Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-08-2015, 11:31   #41
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Gondola zatrzymała się przy niewielkim pomoście. Richard oraz Dewayne dźwignęli się na ląd, przez chwilę obserwując jak reszta towarzyszy odpływa dalej w mrok. Ruszyli bez słowa.
W Dzielnicy Czerwonych Latarni miasto jakby ponownie odżyło. Choć przyznać trzeba, było to pobudzenie sztuczne: wypełnione używkami, przypominające deliryczny tan pijanego. Od pierwszych rogatek atakowała feeria czerwonych łun produkowanych przez ogromne neony. W mieście pełnym przewoźników moralnych inaczej nie dziwił stopień rozbudowania dystryktu rozpusty. Mrowie podejrzanych, nabitych mężczyzn nieprzerwanie tłoczyło się na głównej ulicy. Dziewczyny przy ścianach niczym sępy wyłapywały z tłumu co możniejszych i ciągnęły do swoich miejsc pracy. Surowość budynków z palonej cegły próbowano zamaskować masą girland oraz kolorowymi płatkami.
Lokal Triss znajdował się na końcu długiej ulicy. Stale nagabywana dwójka z trudem przepchnęła się pod wejście. Przed drzwiami kręciło się już paru klientów. Stało tu również dwóch zakapiorów ubranych we fraki i połyskujące meloniki. Wyglądali jakby ktoś próbował nadać szyk stu kilo żywej masy. Dwójka oprowadzała wytrzeszczonym wzrokiem każdą osobę wchodząca do przybytku.
Wkroczyli do szerokiej komnaty oświetlonej lampami gazowymi barwionymi na karminowy kolor. Po środku znajdowała się niewielka sadzawka, w której pluskała się trójka młodych, nagich dziewcząt. Wokół niej rozstawiono pluszowe kanapy. Zasiadali tam klienci, czekający na swoją kolej w przybytku rozkoszy. Byli to głównie żeglarze o solidnej posturze. Naoliwione, nagie torsy prężyły się, prezentując dziesiątki tatuaży. Pod zmierzwionymi brodami szczerzyły się pełne pożądania uśmiechy. Część pracownic obsiadła ich, zabawiając przed właściwymi uciechami. Inni pykali z wodnych faj.
- Czego sobie życzycie chłopcy? - zagaiła filigranowa blondynka ubrana w przykusą spódniczkę i rozpięty gorset.
Dewayne potrzebował chwili, aby oderwać wzrok ze słusznych gabarytów dziewczyny.
- Prowadź do Triss - powiedział tylko.
- Jesteście tego pewni? - profesjonalny uśmiech nie schodził z ust kurtyzany.
- Ta. Jasne.
Wyglądało na to, że właścicielka nie należała do tych, które odgradzają się betonowym murem od klienteli. Niemniej słowa kobietki sugerowały, iż ceni swój czas.
Jasnowłosa pokierowała gości za przejście odgrodzone zasłoną z barwnych korali. Znaleźli się w wąskim korytarzu prowadzącym do drewnianych schodów. Weszli na piętro, mijając ochroniarza ubranego podobnie do tych z zewnątrz. Tu stanęli przed zdobionym wejściem. Już stąd czuć było mocny zapach jaśminowych perfum. Dziewczyna uchyliła drzwi.
- Dwóch dżentelmenów chce się z panią widzieć. Nie, nie znam. Chyba cudzoziemcy - relacjonowała, ignorując fakt, że stoją tuż obok niej.
Odwróciła się i kiwnęła głową na znak, żeby weszli do środka.
Wewnątrz było więcej niż przytulnie. Większą część pokoju wypełniało szerokie łóżko z baldachimem. Pomieszczenie pełne było toaletek, szaf oraz wieszaków z przerzuconymi nań sukniami. Wszystko utrzymane w ciepłych kolorach przechodzących od różu po lekką czerwień. W niemal każdym elemencie wystroju tkwiły pojedyncze kwiaty lub całe bukiety: chabry, róże, goździki.
Przy oknie stała Triss. Uliczne lampy oświetlały jej smukłą sylwetkę.


Wygładziła poły ciemnej szaty. Zaszeleścił cicho szal z piór. Tkwiła w niej ponura elegancja, tak niepodobna do otoczenia. Nosiła zblazowany wyraz twarzy. Nie była już pierwszej młodości, co podkreślało jej neurotyczne obycie. Byłoby jednak przesadą stwierdzenie, iż jej uroda przeminęła. Posłała gościom delikatny uśmiech, choć jej po oczach dało się poznać, że nie należy do wylewnych osób.
- Czym mogę pomóc? - zapytała, wpatrując się na coś pełzającego po jej ręce.
Richard wychylił lekko głowę i ujrzał dużego pająka na przegubie kobiety. Czarne zwierzątko poruszało się nazbyt regularnie. Nic dziwnego. Napędzały je malutkie koła zębate i dziesiątki trybików.
 
Caleb jest offline  
Stary 03-09-2015, 11:32   #42
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Antigua, dzielnica czerwonych latarni - przybytek Triss.

- Dobry wieczór szlachetna pani - Richard wykonał pełen ukłon jakim zwykło się witać panią domu szlacheckiego w czasie odwiedzania jej. Nie mógł pozwolić, żeby kobieta czuła się traktowana jak zwykła burdelmama.
- Nazywam się Richard La Croix, a mój towarzysz to Cassimir Dewayne. Prowadzimy pewne działania na rzecz Rigelskiej Delegatury, których celu niestety nie mogę wyjawić. Jednak chciałbym prosić aby pani podzieliła się z nami częscia swej wiedzy. Wiedzy, która niewątpliwie jest duża ze względu na charakter prowadzonej działalności, a także sam charakter i położenie wyspy Antigua.
Akcenty, komplementy, figury retoryczne, ukłony. Lata wychowania na dworze szlacheckim i lata w służbie dlegatury, po to żeby teraz w burdelu na końcu świata pytać lokalną burdelmamę o podejrzanych zleceniodawców. Głęboko w głowie Richard był zaniepokojony obrotem jaki przyjęły sprawy. Jednak gdy powiedziało się A, to trzeba powiedzieć też B.
Pająk zeskoczył z dłoni kobiety na blat komody. Coś zgrzytnęło, zatrzeszczały wewnętrzne mechanizmy i urządzenie złożyło się w równą kostkę.
- Myślę, że zaszło nieporozumienie. Zajmuję się inną branżą, niż ta którą pan mi sugeruje. Rzecz jasna pojawiają się tu ludzie z różnych środowisk. Nie mogłabym sobie jednak spojrzeć w twarz, zdradzając prywatne sprawy moich gości - znacząco stanęła przed lustrem - Rozumiemy się, wymóg profesjonalizmu. I żeby udowodnić swoją konsekwencję, pańską prośbę również puszczę w niepamięć.
- Daleki jestem od sugerowania czegokolwiek. Wszak sam nie jestem krystalicznie czystym charakterem i miewam problemy ze zdzierżeniem mej aparycji w lustrze. Bo jakież to plotki mogą rozgorzeć na temat delegata Wolnego Miasta Rigel podróżującego w towarzystwie korsarza. I to nie byle jakiego korsarza. Rozumiem, pani niechęć. Ostatnio jednak wyspa bardzo się rozwija. Ważne rody zaczęły się tu sprowadzać. Takie jak dla przykładu rodzina Barensów. To rodzi plotki. Dlatego może nasza rodzina również powinna zainwestować w tę wyspę? - Rzucił czysto retoryczne pytanie w stronę korsarza - Wtedy wartoby mieć na miejscu już wpływowych znajomych. Zwłaszcza znajomych godnych zaufania. Jednak zaufanie trzeba sobie wypracować. Rozumiem to. Szanuję. Nie chciałbym jednak zaufania mojej rodziny, delegatury i przyjaciół - spojrzał znacząco na Casimira - przelewać na takie charaktery jak pana “Reda” albo pana Clyde’a.
Dopiero przy ostatnich słowach Triss podniosła głowę z pewną dozą zaciekawienia. Richard poczuł, że zdobył atut. Mały, ale zawsze. Manuel słusznie zaznaczyła, że informatorzy nie lubią się wzajemnie. Zasada “wróg mojego wroga jest moim przyjacielem” działała w każdym zakątku świata.
- La Croix - zastanowiła się kierowniczka - Mięsni Lordowie, jeśli dobrze pamiętam. Nasze farmy to istotnie dobry fundament pod pański interes. Ale nie o to chodzi. Podejdźcie tutaj proszę.
Obydwaj skierowali się pod okno. Kobieta wskazała na dziewczyny przed budynkiem.

