Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-10-2017, 01:53   #211
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Upadek Joakima - część druga

Czekała na głos McHartmana… ten jednak nie wybrzmiewał. Sekundy upływały. Każda kolejna zmniejszała szanse Joakima na przeżycie. Dopiero po chwili Alice zrozumiała, że mężczyzna musiał wyciszyć telefon. Jeżeli był w trakcie misji i obserwował swój cel, to nagły dzwonek mógłby okazać się więcej niż niedogodnością. Wyglądało na to, że nie odbierze. Jednak Harper zawsze mogła napisać SMSa. Lub spróbować dodzwonić się do kogoś innego.
Alice wzdrygnęła się cała. Czemu nie odbierał, przecież czekał chyba na maila z wytycznymi prawda? Przełknęła nerwowo ślinę i spojrzała na komputer… No właśnie! Mail!
Dopadła do pobrudzonej krwią klawiatury i zaczęła pisać:

Cytat:
Tutaj Dubhe.
Bardzo pilne.
Odbierz chłopca. Jeśli przypadkiem będzie w jego towarzystwie pies, weź go też.
Alioth potrzebuje pomocy medycznej bardzo pilnie w hotelu.
Czas bardzo się liczy.
Spanikowana nie miała lepszego pomysłu co napisać, więc wysłała tę wiadomość i miała nadzieję, że Eric odbierze. A ona tymczasem spróbowała znaleźć na telefonie numer do tamtych lekarzy. Otarła ekran telefonu z krwi i szukała.
Niestety nie znała ich nazwisk! Drżącymi palcami przeglądała kolejne kontakty w telefonie Joakima. Gdyby tylko na wyspie zoo zapytała jak ma na imię chirurg, który operował Terry’ego… No ale skąd mogła się spodziewać, że będzie go potrzebować?!
Cytat:
Napisał Eric McHartman
Zrozumiałem. Poinformuj Oliviera Pattersona i sprowadź go czym prędzej.
Widocznie okoliczności nie pozwalały, aby mężczyzna odebrał połączenie. Jednak maile można było odbierać, czytać i wysyłać bezszelestnie.
Alice aż podskoczyła, gdy przyszła kolejna wiadomośc od Erica
- Dzięki Bogom, dzięki Bogom! - powiedziała sama do siebie.
Cytat:
Jesli powiesz chłopcu, że jesteś przyjacielem rudowłosej pani Alice, będzie się mniej obawiał. Mam nadzieję.
Odpisała błyskawicznie, po czym szybciutko wyszukała na telefonie nazwisko Oliviera. Znalazła je. Było do niego przypisane nawet zdjęcie. Niestety nie widziała chirurga i nie wiedziała, czy to on. Patterson był po pięćdziesiątce i miał już siwe włosy. Wygląd niezwykle normalnie pośród całej tej menażerii, jaką był Kościół Konsumentów.
Harper sapała spięta, ale wybrała numer i liczyła na to, że mężczyzna odbierze telefon. Pewnie gdyby miała więcej siły, połamałaby komórkę, a tak jedynie jej kłykcie pobielały pod warstwą posoki. Zresztą cała była biała. Świadomość tego co zrobiła przytłaczała ją.

- Tak? - rozległ się zmęczony, męski głos w języku angielskim. Tymczasem Alice usłyszała głośny trzask w sypialni, w której znajdował się Joakim. Spojrzała w tamtym kierunku… jednak przymknięte drzwi blokowały jej wizję.

Alice
- Tutaj… Dubh… - zamarła i zamilkła słysząc trzask. Przestraszyła się, że Joakim coś sobie zrobił, więc pobiegła w tamtym kierunku i otworzyła drzwi, by sprawdzić co się stało w sypialni. Cała dygotała
- … he… Dubhe. Potrzebuję pomocy. Bardzo. Alioth. Jest ranny. Poważnie. - powiedziała w słuchawkę bardziej półprzytomnie niż rozumiejąc co mówi.
Mężczyzna po drugiej stronie odkaszlnął.
- Adres? - zapytał.
Alice ujrzała wnętrze pokoju, w którym zaatakowała Joakima. Mężczyzna stoczył się z łóżka i upadł na podłogę. Na pierwszy rzut oka wydawał się bez życia… lecz w rzeczywistości Dahl rozpaczliwie próbował czołgać się w stronę wyjścia. Niestety był na to zbyt słaby. Pomimo opatrunku Alice wciąż tracił dużo krwi.

Przywódca Kościoła Konsumentów z największym trudem podniósł głowę, zmieniając jej położenie jedynie o kilka stopni. Jego oczy zwróciły się na Alice. Były zamglone i wydawały się jej nie widzieć. Mężczyzna nie krzyczał. Jedynie cichutko pojękiwał. Mimo to zdołał zawrzeć w tym dźwięku wszelkie cierpienie, jakie odczuwał.
Widząc to Alice zakrztusiła się w słuchawkę Oliverowi.
- Yy, empf… Hotel Kamp, od… od ulicy Kluuvikatu. P-p-pokój 211. Błagam, szybko. - powiedziała wyciskając ze swojego umysłu potrzebną informację. Upuściła telefon, nie patrząc nawet czy się rozłączyło połączenie czy nie. Padla na kolana koło Joakima i sprobowała bardzo ostrożnie go obrócić na plecy. Ułożyła jego głowę między swoimi dłońmi i zapłakała
- Proszę, nie przemęczaj się, musisz mieć siłę żeby przeżyć. Przepraszam. Tylko żyj. Nie chciałam. To nie ja… To nie miało być tak… - mówiła do niego nerwowym tonem i sprawdziła ostrożnie, czy obandażowana rana nie naruszyła się przez ruchy Dahla. Nie mogła pozwolić, żeby bardziej zrobił sobie krzywdę. Powinna się od niego odsunąc. Nie powinna przy nim być. Bała się, że zrobi mu krzywde, ale nie mogła go zostawić samego, póki nie przyjedzie pomoc. Była taka kompletnie rozerwana. Czekała chwilę, czy dalej będzie się wiercił. Nerwowo sięgnęła jedną reką po telefon. Potrzebowała zająć umysł. Wyszukała numer do Jennifer sapiąc zaczela pisać wiadomość
Cytat:
Tajne wejście do Skalnego kościoła w piwnicy teatru Q-Teatteri ry, poślę i szakale, jako wsparcie, nie każę im jednak wchodzić, nim coś się nie stanie. Uważaj, proszę.
Po czym znowu odrzuciła telefon. Zerknęła na Joakima i drżąc cała pociągnęła nosem. Była Alice Harper, zagubioną śpiewaczką…

Opatrunek Dahla miał kolor jasnej, intensywnej czerwieni. Kompletnie przemókł osoczem, które obficie sączyło się z niego. Rana była tak poważna, że materiał nie zdołał zatamować krwawienia. Joakim zrobił się bardzo blady na twarzy. Wyglądał niezwykle krucho i delikatnie. Czar młodości na powrót przykrył dojrzałe rysy twarzy i mężczyzna wyglądał na trzydziestolatka. Lekko rozchylił oczy. Jasne, błękitne tęczówki pokryły się mlecznym kożuszkiem.
- A-alice - wychrypiał nieswoim głosem. Spazm przebiegł po jego twarzy, kiedy spróbował uśmiechnąć się delikatnie. - M-miałem sen… ż-że mnie z-zabiłaś - szepnął ostatkiem sił. Następnie przymknął oczy i stracił przytomność.
 
Ombrose jest offline  
Stary 22-10-2017, 01:54   #212
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Upadek Joakima - cześć trzecia

Harper zamarła widząc, że Joakim zwrócił na nią uwagę. Zamrugała widząc jak próbuje się uśmiechnąć, a ciężkie łzy, które wisiały na jej rzęsach skapnęły na policzki Dahla. Starła je nerwowo, rozmazując mu na skórze jego własną krew. Wypuściła powietrze z ust, co zabrzmiało jak histeryczne parsknięcie, kiedy powiedział jaki miał ‘sen’.
- To… To… chyba nie sen… - powiedziała, ale widząc że stracił przytomność spanikowała
- Joakimie?! Boże, nie umieraj! - krzyknęła na niego i lekko potrząsnęła, jakby mając nadzieję, że to go wróci do świata przytomnych. Przestraszyła się jeszcze bardziej. Dahl kompletnie poddawał się jej dotykowi. Był wiotki i bezwolny niczym lalka. Nie obudził się. Wręcz przeciwnie, odchylił głowę pod nieco nienaturalnym kątem, co sugerowało bezwład mięśni. Alice dotknęła jego ręki. Próbowała wyczuć puls drżącymi opuszkami palców. Chyba… go nie było…? A może był, tyle że taki słaby…? Harper nie pozostawało nic innego, jak uczepić się tej ostatniej myśli i wierzyć, że tak naprawdę jest.
- Niee… - jęknęła przeciągle. Nie płakała, gdy zdobyła świadomosc, że jej matka jest wariatką, bo próbowała się zabić. Nie płakała, gdy jej matka umarła. Nie płakała, gdy myślała, że jej chłopak zmarł, albo ją porzucił i zniknął. Nie płakała, gdy zastrzeliła złego członka rosyjskiej mafii. Prawie zapłakała, widząc śmierć matki Ismo. A teraz to co się stało kompletnie ją rozwaliło. Przecież tak naprawdę nie znała tego człowieka, czemu więc tak bardzo ją to zabolało? Może dlatego, że uznawała go za podobnego sobie? Może był jak ona i jak Ismo? Ten sam sort istnienia? Może właśnie dlatego… powoli położyła jego głowę na podłodze i przetarła rękawem oczy. Nie przeszkadzało jej, że też był we krwi i teraz ona sama miała czerwony makijaż na twarzy. Przekręciła się, i odchyliła głowę Joakima. Jeśli był cień szansy, że może przeżyje, że może jednak puls mu jeszcze całkiem nie zanikł, to musiała mu pomóc do przyjazdu lekarza… Bo miała nadzieję, że ten Olivier, to właśnie lekarz. Zmusiła się, żeby przypomnieć sobie jak sie robiło resuscytację. Nigdy nie podejrzewała, że będzie musiała ją zastosować i choć ćwiczyła i nawet ją kiedyś pochwalono, to co innego takie ćwiczenia, od prawdziwych okoliczności. Nie widząc nic na oczy przytknęła usta do jego ust i zatkała mu nos, wdychając powietrze do jego płuc a potem uciskając na mostek. Powtórzyła to potem tyle razy, że aż była zmęczona, ale i tak miała zamiar to robić póki nie przyjedzie pomoc. A dopiero wtedy zajmie się mailami. Choć się bała, to nie mogła porzucić teraz Joakima. Wtłaczała sobie do głowy, że była mu to winna.

