Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-03-2018, 20:45   #411
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Puszcza Bogów - część trzecia

Śpiewaczka otworzyła szerzej oczy, po czym spojrzała w bok, w dół i potem przed siebie
- Cóż… No masz rację. Prawdopodobnie nie byłam nigdy dotąd zakochana. Trochę to skomplikowane. Ale już… Już mniejsza o to, dobrze? Hyh - wyraźnie chciała, żeby wreszcie zostawili ten temat, bo już powiedziała mu trochę za dużo jak na jedną rozmowę. Miała przez to teraz emocjonalny mętlik w głowie.
Terry spojrzał na nią raz jeszcze. Widział, że te tematy są dla Alice nieprzyjemne. Jednak albo nie dbał o to, albo uważał, że pewne rzeczy trzeba dopowiedzieć do końca.
- Ja kochałem kilka osób w moim życiu - odpowiedział. - Jednak nie zaczynało się fajerwerkami i wcale ich nie czułem w trakcie. Te niektóre osoby sprawiały, że czułem się bardzo dobrze i dawały mi to, czego potrzebowałem. Trzymały konewkę i woda w niej podlewała mnie. Czy to znaczy, że nie mogłem spać po nocach myśląc o nich? Nieprawda. To fałszywy typ miłości, którego uczą jakieś kiepskie filmy i romansidła - mruknął. - Wiesz, kiedy w ogóle zdawałem sobie sprawę, że kochałem? - zapytał. I zamilkł na chwilę. - Kiedy tę miłość traciłem.
Harper zerknęła na niego krótko
- Bo czujesz, że czegoś ci brakuje, najmocniej, gdy właśnie ci tego zabraknie. Uczucia są… Strasznie skomplikowane i niewygodne. I najgorzej, że nie mają instrukcji obsługi ‘Zrób to sam’ - westchnęła ciężko.
Terry wzruszył ramionami.
- Uważam, że same uczucia nie są aż tak trudne do odczuwania. Gorsze jest rozmawianie o nich i bycie szczerym zarówno względem siebie, jak i drugiej osoby - mruknął. - Poza tym… jak już mówisz o instrukcjach… takich niestety nie ma i nie zawsze człowiek wie instynktownie, jak należy postąpić. Na przykład… niektórych rzeczy dowiedziałem się sam i dopiero po fakcie. Choćby tego, że każdą relację trzeba stale podlewać, starać się i odnawiać, aby nie uschła niczym kwiatek w doniczce. To są trudne rzeczy, ale nie powinny być trudne, kiedy znajdziesz właściwą osobę, równie pogubioną, która zechce o nich rozmawiać. Być może właśnie wtedy razem odnajdziecie się w tym wszystkim - de Trafford uśmiechnął się lekko.
Alice westchnęła lekko
- Obym miała na to czas w przyszłości - powiedziała jak życzenie do niewidzialnych sił nadprzyrodzonych. Znów zamilkła i szła w zamyśleniu za Mielikki.

A otoczenie z każdym krokiem zaczęło nieznacznie przekształcać się. Wiatr wiał nieco mocniej i przynosił ze sobą słodkie zapachy kwiatów. Czyżby niedaleko znajdowała się łąka? Aromatyczny powiew orzeźwiał i wprawiał w dobry nastrój. Pod nogami zaczęło szeleścić coraz więcej gałązek. Alice spostrzegła mrowie szyszek leżących pod drzewami. Trawa rosła tutaj gęściej i posiadała ciemniejszy, zdrowszy odcień. Niedaleko rozbrzmiewał cichy szum strumyka. Śpiewaczka nie widziała go, jednak bez wątpienia toczył się gdzieś za krzakami głogu i leszczyny. Mielikki przystanęła i lekko przykucnęła. Dotknęła podłoża. Alice spostrzegła ślad niewielkiego buta. Nie tak dawno temu dziecko musiało tędy przechodzić.
- Chyba jesteśmy na właściwej ścieżce - de Trafford uśmiechnął się.
Mielikki, która usłyszała jego słowa, jedynie spojrzała na niego kpiąco. Myśl, że mogłaby nie wytropić celu wydawała jej się przezabawna.
- Więc idziemy dalej - mruknął Terry.
Rudowłosa uśmiechnęła się lekko, widząc minę bogini na słowa Terrence’a. Sama była pewna, że w jej lesie, Mielikki znała każdy zakamarek, a wytropienie Ismo i jej małżonka, musiało być pestką. Podążała więc za nią w ciszy, napawając się pięknym widokiem lasu. Zastanawiało ją w międzyczasie ile upłynęło czasu w normalnym świecie. Rzecz jasna nie mogła tego w żaden sposób sprawdzić.
- Już niedaleko - obiecała Mielikki. - Myślę, że kilkanaście minut marszu? Może pół godziny.

Ruszyli w dalszą trasę. Tutaj ścieżka nie była tak wydeptana i na pewnym obszarze musieli nawet przedzierać się przez bardzo gęsto rosnące krzaki, aby posunąć się naprzód. Te smagały Alice, zostawiając ślady na jej policzkach i ramionach. Kilka liści zostało w jej włosach. Spoglądała na boginię, kiedy je wydobywała. Mielikki rzecz jasna była w idealnym, nienaruszonym stanie. Ruszyli dalej. Tutaj drzewa były cieńsze, ale przeraźliwie wysokie. Wznosiły się na kilkadziesiąt metrów i Alice nie była w stanie dostrzec, gdzie kończyły się… czy w ogóle kończyły się.

Szła przez ten cały czas w milczeniu tuż obok Terry’ego.
- Nie chcę, aby umarł - szepnął. - Ja… teraz myślę, że kochałem go.
Alice zerknęła na niego przelotnie i zacisnęła dłonie w pięści
- Miałeś chociaż szansę…
- Nie - odpowiedział. - Nigdy nie miałem żadnej szansy.
Śpiewaczka zmarszczyła lekko brwi i zawiesiła na nim spojrzenie
- Dlaczego? - zapytała ostrożnie. Zaraz jednak przyszło jej do głowy ‘dlaczego’.


- Nie dam mu was zostawić - Alice oznajmiła, nie obiecywała. Tak jakby to było coś pewnego.
Terry zignorował te słowa i odniósł się od razu do pytania.
- Dlaczego go kochałem, czy dlaczego nie miałem żadnej szansy? - spojrzał na nią z a, kpiącym uśmiechem. Wydawało się jednak, że kpina dotyczyła niego samego.
Harper spoglądała na niego z pytaniem w oczach, czy na pewno chciał brnąc w ten temat. De Trafford nie odwrócił wzroku. Być może był już zmęczony swoimi uczuciami i chciał o nich opowiedzieć. Być może a, która mogła niedługo umrzeć i również dobrze znała Joakima.
- Dlaczego go kochałeś, czy kochasz, potrafię zrozumieć Terrence - oznajmiła więc kobieta, kontynuując.
Anglik zastanowił się.
- Myślę, że to dlatego, bo mnie szanował - rzekł, spoglądając na nią. - Nie chciał nigdy zrobić czegokolwiek, aby mnie zranić. I, co możliwe, złamać i zepsuć. Za bardzo mnie cenił i za bardzo potrzebował.
Rudowłosa przymrużyła oczy, myśląc i ważąc jego słowa. Przesypywała w głowie informacje o Dahlu.
- Na swój sposób, to nadal okrutne z jego strony - zauważyła w końcu.
- Brak miłości to na swój sposób okrutna qrzecz - Terry zgodził się. - Ale nie powinno się za to nikogo winić, że nie czują tego, czego się po nich spodziewa. Tak właściwie… kiedyś była jedna sytuacja - zawiesił głos, wspominając.
Alice słuchała go uważnie, patrząc na Terry’ego i nie mogła zdecydować co czuje w związku z tym. Jakby coś ją drażniło, a jednocześnie była uprzejmie zaciekawiona. Niejasna dla niej mieszanka odczuć, która tłumiła.
- To było, jakżeby inaczej, w mieście Francuzów. Paryżu. Znajdowaliśmy się tam tylko we dwoje. Ja i Joakim. Polowaliśmy na wampira, który osuszał ludzi przepływających pod kanałem. Był stary i silny, jednak kiedy skupiłem się na nim i zakleszczyłem w powietrzu… miotał się taki bezbronny… Joakim, wtedy młody… naprawdę młody, wrócił ze mną do hotelu. Upił się. Najpierw Fluxem, a potem alkoholem. Paliłem na balkonie, kiedy wyszedł na niego.
Oczy Terry’ego zaszkliły się.
- Nachylił się do mnie, pogłaskał po policzku, a potem mnie pocałował - westchnął głęboko. - Następnie odsunął się i powiedział do mnie… takim tonem, jakby to był komplement… że nie jestem jego zabawką. Lecz przyjacielem. Pogłaskał mnie po włosach, pocałował w czoło i wrócił do pokoju. A tak się składa, że byliśmy wtedy w Résidence Charles Floquet. To hotel bardzo blisko Wieży Eiffle’a. Oczywiście, bez znaczenia. Ale przez resztę nocy i następnego dnia… kiedy tylko patrzyłem na nią… wydawało mi się, że ze mnie kpiła.
Rudowłosa wyobrażała sobie jego opowieść, po czym zmarszczyła lekko brwi, bo coś przykuło jej uwagę
- Swoją… Drogą… Jak on to robi? - zapytała powoli, zastanawiając się nad tym, o czym myślała.
- Znaczy, że gdy był świadom, nie wyglądał kompletnie na swój wiek? - zapytała precyzując o co jej chodzi.
- Tak, Joakim był kiedyś młody - Terry uśmiechnął się. - Dużo starszy ode mnie, ale wciąż młody. Takiego go pamiętam i choć ja wyglądam już inaczej, on pozostał taki sam. Nie wyjaśnił ci nigdy tajemnicy swojej młodości?
Alice pokręciła głową
- Raczej zdawał się chcieć ukryć przede mną ile naprawde ma lat, a potem nie było okazji... Bo było trochę za późno - wyjaśniła.
Anglik roześmiał się.
- No tak. Przecież jesteś taka młodziutka… to znaczy, w porównaniu do nas - dodał, jakby nie chcąc, aby Alice cieszyła się za bardzo. - Bo widzisz… w młodości młody Joakim był detektywem w IBPI. Pewnego dnia został wysłany na śledztwo do Bangladeszu ze swoją ówczesną partnerką zarówno zawodową, jak i życiową. Alicią. Sprawa dotyczyła Fontanny Młodości. Napili się z niej, zmieniając się na zawsze. Wiele lat później Dahl wrócił w to samo miejsce i skonsumował je. Powiedział, że urok młodości jest nie tyle błogosławieństwem, co przekleństwem. Każe ci myśleć, że możesz więcej i posiadasz przed sobą większą przyszłość, niż jest tak naprawdę.
Śpiewaczka uniosła brew
- Skonsumował fontannę młodości… doprawdy ciekawą dietę mają Konsumenci - pokręciła lekko głową.
- Jesteś zazdrosna? - zapytał Terry. - Też chciałabyś się z niej napić?
Harper uśmiechnęła się blado
- A która kobieta by nie chciała? - zauważyła, ale bardziej jakby lekko kpiła z takiej wizji
- Choć teraz to mi już bez różnicy i tak chwilowo jestem anomalią… Szkoda, że niezbyt dobrze pamiętam miny lekarzy w szpitalu w Essen. Za to przebłyski dialogów majaczą mi jakieś bezcenne - pokręciła głową.
- Wiesz, ja również nad tym myślałem. Czy chciałbym wiecznie wyglądać, jakbym miał dwadzieścia lat. I potem zastanowiłem się i doszedłem do wniosku… że chyba jednak nie. Wieczna młodość sprawia, że wiecznie tkwisz w jednym miejscu, bo nie myślisz o tym, że kiedyś się zestarzejesz. I nie zastanawiasz się, jak wtedy będzie wyglądało twoje życie. Dlatego nie przygotowujesz się na to odpowiednio. Zarówno Joakim, jak i Alicia nigdy tak naprawdę nie ruszyli naprzód. Do końca pozostali w świecie młodości. Jak zerwane listki, włożone do książki i zasuszone. Wiecznie takie same.
Alice pokręciła głową
- Co za ironia z tymi imionami - westchnęła ciężko
- Ale masz rację, pozostanie na zawsze młodym ma dużo wad i chyba mniej zalet - dodała, zastanawiając się nad tym chwilę
- Na przykład, przestajesz cenić czas - zaproponowała pierwsze co jej przyszło do głowy.
- Przestajesz doceniać wyjątkowe chwile, bo takich potencjalnie czeka cię wiele w bezkresnym życiu. A to sprawia… że wyjątkowe momenty przestają być wyjątkowe. A jeśli na takie nie możesz liczyć… to po co żyć? Zostaje ci jedynie zabawa. I Joakim rzekł, że ceni mnie za bardzo, abym był jego zabawką. Myślę, że ta fontanna zepsuła go na kilka różnych sposobów, które niby rozumie, ale tak do końca nie jest ich w pełni świadomy. Mógłbym mu dać wszystko, czego tylko mógłby zapragnąć, bo ojcem już był - dodał ciszej.
Alice westchnęła i potarła nerwowo skroń. I co ona miała robić w tym wszystkim. Po co. Do czego? Miałaby być kolejna zabawką? Czy czym?
Zirytowała się lekko, gdy przypomniały jej się dodatkowo słowa Kirilla.
Tylko czy złościło ją, że mogło tak być, czy że liczyła na coś innego? Tego nie była pewna.
- Może gdybym był wyjątkowy? - Terry zawiesił głos. - Mam na myśli… naprawdę wyjątkowy. Taki jak ty. Gdyby tkwiła we mnie obca, astralna dusza. Wtedy pewnie zainteresowałby się mną. Jestem taki żałosny, kwiląc i prosząc o niego. Wolę myśleć, że spojrzał na ciebie nie dlatego, bo jesteś młoda, piękna i… no, sobą. Tylko dlatego, bo urodziłaś się Dubhe. Zazdroszczę ci, bo nigdy nie spotkam nikogo tak intensywnego, jak Joakim, ale on zawsze będzie spoglądał w twoim kierunku. A mi zostaną jedynie wyrzuty sumienia, że nie kocham mojej niepełnosprawnej żony.
Rudowłosa pokręciła głową
- Proszę, nie zazdrość mi. To, że jestem kim jestem, może daje mi uwagę Joakima, ale jaki inny ciężar ze sobą niesie - powiedziała nieco przygaszonym tonem. Zastanawiała się teraz nad Kirillem i nad tym co się stało. Miedzy nim i Dahlem, oraz między nią i Kaverinem.
- Ciężar? Myślisz, że to jest ciężar, który niesiesz tylko ty? Spójrz na mnie i to, gdzie jestem tu i teraz. To dotyczy wszystkich ludzi w twoim otoczeniu. Być może czujesz, że jesteś w centrum tego wszystkiego, ale bynajmniej nie jesteś jedyną osobą, która posiada z tego powodu jakiekolwiek uczucia. I która znalazła się w samym środku tego wszystkiego. Jesteś częścią Kościoła Konsumentów, Alice. Choćbyś nie znała nas zbyt długo. Jednak to Dubhe założyła nas i nie da się ciebie usunąć z naszego równania. Twoje troski będą naszymi. I dlatego tutaj jestem, choć równie dobrze mógłbym po śmierci… bo nazwijmy to tak. Śmiercią. Po śmierci Joakima mógłbym wrócić do Anglii i zostawić to wszystko w cholerę. Dlaczego jednak zostałem? - Terry zawiesił głos. - Bo nie mogę dopuścić, aby przydarzyło ci się cokolwiek złego. A niby dlaczego? Bo wiem, że to zraniłoby Joakima - mruknął gorzko. - Jestem niewolnikiem swoich uczuć. Jak my wszyscy.
Harper spuściła wzrok w ziemię i przez chwilę znów była spięta
- Nie widzę siebie w centrum. Czy siebie samotnej z uczuciami. Ja po prostu… Odnoszę wrażenie, że jestem ciężarem odkąd uwikłałam się w to wszystko. Choć staram się, to tylko obciążam tych, na których próbuję polegać. Kiedy chciałabym dać coś w zamian - powiedziała szczerze, trochę przygaszonym tonem. Prawda o uczuciach Terrence’a do Joakima wcale jej nie pomagała. Wiedzieć, że de Trafford pomaga jej tylko dlatego, że ‘to zraniłoby Joakima’. Teraz na swój sposób zraniło i ją, ale czego mogła się spodziewać, albo czego śmiałaby oczekiwać. To nie jej towarzysze, tylko Dahla.
- Nie jesteś wcale ciężarem. Nie tak naprawdę. Bo widzisz… kiedy ty , rozmawiał ze mną mężczyzna, którego napotkałaś przy prysznicach. Eoin? Tak miał na imię? Chciał cię poprosić, choć nie starczyło mu odwagi, abyś zebrała wszystkich Konsumentów i przemówiła przed nimi. Rozpaliła w nich sens… sens tego wszystkiego, co znoszą. Myślę, że po prostu urodziłaś się wyjątkowa, Alice. Będę szczery… zazdroszczę ci wielu rzeczy. To nie znaczy, że cię nienawidzę, lub nie lubię - zawiesił głos. - Po prostu… jestem w pełni świadomy tego, że jesteś w stanie osiągnąć rzeczy, które byłyby dla mnie kompletnie niedostępne. Jestem jedynie paranormalną dźwignią. Oczywiście, często przydatną. Tak jak naładowany pistolet, albo samochód z pełnym bakiem. Jak rzecz. Ty jednak jesteś czymś więcej. Jesteś gwiazdą. Twoje włosy świecą się, a wtedy jesteś nieśmiertelna. Wiesz, jak długo szukaliśmy cię, aż wreszcie znaleźliśmy w moje urodziny? Alice… byłaś moim jedynym prezentem, jaki wtedy otrzymałem.
Harper wyprostowała się i przyjrzała uważnie Terrence’owi
- Szanuje cię Terrence, nie uważam cię za rzecz, czy kogoś tylko do wykorzystania ja pistolet. I przepraszam, ale najbardziej na świecie nie chciałabym, żebyś był samochodem z pełnym bakiem - skrzywiła się w bladym uśmiechu
- Z tego co pamiętam, twoje urodziny nie skończyły się najlepiej dla reszty gości i mojej znajomej… No i potem znów jakimś sposobem zgubiliście mnie z oczu… Jak to wszystko mogłoby inaczej wyglądać, gdyby Camille się wtedy nie pojawiła - Alice zamyśliła się nad tym.
- I jak to wszystko mogłoby inaczej wyglądać, gdyby Camille nie pojawiła się w operze w Essen? - Terry zawiesił głos. - Próbowałem ją zabić. Tak mocno, jak to tylko możliwe. Chciałem, żeby przepadła… i gdyby mi się udało, nie miałby kto cię uratować. Czy to nie zabawne? I powiedz mi… gdyby rzeczywiście Desmerais nie pojawiła się, a ty byś przepadła… a potem, choć to mało prawdopodobne… gdyby Joakim obudził się… czy miałbym jakiekolwiek szanse bez ciebie w zasięgu wzroku? Dahl zawsze będzie spoglądać tylko na ciebie. Otóż myślę, że ja i on… to się nigdy nie zdarzy. Bez względu na to, jak układałyby się okoliczności. Będę wiecznie sam. Samotnie, okropnie sam. Pozostanie mi jedynie córka, która dorośnie i odejdzie do jakiegoś mężczyzny. Wszyscy o mnie zapomną oprócz tych, którym będę potrzebny. Nawet nie mam tyle lat… a czuję się tak stary!
Alice podparła łokieć jednej ręki i przytknęła dłoń do swojego policzka
- Los jest bardzo pokrętny. Może nie będziesz jednak sam Terrence. Tego w końcu nie wiemy, czyż nie? - zauważyła i szturchnęła go lekko.
- Swoją drogą, czemu byłam twoim prezentem na urodziny, u licha? - zmieniła temat na moment.
 
Ombrose jest offline  
Stary 04-03-2018, 20:45   #412
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Wiec Sów

- Napotkaliśmy cię akurat wtedy. Byłaś jedynie kolejną rudą dziewczyną pasującą do opisu i nikt… a na pewno nie ja, nie spodziewał się, że to ty jesteś Dubhe, której poszukiwaliśmy z rozkazu Joakima. A jednak, to byłaś właśnie ty. Zdałaś test, jakim było skonsumowanie obiektu bez wcześniejszego zdobycia zdolności konsumowania od innego członka Kościoła. Zorganizowałem to przyjęcie bez wyraźnego powodu. I właśnie ty okazałaś się największym zaskoczeniem.
Śpiewaczka zmrużyła oczy
- I prawie nie zeszłam na zawał jak wszyscy się przebrali i nagle zostałam sama, obco na środku… Wybacz marudzenie, wymazano mi to z pamięci i wcześniej nie miałam ku temu okazji, ale do licha. Myślałam, że mnie złożycie w ofierze Szatanowi, albo Bóg wie czemu - mruknęła ciszej.
De Trafford zastanowił się na chwilę.
- Tak właściwie… myślę, że twój stan jest równie problematyczny, jak wieczna młodość. Zdecydowana większość osób rozmawiająca z tobą nie mówi wcale do ciebie, ale do tej obcej duszy, która tkwi wewnątrz ciebie. To… naprawdę tragiczne. Mieć wokół siebie tylu wyznawców, lecz oni nawet nie zastanawiają się nad tym, co myślisz. Interesuje ich tylko to, kim jesteś, lub co posiadasz wewnątrz siebie. Myślę, że to dlatego Joakim zachowuje się właśnie w ten sposób. Nie może być normalny, jako Alioth, wiecznie młody młodzieniec i jeszcze patrząc na jego przeszłość… szkoda mi go jeszcze bardziej niż ciebie. Przynajmniej nie posiadasz dzieci, o które musiałabyś się martwić.
Harper westchnęła
- Tak… A wyszło na to, że w ciągu ostatnich dwóch dób zaczęłam się martwić o jego dzieci - pokręciła lekko głową
- Jedno się przeziębiło na trasie Helsinki-Petersburg, a drugiego dusze trzymam w torebce. Co za tydzień - zironizowała, ale co innego mogła uczynić.
Terry skinął głową.

- Już jesteśmy na miejscu - Mielikki nagle obróciła się, spoglądając na nich.
Harper spostrzegła przed sobą zieloną gęstwinę z tak rozłożystymi gałęziami oblepionymi liśćmi, że nie wydawało się możliwe przedrzeć na drugą stronę. Drzewa nie przerzedzały się - wręcz przedziwnie, zgęstniały jeszcze bardziej. Powietrze również smakowało inaczej, choć Alice nie była pewna, z czego wynikała ta zmiana. Nagle zastanowiła się, jak duży dystans przeszli w trakcie tej rozmowy. Czy w ogóle w tym wymiarze istniały takie pojęcia, jak mile lub kilometry? Wydawało się to mało prawdopodobne.
- Sowia Knieja - Mielikki szepnęła, obracając się na nich.
W obliczu bogini cała ich rozmowa wydawała się nie znaczyć nic. Poruszali co prawda znaczące, a jednak tak ziemskie tematy, kompletnie niezwiązane z wyjątkowością fińskiego panteonu… Wydawało się to kompletnie nieprawdopodobne. Niepasujące do czasu i miejsca.
- Za tymi drzewami znajduje się mój mąż i wasz towarzysz - rzekła bogini.
Śpiewaczka spojrzała znów na gęstą roślinność, a potem na Mielikki i lekko się uśmiechnęła
- Dziękujemy za doprowadzenie do niego - powiedziała uprzejmie. Poczekała jeszcze krótki moment, czy bogini się ruszy, nim sama zrobiła pierwszy krok do przodu, ciekawa co ujrzy dalej, za owymi drzewami.

Mielikki przeprowadziła ich przez gęstwinę i wnet weszli na niewielką polanę. Rosła na niej jasnozielona, wysoka trawa oraz najróżniejsze kwiaty, choć te bardziej pospolite - stokrotki, mlecze, bratki… Jednak to drzewa rzucały się w oczy najbardziej. Rosły wokół traw. Były wysokie, ale przedziwnie powykręcane, prawie upiorne. Na wielorakich gałęziach siedziały sowy. Było ich tak dużo… Alice nie mogła się ich doliczyć! Dziesiątki, setki… czy to możliwe, że nawet tysiące? Tak wiele drobnych, lekko połyskujących postaci. Śpiewaczka nie wiedziała, w którą stronę ma spoglądać… toteż obracała się dookoła własnej osi, próbując dostrzec jak najwięcej stworów. Wszystkie wpatrywały się w nią… przypomniała sobie scenę w jej śnie, kiedy znajdowała się w operze i wszyscy zabici bliscy patrzyli na nią... tym razem uczucie było podobne. Tyle par oczu skierowanych prosto i tylko na nią… a jednak nie wydawały się wyrażać jakichkolwiek negatywnych emocji. Ponadto, wokół sów roztaczała się przedziwna, gęsta, intensywna aura… tak mocna… To było święte miejsce. Alice czuła to całą sobą. Należał się pełen szacunek wszystkim mieszkańcom Sowiej Kniei.
- Alice… - mruknął Ismo, który stał kilkadziesiąt metrów dalej. Pomimo odległości, Alice wyraźnie usłyszała swoje imię. Przy chłopcu stał postawny, bardziej szeroki niż wysoki mężczyzna.
Śpiewaczka chwilę rozglądała się, kompletnie oniemiała po wszystkich sowach w owym miejscu do którego teraz weszli. Otrząsnęła się dopiero słysząc głos Isma. Obróciła się w jego stronę z trochę skołowana mina, ale zaraz skoncentrowała się i uśmiechnęła lekko
- Ismo - odpowiedziała i za moment spojrzała na mężczyznę, który mu towarzyszył. Skłoniła lekko głowę, w geście powitania Tapio.
Mężczyzna skinął jej głową. Był bardzo męski… choć nie do końca przystojny. Gęsty, brązowy wąs wzrastał nad jego ustami, lekko zakręcony. Jego barki były wręcz nadnaturalnie szerokie. Bez wątpienia mógłby wdać się w walkę z niedźwiedziem i ją wygrać. Mielikki uśmiechnęła się, spoglądając na niego. Coś w jej oczach sugerowało, że bardzo kochała mężczyznę.
- Chyba… - chłopiec zawiesił głos, przybliżając się. - Znaleźliśmy naszą sowę.
I rzeczywiście, siedziała ona na którejś z kolei gałęzi kolejnego drzewa. To wydawało się niemożliwe, a jednak Harper rozpoznała w niej sowę z Essen.
Alice przez kilka sekund obserwowała parę bogów, po czym jednak skupiła się już w pełni na chłopcu. Zaraz zwróciła wzrok na sówkę
- Oh… Rzeczywiście. Witaj - przywitała sówkę z opery, lekko się do niej uśmiechając
- W ogóle witajcie wszystkie - poprawiła się zaraz i uprzejmie zwróciła do sów zasiadających na tutejszych drzewach. Spojrzała na Ismo
- Wszystko w porządku? - zapytała nieco opiekuńczo i zerknęła znów na sówkę z Essen zaciekawiona. Czy ta wcześniej nie mówiła, że była samotna pod deskami sceny? Teraz natomiast siedziała wśród swoich. Czy czuła się dobrze? Alice miała taką nadzieję.

