Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-03-2018, 21:19   #421
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Ciężar Arkadii

Rudowłosa podniosła głowę i pokręciła nią, jakby chcąc zrzucić z niej ciężar, albo… Albo sprawić by szum tego ruchu wypchnął melodię. Zamrugała kilka razy chcąc nie stracić kontaktu z otoczeniem. Opuściła dłonie na ziemię i otworzyła usta by łatwiej oddychać. Może po prostu potrzebowała tlenu? Melodia była irytująco chwytliwa, ale nie należała do takich, których kobieta często słuchała. Mimo to, dalej uparcie zapierała się, nie pozwalając ciężarowi wyjść na zewnątrz.

“Alice… po co walczysz? Otwórz się na nas”, usłyszała głos. Ten jednak nie należał ani do świetlików, ani do Tuonetar. Był obcy, a jednak zdawał się znajomy, jakby śpiewaczka gdzieś lub kiedyś go słyszała. Może nie samo brzmienie, ale sposób formułowania słów, dźwięczenie sylab, przeciąganie samogłosek… to wszystko nie wydawało się kompletnie obce. A jednak nie mogła sobie przypomnieć… dopiero po chwili przed jej oczami stanęła opera w Essen. Ale czemu właśnie ona?
Harper rozejrzała się po operze i zmarszczyła brwi
- Nas? Czyli kogo? - zapytała ostrożnie. Nie wiedziała z kim ma do czynienia, dlatego skoncentrowała się mimo dźwięków i odezwała. Nie poruszała się, poza rozglądaniem.
Tak właściwie czuła przejmującą ochotę, by wstać i zacząć tańczyć. Zupełnie tak, jak w jaskini pod Suomenlinną… kiedy Joakim skorzystał ze swojej mocy. Czy to mogło być w jakiś sposób z sobą powiązane? Czy to dlatego, bo przed chwilą przybrała maskę Dahla?
Głos w jej głowie nie odpowiedział na jej pytanie, lecz nie milczał.
“Jesteśmy radością. Jesteśmy zabawą. Jesteśmy życiem. Czy nie potrzebujesz tego wszystkiego? A zwłaszcza ostatniego…”

De Trafford przybliżył się. Był nagi i lekko drżał. Podszedł do swoich ubrań i zaczął wycierać się nimi.
- Kiedy postanowiłem wykąpać się, kompletnie nie pomyślałem, że przez to będę mokry. To wcale nie było takie oczywiste, czyż nie? - zapytał sceptycznie. Kompletnie nieświadomy tego, co działo się z Alice.

Rudowłosa siedziała dalej w bezruchu. Słyszała słowa w głowie, a potem te należące do de Trafforda, a jednak nie wiedziała co się z nią dzieje
- Terrence… - odezwała się powoli do niego, wyraźnie spłoszonym tonem. Czuła, że bardzo chce tańczyć, a jednak nie wiedząc z czym się wewnętrznie mierzy, bała się pozwolić mięśniom na wykonanie najmniejszego ruchu
- ...coś się dzieje… Coś mi się dzieje… - dodała jeszcze, po czym zamilkła. Zamknęła oczy i skuliła się. Nie mogła się skupić, by zastanowić skąd pochodzi ta muzyka. Zatkała uszy dłońmi w odruchu, jakby to miało jej pomóc w czymkolwiek.
- Za głośno… - powiedziała, nie wiedząc do końca czy szepcze, czy próbuje zagłuszyć tę melodię swoim własnym głosem.

Terry błyskawicznie podszedł do niej. Był śmiertelnie poważny. Choć pozostawał nagi, to nagle przestawał kojarzyć się jej z ostatnimi wydarzeniami. Przypominał bardziej tego de Trafforda w garniturze, doświadczonego i poważanego członka Kościoła Konsumentów. Mniej lub bardziej trzymającego rękę na pulsie i posiadającego kontrolę nad wydarzeniami. Mężczyzna przybliżył się i dotknął jej. Wydawało się, że chciał sprawdzić, czy Alice cofnie się przed jego dotykiem… Czy go nienawidzi, czy czuje obrzydzenie.
- Kto ci to zrobił? - zapytał ponurym, ciężkim tonem. Śpiewaczka zdała sobie sprawę, że mówi o gwałcie, o którym Harper wcześniej wspomniała. Zapewne wziął jej słowa za oznakę nawrotu PTSD, czy czegoś tego rodzaju.
Alice podniosła na niego wzrok i zmarszczyła nieco brwi nie rozumiejąc skąd takie jego pytanie
- Ta muzyka… Zaraz oszaleję… - powiedziała i westchnęła ciężko
- Czy to ucichnie? - zapytała teraz już nie mężczyznę, a głosy w swojej głowie
“Nigdy nie ucichnie”, odpowiedziały jej szepty. “Alice, słyszysz nas? Słyszysz? Słyszysz?”.
Ostatnie słowo uległo wielokrotnemu powtórzeniu, tocząc się coraz głośniejszym echem w jej głowie.
- Nie wierzę, że to takie proste - oznajmiła im jeszcze co do życia, radości i zabawy o której wcześniej mówiły. Harper nie uciekała od Terrence’a ale była nieobecna znowu myślami.

De Trafford nachylił się i objął Alice. Przytulił ją mocno. Prawie poczuła ból. I dobrze, to przypominało jej o rzeczywistości wokół niej. Świat nie zamykał się na szeptach i echach w jej umyśle… tak sobie powtarzała. Terry pogładził ją po plecach.
- Przepraszam - szepnął.
Bez wątpienia uważał, że stan śpiewaczki i jej majeczenie było wywołane ich zbliżeniem. Nie wpadł na to, że wcielenie się w Joakima mogło rykoszetem sprowadzić na Alice niespodziewane skutki uboczne. Przecież nigdy nie wyjaśniała mu szczegółów swoich zdolności, o ile sama je dobrze znała.
Rudowłosa poruszyła głową, łapiąc kontakt z otoczeniem, przez dotyk Terrence’a, oparła się wręcz o niego cała, łapiąc jakby był jej kotwicą. Jakby bała się puścić
- Nie ty… To nie ty… - odpowiedziała mu
- Odbicie… - powiedziała tylko krótko, nie tłumacząc nic, bo znów zatonęła w głosach.
Mężczyzna tylko zmarszczył brwi, kompletnie skonfundowany.

Tymczasem śpiewaczka słyszała kolejne słowa:
“Alice, nasz poprzedni przyjaciel usycha, ale ty jesteś kolejną jasną gwiazdą na naszym nieboskłonie”, usłyszała. “Śpiewaj, pij i tańcz z nami. To najlepsze, co może ci się przytrafić.”
A co, jeżeli odmówi?
Wyglądało na to, że Joakim posiadał swoją własną Tuonetar. Tyle że znacznie dłużej od śpiewaczki.
Harper pokręciła głową
- Nie będę. Nie chcę nic z wami robić. Dajcie mi spokój - nakazała im, jakby miała jakąś możliwość by im się postawić.

Wtem w kącikach jej oczu pojawiły się łzy. Upadła na ziemię, uciekając z objęć Terry’ego niczym duch. Mężczyzna nie zdołał jej w porę złapać. Alice skuliła się w pozycji embrionalnej, słysząc w swojej głowie echa. Głosy elfów, jeden po drugim, nakładały się na siebie. Jakby cały naród Arkadii szeptał tylko do jej uszu. Otworzyła szeroko oczy i rozejrzała się w malignie po otoczeniu… a jednak nic nie wiedziała. Podniosła ręce do włosów i zaczęła je ciągnąć. Może jeżeli się ich pozbędzie, to słowa również ucichną? Zaczęła podejrzewać, że to każda pojedyncza nitka na jej głowie mówiła takie rzeczy…! Musiała się ich pozbyć…! Wyciągnęła paznokcie i zaryła nimi w skórę. Jeżeli pozbędzie z czaszki skóry, to te wstrętne włosy nie będą już jej niepokoić. Nigdy więcej….
- Alice! - Terrence wrzasnął, przetrzymując jej ręce.
Był złym człowiekiem. Przez niego nie mogła pozbyć się tych męczących szeptów! Czyżby stanowił kolejny niepotrzebny w jej życiu głos? Powinna go skonsumować! A potem skonsumować siebie!
Alice otworzyła usta
- Ty! Ty chcesz im pomóc! Nie pozwolę ci! - huknęła na Terrence’a i zaczęła mu się wyrywać, jakby od tego zależało jej życie. Kopała, wierzgała, a nawet próbowała go gryźć, gdy nagle wszystko wygasło, pozostawiając w jej uszach ciszę i pisk tak bolesny, że aż straciła siłę w rękach i nogach i zamarła w bezruchu
Patrząc przez łzy na de Trafforda, którego mogła teraz na nowo widzieć, oddychała ciężko, jakby się nieziemsko wymęczyła. Była lekko blada. Zamrugała kilka razy i przyjrzała mu się teraz, oceniając czy nie zrobiła mu krzywdy. Jednak tak naprawdę nie czuła się na siłach, aby cokolwiek oceniać. Znajdowała się gdzieś na krawędzi i choć na ten moment odzyskała balans, to jeszcze nie znaczyło, że za chwilę nie spadnie. Terry nachylił się i położył swoją rękę pod jej głowę. Delikatnie podniósł ją, aby nie spoczywała na twardym podłożu. Następnie położył ją na swojej lewej nodze. Siedział obok śpiewaczki i delikatnie głaskał ją po głowie. Najpierw przesuwał ręką po włosach, następnie po policzku. Pocałował ją w czoło. Przypominał ojca, którego nigdy tak naprawdę nie miała. A właśnie wybudzała się z koszmaru i potrzebowała kogoś obok niej. Odniosła również wrażenie, że Terry miał doświadczenie w tego rodzaju uspokajaniu… a może po prostu taki talent? Lub też Alice tak bardzo potrzebowała opiekuna, że reagowała z przesadną ulgą na wszelkiego rodzaju czułość…
Kiedy po raz kolejny Terrence przesuwał dłonią wzdłuż jej włosów i cofnął ją do jej głowy, by zacząć kolejne pociągnięcie, zatrzymała go dłoń Harper. Przyłożyła ją sobie do policzka i przytuliła do niej
- Jeszcze. Nie zabieraj jej jeszcze - poprosiła i zamknęła na moment oczy, odpoczywając wręcz, jakby jego dotyk łagodził jej ból.


- Pożyczanie… Ma swoją cenę… Gdy robię to od żywych, prawdziwych osób… To… To była jego - odezwała się po dłuższej chwili takiego leżenia i odpoczywania. Otworzyła powoli oczy i spojrzała z dołu na twarz de Trafforda.

Twarz Terry’ego wyrażała kompletny spokój. Wydawał się aż nieadekwatny do sytuacji. Czy słyszał, co do niego mówiła? Siedział pod Drzewem Słońca i Księżyca. Podciągnął Alice w ten sposób, aby mogła odpoczywać na jego udach. Zgodnie z jej prośbą nie przestawał głaskać i otaczać czułością. Potem dotykał opuszkami palców czoła Harper, niespiesznie przesuwając nimi po skórze. A następnie po skroniach. Wreszcie rozpostarł palce i paznokciami masował skórę pokrytą włosami. Okazało się to niezwykle przyjemne.
- Biedna Alice - szepnął. - Biedny Joakim - mruknął po chwili.
Harper nieco spięła się i wygięła do jego dłoni bardziej, taki ten masaż był dla niej przyjemny. Mruknęła cicho. Na powrót jednak zamarła i zamilkła, gdy Terry wreszcie odezwał się. Spojrzała ponownie w górę, chcąc ocenić co chodziło po głowie mężczyźnie.
Tak… Jeśli Joakim musiał się z tym zmagać, rozumiała już niejako jego typowe zachowania, a jednak… Jednak nie umiała sobie tego pomieścić, jak on sobie z tym radził. Po prostu się temu poddawał? Zetknęła się z tym za krótko by móc pojąć tak naprawdę. Nie była nawet pewna co to było, choć melodia wydawała jej się tak irytująco znajoma… Może nie mogła do tego dojść, bo jej umysł jeszcze był uwrażliwiony po całym zdarzeniu?
Terry westchnął.
- Chyba jestem za to odpowiedzialny. Gdybym nie był… - zastanowił się przez moment - ...sobą, to nie musiałabyś wchodzić w jego skórę. Spokojnie - szepnął, nie przerywając głaskania. - Już po wszystkim - dodał, uśmiechając się delikatnie. Tak naprawdę nie mógł mieć takiej pewności, skoro Harper również jej nie posiadała. A jednak, z jakiegoś powodu, Alice uwierzyła mu. Może to dzięki tonowi głosu, którym się posługiwał? W każdym razie śpiewaczka odniosła wrażenie, że mężczyzna uważnie skrywał swoje myśli i pytania. Bez wątpienia nie sądził, że to była odpowiednia pora, aby je zadawać. Wciąż uważał kobietę za równie delikatną, co skorupka jaja. Czy mylił się?
Harper odpoczywała jeszcze przez pewien czas, wyraźnie zatajając po całym zajściu
- Powinnam cię przeprosić, w końcu znałam konsekwencje, a jednak skorzystałam z tej… Tej sztuczki - powiedziała trochę nieśmiało i zamknęła oczy, odwracając nieco głowę, wyraźnie zawstydzona, gdy musiała pomyśleć o tym co zrobiła będąc Dahlem.
- To nie jest sztuczka, a ty nie jesteś cyrkowcem - Terry przypomniał. - Jak się teraz czujesz? - zapytał. - Czy w dalszym ciągu… - zastanowił się - ...czujesz jego wpływ? - dokończył.
Alice pokręciła głową
- Teraz czuję się tylko trochę zmęczona… To było naprawdę… Naprawdę nieprzyjemne, jakby pół Chin postanowiło zacząć do mnie mówić naraz. Ale może to dlatego, że się temu opierałam? Może nie powinnam była… Nie wiem… - westchnęła tylko na koniec i ostrożnie ponownie zerknęła na Terrence’a, a potem złapała jego dłoń ponownie, tylko tym razem po to, by powoli spróbować usiąść i pogładzić go po jej wierzchu w geście podzięki.
De Trafford zmarszczył brwi.
- Co dokładnie czułaś? - zapytał zaciekawiony. - Jeżeli to wszystko było rykoszetem po wejściu w skórę Joakima… - zawiesił głos. - Chciałbym lepiej zrozumieć zarówno to, co właśnie przeżyłaś, jak i to… z czym Dahl boryka się na co dzień. Zawsze chciałem w jakiś sposób uratować go od… - zastanowił się. Następnie tylko westchnął. - Chyba po prostu od niego samego. I szaleństwa, które go nękało. Choć szaleństwo to takie nieeleganckie słowo. Nigdy nie rozumiałem jego wewnętrznych demonów i Dahl nie był w stanie mi ich wytłumaczyć. Choć, jak sądzę, próbował. Jednak… im bardziej starał się to wytłumaczyć… chyba tym bardziej czuł się samotny - de Trafford zaczął się rozklejać.
Harper oparła się o niego ramieniem, by wesprzeć choćby w taki sposób
- Tam była taka muzyka… Strasznie skoczna, irytująca, ale wręcz zachęcająca do tańca. I głosy. Tak jakby ktoś do mnie mówił. Nie urojony, jakby naprawdę był. Nawet świetliki coś tam o tym mruknęły, że obca energia? Nie pamiętam, miałam straszny chaos. Zacierał mi się świat naokoło z tym wszystkim w głowie. Twój dotyk nieco mnie ściągał z powrotem, ale skupienie się na czymkolwiek było męczące… I był ciężar… Jakby coś lepkiego próbowało przejść i rozlać się przeze mnie naokoło. I oni chcieli żebym się z nimi cieszyła i tańczyła? Że są życiem, radością i generalnie samymi najlepszymi rzeczami? I znali moje imię i że jestem kolejną gwiazdą, żebym była ich przyjaciółką i że chcą się ze mną kontaktować… A gdy odmówiłam… Gdy odmówiłam poczułam ten straszny ból, bo wszystkie te głosy zaczęły mówić. I miałam ochotę wyrwać sobie włosy, zedrzeć skórę… Pozbyć się tego. Tak jakby nie było opcji odmawiania. Szaleństwo… Jeśli ustąpienie i szaleństwo pozwoliłoby na oswojenie tego chaosu, to znosząc to z przyjemnością trochę bym oszalała - wyjaśniła de Traffordowi co się działo, najlepiej jak mogła.
- I mam wrażenie, że skądś kojarzę kto to był. Mam to na końcu języka, ale jestem jeszcze za bardzo rozkojarzona, by móc wyłapać odpowiedź - dodała na koniec.

Terry uważnie wysłuchał ją do końca.
- Postaraj się - rzekł. - Spróbuj. Być może tym kiedyś pomożesz Joakimowi. To, co się właśnie wydarzyło… może nie było złe? - zapytał retorycznie. - Jeżeli dzięki temu będziesz w stanie lepiej zrozumieć go i ulżyć mu w cierpieniu… to czy moglibyśmy prosić o coś więcej?
W głosie de Trafforda wciąż można było odczuć nutkę zazdrości, choć bez wątpienia zdecydowanie mniejszej niż przed ich zbliżeniem. Mimo wszystko wciąż to on chciałby być tym, kto lepiej zrozumie Dahla i ulży mu w cierpieniu. Jednak myśl, że tą osobą miałaby być Harper chyba nie doskwierała mu już aż tak bardzo. Może to dlatego, bo jemu również przestawała być kompletnie obojętna.
Śpiewaczka mruknęła i zaczęła się zastanawiać
- Co ma wspólnego skoczna muzyka, opera w Essen i obce, a jednak znajome głosy… Kto wie o gwiazdach… Co to jest… Skąd to znam… - zaczęła myśleć na głos, jakby to jej ułatwiało sprawę. Wyraźnie nie chciała przemęczać umysłu we własnej głowie i zamierzała rozprawić się z tą zagadką w ten sposób
- Skoczna muzyka… Essen… Czemu opera… Co? - zapytała, ale jakby siebie, albo niewidzialną wyrocznię. Milczała chwilę, po czym cała zesztywniała i wyprostowała się
- Elf! - oznajmiła nagle.
Terry zmarszczył brwi, na chwilę przestając ją głaskać.
- Elfy? W sensie… Laponia i Święty Mikołaj? - zapytał. - A może Legolas i przystojni młodzieńcy z napiętymi łukami? Czy też małe Calineczki skaczące po kwiatkach?
Chyba tylko z tym kojarzyły mu się elfy. A przynajmniej na początku tak wydawało się Alice, choć potem ujrzała przebłysk emocji na twarzy mężczyzny, jakby sobie o czymś przypomniał. Jednak nic nie powiedział. Tylko myślał na ten temat, jednocześnie czekając na odpowiedź śpiewaczki.
Alice pokręciła głową
- Nie… Te są z jakiegoś miejsca i nazywają je Arkadią… Tak mi się zdaje. Jeden powiedział mi to w twarz i raczej daleko mu było do przystojnego, czy uroczego jak w bajkach, raczej… Raczej jakbyś go wyciągnął z najgorszego koszmaru? - zmarszczyła brwi.
- Na przykład… z koszmaru Joakima? - Terry uśmiechnął się smutno. Następnie podniósł wzrok i spojrzał na kaskady świetlików krążące ponad ich głowami. Utkwił w nich wzrok. - Jeżeli czegoś nie rozumiem w tym świecie… to jak możliwe, że tkwi w nim zarówno tyle piękna, jak i zła - mruknął jakby do siebie, spoglądając na trzepot skrzydeł i blask owadów. Następnie zwrócił wzrok na Alice. Jego ciemne oczy wydawały się po zmroku równie intensywne, co dwie nieprzeniknione studnie. Przypomniała sobie również ich kontrast, czyli jasnoniebieskie tęczówki Dahla. Który obecnie znajdował się gdzieś daleko. Znacznie dalej, niż chciało którekolwiek z nich.
 