Alice wdmuchiwała powietrze do płuc Dahla, czując mocny zapach alkoholu dochodzący z jego ust. Uciskała klatkę przez kilka, kilkanaście minut… przez ten czas spostrzegła, że Joakim robi się coraz zimniejszy. Młodość zniknęła z jego twarzy dużo wcześniej, wraz ze świadomością. Umieranie postarzało go jeszcze bardziej.

Usłyszała gorączkowe pukanie do drzwi frontowych. Olivier musiał wreszcie dotrzeć na miejsce!
Alice choć widziała oznaki, że jej starania idą na marne, cały czas usilnie pracowała nad tym, by mu pomóc. Nie przeszkadzał jej zapach alkoholu, to że znów wyglądał nieco starzej. Chciała mu pomóc, po tym jak własną ręką wbiła mu w ciało korkociąg… Słysząc pukanie przerwała na moment, by pobiec i otworzyć drzwi i jeśli nie był to Olivier, miała zamiar skoczyć temu komuś do oczu.


W progu stała zdenerwowana, starsza pani. Wpatrywała się w Alice ze złością.
- Proszę mi ściszyć tę muzykę! - krzyknęła. - Gra i gra, a ja spać nie mogę - wydęła usta.
Wtem spostrzegła, w jakim stanie jest Alice. Zakrwawiona i zapłakana kobieta wywierała duże wrażenie. Złość zniknęła z twarzy staruszki i prędko ustąpiła strachowi. Harper widziała jak obraca się do ucieczki. Już otwierała usta, by krzyknąć. Alice mogła albo szybko zareagować… albo liczyć się z tym, że niedługo zostanie wezwana ochrona hotelowa.
Alice już znowu nie była Alice. Teraz była kimś dużo bardziej obcym i bardzo, bardzo wściekłym. Starsza kobieta przeszkadzała. Marnowała jej czas. Co więcej, spali im miejscówkę, a na to nie mogła pozwolić. Jeszcze nie teraz. Wyskoczyła do przodu, złapała ją za ramię, a druga reką za usta i pociągnęła za sobą do pokoju w balonowe centrum, kopnięciem zamykając drzwi.
Była Sharifem Habidem.
- Zanim zacznie się pani drzeć, pomoże mi pani. Mój przyjaciel zrobił sobie krzywdę, muszę mu pomóc. Przyjedzie lekarz, ale nie można go zostawić. Jak zacznie pani krzyczeć, to zrobi pani zamieszanie, a to ważna persona, nie potrzebujemy tego. I pożałuje pani swoich występków, jeśli on umrze, albo jeśli to zostanie nagłośnione, rozumie pani? - adrenalina i furia wykrzesały z niej pokład siły na tyle by przytrzymać staruszkę. Mówiła szybko, licząc sekundy. Nie mogła pozostawić Joakima bez pomocy na zbyt długo.
- Ochmuboże - staruszka wydała z siebie zlepek słów. Spoglądała na Alice z wyrazem absolutnego przerażenia. - Proszę mnie puścić - pisnęła nieco wyraźniej. Z całej siły szarpnęła się. Była otyła, więc Alice nie była w stanie utrzymać jej ciała. Staruszka zrobiła krok do tyłu, potknęła się o balona i runęła na plecy. Rozległ się głośny trzask, kiedy kolejne napompowane, gumowe ozdoby pękły, rozbite ciężarem kobiety. Staruszka z całej siły uderzyła głową w ścianę i padła bez życia na podłogę. Na jej potylicy powstała rana, z której zaczęła sączyć się krew. Wyglądało na to, że straciła przytomność.
Alice momentalnie straciła rezon i sharifowość, kiedy kobieta wyszarpnęła jej się, tyłkiem rozwaliła parę balonów, po czym walnęła głową w ścianę i padła nieprzytomna. Śpiewaczka zaczęła się śmiać. Zaczęła się śmiać, bo czuła się irracjonalnie, jakby to był jakiś chory film, który oglądała… Pochyliła się, sprawdzając puls kobiety, ale zaraz pognała z powrotem do Joakima. Był ważniejszy niż jakaś denerwująca pani. Alice zresztą uznała, że jej da radę pomóc, a jemu może się nie udać.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=TNTkpTSLdPk[/media]

Wróciła do sypialni. Spojrzała na Joakima. Poczuła, jak cała siła znika z niej niczym… powietrze z pękniętego balona. Dahl był blady niczym kreda. Leżał bez ruchu z zamkniętymi oczami. Krew… krew była wszędzie. Harper czuła metaliczny zapach unoszący się w powietrzu. Zamierzała wrócić do resuscytacji, jednak nie zapanowała nad swoim ciałem. Zgięła się w pół i zaczęła wymiotować. Łzy spływały do jej oczu. Dopiero po kilku sekundach na czworakach doszła do Dahla. Nerwowo i nieporadnie splotła dłonie i zaczęła uciskać pierś. Joakim był letni. Napierała całą siłą na jego ciało, próbując imitować pracę serca… tyle że w ciele Dahla nie znajdowało się wystarczająco dużo krwi.

- Proszę odejść - usłyszała nad sobą męski głos. Odwróciła głowę. Ujrzała Oliviera Pattersona. Mężczyzna wyglądał na bardzo zmęczonego. Za nim do środka weszło kilka innych osób. Zaczęli krzątać się przy Joakimie. Wyciągnęli worki z krwią i nakłuli ciało mężczyzny, chcąc jak najszybciej przetoczyć osocze. Alice wystarczyło rzucić wzrokiem na minę Oliviera, aby wiedzieć, że to nie wygląda dobrze.

Harper była w jakimś koszmarze… Niektórzy ludzie po latach śnili o tym, że wracają do szkoły, ktoś prosi ich o podejście do tablicy do odpowiedzi, a oni nie dość, że jej nie znają to orientują się, że klasa się śmieje. Kiedy spoglądają w dół, orientują się, że nie mają na sobie spodni i to stąd te wszechobecne śmiechy klasy…
A oto był żywy-martwy horror panny Alice Harper. Widząc Oliviera opadły jej ramiona i cofnęła się ustępując im miejsca. Zerknęła na staruszkę w balonach, a potem poszła do komputera, spoglądając pustym wzrokiem na maile… Usiadła i kompletnie bez emocji, zapłakana i rozedrgana, zaczęła odpisywać…

Do Abascala:
Cytat:
Zaszły pewne zmiany. Na miejscu przejścia powinna pojawić się Jennifer, celem uratowania fałszywej Dubhe. Kryjcie ją, ale nie wkraczajcie nim nie będzie to potrzebne.
Do Egelmana:
Cytat:
Piosenkarce dajemy już spokój. Niech wyczyszczą jej pamięć. Nie odwołuj ich.
Zacisnęła nerwowo palce po napisaniu tej wiadomości. Coś w jej duchu mimo otępienia teraz drgnęło. Wzięła kilka pospiesznych wdechów i ciężko pociągnęła nosem.
Przeczytała dwa razy wiadomość dotyczącą wykasowania zawiadomienia za Sharifem…
Przywalił jej w głowę. Chciał pozbyć się narodu USA… Zostawił ją tu samą… Zmrużyła oczy.

Do Bonnaire:
Cytat:
W sprawie Habida - zmodyfikuj i wykasuj ślad również po nim. Nie jest wskazane, żeby w jakikolwiek sposób cień po naszej współpracy wyszedł na światło.
Co do latynoski, dobrze jeśli zdobędziemy to zeznanie. Nawet jeśli na jakiś czas opuścisz komendę. Po zakończeniu jednak niezwłocznie tam wróć, potrzebujemy cię na miejscu.
Sprawa wybuchu hotelu zdawala jej się teraz tak ważna i odległa jak zeszłoroczny śnieg, ale najwyraźniej z jakiegoś powodu Joakim i KK się tym interesowali, postanowiła więc mieć rękę na tym pulsie. Po wysłaniu wszystkich odpowiedzi podniosła się, spojrzala smętnie w stronę drzwi sypialni, gdzie był Joakim i lekarze, a potem poszła do łazienki, zamknęła się w środku. W ubraniach weszła pod prysznic i odkręciła ciepłą wodę, siadając w brodziku. Objęła rękami głowę i skuliła się w sobie, mając nadzieję, że to zły sen, albo że jest damą w opresji. Że przybędzie ktoś i ją uratuje.
Czuła się jak kiedyś.
Mała Alice. Zagubiona. Porzucona i niekochana. Zamykała się w swojej małej, ciemnej szafie. Kuliła i mówiła sobie, że wszystko jakoś się ułoży. Bo nie miała nikogo kto ją rozumiał i kto po prostu objął ją i przytulił i powiedział, że to nie jej wina.
Nie jej wina, że rodzice się rozsatali. Nie jej wina, że matka jest w szpitalu.
To nie jej wina.
- Nie moja… Nie… - powiedziała szeptem na głos i zapłakała znowu. Bała się. Bała się siebie. Bała się tego co widziała. I przede wszystkim, bała się Śmierci.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 24-10-2017, 17:04   #213
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
We mgle - część pierwsza

Kiedy Sharif wpadł przypadkiem na Lotte, w pierwszej chwili wykonał ruch, jakby chciał sięgnąć po broń. Zatrzymał się jednak z uniesioną do biodra ręką i wypuścił powoli powietrze.
- Lotte Visser. Dobrze widzieć, że doszłaś do siebie. Prawie tam utonęłaś, zanim do ciebie przybyliśmy - powiedział spokojnym głosem. Pomimo treści przekazu, nie brzmiał jak ktoś, kto został przyłapany na gorącym uczynku i próbował się wyłgać.
- Ćśśś – uciszyła go i sama powiedziała ściszonym głosem – co ty tu robisz? Mieliście zaszyć się w bezpiecznym miejscu. Gdzie jest Aliisa? – Trzymała się nadal kryptonimów, choć przestawała widzieć w tym sens.

