. Są jednak niedoświadczeni. Mamy co prawda własnych dowódców, jednak... Eldinion przychylił się do mego pomysłu. Nie musicie teraz podejmować żadnych decyzji. Pamiętajcie że jest to jednak tylko propozycja. Oczywiście Lialam, ciebie nie muszę pytać, prawda?

Elfka uśmiechnęła się lekko.

- Oczywiście bracie. Jestem pewna że do rana przekonam Marco by przyjął na siebie to brzemię. -
Co powiedziawszy wstała i wyciągnąwszy dłoń w kierunku kochanka, rzekła.
- Chodźmy. Mamy wiele do omówienia. - Zaś zwróciwszy się w stronę Giuseppe skłoniła głowę ze słowami.
- Do zobaczenia rankiem, panie.


Giuseppe.



Gdy wyszli również Falkieri ruszył w stronę drzwi życząc dobrej nocy i dziękując za pochlebne słowa wypowiedziane przez Giuseppe, tyczące małej Alayi.
W końcu i Giuseppe ruszył w tą co pozostali stronę. Nie uszedł jednak więcej niż połowę drogi gdy drzwi same się otworzyły wpuszczając do wnętrza gościa, nieco spóźnionego.
Merime ubrana w prostą suknię w ciemnych odcieniach, niemal zlała się z mrokiem korytarza. Widząc że ktoś jednak pozostał wbrew jej przewidywaniom, przystanęła w progu niepewna czy iść dalej czy się wycofać.

- Wybacz panie, byłam pewna że narada zakończyła się jakiś czas temu... - Rzekła decydując się wreszcie by zrobić krok do przodu miast w tył.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 27-12-2009, 22:46   #136
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Lordzie Falkieri... Lady Lialam... Signor Marco... - Giuseppe uprzejmymi ukłonami pożegnał uczestników narady opuszczających pokój.

Narada... Wolne żarty.
Falkieri zdecydował za nich wszystkich. Niczym naczelny wódz wydał polecenia i oczekiwał ich wypełnienia.
I całkiem słusznie. Wielogodzinne narady nie przyniosłyby żadnych lepszych rezultatów.
Chociaż... czy faktycznie najlepiej nadawali się na owych dowódców?
Lepszy byłby jakiś doświadczony kondotier... Ale nie mieli takiego pod ręką...

Ruszył w stronę drzwi, które nagle otworzyły się przed nim.
Osoby, która stanęła w wejści nie można by pomylić z żadną inną.

- Lady Merime... - ukłonił się. - Już wychodzę - powiedział.

- Zostań. Nie musisz wychodzić z mojego powodu - powiedziała uśmiechając się. - Narada się udała?

Giuseppe obrzucił mówiącą długim spojrzeniem.

- Nie wychodzę z twojego powodu, Lady Merime. Sądziłem raczej, że poszukujesz samotności... I chciałbym cię przeprosić. Moje zachowanie było bardzo nieuprzejme. Nie zasłużyłaś na nie. Bardzo przepraszam. - Skłonił głowę.

- Przestań. Moje zachowanie nie było wcale lepsze więc darujmy sobie przepraszanie. Możesz się też zwracać do mnie po imieniu. W przeciwieństwie do moich braci nie zwracam uwagi na formalności, a wręcz z upodobaniem łamie wszelkie zasady panujące na dworze. Jestem więc Merime, a ty będziesz dla mnie Giuseppe. - Mówiąc to ruszyła w kierunku okien. - Masz ochotę nacieszyć oczy widokiem księżyca, Giuseppe?

- Zwykle nie mam zbyt wiele czasu, by się nim cieszyć, zatem skorzystam z okazji - powiedział. - Kiedyś, dawno temu, lubiłem mu się przyglądać.

Owszem... Lubił patrzeć na księżyc. Szczególnie gdy u boku znajdowała się ładna i miła panienka. Ostatnio jednak więcej czasu poświęcał na rozglądanie się dokoła. Jeśli masz świadomość, że różne stwory kochające Mrok mają na ciebie apetyt, nie podziwiasz cudów stworzonych przez Matkę Naturę. Szczególnie tych wiszących nad głową.

Stanął obok niej.

- Tu czas nie stanowi problemu. Jednak odkąd wiem, że mi go nie braknie lubię spędzać noce na spoglądaniu w jego świetlistą tarczę. - Mówiąc to otworzyła okiennice wpuszczając do środka powiew świeżego powietrza przesyconego zapachami nocy.
- Moja Matka... - wyszeptała po czym uniosła twarz w górę pozwalając by srebrne światło rozjaśniło jej twarz.

Jej z pewnością nie brakuje czasu. Wampiry były z zasady nieśmiertelne. Chyba, że ktoś gwałtownie przeciął nić ich fałszywego życia.
On miał dużo mniej czasu. Nawet gdyby stał się wampirem, albo ukrył się przed przepowiednią w zaklętym kręgu czasu Falkieriego.

- Księżyc... - powiedział po dłuższej chwili milczenia. - Przyjaciel nocnych wędrowców, poetów i zakochanych. Kiedyś też lubiłem się wpatrywać w jego tarczę - powtórzył. - Chociaż moje do niego uczucia są z pewnością inne, niż twoje.

Skinęła głową uśmiechając się.

- Zatem cóż takiego mądrego mój brat postanowił?

- Że, mówiąc w skrócie, weźmiemy zgromadzone siły i zetrzemy to gniazdo nieprawości - Giuseppe streścił w jednym zdaniu treść narady. - Nie, o nieprawości nie wspomniał - poprawił się.

- To gniazdo krwiopijców w proch ratując przy tym niewinne dusze i postrzeloną córkę Eldiniona? - podpowiedziała z lekkim zapytaniem pobrzmiewającym w całym zdaniu.

- Tak. Mniej więcej tak - potwierdził Giuseppe. - Wspomniał o Erosi. Jeśli to jest córka Eldiniona... Nie znam wszystkich koligacji - powiedział.

- Jego jedyna córka będąca utrapieniem wszystkich na dworze książęcym. Niesforne, rozbrykane dziecko, które uważa że życie powinno składać się tylko z przyjemności. Zatem wreszcie udało się jej wpakować w kłopoty z których wyjścia nie pomoże błagalne spojrzenie załzawionych oczu i słodki głosik. Nie mogę powiedzieć żebym jej współczuła. Eldinion też na współczucie nie zasługuje. - Zamilkła na chwilę powracając do obserwacji księżyca.
- Lialam wyruszy pewnie z wami, a wraz z nią Marco. Co postanowiłeś uczynić?

- Pomogę, w miarę mych skromnych sił. Chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że moja pomoc niewiele będzie znaczyć. Podobnie jak i rady - powiedział, nie komentując pozostałych słów Merime.

- Każda pomoc i rada się im przyda. Widzę jednak, że niekoniecznie swobodnie czujesz się w moim towarzystwie. Pójdę więc już do siebie. Gdybyś czegoś potrzebował wystarczy że wybierzesz drogę do moich komnat. Dobrej nocy Giuseppe. - Jak rzekła, tak też odwróciła się od okna i ruszyła w stronę drzwi.

O co jej chodziło? Co rozumiała pod pojęciem 'swoboda'? Czyżby Alaya nie tylko przed swoim ojcem wychwalała zalety przybysza, zaś Merime poczuła się gorzej traktowana?
I czegóż miał szukać po nocach w jej komnacie? Czego potrzebować? Informacji? Natchnienia? Kobiety?
Uśmiechnął się na tą ostatnią myśl.
Bez wątpienia Merime była o wiele bardziej kobieca, niż posągowo piękna Lialam. Lady Lialam - poprawił się w myślach.

- Mylisz się, Merime. Twoje towarzystwo w niczym mi nie przeszkadza. Wprost przeciwnie. - Nie ruszył się od okna, ale odwrócił się w jej stronę. - Przydałaby mi się ktoś, kto wraz ze mną podziwiałby Towarzysza Ziemi. I kto opowiedziałby mi coś więcej o tym świecie. O tym fragmencie świata - sprecyzował.

Przystanęła dokładnie pośrodku pokoju, lecz spojrzenia nie zwróciła w jego stronę, a w lustro na ścianie wiszące.

- Dobrze, lecz nie tutaj. Ten pokój nie nadaje się na rozmowy z kimś takim jak ja.

Odwróciwszy się ruszyła ponownie w stronę wyjścia, lecz nim do niego dotarła obróciła głowę by spojrzeć na mężczyznę.

- Chyba że wejście do jaskini lwa napawa cię niepokojem... - zapytała z uśmiechem na ustach i wesołym błyskiem w oczach.

"Mnie nie napawa niepokojem nawet wejście do jaskini głodnej lwicy" - pomyślał. Ze względu na oczywiste skojarzenia wolał nie wypowiadać tej myśli głośno. - "Tylko że tu łatwiej o wampira, niż o lwicę."

- Nie wypada składać wizyty o tej porze w komnatach samotnej niewiasty - powiedział rozbawiony. Odszedł od okna i ruszył w jej stronę. - Odświeżę się troszkę i przyjdę. Jeśli nie zjawię się za dwa kwadranse, to zacznij mnie szukać, bo to będzie znaczyć, że zabłądziłem gdzieś w - machnął ręką dookoła - bezkresnej przestrzeni. Zgoda? - spytał.

Skinęła głową.

- W przypadku tej samotnej niewiasty wizyta dzienna byłaby znacznie większym naruszeniem ogólnie przyjętych zasad. Co nie znaczy że niemiło widziana. Będę czekać. - Co mówiąc opuściła pokój.

Giuseppe pożegnał ją uprzejmym ukłonem.
Każdy porządny wampir spędzał dnie w trumnie. Lub innym, ukrytym przed słońcem legowisku. Ludzie, jeśli już składali im wizyty, to stąpali na paluszkach, niosąc kołek osikowy w charakterze prezentu. Gdyby zwykła kobieta zaproponowała mu złożenie wizyty w środku nocy byłoby to zaproszenie bardziej niż jednoznaczne. Czy w przypadku wampirzycy słowa o wizycie dziennej miało to samo znaczenie?