Tak właściwie nie było innych możliwości. Duch wrócił do innych ze swojego rodzaju.
Vaki mądrości i prawdy? To tutaj przebywały. Czy to możliwe, że Alice znalazła się w najbardziej oświeconym miejscu… w Helsinkach? Finlandii? A może na całym świecie? Mnogość spoglądała na nią z góry… jakby oczekując pytań.
- Doprowadziłam was na miejsce - szepnęła Mielikki, która również szanowała świętość tego miejsca.
Harper podeszła nieco bliżej Isma i zerknęła na Mielikki
- Odnoszę wrażenie, że mogę im zadać pytania. Czy nie mylę się? - zapytała boginię, chcąc mieć pewność, że nie popełni żadnej gafy w takim świętym miejscu.
- To nie jest pytanie do mnie - odparła Mielikki. - Ale myślę, że nie obrażą się z powodu pytania. Ktoś odpowiedzialny za mądrość i prawdę zapewne pali się, aby dzielić się nimi z innymi - uśmiechnęła się lekko. - Skoro już tu jesteś, to nie zmarnuj tego. Bo o ile ja jako… no cóż, bogini, nie mogę ci pomóc z rozkazu Ukka, to te haltije… nie kierują się tym samym prawem.
Alice kiwnęła do niej głową
- Dokładnie to mi przyszło do głowy - przyznała się skromnie, po czym zwróciła się w stronę sówki z opery, a także i pozostałych. Wzięła spokojny wdech, po czym odezwała się
- Wybaczcie, że zakłócamy wasz spokój, ale okoliczności są nieoczekiwane i los Finlandii, a możliwe że i całej Ziemi może być zagrożony. Otóż, jak zapewne wiecie, istnieje pewien rytuał, który daje kontrolę nad Ukkiem. Obecnie właśnie my - tu wskazała ręką na siebie, Isma i Terrence’a
- A także nasi towarzysze staramy się ubiec władców Tuoneli, którzy, jak się dowiedziałam, złamali zasadę ustaloną przez Ukka i chcą zamieszkać na Ziemi. Przybywam więc do was z pytaniem… Powiedzcie mi, jak mogłabym skontaktować się z Akką? - przeszła rzeczowo do dokładnego pytania, jakie chciała zadać mieszkańcom tego świętego lasu. Miała nadzieję, że jej pomysł rozmowy z żoną Ukka pomoże w całej tej sprawie. Jesli i ona jej odmówi pomocy, to cóż… Będa musieli radzić sobie sami. Po ziemsku na nierównych warunkach.

Na początku panowała kompletna cisza. Sowy patrzyły na nich w milczeniu. Dziesiątki, setki… może nawet tysiące par oczu skoncentrowały się na nich. Następnie w jednej chwili wybuchł ogromny gwar. Ptaki zaczęły pohukiwać, rozmawiać, naradzać się. Zerkały co chwilę na nich, po czym wracały do dysputy. Alice nie wiedziała, gdzie dokładnie ma patrzeć. Na którą gałąź spoglądać. Którą sowią grupę spróbować podsłuchać. Tak, jakby nagle znalazła się w środku ula zawieszonego nad palnikiem gazowym. Jeden wielki chaos oraz harmider.
- Jak myślisz, dobrze to rokuje? - Terry zawiesił głos, spoglądając na mnogość skrzeczących ptaków.
Alice zmarszczyła lekko brwi i zerknęła na de Trafforda
- Nie mam pojęcia, na razie nie rozumiem nic. Jest za głośno - odezwała się do niego, po czym zerknęła w stronę sówki, którą uwolniła z Essen. Spróbowała na niej skoncentrować uwagę. Oczywiście straciła ją z oczu. Niczym insekty w mrowisku, haltije bez przerwy zmieniały swoją pozycję. Znaleźć akurat tę jedną pośród reszty było niemożliwe… już szukanie igły w stogu siana miało większe szanse powodzenia.

Wtem jednak wszystkie ucichły. Uspokoiły oraz zajęły swoje miejsce. Zapadła cisza, która po tym całym hałasie wydawała się kompletnie nienormalna. Z pomiędzy drzew wyłoniła się pojedyncza sowa. Była większa niż pozostałe i odcinała się od reszty białym kolorem piór. Barwa połyskiwała jasno w świetle słońca, mieniła się lekko i opalizowała. Ptak zatrzepotał kilkakrotnie skrzydłami i wylądował na polanie w odległości kilkunastu metrów od Alice. Spojrzał na nią. Jego oczy były kompletnie białe, nie licząc dwóch wąskich szparek źrenic. Wzrok haltiji był tak przenikliwy, że Harper zaczęła podejrzewać, że czyta w jej myślach. Choć tak właściwie nie miała na to jakichkolwiek dowodów, ani choćby przesłanek.
- Witajcie - rzekł ptak, zerkając na Mielikki i Tapio. Pokłonił im się delikatnie. Posiadał niski, przyjemny głos. Następnie haltija spojrzała na Harper. - Witam was w Sowiej Kniei.
Alice uprzejmie pochyliła głowę przed sową. Ta wydawała jej się być bardzo dostojną i bardziej magiczną niż jakiekolwiek stworzenie jakie do tej pory widziała. Jako, że ona sama już wcześniej powitała wszystkie sowy, postanowiła nie powtarzać się i uznała swój gest grzeczności za odpowiedź na powitanie istoty. Nie była pewna co ma teraz uczynić, więc poczekała chwilę na to, co powie biała sowa za chwilę.
- Nazywam się Sartej. Tak też możecie mnie nazywać. Wiec sów wezwał mnie, abym wysłuchał was i zadecydował. Od bardzo wielu lat nic nie przeszkadzało we śnie, toteż jestem was ciekawy, Alice i Terrensie. Jako że przewodniczę väki wiedzy i mądrości, to wiem wszystko, co przed chwilą powiedziałaś, choć mnie tu nie było. Widzę oczami moich braci i sióstr. Jestem również świadomy twojego miłego gestu względem jednego z potomków dobrej, kochanej Artei, której już z nami niestety nie ma. Bez wątpienia żyłaby do tej pory, gdyby wiele lat temu nie przybył tutaj twój przodek, młody Ismo - Sartej spojrzał na chłopca. - I gdybyśmy nie zdecydowali się mu pomóc. Wygląda na to, że väki cierpi za każdym razem, kiedy stara się pomóc któremuś z Widzących.
Rudowłosa delikatnie zmarszczyła brwi. To nie pierwszy raz, gdy obiło jej się o uszy o śmierci jakiejś haltii. Zastanawiało ją, co do tego doprowadziło. Valkoinen, czy IBPI? Wzięła krótki wdech
- Dziękuję Sarteju, że mimo to pragniesz z nami porozmawiać. Otóż, jesteś zapewne świadom pytania, jakie zadałam wiecowi sów. Pragnę z całego serca zakończyć ten bałagan, który dzieje się obecnie w kraju Finów, a który zapoczątkowali władcy Tuoneli. Dlatego zbieramy wersety, które powierzył sowom Widzący, a także szukamy pomocy i w nieco innym źródle - trudno było bowiem śmiertelnym mierzyć się z bogami.

Sartej zastanowił się.
- Valkoinen jest niejako odpowiedzialne za śmierć ukochanej Artei. Poza tym mamy również drobny dług wdzięczności względem ciebie - zawiesił głos. - Przekażę ci informacje, o jakie prosisz. Ale dopiero wtedy, kiedy zgodzisz się na spełnienie dwóch warunków. Choć co prawda zamieszkujemy część puszczy wielebnej Mielikki i potężnego Tapio, to wciąż nie chcielibyśmy tak po prostu wypowiedać wojnę Tuoneli.
Śpiewaczka zastanawiała się chwilę, po czym kiwnęła głową
- W porządku. Rozumiem, że to i dla was pewnego rodzaju zagrożenie. Jakie są to warunki do spełnienia? - zapytała rzeczowo, zamieniając się w słuch.
- Po pierwsze, zabierzecie ze sobą wydzielonego przeze mnie posła. Ja również chciałbym przekazać Acce kilka ważnych słów i poprosić o pewne rzeczy. Ucieszyłbym się, gdybyście to umożliwili.
- Nie brzmi tak źle - de Trafford mruknął szeptem do Alice.
Harper kiwnęła leciutko głową i do Sarteja i do Terry’ego
- Nie ma z tym żadnego problemu. A drugi warunek? - dodała.
- Choć ty uratowałaś potomka mojej drogiej Artei, to inny zginął i został wykorzystany. Chciałbym, aby został pomszczony - Sartej zawiesił głos. - Mam prawo żądać zadośćuczynienia za krzywdę wyrządzoną członkowi mojego väki.
Alice wzięła wdech i przechyliła lekko głowę
- Na kim owej zemsty mielibyśmy dokonać? - zapytała, chcąc się upewnić co dokładnie i komu mieli zrobić.
- Winne są dwie osoby, ale mi wystarczy krew chociażby jednej z nich - Sartej rzekł poważnie. - Nie jestem zachłanny, domagam się zemsty dla zasady, nie z powodu złości i zepsutej natury. To dwójka ludzi, która rzuciła urok na młodą haltiję, burząc jej naturę i każąc jej dopuścić się złamania swojego kodeksu. A właśnie to ją zabiło. Ich imiona to Lotte Visser oraz Edmund Thomson.
Śpiewaczka uniosła brwi. Gniew haltii spadł na detektywów. Zrozumiała teraz szybko, że oto mieli zostać ukarani, za wykorzystanie tego ‘nietypowego sposobu’, o którym wspominała Tallah. Alice zerknęła powoli na Terrence’a
- To… Się da zrobić. Obecnie zawarliśmy pewny rozejm, z grupą do której należą, ale wiesz zapewne, że nie przepadamy za sobą nawzajem. Kiedy więc wszystko z wersetami zostanie rozwiązane, a Tuonela nie będzie już zagrożeniem dla ziemi, jedno z tych dwojga zapłaci - obiecała spokojnym tonem.
- Śmiercią - sprecyzował Sartej. - Obiecujesz, że zrobisz wszystko, co w twojej mocy, aby zemsta dokonała się? Przypieczętujemy naszą umowę świętym paktem.
Terry poruszył się niespokojnie.
- To zaczyna mi się mniej podobać - szepnął cicho.
Alice zerknęła na Terry’ego
- A mamy jakiś wybór? Jeśli chcemy porozmawiać z Akką, a chcemy z nią porozmawiać, zawrę ten pakt. Po prostu pomóż mi, gdy nadejdzie ta pora i będzie trzeba ukarać jedno z nich - uśmiechnęła się do Terrence’a. Mówiła nieco przygaszonym tonem. Jedno życie nie robiło jej w tym wszystkim już różnicy. Najwyraźniej tu leżało skrzywienie, jakiego nabawiła się po tym wszystkim łagodna Alice. Jeden przywódca Kościoła za nic miał sobie upływ czasu, a drugiemu teraz różnicy nie robiło jedno życie, należące do kogoś z organizacji, która i tak ich nie szanowała. Czy to coś aż tak złego?
De Trafford zawahał się.
- Skoro tak uważasz… - chyba nie potrafił kłócić się z wartością informacji, które Sartej miał im przekazać, jeżeli zgodzą się spełnić jego warunki.
Sowa tymczasem poruszała skrzydłami. Biel jej piór nagle zalśniła i wydawała się jeszcze jaśniejsza niż przedtem.
- Podejdź, Alice - rzekł, spoglądając na nią przeciągle.
Śpiewaczka nie zawahała się i podeszła do Sarteja. Przyklęknęła na jedno kolano, by nie górowac nad nim wzrostem. Uznała bowiem, że byłoby to nieuprzejme. Czekała teraz co haltija poleci jej uczynić.

Sowa jednak tego nie zrobiła. Alice więc zadziałała zgodnie z tym, co podpowiadał jej instynkt. Podniosła rękę i dotknęła nią łba ducha. Kiedy przybliżała do niego dłoń, jego pióra stopniowo zdobywały coraz większą jasność. To było przepiękne. Harper nie potrafiła sobie przypomnieć, czy w życiu widziała coś bardziej pięknego i magicznego… Kiedy zmrużyła oczy, widziała w bieli Sarteja delikatnie mieniące się iskierki wszystkich kolorów tęczy. Światło promieniowało z niego i kiedy Alice dotknęła promieni… poczuła zawroty głowy i dziwne ogłuszenie, choć nie było to tak właściwie nieprzyjemne doznanie. Wstrzymała oddech, a kiedy dopełniło się, ponownie nabrała powietrza. Bardzo łapczywie.

Wyciągnęła przed siebie rękę. Ujrzała mieniący się, świetlisty znak znajdujący się po stronie grzbietowej, nieco poniżej kciuka i palca wskazującego. Miał około cztery centymetry średnicy. Na zewnątrz znajdowała się obwódka z drobnych piórek, a w środku dość zawiły wizerunek łba sowy. Była przedstawiona pod kątem i nieco z boku.

- Dokonało się - szepnął Sartej.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 04-03-2018, 20:48   #413
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Rytuał Akki

Alice przyglądała się wzorowi na swej dłoni, gdy powoli cofnęła się od Sarteja i znów wyprostowała. Opuściła dłoń
- Wedle twej woli, przyrzekłam spełnić warunki. Teraz Sarteju, twoja część naszej umowy - przemówiła pewnym tonem.
Jeszcze raz zerknęła na znak. Wnet przygasł, przez co wydawał się prawie niewidoczny.
- Zaiste - Sartej skinął łbem. - Słuchaj uważnie, Alice. Zapamiętaj wszystkie moje słowa. Chcesz przedostać się do Akki, żony Ukka. To prastara, potężna bogini, która posiada wiele twarzy. Maderakka, Sarakka… nazywano ją w różny sposób i to nie dziwi, biorąc pod uwagę ilość czasu, który przeżyła. Matka plemienia, patronka kobiet i dzieci. Ta, która daje ludziom ich ciała. Kobiety należą do niej i chłopcy również. Tak długo, aż staną się mężczyznami. To bogini płodności, miesięcznych krwawień oraz miłości. Aby z nią porozmawiać, musisz własnoręcznie zebrać zioła. Mniszek, nagietek, podbiał, rumianek, dziurawiec oraz cykoria… Jeżeli chcesz, aby spotkanie było dłuższe i stabilniejsze, to powinnaś do tego dołączyć krwawnik, tatarak, pokrzywę oraz żywokost. Czy powinienem powtórzyć?
Harper wzięła lekki wdech i zamknęła oczy. Delikatnie palcami zaczęła stukać o udo
- Mniszek, nagietek… podbiał, rumianek… dziurawiec cykoria… krwawnik… ta-tarak? Pokrzywa. Żywo...Żyw… - zająknęła się na ostatnim, nie mogąc złapać. I tak zapamiętała dużo, układając słowa w melodię.
- Żywokost - dokończył Terry. - Wymyśliłem sposób, aby to zapamiętać. Taka historyjka. Mnich nagina się pod białym rumakiem. Widząc w nim dziurę, złapał cykora - dokończył. - Może uda się w ten sposób zapamiętać. A dalsza część… - zamyślił się. - Rumak krwawił pod tartakiem, krzywiąc się… - de Trafford zastanowił się - ...krzywiąc się żywo do kości? Może?
Rudowłosa zerknęła na de Trafforda
- Ciekawy pomysł. To zdecydowanie pomoże - powiedziała pochwalnie do mężczyzny, po czym znów spojrzała na białą sowę
- Muszą zostać zebrane na Ziemi? Czy ewentualnie mogą… Tu? - zapytała ostrożnie, patrząc na Sarteja i nieśmiało zerkając w stronę Mielikki i Tapio.
- Jeżeli je tutaj zerwiesz, to nie będziesz mogła z nimi wrócić do świata rzeczywistego… - Sartej zawiesił głos. - Jeżeli zechcesz je tutaj znaleźć, to właśnie tutaj powinnaś dokończyć rytuał.
Alice zastanawiała się nad tym chwilę, po czym zerknęła na Terrence’a
- Terrence… Chyba będę miała prośbę do ciebie… - zaczęła mówić powoli, zastanawiając się nad czymś
- Dopilnujesz, by Ismo wyruszył z IBPI i z kimś z Kościoła na poszukiwanie tego przedostatniego wersetu do znalezienia? - dokończyła. Nie wiedziała bowiem ile czasu będzie musiała tu zostać, a najwyraźniej dokładnie to rozpatrywała.
- Rzecz jasna - de Trafford skinął głową. - To kolejna ważna rzecz, o której nie możemy zapomnieć - mruknął. - Proszę cię, Mielikki, czy mógłbym zadać ci pytanie?
Bogini zmierzyła go wzrokiem, po czym skinęła głową.
- Bez wątpienia wiesz, kiedy przybyliśmy do waszej puszczy. Ile od tego czasu minęło godzin w świecie śmiertelników?
Kobieta zastanowiła się na moment.
- Siedem minut - odpowiedziała.
Harper kiwnęła głową
- To ta przyjemna część podróży między wymiarami. Gdy okazuje się, że czas idzie nam na rękę… Terrence i weź mnie gdzieś przenieś… O ile tam serio leżymy - dodała jeszcze, po czym zwróciła głowę w stronę Mielikki
- Czy nie będzie to problemem? Jeśli będę zbierać te rośliny w waszym lesie? - zapytała spokojnie i uprzejmie.
- Najmniejszym - bogini pokręciła głową. - Powinnaś znaleźć w naszej puszczy wszystkie rośliny wymienione przez mądrego Sarteja. Mogę zaprowadzić cię na łąką, gdzie rośnie większość z tych roślin - dodała po chwili zastanawiania się.
Alice zmarszczyła delikatnie brwi
- Znam sporą część z wymienionych roślin, jeśli jednak miałabym co do którejś wątpliwości, czy będę mogła o to zapytać? - spytała jeszcze, w końcu żaden był z niej botanik. Widziała cześć z tych roślin wypisanych do rytuału Akki na stronie, ale nie była pewna, czy dokładnie wszystko spamiętała.
- Mogę zesłać na ciebie błogosławieństwo wiedzy - zaoferował Sartej. - Kiedy dotkniesz znaku na swojej ręce, patrząc na roślinę, rozpoznasz ją tak, jak gdybyś parała się zielarstwem od wielu lat.
Harper uśmiechnęła się lekko do białej sowy
- Byłabym bardzo wdzięczna za taką pomoc… - powiedziała, tym samym dziękując sowie za jej ofertę. Zawarła z nim pakt, chciała móc go dopełnić, a głupio by wyszło, gdyby ugrzęzła tu, bo nie zna paru kwiatków.
- Czy mogę kontynuować? - zapytał Sartej. - Samo zebranie odpowiednich składników to dopiero pierwszy krok, aby wypełnić rytuał - zastrzegł.
Rudowłosa przytaknęła
- Proszę - odrzekła i znów skupiła się na Sarteju.

Sowa lekko zatrzepotała skrzydłami, jednak wnet z powrotem je złożyła.
- Wszystkie zebrane zioła powinny zapełnić cały koszyk. Nie powinno ich być zbyt mało, jednak zbyt wielkie ilości są zbędne. Kiedy już to zrobisz, powinnaś wymieszać je i podzielić całość na dwie równe części. Jedną z nich zagotować i wytworzyć z nich wywar, w którym powinnaś się wykąpać. Natomiast drugą połowę rozłożyć w miejscu świętym, lub miejscu kultu. Nie jest ważne czyjego. Następnie położyć się na rozsypanych ziołach.
Alice nie poruszała się chwile, ani nic nie odpowiadała. Wyraźnie jednak zapamiętywała słowa haltii jak przepis na domowe ciasteczka, notując i powtarzając je w pamięci. Będzie jednak potrzebowała odrobiny więcej pomocy Mielikki, jeżeli miała to dokończyć tutaj. Skoro jednak bogini zorganizowała im tak przyjemny posiłek, na pewno sposób na zagotowanie wody również się znajdzie? Choć z drugiej strony, czy to nie byłoby proszenie o zbyt wiele? Nieco się wzdrygnęła, zastanawiając nad tym.
- Magiczna kombinacja ziół ma za zadanie oczyścić cię. Jedynie w pełni przygotowana będziesz mogła stanąć przed boginią płodności, żoną Ukko. A znajdziesz się w tym miejscu, które zamieszkuje, w pewnym szczególnym momencie, kiedy uzyskasz satysfakcję. Mężczyzna nie musi zostać oczyszczony w ziołowej kąpieli przed aktem.
Rudowłosa słuchała uważnie, po czym pokręciła głową, jakby coś do niej nie dotarło i spojrzała na sowę zdumiona
- Chwileczkę, co? - bąknęła zdumiona, bo nie była pewna czy dobrze zrozumiała co Sartej miał na myśli. Czy może raczej, wolała, by tak było.
- Akka to patronka kobiet, miłości oraz rozmnażania. Żeby zjawić się w Tuoneli, należy umrzeć. Aby trafić do puszczy Mielikki oraz Tapiego trzeba wytropić jego mieszkańca i podążyć za nim - Sartej bez wątpienia miał na myśli maleńką sówkę, którą Ismo starał się obudzić. - Dlatego też nie powinno dziwić, że aby spotkać się z patronką kobiet, należy… być kobietą.
Alice poczuła, że robi jej się gorąco
- Ale… O niech mnie… - wydukała tylko i zasłoniła oczy dłonią. Ledwo była po naprawdę ciężkiej rozmowie z Terrence’m, a tu wyniknęło ‘TO’. Milczała przez nieco przeciągającą się chwilę. Ta przeciągała się tylko bardziej
- Yh… - westchnęła w końcu śpiewaczka i opuściła dłoń, jeszcze zaczerwieniona na twarzy. Ledwo dobę temu straciła dziewictwo we wcale nie najweselszych okolicznościach, a teraz miała zrobić coś takiego? I z kim niby do diabła? Stanęła przed przeszkodą, której sama przeskoczyć nie mogła i nie wiedziała jak ma się za to zabrać.

Na polanie zapadła cisza. Nikt nie miał nic do powiedzenia. Pierwszy przerwał ją Terry. Odchrząknął.
- To… dziękujemy za wskazówki - rzekł. - Myślę, że teraz powinniśmy przemyśleć je w ciszy, w samotności - mruknął, spoglądając kątem oka na Alice. - Prawda? - zapytał z lekkim przyciskiem.
Śpiewaczka zerknęła na niego
- Tu nie sięga mnie Tuonetar. Myślisz, że jak pójdę pobiegać po jednej, albo piętnastu łąkach na Ziemi, to nie zacznie czegoś podejrzewać? - zapytała powoli.
Terry spojrzał na nią ostro i przesunął wzrok na Isma stojącego nieopodal. Chyba chciał dać jej do zrozumienia, że naprawdę powinni przedyskutować tę sprawę gdzieś na uboczu. Teraz mieli za widownię nie dość, że dziecko i dwóch bogów, to jeszcze setki w pełni rozumnych sów.
- Czy to komfortowe miejsce? - zapytał krótko.
Śpiewaczka przyglądała mu się w lekkim napięciu. Z tego wszystkiego najwyraźniej nie zrozumiała co miał na myśli. Dotarło do niej dopiero, kiedy dodał ostatnie zdanie.
- Ah… - mruknęła, po czym zerknęła na Sarteja
- Tak. Musimy porozmawiać. Zapamiętałam wszystkie… kroki rytuału. Czy jest coś jeszcze? - zapytała sowę, modląc się w duchu, by więcej kruczków nie było. Chciała bowiem zakończyć tę rozmowę, porozmawiać z Terrym, o czymkolwiek chciał porozmawiać, a potem iść pozbierać kwiatki, usiąść i się nad nimi rozpłakać.
- To wszystko - zapowiedział Sartej. - Proszę nie zapomnij kombinacji ziół - dodał po chwili myślenia.
Zapadła krótka cisza.
- To całkiem przyjemny rytuał - Tapio odezwał się po raz pierwszy.
Mielikki błyskawicznie zwróciła na niego wzrok.
- Nie wymaga krwawych rytuałów, ani żadnych ofiar… - bóg zaczął wyjaśniać, jakby nieco zaskoczony nagłą reakcją swojej żony.
- Czy możemy już odejść? - Terry wtrącił się czym prędzej.
Nikt nie odpowiedział.
To znaczyło, że tak.
Rudowłosa zerknęła na Ismo i wzięła bardzo głęboki wdech
- Ismo… Czy możesz tu chwilę poczekać? - poprosiła chłopca siląc się na pełnię spokoju w głosie.
- A mógłbym? - zapytał chłopiec, spoglądając na wiec sów. Wydawał się nimi oczarowany. Zdawało się, że wciąż był na tyle niewinny, że nie dotarły do niego metafory Sarteja. Albo wręcz przeciwnie i po prostu nie robiły na nim aż takiego wrażenia, jak powinny. - Chciałbym z wami porozmawiać… - zafascynowany przemówił do Sarteja.
- Myślę, że taką prośbę możemy spełnić - biała sowa odparła po dłuższej chwili zastanawiania się.