[media]https://i.pinimg.com/564x/e8/35/db/e835db2470d56314467003a996287adc.jpg[/media]

Sharif i Lotte słyszeli głosy, jednak dobiegały z oddali. Detektyw nie znała fińskiego w przeciwieństwie do Irakijczyka. Ten zrozumiał, że Valkoinen zostało zaskoczone przez mgłę i próbują zlokalizować się nawoływaniami. Zdawało się, że jeszcze przez długi czas nie będą stanowić dla nich zagrożenia.

Mgła szczelnie otulała ich zewsząd. Obydwoje odnieśli nienaturalne i nieprzyjemne wrażenie, że przenieśli się do innego wymiaru. Byli tylko oni. Reszta świata równie dobrze mogłaby nie istnieć.

Sharif zagryzł wargę, nie zrywając kontaktu wzrokowego z kobietą. Wydawał się nad czymś zastanawiać. Być może wahał się nad tym, czy zrzucić swoją przykrywkę. Czy Lotte wiedziała? Jeśli tak, dlaczego teraz się z tym kryła? Bała się, czy szykowała jakiś podstęp… Opuścił rękę i zbliżył się jeszcze odrobinę, tak my mogli swobodnie szeptać.
- Alice… - zaczął niepewnym głosem. - Rozdzieliliśmy się na Suomenlinn’ie. Miała tam zostać z najemnikami IBPI, kiedy ja ruszyłem tropem Valkoinen. Chcę dotrzeć do Lumi, podobno jest na tym cmentarzu - Irakijczyk zachował spokój, kłamiąc Lotte w żywe oczy. - Słuchaj, nie wiem, co tutaj robisz, ale nie jest to bezpieczne miejsce dla ciebie. Dlaczego opuściłaś rezydencję premiera?
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"

Ostatnio edytowane przez MTM : 24-10-2017 o 17:07.
MTM jest offline  
Stary 24-10-2017, 17:57   #214
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Visser ciężko było wyzbyć się poczucia zagrożenia, które uparcie drążyło jej dziurę w głowie. Miała zbyt wiele powodów, aby nie czuć się bezpiecznie. Słuchała uważnie co miał jej Sharif do powiedzenia, zgadzając się na skrócenie przez niego dystansu. Na koniec skinęła głową.
- Dalej ciągnę śledztwo. – Odpowiedziała na jego pytanie. – Do Lumiego nie można zbliżać się. Zresztą teraz to i tak nieosiągalne. Trzeba uciekać stąd, jest tu ten cholerny ogar, który spalił camping i wprowadził mnie w śpiączkę. Nie mamy szansy z nim wygrać. Czemu więc miałoby nie być bezpiecznie tylko dla mnie?

- Ogar… - mruknął Habid, opuszczając spojrzenie, które wylądowało na obojczyku Lotte. Zmarszczył brwi - Może… Może uda mi się dotrzeć do Lumiego przed nim - westchnął i sięgnął do kieszeni. Wyjął z niej kluczyki i podnosząc wzrok na oczy towarzyszki, włożył je do jej ręki.
- Przed cmentarzem stoi zaparkowany radiowóz. Ucieknij nim stąd, a następnie go gdzieś porzuć.
- Ale ty nie masz czego tu szukać? – Rzuciła ostrzej Lotte, nie rozumiejąc jego motywów. – Jak tylko mgła opadnie, to każdy kto nie jest od Lumiego zostanie zabity.
Mężczyzna uniósł rękę w uspokajającym geście.
- O mnie się nie martw, poradzę sobie. Dotarłem do ślepej uliczki i muszę zaryzykować - westchnął. - Idź, odnajdź Alice. A po wszystkim ucieknijcie Helsinek. Spotkałem pewną istotę… Kogoś bardzo potężnego, kto sprowadził na nas zamieć. Może jego moc nie sięga wszędzie i uda się wam przeżyć.
- O czym ty mówisz człowieku? Kto sprowadził zamieć? – Zapytała z zaciekawieniem zmieszanym ze zdziwieniem.
- Pewien starzec. Poznałem go, kiedy przybyliśmy do Helsinek. Chciał wtedy, bym wziął od niego kartę na szczęście, nie zgodziłem się jednak. Podobno jest na celowniku IBPI, KK a nawet Valkoinen. Każdy chce go wykorzystać do swoich celów. Ostrzegł mnie przed tym, co ma nadejść - Sharif pokręcił głową, zrezygnowany. - Nie mam pojęcia, co tu się dzieje, ale muszę trzymać się swojego kursu.
- Brzmi cholernie irracjonalnie, ale pasuje do tego co się tu rozgrywa. – Skwitowała Visser. – Słuchaj, siłą cię nie zatrzymam, nie taka moja rola. Mogę tylko przestrzec, że tam nic dobrego cię nie czeka, na pewno nie teraz. – Złapała go ręką lekko za przedramię i spojrzała głęboko w oczy. – Powodzenia – powiedziała po czym ruszyła w przeciwnym kierunku do całego zamieszania, od którego chciała uciec jak najdalej.

Sharif obejrzał się za siebie, jednak długo nie musiał odprowadzać Lotte wzrokiem, bowiem ta zaraz zniknęła we mgle. Opuścił spojrzenie na zabliźnione ramię i zacisnął pięść.
- Może nie wiedziała - powiedział do siebie i ruszył dalej.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 24-10-2017, 19:17   #215
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Alice Harper



Miriady ciepłych kropli wody spadały na nią niczym deszcz. Prysznic przemoczył ubrania Alice, lecz nawet tego nie zauważyła. Wokół niej unosiła się parująca mgiełka. Osiadała i skraplała się na szklanych drzwiach kabiny. Była jedyną barierą, która chroniła ją przed Śmiercią. Ta w każdej chwili mogła zapukać, po czym wejść zarówno do prysznica, jak i umysłu Alice.

Dopiero po jakimś czasie zdała sobie sprawę z tego, że nie słyszy żadnych odgłosów dobiegających z mieszkania. Medycy zapewne wynieśli Joakima na zewnątrz. Harper miała nadzieję, że nie w czarnym worku koronera.

Nigdy wcześniej nie zdarzyło się coś podobnego. Żaden archetyp nie przejął kontroli nad jej ciałem aż do takiego stopnia. Czy to dlatego, bo jej PWF zwiększyło się po skonsumowaniu Ilmatar? Czy to taką klątwę fińska bogini postanowiła nałożyć na nią za zniszczenie jej świątyni? Istniała też druga, równie prawdopodobna możliwość. Otóż Alice jeszcze nigdy nie znajdowała się w sąsiedztwie istoty tak nieskończenie mrocznej, charakteryzującej się tak intensywną pustką i nicością. Zdawało się, że jako odbiornik wyczuliła się, jednak nadajnik również był silniejszy niż kiedykolwiek wcześniej.

Wyglądało na to, że Dubhe wcale nie różniła się tak bardzo od Aliotha. Joakim niechcący sprowadził na nich danse macabre i nie można go było zostawiać samego. Jego współpracownicy mieli przy sobie narkotyki zaprojektowane specjalnie po to, aby wyłączyć go w chwili ataku szaleństwa. Wyglądało na to, że Alice zaczynała cierpieć na bliźniaczą przypadłość. Niechcący sprowadziła śmierć na śpiącą, bezbronną osobę w pierwszej chwili, gdy tylko została sama. Harper pogładziła kciukiem żyły przedramion. Czy powinna wprowadzać w nie igłę z narkotykami, aby nie być niebezpieczną dla otoczenia? Czy to jedyny sposób?

Nagle została zaatakowana.

Drzwi kabiny prysznicowej rozwarły się, a do środka wparowało jakieś zwierze. Było ciemno, jednak myśli Alice powędrowały w pierwszej chwili do wilka, którego wycie słyszała nad Jeziorem Bodom. Bestia powaliła ją i nachyliła się nad jej twarzą. Harper zrozumiała, że za chwilę zostanie oderwana jej połowa szyi. Jednak to nie nastąpiło. Zamiast bólu śpiewaczka poczuła długi, śliski ozór. Przejechał od obojczyka aż po czoło.

Światło dobiegające z głównego powietrza sprawiło, że widoczny był jedynie obrys sylwetki stojącej w progu prysznica. Alice rozpoznała chłopca.
- Ciocia Aliisa! - krzyknął Ismo. - To naprawdę ty! - ucieszył się. Już chciał zarzucić się jej na szyję, lecz drogę blokował mu Fluks, a poza tym nie chciał się przemoczyć. - Dlaczego kąpiesz się w ubraniach? - chłopiec zmarszczył brwi.



Lotte Visser


Lotte zebrała jeszcze kilka siniaków, próbując uciec z Hietaniemi. Mgła pozostawała tak gęsta, że ciężko było nie wpaść na przypadkowe obiekty. Przez kilka chwil wahała się, czy biegnie w dobrym kierunku. Mimo wszystko musiała zawierzyć instynktowi.