Pokręcił głową z rozbawieniem.
Po raz ostatni rzucił okiem na księżyc. Gdy znalazł się na korytarzu Merime już nie było.
Jeśli dobrze zrozumiał słowa Alayi, wystarczyło pomyśleć... O porządnej balii. Albo o marmurowej wannie. Albo jeszcze lepiej o łaźni.

Drzwi pojawiły się z chwilą gdy jego myśli przybrały w miarę konkretny kształt. Ledwo dotknął klamki, otworzyły się zachęcająco. Wszedł do środka.

[IMG]http://img684.imageshack.us/img684
/3998/krynicaspadrirenaeris.jpg[/IMG]

Pod arkadami stały szafy wypełnione luźnymi szatami i pasami materiału, który do osuszenia ciała miał służyć. Cztery zdobne zasłony broniły wstępu do czterech osobnych pomieszczeń w których baseny z ciepłą wodą się znajdowały. Nie brakło i olejków o zapachach kwiaty wiosenne przypominających jak i płynów kąpielowych zarówno o słodkich jak i nieco lżejszych zapachach.
Jedynym mankamentem był brak obsługi... Ale w obliczu pozostałych zalet, ta wada praktycznie nie istniała.

Nie mógł zbyt długo cieszyć się rozkoszami kąpieli. Merime czekała, zaś nigdy nie należało kazać czekać damie.


- Proszę.

Dał się słyszeć głos kobiecy, a gdy drzwi pchnięte zostały przywitał Giuseppe mrok, księżycem jedynie rozjaśniony, którego światło przez otwarte drzwi szklane, wpadało. Zapach w komnacie tchnął nocą i zapachami kwiatów, które tą właśnie porę dla okazania swego piękna wybrały. Komnata była przestronna i nader skąpo umeblowana. Łoże, proste i żadnych ozdób nie posiadające nakryte było czarną narzutą srebrem przetykaną. Kominek w czarnym granicie kuty nie rozgrzewał miejsca tego ni jednym płomieniem. Jedynymi przedmiotami na wygodę nastawionymi były dwa fotele w pobliżu drzwi do ogrodu ustawione, obok których stolik z ciemnego drewna postawiono a na nim księgę grzbietem do góry ułożona. Głos Merime zza owych drzwi się rozległ gdy rzekła.

- Wejdź dalej.

Ruszył w stronę głosu. Jego kroki były ledwo słyszalne, chociaż na podłodze nie było dywanu, tylko gładkie deski Idealnie wypolerowany czarny dąb.
Przekroczył próg i znalazł się w ogrodzie.

- Pięknie mieszkasz, Merime - powiedział.

- Dziękuję.

Skinęła głową po czym ponownie zwróciła spojrzenie na ogród. Stała tyłem z dłonią wspartą lekko na balustradzie otaczającej niewielki podest z którego schodziło się wprost w bujną zieleń trawy. Ogród niczym nie przypominał tego, który odwiedził z Alayą. Tam, gdzie w tamtym wiły się ścieżki, tu widać było jedynie wąskie dróżki przez zwierzynę wydeptane. Fontannę zastąpiło jeziorko dzikimi krzewami obrośnięte. Altanę grupka drzew blisko siebie rosnących i tak konarami złączonych iż dach nad przestrzenią miedzy nimi pozostała, tworzyły. Wszystko to zaś dzikie, nieujarzmione, sprawiające wrażenie bycia więcej dziełem natury niż elfich ogrodników.

- Zechcesz coś zjeść czy winem się uraczyć, nim zadasz pytania które myśli ci zaprzątają?

- Wody źródlanej, jeśli masz pod ręką - poprosił. - A za jedzenie dziękuję. Twoja bratanica była na tyle uprzejma, ze mnie poczęstowała.

Jeżeli nawet odpowiedź ta nieco ją zdziwiła, nie rzekła nic. Miast tego kroki swe skierowała do wnętrza pokoju, a następnie zniknąwszy na chwilę za drzwiami jego, wróciła z tacą na której dzban srebrny stał i dwa kielichy.

- Usiądź proszę - rzekła kładąc przyniesione naczynia na stoliku, który towarzyszem był foteli. Książkę złożyła i nieco niedbale ułożyła na podłodze.

Giuseppe poczekał, aż Merime zajmie miejsce na jednym z foteli, sam usiadł na drugim. Uniósł dzban.

- Napijesz się ze mną? - spytał.

Skinęła głową uśmiechając się jednocześnie.

- Z przyjemnością Giuseppe, lecz nie wody źródlanej. - Co mówiąc ujęła kielich stojący po jej stronie tacy. - Naturalnie jeżeli będziesz chciał napełnić to naczynie gdy już opustoszeje...

Nie dokończyła. Miast mówić dalej, uważnie twarzy jego przyglądać się zaczęła.

Trudno było przypuścić, by jakikolwiek wampir zechciał częstować się wodą. Pytanie było tylko i wyłącznie uprzejmością. Zaś jej propozycja... była zabawna...

- Mam nadzieję że się nie obrazisz, że nie skorzystam z tej propozycji. - Twarz Giuseppe'a była całkowicie obojętna. Nalał wody do swego pucharu i uniósł w tradycyjnym geście.

- Twoje zdrowie - powiedział.

- Zawsze warto spróbować. - Odrzekła po czym kielich do ust uniosła by toast ten nieco dziwny spełnić.

- Przyjemnie urządzony pokoik - powiedział Giuseppe, zmieniając temat. - Twoja stała siedziba?

Powiodła wzrokiem po tej części która była jej oczom dostępna.

- Tak i nie. Stała gdy przebywam w tej wieży, lecz nie jest to mój dom. Lubię prostotę.

Skłonił z uznaniem głowę.

- Chwalebna rzecz. Piękno nie musi kryć się w rzeczach wyszukanych. - Nie spytał o miejsce, które nazywała domem. Zechce coś powiedzieć, to powie. - W dzisiejszych czasach prostota nie jest w modzi. Co - cień uśmiechu przemknął przez jego oczy - nad wyraz cieszy wszystkich artystów. Ze zrozumiałych względów.

- Opowiesz mi o księciu Eldinionie - mówił dalej - i jego przeuroczej córeczce? Co masz mu do zarzucenia prócz tego, że nie potrafi wychować córki?

Prychnęła gniewnie tracąc natychmiast pogodny wyraz twarzy.

- Tym zarozumialcu? Wie wszystko najlepiej. Jego decyzje są niepodważalne i wiecznie podyktowane dobrem królestwa. Wiecznie! Nic ani nikt nie jest w stanie konkurować z tą krainą. - Zamilkła.
- Wybacz.

Bardzo starannie odłożywszy kielich na stół zwróciła twarz w stronę ogrodu. Gdy ponownie się odezwała jej głos brzmiał spokojnie.

- Eldinion jest najstarszy z naszej czwórki. Podobnie jak jego ojciec, należy do światła i sprawuje władze nad królestwem. Ma bardzo stanowcze poglądy na to jak powinno ono wyglądać oraz na to jak zachowywać się powinni ci z nas, którzy stanowią elitę elfiej rasy. Przynajmniej w jego mniemaniu. Potrafi jednak docenić dobrą radę i przyjąć pomoc gdy wie, że tego potrzebuje. Nie jest to dla niego łatwe i czasami wiele gniewu towarzyszy przekonaniu go do przyjęcia takowej. Jest bardzo odpowiedzialnym władcą. Niestety nadmierne skupianie się nad innymi nie pozostawia mu zbyt wiele czasu na cokolwiek innego. W tym, oczywiście, na wychowanie córki.

- To sytuacja stara jak świat. Zwykle ten, co sprawuje władzę sądzi, że wie wszystko najlepiej i że tylko on ma rację. A jeśli zbyt wiele czasu poświęca się na jedną rzecz, na inne już czasu nie starcza. Między innymi na dzieci, z których wyrastają rozpuszczone dzieciary, przekonane o tym, że wszystko im wolno.
- A matka Erosi? I czy nie znalazł się nikt, kto utemperowałby tę pannicę?


- Próbowałam. - Zamilkła, a gdy mówić ponownie zaczęła głos jej brzmiał znacznie ciszej niż poprzednio.
- To dość ciężkie zadanie, utrzymać kontrolę nad dzieckiem takim jak ona gdy żyje się tak jak ja. Matka Erosi była mi bliska. Wychowałyśmy się wspólnie po tym jak jej rodzice zginęli w jednej z tych głupich walk pomiędzy rodami. Gdy zmarła obiecałam jej i sobie, że zajmę się maleństwem. Obietnica dość pochopnie złożona. Jak bowiem wampir mógłby wychować dziewczę które kocha słońce? Jak istota mroku może zająć się kimś komu przeznaczona jest przeciwna strona. Wycofałam się więc mając nadzieję że Eldinion znajdzie sposób. Zawsze znajdywał. W ten sposób jej opiekunką stała się Lialam. To było dobre dla małej więc odeszłam by nie przeszkadzać siostrze w tym zadaniu. Jednak jak widać nawet ona nie była w stanie okiełznać temperamentu Erosi. Miast tego zaszczepiła jej w umyśle miłość do świata ludzi i chęć pomocy. Powiesz zapewne że to dobrze... Zapewne tak jest. Może za jakiś czas stałaby się jak Lialam, dobra, odpowiedzialna, łagodna, spokojna... Do tego jednak moja siostra musiałaby z nią pozostać miast włóczyć się po świecie. Lub Erosi musiałaby włóczyć się z nią. Na to jednak Eldinion w życiu nie wyrazi zgody. Jak widać mała postanowiła wziąć sprawy we własne dłonie. Tu dochodzimy do obecnej sytuacji i wyprawy która nas czeka.

- Trochę mi jej żal. Ale niestety tak niekiedy bywa, że dziecko musi się oparzyć by zrozumieć, że dorośli niekiedy mają rację. Może, nauczona doświadczeniem, zmądrzeje nieco. Ale to ty już możesz lepiej ocenić, czy tak będzie. I jaka jest szansa na to, że przybędzie jej rozsądku.

- Wszystko zależy od reakcji Lialam i nieco później, Eldiniona. Jeżeli będzie gniewna to małe są szanse na rozsądek, a ogromne na kolejny wybryk. Gdyby mój brat był nieco inny...

