Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-08-2014, 00:34   #1
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
[Autorski] Survive

An Shi

Za oknem była paskudna pogoda. Deszcz leniwie kapał, raz za razem uderzając w parapet. Stukot dominował całe otoczenie, dźwięk zderzających się z parapetami kropel przebijał się przez okna. Idealna cisza panująca w każdej szanującej się bibliotece, raz na jakiś czas przerywana dźwiękiem przewracanej strony, czy podnoszonej z półki książki. Nawet rozmowa z obsługą ograniczała się do półszeptu.
Tego dnia nic nie działało tak, jak powinno. Głowa chłopaka pulsowała delikatnym bólem, nic szczególnego, jednak skutecznie uniemożliwiało mu czytanie. Chyba właśnie dlatego zareagował na nadchodzącego klienta tak szybko.




Pierwszym, co rzuciło się w oczy Ao był nienaturalny kolor włosów nowego gościa. Niebieska fryzura była podkreślana zarówno przez oczy chłopaka, jak i zwieńczające kołnierz jego łososiowej koszuli akcesorium. Nawet jego całkiem podniosły ubiór nie był w stanie ukryć młodego wieku. Wyglądał na maksymalnie 16 lat, przynajmniej o ile starzał się, czy raczej dojrzewał, wyjątkowo wolno. Blada cera, oraz wąskie barki upewniały bibliotekarza w świadomości, że jegomość dzieli z nim chociaż część osobowości.
- Witam – chłodny głos chłopaka kontrastował z jego dość delikatnym wizerunkiem. Emanował z niego dziwny spokój, oraz pewność siebie. Emanował poczuciem bezpieczeństwa.
- Co możesz mi polecić z rozpraw teologicznych? – zapytał, zaś jego usta wykrzywił się w delikatnym uśmiechu.

Kurokawa Daichi

Czas mijał powoli. Czasem zdawało mu się, że ewentualny stwórca zrobił mu niesamowitego figla, bowiem dla niego otoczenie poruszało się jeszcze wolniej. Przynajmniej, gdy wzrok był utkwiony w ekranie, a on wygodnie rozłożony w swoim fotelu. Wtedy był panem sytuacji. Niemalże każdy aspekt najbliższej przyszłości był dla niego oczywisty. Tak rzadko trafiał na kogoś, kto stawiał mu faktyczny opór. Nie był najlepszym graczem na świecie, jednak tak często udawało mu się trafić na kogoś swojego kalibru.
Ekrany otulały go przyjemnym światłem, zapewniając, że nie przeoczy żadnego szczegółu. Komputer chodził na tyle głośno, że udawało mu się niemalże całkowicie zagłuszyć dźwięk panującej na zewnątrz pogody. Eden był wspaniałym miejscem, jednak nawet on cierpiał wraz z każdym kaprysem matki natury.

Nadchodzi nowy przeciwnik!

Chłodny głos komputerowej spikerki zabrzmiał w słuchawkach Daichiego. Uśmiech machinalnie wypłynął na jego usta, a on sam nie był do końca pewien, czy chodzi o nadchodzące wyzwanie, czy też o płatną wersję elektronicznego komentatora, która wypowiadała wszystkie słowa niczym znana z Portalu Glados.
Pojedynczy ruch jego ciała nastąpił błyskawicznie. Słowa jeszcze rozbrzmiewały wewnątrz słuchawek, a dłonie zdążyły dopaść klawiatury.
Blaze nie traktował tej gry na poważnie. Znajdował się w niej na samym szczycie międzynarodowego rankingu, jednak nie dawało mu to żadnej przyjemności. Nie pojawiał się na organizowanych przez jej twórców zawodach, wiedząc, że nie znajdzie tam nikogo godnego swego czasu. Nie zarabiał na tym właśnie tytule, w jego odczuciu byłoby to niczym kradzież.
Kilka kul ognia zderzyło się z ziemią w miejscu, w którym wcześniej znajdował się jego avatar, a on zaczynał czuć wtłaczaną do jego ciała adrenalinę.


Nataniel Crowford

Kostka lodu w szklance wypełnionej po brzegi 15-letnim Johnym Runnerem powoli rozpływała się pod wpływem cieplejszej od siebie cieczy. Świadomość Nataniela również zaczynała płatać mu figle. Nie wiedział, która to już szklanka trunku. Dopiero spojrzenie na zegarek uświadomiło mu, że nie mógł wypić zbyt wiele.
15:00.
Coś innego musiało więc być winowajcą jego potwornego nastroju. Leniwie spojrzał w kierunku okna, zaś widok pogody nie pozbawiał go wątpliwości. Nie mógł nawet wyjść na balkon, by zapalić. Nie traktował tego jednak jako przeszkodę, a srebrna zapalniczka już po chwili rozpalała kolejnego papierosa. Dym powoli wznosił się do góry, nadając pomieszczeniu przyjemniejszy zapach. Mieszanka alkoholu oraz nikotyny przeważnie pozwalała mu nie myśleć zarówno o przeszłości, jak i przyszłości. Mógł skupić się na ubarwionej nieco wizji teraźniejszości.

Dzisiaj jednak było nieco inaczej. Pech chciał, że widok za oknem w połączeniu z powolnym, przepełnionym melancholii i pozbawionym partii wokalnych utworem bijącym z głośników sprawił, że wpadł w dziwny letarg. Wspomnienia uderzały do jego ciała, zaś dopiero dźwięk jego telefonu przywrócił go do rzeczywistości. Spojrzał na ekran:
Major.


Daniel Cruger

Wykłady zawsze miały w sobie coś okropnego, odrzucającego. Nudny bełkot belfrów zlewał się z szeptami siedzących z tyłu sali studentów. Ci pierwsi już kilkadziesiąt lat temu stracili wiarę w to, że ich praca może zmienić cokolwiek. Kształcili kolejnych, pozbawionych chęci i pełnego zrozumienia swego fachu lekarzy. Drudzy zaś mieli w głębokim poważaniu pierwszych. Byli pewni braku umiejętności swych nauczycieli, chcieli tylko i wyłącznie przebrnąć przez pięć lat, odebrać dyplom i wykonywać swój upragniony zawód.
Eden jednak był czymś innym. Niesamowitym miejscem, do którego zostawali zaproszeni tylko ludzie mający jakikolwiek pomysł na samego siebie, albo byli potomkami mieszkańców. Uniwersytety w kontrolowanym przez UN mieście były całkowicie odmienne . Niemalże wszystko zależało w nich od uczniów. Nieliczni profesorowie byli ściągani z całego świata, oferując wszystkim to, co najlepsze. Studenci mają absolutną wolność, a jedynym, co się liczy to wyniki corocznych egzaminów. Tak długo, jak je zaliczysz, należysz do grona studentów elitarnych uczelni. Możesz umawiać się z wykładowcami na prywatne zajęcia, korzystać z tym ogólnodostępnych. Rozmawiać z innymi i kształcić się.
Studenci psychologii stosunkowo szybko zyskiwali pozwolenie na pracę z pacjentem. Przeważnie były to przypadki tak złe, że nie można było już wiele zniszczyć. Daniel właśnie rozpoczynał zajęcia z jednym z nich.




Tym razem była to piękna, pozornie niewinna nastolatka, która pieściła swego misia. Siedziała tyłem do swojego terapeuty, zaś jedynie pojedyncze oko pluszaka obserwowało Daniela. Nie miał zbyt wiele czasu na przejrzenie informacji o niej, ponoć z dnia na dzień oszalała i od tego czasu nie jest w stanie odłączyć się od zwierzaka.
 

