Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-04-2013, 16:36   #171
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Przepis na: komitet powitalny
(Czyli straty w rezerwach żywności i magii)

- I tak drogie dzieci, powstają rasy mieszane. - odezwała się dziewczyna z odrobiną czarnego humoru. Teoretycznie nie powinni się mieszać. Ich celem była góra tysiąca pytań ale...Shiba czuła, że nie podoba jej się ta scena. Postanowiła walczyć z szaleństwem tak więc powinna hamować swoje manie do zwalczenia go. W tym momencie byli jedynymi którzy mogli pomóc tym elfom, czyż nie? - Ryjec i Kiro zostają w ukryciu. Wypadami i wybijamy ich z zaskoczenia. Co wy na to? - spytała kładąc dłoń na Safaii. - Niech ja się tylko dowiem jak to siekać. - jej analityczne spojrzenie zaczęło wędrować od jednego do drugiego goblina, gdy oczekiwała na odpowiedź.
- Trochę ich dużo... a z racji na obecność cywilów nie mogę użyć granatów. -mruknął Madred, ale reszta z drużyny przyjęła pomysł z wyraźna aprobatą. Wzrok An shide pozwolił jej ocenić, iż gobliny to zwykły, niewymagający wielkiej finezji kawał mięcha. Niczym wieprzowa rusza, nie ważne jak pokroić i tak każdy znajdzie cos dla siebie. Gorzej było z trolem, wydawał się być niezwykle twardy,m jedynym miękim elementem wydawał się wydatny brzuchol, i szyja tego dziwacznego potwora.
- Nieco finezji i gobliny można po prostu zsiec. Trollowi łatwo brzuch wypatroszyć - Poinformowała drużynę. Co prawda po ostatniej wizji z golemami nie do końca była pewna, czy przewaga liczebna nie jest niebezpieczna. - Pamiętajcie aby bronić plecy sobie nawzajem. Jeżeli tego się dotrzymamy, powinniśmy dać radę. - Sidhe zastanowiła się przez chwilę. - A ty Ryjec masz za zadanie motywować Kiro do akcji. Jak ci się uda, będzie użytecznie. - Jej broń przyjęła formę tasaku. Trochę przerośniętego tasaku.
Coś takiego powinno być odpowiednie do zabicia goblina. Przycisnęła nogę do ziemi, gotując się do wysokiego skoku.
Shiba wybiła się w powietrze i opadła na głowę pierwszego z goblinów, rozłupując hełm, jak i czaszkę wroga, który właśnie chciał rzucić nożem w plecy małej elfiej dziewczynki. Kaze szybko pojawił się w tłumie goblinów, a ich kwiki i zielonkawa krew, sprawiły piękny obraz dla każdego konesera sztuki nowoczensnej. Madred taki szybki nie był, zaś bujna rośliność jeszcze bardziej zatrzymywała go przed dotarciem do walczących, tak więc na razie pozostawał w tyle.
Krótki miecz świsnął koło Shiby, lecz ta bez problemu wyminęła go, pozbawiając kolejnego goblina żywota. Wtedy jednak opadła obok niej olbrzymia maczuga, zgniatając ciało jednego z zielonych mikrusów. Trol zawył, prezentując rządek pożółkłych krzywych zębów, a ślina i kawałki ostatniego posiłku, opadły na ziemię przed stopami kucharki.
- Pobaw się z dużym ja wezmę resztę! -zaśmiał się Kazę, który w końcu mógł uwolnić skrywaną od ponad setki lat pasję zabijania.
Huh...Teraz czas na duży problem. Siekanie brzucha niosło z sobą jeden zasadniczą przeszkodę, dziewczyna mogłaby zostać złapana przez trola.
Szczęśliwie ten z jakiegoś powodu dał jej już teraz dużą szansę na wygraną.
Niebieskoskóra wyskoczyła z maczugi trola, chcąc wylądować na jego ramieniu i zająć się siekaniem jego gardła. Z jej wyskokami powinna łatwo się na nim utrzymać a wedle jej wiary, nikt nie potrafił walczyć z otwartym gardłem.
Dziewczyna wybiła się z maczugi i bez trudu wylądowała na ramieniu trola, lekko uginając kolana, z obnażonym mieczem w dłoni. Jednak ten z dzikim rykiem, zamachnął się na nią swym łapskiem, jak gdyby chciał zgnieść komara. Zmusił oto Shibe do kolejnego odskosku, jednak śliska skóra trola, trochę to utrudniła. But dziewczyny zsunął się po jego ramieniu, przez co włożyła w swój odskosk zdecydowanie za mało siły, a maszkara w locie trzepnęła ją swoją wielką łapą. Shiba walnęła o drzewo, z głuchym jękiem, a jedna z gałęzi wbiła się w jej łydkę, boleśnie raniąc prawa nogę.
Niebieskoskóra syknęła wstając z powrotem na nogach. Raczej zajmie to chwilę nim Madred dobiegnie z kuszą aby wypchać ten brzuch paroma bełtami. Będzie musiała próbować dalej.
Troll może był duży, ale na pewno nie mobilny.
Shiba wybiegła przed niego aby zwrócić uwagę i sprowokować jego atak. Jeżeli odskoczy od maczugi na pewno będzie miała moment aby uderzyć samemu w ten brzuch. Nie może jednak sobie pozwolić na kolejne uderzenie. Flash powinno być na to odpowiednim zaklęciem, ale nie jest w stanie używać go zbyt często.
Shiba wbiegła przed stwora, który zaryczał unosząc maczugę, która po chwili gruchnęła w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała Shiba. Dziewczyna jednak była już przy brzuchu stwora, który cięła na odlew. Tasak rozerwał grubą skórę, a krew trysnęła na ręce dziewczyny, dostarczając okropnych wrażeń zapachowych. Stwór ryknął przeraźliwie, zaś niebieskoskóra zobaczyła, że rana zaczyna wolnym tempem zarastać. Regeneracja - paskudna sprawa.
To nie tak aby mogła coś na to poradzić. O ile będzie w stanie zadawać kolejne obrażenia szybciej, niż troll się regeneruje, powinna zwyciężyć. Brzuch wydawał się być łatwym celem, więc strategia prowokacji i kolejnych uderzeń powinna być skuteczna.
Dziewczyna odskoczyła od brzucha gotowa na powtórkę z rozrywki.
Dwa bełty Madreda poszybowały w stronę trola, wbijając się w jego kark skutecznie odwracając przy tym uwagę potwora. Shiba zaś dokończyła resztę, pionowe cięcie rozpłatało cielsko bestii, a flaki wypadły na drogę, gdy troll ryknął osuwając się chwiejnie na kolana. Kaze też powoli kończył rzeź, dobijając ostatki goblinów.
Shiba natomiast poczuła lekki uścisk na swojej wolnej od tasaka dłoni. To jakaś mała elfia dziewczynka, widząc popis kucharki, skryła się za nią przerażona.
Shiba uśmiechnęła się odczuwając ulgę. Walka przeszła bez żadnych problemów.
Niebieskoskóra spojrzała na rozrzucone w rzezi elfy. Była lekko ciekawa tej rasy, która wyglądała nieco podobnie do sidhe. Nie licząc tego, że była dosyć zniewieściała.
- Macie jakiegoś...wodza? Starszyznę? - spytała klepiąc elfiątką po głowie. Nie była pewna jak wyglądały kasty u leśnych elfów, ale wydawało jej się, że nie posiadali króli ani książąt. Przynajmniej nie ci w lasach.
Przerażona dziewczyna wtuliła się mocniej w Shiba a jej mały palec wskazał na jednego z trupów na ziemi. Rozpłatane ciało, brodatego elfa, zapewne jeszcze kiedyś było czymś na kształt wodza tej małej społeczności.
- Możemy już...kwik... wyjść!?- krzyknął archeolog z ukrycia.
An sidhe przetarła ręką twarz. Miała nadzieję, że elfy się szybko zorganizują. Wiedzenie całej rasy ku nowemu domowi...trochę by im zajęło. Załatwili sobie niezłą odpowiedzialność.
- Tak, i postarajcie się zebrać ich jakoś. Zwłaszcza rannych, cholera go wie może kogoś dam radę wyleczyć. - odkrzyknęła dziewczyna w stronę pniaka za którym powinien być Ryjec. - Eh. Wszystko będzie dobrze. - pocieszyła dziewczynkę.
- Nieh Pani nie liczy na odpowiedź... -zwrócił sie do Side jeden poraniony elf, po ubiorze i mieczu w dłoni dawny gwardzista. - Mała jest niema od urodzenia. -wytłumaczył po czym skłonił się. - Dziękujemy za pomoc, uratowaliście nas, nie wiem jak się odwdzięczymy. -jego głos drżał lekko od emocji jakie nim targały, ale powstrzymywał łzy przeznaczone dla poległych. - Jestem Galwer, jeżeli mogę jakoś pomóc, słucham.
Niebieskoskóra przypatrywała się postaci elfa z zastanowieniem. Oni, pomóc? Na pewno nie byli w stanie w którym mogliby jakkolwiek...zaraz. Właściwie to - Czy moglibyście pomóc nam przedostać się przez te tereny? Zmierzamy do góry przeznaczenia, ale nie wiem jak najszybciej przeprawić się przez las. - wyjaśniła Galwerowi rozglądając się po polu walki. - Choć najpierw powinniście pomóc sobie. Macie tu gdzieś wioskę? I czemu chcieli zrobić z was niewolników?
- Bo sami uciekali... po drodze natknęli się na nasze miasteczko i chyba postanowili przed opuszczeniem puszczy zgarnąć ile się da. -odparł elf patrząc jak Ci najbardziej wytrwali ściągając trupy z gościńca. Archeolog i Madred pomagali im w tym, a Kaze rozmawiał z dwoma elfkami, Shiba mogła domyśleć się jakiej zapłaty za pomoc cień oczekuje. Krio zaś przewieszony przez gałąź spał w najlepsze. - Jest tu jedno większe miasto, tam zmierzaliśmy, łatwo stamtąd opuścić lasy.
Shiba przytaknęła ruchem głowy. - W takim razie doprowadźcie nas tam a wesprzemy was po drodze. - zgodziła się umownie z elfem. - Choć swoją drogą, przed czym ucikać mogła armia goblinów prowadzona przez trola? Smok zleciał z gór czy co za cholera? - dziewczyna nie sądziła aby nawet prymitywne rasy jak gobliny odczuwały obawę przed szaleństwem jako takim. Tym bardziej w stopniu aby uciekać w cholerę.
- W lesie zaczęły się problemy... pojawił sie nowy drapieżnik. Nie, to złe słowo, nowy morderca a dokładniej mówiąc kilku.- stwierdził długouchy zagryzając wargi. - Szaleństwo dotarło nawet tutaj, ale opętało niewłaściwa osobę.
- Śmiało, mów konkretami. To nie bajka, abyś budował mi napięcie. No chyba, że chcesz abym zgadywała. Banda najemników straciła piątką klepkę? - Shiba nie planowała co prawda ratować wielkiej puszczy od wielkiego zagrożenia. W końcu oznaczałoby to zagrażać i siebie samego. Wolała jednak wiedzieć, kogo lub czego musi się obawiać.
- Druid. -westchnął elf. - Ale on już nie jest problemem, ale to co stworzył. Widzisz kiedy mu odbi... -słowa elfa zagłuszyło jednak potężne łupnięcie na środku traktu, a następnie wściekły nieartykuowalny krzyk Madreda.
Na środku ścieżki stała teraz dziwna czarna istota, wyglądała na humanoida, była jednak całkiem naga. Nie dało się zidentyfikować jej narządów płciowych, bowiem zdawała się ich nie posiadać. Dzwiny osobnik miał spokojnie ponad dwa metry, a figurę zdawało się rzeźbić same boskie dłuto - każdy mięsień był niemal widoczny na jego ciele. Całe cielsko błyszczało, jak gdyby czarna powłoka wcale nie była skórą. Twarz wyglądała na niezwykle tempa, pozbawioną jakiego kolwiek zarostu, czy skazy w postaci pieprzyka. Wielkie oczy rozglądały sie po okolicy, a czółki wyrastające tuż przed delikatnymi włoskami drgały lekko.



Jednak tym co wywołało krzyk Madreda, była głowa archeologa, ociekająca krwią, którą dziwny stwór trzymał w dłoni. Kręgosłup świniaka, był przerwany w połowie, a posoka i kawałki mięsa miarowo opadały na trakt.
- Co do hu- - Niebieskoskóra zerwała się momentalnie z miejsca i wyskoczyła naprzeciw Madreda, zasłaniając go tarczą, gotowa nawet przywołać białe ogniki.
Czym do cholery było to stworzenie? Reagowała nagle, napompowana adrenaliną na widok martwego towarzysza. Wieszała, że Ryjca to w końcu spotka, ale ledwo po wyjściu z jaskini?
Shiba zacisnęła kły, szczerząc je na monstrum niczym wściekły pies.
- Wszyscy od niego odejść! -krzyknął elfi gwardzista do swych towarzyszy. - Zostawcie go! Nie możecie go rozgniewać! -ryknął jeszcze długouchy do Shiby, gdy stwór z zaciekawienim zaczął oglądać oderwaną głowę świniaka.
Dziewczyna wolnym ramieniem zablokowała drogę Madredowi i zaczęła powoli się wycofywać pchając go rzecz jasna w tył. Nie chciała spuścić z oczu giganta jak i dopuścić aby Madred w szale go sprowokował.
- Mogę wiedzieć jakim hujem dwumetrowy stwór zakradł się na plecy tylu osób by zabić świnię i w dodatku nikt by się nie skapnął, gdyby Madred nie wrzasną? - odrzuciła za siebie, do ostrzegającego ją elfa. Z tego co wiedziała długousi mieli niezwykle dobre zmysły.
- On się nie zakradł... był zbyt szybki by go usłyszeć. -mruknął elf przez zęby. - Zabił tego biedaka bo nie wiedział z czym ma do czynienia.- Dodał jeszcze gwardzista, gdy Shiba powoli cofała się, starając się powstrzymać Madreda. Oczy stwora zaś napotkały kolejna sylwetkę której nie był w stanie zidentyfikować - Kaze. Istota złożona z cienia, zmierzyła wzrokiem czarnego wielkoluda.
- Paskudną masz mordę wiesz?- stwierdził Kaze, a stwór nagle znalazł się tuz przy nim. Shiba nie zdążyła zdać sobie sprawy kiedy czarne monstrum ruszyło z miejsca, bardzo przypominało to szybkość, która tak szczycił się jej znajomy Faust. Pięść potwora znalazła się tam gdzie przed chwila była facjata Kaze, ale forma jego ciała, uchroniła go przed jakim kolwiek obrażeniami. Ot zabójca po prostu przemienił się w ciemną mgłę, gdy piącha w niego gruchnęła.
- Jeżeli to atakuje wszystkich obcych to i tak się na nas rzuci. Odsunąć się, elfy. - podyktowała niebieskoskóra stając z tarczą przed Madredem. - ładuj kuszę i szykuj granaty. Nie mam ochoty patrzeć jak ktoś jeszcze traci kark. - lekko zirytowana niebieskoskóra w miarę prędko zrozumiała, że jeżeli nie są w stanie sprostać jakiemuś ślimako-człekowi to tym bardziej nie będą w stanie przejść przez tą puszczę. W końcu tak musiał wyglądać mieszkaniec tej okolicy.
- I to podejście mi się podoba.- warknął Madred i chwycił kusze oburącz, wypuszczając naraz wszystkie sześć bełtów. Pociski ze świstem pofrunęły w stronę potwora, jednak wszystkie odbiły się od jego ciała, z brzdękiem. Mimo to elektryczność, jakimi naładowane były przeszły przez ciało olbrzyma. Jednak zadziałało to bardziej jak płachta na byk, bowiem ten odwrócił się i warcząc wyszczerzył małe kiełki.
- A Pan dokąd? -zapytał wesoło cienisty zabójca materializując się okrakiem na barkach olbrzyma. Uniósł Kamy, ale gigant złapał jego nogę, i cisnął nim wysoko w powietrze, niczym szmaciana lalką. Kaze złapał się jednak jednej z gałęzi dzięki czemu uniknął bolesnego upadku. Potwór natomiast biegiem ruszył na Madreda, tym razem nie zniknął, a biegł szybkim tempem, a każdy jego krok sprawiał, że ziemia pod jego stopami drżała. Uniósł on swoją potężną piąchę, jednak Shiba okazała się szybsza. Nim atak został wyprowadzony, dziewczyna złapała czarnego stwora w pasie i odbijając się mocno od ziemi, wraz z nim odskoczyła od Madreda. Potwór był ciężki, kucharka czuła się jak gdyby chciała unieść woła, albo i coś większego. Czarny potwór ryknął, gdy tylko wraz z kobieta dotknęli ziemi i opuścił łapsko w barbarzyńskim ataku, jednak ponownie Shiba zdołała (aczkolwiek o włos) odskoczyć. Pięść uderzyła w ziemie, tworząc pęknięcia i sporych rozmiarów wgniecenie.
Krio zaś zachrapał głośno z drzewa na ktrórym wisiał.
Niebieskoskóra sięgnęła do kieszeni po fiolkę z czarnymi granulkami pieprzu. Była świadoma, że sama wsobie nie da rady z tym dziwnym przeciwnikiem, a ani Kaze ani Madred nie popisywali się zbytną skutecznością.
Jeżeli tylko będzie w stanie przeanalizować go, może zdoła znaleźć jakąś sensowną strategię.
I tak nie może spuścić go z oka aby nie zaatakował Madreda albo Kiro, to mogła chociaż spróbować wyjąć z tego jakieś wnioski.
Stwór ryknął i przywalił w twarz dziewczyny, która łyknęła przyprawę. Powietrze zawibrowało, jednak ona nawet nie ruszyła się z miejsca. Uśmiech miał pełne prawo by pojawić się na stalowej twarzy, na której nie pojawiła się nawet ryska, widać potwór trochę się przeliczył. Czarny gigant cofnął rękę wyraźnie nie wiedząc co się dzieje, a wzrok Shiby począł działać. Jednak to co kobieta zobaczyła nie było zbytnio pocieszające. Słabych punktów na ciele wroga nie było, cała jego czarna skóra była grubym pancerzem, zaś pod nią dopiero kryło się delikatne mięso i organy. Zbroja przypominała te która pokryte były robaki, aczkolwiek na pewno nie był to przeciętny żuczek, a owad który bez problemu mógł wytrzymać naprawdę dużo.
Nie miała dużo czasu, więc musiała natychmiastowo rozpocząć ofensywę.
Safaia przemieniła się w olbrzymi tłuczek do mięsa. Jeżeli coś jest za twarde na broń ciętą, obuch był najlepszą dostępną opcją.
Natychmiastowo ruszyła na stwora z zamiarem stłuczenia mu twarzy. Nie było w tym szczególnych planów. Brutalność to też jakieś rozwiązanie. Gort najpewniej by ją poparł.
Tłuczek śmignął w powietrzu, ale stwór uchylił się przed nim,a jego pięść z niesamowitą prędkością łupnęła w brodę Shiby, odrywając dziewczynę od ziemi i posyłając na najbliższe drzewo. Jej stalowa skóra wytrwał;a jednak, jedynie z malutkim pęknięciem na brodzie.
Wtedy tez w stronę stwora pofrunął granat, który z hukiem wybuchnął, odrzucając tym razem giganta. Jego pancerz popękał delikatnie na masywnej piersi. W tym tez momencie w stronę potwora pofrunęły ostrza kamy Kaze, wirując niczym łopaty w wiatraku. Czarne oczy spojrzały na broń, a przeciwnik ponownie zniknął by pojawić się za ostrzami, z łańcuchem w dłoniach. Jego muskuły napięły się a on pociąhgnął mocno za ogniwa, tak że Kaze teraz szybował w jego stronę, prosto w stronę przygotowanej do ciosu pięści.
Dziewczyna podniosła się, przycisnęła nogi do ziemi a następnie wyskoczyła w zawrotnym tempie, obierając sobie za cel oczywiście klatkę piersiową czarnoskórej kreatury. Była pewna, że o ile go otworzy, robota powinna stać się łatwiejsza. - Puść broń, Kaze! - krzyknęła do towarzysza, nie chcąc aby ten wpadł jej w drogę.
Kaze z niechęcią wypisana na twarzy wypuścił z cienistej dłoni swoją broń. Shiba zaś doskoczyła do wroga, wygięta w łuk i gotowa by kopnąć go w muskularna pierś. Jednak to znowu on był szybszy, jego piącha walnęła w brzuch Shiby, gdy ten po prostu wykręcił tłów w jej stronę. Kobieta odleciała do tyłu, czując jak metal pęka od siły uderzenia. Kucharka zauważyła coś jeszcze... stwór jak gdyby stawał się szybszy i silniejszy, tak jakby chciał dopasować swoją siłę do przeciwników.
Irytacja dziewczyny wzrastała w strasznym tempie. W pewnym momencie spojrzała na jednego z elfów, aby zadać mu pytanie.
- Jak to coś się zachowuje w normalnych warunkach? Zostawi nas jak je zignorujemy i pójdziemy w cholerę? - spytała o dziwo całkiem poważnie.
Mimo prezencji ich wroga, wciąż było to wyłącznie zwierze najwyraźniej niezdolne nawet do rozmowy.
Dziewczyna zacisnęła dłoń na tłuczku gotowa do kolejnej próby ataku. Jej wzmocnienie zaraz minie, więc jak nie trafi go teraz to i tak dużo już nie zdziała.
- Zazwyczaj uciekał... by wrócić przygotowanym! -krzyknął elf. - To nie jest zwierze, to jedna z hybryd stworzonych przez druida, z tego co wiemy to najsilniejsza z nich. - zakomunikował długouchy, jednak na większą ilość informacji trzeba było poczekać, bowiem stwór odrzucił Kamy i biegiem ruszył na Shibę. Jego prawa dłoń powędrowała w stronę tłuczka, w którego przygrzmocił, całkowicie wytłumiając siłę ataku przeciwniczki, jego drugie łapsko, zaś spotkało się z okolicami żeber niebieskoskórej, ponownie sprawiając że jej zbroja popękała,a ona wykonała kolejny niezbyt przyjemny lot w stronę drzewa. Zapewne stwór nie dałby jej odpocząć, gdyby nie Madred, który w końcu dobiegł do walczących i złapawszy swym metalowym ramieniem, za przegub stwora, przerzucił go silnie przez ramię, tak że ziemia aż zadrżała. Tylko że na hybrydzie nie zrobił oto większego wrażenia, bowiem leżąc na ziemi z szeroko otwartymi oczyma wpatrywała się w naukowca.
- Jak już je spotkaliście, to chyba wiecie jak to ubić? Przydajcie się na coś! - krzyknęła w stronę elfiej gromady po czym wstała i ruszyła w stronę dwójki z zamiarem złapania Madreda i odskoczenia z nim w bezpieczniejszą pozycję, niż obecna w której się znajdował.
Może to była i najsilniejsza hybryda, ale wciąż stanowiła zaskakująco duży problem.
- Myslisz że jak byśmy wiedzieli, jak z nimi walczyć uciekalibyśmy? Nikt jeszcze nie zabił żadnej hybrydy. - odkrzyknął zdesperowanym głosem elf. Shiba złapała zaś Madreda i odskoczyła... a czarny stwór spojrzał na nich i zniknął pozostawiając jedynie odciski swych stóp na ziemi. Gdy przez kilka sekund nic się nie działo, dotarło do wszystkich że potwór zdobył już to co chciał - informacje o nowych stworzeniach.
Niebieskoskóra wzięła głęboki wdech i duży wydech. Otrzepała lekko zbroję z ziemi, zmieniła safaię w sztylet aby móc schować ją do pochwy za plecami po czym spojrzała na wszystkich po kolei.
- Groźnie tu macie. Lepiej ruszajmy. Nie chcę spędzić w tej puszczy ani dnia więcej ponad niezbędną ilość czasu na przeprawę. Szkoda skóry.
Spojrzała na bezgłowe ciało ryjca rzucone na pobojowisko. Nie mieli właściwie nawet chwili aby zrobić mu pogrzeb. Z drugiej strony, nie sądziła aby świnia chciała być pochowana w imieniu Papuru. Wciąż nie rozumiała dlaczego archeolog bez powodu zdecydował się zostać członkiem wyprawy stworzonej z niebezpiecznych indywiduów, ale jego koniec nie był specjalnie zaskakujący.
- Chodźmy do tego miasta... elfy są długowieczne, więc kilku moich znajomych może nam załatwić podróż. -zauważył Kaze podnosząc z ziemi Kame. - Ty a gdzie jest ten śpioch? -zapytał po chwili cienisty człek, zdając sobie sprawę iż chrapanie ustało, a gałąź na której wisiał Krio jest pusta.
Dziewczyna uderzyła się dłonią w czoło.
- Pewnie hybryda porwała sukinkota. - Shiba doszła do wniosku zdumiewająco szybko. - Pewnie przyniesie go druidowi do badań czy jaka cholera...Nie wiem, idziemy do miasta. Potem się zastanowimy, jak bardzo możemy sobie pozwolić na ratowanie go. - stwierdziła w końcu dziewczyna.
Zgodnie z mapą przeszli już połowę drogi dzielącej ich od góry tysiąca pytań. Z drugiej strony dopiero teraz zaczynały się schody. Ledwo na powitanie stracili dwóch kompanów. W dodatku Kiro był chyba najpotężniejszy w grupie i o ile się obudzi pewnie sam pozbędzie się druida.
Będzie to musiała przedyskutować z pozostałą dwójką.
 