- Ale nie jest. I nie będzie. Mniej więcej wiesz, jaka może być jego reakcja. Może zanim wyruszymy spróbujesz porozmawiać z nim na ten temat? W końcu, jak sama mówisz, potrafi okazać rozsądek, jeśli trzeba. A gdyby zachował się tak, jak powinien, to byłaby szansa na, nazwijmy to, pozytywny ostateczny efekt.

- Może. - Odpowiedziała krótko, głosem który jasno dawał do zrozumienia że nie ma ochoty na kontynuację rozmowy na ten temat.

Giuseppe pokręcił głową.

- Pisklęta w gniazdku żyją w zgodzie - powiedział z leciutkim odcieniem ironii. - Czy jeśli jako pierwsza dostaniesz w swoje ręce tę uroczą panienkę, zdołasz z nią chociaż porozmawiać?

Uśmiechnęła się lecz nie było w tym uśmiechu zbyt wiele radości.

- Och tak, możesz być tego pewien. Naturalnie przebieg tej rozmowy zależeć będzie od tego kogo w niej zobaczę.

Przed oczami Giuseppe'a pojawiła się scena znana mu tylko ze słyszenia - Merime zabijająca brata Lialam... Czy coś takiego miała na myśli jego rozmówczyni?

- Ciekawie to brzmi - powiedział. - Aż tak źle może to wyglądać?

Wzruszyła ramionami.

- Tak i nie. Zależy... W przeciwieństwie bowiem do Lialam, Erosi nie posiada ochrony jaką daje przynależność do Czworga. Jest podatna jak każdy inny elf. Właściwie to nawet bardziej, biorąc pod uwagę jej dotychczasowy rozwój. Jeżeli im się udało... Jeżeli zajął się nią ich książę... Uczynię co będę musiała nim Lialam zdoła mnie przed tym powstrzymać.

- Ciężar wiedzy i ciężar władzy - Giuseppe z pewną dozą szacunku pochylił przed nią głową. - Uczynisz, co będziesz musiała uczynić.

Upił z kielicha odrobinę wody. Zimna i smaczna, jak mało która.

- Nie zazdroszczę ci - dodał.

- Och przestań... - westchnęła z rozdrażnieniem. - Jeszcze chwila a zacznę się czuć jak męczennica. Zabiję ją gdyż nie chcę by była moją następczynią. Zabiję, gdyż będzie to dobrą nauczką dla Eldiniona i Lialam. Kto wie, może sprawi mi to nawet przyjemność...

Kończąc zdanie wstała i chwyciwszy kielich uniosła go do ust po czym opróżniła jednym haustem.

- Zabijanie to moje życie, Giuseppe. Miast pochylać głowę powinieneś unieść miecz. Kto wie, może nawet by ci się to udało.

Giuseppe westchnął ciężko.

- Pozwolisz, że nie skomentuję tego ostatniego zdania - powiedział. - Poza tym chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że nie mam nic przeciwko zabijaniu wampirów.

Skinęła głową.

- Podobnie jak ja przeciwko zabijaniu ludzi. Można więc rzec że mamy ze sobą coś wspólnego.

Ciekawe, czy miał przez to rozumieć, że gdy jakiś wampir będzie się na niego szykować, ona nie mrugnie nawet palcem...

- Mniej więcej. Jeśli uwzględnić fakt, że stoimy jakby po przeciwnych stronach barykady.

- Tak, lecz w takim wypadku powinnam cię uśmiercić w tej chwili. - Odpowiedziała odwracając się w jego stronę. - Na szczęście na tą krótką chwilę nasza strona znajduje się w tym samym miejscu. Później jednak.... Wiele się może zdarzyć.

Obrzucił ją spojrzeniem całkowicie wypranym z uczuć.

- Oczywiście zdaję sobie z tego sprawę. Ale chyba nie sądzisz, że robi to na mnie wielkie wrażenie?

Uśmiechnęła się.

- Nie powinno. W innym wypadku nie byłbyś nam do niczego przydatny, Giuseppe. Masz jeszcze jakieś pytania?

- Mam. Możesz coś więcej powiedzieć na temat naszych przeciwników? I przyszłego miejsca akcji?

- Zakon Rubinowego Grala. Tak brzmi ich nazwa. Nie wiem zbyt wiele. Na czele stoi książę, który twardą ręką trzyma całe to zgromadzenie wampirze. Jest... silny. To on będzie naszym głównym wrogiem. Nie, nie naszym, moim. Pozostali to zbieranina starszych i młodszych wampirów lubujących się w zadawaniu bólu i cieszącym cierpieniem innych. Żyją zabawą i tylko to się dla nich liczy. Miejsce zaś to stary zamek, który od wieków powinien być opuszczony. Trudny do zdobycia lecz można się tam dostać. Wyjść cało... To już prawdziwa sztuka.

Rozpuszczone wampiry, zabawiające się zwykle słabymi, bezwolnymi ofiarami... Ktoś, kto będzie chciał powalczyć, będzie dla nich niemiłą niespodzianką.

- Bardzo często jest tak, że łatwiej się wpakować w kłopoty, niż się z nich wydostać. Na ich miejscu też bym bez przeszkód wpuścił wroga do środka, by na własnym terenie rozprawić się z nim bez litości.
- Dysponujecie jakąś specjalną bronią przeciw wampirom?
- spytał.

- Miecz, kołek, srebro, woda poświęcona, słońce... Nic o czym byś już nie słyszał.

- Słońce dość trudno byłoby ze sobą zabrać do środka. Nie mówiąc o tym, że mogłabyś mieć pewne pretensje do osoby, który by coś takiego zrobiła... Macie może coś co się szybko i łatwo pali? Coś na kształt greckiego ognia?

- Oliwa powinna wystarczyć. Przelana do małych, glinianych butelek. Łatwa w użyciu wziąwszy pod uwagę że w zamku nie brakuje pochodni, a wręcz bywa tam jasno jak w dzień. Zaś co do słońca. Gdy się odsłoni zasłony to samo wejdzie. Tylko niewielka część mieszkańców śpi w podziemiach.

- A ty? Co wtedy zrobisz?

- Interesuje cię los wampirzycy? Wszak będę tylko jedna z wielu. Jedną więcej czy też jedną mniej. Wszak to bez znaczenia. Nie martw się jednak. - Uniosła dłoń do medalionu. - Mam swoje sposoby.

- Interesuje mnie los tymczasowej - z pewną ironią podkreślił to słowo - sojuszniczki. Ale skoro jesteś pewna, to nie mamy o czym mówić.
- Wiesz może jeszcze, ilu ich może być? Tak mniej więcej.

- Ostatnim razem było ich niespełna czterdziestu. Ilu jest teraz... Nie wiem. Zapewne więcej, możliwe że dużo więcej.

- Cóż... W praktyce zatem się okaże, ilu ich będzie.
- Skoro omówiliśmy już sprawy związane z naszą przyszłą akcją, to może zmienimy temat... Czytasz coś ciekawego?
- spytał.

Jej wzrok powędrował w stronę księgi.

- Jedynie naiwne bajki dla dzieci. W tym miejscu nie ma ksiąg zdatnych do czytania dla zwykłej przyjemności. Gdybyśmy byli u mnie... - Zamyśliła się.
- Tam wszystko wyglądałoby inaczej.

"W jaskini głodnej lwicy" - ironiczna myśl ponownie przemknęła mu przez głowę. Nie okazał jednak rozbawienia. Wolałby nie tłumaczyć, czemu ta wypowiedź wywołała przelotny chociaż uśmiech.

- Czemu w takim razie nie przeniesiesz tutaj choćby części swego księgozbioru? - spytał. - To chyba nie byłby wielki problem?

- Zapewne, lecz nie bywam tu tak często ani tak długo by to miało sens. Może kiedyś, lecz nie teraz. Gdy to wszystko się skończy możliwe że zaproszę cie do siebie. Rzym o tej porze roku jest pięknym miejscem.

- Wieczne Miasto ma swoje uroki o każdej porze roku. Jeśli tylko będę mógł, skorzystam z zaproszenia - powiedział. - Musisz się tutaj nieco nudzić, mając do dyspozycji tylko bajki. W Rzymie z pewnością prowadzisz ciekawsze życie.

- Niektórzy rzekli by iż jest to nieżycie. Można jednak rzec iż jest ono ciekawe. Znacznie ciekawsze niż to które wiodę tutaj. Niestety jak każde z Czwórki mam swoje obowiązki w granicach królestwa. Również i tu mam swą siedzibę, jednak ludzie... - wzruszyła ramionami.
- Możesz uznać iż walory smakowe zwyciężyły
- dokończyła ze śmiechem.

Nazwać wampirzą egzystencję życiem było tylko i wyłącznie pustym słowem, użytym dlatego, że pasowało do kontekstu.

- To by przeczyło wyznawanej przez niektórych tezie o wyższości elfów nad ludźmi - skomentował ostatni fragment wypowiedzi. - Jeśli jednak zapraszając mnie kierujesz się tym akurat aspektem, to z żalem, ale muszę odmówić - odparł uprzejmie.

- Możesz być spokojny Giuseppe. O ile nie wyrazisz na to zgody nie skosztuję twojej krwi. Naturalnie o ile nie będzie tego wymagała sytuacja. Z drugiej strony zawsze mogę cię zmusić byś tą zgodę wyraził.

Słowom tym towarzyszył łagodny uśmiech.

- Wydaje mi się że nadeszła pora by określić na ile możemy sobie zaufać. - powiedziała.

- W zestawieniu z poprzednimi twoimi słowami mówienie o zaufaniu jest... nieco zabawne - powiedział spokojnie.

Skinęła głową.

- W pewien sposób jest to zrozumiałe. Jesteś człowiekiem. Dobrze więc, czy ...

Lecz nim dokończyła dało się słyszeć pukanie do drzwi.

- Proszę. - Gniewny głos nijak pasował do spokojnego tonu wcześniejszych wypowiedzi Merime.

- Lady Merime, Lord Falkieri zaprasza cię do siebie. - Wraz z otwarciem drzwi rozległ się spokojny głoś Alayi.

- Powiedz mu żeby....

- Wspomniał też coś o Altarisie.


Merime słysząc imię zesztywniała na chwilę po czym ukłoniła się lekko w stronę Giuseppe.

