Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-12-2012, 15:58   #71
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Dobieraj przyjaciół z rozwagą, żeby potem nie musieć się za nich wstydzić.


Duża świnia z dużym myśliwskim nożem. Duże bydlę z dużym nożem odlewające się na trawkę.
Obserwując tą scenkę Fateus już podjął decyzję.
Miła grota i ciepły ogień to przyjemne rzecz. Ale towarzystwo...
Sztukmistrz mógł się mylić. Świnka mogła mieć złote serce pod tą facjatą. Mogła znać dziesiątki wesołych historyjek, mogła zostać jego najlepszym kumplem. Mogła też upichcić Fateusa na kolację, no i mieć kilku mniej przyjemnych kumpli w grocie.
Fateus mógł ich wszystkich pokonać... lub nie.
Możliwości mogło być wiele, zbyt wiele by je rozważać w takiej dosłownie burzliwej sytuacji, w jakiej on się znalazł.

Sztukmistrz spojrzał w niebo, trzymając kapelusz jedną ręką, potem na świnię, potem znów na niebo.
Westchnął głośno pod nosem i odczekał aż prosiak się odleje i wróci do jamy.
A potem ruszył dalej. Fateus miał w nosie to, jaką osobowość miał świniak. I czy pod tą całą paskudną aparycją kryło się dobre serce i sympatyczna osoba. Nie zamierzał ryzykować swej osoby, ni wysilać się by odkryć prawdę. Co prawda nie wypadało oceniać ludzi i świń po aparycji, to jednak...przy perspektywie spędzenia nocy reszty dnia w takim towarzystwie, wędrówka w czasie burzy wydawała się całkiem przyjemną perspektywą.
Minąwszy szerokim łukiem grotę sztukmistrz skulił się, przykucnął znów przechodząc w postać czarnej pantery.


I ruszył dalej, gnany zarówno nadzieją na dotarcie do miasta, jak i zdecydowaną ochotą jak najszybszego zwiększenia odległości od ciepłej groty i świniaka. Poza tym, skoro była tu jedna grota, to możliwe, że jest ich więcej. A nawet gdyby żadna się nie trafiła, to cóż... zwierzęta jakoś przeżywają burze bez większego szwanku. Mokre i zziębnięte, ale przeważnie żywe.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 02-12-2012, 17:21   #72
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Wybory szczęściu podległe

Każdy krok Fausta zapewniał mu dostęp do coraz to ciekawszych widoków, które niezależnie od swej genezy były arcydziełem. Chociaż technika nie była czymś, co blondyn wpisałby na listę swoich zalet, to ogrom jego wiedzy pozwalał mu na chociaż częściową świadomość wielkości niektórych urządzeń. Niewątpliwie nie mógł on się równać z żadnym inżynierem, naukowcem, czy osobą o podobnych zamiłowaniach - jednak potrafił rozróżnić coś wielkiego, od tandnetnego dzieła. Jeśli zaś całość była wykonana metodą, która była znacznie bliższa jego sercu - wszelakiej odmianie magii, czegokolwiek co wykracza poza naturalne zdolności, to twórca musiałbyć jednym z potężniejszych czarodziejów w historii. Dopiero widok wielkich, stalowych kolumn przypomniał blodnynowi o tym, co było wiadome o tym miejscu.
- Calamity nie zostawiłby swojego ostrza samego. - zauważył Faust. - Ktoś jest w stanie go wytropić? - dodał po chwili. Nie był szczególnie szczęśliwy z konieczności polegania na umiejętnościach Madreda, jednak nie miał innego wyboru. Najważniejszy element pracy spoczywał głównie na technokracie, blondyn zaś mógł co najwyżej służyć drobną pomocą. Może lepiej było wykorzystać zdolności w inny, ciekawszy sposób?
Murzyn z delikatnym podziwem obejrzał maszynę parową ze wszystkich stron. Na jego rodzimej wyspie budowano jedne z największych statków na South Blue, ale nawet najnowszy wynalazek jakim były parowce nie dorównywał skomplikowaniem owemu wehikułowi. Chociaż co to za środek transportu który może cię zawieźć jedynie tam gdzie wcześniej ułożono dla niego drogę? Siłą rzeczy nie nadawał się on do podróżowania w nieznane miejsca i pogoni za przygodą, więc Czarnoskóry szybko uznał pociąg za mało użyteczny i szybko się nim znudził. Ciekawostką było też, że miecz Puszki który niósł wsparty na ramieniu wydawał się jakiś dziwny. Dziwny w podobny sposób co jego właściciel. Czarnoskóremu wydawało się jakby ostrze chciało w jakiś sposób na niego wpłynąć, ale zwyczajnie nie wiedziało jak. Czasem Gort miał ochotę pomyśleć o czymś smutnym, albo ponurym, jednak myśli te szybko spływały po nim niczym krople deszczu po skale, nim jeszcze zdołały dotrzeć do jego świadomości i w pełni się ukształtować.
Wielkolud potrząsnął głową i podszedł do Blondasa, który wraz z Łapą ustalał właśnie plan działania.
- Może ja i moi kamraci przeszukamy po prostu tamte tunele? - wtrącił się. - Chyba nie zdążył jeszcze zajść zbyt daleko, więc powinniśmy się sprężyć. Chociaż dziwię się że na mnie nie poczekał - zakończył z wyrzutem murzyn.
- Może ja i Sachi dołączymy do ciebie, zaś twoi kamraci pomogą Madredowi? - blondyn zaproponował nieco inną, według niego skuteczniejszą wersję planu. Kobieca wojowniczka powinna zyskać dodatkowy, osobisty motyw jej dziwnego przywiązania do dzierżyciela rozpaczy. Gort i Faust mieli zaś być zwyczajną siłą uderzeniową, ten pierwszy nie nadawał się do prac wymagających precyzji, drugi zaś nie zamierzał słuchać Madreda.
- Hmm - zastanowił się murzyn, przykładając dłoń do brody. - No dobra! Co prawda do tej pory kiepski był z ciebie nawigator, ale niech ci będzie. Ahoj, wilki morskie! - zawołał Gort do swych podwładnych. - Słyszeliście? Macie pomóc Łapie uruchomić tą kupę złomu! A my z Blondasem i panią Puszką pójdziemy poszukać pana Puszki!
Shiba zastanawiała się co powinna zrobić, w pewnym momencie nawet zastygła wskazując na swoją twarz palcem.
Faktycznie łatwiej było znaleźć sobie zajęcie do gdy ktoś mówił "idź zrób obiad" albo "szukaj puszki".
Niebieskoskóra poczęła analizować swoje opcje: Może siedzieć z Madredem którego jeszcze właściwie nie zna, i badać jakąś dziwną maszynę która wygląda całkiem imponująco (swoją droga, ciekawe jaki miał kompleks autor, aby stworzyć coś takich rozmiarów).
Inną opcją było towarzyszenie wojowniczce, spoconemu murzynowi oraz blondasowi.
Po chwili zastanowienia odezwał się.
- Faust, masz jeszcze fajki? - ot takie właśnie znalazł sobie zajęcie.
W razie gdyby coś tutaj przylazło nie ufał sile bojowej przypadkowych, zbędnych kmiotków Gorta więc równie dobrze może chwile odpocząć i pogadać z Madredem.
Jakby nie było przedziwne ramie Madreda było niezwykle dla Shiby interesujące. - Jak coś zostaję tutaj
-Zawsze gotowy i zawsze przygotowany - odpowiedział cytując jednego z mniej znanych bardów tego stulecia. Wyciągnął otwartą rękę w stronę Shiby, zaś po chwili na powierzchni jego ręki pojawiła się paczka papierosów.
- Nie lubię palących kobiet - zażartował, czekając aż niebieskoskóra weźmie swoją zdobycz.
- Proszę - powiedział, zaś obok kartonu z wiadomą zawartością pojawiło się pudełko zapałek,
- Nice! - odparła po swojemu po czym chwyciła fajki oraz zapalniczkę szybkim ruchem i schowała do kieszeni.
- Będzie na potem. Gdzie ty to trzymasz? Magic Pocket?
Komentarza na temat palących kobiet nie skomentowała, choć wyszczerzyła zęby słysząc go przypominając o istotnym fakcie...
Czy mając same kły, była w ogóle zdolna palić?
Niebieskoskóra odwróciła się podeszła do pociągu aby siąść na jego stopniach. Maszyna była ciekawa, miała fajny charakter.
- Tajemnica - powiedział, delikatnie przekrzywiając głowę na bok. Jeden z kolczyków opadł nieco w dół niewątpliwie za sprawą grawitacji. Blondyn uśmiechnął się patrząc na obracającą się niebieską kobietę, która prawdopodobnie jeszcze niedawno była kucharzem płci teoretycznie brzydszej.
- Dość mielenia ozorem! Ja idę szukać Puszki. Nie mogę pozwolić, żeby bawił się beze mnie - murzyn wziął pochodnię od jednego ze swych kamratów, po czym niespodziewanie wcisnął ją w ręce elfowi.
- A ty idziesz ze mną - oświadczył, chwytając barda za płaszcz i ciągnąc go z powrotem do pokoju z zapiskami, a potem wgłąb jednego z mniejszych przejść - W takich miejscach dobrze mieć kogoś kto będzie ci osłaniał tyły.
Faust rozejrzał się po pozostałych tunelach, wziął głęboki wdech i zdał się na ślepy los. Kto wie, może właśnie to przejście jest tym właściwym? Jego wątpliwe umiejętności tropienia innych nie pozostawiały mu złudzeń. Zaufanie tutejszej boginii fortuny miało podobne szanse na sukces co normalna metoda działania, jednak było znacznie szybsze. Nic więc dziwnego żę blondyn szybko zniknął w cieniu jednego z tuneli.
 
Zajcu jest offline  
Stary 02-12-2012, 17:51   #73
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
~Cyrk koszmarów II~

Sojusznicy i wrogowie, czyli John i Hana przeciwko kapłanowi szaleństwa

John z niejakim trudem powstrzymywał się by nie wyrzucić obrzydliwej pamiątki zdobytej przez Maxa jak najdalej od siebie, jednak rozumiał w założeniach plan swojego starszego brata. Sam nie przywykł stosować takich zagrywek, jednak nie chciał okazać swojej słabości teraz, gdy Max obserwował go szczególnie uważnie - poza tym musiał się śpieszyć by uratować Hanę. Na widok grubasa trzymającego w dłoni magiczny artefakt John zamarł na chwilę zastanawiając się co powinien zrobić. Nie miał pojęcia jak przedmiot będzie działał, mógł reagować na magię w pobliżu chociażby wypaczając zaklęcia, równie dobrze mógł być bronią i wtedy danie wrogowi czasu by użył mocy mogło się źle skończyć. Bał się, że grubas okaże się niebezpieczny; że jest już za późno i Hanie stało się coś złego lub co gorsza plamy krwi nie spiorą się z garnituru który był prezentem od jego żony, czym sprawi jej przykrość. Musiał jednak pokonać swoje lęki i działać, nie był pewien jak lustro lub trąbka zareagują na zbliżenie się do klauna więc dla bezpieczeństwa wykorzystał moc teleportacji by znaleźć się za przeciwnikiem, spróbować wyrwać mu trąbkę i teleportować się ponownie jak najdalej od niego. John pojawił się przy grubasie i chwycił za trąbkę, refleks tamtego okazał się jednak o wiele lepszy niż wskazywała by na to jego postura. Zacisnął dłoń na instrumencie nie dając go sobie wyrwać, po czym zaśmiał się wesoło.

- Żyjesz jeszcze? Myślałem, że miałeś stać się karmą dla ptaków. - po tej uwadze zas wolną ręką zerwał sobie cylinder z głowy i począł w nim dłubać.

Nadeszła chwila w której John mógł wykorzystać upiorny prezent od swojego brata. Mógł równie dobrze spróbować zaatakować klauna, jednak na myśl o bezpośredniej z nim walce nieco przerażała agenta handlowego. Zamiast tego wyciągnął przed siebie głowę wiedźmy opierając ją o tors grubasa, zastanawiając się czy to właśnie takie posunięcie planował Max chcąc wytrącić swoją ofiarę z równowagi

- Prezent dla ciebie, od mojego brata
Grubas spojrzał na łepetyne i uśmiechnął się szeroko.
- No nie wierzę, zabiliście ją! Jej ojciec się wkurzy... -zarechotał klaun. - Ale to dobrze, nie przepadam za nim.

Wypuszczona przez Johna głowa upadła na ziemię, wcześniej jednak niepozorny księgowy wyrwał z niej jedno z piór. Zastanawiał się, czy nawet po śmierci wiedźmy dalej mają tak zabójczy efekt jak wcześniej, w przeciwnym razie w walce z grubasem będzie zdany jedynie na swoje umiejętności walki nożem

- Nie obchodzi cię to, że twoja towarzyszka zginęła? Kim wy do cholery jesteście?
- Och przejmuje... widzisz śmierć naszej małej akrobatki bardzo mnie poruszyła. -odparł klaun na chwile tracąc swój wieczny uśmiech. - Ale ta akurat mnie pociesza. -dodał znowu wesoło zerkając na głowę.
- Kim jesteśmy? Dobre pytanie! Chętnie na nie odpowiem, lubimy o tym mówić. Znaczy ja lubię, ON już tego nie pochwala. -zarechotał klaun i odskoczył do tyłu na chwile przestając grzebać w kapeluszu.
- Niesiemy nową religię, wiarę radości. Kiedy pojawiło się szaleństwo zrozumieliśmy, że to dar od bogów, to nie jest zaraza to cud! Oni chcą radości, chcą porzucenia zmartwień. Przynajmniej ja tak uważam, ja i moi zwolennicy. Ty zaś trzymasz głowę córki właściciela tego cyrku, pozwolił nam ze sobą podróżować... w zamian za pomoc w pewnych sprawach. Ale on nie chce uwierzyć, nie wierzy że to co się stało to cud. On ma swoje plany. -dodał klaun jak gdyby do siebie po czym znowu zaczął grzebać w kapeluszu z którego wydobył niezwykle długie ostrze. - A czy ty chcesz się nawrócić? -zarechotał.