Fiath jest offline  
Stary 07-04-2013, 21:53   #172
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Pozdrowienia od Gorta: Idę po ciebie, Shuu!!!

Widząc pytające spojrzenie rycerza, Gort uśmiechnął się podniecony i zrobił to czego można się było po nim spodziewał, czyli wyszedł zza kamienia i w butnej pozie z rękami opartymi na biodrach roześmiał się w swój charakterystyczny sposób:
- Iwabababa! Więc to wy jesteście pomagierami tego całego Shuu? No to przekażcie mu pozdrowienia od Czarnoskórego Gorta! - pirat z którego twarzy nie schodził podły uśmiech, dotknął dłonią skały za którą skryty był Calamity. - W PIEKLE!!!
Wszystko dookoła zaczęło w jednej chwili trząść się niczym na statku podczas huraganu, tak że utrzymanie równowagi stało się niezwykle trudne. Potem zaś dało się słyszeć pękanie kamieni, jak i ryki dochodzące z wnętrza ziemi która otwarła się niczym wygłodniała paszcza pod stopami bandytów, ciągnące się równolegle do wejścia do jaskini.
Po pustkowiu rozległy się krzyki, gdy żołnierze armii Shuu poczęli wpadać w przepaść, spragniona ludzkiego mięsa niczym sam diabeł. Wybuchła panika, przez co jeszcze więcej żołnierzy powpadało do szczeliny, tak że ich liczba diametralnie zmalała, jedynie czterech bandytów zdołało utrzymać się na nogach, oraz ich szef, który chwiał się, ale upaść nie upadł.
- Ostrzelajcie go! -ryknął brodacz zachrypniętym głosem, a jego dłonie pewniej zacisnęły sie na rękojeści korbacza. Bełty roztrzęsionych strażników pofrunęły w stronę Gorta, jednak poodbijały się od jego kamiennej skóry, sprawiając że morale gwardzistów opadły jeszcze bardziej.
- Nie wiem kim jesteś, ale wiedz, że wypowiadając wojnę naszemu Panu podpisujesz wyrok swej śmierci! -ryknął brodacz i powoli, zaczął iść w stronę Gorta, jak gdyby oczekiwał innych ukrytych przepaści.
Rycerz tylko wyściubił nosa za skały by zerknąć jak rozmieszczeni są bandyci. Nie minęła chwila gdy zapadł się w purpurze i wyłonił za nimi. Zaraz po wyłonieniu się ryknął przeraźliwie rozpłatując na pół jednego z nieszczęśników. Kolejni trzej cofnęli się nieco widząc rycerza, drżącymi rekami zakładając bełty na kuszę. Jeden pomyślał nieco szybciej i wyszarpał sejmitar, i machnął się na Calamitiego. Ten zaś złapał oręż i złamał go jak patyk. Frontalnym kopnięciem złamał żebra bandycie, po czym przywalił pięścią kolejnemu w twarz, a jego głowa strzeliła jak przebity balon. Ostatniego złapał mało delikatnie za facjatę i przerzucił za siebie wysoko jak szmacianą lalkę.
- Nie kłam... - rzucił ponuro do oprycha z kulą na łańcuchu, przybierając swoją bojową pozycję.
Gdy trzęsienia zaczęły powoli ustępować, pięści Gorta zamieniły się w kolczeste kule, ten zaś począł iść na spotkanie hersztowi z twarzą mogącą zasiać niepewność w sercu nawet najdzielniejszego wojownika.
- Zostaw chociaż jednego żywego - polecił wielkolud Calamitiemu. - Niech przekaże wiadomość swojemu szefowi, że właśnie wypowiedział wojnę Czarnoskóremu!
Pirat czekał na pierwszy atak przeciwnika z zamiarem przywalenia pięścią w okutą głownię cepu, a potem nim ten zdąży zadać drugi cios zbliży się do niego i uderzy go w twarz planując ją zmiażdżyć jednym atakiem.
- Bari Bari no Hard Core Skullcrasher! - krzyknął murzyn gdy zadawał swój pierwszy w tej walce cios.
Brodacz ryknął rozkręcając lekko łańcuch i ciskając nim w stronę Gorta, co spowodowało iz metalowa kula poszybowała na spotkanie z twarzą murzyna. Pirat poderwał jednak rękę, która nieubłaganie pędziła na spotkanie z metalowym obiektem. Przeciwnik na ten widok uśmiechnął sie i pociągnął metalowy pręt w dół, niczym wprawny szermierz. Tylko kto słyszał kiedykolwiek o szermierce korbaczem!?
Była to umiejętność na tyle niespodziewana, że aż zaskakująca, bowiem kula odskoczyła, spod pięści czarnoskórego po czym zawirowała i trzasnęła Gorta w twarz. Spora część małych kamyczków odleciała od twarzy Gorta, jednak moc jego ambicji zatrzymała większą część siły ciosu wroga. Jednak z powodu celnego ciosu przeciwnika, Gort nie miał jak zbliżyć się doń na odpowiedni dystans by wykonać atak.
Aczkolwiek w momencie gdy stalowa kula kruszyła twarz pirata, ten wpadł na inny pomysł. Jedna z jego dłoni powróciła do swego oryginalnego kształtu, a ten chwycił za łańcuch na którym zawieszona była głownia cepa.
- Puszka, idź poszukać tej wody! - krzyknął Gort w stronę rycerza, zaciskając mocniej dłoń na łańcuchu. - Ja tu sobie poradzę!
Chwilę później wojownik mórz wystrzelił z ust grad kamieni celując w dłonie oponenta, gdyż miał zamiar pozbawić go jego broni, a następnie wbić ją głęboko w ziemię stąpnięciem ciężkiego buciora.
Rycerz skinął głową, jednak nie do końca podobała mu się ta wizja. Jak chciał Gort, zbrojny ciężkimi krokami postąpił w stronę jaskini. Z zaciśniętą metalową rękawicą na rękojeści wstąpił do środka, wyostrzając swe zmysły do maksimum.
Gort chwycił za łańcuch, zaciskając na nim swa łapę, tak że ogniwa aż zatrzeszczały. Czarnoskóry, nabrał w usta powietrza i po chwili rozpoczął ostrzał, w dłonie brodacza. Ten nim zdążył się zorientować, został zasypany przez grad kamyczków, które głownie uderzyły w jego prawą dłoń. Buchnęła krew, kości wyszły na wierzch, a kończyna wyglądała niczym po wybuchu miny przeciwpiechotnej. Brodacz ryknął łapiąc się drugą dłonią za przegub i wypuszczając tym samym swój korbacz, upadając z bólu na kolana i kuląc się, przyciskając zranioną kończynę do torsu.
Calamity w tym czasie zagłębił się w jaskinię, jednak nie było tam więcej przeciwników, jedynie zimne powietrze i źródło krystalicznie czystej wody, bijącej z jednej ze skał. No i spora ilość skrzyń z zapasami żywności, należącymi do bandytów.
Nie widząc żadnego zagrożenia rycerz uniósł Despair do pokrowca, zanurzając w nim tylko koniuszek ostrza i puścił. Oręż sam pod wpływem grawitacji wsunął się do niego. Nie zastanawiając się dłużej, wyciągnął zza pasa manierkę, którą zdążył już dawno opróżnić. Uprzednio ją dokładnie wypłukał zanim napełnił, gdyż jego wydzielina z ust mogłaby przynieś efekt wręcz odwrotny. Po tej prostej czynności wcisnął korek w gwint bukłaka i przeniósł wzrok na skrzynię z zapasami.
- Widzę że trochę ostudziłem twój zapał - oznajmił Gort, rozglądając się po polu bitwy. - Dwudziestu waszych ludzi za dwóch moich. Nigdy nie byłem dobry w liczeniu, ale zdaje mi się że to uczciwa wymiana.
Pirat ignorując pokonanego przeciwnika zaczął iść w stronę jaskini, próbując jednocześnie wyczuć czy w środku nie znajduje się ktoś jeszcze poza Calamitym.
Zbrojne rękawice rycerza, otworzyły jedną ze skrzynek i zaglądnął do środka, znajdowały się w niej porcje suszonego mięsa i owoców, idealne do dalekich podróży. Chleb i bukłaki z wodą, a w kącie jaskini rycerz dostrzegł nawet dwie beczki piwa.
-”John znalazłem zapasy pożywienia” - sądził że powinien to przekazać, aby nieco poprawić samopoczucie drużyny.
Gort zbliżał się do jaskini mijając kulącego się wroga, nie musiał się spieszyć nie wyczuwał by ktoś po za Calamity był w środku. Jednak każda moc potrafi być myląca.
Woda za odwróconym doń plecami rycerza, wezbrała nagle formując połowę ludzkiej sylwetki. Osobnik o niebieskich włosach uśmiechnął się parszywie, gdy jedna z jego rąk przemieniała się w wodny bicz, ostry niczym miecz. Mężczyzna machnął nim w stronę Calamitiego, trafiając prosto w prawa rękę zaskoczonego wojownika.
Zbroja pękła niczym wynik spotkania skorupki jajka z kataną, wodny bicz przeciął natomiast kończynę rycerza, aż po kość, gdyby Calamity nie miał zbroi zapewne straciłby ramię.
Mężczyzna w niebieskim stroju wyłonił się z wody, sprawiając że cała posadzka dookoła niego pokryła się kropelkami życiodajnej cieczy.


- Witaj pluskiewko. -zadrwił wodny człek a jego głos brzmiał niczym uderzające o skałę spienione fale.
 
Tropby jest offline  
Stary 07-04-2013, 21:56   #173
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
I need... a hand...

Zbrojny zaraz po trafieniu odwrócił się w stronę napastnika i odskoczył w tył. Mógł się tego spodziewać, że to nie będzie proste zadanie. Prawa ręka dyndała bezwładnie, spojrzał na ranę kątem oka. Prędko nią nie porusza...

- GORT?! - Krzyknął przez ramię, lewą ręką wyszarpując Despair. Przyglądał się bacznie istocie, próbując skojarzyć ją w jakiś sposób z czymś co mógł wcześniej spotkać. Nie było wątpliwości że przeciwnik ma właściwości takie jak żywiołaki wody, jednak nie mógł być do końca pewien przed czym właściwie stoi.

- Dlaczego... mnie to zaatakowało... - Rzucił do siebie to nieco głupie pytanie. - Jesteś strażnikiem... tego miejsca? - Zapytał po chwili.

- Nie, pokojówką. Mam też ciasteczka, chcesz? -prychnął osobnik gdy kropelki wody dookoła niego poczęły powoli unosić się w górę.

Fioletowe ślepia rycerza od razu wyłapały widok kropel, które zapewnie będą wykorzystane jako pociski. Ale nie miał zamiaru sie przekonywać co zamierza “wodnik”, odskoczył w bok, a w powietrzu obrócił się wokół własnej osi i posłał pregę fioletowej energii.

Słysząc krzyk rycerza murzyn przyspieszył kroku. Brzmiał na zdesperowanego. Znaczy się, bardziej zdesperowanego niż zwykle... To z pewnością nie mógł być dobry znak. Gdy zaś znalazł się w jaskini, pierwszym co dostrzegł to Calamitiego którego ramienia ciekła maź będąca zapewne jego juchą. Drugim natomiast był jaszczuropodobny mężczyzna trzymający wodny bicz. Dość łatwo było odgadnąć co się dzieje.

- Widzę że następny przyszedł dostać od nas w rzyć - stwierdził Gort, unosząc pięści niczym zawodowy bokser, gotowy do zablokowania ciosu przeciwnika.

Piraci posługiwali się wszelkiej maści broniami i wielkolud dobrze wiedział, że bicz nie nadaje się do walki z wieloma przeciwnikami na raz. Wystarczy więc poczekać kogo pierwszego zaatakuje, by drugi mógł wykorzystać tą okazję do kontrataku. W takim razie jeśli to Puszka miał być zaatakowany, to Gort zamierzał zaszarżować na wodnego dziwoląga i wgnieść go w najbliższą ścianę.

Gort przeoczył jednak unoszące się krople które nagle poszybowały w stronę Calmitiego. Jednak fioletowa wstęga skutecznie je zatrzymała, zmuszając nawet wodnego człeka do uniku... wprost pod szarżę Gorta.

- Żałosne... -mruknął żywiołak i nagle jego ciało przemieniło się w ścianę wody, w której stworzył Gorto podobny otwór, przez który murzyn przeleciał.

Wodny człek pojawił się za nim, a przy obu jego dłoniach buzowały strumienie wody.

- Wiesz ze duże ciśnienie jest w stanie niszczyć kamienie... Gorcie Kingstone? - zapytał cicho niebieskowłosy i szybkim ruchem chciał uderzyć tak stworzonymi kulami wody w głowę pirata.

- Wiesz, że jesteś bardziej paskudny niż prawdziwi ryboludzie których spotkałem? - odgryzł się pirat, by najmniej nie przestraszony słowami wodnika. - Bari Bari no Hard Core Spitter!

Gort wystrzelił z ust po raz kolejny grad kamyczków które miały za zadanie rozproszyć atak przeciwnika i być może chociaż go drasnąć. Nie ważne jakiego rodzaju magię stosował, atak wzmocniony siłą ambicji pirata był nie do zatrzymania przez takie tanie sztuczki. Na wszelki wypadek jednak Gort ponownie uniósł ramiona, zasłaniając nimi twarz. To była właśnie idealna pora na kontratak Calamitiego.