Alice spostrzegła kilkadziesiąt metrów dalej pomiędzy drzewami zwalony pień grubego drzewa. Można byłoby na nim usiąść i porozmawiać. To miejsce wydawało się do tego nadawać. Na uboczu, zapewniało prywatność, a jednak niedaleko Isma.
Harper zerknęła znów na Terrence’a i skinęła głową w stronę zauważonego drzewa
- Proponuję tam? - odezwała się trochę sztywno i ruszyła przodem.
Terry odpowiedział jedynie głośnym westchnięciem. Podążał za Alice w milczeniu. Wreszcie dotarli na miejsce. Pień był pokryty mchem, jednak niezbyt wilgotnym. Harper mogła podeprzeć się nogą o wystający konar, po czym usiąść na grubym drzewie. De Trafford nie wydawał się oponować przed takim siedziskiem, choć do specjalnie eleganckich nie należało. Jednak aktualnie nie o tym myślał.
Rudowłosa usiadła na wyścielonym mchem pniu i spojrzała na Terrence’a. skrzywiła się
- Ten tydzień mi na serio da w kość i nie zamierza dziś skończyć - skwitowała wreszcie. Skrzyżowała ręce pod biustem i westchnęła ciężko. Jak by nie patrzyła na tę sytuację, nie miała pojęcia jak rozwiązać ten klops, którego w ogóle nie przewidziała.
De Trafford usiadł tuż obok
- Nie spodziewałem się, że zawładnie mną szał zjadania nasion słonecznika. Nie spodziewałem się, że trafię do puszczy fińskich bogów. Nie spodziewałem się, że stanę przed wiecem duchów. Jednak do tej pory nie poczułem się aż tak bardzo… zaskoczony, jak teraz. Z braku lepszego słowa - pokręcił głową. - Ten pakt… a nie mówiłem, że to zły pomysł? Sowa dopełniła swojej części obietnicy. Biedna Lotte Visser straci życie na darmo, kiedy nie wykorzystasz tych informacji - de Trafford westchnął ciężko. - Nie zrozum mnie, ta kobieta nic dla mnie nie znaczy. Jednak nie jestem psychopatą, którego nie mierzi bezsensowna śmierć.
Alice westchnęła
- Widzisz. Na swój sposób rozumiem te sowy. Pragną zemsty za fakt, że ktoś z nich został zraniony. Ty byś nie szukał jej na ich miejscu? Zastanówmy się… Hm… - zabrzmiała lekko kpiąco, bo dobrze wiedziała, jakby zareagował, gdyby chociażby Joakimowi ktoś uczynił taką krzywdę.
- To jest jednak chwilowo nasze… Najmniejsze zmartwienie. Czy może bardziej moje - dodała nieco spiętym tonem i spojrzała gdzieś w dal, między drzewa. Co ona miała do cholery teraz zrobić?!
- Ale pamiętaj, jakimi celami kierowała się Visser. Jeżeli wyrządziła krzywdę tej haltii, to po to, aby pokonać Valkoinen. I rzeczywiście, dzięki temu nie poznali islandzkiego wersetu. To nie jest taka czarnobiała sprawa. Na ich miejscu szukałbym zemsty, ale na miejscu jej postąpiłbym tak samo. Dla ciebie - dodał. - Czy w ogóle… byłabyś w stanie…? - zawiesił głos, zmieniając temat.
Harper zerknęła na niego, marszcząc lekko brwi
- Byłabym w stanie… co? - zapytała ostrożnie.
De Trafford zamyślił się, próbując dobrać odpowiednie słowa i dobrze je sformułować.
- Znaleźć tego mężczyznę? - po prostu zapytał. - Czy rozważasz to w ogóle?
Rudowłosa zmrużyła oczy, dalej spięta tą kwestią
- Nie wiem… Rozważam, ale do diabła nie mam pomysłu. To jest… No jakby to ująć. Nie do końca jak należy z moją moralnością. Jakby mi ktoś coś takiego rzucił… Dwie doby temu, chyba bym się oburzyła, ale teraz to… To po prostu nie wiem. Co jeszcze muszę zrobić, żeby ten przeklęty świat ustał w jednym kawałku - mruknęła trochę marudząc i przetarła twarz dłońmi. Westchnęła
- Mam chwilowo pusto w głowie… Trudno mi się myśli. Nie wiem. No w tym lesie za wielu kandydatów nie ma - rzuciła, po czym zamilkła i parsknęła zestresowanym chichotem.
De Trafford lekko zbladł i odchrząknął. Rozpiął pierwszy guzik koszuli. Zapięty kołnierzyk po raz pierwszy w życiu wydał mu się zbyt ciasny.
- To szkoda, bo ten las jest niestety okropnie odpowiedni… - mruknął. - Po pierwsze, Tuonetar niczego nie mogłaby zobaczyć. Po drugie… nie mogłaby o tym nikomu powiedzieć… - zawiesił głos, żeby było jasne, kogo dokładnie ma na myśli. - Po trzecie… nie ma tu żadnych innych ludzi prócz Isma, którzy mogliby się dowiedzieć. Po czwarte, w puszczy możesz znaleźć odpowiednie składniki, te wszystkie zioła… Po piąte, nie wiemy, czy na zewnątrz Sartej będzie w stanie użyczyć ci swojej wiedzy poprzez znak, który zostawił na twojej ręce. Po szóste, czas tutaj leci najwyraźniej dużo szybciej, niż w prawdziwym świecie, więc nie zmarnowałabyś cennych godzin na przygotowania. Po siódme… w puszczy fińskich bogów powinno być bardzo dużo świętych miejsc odpowiednich do wykorzystania. Może nawet ten cały las to jedno wielkie święte miejsce. Po ósme… czy przychodzi ci coś do głowy jeszcze? Natomiast wada tego miejsca jest tylko jedna. Znajdują się tutaj jedynie dwaj mężczyźni. Tapio bacznie obserwowany przez swoją żonę, a także… ja - dokończył, jeszcze bardziej blednąc.
Rudowłosa widziała do czego pije Terry
- Zabawne, że obaj żonaci - skwitowała z lekkim przekąsem i zamknęła na moment oczy, wzdychając, żeby się nieco uspokoić
- Plusów jest dużo więcej, niż minusów… - zauważyła
- Tylko wiesz… To stawia cię w nieco... Niewygodnym położeniu - kontynuowała powoli i zerknęła na niego. Sama miała wrażenie, że temperatura na około wzrosła o jakieś dwadzieścia stopni, więc kompletnie nie dziwiło jej, że de Trafford rozpiął ten guzik koszuli.
- Tak - mężczyzna skinął głową. - Sama ta myśl… to okropnie nie w porządku zarówno względem mnie, jak i ciebie - zamknął oczy na chwilę. - To… ja… nie mam pojęcia, co mam powiedzieć, Alice - spojrzał na nią. - Co chcesz, żebym rzekł - rozłożył ręce przed siebie. - Takie rzeczy nie powinny się zdarzać…
Alice uśmiechnęła się cierpko, ale zaraz spoważniała
- Tak, mów to mi… Mój pierwszy raz był gwałtem dobę temu - walnęła cicho i nieco przez zęby.
Terrence obrócił się na nią nagle.
- Kto? - zapytał krótko. - Jak? - nie czekał ani chwili z następnym pytaniem. Następnie pokręcił głową stanowczo i zeskoczył na ziemię z drzewa. - Myślę, że to o wszystkim przesądza - mruknął. - Przykro mi, Alice, że takie rzeczy znów ci się przydarzają… ale ja nie jestem gwałcicielem. Nie zrobię ci tego. Ani sobie.
Nieco niepewnie, ale postawił dwa pierwsze kroki w stronę polany.

Śpiewaczka przygarbiła się nieco i oparła łokcie na udach
- I kogo mam o to zapytać Terrence? Wrócimy do magazynu i co mam zrobić? Zawarłam pakt. Nie znajdę w tym czasie sobie chłopaka, który będzie mnie uwielbiał i kochał. Trochę brak na to czasu. Wolę tylko nie wiedzieć, co mnie czeka za złamanie obietnicy złożonej sowom. Ale mogłam się spodziewać, że to ciężkie brzemię - miała tylko nadzieję, że to lepszy los niż koło na pewnym wzgórzu.
De Trafford przystanął. Przez chwilę pozostawał nieruchomo. Alice spostrzegła, jak mocno zacisnęły się jego pięści. A jednocześnie lekko zgarbił się w sobie. Obrócił się o dziewięćdziesiąt stopni, stojąc do niej bokiem.
- Ja… Alice, jestem od ciebie pewnie z dwadzieścia lat starszy - pokręcił głową. - Mogłabyś być moją… córką. Poza tym… już trochę dzisiaj rozmawialiśmy i możesz zastanawiać się… ale to, że posiadam żonę jeszcze nie znaczy, że na pewno… sprawdziłbym się… jako mężczyzna - bez wątpienia było mu wstyd mówić o takich rzeczach. - Pamiętaj też, że niedawno temu byłem postrzelony w klatkę piersiową i nie jestem zdolny do… takiego wysiłku…
Alice spojrzała na niego
- Nie musisz mi się tłumaczyć. Przecież… Cię nie zmuszę. Mogłabym z tobą dyskutować i wyjaśniać ci. Sam wyliczyłeś wszystkie ‘za’, ale przecież… Nie zrobię ci tego. Poza tym. Rozumiem - nie była w końcu Joakimem. Co za ironia. Co za parszywa złośliwość losu, bo Dahl był jednym z tematów, o których chciała rozmawiać z Akką. Odchyliła się i posmutniała. Spojrzała na trawę i kompletnie uciekła gdzieś myślami.

Pozostawali przez dłuższą chwilę w milczeniu. Trwała minutę? Dwie? Kiedy Terry wreszcie odezwał się, aż zadrżała. Tak szybko przyzwyczaiła się do kompletnej ciszy, że jakikolwiek dźwięk wydawał się krzykliwy.
- Alice… - Terrence głęboko westchnął. - Pójdź zbierać kwiaty. Jeśli w trakcie tego długiego czasu nie rozmyślisz się i cały czas będziesz chciała spotkać się z Akką… Niczego nie obiecuję, prócz tego… że spróbuję - rzekł ciężko.
Harper zerknęła na niego
- Wybacz Terrence. To jest naprawdę… wkurzające, że na wszystkich ta Finlandia tak się odbije… - powiedziała ciężkim tonem, po czym wstała z pnia i ruszyła w stronę Isma, wiecu sów, oraz dwojga bóstw. Zostawiła de Trafforda samego z jego własnymi myślami.

Wyszła na polanę. Następnie skierowała się ku Sowiej Kniei. Podeszła do przywódcy haltii.
- Pójdę zbierać teraz kwiaty… - odezwała się nadal nieco spięta, ale już spokojniej niż wcześniej. Potrzebowała więc tego błogosławieństwa, a potem, by Mielikki zaprowadziła ją w miejsce, gdzie były wszystkie kwiaty.
 
Ombrose jest offline  
Stary 10-03-2018, 20:54   #414
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Kwiecista polana

Sartej rozmawiał z Ismem. Chłopiec usiadł na trawie, aby jego oczy znalazły się na wysokości oczu ducha. Uśmiechał się do niego, kompletnie urzeczony. Kiedy Alice podeszła do nich, Pajari zwrócił na nią twarz.
- Czy chcesz, żebym pomógł ci? - zapytał. - Czy to jedna z tych rzeczy, którą należy wykonać samemu?
Zanim Harper zdążyła odpowiedzieć, odezwał się Sartej.
- Aby rytuał udał się, trzeba samemu zapracować na oczyszczenie. Samotna wędrówka po polach i lasach oraz poszukiwanie właściwych kwiatów i ziół ma również samo w sobie za zadanie przygotować duchowo. Obawiam się, że Alice będzie musiała sama zająć się zbieraniem, choć na szczęście będzie posiadała wystarczającą wiedzę, aby tego dokonać. Dzięki mnie.
Harper kiwnęła lekko głową
- Więc podejrzewam, że będziesz mógł spędzić z haltijami nieco więcej czasu - zasugerowała, po czym zerknęła na białą sowę
- Mam coś uczynić, aby uzyskać tę wiedzę, czy już ją mam? - zapytała nie będąc pewną.
- Wystarczy, że dotkniesz znaku na swojej dłoni, kiedy będziesz spoglądała na daną roślinę. W ten sposób będę wiedział, że mnie potrzebujesz i użyczę ci swojej wiedzy. Nie powinnaś obawiać się żadnego zagrożenia na terenie tych lasów. Dobrzy Mielikki i Tapio pilnują, żeby żadne złe stworzenie nie uwiło tutaj gniazda. Kiedy tylko pojawiają się wynaturzenia, prędko wytrapiają je i niszczą. Nie powinnaś obawiać się niczego.
Rudowłosa nie lasu się obawiała. Wyprostowała się i spojrzała na boginię
- W takim razie, jestem gotowa do drogi - oznajmiła spokojnie i czekała teraz, aż Mielikki zacznie ją prowadzić na wspomnianą wcześniej polanę, w sumie potrzebowała również kosza.

O ile Tapio zniknął gdzieś w międzyczasie, to bogini wciąż znajdowała się w tym samym miejscu. A jednak wydawała się pozostawać gdzieś zupełnie indziej. Spoglądała wysoko na niebieskie niebo, po którym krążył jej orzeł. Zarówno on, jak i jego pani byli istotami pięknymi. Żaden obraz, czy rysunek nie byłby w stanie w pełni oddać ich majestatu. Mielikki drgnęła, kiedy Alice na nią spojrzała. Zwróciła wzrok w kierunku śpiewaczki.
- Ruszajmy więc - rzekła.
Zamknęła oczy i nabrała do płuc duże ilości powietrza. Smakowała cały bukiet woń zawarty w wietrze. Wreszcie odnalazła właściwą domieszkę aromatów. Obróciła się i ruszyła przed siebie. Orzeł nad ich głowami automatycznie przybrał ten sam kierunek.
- Do zobaczenia, Alice! - Ismo krzyknął za nią. - Będę tutaj bezpieczny! Ty też uważaj…!
Alice zerknęła w stronę Isma, po czym uśmiechnęła się do niego lekko. Następnie ruszyła za boginią w stronę, którą ta wyznaczyła
- Chciałam zapytać, skąd mogłabym zdobyć kosz… I metodę do późniejszego stworzenia wywaru z roślin? - zapytała Mielikki, gdy były już w drodze.
Bogini zastanawiała się przez kilka sekund.
- O kosz nie martw się - rzekła. - Natomiast wywar będziesz mogła przyrządzić w naszej izbie. Nie posiadamy szczególnie wytwornej kwatery, jednak jest bardzo przytulna, wygodna oraz praktyczna. Zapraszam cię do niej, Alice.
Śpiewaczka skłoniła lekko głowę
- Dziękuję - odpowiedziała do pięknej strażniczki tego wymiaru. Mielikki wydawała jej się tajemniczą i bardzo spokojną z charakteru. Przez chwilę obie znów szły w ciszy, gdy Alice znów przemówiła
- Przepraszam, czuję się trochę zagubiona, czy również u was będę mogła się umyć? Nie jestem też do końca pewna jak rozpoznać… ‘święte miejsca’ - zagadnęła odrobinę mniej śmiało niż o koszyk, bowiem te tematy powoli zbliżały jej myślenie do dalszej części rytuału, a o tym na razie myśleć nie chciała.
- Jak już sporządzisz wywar, to naturalnie będziesz mogła od razu obmyć się w nim. Jednak nie wiem, czy nazwałabym nasze kwatery “świętym miejscem”. Większość czasu ja i Tapio spędzamy na zewnątrz, pod gołym niebem. Polujemy, śnimy, pożywiamy się, kochamy… rzadko kiedy wracamy do naszej izby. W puszczy pogoda zawsze dopisuje. Kiedy nie… no cóż, nie boimy się deszczu - mruknęła. - Sowia Knieja jest jednym ze szczególnie świętych miejsc, ale nie jedynym. Czy chciałabyś o nich posłuchać?
Rudowłosa przytaknęła głową
- Tak poproszę… W końcu, będę musiała jakieś wybrać… Sowia Knieja jest niesamowita, ale jakby to rzec… Odrobinę zatłoczona - Alice zarumieniła się nieznacznie.
Mielikki zerknęła na nią.
- Wszystkie święte miejsca są na swój sposób zatłoczone, przynajmniej w naszej puszczy. Gdyż świętymi czyni ich właśnie obecność duchów. Być może zainteresuje cię Orli Dziób. To skała znajdująca się na wschodzie. Po wspięciu się na szczyt, zakrzywiony zgodnie ze swoją nazwą, ujrzałabyś pole obsydianu. Wokół niego krążą orły i pożywiają się kwiatami rosnącymi z tego minerału. A może bardziej zainteresowałaby cię Świetliste Moczary. To bagienny obszar na północy pełen torfowisk i zapadającego się terenu. Znajduje się tam Drzewo Słońca i Księżyca wokół którego krążą świetliki. Czerpią blask z pączków kwiatów drzewa, po czym lecą prosto do nieba, aby podzielić się z nim światłem. Natomiast na zachodzie znajdziesz Jezioro Życia. Jest ono duże i okrągłe, a na samym jego środku znajduje się drobna wysepka. Wirują w nim miliony, miliardy kolorowych ryb, które są świetnie widoczne w krystalicznie czystej wodzie. Duchy posiadają wszystkie barwy tęczy, a także te, które są niewidoczne dla ludzkiego oka. Niekiedy podnoszą się z wód i lecą ławicami na powietrznych prądach, rozprzestrzeniając się wraz z wiatrem. Natomiast na południu odnajdziesz Pajęczą Szczelinę. Ziemia rozstąpiła się tam przed eonami i właśnie to miejsce upodobały sobie te przebiegłe i ciche haltije. Tkają sieci z diamentowych nici, w które wpada większość wynaturzeń, które próbuje przedostać się do naszej puszczy z innych wymiarów. To bardzo pomocne i pożyteczne duchy, dzięki którym ja i Tapio nie musimy udawać się aż tak często na polowania.
Alice zastanawiała się chwilę
- A w którym miejscu względem Sowiej Kniei i pozostałych świętych miejsc znajduje się wasza izba? - zapytała chcąc niejako stworzyć sobie mapę terenu w głowie. Nadal martwiła się też kwestią Terrence’a.
- Na samym środku - odpowiedziała Mielikki. - I wszystkie te miejsca znajdują się bliżej, niż inne. Dlatego postanowiłam przedstawić ci z nich wszystkich właśnie te. Każda z przedstawionych propozycji wydaje się równie dobrym wyborem.
Śpiewaczka zerknęła na Mielikki
- Jak mniemam muszę zachować jasność umysłu by odpowiednio dokonać tego rytuału? - zapytała. W sumie nie pogardziłaby możlwiościa napicia się więcej wina.
- Być może - bogini wzruszyła ramionami. - Obawiam się, że to pytanie do Sarteja. Nigdy nie próbowałam kontaktować się z Akką, dlatego nie znam odpowiedzi na to pytanie. Jednak jeżeli będzie konieczna czystość duchowa… to może niekoniecznie umysłowa - zawiesiła głos. - Myślę, że sowa odpowie ci, jeżeli o to zapytasz.
Harper kiwnęła głową
- Szkoda, że nie przyszło mi to do głowy wcześniej. Choć pewnie i tak będę musiała wrócić do Sowiej Kniei nim zajmę się resztą rytuału… Chociażby… Chociażby po Terrence’a - dodała i zrobiła się nieco spięta i zamyślona.
Mielikki zamyśliła się przez moment.
- On nie jest twoim mężczyzną, prawda? - zapytała.
Alice westchnęła
- Nie… To nieco skomplikowane… Nie jestem pewna, czy w ogóle wypali. Nie do końca jeszcze jestem obeznana w tych tematach, więc nawet nie wiem czy zdołam sprawić by mnie chciał - zdradziła swoje obecne zmartwienie.
- To kolejna rzecz, o którą powinnaś była zapytać Sarteja. Być może niektóre zioła byłaby w stanie mu pomóc. Skoro jeden wywar będzie przygotowany dla ciebie, to równie dobrze drugi mógłby być tworzony z myślą o nim - Mielikki skinęła głową. - Poza tym, co zapewne wyda ci się z mojej strony żartem… ale możesz pomodlić się do Akki. Być może wysłucha cię przynajmniej w tym względzie.
Śpiewaczka westchnęła lekko. Zerknęła na swoją dłoń i na znak, który na niej widniał
- To pewnie nie działa jak komunikator, czyż nie? - westchnęła leciutko
- Będę musiała wrócić się do niego po te odpowiedzi? - zapytała boginię.
Mielikki wzruszyła ramionami.
- To już coś, co sama powinnaś rozważyć. Być może ten mężczyzna wcale nie potrzebuje pomocy. Choć nie jest już młody i wygląda na słabego, to jeszcze o niczym nie przesądza. Jeżeli zdecydujesz się wrócić do Sarteja, to dopiero po tym, jak dojdziemy na miejsce. Ta puszcza wydaje się rajem, ale tylko dlatego, bo takim ją czynię. Mam swoje obowiązki, o których wciąż muszę pamiętać. Z tego powodu wolałabym nie iść tam i z powrotem.
Harper kiwnęła głową
- W porządku. Dziękuję, że mimo swoich obowiązków zechciałaś mi pokazać drogę. Może z polany wskażesz mi też kierunek, gdzie znajduje się wasza izba. Sądzę, że raczej się nie zgubię, chodząc od charakterystycznego punktu, do kolejnego - zagadnęła rudowłosa.
- Sama tam zmierzam, więc z chęcią zabiorę cię z sobą - Mielikki odpowiedziala. - A tymczasem… jesteśmy na miejscu.

Leśna ścieżka kończyła się nagle i niespodziewanie ostrym zejściem, poniżej którego znajdowała się ogromna dolina. Była porośnięta trawą oraz najróżniejszego rodzaju roślinami. Alice dostrzegła kwiaty nawet najdziwniejszych kolorów, których słodka woń docierała aż tam. A także dzikie krzaki oraz karłowate drzewka rosnące naokoło pojedynczych głazów. Przestrzeń ciągnęła się daleko, aż po horyzont.
- To skraj puszczy - rzekła Mielikki. - Znajdziesz tutaj wszystko, czego będziesz potrzebowała.
Alice podniosła wzrok. Ujrzała orła bogini, który pikował na nich w dół. Wnet poruszył skrzydłami, aby wyhamować. Trzymał w dziobie uchwyt wiklinowego kosza. Jego ciężar nie wydawał się stanowić dla niego najmniejszego problemu.
- A nie mówiłam, że nie musisz martwić się o to? - Mielikki uśmiechnęła się uprzejmie.
Śpiewaczka rozejrzała się po całej okolicy, zachwycona jej pięknem. Widząc orła z koszem uśmiechnęła się lekko
- Tak… Dziękuję - powiedziała spokojnie i czekała aż skrzydlaty towarzysz Mielikki wyląduje by podać jej przyniesiony przedmiot. Chciała zabrać się od razu za zbieranie kwiatów.
- Tak sobie myślę… - Mielikki zaczęła. - To byłoby uprzejme, gdybym zapowiedziała waszą obecność w którymś ze świętych miejsc. Jestem przekonana, że haltije nie odmówią mojej prośbie, jednak chciałabym wiedzieć, z którymi porozmawiać. Chyba nie powinniśmy brać ich zgodę na użyczenie swojego terenu za daną z góry.
Alice zerknęła na Mielikki
- Tak. Masz rację… - śpiewaczka zamyśliła się z cichym pomrukiem.
- Może… Może, tak sobie myślę, że wybrałabym Drzewo Słońca i Księżyca? Wydaje się… na swój sposób bliskie mojej naturze - odpowiedziała do bogini.
- Najpierw wybierzemy się, żebyś mi pokazała gdzie jest wasza izba? - zapytała jeszcze, bo nie była pewna w jakiej kolejności i co chciała robić teraz bogini.
Mielikki zamyśliła się.
- Pierwotnie taki miałam plan. Jednak może wygodniej byłoby, gdybym zostawiła z tobą mojego przyjaciela - spojrzała na smukłego, pięknego orła. - On mógłby poprowadzić cię równie dobrze, jak ja. Bez wątpienia zna drogę bardzo dobrze.
Rudowłosa zerknęła na orła
- Jeśli nie ma nic na przeciwko - powiedziała uprzejmym tonem.
Ptak zaskrzeczał, po czym zerwał się do lotu i wylądował na ramieniu śpiewaczki. Nachylił się do niej i pogładził dziobem po policzku. Jego końcówka była tak ostra, że wydało jej się to bolesne.
- Chyba cię lubi - Mielikki uśmiechnęła się szerzej. - W takim razie… zdaje się, że już wszystko jest ustalone? Czy mogę zostawić cię samą?
Orzeł wydał z siebie skrzeczenie ciężkie od urazy.
- Och, oczywiście - bogini spojrzała na niego i przechyliła głowę. - Nie chciałam cię urazić, mój drogi.
Alice wstrzymała lekko oddech. Pierwszy raz na jej ramieniu siedział tak niesamowity ptak drapieżny. Kiedy Mielikki zapytała, czy wszystko już ustaliły, kobieta kiwnęła głową
- Tak, myślę że poradzimy sobie razem z twoim, a teraz i moim przyjacielem - powiedziała i uśmiechnęła się nieco do orła.
Mielikki skłoniła się Alice, a następnie wyprostowała. Odgarnęła falę rudych włosów za ucho. Śpiewaczka nagle uświadomiła sobie, że są do siebie całkiem podobne pod względem fizycznym. Bogini patronowała łowom, natomiast Harper posiadała w sobie Dubhe, która również była łowczynią. Czy to był zwykły przypadek? A może wszechświatem rządził jakiś ściśle określony wzór? Alice mrugnęła oczami i Mielikki zniknęła. Czyżby potrafiła biec tak szybko? A może stała się niewidzialna? Bo przecież… nie rozpłynęła się w powietrzu tak po prostu. Prawda?