Ombrose jest offline  
Stary 10-03-2018, 21:28   #422
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Akt rytualny - część pierwsza

De Trafford nachylił się i pocałował usta Alice.
- Kiedyś go uratujemy - szepnął jej do ucha. - Razem.
Pocałował ją znowu.
Zaskoczył ją nieco tym gestem i w pierwszej chwili nie zareagowała
- Mhmm… - zgodziła się z nim krótko, ale w tonie jej pomruku było zdecydowanie. Już wcześniej mu to obiecała. W magazynie. Tymczasem zajęta była nowymi myślami, bowiem Terrence ją pocałował i Harper nie mogła powstrzymać się przed prostym badaniem. Jak to robił? Jaki ten pocałunek miał smak? Jak brzmiał? Nie chciała zareagować źle, nie cofnęła się, ale i nie odpowiedziała łapczywie, tylko ostrożnie. Jakby nie była pewna gruntu, po którym stąpa. Miała do tej pory nieco skrzywione doświadczenia na tym polu, a de Trafford przeszedł do tego tak płynnie, że wyobraziła sobie przesunięcie jedwabiu po gładkiej skórze. Przez to na moment przestała zastanawiać się nad problemami naokoło, a skoncentrowała na mężczyźnie siedzącym obok siebie. Trudno jej było zaprzeczyć temu, że na swój sposób uznawała go za atrakcyjnego. Miał klasę i elegancję, o której zapominano w tych czasach. Był inny niż Joakim, czy Kirill. Każda osoba, którą poznawała śpiewaczka miała swoją osobną barwę, melodię, czy… Czy zwierzę jakim ją widziała. Przyglądając się Terrence’owi, jego cechom charakteru i zachowaniom, wiedziała już jaki symbol powinna mu przypisywać. Nie skleciła jednak tej myśli do końca, przechylając lekko głowę na bok. Może byłby koniem? Takim eleganckim, dumnym, fryzyjskim? De Trafford posiadał w sobie nieskończoną elegancję oraz siłę. A jednocześnie wykazywał również znaczną uległość.
- Jak to jest… - de Trafford zawiesił głos, zastanawiając się. - Być… gwiazdą? Czujesz siłę, jakąś astralną moc przy każdym kroku, który stawiasz? To, że nie jesteś człowiekiem? Przepełnia cię poczucie tego, że - Terry zastanowił się - posiadasz swoje miejsce na niebie? - dokończył pytanie. - Większość ludzi nie posiada takiego luksusu. Stąpają po ziemi, bo ziemia jest wszystkim, na co mogą liczyć. Ty jednak znajdujesz się gdzieś pośród kosmosu… nie jak ja. I choć myślę, że dzięki temu powinnaś być szczęśliwa, to wcale tak się nie dzieje - de Trafford uśmiechnął się lekko. - Chyba po prostu nie możemy uciec od trosk. Bez względu na to, czy jesteśmy ziemianinem, jak ja… Czy też może istotą z nieba… - zawiesił głos - jak… ty.
Pogłaskał ją po policzku.
Alice zastanawiała się chwilę, przyglądając mu
- To trudne pytanie, bo nie zastanawiam się nad tym. Tak naprawdę coś czuję, tylko gdy korzystam ze zdolności… Albo… - zawiesiła na moment głos
- … Albo, gdy dotykam inną gwiazdę - dokończyła i zamyśliła się nad tym.
- To nie jest takie dobre. Bo światło przyciąga ćmy, pasożyty chcące na nim żerować - dodała.
- Zapominanie się i uciekanie od trosk to najlepsze co można zrobić, by całkiem się nie zagubić i zmęczyć - dokończyła i rozluźniła się ponownie. Teraz jeszcze raz zerknęła, czy nie podrapała go zbyt mocno wcześniej. Tylko trochę. Ale de Trafford wydawał się w ogóle tego nie zauważać. Ktoś, kto miał zszytą dziurę w klatce piersiowej nie reagował zbyt przesadnie na dotyk paznokci.
- I co robisz ty, aby uciec? - zapytał mężczyzna. - W jaki sposób się zapominasz?
Harper zamyśliła się
- Gram… Śpiewam… Staję się kimś innym. Jedni robią to dzięki książkom, ja robię to przez muzykę i przebierając na występy na scenie. To, gdy ogląda mnie tylu ludzi i widzi nie mnie, a tego kogo gram, daje mi odpocząć - powiedziała spokojnie i szczerze.
- Jednak… mówisz o tym, co robiłaś przed tym wszystkim. Przecież ostatni raz, kiedy występowałaś na scenie miał miejsce przed tym, jak dowiedziałaś się czegokolwiek o gwiazdach… o ile się nie mylę - rzekł. - Twoja moc polega na tym, że stajesz się innymi ludźmi. Uciekasz od niej, stając się innymi ludźmi na scenie? To nie ma sensu… - de Trafford pokręcił głową.
Alice przechyliła głowę
- Bo gdy gram kontroluje to. Nie staję się nimi tak… Tak naprawdę. Nie korzystam z mocy, tylko ludzkich zdolności. Daję sobie poczucie kontroli. I masz rację, ostatni raz miałam występ przed tym wszystkim. W wieczór akcji w Portland. Dokładnie tego samego dnia i to był ostatni raz, kiedy odpoczywałam. Od tamtej pory… Od tamtej pory jestem w biegu do jakiegoś celu. Czasem mam wrażenie, że zaraz upadnę, albo pogubie nogi, ale nie. Potykam się i biegnę dalej. Nie mam czasu by pomyśleć o tym, czy jestem zmęczona. A gdy mam… Gdy to mnie dosięga… To nie są najlepsze momenty, ale zawsze jest obok ktoś, kto odwróci moją uwagę. Dlatego… Dlatego piknik był taką piękną wizją, tylko trochę boję się, że jak dobiegnę do tego celu, to… To coś mnie przygniecie i będzie to moje własne wycieńczenie - przyznała znowu.
- Być może będziesz mogła stworzyć z tego pikniku kolejną sztukę - Terry uśmiechnął się lekko. - Jeżeli wcielisz się w kogoś innego, to wtedy nie będziesz cierpieć. Choć z drugiej strony… jak to teraz właśnie powiedziałem… brzmi bardzo smutnie - pokręcił głową, krzywiąc się lekko. - Jakbyś nie potrafiła być szczęśliwą, będąc tylko sobą. Wina tkwi w twoim otoczeniu? A może tylko w tobie? - de Trafford skorzystał z oratorskiego tonu, którym posługiwał się w trakcie rozmów z IBPI. - Mnie, osobiście… - zawahał się - ...również pociąga wizja bycia kimś innym, niż jestem. To zwykłe zmęczenie i jest normalne. Kiedyś ponadto czułem się bezwartościowy, ale z kolejnymi latami zniknęło we mnie to poczucie. Jestem w stanie dokonać pewnych rzeczy, które dla innych byłyby niewykonalne. I to tyczy się również ciebie, Alice. Zresztą nie powinienem w ogóle o tym mówić. Przecież jesteś bardziej wyjątkowa ode mnie - uśmiechnął się lekko. - Dubhe. Może wolisz, bym tak cię nazywał?
Śpiewaczka uśmiechnęła się nieco cierpko
- Odkąd zaczęto mnie tak nazywać, moje życie wywinęło jakiegoś kozła. Jeszcze nie jestem pewna co mam o tym myśleć, co wolę, ani co z tym wszystkim zrobić. Chyba… Chyba po wszystkim będę musiała zaktualizować też swój tryb życia i takie proste rzeczy jak to jak planuję dzień. Tyle zmian… Może znajdę też nowe formy odpoczynku? Jeszcze nie czuję się wyjątkowa… Na razie, na razie tylko o tym wiem - zdradziła mu jak widzi całą tę sprawę z byciem gwiazdą.
De Trafford skinął głową.
- Czasami zapominam o tym, jak młoda jesteś - pokręcił głową. - To wydaje się niewiarygodne. Bardzo dobrze to wszystko znosisz. Jesteś silna. I mam nadzieję, że to nigdy się nie zmieni.
Harper uniosła kącik ust
- Też mam taką...nadzieję - przyznała mu rację. Jeśli naprawdę była silna, to wolała by tak pozostało.
Przez chwilę rozbrzmiała cisza. Świetliki szumiały nad ich głowami, bez ustanku krążąc między gałęziami. Wyglądało na to, że pora dnia nie miała dla nich najmniejszego znaczenia. W każdej godzinie oddawały cześć Drzewu Słońca i Księżyca. Pod którym znajdowali się Alice i Terry.
Rozbrzmiała kolejna chwila milczenia.
- Jesteś gotowa? - zapytał.
Alice otworzyła na moment szerzej oczy, biorąc głębszy wdech, po czym wypuściła powoli powietrze z płuc
- Jeśli i ty jesteś - odrzekła uprzejmie. Znów poczuła delikatne napięcie, które zaczęło rozchodzić się po jej ciele, ale to dlatego, że ogarniała ją niepewność.
- Myślę, że tak… - Terry zawiesił głos. - Nawet jeśli czujesz się źle po ostatnim spotkaniu z… - de Trafford zawiesił głos - ...elfami, to wciąż nie powinniśmy o tym zapomnieć. Postaram się być… delikatny - uśmiechnął się lekko. - A ty nie wchodź w skórę nikogo innego. Spróbuj nie uciec ode mnie - rzekł, spoglądając w kierunku koszyka i wciąż nierozsypanych ziół.
Harper kiwnęła głową
- Już jest w porządku. A uciekanie przed tobą nie ma sensu. To wcześniej to było tak jakoś… Spontaniczne… - trochę zaczęła mówić ciszej i szybciej, jakby się tłumacząc z niegrzecznego zachowania. Widząc gdzie pobiegł jego wzrok, sama spojrzała w stronę koszyka. Podniosła się i podeszła by sięgnąć po pachnące zioła, które w nim były składowane. Przegarnęła je dłonią i rozejrzała się, jakby nagle najważniejszym było wybranie najlepszego możliwego miejsca. Wyglądała na nieco zmieszana, jakby nie będąc pewną gdzie będzie to ‘najlepiej’.
- Znajdujemy się w odpowiednim miejscu - usłyszała głos de Trafforda. - Myślę, że możesz rozsypać je gdziekolwiek. A co stanie się później… to już zależy od nas - mężczyzna wstał, również lekko zdenerwowany.
Ich wcześniejsze zbliżenie bez wątpienia nie było niewinne, więc nie powinni wstydzić się aż tak bardzo. A jednak minęła od niego dobra godzina i w międzyczasie zdążyły wydarzyć się również inne rzeczy. Może dlatego wszystko wydawało się takie świeże.
- Chcesz, żebym ci pomógł? - de Trafford zapytał, myśląc o rozrzucaniu kwiatów. Wstał i oparł się o drzewo. Wydawał się na coś czekać. I Alice... chyba przeczuwała na co.
Śpiewaczka zerknęła na niego i zaraz znów na kwiaty w koszu
- Tak… W sumie… W sumie masz rację - stwierdziła, po czym spojrzała na ziemię obok siebie. Zaczęła rozsypywać liście, kwiaty i trawy, które miała w koszu. Zapytana, czy chce, żeby jej pomógł, mruknęła
- Nie wiem, czy nie powinnam tego zrobić sama… To tylko chwila… - odrzekła i starając się nie spieszyć zbyt wyraźnie, jednocześnie nie ociągając wysypała wszystko z kosza i przygarnęła dłońmi, by ze sterty powstało coś na wzór wyściełanej przestrzeni. Wzięła kolejny głębszy wdech i bardzo powoli z klęczek wyprostowała się i dopiero po przeciągających się kilku sekundach znów zerknęła w stronę de Trafforda, teraz to ona wyglądała jakby czekała. Tylko jakby sama nie wiedziała na co.

Mężczyzna spoglądał na nią bez śladu jakichkolwiek sprecyzowanych emocji. Przesunął wzrokiem po łodygach, liściach i kwiatach, które przygotowała Alice. Oparł się plecami o Drzewo Słońca i Księżyca, zakładając ręce.
- Myślę... - zaczął, kierując wzrok w jej stronę - ...że powinnaś położyć się na tym - mruknął.
Alice zerknęła na kwiaty
- No tak… - przyznała, bo nawet Sartej to wyliczył w punktach rytuału. Harper miała wrażenie, że trochę kręci jej się w głowie, ale zaraz przesunęła się w przód, najpierw na czworaka, a potem obróciła się na kwiatach i usiadła. Wyprostowała nogi, a potem powoli opuściła plecy, tym samym kładąc się. Jej włosy rozsypały się wokół jej głowy, a kilka kwiatów wplątało się w nie, tworząc ciekawą kompozycję. Kobieta przez chwilę patrzyła na gałęzie drzewa pod którym leżała i na świetliki, a potem przeniosła spojrzenie w kierunku Terrence’a. Nie wiedząc co ma zrobić z rękami, splotła je nieco zdenerwowana pod biustem.

Mężczyzna dalej stał pod drzewem. Nie poruszał się. Alice czuła na sobie jego wzrok. Prześlizgiwał się po niej całej. Wydawał się jakby oceniający. De Trafford spoglądał na jej twarz, potem szyję, piersi, talię… następnie uda i wszystko, co znajdowało się niżej… kończył na stopach. Wreszcie mężczyzna poruszył się. Zrobił krok w jej kierunku i opadł na kolana. Potem nachylił się nad nią. Ich ciała znajdowały się tak blisko siebie… Klatki piersiowe oraz brzuchy prawie stykały się. Gdyby tylko Terry nachylił się choć trochę niżej… Czuła bliskość starszego mężczyzny i jej ciało na nią odpowiadało. Tymczasem de Trafford spoglądał prosto w jej oczy.
- To będzie coś innego - rzekł niskim, lekko głuchym tonem. - Tym razem będziesz tylko ty. I nikt inny ci nie pomoże. Ani Joakim… - lekko zawiesił głos nad tym imieniem - ...ani ktokolwiek inny. Jesteś gotowa? - przybliżył swoją twarz do jej. - Na mnie? Na to?
Alice poczuła ciężar jego słów, gdy świadomość tego co mówił dotarła do niej jeszcze mocniej, przez sam fakt, że wypowiedział to na głos. Przez sekundę milczała, po czym przytaknęła
- Tak… Wiem… Nie ma uciekania - powiedziała cicho, bo Terry i tak był blisko, by wszystko dobrze usłyszeć.
- Chyba już na to zbyt późno - mężczyzna zgodził się skinieniem głowy. Tym samym ich czoła styknęły się. - W takim razie pocałuj mnie. Jesteś w stanie? - zapytał, uśmiechając się lekko. Jego ciemne oczy wwiercały się w Alice. Wydawały się sugerować, czy może raczej przypominać, że… śpiewaczka nie takie rzeczy wykonywała tymi ustami.
Harper na moment zacisnęła mocniej wargi, po czym rozległ się pod nią delikatny szelest liści, gdy uniosła głowę i zamiast zbędnych słów, po prostu zrobiła to.
Sama z siebie pocałowała go.
Odwróciła jednak wzrok, nie mogąc wytrzymać tego spojrzenia. Nie musiał jej przypominać co mu wcześniej zrobiła. Do licha. Zarumieniła się, gdy gorąco uderzyło jej do głowy, skradając się po szyi i ramionach.
Wilgoć języka Terry’ego wciąż pozostała w jej ustach. Nawet kiedy odsunął się od niej, spoglądając na jej twarz.
- Pocałuj mnie znowu - szepnął. - Pamiętasz, jak to ze mną jest - uśmiechnął się delikatnie. - Muszę coś poczuć.
Znów nachylił się. Ich nosy styknęły się ze sobą. Mężczyzna spoglądał prosto w fiołkowe oczy Harper. Z taką intensywnością, że wydawało się to wręcz nachalne.
Alice wzięła powoli wdech, po czym przymrużyła powieki i znów uniosła nieco głowę, by móc doprowadzić do złączenia ich ust. Tym razem postanowiła jednak nieco się rozluźnić. Nie denerwować. Musiał coś poczuć… Nie wiedziała czy umiała zrobić to tak jakby zrobił Joakim… Nie, była pewna że nie. Podniosła dłonie i przesunęła palcami po skórze jego ramion i szyi, gładząc nieco bardziej zdecydowanym ruchem i podążając palcami do jego karku. Tam zatrzymała się na moment, odrobinę zmieniając tempo pocałunku i tym samym zmuszając go by wytrzymał w nim z nią dłużej. Przesunęła za moment jedną dłoń w górę i przeczesała palcami jego włosy. Drugą dłoń pozostawiła na jego karku, nie mając w tej konkretnej sekundzie pomysłu co z nią uczynić. Serce jej łomotało, ale nie myślała o tym. Obserwowanie oczu Terrence’a pozwalało jej się odrobinę zamyślić i zagłębić w ciemnych jeziorach.
- Hmm… - mężczyzna jęknął z przyjemności. Odsunął się nieco, spoglądając na nią z góry. - Jednak powiedz mi… kto tak całuje? Joakim? Ktoś jeszcze inny? - zawiesił głos. Następnie położył swoje usta na wargach Alice. Trwało to kilka sekund. Nie cmoknął, nie pocałował. Jedynie znajdował się w tym miejscu. Potem odchylił się. - Czy może Alice? - lekko zmrużył oczy. - Na kogo właśnie patrzę?
Alice czuła się przygnieciona jego pytaniami. Może dlatego, że nie była ani Dubhe, ani Joakimem, ani nikim innym, tylko właśnie sobą. I właśnie w swojej skórze czuła się najbardziej dyskomfortowo, choć była przez innych uważana za piękną i mającą przesympatyczny charakter… To odbiło się w jej oczach i poczuła się przed nim bardziej odsłonięta niż z faktem, że leżała pod nim bez ubrań. Speszyło ją to i poruszyła się cała, jakby liście pod nią nagle były bardzo niewygodne. Tym samym otarła się o niego klatką piersiową, na co syknęła i znów opadła plecami na kwiaty. Nie zdołała wydobyć z siebie ani litery, ale Terry dostał swoją odpowiedź kogo miał pod sobą.
Jednak mężczyzna chciał to usłyszeć. Opadł na nią kompletnie. Poczuła jego klatkę piersiową na swoich piersiach. Nie koncentrował na niej całego swojego ciężaru, jednak i tak Alice poczuła jego bliskość znacznie bardziej, niż jeszcze chwilę temu. Choć i przed minutą wydawał się znajdować w tak intymnej pozycji.
- Jak się nazywasz? - mężczyzna jęknął cicho, masując swoją klatką piersi kobiety. Śpiewaczka była świadoma sutków napełniających się krwią… oraz tego, że de Trafford również je odczuwał. - Podaj imię i nazwisko - zażądał.
Oczy kobiety lekko się zaszkliły, ale nie od smutku, tym razem winne było dużo emocji naraz. Od zmieszania, przez pewien skomplikowany rodzaj podniecenia. Jej oddech spłycił się gdy poczuła jego ciężar poza psychicznym, bardziej fizycznie. Rozchyliła usta by odpowiedzieć, ale zacięła się na krótki moment. Zamknęła na moment oczy, lekko marszcząc brwi, jakby chciała się skoncentrować. Nie uciekła jednak w żadna inną jaźń, powoli znów je otworzyła, by wyjść ponownie na przeciw spojrzeniu Terrence’a
- Alice… - powiedziała i straciła trochę z rozpędu
- ... Harper - dodała z lekkim westchnięciem, gdy pieszczota na jej piersiach zaczęła być już lekko nieznośną. Jej palce na jego karku lekko poruszyły się w odruchu, gdy nie mogła powstrzymać skurczu mięśni w rosnącej przyjemności.
- Tak myślałem… - Terry mruknął, po czym odchylił się lekko, spoglądając na nią z góry. Następnie znów ją pocałował, choć tym razem powierzchownie. Spojrzał na jej usta, po czym przeciągnął swoim językiem po obu wargach, jak gdyby należały do niego. Następnie uciekł koniuszkiem w bok. W stronę kącika ust śpiewaczki. Wtem skierował się w bok, w stronę jej ucha, zostawiając na policzku wilgotny ślad. Przegryzł płatek jej uszu. Następnie przesunął się wyżej i zębami dotknął małżowiny. Wreszcie wysunął język, dotykając nim lekko zawiłości ucha śpiewaczki.
- Jeszcze raz - szepnął cichutko, a jednocześnie jakby niezwykle głośno. - Jak się nazywasz? - zapytał.
Alice przeszył wyraźny i mocny dreszcz, gdy usta, zęby i język Terry’ego znalazły i obrały sobie jej ucho za cel. Do spółki z jego oddechem i głosem, wysyłały przez jej ciało niebezpieczne sygnały, które drażniły ją i wzmagały wzrost jej temperatury. Przełknęła ślinę, czując jak zasycha jej w ustach
- A-aalice… - Odezwała się z lekkim drżeniem w głosie
- ...Harper - dokończyła szybko, jakby bojąc się, że gdy będzie mówiła, a on ją ugryzie, to piśnie. Znów przesunęła dłonie po jego skórze, tym razem lokując je na jego ramionach, jakby nie była pewna czy chce, aby dał jej nieco tlenu, czy aby się od niej nie odsuwał.
- Rozumiem - mężczyzna szepnął.
Jego język skierował się z ucha śpiewaczki prostą, nieprzerywaną linią po jej policzku… następnie szczęce, szyi… potem wilgoć zawędrowała niżej. Anglik okręcił się wokół brodawki lewej piersi kobiety. Potem pocałował ją i wreszcie zaczął ssać. Intensywnie i rozpaczliwie. Niczym wygłodzone niemowlę.
Z ust Alice wydarł się jęk. Krótki, ale dosadny.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 10-03-2018, 21:31   #423
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Akt rytualny - część druga

