Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-01-2012, 22:28   #231
 
Zekhinta's Avatar
 
Reputacja: 1 Zekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie coś
Dia z niepokojem wpatrywała się w niebo, które zaczęło zasypywać wyspę szarym puchem, podobnym do popiołu. Czarne chmury pokrywające firmament były nienaturalne. Dziewczyna niejednokrotnie widziała burze, sztormy czy inne tego rodzaju zjawiska atmosferyczne. Ale to… czegoś takiego nie widziała jeszcze nigdy. Nie rozumiała dlaczego pogoda tak wariuje ale czuła, że to dopiero początek czegoś poważnego.

Pomyślała o powodzie swojej podróży i skrzywiła się. Tak, coś się działo w Śródziemiu. Ale chwilowo musiała zostawić te przemyślenia na później. Na głowie miała teraz ważniejsze sprawy.

Szczęśliwie dla niej i dla jej misji część strażników odpłynęła z wyspy. Pozostało ich niewielu a pozostali – kapłani i wierni – nie byli żadnym problemem. Liczyła na to, że może obecny obrót sytuacji będzie dla niej korzystny. Jak do tej pory miała wiele pomysłów, co zrobić, ale każdy z jakiegoś powodu w końcu nie mógł być zrealizowany. Postanowiła działać może trochę ryzykownie, ale szybko. Skoro Mistrz w końcu pokazał się do widoku publicznego Dia miała zamiar to wykorzystać.

Najpierw zaczaiła się przy dolnym wyjściu z tunelu i cierpliwie czekała na starego kapłana. Modlitwy przy grobie były długie, ale dziewczyna myślała racjonalnie. Ten facet nie może tam siedzieć non stop. Musi sobie robić przerwy chociaż po to, aby się odlać. Jest też stary więc może nie będzie miał tak dużo sił? Jak na razie był to jedyny pomysł. Próba podejścia do niego w czasie modlitwy była beznadziejnie głupim pomysłem.

Minęło wiele godzin, zanim okazało się, że cierpliwość Dii została wynagrodzona. Mistrz w towarzystwie kapłana i nowicjusza wyszli z tunelu i udali się w głąb wyspy. Dziewczyna niezwłocznie ruszyła za nimi. Chwała niebiosom za ten pył, pomyślała. Popiół osiadający na płaszczach sprawiał, że wszyscy wyglądali tak samo.

Mistrz skierował się do jakiegoś pawilonu. Dia kojarzyła, że był to budynek mieszkalny dla kapłanów i nowicjuszy. Znajdował się on na dole wyspy, niestety otoczony dość duża ilością zbrojnych. Był to jednopiętrowy budynek z trzema klatkami. Przy wejściu do niego stało dwóch strażników. Dia mogła co prawda próbować wkraść się jednym z okien albo jakimś innym wejściem ale spróbowała zaryzykować wejście głównymi drzwiami. Podczepiła się pod grupkę towarzyszącą Mistrzowi. Strażnicy nawet na nią nie spojrzeli. Nie mogła powstrzymać się od szyderczego uśmieszku, który skryła pod kapturem, spuszczając głowę. Jacy ci ludzie są naiwni! Czy nawet do głowy im nie przychodzi, że mogą tu pojawić się ludzie źle im życzący? Zresztą, jeśli jej obawy okazały się być słuszne to tym naiwniakom spod samego nosa ktoś ukradł potężny artefakt… Ale, nie uprzedzajmy faktów, pomyślała.

Znalazła się w sporym korytarzu, gdzie znajdowały się kolumny oraz całkiem spora rzeźba przedstawiająca smoka.
Dia schowała się za jedną z kolumn i zobaczyła, jak Mistrz z kapłanem udają się do innej części budynku. Nowicjusz, a właściwie nowicjuszka, została w głównym korytarzu. Dia nie potrzebowała większej zachęty. Rozejrzała się tylko, czy aby na pewno nie ma tu nikogo innego po czym szybko i cicho podbiegła do nowicjuszki. Młoda akolitka nawet jej nie zauważyła. Potem tylko szybki, celny cios w tył głowy i ciało osunęło się miękko wprost w ramiona napastniczki. Dia odciągnęła nieprzytomną dziewczynę za figurę smoka. Nie była ona na tyle duża, aby ukryć ciało, ale wystarczyło to na tą chwilę.

Dia szybko podeszła do drzwi, pod którymi stała nowicjuszka i zajrzała do drugiego pomieszczenia. Nie było tam nikogo ale mogła usłyszeć przytłumione głosy. Szybko przekradła się w głąb skrzydła, które okazało się być częścią mieszkalną. Znalazła się w skromnie urządzonej jadalni. Przycupnęła pod drzwiami i zaczęła nasłuchiwać.

- ...tutaj mogą. – zauważył młodszy głos roztropnie.

- Lecz czyż nie powinni tym bardziej strzec wyspy? – zasępił się Mistrz. – Przecież jest czy nie ma, to podczas napadu niewątpliwie mocnych sił wroga, kto będzie tu o życie walczył? Moje nowicjuszki? – starzec był załamany.

Jest czy nie ma? Dia powtórzyła w myślach słowa starca. Mogła dokonywać jakiejś nadinterpretacji, skupiona na swoim celu ale czy mogli mówić o artefakcie? Nie, nie powinna się tak nastawiać. To może być tylko jej głupi domysł, może usłyszała to, co chciała usłyszeć, co sobie wmówiła.

- Widać król wie, co robi wzywając do siebie oddziały. Może to już nie ma znaczenia ta cała mistyfikacja... – mężczyzna stwierdził dobitnie. – Król wie co robi.

- Oby... – szepnął starzec. – Oby...

Rozmowa urwała się i Dia usłyszała energiczne kroki zbliżające się w stronę drzwi. Nie wiele myśląc, rzuciła się do ucieczki, pędząc jak najszybciej. Zatrzymała się dopiero w głównym korytarzu. Pozostawiona przez nią nowicjuszka nadal była nieprzytomna. Dia dopadła jej ciała, wywlokła je trochę bardziej na środek po czym zawołała, nadając swojemu głosowi ton niepewności i przestrachu.

- Ratunku! Czy jest tu ktoś?

Chwilę później pojawił się młody kapłan w którym Dia rozpoznała tego, z którym rozmawiała jakiś czas temu w domu pielgrzyma.

- Co tu się stało? - dopadł do leżącej dziewczyny, na razie nie patrząc na Dię, a skupiając uwagę na nieprzytomnej.

Przez główne wejście wbiegło dwóch rycerzy.

-Dziewczyna zemdlała. Stała tu, przy drzwiach - wskazała dłonią - po czym zrobiła kilka chwiejnych kroków i osunęła się na ziemie.

Kapłan wziął głowę dziewczyny w ręce jakby sprawdzał, czy nie ma uszkodzonej podczas upadku głowy a jego oczy rozszerzyły się. Chyba natrafił na ślad guza, który na pewno pozostał po uderzeniu.

- Musiała się dodatkowo uderzyć. - westchnął kiedy nic nie pomogło jej ocucić.

Kiedy nadeszli inni kapłani oraz Mistrz dziewczynę wyniesiono.

- Zaraz. Przecież to ty. - powiedział kapłan. - Wstąpiłaś do nowicjatu i nie przestrzegasz silencium sacrum?! - zdumiał się robiąc groźną minę.

Obruszyła się.

-Gdybym zobowiązała się czegoś przestrzegać, to bym tego dotrzymała! Nie, nie zdecydowałam się jeszcze na to czy wstąpię, czy nie. Zależało mi na rozmowie z Mistrzem przed podjęciem decyzji.

- Co więc tutaj robisz?! To nie jest miejsce dla pielgrzymów! - z kolei on się oburzył gestykulując i wpadając jej w słowo. - Ach.. Z mistrzem! Nie mówiłem ci, że trzeba poczekać?!

- O co chodzi? - Mistrz zapytał uspokajając brodatego mężczyznę. - O co chodzi dziecko moje? - zwrócił się do Dii - Masz wątpliwości przed wstąpieniem do nowicjatu?

Skłoniła głowę przed starszym mężczyzną i wyraźnie sie uspokoiła.
- Myślę, że można to tak nazwać. Nie jestem pewna, czy czuje powołanie. Chciałam porozmawiać z Mistrzem, ponieważ rozmowa taka mogła by mi pomóc zrozumieć wiele rzeczy które teraz są dla mnie nie jasne.

- Zatem czas i pora jest dobry jak każdy inny i czekać nie ma na co. - powiedział patrząc surowo na kapłana, jakby to było równie ważne jak wszystko co dotyczy bogów i kultu. - Pójdź za mną. - powiedział otwierając drzwi.

- Ale! - zaczął brodacz, a Mistrz machnął tylko ręką uciszając go i zaprosił dziewczynę do środka.

Dia z wdzięcznością skorzystała z zaproszenia. W duchu natomiast czuła tryumf nad kapłanem. Miała ochotę zaśmiać się mu w twarz. Ale, to jeszcze nie teraz. Po tym, co dziś usłyszała, wiedziała, że rozmowa z Mistrzem nie jest najważniejsza. Najwyraźniej młody kapłan również mógł udzielić jej pewnych istotnych informacji.

Ale… nim może zająć się później.
 
__________________
"To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie." - Robert A. Heinlein
Zekhinta jest offline  
Stary 24-01-2012, 07:20   #232
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Tol Morwen, lipiec 251 roku



Kapłan siadając na surowej, drewnianej ławie w jadalni, wskazał na miejsce naprzeciw siebie i podnosząc siwą brew do góry przyglądał się jej spokojnie swoimi wyblakłymi, jakby przezroczystym błękitem oczyma starca. Zorana zmarszczkami szlachetna twarz miała pogodne i serdeczne oblicze, i widać było, że smutek i troska przejmująca ją od dawna, została specjalnie dla dziewczyny odłożona na potem.
Dia zajęła wskazane miejsce i od razu spojrzała na kapłana. Nie było to harde, twarde spojrzenie, ale pełne ciekawości i badawcze.

- Dziękuje, że zgodziłeś się ze mną porozmawiać, Mistrzu. Już kilka dni temu chciałam się z tobą spotkać, jednak nie pozwolono mi na to. Dlatego zdecydowałam się po prostu do Mistrza przyjść... Teraz zdaję sobie sprawę, że to było trochę niegrzeczne, więc bardzo za to przepraszam - skłoniła głowę.

- Nie martw się, nic się nie stało. To, że myślisz o służbie w świątyni znaczy, że jesteś powołana. Może tylko do nowicjatu. A może i na zawsze. - uśmiechnął się. - Nie bój się tego. Przecież nie masz nic do stracenia. Najwyżej nie przyjmiesz święceń i pójdziesz inną drogą pewna przyszłości. Widzisz ile trudu sobie zadałaś? Wielu mamy chętnych i nikomu nie odmawiamy. Czasem pierwszą próbą jest przezwyciężenie trudu. Brat Turgon wystarczająco cię zniechęcał, a mimo to nie ostudziło to twej niepewności, prawda?

Uśmiechnęła się słysząc tak miłe słowa. Był to po części szczery uśmiech. Mistrz był najwyraźniej dobrotliwym staruszkiem. Nie mogła go oczywiście nie doceniać, ale miała nadzieję, że ta rozmowa będzie łatwa.

- Masz rację, Mistrzu. Tym bardziej cieszę się, że tu przyszłam, że zaryzykowałam. Gdybym odpuściła i po prostu wróciła do domu... mogłabym tego żałować. Pewnie nawet do końca życia. - Zamilkła na chwilę, jakby zastanawiając się nad czymś, i po chwili kontynuowała. - Mistrzu, jest coś, o czym chciałabym z Mistrzem porozmawiać. Mówiłam już co prawda o tym innym kapłanom, ale ich reakcje były bardzo skrajne i nie zawsze pocieszające. Otóż, gdy byłam przy grobie Turina, modliłam się, zdarzyło się coś dziwnego. Skończyłam się modlić, miałam wracać do domu pielgrzyma. Zatrzymałam się jeszcze na chwilę, aby się rozejrzeć. Dotknęłam kamienia i wtedy wszystko wokół stało się takie dziwne... teraz to wydaje mi się zamazane i nie bardzo pamiętam... jednak gdy zachwiałam się i oparłam na grobie, miałam wrażenie, że przesunęłam kamień. Wyglądało to tak, jakby swobodnie mogła nim przesuwać. Gdy jednak wszystko wróciło do normy, byłam oparta o kamień, ale stał on nieruszenie na swoim miejscu. W koło zobaczyłam do prawda różne rysy, ale strażnicy, którzy byli obok twierdzili, że po prostu zasłabłam i osunęłam się na kamień. Nie wiem, jak to wytłumaczyć.

- Miałas widzenie lub zmęczenie spłatało ci figla. - odrzekł patrząc uważnie na twarz dziewczyny. - Obawiam się, że kamień jest trochę zbyt ciężki, abyś mogła nim przesuwać. - dodał pocieszająco. - Nie martw się o to. Nie zrobiłaś nic złego.