- Wybacz, lecz takiego zaproszenia nie mogę zignorować. Alaya odprowadzi cię do twego pokoju. Dobrej nocy, Giuseppe. - Po czym ruszyła w stronę wyjścia mamrocząc coś w elfim języku.

- Wzajemnie, Merime - ukłonił się, chociaż tego już nie mogła zobaczyć.

Gdy wyszedł na korytarz ujrzał Alayę. I oddalającą się Merime.

- Dobry wieczór, Alayo - powiedział. - Zawsze ciebie wykorzystują do tak niewdzięcznej roli?

- Dlaczego niewdzięcznej?

- Nie wiesz, co robi się z posłańcami, przynoszącymi złe wieści? - zapytał z uśmiechem.

- Zaprasza na zlot rodzinny? - zapytała z niewinną minką.

- Żałuję, że nie mogę mieć takie uroczej córki, jak ty - mrugnął do niej. - A teraz powiedz mi, wszystkowiedząca istotko, czy to jakiś sekret, ten cały Altaris?

- To ten, który przemienił Merime.

- Jak dawno temu to się stało?

- Około siedemset lat temu. Licząc wedle czasu ludzkiego.


- W takim czemu, po tak długim okresie czasu, znów wypływa to imię? I czy ma jakiś związek z obecną sytuacją?

Przystanęła.

- Nie wspomniała o tym? - Wydawała się szczerze zdziwiona. - Altaris jest również tym który przemienił księcia Zakonu. Stało się to mniej więcej w tym samym czasie.

- Nie, nie wspomniała
- powiedział.

"Mój pokój, poproszę" - pomyślał.

W ścianie pojawiły się drzwi.

- Zapraszam - powiedział, naciskając na klamkę. - Widać nie uważała tego za zbyt ważne. Poza tym nie bardzo wiem, jakie ma to znaczenie - mówił dalej.

Zawahała się.

- Jesteś pewien?

- Wszak ci powiedziałem, że możesz mnie odwiedzać kiedy zechcesz.
- Otworzył szerzej drzwi.

Wzruszyła ramionami.

- Wolałam się upewnić. - Powiedziała przekraczając próg.
- Co do Altarisa to chodziło tu pewnie o mnie. Merime starała się z nim skontaktować odkąd porwano Lady Lialam.

Spojrzał na nią pytającym wzrokiem.

- Postanowiłam wyruszyć z wami. Alataris może posiadać wiedzę dzięki której stanie się to możliwe.

- Potrafiłby rozwiązać twój problem? Jesteś pewna?

- Jestem tego pewna. Posiada znacznie więcej wiedzy i mocy niż Merime. Jest też starszy. Ojciec zostawił sobie tą drogę na chwilę gdy wszystko inne zawiedzie. Zagroziłam mu, że wyjadę nie bacząc na konsekwencje. Poddał się gdy opuściłam mury wieży. Jeżeli nie znajdą rozwiązania do północy, umrę.

Usiadł na fotelu, przez chwilę wpatrując się w nią w milczeniu.

- Masz dosyć takiego trwania? - spytał. - I czemu akurat teraz?

Podczas poprzedniej rozmowy Alaya nie wyglądała na kogoś, kto zamierza podjąć taką ważną, życiową wprost decyzję.

- Ty nie miałbyś? Tkwię tu dłużej niż trwa twoje życie. Wciąż taka sama. Wciąż mając tyle samo lat. Nie mogę wyjść, nie mogę zobaczyć niczego poza tą wieżą. Wyglądam jak dziecko mimo że nim nie jestem. Słyszę i obserwuję nie będąc widziana. Teraz mam szansę. Jeżeli się nie uda nawet tego nie zauważę. Po prostu odejdę.

- Nie wiem, co bym zrobił na twoim miejscu. I nigdy się nie dowiem. Ale mam szczerą nadzieję, że ci się uda. I że wyrośniesz na piękną kobietę.
- Powinnaś wyprawić urodzinowe przyjęcie
- dodał.

- Czym jest piękno, Giuseppe? Nie chcę być piękna. Chcę wolności. Nie chcę przyjęcia urodzinowego, a kolejnych ku niemu okazji. Czy to dużo? - Zamilkła by po chwili kontynuować wesołym głosem.
- Planuję dłużej pozostać w świecie ludzi. Merime ma tam swoją siedzibę więc może ją odwiedzę. Chciałabym nauczyć się o was nieco więcej. Chciałabym nauczyć się podchodzić do ludzi tak jak ona. Czy wspominała ci że jej domem zajmują się biedacy, których spotyka na ulicach? Podobno wyszukują sieroty i dają im jedzenie oraz miejsce do spania. To dziwne. U nas każde dziecko ma to zapewnione od chwili narodzin. Widać wśród ludzi jest inaczej. Chciałabym pomagać w tym domu. Może znaleźć przyjaciółkę, kogoś z kim mogłabym swobodnie rozmawiać. Myślisz, że to możliwe?

- Jedno drugiemu nie przeszkadza - powiedział Giuseppe. - A jeśli chodzi o ludzi... Nie wszystkie ich zwyczaje ci się spodobają. Im również niektóre zachowania Merime nie przypadłyby do gustu. Gdyby o nich wiedzieli.

Przyjaciółka dla Alayi... To mogło być trudne, ale nie niemożliwe. Wszystko zależałoby od tego, na kogo by trafiła. Ale czy Falkieri pozwoliłby swej ukochanej córeczce swobodnie krążyć po świecie? Nawet pod opieką Merime? Trudno było powiedzieć.

- Zapewne masz rację. Chcę się jednak przekonać o tym sama. Mam dość opowieści. - Zamilkła, a gdy ponownie się odezwała temat był już nieco inny. - Co sądzisz o Lady Lialam?

- Mam nadzieję, że na rozczarowanie też jesteś przygotowana? Świat ludzi nie jest taki kolorowy, jak mogłoby się wydawać.
- A Lady Lialam... Cóż można powiedzieć o kimś, z kim nie zamieniło się nawet jednego słowa? To nieco nierozsądne oceniać kogoś tylko na podstawie wyglądu. Oraz paru zdań wypowiedzianych przez kogoś innego.


- Zapewne masz rację. Nasze królestwo niewiele się pod tym względem różni od waszego. Zaś co do Lady... Zapewne nie chciała przedłużać tej narady ze względu na Marco. Ojciec potrafi być czasami nieznośny i uparty niczym osioł. - Oznajmiła z gniewnym błyskiem w oczach.

- Ciekawe, czy to cecha rodzinna - z kamienną twarzą powiedział Giuseppe. - Chyba nie, prawda?

- Zdecydowanie nie - odpowiedziała ze śmiechem.

- Co się stanie z wieżą po twoim odejściu? Zostanie, jako twoja tutejsza siedziba, czy też rozpłynie się jak mgła w promieniach słońca?

- Zostanie taka jaką jest teraz. Wszak obiecałam ci że będziesz mógł w niej zamieszkać. Wciąż będzie moją siedzibą i zapewne wiele czasu będę w niej spędzać. Wiele jej zawdzięczam.

W tym momencie akurat zamieszkanie w wieży niezbyt go interesowało. Wszak przepowiednia równie dobrze mogła się spełnić za parę dni. Wojna jest dość niebezpieczną rozrywką.

- Weźmiesz udział w walkach? - spytał.

- Tak. - Padła krótka i zdecydowana odpowiedź.

I ktoś tu mówił o uporze. A raczej jego braku... Łatwo było sobie wyobrazić, jak wyglądała dyskusja Alayi z ojcem.

- Po tylu latach treningów z pewnością masz wprawę we władaniu różnego rodzaju bronią. W czym się specjalizujesz?

- W sztylecie i kuszy. Z moim obecnym wzrostem nie mam zbyt dużego wyboru.

- W takim razie, jako fachowiec, może zechcesz rzucić okiem na moje dwie zabaweczki? Ciekawe, czy ci się spodobają...

Alaya posłusznie wstała i podeszła do kufra. Ostrożnie przejechała dłonią po pochwie sztyletu jednak nie wyjęła go. Podobnie obeszła się również z kuszą.

- Są piękne i śmiercionośne, jednak nie do takiej broni przywykłam. Mój sztylet dla przykładu jest znacznie mniejszy, cieńszy i giętszy niż cinquedea. Nie posiada swej nazwy. To po prostu narzędzie. Podobnie jest z kuszą. Mniejsza, nastawiona na atak z ukrycia. Bełt nie musi zabić, wystarczy że zrani. Trucizna na jego końcu zrobi swoje. Jednak rozumiem że tego typu broń jest lepsza w walce z wampirami. Jeżeli zechcesz zaprowadzę cię do zbrojowni. Jestem pewna że spodobają ci się nasze zbiory.

- Chętnie - powiedział. - Zawsze jestem ciekaw różnych osiągnięć z różnych dziedzin.

Wstał i podszedł do Alayi.

- Ciekaw jestem, czy jakieś środki paraliżujące podziałałyby na wampiry. Chodźmy.

- Zawsze możesz poprosić Merime by jakiegoś złowiła. Czasami używa ich w trakcie treningów.




Zbrojownia raczej nie przypominała tego, co zwykle kojarzy się z tym miejscem. Raczej był to pięknie urządzony pokój, w którym tu i tam znajdowały się pojedyncze egzemplarze wspaniale wykonanej broni.

- Coś z tego jest twoje? - spytał Giuseppe.

Pokręciła głową.

- Nic. To ogólna zbrojownia. Broń zrobioną dla mnie trzymam w swoich pokojach.

Giuseppe skinął głową.

- W zasadzie to słusznie.

Podszedł do ściany, przy której na stojaku wisiała zdobiona kolczuga.

- Chadzasz w czymś takim?

- Czasami. Są dość lekkie i łatwo można je ukryć pod zwykłym ubraniem. Zazwyczaj jednak nie mam okazji by w niej paradować. Do zwykłych ćwiczeń nie jest mi potrzebna.

- Mam nadzieję, że tym razem ubierzesz się starannie, stosownie do potrzeb - powiedział z cieniem uśmiechu.