Zanim Gort nabrał powietrza w usta, Calamity już zaplanował kolejne zagranie. Zapadł się w purpurę, by wyłonić się na sklepieniu jaskini tuż nad głową przeciwnika. Opadając niczym piła tarczowa, chciał rozciąć przeciwnika na dwoje. Fakt że wcześniej uniknął ataku dał rycerzowi do zrozumienia że “wodnik” musi obawiać się trafień. Jednak coś mu mówiło że jeszcze może go zaskoczyć. Co prawda poprzedniemu ataku bliżej było do magicznych obrażeń, więc Calamity chciał przetestować czy fizycznych też się tak obawia.

Gort nabrał w usta powietrza i począł strzelać kamyczkami, co odstraszyło wodnego przeciwnika, który odskoczył w tył, chroniąc tym samym swe wodne dłonie. Wtedy też rozpędzony niczym piła mechaniczna Calamity opadł spod sufitu. Ostrze uderzyło w głowę przeciwnika i przeszło z łatwością aż do jego krocza, dzieląc osobnika na dwa równa kawałki. Jednak woda która kapała zamiast krwi, mówiła prostującemu się rycerzowi że to wcale nie koniec. Gdy uniósł wzrok, zobaczył jak wodne nitki strzelają z obu połówek ciała przeciwnika łącząc je na nowo w jedną idealną całość. - Tylko tyle? -zapytał strzelając karkiem.

Pomimo że to nie była pora na wspomnienia, Calamity przypomniał sobie co się działo z wodopojami gdy obmywał w nich odniesione rany. Stawały się wtedy plugawe i trujące, co za tym idzie nie nadawały się już do niczego, taka breja pewnie zabiłaby cokolwiek by się w niej zanurzyło. Jako że przeciwnik wydawał się żywiołakiem wody, Zbrojny postanowił “zanurzyć” w nim ranę, mając nadzieję że przyniesie to jakiś efekt. Świadomy był tego że to go pewnie zaboli jak cholera ale musiał spróbować, może chociaż kupi trochę czasu Gortowi.

Ten natomiast postanowił wyprowadzić atak którego niezwykle trudno było uniknąć w tak ograniczonej przestrzeni jaką była jaskinia z wodopojem. W dłoniach Gorta zaczęła formować się ogromna kolumna z kamienia, którą objął obiema rękami i uniósł niczym biblijny Samson, znacznie naprężając przy tym muskuły.

- Puszka, uważaj! - pirat krzyknął do rycerza, gdy zamachnął się na wroga swą zaimprowizowaną, acz oszołamiająco groźną bronią. - Bari Bari no Hard Core Smash!

Calamity włożył rękę we wroga, którego struktura była tak uciążliwa dla walczących. Jego plan był niezły, krew przeklętego rycerza, poczęła plugawić wodę, co przeciwnik skomentował sykiem bólu.

- Co ty sobie wyobrażasz pluskwo! - ryknął ,a jednak z jego rąk zamieniła się w wodne ostrze, które opadło na rękę Calamitiego... odcinając ją od ciała rycerza. Krew trysnęła jeszcze obficiej w cielsko wodnego stwora, zaś rycerz ryknął z bólu opadając na ziemię. Kolumna Gorta śmignęła nad zbrojnym i gruchnęła, w ścianę, bowiem przeciwnik zmienił się w kałuże unikając ciosu. Wodna plama jednak z każda chwila robiła się coraz bardziej fioletowa, a gdy zmieniał sie z powrotem w człeka, chwiał się niczym zatruty.

Na ten moment czekał zaś Gort, który tym razem uniósł kamienną kolumnę prosto w górę, by po chwili z dzikim wrzaskiem spuścić ją na głowę wodnego człowieka, planując rozgnieść go jednym uderzeniem.

Cóż, Calamity miał rację, plan zadziałał i bolało jak cholera. Ryknął z bólu gdy wodne ostrze, odrąbało mu rękę na wysokości łokcia. Przyklęknął z bólu i spojrzał na kikut.

- Potrzebowałem... tej... RĘKI! - Wrzasnął, po czym dźwignął się do pionu, opierając się na Despair. Widząc co wyrządziła wodnikowi krew zbrojnego, postanowił zaatakować go kolejnym plugastwem. Jego szyja zabulgotała dziwacznie, po czym wypuścił z paszczy żrące opary w stronę żywiołaka.

Kolumna gruchnęła od góry w żywiołaka, rozbijając go na setki kropelek, widać jednak było że Haki zadziałało, bowiem gdy ten zbierał się w całość, cały był zakrwawiony i poobijany. Dzieła dokończył opar Calamitiego, który dopadł ciała wodnika, nim ten zanurzył się w źródle. Fioletowy dym, zareagował w dziwny sposób z wodnym ciałem oponenta, które zrobiło się lepkie, a po chwili w krzykach bólu, stwór rozpuścił się, został zaś po nim jedynie metalowym symbol. Odznaka załogi Shuu.

- No i dostał za swoje, cwaniak jeden - oznajmił pirat, odrzucając kolumnę, po czym wziął do ręki odznakę której dokładnie się przyjrzał. - Jeszcze mnie popamiętasz, Shuu. To dopiero przedsmak tego zrobię z tobą i twoją załogą.

Gort zacisnął wściekle pięść, która z łatwością zgniotła kawałek metalu, po czym rozwarła się pozwalając mu opaść z powrotem na ziemię. Następnie pirat podszedł do źródła i napełnił wodą dwa stworzone przez siebie kamienne kufle, a gdy wrócił do rycerza podał mu jeden z nich i podniósł z ziemi jego odciętą rękę którą zaczął podrzucać.

- Mówiłeś że jej potrzebujesz? - zapytał w końcu z szerokim uśmiechem. - Może więc zapytamy tamtego kurdupla z Blackberry czy nie da rady ci jej z powrotem przyczepić. A jeśli mu się nie uda to będziemy musieli znaleźć jakiego magika. Czasem zapominam, że nie wszyscy mają takie ciało jak ja.

Zbrojny dyszał ciężko, zaciskając zęby. Z nie małym trudem schował Despair, po czym chwycił z kufel i pociągnął parę łyków, resztę wylał na kikut.

- Gort... nie dotykaj mojej krwi... - Ostrzegł go rycerz, po czym spoglądając na skrzynie przemówił ponownie. - W nich są... zapasy pożywienia... powinniśmy je zabrać... - Po tych słowach syknął z bólu łapiąc się za ranę.

- Ta, weźmiemy sobie trochę skoro ten karzeł nic nam nie da - przytaknął Gort, po czym zajął się przeglądaniem skrzyń. Stworzył też dwa wielkie gliniane dzbany, które napełnił wodą ze źródła i zamknął szczelnie aby nie stracić nawet kropli lekarstwa dla jego przyjaciółki. Następnie zaś wytworzył dwa kamienne wózki na które załadował naczynia, jak i tyle skrzyń ile tylko byli w stanie we dwóch uciągnąć.

- Nie ma co tracić czasu. Mała El czeka żebym jej pomógł - Gort popatrzył na rycerza z powagą. - Jak nie dasz rady to ja wszystko przeniosę.

- Myślałem że... jesteś z ostatnią z osób... która może mnie.. nie doceniać... - Calamity usmiechnął się niemrawo pod hełmem. - Ale masz rację... byłbym wdzięczny jeżeli, poradziłbyś sobie sam... - Dodał trzymając się za ranę, po czym podniósł się do pionu.

- Ruszajmy... - Skinął głową na wyjście z jaskini, po czym sam zaczął stąpać chwiejnie ku niemu.
- No to do roboty - pirat przywiązał do siebie jeden z wózków sznurami którymi przewiązane skrzynie, drugi zaś zaczął pchać przed sobą jako uosobienie konia pociągowego. Podróżowanie w ten sposób zajmie im pewnie dłużej niż samo dotarcie do jaskini, ale przynajmniej mieli pewność że nie zabraknie im pożywienia na resztę podróży.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 10-04-2013, 20:18   #174
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Pył i proch
Zasadzka na pustyni


- Zasadzka? Prędzej czy później dostrzegą okręt i udadzą się w jego kierunku. Póki sprawdzają miasto mamy czas, żeby się przygotować. - zarzucił propozycją Elathorn.
- Jam tam se pomyślał, że lepiej jak ich od razu oszczelamy - wtrącił Przydupas. - Nie widziałem żeby mieli jakie łuki czy strzelby, więc zanim nas dorwą dużo z nich będzie się już wykrwawiać na wydmach.
- I stracić efekt zaskoczenia. Głupota. - Elathorn niemalże natychmiastowo skrytykował pomysł Przydupasa.
- He? - widać głupi mięśniak nie do końca rozumiał logikę lodowego maga. - Ale jak będziemy na nich czekać to też ich nie zaskoczymy, co nie? Więc nie lepiej jak zaatakujemy pierwsi?
- Wiesz na czym polega zasadzkę? Można rozdzielić się na dwie grupy. Kiedy będą spokojnie przechodzić przez pustynie, nieświadomi naszej obecności, można otworzyć ogień. Zapewne nie wiesz co to ogień krzyżowy, ale zapewniam, że bez magii czy nadludzkich zdolności nic czegoś takiego nie przeżyje na środku pustynii. - czarodziej mówił szybko, wyraźnie niezadowolony, że musi współpracować z Przydupasem.
- Już kumam! - zawołał kamrat Gorta, uderzajac zaciśniętą pięścią w otwartą dłoń. - Dobra, to robimy po twojemu! Hue hue, jednak Sopelek to ma łeb na karku.

Po tych słowach Przydupas oddał lornetkę Elathornowi i wrócił na okręt, by przygotować swój ekwipunek. Dał też jedną ze zdobycznych strzelb Belli by też mogła uczestniczyć w ostrzale. Potem natomiast postanowił wypytać gnoma czy nie ma jakichś wybuchowych nalewek, czy czegoś w ten deseń, które mogłyby im pomóc w obronie Blackberry.

- A masz pieniądze by za nie zapłacić? Nie, to idź rób swoje. -odfurknął gnom, wściekły że ktoś przerywa mu pracę. Bella chwyciła strzelbę i przyłożyła ja do ramienia, sprawdzając jak karabin leży w jej dłoniach. Kobiety z Witlover miały wprawę w używaniu takiej broni.

John również sprawdził czy jego karabin i dwa rewolwery otrzymane na śmietnisku są załadowane. Nie chciał się nawet samemu przed sobą przyznać ale przyzwyczajał się coraz bardziej do walki i chociaż strach przed zranieniem dalej zgniatał mu wnętrzności w lodowatym uścisku to nie było to aż tak przejmujące jak na początku ich wspólnej podróży

- W takim razie w jaki sposób się dzielimy i którą grupę próbujemy zdjąć jako pierwszą? - zapytał Anonim siląc się na spokój
- Hej, gnomie - zaczął lekko rozdrażniony, jak i oburzony Przydupas - przecież nie chcemy tych nalewek dla siebie. Pedzieliśmy że będziemy bronić twojego domu, więc mógłbyś nam chociaż troszku pomóc, skoro nawet nie zamierzasz wyściubić nosa na zewnątrz żeby bić się z tamtymi bandziorami.
- A nie zauważyłes że to przez was potrzebuje on obrony? Gdybyście mi nie przynieśli tej kobiety nie było by sprawy. -odparł gnom mierząc przydupasa groźnym spojrzeniem.
- Wydaje mi się, że przegrupują się przed opuszczeniem miasta, więc powinniśmy dostać wszystkich. Wystarczy wybrać odpowiednie pozycje, żeby obie grupy mogły ich ostrzelać. - stwierdził Elathorn, kwestie podziału na grupy zostawiając komuś innemu.
- Uparty z ciebie koleś - stwierdził w końcu Przydupas, wzruszając ramionami, po czym wrócił do Elathorna i przedstawił mu swoją wersję planu. - Może ty pójdziesz z Psycholem, a ja z Bellą. Rudy powiedział, że prędzej strzeli sobie w stopę niż kogokolwiek trafi z dystansu, więc pójdzie z nami jako wsparcie gdy dojdzie do lania się po mordach. Wy poradzicie se we dwóch skoro Sopelek zna te swoje magiczne sztuczki. A gdyby jacyś bandziorzy dali radę się nam wymknąć i próbowali zaatakować okręt, to Psychol i Rudy pójdą ich zatrzymać, bo są z nas najruchliwsi.
- Pomysł dobry - odpowiedział John ciesząc się że pójdzie z kimś kto faktycznie zna się na walce. Co prawda sam pomysł atakowania tych ludzi z wyprzedzeniem budził w Anonimie pewne opory to jednak był w stanie zrozumieć konieczność podjęcia takich działań

Jak rzekł John, pomysł był dobry, Elathorn jednak częściowo obawiał się za jego realizacje. W każdym razie, zadbał o to, żeby ludzi odpowiedno ustawić i poinstruować. Większość grupy miała skryć się za jakąś z wydm, najlepiej w nieco ponad połowie odległości zasięgu skutecznego strzału od przewidywanej trasy. Czarodziej nie ufał jakoś specjalnie tym wynalazkom, więc większość siły w zasadce spodziewał się w swoim ataku. Razem z Johnem ustawił się bliżej miasta, po drugiej stronie przewidywanej trasy. Punkt w którym przeciwnicy mieli zostać zaangażowani, znajdował sie mniej-więcej w połowie pomiędzy oboma grupami.Czarodziej pokrył zarówno siebie jak i Johna czarami maskującymi, żeby zminimalizować ryzyko przedwczesnego wykrycia. Drużyna szybko i cicho rozbiegła się po piaskowym pustkowiu, zajmując odpowiednie pozycje. Broń spoczęła na piasku gotowa do strzału, gdy brzuchy kompani dotknęły szorstkich drobinek, tego co kiedyś było kamieniami. Ciemne chmury dodawała pesymistycznego klimatu całemu krajobrazowi, jednak plan wydawał się być idealny. Po niedługim czasie oczekiwania, konie i jaszczury wychynęły zza jednej z wydm, a zobaczywszy statek, zaczęły kierować się w jego stronę. Teraz wszyscy czekali tylko na sygnał Elathorna do ostrzału.

- Rudy, pilnuj czy ktoś nie próbuje zajść nas od tyłu - rzucił Przydupas do mnicha, po czym dodał jeszcze w stronę leżącej kilka metrów od niego Belli: - A ty mała, patrz jak się to robi i gdy tylko zobaczysz sygnał nie wahaj się nawet przez moment, bo bardzo łatwo możesz skończyć martwa. W tej drużynie zdarza się to nagminnie.

Czarodziej cierpliwie czekał, aż znajdą się w punkcie w którym powinni. Oddychał powoli, oczekując. Kolejne sekundy mijały a Elathorn wypuszczał magię z siebie i gromadził ją w pobliżu, żeby jeszcze bardziej polepszyć swoją sytuacje taktyczną - jakby sama zasadzka to było za mało. Wytworzył pięć niewidzialnych sopli, każdy długi na metr i proporcjonalnie gruby.Wytworzył także szósty, malutki, jednak zaklęty. W momencie uderzenia miał on wyzwolić zgromadzoną w nim manę, doprowadzając do eskplozji. To właśnie ona miała być słyszalnym znakiem. Drugą rzeczą jaką zrobił, było przygotowanie zaklęcia, mającego natychmiastowo wytworzyć warstwę śliskiego i dosyć wytrzymałego lodu pod całą kompanią jak i w ich najbliższej okolicy. Kiedy nadszedł moment ataku, czarodziej po prostu aktywował wszystkie zaklęcia.

- Jasna sprawa. -odparł Khali przydupasowi, gdy jego czujne oko obserwowało okolicę. Bella zaś w milczeniu obserwowała punkt gdzie miało dojść do ognia krzyżowego. W końcu zwiadowcza grupa, odnalazła jagódkę, a widząc światło na jej pokładzie, pędem ruszyła w tamta stronę, tworząc tumany piasku i obijając sie kopytami po skalnych połaciach martwych ziem.
Nagle konie zaczęły ślizgać się na ukrytym pod piaskiem lodzie, a łapy jaszczurów rozjechały się na wszystkie strony. Wtedy tez rozległa się eksplozja jednego z sopli, a palce pociągnęły za spusty.

Nazwanie tego walką było by hańbą dla tej nazwy, bowiem zasadzka udała sie znakomicie, przeciwnicy nie milei szans by kontratakować. Pociski śmigały w ich stronę z każdej stron, zrzucając jeźdźców z ich wierzchowców z dźwiękiem łamanych kości i rozrywanych tkanek. Przerażone rumaki podrywały kopyta do góry, co skutkowało tym, że ich cielska opadały na lód, przygniatając swych dawnych panów. Po chwili krew i jęki umierających roztaczały się po okolicy, a jedynie dym od wystrzałów sugerował co się tu stało.

- Juhuuuuu! - zawołał Przydupas, wstając z wydmy i unosząc w zwycięzkim geście swoją strzelbę, a następnie poklepał przypiętą do pasa pięciolufówkę. - Nawet nie musiałem używać tej dziecinki. To była niezła strzelanina!

Mięśniak czym prędzej gramoląc się przez piach zjechał na pobojowisko, które zostało po wrogim przemarszu.

- Co wy na to żeby zanim wrócimy na okręt sprawdzić czego ci goście szukali na tym zadupiu!? - zawołał do pozostałych. - Może mają przy sobie jakieś łupy, czy kij wie co!

Przydupas z zapałem zabrał się do przeszukiwania zwłok, które obracał silnymi kopniakami by sprawdzić czy mają przy sobie jakieś ukryte tobołki, biżuterię, czy inne skarby. John natomiast w milczeniu wpatrywał się rozszerzonymi oczami w miejsce w którym doszło do masakry. Niezależnie od tego kim byli ich przeciwnicy i co zrobili tak szybka i brutalna śmierć w pojęciu Anonima była czymś nieuczciwym. Niektórzy z nich nie zauważyli nawet że umierają, pozostali nie mieli nawet czasu by pomyśleć o obronie - śmierć spadła na nich gwałtownie i niezapowiedzianie pozostawiając pewien niesmak u nieprzyzwyczajonego do walki Johna. Być może Max byłby w stanie zaakceptować takie zachowanie, uznając je za normalne jednak młodszy z braci był przerażony tym widowiskiem, oraz co gorsza tym że sam brał w nim udział. Czy to wciąż jeszcze była walka czy już morderstwo...? Anonim zdołał wreszcie oderwać wzrok i nieco sztywnym krokiem ruszył w stronę wraku statku, wciąż zaciskając kurczowo dłonie na swoim karabinie
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 10-04-2013, 21:29   #175
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Guardian of Balance

Duchy lasu


Czasem zdarza się tak, że świat zaskakuje bardziej niżeli mogłoby sie to wydawać. Bajka dla dzieci okazuje się prawdą, zaś potwory wcale nie czają się pod łóżkiem, zaś na szczycie czarnej wieży ukryte w skórze człowieka.
Gdy Faust dotknął drzewa i odezwał się do teoretycznie wymyślonych przez umysł majaczącego elfa starych duchów, usłyszał w myślach cichy chichot małej dziewczynki. Zimny wiatr owiał jego palce, by po chwili poruszyć włosy, oraz krople krwi wypływające z otwartych ran, które uaktywniła moc Bachusa.
A po chwili blondyn zniknął, na ziemi pozostała jedynie jego katana, która opadając wbiła się w trawiasty rozmokły grunt, by niczym wykrzyknik na końcu zdania, oznajmić iż nadchodzą zamiany.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=nKJqMnuzhFU&feature=player_embedded#![/MEDIA]

Faust pojawił się… nagi na tafli okrągłego jeziorka. Jego ciało było dalej poranione i obolałe, ale krew nie spływała już z ran, które jak gdyby wstydziły się swego otwarcia w tym pięknym miejscu. Umysł najpierw niepewnie przyswajał idee poruszania się po powierzchni, niekończącego się stawu, pierwsze kroki były więc ostrożne, przypominające dziecięce nauki poruszania się. Gdy stopa dotykała zimnego płynu nie wywoływało to żadnego ruchu na jego powierzchni, żadnej fali, czy kropelek które miały opaść na bajoro, gdy noga odrywała się do kolejnego kroku.
Gdy blondyna zrobił kilka kroków, ponownie usłyszał chichot, jak gdyby otaczała go zgraja panienek, które niewinnym acz pożądliwym oczkiem chciały zebrać jak najwięcej informacji o szczegółach jego ciała.
Co ciekawe ten kochanek i łamacz ser niewieścich, poczuł dziwny wstyd, mężczyzna który nigdy nie miał problemu z demonstracja swego ciała kobieta, teraz wolałby mieć na sobie przynajmniej jakaś szatę. Ręce naturalnie próbowały zasłonić to co męskie, jednak to spowodowało jedynie nasilenie się chichotów, zaś po chwili niewidzialnych śmiechów nad woda poczęły pojawiać się…


…kule różnokolorowego światła, z malutkimi motylimi skrzydełkami. Trzepotały one wesoło swymi jedynymi kończynami, a za każdym razem gdy słychać było ciche śmiechy, kulki światła migotały lekko.