- Tak i mi się tak wydawało, ale... jak mówiłam widziałam potem rysy na skale. Jakby kamień został przesunięty. Nie sądzę, żebym ja to zrobiła, byli tam przecież strażnicy i wszystko widzieli. Ale może miałam jakąś wizję przeszłości? Jakiś zdarzeń, które już były?

- Takie wizje mają to do siebie, że mogą być na różny sposób interpretowane. Może to być równie obraz z przyszłości, jak po prostu wizja symboliczna, nie mająca z rzeczywistością grobu zupełnie żadnego związku. - staruszek jakby uciekł wzrokiem. - Pomyślę nad tym i pomodlę się o rozeznanie, co i tobie zalecam. - zapewnił tajemniczo. - A teraz wybacz dziecko, muszę odpocząć. - wysilił się na uśmiech patrząc na wyjściowe drzwi i wstał zapraszając dziewczynę do wyjścia.
Dziewczyna nie dała po sobie poznać, że odczuła tryumf. Coś jednak jej ta rozmowa dała.

- Oczywiście... dziękuje za rozmowę, Mistrzu. - Dia wstała, skłoniła się i opuściła pokój.

Wkrótce okręt wypłynął w morze.











Bezimienna Wyspa przy Tol Fuin, sierpień 251 roku



Endymion nadal był nieprzytomny, a jedynym znakiem życia była miarowo unosząca się pierś młodego mężczyzny. Nie wiedział, że elfa pobiegł do lasu. Ani tego, że ptak wrócił zostawiając z Dorinem kryształ, tylko po to by wzbić się z powrotem do lotu w stronę morza. Gorączkował i w majakach kręcił spoconą głową, poruszał wargami, wymawiając niedosłyszalne i niezrozumiałe słowa.

Salah nie czekał długo. Orzeł wrócił i porwał go znowu w powietrze. Tym razem zaniósł go wprost pod ruiny wieży. Kiedy Umbardzyk podniósł się z ziemi ptak siedział nieopodal a z cienia ruiny wyszedł kuśtykający Dorin. W ręku trzymał powróz, którym wyraźnie zamierzał związać ręce łysego.

W tym samym czasie Finluin był juz pod lasem, z którego wiało przestrogą wstępu.


Widział te nieznajome mu jagody wcześniej na skraju linii drzew i wiedział, że to właśnie o nie chodziło Meneldorowi. Kiedy im się przyglądał po raz pierwszy to już wtedy czuł, że nie są zwyczajnymi leśnymi bubkami. Może dlatego, że nigdy ich wcześniej nie widział w lasach na kontynencie. A może dlatego, że po prostu tak mówiła mu intuicja. Nie był wtedy tego pewien. Natomiast lisice krzewów na których rosły dopiero teraz zdały się być znajome. Jakby takie same lub do złudzenia przypominające te, które dziko rosły w ogrodzie opuszczonego Rhosgobel. Jagody z trzech krzaków były czarne, czerwone i niebieskie. Zaledwie po sześć każdego rodzaju. Kiedy nachylał sie ku nim zobaczył cień rozpostartych skrzydeł orła. Podnosząc głowę zobaczył jak Melendor leci w stronę ruin wieży, która stała się po zalaniu Beleriandu latarnią. W szponach trzymał Salaha.










Belagear













Harad, lipiec 251 roku



Andaras po cofnięciu się w głąb lądu rozbił obóz na pustynnej wyżynie zaopatrzywszy się z rzeki w spore zapasy wody. Z doliny zwiad przyniósł wieści o pustej przełęczy oraz o śladach wielkiego odwrotu Gondorian,. Znaków na ziemi i skałach, których z początku nie zdołały jeszcze zakryć popioły. Potem jak twierdzili wojownicy, tylko ich własne ślady mąciły okolicę przykrytą szybko zbierającą się warstwą szarego kożucha. Takie raporty napływały co kilka godzin i teraz, gdy armia zatrzymała sie o dzień drogi na południowy zachód od Gobel Ancalimon, skauci nadciągali coraz rzadziej. Z wieczora nie wrócił już żaden, choć Real meldował, że jeszcze jedna, ostatnia, czteroosobowa grupa nadal jest w terenie a winna juz dawno wrócić. Oddziały pozostawione do przepatrywania rzeki i opuszczonego miasta co jakiś czas składały raporty o braku żeglugi bądź śladach obecności kogokolwiek z wyjątkiem nietoperzy. Czarne skrzydlate stworzenia widocznie przez przykryte czarnymi chmurami niebo myliły dzień z nocą. Drugiego dnia, osad z nieba był już znacznie mniejszy a warstwa ścielącego się na pustyni pyłu przeganiana wiatrem zaczynała ukazywać też żółto-pomarańczowy piach w których zakopywały się podczas przemarszu potężne nogi mumakili.


Jedyna córka potężnego wodza klanu z Dalekiego Haradu zwana przez wszystkich za plecami Trollicą, nadal nie odzyskiwała przytomności. Podwojone straże przed jej namiotem zmieniały się regularnie, a ona dalej trwała zawieszona gdzieś między życiem a śmiercią, a może tylko pogrążona w głębokim śnie. Nieprzytomnym stanie.
Andaras rozważał kolejny ruch kiedy do namiotu wszedł zapowiedziany przez Raela kapłan.

- Królu. – zgiął głowę w szyi wysilając się tym na tego rodzaju mało wylewny ukłon. – Jak długo mamy trwać tutaj po uroczystościach? Co jeśli Korsarze rozbiją się o mury Amon Eithel bez naszego wsparcia? Gotowi odnieść druzgocącą porażkę. – jego głos nie był zirytowany, lecz stanowczy i nowy Król Haradu miał wszelkie ku temu powody by przypuszczać, że wypowiada się nie tyle w swoim czy Umbaru, lecz przede wszystkim Herumora imieniu.

Wraz z rozkazem cofnięcia się w głąb ojczyzny smutek i rozpacz wśród szeregów wojska była niepomierna. Morale spadło ogromnie. Jeszcze kilka dni temu armia po zaślubinach Andarasa upojona szczęściem królewskiego rodu oraz obietnicami zwycięstwa, dzisiaj zgrzytała zębami z niepokojem patrząc na przeklęte niebo. Takie nastroje potrzebowały ujscia i pokierowanie gniewem i żądzą zemsty obracając je w cel mogło wyciągnąć korzyści z tej tragicznej sytuacji. W oczekiwaniu na uroczystości żałobne armia jeszcze przed skrzyżowaniem scimitarów z mieczami Gondorczyków lizała rany po zadanym dotkliwym ciosie okrutnego losu. Jednak tylko nieliczni wierzyli w taką historię. W obozie nie zabrakło szemrania, które dotarło szybko do uszu upadłego elfa. O ile Umbardczycy rozumieli nad wyraz dobrze tego typu zgony i szybkie przetasowania władzy, to zawrotna kariera Andarasa była dla wielu podejrzana. Jakby ślub z córką wodzą był niewystarczającym krokiem w stronę przyszłości i nie mogąca się doczekać potęgi i władzy Czarna Żmija zaatakowała śmiertelnym jadem. Kilka tysięcy Umbardczyków miało z kolei inny powód do niezadowolenia. Choć z szacunkiem rozumieli ceremonie pogrzebowe to coraz wcale nie ukrywali, że ich spojrzenia kierowały się naprzód. Na Harondor. Tam, gdzie za górami, ich flotylla, o ile nie rozbita przez okręty Gondoru, lądowała na wybrzeżu by podbić okoliczne miasteczka w marszu wgłąb lądu.







Dale













Isengard, lipiec 251 roku



Logan nie doczekał się odpowiedzi.

- Ten człowiek zabił mojego zwiadowcę, jest tym samym jeńcem Dunlandczyków, może też posiadać informacje, które mogą zainteresować wasze dowództwo. - Cadarn powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Ta sytuacja was nie dotyczy, odwróćcie się i odejdźcie. Raport naszym wspólnym przełożonym złożę osobiście. - Z resztą, to moja głowa wisi na włosku więc sam zajmę się jej ratowaniem! - dodał po chwili.

Żołnierze gondorscy cofnęli się o krok. Byli w tłumie górali.


Choć wcale to się im nie uśmiechało, bez posiłków, nie mogli zrobić nic jak tylko rzucać gniewne spojrzenia. Kiedy natychmiast nabiegło jeszcze kilka ich rodaków z Rohirami atmosfera stawała się napięta. W tym czasie Cadarn zarzucił worek na głowę Logana i pchnął go do stojącego nieopodal namiotu wydając po dunlandzku pospieszne rozkazy.

Jeden z Gondorczyków oddalał się w stronę dowództwa, gdy barbarzyńca również z niknął w namiocie obstawionym spory tłum pobratymców. Musiał działać i to szybko. Po chwili jeden z obecnych niewysokich górali został zawinięty w dywan z pozszywanych skór niedźwiedzich i na barku olbrzyma równego wzrostem Cardanowi wymknął się rozprutym w naprędce wyjściem z tyłu.

Logan przez worek nie widział wiele. W zasadzie nic więcej, poza jasnymi plamami ilekroć podniosła się płachta namiotu. Leżał na ziemi zdany na łaskę Dunlandczyka, który oprócz kolana do piersi dociskał mu górski nóż do szyi.
Na zewnątrz z podniesionych głosów słychać było kilkakrotnie padające Wilczek.

Cadarn wiedział, że tak przezywali Aldrica pobratymcy barbarzyńcy. Faktycznie głos młodego oficera dobiegł uszu jego i ofiary. Później głuchy cios spadł na głowę Rohirima i jeszcze ciemność rozjaśniły na chwilę skierki przed oczyma skrępowanego solidnie człowieka, gdy tracił przytomność.
Oficer wraz z tłumem zdawał się oddalać od namiotu. Cadarn widział dlaczego.
Nieprzytomny jeniec został pod opieką dwóch górali, którzy nie rozumiejąc wiele, lecz zdając sobie sprawę, że dzieją się rzeczy większe od śmierci Gertha, zdawali się być bez cienia wątpliwości gotowi do spełnienia każdego rozkazu nowego dowódcy. Cadarn Ursa - pogromcy Wulfa.

Jednooki barbarzyńca w drodze powotnej, kluczył między szpalerami równo zasadzonych drzew. Do piersi pod skórzaną zbroją przyciskał spory przedmiot zapiąwszy się szzelnie skórzanym płaszczem. Letniego wieczoru musiało mu być gorąco. Kilkaktornie zdawąło mu się, że ktos za nim idzie. Obracał się nim wyszedł z ogrodów lecz nikogo nie dojrzał. W obozie kluczył między namiotami z pochyloną głową znikając to jednym, to w drugim namiocie. Wychodząc od tyłu, wtapaijac się między ludzi, w międzyczasie zrzuając z ramion płaszcz a przyodziewając się w zielony płaszcz. Rozpuszczone włosy opadały mu na twarz zakrywajac tę połowę bez oka wraz z całym policzkiem. Kiedy w końcu dotarł do miejsca gdzie zostawił smiertelnego wroga Wulfa i zabójcę Gertha w jednej osobie, tamten leżał nadal skrępowany. Kiedy barbarzyńca zerwał mu worek z głowy, zakneblowany mężczyzna, o zalanej krwią twarzy, otworzył oczy.







Belagear, lipiec 251 roku



Dia przyglądała się mapie stojąc na deskach okrętu.


Choć niebo nadal było szarawe, a w powietrzu unosiły się, gnane wiatrem, ostatnie drobiny popiołów, można było powiedzieć, że zaczynało się wypogadzać. Do przebycia miała niewiele. Załoga była we wspaniałych nastrojach. Od ponad miesiąca nie mieli nic do roboty. Nic nie rabowali, nie palili, nie gwałcili a tu nagle, całkiem nieoczekiwanie los uśmiechnął się do nich, niemal gdy tylko opuścili wybrzeża Tol Morwen.

Po zapadnięciu zmroku statek powinien zakotwiczyć na wyspie, której zarys majaczący wśród mgły na horyzoncie, zaczynał teraz nabierać wyraźnych kształtów.








 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 03-02-2012, 15:04   #233
 
Fenris's Avatar
 
Reputacja: 1 Fenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skał
Cadarn nie wiedział czego się spodziewać po siedzącym przed nim więźniu. Z jednej strony wiedział, że musi być choć trochę niebezpieczny, skoro zabił jego zwiadowcę, z drugiej jednak, praktycznie sam pozwolił się złapać...W najlepszym razie, zakrawało na kompletny brak wyobraźni. Nie spodziewał się nawet, że uzyska jakiekolwiek przydatne informacje, ale spróbować przecież trzeba, mimo naglącego czasu.

- Dla kogo pracujesz i gdzie są twoi towarzysze? - Zaczął bez zbędnych wstępów Cadarn, a wyraz jego twarzy sugerował, że cierpliwość nie jest jego mocną stroną. Nie wiedział czy zabójca Getha działa sam, ale postanowił zaryzykować.