- Bo widzisz - rzekł, odchylając się na moment. - Cały czas prosiłem cię, abyś sprawiła, żebym coś poczuł - zawiesił głos. - Może przyszedł czas, abym sprawił, żebyś ty również coś poczuła - dodał, przybliżając swoją twarz do jej twarzy. - Czyż nie po to tutaj jesteś? - zapytał, całując ją w usta. - Dla swojej przyjemności? Czy nie ma ona wynieść cię gdzieś indziej? Gdzieś powyżej?
De Trafford znów zniżył się, tym razem łapiąc prawy sutek kobiety. Przez moment bawił się z nim wargami, ale potem już tylko ssał.
- Ty jesteś Alice Harper, to wiemy - Terry rzekł w tej krótkiej chwili pomiędzy pieszczotami. - A ja? Ja też mam nazwisko? A może jestem jedynie środkiem, przedmiotem, rzeczą… - mruknął - ...dzięki której masz dosięgnąć swoich celów?
Kiedy znów kontynuował ssanie jej prawego sutka, ręką zaczął pieścić drugi. Ugniatał, masował, lekko szczypał. Sprawiał przyjemność.
Umysł śpiewaczki był zmuszany do bardzo szybkich przeskoków między słuchaniem głosu i sensu słów mężczyzny, a odczuwaniem tego co robił jej ustami. Jedno i drugie, w takich dawkach sprawiało, że w pewnej chwili Alice cała szarpnęła się lekko nękana kolejnymi falami podniecenia, które wzbudzał w niej Anglik. Mruknęła niepewnie, ale pokręciła głową
- De Trafford… - odezwała się, łapiąc głęboko wdech przy kolejnym jego otworzeniu i zamknięciu ust wokół jej wrażliwego sutka
- Terrence de Trafford - powiedziała niemal kwiląc mu odpowiedź, której od niej chciał. To już nie były jej palce, które szukały czegoś na jego ramionach. Teraz Harper wbijała mu paznokcie w skórę, nie mogąc powstrzymać odruchu. Zaczęła też jakby nieświadomie wiercić biodrami, co wyraźnie miało związek z faktem, jak wrażliwe stały się jej drażnione piersi.
- Tak - mężczyzna przesunął się niżej. Zostawił jej biust, tym razem kierując się w stronę pępka. Zacisnął na nim usta. Wpierw tylko ssał, lecz potem zaczął penetrować go językiem. Wydawało się, że chciał nim dotrzeć głębiej… a potem… głębiej…
Anglik westchnął.
- Chyba właśnie tak - mruknął, podnosząc ręce i zaciskając je na piersiach Alice - ...nazywam się.
Następnie skierował się jeszcze niżej, w stronę podbrzusza śpiewaczki. A potem znowu niżej. I kiedy Harper była przekonana, że dosięgnie tego miejsca… de Trafford skierował się językiem w bok i przejechał nim po pachwinie… a następnie wewnętrznej części uda… łydki… stopy… aż wziął w usta paluch jej prawej stopy i zaczął ssać go łapczywie.
Harper miała wrażenie, że mężczyzna bawi się jej ciśnieniem, na zmianę podkręcał i nieco zwalniał kurek, spuszczając parę, a to ją wzmagając. Kiedy przesunął językiem po jej wrażliwej pachwinie, śpiewaczka zadrżała
- Hh… - wydobyło się tylko spomiędzy jej ust. Plecy Terry’ego zostały jej zabrane. Momentalnie Alice przesunęła lewą dłoń do ust i zagryzła zęby na zgiętym palcu wskazującym. Prawą przyciskała do siebie, zaciskając pięść mocno. To, co teraz robił Terrence wywoływało u niej dreszcze, ale z powodu lekkich łaskotek. Kobieta wzdrygnęła się, chcąc zgiąć kolana i uciec mu nieco stopą, ale nie dała rady tego uczynić, przez co jedynie przygięła nieco kolana i znów poruszyła biodrami z cichym pomrukiem.
De Trafford spojrzał na nią i westchnął z niezadowoleniem. Wycofał się.
- Alice… - szepnął. - Musisz coś o mnie wiedzieć… - zaczął, mrużąc oczy. - Jestem dość wrażliwym mężczyzną… - zawiesił głos. - Przynajmniej pod względem fizycznym… dlatego nie przyginaj kolan. Chcę cię obserwować - ruszył wzrokiem w stronę jej podbrzusza. - Rozłóż się szeroko. Zacznę wtedy, kiedy będę pewien… - zawahał się - ...że już jesteś na mnie gotowa.
Ruszył paznokciami po brzegu jej stopy, łaskocząc. Kiedy Alice wygięła się, roześmiał się cicho. Następnie ruszył językiem po jej stopie w kierunku pięty.
To nie było dla niej proste zadanie. Harper zmusiła się by rozsunąć dla niego kolana, kiedy on tak piekielnie dręczył ją, wcześniej przyjemnością, teraz łaskotkami. Po prostu nie wytrzymała, najpierw wzięła głęboki wdech i wydech, a potem skuliła się nieco, nie mogąc powstrzymać zwykłego odruchu w reakcji na takie dręczenie
- Łasss-koczesz… - powiedziała przepraszając, prosząc by jej wybaczył i jednocześnie usprawiedliwiając się. Nie mogła wytrzymać w bezruchu, kiedy dręczył jej stopy w taki sposób!
- Oczywiście, że łaskoczę - odpowiedział Terry. - Specjalnie dlatego to robię - mruknął.
Ponownie skierował się językiem po łydce i udach w stronę środka kobiety. Chwilę nad nim zawisł, przyglądając się mu z zaciekawieniem. Wyciągnął lewą rękę i przesunął paznokciami po wewnętrznej stronie jej ud, jakby badając odruchy.
- Przyznam, że nie mam zbyt dużego doświadczenia z kobietami - Anglik zawiesił głos. Zdawało się, że mówił bardziej do przestrzeni pomiędzy jej nogami, niż do Harper. - Skąd powinienem wiedzieć, że to już czas? Czy wilgoć powinna wypływać strużką? Czy to może zbyt dużo? Kompletnie nie przygotowałem się… - przybliżył się jeszcze bardziej do krocza Alice. Jego wargi prawie stykały się z jej wargami. - Z mężczyznami jest łatwiej. Po nich od razu widzę, co odczuwają… - mruknął, wpatrując się uporczywie w śpiewaczkę.
Harper nie wiedziała co ma mu powiedzieć. Była w szoku, a jednocześnie oszołomiona bliskością jego oddechu w tamtym miejscu. Otworzyła usta i wzięła wdech
- Myślę.... Myślę, że widać, kiedy… kiedy będzie dość wi-lgotno - wysapała starając się skoncentrować i jednocześnie zmusić do opowiadania o tym. Nie była przygotowana na taką lekcję kobiecej anatomii w takiej sytuacji
- I temperatura będzie… Będzie wyższa… Chyba? Bo to tak jakbyś przyjemnie… parzył - przyznała ostrożnie. Miała w tej chwili taką sieczkę w umyśle, że ledwo wstrzymywała biodra od poruszenia się w przód, by pokonać ostatnie dzielące jego usta od jej centrum centymetry. Jęknęła walcząc z tym.
- Parzył? - Terry powtórzył. - Jak ogień?
Nachylił się i wystawił język. Dotknął przestrzeni nieco powyżej jej odbytu, po czym przeciągnął go wyżej… i wyżej. Skończył dopiero wtedy, gdy znalazł się powyżej warg Alice.
- Ale ogień parzy - zastanowił się. - I sprawia ból. Czy to, co robię… - mruknął. - Sprawiam ci krzywdę?
Porównanie do ognia wysłało przez ciało kobiety kolejną falę dreszczy. Zwłaszcza, że tym razem jego język dotknął jej ciała i Alice wręcz pisnęła, nie mogąc zahamować głosu napiętego z wcześniejszego oczekiwania. Pokręciła głową
- Nie… Krzywdę niee… - wypowiedziała to słabym od odczuć głosem.
Następnie powoli zbliżył się do najniżej położonej części śpiewaczki i poruszył językiem w górę. W jego ruchu było coś tak bardzo beznamiętnego, jak gdyby w ogóle nie wykonywał seksualnej czynności. Następnie odchylił się.
- Tak. Chyba jest dość wilgotno - zgodził się.
Alice wykorzystała ten moment, by nieco ochłonąć, gdy jego słowa skupiły się na bardziej technicznej stronie i pozwoliły jej zebrać myśli. Sama czuła, że jej ciało reagowało i rzeczywiście była tak nakręcona, że sądziła, że zdoła go przyjąć. Tym razem rozsunęła nogi znów odrobinę mocniej i zastanawiała czy Terry tym razem znów każe jej czekać, czy od razu przejdzie do rzeczy.
Chyba de Trafford również zaczął się nad tym zastanawiać. Rozległa się krótka chwila, w trakcie której chyba zajmował się sobą. Następnie przesunął się wyżej i spojrzał w jej oczy.
- Nie spodziewałem się tego… - mruknął. - Ale to kręci również mnie - dodał.
Alice poczuła, że biodra mężczyzny opuściły się i jego penis dotknął jej brzucha. Pocierał się lekko. Był w pełni nabrzmiały. Wnet język mężczyzny wślizgnął się pomiędzy jej wargi. Jednocześnie Anglik zaczął naprowadzać ręką swoją męskość w stronę wejścia. To chwilę zajęło, zanim znalazł się w środku. Jednocześnie całe jego ciało przyległo do śpiewaczki - klatka piersiowa, brzuch… Kiedy już żołądź znalazła się w środku, reszta mężczyzna z większą łatwością zaczęła penetrować wgłąb. Choć i tak powoli. Wreszcie de Trafford wszedł całkowicie, aż po kres. Tak pozostał w środku. Ich ciała były perfekcyjnie złączone. Jego głowa lekko odchyliła się i chyba chciał coś powiedzieć, ale zdawało się, że kompletnie stracił wątek i zapomniał słów. Jedynie lekko rozwarł usta i głośniej nabrał powietrza.
W odruchu Harper zacisnęła mięśnie na nim mocniej, sprawiając sobie nieco bólu, a jemu tylko więcej przyjemności z przebywania w jej wnętrzu. Sapnęła głośno, po czym znów oparła dłonie na jego ciele. Ponownie objęła sobie nimi jego kark i szyję i gdy oboje oddychali płycej, teraz ponownie przyciągnęła go do pocałunku, żeby teraz i on poznał jak to jest tracić oddech od przyjemności i czyichś ust.
O ile wpierw de Trafford chyba chciał mówić, to wnet zaprzestał wysiłków. Alice skutecznie uniemożliwiała mu skupienie się nad zgłoskami. Wnet mężczyzna wyszedł z niej całkowicie i ponownie naparł. Tym razem poszło nieco łatwiej. Terry cicho jęknął. Następnie szeroko rozwarł uda i wsparł się na rękach, patrząc na nią z góry. Zaczął się poruszać. Powoli, ale rytmicznie. Wchodził i uciekał. Spoglądał z zaciekawieniem i swoistego rodzaju gorączką na twarz kobiety, jej szyję, a potem piersi… Chyba nagle przypomniał sobie o nich, gdyż nachylił się i wziął jedną z brodawek do ust. Jednocześnie wszedł po kres i pozostał w pulsującym wnętrzu.
Tym razem to już nie był jęk, czy syk co wyszło spomiędzy ust kobiety. Temu dźwiękowi zdecydowanie bliżej było już do krzyku z przyjemności. Do rytmu jego wejść i wyjść powoli się przyzwyczajała ,ale gdy dodał ten niecny motyw drażnienia jej piersi, znowu straciła kontrolę nad własnymi odczuciami. Szarpnęła się nieco, wijąc z przyjemności
- Jeszcze - poprosiła, a wręcz zażądała wyraźnie podekscytowanym i rozochoconym głosem.
Terry puścił na chwilę jej zaczerwienioną brodawkę.
- Jeszcze więcej? - mruknął zaskoczony. Zmarszczył brwi. - Skoro prosisz - westchnął głęboko.
Zmienił rytm, poruszając się teraz znacznie szybciej… a potem nagle powoli… aż zostawał w środku… Wreszcie na pewien czas wychodził, a śpiewaczka zastanawiała się, kiedy ponownie go w sobie poczuje. To zawsze nadchodziło i za każdym razem odczuwała dreszcz rozkoszy. W pewnym momencie de Trafford poruszał się bardzo szybko, jednocześnie ssąc jej lewy sutek. Lewą rękę podsunął pod plecy Alice. Natomiast prawą poślinił i zaczął pocierać przestrzeń pomiędzy swoim penisem, a wzgórkiem łonowym kobiety. Stymulował śpiewaczkę w trzech różnych punktach, starając się umożliwić jej spotkanie z Akką.
W momencie, kiedy Terry postanowił pieścić ją na tylu płaszczyznach, Harper zapomniała gdzie jest i po co. Była tylko ona i Terrence zadający jej przyjemność tak, że traciła kontrolę nad własnymi reakcjami. Była blisko i to tak, że kilka razy, przy kolejnych jego ruchach palców, czy bioder miała wrażenie, że dosłownie otarła się już o granicę orgazmu
- Tak… Tak blisko.. - wysapała chcąc, by wiedział do jakiego stanu szaleństwa z przyjemności ją doprowadził.
- Tak… - mężczyzna zgodził się.
Następnie uwolnił jej sutek i łechtaczkę, po czym zaczął jedynie poruszać się w niej. Łapczywie i zwierzęco. Wygiął plecy w łuk, również drżąc z pożądania. Alice dopiero po kilku chwilach spostrzegła, że w pewnym momencie cały zbladł i pokrył się potem. A jednak nie przestawał się poruszać. Ruszył ręką w stronę swojej klatki piersiowej i rany po postrzale. Zaczął oddychać znacznie głębiej i łapczywiej… jednak, zdawało się, nie z pożądania. De Trafford nagle wyszedł z niej i położył się na ziemi obok. Wydawało się, że odczuwał ból. Jednak jego erekcja wciąż nie malała.
- Teraz - szepnął. - Chyba musisz… - zawahał się - ...kontynuować.
Wyglądało na to, że wcale nie czuł się dobrze, a rany zaczęły dawać o sobie znać po tak zdecydowanym wysiłku. Jednak nie mogli przestać.
Pierwsze co, to Alice niemal zareagowała niezadowoleniem, gdy w takim momencie z niej wyszedł. Potem jednak przyszło zrozumienie sytuacji. Zmartwiła się o niego, mimo swojego i jego podniecenia, zawahała się. Wzięła kilka wdechów, po czym próbowała wymyślić jak miała niby kontynuować? Zaraz jednak doszła chyba do odpowiedzi, bo teraz to ona przeszła nad niego i ostrożnie, z namaszczeniem wzięła jego penis w dłoń, po czym usiadła, znów sprawiając, że był w niej. Oparła dłonie na jego klatce piersiowej, mogąc przyjrzeć mu się teraz z góry, a jednocześnie zaciskając się na nim przyjemnie, pod nowym kątem. Obserwowała go, z mieszanką ciągle nieugaszonego podniecenia, ale teraz również i troski, po czym uniosła się nieco i opuściła na niego ponownie. Zaczęła bujać się, trąc o niego co było i dla niej kompletnie nowym doznaniem. Tymczasem zbolały Terry miał wyjątkowe widoki nad sobą, kiedy całe jej ciało poruszało się nad nim.

Alice czuła, jak szybko bije serce mężczyzny. Wydawało się zaczynać być niewydolne. Dlatego też przyspieszyła ruchy, żeby de Trafford nie zemdlał, tym samym wszystko kończąc przedwcześnie… jednak tym samym sprawiła, że Terry zbladł jeszcze bardziej. Wyciągnął rękę, chcąc dosięgnąć jednej z dwóch pełnych piersi, jednak nie był w stanie. Zamknął oczy. I śpiewaczka poczuła coś równie wyjątkowego, co przedziwnego. Straciła kontrolę nad własnymi biodrami. Zaczęły poruszać się same, kompletnie niezgodnie z jej własną wolą. Co się działo?!

De Trafford lekko rozchylił oczy, patrząc na Harper. Zrozumiała, że kontrolował ją swoją mocą. Prędko opuszczał jej biodra na siebie, a potem je podnosił. Szybko, pospiesznie, gorączkowo. Jak gdyby chciał jak najszybciej dojść do spełnienia. Masturbował się ciałem Alice, poruszając nim według własnej zachcianki. Jakby o niej zapomniał. Samolubnie sprawiał sobie nią przyjemność. Co nie znaczyło, że Harper przestawała ją odczuwać. A jednak zdała sobie sprawę, że dla de Trafforda przestała liczyć się Akka, rytuał oraz zioła pod nimi. Teraz dbał o swoją przyjemność. Maksymalnie rozszerzył nogi, opuszczając Alice na swoje krocze i posiadając nad nią pełną kontrolę.
Z jednej strony śpiewaczka nie mogła go winić, nie była pewna w jakim fizycznie był stanie i jak blisko był utraty kontaktu z rzeczywistością, oraz czy to już nie był tego objaw. Z drugiej tymczasem, z drugiej na swój sposób ją to uraziło, bo gdy wszystko przestało się dla niego liczyć, przestała się liczyć również Alice Harper, którą wymusił na niej by pozostała. Zamknęła więc oczy i jedynie skupiła na odczuwaniu dreszczy, które wywoływały w niej kolejne ruchy, do których jej ciało było zmuszane przez moc de Trafforda. Jej oddech był płytki i szybki pod tym nieswoim tempem. Mimo to, znów prześlizgnęła się na krawędź i czuła, że już z niej nie spadnie, o ile Terrence jej nie zrzuci.

Poczuła łzy w oczach, kiedy zaczęła poruszać się jeszcze szybciej i jeszcze łapczywiej. Opadła na ręce, próbując utrzymać choć iluzję równowagi. Tymczasem jej biodra były łapczywie pożerane przez męskość Terry’ego. Owijała się wokół niej, okręcała, nachodziła na nią, opuszczała po to tylko, aby w następnej chwili agresywnie wbić się na nią. Jej stawy zginały się coraz prędzej aż, jak jej się wydawało, częstotliwość zaczęła przypominać pęd skrzydeł kolibra. Choć Anglik pozostawał kompletnie nieruchomy i wszystkie jego mięśnie odpoczywały rozluźnione, to ciało śpiewaczki wręcz przeciwnie. Tańczyła na nim i nie posiadała doświadczenia pozwalającego na dostarczenie tego typu rozkoszy… również wydawało się obce odczuwanie jej.
Alice zacisnęła mocno szczękę po czym nie mogąc dłużej pohamować własnych myśli i emocji spojrzała na niego. Gdy czuła że jej wnętrze przechyla się przez krawędź szczytu i zaczyna się ten specyficzny, obcy dla niej, a jednak tak znajomy skurcz, podniosła rękę i uderzyła go w twarz, nie patrząc na to, że był blady, czy co go bolało. Ale jej rozkosz już prześlizgnęła się dalej, więc zdołała tylko znowu zacisnąć powieki i poddać rozlewającej po jej ciele przyjemności.