John widząc ostrze w rękach klauna cofnął się o krok. Szaleństwo stało się religią tych ludzi, najwyraźniej wszyscy tutaj padli jego ofiarą. Niepozorny mężczyzna pomyślał o swoim bracie którego obłęd dopadł na długo nim cała ta zaraza się zaczęła i po części zrozumiał co inni w stanie zamroczenia umysłu mogli uznać za dobre. Przeciągnięcie nieco tej rozmowy mogło dać mu czas na przygotowanie sensowniejszego planu oraz zdobycie dodatkowych informacji

- Na czym polega takie nawrócenie? - zapytał próbując nadać swojemu głosowi zaciekawione brzmienie
- Nawrócenie to sprawa indywidualna, sam zrozumiesz kiedy ono nadejdzie. Może gdy stracisz rękę, zrozumiesz, że było to tylko ograniczenie. A może kiedy z twoich rąk zginie czyjaś matka? Każdy sam wie co jest dla niego dobre.- stwierdził grubas powoli zbliżając się do Andhera.
Okularnik nie miał wyboru, przeciąganie rozmowy nie zdało się na nic. Musiał działać szybko, na szczęście od razu zaświtał mu pewien pomysł. Nie mógł zawsze polegać na pomocy swojego brata który pewnie znowu czaił się w pobliżu obserwując go z uśmiechem, nie chciał także poddać się narastającej powoli panice wiedząc że uczyni go kompletnie bezużytecznym. Postanowił więc nieco poudawać najsilniejszą i najbardziej odważną osobę jaką znał - jego uśmiech stał się znacznie szerszy gdy z politowaniem spojrzał na klauna w identyczny sposób w jaki zwykle na świat spoglądał jego brat
- Nie wziąłeś pod uwagę, że próbujesz nawracać nawróconego?
- Jestem obdarzony przez bogów, wiem kto jest nawrócony, umiem was rozpoznać. Ty wciąż nie dostąpiłeś tego zaszczytu. niewielu go w pełni dostępuje. -odparł grubas.
Udawanie Maxa było wyraźnie poza zasięgiem Johna - miał tego świadomość, jego starszy brat był od niego lepszy w niemalże każdym względzie. Uśmiech okularnika stał się nieco smutniejszy
- W takim razie mam dla ciebie jeszcze jeden prezent... od biednej dziewczyny, która przez waszą religię straciła życie.

To nie był czas na strach, nadszedł czas działania. John zaatakował wyrwanym wcześniej piórem wykorzystując je jak nóż, miał nadzieję że trucizna wciąż będzie działać jeśli zrani nim klauna. Machnął piórem w momencie gdy klaun wykonał szeroki zamach mieczem, pióro było znacznie krótsze, od broni przeciwnika, jednak mogło być wykorzystane jak rzutka. Tak tez się stało, lotka opuściła rękę mężczyzny i uderzyło w ramię grubasa, wbijając się w nie głęboko. Jednak John zapłacił za to przeciągłą raną od ostrza miecza na brzuchu. Krew zaczęła sączyć się z rozcięcia, a dłoń mężczyzny odruchowo powędrowała w miejsce gdzie koszula nasączała się z każda chwilą coraz mocniej krwią. Dla Gorta czy Calamitiego było by to ledwo draśnięcie, ale przedstawiciel handlowy nie był przyzwyczajony do przyjmowania na siebie ataków i wiedział, że jeszcze dwie lub trzy takie ran, a żona raczej zamiast śniadania będzie musiała zdobyć wieniec pogrzebowy.
Klaun jęknał gdy wbiło się w niego pióro, które pospiesznie wyszarpnął, jednak fioletowy dymek unoszący się z rany świadczył o tym że trucizna wciąż była na niekonwencjonalnej broni okularnika. Plan Johna nie okazał się głupi, jednak tym razem szczęście mu nie dopisało i przeciwnik zdołał go zranić. Usta Johna zadrżały gdy zobaczył powiększającą się plamę krwi, świadomość tego że karmazyn barwiący szarość garnituru oznaczał uciekające z niego życie sprawiła że zachwiał się niemalże tracąc przytomność. Niewyraźnym głosem wymamrotał

- Max? Hana? Gdzie jesteście? Mieliście... mieliście mi pomagać, prawda?

Ratunek jednak nie nadszedł i John wiedział że albo zmobilizuje się do walki albo tutaj zginie. Silniejszy lęk wyparł słabszy i pozwolił choć trochę opanować drżenie kolan podczas rozkładania noża motylkowego. Była to jedyna broń jaka pozostała okularnikowi, w porównaniu z ostrzem którym władał jego przeciwnik wyglądała conajmniej mizernie. Co gorsza klaun wiedział już o zdolności teleportacji posiadanej przez Johna a przyśpieszenie się mogło zwiększyć upływ krwi z rany. Istniała jednak pewna szansa na pokonanie klauna z wykorzystaniem posiadanych przez przedstawiciela handlowego mocy: zamierzał wykorzystać swoją nadnaturalną intuicję by uniknąć kolejnego ciosu a następnie odrobinę się przyśpieszając zmniejszyć dystans na tyle by samemu zadać cios. W tej samej chwili przybyła kawaleria! Co prawda w postaci jednej, na dodatek spieszonej, Hany, całej brudnej od mieszaniny krwi i rzygowin. Jedynie twarz była jako-tako czysta, wyraźnie pokazując fiołkowe oczy. Te zapłonęły złością kiedy doszła do niej istota sytuacji.

- John! Odskocz do tyłu! - wykrzyknęła i zgromadziła energię w stopach by wystrzelić do przodu. Miała zamiar pojawić się pomiędzy urzędnikiem a klaunem, przodem do tego drugiego. Zaraz po tym ruszyła na przeciwnika, atakując go bez ładu i składu prętem, mając nadzieje, że któraś z wielu odnóg trafi go i zrani.Wtargnięcie Hany zmieniło kompletnie plany Johna, który zamiast atakować zgodnie z poleceniem odskoczył do tyłu zostawiając jej wolne pole do ataku na klauna. W tej sytuacji bardziej byłby dla dziewczyny przeszkodą niż pomocą, dużo korzystniejsze było całkowite skoncentrowanie się na intuicji by ostrzec Hanę przed ewentualnym niebezpieczeństwem
Klaun sparował kilka ciosów, jednak rozbudowana broń Hany, w końcu uderzyła go w policzek, jak i w ramię. Grubas zmuszony do odskoku, zrobił to nadwyraz gładko, po czym z grymasem bólu, zerknął na ranę która wcześniej zadał mu John.

- Czas byście się nawrócili... -wyszeptał, po czym uniósł do ust trzymaną złotą trąbę, zerkając z rozmarzeniem w stronę oponentów.

Skoro trąbka była wystarczająco skuteczną bronią by zmusić Maxa do odwrotu prawdopodobnie wystarczy ona by skrzywdzić Hanę. Z tego co John zaobserwował oddziaływała ona na umysł, im bardziej podatny był on na szaleństwo tym była skuteczniejsza, a dziewczyna która nie wahała się odbierać życia zapewne nie będzie się w stanie przeciwstawić własnemu obłędowi. W takiej sytuacji mężczyzna nie mógł zwyczajnie stać i przyglądać się podczas gdy kobieta walczyła za niego - dzięki jej obecności poczuł się nieco pewniej i zdołał choć trochę przytłumić szok jaki wywołała w nim rana. Na samą myśl o tym co musiał zrobić czuł obrzydzenie jednak zignorował to uczucie by wykorzystać swoją intuicję. Zamierzał przewidzieć dzięki swojej intuicji w jaki sposób klaun uniknie następnego ataku Hany by następnie teleportować się za niego i poderżnąć mu gardło nim użyje trąbki.
Hana widziała wiele, najróżniejszych rodzajów broni. Ba, przecież jej pręt także nie należał do najzwyklejszego wyposażenia bojowego jakie istnieje. Tym samym instrument w jej oczach stał się kolejnym zagrożeniem, nietypową bronią. Trąbka jednak nie cięła skóry a przenikała przez uszy. Twarda skóra nie pozwalała tego uniknąć, ale inna umiejętność - czemu nie? Wkładając w to sporą ilość energii, postanowiła zatkać kanały uszu nowymi komórkami skóry, żeby w ten sposób odciąć się od dźwięków. W miarę równocześnie postanowiła wystrzelić w kierunku przeciwnika i kontynuować natarcie.
Plan Johna powiódł się, klaun najwyraźniej zidentyfikował Hanę jako oczywiste zagrożenie i nie spodziewał się ataku ze strony rannego mężczyzny. Gdy dziewczyna zaatakowała swoją dziwaczną bronią grubas odskoczył unikając o włos jej ciosu, w tej samej chwili jednak tuż za nim zmaterializował się niepozorny przedstawiciel handlowy. Kompletny brak wprawy w odbieraniu życia wyraźnie starał się nadrobić entuzjazmem gdy szybkim pociągnięciem noża dorobił klaunowi na szyi drugi uśmiech. Szybko tracąc siły samozwańczy kapłan szaleństwa bezwładnie osunął się na ziemię a John widząc co właśnie zrobił z trudem powstrzymał mdłości. Widywał już śmierć, jednak do tej pory zawsze był co najwyżej jej biernym świadkiem, to jego brat był tym który w takich sytuacjach nie wahał się odbierać życia. Chociaż podziwiał Maxa za jego siłę i pewność siebie nie chciał stać się taki jak on, każde odebrane życie zostawiało bowiem trwały ślad w umyśle mordercy. Dla dobra swojej rodziny nie mógł pozwolić na to by śmierć go skaziła... i to właśnie z tego egoistycznego powodu potrzebował pozostałych członków ekspedycji

- Dziękuję za pomoc - odezwał się wciąż trupio blady John do Hany, mimo swojego stanu siląc się na uśmiech
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Blacker : 02-12-2012 o 22:29.
Blacker jest offline  
Stary 02-12-2012, 21:46   #74
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
"Today is a good day to be high."

Blondyn ruszył w jeden z korytarzy wiedziony intuicją i ślepym losem, w jego ślady zaś ruszyła Sashi, która na wszelki wypadek dobyła tarczy i miecza. Kamienne podłoże szybko przerodziło się w kafelkowane podmokłe podłoże, a im głębiej dwójka się w nie zapuszczała, tym więcej gratów leżało na ich drodze. Skrzynie z pogniłymi zapasami, jakieś dziwaczne części i inne nieprzydatne rupiecie.
- Jak poznaliście się z Calamity.? -zagadnęła kobieta by zabić ciszę która była ich jedynym kompanem.
- Kilka dni temu zjawiliśmy się na to samo wezwanie - odparł prosto, oraz całkowicie zgodnie z prawdą. Przyjrzał się kobiecie, by po chwili, jakby za sprawą potrzeby dłuższego namysłu dodać z uśmiechem na ustach - Można powiedzieć że to spotkanie było nam pisane.
- Dziwna z was zgraja. -westchnęła kobieta po czym wzruszyła ramionami. - Ale grunt że macie odwagę i chęci do ratowania kompana. Wiesz dokąd idziemy? -zmieniła temat kopiąc niedbale jakąś metalowa rurkę.
- Teraz? - blondyn zapytał retorycznie, traktując to jak wstęp do dalszej wypowiedzi. - Przed siebie, aż nam sie znudzi, albo znajdziemy Calamitiego. - ozdobiony czerwoną koszulą oraz kilkoma bandażami na jego plecach mężczyzna najwyraźniej czasami był prostoduszny. Przynajmniej taki rozsiewał wokół siebie urok nim wypowiedział następne słowa: -” Inną sprawą jest moja relacja z Madredem.”. Te zaś najwyraźniej miały zapewnić ją o braku szczególnego przywiązania do tymczasowym “nakama”.
- A poźniej prosto do Wiltover - podsumował resztę wyprawy.
- A potem? -dopytywała się opancerzona kobieta, wymachując bez celu mieczem, gdy wraz z blondynem przemierzała kolejne metry nudnej trasy.
- Wątpię żeby było jakieś potem - blondyn odpowiedział ponuro.
- Cóż to pesymistyczne podejście. -stwierdziła kobieta, po czym oczy widoczne w szparze hełmu zmrużyły się podejrzliwie. - Nie jesteśmy tu chyba sami... -stwierdziła wskazując lampe naftową która powieszona była na ścianie przed nimi... i płonęła jasnym blaskiem.
- Może to nam się poszczęściło? - zapytał z nutką nadziei w głosie.
- A może macie pecha? -odezwał się nagle głos bardzo blisko dwójki wędrowców. Kobiecy, delikatny ton o bardzo ponętnej barwie.
- Lantern Bomb. -dodał głos, a między Faustem a Sashi pojawił się czerwony ognik, na którym płonęła liczba “3”, która bardzo szybko chciała zmienić się w 0, czemu towarzyszyło coraz to jaśniejsze błyszczenie płomienia.
- Ehh - blondyn głośno westchnął, najwyraźniej konieczność zabicia kolejnego przeciwnika w imię pozbycia szaleństwa nie była mu szczególnie na rękę. Ale co zrobić? W sytuacji takiej ja ta, w tunelu, który przy mocniejszym wybuchu mógł się zawalić nie miał on szczególnego wyboru. Przez jego twarz przemknął wyraz smutku wypływającego nie z głębi jego duszy, lecz raczej tylko z jej wierzchnich warstw.
Blondyn zniknął, by pojawić się przed źródłem głosu w niemalże tym samym momencie. Kolczyki zwisające z uszu blondyna nieśmiało odbiły światło pochodzące z pomieszczenia obok.