- Co widzicie?
- Jak to co? Kurwy - Dewayne odpowiedział z typową dla siebie wylewnością.
- Wdzięczne kurwy - poprawiła go Triss - Wiele z nich przyszło tu prosto z rynsztoka. Praca u mnie jest dla nich błogosławieństwem. Inaczej musiałyby kupczyć ciałem u jakiegoś alfonsa ze slumsów. Prałby je, bo nie miałyby klientów. A nie miałyby klientów, bo chodziłyby sine. To moje dziewczyny. I chcę dla nich jak najlepiej. Ale wszystkie musiały zasłużyć sobie na moją pomoc - zwróciła się wprost do Richarda - Dlaczego miałby pan być lepszy od każdej z nich żeby otrzymać odgórne zaufanie?
Wszystkie mięśnie w ciele Richarda się napięły. Ostatni raz gdy został przyrównany do dziwki skończyło się to pojedynkiem. Krwawym pojedynkiem. Jednak w tej chwili nie był w sytuacji, żeby żądać, czy wyzywać. Tym bardziej kobietę. Doświadczenie w dyplomacji zrobiło swoje. Ułamek sekundy potrzebny na uspokojenie i pora wyjść z kontrpropozycją.
- My, Mięsni Lordowie określamy to mianem inwestycji. To trochę tak jak z drzewkiem, które latami podlewane rośnie aż wyda owoce. No bo skąd mamy wiedzieć, że ta cała zużyta woda kiedykolwiek się zwróci? Zaufanie, jak drzewo, pielęgnuje się latami. Na ten moment mogę złożyć słowo honoru, na krew mego rodu, że nic co tu dziś zostanie powiedziane nie sięgnie nigdy uszu postronnych. Zapewne wie pani na ile szlachta ceni sobie honor. Z bardziej wymiernych propozycji, które są policzalne mogę zaproponować gotówkę. Dziś symbolicznie, na dowód dobrych intencji - szlachcic wyjął sakiewkę i położył obok zwiniętego w kostkę mechanicznego pająka - zwróć uwagę pani, że płacę nie znając wartości uzyskanych informacji, co jest formą odgórnego zaufania z naszej strony.
Triss sięgnęła do mieszka. W takim mieście jak Anitgua pragmatyzm wymuszał jego wartość ponad słowo honoru. Zajrzała do środka z aprobatą. Znaczy się, na razie wystarczyło. Wreszcie ścisnęła sakwę rzemykiem, chowając chwilę potem do jednej z licznych półeczek.
- Pytaj więc.
- Nic z tego o czym mówimy nie może opuścić ścian tego pokoju - Richard spojrzał w oczy Triss szukając akceptacji tych oczywistych warunków.
Kiwnęła bezwidnie. Było to dla niej oczywiste.
- Rodzina Barens i Shagreen. Oni chcą jego śmierci, bo podobno on poprowadził uciekinierów z Southand i jakoś bardzo mocno naprzykrzał się rodzince jubilerów. Jaka jest pani wiedza o całej sytuacji?
- Siądźcie - zachęciła Triss, wskazując na wybite materiałem krzesła - Panie La Croix, pan powinien to wiedzieć najlepiej. Rodziny, które zajmują się manufakturą działają jak spółki matki, pod które podpięci są określeni podwykonawcy, prawda? Przy takiej zależności są one ściśle nadzorowane lub muszą składać regularne raporty ze swojej działalności. Cóż, w przypadku rodziny Barnes jest inaczej. Zakłady zajmujące się obróbką minerałów składają im sprawozdania rokrocznie. Poza tym nie są specjalnie nadzorowane. Bardzo oszczędne zainteresowanie ze strony rodziny, która szczyci się tak silną pozycją na rynku jubilerskim. Chyba że to nie złotnictwo jest ich priorytetem.
Trzeba było przyznać, iż Triss nie była zwykłym sutenerem. Sprawiała wrażenie dość inteligentnej jak na tę profesję. Dobry i zły znak jednocześnie.
Richard zajął krzesło bliżej pani domu. Przy siadaniu odruchowo poprawił rapier, żeby nie psuć sobie wygody siedzenia. Pochylił się do przodu, położył łokcie na kolanach, a dłonie złożył w piramidę na wysokości twarzy. Chwilę zajęło mu przeanalizowanie słów kobiety. Mięsni lordowie nie prowadzili manufaktur, ale nawet oni mieli swoje przedstawicielstwa. Sam często analizował koszty dystrybucji i czytał raporty handlowców. Feliks la Croix dbał o to, żeby jego synowie wiedzieli skąd biorą się pieniądze. Sam poświęcał nadzorowaniu interesu wiele godzin dziennie. Tym bardziej słowa Triss trafiły do szlachcica.
- Czym zatem się zajmują?
- Podkreślam tylko pewne zjawisko. To może być przypadek.
- I po co im placówki w całym Orionie? Bo jak rozumiem placówki mają znaczenie. Może ma to związek z tym?
Szlachcic wyjął kartkę z wymalowanym czarnym krzyżem.
- Moja matka zawsze powtarzała: grunt to zdrowe nawyki. Ironiczne jak na słowa starej francy. Powiem tak: pokazywanie tego symbolu zdrowym nawykiem nie jest.
Wzięła papier, złożyła go i oddała z powrotem szlachcicowi na znak, że temat jest skończony. Dewayne zgrzytnął zębami.
- Słuchaj paniusiu. Gdybyśmy szukali złotych rad z podręcznika dla przezornych, bylibyśmy teraz w świątyni. Gadaj.
- Nie chodzi o brak chęci, a wiedzy - wcale nie wyglądała na urażoną - Jakiego formatu graczami byliby Barnesowie, gdyby łatwo szło wejrzeć w ich karty? Po drugie. Nigdy nie pomogli moim interesom. Równie dalecy byli od rzucania kłód. Gdzie tu interes w przeglądaniu ich kartoteki. Wiem natomiast że potrafią utrzeć ciekawskiego nosa. Razem z całą głową.
Szlachcic skinął głową na znak zrozumienia.
- A co z Southand i Shagrenem? Czym im się naprzykrzał tak bardzo, że chcą go zabić?
Richard oparł się wygodnie w fotelu.
- Prowadzi przeciw nim krucjatę. Dużo trupów. Dalsi kuzyni i współpracownicy, ale zdaje się iść po nitce do kłębka.
Mina kobiety stężała. Wstała zgrabnie z łóżka.
- To wszystko co wiem. Wróćcie, gdy będziecie w stanie zaoferować coś więcej. Tymczasem zachęcam do skorzystania z usług przybytku i życzę dobrej nocy - na powrót przeszła do formalnej maniery.
Richard delikatnie się skłonił i wstał.
- Dziękujemy za uzyskaną zaufanie. Obiecuję się odwdzięczyć w niedalekiej przyszłości.
Richard wstał, ukłonił się na pożegnanie.

Po opuszczeniu osobistej kwatery Triss wrócili do pomieszczenia z fontanną.
- Jeżeli chcesz się tutaj napić drinka, to ty stawiasz, bo ja jestem spłukany - rzekł do swojego towarzysza szlachcic.
- Ktoś na pewno odnotuje, że tu byliśmy i może nabrać podejrzenia jeżeli za szybko wyjdziemy. Ale z tego co widzę jest tutaj na czym oko zawiesić.

Dziewczyn w klubie prezentowały wyższą klasę od tych na ulicy.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 03-09-2015, 21:10   #43
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Post pisany wspólnie z Calebem

Obóz na Serpens

Udało mu się szczęśliwie dostać do namiotu, wykorzystując pełnię swej zręczności. Chłonął wnętrze pod baldachimem, stopniowo przyzwyczajając wzrok do półmroku. Z mebli zauważył tylko stół. Przykucnął za olbrzymim gliniakiem taksując pomieszczenie, które uznać można by było za małą zbrojownię. Chociaż słabo znał się na broni widział, że jest dobrej jakości i mogła pochodzić z czyichś magazynów. Z pewnością nie stać by na nią było ludzi w łachmanach... Nad stołem wyłożonym mapami