Alice zeszła na dół ostrożnie. Weszła między kwiaty, które zaścielały łąkę niczym piękny, misterny dywan. Różnorakie kolory mieszały się, gdzieniegdzie tworząc skupiska tych samych barw, choć w większości były jednak porozrzucane po całej przestrzeni łąki. Śpiewaczka zabrała się do zbierania.
Zaczęła od najprostszego z kwiatów - rumianku. Wyszukiwała go wzrokiem i delikatnie zrywała do koszyka. Na początku skoncentrowała się tylko i wyłącznie na tym zadaniu. Rozważała, czy zebrać go więcej, czy mniej. Kiedy jednak zadecydowała, że już dość, zaczęła rozglądać się za kolejnym znajomym jej kwiatem, czyli nagietkiem, mniszkiem i podbiałem
- Zapewne nie będzie ci za wygodnie, gdy tak będę prostować się i opuszczać do kolejnej kępy kwiatów. Może przycupniesz gdzieś w pobliżu w cieniu? - zaproponowała pogodnie do orła, który jej towarzyszył. Ten, słysząc te słowa, zerwał się do lotu. Alice powiodła po nim wzrokiem. Ptak zaczął kołować niespiesznie nad łąką. Zdawałoby się… przyglądając się jej.

Wyprostowała się i odgarnęła włosy do tyłu wolną od koszyka ręką. Brakowało jej możliwości związania ich. Zrywanie kwiatów gołymi rękami do prostych nie należało. Niektóre miały bardzo mocne łodygi, inne parzyły, czy miały lekkie kłujące wypustki. Po zebraniu pokrzywy, rumianku, nagietka i w połowie zapełniania koszyka mniszkiem, zrobiła krótką przerwę. Popatrzyła na niebo, zastanawiało ją jaka była tu pora dnia. W końcu nie musiała być identyczna jak w świecie ludzi. Ciężko było stwierdzić. Od pierwszej chwili przebywania w puszczy słońce było mocne i wisiało wysoko na niebie. Czy obniżyło się od tego czasu? A może wręcz przeciwnie, poszybowało jeszcze wyżej? Śpiewaczka nie była pewna. Jednak wydawało się, że najgorszy upał już przeminął i powoli robiło się nieco chłodniej, niż przedtem. Czy mógłby to być odpowiednik piętnastej czasu ziemskiego? Tak jej się wydawało.

Alice lekko jęknęła, przeciągając plecy w tył. Pozostawanie pochyloną przez dłuższy moment nie było takim łatwym jakby mogła przypuszczać. Zanuciła cicho piosenkę, której kiedyś uczyła się do przedstawienia o Balladynie. Co prawda to nie maliny zbierała, ale również poruszała się po łące. Dawno nie miała okazji do ćwiczeń śpiewu, postanowiła uspokoić się, skoncentrować na zadaniu i za moment, z nową energią wróciła do zbierania. Przyjemne, upajające otoczenie woni kwiatów koiło jej nerwy. Nawet nie zastanawiała się nad tym zbytnio.
Gdy zebrała już dość mniszków i skupiła na dziurawcach, zaczęła się też rozglądać za charakterystycznym, niebieskim kwiatem, którym była cykoria. Miała śliczną barwę, dlatego i ja zapamiętała. Powoli bowiem zaczynała zbliżać się do nieco trudniejszych kwiatów. Kojarzyła tatarak, ale nie była do końca pewna żywokostu. Krwawnik miał drobne kwiaty. To pamiętała. Kwiaty powoli wypełniały jej kosz, a dłonie Alice nieco pobolewały, szczególnie palce. Postanowiła pozbierać wszystko i gdy przyszła pora na trzy ostatnie, skoncentrowała się i dotknęła palcami jednej dłoni śladu pozostawionego przez Sorteja na drugiej. Rozejrzała się po łące, szukając wzrokiem gdzie zapodziały jej się trzy ostatnie kwiaty. Zaczynała się też delikatnie stresować, bowiem im więcej miała już kwiatów, tym bardziej zbliżała się do dalszej części rytuału.

Przed jej oczami ukazał się wyraźny obraz tataraku. Zupełnie tak, jakby kiedyś widziała ją we wspomnieniu, które do tej pory było dla niej niedostępne. Wiedziała, że powinna poszukać rośliny w jakimś mokrym miejscu… na brzegu rzeki, jeziora… albo w rowie… i właśnie taki spostrzegła niedaleko samotnej kępy sosen, które rosły w pobliżu puszczy. Roślina posiadała długą łodygę, liście, a także charakterystyczne, brązowe kwiatostany układające się w zbity, podłużny kształt. Następnie przypomniała sobie wygląd żywokostu. Miał średnie rozmiary i odznaczał się fioletowymi, drobnymi kwiatkami, które opadały dzbanowato. Alice nachyliła się i wciągnęła do nozdrzy przyjemny zapach. Ostatnią rośliną, którą musiała zdobyć, był krwawnik. Okazało się, że nie brakowało go w dolinie. Wielokrotnie przechodziła obok niego w kompletnej niewiedzy. Gdyby nie Sartej i jego pomoc… w ogóle nie spojrzałaby na niego. Mógł występować w wielu różnych kolorach, ale Alice natknęła się na odcień mocnej czerwieni. Była żywa, piękna, intensywna… przypominała krew, która czaiła się w nazwie kwiatu.


Tym samym zebrała już wszystkie składniki.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 10-03-2018, 21:02   #415
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Dom bogów

Alice czuła, że kosz stał się dość ciężki. Co więcej, jej palce ścierpły już od bólu rwania roślin. Czuła się nieco wyczerpana tym zadaniem. Ponownie spojrzała w niebo, oceniając porę.
Następnie westchnęła cicho i opuściła wzrok na kwiaty w koszu i swoje dłonie. Stała chwilę w bezruchu, wsłuchując się w szum delikatnego wiatru w roślinności naokoło
- Akko… - powiedziała cicho, zaczynając modlitwę, która zaproponowała jej wcześniej Mielikki, by może spróbowała
- Dzieje się wiele złego na Ziemi, a ja pragnę móc z tobą porozmawiać. By móc stanąć przed twym obliczem, przygotowuję rytuał. Jednak nie zdołam dokończyć go sama. Proszę, pomóż mężczyźnie, który zechciał podjąć się tego zadania, by z kolei on mógł w tym pomóc mi. Ostatnio los nie był dla niego łaskawy i został poważnie ranny. I zapewne jak i ja, jest nieco zagubiony przed wizją zadania, które mamy przed sobą - powiedziała cicho do łąki, jakby spodziewała się, że ta usłyszała i zaniesie jej wiadomość do bogini. Była w wymiarze bóstw fińskich, wizja takiej możliwości nie wydawała jej się nawet głupia. Westchnęła lekko, po czym spojrzała na orła
- Możesz mnie już zabrać do izby bogów - poprosiła donośnie.

Ptak usłyszał jej słowa i skierował się z niebios w dół. Pikował po to, aby w ostatniej chwili ustawić skrzydła pod innym kątem, skręcić i ponownie wznieść się w przestworza. Kierował się z powrotem do puszczy. Był znacznie szybszy od Alice, toteż po kilku sekundach zawrócił w jej kierunku, aby mogła go dogonić. Następnie ponownie obrócił się ku wcześniejszemu celowi.

O ile przyjaciel Mielikki wysłuchał Alice i miała na to wyraźny dowód w postaci jego zachowania… to Akka w żaden sposób nie dała znać, że modlitwa do niej dotarła. Śpiewaczka skierowała się wprost ku lasowi, cały czas spoglądając na krążącego wyżej ptaka. Każdy kolejny krok, który robiła, zbliżał ją nie tylko do izby bogów i była tego świadoma. Spoglądała na zebrane kwiaty. Na połowie z nich miała się położyć… słowa Sarteja wciąż dźwięczały w jej uszach. Uzmysłowiła sobie, że to naprawdę się zdarzy… czy powinna wycofać się? Teraz, póki jeszcze mogła? Każda kolejna chwila zwłoki była większym igraniem z uprzejmością bogów, a także… Terry’ego.
Niepokój, który oplótł śpiewaczkę w swoja sieć, Alice szybko odpędziła. Skoncentrowała się na tym, dlaczego musiała to zrobić. Chciała zapytać później Sarteja, czy mogłaby się nieco napić, o ile oczywiście Mielikki użyczyłaby jej nieco więcej wina. Przestała się jednak wahać. Szła uparcie za orłem i planowała przyrządzić ten wywar, a potem do diabła się w nim wykąpać. A co dalej? To już nie zależało tylko od niej.

Szła dalej, nie zwalniając ani na moment, choć kosz z każdą chwilą ciążył jej coraz bardziej. Wnet las zaczął przybierać coraz ciemniejsze odcienie. Jasna zieleń liści powoli traciła swoją jaskrawość na rzecz chłodnej głębokości. Brązowa kora zaczynała niespiesznie nabierać kolorytu smoły. Nadchodził wieczór. Do nocy pozostawało wciąż dużo czasu, jednak słońce chyliło się ku zachodowi.

Ile mogła trwać wędrówka. Godzinę? Więcej? Alice przestała orientować się w czasie. Wnet poczuła ciężar, który przykucnął na jej ramieniu. Przestraszyła się, jednak zobaczyła jedynie orła Mielikki. Ten zdołał sfrunąć z przestworzy, choć nie miała pojęcia kiedy. Co to mogło znaczyć? Zapewne cel znajdował się niedaleko.

Przeszła jedynie kilkanaście metrów, kiedy sylwetka domu bogów zaczęła się przed nią wyłaniać. Był to prosty budynek z kamienia, przed którym tkwił murek. Obrastał go mech, jednak najwięcej roślinności znajdowało się na drewnianym dachu. Alice spostrzegła na nim paprocie, trawę, koniczynę… Nawet gałązki okolicznych drzew wydawały się głaskać z czułością przybytek. Chatka zdawała się integralną częścią lasu, pasującą do niej idealnie. Zupełnie tak, jakby tkwiła tu od samego początku i wzrastała wraz ze starożytnymi drzewami. Alice dostrzegła dwa wąskie okienka, za którymi nie paliło się światło. To mogło oznaczać, że nikogo w środku nie było.


Śpiewaczka przez chwilę rozglądała się po domku, który urzekł ją swoją prostotą i urodą. Był niesamowity. Wręcz bajkowy. Jakby wyciągnięty z legendy. Kobieta zaraz jednak ruszyła dalej, bowiem nie chciała potem błądzić po lesie w ciemności.
Podeszła do drzwi i zapukała
- Jest tam kto? - zapytała głośno, chcąc dowiedzieć się, czy Mielikki była w środku. Nie chciała tak bez zapowiedzi wejść do środka.
Nikt jej nie odpowiedział. Pani puszczy wspominała, że chciała zajrzeć do swojego domu, jednak na pewno zdążyła to zrobić w czasie, kiedy Harper zbierała zioła. Mimo że w środku nie paliły się światła, a sama chata sprawiała wrażenie bardzo starej, to jednak nie wydawała się wcale opuszczona. Kiedy tylko śpiewaczka podeszła do niej bliżej, orzeł bezceremonialnie zerwał się do lotu, opuszczając ją. Została sama u progu izby bogów.
Alice zawahała się chwilę, po czym oparła dłoń o klamkę, by sprawdzić, czy wejście jest zamknięte, czy mogła wejść. Jeżeli Mielikki zostawiła chatę samą, a ona miała tu przyjść, to może jednak miała się rozgościć? Nie była pewna, postanowiła więc sprawdzić.
Drzwi lekko zaskrzypiały, kiedy śpiewaczka je otworzyła. W środku było ciemno z powodu małych okien, jednak dzięki świetle księżyca wpadającemu przez rozwarte wejście dostrzegła zarys całej izby. Wyglądało na to, że w budynku znajdowało się tylko jedno, duże pomieszczenie. Śpiewaczka dostrzegła zlokalizowany tuż przed nią kominek, w którym tkwiło ułożone drewno oraz suche patyczki. Alice dostrzegła również hubkę i krzesiwo położoną niedaleko. Zupełnie tak, jakby Mielikki przygotowała to wszystko dla niej. Reszta pomieszczenia tonęła w cieniach i bez ognia nie można byłoby nic zobaczyć.
Harper podeszła do kominka. Odstawiła na boku swój kosz i zabrała się za rozpalenie w kominku. Czuła się trochę jak na jakimś obozie scautów. To zajęło chwilę, gdyż Alice nie posiadała zbyt wielkiego doświadczania w rozpalaniu kominka, i to jeszcze metodami tak bardzo naturalnymi. Wnet jednak udało jej się uzyskać ogień. Suche gałązki prędko zajęły się nim. Kawałki drewna potrzebowały jednak nieco więcej czasu. Mimo to wytworzyła się łuna, dzięki której Alice mogła rozejrzeć się.

Bogowie puszczy żyli bardzo skromnie. Spali na sienniku, który choć był szeroki, to nie mógł się równać z wygodą ziemskich materacy. Niedaleko stał prosty stół oraz dwa krzesła. Wyglądały bardzo podobnie do tych, na których siedziała z Terrym, spożywając posiłek tuż po pojawieniu się w tym wymiarze. Dalej znajdował się kominek, w którym palił się coraz większy ogień. Zawieszony tuż nad nim kociołek wydawał się idealny do przygotowania wywaru koniecznego dla rytuału. Na szczęście był napełniony wodą i Alice nie musiała zastanawiać się, skąd jej zaczerpnąć. A mogłoby to być ogromnym utrudnieniem. Dalej ujrzała kuchnię - piec, którego żar podgrzewał żelazną płytę ułożoną bezpośrednio nad nim. Śpiewaczka ujrzała ustawione na niej garnki i patelnie. Teraz jednak były puste, nie licząc pozostawionego kompotu z leśnych owoców. Następnie stał olbrzymi kredens z setką szuflad, obok niego ogromna szafa, a dalej gablota, w której przechowywano broń. Łuki, strzały, noże myśliwskie oraz topory. Na samym końcu pomieszczenia znajdowała balia, w której zapewne bogowie kąpali się. Była drewniana, owalnego kształtu i wysoka. Nie osłonięta żadnym parawanem.

Alice zaczęła się rozglądać za czymś, czym zdoła przenieść wywar z kotła do owej balii, o ile to w niej miała się wykąpać. Zajrzała, czy i w niej była woda. Z tego co pamiętała, dolewało się wrzątku do zimnej wody w takich warunkach. Nie miała też ze sobą niczego, czym mogłaby się wytrzeć i za tym spróbowała się rozejrzeć, ale nie było i dla niej problemem ubrać się na mokra skórę. W lesie bogów, choć zapadł zmrok, było nawet przyjemnie ciepło, choć nieco chłodniej niż za dnia.
Chwilę później rudowłosa zabrała się za uważne oddzielanie kwiatów, by połowę przeznaczyć na wywar, a połowę zostawić na… Na potem.
Alice spojrzała na kredens pełen szuflad. Nawet je policzyła - było ich aż trzydzieści. Ciągnęły się od podłogi aż do sufitu. Istniała duża szansa, że w którejś z nich kryły się ręczniki. Tylko czy nie byłoby to pogwałceniem prywatności Mielikki i Tapiego, gdyby zaczęła je nagle przetrząsać? Przynajmniej problem transportu wody z kotła do balii rozwiązał się dość szybko, kiedy przypomniała sobie, że na zewnątrz widziała wiadro. Mogłaby użyć go do przenoszenia wywaru porcjami. Niestety nie było zimnej wody nigdzie w domu, nie licząc tej, która grzała się w kotle. Oceniła jednak, że wystarczyłaby jej do kąpieli i przykrycia całego ciała.
Śpiewaczka stwierdziła więc, że może woda nieco przestygnie, nim się w niej zacznie myć. Poczekała więc, aż woda w kotle zacznie delikatnie bulgotać, po czym wrzuciła do niej oddzieloną połowę kwiatów. Następnie wyszła na zewnątrz po wiadro i wróciła z nim, teraz czuwając nad wywarem. Rozejrzała się za czymś, czym mogłaby zamieszać i zanurzyć kwiaty mocniej do wody. Niedługo powinny zacząć wydzielać intensywną woń i miała nadzieję, że nie zakręci jej się w głowie od pary przez małe okna w tym domku. Póki była sama, nie martwiła się tym, że nie miała czym się zasłonić, gdy będzie już w kąpieli. Miała nadzieję, że mąż bogini nie zjawi się nagle w domku, bo to byłoby nieco niekomfortowe względem Mielikki, ale zapewne ta już go przed tym przestrzegła.

Śpiewaczka ujrzała długą, drewnianą łyżkę znajdującą się się niedaleko kuchni. Wydawała się odpowiednia. Wyciągnęła ją z pojemnika na przybory kuchenne i włożyła do kotła, aby zamieszać gotujący się wywar. Rzeczywiście - wnet powstały opary, których zapach nie był ani przyjemny, ani przykry. O ile kwiaty pięknie pachniały i nieco wzbogacały wrzątek swoją wonią, to zdecydowana przewaga liści i łodyg tłumiła to lekką gorzkością. Jednak nie miało to znaczenia, Alice nie przygotowywała perfumy. Oceniła też, że nie będzie pachniała nieprzyjemnie, więc nie musiała zaprzątać sobie tym myśli. Kiedy w izbie zrobiło się parno i duszno, postanowiła lekko rozchylić drzwi. Kiedy tylko to zrobiła, przez wąską szczelinę prześlizgnął się do środka mały, czarny kot. Wydawał się młody. Mógł mieć jedynie kilka tygodni. Spojrzał na Alice i zamiauczał. Trudno było nie uśmiechnąć się. Wydawał się niezwykle słodki… oraz głodny.
Harper otarła pot z czoła, bowiem nieco się spociła stojąc przy samym ogniu i kotle. Widząc kociaka, przechyliła lekko głowę
- Jesteś głodny? Nie wiem czy mogę cię tak tu karmić… O ile jest czym? - rozejrzała się po chatce, jakby szukając czegoś, co mogłoby być pokarmem dla kociaka. Alice przykucnęła i wyciągnęła do niego dłoń, najpierw by ją powąchał. Nie chciała go wystraszyć, tylko pogłaskać. Zwierzę jednak nie wydawało się wcale bać śpiewaczki. Zamruczało, gdy go dotknęła. Następnie wskoczyło na krzesło, a potem na stół. Spoglądało z zaciekawieniem na parę buchającą z kotła, ale potem skoncentrowała proszący wzrok na Alice. Śpiewaczka przypomniała sobie słowa Mielikki. Bogowie niezbyt często tutaj przebywali, więc wydawało się prawdopodobne, że nie przechowywali tutaj zbyt dużych ilości jedzenia, które łatwo psuło się. Jednak w którejś szufladzie kredensu mogło znajdować się coś odpowiedniego, na przykład suszone mięso. To jednak było czystą spekulacją. Śpiewaczka jeszcze raz rzuciła wzrokiem na kocioł. Powstająca w nim piana robiła się tak gęsta, że zaczęła wylewać się poza brzeg.
Alice wciągnęła zaskoczona powietrze i zaraz doskoczyła do kotła z łyżką, by powstrzymać powódź
- Spokojnie, u licha - mruknęła na kocioł, jakby co najmniej miał ją wysłuchać i darować sobie swoje cyrki. zerknęła też do środka, na kolor wody. Musiała bowiem ocenić, kiedy wywar będzie gotowy. Był zielonkawy. Uznała, że będzie potrzebnych jeszcze kilka, może kilkanaście minut. Tak właściwie nie była pewna, jak bardzo intensywny powinien się stać, ale chyba żadne precyzyjne zasady nie istniały. Inaczej Sartej zapewne wspomniałby o nich. Co do kocięcia, na razie musiała jego karmienie odsunąć na bok, nie chciała bowiem spierniczyć tej części rytuału. Pomyśli o jego przekąskach gdy przeleje wywar do balii.
Zwierzę położyło się na stole, obserwując kobietę. Nie starało się przykuć jej uwagi, zapewne rozumiejąc, że tutaj brzucha nie napełni. Jednak musiało lubić ciepło i dlatego zostało. Śpiewaczka teraz nie przestawała mieszać wywaru, inaczej piana mogłaby znowu zacząć wylewać się, a tego chciała uniknąć. Po jakimś czasie ogień zaczął wypalać się. Wywar również wydawał się gotowy. O ile nie potrzebowała już dłużej ciepła, to brak światła mógł być problematyczny.
Alice rozejrzała się, czy nie było tu gdzieś na widoku jakiejś świecy. Rozejrzała się przy kuchni i w okolicy kredensu. Choćby jedna wystarczyłaby jej za źródło światła, gdy drwa w kominku wreszcie wygasną.
Niestety nie dostrzegła żadnej. Jeżeli znajdowała się w chatce, co było prawdopodobne, to raczej w którejś z szuflad. Zapewne bogowie nie posiadali ich tak wiele po to, aby wszystko trzymać na widoku. Jako że byli praktycznie nieobecni w swojej izbie, to również nie mogli zrobić bałaganu, wyjąć rzeczy i nie włożyć z powrotem na ich miejsce.
Harper westchnęła cicho. Postanowiła zająć się przenoszeniem wywaru do balii, póki drwa w kominku jeszcze nie zgasły. Żar powinien utrzymać się jeszcze przez jakiś czas, więc zaraz po tym, gdy skończyła z wodą, wyszła przed chatkę rozejrzeć się, czy nie było tam składowanego gdzieś suchego drewna, które mogłaby dorzucić do kominka.
Wydawało się, że nie. Choć obeszła wszystko dookoła dwa razy. Jeżeli bogowie nie przebywali w domku, nie potrzebowali zapasu drewna, mając te wszystkie drzewa naokoło. Alice widziała, chodząc po puszczy, że wiele było uschniętych, a nawet zwalonych. Być może były jedynym rezerwuarem surowca, jaki potrzebowali. Zapewne zimno nie doskwierało im zbytnio i korzystali z ognia głównie dla światła i gotowania. Zimy również nie wydawały się nękać puszczy, więc gromadzenie zapasów nie było konieczne. Alice ujrzała niedaleko chatki kilka suchych gałęzi. Było ich na tyle dużo, że po zebraniu mogły wystarczyć nawet na całą noc. Te grubsze powinna być w stanie porąbać toporkiem z gabloty. Za chatką widziała idealny pniak, który nadawałby się do tego. W międzyczasie wywar i tak musiał stygnąć, więc zamiast siedzieć bezczynnie, równie dobrze mogła zająć się tym.
Śpiewaczka westchnęła. Życie w głuszy i survival nigdy nie były tym, o czym marzyła i czym aż tak nieziemsko się pasjonowała. Teraz odrobinę skarciła się, że nigdy nie interesowały ją biwaki i wyjazdy na wieś, czy pod namiot. Pozbierała gałęzi i przygotowała je tak, by nadawały się do wrzucenia w palenisko. Nie potrzebowała ich na całą noc, ale zdecydowanie tyle, by starczyło jej światła na kąpiel.
Trochę jej to zajęło, bo pierwszy raz rąbała drwa toporkiem. Odniosła jednak wszystko na swoje miejsce po tym zadaniu, a następnie zaniosła drewno do kominka, bo na powrót zapełnić go zawartością.
Podeszła i pogłaskała kota, po czym ruszyła do balii, by sprawdzić temperaturę wody. Była idealna. Wciąż ciepła. Ani za zimna, ani gorąca. Mogła już wejść do środka i skąpać się w niej, aby tym samym dopełnić kolejny etap rytuału. W zielonkawej wodzie wciąż pływały nieliczne fragmenty płatków kwiatów i liści, gdyż nie dysponowała żadnym sitkiem, którym mogłaby odcedzić zioła. Sam wywar również nie wyglądał na coś świętego, co mogłoby oczyścić duszę człowieka i przygotować do czegokolwiek. Nigdy nie uwierzyłaby, że ten przepis pochodził od bogów, gdyby sam Sartej tak nie twierdził. Haltija wydawała się godna zaufania.
Alice wzięła lekki wdech, po czym cofnęła się, by przymknąć drzwi chatki i nie napuszczać więcej chłodniejszego powietrza. Za moment podeszła do jednego z krzeseł i przesunęła je bliżej balii. Zaczęła się rozbierać z tego co miała na sobie, rzeczy rozwieszając na krześle. Dopiero całkiem naga ostrożnie weszła do balii i powoli usiadła w znajdującej się w środku wodzie. Westchnęła cicho z przyjemności i wyłowiła palcami jeden z kwiatków. Siedziała w ciszy w wodzie i obserwowała go w półmroku. Delikatne światło trzaskającego w kominku ognia błyszczało na jej zwilżonej wodą skórze. Dopiero teraz czuła, że jest nieco zmęczona tym zbieraniem kwiatów, rąbaniem gałęzi i stresem. Rozluźniła się nieco i wyciszyła w wodzie pachnącej kwiatami i trawą. Nabrała zaraz jej sporo w dłonie i zmoczyła nią głowę. To jednak nie wystarczyło i na krótką chwilę, Alice zanurkowała, mocząc całkowicie głowę w wywarze. Wyprostowała się już po chwili i przetarła oczy dłońmi. Rozejrzała się znów po chatce, jakby przypominając sobie na powrót o tym gdzie i po co była.