Jeżeli de Trafford poczuł ból, to nie dał tego po sobie poznać. Wciąż poruszał Alice, czyniąc jej rozkosz większą i bardziej dojmującą… jednak nie sprawiła, że Harper popłynęła w stronę Akki. Czy coś poszło nie tak? Czy rytuał się nie udał? Przecież… wszystkie kolejne kroki były wykonane zgodnie z poleceniami… czyż nie? Oczyściła się duchowo… może bliskie spotkanie z kotem odebrało jej to przygotowanie, zbrukało ją? Kiedy tylko czysta, pulsująca ekstaza opuściła ciało Harper, na jej miejscu pojawił się lęk. Jej biodra wciąż poruszały się w rytmie kompletnie od niej niezależnym. Jednak w żaden sposób nie przybliżał jej do Akki…
Kobieta złapała kilka ciężkich wdechów, próbując opanować niepokój. Jej ciało było nadal podrażnione i wrażliwe, dlatego więcej czuła teraz bólu niż przyjemności, a jednak Terry nie przestawał. Czy zamierzał skończyć dopiero, gdy sam dojdzie? Najpewniej tak, skoro już uprzedmiotowił ją do takiego poziomu. Odwróciła wzrok na bok. Powiodła nim po Drzewie, po świetlikach. Po kwiatach na ziemi. Po co to? Na co to wszystko? Na nic? Na cholerę ta umowa? I na co przeklęty de Trafford kazał jej pozostać sobą? Mógłby… Mógłby zerżnąć kogoś innego! Była dogłębnie zraniona. Wnet mężczyzna ją opuścił na siebie i pozostawił w tej pozycji, choć wciąż nie doszedł. Wyglądało na to, że za drugim razem posiadał znacznie większą wytrzymałość. Spojrzał na nią. Ból w klatce chyba zmalał, gdyż kolory zaczęły wracać na jego twarz. W jego oczach kryło się pragnienie i pożądanie, które tak bardzo nie pasowało do niego, że Alice odniosła wrażenie, że patrzy na kogoś innego. Mężczyzna przegryzł wargę, spoglądając po jej twarzy, szyi, piersiach, tułowiu, a także podbrzuszu, które kończyło się na nim. Bez wątpienia czuł z tego powodu radość. A jednak spostrzegł, że coś zmieniło się.
- O co chodzi? - zapytał ochrypłym głosem, jakby ostatkiem sił.
Alice mu jednak nie odpowiedziała. Skoro jednak umiał mówić i był obecny myślą, czy zrobił to z premedytacją? Czemu? Uśmiechnęła się tylko, pięknie i pokręciła głową dając mu znać, że nic się nie stało i wszystko było ‘okey’. Bo przecież nic się nie stało, prawda? No przecież, że nie. Zamknęła oczy i po prostu słuchała. Jego oddechu. Swojego oddechu, a także czuła jak ból przeszedł w kolejną fazę przyjemności i ogarniały ją powolne, leniwe dreszcze, gdy akt trwał dalej.
- Nie powiesz mi? - de Trafford wydawał się zirytowany.
Alice nagle zaczęła się zastanawiać, czy w ogóle był świadomy tego, że skorzystał ze swoich umiejętności. A także tego, że dosięgnęła już rozkoszy. Wtem jednak kolejna jego akcja była bez wątpienia celowa i zamierzona. Podniósł ją. Wysunęła się z niego i zawisła nad podłożem, lewitując. Poczuła ciepłe, telekinetyczne fale, które rozchodziły się po jej ciele. Przypominały prądy wodne, jednak były stworzone jedynie z czystej i niesprecyzowanej siły. Obejmowała ją całą. Widziała ją w spojrzeniu de Trafforda. Czuła niewidzialny dotyk na obu piersiach, brzuchu, a także kolejny, ocierający się o jej krocze. Nadnaturalna siła pieściła ją, a świadkiem tego był Anglik. Bez wątpienia rola widza podniecała go. Rozłożył jej nogi tak szeroko, że żaden szczegół anatomiczny Harper nie był mu obcy.
Alice poczuła nową falę niepokoju. Brak kontroli nad sytuacją był jej jeszcze bardziej obcym, niż wtedy, gdy Kirill związał jej ręce. Spróbowała w odruchu oprzeć się sile i poruszyć nimi w powietrzu. Czuła narastającą rozkosz, a jednocześnie i wewnętrzne zmaganie we własnej psychice. Na swój sposób to było straszne, a na swój bardziej chory i zwichrowany pozostawało stymulującym i tego Alice nie pojmowała, ale tak było. I zdecydowanie z tej perspektywy, w której był w stosunku do niej Terrence najmniejsza uncja czegokolwiek nie była w stanie ujść jego uwadze, o ile rzeczywiście wiedział i widział co się dokładnie działo, a przynajmniej z jej ciałem.
- Znów mi nie odpowiesz? - mężczyzna wydawał się niezadowolony. - Chyba obraziłaś się - westchnął. - Jednak… nie jesteśmy tutaj po to, abyś mnie kochała. Mam cię wysłać na spotkanie z Akką i to właśnie uczynię - przyrzekł. - Chyba za bardzo skoncentrowałem się na własnej przyjemności. Wybacz mi.
Alice rzeczywiście nie chciała otwierać ust, by mu odpowiedzieć, bowiem nie wiedziała nawet co miałaby rzec.
Z lekkim ociąganiem wstał, choć wydawało się, że nie przyszło mu to łatwo. Pozostawił Alice w pozycji, w której znajdowała się. Podniósł ręce, jakby próbując się otrzepać… tylko nie miał ubrań. Harper skierowała wzrok na jego pulsującą erekcję. Bez wątpienia wciąż nie był zaspokojony. Wnet śpiewaczka poczuła, że obraca się twarzą w stronę Drzewa Słońca i Księżyca. Wzleciała nieco wyżej, a jej ciało wygięło się. Poczuła przypływ paniki. Terry mógłby złamać jej kręgosłup, gdyby tylko chciał. Zdołała poruszyć rękami. Napotkała nad głową gałąź pełną świetlików i właśnie jej się uczepiła. Tymczasem de Trafford powoli podszedł i wygiął jej tułów. Zgiął jej nogi w stawach udowych i kolanowych, tym samym eksponując najbardziej interesujące go części śpiewaczki. Podszedł i wyciągnął prawą rękę. Naparł palcami pomiędzy wargi kobiety. Następnie przychylił się i znów użył języka. Pociągnął nim od dołu i własnych palców ku górze… następnie okręcił się wokół odbytu Alice i naparł na niego, chcąc wniknąć jak najgłębiej. Jednocześnie mocniej poruszył ręką zaspokajającą śpiewaczkę.
Kobieta zaciskała teraz palce na gałęzi, jakby to miało ją w czymkolwiek uratować… Tak jak powiedział wcześniej Terry, a co zbagatelizował, nic jej teraz nie pomoże. Nie wiedziała jak długo miał zamiar kontynuować to Terrence, ale czuła że jej ciało znów się rozgrzewa i znów przestała móc kontrolować oddechy, czy jęki które wydobywały się z jej gardła. Mówił o własnej przyjemności, a co jeśli bycie kobietą znaczyło, że miał skończyć w niej? Tylko czy powinna mu o tym przemyśleniu powiedzieć? Na razie czuła się nadal na niego zła, choć jej ciało kompletnie było mu poddane.
De Trafford tylko westchnął.
- Może nie lubisz rozmawiać w takich chwilach, chyba nie ma w tym nic dziwnego - mruknął, kiedy wyszedł z niej językiem. Następnie wyciągnął obie ręce i każdą z nich zaczął penetrować ją z obydwu stron. Harper poczuła na piersiach dziwne napięcie, jakby w tym miejscu jej skóra pokryła się dziwną, spękaną siatką. Sutki wydawały się aż bolesne. Jej lędźwia poddawały się z taką łatwością woli mężczyzny, jak gdyby nigdy do niej nie należały. Zdradziły ją, przechodząc na stronę kogoś, kto postanowił obdarzyć je rozkoszą.

Następnie śpiewaczka została opuszczona w dół. Uczepiła się niżej znajdującej się gałęzi, tak jakby miało to jakiekolwiek znaczenie. Cały czas pozostawała w bezwzględnym uścisku de Trafforda. Była zdana tylko i wyłącznie na jego litość i mogła liczyć jedynie na jego pragnienia. Wnet znów poczuła jego żołądź, wślizgującą się do pochwy. Mężczyzna wycofał obie swoje ręce. Teraz utrzymywała się jedynie na dwóch elementach. Gałęzi nad głową oraz prąciu Terry’ego. Nagle mężczyzna złapał ją za biodra i zaczął się szybko poruszać. Westchnął głośno, dostarczając im wspólnej przyjemności.
Alice poddała się. Zmagała się psychicznie przez ostatnich niemal dziesięć minut z nim, a potem ze sobą. Po prostu przestała to robić, odpływając w kompletne poddanie własnym odczuciom i temu co robił z nią w danej chwili w danym momencie Terrence. Teraz to ona była instrumentem, a on grał na niej co chciał.
- Terr-ence - odezwała się w końcu pierwszy raz po dłuższym momencie milczenia i władowała mu tym jednym słowem cały wcześniejszy dławiący ją ładunek emocji, teraz jednocześnie po prostu prosząc, by dał im obojgu skończyć.
- Tak - mężczyzna mruknął. - To jedyne słowo, które musisz znać.
Jeżeli uśmiechnął się, to tego nie widziała. Znajdował się za nią. Poruszał się coraz szybciej, a każdy jego ruch dostarczał kolejnej fali ciepła toczącej się po całym ciele śpiewaczki. Byli nadzy po zmroku na wyspie pośrodku moczarów, a jednak w żadnym wypadku nie odczuwali zimna. Wtem Terry uczepił się jej piersi. Bardzo mocno, boleśnie. Alice jęknęła, gdyż w tym właśnie momencie poczuła dwie rzeczy, które wydarzyły się równolegle. Po pierwsze, Terry skończył w niej, wypełniając całe jej wnętrze wilgocią. Jednocześnie Harper poczuła ponownie zdecydowane skurcze własnego ciała oraz ekstazę orgazmu. Oboje doszli w tej samej chwili.

Alice czuła się jednocześnie zmęczona i nasycona. Jej ciało było zadowolone, szczęśliwe i zdawało się tłumaczyć śpiewaczce, że tego właśnie potrzebowała. Poczuła dłonie de Trafforda, błądzące po niej ostatni raz… jednak wtem jej zmysły zaczęły zawodzić. Zupełnie tak, jakby otuliła je delikatna mgiełka otępienia. Przestała widzieć, słyszeć… czuć… ostatnią rzeczą, jaką zapamiętała, były ręce Terry’ego, który chwycił ją w swoje ramiona i przytulił. Natomiast potem… znalazła się w kompletnie innym miejscu.
 
Ombrose jest offline  
Stary 11-03-2018, 01:01   #424
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Akka

Rzeczywistość wokół Alice rozmyła się. Cielesne doznania nie znikały, nie zelżały ani na moment. Wręcz przeciwnie, wydawało się, że rozkosz utrwaliła się i zostanie z nią już na stałe. Uczucie wypełniało ją i unosiło. Stawało się coraz mocniejsze. Napierało na nią od środka i wnet śpiewaczka eksplodowała. Została rozerwana na milion małych kawałeczków, które wzleciały, niesione nocnym wiatrem. Dokąd zmierzały? Gdzie się kierowały? Co decydowało o trasie ich lotu? Harper, tyle że nieświadomie? Czysty przypadek? A może też… Akka?

Kiedy odłamki Alice zaczęły się z sobą łączyć, przedziwna nirvana zaczęła powoli przemijać. Myśli ponownie przybrały nieco logicznego charakteru, a nadwrażliwość zanikała. Rozejrzała się. Znajdowała się w jakimś pięknym miejscu. Słońce wciąż świeciło jasno nad jej głową, co znaczyło, że albo opuściła wymiar bogów lasu, albo podróżowała tak długo, że nastał dzień. Rozejrzała się po wspaniałym, niebieskim jeziorze, zielonych lasach, brązowych górach… Roślinność wspinała się po ich stoku, próbując zawędrować aż na szczyt. Nie było ani ciepło, ani zimno, choć delikatny wietrzyk przyjemnie orzeźwiał. Widoki zapierały dech w piersiach.

Ruszyła przed siebie i dopiero wtedy spostrzegła, że nie czuje na skórze otarć materiału. Była kompletnie naga. Na to niestety nie mogła nic poradzić, więc po prostu kontynuowała wędrówkę. Wnet ujrzała stos kamieni ułożonych w wyższy, niż szerszy kształt. Ktoś siedział na samym szczycie i spoglądał na urokliwy pejzaż ciągnący się poniżej. Harper znajdowała się ponad sto metrów dalej i dlatego nie widziała szczegółów dotyczących tej osoby. Była odwrócona tyłem do śpiewaczki i nie dała po sobie znać, że dostrzegła jej obecność.



Harper nie miała pojęcia gdzie się znalazła. Miała jednak nadzieję, że jeśli podróżowała dokądś tuż po rytuale, to było to miejsce, do którego chciała się dostać.
Widząc siedzącą postać, najpierw przyspieszyła wręcz kroku, potem jednak odrobinę zwolniła. Była całkiem naga, nie miała pojęcia na kogo natrafi i czy wypadało jej tak pokazywać się bez odzienia? Nie miała jednak nic ze sobą, czym mogłaby się zasłonić, więc westchnęła tylko i ruszyła znów dalej w kierunku siedzącej postaci. Krajobraz tego miejsca był naprawdę wspaniały, co kilka chwil rozglądała się, dając duszy odpocząć i nie myśląc o tym co działo się nim tu trafiła.

Im bardziej się zbliżała, tym więcej szczegółów dostrzegała. Osoba siedząca na kamieniach była drobna, krucha i garbiła się. Pochylała się do przodu, nie obracając się w stronę nowego przybysza, choć wnet szuranie stóp Alice po ziemi bez wątpienia zaczęło dobiegać do niej. Harper zdała sobie sprawę z tego, że nieznajoma była kobietą i również nie posiadała na sobie ubrań. Choć mogłaby chcieć przykryć stare, pomarszczone i obwisłe ciało. Jej włosy zdawały się natomiast piękne. Gęste, długie i wijące się spokojnymi falami. Białe niczym mleko. Istota roztaczała wokół siebie pewną szczególną, mistyczną aurę. Jakby sama jej obecność zaginała czasoprzestrzeń i igrała z prawami fizyki. Wnet śpiewaczka podeszła jeszcze bliżej. Kiedy stanęła kilka kroków od kamiennego obelisku, nieznajoma odezwała się.
- Witaj, Alice - rzekła.
Jej głos był miły dla ucha. Dość wysoki. Brzmiał świeżo i tętnił młodością… którą kobieta straciła bardzo dawno temu. A mimo to rześkość ducha pozostała i była wręcz namacalna. Gdyby Alice zamknęła oczy, mogłaby przysiąc, że rozmawia ze swoją rówieśniczką.
Ten kontrast głosu i wyglądu kobiety przed nią wprowadził śpiewaczkę w lekkie rozkojarzenie. Przez moment nie wiedziała co ma odpowiedzieć, póki nie otrząsnęła się, kręcąc przy tym lekko głową
- Wi-witaj. Jesteś… Czy jesteś Akką? - zapytała, ale nie miała co do tego niemal wątpliwości. Harper skrzyżowała ręce, w czystym, naturalnym odruchu nieco zasłaniając swój biust, ale na nic jej to było w obecnym stanie. Nie zdawała się nawet do końca świadoma tego czysto ludzkiego odruchu.
Istota roześmiała się cicho.
- Czy przywykłaś zadawać pytania, na które znasz odpowiedź? - zapytała. - Czy przybyłaś do mnie, aby zasypywać mnie tylko takimi?
Ton głosu bogini był żartobliwy, choć nieco zaczepny.
Alice zmarszczyła lekko brwi, zaskoczona
- Nie… Oczywiście, że nie. Po prostu. No nie przywykłam do podróży między wymiarami, rytuałów… I tego wszystkiego… - przyznała się nieco przepraszającym tonem.
- Chciałabym ci opowiedzieć najpierw co mnie do ciebie sprowadza… Czy… - kobieta zawiesiła się na moment, zastanawiając od czego zacząć
- Czy wiesz co dzieje się w Finlandii? Co robią władcy Tuoneli? - zapytała ostrożnie.
Kobieta zastanawiała się chwilę nad odpowiedzią.
- Ostatnio nie spoglądam na Ziemię tak często, jak kiedyś. Jednak posiadam wiedzę o pewnych podstawowych aspektach - Akka zawiesiła głos. - Na przykład jestem przekonana, że ciało, które otrzymałaś przy narodzinach, umarło. A jednak wciąż żyjesz. Więc odpowiadając na twoje pytanie… chyba wiem, co robią władcy Tuoneli. Biegają wśród śmiertelników, wskrzeszając i burząc naturalny porządek rzeczy.
Harper wzięła powolny, głęboki wdech
- Żeby… Żeby tylko… - powiedziała krótko, po czym zaczęła opowiadać o tym co faktycznie robili Tuonetar z Tuonim. O tym jak doprowadzili do jej śmierci. Jak wciągnęli Surme w ciało kobiety, która pochodziła z rodziny widzących. No i w końcu przeszła do tego, że właśnie próbowali przejąć kontrolę nad Ukkiem, poprzez jakiś pradawny obrzęd i starają się zebrać części przepowiedni, a ona wraz z innymi ludźmi próbuje to powstrzymać i zmaga się z bogami, choć jak widać boleśnie kosztowne jest dla niej i dla jej bliskich to zmaganie.
- Przybyłam… Prosić cię o jedną rzecz i spytać o radę. Nie jestem bogiem, choć mam w swoim śmiertelnym ciele jedną nieśmiertelną duszę. Choć w tej chwili ta niemal wygasła pod naporem mocy Tuonetar, która… Która usilnie próbuje zająć to ciało… Czy możesz jakoś nam pomóc? Tapio i Mielikki powiedzieli mi, że bogowie Tuoneli złamali nakaz Ukka. Czy nie powinni ponieść za to jakichś konsekwencji? - Alice przemawiała cały czas poważnie, bo teraz myślała o tym wszystkim co się stało i jakie koszty poniosła ona i osoby wokół niej.

Akka wreszcie obróciła głowę w jej stronę i spojrzała na nią. Choć teraz stara, to rysy jej twarzy były szlachetne i w młodości musiała zachwycać swoją urodą. Najbardziej uwagę zwracały oczy. Dwie jasne, niebieskie gwiazdy. Żarzyły się z nieskończoną intensywnością. Co aż tak zaskakujące nie było, biorąc pod uwagę, że należały do bogini wszelkiego życia. Zdawały się jednak smutne. Akka zwiesiła głowę, ciężko oddychając.
- Powinni zostać ukarani - potwierdziła. - Jednak nie mogę nic uczynić z jednego powodu. Ja i mój mąż jesteśmy jednością. Za bardzo powiązani, by reguły dotyczące niego kompletnie nie tyczyły się mnie - westchnęła głęboko i ponownie obróciła się w stronę ciągnącej się w oddali doliny. - Nie pamiętam, kiedy ostatni raz rozmawiałam z Ukkiem - mruknęła melancholijnie. Cała młodość i żwawość w jej głosie wyparowała. - Od tego czasu nie mam ochoty na nic innego, niż siedzieć tutaj i czekać na koniec świata - szepnęła.
Alice poczuła jak wzbiera w niej jakaś irytacja
- Jesteś przecież boginią! Czemu nie rozmawiałaś z nim od tak długiego czasu?! Kto mógłby zabronić ci tego, skoro jesteś kim jesteś. Czy to nie jest ktoś na kim ci zależy? Wśród ludzi powiedziałabym, że to twój mężczyzna. Twój mąż. Czy to nie jest wystarczający powód, by się stąd ruszyć? Czy i ciebie ogranicza tu jakiś irracjonalny niesamowity rytuał?! - zapytała teraz lekko już nie hamując złości na te wszystkie obrzędy. Najwyżsi bogowie byli uwiązani łańcuchami i pętami obowiązków, a inni mogli swobodnie zabijać dążąc do swoich celów?