- Ważny człek z Minas Tirith zlecił mi odnalezienie tej księgi. Nie znam jego imienia, jednak wiem, że jest pomagierem niejakiego Tequilliana...- jeniec wejrzał na Cadarna. Bardzo szybko zmienił swój pogląd na temat rosłego barbarzyńcy. -Pomaga mi mój rodak. Jąkała.

Cadarn pokiwał głową w zamyśleniu, przez chwilę, prawie nie zwracając uwagi na rannego. Spodziewał się właśnie takiej odpowiedzi. Dostał pewnie część prawdy podczas gdy reszty w tak krótkim czasie nie zdoła wyciągnąć, jeśli Rohańczyk był w jakimś stopniu profesjonalistą. Pozostawało tylko zabić go na miejscu lub wykorzystać jako kozła ofiarnego i oddać pół elfowi jako złodzieja księgi, tu jednak ryzykował, nie wiedział jakimi możliwościami przesłuchania dysponują Gondorczycy...- A więc śmierć - postanowił, zanim jednak dojdzie do nieuniknionego, chciał choćby przez chwilę pobawić się z jeńcem. Bogowie wiedzą, że potrzebował trochę rozrywki.

-Prawo mojego ludu, żąda ode mnie głowy, tego kto uśmiercił mojego człowieka... - zaczął po chwili. - Daj mi choć jeden powód, dla którego miałbym odpuścić. - Spróbował.

Logan milczał dłuższą chwilę. Nie wyglądał jakby próbował brać barbarzyńcę na wytrzymałość. Myślał intensywnie. Pytanie, które ten mu zadał, było niezwykle istotne, gdyż z pewnością ktoś taki jak Cadarn nie pierdolił się w tańcu i jeśli uzna za stosowne ściąć Rohirimowi łeb, na dodatek mając do tego prawo, to pewnie zrobi to bez mrugnięcia okiem. Logan nie był głupcem. Choć nie było już niczego, na czym by mu zależało, to jednak cenił sobie życie. Długie noce spędzone przy piwie. Trzask palących się patyków w ognisku gdzieś na szlaku, szum mórz, ciepłe, pomarańczowe zachody słońca. Chciał to jeszcze przeżyć i zobaczyć. Cała ta sytuacja zmusiła go do refleksji. Cały czas, kiedy szukał zemsty był złym człekiem. Mordował, pił na umór i gdzie się nie pojawiał siał w pewnym sensie zniszczenie. A może to był odpowiedni moment, by zakończyć całe to szaleństwo? Cadarn dokonał zemsty za niego. Dał mu szansę ocalenia życia. Mężczyzna wejrzał na barbarzyńcę i wziął głęboki wdech.

-Okłamałem Cię...- stęknął -Żaden człek z Minas Tirith. Potężny i wpływowy mieszaniec człowieka z elfem. Jego imię to Andaras. On i jego podwładny Rael- kontynuował -Służyłem im wiernie jak pies, za złoto i obietnicę, dokonania zemsty na... Wulfie, którego żeś własnoręcznie zabił na moich oczach- przełknął ślinę -Nakazali mi odnaleźć księgę, którą ponoć miałeś w posiadaniu. Była ze mną dwójka towarzyszy, nie jeden. Jąkała i niewiasta. Kiedy dowiedzą się, żeś mnie pochwycił, odpuszczą i znikną z Isengardu, pewnie jeszcze tego dnia...- znów się zamyślił -Dokonałeś mojej zemsty i darujesz mi życie... Ja zaś przysięgnę Ci służyć moimi mieczami, tak długo jak sam mnie z tej przysięgi nie zwolnisz... Życie łowcy nagród jest żałosne. Dość mam bycia chłopcem na posyłki, zabójcą na zlecenie. Ten etap minął, kiedy zabiłeś Wulfa. Sytuacja, kiedy klęczę przed Tobą spętany, dając Ci powód byś mnie nie zabijał, tylko to przypieczętuje. - przełknął ślinę – Moje życie zatem należy do Ciebie. I tak mnie zabijesz, jeśli tego będziesz chciał...- dodał na koniec, czekając niecierpliwie na werdykt.

Tego Cadarn się nie spodziewał. Brzmiało to szczerze, choć to jeszcze nic nie znaczyło. I o co, do cholery, chodziło z tymi elfami?!? Co jeden to chce położyć łapy na księdze, która nawet nie wiadomo do czego służy... - Nie ważne. - Odepchnął od siebie te myśli i skupił się na swoim jeńcu. Jego wzrok wwiercał się w czaszkę Rohańczyka próbując go ocenić. Niewątpliwie jeśli Cadarnowi kogoś brakowało w oddziale, to ludzi takich jak ten, który leżał przed nim...Jak mógł jednak zaufać komuś kto żyje z zabijania i kłamstwa? Cadarn ważył wszystkie za i przeciw, by po chwili, która ciągnęła się w nieskończoność podjąć decyzję. Jego ojciec zawsze powtarzał: "wykorzystuj każdą sytuacje na swoją korzyść, jeśli przegrywasz, obróć przegraną w zwycięstwo, jeśli możesz zyskać, nawet kosztem poświęcenia przewagi, zrób to. Mądry wódz zawsze znajdzie wyjście". Jeśli ten człowiek poszukiwał księgi, to w gruncie rzeczy nie stanowił zagrożenia dla barbarzyńcy, a mógł wręcz zaszkodzić pół elfowi, który niezwykle irytował jednookiego Dunlandczyka. Cadarn bez słowa wyciągnął za pasa nóż i rozciął więzy jeńca.

- W Isengardzie jest wysoko postawiony pół elf, nie wiem jak się nazywa. To on ma księgę. - Powiedział Cadarn spokojnie. Jak podejrzewam, dziś, a najpóźniej jutro będzie wyruszał w stronę Minas Tirith. Na trakcie na pewno nie jest bezpiecznie - Zakończył z sarkastycznie wykrzywionym kącikiem ust barbarzyńca, jednocześnie wstając. - Jeśli potem nadal będziesz chciał mi służyć, albo kiedy zrezygnujesz z księgi..., znajdę dla ciebie zajęcie, nie mogę tylko obiecać, że nie będzie więcej zabijania... - rzucił odwracając się do wyjścia. - Znajdź mnie później, mogę mieć więcej informacji. - poły namiotu zamknęły się za potężnym góralem, zostawiając w półmroku oszołomionego jeńca.

Cadarn był zadowolony z przebiegu ostatniej rozmowy, w najgorszym razie uprzykrzy życie Gondorczykom, a w najlepszym zyska człowieka od brudnej roboty, do tego nie Dunlandczyka, co w tych okolicznościach było szczególnie na rękę. W głowie Cadarna zaczął świtać plan, ale żeby mógł go wprowadzić w życie najpierw musiał rozmówić się tych cholernym, długouchym pół mężczyzną i ocalić swoją głowę. Niezwłocznie udał się do komnat oficerskich by po chwili stanąć przed obliczem siostrzeńca Eldariona. -Zabawne. - Pomyślał, uśmiechając się w myślach, kiedy wchodził do komnaty. - Nadal nie wiem jak ten piękniś się nazywa. Wiedział jednak, że musi go przekonać do siebie jeśli jego plan mógł mieć choć cień szansy powodzenia.

- Myślałem o tym co mówiłeś...o zjednoczonym Dunlandzie. - Powiedział w zamyśleniu, po to, by po chwili wyjąć spod pancerza księgę i kładąc ją na biurku przez pół elfem. - Chciałbym teraz zebrać swoich ludzi, a także innych Dunlandczyków, którzy zdecydują się iść za mną. Chcę wyruszyć w góry, orki nadal są zagrożeniem. - Kontynuował Cadarn stojąc wyprostowany z założonymi, na potężnej piersi, rękami. - Potem udam się prosto do siedzib klanów, jeśli Dunland ma stanąć po stronie Gondoru w nadchodzącej wojnie, chce, żeby się to odbyło na warunkach sojuszu...nie poddaństwa. - Zakończył wyraźnie akcentując ostatnie słowo.

- Możesz wyruszyć choćby zaraz - odrzekł Argar przewracając pierwszą stronę czerwonej, skórzanej obwoluty z wyraźną ulgą. - Po zakończonej wojnie będzie Dunland niepodległy, lub autonomiczny. Chyba to drugie bardziej się twemu ludowi ekonomicznie opłaci. To już jednak zostawiam królowi i wam. Eldarion słowa dotrzyma. - dodał poważnie. - O ile wy dotrzymacie w najbliższych miesiącach swego.

Cadarn pokiwał głową w milczeniu. Wyglądało na to, że udało mu się osiągnąć to czego oczekiwał. Jeśli dobrze to rozegra to z pomocą Gondoru, Dunland faktycznie może zjednoczyć się pod jego imieniem. - Skoro masz już księgę, pewnie nie zabawisz tu długo. Chciałbym, abyś przed wyjazdem przekazał swoim ludziom to o czym rozmawialiśmy, chciałbym też być obecny na naradach wojennych, oraz mieć dostęp do informacji zebranych przez zwiadowców, potrzebujemy też zapasów, bo droga przed nami długa. - A więc, kiedy wyruszasz? - Zapytał po chwili Dunlandczyk - I ile mamy czasu zanim dotrze tu armia Wroga. - Spróbował dowiedzieć się czego o planach pół elfa, aby przekazać je później Dernhelmowi. To, że nie został o niego zapytany było sporą ulgą.

- Armia orków stanie tu za miesiąc. Lub szybciej. Isengard będzie się bronił. W naradach udział weźmiesz. A ja nigdzie się nie wybieram. - odparł elf.

A więc miesiąc. Góral przeklął się w myślach, powinien zapytać wcześniej...ucieszył się jednak na myśl, że długouchy zostaje w twierdzy.
- Rozumiem. Myślałem, że chcesz zabrać księgę do Minas Tirith... - Chyba nie chcesz jej wykorzystać w walce z orkami? - Zapytał z udawanym niepokojem Cadarn, licząc na jakiekolwiek informacje.

- Wolnym ludziom Śródziemia ta księga jest bezużyteczna jak długo nie trafia w niepowołane ręce to sukces. Zapewnia cię, zostanie zniszczona. Jej los został przypieczętowany. - skinął głową. - Z kwatermistrzem ustal, to czego potrzebujesz na wyprawę w góry. - powiedział neutralnym głosem, w którym choć może nie było wylewnej zażyłości to i z pewnością nie było też oschłości, ani irytacji lub wyniosłości.

Cadarn po wyjściu z wieży zebrał ludzi i nakazał im aby przygotowali się do wymarszu skoro świt. Z zadowoleniem zauważył, że coraz większa część z jego ludzi faktycznie aż rwała się do działania, czy miało to związek z tym co im powiedział, czy też z tęsknotą za bliskimi tego nie wiedział. Wiedział jednak, że ludzie, których przyjął pod swoje skrzydła, zaczynają rozumieć, że był on ich jedyną nadzieją, na wolność, powrót do domu, czy wreszcie na odbudowanie potęgi ich kraju. Cadarn zrobił obchód, sprawdził czego brakuje, aby później zebrać potrzebne rzeczy z gondorskiego magazynu. Musiał przyznać, że on sam również stęsknił się za górskimi szlakami.

Kiedy kilka godzin później sam udał się do swojego namiotu, zauważył, że ktoś na niego czeka. W człowieku stojącym lekko na uboczu rozpoznał wypuszczonego przez siebie Rohirima... - A więc jednak wrócił... - Pomyślał góral nie bez zdziwienia. Spodziewał się, że nigdy więcej go nie ujrzy...
 

Ostatnio edytowane przez Fenris : 03-02-2012 o 17:01.
Fenris jest offline  
Stary 03-02-2012, 21:06   #234
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Finluin nie miał pojęcia, które jagody są dobre i sporo czasu zmarnował zastanawiając się nad tym, jednak gdy zobaczył lecącego orła z jeńcem, podjął jedyną w tej sytuacji słuszną decyzję. Z kawałka szmaty zrobił coś w rodzaju mieszka i zerwał wszystkie owoce, następnie pobiegł w kierunku wieży. Gdy wszedł między ruiny poczuł ulgę, widząc jak sprawnie Dorin, poradził sobie z łysym człowiekiem. Zamienił z nimi kilka zdań, ale jego były oprawca, wiedział niewiele lub po prostu potwierdził to czego elf domyślał się już od dawna. Nie było czasu na dalsze rozmowy, Endymion wymagał natychmiastowej pomocy, Finluinowi nie pozostało nic innego, jak ponownie spotkać się z majestatycznym ptakiem. Elf wyszedł przed ruiny i widząc pierzastą postać w gnieździe na urwisku, zaczął machać rękami w jej kierunku. Po chwili orzeł wylądował przed nim.

- Czy możesz mi wyjaśnić, które z tych jagód mają lecznicze właściwości? - zapytał grzecznie.