Ostatnio edytowane przez Zajcu : 26-08-2014 o 00:37.
Zajcu jest offline  
Stary 01-09-2014, 18:50   #2
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
An zamknął oczy i dwoma palcami jednej ręki spokojnie rozmasował powieki. Westchnął lekko. Nie był do końca pewien czy mógłby był czymś zmęczony, obwiniał o swój stan ciśnienie. Podniósł głowę aby drugi raz przeanalizować swojego nowego klienta.
Nie lubił go. Nie tylko dla tego, że zobaczył go w jakiś taki zły dzień. Chodziło o jego styl, był podobny do niego, a przynajmniej miał podobną aurę. Z jakiegoś powodu nie wzbudzało to w nim poczucia braterstwa tylko rywalizacji? Z drugiej strony przecież nie chciał odstawać z otoczenia, prawda? Ludzie tacy jak błękitnowłosy powinni pomóc mu poczuć się dobrze w tłumie.
Uśmiechnął się, aby w miarę spokojnie odpowiedzieć:
- Przede wszystkim zalecam najpierw zapoznanie się z świętą księgą każdej religii, która pana interesuje. Zwłaszcza przed podjęciem się analizy cudzego punktu widzenia na ich aspekty. Pomaga to nie tylko w zrozumieniu takich tekstów, ale również odróżnieniu umiejętnych rozpraw od nagonki bezmyślnych wierzących, próbujących udowodnić perfekcje swoich poglądów. – starał się brzmieć możliwie miło. Im dłużej o tym myślał, nie miał powodu aby nie lubić nowo poznanego chłopaka. - Jeżeli szuka pan czegoś w tematyce ogólnej, powinniśmy mieć na stanie jakieś encyklopedie. Są poręczne przy zainteresowaniach teologią antyczną. Jeżeli zaś chodzi o samą ideę wiary w psychologii, Kenneth Pargament napisał w 1997, 550 stronicową księgę na temat powiązania wiary z skłonnością naśladowczą człowieka, szukając sposobu na umiejętne jej wykorzystanie. Coś w stylu kontrolowania placebo, tytuł to „The psychology of Religion and Coping: theory, research, practice”. Poza tym są nieco mniej ścisłe ale równie intrygujące księgi jak „The selfless gene” i „Wired for God?” Charlesa Fostera.
Przypominanie sobie tak, przynajmniej dla Shina przypadkowej listy książek nie pomagało z ogólnym, irytującym stanem chłopaka. Jak się upora z młodzieńcem, pewnie po prostu pójdzie do siostry po kubek gorącej wody i posiedzi w miejscu aż będzie godzina zamknięcia.
Na dobrą sprawę ludziom nic się nie chce gdy źle się czują. - Niech pan sprecyzuje czego szuka, to sprawdzę kartotekę. – polecił, spoglądając na niewielki komputer za swoimi plecami.
- Bardziej ciekawią mnie twoje osobiste rekomendacje - stwierdził, robiąc krok do przodu. Dla kogoś preferującego zamknięte pomieszczenia, znane mu otoczenie, oraz tylko małą garstkę ludzi, ten klient był wyjątkowo inwazyjny. Jego nogi przebyły kolejny metr, a gdy znalazł się tuż przy ladzie, nachylił się w kierunku właściciela. Z całą pewnością zaczynał on przebywać w prywatnej sferze swego rozmówcy.. Nieznajomy oddychał spokojnie, na tyle cicho, że tylko ruchy jego klatki piersiowej informowały o tym, że podtrzymywał swe funkcje życiowe.
- 個人空間 – brwii Ana obniżyły się, zacisnęły właściwie, gdy wymówił, albo raczej (z jakiegoś powodu) wyszeptał dość proste dwa chińskie słowa. - Prosimy stać przed ladą. Regulamin. – poprawił się, nie tłumacząc w ogóle poprzednich słów. Dużo lepiej to brzmiało w ten sposób. Chłopak podniósł się z miejsca, leniwym krokiem podchodząc do komputera.
Zademonstrował w ten sposób swoją postać. Był niski, nawet bardzo. Nieco mu brakuje nawet do 170 centymetrów, ma prędzej jakieś 168. Ubrany był jak dżentelmen z anglii. Czyli zdecydowanie dużo bardziej bogato niż trzeba, czy powinno się ubierać. Jego blond włosy pasowały do jasnej, bladej cery która dość sporadycznie kontaktowała się z promieniami słońca. - W takim razie plecam panu coś z Taoizmu. Chciałby pan podręcznik, encyklopedię, bądź książkę dokumentalną? – proponował.
- Może po jednym egzemplarzu każdego - stwierdził chłopak, który uparcie nie opuszczał swego wyjątkowo wygodnego miejsca, które zajął nie dalej niż pół metra od chłopaka. Jego ręce ciągle opierały się na blacie. Właściwie chyba tylko jego uzupełniające kołnierz akcesorium zdawało się stosować do obowiązujących wszystkich zasad. Delikatnie odstawało od jego klatki piersiowej, poddając się wszechpotężnej sile grawitacji.
An z spokojem spisał na kartkę papieru kilka numerków, potem odwrócił się. Zacisnął nieco zęby widząc, że mężczyzna nie ruszył się ani odrobinę.
- Proszę przestać opierać się o ladę. – powtórzył, dość ostro. Jego ręka wróciła do jego oczu, ocierając je. Dostawał teraz podwójnej dawki bólu głowy. Tylko jedna z nich miała nogi. - I proszę podać mi swoją kartę biblioteczną. Posiada pan jedną?
- Nie, nie. - odpowiedział krótko. Właściwie An nie mógł być pewien, czy powtórzenie tych słów było celowym zabiegiem, czy też zaprzeczeniem dwóch kolejnych pytań. Sylwetka jegomościa pozostawała bez zmian. Przynajmniej, gdy chodziło o jego nieustanne łamanie regulaminu. Pochylił się w kierunku An’a jeszcze bardziej.
- Będę zmuszony założyć jedną - stwierdził, zaś zaraz po wypowiedzeniu tych słów cofnął się nieco. Jego usta wykrzywił się w pewnym siebie uśmeichem.
An czuł się atakowany. Jednak miał dobre przeczucie na samym początku. Nie powinien był go lubić, czy próbować lubić. Schylił się pod ladę aby wyjąć z niej kartkę papieru, poszedł na drugi koniec lady i ją tam położył. Obok długopisu, trzymanego przez plastikową sprężynkę przyczepioną do przyklejonego kawałka plastiku. - Proszę to wypełnić. Ehh.. – westchnął, jakby z nadzieją, że wyrzuci to z niego ogólne złe samopoczucie. - Jak nie ma pan zdjęcia, to musi wrócić po wizycie u fotografa. – dodał.
Dokument sam w sobie był dość prosty. Należało podać adres zamieszkania, numer telefonu i kod pocztowy. Oraz dokleić zdjęcie. Cel dokumentu był oczywisty: nie oddaj książki przez miesiąc po terminie, nie oddaj przez dwa, to dzwonimy na policję zgłosić kradzież.
- Co jeśli mieszkam w hotelu? - zapytał, odchylając się nieco w tył. Jego koszula zatańczyła delikatnie, po kilku chwilach wracając do idealnych ryzów. Z całą pewnością była idealnie dopasowana, może nawet cięta idealnie na jego osobę. Kto wie, może nie była ona nawet poprawiana, a zwyczajnie uszyta wporst na niego. Są ludzie, którzy mają pieniądze. Są też tacy, którzy mają znajomości.
- Adres kogoś z rodziny kto utrzymuje z panem konakt, lub domu w mieście w którym jest pan zameldowany. – zaproponował An. - Proszę wtedy też podać okres zameldowania w hotelu. Nie będzie mógł pan nic wypożyczyć na dłużej niż do dnia wyjazdu.
- Mam znajomych w tutejszym kościele Wywyższonych, czy to wystarczy? - spytał, rozkładając ręce w geście bezradności. Jak na nietutejszego, w dziwny sposób zależało mu na członkostwie w tej właśnie bibliotece.
- Kościół to nie miejsce zamieszkania. – An podrapał się po obolałej głowie. - Niech wróci pan w wolnej chwili z znajomym. Jeżeli zgodzi się zrobić sobie kartę i ją panu pożyczyć, możecie korzystać z niej wspólnie. W takim jednak wypadku, będzie on ponosił wszelką odpowiedzialność. – wyjaśnił An.
- Jesteś bardzo rygorystyczny, jak na pracownika - chłopak emanował więc zdziwieniem. Ktoś śmiał mu odmówić. Przez jego twarz przemknął grymas niezadowolenia. - Chyba, że jesteś właścicielem? - zapytał, szukając kolejnej deski ratunku.
- Jestem. – przyznał. Było chyba to więcej jak wyjaśnieniem, że nie będzie pozwalał na obchodzenie zasad, w końcu sam je ustanowił. I był z nich w miarę dumny. Przed założeniem swojej biblioteki w sumie w żadnej nie był. Dostawał książki, albo pobierał e-booki. Udało mu się jednak dojść do systemu który funkcjonował dość sprawnie. Zmęczony dyskusją usiadł na swoim krześle. Oparł się wygodnie, co jakiś czas biorąc oddech przez usta, zamiast przez nos.
- Nie mogę ich wykupić? - zapytał, pochylając się nieco w kierunku właściciela tego przybytku. Figlarny uśmieszek przemknął przez jego usta, jakby wszelakie nagięcie zasad było dla niego czymś wyjątkowo przyjemnym.
W sumie, mógłby mu je sprzedać. Ba, chyba nawet powinien? W końcu takie rzeczy robi się z religią, co nie? Dzieli się nią z innymi. Jego palce wskazujące stukały od siebie gdy oddalał i zbliżał dłonie, w pewien niezbyt świadomy sposób. Był zwyczajnie zamyślony. Mógłby. Ale właściwie nie chciał, w końcu nie lubił jegomościa. Był bardzo agresywny i nie szanował Ana. Czy gdyby dał mu dostęp do swojej religii zmieniłby się? W sumie najpewniej nie. Taoizm nie nakłania ludzi do zmian.
- Przykro mi ale nie jestem w stanie. – zdecydował w końcu, podnosząc wzrok do chłopaka. - To biblioteka, nie księgarnia. Nie posiadam licencji. Ponadto, zasoby naszej biblioteki są i tak zbyt niskie, abym zamierzał je uszczuplić. – uśmiechnął się lekko. I dużo szerzej w duchu. Postawił się, bo go nie lubił. - Mogę spisać panu kilka godnych uwagi tytułów, i jeżeli interesuje pana zakup, może się pan udać do jakieś księgarni, albo nabyć je online w formie ebooków. – dodał po chwili.
- A możę wypożyczyć z kaucją? - zapytał, nie ustępując. Coś sprawiało, że chłopak chciał te konkretnego książki. Można było nawet wysunąć teorię, iż pragnął ich z tej właśnie biblioteki.
- Może po prostu przyjć po nie jutro, z poręczycielem? - zaproponował dość logicznie An. - Skoro chce pan je wyłącznie wyporzyczyć, raczej nie ma różnicy czy dzisiaj, czy jutro. - klient był nie tylko bólem głowy. Był upartym bólem głowy, o podejżanym podejściu do sprawy. Albo zwyczajnie rozpieszczonym, przyzwyczajonym, że jak chce to dostaje. An nie planował jednak zejść z swojego stanowiska. Podwyższał swojego ego, zwalczając natręta.
- Cóż, niech będzie i tak - westchnął, prostując się. Jego lewa dłoń wykonała dziwny ruch, a w jego palcach pojawiła się malutka, biała kartka. Nic szczególnego, zwyczajny fragment wzmocnionego papieru. Dopiero, gdy położył go na ladzie, An zdał sobie sprawę, co jest mu przedstawiane.
Delikatny kremowy odcień zastąpił biel za sprawą innego kąta padania światła. Mocne, czarne litery zdawały się być napisane pogrubionią czcionką “Times New Roman” - chłopak nie miał najmniejszego kłopotu z rozpoznaniem jej. Przeczytał już tyle książek, że zauważał najmniejsze różnice w druku.


