Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-10-2015, 12:36   #61
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Im dalej podążał Denis, tym bardziej zdewastowane stawało się miasto. Wciąż posiadało w sobie wiele magii, lecz teraz wkradła się w nią niepokojąca nuta. Między gruzowiskami i zwałami ścian tkwiły czarne jak ropa cienie. Stały tak w miejscu: dziwne istoty obleczone przez mrok. Zdawały się ignorować gościa, co nie zmieniało faktu, że pozostawały dziwne i przerażające. Wszystkie spoglądały do góry, być może wyrażając tęsknotę za życiem na powierzchni.


Między widmami rozpoznał dwa które wydały mu się znajome. Nie do końca w to dowierzając, zbliżył się do eleganckiego lokalu, a właściwie tego co z niego zostało. Na obiekt składało się łukowate wejście, resztki przybudówki oraz bar wyrastający ze skupiska alg. Przy nim przebywało dwóch mężczyzn. Podobne jak Denis, mieli na sobie akwalungi. Mimo tego zdawali się bez problemu rozmawiać ze sobą i popijać ze szklanek. Oczywiście były to teatralne gesty, jedynie sugerujące wychylanie kolejek.
Pierwsza z ukrytych za szybami kasków twarzy należała do przyprószonego siwizną starca. Mądre, błękitne oczy przypominały aż zanadto Louisa. Arconowi szybciej zabiło serce. Tylko przy jednej osobie wuj zachowywał się tak swobodnie. Rozpoczął wędrówkę do restauracji, patrząc że dwie sylwetki co chwila rozmywają się. Gdy minął progi przybytku i podszedł do kontuaru, stanowiły już ledwo wyraźną mgłę. Mimo to wciąż mógł rozpoznać drugą osobę. Tej koziej bródki, łagodnych rysów i mądrego spojrzenia nie mógł pomylić z żadnym innym. Ojciec Denisa odwrócił się na krześle i uśmiechnął delikatnie.

- Wyjaśnij mi, skoro ta substancja ma mobilizować jego organizm do walki, to czy nie lepiej, żeby spał?
Jonas wzruszył ramionami. Na dobrą sprawę wiedział w tym momencie niewiele więcej niż Richard.
- Nigdy nie mów nigdy - mruknął arystokrata i przyklęknął do lurkera.

- Dobrze cię wiedzieć, Denisie - rodziciel uśmiechnął się szeroko i przepił do niego.
- O wilku mowa - zawtórował Louis i pociągnął interlokutora za ramię - Powinieneś zobaczyć jak radził sobie podczas sztormu. Byłbyś z niego dumny.
Denisowi odebrało mowę. Widział członków swojej rodziny niemal jak żywych. Mimo faktu iż kształty dwójki permanentnie drgały, czuł ich obecność.
- Denis. Denis! Obudź się!
Cały lokal zatrząsł się w posadach. Lurker mało co nie upadł w muł zaścielający podłogę restauracji. Siła równa zderzeniu tektonicznych płyt wstrząsnęła całym miastem.

- Jonas, nie stój tak! Przynieś jakieś sole trzeźwiące.
- Tak jest, sir.
Nie minęła chwila, by alchemik wrócił z tubką na złotym łańcuszku. Podrzucił ją w powietrzu, zaś La Croix chwycił ją zręcznie i natychmiast przystawił trawionemu gorączką Denisowi.

Kiedy myślał, że już po wszystkim, poczuł nagły zryw. Coś ciągnęło go z powrotem w kierunku wyjścia. Kontury całego otoczenia załamały się jak gdyby zostały nakreślone akwarelami.
- Zosssstań z nami - usłyszał syczące głosy wokół.
Czuł się jak kukła, którą miotają nieznane siły. Z trudem stał w miejscu. Miał już odpuścić i dać się porwać, lecz wtem znów się uspokoiło.
Ojciec wciąż wpatrywał się w swą latorośl. Udał kolejny łyk.
- Nawet nas tutaj nie ma i dobrze o tym wiesz. Musisz wrócić. Żyć.

Jonas okrążał chorego, bacznie się przyglądając. Co chwila przykładał mu na czoło mokrą ścierkę, w czasie kiedy Richard próbował go wybudzić.
- Nie jest dobrze, ale wciąż walczy - skonkludował.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 19-10-2015 o 18:08.
Caleb jest offline  
Stary 19-10-2015, 13:16   #62
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Samantha obserwowała jak piraci wspinają się wysoko do góry, by zniknąć w ciemności.
- Do kajuty - James pojawił się kompletnie znikąd i wskazał na zejście pod pokład.

Nie zdziwilo jej to. Może po prostu nie była zadowolona, bo uważała, iż powinno się jej dziękować, a nie karcić za to, że odratowała załogę. W końcu gdyby nie ona, to nie byłoby już żadnej załogi, a co dopiero mówić o jakiejkolwiek wyprawie i jej powodzeniu! Tak, zdecydowanie musi to powiedzieć. Musi być twarda, taka przecież była, prawda? Zresztą, co mogło jej grozić, kilka kopów czy batów. Kto by się przejmował.

Twardo stąpając ruszyła według rozkazu.

Zeszła do kwatery ojca. Jedyne źródło światła stanowiły dwie świece na jego biurku. W półmroku czuła się lepiej, bardziej pewna siebie. Zerknęła kątem oka na zajęte już siedzenie tuż obok tego czekającego na nią. Przerzuciła ostentacyjnie oczami i warknęła pod nosem. Mogłam go zabić, pomyślała.
James siadł za swoim biurkiem i podniósł z niego ludzką czaszkę. Lubił ją nazywać wujaszkiem. Nikt nie chciał wiedzieć dlaczego.

Wskazał córce drugie siedzenie. Jego brudne paznokcie zabębniły o kość skroniową.
- Najpierw ty - powiedział do Laytona.
- Krótka historia. Zaczęła mnie wyzywać, a potem się na mnie rzuciła. To dostateczny dowód - złapał się pod piersią.

Samantha uniosła się donośnym, acz krótkim śmiechem. Nie chciała wnerwiać ojca.
- On serio przyszedł się poskarżyć, że kobieta go pobiła? - spytała drwiąco i zakryła dłonią roześmiane usta, z których ciągle wydobywał się cichy chichot.

- Powiem tak, Kapitanie. Skoro Layton, dał się zaskoczyć, nie wiem komu, i pozwolił by ktoś go tak pokiereszował, to powinien się zapaść pod ziemie, a nie skomleć jak skopany kundel - burknęła drwiąco i spojrzała z kpiną na Bosmana, który w jej oczach stał się żałosną pokraką.

- Jeśli to ja mam odpowiadać za to, że ta ciapa nie umie walczyć, to nie rozumiem zasad bycia Piratem. Nie będę przecież go pilnować i bronić, bo biedaczysko nie umie machać swoją szabelką - parsknęła zakończając swój monolog i ponownie przerzuciła oczami. Miała ochotę wstać i przyfasolić mu ponownie. Tym razem w ryj.

 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 19-10-2015 o 13:45.
Nami jest offline  
Stary 19-10-2015, 19:08   #63
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Po słowach Laytona w kajucie zapanowało milczenie przecinane przez sieczenie deszczu o szyby. Trwało to jedynie chwilę. Samantha zaśmiała się nie bez pogardy.
- On serio przyszedł się poskarżyć, że kobieta go pobiła?
- Jak śmiesz?! - bosman zerwał się z miejsca, ale kapitan uspokoił go zdecydowanym gestem.
Dla dziewczyny była to tylko zachęta do dalszej prowokacji. Nie odrywając wzroku od tamtego, kontynuowała:
- Powiem tak, Kapitanie. Skoro Layton, dał się zaskoczyć, nie wiem komu, i pozwolił by ktoś go tak pokiereszował, to powinien się zapaść pod ziemie, a nie skomleć jak skopany kundel.
James założył ręce na czaszce i powoli odchylił się na krześle.
- Słuszna uwaga. Bosman to nie jakaś tam funkcja, którą przydzielam w alkoholowym zwidzie. Nie może być jak wystraszona, portowa murwa w ciemnym zaułku.
- Szefie. Chodzi o zgoła co innego. Nigdy nie tknąłbym pańskiej córki i nie spodziewałem się że zrobi to ona. Może to te zasrane opary tak na nią zadziałały. Gówno mnie to obchodzi. Ja... - dźgnął się palcem w klapę - Ja tu jestem poszkodowany!
Kapitan spojrzał ponownie na córkę.
- Jeśli to ja mam odpowiadać za to, że ta ciapa nie umie walczyć, to nie rozumiem zasad bycia Piratem. Nie będę przecież go pilnować i bronić, bo biedaczysko nie umie machać swoją szabelką - lekko zadarła nosek na znak, że skończyła.
James wstał i obchodząc biurko skierował się do dziewczyny. Głośno cmoknął. Widocznie coś postanowił.
Szybki chwyt za pasek.
Wyszarpnięcie pistoletu.
Taniec płomieni na osmolonej lufie.
Odwrócił broń kolbą do przodu. Samantha rozpoznała pistolet skałkowy, który niegdyś jej odebrał. Pamiętała jak sterroryzowała nim kogoś z załogi za złe słowo. A może to było kilka osób? Nieważne. Przy rekwirowaniu miało miejsce nieco histerii i rzucania przedmiotami. Fakt faktem wyglądało na to, że teraz ojciec zamierzał oddać wysłużoną spluwę.