- Czerwone jagody są o wielkiej sile leczniczej. Niebieskie trujące zas po zjedzeniu czarnych nie ma żadnego efektu. - wyjaśnił Meneldor.

- Dziękuję bardzo i mam jeszcze jedno pytanie. W lesie spotkałem rzadkie rośliny, podobne do takich jakie znalazłem kiedyś w opuszczonej siedzibie czarodzieja Radagasta, nie wiesz może czegoś na ten temat?

- Żył na wyspie przez kilka lat po wojnie o Pierscień. Podobno ostatni raz w ludzkim ciele. Brat Radagast chadza jemu najlepiej znanymi ścieżkami przyrody, lecz ja tylko podejrzewać mogę, że odfrunął na Tol Fuin... lub w inne miejsce w potrzebie.

- Hmm... jest jeszcze jedna sprawa, a raczej pytanie - prośba. Czy byłbyś w stanie przenieść mnie i Dorina do Lindonu?

- Pomogę wam. - zapewnił Meneldor.

- Jeszcze raz ci bardzo dziękuję. Muszę teraz iść uleczyć tego rannego człowieka, a później przyjdę tu z Dorinem i ustalimy szczegóły, dobrze?

- Dobrze.

Elf zniknął szybko we wnętrzu ruin.

- Dorinie weź zjedz to - rzekł Finluin do strażnika i podał mu dwie kulki czerwonych jagód, następnie podszedł do Endymiona, rozgniótł trzy kolejne jagody w tym kolorze i podtrzymując mu delikatnie głowę podał mu je. Sam zostawił sobie tylko jedną.
Smak owocu był cierpki, można by rzec zwyczajny, jednak już po chwili można było poczuć jego działanie, mrowienie w pobliżu rany i błyskawiczne prawie jak za pomocą magii zabliźnianie się uszkodzeń ciała. Finluin postanowił zapamiętać tę roślinę.
 
Komtur jest offline  
Stary 04-02-2012, 15:47   #235
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Logan po wyjściu z namiotu nie musiał długo szukać swoich towarzyszy. Jąkała miał podbite oko, mówił, że dostał od Dunlandczyków, któzy go złapali, kiedy śledził ich myśląc, że to Logana wynieśli z namiotu. Dziewczyna pojawiła się nietknięta.
- No proszę. A już myślałam, że po tobie. - zagadnęła jakby beztrosko. - No i co z tą księgą? - zapytała kiedy byli już wszyscy na osobności.
- Odpuściłem. - rzekł niespodziewanie spoglądając na nią inaczej niż do tej pory - Prawie straciłem życie... Nadszedł czas na zmiany. Za dużo krwi przelałem tym mieczem. Zbyt wiele dusz opuściło swoje ciała z mej winy... - uniósł swoje dłonie i spojrzał na nie, jakby były nie jego. - Odpuść również. - nie wiedział jak ma jej to powiedzieć -Myślałaś kiedyś by założyć rodzinę? Osiąść gdzieś na stałe? - rzucił nagle, jakby sam zdziwiony swoją bezpośredniością. - Znajdzie się inny sposób by zarobić złoto. Mniej bliski utraty życia czy zdrowia. - wzruszył ramionami, Brega, nawet nie pytał, gdyż wiedzał, że podobnie jak on sam, jąkała nie ma celu w życiu i pewnie przystanie na propozycję Logana, aby do niego zwyczajnie dołączył.

- Za młoda jestem na emeryturę. - zasmiała się dziewczyna. - Jeszcze nie odpuszczę. A co mam twemu panu powiedzieć w Haradzie? Masz jakis sposób na kontakt z nim, bym mogła do niego dotrzeć? Bo widzisz teraz na zachodzie może być już rozpętana wojna, jak to w Minas Tirith po kątach mówiono, że lada dzień Khand z Haradem uderzy na królestwo...
Logan spoglądał dłuższą chwilę na kobietę po czym pokręcił głową i wzruszył ramionami.
- Księga prawdopodobnie niebawe wróci do Minas Tirith. Obserwuj drogę, stąd i pewnie dostrzeżesz charakterystyczny oddział, że tak powiem... Poznasz ich, będziesz wiedziała, że to oni, że mają księgę... - rzekł po czym wziął głęboki wdech - Jeśli uda Ci się ją dostarczyć Andarasowi... Powiedz mu, że złoto które mi obiecał, przed śmiercią kazałem wręczyć Tobie. Ja zaś zginąłem od śmiertelnej rany w walce o księgę... - przedstawił swój scenariusz po czym odszedł bez słowa pożegnania. Ciekaw był, czy jeszcze kiedyś ją spotka na swej drodze.
- Idziesz? - wejrzał kątem oka na Brego. Jak widać jego twarz również nosiła ślady przesłuchań.
- Musimy jeszcze z Cadarnem porozmawiać. - dodał na koniec, po czym udał się w okolice namiotu barbarzyńcy.

Logan czekał na Cadarna przed jego namiotem. Miał spore wątpliwości, co do samej misji, którą barbarzyńca mu powierzył. Kiedy rosły mąż pojawił się w zasięgu wzroku Rohirima, ten podszedł do niego i odezwał się raczej pokornym tonem.
- Nie, żebym podważał twoje zdanie panie, lecz... Księga, jest i będzie celem wielu złodziei i oprychów. Półelf będzie przysyłał więcej takich jak ja, byle osiągnąć swój cel. Doszły mnie słuchy iż księga jest przeklęta. Nie lepiej byłoby ją zwyczajnie zniszczyć, a nie wozić tam i z powrotem? - spytał mrużąc oczy w oczekiwaniu na odpowiedź barbarzyńcy. Obawiał się, że może jego byłej towarzyszce przysporzyć kłopotów i wolałby by księga zwyczajnie nie trafiła w jej ręce.

Cadarn Urs, uniósł brwi w wyrazie zdumienia, czyżby Dernhelm, jak sam kazał na siebie mówić, myślał, że on sam też potrzebuje księgi?
- Księgi mnie nie interesują, osobiście użyłbym jej zamiast liści, ale jeśli wiąże cię przysięga złożona pół elfowi to możesz próbować ją odzyskać. - powiedział powoli, starając się mówić cicho, aby nie przyciągać niepotrzebnej uwagi. - Dowiedziałem się, że pół elf zostaje w Isengardzie, nie wiem co zamierza zrobić z księgą i gówno mnie to obchodzi. Albo wyśle ją do Minas Tirith, i to daje ci szansę na odebranie jej Gondorczykom, albo zostawi ją tutaj. - Tłumaczył znudzonym tonem. - Wróć do mnie kiedy rozwiążesz swoje sprawy a mogę ci obiecać ciekawe wyzwania. - Acha i tak na przyszłość, byłoby lepiej, gdyby nas zbyt często nie widziano razem... - Dunlandczyk rozejrzał się w około, wzrokiem sugerując, że nawet ubocze obozu, gdzie stał jego namiot, nie jest miejscem wystarczająco dyskretnym do prowadzenia takich rozmów. - Nie dalej jak kilka godzin temu tłumaczyłem Gondorczykom, że jesteś moim jeńcem. Jeśli będą Cię kojarzyli z moją osobą, to chyba nie będziesz już taki niewidzialny, a zdaje się, że w twoim fachu to dość ważne...

- Jutro rano wyruszam w góry, nie będzie mnie kilka dni, nie więcej niż pięć. - Kontynuował po chwili. - Załatw swoje sprawy do tego czasu, a przy okazji miej oczy i uszy otwarte. Będę chciał wiedzieć co się dzieje w Isengardzie pod moją nieobecność. Chcę też, żebyś obserwował oficerów, może niektórzy z nich mają jakieś słabostki...alkohol, młodzi chłopcy, czy hazard. Popytaj wśród żołnierzy, plotki mogą być w nadchodzących dniach na wagę złota. - Wyliczał Dunlandczyk. - Z resztą, mam nadzieje, że znasz się na swojej robocie. - Czekaj na mnie jutro poza obrębem twierdzy. Postaram się zdobyć coś co może ci w tym pomóc. - A jeśli usłyszysz imię Dorlak...Dorlak Czarny - Dodał po chwili. - Idź tym tropem. Zobacz czego możesz się dowiedzieć.
Logan otwarł usta jakby doznał olśnienia. Zwyczajnie, źle zrozumiał Cadarna, gdy poprzednim razem rozmawiali.
- Nie. Nie obchodzi mnie ta księga, Andaras będzie myślał, że nie żyję i to mi wystarczy... Pięć dni? Niech tak będzie. Poprzechadzam się po obozie i spróbuję zdobyć jakieś informacje. - skinął głową, na znak, że już wszystko rozumie i nie chce więcej zawracać głowy barbarzyńcy.
- Mamy robotę. Może już nie będzie trzeba nikogo mordować... - warknął do Brega.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 06-02-2012, 21:35   #236
 
Wroblowaty's Avatar
 
Reputacja: 1 Wroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znany
Salah podniósł się na nogi, widząc idącego w jego stronę Dorina, nawet się nie skrzywił, doskonale wiedział w jakiej znajduje się sytuacji... Broni oddawać nie musiał, nóż który zabrał elfowi spoczywał obecnie gdzieś pod wodą. Zgubił go spadając do morza. Salah tylko odwrócił się plecami do Dorina, przyklęknął i założył ręce za plecami... Gotowy do związania.
- Nie miej mi za złe tego co robiłem. Tak na prawdę nie chciałem niczyjej krzywdy. Nie będę stawiał oporu. - powiedział spuszczając nisko głowę. Wraz ze swoim potarganym w strzępy ubraniem, wyglądał jak siedem nieszczęść.

- Inaczej śpiewałes zanim oberwałem pochodnią od zdrajcy. I potem też... - Dorin powiedział nieżyczliwym głosem krępując ręce Umbardczyka.

- To prawda. Ale jak sam powiedziałeś, uderzył tępą pochodnią, a nie nożem czy mieczem. Nie chciał Cię zranić... Przynajmniej trwale. - Salah mówił spokojnie, potulnie pozwalając się krępować.
- Pochopnie go oceniasz, on nadal walczy za Gondor... - Dodał po chwili, miał nadzieję, że uda mu się choć odrobinę wybielić w oczach strażnika…
- Ha, ha, ha. - Dorin nie mógł sie powstrzymać. - Niezły z ciebie numer. - stwierdził już całkiem poważnie.
- Wierz mi lub nie, ale to, że chwilowo przybrał inne barwy, nie znaczy, że nie gra dla Twojej drużyny. – łysielec dodał pozwalając Dorinowi bez przeszkód dociągnąć więzy.
Dorin wysłuchawszy Salaha, po wejściu do wieży, długi czas przyglądał się nieprzytomnemu Endymionowi z trudnym do odgadnięcia wyrazem twarzy. Salah postanowił na razie siedzieć cicho i potulnie, strażnika, czemu trudno się dziwić, niezbyt przekonała uległa postawa niedawnego oprawcy. Postanowił poczekać na powrót elfa, to przede wszystkim jego musi przekonać, że nie stanowi już zagrożenia i że ma dług cholernie dużej wdzięczności za uratowanie życia.