Akka odchrząknęła. Jej smutek ustąpił miejsca złości.
- Nie wiesz nic. Nie zachowuj się więc tak, jakbyś posiadała odpowiedzi na wszystkie pytania - pokręciła głową. Następnie uspokoiła się. - Jestem boginią, ale bynajmniej nie jedyną. I z tego powodu nie posiadam nieskończonej władzy. Nie wszystko układa się tak, jakbym chciała. Nie mogę walczyć ze wszystkim, co chciałabym pokonać. To wszystko jest znacznie bardziej skomplikowane i stoi za tym nie tylko konstelacja reguł oraz zasad, w większości dawno zapomnianych, ale także polityka… ale to nie jest tematem tej rozmowy - Akka pokręciła głową. - Nikt nie zabronił mi rozmawiać z Ukkiem, ale nie chcę tego. Mój mężczyzna? Mój mąż? To prawda. Kocham go z całego serca. Jednak Ukko, którego znam, dawno zniknął. Przepadł, a mi została jedynie tęsknota i samotność - westchnęła. - Jak brzmiała klątwa? - zastanowiła się. - Bóg ten wszechmocny, a jednak bezsilny… gdy walczą dzieci, jest jakby labilny. Choć teraz dobry, to wciąż jest chimera, nieba korona z woli go obdziera - z jadem wymawiała kolejne słowa. - Ukko, którego znałam, zniknął. Pozostał jedynie niewolnik spętany koroną nieba. Bezwolne ciele, nie mogące walczyć za siebie. Ani decydować o swoim losie. Wolę tu pozostać, niż zobaczyć go raz jeszcze.
Alice zmarszczyła brwi
- Czym jest korona nieba? - zapytała, bo gdy bogini przytoczyła te słowa, to pytanie wyskoczyło z jej umysłu natychmiast. Jeśli Akka znała ten werset, znała zapewne i pozostałe, ale czy mogła się nimi podzielić? Śpiewaczka zeszła nieco z natarczywego tonu i jakby uspokoiła się. Nie rozumiała polityki bogów. Nie wiedziała nic na ten temat, więc postanowiła, że może jednak faktycznie powinna nie wysnuwać niepewnych wniosków.
Akka zastanowiła się.
- Jak to się zaczęło? Kiedy to się zaczęło? Bogowie zostali obdarzeni nieśmiertelnością, jednak pamięć posiadają ludzką. Czy Ukko przegrał zakład, przez co pozwolił nałożyć na swoją głowę to przekleństwo? A może został zorganizowany wiec bogów, gdzie demokratycznie zagłosowano za spętaniem bezkresnej mocy mojego męża, której niegdyś bano się i obawiano? A może zostało to uczynione podstępem, włączając magię potężniejszą od niego samego? - zawiesiła głos. - Nie pamiętam. Faktem jest jednak, że Ukko przestał być prawdziwą osobą. Jego charakter został podzielony na dwoje. W jego umyśle powstały dwie odmienne natury. Jedna prowadząca do destrukcji, chaosu, niszczenia i rozkładu. Druga łagodna, budująca, rozkochana w ładzie, porządku i wzroście. Prawdziwa osoba jest zlepkiem tych wszystkich rzeczy. Ukko doznał jednak krzywdy… tracąc to, kim był - rzekła. Wymawiała słowa z trudnością. Nawet po tych wszystkich dekadach wciąż podchodziła do sprawy bardzo emocjonalnie.
Śpiewaczka milczała przez chwilę
- Istnieje sposób, by znów stał się tym, kim był? - zapytała wprost. Czy mogło się okazać, że mogła pomóc bóstwom w jakikolwiek sposób? Jeśli tak, to chciała choć spróbować.
- Czy gdybym znała taki sposób, to siedziałabym na tej stercie kamieni? - Akka warknęła w odpowiedzi. - Wiem jedynie, że obecnie dominuje natura Ukka rozkochana w porządku i pomyślności. Jednak co pięćdziesiąt lat to może zmienić się. Albo mój mąż pozostanie dobry, albo ześlizgnie się ku swojej drugiej naturze chaosu. Co jednak należy uczynić, aby popchnąć go w tę stronę? - Akka zawiesiła głos. - Zniszczyć koronę nieba. Czyż to nie jest okrutne? Nie mogę szukać sposobu, aby ją złamać, bo to jedynie zmieni jego naturę. Nie sprawi, że stanie się z powrotem tym Ukkiem, którego pokochałam - zwiesiła głowę. Teraz wyglądała już tylko jak stara kobieta. Aura boskości i niesamowitości zamilkła.
Alice milczała chwilę po jej słowach
- Musi istnieć jakiś sposób, by oddać mu wolność i nie pozostawiać w jedynie jednym z aspektów - powiedziała cicho. Przecież to nie mogło być takie okrutne. Prawda? Śpiewaczka zaczęła przenosić ciężar ciała z nogi na nogę, tak jakby stanie w bezruchu nie pomagało jej się skupić
- Wiem, że Tuonetar i Tuoni chcąc zniszczyć tę koronę. Widziałam to w jednej z wizji… - zmarszczyła brwi, myśląc teraz na głos.
- Nie można zmienić działania korony? Albo głowy, która ją nosi? - zapytała boginię, próbując coś wymyślić.
- Liczę na twoją wyobraźnię i zaradność - Akka odpowiedziała zjadliwie.
Zapewne od tysiącleci zmagała się z tym problemem. Pytania, które zadawała Harper zadawała, dźwięczały w jej umyśle jeszcze zanim uformowały się granice państw. Alice, poruszając te kwestie, jedynie drażniła najbardziej czuły i bolesny punkt Akki. Gdyby cokolwiek było możliwe do uczynienia, bogini zrobiłaby to dawno temu. To że siedziała pokonana znaczyło, że nie jest w stanie pomóc istocie najbliższej jej sercu. Jak musiała się z tym czuć? Tak samo, jak Harper, kiedy spoglądała na ciało Joakima zastygłe w śpiączce? Równie dobrze Akka mogłaby pytać ją, czy jest jakiś sposób, aby wybudzić z niej Dahla.
- Korona nieba musiałaby stracić swoje właściwości, jednak nie w sposób, który doprowadziłby do jej zniszczenia - Akka szepnęła. - I nic wśród wszystkich bóstw, które znam, nie jest w stanie tego uczynić.
Alice słysząc jej słowa otworzyła szerzej oczy i spojrzała na Akkę
- O bogini, chyba mam rozwiązanie twych problemów. Usunąć właściwości korony, nie niszcząc jej… Ja mogę to zrobić. Skonsumować jej energię. Nie jestem znanym bóstwem… Jestem Gwiazdą - oznajmiła powoli rozkręcając w tym, że nagle znalazła rozwiązanie na kłopot fińskich bogów. To jednak był dopiero szczyt góry lodowej, nadal było wiele płotów na jej drodze ku temu celowi.
- Gwiazdą - Akka powtórzyła sceptycznie. - A czego życzysz sobie w zamian za twoją cenną pomoc, Gwiazdo?
Bez wątpienia uważała, że Alice próbowała ją wykiwać. Niczym targowa uzdrowicielka, która obiecywała uzdrowienie śmiertelnie chorego syna w zamian za wszelki ziemski majątek. Czekanie na rozwiązanie sprawiło, że Akka zgorzkniała. Może nie pogodziła się ze stanem, w jakim znajdował się Ukko, jednak zdołała do niego przywyknąć. Bo innego wyjścia nie miała.
Alice westchnęła
- Nie wierzysz mi prawda? Możemy to prosto sprawdzić, o ile posiadasz coś, co ma jakąś energię. Mogę ci pokazać jak to działa - powiedziała spokojnym tonem śpiewaczka.
- A czego chcesz w zamian? Nawet zakładając, że posiadasz takie zdolności - Akka prychnęła. Nie mogła sobie pozwolić choćby na cień nadziei, inaczej przepadłaby. - Kobiety nigdy nie przychodziły do mnie tylko dlatego, aby porozmawiać i zapytać o moje samopoczucie. Chciały mojej pomocy. Nigdy nie ofiarowały swojej. Jesteś pierwszym takim przypadkiem - Akka spojrzała na Alice dłużej. - Czego pragniesz?
Harper milczała chwilę, wyraźnie zastanawiając się nad odpowiedzią
- W pierwszym momencie powiedziałabym, że chciałabym móc żyć… Odebrano mi podstępem to, co śmiertelnicy mają najcenniejsze. Ale jest teraz inna sprawa, ważniejsza dla mnie niż to. Tuonetar więzi duszę kogoś bardzo dla mnie ważnego. Ten ktoś był w śpiączce… W jego ciele, jak i w moim jest nieśmiertelne istnienie. Ona go nęka… Chciałabym go uwolnić z tej męczarni by… By wrócił - Alice przypomniała sobie Wzgórze w Tuoneli i wyraźnie zbladła.
- A kim jest dla ciebie ten mężczyzna? - Akka zwróciła na Alice zainteresowane spojrzenie. - Dziecko, podejdź do mnie bliżej i usiądź obok mnie. Skoro już chcesz zostać tu nieco dłużej, niż przewidywałam.
Śpiewaczka podeszła do niej bliżej, by usiąść obok bogini. Spoczęła na ziemi. Kiedy tylko to zrobiła, ta wypiętrzyła się, wznosząc Alice w górę. Wnet pod nią powstał jej własny stos kamieni. Śpiewaczka znalazła się na tej samej wysokości, co Akka. Obie były zwrócone ku pejzażowi rozciągającemu się przed nimi w oddali.
- To skomplikowane… Bo tak naprawdę, nie mieliśmy czasu by się dobrze poznać, czy do siebie zbliżyć, ale przez to wszystko co wydarzyło się w ostatnich dniach, zdaje mi się bliższy, a ja jemu niż ktokolwiek inny… Cóż, jestem ponoć młoda, jeszcze nie poznałam aż tak wielu osób, ale przez to, że oboje jesteśmy Gwiazdami, dzielimy więź… W międzyczasie poznałam jeszcze jedną osobę, taką jak ja i on… I tak samo jest z nim, ale Joakim… On wyciągnął mnie z pewnej bajki i pokazał prawdę - Alice zamyśliła się nad tym. Splotła palce na udach.
Akka zastanowiła się przez moment.
- Myślę, że jeśli będziesz w stanie pomóc mojemu mężowi, to będzie ci na tyle wdzięczny, że spełni twoje życzenie. Ostatecznie wtedy nic nie będzie nim kierować, prawda? Żadna nadnaturalna siła, czyż nie? Może prócz mnie. Jeśli wszystko ułoży się zgodnie z twoimi sprawami to postaram się, aby przynajmniej w tej akurat sprawie nie miał nic do gadania - Akka uśmiechnęła się lekko. - Niestety więź pomiędzy mną a Ukkiem wciąż istnieje i zasady, które dotyczą jego, po części kierują również mną. Nie mogę zstąpić na ziemię, aby walczyć o koronę nieba na jego skroni. Jeżeli chcesz ode mnie jakiegoś błogosławieństwa, to będę mogła udzielić ci go tylko tu i teraz.
Alice westchnęła cicho
- Rozumiem, że nie możesz zejść na ziemię. Ale czy istnieje choć cień szansy, że mogłabyś, nawet zamiast błogosławieństwa dla mnie złagodzić cierpienie Joakima? To przeklęte Wzgórze, boję się, że go wykończy nim ten ziemski dzień minie… W końcu czas w waszych wymiarach biegnie zupełnie inaczej - śpiewaczka wiedziała co musi zrobić i do czego doprowadzić. Nie ważne było, że może umrze, obiecała Terry’emu i Joakimowi, że doprowadzi do jego uwolnienia, choćby małymi kroczkami.
Akka westchnęła.
- Jeżeli Joakim nie jest kobietą, to obawiam się, że moja moc nie sięga aż ku Tuoneli - rzekła bogini. - Przykro mi, że właśnie tak brzmi moja odpowiedź.
Alice uśmiechnęła się cierpko
- Nic nie szkodzi… Byłam przygotowana na taką możliwość. Mam więc jeszcze tylko jedno pytanie. Znasz całą treść przepowiedni, która trzyma tajemnicę władzy nad twym mężem? - zapytała spoglądając na Akkę.
- Nie ma przepowiedni, która trzyma tajemnicę władzy nad moim mężem. Są jedynie mniej lub bardziej zapomniane prawdy, wierzenia i zasady. Niektórzy Widzący doświadczają ich dzięki powinowactwu ze swoimi przodkami. Innym wyjawiają je haltije, głównie z väki mądrości i prawdy. One same czasami również przeżywają momenty oświecenia. Jeżeli chcesz uzyskać ode mnie jakiś konkretny tekst, to obawiam się, że mogę go nie znać - Akka mruknęła. - Czuję się trochę bezużyteczna - uśmiechnęła się lekko. - Wymyśl coś, co będę w stanie uczynić. Inaczej popsujesz mi nastrój - zagroziła.
Śpiewaczka uniosła lekko brew
- Zacytowałaś jeden z wersetów, o które władcy Tuoneli zabijają się ze śmiertelnikami w pościgu po odpowiedź… - zauważyła, a słysząc dalsze słowa kobiety uśmiechnęła się
- Z przyjemnością przyjmę twoje błogosławieństwo. W końcu nigdy nie spotkałam tak ważnej bogini, byłoby głupotą z mojej strony, nie poprosić o nie nim odejdę, Akko, zresztą. Już pomogłaś mi znaleźć odpowiedź - powiedziała rudowłosa i uśmiechnęła się delikatnie.
- Na jakie pytanie? - kobieta zdziwiła się. - Co do użytego przeze mnie cytatu… - zawiesiła głos, zastanawiając się. - Tej nocy przyśnił mi się Ukko. Znajdował się w jakiejś wielkiej komnacie wypełnionej ludźmi. Zbliżała się do niego jakaś para, jednak nie spoglądałam na nich, gdyż moje oczy utkwione były w niego. Usłyszałam ten werset, spoglądając na rozbitą koronę u jego stóp. Mam nadzieję, że to nie był proroczy sen - westchnęła.
Alice wzdrygnęła się
- Dzieliłyśmy więc tę samą wizję Akko. A tymi, którzy zbliżali się do niego, było moje ciało, przejęte przez Tuonetar, oraz ciało Joakima, w którym zamieszkać pragnie Tuoni - westchnęła cicho
- Nie zamierzam dopuścić do tego, by ta wizja się spełniła. Wiem, co muszę zrobić by spłacić dług Sartejowi i wiem co mogę uczynić, by pomóc parze fińskich bogów. Mam nadzieję, że to w jakiś sposób będzie dobry uczynek. W końcu ostatecznie ludzie chcą robić dobre rzeczy, kiedy stoją na krawędzi końca… A uważam, że nikt nie powinien cierpieć rozłąki z tymi, których najbardziej ceni i kocha - powiedziała i spojrzała gdzieś w dal. Krajobraz był cudowny, trochę będzie jej szkoda się z nim rozstać i wrócić do rzeczywistości.
- To prawda - Akka zgodziła się. Ponuro skinęła głową, wzdychając. - Podejdź więc, dobre dziecko i pozwól mi cię ucałować - rzekła. - Jestem przekonana, że moje błogosławieństwo pomoże ci w twym zmaganiach. Choć jeszcze nawet ja nie wiem, w jaki sposób - mruknęła. Lekko skuliła się. - Jeżeli ci się nie uda… - zawiesiła głos - ...wiedz wtedy, że wyrządziłaś więcej szkody, niż pożytku, przychodząc tu - szepnęła i wykonała ruch w stronę klatki piersiowej, jak gdyby serce ją zakłuło.
Harper przekręciła się, siadając teraz nieco bardziej przodem do Akki
- Wiem… Dlatego jeśli mi się nie uda, przyjmę konsekwencje wszystkiego co narobiłam - powiedziała poważnie
- Ale wierzę, że jednak zdołam pomóc - przyznała i uśmiechnęła się lekko.
- Dobrze - Akka skinęła głową. - A teraz zeskocz z tej sterty kamieni i przybliż się do mnie, bo nie jestem w stanie nachylić się aż tak bardzo. Dochodzimy do momentu, w którym to ja proszę cię, abyś łaskawie przyjęła znak mojej dobrej woli - wydęła usta.
Śpiewaczka już bez gadania zeskoczyła ostrożnie ze sterty kamieni i przybliżyła do Akki posłusznie, nie bardzo wiedząc co się stanie i spodziewając jakichś światełek, czy czegoś podobnego.
Staruszka gestem dłoni dała Alice znak, aby zbliżyła się jeszcze bardziej. Wnet nachyliła się i pocałowała jej czoło. Śpiewaczka nie poczuła żadnego przepływu nadnaturalnej siły. Nie wybuchły fajerwerki, nie rozbrzmiały fanfary. Nic nie wskazywało na to, że została w jakiś sposób naznaczona. Nawet dotknęła swojego czoła, ale nic nie wyczuwała. Nawet najdrobniejszego pieczenia.
- Czy to moment, w którym wracasz do domu i spełniasz swoją obietnicę? - Akka zapytała łagodnie, spoglądając na nią z góry.
Alice zerknęła na nią
- O ile nie chcesz porozmawiać ze mną o nowych trendach w modzie, wychodziłoby… że powinnam. Bo im szybciej spełnię obietnicę, tym szybciej odzyskasz swego męża, czyż nie? - powiedziała i uśmiechnęła się do bogini.
- A ty swojego mężczyznę, z którym relację masz skomplikowaną - mruknęła staruszka. - Może nie różnimy się aż tak bardzo. Obydwie pragniemy tego samego. Może właśnie to sprawiło, że nieznośnie zaczęłam liczyć na twoją pomoc. Choć jestem stara i powinnam posiadać choć trochę rozsądku - skrzywiła się. - Zmykaj stąd, zanim stanę się kompletnie nieznośna. Ale powinnaś mi to wybaczać. Mam nadzieję, że o tym wiesz - zastrzegła.
Harper uniosła brew
- Oczywiście… W pewien sposób rozumiem twoje emocje, choć zapewne i tak nie do końca. a tymczasem. Dziękuję za błogosławieństwo i że mogłam cię poznać… Jak się stąd wraca? - zapytała i rozejrzała się dookoła, jakby szukając drzwi z napisem ‘Exit’.
- Po prostu - odpowiedziała kobieta. Odchyliła się i wyciągnęła przed siebie ręce. Szybko je złączyła. Zwykłe klaśnięcie sprawiło, że Alice zaczęła zatracać się w swojej osobie. Rozproszyła się na milion małych kawałków, które pofrunęły do niebieskiego nieba. Poruszały się coraz szybciej i szybciej… aż ich prędkość umożliwiła im opuszczenie tego wymiaru.

Choć Harper nie była tego świadoma, Akka spoglądała na nią przez cały ten czas. Głośno westchnęła, śledząc ruch drobnych odłamków śpiewaczki. Zamyśliła się i zgarbiła jeszcze bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Zadrżała.
A z jej oczu zaczęły lecieć łzy.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 21-03-2018, 21:31   #425
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Mróz puszczy

Alice otworzyła oczy. Gdzie się znajdowała? Nie pamiętała. Ostatnie podróżowanie pomiędzy wymiarami sprawiło, że ciężko jej było dobrze zakotwiczyć się w jakiejkolwiek rzeczywistości. Spojrzała na niewyraźne światełka nad jej głową. Czy to były gwiazdy? Być może znowu podróżowała przez astralny Iter, jak wtedy z Joakimem? Zamrugała kilka razy i wzrok wyostrzył się. Spostrzegła moc zielonych gałęzi oraz przykucniętych na nich świetlików. Ich blask przepięknie odbijał się na tle czarnego nieba.
- Alice? - szepnął męski głos gdzieś obok niej. - Obudziłaś się już?
W pierwszej chwili nie rozpoznała go. Dopiero w następnej skojarzyła sobie z nim twarz Terrence’a de Trafforda.
- Udało się? - zapytał z wyczekiwaniem.
Bez wątpienia bardzo chciał usłyszeć twierdzącą odpowiedź. Ostatnie wspólne chwile nie były dla niego żadną katorgą, wręcz przeciwnie, jednak na pewno wolał, aby ich cel został osiągnięty. Przecież to dla niego zrobili to wszystko.
Alice przechyliła głowę na bok i zerknęła w stronę Terry’ego. Nic jednak nie powiedziała, ale kiwnęła twierdząco głową. Następnie, powoli spróbowała usiąść, przy okazji oceniając jak się czuje po tym… Po tym wszystkim co działo się wcześniej. Nie wiedziała ile czasu była nieobecna? Nieprzytomna? Co się z nią w ogóle wydarzyło? Spojrzała po sobie, oceniająco.
Wciąż była naga, podobnie jak de Trafford. Zauważyła jednak, że mężczyzna przykrył ją swoją koszulą, kiedy spała. Jej brudny, niegdyś biały materiał upadł na ziemię, kiedy śpiewaczka obudziła się i poruszyła.
- Widziałaś Akkę? - dopytywał Terry. - Pomoże nam?
Śpiewaczka ostrożnie usiadła, oceniając, czy nic jej nie boli. Doszła do wniosku, że czuje się cała obolała. Zobaczyła, że na jej ciele zaczęły pojawiać się siniaki - głównie na nogach i tułowiu. Czuła się też inaczej w przestrzeni pomiędzy udami. Bez wątpienia jej ciało jeszcze nie odpoczęło po stosunku z de Traffordem.
- Widziałam, niestety nie może nam bezpośrednio pomóc. Jest zbyt mocno związana z Ukkiem. Doszłyśmy jednak do pewnego porozumienia. Ukko ma na głowie koronę, zwaną koroną nieba. Ta dzieli jego naturę na dwoje. Jeśli skonsumuję jej energię, oddam Acce jej dawnego, ukochanego Ukka, a w zamian za to, on odda nam Joakima. Taki przynajmniej zawarłyśmy układ. No i dała mi swoje błogosławieństwo, ma nam jakoś pomóc, ale nie wiem jeszcze jak - wyjaśniła poważnie, po czym usiadła nieco inaczej, próbując znaleźć pozycję, w której nie czuła dyskomfortu. Skrzywiła się nieco, gdy ją zabolało.
- To dobre wiadomości - odpowiedział Terry. Alice popatrzyła na niego kątem oka. W trakcie, kiedy była nieprzytomna, mężczyzna musiał ruszyć z powrotem do wody, gdyż ponownie był mokry. Zastanawiał się przez moment. - Dobre, prawda? Liczyliśmy na coś więcej? - zawiesił wzrok na gałęzi ponad ich głowami. Siedzące na niej insekty sfrunęły i ruszyły w ich kierunku, krążąc wokół nich.