“- Hej kacie, pamiętasz tego herszta bandytów? - myśl przemknęła przez umysł tak, jakby czas nie istniał, zaś już w trakcie zadawania pytania, blondynowi zdawało się że otrzymuje odpowiedź.
- O, bękart i pan we własnej osobie - pierwsze ze słów były niemalże standardową dla osoby purpurowego, czy raczej szkarłatnego pana obelgą w kierunku kogoś, kto zdoła wykorzystać jego moc.
- Co powiesz na małą próbę? - Faust zaśmiał się tylko w myślach. Tak krótki kontakt pozwolił na “synchronizację” zamiaru jego, jak i jego broni. W ten właśnie sposób zamierzał nauczyć się czegoś ciekawego. A co jest lepszym miejscem do pracy nad sobą niż pole bitwy?”

Czerwona koszula zatańczyła pod wpływem szybkości poruszania się połączonego z błyskawicznym cięciem mieczem na odlew. Nogi mężczyzny zdawały się byś w ruchu jeszcze podczas wykonywania cięcia, nie były to jednak kroki, lecz szybki, gwałtowny obrót, którego widoczny był sam koniec. Prędkość manewru powinna dodać siły ostrzu, które niewątpliwie jej nie potrzebuje, jednak może dzięki niemu skorzystać. Faust zamierzał “wysłać” przed siebie swe cięcie. Co prawda wystarczyło by pojedyncze trafienie by pokonać przeciwnika, jednak nie mógł on być pewien jego lokacji. Jeśli wszystko poszłoby zgodnie z planem fala ropłynęła by się zapewne już po chwili, oby po przekazaniu destrukcyjnej mocy śnieżnobiałego ostrza.
Sashi odskoczyła od ognika by uniknąć wybuchu, który nastąpił po chwili, przeturlała się i poderwała na równe nogi, by zobaczyć jak Faust wykonując obrót i machając mieczem posyła delikatne cięcie w powietrzu... które jednak szybko się rozpłynęło. Chłopak potrzebował jeszcze sporo praktyki. Co dziwniejsze nikt przed nim nie stał, jedynie pustka.
- Było blisko... -westchnął ten sam kobiecy głos, tuż obok Fausta, a niewidzialna dotąd przeciwniczka, pojawiła się obok blondyna z dłonią na rękojeści jego miecza.



Ubrana jedynie w długi szal, oraz wiele małych woreczków w których widać było złotawy proszek. Szczupła o ciemnej karnacji, oraz niedużych odsłoniętych piersiach.
- Wybaczcie ale nie mogę pozwolić wam iść dalej. -odparła słodko i odepchnęła Fausta, powoli zaczynając znikać ponownie, by stając się niewidzialną dodać jeszcze. - Cofnąć się również już nie możecie, tylko śmierć została na waszej drodze.
- Oi, Oi. - blondyn westchnął uśmiechnięty. Sashi nie mogła być pewna, czy wyraża tym zadowolenie wobec ubioru, który znika z każdą sekundą toczącej się walki, czy też przyjemność sprawia mu osobnik, który mógł zniknąć z zasięgu jego wzroku.
- Jesteś pełna energii. - podsumował krótko. - Stało się coś dobrego? - dodał po chwili z jeszcze większym uśmiechem. Po tych słowach zamilkł i czekał na moment, w którym cisza zostanie przerwana przez jakikolwiek dźwięk, którego źródłem będzie przeciwniczka. Naturalną reakcją na ten bodziec będzie dla niego zwyczajne wyelminowanie kobiety w starym, dobrym i nie naruszającym ciała sposobie.
- A czy gospodyni nie może cieszyć się na widok gości? -zapytała lubieżnym głosem niewidzialna postać, a Faust zareagował błyskawicznie pojawiając się w tamtym miejscu i ponownie ciał mieczem niewidzialną przestrzeń. Ponownie bez większego skutku... zabrał bowiem jedynie palec kobiety, która znowu pojawiła się obok, niego.
- Niezły jesteś, myślałam że pozbawisz mnie paluszka. Wiesz, przydają mi się one czasem. -mówiąc to oblizała usta z perwersyjnym uśmiechem, po czym niczym wyszkolony wojownik wykonała dynamiczny obór i uderzyła blondyna łokciem w nos. Jak na wątłą kobietkę miała sporo siły, bowiem nos chłopaka gruchnął, a krew trysnęła na jego i tak już szkarłatną koszulę. Siła uderzenia zaś sprawiła że zatoczył się do tyłu.
- Na wasze nieszczęście to ja tutaj dowodzę. Aczkolwiek nie martwcie się wasi przyjaciele też są teraz mordowani przez moich towarzyszy broni. - po tych słowach kobieta znowu zaczęła powoli znikać, zaś złoty słoneczny promień posłany przez ostrze Sashi uderzył parę metrów koło przeciwniczki rozświetlając na chwile korytarz.
- Szybka jest uniknęła tego ciosu... -mruknęła wojowniczka... co dla Fausta było naprawdę dziwną wypowiedzią. Dokładnie widział, że atak zupełnie chybił celu, ich oponentka nawet nie ruszyła się z miejsca.
Posiadanie wprawnego oka i naprawdę dużej wiedzy miało jednak swoje zalety. Gdy słoneczny promień na chwile rozświetlił cały korytarz, Faust dostrzegł szybujące w powietrzu drobne pyłki. Niczym kurz, który możemy obserwować gdy światło wpada przez okno do naszego pokoju, z ta różnicą, że te w korytarzu były złote. Mężczyzna w czerwonej koszuli od razu zrozumiał co zaszło. Narkotyk wisiał w powietrzu, nie wiadomo jak długo wraz z Sashi go wcześniej wdychali, musiał on jakoś zaburzać ich percepcję. Widać walka wcale nie miała być tak prosta jak by się mogł owydawać.
- Khaha-haha - jeśli blondyn nauczył się czegoś od swego obecnego, czarnoskórego, towarzysza, to z całą pewnością była to szczerość gdy przychodziło do walki. Po co tłumić swoje emocje? Dodatkowym atutem blondyna był fakt zdobywania kolejnych informacji na temat zdolności, która zapewne już niedługo przestanie działać.
- Sashi, ucieka!j - Faust nie tyle prosił, co rozkazywał. Rozprostował ręce, zaś w tej nie posiadającej broni pojawiła się szkarłatnobiała pochwa - najwyraźniej nawet w innym wymiarze katana zasługiwała na coś, co co będzie ją bronić w każdej sekundzie. Wymierzył on wierzchołek obu broni w kierunku dolnych rogów korytarza, by po chwili zniknąć i pojawić się w progu drzwi do strzeżonego pomieszczenia. Przeciwniczka wyraźnie zaakceptowała fakt, iż nie mogą oni przejść dalej, do czegoś, co znajdowało się kilka metrów przed nim. Jeśli to prawda - nie pozwoli ona mu wejść do niego, oraz najprawdopodobniej oddziela go oraz zaadoptowany na pokój koniec tunelu.
Gdy Faust znajdzie się przed wejściem do pomieszczenia, stanie plecami do takowego, czekając na natarcie, czy jakikolwiek znak zbliżającej się przeciwniczki, by już po chwili wykonać poprzednią sztuczkę.
Faust jednak zapomniał, że jego oponentka zna się na magii, bowiem gdy tylko stanął w przejściu koło jego ucha pojawiły się dwie świetliste kule, którę poczęły odliczać sekundy do wybuchu.
- Nie jesteście w stanie wygrać kochani. -zaśmiała się niewidzialna kobieta.
Sashi najwyraźniej nie miała zamiaru uciekać, bowiem chwyciwszy swoją tarcze pewniej w dłonie ugięła kolana i poczęła nań zbierać złotą energię. Widać kobieta miała swój własny plan walki.
-Kch - blondyn wypuścił powietrze nieco zirytowany bądź co bądź niewidzialną przeciwniczką. Narkotyk, który unosił się w powietrzu musiał mieć zarówno punkt krytyczny swojego działania, powyżej którego nic już się nie zmieni, jak i czas działania. Zwłaszcza, gdy ma on tak specyficzne zastosowanie - wymazanie tylko jednej osoby z pola widzenia biorcy.
Blondyn zniknął niemal w tym samym momencie, w którym kobieta kończyła swoją sentencję, pojawiając się przy miejscu dźwięku. Ciął białą kataną na odlew, wiedząc że jeśli trafi - to walka odejdzie do przeszłości, zaś pozycja dzierżyciela rozpaczy będzie dla niego oczywista. Nawet nie liczył na trafienie w pierwszym momencie, jednak znał ludzkie odruchy, kobieta, która zapewne z trudem zdąży uniknąć pierwszego uderzenia da wyraz uznania swoim możliwością, czy też po prostu wypuści z płuc powietrze. To była rzecz, na którą szermierz czekał - jeśli znał pozycję przeciwniczki, tej już właściwie nie było. Kolejny błysk, zakończony cięciem na wysokości brzucha, które rozetnie duchową powłokę “szefowej” na pół.
Sashi zaś mocno to ułatwiła blondynowi, bowiem nagle jej tarcza rozbłysnęła jasny światłem... które zdjęło z przeciwniczki osłonę niewidzialności, tuż przed atakiem szermierza w czerwonej koszuli. Przerażona kobieta odziana w woreczki, zdążyła jedynie uniknąć ciosu ostrza w głowę, zaś biała katana przecięła jej lewą ręke i nogę, które po tym czynie zawisły bezwładnie. Dziewczyna opadła na posadzkę rozszerzając oczy jeszcze szerzej.
- I tak wam nic nie pomoże... jesteście ostatnimi którzy przeżyli. -wyjęczała chcąc chyba złamać ducha osób które ją pokonały.
- Nawet nie jestem pewien czy Calamity jest żywą istotą - blondyn zaśmiał się, głaszcząc białą kataną szyję pokonanej przeciwniczki. Szermierz najwyraźniej kalukował wszystkie za i przeciw, czy warto plamić swe sumienie dla tak marnego istnienia?
- Gort... - Faust westchnął, ściskając rękojeść ostrza jeszcze bardziej. Tunel przeszył spokojny śmiech, który z każdą sekundą zwiększał swoje nasilenie. Dopiero po kilkunastu kolejnych sekundach, w których kobieta była na jego łaskach, zaś najmniejszych ruch skończyłby jej żywot, chichot przestał uderzać w ściany tunelu. Ostrze przemknęło przez głowę kobiety, nie naruszając jej ciała. A przynajmniej tak miało się stać, bowiem gdy tylko ostrze wniknęło w głowę na tyle głęboko by dotrzeć do mózgu, ta zadrżała, a po chwili eksplodowała niosąc ze sobą szczątki czaszki i tkanek. Biała katana, zaś nie dostarczyła swemu Panu żadnych informacji o przeciwniczce... jak i o istocie tego zjawiska.
Blondyn strzepnął z ostrza co większe fragmenty ciała byłej przeciwniczki, nie ukrywając irytacji tym jakże ciekawym zjawiskiem. Katana nagle zniknęła, a pozostałe na niej nieczystości spadły na podłogę, jak gdyby nigdy się na niej nie znajdowały. Przekroczył pozostałości po kobiecie i ruszył do następnego pomieszczenia.
 