Piękna, zrobiona na zamówienie broń w dużej partii uposażona była w dodatkową obudowę z miękkich stopów. Część drewniana wciąż pachniała dębem, przywodząc na myśl jakieś niewysłowione wspomnienie z dzieciństwa.
  • Pistolet skałkowy [2]
  • Amunicja x4
- Nie potrzeba mi amatorów na pokładzie. Zabij go.
 
Caleb jest offline  
Stary 19-10-2015, 19:42   #64
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
- Kapitanie. - postanowiła kontynuować, gdy Layton zaczął biadolić o tym, że "nie tknąłby córki Kapitana" - Tutaj każdy traktowany jest na równi i ze mną wcale nie jest inaczej, albowiem nie raz musiałam walczyć o swój honor i pozycje. Tylko mięczak i lizodup nie miałby na tyle odwagi, by bronić się przed moim atakiem... Oczywiście ja w tym ataku łap nie maczałam, byłam zajęta ważniejszymi sprawami, niż głaskaniem smutnego Bosmanka po czuprynce - zakpiła ponownie. W końcu mogła się na kimś słownie powyzywać i nie zamierzała rezygnować z tego przywileju. Ciągnęłaby to dalej prowokując poranionego biedaka, jednakże ojciec chyba miał już tego dosyć. Akurat jego drażnić nie chciała, był ostatnią osobą, którą pragnęłaby wkurwić aż do czerwoności. Mega frustrat.

Kiedy ojciec wyjął broń palną, z którą to ruda już dawno się pożegnała, w oczach Samanthy zatliły się iskierki podniecenia i szczęścia. Poczuła się jak w Święto Pierwszego Abordażu, kiedy to każdy obdarowywał się prezentami... Cóż, co prawda zazwyczaj były to nic nie warte śmieci, które ktoś przed chwilą znalazł na ziemi, podniósł i podarował... Albo dał w ryj innemu, by mu ukraść i podarować drugiej osobie. Ach, naprawdę piękne święto! Tak czy siak; po prostu była podekscytowana!

Złapała się za pierś, w sumie, to za serce, by poczuć jak puls przyspiesza pod wpływem ekstazy i adrenaliny.
- To dla mnie... - Szepnęła zauroczona, a łezka zakręciła jej się w oku. Niemal spłynęła po policzku, jednak została szybko pochwycona przez boczną część dłoni, którą to kobieta powstrzymała wzruszenie. To był wstyd, nie będzie ryczeć!

- Nie potrzeba mi amatorów na pokładzie. Zabij go. - stanowczy ton nie znoszący sprzeciwu, był dla niej w tej chwili niczym słodkie "dobranoc" od ojczulka.
- Co rozkażesz, Kapitanie. - z trudem powstrzymała się od wypalenia "z przyjemnością", kiedy to gwałtownie wstała z wygodnego fotela chwytając jednocześnie za kolbę broni. Odwróciła się dzięki szybkiemu obrotowi i z napiętymi mięśniami wyprostowanej ręki oddała jeden, celny strzał, bez mrugnięcia okiem.

Lufa lekko się zadymiła, a na ustach kobiety zagościł uśmiech pełen ulgi, spokoju i satysfakcji. Miała ochotę przytulić ojca i swoją broń, jednakże obawiała się, że nadmierne czułości w takiej sytuacji, mogą okazać się nie na miejscu i zostać odebrane jako akt słabości.

- Posprzątam... Ojcze. - powiedziała chowając pistolet za pas i zerknęła na Kapitana. Nie powinien jej ochrzanić za to, że się cieszy.... Przecież to było dziedziczne!

- Layton powinien Cię błagać o wybaczenie za to, że nadmiernie krwawi. Wszystko upierdolił. - rzuciła kpiąco na zakończenie, a jej paszcza wciąż nosiła oznaki nadmiernej ekscytacji.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 21-10-2015, 08:56   #65
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Maszynownia sterowca.

Richard najpierw podsunął sole trzeźwiące pod nos lurkera, po czym szybko zajął pozycję za jego głową. Nie wiedział jak organizm chłopaka będzie sobie radził z wybudzeniem, a chciał uniknąć napadu drgawek. W młodości jeden z jego kuzynów miał padaczkę, dlatego La Croix wiedział, co trzeba robić, żeby targany spazmami człowiek nie zrobił sobie krzywdy.

Ujął głowę leżącego między kolanami i zaczął wyjął swój pasek. Ułożył go sobie możliwie blisko pod ręką. Lewą dłonią ścisnął ramię chłopaka, a prawą ponownie podsunął sole trzeźwiące pod nos. Tym razem trzymał je tam dużo dłużej.
- Arcon! Obudź się, już!
Potrząsnął ramieniem lurkera.
- Nie możesz mnie teraz zostawić. Chyba wreszcie coś mamy, a ty mi uciekasz. Chcesz tej sławy, czy nie? Chcesz nurkować głębiej niż Enzo? To się kurde obudź!
Maleńka fiolka z solami trzeźwiącymi była wyjątkowo nieporęczna w grubych ognioodpornych rękawicach.

Z jednej strony Richard walczył o życie nie znanego mu człowieka.
Z drugiej strony w swoim domu zostawił rodzeństwo na pastwę zarazy. Jeśli teraz Eloiz zwija się w podobnych konwulsjach? Albo Cezar? O drugiego brata się nie martwił, bo zawsze mógł się zamknąć w klasztorze, gdzie poziom wiedzy medycznej był dość wysoki. Ale co gdy Doktorzy przyjdą do ich domu? Nie byli już na tyle wpływowi, żeby się odciąć od obowiązkowej "pomocy".
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 21-10-2015, 11:27   #66
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
- Nawet nas tutaj nie ma i dobrze o tym wiesz. Musisz wrócić. Żyć.

Lurker nie mógł wydobyć głosu, chociaż setki pytań cisnęły mu się na usta. Chłonął samą atmosferę bycia z bliskimi, mimo że część jego umysłu uznawała ich za fantomy. Słowa wuja i rodzica dobitnie to potwierdzały, bo przecież komunikowanie się pod wodą w skafandrach było w tym momencie niemożliwe. Nikt nie potrafi czytać cudzych myśli… a on uparcie słyszał je w swojej głowie. Denis czuł się jak aktor czyniący teatralne gesty, ale bardziej pasowałoby określenie bierny obserwator. Nie miał wpływu na wydarzenia, to był sen z którego należało się wybudzić. Nawet widma namawiały go do tego, zaś wstrząsy tektoniczne ostrzegały przed niebezpieczeństwem. Arcon przeczuwał, iż lada chwila jakiś kataklizm spowoduje pęknięcie szelfu i podwodne miasto zniknie na zawsze w czeluściach skorupy ziemskiej. A on już nie obudzi się z tego snu…
Z bólem pozostawił przeszłość za sobą i wypłynął ze zrujnowanego lokalu. Kierował się w stronę metalowej wieży. Miał zamiar po jej poszarpanej konstrukcji wspiąć się ku światłu, penetrującemu mrok podświadomości…
 
Deszatie jest offline  
Stary 25-10-2015, 17:29   #67
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Nie była to łatwa decyzja. Właściwie, ciążyła niczym kamień sunący na dno morskiego dna. Miasto reprezentowało wszystko, czemu Denis oddawał się w swoim życiu. Odbijało blask przeszłej chwały, widzialny już tylko dla prawdziwych pasjonatów podwodnej eksploracji. Młody lurker po raz ostatni spojrzał na ojca i wuja. Podjął decyzję. To nie było miejsce dla niego. Musiał stąd uciekać. Dwójka przy barze nie należała już do świata żywych. Mieli na zawsze tu pozostać, niczym w skarbnicy jego pamięci. Dwóch ukochanych mu ludzi podniosło pokryte zielonym nalotem szklanice. Po raz ostatni niemo życzyli mu powodzenia. Jakiś spokój i dobroć biły od tej sceny. Podbudowany owym obrazem, Denis odbił się mocno i rozpoczął mozolną drogę ku górze. Ale nie był to koniec przeciwności. Im bliżej powierzchni się znajdował, tym mniej sił czuł w członkach.