Biskup Franz


Nic więcej. Idealna prostota, absolutny minimalizm. Odcień bieli będący idealnym tłem dla dwóch ciężkich, czarnych słów. Żadnego znaku wodnego. Zbędnych ramek. Niezaznajomiony z estetyką mieszkaniec wsi, gdzieś pomiędzy wyciąganiem słomą z butów, a pozbywaniem się jej z uszu stwierdziłby, że chodzi o oszczędność na tuszu. Nic bardziej mylnego, ta zwykła kartka była swoistym dziełem sztuki w swej kategorii.
- Jeśli zmieniłbyś zdanie, zadzwoń - stwierdził, obracając się w kierunku drzwi. - Do zobaczenia, przyjacielu - stwierdził.
An skrzywił się, po czym wrzucił wizytówkę pod ladę, tam gdzie trzymał resztę zbędnych papierów. Miał ochotę na coś ciepłego. Ale nie kawę. Kawa nie pomagała na ból głowy w dłuższym rozrachunku. Posiedzi, odpocznie, może zamknie kawiarnię wcześniej.
 
Fiath jest offline  
Stary 01-09-2014, 22:25   #3
 
Spaiker's Avatar
 
Reputacja: 1 Spaiker jest godny podziwuSpaiker jest godny podziwuSpaiker jest godny podziwuSpaiker jest godny podziwuSpaiker jest godny podziwuSpaiker jest godny podziwuSpaiker jest godny podziwuSpaiker jest godny podziwuSpaiker jest godny podziwuSpaiker jest godny podziwuSpaiker jest godny podziwu
Wchodząc do pokoju czuł się jak Jung podczas swojej pierwszej próby psychoanalizy, tylko przygotowany w cały zasób wiedzy jaki ten razem z Freud’em zdołali zebrać. Siadł cicho za plecami dziewczyny, wziął głęboki oddech by przełamać pierwotny lęk na widok dziwnego pluszaka by odezwać się bez najmniejszego drżenia głosu.
-Hej, jestem twoim nowym doktorem. Może na początek powiesz mi jak ma na imię twój przyjaciel. -Pomysł że pierwsze pytanie nie powinno być bezpośrednio na temat dziewczyny może rozluźnić atmosferę, powinien być trafny.
- Czemu? - pytanie wystrzeliło z ust dziewczyny niczym pocisk z idealnie wykalibrowanego karabinu. Sprawnie naoliwiona maszyna, którą było tylko i wylącznie ciało dziewczyny, nie zamierzała dać za wygraną. Zdawało się, że działa znacznie szybciej, niż pozwala na to jej umysł.
- Czemu miałabym ci to powiedzieć? - kontynuowała, jakby mówiąc do znajdującej się tuż przed jej twarzą ścianą.
- Masz racje, powinienem zrobić to pierwszy ale on patrzał na mnie z takim zainteresowaniem że nie mogłem się oprzeć. Tak więc ja nazywam się Daniel.

Odpowiedziała mu cisza. Najwyraźniej nie trafił w czuły aspekt dziewczyny, albo ta była zwyczajnie niezainteresowana jego osobą. Jednym z elementów definiujących dany przypadek jako “ciężki” jest sama wola poprawy, czy raczej jej brak.
- Skoro nic nie mówisz to znaczy że twój przyjaciel ma na imię cisza? - Dopiero gdy to powiedział zdał sobię sprawę że w nerwach plecię głupoty, nie udało mu się nawet zachować poprzedniego tonu. Zabrzmiał jak gówniarz sprzeczający się z kolegą.
- Mam nadzieję że się nie obraźi jak będę go tak nazywał. Chyba że zdecyduję się przedstawić? -Ciągnął, próbując podratować sytyłację.
Dziewczyna głaskała swego misia, nie zwracając szczególnej uwagi na swego terapeutę. Jej dłoń gładziła jego pluszową skórę, a ta uginała się niczym żywy organizm.
- Mooże być złyy - poinformowała swego rozmówcę.
-Jak więc mam się do niego zwracać, tak żeby nie czuł się urażony. Wiesz dobrze by było gdybyśmy mogli się poznać. -Brnoł w temat, pewny że pluszak będzie pewnego rodzaju drzwiami do komunikacji.
Pacjentka zachichotała głośno, a całe jej ciało zadrżało. Tym razem obróciła się w kierunku Daniela i spojrzała na niego brązowymi oczyma. Chłopak czuł, jak jej wzrok przeszywa całe jego ciało, może nawet coś więcej. Sam nie mógł być pewien.

Nie czuł czegoś takiego nigdy wcześniej i wątpił, by ktokolwiek tego doświadczył.
- Przecież to tobie zależy, nie mi - stwierdziła, zaś jej twarz wykrzywiłą się w dziwnym uśmiechu.
Nie będąc pewnym co go właśnie naszło, postanowił przerwać sesję i wznowić kiedy będzie bardziej gotowy.
- Skoro nie chcesz z tąd wyjść, to nie musimy rozmawiać. Ja już sobię pójdę. -Powiedział i skierował się w stronę drzwi. Zwyklę gdy pacjent odwraca się w stronę terapełty oznacza to przełom w konwersacji, lecz tym razem było inaczej, czuł to. Był wystraszony i nie chciał znajdować się z dziewczyną w jednym pokoju anichwili dłużej.
Coś jednak nie działało tak, jak powinno. Jedno z oczu misia zdawało się błysnąć, acz z całą pewnością równie dobrze mogło być to zwyczajne odbicie światła, nie zaś cokolwiek niesamowitego.

Dopiero, gdy Daniel ujrzał misia oblizującego swe usta, czuł że coś jest nie tak. Możliwe, że wyobraźnia płąta mu figle? Albo padł ofiarą studenckiego żartu.
Dziwne zdarzenie jeszcze bardziej wzbudziło strach w młodym studęcie, tego właśnie się obawiał w tym zawodzie. Złudny odbiór osób chorych, przerażające wizje i dziwne zachowanie potrafją ogarnąć człowieka i stworzyć klimat grozy niczym w horrorze. Krocząc do drzwi nie spuszczał z pluszaka oczu, miał nadzieje że potwierdzi że była to tylko jego wyobraźnia.
 