Zajcu jest offline  
Stary 02-12-2012, 22:12   #75
 
Elas's Avatar
 
Reputacja: 1 Elas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znany
~Siła wiary?~

Jeden, z pewnością niezwykły, dźwięk wszystko zmienił. Wystarczyła chwila aby wszyscy ludzie odzyskali świadomość, wrócili do swego normalnego stanu. Bądź raczej do piekła, jakie zaczęła tu tworzyć Hana. Mała dziewczynka na pręcie miała na tyle szczęścia, że szybko zmarła. Reszta miała go mniej. Rozpoczął się festiwal paniki i wymiotowania, kiedy ręka Hany drżała lekko, jakby zmęczona ciężarem trzymanej broni. Jej wzrok przeskakiwał od twarzy do twarzy, próbując zdobyć informacji, których tak bardzo łaknął umysł. Jej dłoń zacisnęła się wokół pręta tak mocno, że tylko fakt, że była tak blada jak to możliwe sprawił, że nie pobielała jeszcze bardziej.
Wtedy też pojawił się kolejny klaun. Albo raczej jego lewitująca głowa. Co więcej, ośmielił się ją nazwać zabójcą. Także jego słowa przebiły się przez bladą skórę i trafiły wprost do nieczułego serca. Usta Hany zadrżały. Czyżby rzeczywiście mogła się pomylić? W głowie szybko zaczęła powtarzać kodeks.
- Sześć! - wykrzyknęła. - Członkowie Ścieżki są objawieni w kwestii życia, mają więc prawo decydować o wartości życia innych. Jeżeli czyjeś życie jest nic nie warte, członkowie Ścieżki mogą je zakończyć.
Wzięła głęboki oddech. Nie dało jej to pewności.
- Osiem! - wykrzyknęła raz jeszcze. - Żadna istota która raz utraciła życie nie zasługuje na drugą szanse.
Cóż, można by dyskutować czy punkt ten jest prawdziwy w obecnej sytuacji. Lecz kto jest na tyle głupi, by próbować przekonać kobietę w logiczny sposób? Tylko szaleniec!
Wystarczyły dwa punkty Kodeksu aby odzyskała wiarę w swoje czyny. Machnęła prętem aby spadło z niego ciało dziecka. Cóż, nie wszyscy zasłużyli na szczęście.
- Jak śmiesz nazywać mnie morderczynią, kiedy działam według prawa jakie mnie obowiązuje? - wykrzyknęła, nawet nie ukrywając złości jaka ją opanowała z powodu tego określenia.
- Przyniosłam obłęd? Ha! Kpina! Uwalniam od niego! Ci, którzy sobie z nim nie radzą, zasługują tylko na śmierć. Oni wszyscy dali się oszukać, a kto raz utracił prawo do życia, nie odzyska go już nigdy. Zakończenie ich egzystencji, bo inaczej nazwać tego nie można, powinni traktować jako błogosławieństwo, bo od tego momentu nic lepszego ich nie spotka. I tak są martwi dla świata. - jakby chcąc potwierdzić swe słowa, wbiła pręt w wymiotującego tuż obok niej mężczyznę.
- Czyli jakieś dziwaczne prawa pozwalają Ci decydować o życiu innych? -zaśmiała się głowa. - To czemu zabiłaś nasza artystkę? Wszak pozbawiała życia tych którzy na nie niezasługiwali. Zabiłaś kogoś kto też postępował według kodeksu? -łepetyna śmiała się krążąc nad areną niczym wielki balon.
Na jej ustach pojawił się lekki uśmiech. Nowy przeciwnik próbował pokonać ją w inny sposób.
- Pięć. - wykrzyknęła głośno, kierując się przy tym do kolejnego, jakże bezbronnego celu.
- Podniesienie ręki na członka Ścieżki jest karane śmiercią, niezależnie od sytuacji. Zostawienie przy życiu osoby która złamała tą zasadę jest złamaniem kodeksu. - oznajmiła takim głosem, jakby prowadziła wykład na uczelni a nie zabijała kolejną istotę ludzką.
Głowa zawirowała o 360 stopni, robiła to powoli, widać klaun grał na czas przed kolejną wypowiedzią. - A co jeżeli... -zaczął w końcu szczerząc się jeszcze szerzej.-...powiem Ci że oni tylko spali? Byli we śnie z którego ciężko im było się obudzić. Czy każdy kto zasnął choć raz, umarł i odżył rankiem na nowo? Czy to oznacza że ty też złamałaś prawa swego kodeksu, jak i Ci którzy go stworzyli?
Zamarła. Niemalże natychmiastowo, jakby została trafiona zaklęciem paraliżującym całe ciało w jednej chwili. Klaun zmienił temat, jednakże zrobił to nadzwyczaj skutecznie. Nowy trafił idealnie w sfere wątpliwości Hany. Spali? Czy to miał być sen? W jej głowie zapanował chaos. Czy możliwe jest, że się pomyliła? Jeden gwałtowny ruch, tym razem pręt jednak nie pozbawił głowy kolejnej osoby a zniszczył jedno z siedzisk.
- Nie spali. - oznajmiła w końcu, pełna kobiecego oporu. Nie mogli spać. Przecież normalnie reagowali na wszystko co się działo dookoła! Widziała to!
- Nie mogli spać. - dodała po chwili.
- Nieee? -zapytał klaun ze śmiechem.- To może ich zapytasz... Co widzieli, jak się czuli? Przecież ktoś kto spał chyba wie, że to robił prawda? -kontynuował swoją grę błazen.
Jej umysł rozpaczliwie zaczął szukać odpowiedzi. Nie wiedziała jak bronić się przed tym atakiem. Przez chwilę miała ochotę zatkać uszy i uciekać jak najdalej stąd, byle móc przestać o tym wszystkim myśleć. Wtedy też pojawiło się światełko w tunelu. Gdyby Hana była w lepszym humorze, zapewne pochwaliłaby pomysłowość twórcy kodeksu. Uśmiechnęła się blado - cóż, ciężko, żeby mogła inaczej - i uniosła dumnie głowę.
- Dwa. Życie jest po to, by czerpać z niego jak najwięcej przyjemności. Siedem. Istoty, których życie jest mniej warte od członków Ścieżki, mogą być wykorzystane dla dobra członka Ścieżki. - wyrecytowała słowa, które pamiętała doskonale. Kolejne punkty Kodeksu, który stanowił resztki jej moralności, który pozwalał jej tak długo utrzymywać się na powierzchni wody i uniknąć utopienia się w wątpliwościach.
- A co jeżeli powiem ci... że zabicie ich sprawiło mi przyjemność? - stwierdziła Hana, parodiując przy tym nieco klauna.
- Och nic mi do tego. -zaśmiał się cyrkowiec. - Ja po prostu jestem ciekawski, interesuje mnie jak radzisz sobie z taką ilością śmierci, jak czujesz się jako ktoś kto niszczy życia innych. - po tych słowach głowa zmalała i podleciała do Hany, na wysokość wyciągniętej ręki. - Piękne prawda? Sama radość. -powiedział spoglądając na ciało dziewczynki uśmierconej przez Hanę. - Jeżeli chcesz się zabawić mamy cała klatkę dzieci na zapleczu, wszak życie jest po to by się bawić. Skoro sprawia Ci radość, po co masz przestawać? -zapytał grubas zbliżając się do twarzy Hany tak że jego długi nochal niemal dotykał jej noska.
- Sama radość. - potwierdziła bez żadnego cienia wyrzutów sumienia. W końcu, to nie był pierwszy raz, to nie były pierwsze ofiary zabite w imię rozrywki. Zawsze wystarczało jej oparcie się na Kodeksie. Jedyne, co ją martwiło, to chwila słabości, kiedy to niemalże uległa słowom głowy.
- Ja za to jestem ciekawa, jak ty radzisz sobie z byciem tak żałosną egzystencją? - rzuciła luźnym tonem, spoglądając w bok. Jednak w niemalże tej samej chwili zgromadziła energie magiczną w stopach i wystrzeliła w kierunku głowy chcąc zmiażdżyć jego nos.
- Żałosną?-zapytała głowa, gdy Hana przeleciała przez nią niczym przez powietrze i uderzyła o niższe rzędy na trybunach, całkowicie pokrywając się posoką i wymiocinami. - Nie jesteśmy żałośni, tak jak ty mamy swój kodeks. Czy to że postępujemy według niego czyni nas żałosnymi? Jeżeli tak, to oboje jesteśmy żałośni.
Iluzja? Cóż, wszystko na to wskazywało, bo - w przeciwieństwie do podobnej sytuacji z Faustem - tu była pewna, że przemknęła centralnie przez swój cel. Tak zamiast satysfakcji z zadania bólu tej irytującej istocie - bądź iluzji - była cała brudna. Spojrzała na swoje ubranie w którym jeszcze przed chwilą dominowała czerń. Otarła okolice oczu i ust i obróciła się w kierunku głowy.
- Możecie mieć swój śmieszny kodeks, ale cóż z tego, skoro jest on zwykłym tworem ludzi? Wymyśliliście go aby było wam łatwiej. Wasza podróbka nie daje wam żadnych praw. Wciąż jesteście zwykłymi, żałosnymi istotami, których los jest w moich rękach. Jeżeli tylko uznam, że wasze życie jest nic nie warte... to tak się stanie. - uśmiechnęła się lekko. Kodeks, wszystko co posiadała, dawał jej siłę. Czasem fanatyczna wiara się przydaje!
- To kwestiia sporna. -zaśmiał się błazen. - To co masz zamiar zrobić teraz, zabójczyni?
- Myślę, że po prostu wezmę kąpiel. - odparła, patrząc na swoje ręce. Cóż, teraz z cała pewnością wyglądała paskudnie.
- Nie interesuje Cię gdzie podziewa się teraz twój kolega? -zapytał rozbawiony klaun.- Czy może jego śmierć też da Ci radość?
Kolega... w tej chwili Hana przypomniała sobie o istnieniu Johna. Przeklęła głośno. Jakby nie patrzeć, obiecała mu ochronę, a teraz, zamiast pośpieszyć mu z pomocą, zajmowała się wesołym mordowaniem i myśleniem o kąpieli. Pobiegła w miejsce gdzie była zapadnia. Problem był taki... że zapadnia zniknęła. Była tu tylko lita ziemia, żadnych ukrytych drzwiczek czy też tuneli.
- Gdzie on jest? - postanowiła zapytać, dosyć naiwnie zresztą. Wycelowała przy tym prętem w latającą głowę.
-Kto to wie, kto? Może już zabiłaś go, gdy zasiadł wraz z innymi widzami na trybunach?- -odparł słodko klaun.
Hana prychnęła cicho i postanowiła ruszyć w kierunku w którym uciekł grubas.
Głowa zaś ciągle latała dookoła niej męcząc różnymi uwagami i docinkami, zniknęła dopiero po chwili, bardzo niespodziewanie pozostawiając dziewczynę samotnie w starym dużym składowisku rupieci. Leżało tu wiele przedmiotów, klatki, dywany, trampoliny baseny i mnóstwo kurzu. Jednak Hana dostrzegła coś jeszcze - krew, ślady krwi na ziemi, prowadzące w jednym kierunku.
- Wreszcie spokój. - mruknęła cicho, rozglądając się po pomieszczeniu. Krew niemalże natychmiastowo przyciągnęła jej wzrok. Krew? Czy zostawiła kogoś rannego i nie zauważyła jak tu uciekł? Z drugiej strony to mógł być jeden z pajaców, lecz Hana nie była pewna czy go raniła.
Kobieta, śladem krwi dotarła do małych uchylonych drzwiczek, słyszała zza nich przytłumione rozmowy, a gdy zajrzała do środka była świadkiem paskudnej sceny.. Oto gruby klaun, którego głowa męczyła ją wcześniej zamachnął się mieczem i rozciął brzuch... Johna! To na pewno był John...chociaż Hana nie do końca pamiętała twarz mężczyzny. Przedstawiciel handlowy natomiast, rzucił w grubasa jakimś dziwacznym piórem, po czym z widocznym grymasem bólu chwycił się za ranę.

***

To było szybsze niż się spodziewała. Nawet nie zdążyła powstrzymać swojego ataku. Nim ona zdążyła pojawić się przy przeciwniku, ten już umierał. Hanie brakowało jednak refleksu by wyhamować, przez co umierający już klaun został nabity na pręt mający dziesiątki wypustek.
- Cholera. - mruknęła cicho, odskakując w tym i wydobywając tym samym broń z tłustego cielska, które po chwili opadło bezwładnie na ziemię. Przeniosła powoli wzrok na Johna.
- Wybacz... spóźniłam się. - stwierdziła cicho. Pręt wchłonął czerwone wypustki, aż w końcu cała substancja znikła w nim, jakby wchłonięta przez ciało Hany. To była bardzo prawdopodobne, ponieważ jej rany w niemalże magiczny sposób zagoiły się.
- Masz mocny żołądek? - zapytała po chwili, opuszczając lekko wzrok.
- Pojawiłaś się akurat w momencie, w którym zwątpiłem że ktoś zdoła mi pomóc... tak więc można powiedzieć że masz niezłe wyczucie czasu - odpowiedział John wyraźnie osłabionym głosem, dało się jednak zauważyć że dalej się uśmiechał. Jego zadowolenie nieco zaburzyło pytanie, które Hana zadała później
- Nie nazwałbym swojego żołądka zbyt mocnym... dlaczego pytasz?
- W głównej części namiotu... polało się nieco krwi tych, którzy utracili prawo do życia. - oznajmiła, podchodząc powoli do Johna.
- Krwawisz. - zauważyła niezbyt odkrywczo.
- Jestem w stanie pomóc sobie w wypadku ran... ale obawiam się, że innych nie jestem w stanie leczyć. Przepraszam.
- Gdybyś się nie pojawiła to w tej chwili miałbym poważniejsze problemy niż to draśnięcie, więc naprawdę nie masz za co przepraszać - odpowiedział John starając się bagatelizować zadaną mu przez klauna ranę. Cały efekt psuło drżenie głosu mężczyzny, ważne jednak że przedstawiciel handlowy wyraźnie starał się zachować twarz w tej sytuacji. Zdjął kompletnie przesiąkniętą krwią marynarkę i koszulę, po czym zaczął drzeć swoje ubrania na pasy by zrobić z nich prowizoryczne bandaże
- Jak... uważasz. - powiedziała cicho, obracając się przy tym plecami do Johna. Czuła się z tym źle. W końcu obiecała go chronić, a gdy doszło co do czego, kompletnie o nim zapomniała i skupiła się na radości płynącej z mordu. Czy tyle było warte jej słowo? Nie była pewna. Możliwe, że nawet nie chciała wiedzieć.
- Nie znam się na opatrunkach. Nigdy nie potrzebowałam tej wiedzy. - powiedziała Hana, jakby chcąc usprawiedliwić swoją bezczynność.
- Też nie mam o nich bladego pojęcia - odpowiedział John ze smutkiem spoglądając na strzępy które jeszcze niedawno były jego elegancką koszulą. Nie do końca wiedział w jaki sposób powinien spowolnić upływ krwi, postanowił więc owinąć się nimi jak najciaśniej by w ten sposób zamknąć brzegi rany. Gdy tylko mężczyzna skończył przygotowywać prowizoryczny opatrunek zagadnął
- Mam propozycję, wynośmy się z tego przeklętego miejsca
- Dobrze. Ale będę miała prośbę. - odwróciła się gwałtownie na pięcie i wbiła w niego swoje fiołkowe oczy.
- Zamknij oczy i daj mi się przeprowadzić przez główną część namiotu. - powiedziała jednym z tych głosów, który nie cierpi sprzeciwów.
John przypomniał sobie wcześniejsze pytanie o mocny żołądek i skinął głową. W jakiś sposób czuł, że dla własnego dobra nie powinien zadawać pytań - na dzisiejszy dzień miał dość niemiłych niespodzianek
- W porządku, ruszajmy
Hana chwyciła Johna mocno pod ramię z zamiarem wyprowadzenia go z namiotu.
 