Swimming through the mud, yes I was swimming through the mud.
And a thousand flamingos led my way,
riding to the feast for I was gonna meet my doom.

Zniekształcone słowa piosenki z trudem docierały jego uszu. Już raz gdzieś się z nimi spotkał.
- Arcon! Obudź się, już!
Kolejny raz cały świat zafalował. Miał uczucie tkwienia w oku błyskawicznie rozprzestrzeniającego się cyklonu. Z trudem wyciągał ręce do góry.


Kaznodzieja w porcie. To on wypowiadał dziwną, śpiewną mantrę. Chociaż nie mógł go teraz dostrzec, słyszał dalszy ciąg enigmatycznej pieśni.

Tonight a demon came into my head and tried to choke me in my sleep.
In the shape of skins and sirens he's induced me with his song,
trying to choke me and leave me in my sleep.
Don't wake me up before the demon takes my soul.

Czuł się jak gdyby dwie siły walczyły o jego duszę i niemal rozrywały ją na strzępy.
- Nie możesz mnie teraz zostawić. Chyba wreszcie coś mamy, a ty mi uciekasz. Chcesz tej sławy, czy nie? Chcesz nurkować głębiej niż Enzo? To się kurde obudź!
Poczuł w nozdrzach ostry zapach, który popłynął aż po końcówki nerwowe. Pobudzone mięśnie nabrały dodatkowego wigoru. Był tuż przy jasnej tafli wody. Pozostał jeszcze jeden ruch.




Mózg Richarda działał na zwiększonych obrotach. Oczyma wyobraźni widział własną rodzinę na miejscu Denisa. Odrzucił tę myśl. Musiał być absolutnie skupiony w momencie, gdy miał pod pieczą człowieka balansującego na krawędzi życia i śmierci.
- Szefie, jeśli mogę coś zasugerować - odezwał się Jonas, pomagający przytrzymać Arcona - Działamy po omacku. Potrzeba tu specjalisty, a wezwanie medyka z miasta zdradzi całemu miastu, że mamy kiełkujący przypadek zarażonego. Może bardziej humanitarne będzie zakończenie jego męki. Mogę wypalić dostatecznie dużo wapna. Nikt się nawet nie dowie.
W tym momencie dotarło do niego, że siedział okrakiem na mężczyźnie, który całkiem świadomie się w niego wpatrywał.
- Jak dużo słyszałeś? - zapytał Denisa.
Wyglądało jakby część narośli na rękach chorego nieco zmatowiała. Zdecydowanie było widać mniej wybroczyn i ropy, jakie dotychczas lały się całymi strumieniami.
- Niesamowite - mruknął Jonas, po czym od razu wziął Richarda na stronę.
- Jeśli mogę coś jeszcze zasugerować. Lekarstwo czy nie, jego stan wciąż będzie krytyczny. Podróż bez właściwej opieki prawdopodobnie go zabije. Jeśli mamy cokolwiek zdziałać dalej potrzebujemy sterydów. I to mocnych. Nikt nam tego bez papieru od konowała nie sprzeda. Przynajmniej legalnie. Prawa rynku. Z resztą obydwaj to wiemy, załatwiałeś mi wiele dobrodziejstw w Rigel. Pamiętaj że wapno jest wciąż opcją. No dobra. Żartuję tylko.
Prawdziwość ostatniego zdania wcale nie była oczywista. Jonas spędzał samotnie w laboratorium tyle czasu, że istniały silne przesłanki dla jego socjopatii. W jednym miał jednak rację. Bez silnych medykamentów wykończony organizm Denisa miał nikłe szanse na przetrwanie.
Richard odwrócił się do Arcona. Lurker był zlany potem, wciąż ciężko oddychał, ale wzrok miał już przytomny.



Pod parawanem przetoczył się wzburzony pomruk tłumu. Z każdej strony dało się słyszeć głosy oburzenia i żywe protesty. Trwało to dobrą chwilę. Grupa łatwo wchłania negatywne emocje. Trudno było je wytłumić. Ktoś wreszcie zebrał się w sobie by pozbierać wszystkie utyskiwania i ubrać je w konkrety. Brunet w średnim wieku wstał ze swojego miejsca. Uderzył o swoje szkło widelcem, który kiedyś przynajmniej udawał srebrny. Utkwił oczy w starcu, który jeszcze przed chwilą zabierał głos. Jego mowa zdradzała pochodzenie z niższej klasy średniej.
- Banialuki stary człowieku. Wszystko gówno prawda. Nawet głupiec wie, że nie istnieje plagowe remudium! Nawet na wczesne stadia.
- Prawda! Starego Patricka z Tartakowej to ledwie wczoraj z domu wyciągnęli. Pewno już w drodze na Andromedę jest. A chłop całe życie zdrów jak ryba! Nikt go cudownie nie uleczył. I co? - dorzucił ktoś, jakby pośrednia znajomość z zarażonym coś zmieniała.
Stary gawędziarz nie dał się zbić z pantałyku. Zacisnął mocarną pięść w dłoń i uderzył nią w blat, aż kilka drzazg wyprysnęło na prawo i lewo.
- Po pierwsze mówi się remEdium! Po wtóre zamknąć mordy, bo nie skończyłem. To oczywiste, że nie wiecie o lekarstwie nawet po tylu latach. Stworzenie go kosztuje krocie, co wyklucza masową produkcję.
Samozwańczy przedstawiciel tłumu chciał jeszcze zaoponować, lecz powstrzymało go spojrzenie mówcy. Powoli usiadł na miejscu, starając się nadrobić groźną miną.
- Poza tym, ruszcie makówkami - ton zmienił się z karzącego na bardziej dydaktyczny - Naprawdę wierzycie, że na archipelag trafiają tylko zarażeni? Dam wam przykład. Robicie przetarg: spław drewna na przyszły rok. Konkretna kasa. Macie umówionego zwycięzcę, ale jeden z oferentów wpieprza wam się z heroiczną gadką o moralności. Kogo posłuchają dupy na stołkach? Pitolenia zbuntowanego flisaka czy was, poważanych możnowładców?
Co bardziej lotni pokiwali głowami. Ci mniej dopiero po chwili wydali cichy pomruk. Siwy był dobrym mówcą. Postawienie słuchacza w roli kogoś ważnego stanowiło zgrabny chwyt i jak widać, skutecznie przywracało posłuch.
- Właśnie. A teraz weźmy zdanie tej właśnie dupy na stołku i doktora, który ma stwierdzić stan patologiczny. Kto będzie bardziej decyzyjny?
Wyraźnie się uspokoiło. Nikt już nie wygłaszał obiekcji, ani miotał się ze swoim zdaniem. Nie dlatego, iż ta wersja istotnie uchodziła za wiarygodną. Rzeczy, które opowiadał ten tutaj stanowiły tak niebezpieczną opowieść, że dawno wyhaczały poza karczemną klechdę. Nawet przywykły do hiperbolizowania właściciel z ciekawością oparł łokieć na drewnianym szynkwasie.
- W pewnym momencie pojawia się ktoś z cudownym lekiem. Mówi że nasz niewygodny papla może wyjść na wolność i opowiedzieć wersję inną niż oficjalna. Co robicie?
Na tym etapie opowieści panowała już absolutna cisza. Jedynym podkładem dla słów mężczyzny było ciche syczenie żaru na kamiennym palenisku. Ktoś kto opowiadał takie rzeczy musiał być szalony lub brać udział w zdarzeniach, o których większość mogła co najwyżej poczytać.
- A teraz słuchajta dalej, bo robi się gorąco…