Ciepłe światło promieniujące z kominka oświetlało meble i przedmioty znajdujące się w izbie. Jednak nie tak mocno i zdecydowanie. Wydawało się rzucać więcej cieni, niż rozjaśniać. Płomienie przyjemnie trzaskały w oddali, dzięki czemu atmosfera przybrała domowego kolorytu. Alice rozgrzewała się w wodzie. Gorąco dobrze oddziaływało na jej mięśnie. Mieszanka ziół i kwiatów obmywała ją całą i choć wpierw jej zapach nie wydawał się szczególnie powalający, to z każdą chwilą śpiewaczka coraz bardziej go doceniała. Wydawał się… nęcący, naturalny, nieco tajemniczy. Idealnie współgrał z otoczeniem tonącym w półcieniach. Harper wyciszała się, uspokajała, odpoczywała… W tym momencie i miejscu znajdowała się tak daleko od wszelkich kłopotów…

Spojrzała na kota. Zeskoczył ze stołu na podłogę, a potem przybliżył się do kredensu. Zdołał skorzystać z uchwytów do swojej wspinaczki i prędko znalazł się na samej górze. Następnie przeskoczył na szafę. Spoglądał na Alice z góry. Przypatrywał się jej… wydawałoby się, że w skupieniu.
Śpiewaczka przyglądała się chwile kociakowi, po czym westchnęła znów cicho i wygodnie oparła się o brzeg balii. Chciała jeszcze chwilę w niej posiedzieć, póki woda była ciepła. Przymknęła nawet oczy na te kilka chwil i pozwoliła myślom spokojnie dryfować i rozpłynąć się.

Podniosła głowę, dopiero po jakimś czasie, gdy uznała, że siedzi już za długo. Jej uwagę zwróciło skrzeczenie orła. Znajdował się gdzieś nad chatką. Czyżby cały czas kołował nad nią? Alice wydawało się, że nie. Czy to możliwe, że Mielikki lub Tapio zbliżali się? Być może. Rozwarła oczy. Ujrzała tuż przed sobą cztery rzędy ogromnych, niezwykle ostrych kłów. Dwa znajdowały się na dole paszczy i drugie dwa na górze. Jeszcze wyżej dostrzegła rozciągnięte, zdeformowane nozdrza, a wyżej przekrwione oczy… ciągnące się w czarną, pokrytą futrem szyję. Ta wiła się serpentyną i kończyła w spokojnym, zrelaksowanym ciele zwierzęcia leżącego na szafie. Tułów i kończyny wydawały się kompletnie normalne, takie same jak przedtem.
 
Ombrose jest offline  
Stary 10-03-2018, 21:05   #416
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Niesforny Nyyrikki

Kot wciąż był głodny.
Alice przestraszyła się i wrzasnęła, jednocześnie machnęła ręką i chlapnęła wodą w mordę zwierzęcia przed nią, odsuwając się cała do tyłu, wręcz uderzając plecami o tylną ściankę balii. Nie miała tu żadnej broni zaraz pod ręką. Rozejrzała się jednak i gdy bestia prychała wodą, wyskoczyła z bali, uważając by się nie potknąć. Skoncentrowała się na gablocie gdzie odstawiła toporek. Serce jej łomotało, gdy zamierzała bronić się właśnie nim.
Kot wydawał się tylko czekać na to, aż Alice wstanie. Jego głowa wystrzeliła w bok. Szyja zaczęła się wydłużać i opasała śpiewaczkę dookoła poniżej piersi. Niczym boa dusiciel. Sam łeb odgiął się na wysokości twarzy śpiewaczki i uśmiechnął do niej przerażająco. Wcześniej widziała cztery rzędy zębów, ale teraz ich przybywało. Każdy miał długość ludzkiego palca i jego szerokość. Alice nie mogłaby ich zliczyć nawet, gdyby próbowała. Potwór unieruchomił ją.
Rudowłosa wstrzymała oddech, przerażona i jednocześnie wściekła. Jej myśli fruwały i kołowały
- Już… nie… Jesteś… Taki… Uroczy… - wydukała, po czym spojrzała na kły istoty i na swoją dłoń. Czy jeśli się skaleczy, to jej moce zadziałają, czy jak i Terry’ego, były nieużyteczne w tym wymiarze?
- Puszczaj! - krzyknęła na stworzenie i spróbowała się szarpnąć, jednocześnie machnęła dłonią w pysk czarnej istoty tak, by drasnąć skórą o jeden z kłów. Chciała się skaleczyć, ale na tyle szybko, by zwierzę nie ugryzło jej. Udało się!
Zacisnęła dłoń, by krew leciała szybciej. Modliła się w duchu, by zadziałało, bo jeśli nie, na pewno umrze nim ktoś przybędzie jej pomóc. Otworzyła zakrwawiona reke, by ponownie przywalić nia kotu w mordę i przycisnąć na wysokości oczu zakrwawioną częścią do jego ciała. Z tym jednak nie poradziła sobie. Po jej wcześniejszym ataku bestia nie pozostała w bezruchu. Poruszyła się, a że jej szyja oplotła ciało śpiewaczki, to straciła równowagę. Nie zdołała przycisnąć zakrwawionej ręki do łba…!
Tymczasem kot przybliżył się do jej tułowia. Wydawał się spoglądać na jej dwie piersi, które były wyeksponowane przez znajdującą się poniżej nich szyję bestii. Podsadzała je do góry. Potwór wyciągnął język. Był szeroki, czerwony i lepki. Wilgotny od śliny. Dotknął nim lewego sutka śpiewaczki, jakby próbując wydusić z niego mleko. Okazał się gorący. Wręcz parzył.
Alice krzyknęła zaskoczona, gdy straciła nieco równowagę. Spróbowała złapać się bali, by znów ją sobie przywrócić. Gdy zwierzę skupiło się na jej biuście, śpiewaczka wstrzymała oddech, przerażona tym faktem. Najpierw myślała, że ją ugryzie, kiedy jednak to nie nastąpiło, wstrzymała oddech, na dziwny dreszcz, który przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa, ale zaraz znów spróbowała złapać dłonią za łeb kota. Zaatakował ją, chciała się bronić.
Dosięgnęła go… choć nie do końca. Pojedyncza kropelka krwi spoczęła na nozdrzu kota. Czy to wystarczyło? Bestia nie pozwoliła Alice zastanowić się. Odgięła się, a potem błyskawicznie ponownie owinęła drugi raz, tym razem poniżej. Robiło jej się duszno. Była trzymana tak mocno, że ciemniało jej przed oczami. Tymczasem kot ponownie skierował się do jej biustu. Tym razem wziął za cel drugą pierś. Przesunął końcówką rozgrzanego języka dookoła jej brodawki. Następnie zaczął ją drażnić. Łapczywie. Alice uświadomiła sobie, że o ile teraz poszukiwał przysmaku… to za chwilę zapewne zrozumie, że śpiewaczka go w sobie nie posiada. Czy właśnie wtedy ją pożre? Harper poczuła drobne ukłucia bólu, kiedy któreś z licznych zębów potwora przypadkiem dotknęły jej biustu. Były takie ostre…
Kot wydawał się niecierpliwić. Wyciągnął język dalej. Wydawał się równie plastyczny, co jego szyja. Wniknął w przestrzeń pomiędzy nią, a piersią kobiety, smakując ją od dołu. Następnie dalej kontynuował swoją wędrówkę. Skierował się wyżej… a potem do środka… W całości oplótł pierś śpiewaczki i ją zdusił. Ta zaczerwieniła się, jakby miała zaraz pęknąć. Z jednej strony to było bolesne… a z drugiej… wilgotne ciepło, które ją otaczało sprawiło, że Alice zaczęła głębiej oddychać. Następnie końcówka języka zaczęła ponownie drażnić brodawkę. Coraz bardziej nie mogła doczekać się posiłku.
Rozgrzanie po kąpieli, wraz z podduszającą ją szyją kota nie pomagały jej. Alice była kompletnie rozkojarzona, a jeszcze ból i przyjemność tego przerażającego aktu, wywołanego głodem bestii tylko mocniej zaćmiewały jej umysł.
- Chol-era! - wydusiła kobieta, po czym tym razem podniosła zakrwawioną dłoń i przesunęła wzdłuż mokrego jęzora kota, od swojej skóry dalej. Jesli nie mogła trafić w jego pysk, może tak jej się uda. Znowu spróbowała mu się nieco szarpnąć, oddychając głębiej i szybciej.
Udało się! Krew śpiewaczki dotknęła języka bestii. Tyle że ten smak… rozjuszył ją jeszcze bardziej. Pociągnęła ją, wyciągając z balii. Alice zawisła w powietrzu, wciąż smakowana. Tyle że tym razem mogła spróbować skonsumować kota…
Jednak nie było jej dane.
Przez okno wpadł do środka pikujący orzeł. Uderzył prosto w szyję potwora, niczym pocisk naprowadzany. Rozległ się kwik bólu. Bestia puściła Alice. Tymczasem drzwi otworzyły się gwałtownie i ktoś w nich stanął.
- Koniec tego! - rozległ się gromki, tubalny głos Tapia.
Śpiewaczka wylądowała na podłodze, co mocno ją rozbudziło. Zaczerpnęła mocno powietrza w płuca, bowiem wcześniej go jej brakowało. Podniesiona jednak adrenaliną wstała, niemal jak nie o własnych siłach. Zaczęła coś robić i na Bogów, zamierzała skonsumować to bydle. Spróbowała się skoncentrować na własnej wewnętrznej ‘ja’, ignorując fakt, że stała naga, bokiem do Tapia i patrzyła na uderzoną przez orła bestię.
Jej włosy zaczęły lśnić. Końcówki przybierały złoty kolor. Alice mogła w pełni otworzyć się i wydobyć z siebie Dubhe… a przynajmniej spróbować, jeżeli to naprawdę było możliwe. Jednak… Coś ją powstrzymało.

Tapio wcale nie wyglądał tak, jakby szykował się do walki. Spoglądał na kota z gniewem.
- Nyyrikki! - wrzasnął. - Zmień mi się w człowieka, ale już!
Bestia zawahała się i odgięła pysk na boga.
- Natychmiast! - Tapio krzyknął jeszcze głośniej. Był niezwykle zdenerwowany. Jego złość zdawała się równa uczuciom Alice.
Kot zamiałczał pytająco.
- O ja ci skurwysynie pokażę… - Tapio zaczął się przybliżać.

Śpiewaczka mrugnęła oczami i już nie było bestii. Zamiast niej na podłodze siedział mężczyzna. Był młody. Wyglądał tak, jakby niedawno skończył liceum. Czarne gęste włosy rosły nad zdecydowanymi rysami twarzy. Przystojnymi, choć w nieco dziwny sposób. O ile patrząc na jego głowę, mógłby uchodzić za człowieka… to od szyi w dół był pokryty futrem. To znajdowało się na całym jego ciele. Posiadał również ogon, którym poruszał nerwowo.
- Ojcze… - rzekł. - Ja chciałem tylko pomóc - rzekł, podnosząc do góry ręce pokryte czarnym włosiem.

Włosy Alice nadal iskrzyły się na złoto. Nie uspokoiła się jeszcze. Obserwowała teraz kotowatego syna Tapia i czuła jak irytacja wzbiera w niej i gotuje się równie mocno co złość
- Po… Móc? - odezwała się sztywno. Wzięła głębszy wdech i spojrzała na Tapia, a potem na Nyyrikkiego
- O mały włos, nie zabiłam cię… Okropny futrzaku! - huknęła na niego. Jej ciało powoli zaczynało wracać do normy, gdy zaczęła ‘wygasać’.
- Tłumacz się, Nyyrikki! - Tapio huknął.
Młodzieniec zgiął się do swojej ręki, liżąc ją niczym kotek. Kiedy jednak usłyszał wrzask ojca, ponownie się wystraszył.
- Widziałem się dzisiaj z matką. Przybyła do izby, aby wziąć broń na polowanie. Pająki powiedziały, że coś prześlizgnęło się do nas z otchłani i chciała pospieszyć się. Zapytałem się dlaczego… Odpowiedziała, że mamy gości. To naturalne, że byłem ciekawy! - krzyknął. - Opowiedziała mi wszystko… łącznie z twoimi troskami, Alice. I sobie pomyślałem… ja przecież też jestem mężczyzną - uśmiechnął się. Choć teraz był w formie człowieka, to coś w jego twarzy nagle przypomniało jej szczerzącego się, potwornego kota. - Gdybyś mi nie przerwał, być może byłoby po wszystkim - spojrzał na ojca. - Widziałem, że jej się podobało.
Śpiewaczka skrzywiła się, gdy poczuła, że rumieni się na twarzy
- O żesz… Ty… - zagotowała się, po czym rozejrzała za pozostawioną w gablocie siekierą. Naprawdę bardzo chciała mu nia przywalić. Choćby raz, tak dla zasady.
- Gdyby nie twój ojciec, skonsumowałabym twoją energię. Do niczego by nie doszło, a jeszcze musiałabym się tłumaczyć z twojej śmierci. Skąd miałam wiedzieć, że mały pluszowy kot okaże się zboczeńcem?! Do licha ciężkiego! - huknęła jeszcze, ale zamiast do gabloty, ruszyła do krzesła, na którym zostawiła swoje ubrania. Jej włosy całkiem zgasły, gdy zaczęła się ubierać, nadal spięta i niezadowolona, ale jednocześnie zszokowana całą sceną. Najbardziej drażniło ją to, że rzeczywiście, odczuła w tym odrobinę przyjemności.
- Chwila, nie ubieraj się jeszcze - mruknął Tapio. Kiedy uświadomił sobie, że nie zabrzmiało to zbyt odpowiednio, szybko dodał. - Znajdę ci coś czystego. Lepszego od tego dziwnego ubrania.
Rzeczywiście, koszulka i dżinsy z magazynu Konsumentów nie wydawały się najlepszym strojem na noc.
- A ty... - Tapio obrócił się do swojego syna. - Chyba powinieneś coś powiedzieć.
- Przepraszam - Nyyrikki mruknął.
- Przynajmniej… - ojciec westchnął, kiedy mu przerwano.
- Przepraszam, że nie skierowałem się od razu między twoje nogi, Alice - rzekł, patrząc na nią. - Gdybym tak uczynił, to zastanawiałabyś się tylko nad tym, czy da się je rozstawić szerzej. Żadne inne konsumowanie nie przyszłoby ci do gło…
Przerwało mu celne i bolesne uderzenie od Tapia. Wnet mężczyzna chwycił go, jakby był lekki niczym piórko i położył na swoim masywnym barze. Unieruchamiając.
- Przepraszam cię za niego - westchnął.
Alice zapewne uderzyłaby go sama, ale Tapio ją uprzedził. Teraz gdy gniew nieco opadł, czuła się już tylko zagubiona i zszokowana. I zdecydowanie urażona. Nie dostała jeszcze ubrań, więc gdy straciła cały rezon, zawstydzona przysiadła na krześle koło balii, odsuwając spodnie na bok i zasłoniła biust rękami. Nic już nie mówiła, ale nie patrzyła już ani na Tapia, ani na jego okropnie nieuprzejmego syna. Czekała aż jeden wyjdzie, a drugi da jej ubranie jak zaproponował.
- Otwórz szafę i znajdź coś, co ci się spodoba - rzekł Tapio. - I nie gniewaj się na niego, to wciąż młokos. Kiedy ja miałem trzy tysiące lat, zachowywałem się jeszcze gorzej… ale to mija. Choć nie myśl, że cię usprawiedliwiam - nagle warknął gniewnie do syna. - Jak ci spuszczę lanie...
Skierował się do wyjścia. Już przeszedł przez drzwi, kiedy do uszu Alice dobiegło pytanie.
- Ile potrzebujesz czasu? Przyjdę do ciebie i zaprowadzę do świętego miejsca.
Śpiewaczka nie mogła jedynie przebrać się. Musiała jeszcze raz obmyć się, gdyż cały jej biust ociekał lepką śliną Nyyrikkiego. Kilka kłaczków z jego sierści przylepiło się do tułowia kobiety.
Harper dopiero teraz się odezwała
- Piętnaście minut! - oznajmiła w odpowiedzi i wstała, by ponownie wejść do balii i przysiąść. Woda była już chłodna, ale to tylko dodatkowo pomogło jej się uspokoić. Nadal miała przed oczami paszczę pełną kłów. Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz na to wspomnienie. Opłukała się z piasku, kociej sierści i własnej krwi, po czym wyszła ponownie z balii i skierowała do szafy.
Znalazła w nikłym świetle ubranie, którego odcień przypominał głęboką zieleń. Ściągnęła je z wieszaka. Była to sukienka, sięgająca, gdzieś niemal do kolana. Jeden jej rękaw był długi i ozdobiony złotym haftem, drugiego natomiast w ogóle nie było. Sukienka przepasana była brązowym, skórzanym pasem i wszystkie jej brzegi wyhaftowane były złotą nicią na kształt snujących się wzorów. Jej dolny brzeg również był asymetryczny i jeden z rogów sięgał odrobinę poniżej kolana. Lewe ramię Alice pozostawało w niej odsłonięte, gdy drugie było w pełni zakryte. Sukienka była z zaskakująco delikatnego i miękkiego materiału, dlatego nie przylegała do jej ciała całkowicie, a okrywała je subtelnie zaznacząjąc jej zgrabne, kobiece kształty niczym lniana koszula. Najpewniej w prawej ręce Mielikki dzierżyła łuk i aby cięciwa nie drażniła jej ramienia, rękaw był właśnie z tej strony. Alice znalazła również parę sandałów pasujących do tej kreacji. Były wysokie do połowy łydki i oplatały ją zgrabnie. Po chwili rudowłosa była gotowa. Wyglądała zaskakująco kobieco i jednocześnie figlarnie w tym, co miała na sobie. Jej wilgotne włosy wyschły, najpewniej po tym jak przywdziały złoto. Jej zraniona dłoń właściwie już nie bolała. Zerknęła na swoje ubrania, po czym złożyła je w kostkę i ułożyła na wierzchu kwiatów w koszu. Nie chciała zostawiać ich bogom, bo to byłoby nieuprzejme z jej strony, porzucać tak swoje rzeczy w nieładzie. Odstawiła krzesło z powrotem do stołu i spojrzała na balię pełną chłodnej już wody. Czy powinna spróbować po sobie posprzątać?
Wolała poczekać i zapytać Tapia, gdy się pojawi. W końcu piętnaście minut powinno za moment upłynąć.

Czas zleciał bardzo szybko na ostatnich przygotowaniach. Alice usiadła na krześle, zastanawiając się, kiedy mąż Mielikki pojawi się. I właśnie wtedy zapukał do drzwi. Choć tak właściwie to był jego dom i nie musiał tego robić. Zapewne jednak chciał zapewnić kobiecie wszelką możliwą prywatność. Zwłaszcza po tym, czego dopuścił się jego syn. Śpiewaczka szybko wstała i otworzyła.

Tapio był bardzo postawnym mężczyzną. Alice nie mogła sobie przypomnieć nikogo, kto byłby wyższy i szerszy w barach od niego, choć Ericowi niewiele brakowało. Czarne, krótkie włosy, niebieskie, głęboko osadzone oczy. Niewiele kobiet nazwałoby go przystojnym, jednak posiadał pewien urok, któremu trudno było zaprzeczyć. Spojrzał na Harper w pewien szczególny sposób. Alice nie potrafiła tego w żaden sposób zaklasyfikować.
- Ta sukienka… - mruknął. - Wyglądasz w niej jak Mielikki. Prawie.
Alice spojrzała w dół i poprawiła pasek, jakby co najmniej leżał źle.
- Tak, zauważyłam to już wcześniej, że jesteśmy dość podobne w pewnych względach - stwierdziła Harper i dopiero po chwili wróciła spojrzeniem do boga
- Nie byłam pewna co zrobić z wodą w balii. Wynieść ją gdzieś i wylać zanim ruszymy? Nie chcę bałaganić - przemówiła zaraz śpiewaczka, skinieniem głowy wskazując zakątek chatki, gdzie pozostawiła wodę po swojej kąpieli.
Tapio pokręcił głową.
- O to się nie martw. Tym zajmie się Nyyrikki - mruknął, przyjmując niezadowoloną minę na samą wzmiankę o synu. - Czy możemy już wyruszyć? Dałaś radę szybko uwinąć się. Myślałem, że wciąż będziesz niegotowa.
Harper przytaknęła lekko głową
- Już wcześniej wzięłam dłuższą kąpiel. Teraz tak naprawdę potrzebowałam się uspokoić i opłukać… No i wybrałam pierwszą sukienkę, którą zobaczyłam. Lubię zieleń - odrzekła szczerze. Podeszła do stołu wzięła z niego kosz, zakładając na rękę. Cofnęła się do drzwi, dając tym samym znać, że była już gotowa do drogi.
Bóg skinął głową.
- Podaj mi to - spojrzał na rośliny, kwiaty i zioła otoczone wikliną. - Będzie ci lżej. Chyba nie zepsuje to w żaden sposób rytuału? Powiem ci szczerze, że kiepsko orientuję się w tych wszystkich sprawach duchowych. Jestem prostym człowiekiem i zawsze taki byłem. Podobnie jak moja żona opiekowałem się od początku dziejów lasami, myśliwymi i bydłem. Oddawano mi cześć przed polowaniami, składano ofiary z żyta, ziarna, piwa i wina, abym łaskawym okiem spojrzał na wyprawy. To świat, który znam. Magię, duchy i wędrówki pomiędzy wymiarami zostawiam komu innemu. Dlatego nie chciałbym ci zaszkodzić... jednak z drugiej strony ten kosz wygląda na ciężki.
Rudowłosa uśmiechnęła się lekko
- Teraz tylko czasem młodzież uczona jest o czasach, gdy składano modły do wielu bogów. Każda kultura stara się wmówić wszystkim, że istnieje tylko jeden Stwórca i nie ma więcej. To przykre… - westchnęła lekko i zerknęła na kosz
- Teraz jest już i tak dużo lżejszy niż wcześniej. Dziękuję, za propozycję, ale sama nie wiem, czy nie powinnam robić wszystkiego sama, a skoro już sama zrywałam wszystkie te kwiaty, potem przygotowując wywar, to myślę, że dam radę jeszcze trochę podźwigać ten kosz - powiedziała uprzejmym tonem.
- Skoro tak uważasz - Tapio się uśmiechnął, choć dość smutno. Pierwsze słowa, które wypowiedziała Alice, wprowadziły go w melancholijny nastrój. Przeszedł obok Alice i skierował się ku wnętrzu izby. Poszperał chwilę w jednej z wielu szuflad komody i wyjął z niej lampę oliwną. - Teraz chyba możemy już iść - rzekł.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 10-03-2018, 21:09   #417
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Wędrówka z bogiem