__________________
It's only after we've lost everything that we're free to do anything.
On a long enough time line, the survival rate for everyone drops to zero.
Spaiker jest offline  
Stary 05-09-2014, 23:33   #4
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Mężczyzna jeszcze przez chwile wpatrywał się w wyświetlane imię, a raczej stopnień dzwoniącego. Zakręcił szklanką, a lód znajdujący się wewnątrz zastukał niczym jakiś dzwoneczek. Po głębokim westchnięciu, i strzepnięciu popiołu do popielniczki odebrał telefon beznamiętnym głosem.
- Mówi Crowford. - Przewrócił oczyma, jakby bardzo drażnił go fakt że ktoś przerywa mu odpoczynek, czy tam najzwyklejsze leniuchowanie
- Co u ciebie stary byku? - głos rozchodzący się z urządzenia nie był zbyt przyjemny. Ciężki, basowy ton był zdecydowanie za głośny jak na znajdujące się tuż ucha urządzenie. Zdawało się, że mówca jest albo przygłuchy, albo głupi. Jedynie ranga osobnika wykluczała możliwość zaistnienia obu. Z całą pewnością czas spędzony w aktywnych działaniach nie odbił się pozytywnie na stanie zmysłów mężczyzny.
“Co tam u ciebie? Co tam słychać? Jak się miewasz?” Nienawidził tego typu pytań, ale zawsze odpowiadał na nie w ten sam sposób.
- Nic. - rzucił jakby wyzionął ducha, ale zanim zostanie zalany kolejnymi tego typu pytaniami sam zadał jedno. - Wątpię by Major dzwonił tylko po to. Chciał Pan coś konkretnego odemnie? -
- Twoja emerytura nie jest może zbyt nudna? - nadchodzące pytanie nie było zbyt po myśli. Major najwyraźniej miał jakiś motyw, jednak nie zamierzał do niego dotrzeć nim nie dowie się co u jego byłego podkomendnego.
- Skądże, wiem jak sobie umilać czas. Można śmiało powiedzieć że każdy dzień przeżywam jakby to był mój ostatni. - Zaciągnął się papierosem, i zanim wypościł dym z płuc wziął małego łyka trunku.
- Z całą pewnością nie przybliżasz TEJ daty? - zapytał, wyraźnie podkreślając o co mu chodzi. Wojskowi zawsze wiedzą zbyt dużo o swych podkomendnych. Kto wie, może nawet major wie kiedy i z jakimi dziwkami nie sypiał, a z którymi współdziałał.
- To nie tak że mogę coś zrobić by ją odwlec. Dlaczego mam rezygnować z przyjemności? - Rozsiadł się wygodniej w fotelu, gdyż miał wrażenie że rozmowa będzie dłuższa niżeli by chciał.
- Jak na kogoś, kto zaszedł tak daleko, szybko zmieniło ci się nastawienie - westchnienie emanujące z głośnika było niczym uciekające z czyjejś świadomości szczęście. Był czymś zawiedziony, a każda kolejna wymiana zmian dodawała mu nieco smutku.
- Każdy w moim położeniu miałby takie nastawienie Majorze. - Odstawił szklankę, gdyż Runner za bardzo się rozwodnił. - To jak uciekać w niekończącym się tunelu przed pędzącym pociągiem… można biec najszybciej jak się da, ale można też rozsiąść się wygodniej i czekać na nieuniknione. Wybrałem to drugie. - Mówił jakby był dumny ze swej decyzji.
- Nie nudzi cię to? - kolejne pytanie wypłynęło z ust Majora, czy raczej z głośnika telefonu komórkowego. Nigdy nie można być pewnym tego, co znajduje się po drugiej stronie słuchawki. Z drugiej strony… komu miałby ufać, jeśli nie osobom, za które był gotów umierać.
Crowford opuścił rękę z telefonem i spojrzał w jakiś punkt na ścianie. Za bardzo szanował Majora by być dla niego niemiłym więc postanowił zrobić coś innego.
- Owszem, czekałem aż to Major znajdzie mi jakieś zajęcie. - Gdyby sarkazm był cieczą, Nate by się właśnie utopił.
-Oh, to idealnie! - jegomość po drugiej stronie połączenia albo nie odczuł sarkazmu swego rozmówcy, albo zwyczajnie go zignorował. Nawet udawane zaangażowanie miało być mu na rękę. Przecież wszystko inne znajdzie się, gdy tylko Nate zapozna się z danymi.
- Tylko… To nie będzie zbyt bezpieczne, wiesz? - zapytał przepełnionym troską głosem.
- A czy kiedykolwiek było Majorze? - W pewnym sensie był rad że Major przeszedł do rzeczy, miast kręcić. - W czym problem? - Dopytał
- Na pewno zabije cię to szybciej niż twoje zdrowie czy tryb życia. - westchnął. Nate mógł przysiąc, że ręka majora uniosła się do jego odchylonej nieznacznie głowy, chcąc podkreślić swoje słowa.
- To zadanie to nie obowiązek, odpracowałeś już wystarczająco dużo - dodał.
- A więc śmiało mogę odmówić? Wie Major… jakoś mało zachęcająco to brzmi. - Tak naprawdę nigdy nie miał zamiaru mu odmówić, można powiedzieć że się droczy. - Jakiego typu to będzie zadanie? -
- Sam do końca nie jestem pewien. - głos był nad wyraz smutny. Ciężko bowiem w inny sposób zareagować na swą własną niekompetencję. Zwłaszcza, gdy wymaga się posłuszeństwa od swego byłego podkomendnego.
- Chodzi o rozwikłanie tych epizodów związanych ze znikającymi ludźmi, pewnie obiło ci się coś o uszu - tym razem Major był wyraźnie niepewny, jakby sam nie do końca wierzył w prawdziwość wypowiadanych przez siebie słów.
Nataniel uniósł brwi, po czym przegonił niesforny kosmyk włosów z oka.
- Bałem się że każe mi Major kogoś usunąć. Ale racja coś tam słyszałem na ten temat. Wiemy chociaż od czego zacząć? -
- Nie jesteś śledczym, jesteś żołnierzem - Crowford mógł czuć się dumny z tych słów. W ustach Majora były największym z możliwych komplementów. To dziwne, ale nawet w ciężkich zadaniach cenił zaznajomionych z hierarchią wojowników od szeroko pojętych wolnomyślicieli. Na wojnie nie ma miejsca na poezję. Tam chodzi o pociski przebijające mózg innych.
- Nie sądzisz więc, że każę ci chodzić po mieście i szukać poszlak? - zapytał wyraźnie rozbawiony.
Crowford wybuchł serdecznym śmiechem. - Skądże. Ale nie potrafię też czytać w myślach. Zakładam że to typowe “Hired hit”. Powinienem sie ogolić na łyso. - Ponownie się zaśmiał.
- Wyjrzyj najpierw przez okno. A raczej, spójrz na ulicę - kolejne słowa wypłynęły z głośnika telefonu, a zaraz po nich nastąpiła cisza, zdawało się, że druga strona nawet nie oddycha. W przypadku Majora może nawet było to możliwe?
- Ooook…. - Rzucił przedłużenie, po czym z cichym stęknięciem lenistwa dźwignął się z fotela by zbliżyć się do okna. Jak Major prosił wyjrzał przez nie.