- Co rozkażesz, Kapitanie.
Dziewczynie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zerwała się i odwróciła do bosmana. Ten wytrzeszczył oczy, wciąż trawiąc całą sytuację.
- Zaraz. Nie możecie… - zająknął się.
Zabawne. Na co dzień buńczuczny skurwiel po raz pierwszy obnażył swój strach. Samantha dała sobie spokój z przemowami i ostatnim słowem. Zwyczajnie skierowała pistolet w głowę Laytona, pociągnęła za spust. Zamek skałkowy głośno szczeknął, jednocześnie broń wypaliła z ogromnym hukiem, który jeszcze chwilę odbijał tumult między ścianami. Głowa Laytona rozbryznęła się na wszystkie strony, ochlapując dziewczynę fragmentami mózgu. Czerwień jej włosów zmieszała się z czerwonymi skrzepami, niedbale osadzonymi między długimi pasmami.
- Posprzątam... Ojcze. Layton powinien Cię błagać o wybaczenie za to, że nadmiernie krwawi. Wszystko upierdolił.
- Nie będzie to konieczne - mruknął James - Zwołam kilku chłopaków.
Ujął ją za ramię i zdecydowanie odwrócił. Spojrzenie ojca było zimne, że aż przechodziły dreszcze. Aż trudno uwierzyć, aby na dnie tych pustych oczu znajdowały się jakiekolwiek emocje.
- Dobrze się spisałaś. Wiedz, że Layton jest martwy tylko dlatego, że mam pewność co do twojej wersji.
Podszedł do bulaju i spojrzał z dołu na rozświetloną stację.
- Nie okłamałabyś mnie, prawda? Dobrze wiesz, że podzieliłabyś wtedy jego los.
Mimo że stał odwrócony od niej plecami, Samantha miała pewność że twarz Jamesa jest w tym momencie niezmącona niczym skała.
- Chodźmy na górę. Wracają.

Wyszli na zroszony morską bryzą pokład. Grupa wybrana przez Jamesa właśnie schodziła z powrotem po drabinie. Reszta załogi zebrała się w zwartym półkole. Choć raz piraci nie przekrzykiwali się wzajemnie i ze skupieniem czekali na wieści. Każdy chciał zobaczyć na własne oczy legendarny sekstans.
Jeden z mężczyzn, krępy, nieco śmierdzący brodacz ostrożnie wyjął małą skrzyneczkę. Nie przeciągając nerwowej chwili, odsłonił jej wieko. Wnętrze kryło opalizujący, rażący w oczy artefakt.


James ujął sekstans i natychmiast cofnął rękę. Wyglądało to tak, jakby przedmiot poparzył go w ręce. Dopiero kiedy wyciągnął z kieszeni skórzane rękawice mógł utrzymać przyrząd. Przez kilka długich chwil doglądał go ze wszystkich stron. Wreszcie kiwnął głową, odłożył z powrotem.
- Personel? - zapytał zwiadowców.
- Hanzycka jednostka. Wszyscy martwi, kapitanie. Nie ma śladów walki.
- Zapewne punkt przerzutowy. Ktoś miał to stąd odebrać. Ktoś kogo Beckett znał - skwitował James.
Była w tym jakaś logika. Jakie inne miejsce było lepsze do przechowania ważnego przedmiotu niż stacja na rzekomo nawiedzonych wodach?
Samantha tymczasem zerknęła na Rukara. Barczysty mężczyzna jako jedyny nie podzielał entuzjazmu tłumu. Stał trochę z boku, sceptycznie taksując sektans niczym egzotyczny egzemplarz zwierzęcia. Wreszcie odwrócił się i poszedł w swoją stronę.
- Szefie! Dlaczego poprzestawać na tym cacku! Weźmy jak swoje! - jeden z bandytów wskazał na platformę.
Jednak Kidd zjadł zbyt wiele zębów na morskich wyprawach żeby ryzykować podróż do miejsca zamieszkanego jedynie przez zmarłych.
- Nie. Zbieramy się stąd. Musimy opchnąć ten badziew.
- Jaki kurs, kapitanie? - Kyle wykwitł nagle obok Jamesa i zasalutował - Al Chiba? - zasugerował stolicę przemytników.
- Nie. Na tamtych wodach włożyliby nam w dupy rozżarzone pręty nim zdążylibyśmy głośniej pierdnąć. Imperium mocno zbroi się na piratów.
- Więc co?
- A jak myślisz durniu? Gdzie jeszcze można sprzedać kradzione gówno?
- Anigua?
- Anitgua.

Podróż zajęła kilka dni. Podczas tego okresu nie wydarzyło się nic wartego wzmianki prócz zgaszenia małego buntu (niektórzy nigdy się nie nauczą) i zrabowania samotnego kutra. Samantha zauważyła jakby część piratów odnosiła się do niej z większą rezerwą, a może… szacunkiem? Kiedy a horyzoncie pojawiła się wyspa oznaczona kilkunastoma słupami kominowego dymu, ojciec wezwał ją do siebie. Tym razem stanęli obydwoje na rufie, bacznie obserwując cel. Ona sama po raz kolejny nie wiedziała czego ma się spodziewać.
- Posłuchaj. Ostatnim wyczynem wykonałaś pierwszy krok na drodze do samodzielności a kto wie, może i swojego statku. Najpierw jednak czeka cię jeszcze inny sprawdzian.
Otworzył butelkę czegoś, co normalnemu człowiekowi wykręciłoby trzewia. Pociągnął łyk, podał jej.
- Jesteś jedyną osobą na statku, która nie wygląda jakby chciała kogoś z miejsca zajebać - znacząco postukał o szczękę, sugerując poprawiający wygląd implant - Antigua to miejsce pełne ludzi, którzy poszlachtowaliby własną matkę za parę dukatów. Jednak piraci nie mają wstępu nigdzie i dobrze o tym wiesz.
Następna kolejka samogonu. James nawet się nie skrzywił.
- Podpłyniemy od północy i wyrzucimy cię przy zatoczce. Władze mają dostatecznie dużo roboty z filtrowaniem tego co wpływa do aglomeracji, by przejmować się tymi, którzy rozbijają się na wybrzeżach. Weźmiesz sekstans i pójdziesz do miasta. Twoim zadaniem jest znalezienia kupca na tę… rzecz. To nie prośba a rozkaz. Bez przynajmniej ośmiuset sztuk brzęku nie masz co wracać. Będziemy tu jutro następnego dnia. Spróbujesz mnie oszukać albo wziąć artefakt dla ciebie, zabiję cię.
Posłał spojrzenie sugerujące, że mówi najzupełniej poważnie.
  • Sekstans z dilithium
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 26-10-2015 o 10:12.
Caleb jest offline  
Stary 28-10-2015, 14:01   #68
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
- Dobrze się spisałaś. Wiedz, że Layton jest martwy tylko dlatego, że mam pewność co do twojej wersji.
Kobieta uśmiechnęła się krzywo. Nie miałą żadnego poczucia winy, ani w związku z poszatkowaniem Laytona, a potem zabiciem, ani ze względu na to, że skłamała. Bardzo dobrze, że skłamała. Była zadowolona z siebie.
- Nie okłamałabyś mnie, prawda? Dobrze wiesz, że podzieliłabyś wtedy jego los.
Mimo że stał odwrócony od niej plecami, Samantha miała pewność że twarz Jamesa jest w tym momencie niezmącona niczym skała.
- Nie widzę sensu by kłamać Tobie, ojcze. - załgała ponownie bez mrugnięcia okiem. Nie miała z tym żadnego problemu, a jej donośny i poważny ton głosu dodawał jedynie wiarygodności tym słowom.
Jedyna osoba, która mogłaby ją wkopać, właśnie zdechła. Co mogło jej grozić? Lucas najwyraźniej przyklasnął temu, że Layton oberwał żelastwem, dlatego też Ruda nie widziała problemu. Nic się nie rypnie, to było niemal oczywiste. Choć dla pewności, musiała odwiedzić inżyniera.