Okazało się, że wizyta na cmentarzu pełna była zaskoczeń. Przynajmniej Visser nie wróciła z pustymi rękami. Wciąż miała przy sobie komórkę, na której tkwiły fotografie zawartości komputera Johanny, babki Mikaeli. W tej chwili jej telefon był zapewne jednym z najcenniejszych obiektów w Helsinkach. A może i w Finlandii, Europie i na całym świecie. Wciąż nie potrafiła ocenić, o jaką stawkę toczy się ta gra. I jak bardzo ważny okaże się jej wynik.

Z ulgą wyskoczyła na ulicę. Tutaj również unosiła się mgła, jednak o znacznie mniejszym nasileniu i Lotte widziała coś więcej poza czubkiem własnego nosa. Śnieg i grad przestały zacinać, jednak Visser wciąż odczuwała przeraźliwe zimno. Wcześniej adrenalina i bieg rozgrzewały ją. Teraz, kiedy znalazła się na drodze i musiała zatrzymać się, chłodny wiatr ciął po jej ciele w ubraniu nieprzystosowanym do warunków zimowych. Zaczęła drżeć. Złapała się za ramiona, chcąc rozgrzać się choć trochę.

Wnet wybuchła burza. Prądy zimnego i gorącego powietrza zderzyły się z sobą. Czarne chmury przykryły niebo. Co prawda grad i śnieg usunęły się na dobre, jednak ich miejsce zajął deszcz. Gdzieś w oddali rozległ się głuchy grzmot i Lotte ujrzała błyskawicę. Ruszyła biegiem pod wiatę przystanku, aby ukryć się przed oberwaniem chmury.

Minęło kilka sekund, kiedy spostrzegła dużego, ciemnozielonego vana. Zatrzymał się tuż przed nią. Szyba po stronie kierowcy opuściła się.
- Do środka! - Ed krzyknął mocnym, pewnym siebie głosem. - Bez dyskusji! - dodał, gdyby Visser znów postanowiła nie skorzystać z propozycji ratunku
Lotte wpadła do środka przez przesuwane drzwi.


Van był ogromny. Jego wnętrze zostało zagospodarowane na kształt tymczasowej bazy. Lotte ujrzała komputery, wtyczki, przewody, anteny. Dużo broni najróżniejszego kalibru. Do sufitu przylepiono dwie szerokie mapy - jedna Helsinek, druga Finlandii. Nie było krzeseł, przez co wszyscy obecni siedzieli na podłodze.

Lotte ujrzała Seijiego Mishimę - Starszego Badacza z Portland, którego poznała na misji, kiedy ten był jeszcze Detektywem Śledczym. Mężczyzna tkwił pochylony nad monitorem i oderwał się od niego jedynie na krótką chwilę, aby podnieść rękę w geście powitania. Obok niego siedziała Yasmine Orwell. To ona aktywowała Skorpiony przed rozpoczęciem misji.

Na samym tyle vana Katherine Cobham leżała na macie i spała. Wydawało to się nieprawdopodobne w tych okolicznościach. Kobieta wyglądała okropnie. Makijaż nie zdołał przykryć cieni pod oczami, a zmarszczki jakby pogłębiły się od ostatniego czasu, gdy Lotte ją widziała. Musiała być wykończona, choć nie wyglądało na to, by odniosła jakieś rany.

Edmund siedział przed kierownicą, tyłem do Lotte. Detektyw spostrzegła na siedzeniu pasażera jakąś Azjatkę, której rysy twarzy odbijały się niewyraźnie w przedniej szybie.

- Jak dobrze cię widzieć, Lotte - Tallah Zaira uśmiechnęła się ciepło do Visser, wstając z podłogi. - W pierwszej kolejności powiedz mi jedno. Powinniśmy stąd uciekać, czy warto stanąć do walki?
Thomson obrócił się i posłał czarnoskórej mordercze spojrzenie. Strażniczka z Ergastulum nie mogła go dostrzec.

Sharif Habid



Sharif biegł w stronę zagrożenia, choć wszystkie instynkty sugerowały, że to nie jest najlepszy pomysł. Lotte również ostrzegała go przed niebezpieczeństwem. Habid jednak parł naprzód. Otulająca go mgła sprawiała, że dostał gęsiej skórki. Rozglądał się uporczywie i wytężał wzrok, to jednak nie przynosiło rezultatów.

Śnieg i grad przestały padać, a ich miejsce zajął deszcz. Sharif nie widział nieba, jednak był przekonany, że przykryły go burzowe chmury. Rozległ się grzmot, a potem następny. Khalid prawie odniósł wrażenie, że widzi przebłyski elektryczności gdzieś ponad sobą. Opuścił wzrok. Musiał spoglądać przed siebie. Mgła oślepiała, jednak zawsze istniała szansa, że w porę dostrzeże chociażby zapowiedź zagrożenia.

Potknął się o nagrobek, biegnąc. Boleśnie wywrócił się, opadając na cztery kończyny. Przetarł skórę na dłoniach, które teraz piekły intensywnie. Kolana również zakuły. Sharif już miał powstać, kiedy słup ognia pojawił się nad jego głową.

Strumień pożogi wypływał nie wiadomo skąd. Ciągnął się przez cały plac cmentarny, paląc wszystko na swojej drodze. Sharif również spłonąłby, gdyby nie ochroniła go płyta wyjątkowo grubego marmuru. Ten rozgrzał się tak bardzo, że poparzył Habida. Następnie nagrobek rozsypał się w proch. Sharif potrzebował kolejnego schronienia zanim inferno go pochłonie.

Przez krótką chwilę odniósł wrażenie, że widzi dwa rozjarzone ślepia. Wydawały się studniami wypełnionymi nienawiścią, mrokiem i zgnilizną. Gęsta mgła jednak przykryła je prędko. Mimo to Habid poczuł, jak cały dygocze. To właśnie przez te oczy Lotte Visser została sparaliżowana. Nic dziwnego, że uciekała z cmentarza tak szybko, jak tylko mogła.

Prezencja ogara zdawała się niewiarygodna, wręcz namacalna. Sharif nie widział go, jednak czuł jego obecność. Było kwestią czasu, zanim wypuści kolejną strugę ognia. Sharif mógł spróbować ubiec go w ataku. Wyskoczyć w jego kierunku i wpakować w niego cały magazynek pistoletu policyjnego. Mógł również skryć się za jednym z nagrobków i liczyć na to, że ogar sobie pójdzie. Być może wcale nie był świadomy obecności Irakijczyka. Inna opcja zakładała obrót o 180 stopni i ucieczkę. Ewentualnie Habid mógł wyjść z podniesionymi rękami, zignorować ogara i z całych sił nawoływać Lumiego.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 27-10-2017 o 14:07.
Ombrose jest offline  
Stary 24-10-2017, 21:08   #216
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację

Ślizgając się po nasiąkającej pod naporem ulewy ziemi, Sharif pozbierał się na kolana. Wytężył siły i podpełzał do kolejnego nagrobka. Chociaż nogi mu się ślizgały a cały nowy ubiór, który zakupił na wyjście do kasyna, został ozdobiony gęstą warstwą błota, nie zatrzymywał się. Takie rzeczy nie zaprzątały teraz jego myśli. Musiał przeżyć.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=U3frQdGaJiY[/MEDIA]

Docisnął się szczelnie plecami do marmurowej osłony i wyciągnął pistolet w drżącej dłoni. Serce waliło mu niczym młot, jakby wbrew rozumowi próbowało się wyrwać z piersi i uciec gdzie pieprz rośnie. Skupiając się na zimnej lufie pistoletu, próbował uspokoić oddech. Jakże żałował, że nie miał ze sobą granatu albo chociaż karabinu maszynowego.

Z całego zaistniałego stresu zapomniał kontrolować swojej mocy. Kamuflowanie emisji ciepła ciała była dla Sharifa czynnością intuicyjną i naturalną. Czuł, kiedy to robił i nie musiał myśleć o tym non stop. Działało to jak mięsień, który musiał napiąć. Zazwyczaj nie rozluźniał się samoczynnie bez jego woli, chyba, że uwaga Irakijczyka została kompletnie odwrócona lub coś go gwałtownie przestraszyło.

Tym razem sprawiło mu to minimalne trudności, ale udało się. Jego moc zawiodła tylko raz w podziemiach Suomenlinny. Pamiętał, jaki czuł się wtedy odkryty i jak nieprzyjemne to było.
Kontrola nad mocą nieco go uspokoiła. Ręka przestała się tak mocno trząść i zamiast tego pewnie zacisnęła się na uchwycie pistoletu. Tylko jak miał walczyć z tym, co pałętało się po cmentarzu? Czy tak potężne stworzenie fluxu będzie wrażliwe na kilka ołowianych kul? Sharif szczerze wątpił, chociaż szansa istniała.
I gdzie się podziali ludzie Lumiego? Nie słyszał ich na początku. Czy zostali już spopieleni przez ogara? A może przywarli do ziemi tak jak on?

Nie był przygotowany do tego pojedynku. Postanowił więc zaczekać. Kuląc się za nagrobkiem i z bronią w pogotowiu nasłuchiwał. Jeśli stwór go namierzy, wtedy nie pozostanie mu nic innego, jak podjąć walkę.

Przynajmniej nie będą musieli mnie daleko nieść, przemknęło mu w myślach, z trupim uśmiechem patrząc na nagrobek obok.
Ostatnią jego myślą była Lotte. Nie rozumiał czemu, ale czuł się z tym dobrze, że pomógł jej uciec, a teraz przytrzymywał stwora na miejscu. Miała szansę uciec. Natrafić na trop Alice. Wyrwać ją od Konsumentów i odnaleźć Natalie. Może nawet jakimś cudem spotkają Immy.