Elas jest offline  
Stary 03-12-2012, 06:36   #76
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Gorta poległy nakama i magiczne piórko


Bard truchtał by nadążyć za żwawymi krokami Gorta, a jego blond włosy podskakiwały rytmicznie.
- Gdzieś w tych podziemiach musi być ten skarb. -zauważył z chciwym błyskiem w oku złodziejaszek. - Długo jesteś już piratem, więc pewnie wiesz jak szukać skarbów co? -zagadnął z ciekawością.
- Zwykle są tam gdzie jest najbardziej niebezpiecznie - odpowiedział murzyn rzucając za siebie szeroki uśmiech, po czym chwycił wolną ręką pochodnię niesioną przez elfa.
- Hej, co ty na to żebyśmy coś zaśpiewali? Ja zacznę, a ty włącz się i pobrzdąkaj na tej swojej grajtarze jak tylko złapiesz rytm. Dzięki temu Puszce łatwiej będzie nas znaleźć - rzucił Gort nie przestając się uśmiechać. Widać było jak na dłoni, że nie zależało mu wyłącznie na tym, by odnaleźć Calamitiego, ani nawet na samych skarbach.
- Dobra, więc od czego by tu zacząć? - zastanowił się pirat. - Ah, już wiem! Posłuchaj tego, na pewno ci się spodoba!
Czarnoskóry odchrząknął, po czym zaczął nucić pod nosem rytm jakiejś skocznej piosenki, a po chwili zaśpiewał szorstkim basem refren:

To my, bracia korsarze! To my, przebiegli tak!
Te blizny, tatuaże Jolly Roger to nasz znak!
To my, bracia korsarze! To my, przebiegli tak!
Te blizny, tatuaże... Jolly Roger to nasz znak!


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=cFI9-Vz9ycc&feature=related[/MEDIA]

Po tej piosence zaś nastąpiły kolejne. Wszystkie to o morzu, to o skarbach, to o piciu i grabieniu, to o gwałceniu i łupieniu, a czasem o wszystkim na raz, podczas gdy wielgachny miecz na ramieniu wielgachnego pirata podrygiwał w ton jego głosu. Dość że wyglądało na to iż murzyn nie zamierza przestać śpiewać dopóki nie straci tchu, bądź czegoś nie znajdą... lub też coś nie znajdzie ich.
Elf niepewnie zaczął brzdękać na gitarze, ale dość szybko udzielił mu się nastrój pirata i wtórował mu przy pomocy swego instrumentu i delikatnego głosu. Jego palce zgrabnie zmieniały pozycje na strunach, przechodząc w coraz to nowe rzucone przez Gorta rytmy. Przy trzeciej z kolei piosence złapał na chwile oddech i uśmiechnął się, chyba pierwszy raz szczerze od poznania grupy.
- W sumie nie jesteście tacy najgorsi, może nawet pomo... - nie dokończył jednak zdanie bowiem nagle coś ze świstem przeszyło powietrze, a ciało barda zostało poderwane do góry. Gort odwrócił się pospiesznie słysząc urwane w pół zdanie, jednak zamiast elfa zobaczył tylko powiększająca się kałuże krwi, która swe źródło miała gdzieś pod sufitem. Po chwili zaś na kałuże spadł elfi bard- martwy. Z rozoranym szeroko gardłem i twarzą zastygłą w wyrazie zdziwienia. Nad piratem i jego martwym kompanem w szerokim rozkroku znajdował się natomiast...


...wychudzony mężczyzna o długich członkach, i gołym torsie. Jego dłonie uzbrojone były w długie rękawice z metalowymi pazurami, które teraz ociekały krwią martwego barda.
- Pierwszy z głowy.- rzekł szyderczo i niczym pająk, wykorzystując ściany jako podparcie począł pospiesznie odsuwać się pod sufitem w głąb korytarza, by tam próbować się skryć.
- Ty - zaczął murzyn, zaciskając ze złości pięści. - Jak śmiesz krzywdzić moich nakama!!! - ryknął w końcu, a jego głos potoczył się echem wzdłuż tunelu z taką mocą, że niemalże widać było drżące od niego kamienne ściany.
- Nie uciekniesz mi, tchórzu!!! - gdy następny wrzask rozdarł powietrze, Czarnoskóry przyłożył dłonie do ziemi, a kilkadziesiąt metrów przed nim, jak i za nim - na granicy mocy jego szatańskiego owocu - tunel zamknęły grube na pół metra kamienne ściany, niczym nieprzepuszczalne grodzie, zamykając zarówno pirata, jak i jego przeciwnika na blisko stumetrowym odcinku drogi.
- Czyli chcesz być drugi? -zapytał facet spod sufitu po czym krzyknął. - Rzucaj! - Gort bowiem nie widział za dobrze w ciemności i nie wiedział co jeszcze zamknął ze sobą w korytarzu. Na dźwięk głosu mężczyzny, powietrze przeciął donośny świst, a potężnych rozmiarów włócznia uderzyła prosto w szczękę pirata i odłupała ją od reszty twarzy, oraz przebiła się na wylot przez jego ciało. Dla normalnego człowieka byłby to śmiertelny cios, Gorta jednak pozbawił jedynie zdolności mowy, jak i zapewniło dość duże problemy w kręceniu głową. Chociaż nie mógł sobie pozwolić na wiele takich ciosów, nawet on nie był nieśmiertelny.
- HY HUEHUYHUE HHUŁY HĄŁŁOHE! - wycharczał wielkolud, odgrażając się pięścią temu kto cisnął w niego włócznią. - HUH HY HOHAHĘHAHIE HIEHIEHO HOHHA!!
Czarnoskóry wbił miecz Calamitiego w ziemię i wyprostował rękę na końcu której uformowała się wielka kamienna płyta, zakrywająca niemalże całą przestrzeń tunelu. Między nią, a ścianami i sklepieniem pozostała zaledwie kilkucentymetrowa szczelina, a po chwili murzyn ruszył pędem w kierunku miotacza. Plan Gorta był prosty - zamierzał zmiażdżyć groźniejszego z przeciwników na naleśnik o uformowaną wcześniej ścianę. Liczył na to, że wzmocniona jego ambicjami kamienna płyta zdoła się oprzeć sile ciskacza włóczni.
- Hahi Hahi ho Hahh Hoh Hhah!!
Jednocześnie pirat rozszerzył niewidzialną zbroję na resztę swojego ciała, tak aby uchronić się przed ewentualnym atakiem drugiego z oponentów.
Gort ruszył pędem przed siebie, po chwili usłyszał jak kolejna włócznia, uderza w ścianę, jednak moc jego przekonań dostatecznie wzmocniła skałę by ta wytrzymała atak. Jęk po drugiej stronie ściany, zaś był znakiem że ktoś został właśnie staranowany. Jednak opór w dalszym pchaniu kamiennej płyty, jak i popękane kafelki które zaczęły się spod niej wyłaniać z każdym kolejnym krokiem murzyna, świadczyły że przeciwnik zaparł się i nie miał zamiaru łatwo się poddać, aczkolwiek to na razie Gort wygrywał pojedynek mięśni.
Mężczyzna spod sufitu nie miał zamiaru jednak ułatwić walki Gortowi, bowiem nagle spadł okrakiem na jego głowę a pazurami zaczął drapiąc jego twarz, jednak po raz kolejny niewidzialna zbroja okazała się być za silna dla przeciwnika.
Pirat postanowił wykończyć miotacza póki miał nad nim przewagę. Zaparł się mocno nogami o ziemię i jedną ręką puścił stworzoną przez siebie płytę, by dotknąć kamiennej ściany tunelu. Następnie użył swojej mocy by po drugiej stronie opuścić ze sklepienia następną gródź - tym razem prosto na głowę włócznika, licząc iż ten zajęty siłowaniem się ze skalną płytą nie zauważy nadciągającej zguby. Potem zaś murzyn puścił obie ściany z zamiarem pochwycenia irytującego chuderlaka i zwyczajnego pieprznięcia nim o ziemię niczym workiem kartofli - na tyle mocno by go ogłuszyć (no i może połamać kilka kości), ale na tyle delikatnie by nie pozbawić go życia.
Z drugiej strony płyty dało się usłyszeć głuche łupnięcie skały o czaszkę, po czym upadek ciężkiego cielska na ziemię, zaś krew która po chwili wypłynęła przez szpary pod płytą świadczyła o zgonie włócznika. Gort wygiął się by chwycić uzbrojonego w pazury mężczyznę, lecz ten odskoczył przed łapą, jako punkt podparcia wykorzystując ścianę obok, odbił się ponownie i pazurami zahaczył o nos murzyna, tak że ten odleciał od reszty twarzy. Chudzielec wylądował niczym wielki pająk na ziemi, gotowy do kolejnego skoku na czarnoskórego przeciwnika, który w dosłownym sensie tego zwrotu “Tracił twarz w oczach wroga”.
Wątły mężczyzna zaczynał poważnie denerwować Gorta. Nie dość, że pozbawił życia jego towarzysza, to jeszcze był zwinny jak węgorz i uwielbiał atakować z zaskoczenia. Nie stanowił jednak godnego przeciwnika dla murzyna, co drażniło go jeszcze bardziej. Aby więc urozmaicić pojedynek, postanowił pokonać go bez korzystania ze swych mocy. Czarnoskóry wziął szeroki zamach i jednym druzgocącym uderzeniem pięści rozbił kamienną płytę na pół, po czym uniósł pionowo jedną z połówek i cisnął nią w chuderlaka, który chcąc jej uniknąć zmuszony będzie odskoczyć na drugą stronę tunelu, co wykorzysta Gort by jednocześnie zaszarżować na niego i powalić uderzeniem z bara. Następnie zaś skoczy on na upierdliwca i złapie go w nie dający się przełamać uścisk, po czym unieruchomi wykręcając mu ręce za plecami.
Gort nie przewidział jednak jeszcze jednej opcji. Chudy mężczyzna widząc nadlatująca płytę, mocniej zaparł się nogami w ziemi po czym machnął pazurami w powietrzu, tworząc kilka świetlistych smug przecinających się wzajemnie i uderzając w kamienną płytę, która została przecięta niczym kartka papieru. Odłamki kamiennej płyty przeleciały obok chudej sylwetki mężczyzny, który widząc nadbiegającego murzyna, ugiął swe patykowate nogi i przysłonił usta pazurami.