Kilka pięter niżej czekała na niego podstawiona taksówka. Zwyczajny, żółty wóz, którym przeważnie poruszali się cywile. Ciekawe, że właśnie w taki sposób chcą przywrócić go do służby. Nie czarny BMW z subtelnymi chromowanymi dodatkami, nawet nie wozem typu HUV. Czekała na niego zwyczajna taksówka. Nic, co mogło by zaciekawić oczy na dłużej.
Jedynie dwójka osobników kłócąca się tuż przed wejściem do niej, starając się usilnie otworzyć drzwi. Kierowca pojazdu musiał mieć niesamowitą zabawę obserwując mężczyznę w swych latach czterdziestych, który starał się wejść do jego taksówki.
Jeszcze więcej zabawy, przynajmniej jego oczom, musiał sprawiać widok dziewczyny, która próbowała zrobić wszystko, by najbliższy przejazd należał właśnie do niej. Nawet jeśli miała róde włosy - nikt nie posądzał jej o niemoralne zapędy, od zwyczajnie potrzebowała skorzystać z usług tego właśnie kierowcy.
Deszcz zagłuszał znajdującą się kilka pięter niżej dwójkę, jednak Nataniel mógł być pewien, że albo przekrzykują się obelgami, albo coraz ciekawszymi propozycjami. Możliwe, że wykorzystywali obie taktyki, stosując je naprzemiennie.
Gdyby nie fakt że ochlał się Runnera pojechałby swoim mustangiem. A tak, musi ładować się do zapyziałej taryfy. - Dwie rzeczy… czy kierowca wie gdzie ma jechać i czy ma na głowie turban? - Nate jakoś był dziwnie wyczulony na takie osoby, może nawet paranoidalny.
- To nie aż tak bombowa przejażdżka. - Major roześmiał się przepełniony dumą z własnego poczucia humoru. Zamilkł na kilka chwil, starając się odzyskać powagę znaną sprzed tego wygłupu.
1...2...3… Nataniel zdołał doliczyć do dziesięciu, gdy głos przemówił kolejny raz.
- Wie gdzie jechać, to nasz człowiek. - usłyszał.
- W porządku Majorze. - Odparł odrobinę zażenowany tym dowcipem, sięgnął mimo wszystko po rozwodnione whisky i wlał całość w gardło. - Musze wiedzieć coś jeszcze? - Zaczesał kosmyk włosów za ucho. Swoją drogą odkąd skończył służbę nie obcinał ich ani razu, chyba dlatego że nie było takiego wymogu, albo miało to być jakąś dziwną metaforą rosnących problemów.
- Nie pal w jego aucie. - Major odpowiedział zupełnie poważnie. Zdawało się, że jego słowa opisywały ten fakt jako prawdę absolutną, dla której po chwilowej przepychance powinno się znaleźć miejsce w każdej świętej księdze.
Ponownie Major mógł usłyszeć przeciągłe westchnięcie, jakby z oddechem tracił cząstke siebie.
- Tak jest. - Krótko i stanowczo mu odpowiedział.
- W takim razie do zobaczenia. Bez odbioru. - najwyraźniej część zwyczajów służbisty przebijała się nawet to kontaktów z jego, bardziej lub mniej, cywilnymi rozmówcami. Nate był przyzwyczajony do tego typu traktowania, jednak odżywający w jego uszach żargon przyjemnie uciskał teraz jego serce
Telefon powędrował do kieszeni, a Nataniel od razu ruszył w stronę swojej szafy. Stamtąd wyciągnął dwie takie same marynarki, przytykał do torsu to jedną to drugą. Odłożył je z kwaśną miną. Potem wyciągnął dwie inne… znaczy nie inne, takie same. Ponowił czynność i z pewnego rodzaju podziwem na twarzy wybrał tą w lewej dłoni. Zarzucił ją na siebie i już miał opuścić pokój, ale zatrzymał się w pół kroku. - Prawie zapomniałem! - Klepnął się w czoło i pośpiesznym krokiem zbliżył się do szuflady w biurku. Przytknął kciuk do zamka, a ta z cichym piknięciem wysunęła się. Leżał tam prześliczny Colt 1911.
- Meh. - Mruknął tylko i zasunął szufladę. Dotarcie do holu rezydencji nie zajęło mu wiele czasu, gdy już się tam znalazł usłyszał znajomy głos.
- Spacer w taką pogodę paniczu? - Przemówił jego lokaj, o jakże typowym imieniu Alfred.
- Major mnie o coś poprosił, nie mam pojęcia kiedy wrócę. Aha… jakby tu się dobijały Vicky lub Nikita… powiedz im że… umm… jestem daleko. - Z tymi słowami ściągnął z wieszaka płaszcza, zarzucając go tylko na plecy, rękawy bezwładnie wisiały. Zabrał jeszcze parasolkę i otworzył drzwi. Występując na zewnątrz, rzucił peta na glebę i zadeptał go eleganckim butem, rozłożył Parasolkę i poszedł w stronę taksówki.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 09-09-2014, 20:20   #5
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
The Legend of Blaze

- Oh? - chłopak wydał z siebie krótkie westchnięcie zdziwienia, a jego usta powoli zaczęły wykrzywiać się w upiornym uśmiechu.


- Warukunai, kimi wa…[1] - przemówił głosem pełnym podziwu do mikrofonu przy swoich słuchawkach, a koło głowy jego awatara pojawił się bąbelek sygnalizujący że pozostali gracze w zasięgu wzroku powinni go słyszeć. - Kondo koso misetearo![2] Chyba że wolisz zabawić się w kotka i myszkę…
Zakapturzony Blaze w długiej czarnej pelerynie nie czekając na następny ruch oponenta wspiął się na najbliższe drzewo przy pomocy kocich ruchów, a następnie aktywował skanowanie by wykryć skąd będą nadchodzić następne ataki. Przygotował w międzyczasie harpun, którym w razie niebezpieczeństwa miał zamiar wystrzelić w sąsiednie drzewo, by na nie przeskoczyć.
Kilkanaście pocisków, tym razem stworzonych ze zwyczajnej energii przecinało powietrze gdy Blaze wskakiwał na drzewo. Co dziwne, jego przeciwnik zdawał się celować nie tyle w jego osobę, co raczej w miejsce, w którym będzie za kilka sekund. Szczęśliwie avatar młodego, w końcu w tej branży nie ma starych osób, gracza zdołał przeskoczyć na sąsiadujące drzewo. Sposób, w jaki panował nad harpun był przerażający. Każdy z potencjalnych obserwatorów tej walki mógł cieszyć się z tego, że postać używa go głównie do przemieszczania się.
Głośny odgłos zderzającej się energii oraz kory drzew nie ukrywał siły każdego z pocisków. Jeśli Daichi się nie mylił, a w przypadku tej gry było to raczej oczywistością, był to czar rangi A. Wykorzystywać ich tak wiele w tak krótkim czasie - przeciwnik musiał być dobry. Jego poprzednia kryjówka była, cóż, łatwiej chyba stwierdzić, że jej nie było. Spora część drzewa zwyczajnie znikła, rozpadając się na pojedyncze bity informacji. Skanowanie trwało dalej, najwyraźniej przeciwnik używał czegoś kamuflującego, a system potrzebował chwile więcej, by go zlokalizować.
- Cheater nano ka?[3] - chłopak zastanowił się na głos gdy jego oczy poruszały się na wszystkie strony, śledząc sytuację na ekranach, palce skakały po klawiaturze w zastraszającym tempie, a myszka przesuwała się po podkładce wykonując co rusz gwałtowne, a zarazem precyzyjne ruchy. Po chwili jednak odrzucił tę myśl. Sam osobiście sprawdził zabezpieczenia gry jeszcze nim założył swoje konto. Interesowały go tylko gry w których można było uczciwie rywalizować. W ten sposób nikt nie mógł jego posądzać o bycie oszustem. - Skoro nie chcesz wyjść, to przekonajmy się jak dobra jest twoja celność. Kemuri bakudan![4] - zakrzyknął Blaze, a jego awatar wyciągnął spod płaszcza garść czarnych kulek. Jedna z nich została ciśnięta w ziemię, a sam Blaze skoczył za nią by po chwili opaść na ziemię i zniknąć w chmurze gęstego dymu. Oczywiście nie miał zamiaru po prostu stać w jednym miejscu i już po kilku sekundach na polu walki zaczęły wykwitać następne chmury. Niektóre były miejscami w które miał zamiar przeskoczyć jego awatar, jednak sporo z nich było również zwykłymi zmyłkami które miały za zadanie ściągnąć na siebie dystansowe ataki przeciwnika.
Kolejne, stworzone tylko z mocy wrogiego avatara pociski zderzały się z ziemią. Dym zadziałał - nie były one wystarczająco celne, by przemknąć przez stworzoną przez Blaze’a zasłonę, jednak nigdy nie były oddalone od jego osoby bardziej, niż o metr.
Daichi zdał sobie sprawę z czegoś innego. Nikt, kto był w stanie zmusić go do tego typu zadań, a raczej - był na tyle odważny, by rzucić mu wyzwanie wewnątrz jego własnej piaskownicy, nie zostanie w pełni zmylony przez tego typu zagranie. Myślał, analizował - jaki będzie następny ruch przeciwnika. Szczęśliwie jego wiedza na temat tej gry była olbrzymia. Zdołał zidentyfikować następny ruch przeciwnika, jednak nie zrobił tego wystarczająco szybko.
Biały pocisk zatrzymał się pół metra od głowy Blaze’a. Żrenice avatara błyskawicznie skupiły się na wiszącej w powietrzu kuli. Z całą pewnością był to “Dispersion” - kolejna umiejętność zarezerwowana dla wysokorozwiniętych postaci. Było już jednak za późno. Cała zasłona dymna rozpadła się pod wpływem rozpadającej się w każda stronę powietrznej kuli. Nawet Blaze ucierpiał nieco, lądując kilka metrów dalej, na jednym z drzew.
Blaze sprawdził swój ekwipunek. Miał jeszcze kilka leczniczych mikstur, jednakże nie była to jeszcze pora na nie.
- Chyba pora zabawić się na poważnie - stwierdził chłopk, szczerząc zęby przed monitorem. Jedno naciśnięcie myszy i na polu bitwy pojawiło się kilka obłoczków białego dymu, który jednak szybko się rozwiał, zaś wszystkie pozostałe ekrany w pokoju Daichiego pokazywały teraz oddzielne awatary. Umiejętność tworzenia klonów była elitarną umiejętnością zarezerwowaną wyłącznie dla asasynów. Blaze nie bez powodu wybrał tę klasę, gdyż twórcy gry umożliwi graczom tworzenie własnego AI dla klonów, bądź też... kontrolowanie je osobiście. Oczywiście o ile posiadało się do tego odpowiedniego skilla.
Szóstka Blaze'ów rozdzieliła się i ruszyła w różnych kierunkach. Oczywiście tylko jeden z nich był tym prawdziwym, a klony posiadały mniej życia i zadawały mniej obrażeń, aczkolwiek posiadały te same umiejętności i ekwipunek, więc mimo iż nie mogły samodzielnie rywalizować z graczami o tym samym poziomie, to wciąż stanowiły jeden z najbardziej losowych elementów PvP. Od bezużytecznego mięsa armatniego nadającego się wyłącznie do tankowania mobów w rękach niedoświadczonych graczy, do broni o niemalże nieograniczonym potencjale w rękach true pro-gamerów.
Nagle prędkość poruszania się klonów wzrosła dwukrotnie, gdy wszystkie jednocześnie aktywowały sprint. Blaze jako asasyn był dużo szybszy od innych klas i w trakcie unikania ataków przeciwnika upewnił się że ten musi znajdować się na skraju zasięgu zaklęcia Dispersion. W ten sposób sposób ograniczył wszystkie pozycje w których potencjalnie mógł się znajdować do okręgu o średnicy dokładnie trzydziestu metrów. Wystarczyło więc by on i jego klony dobiegli na wyznaczone pozycje na jego obwodzeie nim ten zdąży zmienić swoje położenie, a w momencie wykrycia go przez skan będzie musiał znajdować się nie dalej jak 7,8541(6) metra od któregokolwiek z Blaze’ów. Taką odległość zdoła pokonać w 0,744 sekundy, a zamienienie się miejscami ze klonem (która to umiejętność miała 1-minutowy cooldown), dobycie katany, zaaplikowanie spowalniającej trucizny i zaatakowanie zajmie dokładnie 1,6 sekundy. Czyli w sumie 2,344 sekund nim zdąży zadać cios, zaś wszystkie wysokopoziomowe zaklęcia posiadały przynajmniej 2,5-sekundowy casting time. Tak więc idealnie wykonane combo było prawie niemożliwe do skontrowania przez klasy dalekodystansowe. Ostatecznie po dosięgnięciu sufitu wszystko sprowadzało się do liczb, których żaden gracz nie mógł oszukać. Był to jeden z głównych powodów dla którego Blaze’a szybko znudziła ta konkretna gra.
Przemyślenia Daichiego były niebezpiecznie blisko prawdy. Każdy przeciętny dalekozasięgowy build nie uwzględniał możliwości dopuszczenia do siebie przeciwnika. Problemem jednak było nie to, że zamierzal go zabić, zanim ten do neigo dotrze, co raczej posiadanie ewentualnych metod przeciwdziałania temu. Szybkość Blaze’a była wystarczająca, by zniechęcić przeciwnika do prób ataków. Nieliczne pociski były wystarczająco dalekie celu, by ręka japońskiego gracza sięgnęła po łyk kawy. Ta walka była już skończona. Przeciwnik znalazł się wewnątrz pajęczyny, której nicią były potencjalne rozwiązania tego problemu przez mistrza tej gry.
Gdy <<Skan>> przelał wszystkie dane to klienta Daichiego, walka winna była się zakończyć. Ruszył w kierunku przeciwnika jak szalony, podmieniając się z klonem w idealnym momencie. Cały jego plan działał bez najmniejszego błędu.
To właśnie było jego zgubą. Gdy był już gotowy do ataku, uświadomił sobie, że właśnie wpadł w pułapkę przeciwnika. Nie wielu graczy wiedziało o tej możliwości, jeszcze mnie próbowało wykorzystać metodę znaną głównie z walk PvE - <<Mass Gravity Trap>>. Na ekranie błyskawicznie zdołał znaleźć każdy z elementów aktywujących jego zgubę.
Avatar przeciwnika uśmiechnął się. Przeciwnik twierdził, że ma wystarczająco czasu, by przesłać na serwer jeszcze jedną informację, zmienić nieco mimikę twarzy.