pochylała się jakaś męska sylwetka. Arcon wychylił się bardziej, chcąc dostrzec, czy aby nie ma tam również jakiegoś posiłku. Zaryzykowałby wiele dla strawy. Niespodziewane słowa mężczyzny sprawiły, że zastygł.
- Widzę cię, intruzie.
Pozostawało uciekać albo rozmawiać. Denis wybrał drugą opcję, ponieważ osłabiony i tak nie dałby rady umknąć wypoczętym, obozowym strażnikom. A że obcy wszcząłby alarm tego był pewien. Lurker miał okazję przyjrzeć się mężczyźnie. Nosił on dobrze skrojony, skórzany płaszcz ze srebrnymi guzami i dziwną maskę. Nie dostrzegł broni, lecz nie wątpił, iż nieznajomy trzyma coś w zanadrzu. To mógł być herszt tej całej zbieraniny.
Kiedy tylko Arcon ujawnił się, tamten powstrzymał go gestem dłoni.
- Nie zbliżaj się. Zostań tam, gdzie jesteś.
- Jestem rozbitkiem i zwabiły mnie tutaj poszukiwania jadła. Przekradałem się, bo nie byłem pewny reakcji pańskiej grupy. - wyjaśnił spokojnie. - Nie chcę kłopotów...
- Nachodzenie ludzi po kryjomu to rzecz odległa od unikania kłopotów. - głos mężczyzny sprawił, że Denisa przeszył dreszcz. - Rozbitek czy nie, te wody nie są uczęszczane przez zwykłych żeglarzy. Kim jesteś i jaki był twój cel?
Chociaż lurker nie mógł dojrzeć oczu przywódcy, czuł jego wzrok przewiercający się do wnętrza czaszki.
- Okłam mnie, a cię zabiję.
Arcon pojął, że ma do czynienia z bezwzględnym człowiekiem. Chrapliwy głos nieznajomego budził zdecydowanie niemiłe skojarzenia. Jeśli jego oblicze było równie paskudne, nie dziwił się, że krył je pod maską...
- Podróżowałem na Antigue - nadal starał się być spokojny, choć czuł się nieswojo pod przenikliwym wzrokiem przywódcy bandy. - Nazywam się Denis Arcon, jestem lurkerem w służbie możnego szlachcica z Wolnego Miasta Rigel. Niestety mój.. nasz.. - poprawił się, wspomniawszy wuja. - kuter dostał się w serce sztormu. Cudem ocalałem z żywiołu i nie pamiętam jak znalazłem się na tej wysepce...
- Powiedz mi więcej o swojej pracy - ten aspekt czemuś zaciekawił mężczyznę.
W przeciwieństwie do niego, Denis nie posiadał maski i trudno było ukryć mu zdziwienie, ale postanowił zbytnio nie zwlekać z odpowiedzią...
- Cóż... - zaczął szukając odpowiednich słów, by opisać swoją profesję. - Od zawsze lepiej czułem się w wodzie niż na lądzie. Ocean fascynował mnie i w nim znajdowałem ukojenie. Mam wrodzone predyspozycje do nurkowania, ponadto moja rodzina zajmowała się tym od pokoleń. Niewielu spośród naszej braci jest w stanie zanurzyć się głębiej ode mnie... - naturalnie młodzian nie wspomniał o Enzo i jego rekordzie. - Istnieje wiele podwodnych tajemnic czekających na odkrycie, a moją pracą jest wyszukiwanie śladów takich miejsc w dawnych relacjach i mitach oraz wykonywanie zleceń od ludzi zainteresowanych tą tematyką. To, co wydobywam z głębin jest świadectwem dawnych wieków ufam,że pewnego dnia odnajdę coś, co zmieni oblicze naszego świata...
Już kiedy Denis zaczął mówić, zamaskowany pokręcił głową lecz dał mu dokończyć.
- Pytałem o twoje doświadczenie. Gdzie bywałeś, co już wyłowiłeś? W jakim charakterze pracujesz dla szlachcica?
Arcon nie dał zbić się z tropu, skoro obcy chciał konkretów, dostanie je...
- Nurkowałem niemal we wszystkich zonach prócz Andromedy.Odkryłem wrak “Ataraxii”, wydobyłem zeń kobaltowe sztaby,srebrne pitosy i drewniane tablice z pszczelim woskiem, według niektórych uczonych uznawane za najstarsze książki świata. Kompleks megalityczny Xanou, rzeźba głowy z Kurakami, kamienne labirynty koło wyspy Kerama to wszystko owoc moich wypraw. Pracuję dla szlachcica jako prywatny lurker,by podnieść prestiż jego rodziny i mieć fundusze na wyprawy…
Herszt skinął głową. Wyglądało na to, że na mocy tej relacji podjął jakąś decyzję. Zwrócił się do podkomendnych.
- Przekażcie reszcie, aby przetrząsnęli wyspę. Dokładnie.
- Nawet tam…? - mężczyzna obok miał nie mniej zdeformowany głos.
- Po prostu upewnijcie się, że nie ma tu nikogo więcej.
Rozmawiali jeszcze chwilę, ale półgłosem, więc Arcon nie mógł usłyszeć o co chodzi. Jedno było pewne. Jakikolwiek opór oznaczał dla niego śmierć. Został wyprowadzony z namiotu i skierowany do innego, o wiele mniejszego. Po drodze bacznie obserwowali go inni ludzie w maskach, ale nikt nie skomentował zajścia. U celu został ubrany i napojony. Dopiero wtedy skrępowano mu członki. Podkomendni robili to ze stanowczością, ale bez zbędnej przemocy. Jeden pozostał w środku, przynajmniej dwóch kręciło się bezpośrednio na zewnątrz.
Leżąc na twardym sienniku i spoglądając w luft nad sobą, zatracił poczucie czasu. Niewielka plama nieba wkrótce zmieniła barwę z błękitu na czerwony, a potem zgasła w odmętach czerni. Nadeszła chłodna noc: wiatr dmą w płótno namiotu, wpuszczając do środka lodowate powietrze. Sen Denisa był niespokojny i przerywany. Dopiero nad ranem zmęczony organizm poddał się, pozwalając sobie odpocząć na parę nieprzerwanych godzin.
Obudziło go szturchnięcie. Znów przywódca.
- Może będziemy mogli sobie pomóc.
Skinął na strażnika za sobą. Tamten podszedł do Denisa i oswobodził go szybkim ruchem kozika. Wódz wciąż klęczał przed Arconem. Milczał, widocznie oczekując reakcji.
Lurker rozprostował ręce, pobudzając krążenie, pierwszy raz w życiu spał skrępowany i pozostawiło to ślady. Patrzył na obcego, ale nie nachalnie.
- Zgoda, wpierw chciałbym jednak wiedzieć komu wyświadczę przysługę... - wymownie zerknął na maskę herszta…
- Nie znajdujesz się w pozycji, aby móc cokolwiek egzekwować - żachnął się tamten - Posłuchaj. Żyjesz tylko dlatego że mieliśmy wspólnego znajomego.
Ostatnie słowa padły niczym ciężki młot. Mężczyzna w masce miał dość tajemnic, a teraz jeszcze to… Dla Denisa stało się teraz jasne dlaczego zagadkowa persona wypytywała go o życie zawodowe. Widocznie herszt już o nim słyszał i zechciał weryfikować fakty.
- Dostaniesz jedną z naszych łodzi. Mają one niewielkie, spalinowe silniki. Powinieneś tym móc dopłynąć do celu. Wiedz jednak, że kiedyś cię znajdę. Może nie osobiście, ale zechcę coś w zamian.
- Dobrze, daję ci słowo rodziny Arconów... - powiedział poważnie lurker - Po czym jednak rozpoznam, że to ktoś od ciebie?
- Na terenie zony znajduje się wiele przychylnych nam osób. To jest nasz znak rozpoznawczy.
Wyjął monetę i rzucił ją do lurkera. Dopiero teraz nurek zreflektował, że cała grupa unikała zbliżania się do niego i dotykania go, jeśli nie było to konieczne. Następnie spojrzał na zmatowiały krążek. Był bardzo stary i poniszczony.

[IMG][/IMG]

- Pochodzą ze świątyni na wyspie. Nie można zdobyć ich nigdzie indziej.
Wyszli z namiotu. Duża ilość światła uderzyła Denisa po oczach. Przynajmniej kilka masek zwróciło się w jego kierunku. Dwójka przeszła na plażę do dryfujących łódek. Wódz zatrzymał Arcona gestem ręki.
- Weź monetę ze sobą. Kiedy pokażesz ją właścicielowi identycznej, będzie zobligowany cię wesprzeć. I vice versa. Użyj tego by MU pomóc - ostatnie słowa zdawaly się tyczyć wspomnianej uprzednio znajomości.
- Mówisz zagadkami, ale domyślam się kim jesteście... - Denis starannie dobierał słowa, starając się nie urazić obecnych. - Mam nadzieję że pewnego dnia ten świat stanie się lepszy dla.. was... dla nas wszystkich... Odnajdziecie antidotum na cierpienie... - obrócił monetę w palcach, zamyślony. - zaś ja... dawnego przyjaciela, lurkera o nazwisku Castelari, który wszystko na to wskazuje, wplątał się w nielichą intrygę... Tak jak wy nie tracę nadziei i nie ustanę w poszukiwaniach... Bywajcie! Podniósł rękę w geście pożegnania, po czym zaczął spychać wskazaną mu łódź w fale oceanu. Opuszczał tajemniczą wyspę z przeświadczeniem, że jeszcze nie raz spotka ludzi dotkniętych przez zarazę i nie godzących się ze swoim losem...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 03-09-2015 o 21:42.
Deszatie jest offline  
Stary 04-09-2015, 14:21   #44
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Layton nie mówił już nic, tylko poprawił uścisk. Dziewczyna szarpnęła się raz jeszcze. Pociemniało jej w oczach. Resztą sił wykonała pchnięcie.
Ostrze jej broni skutecznie upuściło krwi przeciwnikowi i choć Samantha nie miała w planach go zabijać, a jedynie mocno zranić, nie wiedziała co przyniesie za sobą ten jej ruch.
Gdy zwolnił się uścisk kobieta gwałtownie runęła na deski, krztusząc się i próbując łapczywie chwycić jak najwięcej powietrza. Nie miała pojęcia, że to mogłoby jej jedynie bardziej zaszkodzić, niż pomóc.
Mimo początkowego strachu, jaki spowodował rzekomy atak wykonany przez Lucasa, w ostateczności Piratka mogła mu być wdzięczna.
Dyszała wściekle gotowa mu przywalić, chociażby za to, że ją dotknął, co było stanowczo zakazane, jednak kilka potężnych haustów czystego powietrza przywróciło jej zdrowe myślenie.
Z początku tępo patrzyła na inżyniera, z czasem jednak w jej oczach na nowo zaczął pojawiać się utracony blask. Zdezorientowana zaczęła nerwowo oglądać się wokół siebie, jakby pierwszy raz przypomniała sobie, gdzie konkretnie się znajduje.