- Widzę że sprawnie sobie poradziłeś – elf rzekł do Dorina melodyjnym głosem widząc skrępowanego więźnia.
- Nie sprawiałem problemów. Dobrze Cię widzieć elfie w zdrowiu... I dziękuję za szansę. Zrobię wszystko, żebyś miał pewność, że słusznie postąpiłeś. Jestem Twoim dłużnikiem. – Salah na widok swojego wybawiciela wyraźnie się ożywił. Dorin natomiast westchnął ciężko, ostrożnie siadając aby nie nadwyrężać uszkodzonej nogi.
- Lepiej gadaj dla kogo robisz i co cię łączy z tym zdrajcą? - zapytał chwilę potem związanego Umbardczyka.
- Twój nóż elfie niestety, ale chyba przepadł na dobre... Leży gdzieś na dnie u podnóża tego stromego klifu. Ale nadal mam cięciwę do Twojego łuku! - Tutaj Salah niezdarnie spróbował poruszyć związanymi rękoma. Wszystko, byle tylko skupić na sobie uwagę elfa i obiecać mu dozgonną wdzięczność…
- Ehh no tak. - westchnął.
- Obwiązałem ją wokół pasa... Trochę się zamoczyła, ale jak przeschnie powinna być jak nowa. - łysielec dokończył z uśmiechem.
- Odpowiedz Dorinowi. - rzekł stanowczo Finluin. Salah choć nieco zawiedziony reakcją, postanowił, że szybki spełnienie prośny elfa, może postawić go w nieco lepszym świetle.
- Tak, już oczywiście, w tej chwili! – chudy łysielec ledwo nadążał z artykułowaniem kolejnych słów.
- Pracuję, tfu, pracowałem na garnuszku księcia Haradu, natomiast co mnie łączy z Endymionem? No towarzyszę mu w misji odnalezienia tego no... Palantyru.
- Z tego co zrozumiałem, może się on okazać niebezpieczny dla Gondoru, dla tego chcieliśmy go znaleźć wcześniej. – starał się w krótkich zdaniach przekazać jak najwięcej informacji.
- Ciekawe, bardzo ciekawe. W jaki sposób kamień miałby być niebezpieczny?
- Nie mnie Panie znać się na magii. Ale książe, gdy mnie odprawiał jeszcze w Umbarze, napomknął cytuję “kula jest nam potrzebna, zwłaszcza jeśli mam zawrzeć układ z królem, a gondorowi może jak na ironię zaszkodzić”. Mistrz nie wdawał się w szczegóły, ale na pewno był przekonany o tym co mówił. – Salah dokończył gorliwie.
- Księciu nie są w smak orkowie panoszący się po Haradzie, myślę, że przy pomocy kamienia chciał się potajemnie układać z waszym królem. - Salah mówił szybko i odpowiadał bez ociągania się ani zwłoki.
- Jak nazywa się ten książę? - zapytał krótko elf.
- No... Jego Wysokość Książe Andaras. - Salah odpowiedział zdziwiony, jakby elf pytał o coś zupełnie oczywistego.
- Tfu. - Dorin splunął. - Temu mieszańcowi ufać nie można... – z tonu jego głosu, Salah nie wróżył sobie nic dobrego…
- Tak też myślałem - mruknął Finluin już bardziej do siebie - Dorinie muszę jeszcze na chwilę wyjść. – elf rzekłszy, ruszył niespiesznie do wyjścia z wieży i już po chwili zniknął im z oczu. Salah przeklnął swojego pecha, że też musiał wyjść akurat teraz! Nie zdążył powiedzieć mu najważniejszego!
- Orkowie są wrogami wszystkich ludzi, tak Haradrimów jak i Gondorczyków. – rzucił w zamian do Dorina, chcąc pociągnąć dyskusję jeszcze chwilę.
- Ciekawe bzdury prawisz łysielcze. Skąd ty się urwałeś? - zakpił Dorin. - Orki z przeklętymi ludźmi ze wschodu znowu rozpętali wojnę. Wrogami są Haradrimowie tak samo jak orki. Albo jeszcze gorsze. Bo to jednak ludzie. - wzdrygnął się z obrzydzeniem - Plemię żmijowe.
- Może dla Ciebie bzdury, ale ja tam swoje wiem. Jeśli nawet orkowiez z Haradrimami podbiją gondor, to potem myślisz, że co będzie? Będą sobie od tak żyły w pokoju obok ludzi? Nie ważne czy z niedawnymi sojusznikami czy nie, gdy zabraknie innych ludzi, orkowie rzucą się i na nich, i Książe dobrze o tym wie. – Salah mówił spokojnie, choć z pełnym przekonaniem w głosie.
- Szkoda, że tylko wie, i że nie wie o tym jego ojciec, który wypowiedział wojnę Gondorowi po tym wszystkim co Eldarion dla nich zrobił po Wojnie o Pierscień... Daruj sobie takie gadanie. Nie wierzę w ich dobra wolę. A jak bogowie odwrócą się od wolnych ludzi zachodu i orki zaleją Śródziemie, to tylko pocieszające jest, że i Haradrimom się oberwie. Mogli wiedzieć z kim sojusz zawierać. Król by się od nich nie odwrócił. - warknął Strażnik. - Kim ty z resztą jesteś aby o polityce się wypowiadać? - Dorin wyzywająco spojrzał na jakby dobrotliwego jeńca. Salah już wiedział, że logika tych argumentów, choć trafna, do strażnika nie przemawia.
- No tak - westchnął smutno Salah... – po trochu żałując, że Dorin nie przyznał mu w tej kwestii racji, a po trochu próbując wybadać inną drogę…
- Czyli wśród “wolnych ludzi zachodu” trzeba być “kimś”, żeby móc mówić o polityce. Wiesz co przyjacielu, nie jestem ani Haradczykiem, ani wolnym człowiekiem zachodu. Jestem nikim, ale nawet niewolnik - tutaj Salah obrócił się tak żeby Dorin mógł dostrzec jasne pręgi blizn gęsto znaczących jego plecy, dobrze widoczne spod luźnych strzęp będących niegdyś jego koszulą. Patrz i współczuj! Były niewolnik krzyczał w myślach do strażnika.

- Nawet niewolnik, wie, że z orkami nikt i nic nie ma przyszłości. Nie pytaj mnie więc o to co siedzi w głowach wielkich tego świata, bo nie wiem i jakimi kierują się pobudkami. Strachem? Chciwością? Co dałby Haradrimom jawny sojusz z Gondorem? Jedno wiem na pewno. Gniew Władcy Orków, który do Haradu ma bliżej, niż rycerze Gondoru.
- Ehhh z resztą... Tak jak mówiłem, wiem tyle, co wywnioskowałem ze słów Księcia przed wyruszeniem w drogę, o to co siedzi w głowach innych niż moja, nie będę Ci mógł odpowiedzeć.
- By gadać po próżnicy i jęzor strzępić można być kim się chce. - odrzekł Dorin i żachnął się. - Przyjacielu? Mając oręż w ręku kiedy byłem związany dokładnie zaznaczyłes różnicę jaka jest między mną a moim byłym przyjacielem - a tobą. Tym - wskazał ręką na nieprzytomnego Endymiona. - którym teraz gardzę jeszcze bardziej od ciebie... Zatrzymaj swój podwójny język wężowy w swojej gębie. I służ swemu panu, a w Gondorze niewolnictwa nie ma i nie będzie, o ile tacy barbarzyńcy jak twój książę nie połoąy łapy na tronie w Białym Mieście... – Kolejny raz Salah przeklnął swój los, strażnik nie bardzo chyba przejął się przeszłością łysego więźnia, umbardczyk czuł już, że u Dorina nie wygra grama sympatii… Przynajmniej nie dziś. Ale nie mógł tego tak zostawić, zakończenie rozmowy w agresywnym tonie, też nie było dobrym rozwiązaniem. Salah postanowił uderzyć w pojednawczy ton, być może nawet przekazać zawoalowaną sugestię, chęci zmiany stron barykady… Przemilczał jeszcze chwilę, spuścił posępnie głowę, po czym powiedział powoli, spokojnie i szczerze.

- Tu się z Tobą zgodzę... Oby nigdy nie było. A wtedy chciałem Cię powstrzymać, zanim wydała by się krwawsza walka dla tego czekałem na Endymiona, aż on zadecyduje co dalej, ale masz prawo mieć mi to za złe. Elf darował mi życie, i obiecałem mu, że nie będzie żałował tej decyzji, słowa dotrzymam. - Salah ucichł.
 
__________________
"Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..."
Wroblowaty jest offline  
Stary 08-02-2012, 11:37   #237
 
Zekhinta's Avatar
 
Reputacja: 1 Zekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie coś
Dia była z siebie zadowolona. Stała na pokładzie okrętu i obserwowała majaczący na horyzoncie zarys wyspy. Nowy cel i tym razem, miała nadzieję, ostateczny. W końcu wszystko zaczęło się układać. W końcu mogła zacząć działać bardziej otwarcie, a nie przekradać się po cieniach. Nie chodzi o to, że brakowało jej finezji. Jeśli sytuacja tego wymagała, dziewczyna potrafiła wykazać się przebiegłością, sprytem… ale wolała szybkie, konkretne rozwiązania.

Misja na Tol Morwen była dla niej mordęgą. Śledztwo, szukanie, wypytywanie… cała ta farsa nużyła ją. W końcu jednak przyniosła spodziewane efekty. Warto było wkraść się do domu Mistrza. Po pierwsze, dzięki podsłuchanej rozmowie Dia wiedziała, że warto było by przycisnąć Turgona, a po drugie, w końcu udało się jej porozmawiać z Mistrzem. Nie był to całkowicie stracony czas. Dzięki tej pogadance utwierdziła się w przekonaniu, że starzec na nic się jej nie przyda. Co innego młodszy kapłan…

Zaśmiała się cicho, przypominając sobie wszystko, co wydarzyło się od czasu wypłynięcia. Okręt na którym znajdował się Turgon był zwykłym pasażerskim statkiem. Praktycznie żadnych wojowników, tylko marynarze i te świętojebliwe cioty.

***
Dia czuła radość, rozsadzającą pierś, gdy wydawała rozkazy. Zwołała całą załogę na pokład i zwróciła się bezpośrednio do nich.

- Ahoy, psy morskie! Każdego z was mogę tak nazwać – niejedno morze już przepłynęliście, niejeden port odwiedziliście i niejedną walkę wygraliście… znam waszą wartość i wiem, że jesteście jednymi z najlepszych, jakich można spotkać na tych wodach! – Jej słowa spotkały się z aprobatą marynarzy. – Wiernie towarzyszycie mi już od dawna i wiernie wykonujecie wszystkie moje polecenia… musiałabym być kompletną idiotką, aby tego nie docenić. Nagroda was nie minie, możecie być tego pewni. A jako jej przedsmak… - wskazała dłonią na statek pasażerski, który śledzili od jego wyjścia z portu – pokażcie tym tam, co to znaczy słodki fach! Oddaję do waszej dyspozycji cały statek. Mordujcie kogo chcecie, grabcie, co tylko wpadnie wam w ręce i weźcie sobie tyle branek ile dusza zapragnie! – Ostatnim jej słowom towarzyszył ryk radości. Dia wiedziała co robi. To byli piraci z krwi i kości. Mogli pływać pod legalną banderą i udawać, że wszystko jest w porządku, ale na pewno byli wyposzczeni i brakowało im porządnej bitki. Teraz mieli okazję. Uniosła ręce w górę, aby się uciszyli. Krzyki zamilkły i dziewczyna kontynuowała: - Jak mówiłam, wszystko do waszej dyspozycji. Statek również możecie zniszczyć. Jest jednak na nim jedna osoba, która musi przeżyć. Ten, kto jako pierwszy złapie kapłana imieniem Turgon, i przyprowadzi go do mnie może być pewien, że wstawię się za niego u waszego dowódcy i dostanie on dodatkową nagrodę! A teraz… do abordażu!

***

Walka trwała krótko, ale nic dziwnego. Zaskoczeni, nieprzygotowani, nie umiejący się bronić kapłani i pielgrzymi nie stawiali długo oporu. Nie mieli zbyt wielu kosztowności ani innych cennych rzeczy, więc łup był tak naprawdę niewielki. Ale gdy Dia patrzyła na twarze swoich ludzi, wykrzywione w szaleńczym okrucieństwie, przypominające maski diabłów, które powoli pokrywały się krwią mordowanych, gdy widziała ledwo broniące się kobiety, które jedna po drugiej były zaciągane na bok i gwałcone wiedziała, że było warto. Piraci ograbili statek z zapasów żywności i wody, to może im się przydać. Mężczyzn pomordowali, kilka kobiet zabrali jako branki. Dziewczyna nie miała nic przeciwko. Wiedziała, że nie przeżyją długo. Marynarze będą je trzymać tylko tyle, ile będą mieli fanaberie, potem dziewczęta nakarmią rybki.

Dii to nie obchodziło. Jedynym, co było dla niej ważne, był Turgon. Przyprowadzono go do niej dość szybko. Kazała Anamarii i Malcolmowi nadzorować dogorywające starcie a sama zabrała kapłana pod pokład. Zamknęła się z nim w jednym z pomieszczeń. Przed drzwiami postawiła straż zastrzegając, że nikt nie może wejść do środka.

Z góry dobiegały jeszcze dźwięki walki. Dia zrzuciła z siebie płaszcz, potrząsając głową aby rozpuścić swobodnie włosy. Przerażony Turgon patrzył na nią niepewny swego losu, mocno przywiązany do krzesła. Liny wpijały się w jego skórę tworząc na niej brzydkie zaczerwienienia.

Dziewczyna uśmiechnęła się do niego prawie czule. Obserwując go powoli zaczęła zdejmować ubranie. Składała je równo i odkładała w kąt pokoju, jak najdalej od kapłana.

- Cóż, Turgonie… Znowu przyjdzie nam porozmawiać. Tym razem jednak będzie trochę inaczej, niż wcześniej. Widzisz, ja bardzo nie lubię, jeśli ktoś mnie traktuje z góry. Po prostu nie lubię zarozumialców, takich jak ty. – mówiła spokojnie, systematycznie rozbierając się. W końcu pozostała praktycznie naga, w samej bieliźnie na którą narzuciła jakiś łachman. Na koniec otworzyła mały kufer i wyciągnęła coś z niego. Kapłan nie zauważył co, był to przedmiot tak mały, że mieścił się w jej dłoni.

- Nie myśl, że ujdzi… - zaczął mówić, spanikowanym głosem, ale Dia odwinęła się w jego stronę i trzasnęła go w twarz. W dłoni trzymała niewielką metalową sztabkę, której użyła jako do wzmocnienia ciosu. Efekt był zadowalający. Kapłan walnął o ziemię a jego usta zmieniły się w krwawą miazgę. Na podłodze leżało kilka zębów. Na twarzy dziewczyny przez chwilę malowała się wściekłość, którą szybko zastąpił serdeczny uśmiech.