Skierowali się na zewnątrz. Alice spojrzała na atramentowo czarne niebo. Wisiał na nim księżyc w pełni oraz dziesiątki gwiazd układających się w znane jej konstelacje. Widziała również Wielki Wóz oraz siedem jasno jarzących się iskier, które składały się na niego. Wyruszała w tę drogę, aby nie zgasły. Valkoinen musiało zostać pokonane, a Akka stanowiła ich może nie jedyną, ale bez wątpienia znaczącą nadzieję.
Las po zmroku był równie spokojny, co za dnia. Wydawałby się straszny, jednak Alice nie szła sama. Przy jej boku szedł pan puszczy. Był najgroźniejszym drapieżnikiem w całej okolicy i jedynym myśliwym, którego należało się obawiać. Przynajmniej tak długo, jak w pobliżu nie było jego żony.
- Wybieramy się do Drzewa Słońca i Księżyca, prawda? - zapytał Tapio. - Dlaczego wybrałaś akurat to miejsce?
Alice było ciężko stwierdzić, na ile rzeczywiście interesuje go to, a na ile chciał tylko przerwać ciszę i umilić im wędrówkę rozmową na jakikolwiek temat. Wcześniejszy nieco ponury nastrój boga zdołał wywietrzeć i teraz ponownie zdawał się wesoły. Bez wątpienia bliskość drzew i natury uspokajała go i wprawiała w dobry nastrój.
Harper mruknęła cicho
- Hm… - zastanawiała się kilka sekund, po czym zerknęła na Tapia, a potem w górę na niebo, które prześwitywało co jakiś czas między drzewami, by znów powrócić wzrokiem na ziemię, bo nie chciała się potknąć
- Przez to jak Mielikki je opisała. Po pierwsze… Nigdy nie widziałam na żywo świetlików. A po drugie, ze względu na ich tutejszą koneksję z gwiazdami. Moja moc pochodzi od jednej z nich i dlatego czuję się na swój sposób z nimi związana - wyjaśniła spokojnym, dość pogodnym tonem. I ona najwyraźniej rozluźniła się już nieco po tej niewygodnej sytuacji z kotem.
- Wszystkie zaproponowane miejsca wydawały mi się interesujące i na pewno są piękne, ale to przemówiło do mnie jakoś tak… Najbardziej - dodała.
- Twoja moc pochodzi z nieba? - Tapio zainteresował się. - Czyżbyś była kapłanką Ukka? - zdziwił się. - Nie wyczuwam… - zamilkł na moment, zastanawiając się - ...tego specyficznego, psychicznego zapachu, który jest charakterystyczny dla Widzących. Ale nie rozumiem, w jaki inny sposób to wytłumaczyć.
Alice przechyliła lekko głowę
- Widziałeś w domku, jak hm… moje włosy zmieniły kolor. To się dzieje, gdy korzystam z moich zdolności. Nie są tu ograniczone, więc nie jestem pewna na jakiej zasadzie to działa. Terrence, również posiada pewne zdolności, a jednak nie mógł z nich tu korzystać - zastanawiała się na głos
- Nie wiem do końca czym są Gwiazdy, ale wyjaśniono mi już, że posiadam w swoim śmiertelnym ciele dwie dusze. Jedną ludzka, a drugą nieśmiertelną, należącą do jednej z Gwiazd. W sumie, wiem nawet do której. Niestety nie dane mi było poznać historii, ani dowiedzieć się o sobie za wiele, gdyż Tuonetar ze swym mężem stanęli mi na drodze i usilnie próbują pozbyć się mnie, by pani Tuoneli mogła zamieszkać w tym ciele - wskazała się kciukiem, opowiadając mu część swojej historii.
- Jak pasożyt? - zapytał Tapio. - Ja bym tak nie potrafił - mruknął. - To życie bez honoru, nikczemne, podstępne. Okropność - pokręcił głową. - Choć przyznam, że ja również nie mógłbym znieść egzystowania w Tuoneli. Bo życiem bym tego nie nazwał. Oni jednak zostali stworzeni, by taką funkcję piastować. Dlatego też powinni się jej trzymać. Niech fascynację życiem zostawią żywym - skrzywił się.
Przez chwilę szli w milczeniu.
- Twoja opowieść… nigdy wcześniej nie słyszałem niczego podobnego. To mnie niepokoi - pokręcił głową. - Nie powinny istnieć żadne siły wyższe prócz nas - bez wątpienia miał na myśli fińskich bogów. - Tak zawsze było i powinno zostać. Może dlatego Ukko odsunął nas od świata śmiertelników? Nie chciał, abyśmy przerazili się tymi wszystkimi dziwnościami? Dlaczego po tych wszystkich mileniach dopiero teraz nadeszły? - zapytał. Chyba retorycznie.
Śpiewaczka zastanawiała się nad jego słowami
- Nie mam pojęcia jak ci na to odpowiedzieć. Do niedawna miałam się za dość przeciętną ziemiankę z tylko nieco smutną historią młodości, a teraz? Atakują mnie głodne życia bóstwa, poznaję fiński panteon i to bardziej osobiście, niż czytając o nim w książkach… To i dla mnie wszystko skomplikowane. Gdybym jednak znała odpowiedź, podałabym ci ją - przyznała uprzejmie. Tapio wydawał jej się uprzejmą istotą, spokojną jak puszcza której strzegł.
Bóg pokiwał głową.
- Skąd pochodzisz, jeżeli mogę zapytać? - spojrzał na nią ukradkiem.
Alice spostrzegła, że las wokół nich zaczął się zmieniać. Gatunki drzew stopniowo zmieniały się, rosło tutaj również więcej krzewów. Powietrze wydawało się bardziej wilgotne, niż wcześniej. Śpiewaczka dostrzegła również więcej grzybów. Prawdziwki, podgrzybki, kurki, a także wiele innych, których nazw nie potrafiłaby wymienić.
Rudowłosa znowu lekko mruknęła
- To trudne pytanie. Urodziłam się w Ameryce… Niestety dopiero niedawno dowiedziałam się kto tak naprawdę jest moim ojcem i jeszcze nie miałam okazji z nim o tym porozmawiać, a co dopiero poznać historii rodziny z praojca… - wyjaśniła, trochę skrępowana tą kwestią.
Bóg zmarszczył brwi.
- A gdzie jest ta Ameryka? - zapytał.
Alice lekko wstrzymała oddech
- Yhm… No tak… dobrze… To może idźmy po kolei… Zapewne znane ci jest to morze, które wygląda jak klęcząca postać… Nazywamy je Bałtyckim… Tam gdzie powinny być jego nogi leży Dania… Dalej jest chyba Morze Północne i po nim pływali wikingowie? Chociaż wikingowie to ponoć wszędzie pływali… No ale to jest morze koło Norwegii. Dalej… Leżą takie wyspy i to tereny Anglii. A potem rozciąga się ogrom wody… To ocean. A za nim jest ogromny ląd. I to właśnie tam jest Ameryka. Ameryka i jeszcze kilka innych krajów, ale no… Ameryka zajmuje spora część centralną tamtego wielkiego lądu. Może nie jest tak wielka jak Rosja, ale w tych czasach równie ważna - opowiedziała mu to najjaśniej jak potrafiła, nie wiedząc tak do końca ile wiedzy posiadał o nazwach państw i mórz Tapio.
Raz Tapio wydawał się w pełni rozumieć słowa Alice, a innym razem tylko patrzył na nią z powątpiewaniem.
- Załóżmy, że mówisz prawdę - rzekł tak, jakby w rzeczywistości uważał coś kompletnie przeciwnego. - Jednak niektóre rzeczy nie zgadzają się. Jeżeli pochodzisz z tej Ameryki i ona leży za ogromem wody większym od Bałtyku… to w jaki sposób zdołałaś dostać się do kraju Fenni? Żaden drakkar nie wytrzymałby takiej podróży - mruknął sceptycznie.
Harper wciągnęła lekko powietrze
- Ludzie od dawna nie pływają już drewnianymi statkami… Znaczy można, ale na takie wielkie odległości używają gigantycznych łodzi, które mieszczą tysiące ludzi i one są zrobione z metali… Ale w taki sposób, że nie toną, tylko płyną. I poruszają się dzięki energii wytwarzanej przez skomplikowane maszyny… Poza tym… Ludzie nie poruszają się tylko po wodzie. Zbudowali takie… Metalowe ptaki, to też maszyny i one potrafią unosić się na niebie i bardzo szybko przemierzać odległości… A ja przedostałam się do kraju Finów jeszcze inaczej. Pracowałam w takim miejscu, gdzie funkcjonuje istota, która potrafi… Jak rozumiem… Otwierać portale… Przechodzimy przez przejście w jednym miejscu i za moment wychodzimy dosłownie na drugim końcu Ziemi… Ludzie bardzo rozwinęli się przez te tysiące lat, choć nadal wiele nie wiedzą - opowiadała mu więc o tym jak teraz wygląda Ziemia, przez co większa cisza już w trakcie ich drogi im nie groziła.

Tapio słuchał jej przez cały czas, nie przerywając ani razu. Z jednej strony wydawał się zafascynowany jej słowami, a z drugiej… jakby przerażony. A przynajmniej zaniepokojony.
- Ciężko jest to wszystko wyobrazić sobie… Nie sądzę, żebyś potrafiła wymyślać aż tak przedziwne rzeczy. Więc musi to być prawda - pokręcił głową. - Kocham moją puszczę, ale po twoich słowach lubię ją jeszcze bardziej, niż godzinę temu - spojrzał na otaczające ich drzewa jak na oazę. - W przeszłości pokonywanie takich odległości nie było możliwe. Nawet nigdy nie zastanawiałem się, czy cokolwiek istnieje poza Finlandią. To jednak zdaje się prawdopodobne, że na obcych ziemiach władają obce siły. Pewnie musisz być zagubiona, rozmawiając ze mną. Ostatecznie ja również dla ciebie jestem inny - rzekł, spoglądając na nią dłużej. - Myślę jednak, że tobie jest łatwiej poradzić sobie z tym. Żyjesz od bardzo niedawna, więc posiadasz niezwykle otwarty umysł. Gdybyś przeżyła tyle lat co ja… - zawiesił głos. - Takie rewelacje bardziej burzą spokój, niż oświecają umysł zastygły w mrokach przeszłości - westchnął. - Jednak jestem ci wdzięczny za tę opowieść. Tymczasem… zbliżamy się do celu.

Tuż przed nimi pojawiły się moczary. Alice spostrzegła toń wody, oświetloną przez blask pełni i gwiazd. Wysokie drzewa zdawały się wyrastać wprost z niej. Ich odbicia optycznie wydłużały je jeszcze bardziej. Rośliny wodne oraz różne trawy rosły wszędzie, gdzie tylko mogły. Wystarczała im chociażby odrobina ziemi, aby zagnieździć się i rosnąć. Śpiewaczka ujrzała łódkę, która tkwiła zacumowana przy niepewnym, wilgotnym brzegu. W środku znajdowało się pojedyncze wiosło. Coś jej w tym nie pasowało… dopiero po kilku sekundach uświadomiła sobie co dokładnie. Łódka była zbyt drobna, aby pomieścić ich dwoje. Jej znikoma wyporność uniemożliwiała to. Taki wielki i postawny mężczyzna jak Tapio zapewne zatonąłby w niej od razu. Co znaczyło, że musieli się pożegnać.



Alice zerknęła na łódkę, a potem na Tapia
- Rozumiem… Rozumiem, że teraz mam podróżować już sama? - zapytała trochę niepewna co ma robić dalej i dokąd dokładnie się udać. A Terry? W tym wszystkim się już trochę pogubiła jak widzieli całość ‘wieczoru’ bogowie tej puszczy.
Tapio poskrobał się po głowie.
- Mógłbym popłynąć obok ciebie wpław - zaproponował po chwili wahania. - To nie byłoby dla mnie problemem. Niestety nie posiadamy metalowych ptaków - wzruszył ramionami. - Ale ta łódka powinna wystarczyć. Wydaje mi się, że kiedyś sam ją zrobiłem, choć nie jestem pewien. Nigdy nie interesowałem się rzekami i jeziorami. Wolę twardy i bezpieczny ląd. Mielikki musiała niedawno ją tutaj umieścić, gdyż zazwyczaj znajduje się zupełnie gdzie indziej. Chyba przeczuwała, że nadejdziemy z tej strony.
Śpiewaczka kiwnęła głową
- Znaczy, no bo nie wiem jak daleko miałeś mnie doprowadzić. No i co ustalaliście ze swą żoną? Jak mówiłam, trochę jestem zagubiona dzisiaj - ‘i w ostatnim tygodniu’, dodała w myśli.
- Szczerze mówiąc aż tyle nie planowaliśmy. Wiem, że masz kochać się z tym mężczyzną pod Drzewem Słońca i Księżyca. Ja miałem zaprowadzić na miejsce ciebie. Moja żona nie wspominała o tym, ale założyłem, że ona wskaże drogę twojemu towarzyszowi. Jako że bez wątpienia była już tutaj - spojrzał na łódkę - to myślę, że znajdziesz go na miejscu. A do niego powinnaś być w stanie trafić sama - spojrzał wgłąb bagna. - Cały czas płyniesz do przodu. A potem kierujesz się w stronę świetlików. Wpierw ujrzysz jednego, potem kilka, następnie kilkanaście… w ten sposób będziesz wiedzieć, że kierujesz się w dobrą stronę. Myślisz, że poradzisz sobie sama? To nie… - zmarszczył brwi, próbując wygrzebać słowo z pamięci - …”ocean”.
Alice przytaknęła
- Jesli mam płynąc cały czas prosto, aż ta woda się skończy, a potem iść dalej za świetlikami… To powinnam sobie poradzić - powiedziała, po czym podeszła do łódki i postawiła w niej koszyk z kwiatami
- Dziękuję za wskazanie mi drogi i towarzystwo - powiedziała uprzejmie do Tapia, zerkając na niego i uśmiechnęła się lekko.
- Nie ma za co - mężczyzna również uśmiechnął się. - To była dla mnie przyjemność. I… zapomniałbym!
Rozchylił poły kurtki i zaczął czegoś w niej szukać. Po chwili wyciągnął dużą, czarną butelkę. Mogła spokojnie mieścić co najmniej dwa litry.
- To wino korzenne, z moich zapasów - rzekł. - Na wypadek, gdyby było potrzebne - dodał. - Albo gdybyście po prostu mieli na nie ochotę.
Podał je śpiewaczce.
Alice wzięła butlę i wstawiła do łódki
- Dziękuję, ale nie jestem pewna czy to nie zaburzy rytuału… Nie miałam o to niestety okazji zapytać Sarteja wcześniej… Jednak to bardzo miłe. Zapewne Terrence nie pogardzi - stwierdziła, po czym ostrożnie przedostała się z brzegu do środka łódki i wzięła wiosło w dloń. Zerknęła na lampkę w ręce Tapia
- Ehm… czy mogłabym pożyczyć to światło? Niestety nie widzę w ciemności… - przypomniała sobie.
- Nie widzę przeszkód - odparł bóg. - Ja go nie potrzebuję. Wziąłem tylko ze względu na ciebie - rzekł. - Dzisiaj księżyc jest tak jasny - spojrzał na niebo. - Ty również nie powinnaś narzekać na mrok. Powodzenia - uśmiechnął się do niej, podając lampę oliwną. - I jeszcze raz przepraszam za mojego syna.
Rudowłosa zerknęła na niebo, ale mimo wszystko przyjęła lampę
- Już się nie gniewam… W sumie to bardzo mnie przestraszył… Powinien wiedzieć, że jak już startuje do damy, to może nie z kłami na wierzchu - zażartowała chcąc nieco rozluźnić się w kwestii tego diabelskiego kota.
- Ruszę już - oznajmiła zaraz i skłoniła lekko głowę do Tapia, po czym odwróciła się by ocenić jak powinna odepchnąć wiosłem łódkę i jak najwygodniej będzie jej manewrować, by przepłynąć trasę, która miała do pokonania.
Obróciła się jeszcze razy, by spojrzeć na boga po raz ostatni, lecz jego już nie było. Rozpłynął się w powietrzu tak samo, jak wcześniej jego żona.

Kiedy już zapoznała się z wiosłem, skorzystała z niego, by ruszyć naprzód. Wokół było tak spokojnie i cicho… w lesie przynajmniej rozbrzmiewał szelest trawy pod ich stopami. Tutaj natomiast szum wody, którą Alice odgarniała, był taki cichy, że prawie niesłyszalny. Drzewa rosły miejscami gęściej, gdzie indziej rzadziej. Czasami trafiała na mieliznę, jednak wystarczyło odepchnąć się wiosłem, aby wyprowadzić się z niej. Kiedy śpiewaczka zmęczyła się, odpoczywała. Co rusz spoglądała na pełnię oraz gwiazdy. One również zdawały się obserwować ją. Oprócz nich Alice pozostawała sama ze swoimi myślami.
Teraz, gdy znów została całkiem sama, Harper na nowo zaczęła się niepokoić. A co jeśli się nie uda? Co jeśli znów się coś niepokojącego wydarzy? Rozglądała się trochę bardziej czujnie, niż gdy była sama w chatce. Tam sądziła że nic jej nie groziło, a mały czarny kotek to tylko mały czarny kotek… Na co więc mogła natrafić tutaj, pozostając całkowicie samą? Miała nadzieję, że wyłącznie na świetliki i Terry’ego. Podążała więc tak, jak jej Tapio polecił.
Wiosłowała tak długo, że zaczynała odczuwać pewność, że się zgubiła. Ale właśnie wtedy… jeden świetlik wylądował na jej ramieniu. Jego blask był jasny i ciepły. Nowy towarzysz wydawał się spoglądać na nią.
“Alice”, szepnął cichutko. Tak właściwie kobieta nie była pewna, czy ten dźwięk usłyszała w sposób konwencjonalny, czy też może raczej jakoś inaczej. “Alice”, powtórzył świetlik.
Kiedy rozglądnęła się dookoła, ujrzała w oddali kolejną iskierkę.
Przez moment rudowłosa myślała, że to jej umysł zwariował w samotności, ale jednak nie. Dźwięk się powtórzył, a świetlik ewidentnie się do niej odezwał… Chyba. Alice skierowała łódkę w tamtą stronę, teraz podążając za iskierkami świetlików jak za przewodnikami do celu.
- Będziesz mi towarzyszył? - zapytała cichutko świetlika na swoim ramieniu i w ogóle nie było dla niej niezwykłym, że właśnie całkiem normalnie zamierzała konwersować z małym, świecącym owadem.
“Światło”, odpowiedział, nie ruszając się z miejsca.
Następny owad przysiadł na drugim ramieniu Alice.
“Zanika”, rzekł.
Potem kilkanaście kolejnych świetlików sfrunęło na jej głowę. Wczepiły się we włosy okręgiem, tworząc wyjątkową, piękną koronę. Alice ujrzała jej odbicie w wodzie.
“Dubhe”, szepnęły.
Rudowłosa obserwowała chwilę swoje odbicie w wodzie
- Wiem moje małe… Bardzo chcę to zatrzymać - odrzekła do nich smutnym tonem. Nie odganiała ich. Nie przeszkadzało jej, że będą na niej siedziały, w końcu nie były ciężkie. Poruszała się więc teraz tak, by nie zrobić im krzywdy żadnym ruchem. Jeśli było ich tak dużo, niedługo dotrze do brzegu, gdzie powinna wysiąść.
 
Ombrose jest offline  
Stary 10-03-2018, 21:12   #418
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Drzewo Słońca i Księżyca

Świetlików było coraz więcej. Rozświetlały mrok wokół śpiewaczki. Dzięki nim czuła się nieco pewniej. Wiedziała już, że znajduje się niedaleko. Wiosłowała jeszcze przez kilkanaście minut, kiedy wreszcie spostrzegła wyspę pośród moczarów. Nie była zbyt wielka. Rosły na niej piękne krzewy oraz rośliny, które wyglądały niepowtarzalnie dzięki temu wyjątkowemu oświetleniu. Alice dopiero po kilku sekundach uświadomiła sobie, że wstrzymała oddech. Jej wzrok kierował się ku drzewu znajdującemu się na samym środku wysepki.


Było ogromne. Było wyjątkowe. Było przepiękne.
Gruby pień wzrastał ku górze, dzieląc się na wiele drobniejszych gałęzi. Te z kolei rozdwajały się w nieskończoność gałązek. Wydawało się, że na każdym pojedynczym listku siedział pojedynczy świetlik. Wydawały się spijać ogromną witalność i siłę, jakim tętnił ten ogromny fenomen. Alice przybliżała się do niego, ulegając ogromnemu czarowi i magii miejsca. Jeżeli jakieś na całym świecie było święte… to zapewne właśnie to.

Ponadto Harper ujrzała, że ktoś pod nim siedział, oparty o pień.
Rozpoznała męską sylwetkę.
To był Terrence.
Piękno tego miejsca zachwyciło rudowłosą i cieszyła się, że wybrała właśnie to z wymienionych przez boginię miejsc. Zabrała z łódki kosz i włożyła do niego butelkę. Wygasiła lampę i zeszła, chcąc dobrze rozejrzeć się po wysepce.

Gdy Alice dostrzegła de Trafforda i lekko wstrzymała oddech po raz drugi od wyjścia na brzeg. Zatrzymała się na moment, wahając co ma zrobić, ale jeśli kiedykolwiek było bardziej za późno na wycofywanie, to właśnie w tej chwili. Spuściła wzrok na ziemię, niosąc kosz przed sobą i ruszyła w stronę drzewa i jednocześnie Terry’ego
- Do-bry wieczór… - odezwała się cicho i dopiero podniosła wzrok ponownie, zatrzymując w końcu parę kroków przed drzewem, a tym samym przed Terrencem.

Mężczyzna siedział na ziemi, opierając się plecami o drzewo. Oddychał spokojnie, ustami, przez co Alice słyszała za każdym razem, kiedy nabierał powietrza. Spojrzała na jego twarz… i stanęła w bezruchu.

Terrence był dojrzałym mężczyzną, jednak wciąż pozostawał bardzo przystojny. Ciemne włosy nosił schludnie, krótko przystrzyżone, a zarost dokładnie golił. Jego rysy twarzy wyglądały, rzecz jasna, szlachetnie i bez wątpienia podobał się kobietom. Jednak akurat w tej chwili to nie jego uroda rzucała się w oczy najbardziej. Był posiniaczony. Miał podbite prawe oko, a nad brwią tkwiło rozcięcie. Skóra policzka została przetarta, jak gdyby hamował nim o kamienie lub mur. Z tego też powodu nie wyglądał wcale na dżentelmena. Aktualnie bardziej przypominał członka gangu lub innego przestępcę. Jego biała koszula - zwykle nienaganna - była brudna od trawy i ziemi. Czarne spodnie tak samo, choć miejscami dodatkowo splamione krwią. Alice odniosła wrażenie, że patrzy na kadr z Ojca Chrzestnego lub podobnego filmu.
- Dobry wieczór - zgodził się Terrence, kiwając głową. - Choć gorsze popołudnie - mruknął, uśmiechając się półgębkiem. - Przykro, że widzisz mnie w takim stanie. Nie przywykłem do chodzenia na randki, ale nawet ja wiem, że należałoby się bardziej postarać - mruknął. Następnie przez chwilę próbował powstrzymać śmiech, jednak nie udało mu się. Jego rozbawienie wydawało się kompletnie nieadekwatne do stanu, w jakim znajdował się. - Jednak przynajmniej ty wyglądasz pięknie za nas dwoje.
Harper otworzyła i zamknęła usta, zatroskana. Zaraz odstawiła kosz na bok i podeszła do niego blisko, klękając na oba kolana i zaczynając mu się przyglądać uważnie i dokładnie
- Co się… Co ci się… Co? - zdołała wydukać w oniemieniu i wyciągnęła rekę, zeby dotknąć palcami ostrożnie otartego policzka mężczyzny.
- Jak to się stało? Kto ci to zrobił? - zapytała go spoglądając mu w oczy. Całe wcześniejsze rozedrganie i niepokój wsiąknęły gdzieś, ustępując miejsca zatroskaniu.
- Kto mi to zrobił? - Terry westchnął. - Raczej co mi to zrobiło… - zawiesił głos. - Ta puszcza wcale nie jest Edenem, Alice. Mielikki nie przypomina Ewy, a Tapio nie jest Adamem. Są tutaj straszne rzeczy… - pokręcił głową. - Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem tak bliski śmierci. Nigdy wcześniej nie uświadamiałem sobie, jak bardzo polegam na mojej telekinezie. Bez niej jestem słaby jak robak - wyciągnął dłoń i rozpostarł palce. Jeden z licznych świetlik usiadł na niej. Alice przez chwilę myślała, że mężczyzna go zdusi, jednak tego nie zrobił. Pozwolił mu odlecieć. - To miejsce nie jest Edenem, a jednak posiada swoje węże…
Alice zmarszczyła lekko brwi
- Więc co ci to zrobiło? Co się wydarzyło… Sama miałam, dość mało przyjemne doświadczenie w międzyczasie… Ale to nie jest teraz ważne - mruknęła i zaczęła się rozglądać. Nie miała nic, by przynieść w tym wody, żeby Terry mógł obmyć się nieco. Póki co wróciła do niego wzrokiem i opuściła dłoń. Była zmartwiona.