Nie wstydź się wędrowcze co wzywać nas chciałeś .
Otrzymałeś właśnie to, czego chciałeś.
Jednak czemu do nasz przychodzisz strażniku ?
Lecz może lepiej gdy powiem golaśniku!

Ostatni wers dziwnego powitalnego wiersza, nie dość że zakończony wyraźnym słowotwórstwem to jeszcze wywołał salwę chichotów malutkich wróżek, które podskakiwały nad wodą, w dziwacznym tańcu, co sprawiało że wszystko mieniło się od ich kolorowego blasku.

Sanity Knights

Drzewo


Uszczuplona a dwóch członków drużyny, grupka maszerowała wraz z elfimi uchodźcami w stronę miasteczka. Shibe trapiły pewne myśli, mimo że z archeologiem zbyt zżyta nie była, to jego strata w pewien sposób bolała, szczególnie Madreda który szedł posępnym krokiem, a do każdego kto próbował z nim porozmawiać odnosił się niezwykle agresywnie. Jednak czemu dziwny czarny potwór porwał Krio? Czemu nie zabił go tak jak prosiaka, unicestwienie śpiącego chłopaka nie było by trudne dla takiej maszkary.
Gdzies tam w głębi siebie mimo tego iż dziewczyna wmawiała sobie że na tej wyprawie wszyscy mogą zginąć… brakowało jej komentarzy zaspanego głosu, a nawet leniwych prób dobrania się twarzy rudzielca do jej piersi. Mniej więcej jak by ktoś zabrał jej kota, albo chomika.

Nim kobieta się spostrzegła nadeszła noc a oni zbliżyli się do osady elfów, która była stereotypowa aż do bólu.


Domki o wymyślnej budowie, delikatnej i przypominające cytujące Kaze „Gówno rzecznej nimfy”, czyli rozwijając ta wypowiedź, bardzo zgrabne ale niezachęcające by w nich na stałe zamieszkać. Brakowało tu jakichkolwiek metalowych elementów, wszystko piękne i ekologiczne, z kamieni i drewna. Dym wznosił się z kominków, gdzie elfie rodziny zasiadały zapewne do kolacji, albo grzały się w ten chłodny wieczór, słuchając różnorakich opowieści, nieświadomi, że właśnie populacja miasteczka zwiększyła się o ponad setkę rannych długouchych.
- Brakuje tylko jeszcze jakiegoś pierdolonego grajka. –mruknął pod nosem Madred a jak na życzenie, z karczmy nieopodal rozległa się wesoła muzyczka.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=4QHYuNC7tI0[/MEDIA]


- Kurwa… –skomentował to technokrata i kopnął jakaś gałązkę by wraz z wierzchowcem Shiby, który niósł zapasy udać się do stajni. Kaze natomiast wydawał się nad wyraz radosny, podskakując lekko, a na pytające spojrzenie odpowiedział tylko – Nie słyszałem muzyki od ponad dwustu lat, może się spodobać nie?- a na potwierdzenie wzruszył ramionami.
- Zanim pójdziemy się nachlać, musimy kogoś odwiedzić. –stwierdził jeszcze, jak gdyby pijaństwo było głównym punktem programu i złapał Shibę za ramię, ciągnąc ją w stronę jednego z domków. Bez pukania walnął kopniakiem w drzwi i wkroczył do środka, bowiem okazały się one w ogóle nie zamknięte.
- Ale zarosłeś! –krzyknął wesoło cienisty zabójca od progu, a Shiba musiała stwierdzić że stwierdzenie było nawy raz trafne, bowiem właścicielem posiadłości było… drzewo.


Ent wielkości Gorta, w kapeluszu maga, siedział na bujanym krześle I ogromnym paluchem miział po główce malutka roześmianą sadzonkę. W drewniane usta wepchnięta miał fajkę, która upychał… mchem który zrywał z swego ciała! Powodowało to, że salonik zasnuty był zielonkawym dymem, o dość przyjemnym zapachu. Nim gospodarz zdążył coś powiedzieć, Kaze walnął go w plecy i z uśmiechem przedstawił Shibie.

- Poznaj Drzewo! – stwierdził szczerząc kły, a zielonkawy osobnik królestwa natury uśmiechnął się ukazując paszcze wypełnioną zamiast zębów licznymi korzonkami i listkami.

Blackskin’s Brutes

Tajemnice pustkowi


Przydupas zaczął przeszukiwać ciała zabity, oraz dobijał tych którzy charczeli jeszcze niezrozumiale, łapiąc uciekające z płuc powietrze. Jednak zanim skupimy się na nim i reszcie drużyny która pozostała na miejscu zdarzenia, spójrzmy na Johna, który niezauważony przez nikogo zaczął iść w stronę statku.
Myśli przedstawiciela handlowego trapiły różne myśli, nie raz wysyłany był w „delegację” ale nigdy nie były one tak brutalne, nie niosły ze sobą tylu konsekwencji jak i śmierci. A co jeżeli to wejdzie mu w krew, co jeżeli po powrocie do domu będzie mu tego brakować i skrzywdzi tych których kocha. A tak w ogóle czy oni w ogóle mają szanse na wykonanie zadania i powrót? Przecież grupa rozpadała się w oczach, a na jej drodze stawało tyle przeciwności…
Nagle w umyśle Johna cos zaskoczył wyrywając go z rozmyślań, jego szósty zmysł sprawił że ciało zauważyło coś ciekawego.
Pustkowie na którym byli, w większości składało się z ziemnych popękanych kamieni, piasek było tylko dodatkiem. Więc tak właściwie skąd tu wydma na tyle duża by ukryć za sobą zniszczony statek? No i tak właściwie dość wygodnie się po niej chodziło, nawet ciężko Gort czy Calamity nie zapadali się za głęboko w piasku.
Nogi przedstawiciela handlowego samoistnie zaprowadziły go na druga stronę piaskowego wzgórza, tak że za plecami miał teraz miasto, a drużyna znajdowała się po za jego wzrokiem. Dotknął dłonią piasku i przetarł delikatnie… czując nierówny kamień ukryty pod piaskowym kocem. Co ciekawe był on gładki, jak gdyby ktoś go wypolerował, chwila ruchów rękoma, odsłoniła natomiast niezwykle ciekawy obiekt – wielkie kamienne oko.
Podmuch wiatru który zwiastował nadejście deszczu, zaś przesunął kolejne warstwy piasku, odsłaniając na chwilę… twarz zniszczonego posągu! W którego ustach zdawało się ciemne przejście, ale sokoli wzrok Johna uchwycił iż w ciemności kryją się schody w dół.
Mimo że mężczyzna widział tylko kawałek pomniku wyobraźnia i analityczny umysł zrobiły resztę, domyślał się już jak wygląda kamienna kobieta skryta pod piaskiem.


Tylko gdzie mogło prowadzić przejście i co robiło tak blisko miasteczka tak dziwaczne odkrycie?

Wróćmy teraz jednak do reszty drużyny. Gdy załogant Gorta przeszukiwał ciała, spodziewał się łupów, jednak nie były one najwspanialsze. Każdy z wojowników miał co prawda miecz, a jeźdźcy jaszczurów stalowe pół-włócznie, jednak po za tym jedynymi interesującymi fantami były racje żywności – nie lada gratka dla głodnych podróżników i metalowe symbole z znakiem załogi Shuu.
- Nie ma tu nic ciekawego... –mruknął mężczyzna, a nagle sztylet wbił się w jego plecy, a on jęknął… by odskoczyć w bok jak gdyby nigdy nic. Skórzana zbroja którą miał pod koszula uratowała mu życie! Napastnik, który nie przewidział tego, zaatakował leniwie, bez polotu, tak że sztylet nawet nie zranił ciała.
Jednak kto nim był i skąd się wziął. Odpowiedź na drugie pytanie była trudniejsza niż się wydawało, bowiem atakujący po prostu pojawił się koło przydupasa, niczym jakaś fatamorgana.


Obrócił głowę w stronę jednookiego mężczyzny wyraźnie zawiedzony tym, że nie udało mu się go uśmiercić. Ubrany na biało, w szaty typowe dla pustynnych nomadów, oraz z duża doza metalowych ozdóbek. Łańcuszki, pierścionki oraz spora liczba sztyletów i noży do rzucania, przyczepiona do małych kieszonek. Jego czarnobiałe włosy były nastroszone i zdawało się iż każdy chce uciec w inną stronę. Na piersi natomiast przypięta miał odznakę – o tym samym symbolu co reszta zwiadowców. Jednak jej kształt był inny, zamiast okrągłego kawałka metalu, ta przypominała odznaczenie wojskowe… czyżby wyższy rangą.
- Zabiliście moich podkomendnych… –zauważył cichym głosem od którego przechodziły po plecach ciarki.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 14-04-2013, 04:38   #176
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Memory...Remains...


Calamity kroczył do jednej z pobliskich znanych mu wiosek, wracał właśnie z jednego z wielu zadań jakimi się porykał. Biały wilkołak był bestią z którą żaden przeciętny śmiertelnik nie mógł się równać, co się niedługo okazało żaden przeciwnik dla dzierżyciela rozpaczy. Wilkołak zlekceważył rycerza, który wbił go w ziemię, niemal rozcinając na dwoje.
Kroczył właśnie z dobrymi wieściami gdy do jego uszu dochodził jakiś zgiełk. Wrzaski, ryki i inne podobne odgłosy dobiegały od strony wioski. Metalowe buty przyspieszyły gdy jego fioletowym ślepią okazał sie makabryczny widok.
Zdekapitowana głowa kobiety patrzyła na zbrojnego, co było najokropniejsze znał ją! To była Marie... która zawsze częstowała rycerza ciasteczkami różnej maści. Tak miła i poczciwa dziewczyna... Co za potwór mógł to zrobić?! Rycerza oddech przyspieszył gdy nieopodal ujrzał kolejne ciało. Był to Markus, jej narzeczony, po ranie jaką miał w mostku rycerz wywnioskował silne uderzenie toporem, jednak zbyt małym by możnabyło go nazwać bojowym. Z warkotem puścił się biegiem do wioski.
To co ujrzał na miejscu można było nazwać tylko jednym słowem... Szaleństwo. Mieszkańcy albo mordowali siebie nawzajem, albo próbowali uciekać z tąd jak najdalej. Pewien meżczyzna dopadł rycerza, miał odrąbaną rękę, to co mu została oparł na piersi rycerza.

- Sir Calamity... Błagam... Wszyscy powariowali! Mordują siebie nawzajem nie zważając na nic, jakby opętało ich stu czartów! Kobiety, dzieci, starcy nikt nie jest bezpieczny! - Opadł na kolana tuż przed zbrojnym.
- Zachowaj siły... jak to... się stało? - Przyklęknął rycerz.
- Frei... to bydle kiedy wróciło z piknika rzucił się na kogo popadnie! Sieki... - Urwał gdy rzucone widły wbiły mu się w plecy. Nadawca narzędzia uśmiechnął się obłąkanie, po czym rzucił z gołymi pięściami na rycerza. Zbrojny zareagował, łapiąc wieśniaka za gardło i unosząc w górę. Calamity przyglądał się jego twarzy, byłą ona kompletnie wypaczona z ludzkich uczuć, kapała ślina z usta a jego szaleńczy wzrok przewwiercał rycerza na wylot. Nadal szamotał się, próbując dosięgnąć ramionami twarzy dzierżyciela rozpaczy.
- Co jest... z tobą?! - Warknął nadal trzymajać go w górze.
- ZABIĆ ZABIĆ WSZYSTKO ZABIĆ ROZPACZ! CHODŹCIE WSZYSCY ZABIJMY ROZPACZ! - Wrzeszczał obłąkanie śmiejąc się. Calamity nie wiedział co robić, jakby tego było mało stał się główną atrakcją pobliskich obłąkańców. Ci w jedno tępo porzucili swoje ofiary i dopadli do rycerza. Ten zaś jednym ruchem złamał kark trzymanego wieśniaka i uniósł broń. Narzędzia rolne i inne substytuty broni nawet nie mogły zadrapać pancerza, jednak natłok uderzeń stawał się uciążliwy. Rycerz gruchnął o ziemię Despair i obrócił się wokół włąsnej osi, mordując każdego w zasięgu jego orężą. Wszyscy napastnicy byli rozcięci na dwoje, a Calamity pośpiesznie ruszył do wioski. Na miejscu działo się dokładnie to co przeczuwał że będzie działo. Starał się eliminować każdego kto miał w sobie jakieś oznaki obłąkania. Ratował kogo mógł, a raczej starał się... nie mógł być w kilku miejscach na raz, nawet przenoszenia się czasem nie dawały mu zbytnio czasu. Jego oczy wypatrzyły grupę trzęsących się ze strachu wieśniaków, do których zblizała się niewiele mniejsza grupa obłąkańców z widłami, siekierami na nawet pochodniami.

- Frei! Uspokój się co cię napadło do cholery?! - Mężczyzna zlany potem stał między grupą szaleńców a wieśniakami przemówił. Frei oblizał siekierę i przemówił, powstrzumując się od śmiechu.
- Wyrównuję rachunki! - Uśmiechnął się dziko, po czym zamachnął się. Zanim jednak siekiera opadła na głowę jednego z wieśniaków, dało się usłyszeć nieludzki, potworny ryk.
To był Calamity który szarżował, ciągnąc miecz za soba po wykładanej kamieniami drodze, tworzac przy tym iskry, wpadł w grupę obłąkańców rozbijając ich jak kręgle a nawet niektórych miażdżąc już w biegu. Frei niewiele myśląc chciał dopaść do siekiery którą wypuścił z rąk. Jednak wielki metalowy but zbrojnego, przydepnął mu rękę, aż chrupnęło parę kości. Osobnik zawył z bólu, jednak szybko go zastąpił śmiechem.
- Cześć Calamity... - rzucił jakby nigdy nic, szamocząc się. Rycerz bez słowa chwycił go za głowę i podniósł.
- Czy to... twoja sprawka? - Zapytał rycerz morowym głosem, zaciskając palce coraz mocniej.
- Nie! Ja tylko wyrównuje rachunki! HAH! - Odpowiedział mu rechocząc.
Zbrojny już nic nie powiedział, tylko rzucił nim po ziemie z taką siłą, że wszysktie kosći Frei’a zostały pogruchotane. Ten zaś tylko podygotał chwilę i zastygł bez ruchu.

- Nie wiem co by się stało gdybyś się nie zjawił rycerzu! - Wycedził mężczyzna przez łzy.
- Muszę... sprawdzić resztę osady... zostańcie tutaj... - Jak powiedział tak zrobił, przeszukiwał każdą chatkę i kąt w osadzie, eliminując resztki szaleńców. Trwało to aż do późnego południa, ci co przetrwali zebrali się na środku osady. Roztrzęsieni, płączący zebrali się w ciasnych grupkach. Sam zbrojny oparty o swój wbity w ziemię miecz siedział na uboczu, rozmyślając nad przyczyną tej masakry jaka miała tutaj miejsce.
- Wiedziałam że to w końcu dosięgnie i nas... - Przemówiła kobieta z przepaską na oczach. Była miejscową wróżką, której wróżby nie brało się na poważnie.



Zbrojny uniósł wzrok na kobietę.
- Wiedziałaś? Więc... dlaczego ich nie... ostrzegłaś?! - Szarpnął się do pionu i zbliżył się do niej na tyle że mógł widzieć włókna na opasce wróżbitki.
- Próbowałam... ale nikt nie chciał słuchać. Jestem tylko oszustką wyłudzającą pieniądze od naiwniaków, tak mnie postrzegali przynajmniej. - Kontynuowała.
- Co to jest? Muszę... wiedzieć! MÓW! - Zbrojny złapał ją za ramiona i potrząsnął “delikatnie”.

- To boli rycerzu... - Stęknęła, a Calamity ją puścił nieco. - “Szaleństwo” to musiało być to, ludzie tracą zmysły i zabijają kogo popadnie, lub dopuszczają się znacznie gorszych czynów. Nikt nie wie skąd to się wzięło, ani kto jest za to odpowiedzialny. Uprzedzając twoje pytanie... Nie, nie wiem jak to powstrzymać, nie jestem pewna czy się da... - Wróżka, złożyła dłonie przed sobą, w jakby przepraszającym geście.
Rycerz opadł na kolana i ze złośći uderzył pięścią w glebę, tworząc w niej małą dziurę.
- Ludzie bedą... ginąć... a ja nie... moge z tym nic... zrobić?! - Calamity zaczął cicho łkać.

Kobieta podeszła do niego pewnym krokiem, jakby brak zmysłu wzroku nie był dla niej dużą przeszkodą.
- Masz dobre serce rycerzu, ale nie możesz uratować wszystkich... ale chwalebne jest to ze mimo wszystko próbujesz. - Oparła rękę na naramienniku zbrojnego. - Słyszałam że król zbiera drużynę, by spróbować to zatrzymać. -

Rycerz słysząc jej słowa uniósł glowę, po czym podniósł się do pionu.
- W takim razie... ruszam... - Oparł miecz na barku i krokiem nieumarłego zaczął iść w kierunku... właśnie nie wiedział gdzie ma iść.
- Nawet nie wiesz gdzie iść prawda? Muszę cię ostrzec... na twej drodze doświadczych, jeszcze większego bólu i rozpaczy niz dotychczas. Jesteś pewien że chcesz iść? - Zapytała i tak wiedząc jaką odpowiedź usłyszy. Calamity zatrzymał się w pół kroku, odwrócił tylko głowę i spojrzał kątem fioletowego ślepia na wróżkę.