- Oczywiście. Mam już przygotowaną ciężką zbroję płytową i specjalny kołnierz, który dodatkowo chronić będzie szyję. Udało mi się nawet zdobyć odpowiednich rozmiarów konia. Naturalnie on również zbroję będzie miał założona - odpowiedziała z niezwykła powagą w głosie.

Posłał jej w powietrzu buziaka.

- Ślicznie będziesz wyglądać. Nie mogę się doczekać tego widoku.

Parsknęła śmiechem.

- Zdecydowanie będzie na co popatrzeć. Teraz jednak muszę cię opuścić. Ojciec mnie wzywa. Do północy pozostał ledwie kwadrans. Do zobaczenia, Giuseppe.

- Do zobaczenia, Alayo - odpowiedział.

Odprowadził ją wzrokiem, a potem wyszedł ze zbrojowni, by wrócić do swego pokoju.
 
Kerm jest offline  
Stary 28-12-2009, 19:12   #137
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Narada stanowiła raczej parodię standardowego zebrania, które czasem ludzie organizują, ażeby zastanowić się nad sprawami ważnymi. Nie było rozmowy, nie było dyskusji, podczas której przeanalizowanoby problem. Właściwie to nic nie było. Właściciel wieżycy przedstawił swoje zdanie: macie zrobić to oraz to. Dokładnie pokazał jeszcze, jaka jest jego ocena Marca. Był zbędny, wyłącznie scharakteryzowany jako dodatek do Lialam. Falkeri go nie: nie lubił on go wręcz nie cierpiał. Robił wszystko, żeby podkreślić, jakim dnem jest Visconti, chociażby czyniąc różnicę pomiędzy nim oraz drugim gościem jego dziwacznej siedziby.

Natomiast nieznajomy człowiek, którego poznał na naradzie, Giuseppe, wywarł na nim pozytywne wrażenie. Miał do czynienia z wampirami, co więcej, jego znajomość wzbudziła jakiś niepokój Merime. Pamiętał rozmowę wampirzej księżniczki, gdy przyniosła mu tackę jedzenia. Marco był sprawnym żołnierzem, ale przecież przy nim nie tylko się nie lękała, wręcz przeciwnie. Spokojnie wyjaśniała, lekko, pewna siebie, że mogłaby bez problemu uczynić mu krzywdę, gdyby tylko zapragnęła. Tymczasem Giuseppe wzbudził jej obawę, co oznacza, że był niezwykłym. Sztuka oraz inna sztuka. Piękno oraz umiejętności. Jakie? Skoro miał do czynienia z groźnymi wampirami, to pewnie właśnie je potrafił wybierać na cel. Zapewne dlatego Merime obawiała się Giuseppe, bowiem innego racjonalnego powodu obawy potężnej istoty. Cóż, kogoś takiego warto mieć przy boku. Jeżeli, jak powiedział Falkieri, oni mieli być przewodnikami i dowódcami oddziału, to wolał, żeby wodzem był ów Giuseppe. Miał doświadczenie, ogładę także, na pewno potrafi odpowiednio pokierować grupą elfów. Był także zdecydowanie bardziej lubiany niżeli Marco, co także mogło mieć swoje znaczenie przy wykonywaniu poleceń. Zdecydowanie Pizańczyk wolał być jedynie przeciętnym wykonawcą. Oraz pilnować, żeby jego ukochanej nic się nie stało.

Wracając z Lialam do komnaty zastanawiał się nad wieloma sprawami. Rozmawiać wolał jednak, kiedy zostaną sami oraz będą mogli szczerze zastanowić się nad całą sytuacją. Na temat wyprawy po Erosi. Ta młoda, spragniona przygód elfia dziewczynka wpadła. Polubił ją. Wiadomość, że została porwana uderzyła go niczym obuchem. Najpierw Lialam, potem Erosi. Muszą, muszą spróbować. Jednak to dopiero za jakiś czas. Póki jeszcze nie wyruszali, pragnął się nacieszyć swoją przywróconą ukochaną. Oraz ofiarować jej siebie, swoją miłość, by mogła choć trochę zapomnieć, co przeszła.

Wykąpani, tuląc się do siebie, zasnęli. Księżyc powoli sunął po czarnym nieboskłonie nocy. Delikaty wiatr nieznacznie poruszał zasłonami. Cisza, otuliwszy śpiące postacie, unosiła się łagodnie w pokoju. Zapach kwiatów, który wraz z wiatrem przybył, słodyczą pieścił ich zmysły ułatwiając przejście bram wspólnego raju. Śnili … Ciche pukanie, z początku bez odpowiedzi pozostawione, przy powtórnym odgłosie doczekało się wreszcie nieco niepewnej odpowiedzi.
- Proszę. - Lialam delikatnie uniosła głowę by spojrzeć na nocnego gościa.
- Alaya? Co ty tu robisz o tej porze? Coś się stało?
Marco spojrzał na dziewczynę, która niespodziewanie nawiedziła progi komnaty. Nie odzywał się jednak, skoro księżniczka zadała już oczywiste pytanie.
- Wybacz Lady, lecz chciałam się z Marco pożegnać. Tak na wszelki wypadek.
- Cóż, rozumiem
- skinął Visconti. - Nasza wyprawa będzie niebezpieczna. Elfy mają wielką moc, Giuseppe łowca wampirów pewnie również. Pozostaje Marco, zwyczajny najemnik, kondotier niskiej rangi. Cóż rzeczywiście, na wszelki wypadek: bądź zdrowa Alayo. Spotkanie ciebie było nie tylko miłe, ale zwyczajnie ucieszyło mnie tak, jak się spotyka kogoś naprawdę życzliwego szczerze. Jednakże obiecuję, że postaram się wrócić razem z Lialam oraz innymi.
Dziewczynka potrząsnęła głową po czym postąpiła krok do przodu.

- Tu nie chodzi o wyprawę. Za chwil parę czar tej wieży przestanie mnie chronić. Jeżeli połączona moc Altarisa, Merime i mego ojca nie przełamie władzy, jaką sprawuje nad moją osobą czas, przestanę istnieć. Nie chciałam odchodzić bez słowa. Tak na wszelki wypadek.
- Chyba się przesłyszałem
- potrząsnął czupryną nieco rozespany. - Ty chyba żartujesz. Nie, nie chyba, ty na pewno żartujesz.
- Ona nie żartuje, Marco
. - Głos Lialam brzmiał zdecydowanie poważnie. - Jeżeli czegoś nie zrobią do północy, Alaya zginie. To był jej wybór. Prawda skarbie?
Alaya skinęła głową.
- Tak. To był mój wybór. Przepraszam że przeszkodziłam w odpoczynku. Pójdę już. Nie powinnam zbyt długo zwlekać. Dobrej nocy Marco, Lady Lialam.
Rzekła po czym odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi.
- Dobrej nocy? Co ty mówisz? Czy można mieć dobrą noc słysząc taką nowinę? Lialam, przecież to brzmi jak jakieś szaleństwo. Co to jest? Tak nie można - rzucił wzburzony. - Jej decyzja, czy nie jej decyzja, ale trzeba coś robić. Pomóc, ludzie drodzy ...
Lialam spokojnie patrzyła na zamykające się drzwi.

- Nic nie można zrobić. Jeżeli ta trójka nie znalazła sposobu to nikt nie będzie w stanie go znaleźć. Alaya ma dość takiego życia. Jest dorosła, może sama decydować o sobie
- Czy kochasz ją
? - zapytał mężczyzna patrząc dziwnie na leżącą obok niego kobietę. Lialam przeszła tak wiele. To musiało być to! Inaczej nikt nie mógłby się zachować tak bezosobowo. Decyzja Alayi tłumaczyła wszystko! Guzik!
Skinęła głową.
- Tak, mimo iż należy do mroku i jest z tego dumna. To dziecko mego brata, a co za tym idzie jest też moim dzieckiem. Zawsze będzie, tak jak Merime zawsze będzie moją siostrą, a Falkieri bratem. - Wzruszyła ramionami. - Dlatego też przyjmuję jej decyzję z szacunkiem i spokojem. Taką właśnie powinna mnie zapamiętać.
Wypowiedź księżniczki trąciła obojętnością, ale … nie wierzył temu. To nie była szczera, kochająca, współczująca Lialam, która poznał na progu tomaszowej gospody.
- Musieli straszliwe rzeczy jej robić – uznał czując nienawiść do Zakonu. - Niszczyli delikatność oraz wrażliwość na drugą osobę aż ukryły się one głęboko wewnątrz dziewczyny. Ile czasu, ile czasu minie, zanim okaleczenia zabliźnią się tak, ażeby wyszła dawna słodka elfina. Może za wiele lat dopiero – pomyślał spoglądając na nią. Głośno zaś powiedział.
- A ja jej nie znam, ot widziałem dziewczynę kilka razy, ale wybacz, przyjmuję taką decyzję, wiesz, nie wiem, jak szacunek, ale na pewno bez spokoju. Per Bacco - zaklął. - Nie wiem,jak elfy, ale znałem wielu ludzi, którzy ranni cierpieli. Błagali, żeby ich zabić, żeby ulżyć. Kiedy jednak przeżyli byli szczęśliwi, ze nikt tej porąbanej prośby nie spełnił. dziewczyna cierpi,ma dosyć, ale wcale nie jestem pewien, czy, gdyby żyła, tych chwil nie wspominałaby ze śmiechem lub co najmniej miła nostalgią. Kiedy giniesz, odwrotu nie ma. Lialam, wiem, że jesteś kobietą mającą wielkie serce, które bardzo kocham - złagodniał - ale tak nie wolno. Nie wiem, jak wyrazić słowami całe zamieszanie, jednak nie wolno.
- To już się dzieje Marco i nic na to nie można poradzić. Czasami trzeba przyjąć rzeczy takimi, jakie są. Ona żyje w tym ciele dłużej niż jakikolwiek człowiek żył. Wciąż taka sama, wciąż jako dziecko. Kobieta, na którą nikt nigdy nie spojrzał inaczej. Wśród ludzi jest to trudniejsze. Ten wybór. Życie czy śmierć. Dla niej ... Sama nie wiem, nie rozumiem jej. Podejrzewam, że nikt nie potrafi zrozumieć kogoś takiego. Ona umiera już od dziesięcioleci. Każdy dzień, to ostatni dzień jej życia, tyle tylko, że ponownie przywrócony. Jak długo ty byś w czymś takim wytrzymał
? - zamilkła po czym spojrzała w stronę okna. - Nawet gdybyśmy chcieli to i tak nic nie możemy poradzić. Nie mam takiej mocy Marco. Jeżeli się uda zobaczymy ją rano, tak samo wesołą i pogodną, jak zawsze, z tym że o jeden dzień starszą. Jeżeli nie ... Cóż, może wreszcie będzie wolna. To zawsze było jej marzeniem. Wolność ...