- To nie mgła. Erupcja jakiegoś gazu - powiedział spokojnie i rzeczowo jakby wokół niego nie rozgrywały się sceny rodem ze snu szaleńca.

Samantha pobłądziła wzrokiem za ręką Lucasa, którą to wskazywał obiekt ich kłopotów. Gaz faktycznie mógł być wyjaśnieniem rzeczy, które tutaj się działy, jednak nijak nie potrafiła zrozumieć, co ma gaz do upiornych pomruków, które słyszała znacznie wcześniej. Czy na pewno wszystko da się wyjaśnić naukowo?

- A mój ojciec? Też dałeś mu maskę? - spytała niemal błyskawicznie, nie odrywając od Lucasa swych zielonych tęczówek, zaś poszerzone źrenice lustrowały mężczyznę niemal błagalnie.

Nagle Samantha poczuła, jak coś szturchnęło ją lekko w nogę. Spojrzała w dół i zobaczyła Layton'a, który wciąż wił się z bólu pod jej nogami. Kidd jednak średnio to interesowało. Czemu miałoby jej być żal kogoś, kto sam chciał ją zabić? No proszę was...
- Coś ty mi zrobiła? - jęczał.
- To samo co Ty zrobiłbyś mi, gdybym ja nie zrobiła tego pierwsza - burknęła, a jej głos wydawał się być stłumiony, przez maskę zakrywającą drogi oddechowe.
Ruda westchnęła zrezygnowana. Nachyliła się nad bosmanem urywając mu rękawy jego koszuli. Szybkim pociągnięciem wyjęła płytko tkwiący kordelas i przycisnęła mu zwinięte szmaty do rany.
- Trzymaj sobie, jeśli jesteś skurwysynem, a jesteś, to jakoś to przeżyjesz. - wstając kopnęła go jeszcze w udo, niby niechcący i szybko się od niego odsunęła. Nie chciała ani go dotykać, ani na niego patrzeć. Nawet nie zadbała o tę jego ranę, nie wiedziała jak mu pomóc, choć nawet nie pragnęła tego.

- Lucas... Wiesz jak stąd wypłynąć? Jak ominąć ten gaz? Musimy iść za stery i stąd wypłynąć. - mówiła rzeczowo i spokojnie, choć prawdą było to, że obawiała się Kyle'a, sternika. Nie chciała stracić ręki tylko dlatego, że dotknęła się jego roboty... A może Lucas już wszystko załatwił i jemu też dał maskę? Jeśli nie, będzie musiała wziąć losy we własne ręce, albo... Odda maskę swojemu ojcu (o ile ten jej nie ma), a wtedy on zajmie się wszystkim.

Dla Kapitana można oddać życie i rozum.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 05-09-2015, 13:08   #45
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Jacob roześmiał się i stanął obok Zoi opierając się przedramionami o barierkę.

- Zależy jaki temat podejmujesz - spojrzał na nią rozbawiony, choć tematu Black Cross wolał jeszcze nie poruszać.

- Zarażonego udało mi się dostrzec osobiście. Przelotnie na całe szczęście. Od razu wysłałem do ciebie chłopaka z listem. Zapewne już o tym wiedziałaś, ale wolałem nie ryzykować.

- Oczywiście, że wiedziałam - tu Clemes zrobiła zagadkową pauzę - Potrafię o siebie zadbać. Ale dzięki mimo to.

No jasne, szpicle z Black Cross z całą pewnością donieśli jej o tym. Może wręcz to właśnie był temat jej spotkania z czarnymi typami, gdy wychodził z jej pokojów.

- A sposób oddalenia się z terytorium Rigel? - postukał palcem o metal, o który się opierał.

- Doprawdy nie znam sposobu podróżowania bardziej godnego twojej funkcji - delikatnie ujął dłoń kobiety i ją pocałował ją dwornie.
Na moment drgnęła. Nienaturalnie. Kiedy jednak spojrzał na Zoi, ta uniosła kąciki ust. Jacob wiedział, że uśmiech u kobiety można interpretować na tysiąc sposobów.

Tak na prawdę Jacob nawet nie domyślał się jakim sposobem mogłaby uciec z Rigel Zoi, lecz to tylko dlatego, iż nie poświęcił zagadnieniu najmniejszej uwagi. Niesłusznie. Niemniej kiedy wiedział, wszystko składało się w logiczną całość, więc nie miał oporów przed zmyślaniem do woli. W końcu nie było najmniejszych wątpliwości, że kiedy na chwilę tylko pochyliłby się nad problemem, znalazłby takie właśnie rozwiązanie.

- Poza tym jestem najlepszym na świecie specjalistą od historii i mitologii. Nie wyłączając z tego podań ludowych, legend oraz całego tego pozostałego ustrojstwa. Z całą pewnością znasz tą, która wiąże się z nazwą twojej gildii, pani kapitan - mrugnął do niej łobuzersko, po czym spoważniał lekko.

- A myślisz, że jak nazywa się to cacko - wskazała kciukiem na łódź. Nie spodziewał się innej nazwy.

- Jeśli można wiedzieć, ile czasu mamy do wypłynięcia? - spojrzał na Zoi.

- Myślę o godzinie, półtorej maksymalnie.

- Pytam ponieważ… Czy zgodziłabyś się podjąć moją przybraną siostrę? Ręczę za nią - odezwał się, patrząc szefowej gildii w oczy.

Założyła ręce na siebie. Odwróciła głowę. Starr już teraz wyraźnie czuł, że coś ją trapi. Czyżby temat zarażonego i nagany od przełożonych? A może coś innego.

- Jesteś przebiegłym mężczyzną - wypaliła niespodziewanie - A przyznaję, lubię takich. W normalnym okolicznościach nie byłoby z tym problemu. Ale wokół mnie robi się gorąco. Nie będziesz bezpieczny, ani twoja… siostra - pauza miała chyba świadczyć, że poddaje pod wątpliwość pokrewieństwo - I nie patrz na mnie z tą swoją butą - na chwilę rozpromieniała, bo jak sama mówiła, miała słabość do podobnej postawy - mówiąc dobitnie, jestem w gównie po uszy i brudzę nim innych.

Jacob roześmiał się głośno i serdecznie. W sposób całkowicie nie przystający do okoliczności, jakie towarzyszyły Rigel, po czym kilkukrotnie psio pociągnął nosem.

- Moja droga, wydaje mi się, że wiem jakiego typu gówno cię zalewa. Mnie też otacza. Jeszcze może mi sięgać do kolan, ale poziom się podnosi. A skoro zostanę pobrudzony niezależnie od wszystkiego, to musi się to stać na moich zasadach - powiedział dumnie.

- Nie sądzę, abyś mógł postawić się akurat w mojej sytuacji - kobieta pozostała posępna, zaś Starr czuł idealną sytuację na rozmowę, ale jeszcze nie teraz.
Wychyliła się za barierkę i krzyknęła do któregoś z pracowników.

- Hej ty! Mówiłam wyraźnie, że filtry do akwalungów idą na tył. To że jest mało czasu, nie usprawiedliwia was do robienia burdelu.

- Nie martw się o mnie. To co? Gówno w żagle i w drogę? - mrugnął do Zoi.

Znów skierowała się do niego. Przez chwilę stali vis-a-vis. Hardy wzrok Jacoba zdawał się odsuwać słowa sprzeciwu, tak cisnące się na usta kobiety.

- Eh. No dobrze. Ale mówimy tylko o podróży łodzią. Potem muszę naprostować parę sytuacji. Sama. I pamiętaj, że się spieszę.

- Tak jest, pani kapitan! - zasalutował z uśmiechem, po czym dodał:

- Czy masz może pożyczyć konia lub inny środek transportu, który potrafiłbym obsłużyć?

Zoi zwiesiła na sobie ręce. Miała zniecierpliwioną minę, lecz Jacob wiedział, że kobieta się trochę droczy.
- Co ja z tobą mam - przewróciła oczami - Niedaleko od gildii są stajnie. Powołaj się na mnie.