- Oj, no widzisz… nie dałeś mi dokończyć. Najpierw ja będę mówić, potem będzie twoja kolej. – Dźwignęła go z powrotem do pionu. Patrzył na nią z przerażeniem. Odrzuciła metalową sztabkę i sięgnęła po ostry nóż. Usiadła kapłanowi na kolanach, okrakiem, przodem do niego. Nadal uśmiechała się serdecznie. Przyłożyła ostrze jego policzka i przycisnęła je lekko. – Zacznijmy więc od początku.

***
Dia nie zwróciła uwagi na to, ile czasu trwało przesłuchanie. Nie musiała się spieszyć. Najpierw pobawiła się trochę przerażonym kapłanem a potem zaczęła zadawać pytania. Mówił jej wszystko zwłaszcza, gdy rzuciła magiczne: jak będziesz współpracował, to przestanę. I rzeczywiście, przestała gdy tylko zaczął śpiewać. Potem obiecała mu nawet, że go wypuści, jeśli będzie jej nadal pomagał. Gorąco na to przytaknął. Zakończyła więc przesłuchanie, wytarła się z krwi, przebrała w swoje ubranie i wezwała marynarzy. Nakazała okrętowemu felczerowi aby opatrzył rany kapłana i szybko udała się do Anamarii. Kobieta wydała potem odpowiednie rozkazy i okręt obrał nowy kurs.

Dia była zadowolona z takiego obrotu spraw. Liczyła na to, że teraz misja przybierze lepszy obrót.
 
__________________
"To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie." - Robert A. Heinlein
Zekhinta jest offline  
Stary 10-02-2012, 11:00   #238
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Naród Haradzki stracił władcę i głównego generała. Andaras zaś stracił brata i ojca. Zyskał natomiast władzę. Coś czego pożądała po cichu jego próżna natura. Kto zresztą nie chciałby być królem? No dobrze, z pewnością tacy ludzie istnieli. Upadły elf jednak do nich nie należał. Jednak smak korony, kojarzył mu się obecnie z popiołem. Dokładnie tym samym który zasypał dolinę i okolicę. Andaras wstrzymał inwazję, dał swojej armii czas na żałobę zgodną z Haradzkim obrządkiem. Ten czas w rzeczywistości był potrzebny jednak głównie jemu samemu.
Musiał pogodzić się z utratą mentora, jakim był dla niego ojciec. I przyjaciela oraz zbrojnego ramienia, jakim był Skała. Stracił zatem nie tylko rodzinę ale i oparcie. Teraz to on podejmował decyzje. I przyjmował ich konsekwencje. Co prawda zyskał doradców tych samych których miał poprzedni król. Jednak co innego być trzecim u władzy delektować się wpływami i władzą. Co innego zaś wziąć całe królestwo na swe barki. Pogrzeb odbył się na Haradzkiej ziemi. Cofnięto się o dzień w głąb Haradu. Nowy król mógł sobie pozwolić na ten luksus. Wszak pierwsza twierdza jaką mieli zdobyć okazała się pusta. Oblężenie i złupienie miasta zajęłoby kilka dni. Zatem mimo opóźnień według własnych rachub Andaras był nawet trochę do przodu z czasem. Mimo to wiedział że za chwile poczuje presję by ruszać dalej. W Haradzie żałoba to jedno obowiązek to drugie... Teraz jednak miał jednak się pożegnać.

Dwa stosy ustawiono na niewielkim wzniesieniu. Tak by z każdej strony żołnierze widzieli tych których przyszło im pożegnać. Pierwsze ceremonie odprawił najwyższy kapłan Morgotha. Przelano pierwszą krew, ofiarami byli niewolnicy. Których zabito tak by utoczyć jak najwięcej krwi. Wsiąknąć miała ona w stosy pogrzebowe. Tak by ta ofiara otworzyła drogę tym, których żegnamy. Drogę bezpośrednio do samego Morgotha który z pewnością nagrodzi po śmierci swe wierne sługi. Andaras dobrze wiedział, że żaden z żegnanych nie wierzył w niego. Naturalnie prywatnie, bowiem wymogi polityki to zupełnie co innego. Jak na ironię, ten który był wręcz przeciwniekiem jego wiary. Obecnie nawrócony, klęczał przy stosie żegnając najbliższych. Ceremonia kapłana towarzyszyły wielki hałas. Zagłuszający wręcz jego obrządki. To armia, wojownicy żegnali swoich wodzów. Rytmicznie uderzali mieczami o tarcze. Gdy jedni przestawali, inni zaczynali. Zatem pożegnanie żołnierzy trwało również długo. Do stosu powinni dołączyć członkowie Khas Skały i Munthanna. W Haradzie gdy ginie ten którego mieli ochraniać powinni się udać razem z nim w zaświaty. Dotyczy to tylko okoliczności gdy wódz zginął w nienaturalny sposób. Wszak wtedy zawiedli i nie należało im się dalsze życie. Była to jedna z przyczyn dla których członkowie Khas tak fanatycznie bronili swych wodzów. W przypadku śmierci swego pana i tak by zginęli. Zaś śmierć w jego obronie zapewniała chwała i honor, jak również splendor i opiekę dla rodziny gwardzisty. Gdyby natomiast nie dopełnił tradycji przez rytualną śmierć uciekając. Po złapaniu czekała by go śmierć w męczarniach, jego rodzina zaś umarłaby w równie nieprzyjemnych okolicznościach. Taki właśnie był naród Andarasa. Honorowy i brutalny, tradycyjny i lojalny a zarazem bezlitosny i okrutny. Decyzja Króla Haradu musiała być jednak inna. Jeśli głowa Khas umrze naturalną śmiercią, mogą oni przejść do Khas członka jego rodziny, bądź następcy. Ten jednak musi chcieć ich przyjąć. Andaras zdecydował się na ten krok. Zabijając ich, potwierdziłby podejrzenia co do tego że to on stoi za zabójstwem krewnych. A plotki już i tak się szerzyły. Jeśli obecna wojna przyniesie im korzyści, zaakceptują go na tronie. Jeśli poniosą klęskę trzeba się liczyć z buntem części o ile nie większości. Liczyć niezachwianie mógł tylko na klany swojej rodziny. Gdyby Andaras zabił poprzedniego króla śmierć czekałaby go tylko w obliczu niepodważalnych dowodów. A niemal każdy dowód można było podważyć. Tym razem jednak mroczny elf nie miał z tym nic wspólnego, bezpośrednio bowiem podświadomie obwiniał siebie. To z pewnością sprawka Głosu, będąc na tronie stałem się jego pionkiem. Czyż to nie ironia? Dając mi władze, zapewnił sobie lojalność. Andaras wciąż był pewien że Głos gdyby tylko chciał zabiłby go. Uciekał zatem od spotkania z nim. Zwyczajnie się bał. Z drugiej strony jednak był tak chciwy mocy że nie zrezygnował z amuletu. I ta decyzja właśnie doprowadziła go tutaj....
Z zadumy wybudziły go wrzaski, wycia i ogólny lament. Ceremonia kapłana się zakończyła. Stos pływał we krwi. Andaras rozejrzał się. Otaczała go cześć jego Khas klęcząca w koło niego przy stosie. Wzgórze otaczał kolejny klęczący pierścień. W koło zaś obecnie armia wręcz falowała, każdy żegnał się na swój sposób. Jedni klęcząc w milczeniu, inni stojąc i krzycząc. Andaras przejął pochodnię od małego Grubaska. Członka Khas ojca i jego najbliższego doradcy. Naciął sobie pierwszą rękę tak by kilka kropel krwi dołączyło do stosu. Znak żałoby i jednocześnie gest który widzieli wszyscy. Podpalił pierwszy stos.
-Żegnaj ojcze- powiedział podpalając go. W myślach zaś dodał: i przepraszam że cie zawiodłem. Gdybym miał więcej mocy, ochroniłbym cie. Potem podszedł do drugiego stosu przejmując pochodnie od generała prawej ręki Skały. Łysy olbrzym po oddaniu jej padł na ziemię wznosząc modlitwy. To był jego własny sposób pożegnania. Choć powszechnie było wiadomo że wierzy tylko w miecz. Jednak była to wyjątkowa chwila. Andaras rozumiał go czuł tą samą pustkę. Obaj zauważyli to samo w swych oczach, przez chwilę gdy spojrzeli sobie w oczy podczas podawania pochodni.
-Żegnaj bracie.- powiedział podpalając stos. Dowiem się kto, dowiem!-krzyczał głos w jego głowie. A wtedy los buntowników których wbijał na pale wyda się wszystkim łagodną śmiercią. Zaczął wyobrażać sobie jak obdziera go ze skóry, wyrywa paznokcie i ucina go kawałek po kawałku. I leczy koniecznie leczy. Będzie konał długo bardzooo długo. Poczuł jednocześnie dreszcz rozkoszy. Otrząsnął się i spojrzał na armię. Byli teraz jego. Bali się go- wszak okrucieństwo Andarasa stało się już powszechnie znane. Szanowali- bowiem Andrasa wciąż leczył rannych w nocy tuż przed tym nim regenerował swe magiczne siły. W armii zatem chodziły żywe przykłady
jego mocy i łaski. Bitwa na pustyni również była owiana nutką legendy. Przeżył, pokonując liczniejszego wroga. Wrócił, karząc zdrajców. Pokazał zatem swą siłę. Niby to wszystko powinno dawać mu ich serca. Jednak był Czarną Żmiją, drugą stroną tej samej monety była niepewność co do jego osoby. Haradczyków nie da się przekonać tak łatwo do końca, śmierć jego ojca zaś również zostawiła szramę. Chwilowo w obliczu wszystkiego czego dokonał byli jego. Jednak jeśli zawiedzie..... Postanowił do nich przemówić. Był tak zrezygnowany że użył do tego amuletu. Doda to powagi jego przemówieniu. I uczyni kolejny mały kroczek na drodze ku przejęciu ich serc. Szło to w parze z zachowaniem głowy. Myśl o jej utracie natarczywie towarzyszyła mrocznemu elfowi.
Gdy przemówił słyszeli go wszyscy w całym obozie. Jego głos niósł się niczym jeden głos setek osób. Rozchodził się niczym echo po jaskini rozchodząc się nadnaturalnie daleko.

-Bracia! Nadszedł dzień próby! Pożegnaliśmy naszego Króla i Generała. Mego ojca i mego brata. Zastąpię ich godnie. Dokonamy tego co razem planowaliśmy. Odzyskamy Hontodor dla Haradu. Naszą ziemię odebraną nam tak dawno, zbyt długo pozostawała ona pod obcym wpływem! Czeka nas ciężka przeprawa. Gondorczycy są liczni i podstępni, czeka nas nie jedna bitwa i nie jedna zasadzka. Jednak ostatecznie zwyciężymy! Ugną się pod potęgą Haradzkich wojowników.

W tym momencie ludzie zaczęli walić w tarcze. Nie jednak tak jak wcześniej smutno i rytmicznie jakby coś tracili. Teraz były to szybkie i energiczne serie uderzeń. Słychać było krzyki... Chwała... Zwycięstwo... Nad wszystkim zaś górował głos Andarasa

-Jesteśmy ludźmi pustyni, zahartowanymi wojownikami! Każda przeszkoda jest dla nas do pokonania.Osiągną je jednak tylko godni, nadchodzące dni oddzielą słabych duchem i ciałem od prawdziwych Haradzyków! A na końcu dla wybranych czeka chwała,zwycięstwo i bogactwo! Wyrwiemy je choćby z Minas Tirith! Chwała królestwu Haradu i jego synom!

Wojsko jeszcze długo wiwatowało. Każdemu żołnierzowi potrzebny jest cel i nagroda oraz ktoś kto ich ku temu poprowadzi. Andaras zaś zszedł z góry i udał się do namiotu. Czeka go teraz wiele pracy.
 
Icarius jest offline  
Stary 14-02-2012, 12:46   #239
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Wszedł do namiotu. Opadł na poduszki. Zmęczenie fizyczne nigdy go nie dopadało. Natomiast psychika to zupełnie inna rzecz. Czuł się zmęczony, i może jeszcze nie przytłoczony ale przyparty do muru.