- Powstrzymam to... choćbym sam miał postradać zmysły... - Rzucił przez ramię wyprostowany, po czym znów padł do zgarbionej pozycji.
- Czasami powinieneś pomyśleć też o sobie! - Dorzuciła do oddalającego się rycerza, czując w sercu rozpacz, że prawdopodobnie już nie usłyszy jego głosu. Sama nie wiedziała co myśleć o rycerzu. Nawet nie miałą co próbować, i choćby bardzo chciała on i tak by poszedł.
- Uważaj na siebie... - Dodała, po czym odeszła w sobie znanym kierunku.

***

Miała rację... wiele się nacierpiał podczas tej wyprawy, a nawet jeszcze się nie skończyła. Utrata przyjaciół, których wreszcie zdobył bolała nawet bardziej niż kikut, gdzie powinna znajdować sie jego prawa ręka. Złapał się ponownie za ranę i nadal kroczył za Gortem. Jest jeszcze tyle rzeczy do zrobienia,a utrata ręki wcale nie pomaga. Góra przeznaczenia, Boskie łzy... Bachus. Ten ostatni od wielu dni zajmuje jego myśli, a także widok zabitej na jego oczach Sashi. Czyżby on był tak słaby ze nie może nawet ochronić bliskich? Stanie się silniejszy... musi, bo nie chce już widzieć więcej konających towarzyszy, a co ważniejsze powtrzymać tą zarazę.
 
__________________
"My common sense is tingling..."

Ostatnio edytowane przez Deadpool : 14-04-2013 o 12:13.
Deadpool jest offline  
Stary 15-04-2013, 20:43   #177
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Przydupas gets all 'em golds and bitches


- Widzę, że mamy tutaj jednego kozaka - odpowiedział butnie Przydupas, jakby w ogóle nie przejął się tym, że mógł przed chwilą zginąć. Wyciągnął tylko zza pasa pięciolufowy pistolet i oddał strzał z biodra niczym kowboj, zalewając przy tym porucznika Shuu gradem ołowiu. Oczekiwał, że Rudy i Sopelek również czym prędzej przyjdą mu z odsieczą, nie zostawiając go na pastwę losu komuś kto był od niego bez wątpienia szybszy i silniejszy.
- A ten skąd się tu wziął! -krzyknął Khali zaczynając biec w stronę dziwnego osobnika z załogi Shuu. Bella poprawiła karabin celując w skroń mężczyzny, który rozglądał się, dokładnie, jednak lekki ruch jego stopy wskazywał na to iż gotowy jest na unik w każdym momencie.
Ledwo zabijesz jednych już pojawiają się drudzy. Irytujące, szczególnie, kiedy przeprowadziło się doskonale przygotowaną zasadzkę. Kto by pomyślał, że teoria wojskowości tak dobrze sprawdza się w rzeczywistości? Przeczytanie niezliczonej ilości książek jednak potrafi się przydać - i na pohybel tym, którzy sądzą inaczej!
Jednak nowy przeciwnik wydawał się znacznie większym wyzwaniem. Czarodziej okrył się zajęciem niewidzialności i przykucnął. Zastanawiał się czy nie poświęcić tego idioty, aby móc zebrać większą ilość informacji. Ostatecznie postanowił schwytać przeciwnika w iluzje, sprawiającą, że jego wzrok zaczynał szwankować - wszystkie sylwetki miały się rozmywać, dwoić i troić.
Mężczyzna o białych włosach, gdy tylko jednooki pirat wystrzelił, wykonał obrót na pięcie i opadł nisko na nogach, tak że wystrzał z karabinu Beli jak i przydupasa minęły go, jedynie szarpiąc jego biały płaszcz. Zaklęcie Elathorna w tym czasie uderzyło w zmysły mężczyzny, który skrzywił się, ale jego wola wyparła iluzję z myśli, chociaż mimo to wciąż był lekko skołowany. Jego palce chwyciły za trzy stalowe Kunai które w milczeniu posłała w przydupasa. Oczywiście mężczyzna odskoczył w bok... ale białowłosy pociągnął ręka w jego stronę, a cienkie nitki przyczepione do ostrzy sprawiły, że te skręciły za zdziwionym piratem. Broń ninja wbiła się w pierś przydupasa, przebijając zbroję i robiąc trzy dziury w jego ciele, jednak niezbyt groźne dla życia wojownika mórz. Osobnik z wielka ilością kolczyków, wyszarpnął kunaie przy pomocy nitek i szepnąwszy kilka słów pod nosem...zniknął!
Kiedy przeciwnik zniknął, Elathorn natychmiastowo posłużył się skanem magicznym. Który jednak nie dał mu nic... bowiem przeciwnik przy pomocy swych sztuczek tłumił swoja aurę. Widać był dowódca zwiadu z załogi Shuu, znającym kilka użytecznych technik.
Przydupas natomiast zawiesił pistolet z powrotem przy pasie i wziął do rąk przewieszony wcześniej przez plecy dwuręczny młot. Zamknął oko. Jedną z technik których próbował go nauczyć rudzielec było wykrywanie ruchów przeciwnika. Jeśli uda mu się wyczuć drżenie powietrza i jak to określił mnich "złowrogą aurę" oponenta, to mógł uderzyć dokładnie w miejsce gdzie się pojawi. Jednakże czy świeżo upieczony adept Khaliego da sobie radę w swoim pierwszym w życiu tak trudnym pojedynku?
Elathorn natomiast otoczył się grubą warstwą niewidzialnego lodu, zapewniając sobie ochrone z wszystkich stron przed niespodziewanym atakiem.
Jednooki wojownik zamknął oczy, a dokładnie jedyne które mu pozostało. Otoczyła go ciemność i jedynie szum wiatru jak i odgłosy jego kompanów były tym co teraz trwało dookoła niego. Nie był on wojownikiem z dalekiego wschodu, ale był osobnikiem pełnym męskiej dumy, zaś otaczający go ludzie o sile bestii, zdawali się zwiększac jego przeciętny na codzień potencjał. Wyczuł on ruch w momencie gdy miał go za plecami, w pozycji której nie dało się szybko zaatakować, więc jedynym co przyszło mu do głowy, to rzucenie się szczupakiem przed siebie.
Nóż świsnął w miejscu gdzie przed chwilą było gardło mężczyzny w czapeczce, gdy białowłosy pojawił się za nim, jednak refleks mężczyzny uwolnionego z obozu Blizny uratował go tym razem.
- Dragon kick! - krzyknął entuzjastycznie Khali, odbijając sie od pleców przydupasa i całkowicie czystym ciosem wpadając w klatkę piersiową wroga. Ciało zwiadowcy oderwało się od podłoża, a on z głuchym łupnięciem walnął w piaskowo- kamienna wydmę nieopodal, zaś odcisk stopy Khaliego na jego piersi, wskazywał na moc tego uderzenia.
- Czyli czegoś się nauczyłeś. -stwierdził rudy podając dłoń jednookiemu. Bella natomiast przeładowała strzelbę gotowa do kolejnego strzału.
Czarodziej postanowił to wykorzystać. Nie licząc na to, że ma dosyć czasu by stworzyć sople, wystrzelił w zwiadowce swoją osłoną. Dopiero potem wytworzył sople, którymi wzmocnił salwę.
- Dzięki, stary - rzekł Przydupas, który z pewnym siebie uśmieszkiem chwycił za strzelbę i jedną ręką wycelował w zwiadowcę. - Oby to był ostatni raz kiedy musisz ratować mi skórę.
Mięśniak oddał strzał, po czym zawadiacko zakręcił strzelbą na kabłąku i przewiesił ją przez plecy, ponownie zaciskając obie dłonie na młocie, gotowy dopomóc Khaliemu z którym przećwiczył kilka kombinowanych ataków zespołowych, dzięki czemu wiedział że nie będą sobie wchodzić w drogę gdy dojdzie do walki w zwarciu z przeciwnikiem.
Podniecenie dało sie jednak przydupasowi we znaki, bowiem karabin lekko ześlizgnął się w bok przez co, pociski trafiły gdzieś w piaskową zaspę, z dala od oszołomionego zwiadowcy. Wtedy tez z podmuchem wiatru nadleciały bloki lodu, z których pierwszy gruchnął w białowłosego posyłając go lotem koszący kawałek dalej. Jednak ten cios jak gdyby ocucił go, bowiem mężczyzna, nagle zaczął szybkimi ruchami wymijać bloki, by po chwili ponownie zniknąć, szykując niespodziewany atak.
Na ten widok Przydupas prędko stanął plecami do Khaliego.
- Daj znać jeśli spróbuje zaatakować nas z dołu albo od góry. Nie idzie mi jeszcze za dobrze to widzenie wroga na ślepo - rzucił do mnicha, szturchając go łokciem.
Czarodziej zastanawiał się, na ile bezpieczny jest, kryjąc się jedynie pod zasłoną niewidzialności. Przeciwnik z pewnością potrafił się maskować, nawet skuteczniej, jednak pytanie brzmiało, czy potrafił też wykrywać. Elathorn postanowił pokryć cienkim lodem sporą część pustyni (także pod sobą, tu go jednak wzmocnił, aby nie załamał się pod ciężarem jego ciała), wyłączając jedynie resztę drużyny. Następnie miał zamiar prowadzić ostrzał tam, gdzie lód będzie pękał - albo raczej w całej okolicy od tego miejsca, biorąc poprawkę na ruch przeciwnika. Żeby nie było za łatwo, sople miały być niewidzialne.
Plan Elathorna był niezły, bowiem gdy na ziemi pojawił się cienki lód, malutkie pęknięcia zaczęły pojawiać się w miejscu w którym z pozoru nikogo nie było. Jednak oponent nie był bezmózgim stworzeniem, gdy tylko zobaczył nowe podłoże od razu zrozumiał co się święci, a czarne kulki uderzyły w ziemię dookoła pękniętego lodu, tworząc głąb czarnego gęstego dymu, który ponownie ukrył go przed wrażymi spojrzeniami. Po chwili z kłębów dymu wyleciał jeden nożyk, jednak i przydupas jak jego mnisi mentor umknęli przed atakiem... który wbił się w piasek i stworzył małą eksplozję.
Ku zaskoczeniu zwiadowcy Shuu jego dym nagle zniknął - to magia Elathorna, wykorzystała moc niewidzialności w dość kreatywny sposób. Wtedy też ruszyły jego niewidzialne sople, które jednak nie były bezdźwięczne. Zaś wyczulony słuch białowłosego pozwolił mu unikać ataków, niczym w zgrabnym tańcu, by następnie posłać wybuchający nóż w miejsce gdzie ukrywał się mag. Czarodziej postanowił stworzyć ścianę lodu tuż przed sobą oraz drugą, nieco dalej - obie miały być z tej samej strony co lecący nóż.
- Patrz z kim walczysz, ćwoku! - wrzasnął Przydupas, w jednej chwili rzucając się na zwiadowcę ze swym młotem, by uderzyć w niego z całą siłą. Khali zaś miał go osłaniać przed ewentualnym kontratakiem.
Nóż do rzucania wbił się w lodową ścianę i i rozsadził ochronę, ale nie zranił lodowego maga. Przydupas z rykiem skoczył na zwiadowcę, biorąc szeroki zamach, by uderzyć w niego z całych sił. Białowłosy, uśmiechnął się z pogardą gotowy do uniku... i poślizgnął się na lodzie stworzonym przez Elathorna. To zachwianie zaś sprawiło że młot gruchnął w jego pierś, tak że krew wypłynęła z ust mężczyzny o włosach w kolorze śniegu. Upadł on na ziemię, dysząc ciężko, zdawało się iż ma problemy z oddychaniem - każdy dech produkował nowe fale krwi wypluwane przez niego. Zapewne żebro przebiło jakiś organ, śmierć była kwestią czasu.
- Haha! Widzicie!? Tak to się robi w załodze Czarnoskórego! - triumfalny okrzyk Przydupasa rozniósł się po pustkowiu, gdy mocnym kopnięciem powalił swego pierwszego prawdziwego przeciwnika. - Możecie wyłazić, wszystko jest już pod kontrolą! - zawołał do pozostałych członków drużyny ukrytych na wydmach.
Czarodziej zdjął z siebie zaklęcie niewidzialności i wchłonął z powrotem lód, który pałętał się po okolicy. Po co tracić manę? Rozejrzał się w poszukiwaniu Johna, którego... nigdzie nie było?! Rozglądając się bacznie, ruszył w kierunku reszty drużyny.
- Gdzie John? - zapytał, wysyłając jeden sopel aby dobić zwiadowce. Lubił mieć pewność, że przeciwnik jest absolutnie, ale to absolutnie martwy.
- A skąd my mamy wiedzieć? - skrzywił się mięśniak, spoglądając spode łba na Elathorna, który nie był, delikatnie rzecz ujmując, jego ulubionym kompanem. - Toć był przecież z tobą. Czyżby ochroniarzowi uciekł jego klient?
- Nie prowokuj mnie. - rzucił krótko, obdarzając przy tym przydupasa spojrzeniem chłodniejszym niż jego lód. Następnie magicznie sprawdził teren w naprawdę dużej odległości, poszukując Johna.
Elathorn rozlał magię po otoczeniu, wykrył sporo pustynnych stworzeń, żyjących pod ziemią, zapewne wiele tu był grot i legowisk, fauny takich terenów, jednak nigdzie nie był wstanie dostrzec osobnika... o którego istnieniu i tak pamiętał jedynie na granicy swej świadomości.
- Kurwa! - wykrzyknął, kiedy magia go zawiodła. Otoczenie w okolicy Elathorna obniżyło gwałtownie swoją temperaturę - czarodziej, kiedy zaczynał się wkurwiać, przestawał kontrolować swoją mane, która wydostawała się poza jego ciało.
- Sopelek spokojnie. -zaśmiał się Rudy uderzając Elathorna w plecy - jeżeli chodzi o odczytywanie sytuacji społecznych był niemal jak Gort. Ledwo czarodziej poczuł dłoń członka drużyny na swoich plecach a dookoła niego wytworzyło się kilka sopli, wszystkie wycelowane w Khaliego.
- Nie prowokuj. - stwierdził krótko.
- Ten w garniaczku cwany jest, na pewno nic mu nie... - Khali rozejrzał się po soplach i gwizdnął z podziwem.- Fajowe. No ale tego, trzymaj zimna krew! Hah! -dodał śmiejąc się z własnego żartu. - Może by tak przeszukać tego dziwaka?
- Ta, dobry pomysł - stwierdził Przydupas, biorąc się za obmacywanie zwiadowcy Shuu by znaleźć jakieś ukryte skarby. Zajrzał mu nawet do ust by sprawdzić czy nie odnajdzie tam przypadkiem złotego zęba, albo czegoś w tym rodzaju.
Elathorn nie miał zamiaru być spokojnym. Stwierdzenie, że John sobie poradzi też niespecjalnie mu pomogło. Jeden z sopli wystrzelił, jednak przed tym został skierowany obok Khaliego zamiast w niego.
- Róbcie co chcecie. - rzucił, ruszając w kierunku okrętu.
Łupy, łupy, łupy tak ważna część niebezpiecznych przygód. Mimo że wcześniejsi zwiadowcy raczej skarbów nie mieli, to białowłosy był już lepszym materiałem do szabrowania. Pierwszym co rzuciło się w oczy, to dwa noże przyczepione do wewnętrznej części płaszcza mężczyzny, były to wybuchające ostrza, których użył w czasie walki. Magia sprawiała że gdy ostrze z odpowiednia siłą wbiło się w coś, wybuchało na niewielkim obszarze, ale z siłą zdolną zabić bojowego rumaka. Kolejnym skarbem była jedna, czarna kula wielkości zaciśniętej pięści - zasłona dymna zamknięta w tak małej przestrzeni. Alchemiczna substancja zamknięta w środku, tworzyła gęsty czarny dym, gdy rzuciło się nia o ziemię. Po za tym kilka kunaiów, shurkienów i innych broni typowych dla tych którzy preferują walkę w cieniu, worek pajączków (czyli malutkich najeżonych igiełkami kulek) niczym wisienka na torcie, zaś było znalezisko, które przypadkiem przydupas wymacał zaszyte w płaszczu mężczyzny. Mała fiolka opatrzona gustowna czaszką - silna trucizna, parszywa ale skuteczna sztuczka.
- Wreszcie jakieś skarby! - ucieszył się mięśniak, zabierając ze sobą wszystkie znalezione przedmioty. - Kapitan będzie ze mnie dumny jak nic!
Przydupas zajął się jeszcze raz przeglądaniem pobojowiska i zbieraniem w jedno miejsce zapasów które mieli przy sobie bandyci. Poprosił przy tym Khaliego i Bellę o pomoc w ich transporcie na okręt. Po tej zwycięzkiej bitwie wreszcie mogli się napić i najeść do syta po raz pierwszy odkąd znaleźli się na tym pustkowiu. Bez wątpienia był to jeden ze szczęśliwszych dni dla członka gortowskiej załogi, który z uśmiechem na gębie niósł pod pachami paczki pełne jedzenia.
- Trzeba cie opatrzyć. -zauważyła Bella, która z racji bycia kobietą wzięła najmniej tobołów, ot to co zostało. - W takich warunkach gdzie brakuje wody, nawet najmniejsze rany, mogą spowodować zakażenia.- stwierdziła swym mechanicznym głosem.
- A tam, dam se radę, to ledwo kilka draśnięć - oznajmił Przydupas. - Bardziej bolało gdy przywalili mu kuflem w dekiel gdy robiłem w karczmie za łochroniarza.
Mięśniak starał się zgrywać przed dziewczyną twardego, co jednak nie wychodziło mu za dobrze, biorąc pod uwagę że spływająca z piersi krew zaczynała powoli przesiąkać przez jego skórzany pancerz.
- No może trochę tego "opatrywania" mi nie zaszkodzi - stwierdził po namyśle. - Ale mimo wszystko nie zamieniłbym tego życia na to które miałem zanim złapali mnie bandyci tamtego Blizny i nie uwolnił mnie kapitan Czarnoskóry. Zawsze chciałem podróżować, ale jakoś nigdy nie miałem do tego dość odwagi. Tobie też nudno było w mieście, że polazłaś z nami? A może po prostu lubisz tego jak mu tam...
- To zaraz Cie pozszywam. -stwierdziła kobieta, zaś na uwagę na temat Johna, nie zareagowała -czasem dobrze być robotem i nie móc się rumienić. - Tam nie było dla mnie już miejsca, nie marzyłam o podróżach ale najwidoczniej tak musi być. -stwierdziła bez emocji wzruszając lekko ramionami. - A ty nie boisz się podróży... z taką grupą? -zapytała kulawo, nie wiedząc w sumie jak opisać fenomen tej zbieraniny.
- Na początku ta - przyznał się Przydupas, zwieszając na chwilę głowę. - Ale potem spotkałem kapitana i pomyślałem że kiedyś też chcę być taki silny jak on. Domyśliłem się, że on przecież też kiedyś musiał być taki jak ja, a mimo to miał dość odwagi żeby wyruszyć do odległych krain i robić tam wielkie rzeczy. Siła i skarby są miłe, ale najlepsze w tym wszystkim jest że w końcu mam jakiś cel w życiu. Wiem że droga do niego będzie trudna i że mogę po drodze zginąć... może też nie zapamiętają mnie jako bohatera, tak jak pozostałych... ale przynajmniej wiem, że to wszystko nie pójdzie na marne i nie zginę jak ci tchórze którzy uciekają w popłochu gdy zbliża się niebezpieczeństwo. Więc jak myślisz? Może ty też powinnaś znaleźć sobie jakiś cel? - mięśniak zakończył enigmatycznie.
Bella zamyśliła się na chwile.
- Może powinnam... -mruknęła po głębszym namyślę po czym uśmiechnęła się lekko do jednookiego mężczyzny. - Dobra chodź, poskładam Cię do kupy a potem coś ugotujemy. - stwierdziła metalowa kobieta.
 