Tak, mieli szansę. Tylko czy on miał?
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 26-10-2017, 15:23   #217
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice była niemal sparaliżowana wizją, że coś tak potwornego może chodzić po ziemi. Coś tak brutalnego w swoim chłodzie.
Choć kto powiedział, że zimno nie bywa okrutne?
Kobieta straciła rachubę czasu, nie miała pojęcia jak długo siedziała pod wodą. Zdołała się jednak ponownie odrobinę uspokoić. Wolała nie myśleć o staruszce i o Joakimie. To by znowu wywołało u niej panikę, a tego nie chciała i tak miała więcej zmartwień. Prawdopodobieństwo tego, że znów straci nad sobą kontrolę było ogromne. Niebezpieczeństwo z tym związane było za duże. Zacisnęła dłonie w pięści.

Gdy usłyszała ruch i zwierzę wpakowało jej się do kabiny prysznicowej, najpierw pomyślała, że to jej pora zginąć i przestraszyła się. Coś jednak było nie tak. Zęby okazały się jęzorem, a sierść była za miękka pod jej palcami, by należeć do śmiercionośnego ogara.
- Fluks… Cześć piesku. Zejdź… - powitała zwierzę, przełykając ślinę, by jej głos nie zdradził, że płakała. Zerknęła na Ismo i pogłaskała kudłatego pieska
- Ismo. To taka forma skrótu… Zamiast je i siebie prać osobno, robię to naraz. M. Czy jest tu w hotelu z tobą pan Eric? Ten co cię przywiózł? Ciocia nie czuje się najlepiej, jeśli został, zawołasz go? - poprosiła chłopca
- I weź Fluksa, bo zaraz będzie calutki mokry… - dodała. Bała się, że może zrobić im krzywdę, a tego nie chciała. Potrzebowała komuś powiedzieć o swoim problemie, a Eric był na tyle postawną personą, że powinien dać sobie radę.

Fluks wyskoczył z kabiny, Ismo też odsunął się na bok. Spojrzał ufnie na Harper i z uśmiechem.
- Dlaczego ten olbrzym nazwał cię Alice, a nie Aliisą? - skoncentrował na nią bystre oczy. - Jak nazywasz się tak naprawdę?

Alice poczuła liżący ją po plecach chłód, choć przecież cały czas gorąca woda lała jej się na głowę
- Isssssmo… Szyyybko. - wysyczała ciężko, ale za chwilę przechyliła się w brodziku w przód, stając na czworaka i teraz patrząc na chłopca i psa zimno. Jak na coś, co chciała za moment złapać.
Krew Joakima była piękna.
Jak piękna będzie krew tych dwojga? Dzieci były takie niewinne.
Kąciki jej ust drgnęły do przerażającego uśmieszku. Ten zaraz jednak zniknął. Złapała się brzegu brodzika i podniosła, powoli. Uważna w swoich ruchach.
Nie-Alice.
Błyskawicznie przebiegła wzrokiem po łazience. Czym utoczy krwi chłopczyka? Palce były za słabe. To musi być ostre. Może powinna rozłupać psu czaszkę i wziąć sobie jego kły? Kły były ostre… Mruknęła cicho jak zadowolony kot.

Alice skoczyła na Ismo i powaliła go na ziemię. Spojrzała w jego duże, niebieskie, przerażone oczy.
- Z-zostaw m-mnie - jęknął.
Tymczasem Alice zbliżała się z maszynką do golenia Joakima. Była bardzo ostra, a baterie okazały się jak najbardziej naładowane. Maszyna zaczęła brzęczeć. Harper przybliżyła ją do gardła Isma. Czyżby nadszedł czas, aby chłopiec zaczął się golić?
Alice uśmiechała się szeroko od ucha do ucha. Wnet cienka strużka krwi spłynęła po szyi dziecka. Fluks zaczął ujadać i ugryzł ją w tułów, lecz Harper tego nawet nie zauważyła. Duże lustro łazienki odbijało jej sylwetkę. Cała przemoczona, wyglądała jak topielec, lub strzyga. Jak potwór.

Alice wisiała nad chłopcem z maszynką i przechyliła głowę. Mrugnęła obojgiem oczu i po policzkach pociekły jej łzy, ale przez wodę na jej twarzy, nie było tego widać
- Przepr...aszam. - wyszeptała, a potem jej spojrzenie znów stało się surowe i skupiło na szyi chłopca. Krew. Piękna. Więcej. Zaczęła powoli przesuwać maszynką w bok. Chciała zobaczyć więcej. Na psa przyjdzie jeszcze kolei…

Drzwi otworzyły się a w progu stanął McHartman. Wpierw na jego twarzy malował się szok, ten jednak ustąpił pod wpływem zniesmaczenia i irytacji.
- To wbrew jakimkolwiek zasadom… naprawdę chcesz zabić dziecko? Nawet w Kościele Konsumentów nie jest to tolerowane - westchnął. Już zbierał się do wyjścia, ale został jeszcze przez kilka sekund. - Jeżeli zabicie go było konieczne, to mogłaś mnie o tym poinformować. Nie musiałbym przywozić dzieciaka aż tutaj - dodał, po czym przeszedł przez drzwi. - Mam nadzieję, że wiesz co robisz - rozległ się jego przytłumiony głos.

Alice usłyszała głos mężczyzny. Głos rozsądku, którego jej brakowało. Śpiewaczka podniosła wzrok do góry, na chwilę zdejmując go z dziecka. W pierwszej chwili było to spojrzenie surowe. Spokojne. Spojrzenie bestii, predatora. Śmierci. W drugiej, gdy mrugnęła, jej brwi zmarszczyły się i jej usta wykrzywiły w panicznej minie, chcąc coś powiedzieć, lub krzyknąć. Ręce jej zadrżały
- Weź….Go… ode… mnie! - nakrzyczała głosem pełnym żywego strachu. Nagle znów zamilkła i tylko uśmiechnęła się zimno do mężczyzny, powoli przesuwając wzrok na krew. On też zginie. Zginą wszyscy…


McHartman westchnął, po czym oderwał Fluksa wgryzionego w Alice, w ten sposób interpretując jej polecenie. Następnie wyszedł z łazienki i kopnięciem zatrzasnął za sobą drzwi. Pies okropnie szamotał się, warczał i gryzł, jednak równie dobrze mógłby walczyć z gorylem. Tymczasem Alice mocniej wcisnęła ostrze w gardło Ismo. Dziecko pisnęło z bólu i strachu.
- Na miłość boską, nie drocz się z nim! - Eric krzyknął w oddali.
Harper skinęła głową, uważając to za dobry pomysł. Odciągnęła ostrze, tym samym wyzwalając kolejny strumień żywej, chłopięcej krwi. Wysoko wyciągnęła rękę, żeby móc się dobrze zamachnąć.
- A-alice - Ismo jęknął z bólu i strachu. Na przemian czerwieniał i bladł. - Skup się na m-mnie - rzekł. - T-tak jak w w-wozie…
Przerwał mu błysk ostrza i nadciagającej ręki Alice.

Prawdziwa Alice wpadła w panikę, gdy mężczyzna zabrał psa i zostawił ją sam na sam z chłopcem. Śmierć-Alice zatarła ręce.
Dłonie jej drżały gdy nacinała delikatną skórę dziecka. Kiedy się do niej odezwał, odwołując do sceny w wozie strażackim, ręka z ostrzem zamarła.
Nie mogła mu tego zrobić. Wpatrzyła się w jego oczy. Płakała, ale była nieludzko spokojna.

Ismo nie przestawał krzyczeć. Tak właściwie wył coraz głośniej. Alice słyszała komentarze Erica, ale teraz już nie liczyły się.
“Skup się na mnie, tak jak w wozie…”, powiedział chłopiec. To właśnie wtedy moce Alice również działały, jednak sprawiały, że kobieta dostosowywała się do chłopca. Ismo nie miał większego PWF od ucieleśnienia śmierci… ale być może, gdyby mogła skupić się na nim wystarczająco mocno… być może mogłaby dostroić się do jego aury. Tym samym próbując wyprzeć z siebie śmierć, bo Alice nie mogła jednocześnie przybierać cech dwóch archetypów. Tylko czy była w stanie tak pokierować swoją mocą?

Tymczasem krew Ismo zaczęła skapywać po podłodze w kierunku szczeliny w drzwiach. Fluks okropnie szczekał. Nawet McHartman nie był w stanie go uciszyć.

Alice zachłysnęła się powietrzem i napięła wszystkie mięśnie. Nie chciała pozwolić sobie na to, by robić więcej krzywdy. Nie mogła. Joakim na to nie zasłużył, Ismo nie zasłużył.
Zamrugała, a ciężkie łzy dalej skapywały jej po twarzy. Opierała się samej sobie i skupiła na osobie chłopca. Nie było nic innego, tylko Ismo. Nie jego krew. On. On cały. To było ciężkie, ale próbowała, sapiąc co rusz spazmatycznie, jakby bardzo się męczyła.

- T-tak, właśnie tak - Ismo wymamrotał.
Chłopiec z wysiłkiem wyciągnął rękę i położył ją na czole Alice. Harper próbowała sięgnąć do niego swoją mocą i chłopiec starał się uczynić dokładnie to samo względem niej.
Zastygli w uścisku. Ociekające wodą ciało śpiewaczki znów nacierała ostrzem na gardło chłopca, jednak jej umysł starał się jak mógł, aby zespolić się z chłopcem. Ismo aż ociekał aurą. Alice widziała ją jako zieloną poświatę. Starała się z całych sił, aby ten kolor objął również ją i wyparł ciężką, lepką czerń. Smołę, która zalepiała duszę Harper, rozkazując jej zabijać.

 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 27-10-2017, 15:43   #218
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=dtVka-Nvwn4[/media]

Sharif słyszał jedynie ciszę. Jakby cały świat zamarł. Pozostawał w bezruchu za nagrobkiem, mając nadzieję, że ogar nie spostrzegł jego obecności. Modlił się do Allaha, prosząc o boską pomoc i ratunek. Wyjrzał delikatnie zza płyty. Na szczęście nie spostrzegł ani śladu zagrożenia. Już miał odetchnąć z ulgą, kiedy zwrócił uwagę na jeden drobny szczegół.