- Wolność niewątpliwie ... Lialam, przytul mnie proszę, po prostu przytul. Ta dziewczyna, jakże mi jej żal. Jakże wielka radością napełnił mnie twój powrót, moja ty najukochańsza, ale naprawdę mi jej żal ... chciałbym bardzo, żeby jej się udało. Moje szczęście
- objął ją mocno, jakby się bał, że nagle utraci ten najważniejszy skarb, jaki mu został właśnie ofiarowany.
 
Kelly jest offline  
Stary 06-01-2010, 17:49   #138
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Michał - Domek


Elfy, a wraz z nimi Giuseppe, zniknęli z pola widzenia. Wkrótce zniknął również kupiec, który miał w planach udanie się po pomoc. Co prawda to, iż ktokolwiek uwierzy w jego opowieści było zdecydowanie rzeczą wątpliwą, jednak przekonany o słuszności swej decyzji nie miał zamiaru zbaczać z wyznaczonej sobie drogi. Został więc Michał sam wraz z nimfą, która najzwyczajniej w świecie zdawała się niczym nie przejmować. No, może poza fryzurą Polaka, którego to włosy wielką atencją z jej strony pochwalić się mogły.

- Chodźmy już. Chciałeś zebrać informacje, prawda? Zam kogoś kto ma ich wiele i chętnie ci pomoże. Nawet mieszka niedaleko. Co ty na to?

Zapytała muskając lekko policzek mężczyzny i przymilnie się do niego uśmiechając.

- Co ja na to? Oczywiście się zgadzam. - odparł, próbując nie zwracać uwagi na zachowanie Serenay ...

Aby cokolwiek przedsięwziąć winienem wpierw swą wiedzę poszerzyć. Czyż w innym wypadku mam szansę przetrwać spotkanie z krwiopijcami, które już raz miały mnie w swojej mocy?
Michał spojrzał w oczy nimfy, chcąc podkreślić wagę swych słów. Lecz czy na pewno? W głębi duszy wiedział, że nie... Chodziło mu jedynie o jej spojrzenie. Szczery, niewinny, współczujący wzrok, który dodawał mu otuchy. Jednak nie chciał się do tego przed samym sobą przyznać. Po pierwsze był człowiekiem, a ona nimfa ... stworzeniem magicznym. Któż wie, ile będzie żyła? Dziesięć, sto, czy może tysiąc lat? Jeśli długo ... sprawi jej ból swą śmiercią. Gdy krótko ... to on nie będzie się mógł po starcie pozbierać.
Poza tym istniał jeszcze jeden powód: strach. Polak bał się, że zwariuje z powodu natłoku zdarzeń, które w ostatnich dniach przeżył, zgromadzenia emocji i napływu nowej, częstokroć szokującej wiedzy o ukrytych przed oczami zwykłych śmiertelników sprawach tego świata.
W ciągu ostatnich dób przeżył tyle, co wielu ludzi w ciągu całego życia, a nawet więcej. Bo czyż przeciętny chłop harując dzień w dzień przy uprawie pól miał okazje zaznać tylu niesamowitości? Albo nawet szlachcic jakowyś, który... posiadłszy bezpieczny dwór, czy zamczysko ... spędza dnie doglądając poddanych, zaś noce przebalowuje? Zapewne nie.

- Nie musisz odpowiadać. - podjął Michał, nim Serenay zdążyła rozpocząć pocieszanie. Nie dopuszczenie damy do głosu nie było czynem zbyt uprzejmym, lecz w tym w pełni uzasadnionym.
- Po prostu mnie poprowadź do swych przyjaciół, gdyż w tej chwili są oni moją największą nadzieją.


Michał - Gdzieś w lesie.



Droga do owych przyjaciół dziewczęcia wiodła wśród nocy i lasu. Pokonywać ją zaś musieli pieszo gdyż żaden rumak nie ocalał z pogromu przez wampiry uczynionego. Dla niej była ciekawa, wesoła i dość gadatliwa. Dla niego? Któż odgadnąć zdoła co się w głowie młodzieńca działo gdy takowym natłokiem informacji o leśnym życiu został uraczony, że i mędrcowi ciężko połapać się było. Wśród tych informacji nie zabrakło i takowych, życia intymnego się tyczących, o których nawet w myślach ciężko by się nie rumienić było. Zdawała się bowiem panna wiedzę dość znaczną na te tematy posiadać i żadnego przy tym oporu przed dzieleniem się nią z towarzyszem swoim.
Dotarli wreszcie rankiem wczesnym, do jeziora nad którym kamienny dom przystanął. Dom to był dość niezwykłej konstrukcji, prędzej zamek jakowyś w miniaturze zrobiony niźli zwyczajne do mieszkania miejsce. Miał on bowiem wieże z której otwory strzelnicze groźne spojrzenia na gości rzucały. Miał również blanki z których snadnie bronić by się można. Reszta jednakże dość zwyczajna była. Większa może niźli zwyczajne domy, lecz trochu jedynie.



Mijały chwile. Księżyc zbliżał się ku linii horyzontu, aby ustąpić miejsca słońcu, a oni wędrowali. Niby krótko ... rankiem byli już na miejscu. Jednakże wedle oceny człowieka wędrówka była potwornie długa. Szczególnie jeżeli liczyć ją w liczbie plotek i opowiastek, które usłyszał. A to o tym, jak elfy domy urządzają, jak nimfy ludzi zwodzą, czy co się ostatnio pod starym dębem zdarzyło. Słowem ... nic przydatnego. Jednak niekiedy na tyle prywatnego, a nawet intymnego, że Michał obawiał się słuchać.
Czyż przystoi mi wiedzieć takie rzeczy... - zastanawiał się raz po razie - ...A czy przystoi kobiecie ... chociażby nimfą była ... rozprawiać o nich...
Tak też mu podróż zlatywała.
Kiedy cel do którego zmierzali zobaczył, poczuł radość w sercu. Bo choć głos jego towarzyszka miała słodki, czuł, że wielkim trudem byłoby ścierpienie kolejnych, długich godzin przy jej ciągłym szczebiocie.
Kiedy Serenay pobiegła do drzwi, mógł w spokoju obejrzeć budynek.

- Chodźże prędzej to może na śniadanie zdążymy.

Ponagliła Michała po czym sama pędem ruszyła ku starszej niewieście która w otwartej bramie się ukazała.
Kiedyś nieco dziwna architektura tego domu wywołałaby u mnie chociaż zaciekawienie. - zauważył w myślach - Jednak teraz jest dla mnie obrazem zupełnej normalności.

- Bella! Bella... Spójrz kogo przyprowadziłam! - Wykrzyknęła radośnie po czym objęła kobietę i złożyła na jej pomarszczonym policzku czuły pocałunek.

Polak westchnął i przyśpieszył, by dogonić nimfę.
Gdy podszedł do drzwi, skłonił się i rzekł:

- Witaj pani. Ta oto moja towarzyszka przyprowadziła mnie tutaj, za co jej ogromnie i z całego serca dziękuję, i powiedziała, iż mogę tu zasięgnąć rady i informacji przed starciem z okolicznymi wampirami, które na moje życie, jak i na duszę czyhają. O tym dlaczego i z jakim skutkiem powiem może później, gdyż teraz wypada mi się przedstawić. Jestem Michał z rod Mieczników. Pochodzę z kraju Polską zwanego.

Przedstawiwszy się, Michał spojrzał z oczekiwaniem na starszą kobietę. To ona miała być tą, która mu pomoże. Z jednaj strony nie wyglądała na osobę, która może się przeciwstawić wampirom. Jednak.... Wszystko jest możliwe, a nawet jeśli wygląd nie był jedynie pozorem, to jako stara i doświadczona mogła mu wiele powiedzieć. W końcu wiek przedśmiertny jest też wiekiem mądrości.
Poza tym nie wiadomo, czy to o nią chodziło nimfie. Może jest tu jedynie gospodynią?

Kobieta, Bellą nazwana, wyswobodziwszy się z objęć rozradowanej dziewczyny uprzejmie skłoniła głowę przed młodzianem.

- Wdzięczny być powinieneś młodzieńcze. Serenay bowiem niezbyt często gości do nas sprowadza, a jeszcze rzadziej ludzi. Wiedza której potrzebujesz zostanie ci przekazana o ile córki moje i synowie zgodę na to wyrażą. Teraz jednak wejdźmy do środka. Głodnyś zapewne i spragniony.

Co mówiąc odwróciła się i ruszyła przodem ku bramie, z której chwilę temu wyszła.

Wieża - północ.



Marco.


Lialam przytuliła się do swego kochanka lecz myślami była gdzie indziej.
Czuła ciepło które od niego płynęło, słyszała słowa które wypowiadały jego usta, jego dotyk. Jednocześnie zaś czuła smutek i niepewność. Zatem tak miało się to zakończyć? Pochyliła głowę tak by nie mógł czytać z jej twarzy. Te wszystkie lata. Smutek i ból. Zatem teraz nadejdzie ich koniec? Nie mogła tu pozostać. Musiała odejść. Musiałą pójść tam. Być tam. Zaczęła nucić. Z początku cicho, ledwie słyszalnie. Z każdą chwilą jej głos nabierał jednak mocy zniewalając i przejmując władzę nad mężczyzną.

- Śpij Marco... Śpij kochany...

Szeptała miedzy czaru słowami. Delikatnie gładząc jego twarz starała się nie dostrzegać wyrazu jego oczu. Nie mogła...
Gdy zasnął wstała i pospiesznie założyła suknię. Zamykając za sobą drzwi miała nadzieję że jej wybaczy.



Giuseppe.