Tropby jest offline  
Stary 15-04-2013, 21:18   #178
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Pył i proch
Na progu tajemnicy

Od początku wyprawy John niejednokrotnie zastanawiał się czy aby podjął dobrą decyzję. Działał w imieniu swojej rodziny, przekonany że jego pomoc przyda się w znalezieniu lekarstwa na szaleństwo jednak z drugiej strony obecność kogoś tak niepozornego jak Anonim na dobrą sprawę nie była potrzebna pozostałym. Jedyną dobrą rzeczą jaką zrobił od początku wyprawy było uratowanie Belli, która w przeciwnym razie prawdopodobnie skończyłaby zabita przez kogoś z drużyny podczas szturmu na wysypisko, nie mógł być jednak pewien czy aby na pewno wyjdzie to wszystkim na dobre. Dziewczyna chcąc spłacić dług podjęła się niebezpiecznej wyprawy, więc jej los wcale nie był przesądzony i John wciąż nie mógł być pewien czy faktycznie uratował jej życie czy tylko odsunął na jakiś czas nieuniknione. Jedyną zaletą tej sytuacji był fakt że nikt już nie miał nad nią władzy, więc nawet jeśli straci życie na tej wyprawie to przynajmniej umrze wolna...

Anonim szybko skarcił się za takie myśli. To przyzwyczajenie się do wszechobecnej śmierci zmieniało go, sprawiało że jego myśli bywały coraz bardziej ponure upodabniając go czasami do jego starszego brata. Mimo że nie minęło już tak wiele czasu był w stanie samemu zauważyć jak bardzo różni się od tego radośnie nastawionego do życia mężczyzny który za radą swojego teścia wyruszył zgłosić się na ochotnika by powstrzymać epidemię. Nawet jeśli uda mu się przeżyć, nawet jeśli zostaną ogłoszeni bohaterami a jego teść otrzymawszy jako pierwszy informację o remedium na szaleństwo jeszcze bardziej umocni swoją pozycję, to czy wciąż będzie dla niego miejsce do którego będzie mógł powrócić? Czy będzie dalej w stanie żyć ze swoją kochającą żoną i dorastającym dzieckiem, czy jego obecność nie skazi spokojnego do tej pory domu przez odór śmierci na stałe przesiąkający nie tylko skórę i ubrania ale również i umysł przedstawiciela handlowego? Nadejdzie w końcu taki moment w którym będzie musiał zdecydować co dalej zrobić ze swoim życiem, w tej chwili najważniejsze było doprowadzenie do końca tej wyprawy... Wcześniej jednak pozostawało zrobić coś, co powinien uczynić już dawno temu. Odkryta dzięki intuicji tajemnica kusiła go, wiedział że nie zdoła powstrzymać swojej ciekawości jednak nie mógł wiedzieć jakie niebezpieczeństwa mogą oczekiwać na niego tam na dole. Z tego powodu w pierwszej kolejności wykorzystał moc telepatii by skontaktować się... z burmistrzem Wiltover

Telepatia to potężna zdolność, jednak bardzo niedoceniana przez wiele osób. John przez chwile czekał na kontakt, widac zarządca miasta nie był zaznojomiony z takimi metodami, po dłuższej chwili mężczyzna w garniturze usłyszał myśli wypowiedziane głosem niebieskosłowego.

“- Dziwne, zdawało mi się, że coś słyszę...
- To ja Bob... czy raczej osoba która ostatnio się za Boba podawała. Kontaktuję się z tobą za pomocą telepatii, wystarczy że pomyślisz cokolwiek z intencją skontaktowania się ze mną a ta myśl do mnie dotrze
- Troche jak gadanie do siebie... dziwne to trochę. -odparł burmistrz najwyraźniej negatywnie nastawiony do takiego sposobu rozmowy, cóż w Witlover mało kto za magia przepadał. - Co masz na myśli mówiąc “podawał”?
- Tak naprawdę nie nazywam się Bob i nie znamy się... wykorzystałem magię by ukraść jego tożsamość którą przyjmowałem w trakcie naszych rozmów. Nie będę się usprawiedliwiał tłumacząc dlaczego to zrobiłem ani nie będę przepraszał wiedząc że gdyby to było koniecznie zrobiłbym to jeszcze raz... Chciałem jednak poinformować cię, póki jeszcze mam okazję że Bella jest bezpieczna. Udało nam się ją uratować, nie chciała jednak zostać w Wiltover ze względu zarówno na swój stan jak i na wspomnienia związane z tym miejscem. Próbowałem przekonać ją, że wciąż znalazłoby się tam dla niej miejsce i że czekasz na nią, na co odpowiedziała tylko że kiedyś tam wróci
- Skurwiel... - burmistrz nie chciał tego powiedzieć... była to jego pierwsza myśl po tym jak John przyznał sie do swych uczynków, jednak jego nikła wprawa w telepatii, sprawiła że i anonim usłyszał te słowa. - Mam nadzieję, że masz na tyle honoru by teraz przynajmniej się nią opiekować. - dodał już z pełna premedytacją zarządca miasta.
- Trudno szukać honoru u osoby która korzysta z takich metod, nie sądzisz? Jednak mam w sobie na tyle przyzwoitości by przyznać się do oszustwa by nie spowodować problemów osobie której tożsamość ukradłem
Myśli Johna stały się spokojniejsze, bardziej składne gdy kontynuował
- Jednak co do Belli to zrobię wszystko by zadbać o jej bezpieczeństwo. Sam mam żonę i dziecko, więc doskonale rozumiem jak się czujesz... I jeśli tylko dojdzie do sytuacji kryzysowej to przedłożę jej bezpieczeństwo ponad własne.
- Postaraj się ja namówić by została w jakimś bezpiecznym mieście. -westchnął w myślach burmistrz. - Czy cos jeszcze chcesz mi powiedzieć... - tu na chwile przerwał szukając odpowiedniego imienia dla Johna. -...anonimie? -zakończył w końcu używając zwrotu który najlepiej pasował mu w tej chwili.
- Tyle... Nie byłem pewien czy w najbliższym czasie będę w stanie przekazać ci wieści o pozytywnym zakończeniu akcji na wysypisku, a chciałem żebyś wiedział że Bella jest bezpieczna... a przynajmniej bezpieczniejsza niż gdy znajdowała się we władzy swojego ojca. Oczywiście pilota kontrolnego który mógł zmusić ją do posłuszeństwa kazałem jej zatrzymać, nikt nie ma prawa uzurpować sobie takiej władzy nad drugim człowiekiem. Sądzę, że nie będziemy się więcej kontaktować, nie spotkamy się też nigdy twarzą w twarz. Co do pozostania w bezpiecznym mieście nie sądzę by dziewczyna się zgodziła, wmówiła sobie że nie pasuje do społeczeństwa a ja nie mam na tyle siły charakteru by przekonać ją że jest inaczej. To będzie twoje zadanie, gdy ja... lub moi towarzysze, jeśli nie uda mi się dożyć do końca wyprawy, zwrócimy ją bezpiecznie do Wiltover.
- Rozumiem. -odparł lakonicznie burmistrz. - I mimo wszystko dziękuje za pomoc w mieście, dzięki wam obstawiliśmy wysypisko a szlaki handlowe niedługo znowu zostana otwartę.
- Żegnam w takim razie... Ufam, że nasze nagłe pojawienie się nie spowodowało więcej kłopotów niż byliśmy w stanie odpracować likwidacją problemu z wysypiskiem

John przerwał kontakt po czym przełknął ślinę próbując zebrać się na odwagę. Wejście do tajemniczych podziemi kusiło, a intuicja nie przyprowadziłaby go tu bez powodu, dlatego po chwili wahania zdecydował się wkroczyć w głąb ziemi.
Ciasne i zimne przejście, jak i pomnik było częściowo zawalone. John musiał przeciskać się między pokrytymi kurzem kamieniami, a nawet przy jego mizernej sylwetce wciąganie brzucha było tu nagmine. Jednak gdy przedarł sie on przez cześć, wewnątrz zawalonego posągu, dalej poszło już lżej, schody w podziemnej części przejścia były całe. Nie zmieniał oto faktu iż było tu ciemno jak w ... przysłowiowej życi Gorta. Zapalniczka od papierosów nie była wielką pomocą, ale połączenie jej mocy z intuicją Johna, pozwoliło mu uniknąć złamania karku co było by dość mało heroiczna śmiercią.Schody były strome, widać architekt chciał dojść jak najgłębiej się da na ograniczonej przestrzeni. Mężczyzna w końcu doszedł do ostatniego schodka z którego zszedł z ulgą - ta wycieczka nie należała do najprzyjemniejszych, kilka razy zdarzyło mu się poślizgnąć. Kroki zaprowadziły anonima do okrągłej ciemnej jak i całość kompleksu sali. Mimo to wzrok przyzwyczaił się już lekko do mroku co pozwalało ocenić mniej więcej wygląd pomieszczenia. Było to coś w rodzaju przedsionka, jednak niepodobnego do pałacowych korytarzy. Z komnaty poza schodami prowadziło tylko jedne wyjście, zasunięte kamiennym solidnym blokiem. Podłoga była zbudowana z malutkich płytek, które tworzyły jakiś kształt, jednak ciemność nie pozwoliła na jego identyfikację. Pod ścianami stały posągi kobiet, których wzrok skierowany był na całe pomieszczenie, milczący obserwatorzy, pokryci byli kurzem i pyłem minionych epok.

John odruchowo pstryknął zapalniczka trzymaną w ręce, płomień zapalił się nagle i zafalował lekko poruszony wiatrem. Jednak skąd wziął się tu podmuch wiatru? Wszak byli pod ziemią, w zamkniętym pomieszczeniu, gdzie powietrze było stęchłe i stojące. Intuicja jak i zdolność analitycznego myślenia podpowiedziały jednak Johnowi odpowiedź... oczy kamiennych kobiet. Zdawało się iż powiew dobiegł z zwierciadeł duszy najbliższego posągu, co mogło sugerować iż są one połączone z jakimiś kanałami lub rurarami, a tam gdzie powinny być źrenice wyżłobiono dziurki niewidzialne w tutejszej ciemności. Ciekawość wręcz zżerała Johna który w tej chwili nie byłby już sobie w stanie odmówić zwiedzenia tego miejsca w którym prawdopodobnie od niewiadomo jak dawna nie postawił stopy żaden człowiek. Teoretycznie dla własnego bezpieczeństwa powinien dać znać reszcie gdzie się znajduje, jednak wiedząc że wśród wielu ich charakterystycznych cech na próżno szukać ostrożności czy rozwagi mogłoby to wprowadzić ich prosto w jakąś pułapkę. Był więc chwilowo zdany tylko na siebie i na swoją intuicję. Zdawał sobie sprawę że nie jest ona niezawodna i zapewne znając jego szczęście opuści go w krytycznym momencie jednak być może przez wcześniejsze przemyślenia popadł w swoistą apatię która uniemożliwiała mu rozsądne myślenie o swoim bezpieczeństwie. Posągi najprawdopodobniej stanowiły część jakiejś zmyślnej pułapki, aktywowanej albo przez zbliżenie się do nich, zaburzenie wzoru na podłodze albo przez próbę otwarcia zapieczętowanych drzwi. Ominięcie niebezpieczeństw za pomocą teleportacji powinno być możliwe, ale było cholernie ryzykowne, ciekawość jednak zwyciężyła. John planował przeteleportować się przed zamknięte kamieną płytą drzwi. Zatrzaśnięte kamienne wrota stanowiły nie lada przeszkodę dla większości ludzi... lecz nie dla Johna. Teoretycznie mógł bez większych problemów teleportować się za nie, jednakże z pojawianiem się w miejscach w których nigdy wcześniej nie był istniał pewien problem - nie mógł być pewien co znajduje się dalej. Pomijając już możliwość że korytarz mógł być zawalony, zalany czy zasypany piaskem, równie dobrze mogło się okazać że trafiłby w ten sposób na kolejną pułapkę. Mężczyzna pojawił się więc przy bloku tamującym przejście, a oddech spokojnie opuścił jego płuca gdy pułapka nie została aktywowana. Tak więc w blasku zapalczniki mógł przyjrzeć się drzwią, jednak nie widział na pierwszy rzut oka możliwości by ich otworzyć. Dopiero po chwili dostrzegł dwa lekko wystające ze ściany przyciski. Powinien więc w pierwszej kolejności spróbować otworzyć drzwi w normalny sposób, dlatego zaczął od dokładnego obejrzenia i zbadania delikatnie dotykiem obu przycisków by określić czy różnią się czymś od siebie. Nie przyniosło to zadowalającego rezultatu to w świetle znudzonego i nieco narzekającego już na swój los żywiołaka obejrzy dokładnie otoczenie drzwi w poszukiwaniu wskazówek

Przyciski były dokładnie takie same, nie różniły się nawet wymiarami, oba wykonane z tego samego kruszcu co ściany pomieszczenia. Ogień zapłonął w zapalniczce. gdy żywiołak narzekając na brak związków zawodowych i możliwości urlopu wykonał swoja pracę. Jednak to też nie dało wiele, bowiem na ścianie brakowało wskazówek, chociaż czujny wzrok Johna wyłapał coś, co wydawało mu się ważne - spojrzenia posągów, wszystkie skierowane były w dół. Początkowo John sądził że skoro oczy posągów powiązane mogą być z jakąś pułapką to ich skierowany w dół wzrok służył do jej aktywowania. Teraz jednak słyszał jak jego własna intuicja bije w dzwon nazywając go głupcem, dlatego w mdłym świetle ognika rozpoczął badanie podłogi, w pierwszej kolejności w otoczeniu drzwi a następnie w nieco dalszych jej obszarach, gdzie spoglądały kamienne figury. Intuicja znowu okazała się być zabójczą bronią, bowiem przy drzwiach na podłodze znajdował się kolejny ukryty przycisk, idealna niespodzianka, dla tych którzy myśleli że ominęli pułapkę starając się otworzyć drzwi zwykłymi przyciskami... a może i sposób by aktywować niespodziankę, przez uciekających właścicieli świątyni? Tym razem wewnętrzne oko Johna milczało, sam musiał podjąć decyzję. Nie zastanawiał się jednak zbyt długo, dwa przyciski znajdujące się na ścianie były zbyt oczywiste a odnalezienie tego trzeciego na podłodze uzupełniło lukę w jego dotychczasowym rozumowaniu wręcz idealnie. Oczywiście, istniały szansę że to cwana pułapka na wszystkich tych którzy zwykli szukać w każdej sprawie drugiego dna; Anonim więc na wszelki wypadek przyspieszył swoje ruchy by choć trochę zwiększyć swoje szanse gdyby jego działania aktywowały niemiłą niespodziankę po czym nacisnął umieszczony w podłodze przycisk. Stary mechanizm zgrzytnął gdy kamienna płyta poczęła się unosić odsłaniając kolejny ciemny korytarz. Kurz i pył posypały się na ziemię, ale przyspieszone ruchy pozwoliły mężczyźnie na uniknięcie zabrudzeń garnituru. Przejście w głąb tajemniczych ruin stało przed Johnem otworem.

Teraz już naprawdę wyglądało to na moment w którym powinien dać reszcie znać gdzie się znajduje. W końcu stanowili zespół, drużynę którą łączył wspólny cel który osiągnąć można było tylko zjednoczonymi siłami... a przynajmniej tak to miało wyglądać w teorii. W praktyce rozdzielili się już na trzy grupy, a i trudno było o jednomyślność nawet wewnątrz nich. Dlatego też Anonim postanowił samemu ruszyć w głąb ruin. Jednocześnie jego umysł zachmurzył się, przez chwilę miał wrażenie że obok niego kroczy inna osoba, mężczyzna ubrany w szary płaszcz prochowiec przy boku którego kroczy młoda kobieta. Dwie osoby, tak podobne do siebie a jednocześnie tak różne znalazły się w dość podobnej sytuacji; jednemu towarzyszył starszy brat, bezwzględny i egoistyczny a jednocześnie dbający o swoją rodzinę, drugiemu towarzyszyła kobieta której uratował życie i która później uratowała życie jemu. Tamten okularnik władający magią oszustw wyszedł ze swojej próby zwycięsko... czy podobnie będzie z Johnem?
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Blacker : 15-04-2013 o 21:24.
Blacker jest offline  
Stary 15-04-2013, 21:51   #179
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Przepis na: Drzewo
czyli małe sadzonki i zdeterminowane hybrydy.