Nie minął kwadrans, a Starr kłusował na siwku rogatkami miasta. Z pewnością wykupił sobie tym samym cenny czas. Droga na farmy i z powrotem zajęłaby pieszo dwie godziny. Godzinę w jedną stronę. Mógłby nie zdążyć. Spojrzał na zegarek. Minął kwadrans. Zostało tylko czterdzieści pięć minut na powrót. Oczywiście mógłby liczyć o pół godziny więcej, lecz nie chciał sprawiać szefowej gildii lurkerów żadnych problemów. W końcu miała sporo ciekawych informacji.

Problem polegał na tym, że Jacob nie wiedział gdzie obecnie znajduje się Eloiza. Gorzej. Nie wiedział nawet jak ustalić jej położenie z dokładnością do dziesięciu metrów. Mógł tylko zmniejszać obszar poszukiwań pośród opuszczonych farm i niewielkich borów.
Jako pierwsze wykluczył uczęszczane trakty, gościńce i otwarty teren. Chciała niepostrzeżenie dostać się do celu, więc będzie starała się ukrywać. Ułatwienie to niewielkie, ale zawsze coś.

Co jeszcze wiedział? Sposób wędrówki. Musiała wybrać piesze poruszanie się. Konne ukrywanie się miało rację bytu w gęstych lasach, a i tam nie zawsze. Kopyta ów zwierząt nie były przystosowane do skradania się w przeciwieństwie do elastyczności zadaniowej ludzkich stóp. Nie mówiąc już o różnym rzędzie wielkości. Drobniutka kobieta wciśnie się w szparę i przeczeka aż pogoń minie, a parzystokopytny? Warunki niesprzyjające w sposób skrajny.

Potrzebował więcej danych. Czas. Od ich rozmowy nie minęło więcej niż dwadzieścia pięć minut, a to oznacza, iż kobieta nie była nawet w połowie drogi na miejsce. Starr potrzebowałby godziny, by dotrzeć pieszo. Ukrywając się mogła być już w około jednej trzeciej drogi. Taki sposób podróżowania był trochę bardziej czasochłonny.

Więcej danych! Północna brama. Tam miała znajomych i tam też musiał się udać.

Niewiele to było informacji, ale przynajmniej nie poruszał się na oślep. Znał już pewien wąski, ruchomy pas. Tam się znajdowała. Musiał ów przeszukać, by ją znaleźć. Nie porzucał jednak nadziei na zdobycie bardziej konkretnych tropów.

Kiedy dojechał do wyjścia z miasta zeskoczył z konia i powiedział cicho:
- Wspólna znajoma powiedziała, bym chcąc podążać jej drogą przyszedł tutaj. Może nawet o mnie wspominała? - zapytał mając nadzieję na inteligencję kobiety. Podała drogę ucieczki i docelowe miejsce spotkania, czyli chciała, by wybrał się razem z nią. Mógł zatem liczyć na to, iż będzie starała się umożliwić mu podążanie za nią.

- Miałem udać się razem z nią. Którą drogą powinienem podążyć, by spotkać się jak najszybciej? - dodał po chwili obserwując ich twarze.

Miał nadzieję na to, iż uzyska dodatkowe tropy. Każda informacja była cenna. Nawet strona traktu, po której szła.
Kiedy już wyjedzie z miasta i nie napotka jej po drodze galopem wyprzedzi ją o pięć do dziesięciu minut jej marszu. Nie będzie to trudne. Klacz w sześć minut powinna dotrzeć do połowy dystansu.
Będzie miał chwilę na pobieżne sprawdzenie opuszczonych farm.

Opuszczone lokale były idealnym schronieniem dla wszelkiej maści bandziorów, a nawet dla zarażonych. Dlatego lepiej było podróżować w chuście na twarzy. Nędzna to ochrona, ale zawsze jakaś.
Podejrzany o obecność Eloizy pas miał zamiar przejechać kilkukrotnie wołając, że to on, żeby się pokazała i wspomni o zmianie planów. Oczywiście nie używając imion ani żadnych konkretów.

Miał nadzieje, że nie trafiła po drodze na żadnych zbirów.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 11-09-2015, 08:02   #46
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Nie zwlekał, mając świadomość że mężczyzna może wciąż zmienić zdanie. Pomimo danej szansy, było coś głęboko niepokojącego w jego osobie. Arcon przesadził burtę łódki i pociągnął za linkę przymocowaną do silnika. Motor zaskoczył, wprawiając pojazd w ruch.
Lurker spojrzał jak plaża oddala się od niego, a wkrótce i cała wyspa. Morze było tym razem spokojne. Niewielkie fale jedynie delikatnie muskały łódź. W międzyczasie nurek zlustrował sak znajdujący się pod ławą. Znalazł trochę orkiszowego chleba, czystą wodę oraz coś jeszcze.


Małą buteleczkę z fluorescencyjnym płynem. Zabełtał zawartością i odkorkował ją. Nozdrza uderzyła silna, chemiczna woń. [Test Rzemiosła] Nie miał styczności z podobną substancją. Jak dla niego, podobny zapach wydzielał smar do czyszczenia akwalungu.
Odchylił się na siedzisku, odsłoniwszy twarz na morską bryzę. Denis miał wreszcie czas pomyśleć.
Choćby o Louisie. Wciąż nie wiedział co się stało z wujem. Ludzie w maskach mieli przeszukać wyspę, lecz nie znaleźli nikogo więcej. Najgorsza opcja stawała się realna. Poczuł ucisk żalu kiełkujący w żołądku. Aby odpędzić złe myśli wyjął darowaną monetę i obejrzał ją dokładnie. Obcowanie ze starymi artefaktami, nawet tak małymi, zawsze dawało nieco ukojenia. Przez chwilę kontemplował krążek. Nie wiedział jeszcze, że ów może wreszcie przynieść odpowiedzi których tak poszukiwał.
Południe przyniosło ze sobą skłębione chmury, które zwalczyły prażące słońce. Po paru godzinach poczerniały i wylały z siebie strugi deszczu. Morze karmione narastającą ulewą, zaczęło nabierać drapieżności. Na szczęście nie skończyło się to kolejnym sztormem. Pod wieczór znów się uspokoiło, zaś powietrze nabrało charakterystycznego zapachu ozonu.
W środku nocy ze snu wyrwały Denisa niepokojące dźwięki. Ospale powstał na chyboczącej krypie i wytężył wzrok. Trójmasztowiec o potężnych gabarytach pruł fale poprzez atramentową noc kilka mil od niego. Czarne proporce łopotały złowieszczo, zdradzając że nie był to galeon Hanzy czy regularny prom. To chóralny śpiew wyrwał Denisa ze snu. Tubalne głosy niosły się zniekształcone po wodzie. Ich intonacja brzmiała bardzo chrypliwie, złowróżbnie. Kimkolwiek była załoga, nie zauważyła lub zignorowała go. Lekka łódź była jedynie łupiną przy tym monstrum. Pochylanie się nad nią i grabież stanowiła stratę czasu. Statek podążał w kierunku horyzontu, biorąc kurs na krwawy księżyc.
Na Anitguę trafił o drugim świcie, sporo wyczerpany. Prostując z bólem stawy, wyszedł na kamienie brudnego portu. Wnet uderzył go charakterystyczny dla wszystkich doków świata, gwar cywilizacji. Minęło wiele czasu od kiedy widział to miasto po raz ostatni. Na całe szczęście nie miał długo po nim błądzić. Bez trudu zlokalizował sterowiec dryfujący przy wieży dla zeppelinów. Wystarczyła krótka pogawędka z pilnującą go załogą i znał już lokalizację Richarda.