Drzwi do pokoju ukazały się wraz z chwilą gdy o nich pomyślał. Wnętrze wyglądało niemal dokładnie tak jak w chwili gdy je opuszczał. Ogień wesoło płonął w kominku rzucając przy tym wyzwanie cieniom, które się w komnacie zalęgły jako że świece zdążyły żywot swój zakończyć. Rozsunięte zasłony widok na srebrną tarczę księżyca umożliwiały i wstęp jego promieniom łatwiejszym czyniły. Tak więc chłodne jego światło o lepsze z ciepłym blaskiem kominka walczyło. Walka... Wszędzie walkę dostrzec można było jakby całe to miejsce nic lepszego nie miało do czynienia.
Noc jednak minęła spokojnie.




Ranek.



Wstało jak zwykle.
Niepomne śmierci.
Niepomne narodzin.




Marco


Zbudził się czując czyjąś obecność w pokoju. Nie byłą to jednak Lialam. Skąd wiedział? Któż to wie, pewnym jednak było iż ukochanej jego nie było przy nim. W mroku pokoju miast jej słodkiego głosu rozległ się inny, znajomy głos.

- Wybacz że cię zbudziłam Marco. Lialam prosiła by ci przekazać że będzie w ogrodzie. - Zamilkła.
- Jak myślisz, drogi przyjacielu, czy umieranie kogoś takiego jak ja boli?

Otworzył oczy zaskoczony rozglądając się przez chwilę, jakby nie wiedział, co się dzieje.
- Proszę? - rzucił na początku niezorientowany. - Aaa, Merime? - wreszcie otrzeźwiał oraz ... pojął, co powiedziała księżniczka. - Szlag! - wrzasnął kompletnie jak na polu, nie zaś lordowskim dworze. - Co was wszystkich pokopało? Najpierw mała, potem ty? Ani mi się waż gadać takie rzeczy.

W głosie, który dobiegł ze znacznie bliższej oknu stronie niż poprzednio, pobrzmiewało zdziwienie.

- Mała? Chodzi ci o Alaye? Ona żyje Marco, nic się jej nie stało.

- No, to dobrze. Przyszła nocą i nagadała tyle, że prawie dostałem wstrząsu. Teraz natomiast ty. Ech, zajmij się czymś milszym, jak chcesz, chodź do ogrodu. Wiem, ze macie z Lialam trochę na pieńku, ale chwile jakoś wytrzyma. To dobra dziewczyna.


- Między mną a Lialam panuje pokój. Właściwie nawet stara przyjaźń. To jej dar dla mnie. Bądź tak miły Marco i podziękuj jej za to. Teraz...- Skrzypnięcie odsuwanych rygli okiennych rozdarło chwilową ciszę jaka nastąpiła gdy Merime zamilkła.
- Teraz już czas na mnie. Nie mogę dłużej odwlekać tej chwili bez szkody dla Alayi. Jej życie ma bowiem swą cenę. Żegnaj Marco.

Snop światła jaki wdarł się do komnaty, na chwilę oślepił człowieka. Gdy jednak oczy jego przyzwyczaiły się do nagłej jasności, ujrzał Mermie w snopie owym stojącą. Dłoń jej wyciągnięta była w stronę słońca, a na twarzy widniał łagodny uśmiech gdy odwróciwszy się w jego stronę, oznajmiła.

- Nie boli...

Dłoń dziewczyny zamieniać się zaczęła w biały pył. Ten sam los w krótkim odcinku czasu podzieliła reszta jej ciała wraz z szatami które na sobie miała. Pyl ten unosił się łagodnie na falach promieni złocistych, migocząc w nich niczym miliardy drobnych diamentów rozsypane na lśniącym płótnie.



Giuseppe.


Zbudził się czując czyjąś obecność w pokoju. Nie była mu nieznana, lecz inna, odmieniona. Nie wiedział skąd brało się przeświadczenie że miał już z tą osobą do czynienia, ani to mówiące mu, że nie ma się czego z jej strony obawiać. Gdy z ciemności rozległ się głos, nie mogło być wątpliwości. Alaya.

- Dzień dobry Giuseppe. Wybacz że cie budzę tak wczesnym rankiem.

- Dzień dobry, Alayo - powiedział, siadając na łóżku. A raczej, wymiary uwzględniając, na łożu. - Nie masz za co przepraszać. Jak noc minęła? - dodał.

Nie odpowiedziała. Miast tego wypowiedziała kilka słów w śpiewnym, elfim języku. Pokój odpowiedział na nie niemal natychmiast. Wesoły ogień zapłonął w kominku, a blask świec rozjaśnił mrok. Mógł ją więc teraz dostrzec wyraźnie. Nie przypominała tej Alayo, którą poznał. Nie z wyglądu. Długie włosy w odcieniu ciemnego brązu spływały luźno na plecy tworząc naturalny płaszcz. Suknia, biała i raczej prostego kroju, podkreślała bynajmniej nie dziecięce kształty młodej elfki. Nie były to jednak jedyne zmiany. Nieco bledsza skóra, szkarłatne wargi i ten płomienny blask w oczach nie pozwalały na żadne wątpliwości. Giuseppe miał przed sobą kolejnego przedstawiciela Dzieci Nocy.

 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 10-01-2010, 09:32   #139
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
A zatem Alayi się udało...
Nie było już przesympatycznej dziewczynki. Kolejne Dziecię Nocy pojawiło się na tym świecie. Czy był to powód do radości? Czy wprost przeciwnie?

- Zechciałabyś się odwrócić na moment? - spytał. Raczej nie uchodziło, by goły paradował przed panną, co przed chwilą dopiero dorosła się stała. Falkieri mógłby mieć pewne... obiekcje.

Posłusznie odwróciła spojrzenie które skupiło się na płomieniach igrających w kominku.
Giuseppe wysunął się spod kołdry, chwycił leżące niedaleko odzienie i zaczął się ubierać.
- Wszystko poszło jak należy, czy też były jakieś problemy? - spytał.

Płomienie w kominku zaczęły układać się w dziwne obrazy... Walki... Sceny miłosne... Zwierzęta... Alaya nie odpowiadała przez dłuższą chwilę.

- Merime odeszła. - Odpowiedziała wreszcie. - Przekazała mi całą swoją wiedzę i moc. Dała mi życie oddając w zamian swoje. Tylko dzięki temu udało się pokonać czas.

Ogień w kominku wybuchnął nagle posyłając w komin miliony iskier.
Giuseppe wstał. Nie skomentował tej wypowiedzi nawet jednym słowem.

- Nie chciałam żeby tak było, Giuseppe. Chciałam wolności.... - Odwróciła głowę by ponownie na niego spojrzeć.
- Nie miałam siły by się temu sprzeciwić. Zdecydowała za mnie. Cała czwórka zdecydowała za mnie, a ja....

Pokręciła głową po czym ponownie zaczęła bawić się ogniem.

Przedłużające się milczenie Alayi świadczyło o tym, że coś zdecydowanie poszło nie tak, jak powinno. Gdy wreszcie padło imię Merime Giuseppe przygryzł wargi. Nie bardzo wiedział, czy żałować odejścia wampirzycy, czy też nie. I czy taka zamiana wyjdzie wszystkim na dobre, czy też wprost przeciwnie.
- Nie twój to był wybór - powiedział po chwili. - A ona z pewnością by nie chciała, żebyś zadręczała się wątpliwościami. Twój sprzeciw nic by tu nie zmienił.

- Mylisz się. To wciąż była moja decyzja. Gdybym się uparła postawiłabym na swoim. Nikt nie mógłby zmusić mnie do życia gdybym sama oddała się śmierci. Tylko że... To było takie kuszące.. Móc podróżować, zobaczyć inne miejsca, poczuć inne smaki. Poznać innych ludzi, elfy i cała resztę istot zamieszkujących ziemię. Merime chyba o tym wiedziała gdy mnie zaatakowała. Wiedziała że wraz z pierwszym łykiem jej krwi nie będziemy miały wyboru. Z mojej decyzji uczyniła naszą wspólną. Pozwoliła mi się poddać. Teraz muszę żyć, nie mam już żadnego wyboru. - Pokręciła głową.
- Powinnam być wdzięczna zamiast żałować. Powinnam odpocząć zamiast przychodzić do ciebie i przerywać twój odpoczynek. Poza tym... Nie wiem na ile jestem w stanie nad sobą panować. W mojej głowie panuje mętlik. Stanowie dla ciebie zagrożenie... Nie chcę tego...

Czy wampiry miały sumienie? Bo to, co odczuwała Alaya w zasadzie przypominało jakby wyrzuty sumienia. Ciekawy problem...
- Wybór jest zawsze. Nawet w tej chwili mogłabyś odejść, chociaż wówczas przekreśliłabyś wszystko, co starała się osiągnąć Merime. A zagrożenie faktycznie stanowisz... Mam jednak nadzieję, że nie zaczniesz swej dorosłości od polowania na ludzi goszczących w tym domu.
- Jeśli zaś chodzi o opanowanie.... Tu musisz brać przykład z Merime. Ona potrafiła to robić, zatem i ty jesteś w stanie to osiągnąć.


Nie odpowiedziała. Milczenie przeciągało się dość nieprzyjemnie. Gdy je wreszcie przerwała w jej głos zabrzmiał głucho, całkiem wyprany z emocji.

- Czym dla ciebie teraz jestem, Giuseppe?

- Stale jesteś kimś, Alayo - odparł Giuseppe. - Kim... To już bardziej skomplikowana sprawa. Jako artysta widzę przed sobą piękną, młodą kobietę. Ale zdaje się nie o to ci chodzi.
- Uważam cię za sojusznika, nie za wroga. Poza tym musisz pamiętać, że widzę cię przez pryzmat dawnej Alayi, którą bardzo lubiłem. Mam nadzieję, że nie stanie się nic, ci wpłynęłoby na zmianę takiego punktu widzenia.


- Lubiłeś... - Powtórzyła cicho po czym skinęła głową.
- Postaram się by nasze stosunki pozostały niezmienne. Do zobaczenia Giuseppe.

Co mówiąc ruszyła w stronę drzwi.