“Energia”, szepnął jeden świetlik. “Cóż to jest?”, drugi zapytał skonfundowany. “Blask”, dodał trzeci. Następnie pozostałe również zaczęły szeptać. Alice zrozumiała, że próbują przybliżyć się do jej twarzy. De Trafford zmarszczył czoło i w pierwszych odruchu podniósł rękę, ale wydawał się niepewny, czy powinien rozgonić stworzenia.
Alice wyprostowała się nieco i uniosła dłoń, by powstrzymać Terrence’a
- Nic mi nie zrobią. Po prostu wyczuwają błogosławieństwo Akki… Tak myślę - odrzekła krótko. Nie poruszała się, nie chcąc im zrobić krzywdy, cofnęła tylko nieco głowę, by oprzeć się o Drzewo Słońca i Księżyca. Była nieco chłodna, ale nie wyglądało na to, że chciała obrzucać Terrence’a powodami swojej postawy. Dusiła to w sobie, a teraz była zajęta świetlikami przed jej twarzą. Kilka z nich usiadło na jej czole. Wnet Alice poczuła drobny przebłysk… elektryczności? Przypominało to dotyk rozgrzanej do czerwoności igły, tyle że nie sprawiało bólu, ani nie było nieprzyjemne. Wnet świetliki odkleiły się od niej i Harper spostrzegła, że przestały świecić. Odleciały z powrotem do drzewa, a ich miejsce zajęło kilka następnych owadów.
Harper nie poruszała się, zastanawiając co robiły świetliki. Uczucie było dziwne, ale że w żaden sposób nie zdawało jej się zagrażać, nie odpędzała ich

De Trafford wydawał się tego nie zauważać. Pewnie dlatego, bo nie spoglądał na twarz Alice.
- Jak się czujesz? Po tym wszystkim? - zawiesił głos i przesunął wzrokiem po moczarach rozciągającymi się wokół nich. - Opłacało się? - zapytał lekko ochrypłym głosem.
Dopiero teraz śpiewaczka zerknęła na niego
- Sądzę, że tak. Choć miałam parę wątpliwości w punkcie w którym poczekaj jak to szło… Chciałeś, żebym była sobą, a potem przestałeś traktować mnie jak osobę - odezwała się zaskakująco spokojnie, ale już nie chłodno. Wyraźnie przypominała sobie swoje odczucia. Zarumieniła się mocno, ale spróbowała ostrożnie podnieść, uważając na świetliki. Znów syknęła nieco i nogi jej zadrżały, bo mięśnie jej ud wyraźnie nadal były obolałe. Spojrzała w dół, nie mogąc chwilowo wytrzymać ewentualnego spojrzenia de Trafforda.
Mężczyzna, widząc że Alice nie stała zbyt pewna i być może zaraz nawet przewróci się, zareagował błyskawicznie. Złapał ją za ramiona, tym samym chcąc utrzymać jej równowagę. Jego dotyk parzył. Wnet wycofał go. Czyżby sam również odczuł to samo?
- Niby kiedy przestałem traktować cię jak osobę? - zapytał, marszcząc brwi. Chyba kompletnie nie miał pojęcia, o czym mówiła śpiewaczka. Zupełnie tak, jak gdyby był nieprzytomny podczas tamtego zdarzenia. - Nie chciałem w żaden sposób urazić twoich uczuć. Choć, jak widzę, mimo moich dobrych intencji skrzywdziłem cię cieleśnie - mruknął, spoglądając na siniaki.
Alice wstrzymała oddech, gdy poczuła jak gorące były miejsca na jej skórze, których w tym momencie dotknął Terry. Dlaczego? Zerknęła na swoje ramiona, a potem na niego. Dalej była zarumieniona
- Gdy… Gdy użyłeś telekinezy żeby mną... Sobie… Zresztą… Zresztą nieważne… Udało się, tak? Wszystko jest ok - powiedziała trochę napiętym tonem, i zamknęła na moment oczy, powoli wypuszczając powietrze z płuc. Zerknęła czy świetliki dalej wymieniały się i latały nad nią. Właśnie tak się działo. Z biegiem czasu zaczęła czuć się coraz bardziej dziwnie. Jakby pojawiły się lekkie nudności? Ciężko jej było określić, czy to z powodu świetlików, czy może raczej wydarzeń, które miały miejsce pod Drzewem Słońca i Księżyca.
- Chciałabym pójść… Się trochę umyć, ale trochę trudno mi ustać na nogach - powiedziała po chwili otwierając oczy, gdy wyraźnie ponownie wcisnęła swoje emocje w pudełko i już była na powrót ubrana w maskę spokoju.
- Rozumiem - odpowiedział mężczyzna. - W porządku, to dla mnie żaden problem.
Wnet śpiewaczka poczuła, że traci grunt pod nogami. Wzleciała w powietrze. Na moment zawisła w nim, rozglądając się niepewnie, po czym ruszyła powoli w stronę brzegu. Terry szedł obok niej. Najwyraźniej wziął słowa śpiewaczki za prośbę, by zanieść ją na miejsce.
- Myślałem, że zemdleję - rzekł. - Zrobiło mi się ciemno przed oczami, jak starszemu panu. Ból w klatce piersiowej był okropny i bałem się, że zaraz utracę gotowość. Stanąłem przed wyborem i doszedłem do wniosku, że musimy zakończyć to jak najszybciej - westchnął. - Niestety w tamtym momencie nie panowałem nad swoimi umiejętnościami tak perfekcyjnie, jak zazwyczaj i stąd te siniaki - mruknął. - Jednak byłoby kłamstwem, gdybym rzekł, że kompletnie nie liczyłem w tamtym momencie na własną przyjemność. Najwyraźniej miałem nadzieję, że ty również ją odczujesz.
W pierwszym momencie, gdy Terry użył na niej ponownie telekinezy, Alice otworzyła szerzej oczy i wstrzymała oddech. Wydarzenia z wcześniej żywo uderzyły w jej umysł i przez chwilę poczuła wręcz jak znowu zrobiło jej się za gorąco na całym ciele. Uspokoiła się jednak, gdy nic się nie stało, a on tylko przeniósł ją nad brzeg wody
- Widziałam… Widziałam, że źle się czujesz - przyznała. Nieco rozumiała, czemu to zrobił jednak nadal nie mogła do końca pogodzić się z faktem, że została potraktowana przedmiotowo i co więcej skłamałaby obrzydliwie, gdyby powiedziała, że kompletnie na to nie zareagowała, bo jej ciało wyraźnie i bardzo chętnie reagowało na to jak potraktował je Terrence. Spuściła wzrok w dół.
- Od-czułam, inaczej bym nie trafiła do Akki - powiedziała tylko, bardzo cicho. Czekała, kiedy postawi ją na ziemi, by mogła pochylić się i opłukać nieco. Czuła się dziwnie, ale nie na tyle, by mówić o tym Terry’emu.
De Trafford uśmiechnął się do niej nieco nieśmiało, słysząc jej ostatnie słowa. Jednocześnie, o czym nie mógł wiedzieć, Alice poczuła, że jego wilgoć zaczęła z niej wypływać i ciągnąć się strużką po wewnętrznej powierzchni ud.
- Miło mi to słyszeć - rzekł pogodniej.

Nie postawił jej na ziemi. Zamiast tego stanął przy krawędzi, natomiast Harper kierował dalej nad toń. Świetliki w dalszym ciągu krążyły chmarami wokół niej, pełniąc rolę miniaturowych lamp. Wtem rozległ się głośny dźwięk i Alice spostrzegła, że wyraźny blok wody oderwał się z dołu i ruszył ku górze. De Trafford ukształtował go na kształt idealnej kuli. W środku pływała ryba. Wydawała się nieco przestraszona. Następnie mężczyzna zanurzył śpiewaczkę w uformowanej wodzie w ten sposób, że wystawała na zewnątrz jedynie jej głowa. Harper poczuła, że ciecz wokół niej zaczęła poruszać się, docierając w każde miejsce i zabierając pot oraz wszystkie zanieczyszczenia. Wyglądało na to, że Terrence chciał zająć się nią najlepiej, jak tylko potrafił. Świetliki w dalszym ciągu krążyły wokół kobiety i wydawały się w ogóle nie zauważać, że tym razem ich skrzydełka przecinały nie powietrze, lecz wodę.
Alice wstrzymała nieco oddech, bowiem woda była chłodna na jej rozgrzanej i nieco obolałej skórze. Co więcej, gdy tak poruszała się wokół niej, kobieta nieco wzdrygnęła się, bo odrobinę łaskotało. Wydała cichy dźwięk pomiędzy westchnięciem, a zaskoczeniem. Nie chcąc zabrzmieć zbyt głupio, zaraz przygryzła wargę i milczała. Ostrożnie przetarła wodą twarz, po czym zerknęła w stronę brzegu i Terrence’a
- Myślę… Znaczy myślę, że już - odezwała się próbując brzmieć dalej spokojnie, ale głos jej zadrżał, nie do końca wiadomo czy z zimna, czy z tych łaskotek od wody.
Wnet ciecz po prostu opadła w dół. Alice przestraszyła się, że ona wraz z nią, jednak tak się nie stało. Zawisła w dokładnie tym samym miejscu, po czym zaczęła przybliżać się do de Trafforda. Mężczyzna stał wyprostowany, z rękami splecionymi za plecami. Potrafił wyglądać dumnie nawet kompletnie nagi.
- Postawić cię na ziemi? Jesteś w stanie chodzić? - zapytał. - Nie chciałbym potem usłyszeć, że przez cały czas traktuję cię przedmiotowo - niby zażartował.
Śpiewaczka zerknęła na niego z nieodgadnioną miną i błyszczącymi od rozkojarzenia oczami
- Możesz mnie postawić… Chociaż czuję się trochę dziwnie - powiedziała zdradzając swój stan. Patrzenie na niego było dla niej bardzo trudne, dlatego co rusz uciekała wzrokiem gdzieś na bok.
Wnet jej stopy dotknęły podłoża.
- Dziwnie? Czy to dlatego nie jesteś w stanie na mnie spojrzeć?
Harper wzięła wdech
- Nie. To jeszcze co innego… Czuję się dziwnie fizycznie - powiedziała i spróbowała zrobić krok, gdy już miała władzę nad swoim ruchem. Starała się nie myśleć o tym co było i skoncentrować na ‘tu i teraz’.
- Wiesz… - de Trafford zawiesił głos. Zaczęli iść z powrotem pod Drzewo Słońca i Księżyca. Mężczyzna zerkał na nią co chwilę, jakby bojąc się, że Alice zaraz upadnie. Jednak tak naprawdę nie czuła się aż tak słabo i doszła do wniosku, że chyba może polegać na sobie. - Być może, jeżeli nie przeżywasz takich rzeczy codziennie, jest to w pełni normalne. Ja też czuję się dziwnie fizycznie - mruknął. - Zapewne nie przyszło ci to do głowy, albo już zapomniałaś, ale ja też jestem w środku obolały - spojrzał na nią ukradkiem.
Alice zerknęła na niego z ukosa nadal czerwona na twarzy
- A no nie, no to przepraszam. Jesteśmy kwita… - spróbowała zażartować i przetarła oczy dłonią. Westchnęła znowu oceniając czy nadal ją mdli i czy coś jeszcze się zmieniło.
Świetliki przestały kłębić się wokół niej. Wciąż latały, jednak nie aż taką gromadą, jak jeszcze chwilę temu. Nudności Alice natomiast nasiliły się.
- Chyba… że nie to masz na myśli? - Terry zmarszczył brwi. - Jesteś cała blada... Wszystko w porządku? - w jego głosie pojawiły się wyraźne nuty troski. - Co dokładnie czujesz?
Harper wzięła głębszy wdech, chcąc dostarczyć więcej tlenu do organizmu
- Jakkolwiek by to nie brzmiało… Boli mnie żołądek i jest mi nie za dobrze. Nie wiem czemu - odpowiedziała i zwolniła nieco kroku. Miała teraz niewyraźną minę i przytknęła dłoń do brzucha, mając nadzieję, że to jakoś opanuje nieprzyjemne odczucie.

Dotarli do drzewa.
- Usiądź, proszę - polecił Terry. - Być może Mielikki lub Tapio coś na to poradzą? Jak się z nimi umawiałaś? Kiedy po nas przybędą? - zawiesił wzrok.
Kobieta wykonała jego prośbę, ostrożnie siadając pod drzewem i opierając się o nie plecami. starała się znaleźć pozycję w której nie czuła dyskomfortu i żołądek jej nie dokuczał
- No właśnie nie omawialiśmy tego. Wiem jednak jak stąd wrócić, obserwowałam drogę od ich domku do miejsca skąd wsiadłam do łódki, a potem płynęłam tu sama… - wyjaśniła Terrence’owi.
- Bardzo dobrze, że mamy łódkę - odpowiedział mężczyzna. - Do czego ją przywiązałaś? - podniósł wzrok, rozglądając się po moczarach. Z tej odległości w nocy jednak nie mógł niczego dostrzec, więc po prostu zgiął kolana i usiadł obok Alice. Tymczasem śpiewaczka poczuła, że oprócz nudności robiło jej się coraz zimniej. Noc nie była zimna, jednak woda tak i nie mieli nic odpowiedniego do wytarcia się. Gęsia skórka pojawiła się na jej przedramionach. Lekko drżała. Gdy zerknęła na de Trafforda, zauważyła, że jemu również nie jest ciepło i reaguje w podobny sposób, co ona.
Alice pamiętała, że wcześniej kora drzewa przyjemnie ją rozgrzewała, spróbowała się więc nieco mocniej o nią oprzeć. Jednocześnie, nieco niechcący otarła się ramieniem o Terry’ego. Było równie chłodne, co jej… chociaż gdyby pozostali w tej bliskości, to może zdołaliby dostarczyć sobie nawzajem choć trochę ciepła. Harper oceniła, że przez późniejszą godzinę wiatr zdawał się zimniejszy niż przedtem. Poza tym gorąco Drzewa Słońca i Księżyca obiektywnie zmalało. Alice podniosła wzrok i ujrzała całe stada insektów, które uczepiły się go i spijały z niego energię. Świetliki ponownie zapalały się, jednak tym samym chwilowo osuszając źródło swojej mocy. Najwyraźniej drzewo również musiało się regenerować i nie posiadało nieskończonych pokładów energii.
- Alice? - powtórzył de Trafford. - Łódka. Pamiętasz? Gdzie ona jest? - zapytał nieco niecierpliwie.
Harper mruknęła
- A tak… Łódka… Tam nieco dalej w tamtą stronę skąd przyszłam. Wysunęłam ją odrobinę bardziej na brzeg, żeby nie odpłynęła, choć woda tu nie wygląda za bardzo, jakby poruszały nią jakieś prądy - zauważyła śpiewaczka i zerknęła na ramię Terrence’a, po czym oparła się o niego, szukając trochę ciepła, bez słowa.
- Cała drżysz… - mruknął de Trafford. - Ja zresztą też - westchnął i przybliżył się. Stykali się bokami. Anglik wyciągnął rękę i zaczął rozmasowywać jej ramię, chcąc, aby tarcie rozgrzało ją choć trochę. - Chyba nie wrócimy do tej łódki teraz, w takim stanie… zamarzniemy na tej rzece - skrzywił się. - Chciałbym znaleźć się w jakichś cywilizowanych warunkach. Choć… - zawiesił głos - ...nie powiem, żeby było mi aż tak źle - mruknął cicho, jakby nieświadomy, że Alice znajdowała się tuż obok i wszystko słyszała.
Śpiewaczka natomiast odniosła wrażenie, że zrobiło jej się znowu cieplej i niekoniecznie od tego, że Terry rozmasowywał jej ramiona. Przełknęła ślinę i pozostawała w bezruchu, oceniając jak się czuje, czemu tak głupio reaguje na jego dotyk i w ogóle co ona ma teraz robić. Czy powinni spróbować się ubrać? Podejrzewała, że rzeczy jeszcze nie wyschły. Zerknęła w stronę butelki z winem, może alkohol by ich trochę rozgrzał? Sięgnęła po nią. W środku znajdowała się jeszcze jedna piąta objętości szklanego naczynia. Kiedy wychyliła się po trunek, jej plecy przestały stykać się z drzewem i właśnie wtedy zaatakował ją zimny wicher. Szybko ponownie przytuliła się do kory, tyle że i tak zrobiło jej się znacznie zimniej, niż przedtem. Jej zęby zaczęły cicho szczękać.
- Na miłość boską… - mruknął Terry.
Westchnął, wahając się przez chwilę, po czym odstąpił od drzewa i obrócił się w stronę śpiewaczki. Przybliżył się i wnet naparł na nią tułowiem, wciskając w ciepłą korę. Z jednej strony miała za sobą magiczną roślinę, a z drugiej przed sobą de Trafforda. Mimowolnie oparła blady policzek o jego klatkę piersiową. Jednocześnie poczuła na swoim brzuchu męskość mężczyzny.
- Wsuń głębiej ramiona - rzekł de Trafford, kierując jej ręce pomiędzy nich. - Będzie ci cieplej.
I rzeczywiście, dreszcze lekko zmalały, a zęby Alice przestały szczękać. Terrence wciskał się z taką siłą, że nieco brakowało jej powietrza, jednak dzięki temu czuła, jakby nagle znalazła się w jakichś bezpieczniejszych, znacznie bardziej komfortowych warunkach.
Harper ułożyła ręce ostrożnie przy jego splocie słonecznym. Opierał się o nią tak mocno, że czuła dokładnie jak i w których miejscach przylegali do siebie nawzajem skórą. To myślenie również mocno pomagało jej się rozgrzać. Alice uniosła nieco wzrok w górę na jego usta, a potem do oczu
- A tobie… Nie jest za zimno w ten sposób? - zapytała starając się uprzejmie nie uciec tym razem wzrokiem tak szybko.
- Robisz się cieplejsza - de Trafford odpowiedział. - Ty również rozgrzewasz mnie - mruknął.
Alice wiedziała jednak, że to była jedynie połowa prawdy. W przeciwieństwie do niej mężczyzna był osłonięty tylko z jednej strony. Zimny wicher smagał go po plecach i robiło jej się niedobrze na samą myśl o nim. Natomiast de Trafford go odczuwał.
Tkwili w tej pozycji przez kilka minut, kiedy Alice poczuła dziwne poruszenie. Gdzieś przy jej brzuchu. Wnet zrozumiała, że penis Terry’ego powiększał się i robił coraz sztywniejszy. Była tego świadoma, mężczyzna również.
Westchnął.
- Chyba problemem jest nie za zimno, lecz… za ciepło - mruknął.
 