Przy północnej bramie kotłowało się. Wzburzony tłum naciskał na strażników i przekrzykiwał ich. Nie odbyło się bez przepychanek, paru nadpobudliwych jegomości zostało spacyfikowanych głowicami mieczy. Ludność chciała wydostać się z miasta, ale bramy już zamknięto. Szczegółowe zbadanie jednej osoby pod kątem kiełkującej choroby zajmowało kilka godzin. Wypuszczanie mieszkańców na bieżąco było technicznie niemożliwe. Oni sami mieli zgoła inny osąd sytuacji.
Jacob nie bez trudu docisnął się na przód.
- Wspólna znajoma powiedziała, bym chcąc podążać jej drogą przyszedł tutaj. Może nawet o mnie wspominała?
Zbrojny wyciągnął właśnie arkan i zamachnął się nim na kilku najbliższych natrętów z tobołami.
- Mówiłem cholera, żebyś się odsunęli? Co? Nie przeszkadzaj mi człowieku! - warknął, ale kiedy odwrócił się do Coopera, na jego twarzy pojawił się cień zrozumienia - Idziesz ze mną. Chyżo - powiedział tylko i zgarnął go wielką łapą.
Znaleźli się w wieży strażniczej, tchnącej potem i smarem. Stało tu raptem parę właściwych mebli, resztę przestrzeni wypełniały stojaki z bronią. Ściany pokrywały w równych odstępach tarcze z herbem Wolnego Miasta Rigel. Wokół krążyli zaaferowani strażnicy. Jacob słyszał jak przekazują sobie lakoniczne raporty o dodatkowych zapotrzebowaniach przy wszystkich bramach. Sytuacja robiła się krytyczna. Oficer, który przywiódł tu gościa teraz nieco się uspokoił.
- Miałem udać się razem z nią. Którą drogą powinienem podążyć, by spotkać się jak najszybciej?
- Panienka Eloiza mówiła, że się tu zjawisz - pociągnął brudną szmatką po czole - Ruszyła głównym traktem ku starym farmom. Poleciłem jej trzymanie się zachodniej strony, na wschodzie ostatnio grasują wilcy. Tobie powiem to samo. Lepiej się pospiesz. W razie czego nigdy tej rozmowy nie było.
Wyszedł przez bramę czując na sobie ciężkie spojrzenia mieszczan. Odprowadzili go buczeniem i utyskiwaniem na niesprawiedliwość tego świata. Zignorował motłoch. Wskoczył z powrotem na wierzchowca i rozpędził go do galopu. Końskie kopyta coraz szybciej uderzały o żwirową ścieżkę prowadzącą na szerokie pastwiska.
Do farm dotarł kwadrans później. Było to miejsce stale oblegane przez tłuste gawrony, które gromadnie obsiadały szkielety budynków oraz bezlistne drzewa. Kwadraty dawnych farm tkwiły tu przez lata zarastając chwastami; inne zmieniły się w mokradła. Jacob niejasno przypominał sobie, iż niegdyś należały do La Croix’ów. Jedną z przyczyn utraty prestiżu przez rodzinę było podupadanie tych farm, a ostatecznie ich porzucenie.


Grupa najbliższych zabudowań stała na planie nierównego okręgu. Obok wyrastał porośnięty brudną trawą pagórek, przy czym nie był wyższy od którejkolwiek z chat. Jacob podjechał do przodu, czując że zwierzę zwalnia, brodząc we wszechobecnym błocku. Otaczało go zmasowane bzyczenie komarów i śpiew świerszczy. Zaczął nawoływać Eloizę. Jeśli dziewczyna usłuchała mundurowego, miał przynajmniej zawężone pole do poszukiwań.
Nie wytłumiło się echo pierwszego okrzyku, gdy od ruin coś wystrzeliło w miękką ziemię. Gleba w tym miejscu prysnęła na wszystkie strony. Coś zasyczało. Starr wyciągnął głowę poprzez koński łeb i zobaczył długi, stalowoszary bełt o obłym kształcie. Był to tak zwany “gazopluj”. Wypuszczał go tylko jeden rodzaj broni: kusze pneumatyczne.



Dewayne oraz Richard zatopili się w głębokim pluszu. Korsarz zawezwał jakąś służkę, która wróciła z lampkami czerwonego wina. Pociągnął łyk i skrzywił się:
- Słodkie cholerstwo. Jak wy możecie to pić? - zwrócił się najwyraźniej do upodobań szlachty jako takiej.
Casimir wstał i ruszył za jedną z dziewczyn do wydzielonych boksów. Richard i tak zamierzał tu jeszcze chwilę pozostać. Sam stwierdził z żalem, że choć tutejsze dziewczyny były wyuczone towarzyskiego protokołu, to pozostawały puste jak wydmuszki. Zapytane o jakąkolwiek merytoryczną informację, zaczynały kokietować i zmieniać temat. A może to Triss kazała im udawać głupie trzpiotki dla ich bezpieczeństwa. Jedynie smukła brunetka zaskoczyła go spostrzegawczym pytaniem o rigelski akcent. Porozmawiali chwilę, ale i w tym przypadku zeszli na czcze tematy.
Zabrali się z lokalu po godzinie. Nie mieli interesu pozostawać dłużej w tej dzielnicy, toteż czym prędzej złapali kolejną gondolę. Suchy jak badyl przewoźnik skinął na nich:
- Dokąd panowie… ah, spory kawałek. Najbliżej będzie przez Pomroki. Zgadzacie się?
Skąd mieli wiedzieć. Nie znali miasta na tyle dobrze, aby robiło im to różnicę. Wkrótce zrozumieli dlaczego facet pytał ich o pozwolenie.
Kanały były niczym układ nerwowy tworzący skomplikowaną siatkę miasta. W dobrych dzielnicach opływały one szerokie wille oraz wielokondygnacyjne posiadłości. W centrum były najszersze i osłonięte dodatkowymi zaporami. Dopiero teraz mieli ujrzeć jak wyglądały w dzielnicy biedoty.


Z początku Richard myślał, że wpłynęli do zwykłego tunelu. Jego uwagę zwróciły brudne światła obsiadające wnętrze na podobieństwo spaczonych świetlików. W półmroku, po obu stronach szerokiego korytarza rozpoznał zarysy szałasów z tektury i rurek. Mieszkańcy Pomroków przypominali cienie, które co rusz zbliżały się do przepływającej obok łodzi. Nagabywania i dziwny bełkot tworzyły osobliwą kakofonię. Ktoś chciał im sprzedać orfen, inny błagał o jałmużnę. Mężczyzna na gondoli musiał parę razy odgonić ich wiosłem, poza tym zachował zimną krew. Nie zmieniało to faktu, że wszyscy odetchnęli z ulgą, kiedy wypłynęli po drugiej stronie tunelu.
Na szczęście lokal, który znalazła Manuel znajdował się w zwykłej, mieszkalnej dzielnicy. Gondola podpłynęła bezpośrednio przed wejście do dużego pensjonatu, gdzie Dewayne zapłacił za przewóz. W środku czekał na nich wynajęty salon. Tamże przebywali Ferat oraz Manuel. Uznali, że cokolwiek nie postanowią, musiało to zaczekać do jutra. Takie rozwiązanie było Richardowi na rękę. Czuł się tak zmęczony że gdy tylko uderzył plecami o kozetkę, sen spadł na niego z siłą kowalskiego młota.



Głosy ukryte za filtrami były zniekształcone i przytłumione. Zdawało się jakby dochodziły gdzieś z oddali.
- A mój ojciec? Też dałeś mu maskę?
- Jest tam - wskazał Lucas na rwetes przy jednym z masztów.
James wywijał szablą na kilku własnych ludzi. Twarz ściągnęła mu się w niewysłowionej furii.
- Argh. Nędzne psy. Przepadnijcie demony! - wrzeszczał przez cały pokład. Strach było pomyśleć co teraz działo się w jego głowie.
Jeden z piratów chwycił się liny i odbił od nadbudówki. Przez krótką chwilę płynął w powietrzu z obnażonym kordelasem. Chciał spaść na swojego szefa niczym drapieżny ptak, ale ten był szybszy. Odwrócił się, ostrza uderzyły o siebie. Metal zadzwonił. Sypnęły się iskry. James natychmiast kontrował odlewem.


Ciął mężczyznę przez brzuch, wypruwając mu wnętrzności. Parujące, czerwone mięso chlusnęło na deski podłogi. Kapitan chwycił w powietrzu tamtego. Następnie przyciągnął go do siebie zupełnie jak szmacianą lalkę. Pchnął ostrze, przekręcając je w klatce piersiowej ofiary. Przez chwilę całą okolicę rozdarł przeszywający krzyk.
Samantha zmrużyła oczy. Dawno nie widziała kapitana aż w takim amoku. Cokolwiek unosiło się w oparach wokół, musiało mieć zabójczy wpływ na ludzką poczytalność. Jeśli podmiotem ów chemicznego związku był człowiek szalony jak rodziciel, to chyba tylko Noas mógł uratować załogę.
Coś stuknęło o nogę młodej Kidd. Przez tę krótką chwilę zdążyła zapomnieć o bosmanie.
- Coś ty mi zrobiła? - usłyszała głos na wysokości swoich kostek.
- To samo co Ty zrobiłbyś mi, gdybym ja nie zrobiła tego pierwsza - wycedziła przez zęby.
Wyciągnęła z Laytona miecz (przy donośnych klątwach) i wcisnęła w nią zwitek szmat - Trzymaj sobie, jeśli jesteś skurwysynem, a jesteś, to jakoś to przeżyjesz.
Inżynier postanowił kompletnie zignorować to zdarzenie. Miał rannego w poważaniu lub nie lubił go w podobnym stopniu co Samantha.
- Lucas... Wiesz jak stąd wypłynąć? Jak ominąć ten gaz? Musimy iść za stery i stąd wypłynąć.
Mechanik wskazał na wprost przed siebie. Po drugiej stronie pokładu na sterze wisiał Kyle. Zaśmiewał się szaleńczo, w wolnej ręce trzymał przydymioną butelkę rumu. W tej groteskowej pozie przypominał szalonego pijaka z karczemnej opowieści.
- Kompletnie nie wie co się dzieje i pcha nas tylko wgłąb Carinae. Znasz się na nawigacji prawda? Spróbuj odebrać mu ster i wyprowadzić nas stąd. Nie wiem jak! Ja tu jestem od przykręcania śrubek, mała. Ewentualnie zajmij się ojcem zanim nas wszystkich nie powybija.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 11-09-2015 o 13:58.
Caleb jest offline  
Stary 17-09-2015, 12:18   #47
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Samantha widząc wygłupy ojca ledwo powstrzymała się, by nie złapać się za głowę. Całkowicie mu odbiło, tego była pewna, choć teraz jej plan musiał ulec lekkiej deformacji. Nie mogła oddać mu maski, bo po pierwsze, prędzej odciął by jej rękę podczas tej próby, a po drugie niewiele by się zmieniło. Ojciec zawsze był narwany, z maską czy bez i tak by wszystkich powyrzynał jak drzewa w dżungli.
Kobieta pokręciła głową z dezaprobatą.
- Nienormalny. - mruknęła pod nosem, a stłumienie maski sprawiło, że kompletnie nie dało się zrozumieć jej słów. Na szczęście nie były one istotne i nie przynosiły żadnych rozwiązań.
Miała w głowie mętlik. Po części myślała, co powinna zrobić, z drugiej jednak strony, co ojciec chciał by zrobiła? Wydawało jej się, że pragnąłby widzieć, jak sama sobie daje radę, jak nie biega do niego z każdą pierdołą i potrafi podjąć nie tylko decyzję, ale i działanie.
Z drugiej jednak strony, każdy pirat powinien ratować najpierw Kapitana, a potem całą resztę, chociaż... To w sumie nie było takie pewne. Najważniejszy był statek, nasz dom. A ten najwyraźniej płynął ku zagładzie.