Dziewczyna zamrugała parę razy. To był...Ent? Myślała, że te stworzenia są duże...ten nie był jednak nawet w połowie tak wielki jak drzewa w puszczy.
- Ah...Miło mi. - stwierdziła Shiba kłaniając się lekko z wprawioną gracją.
Nie za bardzo wiedziała co ma robić, cóż, wolała poczekać aż Kaze się wyszaleje.
Drzewo patrzyło na kobietę w milczeniu, a każdy ruch powodowało skrzypienie, niczym starych gałęzi na mocnym wietrze.
- Drzewo to mądry koleś, może jakoś nam pomoże. I patrz doczekał się wnuków! -zauważył Kaze biorąc jedną z sadzonek na ręcę.
- Oh... - stwierdziła niezbyt entuzjastycznie Shiba po czym nieco się poprawiła - OH! Racja, elfy to cwaniaki, prawda? Musi tu być wielu inteligentnych albo zaznajomionych z magią. - zauważyła Shiba. - Czy wiesz może jak poradzić sobie z stworzeniami złego druida, panie...drzewo? - spytała go nagle.
Drzewiec uniósł z wolna rękę, każdy jego ruch miał w sobie coś z majestatycznej gracji każdego starego cudu natury. Jego błyszczące oczka jeszcze raz powoli przesunęły się po twarzy niebieskoskórej. - Miło.......Mi.... -odparł powoli skrzypiącym głosem.
Jej zapał wypalił się w jednej chwili. Chciała na głos zapytać, czy drzewo jest z zwyczaju powolniejsze od Kiro, ale jakoś sobie darowała. Jakby spojrzeć często gotowała takie drobne irytacje w sobie. - ...Mi również....
- Cwaniaki to niezbyt miłe określenie. -odparł na to stary ent, zaś Kaze zaczął żąglować roześmianymi sadzonkami. - Prawda że pocieszne nie? -zapytał wesoło Shibę, po czym niespodziewanie rzucił jej jedną z wesołych roślinek.
Dziewczyna mało się nie wywróciła, gdy nagle zobaczyła iż w jej stronę leci sadzonka. Szczęśliwie udało się ją złapać.
Przyjrzała się jej i uśmiechnęła. Faktycznie te stworzonka miały coś w sobie. Kolejne piękno zagrożone przez szaleństwo.
- To mogło być niemiłe określenie z mojej strony, przepraszam. - odparła entowi.
Mała roślinka uśmiechnęła się wesoło i wstała na swych chudych nóżkach z trudem utrzymując równowagę, by po chwili opaść ponownie na tyłek, w rękach kobiety.
- O Druida lepiej pytać Lee... jest jedyna hybrydą która zachowała swój rozum, mieszka w karczmie. -odparł drzewiec wypuszczając z paszczy kolejne porcje dymu. - Chcecie ciasteczek? -zapytał osobnik o nienajszybszej reakcji.
Niebieskoskóra przytuliła stworzonko do policzka.
- Ciasteczka? Z jakiego to zwierzęcia? - zapytała niezbyt kojarząc temat. Chyba Calamity lubił ciasteczka. I chyba nie była w stanie ich jeść. - Gdzie znajdę ową Lee? - zapytała.
Kaze buszował w kuchni szukając czegoś ciekawego a ent powoli wstał z krzesła.- Kaze...ostrożnie to jeszcze dzieci.- wymamrotał drzewo, powoli idąc do kuchni, natomiast radosna mała roślinka w rękach Shiby dała jej soczystego buziaka, po czym rozpoczęła wspinaczkę po jej włosach w stronę czubka głowy dziewczyny.
Roześmiana sidhe lekko podtrzymywała rękoma sadzonkę aby nie spadła. Powoli szła do kuchni rozweselona całą sytuacją. To dziw jak bardzo nie znała Kaze. Facet który upiera się na byciu mordercą ma tak prostych i pogodnych znajomych. Dobra była rada, coby nie oceniać książki po okładce.
- Nie ma za co... nie jestem elfem nie gniewam się. -odparł drzewiec jak zawsze mocno opóźniony grzebiąc w szafce w poszukiwaniu talerzy, gdy jednak z sadzonek wlazła w dziurę w jego nodze rozsiadając się tam wesoło.
- Drzewo kiedyś trochę mi tu pomógł, więc odwiedzam go gdy tylko mogę. -wytłumaczył Kaze, gdy roślinka w końcu wgramoliła się na głowę niebieskoskórej, i chwytając za jej włosy niczym jeździec poczęła “kierować kobietą”.
- Drzewo wiesz coś o szaleństwie? -rzucił przez ramie cien gdy wyciągnął z szafki puszkę z ciastkami i począł rozdawać je rozweselonym małym stworką.
- Będziemy wdzięczni za wszelkie informacje. - stwierdziła niebieskoskóra. Po chwili zastanowienia postanowiła jednak zbyt dużo więcej nie mówić. Kto wie, może mniejsza ilość informacji ułatwi entowi funkcjonowanie.
- Lee, mieszka w karczmie, ma tam pokój. I to mężczyzna. -zaśmiał się niczym łamane gałęzie ent wyjmując z szafki stary imbryk. [/i] -przynajmniej napijcie się herbaty.[/i] -dodał i lekkim ruchem sękatej dłoni posłał przy pomocy lewitacji naczynie na palenisko które buchnęło delikatnym płomieniem. Zaś wolną dłonią wskazał im drewniane krzesła przy stole, przypominającym pniaku dużego dębu.
- Z chęcią. - podziękowała Shiba z kiwnięciem głowy po czym udała się na siedzisko.
Okruszki poczęły opadać na włosy dziewczyny gdy sadzonka zaczęła wcinać ciasteczko podane jej przez Kaze, gdy ten opadł na krzesło obok, trzymając w rękach pozostałe trzy stworzonka. Ent powoli zbliżył się do stołu, a jego nozdrza opuścił zielonkawy dym.
- Wiem co nie co. -powiedział w końcu po dłuższej chwili. Chwile siorbania ziołowej herbaty dłużyły się gdy drzewiec rozmyślał nad kolejna wypowiedzią. - Rośliny nie szaleją... zwierzeta też nie, ta choroba dotyka jedynie ludzkich umysłów. -zauważył stary mag i zagryzł napój ciasteczkiem. - Łatwiej ogarnia tych których umysły tak naprawdę drzemią w mroku.- dodał enigmatycznie.
- Generalizujesz, czy masz faktycznie na myśli tylko ludzi? - zapytała nieco zainteresowana doborem słów enta. - I co masz na myśli, przez mrok? - wydawało się to dość intrygujące. Stworzenie takie jak Ent zdawało się mieć jakiś rozum, było jednak odporne?
- Ludzie...elfy...krasnoludy... wszyscy Ci którzy tak dumnie noszą się z tym kim są. -odparł po namyśle Ent. - Każdy ma swoja mroczna stronę, niektórzy sie z nią godzą inni ukrywają. Spotkałeś już szaleńców? Kim twoim zdaniem byli? -zapytał mag unosząc do ust filiżankę, zaś dramatyczny efekt tej powolnie wypowiedzianej mądrości zepsuło to że sadzonka z błogim uśmiechem popuściła trochę soków na włosy Shiby.
Niebieskoskóra zamyśliła się. - Poświęconymi konkretnemu celowi lub wartością do granic...pozbawionymi moralności...? - nie była pewna jak ująć swoje zdanie. W jej umyśle ponownie pojawiła się jej siostra jak i Hana. - Maniakami. To chyba najtrafniejsze słowo...OY! - dziewczyna zirytowała się w jednym momencie i zdjęła sadzonkę sadzając ją na stole. - Kaze, przynieś mi jakiś ręcznik. Teraz. - jej ton świadczył, że nie przyjmie odmowy czy zaczepki zbyt łaskawie.
Kaze usilnie starał się nie buchnąć śmiechem, gdy wstał od stołu, jednak było to zbyteczne, bowiem Drzewo wyczarował kobiecie po chwili ręcznik, biorąc w łapę sadzonkę, której począł zakładać świeża pieluszkę z liści. - Ale czy wcześniej tez byli maniakami? Czy może ukrywali to w sobie? -pytał dalej drzewo, jak gdyby znał odpowiedź, ale chciał by Shiba sama na to wpadła.
- Osikałaaaa Cięę! - nie wytrzymał w końcu Kazę odchylając się na krześle by ryknąć śmiechem.
- Patrz, znam ją parę minut, a ma ze mną więcej kontaktu od ciebie. - odburknęła Shiba, chcąc jakby ugasić Kazę i zaczęła w pełni namiętnie szorować ręcznikiem swoją głowę. - Nie mam zielonego pojęcia. - przyznała - Nie znałam ich na tyle długo, aby stwierdzić, jacy naprawdę byli. Może z wyjątkiem mojej siostry, lecz nie mam powodu dlaczego ogarnęło ją szaleństwo.
Kaze jednak nie przestał się śmiać, a sadzonka w świeżej pieluszce już po chwili dreptała po stole w stronę Shiby.
- Jestes pewna że nie miała powodu by oszaleć? Wspomnień lub czynów które chciała ukryć przed samym sobą, wyrzucić z pamięci? - drzewo kontynuowało swoją wypowiedź, która niczym drogowskazem kierował Shibe na odpowiednie ścieżki.
- Sugerujesz, że to brak akceptacji sprowadza na ścieżkę szaleństwa? - spytała niebieskoskóra z zastanowieniem. - To było jak najbardziej możliwe, przyznaję. - ciężko było przyznać, że nie znało się aż tak dobrze własnej siostry, ale na pewno było wiele błędów które mogły ją trapić. Zwłaszcza te, przez które wygnano ją z Valahii.
- Albo uświadomienie sobie czego nam tak naprawde brakuje i próba zdobycia tego. Innymi słowy szalejecie gdy uwalniacie swój mrok. -odparł drzewo wypuszczając z ust zielonkawy fajkowy dym. - Rośliny nie maja tego problemu, rządz, ambicji czy mrocznych sekretów. -dodał ent a ręką pogilgotał brodę jednej z sadzonek trzymanych przez Kaze. - Jednak nie wiem czemu, to wszystko zaczęło dziać się teraz. Kiedyś też odkrywaliście swój mrok, ale prawie nigdy nie przejmował on kontroli.- dodał swym przemyślanym miarowym tonem.
- Dawno Cie nie widziałem Kaze...- ent zwrócił się do cienistego zabójcy, po czym ten żywo zaczął mu opowiadać o swojej karze jaka było pojmanie przez krasnoludy, co dało Shibie chwile na przemyślenia, jak i zajęcie się sadzonką, która znowu rozpoczęła wspinaczkę na jej głowę.
Określenie "mrok" wydawało się być dla niej zbędną komplikacją. Oddawanie się swoim pragnieniom do stopnia w którym wyzbywa się zasad moralnych również nie brzmiało jak coś, co mogło się przewijać w świecie od zawsze. Fakt, byli wariaci, ale ci obecni wydawali się być wyjątkowo zepsuci. A może po prostu przez tą sytuację tak ich interpretowała?
- To nic nowego. - stwierdziła łapiąc sadzonkę i sadzając ją na stole. Zaczęła głaskać stworzonko z już mniejszym zaufaniem do niego. - Albo mamy do czynienia z magią umysłu, albo sam bóg oszalał...cóż, cokolwiek może oswobodzić tyle umysłów i tak musi mieć boską moc. - smoki, demony, półbogowie...różne rzeczy mogły w sumie urosnąć w sile do tego stopnia, aby doprowadzić do obecnego stanu rzeczy. - Całe szczęście, że wciąż da się zapobiegać.
- Nie dowiemy się tego póki nie odkryjemy źródła problemu. -stwierdził z wolna drzewiec gdy sadzonka zaczęła łasić się do ręki kobiety. - Czemu interesują was hybrydy?
- Jak ktoś nie zrobi z nimi i druidem spokoju, cały las pójdzie w cholerę. - wyjaśniła pokrótce niebieskoskóra. Czuła swojego rodzaju obowiązek zrobienia coś z tym problemem... I uratować Kiro. - Problem w tym, że nie potrafimy ich nawet zranić. Nie ma sensu nawet próbować, jeżeli nie możemy nic zdziałać. To nie bajka.
- Nie ma rzeczy niezniszcczalnych... -odparł spokojnie drzewiec nabijając fajkę nowa porcją mchu. - Trzeba tylko poznać sposób. -mówiąc to odpalił zaklęciem nowa porcje swego małego uzależnienia i dodał wypuszczając z jednej z dziupli zielonkawy dym. - Nie myślisz przyszłościowo panienko, jeżeli to są robaki to szybko się rozmnażają, a wtedy nie tylko las będzie zagrożony. -zauważył spokojnie drzewo.
- Jeżeli zginiemy próbując się ich pozbyć, dużo się nie zmieni. Próbowaliśmy siły, prędkości, ostrzy jak i obuchów...nie daliśmy nawet rady zranić jednego przedstawiciela. No i nie mamy magii którą można by wypróbować...co zresztą i tak byłoby ryzykownym pomysłem. - poinformowanie Enta o faktycznej sytuacji powinno rozjaśnić mu nieco sprawę. Jak bardzo Shiba chciała coś zdziałać przeciw nowo napotkanej pladze, tak bardzo nie było w stanie tego zrobić.
- Próbowałaś kiedykolwiek zabić komara? -zapytał drzewiec całkowicie wydawałoby się zmieniając temat dyskusji.
- Co to komar? - spytała sidhe niezaznajomiona z większością insektów na kontynencie.
Drzewo po chwili potrzebnej na przetworzenie informacji, zaśmiało się wesoło, a z jego ust wyskoczył rzeczony krwiopijca. - To jest komar. -stwierdził gdy stworzonko zaczęło bzyczeć koło ucha Shiby. - Śmiało spróbuj go zabić.
- ...przepraszam? - dziewczyna przyglądała się owadowi dość skonfundowana. - Po jaką cholerę mam zabijać niegroźnego owada?
- Cóz niebawem zobaczysz czemu wiekszośc ludzi je zabija. -zaśmiał się mag, gdy komar przysiadł na policzku dziewczyny i wbił swoją malutka igiełke w jej policzek by zacząć pożywiać się krwią Shide.
- Przenosi zarazy albo klątwy? - spytała zażenowana. Niezbyt przejmowała się faktem, że jakiś robaczek zabierze jej odrobinkę krwi. Ile taki maluch mógł pić. - Bzyczenie może i irytuje, ale zdajesz sobie sprawę, że każdy ma prawo do życia? - spytała go kobieta.
- To prawda. -stwierdził ent, gdy stworek zakończył pożywienie i wrócił do swego leża w środku Drzewa. Po chwili zaś niemożna chęć drapania ogarnęła kobietę, a ent zaczął przekazywać o co mu chodziło. - Nie jest w stanie Cie zabić, ale jest irytujący. Jednak gdyby ugryzł wiele razy, życie stałoby sie uciążliwe... a co by było gdyby zamiast wysysać krew, zamiast nosa miał malutki miecz? -drzewiec zaciągnął się dymem. - Nie chodzi o to by być silniejszym, chodzi o to by umieć przetrwać. Niektóre malutkie robaczki, zjadają zwierzęta gdy te umierają osłabione chorobą, mimo, że są słabsze triumfują. Siła często bywa zgubna. -stwierdził mag, zaś Kaze bawiący się cały czas z sadzonkami zdawał się go ciągle uwaznie słuchać. - Bo żeby być silnym trzeba zawsze dużo poświęcić, często wtedy po za siła nie pozostaje nam nic innego, nie ma się motywacji by walczyć. Jak sądzisz hybrydy maja motywację? -zapytał chwytając fajke między dwa drewniane palce i wskazując nią dziewczynę. - Wolisz być komarem, który tylko irytuje żyjąc po to by żyć, czy może istotą ludzką która zawsze ma jakiś cel?
- Hybrydy mają instynkt, tu nie ma miejsca na myśli i motywacje. Sam powiedziałeś, że znasz tylko jedną rozumną. - Dziewczyna nie była przekonana. - W tej walce to my jesteśmy komarami, więc lepiej nie żerować na łasce przeciwnika. W ten czy inny sposób hybrydy asystują druidowi, nie sądzę, aby dało się je poprosić, aby sobie poszły. W przeciwnym wypadku nikt by się ich nie obawiał.
- Druid nie żyje. Zabiły go hybrydy. Nie wiedziałeś? -zapytał drzewiec zdziwiony.
Dziewczyna zaczęła masować czoło niezbyt pewna tego, co właśnie usłyszała.
- Czyli robią to, co im się podoba? Nie ma nawet punktu odniesienia do ich działań? - ta nowina wcale niczego nie ułatwiała. - Już dawno powinniście spakować sprzęt i spalić ten las. Może przynajmniej część wymrze. Jeżeli są tu nierozumne stworzenia którym nikt nie potrafi sprostać, po jaką cholerę w ogóle próbować? - dziewczyna była pewna, że przedziwne stworzenie robiło coś, co mu kazano. Jeżeli czarnoskóry stwór robił to co mu się podoba, to znaczy, że równie dobrze co Ryjca mógł zabić byle kogo. Łącznie z Kiro którego mógł porwać na obiad. - Miałam tą drobną nadzieję, że jest jakiś jeden czynnik, który by tą sytuację uspokoił...cóż...przeliczyłam się, huh?
- Wszystkie rzeczy maja swoja przyczynę.[ -zauważył ent. - Nic nie dzieje się przypadkiem. Zwierzęta zabijają gdy są głodne, rośliny więdną by inne mogły zając ich miejsce. Tak też hybrydy maja swe powody, dla których porwały twego przyjaciela.- stwierdził drzewiec nie ukrywając się z tym iż wie że Krio został porwany. - Las to dom tysięcy istot, nie można go spalić, sama mówiłaś że każdy ma prawo do życia. -kolejne fajkowe opary wypłynęły z paszczy Drzewa. - Czasem lepiej jest być komarem niż kimś kto zostawia innych tylko dla siebie. Tak rodzi się mrok w sercach ludzkich istot. Kiedy robimy coś czego nigdy sobie nie wybaczymy.
Dziewczyna słuchała Enta, nie była jednak zbyt rozpogodzona jego słowami.
- Jeżeli sugerujesz, że hybrydy są niegroźne, to nic mu się nie stanie. Jeżeli jest inaczej, to i tak nic nie możemy zrobić. Zostawiać innych dla siebie? Nie ośmieszaj mnie. - te słowa w jakiś sposób zirytowały Shibę. I nie było w tym nic dziwnego. Ktoś, kto zostawia wygodny i bezpieczny książęcy tron, aby wejść w sam środek szaleństwa i walczyć z swoimi przyjaciółmi ma chyba prawo unosić się na zarzuty samolubności. - Jeżeli jest coś czego sobie nie wybaczę, to uniesienie pojedynczej osoby poza stan cywilizacji. Naszą misją jest znaleźć lekarstwo na szaleństwo. Branie udziału w z góry przegranych walka w niczym nie pomoże. Przyjmując, że nikt by nie zginął.
Ent powoli wzruszył ramionami i wstał z krzesła łapiąc za konewkę. Pochylił się nad jedną z sadzonek i począł je powoli podlewać, a gdy krople wody opadały na jej łepek ta zaczęła wesoło się śmiać i machać łapkami.
- Jednak kropla w strumieniu nic nie zmieni. Lecz mnogość może całkowicie zmienić jego bieg.- rzucił jedną ze swych mądrości.
Dziewczyna zastanowiła się chwilę nad tymi słowami.
- Masz rację. Ruszamy jutro, wiesz jak najszybciej dostaniemy się stąd do Lukrozu? - "Mnogość" kropli zmierza właśnie do góry przeznaczenia, tam jest ich cel i tam w końcu spróbują dokonać czegoś znacznego. Przynajmniej wedle jej zdania.
- Najszybciej będzie wschodnim traktem, tylko kupcie wcześniej więcej zapasów, teraz to ciężka droga, mało miast po dordzę się ostało. -stwierdził Drzewo zbierając ze stołu talerzyki. - Aczkolwiek porozmawiajcie też z Lee, on zna sporo skrótów. -dodał pokryty mchem mag.
Dziewczyna przytaknęła wstając od stołu.
- Skorzystamy z rady. I dziękujemy za gościnę.
- Nie ma za co, wpadajcie częściej. -odparł ent z uśmiechem a sadzonka, która nagle straciła głaskająca niebieska dłoń, uniosła rozpaczliwie łapki robiąc wielkie załzawione oczka, gotowa by wybuchnąć płaczem w każdej chwili w której będzie to potrzebne.
- Ehh... - Gdy dziewczyna widziała tą twarz coś w niej się litowało. To stworzenie było naprawdę przeurocze. - ...Poradzisz sobie z nim...?
- Oh tak. -odparł ent biorąc sadzonkę na wielka łapę. - One szybko się przywiązują do ludzi, ale nie martw się, to tylko dzieci. -stwierdził Drzewo u swymi popękanymi korowymi wargami cmoknął w policzek sadzonkę, która momentalnie roześmiała się wesoło.
Shiba również się uśmiechnęła. Następnie wykonała obrót na pięcie i skierowała się do wyjścia.
Miała teraz zamiar wynająć pokoje w karczmie, może znaleźć tą całą Lee...i ewentualnie coś wypić.
Dawno nie piła.
- I jak? Mówiłem że Drzewo to mądry gość. -stwierdził Kaze, gdy pożegnał się już ze starym przyjacielem i dogonił Shibę.
- Ano. - przytaknęła niebieskoskóra kiwnięciem głowy.
- To idziemy do Lee, czy wolisz się uchlać? -zapytał szczerząc kły. - Ja to bym jakieś panienki jeszcze tutaj chętnie znalazł... -dodał pod nosem.- A o tego śpiącego kolesia tak jak mówiłaś nie ma się co martwić, i tak był mało przydatny.
- Przydatne są przedmioty i w tym właśnie rzecz. To kolejna osoba którą będę mieć na sumieniu. - Shiba westchnęła ciężko. - Idę do Lee. Nie przeszkadzaj sobie, nawet jeżeli postanowię pójść pić to i tak nie z tobą.
- Sztyyyyywna jesteś! - stwierdził Kaze i zmienił się w cień, którego czarna macka klepnęła dziewczynę w tyłek, a on poszybował w stronę karczmy... a dokładniej jej okien by wślizgnąć się do pokoju jakiejś elfki.