Szesnaście kart otaczało teraz tego przeciętnego z wyglądu avatara. Jedynym, co było w nim interesujące był fakt posiadania unikalnych animacji. Można było zyskać je na dwa sposoby, niczym Blaze - będąc zwyczajnie najlepszym graczem, albo za sprawą ogromnych napływów gotówki.
- Ini miny miny moe, catch a tiger by its toe - niesamowicie irytujące słowa wywyższającego się przeciwnika właśnie grzmiały ze słuchawek Daichiego. Właśnie zaczynał aktywację <<Chain Cast>>, czegoś, co chociaż nie musiało, z całą pewnością mogło zakończyć walkę.
- Dobra kontra - chłopak pochwalił swego rywala. Aczkolwiek jak to zwykle bywa w grach, na każdą kontrę znajdzie się następna. Na szczęście znajdował się już w zasięgu umiejętności Quick Step, której użycie dokładnie w momencie ataku przeciwnika pozwalało na jego uniknięcie i natychmiastowe przeniesienie się za jego plecy, skąd powinien mieć dogodną pozycję do ataku, a do tego jedynymi zaklęciami które mogły go tam dosięgnąć były te z rodzaju self-centred AOE, które nie wymagały aby cel znajdował się w linii wzroku, ani nie posiadały minimalnego zasięgu. Może nie była to idealna pozycja dla Blaze’a, ale w tych okolicznościach jego atak wręcz wciąż powinien zadać więcej obrażeń niż przeciwnik będzie w stanie zadać jemu. Tymaczsem zaś jego klony sięgnęły pod pazuchy po garść shurikenów którymi cisnęły w aktywatory grawitacyjnej pułapki, a następnie zaczęły zbliżać się w kierunku przeciwnika z zamiarem otoczenia go.
Daichi niemalże zapomniał o jednym. Każde jego działanie miało sens, tak długo, jak mógł wykonać je wystarczająco szybko. Tym razem było jednak inaczej. Blaze stał w miejscu pomimo wbijanych przez gracza komend. Nie ruszał się, nie wykonywał kolejnych umiejętności. Zdawało się, że stracił zdolność ruszania się.
Prawda była jednak nieco inna, avatar zwyczajnie czekał na odpowiedni moment. Mechanizm aktywujący pułapke rozpadł się z hukiem, a dym emanujący z jego poszczególnych części był sygnałem dla oryginału.
Ten ruszył w kierunku przeciwnika, przyjmując na siebie tylko część z jego ataków. Reszta zraniła tylko najbliższe pierwotnej pozycji postaci powietrze, oraz znajdujące się nieco dalej drzewa. Jeden z klonów oberwał rykoszetem, a odpowiedzialny za niego monitor pokryła czerń.
Następne uderzenie Blaze’a było swoistym dowodem jego wcześniejszej dominacji. Cybernetyczna katana rozcinała kolejne bity informacji, a już po kilku sekundach z głośników zaczał rozchodzić się satysfakcjonujący dźwięk ciętego ciała. Jedna z rąk przeciwnika odpadła od pozostałej w bezruchu więszości.
Ze środka jego ciała wystrzeliła ogromna fala powietrza, jednak Daichi niemalże instykntownie wyskoczył postacią ponad strefę działania, by kilka skeund później opaść na ziemię.
- Kono tatakai ga owari da[5] - przemówił Blaze bez cienia wątpliwości, gdy jego klony zdołały już otoczyć przeciwnika. Dwa trzymały w dłoniach noże kunai z przywiązanymi do nich stalowymi linkami. Od razu cisnęły nimi w okularnika, by zmieniając w powietrzu kurs pocisków owinąć go żyłkami i unieruchomić. Pozostałe trzy awatary Diachiego, wliczając w to oryginał, postanowiły aktywować umiejętność Rapid Projectiles zalały wroga potokiem miotanych broni.
Powietrze początkowo przecięły tylko dwa noże. Niecałą sekundę później dołączyły do nich cztery kolejne. Po kolejnym mrugnięciu otoczenie zostało zdominowane przez metal, a jedynym słyszalnym dźwiękiem był odgłos rozpychania powietrza na boki.
Powietrzna tarcza po raz kolejny otoczyła maga, odbijając sporą część ataków. Krew jednak chlapała na wszystkie strony gdy kolejne ostrza rozdzielały kolejne płaty skóry. Widok, w który powoli zamieniał się przeciwniki Blaze’a był czymś intrygującym. Głównym elementem krytyki tej gry, jak i tym co przyciągało kolejnych fanów, były makabryczne obrazy kolejnych śmierci.
Coś jednak nie pasowało, milczący przeciwnik nie wykonywał żadnego ruchu. Nie starał się, nie próbował zrobić czegokolwiek, co zmieniłoby jego los. Przynajmniej, nim pod Daichim rozbłysło podłoże. Znalazł się na podstawionej wcześniej minie. Wybuch odrzucił Blaze’a, wykorzystując jego ciało jako łamiącą drzewa siłę.
Szczęśliwie chłopak był przygotowany na taki rozwój sytuacji. Chociaż, te słowa nie oddają prawdziwego wyglądu tej sytuacji. Daichi był mistrzem. Wiedział, co stanie się wewnątrz tej gry jeszcze nim to się wydarzy. Jego avatar uderzył tylko w jedno z drzew, by, gdy tylko skończy się okres oczekiwania, podmienić się z jednym klonem.
Sylwetka Blaze’a rozpłynęła się, gdy kolejna z jego kopii przestała istnieć. Mimo wszystko - to on ciągle górował, a jego słowa były niebezpiecznie blisko prawdy.
- Pięknie, pięknie! - rozchodziło się ze słuchawek raz za razem.
- Mochiron da zo. Pro-gamer dakara sa![6] - odparł wesoło chłopak, wciskając na klawiaturze z zawrotną prędkością sekwencje przycisków, a na koniec pojedynczym opadającym z góry palcem nacisnął lewy przycisk myszy i założył ręce za głowę, odchylając się do tyłu na obrotowym krześle. Polecenie zostały wydane i oczywistym już było kto okazał się zwycięzcą, mimo iż skrypt gry wciąż oczekiwał na ostateczny cios który miał niebawem nadejść. Pozostali na placu boju cztery awatary Daichiego ruszyły przed siebie, a po chwili wszystkie zamieniły się purpurowe wstęgi i utworzyły na mapie ośmioramienną gwiazdę, a miejscem w którym wszystkie się przecinały było ciało pokonanego przeciwnika. Po tym ataku trzy klony rozpadły się z powrotem na osobne bity informacji, a Blaze powoli schował swoją katanę i obrócił się po raz ostatni w stronę rywala, którego migający na czerwono pasek życia wskazywał 1%. - Kimi no namae wa?[7]
Przeciwnik jednak nie odpowiedział na pytanie. Opadł jedynie na kolana, brocząc krwią z czterech cięć przechodzących przez cały jego brzuch i tors. Posłał on Blaze'owi ostatni wesoły uśmiech, po czym jego awatar otworzył usta i wyrzygał obfitą ilość czerwonej juchy nim przewrócił się na bok i zginął po nieco wręcz nadmiernie efektownych przedśmiertnych konwulsjach.
- Cel wyeliminowany - rzekł z dumą chłopak, odwzajemniając uśmiech monitorowi. Rzucił okiem na zegarek obok minimapy. Była 3:48 i do wyjścia do szkoły pozostały mu niespełna trzy godziny. Wyszedł więc z gry, wygasił wszystkie monitory, po czym nieco ociężale podniósł się z fotela, zrobił kilka chwiejnych kroków i runął na swoje łóżko.