Kiedy to Samantha stała w bezruchu w zastanowieniu, koło jej ucha świsnął nóż i wbił się w maszt będący tuż za nią. Kilka pojedynczych włosków delikatnie i niespiesznie opadło na podłogę, a z płatka ucha kobiety kapnęła kropla krwi.
Zabawa stawała się coraz bardziej niebezpieczna.
- Musisz mi pomóc. Pokażesz mi na mapie, w którym kierunku powinnam odpłynąć. - oddychała ciężko, a sama maska zdawała się ciążyć i utrudniać jej życie. Miała wrażenie zmniejszonej ilości tlenu, utrudnienia w jego pobieraniu. W dodatku mówienie było męczące i nigdy nie miała pewności czy rozmówca ją usłyszał, czekała chociaż na potwierdzające kiwnięcie.
- Trzymaj się blisko, nie chcę by jakiś oszołom Cię uszkodził. - burknęła wściekle i stąpając twardo pokierowała się w kierunku steru... Widok psychodelicznego sternika załamał jej ręce.
Samantha rewirowała między agresywnymi piratami, czasami będąc zmuszoną do tego, by któregoś zranić bądź uderzyć, dla dobra ogółu.

Na sternika miała tylko dwie opcje, gdzie pierwsza była mniej szkodliwa, ale i mniej pewna, a druga... Ta mogła się zakończyć źle. Zdecydowanie nie chcieli stracić tego pirata.

Samantha spróbowała zajść go od tyłu, by następnie zdzielić go z całej siły rękojeścią w głowę, aż ten straci przytomność. Omdlenie pozwoliłoby Kidd dostać się do sterów, a przy okazji nie uszkodzić jednego z ważniejszych załogantów. Jednakże gdyby plan unieszkodliwienia się nie powiódł, w gre wchodziłaby bójka, a na to ruda miała najmniej czasu. Musiała więc się baaardzo postarać, by co najwyżej uszkodzić mu głowę... Na jakiś czas. A potem wyprowadzić niedobitków oraz statek z przeklętego gazu.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 17-09-2015, 21:10   #48
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Arcon doznał ulgi, kiedy znalazł się poza zasięgiem grupy i ich nieobliczalnego wodza o nieznanych personaliach. Ocalił skórę, ale miał przeczucie, iż w przyszłości zapłaci za to jeszcze wysoką cenę, odwleczoną co prawda w czasie. Co dziwne nie bał się zakażenia chorobą, lecz przysługi, którą będzie musiał spełnić. Myśl o tym budziła największy niepokój. Aby uciec od tematu śmierci i poczucia straty największego przyjaciela i mentora zaczął przyglądać się przedmiotom. Fiolka z fosforyzującym płynem, którego zapach przypominał czasy konserwowania sprzętu, kiedy wspólnie z wujem przygotowywali się do wypraw.. Znowu Louis... Denis wiedział, że wspomnienia o krewnym znaczą go niczym tatuaż zdarzeń, którego nie można usunąć. Louis był dla niego najbliższą osobą i to on sprawił, że zatarły się dziecięce tragiczne wspomnienia o Renaudzie. Ból znowu odezwał się echem zwłaszcza w samotnej łodzi pośród rozległego oceanu. Tknięty impulsem sięgnął po otrzymaną monetę. Humanoidalna postać na jej awersie przypominała wojownika z jakiegoś plemienia równie tajemniczego, co całe Serpens. Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość... Wszystko splata się w jedną historię - pomyślał. Znowu poczuł się bardzo samotny, żałował, że nie ma akwalungu, bo z chęcią zanurzył by się głębinę, by ukoić zmysły, w swoim podwodnym raju...

Zmiany pogody nie wytrąciły go z kursu, który obrał. Nie pamiętał kiedy zasnął, wsłuchany w warkot motoru łodzi. Okryty kapotą półleżał w łódce. Nagle chór głosów niczym kakofoniczna symfonia wybrzmiał mu nad uchem. Potężny okręt, którego zarys mógł obserwować mimo panującego mroku, sunął na tle horyzontu, budząc niewymowną grozę. Denis nie zamierzał dociekać, kto był na pokładzie, ale słyszalne śpiewy i czarne proporce wskazywały na bezlitosnych łupieżców. Szczęście było po jego stronie, przemknął niezauważony, bo statek płynął jak gdyby był przyciągany krwawą poświatą księżyca... wieszczącą los przyszłych ofiar...



Może była to legendarna "Black Betty" Dewayne"a Casimira? Na sprawdzenie tego przypuszczenia nie miał najmniejszej ochoty...

Antigua jawiła się jako jutrzenka i zwiastun pomyślności, nieważne jak złą sławą była okryta. Po wydarzeniach ostatnich dni Arcon błogosławił chwilę, w której dotarł do ustalonego wcześniej miejsca spotkania z sir Richardem. Cumujący sterowiec, duma rodziny La Croix, wskazywał mu prawdopodobne miejsce pobytu szlachcica. Wziąwszy skromny dobytek i powoławszy się na swego patrona w kwestii opłaty portowej, ruszył ulicami poprzecinanymi arteriami kanałów. Kiedy dotarł do wieży czekała na niego niemiła niespodzianka. Richarda nie było na pokładzie zeppelina. Od sług dowiedział się, że Delegat wynajął pokoje na terenie miasta. Mimo zmęczenia skierował się pod podany adres. Wizja rychłego odpoczynku w godnych warunkach była najlepszą motywacją do pośpiechu...
 
Deszatie jest offline  
Stary 19-09-2015, 11:46   #49
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
- Panienka Eloiza mówiła, że się tu zjawisz - powiedział uspokojony już strażnik wewnątrz zbrojowni w strażnicy.

Informacja o zarażonym roznosiła się z prędkością błyskawicy, czego skutkiem był tłum przy bramach. Tłum, który należało odeprzeć, nie pozwolić na przejście. Takie miasto jak Rigel nie mogło uratować się w całości, gdyż żaden statek nie będzie w stanie przyjąć takiej fali emigracji. Nawet gdyby kapitanowie chcieli to zrobić, a z całą pewnością nie zechcą. Zobaczą szarżującą tłuszczę i na stawianych w pośpiechu żaglach wypłyną w morze chroniąc się przed potencjalnymi zarażonymi.

Sama Eloiza natomiast zachowywała się bardzo rozsądnie. I przewidywalnie, co było dla niego atutem.

- Ruszyła głównym traktem ku starym farmom. Poleciłem jej trzymanie się zachodniej strony, na wschodzie ostatnio grasują wilcy. Tobie powiem to samo. Lepiej się pospiesz. W razie czego nigdy tej rozmowy nie było - dodał mężczyzna po otarciu spoconego czoła.

- Jeszcze jedno. Słyszeliście pewnie o nieudanym zamachu na Eloizę. Możemy wrócić do miasta i odprawić się stąd bezpieczniejszą niż okręt drogą - powiedział Jacob, by mężczyzna nie był zdziwiony, gdy ponownie zobaczy ich pod swoimi bramami.

- Ja już nie pamiętam co się stało przed chwilą - uśmiechnął się szeroko Cooper, a następnie wyszedł i wyjechał z miasta ignorując buczącą ludność.