Śnieg pokrył ziemię drobnym puchowym kożuszkiem. Znajdowały się na nim odciski łap zwrócone w jego stronę. Ślad urywał się kilka metrów dalej, jak gdyby ogar rozpłynął się we mgle. Czy to możliwe, że zniknął i Habid był uratowany? Miał taką nadzieję. Ta jednak została szybko przekreślona, kiedy nagle pojawił się kolejny odcisk łapy. I następny.

Ogar potrafił stawać się niewidzialny… i zmierzał w jego stronę!

Tymczasem dokładnie dwa kilometry dalej na wschód Alice i Ismo padli na podłogę łazienki bez najmniejszego śladu życia. Ich umysły i dusze opuściły ciała. Wcześniej nieznana personifikacja śmierci wywierała wpływ na śpiewaczkę, jednak ten stan odwrócił się. Teraz to połączona aura Harper i Pajariego szybowała w stronę źródła nicości. I, co pasowało doskonale, dotarła na cmentarz.

Alice spojrzała na swoje prześwitujące dłonie. Poruszyła nimi. Wydawały się stworzone jedynie z fioletowego światła, jak gdyby stała się hologramem. Spojrzała w bok na chłopca utkanego z zielonej poświaty. Rozejrzała się dookoła. Ujrzała mężczyznę stojącego nieopodal. Był wysoki, muskularny i posiadał białe włosy pomimo młodego wieku. Albinos miał bardzo bladą cerę, co kontrastowało z aurą tak czarną, że wypalała blizny na siatkówkach oczu Alice.

Spoglądał gdzieś w bok. Wtedy Harper powiodła spojrzeniem po otoczeniu. Cmentarz tonął we mgle, jednak jej wzrok w jakiś sposób potrafił ją spenetrować. Ujrzała wielu uzbrojonych mężczyzn błądzących i nawołujących się nawzajem. Jednak nie oni zwrócili uwagę śpiewaczki.

Ismo spróbował uścisnąć dłoń Alice, jednak ich niematerialne ciała prześlizgnęły się. Widzieli najstraszniejszego wilka, jakiego tylko można sobie wyobrazić. Wydawał się przeogromny. Szkarłatna aura mocy, nienawiści, złości i histerii wylewała się z niego pulsami. Powoli szedł w kierunku… Sharifa.
- A więc ty jesteś tą istotą, która karmiła się mną - rzekł albinos, nawet nie patrząc na Alice. - Spodziewałem się tego spotkania - jego głos był nieprzyjemny, przypominał trzeszczenie śniegu. - Oraz młody Widzący - mruknął, a Ismo drgnął. - Myślałem, że wasz rodzaj wyginął.

Sharif zerwał się do ucieczki. Rzucił się w bok, aby ominąć potok ognia, który wystrzelił z paszczy bestii. Udało mu się go ominąć. Spojrzał na drogę spalonej ziemi. Czysta destrukcja. Habid przetoczył się na drugi bok niczym komandos. Próbował uciec szybkimi, długimi krokami, jednak ogarowi wystarczył pojedynczy skok, aby go dogonić. Wnet Habid przewrócił się.

Spojrzał w oczy bestii.
Poczuł jak się rozpada.


Sharif znów znalazł się w Khalis. Rodzinnej wiosce, od której nazwy zaczerpnął swoje fałszywe nazwisko, którego używał tak długo. Stał na polu spękanym od suszy. Trzymał w ręku metalowe wiadro, którym poił krowy. Bydło oganiało się od owadów ogonami, jednak te nawet na moment nie przestawały atakować.

Czyżby umarł i trafił do piekła?
Czyżby teraz miał w nieskończoność przeżywać bombardowanie rodzinnej wioski?
Być może. Jednak na razie… było tak spokojnie.

- Sharif, mansaf już gotowy! - zawołała go matka. - Chodź na obiad.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 27-10-2017 o 15:52.
Ombrose jest offline  
Stary 27-10-2017, 22:32   #219
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Powrót do przeszłości - część pierwsza

[media]http://www.youtube.com/watch?v=eHwR9kTIMeI[/media]

Sharif ze zdumienia szerzej otworzył oczy i spojrzał po sobie. Ciało było znajome a jednak tak odległe we wspomnieniach, iż prawie zapomniał, jak kiedyś wyglądał. Nastoletni Sharif Habid, syn farmera. Beztroski i szczery chłopak, który płakał, kiedy koza skręciła sobie nogę. Niewinny i szczęśliwy.

Wciąż jednak posiadał swoje wspomnienia. Wiedział, jak się potoczą jego losy. Ale czy aby na pewno? I co się właściwie z nim stało? Umarł, pomyślał. Ogar dopadł go, Irakijczyk nie miał szans stawić mu czoła. Tylko że Allah inaczej opisał życie po śmierci jego wyznawców. A więc co, trafił do pętli swoich wspomnień? Nawet jeśli, czy miał jakiś wpływ na to, co się za chwilę wydarzy.

- Matko - szepnął po hebrajsku. Zaraz zerwał się do biegu. Musiał ją ostrzec! Wyprowadzić rodzinę z wioski, zanim spadną bomby!

Zgodnie z oczekiwaniami znalazł ją w kuchni.


- Jedz, bo wystygnie - uśmiechnęła się. - Ja jeszcze robię sałatkę. I wezwij ojca. Nie wiem, czemu go jeszcze nie ma. Powinien być w szopie - ruszyła po ścierkę, aby wytrzeć tackę, na której kroiła warzywa. - Gdzie jest twoja siostra?

Sharif odetchnął w myślach z ulgą. Matka była dokładnie taka, jaką ją zapamiętał. Przeszedł go dziwny dreszcz na ten widok. Ekscytacja i przerażenie kotłowały się w jego głowie. Już miał do niej podbiec, złapać ją za ramię i wykrzyczeć, że zaraz wszyscy zginą. Może jeśli się pośpieszy, zdąży ich wyprowadzić przed bombardowaniem, a wtedy… no właśnie, co wtedy.

Jednak ku jego zdziwieniu młody Sharif wcale nie chciał się szarpać i wykrzykiwać apokaliptyczne ostrzeżenia. Zamiast tego uśmiechnął się promiennie i stanął na palcach, przymykając oczy i delektując się zapachem obiadu.
- Afaf poszła na ranczo Abjadów, mamo - odparł pogodnie chłopak. - Żona pana Abjada podobno ma dzisiaj rozwiązanie - dodał, przypominając sobie słowa siostry.

Starszy Sharif przyglądał się temu wszystkiemu z niedowierzaniem. Nie tak! Nie tak to wtedy wyglądało. Dlaczego ta przeszłość różniła się od tej, którą zapamiętał? I dlaczego nie mógł nic zrobić, tylko biernie się przyglądać?
Jego młodsza wersja nie dała mu jednak czasu na rozmyślania. Zamiast tego zawrócił na pięcie i skierował się do wyjścia.
- Idę po tatę! - rzucił jeszcze, nim wypadł na zewnątrz. Żwawo ruszył w kierunku szopy.

Szopa, w przeciwieństwie do kuchni Habidów, była bardzo licha. Skromna dobudówka z drewnianych desek, położona z tyłu budynku. Sharif wszedł przez skrzypiące drzwi do środka, ale nie ujrzał swojego ojca. Wyszedł na zewnątrz i ruszył na pole. Słońce było nieznośne. Habidowi było tak gorąco, że wnet warstewka potu pojawiła się na jego ciele. Rozglądał się wokoło, próbując znaleźć swojego rodzica. Dorosły Sharif jeszcze raz pomyślał, że według jego wspomnień wioska już dawno temu powinna zostać zbombardowana. Jednak na nieboskłonie nie było ani jednego samolotu.

Młody Sharif z powrotem znalazł się na polu, na którym wcześniej doglądał bydła. Teraz krowy również znajdowały się na nim. Jednak… były martwe. Całe stado dwudziestu sztuk, majątek Habidów, leżało na ziemi z rozszarpanymi gardłami. Ojciec Sharifa klęczał przed tym przerażającym obrazem. Schował twarz w dłonie i łkał. Habid jeszcze nigdy nie widział, aby ojciec płakał. To był pierwszy raz.

Chłopak ruszył biegiem, ignorując szalejące w piersi serce. Bał się tego, co widział, ale musiał dotrzeć do Bahira.
- Ojcze! - zawołał, zatrzymując się jakiś metr za jego plecami. - Ojcze, co się stało? - zapytał już ciszej z drżącym głosem. Mężczyzna pokręcił tylko głową, nie podnosząc jej ani trochę. Sharif dotknął go, próbując zwrócić na siebie uwagę. Jednak Bahir był w ciężkim szoku. Miał oczy rozwarte bardzo szeroko, jak gdyby ujrzał coś, co go bardzo przeraziło. I zapewne tak właśnie było. Habid nigdy nie podniósł ręki na ojca, nawet nie przyszło mu to do głowy. Tym razem jednak nie miał innej możliwości i wymierzył mu delikatny cios w policzek. Bahir jednak nie zareagował. Dalej drgał w szoku, spoglądając przed siebie niewidzącymi oczami.

Obie osobowości Sharifa odczuły ogarniającą bezradność. Młody Sharif mu tylko się przyglądać i błagać ojca, żeby się ocknął. Dorosły Sharif sięgał już w myślach po pistolet i przyklękał, żeby sprawdzić perymetr. Czyżby ogar dopadł go nawet w przeszłości? Ale przecież Habid na własne oczy widział, że tamten stwór preferował zianie ogniem niż rozrywanie ofiar kłami. Poza tym wydawało się nieprawdopodobne, że fiński strażnik świata zmarłych interesował się wioską w Iraku. Musiało chodzić o coś innego.
Chłopak natomiast uklęknął przed Bahirem i zaczął go na zmianę potrząsać oraz uderzać lekko pięściami po piersi.
- Ojcze, ocknij się! Mama jest sama w domu, musimy do niej iść! - wyszlochał w panice.
To jednak nic nie dało.