- Do zobaczenia, Alayo - odpowiedział. "I żeby spodobało ci się twoje nowe życie" - dodał w myślach. - Pamiętaj, że jeśli zechcesz porozmawiać, to zawsze będziesz miłym gościem.

Alaya nie odpowiedziała.
Giuseppe przez moment wpatrywał się w płomienie, które po wyjściu Alayi przygasły nieco, jakby wraz z odejściem wampirzycy opuściła je jakaś część energii. Potem podszedł do okna i odsłonił zasłony.
Na zewnątrz było już jasno. Słońce stało nad horyzontem, a jego promienie próbowały przebić się przez zalegającą dolinę mgłę. Parę z nich, znudzonych bezskutecznymi usiłowaniami, wpadło do komnaty Giuseppe'a. Świece zgasły, jakby obrażone faktem, że ktoś woli prymitywne słońce zamiast ich romantycznego blasku.
Giuseppe otworzył szeroko okno, by prócz słońca wpuścić również nieco świeżego powietrza. Zasłał łoże, poświęcił kilka chwil na poranną toaletę, a potem wybrał się na poszukiwanie kuchni.
Tym razem nie mógł liczyć na pomoc Alayi...

Spojrzenie kucharza nie wyrażało zbyt wielkiego entuzjazmu na widok nieproszonego, jakby nie było, gościa, ale nie oponował, gdy Giuseppe zaczął myszkować po kuchni w poszukiwaniu czegoś, co nadałoby się na śniadanie.
Kilka pajd chleba, parę plastrów szynki, ser, dzbanek wody... Giuseppe skompletował zestaw śniadaniowy, wtawił wszystko wraz z kubkiem na tacę i opuścił kuchnię, skinieniem głowy dziękując kucharzowi. Drzwi zamykać nie musiał, bowiem te same zamknęły się za nim, ledwo przekroczył próg.


Cóż miał dalej robić? Zawracać komuś głowę? Lialam i Marco z pewnością mieli dość zajęć we własnym gronie, Falkieri miał dosyć różnych problemów na głowie, zaś Alaya powinna mieć czas na to, by określić, kim jest, a on nie powinien jej w tym przeszkadzać.

Jeśli nudzisz się będąc sam to zgadnij, kto w twoim towarzystwie jest nudny...
Giuseppe nigdy nie miał problemów z zagospodarowaniem czasu wolnego, zaś pojęcie 'nie mam co robić' było mu dość obce. Teraz, nawet gdy był sam, miał kilka rzeczy do zrobienia i miejsc do odwiedzenia.
Ogród, sala treningowa, łaźnia, biblioteka...
Problem był raczej z tym, czy zdąży przed obiadem. Całe szczęście, że w tej wielkiej wieży wszędzie było blisko.
 
Kerm jest offline  
Stary 12-01-2010, 04:14   #140
 
Dalakar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dalakar wkrótce będzie znanyDalakar wkrótce będzie znanyDalakar wkrótce będzie znanyDalakar wkrótce będzie znanyDalakar wkrótce będzie znanyDalakar wkrótce będzie znanyDalakar wkrótce będzie znanyDalakar wkrótce będzie znanyDalakar wkrótce będzie znanyDalakar wkrótce będzie znanyDalakar wkrótce będzie znany
Michał ruszył za starszą kobietą, wpierw puszczając nimfę przodem, tak jak nakazuje obyczaj.

Usłyszawszy słowa o głodzie i pragnieniu uznał, że gospodyni ma rację. Nie jadł i nie pił od wielu godzin. Jednak nie zwracał na to większej uwagi. W tej chwili nie chciał zaspokoić swojego żołądka, lecz zasięgnąć informacji.

Nareszcie!” - krzyknął w duchu - „W końcu ktoś coś mi wytłumaczy. A jakby tego było mało, będę mógł spokojnie zadać wszystkie dręczące mnie pytania. Chociaż... czy wszystkie, dopiero się okaże. Lepiej nie radować się zawczasu i nie robić złudnych nadziei. Jednak niech Bogu będą dzięki za samą szansę dowiedzenia się czegokolwiek i odnalezienia się w tym świecie.

Mając takie oto myśli w głowie młodzieniec przeszedł przez bramę.
Położony był za nią niewielkich rozmiarów dziedziniec, który nie wyróżniał się niczym niezwykłym. Przynajmniej z pozorów. Bo któż zdoła ujrzeć, czy pusty aktualnie plac nie jest wypełniony jakowąś magią śmiertelnie niebezpieczną dla wrogów tego domu? Na pewno nie on.

Michał w pewnej chwili dostrzegł, że dziedziniec jednak nie jest do końca pusty, gdyż rezydował na nim kot.



Jednak rozleniwione przyjemnymi promieniami słońca zwierze nic nie robiło sobie z rozmyślań przybysza i nie przejmując się niczym wylegiwało się spokojnie. Przynajmniej dopóki nie wzbudziło zainteresowania wśród obecnych.
Starcza kobieta przystanęła na chwilę przy zwierzęciu i pochyliwszy się przejechała dłonią po jego futerku. Następnie w jej ślady poszła nimfa. Była jednak nieco bardziej napastliwa. Niespodziewający się niczego futrzak wylądował nagle w jej ramionach, by przejść przez tortury czułego powitania.

- Wystarczy Serenay, udusisz go. - wypowiedziane ze śmiechem słowa wydobyły się z ust młodzieńca, który niespodziewanie wyłonił się z mroku krużganków otaczających dziedziniec.
- Witaj Michale w naszym domostwie. Matko...

Skłonił się dwornie i pozostał w ukłonie dopóki Bella nie podeszła do niego i nie złożyła pocałunku na młodzieńczym policzku.

- Synu. Gość nasz ma wiele pytań na które ty i rodzeństwo twoje winniście odpowiedzieć. Czy wszyscy powrócili?

Nieznajomy spojrzał na Polaka uważnie, po czym ponownie wzrok swój na matkę przeniósł.

- Aylis przybyła wraz ze mną. Sariel podążył do Mglistej Doliny. Merrik wraz z Hellis pozostali. Nasi wrogowie są coraz zuchwalsi. Możliwe że spróbują nas zaatakować.

Bella skinęła głową.

- Masz na to nadzieje synu. Dobrze więc. - Odwróciła się do Michała i pogodnym uśmiechem go obdarowała.
- Zostawię cię z Azhagiem, najstarszym z mych dzieci. On odpowie na twe pytania i przedstawi cię swej siostrze. Nie krępuj się i pytaj o wszystko. Wrogowie naszych wrogów są naszymi przyjaciółmi.

Skłoniła się po czym przywoławszy do siebie nimfę, która wciąż kota ściskała w objęciach, oddaliła się wraz z nią w stronę z której przybył Azhag. Nim zniknęły za nieco lepiej już widocznymi drzwiami, nimfa odwróciła się i wypuściwszy zwierzę uniosła dłoń i pomachała do swego towarzysza. Michał, nie będąc do takiego rodzaju gestów przyzwyczajony, ukłonił się w odpowiedzi, po czym spojrzał na Azhaga.

- Widzę że znasz już moje imię. - zaczął -Nie wiem skąd, lecz nie jest to teraz ważne. - zrobił krótką pauzę, po czy kontynuował – Muszę przyznać, że mam wiele pytań i nie wiem od których zacząć. Jednak na początek chciałbym wiedzieć cóż to za miejsce, że wampiry, z którymi jak mniemam walczycie, nie mogą go zdobyć? I dlaczego? Ważne jest to dla mnie, gdyż sam muszę posiąść wiedzę potrzebną do tak skuteczniej walki z tymi wstręt budzącymi kreaturami.

Mężczyzna skinął głową po czym miast odpowiedzieć na zadane pytania, zaproponował:

- Nie wypada z gościem na dziedzińcu rozprawiać. Szczególnie zaś o tych rzeczach. Zapraszam więc do środka. - co mówiąc lekko skłonił głowę, przy którym to ruchu ani na moment spojrzenie błękitnych oczu nie opuściło Michała.

W spojrzeniu tym, jak i w całej, dość okazałej sylwetce Azhaga, czuć było tłumioną agresję. Nie była ona jednak skierowana w stronę gościa, a zdawała się być nieodłączną częścią jego samego. Ubrany w proste, acz wygodne odzienie. Z przydługimi blond włosami lekko przez wiatr rozwiewanymi, sprawiał wrażenie oswojonego drapieżnika, który jednak wciąż drapieżnikiem pozostaje.

Wygląd ten niepokoił cudzoziemca. Było w nim coś, co przypominało mu o wampirach. Może nie bezpośrednio, jednak... Młodzieniec emanował pewną siłą. Czymś, co starcy straszący dzieci, kiedy te wymykały się samotnie do lasu, miast przykładnie pomagać w domu, nazywali znamieniem bestii. Oznaką nie–człowieczeństwa, która ma to do siebie, że nie można jej ukryć. Pomimo ludzkiego wyglądu, ludzkiego stroju i zachowania wypływa na wierzch, nie bacząc na to, czy jej właściciel tego chce, czy nie. I właśnie taką oznakę wyczuł Polak. Odruchowo chciał ją zbagatelizować i włożyć wśród bezsensowne bajania starców. Jednak inne fantastyczne baśnie i legendy się sprawdziły, więc czemu ta miałaby się okazać zwykłym gadaniem? Szczególnie, że w tej właśnie chwili wyraźnie czuł, że stoi przed kimś potężniejszym od siebie. Przed istotą nadprzyrodzoną.
Jednak pomimo trwogi i skojarzenia Azhaga z krwiopijcami młody słowianin niezmiernie cieszył się z tego spotkania. Im nowy sojusznik potężniejszy, tym lepiej dla niego, a gorzej dla wampirów.

- W takim razie prowadź do izby, zacny gospodarzu. - rzekł , w myślach tymczasem rozważając kim może być ów gospodarz. Na elfa nie wyglądał. Wampirem też raczej nie był. Więc kim? Wilkołakiem? A może kimś jeszcze innym? Polak nie miał bladego pojęcia. „Muszę się jeszcze wiele o tym świecie nauczyć.” - uznał. - „Ponadto należy przygotować jakieś sensowne pytania, gdyż zadawanie ich bez składu i ładu nie będzie ani przystojne, ani mądre.
 
Dalakar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172