Póki co, razem z ojcem wróciła na pokład. Czekali na sekstans, a Samantha zastanawiała się wciąż, po co ojcu to gówno. Czyżby ten sprzęt miał wskazać im drogę do większych bogactw i skarbów?
Jak się później okazało, James był płytki w swym myśleniu. Po to tu płynął, by zdobyć jakiś syf na sprzedaż. Samantha się zawiodła, a cała otoczka tajemniczości, jaka otaczała owy artefakt, nagle się rozwiała jak słodki dymek perfum. Pozostał tylko niesmak.

Kobieta poczuła niesamowite znudzenie. Cóż, decyzję o zwiniciu żagli popierała, ponieważ więcej dóbr na pewno już nie znajdą, a sam sekstans wydawał się być wystarczająco wartościowy, że szkoda czasu na poszukiwania jakichś gówien, które zapewne nie byłyby pewnie warte nawet połowy tego. Mimo wszystko, dla Samanthy, coś poszło za łatwo. Owszem, ten gaz mógł zabić wszystkich, gdyby nie Lucas, ale że to było jedyne zagrożenie? Obawiała się, że może być gorzej.

Pierwszego dnia podróży do kolejnej stacji, Kidd pałętała się po statku w swoim starym stylu, dumnie krocząc po pokładzie i bacznie łypiąc okiem na każdego. W żaden szacunek nie wierzyła, te psubraty na pewno marzyły o tym by wbić jej sztylet w dupsko... Albo coś innego, a sztyletem poderżnąć gardło. Na pewno im nie ufała, jak zwykle trzymali się na dystans, zaś kobieta jedynie uważnie ich obserwowała, pokazując, że jest godnym przeciwnikiem i niekoniecznie opłaca się rzucać na nią z pięściami czy ostrzem, bowiem w walce szanse będą wyrównane.


Samantha z zadumą wyglądała przez burtę. Chciała porozmawiać z Rukarem, gdyż jego wczorajsza mina mówiła jej, że ten sekstans przyniesie więcej kłopotów niż pożytku, jednakże pierwszego dnia nie mogła jakoś do niego trafić. Podchodziła, zagadywała, ale ten pijak był w swoim świecie iluzji alkoholowej. Nie lubiła być upierdliwa, to mogło poczekać. Miała przed sobą ważniejszą rozmowę, która napawała ją małym niepokojem. Musiała wyjaśnić coś między sobą, a Lucasem, a ta rozmowa nie mogła poczekać. Co prawda wyliczyła, że przy dobrych wiatrach dopłyną tam w 2-3 dni, a przy gorszych w 5-7, jednakże nie było już sensu tego przedłużać i się niepokoić.

Samantha i Lucas
Dzień 1

Wchodząc do pomieszczenia, gdzie przebywał zawsze Lucas, zamknęła za sobą drzwi na zamek. Nie chciała by ktokolwiek tutaj wszedł, ani tym bardziej podłuchiwał, choć na to lekarstwa nie było. Po prostu będzie musiała nieco ściszyć głos i to samo poleciłaby inżynierowi.
Lucas nachylał się właśnie przy czymś, co wyglądało jak mechaniczny rękaw. W ręce trzymał zardzewiały śrubokręt, którym z uporem maniaka grzebał w metalowych bebechach. Domyśliła się że musiał to być prototyp urządzenia pozwalającego manualnie przenosić ciężkie przedmioty. Skromna wiedza techniczna nie pozwalała skonkludować niczego więcej.
- Musimy porozmawiać. - oznajmiła z powagą, a jej twarde stąpanie po posadzce odbiło się głośnym stukaniem jej podeszwy.
- Musimy? - zapytał retorycznie.
W szybkim tempie znalazła się tuż obok mężczyzny, opierając się pośladkami o jego biurko i stojąc nad nim jak kat nad swą ofiarą. Zmarszczyła groźnie brwi i wykrzywiła usta w grymasie niezadowolenia, które mogłoby niespodziewanie przemienić się w gniew i Lucas doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Samantha unosząc rękę niechcący, lub chcący, trąciła swoją broń palną, którą nie tak dawno dostała, a jej ręce ułożyły się krzyżem pod piersiami. Nie uszło to uwadze mechanika. Rzucił jej przelotne spojrzenie, ale czekał dalej.
- Widziałeś jakoby była jakaś sprzeczka i bójka między mną a Laytonem? - spytała mordując go nachalnością spojrzenia swoich zielonych oczu, które aż świeciły ze złości. Naturalnie, że oczekiwała tylko jednej odpowiedzi, jednak nie była pewna, co usłyszy. Serce kobiety zaczęło szybciej pompować krew, która sprawiła, że Kidd poczuła buchające w niej gorąco, a to tylko jeszcze bardziej ją irytowało.
- Jakie to ma znaczenie - żachnął się - Był facet, nie ma faceta. Temat równie dobrze można uznać za skończony.
- A jakby moj ojciec Cie o to spytal? Tez bys tak odpowiedzial? - rzucila naburmuszajac sie lekko.
Lucas zdmuchnął żelazne opiłki oraz płaty rdzy. Dziewczyna wiedziała, że udaje bardziej zajętego niż jest, ażeby nie angażować się specjalnie w rozmowę.
- Gdyby zapytał mnie czy widziałem jak miotasz się w tym diabelskim oparze i atakujesz Laytona - zrobił przerwę i hardo spojrzał na nią - Powiedziałbym, że nic takiego nie zaszło. Choć było inaczej. Chuj mnie czy to gaz przeinaczył twój osąd lub zaatakowałaś go z premedytacją. Nie obchodzi mnie to. Layton jest w kawałkach, a dla mnie to tak jakby nigdy nie istniał.
- W kawałkach od razu, zaledwie dziura w tępym łbie- bąknęła jakby od niechcenia patrząc gdzieś w bok i dmuchnęła w grzywkę, która opadła na jej twarz, zasłaniając nie tylko bliznę, ale i oko.
- Czemu Ty zawsze jesteś taki zamknięty? Unikasz rozmów, by nie rzucać się w oczy i omijać wszelakie problemy? Mądrzejszy jesteś ode mnie, pewnie wiesz kiedy zamknąć ryj i to robisz. Cały czas. - starała się do niego zagadać, bo i tak jej się nudziło, a tylko jego lubiła męczyć, ot, cała tajemnica.
Brzęknęła otwierana, metalowa skrzyneczka. Lucas sięgnął po kilka kluczy i po krótkim przemyśleniu wybrał jeden. Zaczął przykręcać śrubę do swojego mechanizmu, trzymając drugą w zębach.
- Nie feftem tu… tfu! - wypluł metal na stolik - Nie jestem tu aby się z kimkolwiek spoufalać. Robię swoje i tobie radzę to samo.
Samantha oparła stopę o kant stołka, na którym siedział, a jej noga wylądowała tuż obok jego krocza. Kolano było wystarczająco zgięte, by móc na nim oprzeć swoje ciało, nachylając się w kierunku inżyniera.
- Wkurzam Cię, co? - zmrużyła oczy ściszając głos, a zza warg dało się dostrzec idealne zęby. Piękne dzieło.
- Jeszcze jak - pokiwał głową, nie odrywając się od swojej pracy.
Machnęła ręką stając z powrotem prostu i chowając dłonie do kieszeni swoich przylegających do ciała leginsów.
- Dobra, grzeb sobie w tym. Widzę, że się rozumiemy na poziomie, na którym mi zależało, reszta nie ma znaczenia. - powiedziała na pożegnanie i z hukiem opiściła jego pokój.