Ombrose jest offline  
Stary 21-03-2018, 21:33   #426
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Wino bogów

Śpiewaczka wstrzymała oddech i powoli wysunęła dłonie spomiędzy nich. Oplotła je i złączyła za jego plecami, tym samym prztulając go trochę mocniej. W ten sposób może choć trochę cieplej zrobiłoby się jego plecom, a ona mogła udawać, że nie zauważa, że jego ciało reaguje na tę bliskość. Sama tymczasem czuła gorąco z niej wynikające i też udawała, że nie wie o tym fakcie, spinając mięśnie podbrzusza i prosząc w duchu, by Terry nie zauważył.
Kiedy przybliżyła do siebie Anglika, jego ciało przesunęło się nieco względem niej. Nieco wyżej znalazła się klatka piersiowa i brzuch mężczyzny… ale także podbrzusze. Męskość de Trafforda poruszyła się po śpiewaczce, wślizgując się nieco dalej. Najwyraźniej sprawiło mu to przyjemność, gdyż cicho westchnął.
- Wino - przypomniał. - Skoro sięgnęłaś po wino, to równie dobrze możemy się go napić.
Alice sama cicho sapnęła, chcąc mu odpowiedzieć
- Tak… Jeszcze go nieco zostało, jest korzenne to nas rozgrzeje - zauważyła i zerknęła w stronę butelki. Poruszyła się, by spróbować ją sięgnąć, ale tylko otarła się o Anglika, więc zamarła w bezruchu, nie chcąc drażnić siebie i jego bardziej, niż już to się działo.
- Chyba musisz wziąć je sam - odrzekła po chwili.
Mężczyzna miał dłuższe ręce, więc bez problemu sięgnął po trunek. Odkorkował go kciukiem i podał Alice, chcąc aby napiła się w pierwszej kolejności.
- Lepiej ci? - mruknął. Miał na myśli to, czy Harper była zadowolona z ciepła, które wytworzyło się między nimi… Czy twierdząca odpowiedź mogłaby być zrozumiana na kilka różnych sposobów?
Harper wzięła butelkę w dłoń i przesunęła się nieco, opierając potylicę o pień drzewa, by móc napić się nieco. Gorąco przeszło przez jej przełyk, kiedy połknęła kilka łyków alkoholu duszkiem. Odjęła butelkę od ust
- Tak… Już nie jest mi tak piekielnie zimno - odpowiedziała i podała mu wino z powrotem, by teraz on się napił.
Mężczyzna nieco odchylił się i wziął od niej alkohol. Postarał się napić się w ten sposób, by nie uderzyć szkłem w śpiewaczkę. Tymczasem Alice czuła, że wysokoprocentowy trunek zaczyna uderzać jej do głowy. Poczuła kilka kropel wilgoci, które Terry zostawił na jej brzuchu. Bynajmniej nie pochodziły z butelki, którą de Trafford przechylał. Delikatnie poruszył biodrami, jeszcze bardziej sztywniejąc.
- Tak mi się wydaje - mruknął. - Chyba jesteś już ciepła. I też taka… - zastanowił się przez chwilę - ...miękka. Przyjemna w dotyku. Chyba już spełniłem swoje zadanie, skoro jest ci cieplej - zawiesił głos, jakby sugerując, że opuści ją zaraz.
Alice westchnęła cicho i mocniej zaplotła palce dłoni na jego plecach
- Nie uciekaj - powiedziała
- Jak się odsuniesz to znowu zmarzniemy - powiedziała, starając się brzmieć racjonalnie. Było jej teraz nie dość że ciepło i nieco duszno od drzewa i Terrence’a, to wino mocno rozgrzało jej żołądek i lekko przyćmiło jej umysł. Śpiewaczka rozluźniła się bardziej, co de Trafford musiał wyraźnie poczuć, gdy nieco poruszyła się by było im obojgu wygodniej, skoro już nie zapierała się nigdzie, tworząc między nimi przestrzeń. Teraz całkiem mocno przytuliła się do niego.
Teraz Alice znajdowała się wyżej względem Terry’ego. Wcześniej jej twarz była na wysokości jego piersi. Natomiast teraz mogli spoglądać sobie prosto w oczy. Nie tylko górne części ich ciał przemieściły się względem siebie. Te znajdujące się niżej również. Harper zdała sobie sprawę, że mimowolnie sprawiła, że długość penisa mężczyzny zaczęła opierać się bezpośrednio o jej łono.
- Po co to robisz? - de Trafford jęknął. Jego policzki zaczerwieniły się, pewnie od tego wina.
Nie przesunęła się jednak bardziej, tylko zerknęła na niego spod półprzymkniętych powiek
- Bo tak i tobie jest cieplej. Równie mocno co i mi - zauważyła przekornie i zamknęła oczy. Zaszumiało jej jednak w głowie, więc zaraz je otworzyła i rozejrzała się, by znów zerknąć na ciemne oczy de Trafforda.
- Odsuń się, jeżeli chcesz. Przecież cię nie powstrzymam. Nie mam takiej siły - powiedziała jednak po chwili.
I rzeczywiście, mężczyzna odsunął się. Jednak nie całym ciałem, a tylko lędźwiami. Alice poczuła jego sztywność podążającą w dół, pomiędzy jej wargami. Następnie mężczyzna przybliżył się, tym razem pocierając się przednią powierzchnią swojej męskości. Przylgnął biodrami do śpiewaczki.
- Tak właściwie powinienem obrazić się na ciebie - mruknął. - To ty użyłaś mnie jako rekwizytu do swojego rytuału. A potem zaczęłaś twierdzić, że to ty jesteś przedmiotem, choć było kompletnie na odwrót - mruknął. - Że ci nie wstyd… - szepnął.
Oddech Harper lekko przyspieszył.
- Ja ciebie? Panie ‘wyślę cię do Akki chociaż nie wiem co’? - odezwała się, spoglądając mu w oczy. Jej zaczęły się szklić, od wina i ogarniającego ją ciepła, którego źródłem był teraz w głównej mierze Terry.
- Mam ochotę znowu cię do niej wysłać - de Trafford mruknął prosto do jej ucha. Delikatnie pocałował płatek. - Być może nauczyłaby cię dobrych manier. Nie sądzisz, że po spełnieniu rytuału należałoby mi się choćby zwykłe “dziękuję?” - zawiesił głos. - Jednak czas na słowa już chyba minął - westchnął ze smutkiem. - Tyle że ja nadal jestem obrażony. Nie wiem, w jaki sposób teraz będziesz mogła okazać mi swoją wdzięczność - przechylił głowę.
Alice zmrużyła oczy
- Może i ty jesteś obrażony, ale twoje ciało, zdaje się… że ma co innego do powiedzenia - odrzekła starając się brzmieć w sposób podobnie uparty co Terrence, ale drażnił ją i była nieco przyparta w tej sytuacji, przez co głos jej zadrżał pod koniec i zamilkła. Podziękowania… Tak, miała zamiar mu podziękować za pomoc, ale okoliczności były nieco zakręcone
- Poza tym uważam, że moje maniery są bardzo dobre - odrzekła po chwili igrając z nim w słownej gierce.
- Widzisz? Teraz chełpisz się swoimi manierami. To kolejna oznaka złego wychowania - de Trafford pokręcił głową niezadowolony. - Powinienem ukarać cię za tę pychę. Wcześniej sprawiłem, że stałaś się obolała i miałaś problemy z utrzymaniem się na nogach… ale teraz chyba powinienem kompletnie pozbawić cię chodu - szepnął. Odchylił się nieco i spojrzał w jej oczy. Poruszał biodrami, starając się w nią wejść. Jednak nie trafiał. Specjalnie? Czynił to celowo?
Alice zagryzła nieco mocniej zęby przyglądając mu się, po czym nie wytrzymała jego spojrzenia, przypominając sobie pozycje, w których mężczyzna wcześniej ją sobie ustawiał i co mógł. Ustąpiła, potulnie wycofując się i najwyraźniej ‘przegrupowując siły’ na kolejną słowną potyczkę. Jego tarcie w ogóle jej nie pomagało i w końcu otworzyła nieco usta, by móc łatwiej oddychać. Rozplotła palce na jego plecach i przesunęła dłonie na jego biodra, jakby wahając się, czy chce go zatrzymać w bezruchu, czy odsunąć.
Jednak de Trafford zadecydował za nią. Przestał się bawić i naparł żołędzią na jej ciało. Powoli zaczął wchodzić do środka. Alice poczuła, że piersi zapiekły ją z jakiegoś niejasnego powodu. Kiedy znalazł się w niej cały, ponownie przytulił się do niej, wtłaczając ją w Drzewo Słońca i Księżyca nie tylko klatką piersiową i brzuchem, ale teraz również lędźwiami. Nie poruszał się, jedynie został w środku niej. Harper poczuła wypełniające ją, sztywne ciepło. De Trafford rzeczywiście bardzo dbał o to, aby nie zmarzła tej nocy.
- Jesteś taka przyjemna - Terry mruknął, niesiony winem. Następnie poruszył się i spojrzał na nią spod przymrużonych powiek. - Czekaj, zapomniałem. Czemu tym razem chcesz widzieć się z Akką? Chcesz doprecyzować jakieś szczegóły? Dopytać się o coś? - zmarszczył brwi.
Śpiewaczka oddychała głęboko
- To… Ty powiedziałeś… Że masz zamiar mnie znowu do niej wysłać. Ja nie muszę tam iść - przyznała jakby lekko rozbawionym tonem
- Poza tym, zdaje mi się, że drugi raz to tak nie zadziała - dodała jeszcze. Zwykle do kolejnego podejścia do rytuału potrzeba było przygotowywać wszystko od nowa, a więc musieliby mieć nowe kwiaty i wszystko od początku. Alice jednak zerknęła teraz na swój biust, zastanawiając się skąd to dziwne uczucie. Jej sutki, wypełnione krwią, stały się bardzo sztywne. Jednocześnie były nadwrażliwe. Podrażniała je klatka piersiowa de Trafforda. Mężczyzna tym razem roześmiał się.
- A jeżeli mylisz się? Jeżeli przypadkiem znowu do niej trafisz, staniesz przed nią, a ona zapyta, czemu ponownie ją nagabujesz? Co wtedy odpowiesz? Że znalazłaś się tylko przypadkiem? - uśmiechnął się.
Ich biodra były perfekcyjnie złączone. Przylegali do siebie kompletnie ściśle i de Trafford nie opuścił jej ani na centymetr. Chyba lubił prowadzić rozmowy w takiej pozycji.
Alice spróbowała odsunąć nieco klatkę piersiową od niego, by dać wrażliwym piersiom nieco przestrzeni. To bowiem wysyłało przez jej ciało dreszcze, które zapewne mężczyzna mógł poczuć mocno na sobie. Alice podniosła dłonie i zasłoniła nimi wręcz biust.
- No cóż to wtedy… Wtedy coś wymyślę, w końcu Akka musi wiedzieć jak działa rytuał przenoszenia się do niej - zauważyła
- Oczywiście zawsze też możesz wyjść ze mnie. I choć zrobi mi się zimno, to jakoś to przeżyję - oznajmiła, próbując się wyraźnie wykręcić od wcześniej obiecanych jej przez Terrence’a kar za brak manier.
- Wyjść? - de Trafford powtórzył. - Jest mi zbyt ciepło i przyjemnie - pokręcił głową. Następnie spojrzał na jej dłonie zakrywające biust. Zmarszczył brwi. - Nie sądzisz, że po tym wszystkim, co przeżyliśmy… i tym, co dzieje się dokładnie w tej chwili… to nie jest już czas na wstydliwość? - zapytał.
Jej ręce same odsunęły się, bez woli śpiewaczki. Mężczyzna spojrzał na dwie krągłe piersi i zaczerwienione brodawki.
- Biedactwo - szepnął. - Wiem, że miałem cię karać, ale przykro mi się robi.
Następnie wygiął tułów i nachylił się do jej piersi. Z jego ust wysunęła się wilgotna strużka śliny i skapnęła na nadwrażliwość. Rozprowadził ją językiem. Z jednej strony było to nieco bolesne, a z drugiej dolegliwości nieznacznie ulżyły. Wnet Terry zajął się drugim sutkiem. Przez tę nową pozycję ich brzuchy przestały do siebie przylegać. W rezultacie do przerwy między nimi napłynęło zimne powietrze, będące wielkim kontrastem dla żaru w podbrzuszu.
Alice nie zdołała mu odpowiedzieć, bo wrażliwa na pieszczoty ze względu na podrażnione ciało jęknęła dość głośno. Głośniej, niż wcześniej. Wystarczyło tak niewiele, a zareagowała tak żywo. Śpiewaczka spróbowała poruszyć rękami, które Terry odsunął od niej telekinezą. Jednocześnie im dłużej dotykał ją językiem, tym bardziej mięśnie w jej podbrzuszu spinały się.
- Proszę… To takie… rozpraszające - odezwała się cicho. Chłód na podbrzuszu tylko zadziałał na nią jak kolejny impuls, wciągnęła gwałtowniej powietrze, bo liźnięcie zimna na skórze przy takim gorącu wywołało kolejną fale skurczu.
- Ty również mnie rozpraszasz… - mężczyzna mruknął - …gdy zaciskasz się na mnie… znowu… - rzekł, kiedy Alice tak uczyniła - ...i znowu… - mruknął chwilę potem - ...i znów - westchnął za trzecim razem.
Ponownie przylgnął do niej ciałem, tym samym wyganiając chłodny wiatr, który smagał ich brzuchy. Wtulił się w nią czule niczym kochanek.
- Szkoda, że nie mamy aloesu - mruknął. - Myślę, że pomógłby ci - rzekł.
Nieco wyszedł z niej, po czym ponownie wszedł. Poruszał się w niej, paraliżując ich oboje przyjemnością.
- Po co to robimy? - zapytał, znowu napierając na nią męskością. - Boję się, że teraz nie będziemy mogli już przestać się kochać. I to będzie co chwilę powtarzać się. Czy potrzebujemy tego? - mruknął po kolejnym pchnięciu. Po ciele śpiewaczki przetoczyła się fala rozkoszy.
Harper westchnęła przy jego kolejnych powolnych ruchach bioder
- Nie wiem… Może to to miejsce tak na nas działa - powiedziała co przyszło jej do głowy
- No i to zimno - dodała jeszcze. Ostrożnie oparła znów dłonie na swoich piersiach tak, by nie drażnić ich o jego skórę. Dzięki temu mogła choć trochę się skoncentrować, choć minęło trochę czasu i wino działało nawet mocniej. Przechyliła głowę i spojrzała na jego szczękę i szlachetne rysy twarzy. Nie przeszkadzało jej, że był starszy. W ogóle jej nie przeszkadzało. Nawet na swój wspaniały sposób był przystojny i wiedziała to już wcześniej, ale teraz było to takie niezwykle jasne i wyraźne. Fale rozkoszy przechodziły przez nią z akompaniamentem westchnięć, które tylko co jakiś czas przemieniały się w jęk. Głęboki i melodyjny, lecz nie zawsze Terry był nim nagradzany. Alice przymknęła oczy, bo już nie przeszkadzało jej, że wszystko lekko faluje i wiruje. Ogarniało ją przyjemne gorąco i nie chciała by odeszło
- Terrence - powiedziała jak pieszczotę.
Mężczyzna coś mruknął pod nosem.
- Możesz powtórzyć? - zapytał wyraźniej.
Cały czas kochał się z nią w tym samym, powolnym tempie. Czułym, spokojnym, pełnym uczucia. To bardzo różniło się od ich poprzedniego zbliżenia. Wcześniejszy seks z obowiązku był znacznie szybszy, bardziej dziki i szalony. Natomiast ten zdawał się kompletnie inny. Powstał tylko i wyłącznie dla ciepła i przyjemności. Wcześniej zaspakajali pierwotny, zwierzęcy głód drugiego ciała. Natomiast teraz delektowali się sobą nawzajem.
- Powtórz - poprosił, wchodząc w nią znowu. - Powtórz - zawtórował, kiedy uczynił tak kolejny raz.
Śpiewaczka zamruczała przy kolejnych ruchach jego bioder. To, że się poruszał, sprawiało że mimo iż miała dłonie na swoim biuście, nieco ją to drażniło i momentami wzdychała głębiej i nieco inaczej, jakby ból ją drażnił, tyle że wzmagał przyjemność.
- Teee-rrence - powtórzyła w końcu wedle jego życzenia. Przełknęła ślinę i otworzyła oczy, by na niego spojrzeć.
Mężczyzna poruszał się w niej przez moment w kompletnej ciszy.
- Tak - zgodził się. - Właśnie on.
Jego biodra teraz sprawiały przyjemność nieco szybciej. Chyba nawet tego nie zauważył. Alice była jednak tak bardzo przyzwyczajona do poprzedniego tempa, że na nowe reagowała przesadnie. Wyciągnęła rękę, próbując chwycić się czegokolwiek, jak gdyby zaraz miała stracić przytomność z rozkoszy. Terry głośno oddychał przez usta tuż obok jej ucha. Znajdowali się tak blisko siebie i w tak wielkiej intymności.
Być może dlatego głos, który usłyszeli sprawił, że obydwoje wzdrygnęli się.
- Przepraszam… - rzekł Tapio, który stał kilkanaście metrów dalej. - Mielikki wysłała mnie do was i…
De Trafford nie przerywał ani na moment. Jeśli już, to przyspieszył. Jeżeli przejął się obecnością fińskiego boga, to kompletnie nie dał tego po sobie poznać. Najwyraźniej nie ona liczyła się w tej chwili dla niego najbardziej.
- Nie myślałem, że aż tak długo będziecie z tym zwlekać - Tapio mruknął. - Nie chciałem przeszkadzać…
Jednak nie wydawało się, aby w czymkolwiek przeszkadzał, bo Terry doprowadził do perfekcji sztukę kompletnego ignorowania go.
Nie doprowadziła jej jednak Alice, która mimo całego rozgrzania i podniecenia, była jak najbardziej świadoma obecności Tapia
- Pamiętam drogę… Przepraszam… Że… Hhh - sapnęła, bo szybsze ruchy Terrence’a nie pozwalały jej się skupić na słowach
- ... Trochę… Nas zaszedłeś… - powiedziała wyraźnie hamując jęk przyjemności i walcząc z jej odczuwaniem na rzecz próby powiedzenia czegoś logicznego do boga, który przyszedł w wyjątkowo niezręcznej sytuacji. Czuła się jak przyłapana na tylnym siedzeniu auta taty nastolatka.

Tapio wydawał się wahać przez moment. Nie był przekonany, co powinien uczynić. Obrócić się na pięcie i odejść, dając kochankom chwilę intymności? Czy też może raczej pozostać w tym samym miejscu i przyglądać się? Alice spostrzegła jego spojrzenie. To, co widział, chyba sprawiało mu przyjemność. Być może był bogiem, jednakże wciąż pozostawał mężczyzną. Wzruszył ramionami, robiąc krok do przodu, a potem kolejny.
- W dawnych czasach pary udawały się do lasu, aby pobyć na osobności - rzekł. - Niegdyś rodzice uciekali do nich, pozostawiając w chatkach gromadkę dzieci. Wtedy budowano domy jednoizbowe, nie dzielono je na pokoje. Mieli do wyboru albo płodzić kolejne potomstwo przy tym wcześniejszym, albo poszukać schronienia pod gałęziami i wśród krzewów - Tapio spojrzał w górę na świetliki krążące wokół Drzewa Słońca i Księżyca. - Nie można nigdy być bardziej natury, niż wtedy, kiedy zażywa się miłości pod gołym niebem.
Uśmiechnął się uprzejmie do Alice. Jego spokojna, niezaaferowana mina wydawała się kompletnie nie pasować do sytuacji, w której znajdowała się śpiewaczka. De Trafford wciąż znajdował się pomiędzy jej udami, biorąc ją coraz szybciej i żwawiej. Jak gdyby bał się, że Tapio odbierze mu Harper.
Alice widziała jak bóg podchodził bliżej. Na bogów… Czemu? Po co? Do licha. Nie mógł po prostu odejść, przepłynąć gdzieś, dać im spok…?!
Nie dokończyła własnej myśli, bo kolejny dreszcz przeszedł przez jej ciało i zmusił ją do zamknięcia oczu, gdy głośno jęknęła opierając się znów mocniej o drzewo za swymi plecami. Oddychała szybko przez rozchylone usta i podniosła ręce do ramion Terrence’a. Złapała go mocno, co było skutkiem tego, jak dobrze jej było i jak mocno napięte od przyjemności było jej ciało. Czuła się tak mocno zawstydzona faktem, że Tapio stał i nie zdawał się w ogóle przejmować faktem, że obserwował czyjś stosunek, że obawiała się nawet otworzyć oczu. Może jeśli będzie je miała w taki sposób, to zapomni, a bóg zniknie? Kolejne pchnięcie zmusiło ją jednak by otworzyła oczy i spojrzała na otoczenie ponad lewym ramieniem Terry’ego. Kręciło jej się wręcz w głowie od tego wszystkiego.
Kiedy znów rozchyliła powieki, ujrzała, że Tapio znajdował się teraz tuż obok nich. Mogłaby dotknąć go, gdyby wyciągnęła rękę. Ogromny mężczyzna usiadł po turecku co najwyżej metr od drzewa, zwrócony twarzą w ich stronę. Miał widok na śpiewaczkę może tylko trochę gorszy od tego, którym cieszył się Anglik.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 21-03-2018, 21:35   #427
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Wino bogów - część druga