De Trafford spojrzał gdzieś w bok.
- Po tym, jak poszłaś... chwilę spacerowałem po lesie. Rozmyślałem. Mimo zadumania starałem się nie odchodzić zbyt daleko, aby się nie zgubić. W pewnym momencie jednak zachciało mi się mocno pić… a usłyszałem niedaleko szmer rzeki. Ruszyłem w tamtym kierunku. Obmyłem twarz, zaczerpnąłem kilka łyków najczystszej, najbardziej źródlanej wody, jaką w życiu piłem - podniósł rękę i złączył kciuk oraz palec wskazujący w okrąg. Resztę palców wyciągnął, tym samym przekazując gestem, że jakość była naprawdę przednia. - Przez chwilę spoglądałem na swoją twarz. W pewnym momencie z wody wychynął na mnie cień… - lekko zadrżał i uciekł wzrokiem. Nie chciał, aby Alice ujrzała w nim strachu. - Stwór miał cztery metry długości i był stworzony z czerni. Najczystszej. Zupełnie tak, jakby światło kompletnie nie odbijało się od niego… to ciężko wytłumaczyć. Kształt miał dwie umięśnione nogi oraz tułów, z którego wychodziły cztery odnóża przypominające kształtem kosę. A jego łeb… - pokręcił głową. - Jak mówiłem, światło nie padało na potwora. Przez to nie można było go zobaczyć w całości… a jedynie kontury, bo reszta była czernią. Widziałem, że z pyska odchodziły macki… a może języki?
Zamilkł, rozpamiętując okropny widok.
Alice zmarszczyła brwi, wizualizując sobie to co musiał spotkać Terrence
- Zaatakował cię… Co było potem? Mielikki ci pomogła? - zapytała cicho, po czym przechyliła się i wyciągnęła z kosza butelkę, podsuwając mu ją. Przyszło jej do głowy, że mógł tego potrzebować po takim popołudniu.
Mężczyzna spojrzał na alkohol.
- Chyba… nie powinienem pić - rzekł, po czym utkwił wzrok w Alice. Rozbrzmiało kilka sekund ciszy. - A zresztą… - machnął ręką, po czym wyciągnął korek. Mimo że śpiewaczka znajdowała się dwa kroki dalej, to aż tu poczuła woń mocnego alkoholu. Tapio bez wątpienia nie gustował w półśrodkach. Terry tylko skrzywił się nieco, po czym pociągnął z gwinta. Następnie podsunął Alice. - Normalnie nalałbym do szklanych kieliszków - mruknął i wzruszył ramionami. Wydawało się, że po dzisiejszym starciu nie savoir vivre był jego największym problemem. - Mielikki przybyła, ale za późno. Niestety nie zdołała dotrzeć na czas.
Harper zerknęła na butelkę
- Nie wiem czy powinnam - nieświadomie powtórzyła jego wcześniejsze słowa.
- Za późno? Co masz na myśli? - przyjrzała mu się, jakby obawiała się o jego zdrowie.
- Potwór we mnie uderzył, a ja poleciałem na bok. Walnąłem o jakieś drzewo, albo kamień - Terry wzruszył ramionami. - I kiedy monstrum przybliżyło się do mnie… A możesz wiedzieć, kroczyło powoli. Jakby upajało się moim strachem. Ja natomiast nie mogłem uciekać, bo byłem ogłuszony. A jednak kiedy ten stwór nade mną stanął… jasność umysłu pojawiła się nagle i niespodziewanie. W tej jednej sekundzie poczułem się… - zawahał się, mrużąc oczy. - Jakbym stał się na powrót sobą. Spojrzałem na rozpędzoną kończynę. Ułamek sekundy i roztrzaskałaby mi czaszkę. Zgniotłem ją - spojrzał w oczy Alice. Nawiązał kontakt wzrokowy i utrzymał go aż do końca wypowiedzi. - Pomiąłem niczym kartkę papieru. Pozostałe trzy kosy próbowały mnie wykończyć, jednak zredukowałem je. Wstałem i zacząłem się przybliżać - to mówiąc podźwignął się na nogi i ruszył w stronę Alice. - Następnie zmiażdżyłem głowę i podciąłem nogi. Zacząłem ugniatać tak długo, aż cztery metry horroru zostało jedynie czarną kropką - wyciagnął palec wskazujący i czubkiem paznokcia dotknął przestrzeni pomiędzy obojczykami Harper. - Kiedy Mielikki pojawiła się kwadrans potem, przebiła ten punkt swoją strzałą. Nie wymówiła ani słowa. Milczała, spoglądając na mnie. Wiesz, co powiedziała? To znaczy, kiedy w końcu przemówiła? - de Trafford skrzywił się lekko.
Rudowłosa przełknęła lekko ślinę i spojrzała w górę do oczu Terrence’a
- Co powiedziała? - zapytała nieco zaciekawiona i nieco niepewna co usłyszy w odpowiedzi. Z jakiegoś powodu opowieść Terry’ego wzbudzała w niej dziwny niepokój.
Mężczyzna cofnął się i ponownie usiadł pod Drzewem Słońca i Księżyca. Wyciągnął przed siebie ręce i spojrzał na nie, jak gdyby wahając się, czy rzeczywiście powtórzyć te słowa. Wtem westchnął głośno i podniósł wzrok na Alice. Nie wyglądał jak człowiek, który ma cokolwiek do stracenia.
- Powiedziała, że jestem godnym mężczyzną, aby cię dosiąść.
Śpiewaczka otworzyła nieco szerzej oczy, porażona sensem tego zdania, po czym spojrzała gdzieś w bok, by za moment wrócić do niego wzrokiem, znowu nieco onieśmielona
- Tym...czasem… Ja im prawie skonsumowałam syna - rzekła nieco cichym tonem, ale odchrząknęła i na siłę rozluźnić napięte mięśnie pleców.

Terry zaśmiał się.
- Nie widzieliśmy się kilka lat, czy kilka godzin? - pokręcił głową. - Jak to się stało?
Chwycił oburącz szyjkę butelki, koncentrując na niej wzrok. Jednak nie wypił więcej.
Alice westchnęła
- Mielikki opuściła mnie, zostawiając mi swego orła za towarzysza. Zbierałam do późnego popołudnia kwiaty. Potem udałam się z nimi do ich chatki, żeby przyrządzić sobie wywar na kąpiel… No i gdzieś w międzyczasie jak szykowałam wodę, a rąbałam drewno, do środka wszedł młody, czarny kotek. Taki uroczy, mięciutki. Wyglądał na głodnego. Nie było tam jednak nic, co mogłabym mu dać - śpiewaczka westchnęła i odgarnęła kosmyk włosów za ucho
- Ułożył się na stole, a ja się dalej sama krzątałam. Potem weszłam do balii i no trochę się rozluźniłam, lekko drzemiąc czy bardziej zatapiając w swoich myślach. Kiedy otworzyłam oczy po kilkunastu minutach, przed twarzą miałam kudłaty, czarny łeb, pełen rzędów zębów na wielkość palca, ostrych jak brzytwy… Okazało się, że łeb przyczepiony był do długiej, równie futrzastej szyi, która wiła się w powietrzu i kończyła w ciele małego kota… No powiedzmy, że lekko rzecz ujmując wystraszyłam się w cholerę - ucięła na moment biorąc wdech
- Okazało się, że kotek jednak nie miał ochoty mnie zeżreć, co… Wymyślił sobie, że ma zamiar pomóc mi z rytuałem. I właśnie byłam o krok od skonsumowania go, wraz ze świecącymi włosami i całym tym leczeniem zranień, kiedy wparował Tapio i nawrzeszczał na potwora… I chwilę później okazało się, że to Nyyrikki, ich syn… Taki gościnny i pomocny. I niezbyt grzeczny - pokręciła głową i odwróciła wzrok gdzieś na bok, przypominając sobie co jej robił, jak na to zareagowała i co na koniec powiedział, nim dostał w twarz od ojca. Teraz to ona lekko się skrzywiła.

De Trafford natomiast ponownie roześmiał się.
- Czyli jednak twój wybór nie jest już taki mały - rzekł już nieco spokojniej. - Zawsze masz drugą opcję… jeżeli pierwsza nie wypali - rzekł, po czym pociągnął kolejny łyk z gwinta. - Schlebia mi, że przebyłaś całą tę drogę z mojego powodu, mając na podorędziu syna bogów. Choć trochę zbyt… - zamyślił się - ...zwierzęcego? Potwornego? Pewnie to musiało zaważyć.
Harper przymrużyła oczy
- Bardziej to, że przywitał mnie setką ostrych zębów i jęzorem… Nie przedstawił się i był bezczelny… Może się nie znam na mężczyznach, ale tak się raczej nie robi… - przez sekundę zabrzmiała jakby miała wątpliwości co do tego co mówi, ale zaraz pokręciła głową, jakby rzekła ‘niee, na pewno nie’.
- Ja bym tak nie zrobił. Tyle że nie jestem normalnym mężczyzną, więc nie nazwałbym się żadnym wyznacznikiem - zawiesił głos, uciekając spojrzeniem. - Jednak to prawda, że robię się bezczelny. Jak Nyyrikki. I też się nie przedstawiłem… - mruknął, po czym ponownie wstał i wyciągnął rękę do Alice. - Terrence de Trafford. Miło mi.
Śpiewaczka spojrzała, że jego wzrok skierował się na materiał jej sukienki. Podczas długiej podróży przez moczary zdołała bardzo nasiąknąć wilgotnym powietrzem. Praktycznie była mokra… a rudowłosa nie miała na sobie biustonosza.
Alice zastanawiała się chwilę i lekko uśmiechnęła, gdy wstał i się przedstawił
- Przecież… Przecież wiem jak się nazywasz, panie de Trafford. Alice Harper - odrzekła jednak i podała mu swoją dłoń, ciekawa co mężczyzna uczyni. Uścisnął jej wyciągniętą rękę, po czym z powrotem usiadł.
- Wydaje mi się, że wcześniej nie przedstawiliśmy się sobie. Nie tak oficjalnie. Natomiast teraz mamy świadków - spojrzał na mnogość świetlików krążących wokoło. - To haltije. One są rozumne, mówiły do mnie - spojrzał na śpiewaczkę. - Nie wiem, czy ich inteligencja dorównuje sowiej, jednak bez wątpienia są świadome otoczenia… oraz tego co się dzieje wokół nich…
Harper kiwnęła głową
- Wiem. Mówiły i do mnie… Nazwały mnie Dubhe… Trochę jak Konsumenci - pokręciła głową i westchnęła lekko. Starała się sama ignorować fakt, że jej sukienka przylegała do jej ciała. Przyklęknęła znów na trawie niedaleko kosza i kilka kroków przed Terry’m.

Terry skinął głową. Następnie spojrzał jej w oczy. Coś w jego minie sprawiło, że zadrżała.
- To już chyba czas - mruknął. Zapadła chwila ciszy. Następnie wyciągnął butelkę wina w stronę Alice. - Jeżeli nie chcesz pić, to inaczej spożytkujemy ten spirytus - mruknął, po czym spojrzał na swoją koszulę. - Mielikki nie jest medyczką. Po tym starciu jedynie przetransportowała mnie tutaj… krew zdążyła skrzepnąć, jednak chyba rozsądnie byłoby przemyć rany alkoholem - zawiesił głos. - Czy mogłabyś mi w tym pomóc?
Alice kiwnęła głową i uśmiechnęła się lekko
- To już drugi raz w ciągu… W ciągu pięciu dni jak będę się zajmować twoimi ranami Terrence… - powiedziała, po czym wstała i podeszła do niego, biorąc butelkę.
- Zdejmij koszulę, proszę - odezwała się po krótkim milczeniu.
Mężczyzna skinął głową i podniósł ręce ku guzikom… jednak ramiona nie chciały obrócić się do końca. Alice spojrzała na siniaki na nich. Były zbyt obolałe. Mimo to Terrence w dalszym ciągu próbował i zdołał rozpiąć pierwszy guzik. A potem drugi. Jednak… trwało to wieczność.
Harper obserwowała go przez moment i cmoknęła lekko. Nie pospieszająco tylko tak, jakby się martwiła, że się męczy i nie wytrzymała napięcia
- Pomogę ci, daj… - powiedziała i odstawiła butelkę na ziemię, po czym przysunęła się do niego i odsunęła dłonie mężczyzny od guzików koszuli. Stała na tyle blisko, że mógł zauważyć w jakim stanie były jej palce, po kilku godzinach zbierania ziół. Najwyraźniej nie miała noża do ścinania i wielokrotnie kwiaty okaleczyły ją i podrażniły jej skórę. Nie zdawała się nawet zwracać na to uwagi, skoncentrowana na guzikach koszuli Terry’ego. Rozpinała je zręcznie i bez najmniejszego problemu, do samego końca. Nie podnosiła też wzroku, póki nie skończyła.
Złapała ostrożnie za jej brzeg, z zamiarem zsunięcia jej do tyłu z ramion mężczyzny. Obserwowała jego klatkę piersiową, wyraźnie oceniając jak bardzo został znowu poturbowany.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 10-03-2018, 21:15   #419
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
W skórze Dahla - część pierwsza

Najbardziej widoczna była rana po postrzale, która wciąż przecież była świeża. I paskudna. Tkanka wokół niej zaczerwieniła się i obrzmiała, a jasne szwy wyraźnie odcinały się na tle skóry. Bez wątpienia pozostanie paskudna blizna. Śpiewaczka ponadto spostrzegła trzy przecięcia - dwa symetrycznie pod sutkami. Wyglądały tak, jakby zostałe wykonane skalpelem… co znaczyło, że kosy monstrum musiały być naprawdę ostre. Trzecia natomiast biegła skośnie tuż nad pępkiem i zdawała się bardziej szarpana, niż precyzyjna.
- Jeszcze na plecach - mruknął Terry. Przez cały ten czas, kiedy Alice rozpinała jego guziki, patrzył się gdzieś w bok, jakby nieprzywykły do takiej bliskości. Harper oceniła, że miał bardzo ładne oczy. Tylko smutne.
Ponownie oceniła rany na jego klatce piersiowej… po czym spojrzała na nią w inny, bardziej kobiecy sposób. De Trafford nie posiadał budowy Adonisa. Muskulatura nie ciągnęła się od obojczyka aż do pasa. Z drugiej strony nie miał również nadwagi, choć delikatny zarys tkanki tłuszczowej odznaczał się wokół pasa. Terry mógłby być jej ojcem i też posiadał ciało dojrzałego mężczyzny. Również atrakcyjne, choć na sposób nieco inny od tego konwencjonalnego. Harper również zaskoczyła tym, jak bardzo owłosiony był pod ubraniami. Czarne włosy gęsto pokrywały zarówno jego klatkę piersiową, jak i obszar wokół pępka. To bardzo kontrastowało z precyzyjnie wygolonym zarostem.
Alice przyglądała mu się chwilę, kompletnie zawieszona. Potrząsnęła jednak głową i zaraz obeszła go, by zsunąć mu koszulę z grzbietu i zerknąć na jego plecy. Serce jej trochę szybciej biło i w sumie zastanawiało ją czemu się tak znowu denerwuje.
Na plecach były już tylko zadrapania, choć wciąż do krwi. Kilka ciągnących się w przypadkowych kierunkach. Kiedy Alice wróciła do wina, Terry dopiero wtedy zwrócił uwagę na jej palce. Zanim Harper zdołała chwycić butelkę, złapał ją za nadgarstek i obejrzał skaleczenia.
- Skąd…? - zaczął, lecz urwał pytanie, kiedy zrozumiał. Przypatrzył się opuszkom ze smutną miną. Pogładził jej dłoń, jakby mogło to uśmierzyć ból. Następnie przyciągnął rękę śpiewaczki i położył ją na swoim policzku. Był gorący. Rudowłosa lekko drgnęła i przyglądała mu się uważnie.
Następnie mężczyzna podniósł wzrok i spojrzał w oczy Harper.
- I jak to widzisz? Jest źle?
Alice nie była pewna, czy miał na myśli rany, które odniósł w zwycięskim starciu z wynaturzeniem… czy też kwestię samego dotykania go.
Śpiewaczka też nie była pewna, co więcej nieco zaschło jej w ustach.
- Ym… Znaczy… Wyliżesz się - wydukała, mrugając nieco szybciej, jakby to miało pomóc jej się skupić. Reagowała nieświadomie bardzo niewinnie, może właśnie dlatego, że nie miała kompletnie żadnego doświadczenia. Co innego czytać o tym, czy grać w teatrze, a co innego obchodzić się z tym na żywo, kiedy jest się wystawionym na działanie emocji, które robią w głowie sieczkę. Spojrzała na butelkę
- Mogę… Mogę zacząć od pleców, bo są tylko podrapane - zaproponowała odrobinę śmielej.
- Proszę - Terry odpowiedział, puszczając jej nadgarstek. - Widziałem, że masz w koszyku jakiś materiał?
Rzeczywiście, Alice wzięła ze sobą swoje wcześniejsze ubrania, aby nie zostawiać ich w domu Mielikki i Tapiego. Mogły nadać się do przecierania ran, o ile Harper nie zamierzała ich potem przywdziewać.
Alice zerknęła na koszyk
- Tak, wzięłam moje poprzednie ubrania… - wyjaśniła, po czym podeszła i wyciągnęła koszulkę. Nawet jeśli potem miałaby ją założyć, to najwyżej po wszystkim wypłucze ją w wodzie. Zaszła mężczyznę od tyłu i przechyliła butlę z winem na materiał. Nie chciała mu lać wprost na skórę, bo to mogłoby być bardzo nieprzyjemne. Alkohol przesiąkł przez bluzkę i dotknął jej palców. Harper cicho syknęła, bo to zapiekło, ale wstrzymała oddech na krótką chwilę
- Uwaga - odezwała się za moment do de Trafforda i przytknęła materiał do jego skóry, delikatnie przeciągając wzdłuż ran. Po kolei zajmowała się tak każdą, czując jak po którymś zmoczeniu materiału, jej podrażnione palce po prostu ścierpły i już nie czuła pieczenia.
Terry również krzywił się, ale nie wydał żadnego dźwięku. Alice nalewała wino na bluzkę. Odurzał nie tylko aromat alkoholu, ale także korzennych przypraw. Następnie przeciągała materiał po ciele mężczyzny, zostawiając na nim czerwone ślady. Wnet dokończyła zadanie, a Anglik pozwolił sobie wtedy na głośne zaczerpnięcie powietrza.
- Dziękuję - rzekł.
Alice była pewna, że rany znajdowały się również na jego nogach. Ślady krwi układały się w taki sposób, że nie budziło to wątpliwości. Terry jednak o nich nie wspomniał. Czy ona powinna? Może na tę chwilę starczyło już bólu?
Harper ostrożnie odstawiła butelkę i zawiesiła na niej mokrą koszulkę, spoglądając na dłoń, w której do tej pory ją dzierżyła. Ręka była zaczerwieniona od alkoholu i jej palce lekko drżały od chłodu, wilgoci i kolejnego tego dnia wysiłku. Opuściła ją zaraz i zacisnęła w pięść. Spojrzała na Terrence’a
- A reszta? - zapytała, skinieniem wskazując jeden z wyraźniejszych śladów na jego spodniach.
De Trafford spojrzał na nią uważnie. Następnie wstał. Śpiewaczka wcale do niskich nie należała, ale wyprostowany Terry górował nad nią ponad o głowę. Dlatego mógł spojrzeć na nią z góry. Skierował ręce do paska. Rozpiął go. Harper usłyszała szelest, kiedy wysuwał go ze spodni. Następnie odrzucił go na bok. Zawahał się jedynie przez moment, po czym skierował palce do guzika spodni i rozpiął go. Następnie pociągnął zamek do dołu. Wnet spodnie spoczęły nieco dalej, a de Trafford stanął przed nią nagi, nie licząc bokserek. Posiadał umięśnione uda, jakby w młodości ćwiczył biegi. Je również pokrywało bujne owłosienie.
Alice przebiegła spojrzeniem po jego skórze i bokserkach, zaraz jednak skoncentrowała się na wyszukaniu kolejnych ran. Sięgnęła ręka po butelkę i materiał na niej pozostawiony i znów oblała go winem już na zaś. Kilka rozcięć znajdowało się na prawym udzie, a jedno, najgłębsze na lewej łydce. Kiedy de Trafford ściągał spodni, oderwał wraz z nimi skrzep i właśnie z tego źródła zaczęła skapywać strużka krwi.
Śpiewaczka najpierw ostrożnie otarła krew dłonią, żeby nie drażnić rany natychmiast alkoholem. Zajęła się pozostałymi rozcięciami i na sam koniec wzięła się za to, gdy krew przestała już cieknąć. Obejrzała go jeszcze, czy czegoś nie pominęła, a gdy skończyła kiwnęła głową i odłożyła butelkę z winem, wstając i zwijając koszulkę w dłoniach
- Pójdę ją wypłukać… - powiedziała spokojnie, tym samym informując go, że już skończyła go męczyć. Była lekko rozedrgana i jakby nieobecna myślą. Odwróciła się i ruszyła nad brzeg wody, uważając na latające na około świetliki, by któregoś brutalnie nie potrącić.

Terry skinął głową, po czym ponownie usiadł pod drzewem. Tyle że teraz był prawie nagi. Kiedy Alice wypłukała koszulkę, spojrzała na niego jeszcze raz. Chmura świetlików szybowała wokół gałęzi, to wznosząc się, to opadając. Kilkoro z nich skierowało się w dół, prosto do Terry’ego. Ten spoglądał na nie i wydawał im się przesłuchiwać. Sam również coś powiedział, jeżeli Alice dobrze dostrzegła ruch jego warg i nie pomyliła się w tym względzie.
Uświadomiła sobie, że de Trafford pierwszy ruch ze swojej strony dokonał. Czy naprawdę był w aż tak złym stanie, by nie móc samemu zająć się odniesionymi obrażeniami? Nie była pewna. Ta bliskość na pewno została przemyślana. I teraz nadeszła kolej na Alice.
Śpiewaczka przełknęła nieco ślinę i spojrzała na wilgotną koszulkę w dłoniach. Wykręciła ją jeszcze raz, jakby ta tego wymagała, po czym powróciła do drzewa i do Terrence’a. Postarała się uśmiechnąć. Rozłożyła bluzkę, by wyschła na jednym z krzewów i zerknęła na mężczyznę
- O czym… Sobie gawędzicie? - zapytała chcąc jakoś zacząć rozmowę. Cisza chyba by ją tylko bardziej onieśmielała. Nie miała jeszcze do końca pomysłu co ma zrobić, więc postanowiła… Improwizować i zobaczyć co wydarzy się w ciągu tych pięciu minut, by jakoś do tego ustosunkować.
Terry zwrócił na nią wzrok.
- Nie interesuje to ani ciebie, ani mnie - odpowiedział. - Wiesz, po co znaleźliśmy się tutaj - zawiesił głos. Plamy wina na jego skórze wyglądały jak ślady po oparzeniach. Na szczęście krwawienie ustąpiło i… - Spójrz na mnie - spróbował zwrócić na siebie jej uwagę. - Jesteś w dalszym ciągu przekonana? - zapytał.
Kilka świetlików, które krążyły wokół jego głowy pofrunęły w stronę Alice i przyczepiły się do jej ramienia.
Alice milczała, przyglądając mu sie uważnie, przez cały ten czas, gdy mówił. Następnie przeniosła wzrok na świetliki, które przysiadły jej na ramionach. To nieprawda, że nie interesowało jej co miały do powiedzenia
- Doskonale wiem, po co tu jesteśmy Terrence. Wiesz też, że to nie moje przekonanie się… liczy - powiedziała powoli, ważąc słowa, po czym ruszyła się z miejsca i podeszła do niego. Zatrzymała się metr przed nim i usiadła na ziemi. Szła tak miękko, że świetliki z niej nie pospadały. Nie była pewna jak zacząć, ani co zrobić, więc spojrzała na dłoń mężczyzny i sięgnęła po nią ostrożnie. Po czym biorąc ją oburącz przyłożyła do swojego policzka jak on uczynił wcześniej z jej ręką. Spojrzała na niego nadal nieśmiało, ale też trochę uparcie. Jej skóra była gładka i nieco chłodna od otoczenia, ale policzek pozostawał dość ciepły.
Terry dotknął jej, jednak nie wydawało się, żeby wywołało to na nim specjalnego wrażenie. Jednak nie cofnął ręki, a to był dobry początek… prawda?
De Trafford chłodno zlustrował ją wzrokiem.
- Rozbierz się - rzekł. - I spraw, żebym coś poczuł.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=zqKZ_WIK5ms[/media]

Harper poczuła się jakby ją zastrzelił. Przez moment nie wiedziała gdzie ma podziać spojrzenie. Wzięła wdech i ostrożnie opuściła dłonie od jego ręki na swoim policzku. Spojrzała w dół na materiał sukienki, którą miała na sobie, po czym sięgnęła do jej paska. rozpięła go trochę drżącymi rękami. Przełknęła ślinę, po czym złapała za dolną krawędź sukienki i przesunęła ją ostrożnie w górę, przekładając przez głowę. Wygięła plecy w zgrabny łuk podczas tej czynności, a za chwilę siedziała przed nim tylko w sandałach, których nie zdejmowała. Nie patrzyła na Terry’ego przez chwilę, odkładając sukienkę na bok. Rozejrzała się też po świetlikach, które wzleciały w górę podczas tego ruchu. Zaraz jednak powoli przeniosła na niego spojrzenie, chcąc ocenić co widzi. Nadal jeszcze nie była pewna co ma robić, zwłaszcza po tym co powiedział by uczyniła. Na bogów? Jak?!
De Trafford przesunął po niej spojrzeniem. Nie wstydził się ani przez moment. Wpierw patrzył na jej rumiane policzki, następnie szyję… piersi, talię… uda, łydki, palce u stóp…
- Rozebrałaś się - mężczyzna zgodził się. - A teraz spraw, żebym coś poczuł.
Jego spojrzenie wydawało się nieodgadnione. Bez wątpienia nie kryło się w nim obrzydzenie, ani odraza. Jednak z drugiej strony wcale nie wyglądał na rozpalonego i na granicy obłędu. A przynajmniej... jeszcze nie.
Alice zamrugała i przechyliła się, klękając teraz przed nim prosto. Zmarszczyła leciutko brwi
- Yhm… Zamknij oczy - powiedziała cicho, gdy coś przyszło jej do głowy.
Poczekała chwilę i przesunęła się na czworaka, opierając dłonią o ziemię, tak że zawisła tuż przed nim. Nie dotykała go, ale kosmyki jej włosów musnęły jego klatkę piersiową. Śpiewaczka przesunęła po nim wzrokiem i cicho odetchnęła przez lekko rozchylone usta, a następnie podniosła wolną dłoń i delikatnie, samymi paznokciami przytknęła ją do boku jego szyi i przesunęła. Po ramieniu w dół, przez jego lewą pierś, a potem niżej na brzuch i podbrzusze. Ośmielała siebie, ale i jego z jej dotykiem. Nie wiedziała bowiem jak się ‘rozpala’ mężczyznę, a więc robiła co jej intuicja podpowiadała.
De Trafford zamruczał z przyjemności.
- Możesz to powtórzyć - mruknął.
Osunął się nieco w ten sposób, że teraz cały leżał na ziemi oprócz głowy, która podpierała się na konarze Drzewa Słońca i Księżyca. Alice przesunęła wzrokiem po całej długości dużo starszego mężczyzny. Musiała go zadowolić. Inaczej wszystko pójdzie na marne. Nie zobaczy Akki. Cały trud pójdzie na nic.
- Jeżeli mam mieć zamknięte oczy, to mów, co mam sobie wyobrażać - mruknął.
Harper milczała chwile, kiedy po raz drugi przeciągnęła palcami po jego skórze. Zamknęła sama na moment oczy. Nie chciała przegiąć, ale pewna myśl przyszła jej do głowy. Przecież to było takie proste…
Kiedy je otworzyła, po prostu przestała być Alice Harper. Rudowłosa spojrzała na Terrence’a i wzięła powolny, głęboki wdech z pewną obcą sobie, a znajomą im obojgu manierą.
Alice wyprostowała się i przechyliła do ucha Terry’ego
- Zacznijmy od tego… Że to co usłyszysz, czy zobaczysz może nie być tym, co będziesz widział i myślał - odezwała się spokojnie, nie swoim tonem, ale jednak nadal miała swój kobiecy głos. Choć jego maniera była doskonała. Jakby słuchała go od lat, a nie przy kilku spotkaniach. Mruknęła i było słychać w tym pomruku uśmiech, kiedy przechyliła głowę w dół i poruszyła palcami po obojczyku Terrence’a, jakby coś odliczała. W niezwykle subtelnej, winnej i ewidentnie celowej zabawie, by go rozdrażnić. Pozostawała w tym nadal tak subtelna, że nie można jej było zarzucić wredoty. Kiedy jednak po raz kolejny dotknęła skóry Terry’ego, zrobiła to zdecydowanie i mocno. Przesuwając dłonią w górę, od podbrzusza do jego szyi. Najpierw go za nią złapała, ale za moment uścisk rozluźniła. Bawiła się z nim. Miała w końcu cały czas świata na to, co planowali uczynić. Prawda?
Prawda, że go mieli?
- Szkoda, że nie ma muzyki - odezwała się, jakby naprawdę było jej tego faktu szkoda. Dokładnie tym samym tonem, który już raz słyszała, kiedy nie mogli zadzwonić po pizzę... I kiedy de Trafford otworzył oczy, przez sekundę dostrzegł TO spojrzenie i ten uśmiech, tuż przed tym jak dłoń zasłoniła mu widzenie
- Ćśśś. Nie. Popsujesz - poprawiła go i przysunęła teraz głowę do jego szyi, po czym zamiast palców, przesunęła po niej ustami. Jakby sprawdzała smak. W końcu to było ciekawe. Jak smakował Terrence de Trafford? Tak jak brzmiał i starał się wyglądać dla wszystkich, czy inaczej i bardziej specjalnie?
To nie był jej tok myślenia, ale nie zastanawiała się nad tym, pozwalając sobie płynąć.