Słowniczek:
[1] Jesteś całkiem niezły...
[2] A teraz pokaż się!
[3] Czyżby cheater?
[4] Bomba dymna!
[5] Ta walka jest skończona.
[6] Naturalnie. W końcu jestem profesjonalnym graczem!
[7] Twoje imię?
 
Tropby jest offline  
Stary 12-09-2014, 01:54   #6
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
An Shin

Nie minęło nawet kilkanaście minut, a z drzwi, w których niedawno zniknął podający się za biskupa jegomość, wyłoniła się wyjątkowo podobna do An'a istota. Związane beżową kokardą blond włosy były dodatkowo ozdobione przez spinki tego samego koloru. Właśnie za sprawą nich przez opadające na za barki włosy przebijały się piękne oczy koloru oceanu. Wystarczyła pojedyncza sekunda, by wpaść w pułapkę głębi jej zwierciadeł duszy. Nawet An potrzebował kilku chwil, by zdać sobie sprawę, że dziewczyna ciągle miała na twarzy ślady jakiegoś smakołyku – najprawdopodobniej beza.


Jego umysł nieświadomie pomijał ubiór swej siostry. Widział ją już tyle razy, że każda z kreacji była mu znana. Tak długo jak dziewczyna nie próbowała czegoś nowego, były to po prostu jej ubrania. Nic więcej niż swoiste przedłużenie ciała. Kolejną nakładaną na nie warstwą ochronną, która wielokrotnie potęgowała urok każdej z płci – czy to poprzez maskowanie braków, czy podkreślanie dobrych stron.
Deszcz powoli słabł, a raz na jakiś czas przez unoszące się nad Edenem chmury przebijało się słońce. Każda chwila przybliżała świat do stania się nieco piękniejszym. Nawet ból głowy powoli ustawał.
- Co wypożyczył biskup? – zapytała wyraźnie zaciekawiona. Gdy An spojrzał na zegarek, zdał sobie sprawę, że już za kilkanaście minut pojawi się tutaj zwyczajowy tłum klientów wypożyczających jedną książkę każdego dnia. Takie podejście miało swoje wady i zalety. Do tych pierwszych z pewnością należała konieczność tracenia czasu każdego dnia. Drugie dominowała zaś budowana w ten sposób regularność oraz pozostawianie możliwie dużej ilości książek dostępnych dla pozostałych użytkowników biblioteki. Gdzieś pomiędzy tymi stronami znajdowała się niewygodna dla jedynego pracownika, jak i właściciela tej instytucji, przejawiająca się w kolejnych papierkach praca.

Nataniel

Zdawało się, że Eden był uniwerslanie piękny. Każda pogoda podkreślała jego urok – w słońcu zdawał się być nadmorskim, przepełnionym turystami kurortem. Co prawda efekt ten sprawiały nie tyle atrakcje czy zabytki, a zwyczajnie przekrój etniczny mieszkańców. Pierwsze na świecie nowożytne miasto bez wpływającego na nie państwa, czy może powolnie zbliżający się renesans najwspanialszej grecki idei zawartej w słowie „polis”, było gospodarzem wspaniałych umysłów, oraz osób o nieprzeciętnych pasjach. Nie oznaczało to jednak, że każdy jego mieszkaniec był geniuszem godnym pracy w dolinie krzemowej. Właściwie największym odróżniającym je od pozostałych miejsc na świecie był brak szeroko pojętej patologii. Wystarczył jeden, ewentualnie dwa konflikty z prawem, a prawo mieszkania w raju zostało wycofywane. Deszcz zaś zdawał się podkreślać idealnie zaprojektowane miasto. Nie miało żadnych wcześniejszych wersji. Nawet podłoże zostało zaprojektowane specjalnie dla tej aglomeracji. Oznaczało to zero zbędnych elementów, oraz niesamowicie przejrzyste rozłożenie budynków. Były dzielnice akademickie, mieszkalne, czy przeznaczone dla przemysłu hi-tech. Nawet każdy z znajdujących się po bokach ulic wieżowców emanował nowoczesnością. Najnowsze materiały, estetyka w połączeniu z obecnymi trendami. Miejsce było niesamowite, a poszczególne minuty jazdy po nim były tylko przyjemnością. Przynajmniej, jeśli nie jest się bojącym wyjśc z domu osobnikiem. O dziwo, ta historia posiada wiele takich przykładów...

Nataniel znał te drogi nawet za dobrze. Ubóstwiał przemierzać je w chwilach wolnych od zaburzających percepcję używek. Problemem było to, że kochał przynoszący przez nie stan zbyt bardzo, by skupić się tylko na jeździe. Nie był alkoholikiem, zwyczajnie lubił dobrze się zabawić. A ciężko o coś ciekawszego niż zakrapiana impreza we wspaniałym, przeważnie żeńskim towarzystwie. Takie było życie zasłużonego dla wojska emeryta. Za sprawą swego zaproszenia do Edenu poznawał coraz ciekawsze osoby. Już dawno wykroczył poza charakterystyczną dla pozbawionych pracy jegomości stagnację.

***
Po dłuższej drodze zakończonej w przeciętnym garażu na obrzeżach miasta Nataniel znalazł się w upragnionym przez Majora miejscu. Właściwie, ciężko pominąć nowoczesną windę, która pomimo nieprzyjemnej prędkości zjeżdżała kilka minut. Dopiero to dopełniało wspaniałą podróż.
Teraz znajdował się wewnątrz... wojskowego poligonu stworzonego gdzieś u podłoża raju. Już po kilku sekundach ujrzał zbliżającego się w jego stronę byłego przełożonego.