-Królu- zaczął jak zawsze Rael. -Należałoby odbyć jeszcze jedno spotkanie. Doradcy twego ojca proszą o audiencje. A skoro pogrzeb się już odbył, naturalnie mogą poczekać do jutra.
-Jutro będą kolejne problemy, i inne spotkania. Wiesz kiedyś myślałem że bycie królem to taka fajna sprawa- z wiernym Raelem elf mógł sobie pozwolić na odrobinę szczerości, i poufałości.- Mijając nawet okoliczności założenia tej korony- tu elf zdjął ją z głowy i zaczął oglądać w rękach.- Nigdy nie sądziłem że coś tak małego może być takie ciężkie.
-Poradzisz sobie panie. Twoja moc i talenty są powszechnie znane. To utrzyma ich przy tobie.-zaczął stary skrytobójca.
-Moc i talenty cóż za eufemizm. Chciałeś powiedzieć strach i terror?-kontynuował czarnoksiężnik.
- Honor i obowiązek. Choć jest w tym mieszanka wszystkiego panie. Byłem w wielu miastach Gondoru za młodu. Musisz pamiętać Królu że my Haradczycy...
- Tak, tak wiem, wiem.... Jesteśmy ulepieni z innej twardszej gliny. A standardy i zachowania Gondoru to efekt słabości. Pustynia jest surową matką przetrwać mogą tylko najsilniejsi. Twarda ręka i dyscyplina to akt łaski. Daje szanse na przetrwanie. Znam to Raelu ojciec to ciągle powtarzał. Wiem też że tak jest. Po prostu brak ojca i Skały cały czas mi doskwiera.
- Z czasem będzie lepiej- dodał zabójca.
Lub gorzej dodał w myślach upadły elf. Ewentualnie będę martwy. Te myśli jednak nie zostały wypowiedziane.
-Wprowadź naszych gości. Kto to dokładnie będzie.
- Hasim, Murak, Alaher.- ci sami od lat panie. Jedynie Alaher jest nowy ale to syn poprzedniego doradcy. Bieglejszy nawet od ojca.
- Szczur, Patyk i syn Grubasa- wyrecytował z pamięci elf.- Tak ich nazywała mała Xante.
Stary skrytobójca aż się uśmiechnął.
-Ci sami panie, Xante tak często ich tak nazywała że nawet ojciec czasami się przejęzyczał. Robił to też celowo gdy miał dobry humor, świetnie mierzyło to jego nastrój. Zatem gdy słyszeli że używa ich przydomków wiedzieli, że jest dobry dzień.- skłonił się i wyszedł.

Po chwili weszły do namiotu trzy postacie. Nawet postronny obserwator, mógłby dopasować dziecięce przezwiska do nowo przybyłych. Hasim zwany szczurem, rosły wojownik i wspaniały generał. Jednak urody bogowie mu nie poskąpili, jego twarz przypominała nieco szczurzą. Ubrany był kolczuge, ze zdobionym mieczem u pasa. Z ramion zwisał mu czerwony płaszcz. Skłonił się i zajął miejsce na poduszkach u stóp Andarasa. Fakt że nie czekał na wskazanie mu go, dowodził że świetnie wiedział gdzie ma usiąść. Wszak zmienił się tylko król. Patyk był natomiast odziany w czerń. Od stóp po czubek głowy. Przeraźliwie chudy człowiek. Zajmował pozycję tak zwanego szeptacza, czyli był przełożonym szpiegów i wywiadowców. Hebanowy łysy człek również się skłonił zajmując pozycje. Ostatni był Alaher. Wykapany ojciec pomyślał od razu Król. Faktycznie Alaher przypominał z twarzy ojca. Zresztą nie tylko z twarzy był człowiekiem nie szczędzącym sobie przyjemności doczesnych. Zamiłowanie do kobiet i jedzenia były powszechnie znane. To drugie odbiło się znacząco na jego posturze. Pokaźny brzuch i tęga postura. Grubas- jak by go kiedyś nazwali....
Gdy wszyscy usiedli Andaras rzekł
-Witajcie prosiliście o spotkanie.
-Tak Królu, dziękujemy o wielki za przyjęcie nas. Pragniemy zapewnić cię o naszej wiernej i pełnej trudów służbie. Pełnej sukcesów dużych i małych ku twojej chwale- zaczął wyrzucać z siebie pochlebstwa Grubasek.
Murak tylko się uśmiechnął. Hasim zaś rzekł:
-Grubasek chciał powiedzieć królu, że cieszy się iż jego głowa jest nadal na końcu jego szyi. Nowy władca często dobiera sobie nowych doradców. Starzy zaś wcześniej czy później, a z reguły wcześniej rozstają się z życiem.
Rael przekazał nam wieść że utrzymamy dotychczasowe stanowiska. I wspomniane głowy mniej lub bardziej wartościowe spojrzał z pogardą na Grubasa.
-Każdy jest przydatny do czegoś innego Hasimie. Ma swoje wady ale i zalety oraz przeznaczenie- odrzekł Andaras. Murak tylko skinął głową z aprobatą wszak jego praca polegała właśnie na tym. Znajdowanie celów które mogą się przysłużyć ich sprawie. Wynajdowanie wad i słabości by przekonać opornych do współpracy. Znajdowanie zalet i talentów w ludziach po których się tego nie spodziewano....
- Do rzeczy panowie. Darujemy sobie całą rozmowę wstępną. Wszystko zostaje po staremu. Ojciec bardzo starannie was wybrał. Wierzę w jego osąd. Wasze życia, fortuna i pozycja nadal będą połączone z domem mej rodziny.
Muraku twoje talenta są bardzo subtelne zawsze działałeś w aksamitnych rękawiczkach. Świetnie uzupełniasz się z Raelem znacie się, przyjaźnicie więc będzie pracować razem. Podział jak dawniej. Ty informacja, on działania. Wiem, że nie jest to sztywny podział a jedynie formalność. Hasim jak przygotowania armii wszystko idealnie przygotowane?
-Tak jak powiedział Serhus generał twego brata Skały. Jesteśmy gotowi. -Alaherze jak prowiant?- dopytał Andaras
Jedzenia dla ludzi i koni mamy w bród. Do tej wyprawy szykowaliśmy się wszak od dawna. Nie ma fizycznej możliwości zabrania aż takich zapasów by starczyło do samego Minas. Jednak do zdobycia Minas Eithel a nawet dalej do północnej granicy Hontondoru wystarczy. Naturalnie trzeba szukać uzupełnień. Obawiam się że Gondorczycy mogą przyjąć taktykę spalonej ziemi. Co prawda to do nich niepodobne, jednak kto wie do czego skłoni ich desperacja. Proponuje byśmy wysyłali prócz zwiadowców, grupy uzupełniające. Pustynia dla naszego ludu nie ma tajemnic. Na piasku i pod nim kryje się wiele zjadliwych rzeczy.
-Grupy muszą być liczne i dobrze uzbrojone. Gondorczycy mogą próbować partyzantki. Małe grupy łatwo wyeliminować. Na duże na pustyni ciężko się zasadzić. Trzeba samemu ukryć zbyt wielu wojowników.-dodał szczur.
-Dobrze jest na to zgoda. Coś jeszcze?- zapytał Andaras.
Mamy plan przejścia doliną. Znamy twoje obawy panie Rael o nich wspomniał. Wszyscy generałowie uważają że dolina jest do sforsowania. Jest bardzo szeroka. Zasięg łuków wroga ograniczony. W wymianie ognia maja lepsze pozycje ale my na jedną ich strzałę mamy ile dwadzieścia? Trzydzieści? Wszak wielu ich się tam nie kryje. Kilka setek... Do tego uczulimy ludzi na spadające głazy ja bym ich użył. Pójdziemy w formacjach luźnych zostawiających miejsce na uskok. Ale i doskok w razie potrzeby. Na rzece w barkach przewieziemy ciężką piechotę. Będzie poza zasięgiem, wroga a na wypadek większej potyczki będzie ich można łatwo przemieścić. Z kawalerią skoro o niej wiemy również sobie poradzimy. Frontem pójdą włócznicy pod osłoną łuków. A w odwodzie zaraz za nimi jazda. Tak by ich oskrzydlić.
- Na mapach mi pokazanych widziałem mały lasek. Jego również wykorzystają. Zapewne, jednak to miejsce poza naszym zasięgiem. Wiedza o nim już daje nam możliwości obrony.
-Dobrze, dobrze szczegóły pozostawiam wam. Co do lasku, mój wzrok jest bardzo dobry. Pojadę z przodu i dojrzę co się tam kryje.
-Panie jest jeszcze jedna rzecz- wtrącił Murak. Setka naszych ludzi padła, oficjalnie zatruta woda. Po krótkich spytkach oficera który przeżył a był w feralnym oddziale okazało się że to nie woda. Wino w jednej z piwnic. Zdementowałem pogłoskę o wodzie.
-Miasto jest ogołocone. Nawet wodę testujemy przed spożyciem. A jakiś kretyn uwierzył że zostawiono piwniczkę wina?
-Młody i z klanu o małym statucie. Sam twierdzi, że ludzie go nie usłuchali. Przesłuchałem go ciut intensywniej okazało się, że ludzie co prawda mało go szanowali ale rozkaz to rozkaz. Nie on ktoś inny wymierzyłby im kare. A pale dość dobrze są zapamiętane... Z tym że nasz młodzieniaszek pozwolił. Morale chciał podnieść. Tak się bronił. Oddam go kapłanom na ofiarę.
-Oddasz go mnie i przyślesz z nim oprawce. Zabrał życie moich ludzi zatem osobiście wycisnę z niego jego własne. Chciałbym by jeszcze dobitniej czuł że umiera.
-Jak każesz, z naszej strony to byłoby wszystko. Czy możemy odejść- zapytał Murak.
Andaras oddalił ich skinieniem ręki. Nim armia się zbierze zazna jeszcze trochę przyjemności. Wymierzając słuszną karę.
 
Icarius jest offline  
Stary 18-02-2012, 09:53   #240
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Himling, sierpień 251 roku



Meneldor dotrzymał słowa, a wszystko co powiedział okazało się prawdą. Jagody pomogły Dorinowi i Endymionowi, a i Finluin wiedział, że wkrótce po ugodzeniu elfa nożem zostanie tylko mała blizna. Szlachetny orzeł z nastaniem poranka na swym grzebiecie zabrał dwóch pasażerów i odbiwszy się z klifu poleciał na wschód. Po kilku godzinach wylądowali na małej wyspie na krótki odpoczynek, którego potrzebował młody orzeł. Skalne klify - pozostałości ze Wzgórza Himring, które pamięta czasy Beleriandu, wyrastały z morza pnąc się ku niebu na dobrych pół tysiąca stóp.



Linia brzegu posiadała niewielkie, postrzępione plaże, a w oddali na szczycie wyspy, który tonął w obłokach nisko zawieszonych chmur i mgły sterczały ruiny fortecy wzniesionej tysiące lat temu przez Maedhrosa, najstarszego syna Feanora.

Forteca Himring składała się z ośmiu wież wyrastających z masywnej, okrągłej warowni. Finluin wiedział, że siedem zewnętrznych baszt reprezentuje siedmiu synów Feanora, otaczających centralną, która symbolizowała ich ojca. Wieże połączone grubym murem były wyrazem jedności, która została wyryta w słowach przysięgi zemsty na każdym, kto odważyłby się wydrzeć z ich posiadania silmaril. W czwartej erze z okazałej budowli wielkich Noldorów została sterta kamieni. Masywne bloki skalne jak okiem sięgnąć wokół wzgórza rozsiane były i leżały tam gdzie upadły. Niegdyś niemal wysoka na tysiąc stóp forteca, dzisiaj wnosiła się niecałe kilkadziesiąt. Z okręgu rumowiska, który został z muru fundamenty wież jak pnie ściętych drzew górowały nad gruzami nieco ponad dwadzieścia stóp ku niebu.

- Zbadajmy ruiny – zaproponował Dorin, który wciąż nie mógł uwierzyć, że mógł normalnie chodzić i po kilku godzinach lotu na grzebiecie ptaka sprężystym krokiem przechadzał się po krawędzi urwiska zadzierając głowę w stronę wierzchołka wyspy.










Bezimienna Wyspa przy Tol Fuin, sierpień 251 roku



Elf również dotrzymał słowa i mimo krytycznego nastawienia Dorina do jego woli, Salahowi, któremu co prawda nie mógłby spaść z łysej głowy żaden włos, nie stała się żadna inna krzywda. Finluin chyba sceptycznie przyjął jego zapewnienia służby i wdzięczności za darowanie życzą i widocznie nie zaufał mu na tyle, aby zatroszczyć się o wydostanie Umbardczyka z wyspy. Wraz z Endymionem, który z każdą godziną przychodził do siebie wyrwany ze szponów śmierci, zostali zakładnikami pozostawieni samym sobie na tym kawałku ziemi pośrodku morza. Rankiem, po odlocie Meneldora z elfem i strażnikiem, obaj rozbitkowie zostali z wyspą i burczącymi z głosu brzuchami sam na sam. Endymion przy ognisku zobaczył szkielet starannie ogryzionych ości i wedle zapewnienia Salaha ryba była smaczna. Umbarczyk dostał na kolację kawałek od Finluina.


W bukłaku mieli wodę, lecz o prowiant musieli zatroszczyć się sami. Endymion rankiem poruszał się o wiele sprawniej jak wczorajszego wieczoru, kiedy z trudem stawiał kroki. Teraz po prostu był nieco wolniejszy a ból podczas skrętu tułowiem, oraz w ramieniu był znacznie mniejszy nad ranem.