- A-alice? - jęknął mężczyzna. - Proszę… przestań…
Harper uświadomiła sobie, że skorzystała nie tylko z języka. Nawet nie zarejestrowała tego, jak wgryzła się w szyję mężczyzny. Na tyle mocno, że posmakowała jego krwi. Miała słodki, metaliczny posmak. Nagle wiedziała, jak smakował Terrence de Trafford. Potem, winem i osoczem. Był człowiekiem, jak wszyscy inni.
- To boli - dodał. Lekko rozwarł powieki i spojrzał na nią.
Alice-niealice pochyliła głowę i otarła usta ze śladu jego krwi, niedbale. Podniosła znów wzrok do jego oczu, przeszywając go ciemnym spojrzeniem na wylot. Zdawała się szukać czegoś
- Oczywiście, że boli - oznajmiła mu krótko, jakby stwierdził najprostszą rzecz na świecie, a ona po prostu się z nim zgodziła. Za moment jednak oderwała wzrok od jego oczu i przeciągneła nim niżej, przechylając głowę.
- A może tylko ci się wydawało? - zapytała nagle kompletnie zmieniając ton, gdy powrócił poprzedni, pełen subtelnego rozbawienia. Pochyliła się i tym razem schwyciła zębami skórę tuż przy obojczyku de Trafforda. Uśmiechnęła się, czując jak pies, co złapał kość w zęby. Przesunęła się, stając teraz na czworaka nad nim i znów dając sobie swobodnie działać. Jak bycie nim było… Specyficznie upajające. Teraz to ona mruknęła i czekała, słuchając jak tym razem zareaguje Terrence. Wiedziała doskonale, że go bolało, ale chciała jeszcze. Chciała bawić się z nim jeszcze. Wyprowadzić go na krawędź i kazać po niej tańczyć. To ona decydowała, czy z niej spadnie, czy jednak pozwoli mu pozostać na bezpiecznym brzegu.

De Trafford oddychał głośno, przez usta.
- Alice… to nie jesteś ty - zachrypiał. I Alice uśmiechnęła się do siebie, słysząc tę chrypkę. Była właśnie tym, czego oczekiwała.
Mężczyzna odgiął głowę, by spojrzeć na nią, po czym ponownie ją opuścił. Zgiął nogi w kolanach, kompletnie mimowolnie i nieco je rozsunął. Górująca nad nim Alice nie wydawała się mu w żaden sposób przeszkadzać. Wręcz przeciwnie. Chyba chciał, aby była psem. A mu podobała się rola tarmoszonej kości. Nawet gdyby bolało i piekło… śpiewaczka koncentrowała na nim całą swoją uwagę. Skupiała swoje pożądanie za każdym razem, kiedy zaciskała zęby. A Terry’emu podobała się zarówno ta atencja, jak i poczucie bycia kompletnie zawłaszczonym.
- A widzisz? - odezwał się jej głos, nie tonem Harper. Nie wyglądało na to, że było jej szkoda. Wręcz przeciwnie. I jej się podobało, że był posłuszną kością do szarpania. Jak wszystko. Większość tego co przed nim stawało.
Momentalnie przestała go gryźć i teraz obserwowała z góry. Chciała czegoś więcej. Co to było? Nie mogła do końca pojąć. Potrzebowała jakiegoś bodźca. Czegoś jej tu brakowało. Jakiegoś odczucia? Wrażenia? Miała już nad nim władzę, to czego jej jeszcze było trzeba? Tak jakby to było przyjemne, ale to nie było to. Jakby było jej za mało
- Terrence... - odezwała się do niego zapraszającym do czegoś tonem. Jakby za moment miała go zapytać, czy nie chce popływać z nią nago w świetle księżyca, albo poturlać się po trawie z górki do wody. Taka propozycja nie nastąpiła, jednak gdy Terry otworzył oczy, tuż przed nimi dostrzegł twarz Alice, a dokładnie jej obce teraz spojrzenie, które czegoś od niego chciało. A on mógł wiedzieć, czego szukało.
 
Ombrose jest offline  
Stary 10-03-2018, 21:16   #420
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
W skórze Dahla - część druga

Ich twarze były tak blisko. Na policzkach Terry’ego pojawiły się delikatne rumieńce. Spoglądał na Alice i na jej wzrok. Tylko pokręcił głową w jakimś niedowierzaniu, lub szoku… jego oczy stopniowo rozszerzały się, kiedy na nią patrzył. I nie poznawał. A może wręcz przeciwnie? Wychwytywał wszystkie mniej lub bardziej subtelne maniery Joakima i był ich kompletnie świadomy?
- Zrób to - szepnął, oczekując od Alice telepatii. Zabrzmiało to jak jakaś deklaracja z jego strony… albo przyzwolenie?
Specyficzny uśmiech zagościł na jej ustach, obiecując coś, ale zaraz przewróciła oczami jakby KOMPLETNIE wcale nie wiedziała o czym mówi de Trafford. Przesunęła się w dół i oparła palce na krawędzi jego bokserek, ale nic więcej nie uczyniła, grając na niej jak na fortepianie.
Mężczyzna westchnął ciężko i wyciągnął przed siebie nogi, po czym zgiął je w ten sposób, że objął nimi od tyłu szyję Alice. A następnie zaczął zginać je dalej w stawach kolanowych, przybliżając głowę kobiety do czarnych bokserek.
- Dalej - szepnął.
Alice tymczasem uniosła głowę w górę spoglądając na niego bez najmniejszego skrępowania spomiędzy jego nóg i mrużąc nieco oczy. Coś planowała, ale nie powiedziała tego na głos. Terry jednak za dobrze znał ten wzrok, by móc się pomylić. Tylko skąd znała go śpiewaczka? Czy widziała już kiedyś tę minę? Możliwe? A może nie? A może nie musiała. Spojrzała w dół i oburącz, jednym płynnym ruchem ściągnęła mu bokserki w dół, kompletnie bez zawahania i bez ostrzeżenia wzięła go do ust. Słuchała go teraz. Skoro nie dał jej grać palcami, było jeszcze wiele instrumentów, którymi mogła na nim zagrać.
Choćby dęte…
Uśmiechnęła się, obejmując go ustami i zaczynając grę. Terrence był takim instrumentem, który chciała, by wydawał dla niej dźwięki ustami, a przy pewnej odpowiedniej nucie, miała zamiar przerwać. Bo gdy dojdzie za wysoko, zabawa się skończy, a tego nie chcieli. Prawda? Prawda?!
Przynajmniej ona teraz nie chciała.

- Kurwa - szepnął de Trafford.
Cały wierzgnął, kiedy Alice ściągnęła z niego bokserki. I powtórzył to ponownie, kiedy wzięła go do ust. Harper oceniła, że jego penis w pierwszej chwili jedynie połowicznie był nabrzmiały krwią. Napletek wokoło zaciskał się na nim i śpiewaczka, zagłębiając się, ściągnęła go ustami. Poczuła, jak żołądź de Trafford uwalnia się i jej górna powierzchna kieruje się po jej podniebieniu wgłąb gardła. Podczas tej wędrówki nabrzmiewała, dopiero wtedy napełniając się krwią do końca.
O ile sama długość Terrence’a nie była zbytnio odbiegająca od normy, to sama żołądź mężczyzny wydawała się nienaturalnie wielka. A przynajmniej takie wrażenie odebrała śpiewaczka. Wnet przyjęła go całego, tym samym dotykając wargami skóry leżącej wokół podstawy penisa mężczyzny.
- Puść mnie - szepnął, choć nogi zacisnęły się na niej bardzo mocno, sugerując coś zgoła innego.
Nie zamierzała tego uczynić. Teraz to ona miała swój koncert i nikt, ma się rozumieć nikt nie mógł jej przeszkadzać. Nawet sam instrument. W końcu to ona była artystą, a on tylko tym, na czym wygrywała. Kontynuowała swoje działania, nie pozwalając mu przejąć władzy.
Robiła to do czasu, gdy Terry znalazł się na krawędzi własnej wytrzymałości. Choć zapewne przycisnął się wtedy do niej mocniej, to ona wręcz wyślizgnęła mu się jak wąż, wycofując i nie dając spełnienia, którego tak bardzo boleśnie potrzebował. Złapała go dłonią za męskość i nachyliła znów nad nim. Trzymała w garści jego zaspokojenie, narzędzie, którym mogła do niego doprowadzić i patrzyła teraz w jego oczy ciesząc się tym co mogła, ale nie musiała mu dać.

Widok przeżywającego rozkosze mężczyzny oddziaływał zarówno na samą Alice, jak i obecne w niej odbicie Joakima. Terrence wyginął się, głośno oddychając. Spoglądał wysoko, na gałęzie drzew obsypane świetlikami. Nagle wyglądał jakby nieco młodziej. Jak gdyby zmarszczki wokół oczu zatarły się, a jemu ubyło wiele lat.
Joakim pożądał go. Chciał go skonsumować. Jako mężczyzna. I choć biologia uniemożliwia Alice oczywiste rozwiązanie… to i tak chciała zobaczyć, jak mężczyzna wije się. Zarówno z bólu, jak i przekornej przyjemności.
- Alice… nie możesz… zostaw mnie, bo… - de Trafford próbował formułować myśli. Następnie wygiął plecy i położył swoją rękę na jej głowie. Delikatnie popchnął ją w dół… i dalej. - Zostaw mnie... i zejdź niżej - poprosił.

Harper zacisnęła palce na nim nieco mocniej. Palec wskazujący i kciuk ułożyła w obrączkę, którą zacisnęła u podstawy męskości mężczyzny. Tym samym chcąc zadać mu ból i pogorszyć ukrwienie. Wystarczyło kilka sekund, aby mężczyzna wycofał się ze skraju orgazmu i nieco zwiotczał. Miotał przekleństwa, jednak w żaden sposób nie zareagował. Chyba mimo wszystko ufał Alice.

Kobieta zaraz przesunęła się w dół i objęła ustami samą końcówkę jego penisa, więc po bólu wróciła przyjemność. Męskość znów zaczęła sztywnieć. Swoje biodra trzymała dość wysoko w górze, pochylona nad jego kroczem jak zwierzę. Drugą dłonią zawędrowała tymczasem do jego pośladków. Najpierw łapiąc go mocno, na co mężczyzna jęknął. Ale zaraz Alice przesunęła rękę dalej. Była mokra od wody, wina, potu i śliny, więc idealnie. Nie miała zamiaru być delikatna, więc jedynie dotknęła jego wejścia, a potem płynnym ruchem jednocześnie naraz puściła dłoń z jego męskości, wzięła ją głęboko do gardła i… wepchnęła mu dwa palce do wnętrza.

Mężczyzna wierzgnął i kopnął Alice tak mocno, że pociemniało jej w oczach. Krzyknął głośno. Ten dźwięk niósł się echem po moczarach. Jeżeli Mielikki i Tapio znajdowali się gdzieś niedaleko, to bez wątpienia wszystko słyszeli. De Trafford kompletnie o tym nie myślał. Alice… czy może raczej Joakim, penetrowali go obydwoma złączonymi palcami. Zagłębiały i wycofywały się bardzo prędko. Terry był bardzo ciasny w środku i zaczął łkać, kiedy Harper dołączyła trzeci palec. Tymczasem jego żołądź ponownie urosła do poprzednich, ogromnych rozmiarów, drążąc dziurę w gardle Alice. To drażnienie sprawiało, że śpiewaczka produkowała mnóstwo śliny, która wypływała kącikami ust i rozlewała się po jądrach de Trafforda. Następnie spływała niżej, do odbytu mężczyzny. Którego Harper agresywnie palcowała.

De Trafford nie był w stanie leżeć spokojnie. Miotał się na ziemi niczym ryba wyrzucona z wody. Był silny i Alice również musiała skoncentrować się w pełni, aby przytrzymać go w miejscu. Zagadką było, skąd tak dobrze panowała nad odruchem wymiotnym.
Śpiewaczka zgrabnie zablokowała sobie jedną jego nogę, tę którą wcześniej uraczył ją kopnięciem, między swoimi piszczelami, w krzyżowym uścisku, tym samym blokując mężczyźnie możliwość do dalszego szarpania. Tym co właśnie czyniła, bez słów pokazywała mu do kogo należał i dawała znać, że wie doskonale komu Terry się dawno temu oddał mentalnie. W końcu była teraz Dahlem, w swój odbity lustrem sposób. I choć najchętniej kontynuowałaby z nim całą noc, czuła, że jej ciało nie miało siły mężczyzny, której potrzebowała. Oceniając ten fakt szybko i sprawnie, postanowiła łaskawie dać Terrence’owi to czego tak bardzo chciał, czyli spełnienie.

Mężczyzna zaczął rozluźniać się i wtedy Alice uznała, że jeszcze nie może na to pozwolić. Dlatego dołączyła czwarty palec. Przestała nimi poruszać i po prostu wcisnęła je tak głęboko, jak to tylko było możliwe. Wyczuwała zarówno prostatę mężczyzny, jak i rytmiczne pulsowanie zwieraczy. Pierwiastek Joakima w Alice sugerował, że chciałby poczuć to ostatnie na czymś innym niż palce…
Harper natomiast na chwilę wypuściła z ust penisa Terry’ego. Spojrzała na niego, oceniając wzrokiem. U podstawy sklejały się do niego pasemka czarnych włosów, które nieco przeszkadzały jej w zaspakajaniu. Przesunęła czubkiem języka po linii jąder mężczyzny, drocząc się z nim jeszcze raz. Następnie ponownie wzięła go do ust, poruszając głową szybko i ssąc jeszcze mocniej niż wcześniej. Poczuła, że de Trafford - już wcześniej twardy - teraz wydawał się wykonany ze skały. Usłyszała jęk mężczyzny.

Tego nie spodziewała się.
Mężczyzna nagle przestał być kompletnie pasywny i nagle szarpnął. Zanim Alice zdążyła zrozumieć, co się dzieje, jej głowa uderzyła o ziemię. Palce wysunęły się z odbytu mężczyzny. Zawisła nad nią ogromną erekcja. Ruszyła prosto wgłąb jej ust. Terry przycisnął swoje lędźwie z całej siły do głowy kobiety, zatykając zarówno jej nozdrza podbrzuszem, jak i przełyk penisem. Jądra uderzyły w przestrzeń pomiędzy jej dolnymi wargami a podbródkiem. De Trafford nie wychodził z niej, ale i tak poruszał biodrami, rytmicznie wgnietając jej potylicę w drobne kamyki i patyczki. Maska dżentelmena opadła i zostało tylko zwierzę, które bezceremonialnie penetrowało jej głowę. Wreszcie mężczyzna spuścił się. Potok słonej, lepkiej cieczy wystrzelił po ścianie gardła i przełyku kobiety. Terry jednak nie przestawał się poruszać, jakby chcąc zdeponować w Alice tak dużo swojego nasienia, jak to możliwe. Mechanicznie wydusić z siebie ostatnią kropelkę i ją w niej pozostawić.

Kiedy to zrobił, jęknął i wyszedł z kobiety. Zanim zwalił się obok niej na ziemi, poruszył jeszcze dwa razy biodrami, naznaczając jej policzek strużką spermy.
- Chyba… - cicho szepnął - ...sprawiłaś, że coś poczułem.

Alice tymczasem, dopuszczona wreszcie do powietrza, zaczęła się krztusić i kaszleć. Wypluła z ust ślinę i resztkę słonego posmaku. W momencie, gdy przegrała z Terrym walkę o kontrolę sił, Joakim w niej poszarpał się na swym miejscu, po czym wygasł. Pozostawiając ją ze świadomością tego co nastąpiło.
Harper powoli obróciła się na ziemi i zamrugała wracając ostrość widzenia, bo przez to, że się dusiła, oczy zaszły jej łzami. Podniosła się i otarła przedramieniem usta, kręcąc głową. Nie była w stanie spojrzeć na Terrence’a. Nie za często pokazywała otwarcie ludziom tę zdolność i wolała się teraz nie odzywać. Jej ruchy natomiast na powrót były jej, tak samo jak gesty i speszone spojrzenie. Czuła się cały czas rozgrzana po tym co nastąpiło, przez co mocniej zacisnęła kolana ze sobą, chcąc opanować wewnętrzną burzę.

Terry znów stanął nad nią. Tak właściwie nie przypominał siebie. Był cały brudny, od stóp do głów. Jego twarz wyglądała trochę inaczej z powodu obrażeń, których doznał. Ciało było umazane krwią, winem, śliną, spermą… wszystkim. I te rzeczy skapywały z niego. Choć wyglądał okropnie… to na swój sposób dziwnie podniecająco.
- Teraz będziemy musieli poczekać, aż do siebie dojdę - rzekł z pewnymi… wyrzutami? A jednocześnie czułością, z jaką odnosi się do kogoś, kto sprawił prawdziwą rozkosz. - Spróbuję obmyć się w tej wodzie, jest czysta. I jeszcze, zanim pójdę… - zawiesił głos. - Wiem, co zrobiłaś. To drugim razem nie przejdzie, Alice - pokręcił głową. - To z tobą muszę uprawiać seks. Tylko z tobą - dodał, po czym ruszył ku brzegowi. Zanim jednak zostawił ją samą, schylił się i pogłaskał ją po głowie. Tak jakby chciał jej w ten sposób podziękować?
Rudowłosa doskonale wiedziała. Tylko tym razem coś takiego wpadło jej do głowy. Poza tym, była na tyle rozedrgana, że nie byłaby w stanie wyciągnąć z siebie w tym stanie nikogo innego. Pozostała sama.
Chwilę siedziała jeszcze w bezruchu, po czym podniosła się i rozejrzała naokoło jakby przypominając sobie gdzie, po co i w jakich okolicznościach jest. Zaraz sama też ruszyła nad wodę, trochę dalej niż był Terrence, chcąc dać mu nieco prywatności i jednocześnie również sobie. Obmyła dłonie, ramiona, plecy i boki. Następnie opłukała twarz. Patrzyła chwilę w swoje odbicie w wodzie, po czym dopiero gdy się uspokoiła, podniosła się i wróciła do Drzewa Słońca i Księżyca. Zerknęła na zapomniany wcześniej koszyk z kwiatami, z których tym razem będa musieli skorzystać. Czuła się mocno zmieszana tym co zaszło i nie wiedziała co ma nawet powiedzieć.

Na razie nie musiała mówić nic, bo Terry wciąż kąpał się. Pod licznymi gałęziami upstrzonymi drobnymi świetlikami było prawie tak jasno, jak w dzień. Tyle że dużo spokojniej. Harper oczyściła się w chłodnej wodzie i nie mogła wytrzeć się niczym. Nie posiadali ręczników, a jej wcześniejsze ubrania zostały użyte w innym celu i same wymagały wysuszenia. Mogła zetrzeć z siebie wilgoć jedynie sukienką Mielikki, lecz ta nie została wykonana z dużych ilości materiału i na pewno nie wpijała zbyt dobrze wody. Alice pozostało jedynie usiąść pod drzewem i cieszyć się z tego, że otulały ich moczary tłumiące wiatr.

Wnet poczuła, że kora za jej plecami rozgrzewa się. Staje się coraz cieplejsza i przyjemniejsza dla pleców. Świetliki zerwały się do lotu i zaczęły krążyć zarówno wokół niej, jak i pnia. Harper odniosła wrażenie, że Drzewo Słońca i Księżyca specjalnie stara się otulić ją gorącem. Jakby było rozumne i chciało przekazać jej choć część swojej energii. A może stanowiło tylko jedną wielką sadzawkę mocy i rozdzielało ją chętnie wszystkiemu, co tylko jej potrzebowało? Czyżby wzięło Harper za kolejnego świetlika?


Śpiewaczka powoli oddychała, spoglądając przed siebie. Zauważyła, że Terry niespiesznie zbliżał się w jej stronę, choć wciąż pozostawał daleko. Jego kąpiel trwała dłużej, niż Harper. Zapewne dlatego, bo był od niej dużo brudniejszy. Jednak Alice nie spoglądała długo na de Trafforda. Przygniotło ją kolejne uczucie.

Odniosła przedziwne wrażenie. Zupełnie tak, jakby na czubku jej głowy znajdował się zakryty otwór, studnia. Nad nią czaiły się napierające pokłady jakiejś bliżej niesprecyzowanej substancji. Nie miała pojęcia, czym była. Jednak zdawała się niezwykle ciężka, o ogromnej gęstości i objętości. Tylko czekała na przedostanie się do rzeczywistości wokół nich, a za wrota miała jedynie drobny przesmyk znajdujący się w Alice. Kobieta czuła, że mogłaby sprawić, aby ta gęstość wypłynęła z niej i rozlała się po otoczeniu. Byłaby wtedy szczególnego rodzaju radiostacją, mogącą nadawać owy niesamowity ciężar i objętość. To uczucie z jednej strony dodawało dziwnej pewności siebie, bo to Harper decydowała, czy zawór pozostanie otwarty, czy zamknięty. Jednak z drugiej strony… substancja wydawała się tak nieznośnie przytłaczająca i męcząca. Alice poczuła się trochę jak Atlas, który dźwigał na swoich barkach masyw sklepienia niebieskiego. Nie mógł od tego uciec, ani odpocząć.


Śpiewaczka zmarszczyła brwi i pokręciła głową, opierając jedną dłoń na swoim karku, a drugą opierając o czoło. Skoncentrowała się na tym dziwnym, ciężkim odczuciu. Nie rozumiała do końca skąd ono pochodzi. Co próbowało osiągnąć? Nie chciała nikomu zaszkodzić. Nie chciała, by coś wdarło się do wymiaru bogów, zwłaszcza, że była w jednym ze świętych miejsc. Odsunęła się od pnia drzewa i uklęknęła, spoglądając nieobecnie w ziemię, skoncentrowana na sobie, nie na otoczeniu. I choć napór był okropnie przytłaczający, nie chciała puścić i pozwolić ciężarowi rozlać się naokoło. Psychiczne przytłoczenie wydawało się dla niej prawie fizycznym, więc zwiesiła nieco głowę i wzięła cięższy wdech.

“Alice”, szepnął świetlik.
“Obca energia”, mruknął drugi.
“Co chcesz…”, zaczął trzeci.
“...sprowadzić?”, dokończył czwarty.
Siła gęstej materii wydawała się coraz bardziej dojmująca, a jednak Alice wciąż posiadała nad nią kontrolę. Tyle że jej część zaczęła przeciekać wgłąb umysłu i duszy śpiewaczki. Harper cały czas zamykała ją w sobie, nic nie uciekało poza obręb jej osoby. Tyle że… zanieczyszczało ją. Wnet poczuła, że jasność jej umysło zaczyna się zacierać. Ciche brzęczenie skrzydeł świetlików zaczęło przypominać pewien rytm… a podświadomość śpiewaczki nie zwlekała z uzupełnieniem go melodią. Zaczęła ją wypełniać. Alice odniosła wrażenie… że być może… kompletnie oszalała…
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172