- Dobra robota D2, powinno być jeszcze kilku z którymi możesz próbować – Hendriksen wydawał kolejne polecenia swoim podkomendnym, zaś dopiero, gdy ci potwierdzili, odwrócił się w kierunku jednego z potencjalnych graczy.
- Oh, Nate, witaj! – zawołał. Nawet pomimo blisko 15 lat różnicy, twarz majora była młoda. Nie posiadał zbyt wielu zmarszczek, zdawał się być w najwspanialszym okresie swego życia.



Blaze

Noc nie przyniosła zbyt wiele. Młodzieniec nie posiadał zbyt wielu bliskich, którzy mogliby mu się przyśnić. Nie miał problemów z kobietami – zwyczajnie ich nie szukał. To samo tyczyło się praktycznie wszystkiego, co odciągnęłoby go od gier. Nie musiał więc zmagać się z łamiącymi wszystkie zasady etyki i szerokopojętej nietykalności ciała snami. Właściwie, jedynym co mogło mu się przyśnić były rozgrywki e-sportowe. Ale to nie był ich sezon.
Może właśnie dlatego nie zapamiętał tej nocy żadnej pokazanej mu przez jego umysł wizji. Albo zwyczajnie ich nie było? Nie było to jednak szczególnie ważne dla naszego bohatera, a jedynym pewnym elementem była towarzysząca pobudce niechęć.

***

Ranek nie był zbyt szczególny. Zjadł to, co zwykle. Szedł dokładnie tą samą drogą, mijał tych samych ludzi. Jedynym, co podpowiadało mu o wspaniałości jego żywota, było szczęście widoczne na każdej z ujrzanych twarzy. To była zasługa Edenu – miasta, w którym pojawiali się tylko ludzie z pomysłem na swoje życie. Ten zaś dawał im siłę by stawiać czoło codziennym przeciwnością. Dopiero pod koniec szkoły poczuł, jak jego telefon drży.

Joshua(Megane[1]-kun)

To imię nie dawało mu żadnych informacji. Nie znał nikogo, kogo mógłbym nim opisać. Czymś, co pomyślałby każdy normalny osobnik byłaby częstotliwość spotykania podobnie nazwanych ludzi. Wspaniałe miasto UN działało jednak nieco inaczej. Za sprawą przekroju niesamowitej ilości narodowości, większej nawet niż ilość podróbek na starym stadionie dziesięciolecia. Przebijała o głowę liczbę zakupywanych w Polsce co roku dresów.
Chłopak mimowolnie sprawdził wiadomość, oczekując nowej formy spamu. Jego oczy rozszerzyły się, gdy ujrzał jej krótką treść.

„Yo! Wspaniała gra wczoraj. Byłeś godnym przeciwnikiem. Ciekawe, jak sprawdziłbyś się w prawdziwych warunkach?”


[1] Megane – Okulary

Daniel

Daniel oddychał nieco ciężej niż zwykle. Czuł, że jego serce bije nienaturalnie szybko. Nawet kart został błyskawicznie pokryty zimnymi kroplami potu. Z pewnością nie wyglądał jak lekarz dusz, który właśnie skończył odprężającą sesję. Bliżej było mu do bohatera z dzieł H.P. Lovecrafta, a przynajmniej z jego uniwersum. Osobnika, który właśnie dowiedział się, że może istnieć coś więcej niż tylko znany powszechnie świat, a książki fantasy mogą być niebezpiecznie blisko prawdy.

Dopiero po dłuższej chwili zdołał uspokoić się. Jego umysł miał wystarczająco dużo informacji o efektach strachu mieszanego z wyobraźnią. Co kilka chwil podawał kolejne wytłumaczenie tego problemu, starając się doprowadzić Daniela do normalności. Nie widział kiedy w jego rękach znalazła się kawa. Wspaniały napój, dzięki któremu można było zażegnać wszystkie problemy z pozostawaniem w prawdziwym świecie. Przynajmniej, gdy nie przesadzi się z ilością...


Gdy unosił jednorazowy kubek z automatu po raz ostatni, kończąc wyznaczoną mu przez maszynę porcję, ujrzał swego znajomego, czy raczej – przełożonego. Jeśli tylko podejmowałeś jakąś pracę, zawsze miałeś kogoś znajdującego się nad tobą. W przypadku Daniel był to właśnie Mateusz – specjalista, któremu udało się wybić z niegdyś zielonej wyspy. Jego porozrzucane na wszystkie strony włosy tylko za sprawą wspaniałych genów nie tworzyły afro, a całkiem znośną fryzurę. Kilkudniowy zarost dodatkowo podkreślał dominację ambicji naukowych względem tych dotyczących życia społecznego. Pewnie właśnie dlatego zawsze narzekał na ciężkie życie singla.
- Wszystko w porządku? – zapytał, uśmiechając się uspokajająco.
 
Zajcu jest offline  
Stary 27-09-2014, 22:12   #7
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
An uśmiechnął się do słońca za oknem. Był wdzięczny za jego powrót. - Nic nie wziął, nie miał karty bibliotecznej i nie był w stanie założyć nowej. - wyjaśnił spokojnie chłopak siadając na swoim krześle. - Mogłabyś zrobić mi jakąś kawę na pobudzenie? - spytał.
- Przecież to był biskup… - dziewczyna wyraźnie spochmurniała słysząc słowa swego brata. Zdawało się, że biskupi jak i wszystko, co ponad nimi to niemalże celebryci dla mas. Nawet jeśli przyświetla im ta czy inna idea, większość ich entuzjastów podążała za nimi ze zgoła innych powodów.
- No. - przytaknął zdziwiony nagłą spostrzegawczością z strony Zan. - A ja jestem bibliotekarzem. - dodał drwiąco, i uśmiechnął się lekko. - Jak jednemu pójdziemy na rękę to zaraz wszyscy będą chcieli książki wykradać.
- Jedno jego “tak” może sprawić, że nie będziesz musiał martwić się o klientów. Jedno “nie”... - Zan nie zamierzała nawet kończyć. Jej ponura mina była jednak wystarczającym dodatkiem do wypowiedzianych przez nią słów.
An usniósł brew. - Jakich ty się książek naczytała? Kto w dzisiejszych czasach wierzy w boga? I od kiedy kościół ma w edenie jakąkolwiek realistyczną formę władzy. - chłopak nie mógł w żaden sposób zrozumieć swojej siostry. Chyba pierwszy raz w życiu. - Już widzę jak ludzie przestają czytać książki, bo jakiś biskup im powiedział, że biblioteka jest niefajna.
- Może nieco przesadziłam - dziewczyna błyskawicznie spochmurniała. An mógł odnieść wrażenie, że jego reakcja była nieco zbyt gwałtowna. Z drugiej strony wizja bólu głowy ciągle unosiła się w jego świadomości. Dokładnie tak samo jak wizyta uciążliwego klienta.
- Dobra reklama z jego strony na pewno by nie zaszkodziła - dodała.
- Zależy. Gdyby wyznał że dostał książkę bez rejestracji, cały system biblioteki poszedłby w diabły. - zauważył An. - A potem byśmy potracili książki nie będąc świadom gdzie.
Był dość zimny w swoim rozumowaniu, ale wiedział że ma rację.
- To Eden, nie Chiny - westchnęła, rozkładając rece na boki jakby w geście bezradności. Wiedziała, jak ważny jest wizerunek każdego miejsca, a pomiędzy uchodzeniem za przyjazną, czasem naginającą własne zasady biblioteką, a pozbawioną serca wypożyczalnią książek, wolała utożsamiać się z tym peirwszym.
Po niezręcznej chwili przepełnionej milczeniem piękniejsza z rodzeństwa ruszyła w kierunku wyjścia. - Too…. ja idę zrobić tą kawę. - westchnęła, starając się zatrzeć negatywne wrażenie.

***

Minęło blisko 15 minut, w których An zdążył dorwać się do kolejnej książki, oraz powoli rozpocząć zagłębienia się w nowy, całkowicie odrębny od obecnego świat. Poznał imiona pierwszych bohaterów, nie zdążył jednak zacząć sympatyzować z którymkolwiek. Ze swoistego letargu wyrwał go odgłos otwieranych drzwi. Zaraz po tym pojawiło się światło.
Dużo światła.
Zbyt wiele, by mógł zobaczyć cokolwiek. Odruchowo uniósł dłoń, starając się zasłonić oczy. Jego powieki opadły w dokładnie tym samym celu. Nie wiedział, co się dzieje, znalazł się zupełnie sam.
Otworzył oczy….
 
Fiath jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172