Samantha i James
Dzień 2

Stojąc z ojcem na rufie nie wiedziała, czego się spodziewać. Będzie ją chwalić czy gnoić? A może jedno i drugie? Oby tylko jej nie wyjebał za burtę w przypływie emocji. Na szczęście, przynajmniej początkowo, pragnął po prostu sobie pogadać. Mały komplement na pewno sprawił, że Samantha urosła wewnątrz. Jej duma stanęła twardo i wysoko jak maszt będący przydatną częścią statku. Chętnie poczęstowała się alkoholem, w końcu zapasy jego były ograniczone, a ona przywykła do picia tego. Krążyła historia, że dostawała ten trunek przez smoczek butelki, gdy jeszcze była mała.
- Jesteś jedyną osobą na statku, która nie wygląda jakby chciała kogoś z miejsca zajebać - znacząco postukał o szczękę, sugerując poprawiający wygląd implant - Antigua to miejsce pełne ludzi, którzy poszlachtowaliby własną matkę za parę dukatów. Jednak piraci nie mają wstępu nigdzie i dobrze o tym wiesz.
- Mówiłam Ci, ojcze, że implanty mi służą. Powinnam mieć ich więcej, ale Lucas nie chce współpracować, przez Twoje rozkazy. Mogłabym... - przerwała gdy ich spojrzenia się zetknęły. Szybko spuściła wzrok i zagryzła dolną wargę. Narosła w niej delikatna irytacja wywołana przez własną słabość i bezradność. Wysłuchała go dalej i nie odważyła się przerwać, póki nie skończył.
- Będziemy tu jutro następnego dnia. Spróbujesz mnie oszukać albo wziąć artefakt dla ciebie, zabiję cię.
- To żart? - wykrzywiła usta unosząc jedną stronę górnej wargi, zupełnie jakby zaraz miała prychnąć i wylecieć z jakąś pyskówą. Zamiast tego po prostu fuknęła.
- Nie potrzebuję tego gówna. - oznajmiła całkiem szczerze i wyprostowała plecy. Wyciągnęła ręce wysoko nad głowę, przeciągając się i ziewnęła rozdziawiając szeroko usta.
- Proponujesz jakiś konkretny lokal, do którego powinnam zajrzeć na wstępie, Kapitanie?

Samantha i Rukar
Dzień 2

Znalazła go w magazynie. Jak zwykle unikał towarzystwa innych piratów. Właśnie nabijał sobie fajkę miętowym tytoniem. Kogoś innego James kazałby przynajmniej wybatożyć za palenie w składowni. Aczkolwiek czemuś Rukar posiadał tu specjalne względy.
- Miałeś strasznie niezadowolony grymas widząc ten sekstans. Powiesz mi o co chodzi? - spytała tonem niemalże rozkazującym i podkreśliła ową stanowczość wbijając wzrok w kamrata. Przechyliła głowę na bok mrużąc oczy i nie spuszczając go ani na chwilę z linii swojego spojrzenia.
- Hm? - ponagliła pytającym pomrukiem.
- Niezadowolony powiadasz. To ci nie wystarczy w jakich okolicznościach żeśmy znaleźli sekstans? Tym razem mieliśmy szczęście. Ale nie powinniśmy się ruszać takich miejsc, mała. Oj nie.
- Toć przeca juz nie bedziemy. Mamy co chcial Kapitan i tyle. Ja wiem, durne to bylo plynac tam bez wiedzy, ale jest co mialo byc i koniec. Tylko to Cie zmartwilo? Chyba nie sadzisz, ze to ten sekstans przynosi nieszczescie - prychnela polsmiechem usmiechajac sie polgebkiem.
- Nie chodzi o sekstans. Zwiadowcy mówili, że na platformie brakowało śladów walki.
- Co sugerujesz? - dopytala nie chcac samej sugerowac przyczyny
- Wyobrażasz to sobie? Praca na platformie z dala od cywilizacji. Całymi latami. Jak coś takiego musi wpływać na psychikę. Może zdarzyło się coś, co na dobre odpaliło skrzący się lont ich szaleństwa.
Beczka zatrzeszczała pod naporem korpulentnego mężczyzny. Spowity w dymie, sędziwy bandyta wyglądał dystyngowanie jak na pirata. Z resztą, jeśli dobrze się zastanowić, był bodaj najbardziej obytym człowiekiem w załodze.
- Ale to wciąż brzmi na naciąganą wersję. Musiał być jakiś zewnętrzny element. Obstawiałbym dokopanie się do czegoś podczas odwiertów.
- Może i masz rację. Ale skoro nas już tam nie ma i nie będzie, to jest sens nad tym myśleć? Każdy dba o własną dupę, a sraki hanzistów najmniej mnie interesują. - warknęła szczerząc zęby w grymasie. Fuknęła powietrzem wypuszczonym gwałtownie z nosa i rozejrzała się wokół siebie.
- Zobaczyłem w życiu zbyt wiele, aby kiedykolwiek opuszczać gardę. Młoda jesteś, jeszcze nie rozumiesz.
- Myślę, że niepotrzebnie zawracasz sobie tym głowę - założyła ręce krzyzem na piersiach. Najwygodniejsza pozycja, gdy się stoi. - Choć jeśli do czegoś dojdziesz, to ja zawsze chętnie posłucham, mimo iż już nie sram pod siebie jak 19 lat temu! I nie musisz opowiadać mi bajek… Ja lubię słuchać o Twoich przemyśleniach. Nawet jeśli Ci się wydaje, że mam je głęboko w tyle. - dodała dla sprostowania, bo nie chciała brzmieć jak ignorantka. Mimo to, nie spodziewała się po tej rozmowie dostać informacje, nad którymi mogłaby popaść w zadumę, gdy przed snem będzie leżeć na swojej pryczy.
Rukar uśmiechnął się, całkiem szczerze. Był to bardzo rzadki widok na okręcie.
- Niektórzy wierzą, że na morskim dnie żyją uśpione istoty. Ich zachowanie czy wygląd mają wykraczać daleko poza naszą percepcję. Dlatego jakikolwiek sygnał od nich może pozbawić zmysłów; nawet jeśli będzie to dźwięk złapany przez echosondę.
Przerwał na chwilę. Z poziomu pokładu James wydzierał się tak głośno, że zagłuszał nawet huk fal. Jego litanię zakończyło rąbnięcie o deski któregoś z ludzi. Dopiero wtedy Rukar znów podjął:
- Koło Saif można wyłapać regularny sygnał radiowy, którego źródła nie udało się zlokalizować po dziś dzień. Niby tylko urywane dźwięki, ale z jakiegoś powodu budzą psychiczy dyskomfort. I w tym momencie pojawiają się głosy twierdzące, że pochodzą z głębin. Teoretycznie to bełkot, bo żadna częstotliwość nie ma takiej siły przebicia. Ale kto wie co tak naprawdę tam siedzi.
- Czekaj czekaj - zaciekawiła się Samantha i przeskoczyła z nogi na nogę. Uniosła jedną ręką i zagryzła paznokieć w chwili zamyślenia. Jej oczy zmrużyły się patrząc na sędziwego mężczyznę - Ja słyszałam takie dziwne dźwięki, właśnie w tamtych okolicach, ale myślałam, że to mityczne Syreny. Niby nigdy się czegoś nie widziało, ale jakaś wiara w te nadzwyczajne istoty pozostaje. Później jednak sądziłam, że te dźwięki to halucynacje wywołane przez gaz, ale po tym co usłyszałam od Ciebie, to zaczyna mieć sens - zamilkła na dłużej a jej wzrok błądził gdzieś po podłodze, jakby szukała tam własnych myśli.
- Zaniepokoiłeś mnie. - przyznała po chwili - Z taką wiedzą to i ja bym miała dziwną minę tamtego dnia.
- A właśnie, chciałam Cię o coś spytać. Masz jakieś propozycje co do miejsca sprzedaży sekstansu?
- To nie moja działka - wzruszył ramionami - Z tego co wiem na Antigua nie będzie problemu w sprzedaniu czegokolwiek. Aby unikać rozgłosu. Ale James wie co robi.
Samantha kiwnęła głową porozumiewawczo. Westchnęła głośno gdy z góry doszedł ponowny rumor, wywołany przez wrzaski jej ojca. Prawdopodobnie ktoś runął na podłogę, możliwe, że wybił sobie zęby. Huk był naprawdę głośny. Kobieta patrzyła w górę, jakby przez deski chciała dojrzeć akcję, chwilę stała tak w bezruchu, po czym ponownie spojrzała na Rukara.
- No cóż. Zobaczymy, co to będzie. Mam nadzieję, że będzie dobrze. – rzuciła na zakończenie kładąc dłoń na ramieniu mężczyzny. Uśmiechnęła się ciepło w podzięce i wróciła do swoich zajęć.