- Ciekawe czy reszta twoich towarzyszy też tak twardo walczy o życie. -zasyczał najwidoczniej zirytowany przedłużająca się walką przeciwnik.
Chudzielec wyminął szarżującego murzyna z szybkością pantery, po czym chwycił za włócznię która dalej wystawała z szyi olbrzyma i używając jej niczym akrobata trapezu, wykonał szybki obrót i uderzył stopami w to co został oz dołu twarzy Gorta. Ponownie kilka kamyczków odczepiło się od ciała, a Gort poczuł jak jego uszkodzona szyja trzeszczy niemiłosiernie... jeszcze parę takich ciosów a murzyn mógł stracić głowę.
Wielkolud chwycił obiema rękami za włócznię i złamał ją tuż przy swojej szyi. Wyglądało na to że nie docenił swojego przeciwnika. Utrata głowy co prawda by go nie zabiła, ale straciłby sporo czasu nim by się zregenerował, a to w obecnej sytuacji nie wchodziło w grę. Jeśli ci kolesie ośmielili się go zaatakować, to niemal pewne że zmierzyli się też z Calamitym, więc powinni wiedzieć gdzie się teraz znajduje. Gort był więc zdeterminowany by złapać człowieka-pająka żywcem. Problemem było tylko jak to zrobić aby go przypadkiem nie rozgnieść. Wiedział że musiał jakoś ograniczyć jego ruchy, dotknął więc znowu ściany i niedaleko chudzielca opuścił następną skalną gródź, zamykając ich obydwu w zaledwie dziesięciometrowej długości pomieszczeniu. Następnie zaś ze ścian oraz sufitu poczęły wyrastać ostre kamienne szpikulce, dodatkowo ograniczające przestrzeń walki. Na tak stworzonej arenie pirat mógł w końcu zmusić przeciwnika do bezpośredniej konfrontacji i z zadowoleniem strzelił kostkami w palcach, pokazując oponentowi że zabawa dopiero się zaczyna.
W tym momencie murzyn pokrył swoje ciało niewidzialną zbroją stworzoną z jego ambicji i woli zwycięstwa, po czym ruszył na chuderlaka wymierzając mu najpierw prawy prosty, a następnie zamaszysty lewy sierpowy, kończąc serię błyskawicznym prawym podbródkowym. Był to osławiony Triple Ace - popisowe zagranie jego ojca, przy pomocy którego zdobył on swój pierwszy mistrzowski pas. Gort opanował je do perfekcji mając zaledwie dwanaście lat.
Ograniczona przestrzeń okazała się przekleństwem, chudzielca, bowiem nie miał jak wykonywać swych akrobacji. Przez to też, nadciągający Gort niczym niszczycielski huragan zaczął okładać go swymi wielkimi jak bochenki chleba pięściami. Ciosy były silne, a twarz przeciwnika po chwili wyglądała jak po wyniszczającym kilkurundowym bokserskim pojedynku. Osunął się on na kolana, a krew kapała ze złamanego nosa i popękanych warg na kamienną posadzkę.
Murzyn nie marnując czasu chwycił pokonanego przeciwnika za gardło i uniósł w powietrze, a drugą ręką złapał za jego nadgarstki, wokół których wyrosły kamienne kajdany połączone z łańcuchem, który Gort owinął sobie dookoła przedramienia, zaś zabrane chuderlakowi szpony z łatwością powyginał niczym precle, czyniąc je niezdatnymi do dalszego użytku. Pirat musiał jednak poczekać z zadawaniem pytań dopóki nie odrosną mu usta, więc w międzyczasie pozbył się resztek włóczni wystających z jego szyi, a także usunął z tunelu wszystkie stworzone przez siebie kolce i grodzie. O niedawno rozegranej bitwie świadczyły teraz wyłącznie popękane kafelki oraz plamy krwi pochodzące od Galanda i włócznika. Na koniec zaś murzyn przeniósł ciała elfa i umięśnionego miotacza, układając je koło siebie, a gdy dotknął dłonią posadzki, ta rozstąpiła się pod nimi tworząc groby w których to dwóch poległych miało spoczywać po wsze czasy.
- Jak miał na imię twój nakama? - było to pierwsze pytanie jakie Czarnoskóry zadał swojemu jeńcowi gdy tylko odzyskał zdolność mowy i rozprostował zesztywniałą szyję.
Chudzielec spojrzał tylko na niego hardo i nie miał najmniejszego zamiaru się odzywać.
- Jak sobie chcesz - stwierdził pirat, po czym dotknął ręką ściany na której pojawił się wypukły napis:

"TU POLEGLI GALAND, DZIELNY GRAJEK Z ZAŁOGI KAPITANA CZARNOSKÓREGO I NIEZNANY WOJOWNIK"


- A teraz grzecznie powiedz mi czy widzieliście takiego wielkiego metalowego gościa z takim wielkim - Gort wskazał na wbite w ziemię ostrze i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że skoro jest ono tutaj, to Puszka nie może mieć go jednocześnie przy sobie. - yy... bez takiego wielkiego miecza. Za to ma taki śmieszny głos - tu murzyn przyłożył dłonie do ust z których wydobyło się upiorne wycie, pasujące bardziej do ducha z nawiedzonego zamku, ale ktoś kto spotkał się już z rycerzem na pewno pojmie analogię.
- Bo jeśli nie... - pirat posłał chudzielcowi bezlitosne spojrzenie, a następnie powoli wyjął zza pazuchy... ptasie pióro?


- To nie jest takie zwykłe piórko - uprzedził Czarnoskóry jeńca. - Podobno jakiś jajogłowy wymyślił kiedyś sposób jak nakarmić przedmioty szatańskimi owocami. A to pióro zjadło Kocho Kocho no Mi. Swego czasu wydałem na nie nie małą sumkę, ale jakoś tak się zdarzyło, że nie miałem okazji go jeszcze użyć. Co byś powiedział na to, żeby je wypróbować?
To powiedziawszy wielkolud uśmiechnął się okrutnie i złapał chudzielca za kostki, unosząc biedaka nogami do góry, po czym z zapałem godnym najgorszego kata zaczął łaskotać go piórkiem po podeszwach stóp.
Mimo próby zachowania twardości skały, niemal takiej z jakiej stworzony był Gort, chudzielec już po chwili wybuchnął śmiechem. Nie był to jednak wesoły chichot, był to śmiech wywołany przyjemnością tak dużą że aż bolesną. Chudzielec śmiał się i śmiał, mimo że wyraz jego twarzy pokazywał że w ogóle nie jest mu do śmiechu. Mimo to wciąż nie miał zamiaru odpowiedzieć na pytanie murzyna... czy też błagać o litość.
- Jesteś twardszy niż myślałem - stwierdził wesoło murzyn, najwyraźniej usatysfakcjonowany działaniem pióra. - Zobaczymy czy wytrzymasz całą drogę powrotną do lokomotywy. Bo jeśli tak to poważnie ci współczuję. Mamy w drużynie takiego magika co to potrafi wyssać ci duszę i później wie wszystko to co ty. Chociaż ni w ząb nie kumam jak on to robi... a zresztą co ci będę opowiadał. Sam niedługo poczujesz jak to jest jeśli dalej będziesz trzymał gębę na kłódkę.
Kończąc murzyn zrobił w tył zwrot, chwycił miecz Puszki i zawiesił go sobie na plecach gdzie wyrosły mu dwa dogodnie ustawione haczyki, po czym nie przerywając torturowania chuderlaka rozpoczął mozolny powrót do głównej hali gdzie czekali na niego Łapa i Błękitka, a także trzech członków jego tymczasowej lądowej załogi... a może było ich czterech? Zastanawiał się przy tym jak szybko potrafi przemieszczać się parowe ustrojstwo i czy aby na pewno nie zostaną wyprzedzeni przez tamtą smarkulę nim ich mózgowiec zdoła je nareperować.

[Kocho Kocho no Mi znaczy Owoc Gili Gili - przyp. gracza]
 
Tropby jest offline  
Stary 03-12-2012, 14:12   #77
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Przepis na nudę
czyli praca z mechanikiem.


Tymczasem całą uwagę technokraty pochłonęła stalowa maszyna. Mężczyzna w milczeniu przyglądał się lokomotywie z nieukrywanym podziwem... i czymś jeszcze, co dało się zauważyć w mocno zaciśniętej metalowej pięści. Świadomość, że Witlover było w stanie zbudować coś takiego drażniła nieco dumę Nasarczyka, jednak jeszcze silniejsze, pozytywne, emocje wzbudzało w nim stojące przed nim wyzwanie. Zbliżył się do kompanów po skończonym przeglądzie, aby spojrzeć z powątpiewaniem po tych, którzy mieli mu pomóc w uruchomieniu maszyny. Westchnął cicho i pokręcił głową. Wątpił, by mógł przydzielić im poważniejsze zadania. Ktoś z inteligencją Fausta by się nadał, jednak wolałby skoczyć w przepaść niż prosić blondyna o pomoc. - Po pierwsze - rzekł wreszcie, zwracając się do ludzi Gorta - Zbierzcie walające się tu narzędzia i zanieście je do lokomotywy. Potem możecie przyjść mi pomóc. - dodał i cofnął się do stołów kreślarskich, na których spoczywały papiery będące najpewniej planami lokomotywy. A przynajmniej taką miał nadzieję, kiedy zaczął je przeglądać.
Wiedział, że będzie potrzebował paru części do uruchomienia maszyny, jednak wątpił, by przydzielone mu sługusy zorientowały się o co chodzi po samej nazwie. Gdyby znalazł schemat z ich rysunkami byliby znacznie bardziej użyteczni. No i nie pogardziłby mapą, gdyby wiedział gdzie prowadzą poszczególne tunele, znalezienie potrzebnych części stałoby się jeszcze prościejsze.
- ‘sup? - Shiba spojrzała mu przez ramię podrzucając sztylet który w locie zmieniał kształt kilka razy nim wrócił do jej dłoni. Patrzyła zaciekawiona w stronę stołu ale uwagę skupiała na metalowej ręce Madreda. W końcu stuknęła w nią śrubokrętem. - Ty się z tym urodziłeś? - zapytała ni stąd ni z owąd. - Widzę że niby jesteś zajęty ale zluzuj poślady. Jak będziesz tak usilnie czegoś szukał w tych przypadkowych papierach to przegapisz nawet jeżeli będzie przed twoim nosem. - oparła się po tych słowach o ścianę obserwując rozbieganą zgraję która znosiła do maszyny wszystko co pasowało do ich jakże rozległej i przypadkowej definicji “narzędzia”.
Przydupasy kręcił się po sali, znosząc do suchego wnętrza pojazdu odpowiednie części, zaś Madred przerzucał papier za papierem. Miał szczęście, udało mu się znaleźć niemal nienaruszony schemat silnika, oraz schemat wału korbowego, jednego z brakujących elementów. Jednak zgodnie z słowami Shiby, przerzucając kartki, przeoczył mapę która ktoś nabazgrolił szybko na kartce. Niebieskoskóra jednak wyłapała ten skrawek wzrokiem i chwyciwszy go w dłonie przyjrzała się wstępnym planom na zagospodarowanie tego miejsca. Według mapy, Gort i bard właśnie ruszyli w stronę starych kwater, zapewne tam miała mieszkać ekipa budowlana a potem przyszli pracownicy. Faust i Sashi natomiast obrali ścieżkę do składziku. Przejście najbliżej lokomotywy prowadziło do szklanego pomieszczenia, wkutego w skale, natomiast pozostałe dwa tunele prowadziły kolejno do stołówki i “pokoju mechanicznego” czyli sali w której dokonywano zmontowania poszczególnych elementów w konkretne części stalowego tytana.
Shiba wskazała palcem na jednego z przydupasów Gorta i przywołała go palcem.
- Ty idź mudżyn powiedz zła droga. - powiedziała powoli. - Rozumiesz?
Po tych słowach przystawiła Madredowi mapę przed twarz.
- Tu jest pełen rozkład. Nie powinno być specjalnych problemów dokończyć maszynę jeżeli przyjmiemy że w tych ruinach są wszystkie części.
Tutaj Shiba zaczęła się zastanawiać. - Właściwie jeżeli maszyna jeszcze nie działa to albo nie ma tutaj części albo tory nie zostały ukończone...
Najpierw herosi idą naokoło ratować przypadkowych bachorów, potem Hana leci na występ cyrkowy a teraz użerają się z bagnem aby nadrobić stracony czas choć jeżeli będą tutaj siedzieć nie wiadomo ile...
- Zrobisz tą machinę, prawda? Jak zmarnujemy tutaj jeszcze więcej czasu to poproszę Gorta o kamienne sanki i będziesz nas ciągał. - skrzywiła się lekko pod nagłym przybyciem irytacji.
- Ale szef kazał pomagać łebskiemu. -sprzeciwł się pomocnik,lekko urażony tonem w jaki Shiba się do niego zwracał.
- Dam ci fajkę - zaoferowała.
- Dwie. -zaoferował z chytrym ognikiem w spojrzeniu załogant.
“I tak nie moje” - pomyślała. - Mogę dać i dwie, ale wtedy ci jej nie zapalę. Wybieraj.
- Dawaj dwie coś wymyślę. -zarechotał umięśniony facet, po czym z uśmiechem wystawił przed siebie dłoń wielkości małego bochenka chleba... i padł sztywno na bok, roztrzaskując wodę na boki.
Niebieskoskóra wyjęła z kieszeni papierosa którego chciała postawić na ręce przydupasa. Ten jednak się przewrócił.
-Kurwa - syknęła szybko chowając peta i łapiąc za safaię która migiem przekształciła się w przerośnięty tasak.
Była gotowa do walki.
Atak jednak nie nastąpił, przynajmniej na razie, jednak facet który leżał sztywno na ziemi nie miał chyba zamiaru się z niej póki co ruszyć, gapił się tępo przed siebie, cały sztywny jak kłoda.
Wynalazca chyba za punkt honoru zdecydował się ignorować towarzysza czy może raczej towarzyszkę, która tylko zawadzała mu w jego pracy. A przynajmniej tak myślał do momentu, gdy przystawiła mu przed nos mapę tuneli. Ściągnął brwi i zmrużył lekko oczy wpatrując się w nią z lekkim niedowierzaniem, najwyraźniej nie spodziewając się, że niebieskoskóra przyda mu się do czegokolwiek. Szybkim ruchem ręki zabrał jej znalezisko - Dzięki - Rzucił tylko Madred i udał się w stronę lokomotywy wraz z planami. Obrócił się w w stronę Shiby, chcąc powstrzymać ją przed wysyłaniem potrzebnych mu pomocników, tylko po to aby zobaczyć jak jeden z nich upada na ziemię.
-Co do... - zaczął, ale nim skończył jego umysł zdążył przetrawić sytuację. Wrzucił plany i mapę do wnętrza lokomotywy, a sam sięgnął po spoczywającą na jego plecach kuszę. Strzelec? ~ pomyślał Nasarczyk spoglądając na powalonego mężczyznę. Co prawda nie słyszał świstu strzały, ani nie słyszał jęku bólu, więc nie spodziewał się dojrzeć tam strzał czy bełtów, jednak jego instynkt natychmiast przypomniał mu o truciźnie... Może dlatego, że sam nie tak dawno miał styczność z jedną. Idąc wzdłuż lokomotywy i zbliżając się do pomieszczenia ze schematami szukał lunetką strzałki na ciele podwładnego Gdyby jego teoria okazała się słuszna mógłby mniej więcej określić położenie strzelca. Inne możliwe opcje to magia albo jakaś choroba... Żadna z nich nie podobała się wynalazcy, który nie miał zamiaru pozwolić aby cokolwiek przeszkodziło mu w uruchomieniu stalowej maszyny.
Przez chwilę Shiba stała w zamyśleniu oglądając się na wszystkie strony, po chwili ruszyła biegiem.
Nie miała zamiaru stać pod ścianą tuż przy martwym popychadle. Dużo bezpieczniej będzie schować się wewnątrz pociągu i tam oczekiwać przybycia ewentualnego oponenta.
Madred miał rację, dzięki lunecie przy kuszy dostrzegł malutka metalową strzałkę, wbitą z prawej stronie szyi podwładnego Gorta. Szybka analiza sytuacji i potencjalnych kryjówek, wskazywała na to, że strzelec ukryty jest gdzieś, pośród rupieci walających się w kącie sali. Chociaż musiał on być bardzo wprawny w ukrywaniu, bowiem Madred nie dostrzegał go przy pomocy lunety.
Shiba zaś wskoczyła do otwartego pociągu i opierając się plecami o ścianę łapała oddech po szybkim sprincie. Jednak wiele czasu na odpoczynek nie miała, bowiem ciemniejsza plama wody niedaleko Madreda poruszyła się dziwnie, a za plecami technokraty z bardzo cichym pluskiem, idealnie komponującym się z naturalnymi odgłosami tego miejsca, wynurzyła się łysa postać o oślizgłej skórze.
 