Ednymion wiedział, gdzie można łowić ryby, a z kolei Salah dobrze znał miejsce pobytu jajecznicy z dwóch jaj, która mogłaby starczyć na śniadanie małego oddziału.









Noc nie zdążyła jeszcze rozwiać się nad morzem, kiedy okręt Dii zakotwiczył nieopodal wyspy pod osłoną wysokich klifów. Switało, kiedy pierwsze łodzie dobiły do białego piasku niewielkiej plaży. Woda wyrzuciła na brzeg szczątku okrętu a w powietrzu unosił się smród gnijących ciał, potrącanych obmywającymi je falami. Trupami pożywiały się małe kraby. Kiedy morze cofnęło się uciekającą falą jedne zwłoki nie posiadały dolnej części ciała poniżej klatki piersiowej.

Dia jako jedna z pierwszych wyskoczyła do wody, która sięgała jej do kolan. Druga łódź dobijała właśnie do brzegu, gdy krzyk podniósł się zza jej pleców. Trzecia i czwarta łódź cofała się w stronę okrętu kołysząc się na łagodnych falach podczas gorączkowego wiosłowania marynarza ponaglanego przez kamratów. Dziewczyna zrozumiała gdy zobaczyła pokraczną istotę sunącą na patyczkowatych, krabich nogach w jej stonę. Na kończynach osadzony był olbrzymi odwłok a w powietrzu niczym wzniesione ku niebu w zamaszystym ataku sterczała para kolosalnych szczypiec. Za gigantycznym krabem sunął mniejszy, jakby się zdawać mogło – jego potomstwo. Nie licząc braku lewych kleszczy, oraz tego, że z e spiczastego przodu cielska pancerza, którym była niewątpliwie głowa, z pustego oczodołu sterczał drzewiec strzały, wyglądał jak miniaturka wyprzedzającego go rodzica.

Ostrzegawcze krzyki nagle zmieniły się w pełne boleści zawodzenie i jeszcze większą panikę, której towarzyszył plusk. Łodź, która była w połowie drogi z potworem do zacumowanego okrętu wywróciła się do góry dnem w woda wokół drewnianego grzybka kotłowała się biało-czerwoną pianą. Dwie płetwy zbliżały się bardzo szybko w kierunku pospiesznie płynących wpław ludzi, kiedy Dia obracając głowę ujrzała wynurzające się spod fali szczęki olbrzymiego rekina, w których tkwił jej bosman połknięty do pasa, w szoku pięściami walący w nos drapieżnika, nim razem z nim zniknął pod taflą wody.










Isengard, lipiec 251 roku



Nad ranem do namiotu Logana przyszedł brodaty Dunlandczyk, który bez słowa postawił w progu odzienie z charakterystycznymi elementami gondorskiej zbroi. Brego właśnie pakował swój plecak i kiedy barbarzyńca oddalił się spojrzał na dawnego sąsiada ze strapioną miną.

- Ca-ca-łą noc myyyyslałem iiiii ń-ń-ń-niiie zamierzam daaalej ci towarzyszyć. – wyrzucił z siebie ostatnie słowo z ulgą. Kowal jąkał się aż tak bardzo, tylko gdy był bardzo przejęty. Logan wiedział to. Śmierć Wulfa odblokowała wiele wspomnień, które teraz wracały znienacka uderzając w niego nowymi obrazami z przeszłości. Tej nocy śniła mu się żona i syn.

- Ooooobiecaaałem po-pomóc znaaaleźć faaaceta z blizną. I t-t-t-t-tak się staaaało. Nie żyje. A-a-ale roooobić dla t-t-t-tych du-du-d-unlandz-dzkich swiiiń ń-ń-ń iiiiieee będę! – powiedział stanowczo kiedy już z przejęciem udało mu się wypowiedzieć co chciał i domknąć usta. Zarzucił sobie plecak na ramię i odwracając się do przyjaciela powiedział – Derenhelmie d-d-d-do zoooob-b-b-baaaa z-z-z-oooob-b-b... Tymczasem! – i wyszedł nie oglądając się za siebie.

Przez powiewającą płachtę Rohirim widział buty Brego, które stał jeszcze przez jakiś czas w miejscu, jakby nie do końca wiedzące dokąd zanieść tego, który z ręki Dunlandczyków nie tylko jak Logan stracił całą rodzinę, ale i dach nad głową, gdy wieś poszła z dymem w maju. W końcu odszedł.

Logan przez kilka dni kręcił się po obozie nastawiając ucha na rozmowy zbrojnych. Nastroje były niespokojne. Wieść o zbliżającej się armii orków oraz klęsce koalicji królestwa i Rohanu na dalekim wschodzie nie były juz plotkami lecz wiedzą powszechną. Zwłaszcza kiedy do Isengardu zawitały oddziały, które brały udział w bitwie, nasłuchał się o Uruk-hai oraz Easterlingach. W obozie robiło się z każdym dniem coraz tłoczniej a do wznoszenia jeszcze wyższych murów i umocnień teraz do dunlandzkich jeńców dołączyli się niemal wszyscy. Okoliczna ludność cywilna oraz zbrojni. Barbarzyńców nie zostało wielu, gdyż większość chętnie dołączyła do karnej kompani Cardana. Słyszał, że jak dawnym zwyczajem, kiedy Rohan stał w obliczu zagrożenia, tak i teraz jego rodacy chronili się w Dunharow oraz w Helmowym Jarze, tam stając do obrony w obliczu przewagi wroga.

Ani razu nie słyszał nic o żadnym Dorlaku Czarnym. Owszem po obozie kręciło się wielu ludzi przeróżnej maści i nie brakowało wśród nich tez i postaci odzianych w czarne płaszcze z kapturami, ale jak przekonał się szybko, wielu z pośród nich byli zwykłymi prostymi ludźmi, którzy w czerni przeżywali żałobę po utracie najbliższych.


Trzeciego jednak wieczoru, kiedy deszcz gęstymi strumieniami lał się z nieba jak kubłami wody, idąc przez jakby wyludniony obóz między namiotami, z daleka obserwując pasującego do opisu osobnika, stwierdził, że postać w środku nocy opuszcza Isengard kierując się wprost w stronę muru. Bynajmniej do głównej bramy. Tylko dzięki sporej, rozlanej kałuży pełnej błota, którą postanowił obejść jak przejść, Logan dojrzał wychodząc zza namiotu idącą jakby tropem zakapturzonej postaci drugiego osobnika. Tamten zdecydowanie nie zdawał sobie sprawy z obecności Logana obserwującego jego i opuszczającego obóz mężczyzny z czerni. Idąc skrótem Rohirim niechybnie zamieniłby się rolami z tym czającym się ogonem, który mógł iść jak on tropem postaci, lub po prostu ją ubezpieczać.

Wyczekując kiedy straż na murze moknąca w strugach deszczu patrzyła w inną stronę osobnik przyklejony do muru w najbardziej zacienionym odcinku skąpo rozświetlonych, skwierczących kaganków, pochodni i ognisk na murach, zniknął w ciemnościach. Za nim podążył równie zwinnie i ostrożnie jego cień.










Dunland, lipiec 251 roku



Cadarn nie musiał długo przemawiać do zebranych wokół niego w kamieniołomie Dunlandczyków. Po wyrazach ich twarzy widział jak wielka zmiana zaszła w ich nastawieniu do sprawy oddziału i jego samego. Przed wymarszem wiedział, że w jego szeregi dołączyły kolejne cztery setki zdolnych do walki mężczyzn. Znał tych ludzi na tyle dobrze by wiedzieć, że tylko połowa zostanie z nim kiedy opuszczą mury Isengardu. Reszta nowych rekrutów przy najbliższej okazji da dyla zaszywając sie w górach. Nikt z nich w twierdzy nie czuł sie bezpiecznie, kiedy wielka ofensywa z wschodu zbliżała się na ustach wciąż napływających do Isengardu uchodźców. Tym razem byli to również i ich pobratymcy. Schodzący ze wzgórz i gór Dunlandu ludzie przynosili wieści o panoszących się w coraz większych liczbach orkach, które nocami napadały na samotne, zaszyte na odludziach wioski. Wraz z tymi, którzy przyszli na wieść o odbudowującej się armii Dunlandu były też kobiety i dzieci szukające schronienia w twierdzy. Nastoje były napięte. Ci, którzy chcieli się schronić przed zagrożeniem w górach teraz stanęli przed obliczem zbliżającej się inwazji Uruk-hai. Jaki los czekałby byłych sojuszników orków po zdobyciu Isengardu można się było domyślać. Oddział Cardana spuchł do rozmiarów małej armii kiedy u podnóża gór doliczył się w sumie dwóch tysięcy pobratymców, którzy sukcesywnie dołączali do niego w większych lub mniejszych grupach.

- Cardanie – odezwał się zwiadowca w południe. – Za nami lazoł z Isengardu nasi. Kobiety, starcy i młode. Wszyscy. Dwie godziny drogi z tyłu. Ida naszym śladem. Mowił ja by na zad szli, ale nie słuchajom. Gadają, że przy nas będo bezpieczni. Że w górach przeczekajom wojne. Orki co alejom Isengard jak rozlana na wiosne Issen.

Cadarn wiedział, że wieczorem dojdą do pierwszego grodu, z którego było wielu, z pośród nowych nabytków. Gondorczycy słowa dotrzymali i jego barbarzyńska piechota niosła na swoich plecach sporej ilości prowiant dla głodującego narodu. Podczas marszu nie spotkali ani nie widzieli choćby z daleka żadnego stada owiec, co było widokiem przygnębiającym. Kilka kozic górskich bardzo szybko padła zdobyczą młodych wojowników, których było w szerach Cardana sporo. To w nich widział najwięcej hardości i bezczelności względem jego osoby, która kruszyła sie jednak pod jego bezpośrednim spojrzeniem. Jego młodszy brat jeśli miał w górach poparcie to zdecydowanie w młodym pokoleniu. Starsi i bardziej doświadczeni wojowie zdawali się mieć inne stanowisko w tej sprawie, lecz Cadarn wiedział, że to nie starcami lecz młoda krwią wygrywa się bitwy. Dunlandzki gród do którego się zbliżali po przegranej bitwie pod Tharbadem był pod okupacją Gondoru, jednak jak donosili uchodźcy, w ostatnich dwóch tygodniach ostatni oddział królewskich wycofał się z powrotem do Isengardu. Dunlandczycy, którzy zeszli z gór aby przyłączyć sie do niego byli tymi, którzy nie podzielali stanowiska tego klanu względem sojuszu z Gondorem przeciwko orkom. Cardan zaś cieszył się w tej warowni u kilku setek górali bardzo złą sławą.














Harad, lipiec 251 roku

Surowy klimat Harondoru nie rozpieszcza jego mieszkańców. Kolejny raz jałowa kraina została opszuszczona przez ludzi, co szybko odkryła armia Bliskiego Haradu po przekroczeniu granicy.




Andaras przygotowywał się do realizacji planu przemarszu przez dolinę, który jak się zapowiadało przejdzie w bitwę, kiedy do królewskiego namiotu, zapowiedziany przez przybocznego, wszedł Dagorath.

- Bądź pozdrowiony Andarasie. – przywitał się kapłan dźwięcznym i elokwentnym głosem wydobywającym się spod żelaznej maski. – Córka Dalekiego Haradu odzyskuje przytomność. Czuwałem przy jej łożu po odprawionych obrzędach przed dzisiejszą bitwą. Słaba była i nic nie mówiła nim wpadła w sen z powrotem, lecz słabość jej zdrowia martwi mnie i uwagę chcę zwrócić ci na to, że jak umrze gniew ojca jedynaczki może nie mieć granic nawet w obliczu twej straty. – powiedział nowinę kończąc akurat tym, z czego upadły elf dobrze zdawał sobie sprawę.

Nim Andaras zebrał słowa po usłyszeniu wieści, na które czekał od kilku dni o polepszeniu stanu Trolharty, Dagorath mówił dalej.

- Niewolnik, co nie przeżył rozmowy o potrawach biesiadników, wyznał nim zamilkł na zawsze... – na zaintrygowane spojrzenie króla Haradu odparł rozkładając ręce – Serce mu pękło. – po czym wrócił do przerwanego wątku. – Wyjawił, że nie próbował jedzenia, bo noc biesiadną spędził nieprzytomny po wspólnym piciu trunku z nowo poznanym mu jegomościem, którego tożsamości ustalić mi się nie udało. Biedak na łożu śmierci zarzekał się, że to Haradrim był i że śmierdział łajnem Mumakili, gdyż pomocnik kucharza zmysł węchu miał niezwykle wyczulony. To ci przekazać chciałem, bo jak i ty nie wierzę, że nikt nie pomógł przeznaczeniu Muthanna i Sulfyana. A może już o tym wiesz? – gdyby nie żelazna maska kapłana, Andaras przysiągłby, że Dagorth z uniesioną brwią, jeśli taką posiada, ukrył w pytaniu ironiczny grymas twarzy.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172