Blisko celu
Dzień 3

Tej nocy Samantha nie spała najlepiej. Mimo całej swej pewności siebie i zobojętnienia dla reszty świata, stresowała się dniem, w którym postawi stopę na suchym lądzie. Rzadko to robiła, toteż źle się tam czuła i mimo, że jeszcze nie zeszła z pokładowych desek, już pragnęła na nie wrócić.
O świcie jeszcze leżała na swoim posłaniu, przerwacając się z boku na bok i oglądając swoją broń. Sprawdzała czy ojciec zadbał o nią i nie dopuścił do powstania choćby jednej ryski. Z wykrzywioną miną obracała zdobiony metal w swych smukłych dłoniach i przyglądała mu się bacznie, jakby to było czymś, co zajmuje jej wolny czas i sprawia, że się relaksuje.

Po pewnym czasie wstała jednak. Naciągnęła długie buty na obcisłe leginsy, zarzuciła na grzbiet swój płaszcz, wcisnęła kapelusz na rudy łeb. Dmuchnęła w nieznośną grzywkę, która z uporem maniaka starała się zasłonić głęboką bliznę pod okiem no i zazwyczaj toteż czyniła, buntując się przed kolejnymi podmuchami powietrza z ust Samanthy.

Kobieta wyszła na pokład i z marszu dostała w twarz podmuchem chłodnego powietrza. Mimo wszystko, było to bardzo przyjemne powietrze, a gdzieś w oddali, jakby w tle, majaczyły kontury miasta. Lada chwila i tam będą, a później czeka ją najgorsze ze wszystkich zadań.

Już wolałabym zabijać.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 03-11-2015, 10:55   #69
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Czy da się pokonać zarazę? Przez całe życie Denis żył w przeświadczeniu, że nawet pierwsze symptomy oznaczały śmiertelny wyrok. A jednak fakty zdawały się świadczyć o czymś innym. Nie czuł się już jak wyjęty z mogiły. Więcej nawet - siły wracały mu powoli, ale zauważalnie. Miał już dość wigoru by powstać i przejrzeć zostawiony przez Richarda fant, czyli stronę z Twojego Dziennika. Wywiad rzeczywiście był zagadkowy. Zdania Enzo wydawały się pokraczne składniowo. Arcon zastanawiał się, co dawny przyjaciel mógł w nich ukryć. Jedyna zahaczka jaka przychodziła mu na myśl, to był jego pedantyzm. Do dziś pamiętał że Castellari trzydzieści razy sprawdzał każde zapięcie skafandra tudzież klamry na hełmie. Ponadto, gdy z jednej strony akwalung poplamił mu się lub zarysował, tworzył symetryczny ślad po drugiej. Byli tacy, co podejrzewali go o zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne. Nie dało się jednak zaprzeczyć, że perfekcjonizm pomógł mu dostać się na szczyty. Jeśli użył jakiegoś szyfru, być może dotyczył on czegoś regularnego, symetrycznego właśnie.
Rozważania przerwały mu ożywione odgłosy rozmów z wyższego pokładu. Stawały się nerwowe i nabierały na sile. Ostrożne wysunął się z maszynowni i poprzez kłęby pary skierował na korytarz. Stąpając ostrożnie, przesadził kilka schodów i wychylił głowę by ujrzeć kto jest przyczyną zamieszania. Poczuł jak serce zabiło mu mocniej.


Doktor. Kolejne słowo-klucz oznaczające ostateczny werdykt. Kiedyś znachorzy, obecnie bardziej kojarzeni ze Związkiem Ochrony Andromedy. A działalność owej organizacji była jednoznaczna. Ścigać zarażonych i odsyłać ich na archipelag. W najlepszym przypadku. Gdy według oceny doktora choroba postąpiła za szybko, w ruch szły inkrustowane sierpy, jakie nosił każdy z nich.
Widział go tylko przez chwilę. Doktor w długiej, karminowej szacie z krukiem na ramieniu. Dwa ptasie dzioby: jeden naturalnych rozmiarów; drugi ogromny, tworzony przez podłużną maskę.




Znalezienie Manuel nie było trudne. Zajmowała kabinę pilota, zarzucając nogi na kokpit i czytając jedno z naukowych dzieł Marka Goldstein'a. Na twarzy nosiła skórzaną maskę. Kiedy Richard wszedł do środka, wyraźnie się ożywiła.
- O, jesteś! Zanim cokolwiek powiesz, pozwól że coś ci przekażę.
Zgrabnie wstała i poprawiła biust, dziwnie długo przeciągając tę czynność. La Croix czasem odnosił wrażenie, że pomimo dużego profesjonalizmu dziewczyna miała skłonność do cichej kokieterii.


- Wiesz, że jestem wobec ciebie lojalna i taka pozostanę. Ale na tym statku wieści roznoszą się szybciej niż franca w portowym haremie. Nie jest tajemnicą kogo mamy na pokładzie - znacząco wskazała osłonę na twarzy - Pojawiają się różne opinie. Nie byłabym wobec ciebie fair, gdybym nie powiedziała że część sugeruje odsunięcie kapitana od władzy, jeśli ma zamiar nas narażać. To nie moje słowa - zmrużyła drapieżnie oczy - Ale powinieneś to wiedzieć.
Kiedy Richard przedstawił jej bieżącą sytuację, głośno cmoknęła i przez chwilę zastanawiała się lub przynajmniej udawała zamyślenie.
- Sterydy, co? Wezmę Casimira ze sobą i rozejrzymy się. Facet ciągle szuka guza. Strasznie go nosi. Widać czemu wołają go niedźwiedź. Przyda mu się krótka schadzka, bo w końcu coś rozpieprzy.

Spotkanie udało się załatwić dopiero za pomocą trzeciego pośrednika. Lekarz miał pojawić się osobiście i przekazać towar Richardowi. Niestety, w takim mieście jak Antigua nigdy nie było wiadomo kto istotnie stał po drugiej stronie transakcji. Kiedy szlachcic wyszedł na spotkanie umówionemu kontaktowi, okazało się że nie jest to bynajmniej osoba której się spodziewał. Doktor ze ZOA stanął przed nim i ostentacyjnie rzucił ciężką torbą o pokład.
- Wiem kogo tam macie - zachrypiał niski głos - Jeśli mogę mu pomóc, zrobię to. Jeśli nie, pozbędę się waszego problemu. Masz obowiązek mnie wpuścić.



Wypłynęła szalupą na mieliznę, aby z niej zaś wydostać na poprzetykaną owalnymi kamieniami plażę. Od strony “Clockwork Dog” dochodziły głośne rozkazy - statek wykonywał ostry zwrot z powrotem ku pełnemu morzu. Spojrzała w jego kierunku, obserwując jak powoli oddalał się w stronę rozświetlonego horyzontu.
Kidd znajdowała się w zatoczce otoczonej wysokimi skałami. Nie bez powodu wybrano to miejsce do wyrzucenia jej na brzeg. Wzgórza skutecznie zasłaniały okolicę, także z pozostałej części wyspy trudno było orzec, gdzie dokładnie zmierza okręt. Jedyne wyjście stąd prowadziło przez system wąskich jaskiń, których ujście kończyło się po drugiej stronie masywu. Kiedy Samantha przecisnęła się skalnym szpalerem była już umorusana w błocku od góry do dołu. Wciąż niska cena za relatywnie dyskretne dostanie się na Antiguę.
Droga do miasta które przejęło nazwę wyspy, ciągnęła się przez kilka mil. Dziwnie było znów kroczyć na pewnym gruncie po tak wielu dniach, kiedy nie widziała na oczy żadnego lądu. Samantha szła polną ścieżką przecinającą pola pszenicy pełne rozwrzeszczanych gawronów. Gdzieś w oddali majaczyły zarysy wiosek. Parę razy minęła nawet chłopów, ciągnących na długich łańcuchach rogaciznę. Ignorowali ją. Byli to tak typowi, znudzeni życiem farmerzy, że gdyby sam Noas zatańczył przed nimi w bamboszach wpatrywaliby się weń swoim pustym wzrokiem i źdźbłem trawy w zębach.
Im bliżej bram się znajdowała, tym więcej odnajdowała rowów melioracyjnych ciągnących od miasta. Koło właściwych zabudowań zostały otoczone przez blaszane koryta, dalej płynęły wydrążonym rowem w ziemi. Były przedłużeniem kanałów, które stanowiły w mieście substytut ulic, a tutaj nawadniały role. Będąc już całkiem blisko, musiała parokrotnie przeskoczyć przez kilka z nich, zaś w szerszych miejscach przejść po metalowej kładce.
Przy bramach miasta spotkała kilku znudzonych strażników, którzy bardziej zainteresowani byli rżnięciem w karty niż tym, co wnosiła ze sobą. To rzucało już pewne światło dlaczego Antigua uchodziło za dogodny punkt dla przemytnictwa i paserstwa. Wreszcie wtopiła się w obce sobie środowisko. Istotnie, nie odstawało od opowieści. Antigua jak długa i szeroka, cała pokryta była siecią kanałów. Pod rozpostartymi niczym pajęcze odnogi mostami, co chwila przesuwały się transportowe łodzie. Od strony portów widziała ciężkie chmury produkowane przez dzielnicę przemysłową - to kominy z tamtejszych fabryk widziała na statku. Gdyby tkwił w niej choć cień romantyzmu, powiedziałaby że tworzą kłębowisko duchów, unoszących się majestatycznie ponad miastem. Ale skoro podobnej skłonności nie posiadała, miejsce wydawało jej się bardziej realistyczne: zadymiona, brzydka aglomeracja.