Wskazówki strażnika zmniejszyły obszar poszukiwań jeszcze o połowę. Na więcej Starr nie mógł liczyć, bo i o więcej mogło być trudno. Popędził konia czując na karku upływ czasu. Nie musiał patrzeć na zegarek, by wiedzieć, iż ma jeszcze niecałe trzy kwadranse, by dotrzeć do gildii. Naturalnie liczył do godziny, nie półtorej.
Wedle rozsądku wiedział, iż lepiej było liczyć do dolnej niż górnej granicy. Wiedział również, że trzy kwadranse to dużo czasu. Planowo powinno zostać mu jeszcze piętnaście minut luzem, bo do miejsca, w którym znajdowała się dziewczyna powinien dotrzeć w góra siedem minut.

Dotarł w kwadrans, co dawało mu zaledwie kilka minut luzu, gdyż już upłynęła połowa godziny od wyjścia z gildii. Podróż powrotna mogła potrwać kilka minut krócej dzięki podążaniu wprost do celu bez oglądania się na cokolwiek.

Problem w tym, że należało jeszcze znaleźć Eloizę. Gdy tylko zaczął wołać coś wystrzeliło od ruin rozrzucając błotnistą glebę. Bełt z kuszy pneumatycznej.

Natychmiast, intuicyjnie popędził konia w kierunku, z którego pocisk został wystrzelony. Sam położył się niemal na końskim karku.

Nie musiał się zastanawiać wiele, by widzieć dwie opcje. Pierwsza, najbardziej sprzyjająca - kobieta dawała mu znak gdzie jest.
Druga, to inni ludzie. Ta droga rozgałęziała się na dwie kolejne możliwości. Byli to po prostu ludzie próbujący odpędzić go z tego miejsca, ale skąd mieliby kusze pneumatyczną?
Mogli to również być bandyci, tylko dlaczego wtedy nie strzelali w niego, tylko w ziemię? Oni również mogli chcieć go odpędzić, ale Cooper nie łudził się. Tacy strzelali zazwyczaj po to, by zabić.
Operatorem kuszy mógł być idiota nie potrafiący dobrze celować. Tutaj Starr miał już punkt dla siebie.

Jakby jednak nie było, pośpiech był w tym wypadku najlepszym ze wszystkich doradców dlatego, że czas płynął. W związku z tym coraz bliżej było do wypłynięcia Nautilusa oraz... do załadowania kuszy.
Jak wszystkie bronie dystansowe, niezależnie czy palne, czy miotane, kuszę również należało załadować. Załadować, założyć cięciwę, wycelować i dopiero strzelić.

Nawet jeśli byli to bandyci, musiał natychmiast dostać się w ich pobliże, by nie zorientować się, że gazopluj sterczy mu z brzucha, ponieważ idiocie udało się wreszcie trafić.

Oczywiście zamiast galopu wprost na potencjalne zagrożenie mógł również uciec, ale wtedy nie znalazłby Eloizy. Mogła przecież wpaść w ich pułapkę.

Czuł się względnie bezpiecznie dzięki swej pozycji. Zminimalizował prawdopodobieństwo trafienia chowając się za swoim zwierzęciem. Oczywiście minimalizował również opór powietrza.
Taka praktyka była równie brzydka, co praktyczna. Jeśli ktoś dostanie, to będzie to koń, a nie człowiek na nim siedzący. Miało to również element psychologiczny. Jeśli nie dało się jeszcze zabić jeźdźca, a taki był cel, to strzelanie do zwierzęcia nie było jedyną możliwością.

Na wszelki wypadek wysunął nieco stopy ze strzemion i był gotów zarówno na zeskoczenie z padającego konia.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 21-09-2015, 09:04   #50
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Antigua była małą wyspą. Nieporównywalnie mniejszą niż Rigel. Na całej wyspie znajdowało się jedno portowe miasto i kilka farm w głębi wyspy. W samym mieście nie było również rozwiniętego przemysłu. Był to typowy port przeładunkowy utrzymujący się z szemranych transakcji omijających hanzyckie podatki. Szara strefa kwitła zwiększając zyski lokalnych przemytników. Każdy mieszkaniec wyspy miał w rodzinie kogoś, kto utrzymywał się z nielegalnej działalności. Czy zatem wizyta delegata w takim miejscu była czymś dziwnym? Nie. Powszechnie wiadomo, że delegatura brata się z korsarzami. Wie o tym również Hanza, która posiada tu swoich szpiegów.

Richard był bardzo zaniepokojony niepojawieniem się Arcona. Sprawa była zbyt ważka, żeby można było przekazać dla niego wiadomość i wyruszyć w dalszą podróż. Drugiego dnia atmosfera po informacjach zdobytych od Triss wiedzieli w zasadzie równie mało co wcześniej. Antigua nie posiadała swojej gazety, za to posiadała “centrum prasowe”.
Tę dumną nazwę nosił barak w centrum miasta, do którego raz w tygodniu przywożono gazety z całego Oriona. Gazety, które zawierały newsy sprzed dwóch tygodni. Za pierwszym razem centrum Richard odwiedził wraz z Ferratem, jednak stęchlizna i wystrój, którym daleko było do rigelskiej biblioteki odstraszyło szlachcica. W kolejnych dniach centrum odwiedzał już sam Ferrat, który dostał wyraźne wytyczne. Miał znaleźć wszelkie informacje o rodzinie Barrens i tajemniczych zgonach z nią związanymi.

W tym czasie Richard był bardzo zniecierpliwiony. po głowie chodziło mu zgłoszenie się do jakiegoś innego informatora poleconego przez Manuel. Jednak dziewczyna dość dobitnie przekonała szlachcica, że takie zagranie może się skończyć poderżnięciem mu gardła i porzuceniem w jednym z kanałów. Szlachcicowi początkowo nie chciało się wierzyć w taki obrót spraw, jednak ktoś z załogi wspomniał, że w kanałach Antigui są wyławiane dwa lub trzy ciała na dobę. Lokalne władze nawet nie próbują ich identyfikować. Miasto i jego zarząd istnieją czysto teoretycznie, chyba jedynie, żeby lokalny burmistrz mógł otrzymywać wynagrodzenie od związku wolnych miast. Zresztą Richard był pewien, że również Hanza korzysta z uroku Miasta Tysiąca Rzek. W końcu gdyby tak nie było, błękitna armia dawno spaliłaby potencjalnie niedochodowy port.

Wieczory również były pełne napiętej atmosfery. Szlachcic grywał w szachy z historykiem. Rodzina La Croix zawsze powtarzała, że ich największą bronią jest umysł. Umysł, który żeby pozostać sprawnym musiał być ćwiczony niczym tężyzna fizyczna. Dlatego szachy były niezbędne na pokładzie sterowca. Te konkretnie, którymi grywali były dziełem Malfloya. Inżynier za punkt honoru postawił sobie stworzenie figur ze zużytych łusek.



Na początku Richard miał duże problemy w grze z historykiem. Nie można było odmówić mu logicznego pojmowania pewnych zależności. Jednak w końcu zaczął atakować z dwóch stron. Z jednej strony wyprowadzał kolejne ataki na szachownicy. Z drugiej zaś wypytywał o ustalenia z lokalnej “biblioteki”. Znalazł słaby punkt historyka. Podzielność uwagi. Ferrat mimo wszelkich starań potrafił się skupić tylko na jednym zadaniu. Gdy z wielką pieczołowitością opowiadał o pozyskanych informacjach i ustaleniach Richard przechodził jego obronę by zadać mata.
Sytuacja powtarzała się co wieczór.

Większość załogi przeniosła się na sterowiec, żeby nie obciążać już mocno nadszarpniętego budżetu szlachcica. Dni upływały. Nie mieli żadnych nowych ustaleń, które mogłyby przybliżyć ich do przywódcy zarażonych. Frustracja udziełała się zwłaszcza Casimirowi, który w czasie ich pobytu sprowokował kilka karczemnych bójek. Richard wiedział, że dla korsarza walka jest tym, czym dla niego były szachy. Były pirat nie chciał wyjść z formy. Jednak w takim stanie nie mogli dłużej trwać. Minął blisko tydzień.

- Manuel, jutro wylatujemy.
Kobieta nie dyskutowała. Ją też męczyła atmosfera wyspy. Tym bardziej, że na prośbę Richarda odnowiła znajomości, które na dłuższą metę mogły być bardzo kłopotliwe.

- Przygotuję załogę i poszukam Casimira. Nie chciałabym, żeby w czasie kolejnego startu sterowca był zalany w trupa.

Szlachcic skinął głową. Siedział sam w szynku Pod Martwym Żeglarzem wpatrując się w szachownicę po wczorajszej grze. Richard nie znosił porażek. Zaginięcie Denisa Arcona było z pewnością jego porażką.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.

Ostatnio edytowane przez Mi Raaz : 25-09-2015 o 09:54. Powód: Nie mam pojęcia jak to się stało, że napisałem "Żeglażem"
Mi Raaz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172