Następne godziny były istnym chaosem. Matka wybiegła, rozpłakała się. Siostra wróciła od sąsiadów, zareagowała równie emocjonalnie. Wspólnymi wysiłkami przeniesiono Bahira na łoże. Mężczyzna miał gorączkę, która nie ustępowała nawet na chwilę. Wpatrywał się tępo w sufit i nikt nie był w stanie temu zaradzić. Madiha wezwała zielarki, kapłanów islamu, a nawet sprowadziła lekarza z sąsiedniego miasta, co kosztowało krocie. Nikt nie potrafił wybudzić Bahira z transu. Wnet mężczyzna trafił do szpitala w Bakubie, w którym podpięto go do niezliczonej ilości kabli i przewodów.
- Przetrwamy to - mruknęła Afaf, łapiąc Sharifa za rękę.
Cała rodzina była w wielkim emocjonalnym stresie, jednak wynikał on nie tylko z troski nad ojcem. Bez niego oraz trzody Habidowie znaleźli się w bardzo kiepskim położeniu finansowym. Czy młody Sharif był w stanie przejąć na siebie rolę głównego żywiciela rodziny, choć ledwo co wyszedł z wieku dziecięcego?
Sharif tylko pokiwał bezwiednie głową.
- Zwrócimy się do wujka. Przyjmie pod swój dach żonę oraz córkę swojego brata. Ja zatrudnię się na jakimś ranczo, spróbuję odłożyć pieniądze. Przetrwamy to - odparł z determinacją w głosie.

Wujek Ra’ed przyjął ich gościnnie. Madiha stopniowo odzyskiwała spokój ducha, a Afaf zatrudniła się w szwalni w Bakubie, dokąd codziennie dojeżdżała. Najwięcej zarobił Sharif poprzez katorżniczą pracę na roli. Wnet jego ciało zmężniało, stało się silniejsze, bardziej gibkie i zwinne. Pewnego razu, kiedy wrócił do domu wuja Ra’eda, spostrzegł uchylone drzwi w pokoju gościnnym. Właśnie tam opiekowano się Bahirem. Sharif udał się w tamtym kierunku i ujrzał ojca siedzącego na skraju łóżka.
- C-co się stało? - zapytał, unosząc wzrok na swojego syna.

Habid podbiegł do swojego rodziciela i upadł przed nim na kolana, tak jak kiedyś, kiedy ten cały koszmar się zaczął. Złapał go za rękę, jakby nie mogąc uwierzyć, że ten do nich wrócił.
- Ojcze, obudziłeś się! - zawołał uradowany. - Nic nie pamiętasz? - spojrzał na niego niepewnie. - Dwa… tak, dwa miesiące temu zapadłeś w śpiączkę - wyjaśnił spokojnie. - Co pamiętasz jako ostatnie?
Mężczyzna pokręcił głową, po czym mocno przytulił Sharifa. Młodzieniec poczuł łzy Bahira kapiące na jego bark.
- Ja… - przemówił. - Byłem w szopie, a potem… nie wiem, co się stało - pokręcił głową. - Co z matką i siostrą? Czy one… one też?
Najwyraźniej ojciec nie pamiętał pójścia na pole z krowami, jednak nie zapomniał o ich śmierci.
Sharif sam walczył, by powstrzymać łzy. Dzień i noc modlił się do Allaha, by ten zwrócił zdrowie jego ojcu. Chłopak nie wyobrażał sobie, że mógłby stracić któregokolwiek członka rodziny. Ostatecznie i tak zapłakał.
- Jesteśmy u wujka Ra’eda. Przyjął mamę i Afaf, żeby razem mogły się tobą opiekować. Straciliśmy krowy, ale poza tym nikomu nic się nie stało.
- Jak dobrze cię widzieć - Bahir jęknął. - Nie mogłem się ruszyć, ale przez cały ten czas… miałem świadomość. Słyszałem wasze modlitwy i płacz, a-ale… nie mogłem nic na to poradzić. Tak bardzo starałem się przebudzić i p-powiedzieć, że wszystko będzie dobrze… - westchnął. - Najbardziej jednak pragnąłem znowu was zobaczyć.
Mężczyzna odsunął się nieco, po czym spojrzał na Sharifa.
- Widzę, że mój chłopiec stał się mężczyzną, kiedy mnie nie było - uśmiechnął się, po czym zwrócił uwagę na silne ramiona młodzieńca i sylwetkę wzmocnioną pracą. Po chwili jego nastrój znów się pogorszył. - Przykro mi… - rzekł, choć nie sprecyzował za co dokładnie.

Sharif spojrzał na ojca z szerokim uśmiechem, po którym wciąż spływały krople łez.
- Teraz, kiedy do nas wróciłeś, ojcze, wszystko się zmieni. Zaoszczędziłem trochę pieniędzy, zaczniemy od nowa. Wiem, że tamto stado było dorobkiem twojego życia, ale najważniejsze, że jesteśmy razem. Zaczniemy od początku i wszystko będzie dobrze - wypowiedział niemal jednym tchem, czując narastającą w nim determinację.
- Nie mógłbym prosić o lepszego syna - Bahir przemówił z dumą w oczach. Wydawało się, że słowa Sharifa uspokoiły go, jednak mężczyzna wciąż był słaby. - Pozwolisz, że jeszcze się położę - rzekł, przecierając oczy.
Tymczasem Habid usłyszał dźwięk samochodu zajeżdżającego przed dom. Kto to mógł być? Auto było luksusem, na który nikt w Khalisie nie mógł sobie pozwolić. Zazwyczaj poruszano się do sąsiednich wiosek i miast autobusami. Odgłos pojazdu był więcej niż nietypowy.

- D-dobrze, ojcze - odparł chłopak, skupiając ponownie uwagę na Bahirze. Pogłaskał go jeszcze po dłoni i wstał z kolan.
- Sprawdzę kto to - dodał i ruszył w stronę drzwi. Dorosły Sharif zapewne przywarłby do ściany i spróbował ukradkiem upewnić się, kto właśnie zajechał przed domostwo Ra’eda. Może nawet wykradłby się tylnym wyjściem i spróbował zaskoczyć potencjalnego napastnika.
Jednak młody Sharif nadal był prostym chłopakiem ze wsi. Silniejszy i masywniejszy niż przedtem, owszem. Nie miał jednak zielonego pojęcia o walce, nie przeszedł w końcu żadnego szkolenia, czy to paramilitarnego w bojówce Husajna, czy agenta specjalnego w tajnej placówce Kościoła Konsumentów.

Dlatego jak gdyby nigdy nic stanął w progu, uchylając drzwi wejściowe.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 27-10-2017, 22:34   #220
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Powrót do przeszłości - część druga


Ujrzał młodego mężczyznę, Muzułmanina. Jednak nie znał go z widzenia. Na dodatek nieznajomy ubrany był w bardzo eleganckie, czarne ubrania, na które nie stać byłoby nikogo z wioski. Młody Sharif odniósł wrażenie, że stanął przed jakimś szejkiem.
- Dzień dobry - mężczyzna przywitał się z uśmiechem. Nie sprawiał wrażenia niebezpiecznego, choć rzecz jasna pozory mogły mylić. - Przepraszam, że państwa nachodzę, ale czy moglibyśmy porozmawiać? Czy dobrze trafiłem do domostwa państwa Habidów?

- Z-zgadza się - odparł niepewnie Sharif, trzymając się kurczowo framugi. - Jestem Sharif, jeśli chce pan porozmawiać, musi się pan udać do mojego wujka Ra’eda - dodał, lustrując niespokojnie przybysza.
- Nie - odparł mężczyzna. - Jestem z biura ubezpieczeniowego i chciałbym rozmawiać z właścicielami farmy, na której doszło do tego nieszczęsnego wypadku. Chciałbym dowiedzieć się, co dokładnie wydarzyło się, o ile nie stanowiłoby to żadnego problemu.
Młody Habid był przekonany, że jego rodzina nie miała wykupionego żadnego ubezpieczenia. To sugerowało, że nieznajomy kłamał. Jednak z drugiej strony… jeżeli pieniądze pukały do drzwi domu, to czy rozsądnie byłoby je przepędzać?

- Ja… ja nic nie wiem o ubezpieczeniu. Może tata by wiedział, ale on musi teraz odpoczywać - Sharif zagryzł wargę i spojrzał za siebie, jakby próbował dojrzeć wspomnianego rodzica. Chłopiec obiecał ojcu, że wszystko będzie dobrze. Problem w tym, że bez pieniędzy wszystko będzie trudne. Może chociaż pozwoli jegomościowi w garniturze wyłożyć, z czym tak naprawdę przychodzi. Na nic się przecież nie musi zgadzać…
- Jednak widziałem to, do czego tam zaszło, a przynajmniej co po tym zostało. Mógłbym z panem porozmawiać - kiwnął głową.
Mężczyzna ucieszył się.
Wszedł do środka.
- Czy mogę? - zapytał, patrząc na jadalniane krzesło, które stało przy okrągłym stole. Kiedy Habid skinął głową, usiadł, a następnie wyciągnął zeszyt i długopis.
- Proszę wszystko opowiedzieć, ja będę notował - rzekł z uśmiechem.

- No więc… - chłopiec przestępował z jednej nogi na drugą. Zdenerwowany, w końcu zajął miejsce naprzeciwko rzekomego ubezpieczyciela i ze wzrokiem wlepiony w blat, zaczął opowiadać.
- Był wtedy bardzo upalny dzień. Mama zawołała mnie na obiad, ale okazało się, że tata jeszcze nie przyszedł z pola. Poszedłem go poszukać w szopie, ale tam go nie znalazłem. Trafiłem na niego dopiero na polu. Klęczał na ziemi, przerażony. Nasze stado… Wszystkie dwadzieścia krów było martwe. Miały… miały rozszarpane gardła. Każda jedna - Sharif przełknął ślinę na wspomnienie tamtego widoku. - Żadna nie zaginęła, po prostu zostały wymordowane, jakby… jakby ktoś chciał nas zrujnować.
- Rozumiem. Czy dostrzegł pan kogoś poza własnym ojcem? Czy macie państwo jakichś wrogów? - mężczyzna skrupulatnie zapisywał strony zeszytu, uprzejmie wpatrując się w Sharifa.