Fiath jest offline  
Stary 05-12-2012, 00:53   #78
 
Antytroll's Avatar
 
Reputacja: 1 Antytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputację
Przepis na nudę cz.II
czyli ekstremalna lekcja gotowania.

Uzbrojony w trójząb, łysy przeciwnik ubrany jedynie w strój Adama, chciał zaatakować mechanika od tyłu. Jego puste oczy zaś zdawały się w ogóle nie przejmować się panującą dookoła ciemnością.
Niebieskoskóra postanowiła nie kombinować. Zacisnęła zęby i skoczyła w stronę postaci łapiąc dwurącz tasak do silnego zamachu. Jak będzie trzeba rozpłata go i na pół, o ile ostrze się nie ześlizgnie.
Na analizę nie było czasu. Nie krzyknęła jednak do Madreda. Była pewna, że zboczeniec również zareaguje i schowa się pod wodą a cholera go wie, co miałoby miejsce potem.
Shiba skoczyła na przeciwnika, który obrócił się w jej stronę gdy tylko usłyszał chlupot wody. Jednak golas był za wolny dla kobiety,, chciał zablokować atak, ale tasak opadł na jego prawe ramię, w rozbryzgach krwi wbił się głęboko w ciało, dochodząc niemal przepoławiając wroga. Ten wzdrygnął się parę razy, gdy krew tryskała z przeciętych tętnic, zabarwiając wodę jak i niebieską skórę kobiety, zmieniając bardziej w stronę odcieni rubinu. Jego ciało zwiotczało by zawisnąć po chwili na tasaku, całkowicie martwe.
Madred odwrócił się napięcie, gdy tylko zorientował się, co dzieje się za jego plecami i prawie natychmiast dał parę nerwowych kroków w tył, spostrzegając jak blisko niebezpieczeństwo było tym razem. Gdyby nie Shiba mógłby być teraz w poważnych tarapatach, jednak słowne podziękowania zostawił na później. Posłał niebieskoskórej wdzięczne spojrzenie, ale jednocześnie zwrócił uwagę na broń napastnika. - Może być jeszcze jeden. Tam. - Ostrzegł wskazując ruchem głowy w stronę z której oddano strzał do przydupasa Gorta, bo przecież jeśli trójząb był jedyną bronią martwego typa, to gdzieś w pobliżu musiał czaić się jeszcze jeden -O ile nie zna podobnej sztuczki do tego tu... ekshibicjonisty. - Wynalazca rozejrzał się dookoła raz jeszcze, jednak gdyby nic dziwnego nie przykuło jego uwagi, zbliży się do powalonego pomocnika, aby sprawdzić jego stan. Może i wystawiłby się w ten sposób na cel, ale naukowiec i taką opcję wziął pod uwagę. Mógł wywabić strzelca z ukrycia, a dzięki swoim wbudowanym dodatkom wciąż mieć szansę na obronę.
Shiba uśmiechnęła się lekko. W końcu Madred przestał ją ignorować.
Rozejrzała się na boki jednak nie widziała w pobliżu nikogo więcej. Zaczęła się za to martwić wodą wypełniającą pomieszczenie. Dużo mogłoby się w niej schować a gdyby ktoś wylał dowolnego pokroju łatwopalny płyn to byliby w pupie.
Zdając sobie sprawę jak bardzo ich przeciwnik lubił plecy oparła się o ścianę lokomotywy.
-Chyba lepiej będzie jak zbierzesz zabawki i popracujesz w środku - zaproponowała
Madred pochylając się nad osiłkiem dostrzegł niedaleko ciało drugiego z pomocników Gorta, w takim samym stanie. Dało się wyczuć tętno ale szybko słabło, oczy nie reagowały na żaden bodziec. Musiała to być jakaś silna, trucizna która w ciągu kilku godzin zabierze pomocników murzyna do innego świata.
Gdy Madred badał przydupasa, nagle kolejna strzałka uderzyła w jego metalową rękę i odbiła się od niej z cichym szczękiem. Teraz naukowiec był pewny że nadlatują one z miejsca gdzie leżały wszelakie rupiecie.
Wynalazca zacisnął mocno zęby, gdy mała strzałka odbiła się od jego dłoni. Poziom irytacji wzrastał z sekundy na sekundę, bo w tej chwili skryty napastnik przeszkadzał mu w jego pracy, jak mało kto. Madred zerknął na leżących pomocników i szybko przemyślał sytuację, istniała jakaś szansa, że strzelec ma przy sobie odtrutkę na truciznę, jednak naukowiec nie miał ochoty ryzykować utraty większej ilości ludzi poprzez frontalne podejście. Wystawił więc przed siebie metalową rękę, mierząc w stertę rupieci. Na zazwyczaj pogodnej lub obojętnej twarzy nie było cienia współczucia czy wahania, gdy wystrzelił z dłoni jeden z granatów, który z hukiem miał pozbyć się przeszkadzającego mu insekta. Nikt nie będzie przerwał mu pracy... Oczywiście na wszelki wypadek w drugiej dłoni trzymał kuszę, gotów do strzału gdyby przeciwnik zaczął uciekać lub przeżył wybuch.
Granat uderzył w stertę rupiecie i z hukiem rozświetlił salę, rozrzucając stertę i podpalając co niektóre elementy, które z sykiem lądowały w wodzie. Wśród latających odłamków było też ciało, malutkiej osoby, które dymiąc uderzyło o ścianę i spłynęło po niej bez życia, niczym malutka szmaciana kukiełka.
Niebieskoskóra w ciszy przyglądała się całej sytuacji z jakiegoś powodu przez dłuższą chwilę powstrzymując się od komentarza.
- ...Zaje... - odezwała się w końcu - ...woah, po prostu woah...chce taki piekarnik.
Czarnowłosy odetchnął z ulgą i obrócił się w stronę Shiby. - Trzeba sprawdzić czy możemy im jakoś pomóc, a ja muszę wziąć się do roboty. Przez tą dwójkę straciłem trochę czasu... - Oznajmił w miarę spokojnym głosem, choć dało się zauważyć niezadowolenie na twarzy wynalazcy, który starał się wymyślić najlepszy plan działania z mniejszą ilością ludzi. Przede wszystkim zebrał wokół siebie każdego kto mógł się jeszcze ruszać, aby jak najdokładniej opisać im części których brakuje mu do naprawy. Sam zamierzał udać się z jednym z pomocników do pokoju mechanicznego, spodziewając się znaleźć tam większość potrzebnych rzeczy. Na wszelki wypadek drugiego pomocnika miał zamiar wysłać za Faustem, bo również i w składziku mogły walać się jakieś części, szczególnie mniejsze, jak potrzebna zębatka. Miał tylko nadzieję, że przydupas zapamięta sprawdzić oznaczenie.
Co prawda musiał jeszcze włączyć zasilanie i ustawić trasę, ale... Bez odpowiednich napraw lokomotywa w ogóle nie ruszy, więc najpierw musiał znaleźć części, a potem będzie się martwił o resztę.
 
Antytroll jest offline  
Stary 08-12-2012, 19:25   #79
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
PIerwszym odruchem po pełnym ocknięciu się było szarpnięcie do przodu, zatrzymane przez niezwykle silne łańcuchy. - Gdzie... - mruknął cicho orientując się że został opatrzony. Co w jego wypadku oznaczało, że ktoś się nabawił niezłych oparzeń, ale nie to było teraz istotne, teraz to nie wiedział gdzie się znajduje i dlaczego nie został zabity, gdy przeciwnicy mieli do tego taką okazję. Zza kotary którą dopiero dostrzegł wyłonił się dziwny osobnik i zadał pytanie. Calamity zastygnął jak posąg i odpowiedział krótko, z charakterystycznym posępnym tonem
- Powietrza... - Nie zareagował nawet na podany napitek, nie kwapił się nawet o spojrzenie w twarz rozmówcy.
- Musisz być w szoku. -stwierdził osobnik i pociągnął z kielicha który wcześniej chciał ofiarować rycerzowi. - Kim jesteeeeeś? -zagadnął gdy otarł wargi.
- Raczej... zaskoczony.... - Rzekł rycerz podnosząc nieco głowę. - Zwą mnie... Calamity... - Przedstawił się przechylając nieco głowę w bok. - Twoja... kolej... -
- Na mnie mówią Bachus, miło mi Cie poznać. -odparł spokojnie człowiek i rozsiadł się wygodniej na krześle. - Czego tu szukałeś, skąd wiesz o tym miejscu i ilu was jest?
- Zostałem... wrzucony do... jeziora przez.... jakiegoś potwora... - Odpowiedział szczerze rycerz, po czym dodał. - Szukałem powietrza... tak jak mówiłem... nie wiedziałem... o istnieniu tego... miejsca. - Głowa rycerza przechyliła się na drugi bok. - Mogę już...pójść? To strata...twojego... i mojego czasu. - Rzekł rozglądając się dookoła.
- Jeszcze jedno... gdzie osoba... która mnie opatrzyła? Chciałbym... podziękować. -
- Ja Cie opatrzyłeeeeem. -odparł krótko mężczyzna i pogładził swoją brodę.- Czyli rozumieeeeem że banda domorosłych poszukiwaczy przygód która właśnieeeeee kręci się przy lokomotywieeeee to nikt kogo znasz?
-Nie znam ich... - Rzekł szczerze, gdyż nie wiedział kto może być przy lokomotywie, choć zapewne to byli ci na których czekał. Po chwili milczenia, wykonał mocne szarpnięcie w stronę rozmówcy, z otwartymi dłońmi. - Wybacz... kajdany i łańcuchy... wywołują u mnie... agresję- Pomimo spokojnych słów ni przestawał próbować ich zerwać szarpnięciami czy chociaż dorwać “barana” w łapy.
- Nikt nieeee przeeeeepada za łańcuchami.- odparł Bachus i odsunął sie prowizorycznie kilka cali od rycerza na swym krześle. - Czyli nic Cieee nie obchodzi to czy ich zabijeeeemy? -zagadnął z uśmiechem rozmówca.
- Jeżeli zabijesz... niewinnych... ja zabije... Ciebie - Odrzekł rycerz, unosząc głowę. Mógłby teraz buchnąć żrącymi oparami, by rozpuścić delikwenta, ale nie wiedział czy nie ma tu jego skrytobójców. - Wypuść mnie... a przekonam... ich... żeby sobie... poszli -
- Jakieeeż to typoweee. -zaśmiał się Bachus i powstał z krzesła zaczynając przechadzać się po sali. - Chyba nieee rozumieeesz sytuacji. Jeeeeżeeeeli nieeee beeedzieeeesz współpracować, to zabijeeeee Cieee beeeeez zmrużeeeenia oka. -zauważył mężczyzna i nalał sobie kolejny kielich wina. - A wieeeeec mów co robiłeeeeeś nad Czarną wodą?
- Tropiłem potwora... z tego jeziora... jednak zanim... udało mi się... go zgładzić... wrzucił mnie … do wody - Calamity wzruszył ramionami kończąc wypowiedź. - Przeceniasz... mnie chyba... nie miałbym użytku... z tej maszyny... dobra materialne... są mi... obojetne - Pomimo spokojnego tonu, rycerz co chwilę szarpał się, usiłując zerwać łańcuchy. Niestety nadal był osłabiony po ostatniej potyczce.
- Kłamieeeesz. W tym jeeeziorzeeee nieeeee ma potworów któreeee można by tropić. -powiedział Bachus mierząc Calamitiego twardym spojrzeniem. - Czeeemu utrudniasz?
- No dobrze... przybyłem was... ograbić... - rzekł bez przekonania rycerz, wpatrując się w Bachusa. Uniósł nieco głowę ukazując żarzące się fioletowe źrenice. Intensywność ich koloru oznaczała kończącą się cierpliwość Calamitiego.
- Nieeee dobrzeeeee jeeeest kłamać. -zauważyła Koza, po czym pstryknęła palcami, zaś Calamity poczuł niezwykle silne pieczenie w opatrzonych miejscach ciała.
- Twojeeee bandażeee to nieeee taki zwykły opatruneeek. -oznajmił mężczyzna i przykucnął przed Calamitym. - Mów prawdę, bo inaczeeej zaznasz więceeeeej bólu.
- Nie.- Odpowiedział twardo, a jego szyja dziwacznie zapulsowała, towarzyszył temu równie kuriozalny bulgot.
- Nieee pocieeeesza mnieee twojeee zachowanieee. -westchnął kozioł i ponownie pstryknął palcami ,a ból w ranach nasilił się.
 