~*~
Shiba stanęła przed drzwiami wskazanymi przez karczmarza. Był to pokój na najwyższym piętrze budynku, na samym końcu korytarza, widać nieudana hybryda chciała mieć spokój od wścibskich spojrzeń.
Dziewczyna zapukała kilkakrotnie w drzwi nie chcąc wchodzić nieproszona. - Przepraszam, jestem podróżnikiem z Valahii, miałabym kilka pytań o drogę do Lukrozu. - powiedziała nieco podniesionym głosem, aby mieć pewność, że o ile ktoś jest w środku to ją usłyszy.
- Czemu akurat do mnie? - ze środka rozległ się zgryźliwym suchy ton, typowy dla kogoś który już od dawna ma wszystkiego dosyć.
- Ehh, pan Drzewo mówił, że zna pan wiele skrótów. - odpowiedziała Shiba.
- Czyli przysyła Cię drzewo? -zapytał osobnik skryty za ochroną drzwi, ale natężenie jego głosu wskazywało na to iż zbliżył się do nich. - Co u jego dzieciaków?
- Mają się dobrze. Są żywe i pocieszne.
Drzwi otworzyły się gdy szczęknął zamek, a Lee od razu odsunął się od nich by przypadkowi gapie nie mogli go zobaczyć. Pokój był typowa karczmienną izbą, łóżko, misa z woda i stolik. W kącie sali leżał duży plecak, oraz katana wyglądało na to że Lee niedługo gdzieś miał zamiar wyruszać.
Sam osobnik natomiast był wysoki i szczupły, w przeciwieństwie do innych elfów wyglądał dość hardo. Twarz pokrywały czerwone kawałki pancerza, tak że jedynie usta i nos, wskazywały na dawną rasę hybrydy. Z włosów w czarnym kolorze, wyrastały giętkie czułki, zaś ręce całkowicie skryte były w czerwonej chitynie. Dłonie Lee, zamiast palców miały ostre pazury, zdawało się iż jest w nich kilka stawów więcej niż normalnie. Na środku miękkiej części pozbawionej chityny, znajdowały się otwory, które zdawało się prowadzić w głąb kości osobnika.
Ubrany w płaszcz podróżnika, rozsiadł się na krześle, a wykałaczka w jego zębach powędrowała na drugą stronę ust. Omiótł wzrokiem pokryte wypustkami ciało niebieskoskórej, co chyba lekko go ośmieliło, bowiem nie tylko on różnił się od reszty. - Więc o co chodzi?
Niebieskoskóra weszła do pomieszczenia niespecjalnie zwracając uwagę na wygląd hybrydy. Spodziewała się, że będzie to jakaś abominacja. Shiba szybko wypatrzyła jakieś krzesło i siadła na nim, aby spokojnie się odezwać.
- Wraz z swoją drużyną zmierzam do Larazu, jednak z powodu zagrożenia jakie panuje teraz w lesie chcemy jak najszybciej go opuścić. Słyszałam, że znasz wiele skrótów. Byłbyś w stanie nas przeprowadzić, bądź chociaż skonstruować jakąś mapę za opłatą?
- Moge zrobić mapę, ale za przewodnika robić nie będę. Musze załatwić swoja sprawy z tymi robalami, więc to zajmie mi trochę czasu. -mruknął elf.
- Oh? - zdziwiła się niebieskoskóra. - Sądzisz, że sam podołasz zemście? - w sumie był hybrydą. Może posiadać jakąś szansę.
- Robal na ogól nie lubia wysokich temperatur, więc chyba tak. -mruknął Lee. - Zresztą ktoś musi odbić Lorien.
- Eh? Zdajesz sobie sprawę, że jesteśmy w lesie? Nie możesz używać ognia do walki. W każdej znanej mi formie stanowiłby zagrożenie dla wszystkich. - poinformowała go Shiba. - ...choć swoją drogą. Wiesz może czemu hybrydy porywają innych?
- Domyślam się. -mruknął elf, a wykałaczka ponownie zmieniła położenie. - Dowodzi nimi ten przebrzydły karaluch, to on zabił druida i dobrze tak staremu pederaście. Ale karaluchy to robale, które umieją się adaptować, a gdy ten zobaczył co potrafi zdziałać magia, chyba postanowił się do niej przystosować. Więc zaczęli porywać magów, hybrydy to stworzenia w dużej mierze magiczne więc umieją ja wyczuć. A choćbym miał spalić cały las, nie pozwole by czarujące karaluchy się tu rozlazły jak muchy po gównie.- stwierdził spluwając na ziemię.
Dziewczyna przytaknęła kiwnięciem głowy.
- Również nad tym myślałam, ale najpierw trzeba by było zorganizować ewakuację ludności...wciąż umrze wiele zwierząt, ale dużo mniej, niż skrzywdzą karaluchy gdyby dać im wolną rękę. - zauważyła kobieta. - Porwali również jednego z moich kompan...ale spotkałam tego karalucha i ledwo byliśmy w stanie naruszyć jego chitynę. To szaleństwo.
- Ciągle żyjesz, a to znaczy że nie jesteś byle kim. -zauważył Lee. - Zresztą gdy przebije się juz przez pancerz powinno być łatwo, karaluch to przede wszystkim pancerz. -stwierdził Lee. - No i jak mówię, mało kto lubi wysokie temperatury... a ja. -tu pokazał dziury w rękach. - Jestem stworzony do takich ognistych zabaw.
- Las też ich nie lubi. To straszne ryzyko... - dziewczyna walczyła sama z sobą, aż w końcu westchnęła. - ...Jeżeli masz pewność, że to zadziała...mogę nawet ci pomóc. Ba, może i ktoś z drużyny się zgodzi...Myślałeś o tym, aby zorganizować wśród elfów drużynę do eksterminacji?
- Im mniej tym lepiej, w dużej grupie największym przeciwnikiem byłyby morale. Hybrydy zmasakrowałyby parę osób, a wszystko zaczęło by się łamać. -zauważył mężczyzna, typowym wojskowym tonem, widać żył z wojaczki. - Tu chodzi o sprawną i cicha akcję, aczkolwiek trzeba pamiętać o innych owadach. Karaluch, modliszka i Konik polny... no oczywiście siebię nie liczę. -mruknął a ślina ponownie uderzyła o podłogę.
Dziewczyna nagle się ocknęła i zakiwała głową na zaprzeczenie.
- O czym my w ogóle dyskutujemy? Nawet cię nie znam. Zrób mi mapę, zapłacę złotem.
-Nie ma problemu. Nie potrzebuje pomocy. -odparł Lee sucho.
Dziewczyna przytaknęła kiwnięciem głowy.
- Gdyby jakimś cudem ci się udało...Jeżeli będziesz w stanie ocalić maga o imieniu Kiro...będę bezgranicznie wdzięczna. - Poinformowała go Sidhe, po czym wstała i skierowała się do wyjścia. - Pozostaję do jutra w tej karczmie, więc znajdź mnie gdy skończysz pracę nad mapą a dobijemy targu.
 
Fiath jest offline  
Stary 15-04-2013, 22:20   #180
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Blackskin’s Brutes


Mieszkaniec przeszłości


John wkroczył w ciemny korytarz, gdzie za jedynego przewodnika, miał swe wyczulone zmysły oraz płomień, stworzony przez zrzędliwego chochlika. Jednak nie wyglądał on jak typowy łowca starożytnych skarbów, garnitur jak i aktówka, zupełnie nie pasowały do miejsca w którym się znalazł… ale czy John pasowa kiedykolwiek i gdziekolwiek.
Jego kroki tworzyły odciski w pyle i kurzu, który osiadał na czubkach butów mężczyzny, jak i wysyłał swe brudne łapska, by skalać spodnie za które anonim wydał sporo grosza w Witlover. Przejście wydawało się proste, jednak wprawne oko mężczyzny zauważyło iż pod bardzo delikatnym kątem schodzi w dół, co przy długości korytarza, spowodowało obniżenie się o jeszcze kilkanaście metrów. Duszno i coraz ziemnej, nic innego po za tymi wrażeniami przejście nie prezentowało. Żadnych wyszukanych pułapek, czy też większych rumowisk.
Gdy droga powoli nużyła się już, nawet osobnikowi tak niewyraźnemu jak John, korytarz w końcu przyniósł cos nowego – swój koniec. Przejście bez drzwi, zwykła wyrwa w kamiennej konstrukcji prowadziła do olbrzymiej ciemnej komnaty.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=LYj5zwfdM7g[/MEDIA]

[/center]

Ilości pyłu spoczywające na potężny kolumnach, przypominały śniegowe zaspy, od wieku czekające by zejść lawina, na wymarzoną posadzkę. Ciężkie sklepienie podtrzymywane było przez liczne kamienne ozdoby rodem z Grecji, natomiast efektu dopełniały dwa olbrzymie posągi muskularnych mężczyzn, stojące po bokach Sali, których dłonie umieszczono na suficie. Grymas zmęczenia i bólu, na twarzach ludzi z tego prostego kruszcu, jasno wyrażał jaki ciężar – metaforyczny i fizyczny musza trzymać.
Trzeci posąg naprzeciwko wejścia, zdał się nadzorować, kamiennych osobników. Rycerz przypominający bardziej manifestacje śmierci, w hełmie o potężnych rogach, oparty na mieczu, zdolnym przecinać domostwa w pół, swymi pustymi kamiennymi oczyskami łypał na tych, którzy trzymali od wieku to miejsce pod skałami pustkowia.
Tam tez między nogami posągu, znajdowały się kolejarze drzwi, jednak nie było to jedyne wyjście z komnaty, co najmniej kilka par drzwi znajdowało się też na ścianach przy pozostałych dwóch posągach, nie wiadomo zaś ile przejść krył jeszcze mrok.
Z zamyślenia i podziwu and rozmachem tego miejsca wyrwały Johna szelesty i szurania, w okolicach głowicy ostrza, dzierżonego przez strażnika spokoju tego miejsca. W niewyraźnym świetle zapalniczki, dało się tam dojrzeć jakiś kształt ludzkich rozmiarów, który niczym pająk przemieszczał się po cielsku posągu.
- Wiiiitaj gościuuu. – humanoid przemówił, kucając na samym czubku lejca ogromnego miecza.


John nie mógł zobaczyć go dokładnie, ale to jeszcze bardziej pobudzało wyobraźnię. Mężczyzna wydawał się kościsty, zaś jego członki nad wyraz długie. Ubrany w szmaty, przysłaniające twarz jak i dolną część ciała. Wiercił się, niczym zaciekawione zwierzę, zaś jego głos był w jakis dziwny sposób wręcz oślizgły.
- Wiiitajgo gościuuu. –ta sama fraza ponownie opuściła jego usta, tym razem zakończyło ja jednak burgotliwe kaszlnięcie.

Propozycje i Plany.


Elathorn wydawał się niesamowicie wręcz posępny, a powietrze dookoła niego wręcz drżało z zimna. John bowiem nie wracał, a magiczne skany, mówiąc bardzo kolokwialnie – gówno dawały. Pierwszy raz lodowy mag spotkał się z sytuacja gdzie magia zawodziła- a przecież wykrywanie nie było tak trudna sprawą!
W czasie gdy białowłosy bił się z myślami, Khali , zwany tez Rudym, zajął się ściąganiem zwłok w jedno miejsce. Z miasteczka przyniósł kawałki płótna, którymi poprzykrywał martwych, chowając ich za wydma, tak by wiatr nie strącił ich całunu. Bella zajęła się opatrywaniem ran przydupasa, przemywał je woda z jednego ze znaleźnych bukłaków, a potem zaszyła rany, jednooki miał szczęście, żaden z noży którymi dostał nie był zatruty. Gdy Kobieta wraz z dawnym więźniem Blizny, zajęli się przygotowywaniem jadła dla reszty grupy, Gnom pracował w ciszy. Był to milczący jegomość, co jakiś czas zerkał tylko na załogantkę Gorta i poprawiał cos przy aparaturze do której była podłączona, by potem wrócić do swych notatek i planów.

Kiedy wszyscy z drużyny najedli się już, a Bella zajęła miejsca na wydmie, by wypatrywać ewentualnego drugiego zwiadu, Gort i Calamity pojawili się na horyzoncie. Szli powoli zmęczeni całodniowym marszem, a nawet osobnikowi o krzepie Gorta we znaki dało się tachanie takiej ilości ładunku aż od Oazy. Jednak radość na twarzy Rudego, Przydupasa, a nawet lekki uśmieszek Beli na widok olbrzymiej ilości zapasów, sprawił że jego siły wróciły niemal ze zdwojoną mocą.
- Wrócili nasi dzielni chłopcy… zaraz wam cos przygotuje. –stwierdziła z uśmieszkiem metalowa kobieta, a jej metalowe wargi musnęły policzek murzyna jak i hełm Calamitiego.
Gort mimo, że głodny jak sto rekinów, miał jednak teraz o wiele ważniejsza rzecz na głowie – lekarstwo dla małej El! Dopadł on gnoma, któremu wręcz na siłę wepchnął bukłaki z wodą, co mały człowieczek skomentował tylko szeregiem mamrotów. Jednak szybko zabrał się do tworzenia jakiejś mikstury, a w tym czasie Gort i Calamity mogli złapać oddech i posilić się resztkami z posiłku, pozostałej grupy. Przydupas bardzo żywiołowo zrelacjonował Kapitanowi Czarnej jagódki, jak to schwytali w zasadzkę zwiadowców Shuu, no i oczywiście jak niemal sam pokonał ich szefa. Wspomniał też o zniknięciu Psychola, ale większa uwagę poświęcił pokazując Gortowi zdobyte łupy.
Khali natomiast zainteresował się brakiem w sferach ręcznych Calamitiego.

Z rozmów wyrwał ich gnom, który wycierając ręce o szmatkę puknął Gorta w ramię (mógł to zrobić tylko dla tego iż wielkolud siedział, a naukowiec podskoczył do góry)
- Chyba chce z Toba porozmawiać. –mówiąc to wskazał na małą El, która siedziała na łóżku wsparta o poduszki.
Gdy murzyn ruszył niczym lodołamacz w stronę swej podwładnej, gnom zainteresował się rana Calamitiego.
- Widzę, że był spore starty… –mruknął poprawiając okulary, i pochylając się ku kikutowi. – Ale to nic czego nie dało by się naprawić… za odpowiednia opłatą. –stwierdził z chytrym uśmieszkiem typowym dla tego niskiego ludu. Gnomy miały wiele wspólnego z krasnoludami – czasem Az nazbyt wiele.

W czasie gdy Gnom rozpoczął swe targi, Gort opadł na krześle przy łóżku okrętowego medyka. Tym bardziej się w nim gotowało, gdy zobaczył w jakim stanie po oczyszczeniu z brudu i zaschniętej krwi jest jego nakama. Dziewczyna była cała obandażowana, zaś na jej młodej niewinnej buźce, znajdowało się teraz sporo sznyt i szpetnych blizn.
Dziewczyna siedziała oparta o kilka poduszek, a gdy zobaczyła Gorta z jej oczu od razu popłynął strumyczek łez.


- Przepraszamy Panie kapitanie… –wyjęczała, głośno pociągając nosem.

Sanity Knighst

Piekło w raju


Tańce, hulanki i swawola – takie było motto na dziś wyznawane przez Kaze. Cienisty zabójca, tańczył po stołach z kuflem w jednej i elfka w drugiej, rozbawiając do łez, wszystkich zgromadzonych, zaś jego zgrabna sylwetka i ostry charakterek sprawiały, że elfki wzdychały głośniej niż zwykle.
Shiba zaś piła zamyślona, przyglądając się temu, fakt miała ochotę się napić, ale nie w takim stopniu jak Kaze. Raz już przesadziła w obcym miejscu i skończyła z cyckami – niby fajny dodatek, ale na dole też nagle czegoś zabrakło, więc lepiej nie ryzykować, bo tym razem mogła by stracić to bez powrotnie.
Madreda zaś nigdzie nie było widać, zapewne w swój sposób przeżywał śmierć Ryjca, ale może to i dobrze, gdyby upił się w takim nastroju mógłby jeszcze wszcząć jakaś burdę. Tak więc Shiba popijała elfie piwo, które do najlepszych wcale nie należało, oraz poznawała specjały elfie kuchni – głównie roślinki i warzywka, ale kilka mięsnych specjałów tez mieli. Tak więc kobieta, zasmakowała na ten przykład nadziewanej truflami, leśnej elpy, która była odmianą zająca, jednak większą i bardziej tłustą.
Lee nie pokazywał się jak an razie, pewnie czekał aż tłumy się przerzedza, widać było że typek gdyby nawet hybryda nie był nie lubiłby zgiełku.

Jednak w świecie ogarniętym szaleństwem, w lesie pełnym groźnych tworów, nie często trafia się coś takiego jak spokojna noc. Tak też było tym razem.
Huk, straszliwe uderzenie rozległo się po wiosce, sprawiając ze muzyka ucichła nagle a wszyscy zaczęli rozglądać się ze zdezorientowaniem. Niebieskoskóra, która siedziała przy oknie, nie musiała długo szukać źródła hałasu, domek Pana Drzewo, zamiast dachu miał teraz olbrzymia dziurę.
Jednak nie wyglądało to na nieudany eksperyment magiczny, a odgłosy dobiegające ze środka wskazywały jeszcze bardziej na ingerencje sił zewnętrznych.
Wszyscy wylali się z karczmy, co poniektórzy mniej pijani i rozsądniejsi sięgnęli po broń. Oczywiście los lubił dramatyzm, więc drzwiczki domku otworzyły się dopiero gdy gawiedź i Shiba zbiegli się już całkiem blisko.
Pierwsza przez otwarte przejście wybiegła zapłakana i przerażona sadzonka, wymachiwała swoimi malutkimi rączkami, potykając się co kilka kroków.
Nie zaszła jednak za daleko, bowiem po chwilim, gdy ta nie była nawet blisko tłumu wielka stopa, rozgniotła ja jednym silnym tąpnięciem spowodowanym wyskoczeniem z domostwa. Brzmiał oto niczym rozdeptanie szyszki, ale cichy pisk, oraz zielonkawe gęste soki, które rozlały się ze zwłok małego drzewka, wcale nie wyglądały tak normalnie jak zniszczenie zwykłego nasionka.

Stopa która zabiła sadzonkę należała do paskudnego stwora. Wysokiej na dwa metry przerośniętej wersji konika polnego, ubranego jedynie w brudne szmaty.


Cały mokry był od zielonkawych soków, których pochodzenia łatwo było się domyślić. W prawej ręce, trzymał bowiem za głowę poranionego, by nie powiedzieć zmasakrowanego Drzewo, ciągnąć olbrzymiego enciego maga po ziemi za sobą. Owadzie oczyska powiodły po tłumie, gdy stwór powoli rozkładał skrzydła gotowy do odlotu.
 
__________________
It's so easy when you are evil.

Ostatnio edytowane przez Ajas : 15-04-2013 o 22:36.
Ajas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172