- N-nie… nikogo nie wiedziałem. I nie mamy żadnych wrogów. Mój tata to najporządniejszy człowiek, jakiego znam. Zawsze chętnie pomagał sąsiadom i nigdy nie opuścił człowieka w potrzebie. Był… jest dla mnie wzorem. Dlatego nie potrafię zrozumieć, kto mógł chcieć zrobić nam coś takiego… - chłopak zmrużył powieki, próbując powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Zacisnął pięści, aż mi pobielały knykcie.
- Czy przypomina pan sobie jakieś niepokojące krzyki lub odgłosy? Silne zapachy? Złudzenia wzrokowe?
- Nic takiego sobie nie przypominam. Poza ojcem, który łkał i cały się trząsł, było śmiertelnie spokojnie.
- “Śmiertelnie spokojnie”... bardzo ciekawy dobór słów - mężczyzna zmarszczył czoło. - A czy…
Nagle przerwał mu wysoki, kobiecy krzyk. Sharif rozpoznał w nim swoją matkę, która wcześniej spała w sypialni.

Młody Habid wstał z krzesła jak poparzony. Spojrzał jeszcze niepewnie na człowieka, który właściwie mu się nie przedstawił, a następnie ponownie w stronę sypialni matki.
- Przepraszam - sapnął i zerwał się do biegu.
Kilka sekund wystarczyło, aby zdyszany i zaniepokojony Sharif pojawił się w sypialni, w której zwykł spać z matką i siostrą. Następnie zamarł w bezruchu. Poczuł strużkę potu spływającą wzdłuż skroni, a także po plecach. Jego ręce zaczęły drżeć w szoku.

Ojciec stał nad ciałem matki. Krew ściekała mu po brodzie. Rozszarpał gardło Madihy, z którego tryskały obfite strugi krwi. Jego zęby były wydłużone i ostre, kompletnie nienaturalnie. Natomiast na twarzy pojawiła się dzikość, do której nie byłaby zdolna żadna ludzka istota. Następnie zwrócił wzrok na Sharifa, szykując się do skoku.

- Oj… - Sharif nie zdołał wypowiedzieć prostego “ojcze”, bowiem słowa utknęły mu w gardle. Poczuł, jak robi mu się niedobrze i potrzebuje zwymiotować, a jednocześnie zakręciło mu się w głowie. Pierwotny instynkt człowieka, który każe uciekać bądź podjąć walkę, szybko skłonił go do tego pierwszego. Dlatego niewiele myśląc rzucił się z wrzaskiem w kierunku pomieszczenia, gdzie zostawił ubezpieczyciela.
Bahir był jednak szybszy. Napiął mięśnie i rzucił się w powietrze. Leciał w nim kilka metrów i uderzyłby w Sharifa, gdyby ubezpieczyciel nie uderzył w młodego Habida z barku. Następnie mężczyzna wyciągnął pistolet i zaczął mierzyć w kierunku Bahira.
- Nie! - zdołał tylko krzyknąć Sharif, próbując powstrzymać mężczyznę i wyciągnął do niego rękę. To w końcu był jego ojciec. Może… może nie wszystko było takim, na jakie wyglądało. Może był po prostu chory. Cokolwiek to nie było, nie potrafił stracić jeszcze ojca.
Mężczyzna zdołał wypalić. Jednak niecelnie z powodu wtrącenia się Sharifa. Mierzył w głowę, trafił jednak w kończynę. Bahir wydał z siebie głośny, nieludzki krzyk pełen bólu. Zastygł w bezruchu na kilka sekund, po czym obrócił się i wyskoczył przez okno, tłukąc szkło.
Ubezpieczyciel natomiast wyjął komórkę i wykręcił numer z szybkiego wybierania.
- Baird, mamy sprawcę. Jest nim Bahir Habid - rzekł. - Jesteśmy w domu jego brata, przyjeżdżaj.
Następnie mężczyzna rozłączył się i spojrzał przytomnie na Sharifa. Wyprowadził go z pokoju, w którym leżała nieżywa Madiha.
- Chłopcze, pomyśl teraz dobrze - rzekł, łapiąc go za barki. - Dokąd mógł uciec?

Sharif patrzył na mężczyznę półprzytomnie. Wydawało mu się, że trafił do jakiegoś koszmaru i nawet jego druga świadomość, która przyglądała się temu wszystkiemu biernie była w niewiarygodnym szoku.
Wybełkotał coś niezrozumiale w odpowiedzi, jednak zaraz jego wzrok się otrzeźwił i kolejna dawka przerażenia odbiła się na jego twarzy.
- Afaf! Muszę sprawdzić, co z moją siostrą! - zawołał.
- Myśl, chłopcze - odparł ubezpieczyciel. - Gdzie ona może być? - każde słowo akcentował z osobna.
- Bar… bar-barwniki. Poszło po barwniki do naszego domu - odparł z przestrachem i zaczął się wyrywać. - Muszę do niej iść!
Ubezpieczyciel pokiwał głową.
- Pojedziemy do niej. Chodź, pokażesz mi drogę - rzekł mężczyzna, a następnie wyszli na zewnątrz i wsiedli do samochodu. - Będziesz mówił, jak skręcać, dobrze?
Następnie mężczyzna wcisnął pedał gazu. Rozbrzmiał dźwięk telefonu.
- Wyciągnij i odbierz - ubezpieczyciel polecił Sharifowi. Rozległ się głos mężczyzny po drugiej stronie, ale mówił w obcym języku. Młody Habid wtedy jeszcze nie znał angielskiego. Wnet kierowca polecił chłopakowi, aby rozłączył się. - Twój ojciec zmarł w szpitalu - rzekł bezceremonialnie. - Ale w chwilę potem odżył. Biorąc pod uwagę wcześniejsze morderstwa… chyba już wiemy, czym jest twój ojciec.

Młody Habid zmarszczył czoło i patrzył tępo na swojego rozmówcę, jakby ten też mówił po angielsku.
- Jak… jak to umarł i odżył? Przecież… przecież ze śpiączki obudził się dopiero dzisiaj.
- Tak wszyscy myśleli. Serce Bahira stanęło jedynie na kilka sekund, ale zostało to uwiecznione na zapisie EKG. To takie urządzenie do mierzenia rytmu serca - ubezpieczyciel wyjaśnił. - Anomalia trwała jedynie chwilę, potem wszystko wróciło do normy. Tak by się wydawało. Wtedy twój ojciec jeszcze nie wybudził się ze śpiączki, jego ciało wciąż dostosowywało się do nowej formy - mruknął mężczyzna. - Czy przychodzi ci na myśl jakaś postać z wierzeń muzułmańskich, która rodzi się z człowieka, który zmarł nagle i nie został pochowany? - zapytał mężczyzna.
Młody Sharif pokręcił głową. Spoglądał w zadumie przed siebie. Dopiero po krótkiej chwili sobie przypomniał.
- I-ifryt. Ale… ale przecież to tylko bajki! Nikt nie widział ifryta na własne oczy - chłopak schował twarz w dłoniach i pokręcił głową. - Nie wierzę, że to się dzieje. Dlaczego akurat nam?
- Chłopcze, czas, abyś prześledził dokładnie swój rodowód - ubezpieczyciel rzekł tylko.

Zatrzymali się przed domem Habidów. Noc była spokojna i ciemna. Ani żywej duszy. Chata wyglądała dokładnie tak, jak Sharif ją zapamiętał. Przez chwilę uwierzył nawet, że to wszystko było jedynie dziwnym snem. Jego matka i ojciec żyją, są szczęśliwi i śpią w sypialni. Że sceny w domu wuja Ra’eda wcale się nie wydarzyły.
- Ty tu zostań, ja pójdę na zwiad - zaproponował ubezpieczyciel. Czy też, co było zapewne bardziej odpowiednim określeniem, nakazał Sharifowi.

Chłopak tylko zgodnie kiwnął głową. Kiedy mężczyzna opuścił pojazd, Sharif zerwał się i zaczął nerwowo przeszukiwać pojazd. Tamten miał pistolet, może trzymał drugi w samochodzie. Habid nie wiedział, co by z nim zrobił, przecież nigdy nie miał broni w ręce. Jednak coś podpowiadało mu, żeby na wszelki wypadek się zabezpieczył. Starszy Sharif wiedział, że nie miał na to wpływu, jednak odetchnął z ulgą. Najwidoczniej niektóre odruchy miał już we krwi.

Ubezpieczyciel skinął głową.
- Trzymaj się - rzekł, po czym wyszedł z samochodu i ruszył na rekonesans. Ten trwał wieczność. Sharif już zastanawiał się, czy nie wydarzyło się coś złego, kiedy przed ich dom zajechał kolejny samochód. Wyszedł z niego mężczyzna w średnim wieku, Europejczyk. Skierował się w stronę pojazdu, w którym siedział Sharif. Stuknął w szybę, chcąc, aby chłopak ją opuścił.

Sharif aż podskoczył na fotelu, w pośpiechu chowając znaleziony pistolet pod udo. Przełknął ślinę i posłusznie opuścił szybę, przyglądając się mężczyźnie.
- Jesteś dzieckiem Habidów? - mężczyzna rzekł nienagannym, rodzinnym dialektem Sharifa. Jednak nie oczekiwał odpowiedzi. - Dobrze, zostań tu. W razie problemów duś w klakson - dodał. Nieznajomy wyjął broń i ruszył ostrożnie w stronę domu Habidów.
 
Ombrose jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172