 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 03-11-2015 o 19:11.
Caleb jest offline  
Stary 08-11-2015, 21:35   #70
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Sterowiec, port lotniczy Antigua.

- Jonas, dość już powiedziałeś. Czy możesz zrobić taką substancję jak to? - Richard wskazał palcem w grubej rękawicy leżącą na podłodze butelkę po oleistej cieczy.
- Póki co nie potrzebuję złotych rad, tylko konkretów. Zostaw nas proszę samych. - szlachcic podszedł do rozbudzonego lurkera.
- Jeśli czujesz się w połowie tak źle jak wyglądasz, to nie zazdroszczę. Wody? - Delegat nalał do drewnianego kubka nieco wody i podsunął Denisowi. Perlisty pot pokrywał czoło szlachcica i zraszał też zawiniętą na ustach chustę.
Młodzian potakująco skinął głową, nieudolnie próbując przywołać na usta grymas uśmiechu. Docierało do niego, iż zrzucił balast ostatnich dni i wydostał się na powierzchnię świata żywych. Nagle nastąpiło otrzeźwienie, jak gdyby sole zadziałały z opóźnieniem. W odruchu paniki spojrzał na ręce spodziewając się makabrycznego widoku. Na szczęście, co zakrawało na cud, rany częściowo się zasklepiły. Lurker wpatrywał się w nie niczym trędowaty zdziwiony brakiem postępu choroby. Zaraza chwilowo oszczędzała jego ciało, lecz czuł, że jego organizm nieustannie toczy niewidzialna walkę.
- Jak...? - zapytał sir Richarda, kiedy tylko zwilżył usta wodą z kubka. Nie poznawał swego głosu. Zmęczenie sprawiało, że gdyby tylko mógł zasnąłby teraz na długie godziny.
Choć chusta doskonale skrywała wyraz twarzy Richarda, to widać był, że zniknęło z niej pewne napięcie. Zdawał się uśmiechać. Grubą rękawicą nieudolnie złapał butelkę po tajemniczej cieczy.
- Jak przypuszczam twoi nowopoznani znajomi podarowali ci w prezencie panaceum - szlachcic potrząsnął pustą butelką przed oczyma Denisa. - Leż spokojnie. Jonas mówi, że w lekarstwo może okazać się równie wyniszczające co zaraza. Ja zaś jestem raczej pozytywnie nastawiony. Choć będzie trzeba ci lekarza z prawdziwego zdarzenia.
- Nie spodziewałem się tego - spojrzał na Delegata z wdzięcznością, domyślając się kto podał mu specyfik z wyspy. - Dziękuje, sir Richardzie, bez pańskiej... odwagi i szlachetności nie powróciłbym do świata żywych. Stałem się dłużnikiem kolejnej osoby... Teraz jednak.. Może przywdziejecie mnie w skafander lub inny szczelny ubiór? Nie chcę narażać pozostałych. I tak wiele ryzykujecie…- poławiacz myślał o innych nawet w chwili, kiedy toczyła go śmiertelna choroba, a jego los pozostawał wielką zagadką.
- Starczy tej wielkopańskiej mowy. - Delegat starł pot z czoła. - Nie wiesz czasem skąd wziąć taki skafander? Twój chyba zatonął w tym sztormie, po którym zachorowałeś.
Oczywistym było, że chłopak targany chorobą słabuje na umyśle. Niestety to na jego umysł liczył teraz najbardziej.
- To nie powinno sprawić problemów, jesteśmy na wyspie przemytników.. - powiedział wolno lurker. - Nie chodzi mi o ciężki skafander głębinowy raczej gazoszczelny kombinezon nurka. - Człowiek z wyspy nosił strój maskujący ślady zarazy. Wezmę z niego przykład...
- Odpoczywaj.
Arcon westchnął. Prócz bezpieczeństwa pozostałych załogantów prośba o skafander miała jeszcze jeden cel. Jeśli przyszłoby mu umrzeć, w ostatnich chwilach czuł by się lepiej mając na sobie przedmiot swojej ukochanej profesji...

Szlachcic wyszedł z maszynowni. Zdjął chustę i rękawice. Rzucił je bezładnie przy wejściu.

Samotny zarażony po raz kolejny pozostał sam ze swoimi myślami. Czy herszt z wyspy wiedział, że choroba dotknie jego niespodziewanego gościa? Czemu w takim razie wymusił na nim przyrzeczenie? Czy tak jak twierdził Richard celowo pozostawił tę dziwną substancję? Arcon nadal powątpiewał w jej działanie, mimo iż powinien właśnie konać w męczarniach. "Przekleństwo Andromedy", które zabrało mu matkę winno zakończyć także jego żywot. Jednak młody organizm w niewytłumaczalny sposób oparł się destrukcyjnej infekcji. Znikło uczucie duszności, poławiacz mógł się dość swobodnie poruszać, co zdziwiło go zupełnie.
W końcu zaś stanął na własne nogi. Czuł wibracje podłogi i ścian komory maszynowni, co było niezwykle miłym uczuciem. W cieniu dostrzegł nagle fragment wycięty z gazety. Wywiad z Enzo! W podnieceniu chwycił kartkę i zaczął studiować słowa niedościgłego rywala. Litery tańczyły mu przed oczami, z pewnością wynikało to z wycieńczenia niedawnym atakiem choroby. Rozmowa była bez sensu. Castelari nurkował w Lavos, wspomina zaś ocean na drugim końcu świata? I co to za wyuczone formułki! Kiedy wnikliwiej przyjrzał się partiom tekstu dostrzegł pewną prawidłowość.



Wszystkie zdania miały po pięć słów, raczej nie było to przypadkowe. Szukać środka... - kołatało mu w głowie motto Castelariego. Denis przeskakiwał wzrokiem przez poszczególne akapity. Pojedyncze słowa zaczęły się nagle stopniowo układać w zdanie: Nie wierzyć w słowa kamiennego rodu. Operacja sto dziesięć jest odpowiedzią... Dalsze zastanawianie się nad sensem przekazu dawnego przyjaciela przerwały hałasy i zamieszanie. Arcon wydostał się na korytarz i pokonawszy schody ukradkiem przyjrzał się sytuacji. Zdębiał na widok doktora, wieszczącego nieliche kłopoty. Miał świeżo w pamięci port w Rigel i bezwzględność przedstawiciela Związku Ochrony Andromedy. Powód jego wizyty w sterowcu mógł być tylko jeden i młodzian wewnętrznie zadrżał. Musiał szukać kryjówki. Póki co, postanowił wrócić do maszynowni i zamaskować ślady swej bytności...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 08-11-2015 o 21:44.
Deszatie jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172