Zajcu jest offline  
Stary 09-12-2012, 19:56   #80
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
John & Hana
Czy można zmyć grzechy brudną wodą?


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=PPMKslHLbI4[/MEDIA]

John trzymając kurczowo zdobytą złotą trąbkę ruszył za Haną w stronę wyjścia z tego szalonego miejsca. Prowizoryczna opaska uciskowa, hamowała krwawienie w pewnym stopniu jednak nie uśmierzała bólu, który pulsował w ciele młodego przedstawiciela handlowego.
Co ciekawe dwójka bohaterów w ogóle nie przejęła się związanym mężczyzną leżącym w rogu pomieszczenia, no ale w ogniu walki często zapomina się o różnych sprawach.
John wiedział, że brat dalej jest w pobliżu, że ich obserwuje i w razie potrzeby wyjdzie z ukrycia to dodawało jako takiej otuchy.

Gdy dwójka wędrowców dotarła do głównej areny cyrku handlowiec posłusznie zamknął oczy i dał się prowadzić bladej dziewczynie. W jego nozdrza uderzał zapach krwi i wymiocin, który sprawiał że sam miał ochotę na zwrócenie posiłku. Hana zaś dzielnie kroczyła przez pozostawione przez siebie pobojowisko, omijając ciała i kierując się do wyjścia, które ponownie pojawiło się w ścianie namiotu.

Gdy dwójka herosów wyszła na świeże powietrze, John nie wytrzymał i pozwolił organizmowi na to co chciał od momentu wejścia na arenę . Wymiociny wylądowały na bruku przed wielkim namiotem, a zmęczony mężczyzna otarł usta, oraz złapał się za niedającą o sobie zapomnieć ranę.

Mieszkańcy wioski którzy uszli z życiem z namiotu obserwowali teraz z wnętrza domostw jak ich „wybawcy” wsiadają na konie po czym ruszają traktem w stronę Czarnej Wody. Tam bowiem z tego co udało się ustalić Johnowi mieli zebrać się wszyscy członkowie ekspedycji.

Droga minęła im na ciągłe jeździe i jedynie odpoczynkach na sen i strawę. Johna martwiło to, że rana z dnia na dzień stawała się coraz bardziej dokuczliwa, budził się w nocy z czołem zroszonym potem, a pulsujący ból zdawał się rozrywać go od środka. Mężczyzna wiedział, że potrzebuje pomocy medycznej i to szybko.

~*~

Gdy w końcu dwuosobowa ekspedycja dotarła nad brzeg czarnej wody, miejsca cichego i paskudnie wyglądającego, nie zobaczyli nikogo na brzegu. Jednak John umiał kojarzyć szybko fakty, cielsko pokonanego stwora które leżało na brzegu, niczym olbrzymia góra mułu, oraz unosząca się na powierzchni wapienna płyta nasunęła mu jednoznaczne odpowiedzi.
Towarzysze Hany i handlarza zeszli pod wodę, teraz było trzeba zadecydować czy lepiej sprowadzić tu kogoś do pomocy, korzystając z potęgi telepatii, czy może samemu zanurkować w czarną toń. Ale czy rany mężczyzny wytrzymają nurkowanie na takim dystansie?

Nowy wróg

Buty rozchlapywały krew w cyrkowym namiocie, gdy dwie postacie kroczyły pewnie przed siebie.
- Ten gruby idiota nieźle sobie poczynał, wybił całą wioskę czy co?- wychrypiał ten którego usta przysłaniała brudna szmata.
- Nie sądzę…- odparł spokojny głos drugiego mężczyzny, który wsparty na lasce kierował się w stronę garderoby. – Na scenie widziałem ciało tej jego małej akrobatki , jej by nie pozbawił życia.
- Chyba, że już w pełni oszalał.- odparł drugi.
- A czy to ma znaczenie?

Po tych słowach drzwi do garderoby otworzyły się z cichym skrzypnięciem, a oczą dwóch wędrowców ukazało się ciało dekapitowanej kruczej wiedźmy. Nie padło nawet jedno słowo, mężczyzna wspierający się na lasce obrócił się w milczeniu i opuścił pomieszczenie.
- Szefie wszystko w porządku?- zatroskany głos drugiego z mężczyzn dopiero po chwili dotarł do starca.
- Jakiś przeciętnie wyglądający facet i kobieta o bladej skórze i czarnych włosach. Weszli do namiotu dobę temu, wyszli zbroczeni krwią.- odparł cicho dowódca. – Ruszamy, zmierzają tam gdzie i my. Poczekamy na nich na miejscu. –odparł aa głos mu lekko zadrżał.
- A co z mieszkańcami wioski.-zapytał facet o zasłoniętych ustach wychodząc za szefem z namiotu.- Ach rozumiem…- dodał jeszcze cofając się o krok.

Stado kruków zaś rozpoczęło swoją ucztę na ciałach wszystkich obywateli Cichej mgły.

Fateus

Nieznajomi


Sztukimistrz nie mylił się, w pobliżu było jeszcze kilka pustych jaskiń, grot których nie zamieszkiwały brudne prosiaki. Oczywiście losu nie da się oszukać, to wiedział każdy, dla tego jeżeli kiedyś drogi wieprza i kota miały się skrzyżować to stanie się to prędzej czy później. Teraz jednak czarnej panterze wystarczyła do szczęścia sucha jaskinia, gdzie ułożyła się do snu pośród symfonii deszczu i odgłosów uderzających w dali piorunów.

~*~

Rano do nozdrzy pantery dotarł zapach dymu i smażonego mięsiwa. Oczywiście przez chwile umysł starał się utrzymać wersję iż zapachy są tylko wytworem sennej wyobraźni, jednak po chwili ciało zdało sobie sprawę, że pyszne potrawy są naprawdę blisko a ciepło w jaskini nie jest wywołane zwinięciem się w kłębek a bliskością ognia. Pantera otworzyła swe oczy, zaś jej sierść nastroszyła się gdy okazało się że tuż obok niej w jaskini siedzą trzy osoby.

Pierwszą z nich, siedzącą najbliżej wylotu jaskini była zgrabna dziewczyna, o różowych włosach w które powplatane były kwiatki. Z jej pleców wyrastały przezroczyste skrzydełka, takie jak u wróżek z bajek opowiadanych małym szkrabom na dobranoc. Ubrana w suknie z kwiatów, zdawała się być ucieleśnieniem delikatności i dobroci. Jedynie przypięty do pasa rapier, oraz noga usytuowana w prowizorycznym opatrunku usztywniającym, wskazywała na to że wróżka wcale nie jest taka grzeczna.


Drugi osobnik wyglądał dość groteskowo . Był to wysoki chudzielec, ogolony na łyso ubrany głównie w bandaże i pojedyncze elementy skórzni. Przy jego miejscu stał oparty o ścianę potężny drewniany pawęż, a sam chuderlak dosypywał teraz przypraw do mięsa które podskakiwało na patelni. Jednak najdziwniejszym elementem wyglądu mężczyzny, była olbrzymia szklana butla która była przytroczona do jego pleców.


Trzecim osobnikiem był starzec, w długiej szacie jaką to zwykle nosili czarownicy. Był to zielono złoty strój, wykonany z dobrego materiału, oraz wzmocniony w niektórych miejscach metalowymi elementami. Skóra starca poznaczona była licznymi plamami, oraz zmarszczkami, na głowie pozostało niewiele włosów. Obok niego leżał sękaty gruby kostur, na którym siedział duży czarny kruk o trzech parach czerwonych ślepi, które wlepione były w Fateusa.


Gdy tylko pantera otworzyła swe ślepia, ptaszysko zaskrzeczało głośno, a starzec odwrócił się w stronę sztukmistrza.
- Wstałeś już? Wybacz to najście złapał nas deszcz, chcieliśmy się schować. Oczywiście budzenie Cie było by niegrzeczne więc pozytywka zadbała o twój spokojny sen. –odparł spokojnym zachrypniętym głosem, wskazując na wróżkę.
To sporo tłumaczyło, ta mała dziewuszka musiała wpuścić do jamy jakieś usypiające pyłki, dla tego czuły słuch pantery nic tu nie dał. Tylko skąd wiedzieli że nie jest zwykłym zwierzęciem? Lepiej było wdać się w rozmowę, czy skoczyć i rozpłatać nieznajomym gardła przy pomocy pazurów i ostrych jak brzytwy kłów? Los rozdał karty, gracze musieli zdecydować co z nim zrobić.

Faust & Calamity
Słowo Boże

Sashi i Faust pewnie wkroczyli do strzeżonej sali, która okazała się być zwykłą grupową kwaterą. Stało tu parę łóżek, szafa oraz inne graty potrzebne do życia w jako takich warunkach. Po za tym jednak była tu jeszcze kotara przysłaniająca wejście do następnego pomieszczenia. Sashi pewnym krokiem podeszła do zasłony i silnym ruchem odchyliła ją odsłaniając tym samym malutki prywatny pokoik. Nie byłoby w nim nic specjalnego, gdyby nie przykuty do ściany Calamity. Grube łańcuchy oplatały jego nadgarstki i nogi, a rycerz szarpał się i wił w czasie gdy drugi mężczyzna prowadził z nim dość jednostronną rozmowę.


Przypominający kozę facet w dziwacznym białym stroju, który odwrócił się w stronę dwójki przybyszów gdy tylko odsłonili kotarę.
- Czyli naprawdę tu jeeesteeeś. –westchnął mężczyzna zwracając się do Fausta.

Blondyn w czerwonej koszuli nie musiał nawet szukać w pamięci by dowiedzieć się kim jest rozmówca. Zbyt wiele faktów się zgadzało, zbyt wiele wskazywało na to by się mylić. Dreszczyk przeszedł po plecach blondyna, gdy zdał sobie sprawę że stoi twarzą w twarz z… Bogiem. A dokładnie z byłym już bogiem wina i uczt, Dionizosem lub jak zwali go niektórzy Bachusem.


- Przysłali Cieeee po mnieeeee? Czy możeeeeee byś dowieeeeedział się o nim? –zapytało bóstwo, podnosząc oparty o ścianę kij, który od razu pokrył się winnymi gałązkami.
- Kim on jest? Znasz tego świra? –zapytała szeptem Sashi, zaś blondyn widział że tylko jej wieloletnie doświadczenie hamuje ją by nie skoczyć na ratunek pojmanemu rycerzowi.

Reszta

Archeolog


Gort przywlókł swego przeciwnika do głównej sali w momencie gdy Shiba zamykała oczy dwóm poległym osiłkom. Trucizna zrobiła swoje, zaś niebiesko skóra nie miała odpowiednich ingrediencji by spowolnić jej działanie czy by wyprodukować antidotum. Ostatni przy życiu członek załogi czarnoskórego pognał za Faustem by poszukać tam opisanej wcześniej części silnika, zaś Madred robił co w jego mocy by odpalić silnik. Sprowadzenie do pomieszczenia oderwało na chwilę uwagę technokraty od maszyny, bowiem widać było, że Gort stoczył ciężką potyczkę, jego twarz wciąż nie miała dawnego kształtu, odrastając powoli z kamiennych odłamków.
Pirat wytłumaczył szybko co się wydarzyło w tunelu który obrał jako swoja ścieżkę, po czym ruszył oddać honory swym poległym towarzyszą.
Chudzielec zaś siedział ,cały czerwony od wysiłku jakim było torturowanie go piórkiem przez całą drogę, widać, że jego determinacja do zachowania milczenia powoli traciła na silę, wystarczy teraz odrobina perswazji i możliwe, że zacznie gadać.

Jednak nie tylko poturbowany mężczyzna w turbanie pojawił się w kamiennej komacie. Ku wielkiemu zdziwieniu wszystkich, jedna ze ścian odsunęła się a po kamiennych schodach, z pochodnia w dłoni zszedł…




...wieprz! Ubrany w brudną koszulę, z wielkim plecakiem na ramieniu, ciamkając jakąś paskudnie wyglądająca kanapkę, którą trzymał w wolnej od pochodni ręce. Jednak gdy tylko zobaczył bohaterów, a co ważniejsze wycelowaną w niego kusze Madreda i prężące się muskuły Gorta, zakwiczał głośno i wypluł sporą część kanapki.
- Nie strzelajcie! Jestem Archeologiem, nic wam nie zrobię!- wydyszał grubym głosem prosiak, zasłaniając się bezradnie rękoma
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172