De Trafford spoglądał na pana puszczy. Z jednej strony wydawał się zły, a z drugiej… w jego oczach błyszczało podniecenie. Alice zdążyła się nauczyć rozpoznawać to uczucie w Terrym. Chyba obecność mężczyzny oddziaływała na niego.
- Lubisz spoglądać na innych ludzi? - zapytał, nacierając męskością na wnętrze śpiewaczki. Jednak w dalszym ciągu nie patrzył na nią.
Tapio wzruszył ramionami.
- Lubię obserwować życie. Gdyby tak nie było, władałbym Tuonelą.
Tutaj akurat bóg mylił się, i to bardzo. Zarówno Tuonetar, jak i Tuoni zdawali się kochać i pożądać życia zdecydowanie bardziej, niż ktokolwiek z żyjących.
- To niegrzeczne - de Trafford warknął. - Dama może sobie tego nie życzyć.
- Aby bóg nad nią czuwał? - Tapio zmarszczył brwi. Następnie spojrzał na Alice. - Czy tak jest rzeczywiście? Chcesz mnie wygonić spod mojego własnego drzewa? - wydawał się bardziej smutny, niż zły. - Które rośnie na moich włościach?
Śpiewaczka zmarszczyła lekko brwi, ale za moment musiała przygryźć dolną wargę, by znowu nie jęknąć jak wcześniej. Skoro panowie zażyczyli sobie elokwentnej konwersacji w takim momencie
- To… Trochę… Krępujące - dosłownie wysapała Alice po chwili, kiedy uznała, że na razie jest bezpieczna i nie będzie hałasować. Spróbowała nawet nieco przesunąć biodra, by kąt pchnięć Terry’ego nie był tak ‘idealny’. Dzięki temu mogła zaczerpnąć nieco tlenu i zastanowić nad paradoksem tej sceny.
Tapio wydął wargi i zastanowił się, marszcząc brwi. Wstydliwość de Trafforda i Harper wydawała mu się kompletnie niezrozumiała.
- Chodzi o to, że ja jestem ubrany, podczas gdy wy nadzy? To wam przeszkadza? - Bóg zmarszczył brwi, po czym sięgnął ku koszuli, jakby zdecydowany, żeby ją ściągnąć. Jednak zastygł w bezruchu. - A może krępuje was to, że kochacie się samotnie pod tak wielkim drzewem? Bo mógłbym posłać po Mielikki. Jestem przekonany, że nie miałaby nic przeciwko, żeby… - mówił dalej, jednak jego słowa zatarły się w uszach śpiewaczki. Czuła krew pulsującą w skroniach. Jej wcześniejszy ruch bioder chyba jeszcze bardziej pobudził Terry’ego, gdyż teraz jego pchnięcia stały się jeszcze szybsze i pragnące więcej.
Tracąc na moment kontakt z otoczeniem, kobieta ponownie zamknęła oczy odchylając głowę do tyłu i opierając potylicę o pień drzewa. Podniosła jedną dłoń i chwyciła za nierówną fakturę konaru świętej rośliny, jakby to miało jej pomóc utrzymać się w rzeczywistości. Co prawda dzięki temu wygięła plecy w łuk i bardziej się odsłoniła przed wzrokiem obu mężczyzn, ale chwilowo nie o tym myślała
- T… Terrence zaraz… Zaraz oszaleję jak nie… nie zwolnisz - wysapała ściśniętym żądzą tonem.
De Trafford zatrzymał się nagle. Nachylił się do niej, przekrywając jej ciało swoim.
- Zaraz oszaleję ja, jak on się stąd nie wyniesie - szepnął jej do ucha.
Następnie znów poruszył się. Nagłe tarcie po tej krótkiej chwili przerwy sprawiło, że usta śpiewaczki mimowolnie rozchyliły się i uciekł z nich jęk.
Alice po prostu nie mogła go zahamować. Była w pełni świadoma słów Terry’ego, ale cóż ona mogła uczynić? Miała spojrzeć na Tapia i powiedzieć mu, by spadał? To raczej nie wypadało. Mimo wszystko zmusiła się do odwrócenia głowy w bok i spojrzała na bóstwo puszczy. Zmęczonym, rozochoconym i niemal oszalałym od rozkoszy wzrokiem. Spostrzegła, że w trakcie tej krótkiej chwili jej rozkojarzenia Tapio ściągnął koszulę, eksponując klatkę piersiową i brzuch. W jego oczach wydawała się czaić nadzieja, że teraz już nic nie będzie stało obojgu kochankom na drodze. Harper wzięła głębszy wdech
- Czy… mógłbyś… - zawiesiła się widząc, że Tapio serio zdjął tę koszulę i oglądał ich sobie dalej.
- O boże… - westchnęła tylko i zamilkła, spoglądając na Terrence’a. No nie miała serca go wyganiać. Z drugiej jednak strony, naprawdę chciała mieć tę chwilę tylko dla siebie i de Trafforda, skonfundowanie błysnęło w jej oczach. Przebiegła wzrokiem po ciele Terry’ego. Jeśli chciał znowu trzymać to tempo, to czy czasem nie poczuje się znów źle? Teraz to ją zastanowiło. Tapio musiał działać na nią trochę jak zimna kąpiel.
Wyglądało na to, że de Trafford musiał solidnie odpocząć po poprzednim kochaniu się. Zresztą do tej pory jego ruchy były czułe i spokojne. Dopiero od niedawna zaczął wysilać się i to jeszcze nie wystarczyło, żeby przeżył kolejny atak duszności.
- Podnieca cię to? - zapytał Anglik, spoglądając na boga. - Kiedy patrzysz na jej rumiane policzki i rozwarte usta? Piersi, których dotykam? Gdy spoglądasz na mnie, kiedy w nią wchodzę i obserwujesz złączone podbrzusza?
Tapio zastanowił się przez moment.
- Czuję podniecenie tylko wtedy, kiedy jestem z Mielikki - odpowiedział. - Teraz jestem tylko zainteresowany. Czy uspokaja cię to? A może zasmuca?
Napięcie w ciele Alice zwiększało się. Ile czasu jeszcze minie, zanim…?
Znowu rozmawiali, a w tym czasie Harper przeżywała jakiś wewnętrzny huragan. Jej umysł kompletnie nie mógł się na niczym skupić, a skacząc między podnieceniem, a tematem rozmowy panów miała wrażenie, że zaczęło jej piszczeć w uszach. To tylko zagłuszyło jej fakt, że wydała z siebie jeden przeciągły, powoli cichnący jęk. Jej ciało drżało i spinało w równym rytmie, gorące i rozgrzane. Nie było najmniejszej wątpliwości - Alice doszła z rozkoszy, która zadawał jej de Trafford. Próbowała łapać oddech, by nieco oprzytomnieć po tym jak gorąco falami rozchodziło się po jej lędźwiach. Zdawała się uspokajać niemal pół minuty, nim doszła do siebie i otworzyła oczy chcąc zorientować co się działo. Nadal kręciło jej się nieco w głowie. Dostrzegła, że wydrapała na przedramieniu mężczyzny ślady.
Jednak nie tego mężczyzny, z którym się kochała.
Tapio spojrzał na swoją prawą rękę oraz zaciskającą się powyżej nadgarstka dłoń Alice. Raniła go do krwi. Bóg przez chwilę zawahał się, po czym podniósł swoją drugą rękę i pogłaskał nią zaciskające się na nim palce Harper.
- Już wszystko w porządku, Alice - rzekł. - Już po wszystkim. Starszy pan zrobił ci krzywdę? Dopuścił się złych rzeczy? - zapytał z uśmiechem, spoglądając bezczelnie prosto w jej oczy. Czyżby igrał z nią? A może próbował zdenerwować Terry’ego? Czy od początku bawił się nimi? - Oddychaj powoli, bo musisz jeszcze chwilę wytrzymać - rzekł głosem ciężkim od fałszywego współczucia.
Anglik spojrzał na niego spode łba, poruszając się cały czas. Ustatkował się w pewnym wyraźnym, określonym tempie, który był dla niego najprzyjemniejszy, a jednocześnie niezbyt męczący.
- Ziemia prawdziwie rozkwitła, odkąd przestałeś na nią schodzić - to była chyba jedyna uprzejma obelga, na którą było stać de Trafforda w stanie, w jakim obecnie znajdował się.
Alice zwiesiła lekko głowę i puściła ramię boga, na którym zacisnęła rękę, sama nie wiedząc nawet kiedy. Słysząc ich dalsze słowa wstrzymała tylko oddech
- Czy… Możecie sobie nie docinać… Gdy on jest we mnie… - kiwnęła głową na Terry’ego
- A on jest półnagi? - teraz skinęła w stronę Tapia. Zasznurowała usta, jakby pouczała conajmniej małych chłopców na podwórku.
Teraz pchnięcia Anglika były rzadsze, jednak pełniejsze, mocniejsze i ostrzejsze.
- A… lice… - przedzielił jej imię na pół. - Nie wiem… co widzisz… ale on… wcale nie jest… półnagi… - mężczyzna westchnął przy siódmym razie.
Tapio westchnął.
- No dobrze.. skoro mnie tu nie chcecie - wzruszył ramionami, po czym wstał. W ten sposób Alice spostrzegła, że bóg zdążył w międzyczasie pozbawić się spodni. Głowa śpiewaczki była wycelowana pod takim kątem, że oczy koncentrowały się bezpośrednio na męskości mężczyzny. Była krótka, choć nie potrafiła powiedzieć, czy obiektywnie, czy też olbrzymie wymiary reszty jego ciała zacierały proporcje. Jednak jednocześnie wydawała się okropnie gruba.
- Alice, spójrz na mnie - szepnął de Trafford, poruszając lędźwiami.
Jednocześnie Tapio westchnął, pozbierał swoje ubrania i zaczął kierować się w stronę brzegu. Alice spostrzegła pracę jego dwóch niezwykle umięśnionych pośladków.
Śpiewaczka nie miała bladego pojęcia kiedy bóg zdążył rozebrać się, czy co tu się w ogóle u diabła działo. Powiodła za nim jeszcze chwilę wzrokiem, po prostu nie mogąc go oderwać. Zmarszczyła jednak brwi i zamknęła oczy odwracając głowę i spoglądając już po chwili na Terrence’a. Alice otworzyła usta i odetchnęła, po czym przechyliła głowę i musnęła ustami jego szczękę. Jego szeptanie działało na nią pobudzająco, więc znów się wzdrygnęła z drobnej przyjemności.
- Właśnie tak - Konsument zgodził się. - A teraz mnie pocałuj - mruknął.
Jego ręce powędrowały niżej i złapały Alice za uda, po czym pociągnęły je do przodu, eksponując jej krocze jeszcze bardziej, niż przed chwilą. Został w niej przez chwilę, wykonując okrężny ruch biodrami.
Alice podniosła wzrok do jego oczu, po czym uniosła ręce i objęła nimi jego szyję, przyciągając się do niego by móc zrobić to, czego od niej chciał. Pocałowała go, ssąc nieco jego dolną wargę w przypływie ekscytacji. Zaraz jednak przechyliła głowę i po prostu grzecznie wślizgnęła się językiem między jego wargi, póki jej pozwalał, dominując ten pocałunek.
Terry nie miał nic przeciwko takiej uległości względem Alice. Wręcz przeciwnie, na chwilę przestał poruszać się i został głęboko w niej, aby nie przeszkadzać Harper w penetracji jego ust. Śpiewaczka czuła, że jego penis drgał w niej za każdym razem, kiedy dotknęła swoim językiem jego. Po chwili Terry zgiął kark, wycofając się nieznacznie. Zmarszczył brwi.
- Naprawdę nim jestem? - zapytał. - Starszym panem? - zastanowił się nad słowami Tapia. Następnie zamilkł z rozchylonymi ustami, jakby czekając, aż Alice ponownie się w nie wpije. Tymczasem oczy śpiewaczki błądziły po jego szczęce i brodzie, które pokrywały mikroskopijne, czarne kropki zgolonego zarostu. Choć minęło już trochę czasu, to wciąż czuła drogą wodę kolońską, którą roztaczał de Trafford.
Harper mruknęła
- Nie powinieneś go słuchać. Sam ma na karku dobre tysiące lat, nawet nie powinien mówić czegoś takiego. No chyba, że czujesz się starszym panem Terrence? - zapytała, chcąc go skierować z torów zastanawiania się, na droczenie.

Alice nie dała mu jednak wiele czasu na odpowiedź, bo za moment znów okupowała jego usta, zawłaszczając je sobie. Na swój sposób smakował jej, oboje wcześniej pili wino i ślad po nim nadal pozostał. Co więcej, Terry miał ciepłe usta i dotykanie ich swoimi sprawiało jej przyjemność. Aż przymykała oczy. Przesunęła nieco nogi i oparła się na kolanach, przesuwając teraz bardziej biodrami do niego, tak że gdyby de Trafford wyprostował swoje, siedziałaby mu na udach. Przekroczyła pewien próg zwracania uwagi na ból, czy podrażnienie, wszystko było teraz po to, by sprawić sobie i jemu przyjemność.
Terry wczepił się w jej usta łapczywie, błądząc swoim językiem po jej języku. Następnie wyszedł z niej męskością i ponownie nią wszedł.
- A czy czujesz w sobie starszego pana? - zapytał.
Alice nie czuła. De Trafford był twardy niczym głaz.
Kobieta pokręciła głową przecząco. Zdecydowanie nie, choć tak naprawdę się nie znała, więc nie była żadną wyrocznią w tym temacie...

Ruch Harper, wymagający zmiany pozycji sprawił, że mężczyzna poleciał nieco do tyłu, choć w pełni to kontrolował. Położył się powoli na plecy. Alice tym samym znajdowała się nad nim. W trakcie tego przemieszczenia czerwony, nabiegły krwią penis Anglika wyślizgnął się z niej, ciągnąc za sobą strużkę śluzu. Terry wsparł się ramionami o trawę i spojrzał łapczywie na jej srom.
- Zawsze wolałem mężczyzn za kochanków - mruknął. - Myślę, że to dlatego, jaki miałem w głowie obraz kobiet. Położą się bez życia na materacu, poczekają bez ruchu, aż wszystko się skończy, a one będę mogły wrócić do swoich zajęć. Zero pasji, zero namiętności. Jak gdyby mężczyzna miał być jedynym czerpiącym przyjemność z seksu, a one znajdowały się tam tak właściwie z przymusu i za karę - żachnął się. Następnie wyciągnął rękę i dotknął nią łechtaczki Alice. Zaczął masować ją. Najpierw powoli i jakby z nudów. Potem coraz szybciej i łapczywiej. - A jednak okazuje się, że one również coś odczuwają. I też potrafią być namiętne. Nie muszą być kłodami - wślizgnął palec do rozgrzanego, wilgotnego wnętrza Harper. Spojrzał w jej oczy. - Mogą być ciekawe - kierował palce głębiej i głębiej. - I potrafią sprawić nieopisaną przyjemność - dodał, angażując drugą rękę w zaspakajaniu śpiewaczki.
Alice zawisła nad nim, nieco unosząc biodra, by ułatwić mu do siebie dostęp. Gdy mówił, pochyliła się nad nim i znów go pocałowała. Jednak to nie trwało długo, bo kilka oddechów później już wzdychała mu w usta od tego jak ponownie ją podniecał. Podniosła głowę wyżej i spojrzała mu w oczy, wygłodniała. To co robił podobało jej się i nie mogła powstrzymać się przed pozwalaniem mu na takie zabawy ze swoim ciałem. Przesunęła dłoń w dół i gdy jego ręce zajęte były nią, ona swoją znalazła jego męskość i chwyciła go zaczynając poruszać ręką
- Nie wszystkie kobiety, to śpiące królewny - powiedziała wzdychając cicho. Polizała go po ustach dokładnie jak on wcześniej zrobił jej, identycznie, chcąc go podrażnić bardziej. Była kimś innym? Nie. Była zdecydowanie sobą, jednakże wino musiało dobrze rozsupłać jej wewnętrzne moralne hamulce.
- Czekające na… jak to powiedziałaś? - zapytał, kiedy przerwali na chwilę pocałunek. - Prawdziwego księcia?
Uśmiechnął się do niej figlarnie, po czym nakierował ich z powrotem na siebie. Jednak nie poruszał się, dając tym samym Alice pole do popisu.
Harper zrozumiała przekaz i tym razem to ona doprowadziła do tego, że się połączyli. Znów miała go w sobie i ponownie poruszała się na nim, przesuwając biodrami. Zmrużyła jednak oczy
- Tylko tym razem nie zaskocz mnie jak wcześniej. To nie po dżentelmeńsku… - powiedziała poważnym tonem, ale ugryzła go w wargę i puściła. Uniosła się nieco, opierając ręce na trawie po obu stronach jego głowy i pracując biodrami, by sprawić jemu i sobie przyjemność.
Terry jęknął, wyraźnie reagując na jej starania.
- Tak… dlatego musisz się postarać - jęknął łagodnie, kompletnie zaspakajany. - Żebym nie musiał włączyć się do akcji - mruknął.
Odchrząknął i poczerwieniał, kiedy Alice nie przestawała wić się na jego męskości.
- Ale chyba - odchylił głowę do tyłu - ...udaje ci się.
Śpiewaczka uśmiechnęła się lekko
- Cieszy mnie to… Bardzo… Chociaż i telekineza potrafi być podniecająca… - stwierdziła szczerze co myśli. W końcu nie kontrolowała tego. Zamilkła zaraz jednak i skupiła się na ruchach swoich bioder. Oddychała szybko i coraz szybciej.
Mimo słów Alice, Terry nie skorzystał ze swoich mocy. Był zbyt rozkojarzony jej ruchami na swoim ciele.
- Tak… - mruczał. - Właśnie tak.
Wnet poruszył się nieco i cały spiął. Zamknął oczy i rozchylił usta, łapiąc ją za biodra. Sam również zaczął poruszać się pod nią… coraz szybciej… i twardziej… aż nagle Harper poczuła wypełniającą ją wilgoć. Jednocześnie de Trafford nabrał więcej powietrza i z powrotem przyległ do ziemi. Teraz wił się w niej, ciągle odczuwając ogromną przyjemność tych kilka sekund po.
Kobieta zastygła pozwalając mu na odczucie przyjemności, której potrzebował. Sama oddychała szybko i teraz mogła nieco odetchnąć. Obserwowała go z góry, czekając. pochyliła się i otarła pot z jego czoła, po czym pocałowała go w nie. Nie podniosła się z niego, czekała aż sam Terry zadecyduje co teraz.
De Trafford spojrzał na nią przytomniej. Seksualna gorączka uciekała z niego niczym powietrze z przekłutego balona. A jednak… wcale nie patrzył na nią z obrzydzeniem.
- Być może nie będę teraz sprawny w ten jeden, wyjątkowy sposób - zawiesił głos - ...ale posiadam również resztę ciała - mruknął - i oddaję je tobie.
Uśmiechnął się lekko, spoglądając na nią z zaciekawieniem.
- Będziesz w stanie wymyślić sposób, by teraz sprawić sobie mną przyjemność? - jego głos zabrzmiał jak wyzwanie.
Alice popatrzyła na niego, po czym uniosła brew
- No… Zdaje mi się bowiem, że jeszcze jestem w stanie ustać na nogach - powiedziała, rzucając teraz i jemu wyzwanie, odbijając piłeczkę, którą zaserwował w jej stronę de Trafford. Wręcz ku pokazowi, wyprostowała się i wysunęła go z siebie, schodząc na bok. Czuła drżenie wszystkich mięśni, ale ewidentnie nie miała aż takich problemów z poruszaniem się, jakie zapewnił jej wcześniej. Uśmiechnęła się tylko, po czym sięgnęła znów po butelkę i napiła więcej.
 
Ombrose jest offline  
Stary 21-03-2018, 21:36   #428
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Butelka po winie

De Trafford westchnął. Podźwignął się na kolana. Klęczał przed nią, spoglądając jak wypija resztki wina. Wnet butelka wyfrunęła z jej ręki i zawisła gdzieś obok. Jednocześnie mężczyzna zbliżył się do niej i popchnął ją na ziemię delikatnym uderzeniem w obojczyki. Spojrzał na nią z góry.
- Może zaspokoiłaś moje krocze - mruknął ciszej. W jego oczach igrały błyski. - Ale posiadam również inne, złaknione części ciała - nachylił się nad nią. - Na przykład kolana - mruknął, nacierając jednym z nich na jej podbrzusze. - Łokcie… - dodał. Następnie spojrzał na szklaną butelkę, która zaczęła frunąć wokół ich głów. - Biedna… - mruknął - ...może ona również potrzebuje satysfakcji? - zastanowił się.
Nacierał swoim kolanem na jej srom, dając jej mało czasu na zastanawianie się.
Harper otworzyła oczy nieco szerzej, po czym zaśmiała się perliście
- Hmmm, to zabrzmiało jakbyś mi groził, nie obiecywał rozkosz - powiedziała dalej rozbawionym tonem. Jego kolano drażniło ją, ale nie było tak wyczulone jak palce, czy męskość mężczyzny, by zadawało jej wcześniejszą przyjemność. Alice była rozgrzana, mokra i wrażliwa, zwykła trawa, czy wiatr drażniły ją. Popatrzyła na Terry’ego, po czym uniosła się na łokciach. Podniosła jedną rękę i przesunęła nią w górę jego uda, po biodrze i brzuchu, głaszcząc. Zaraz wykonała dość szybki ruch zaciskając uda wokół jego kolana, blokując je. Przechyliła głowę i uśmiechnęła się do niego wyzywająco
- A twoje usta? Są usatysfakcjonowane? - zapytała cicho.
- Moje usta? - de Trafford zastanowił się. Następnie założył ręce o siebie. - Mam smakować własnej spermy? - zawiesił głos na chwilę. - Za kogo ty mnie masz?

Trzy sekundy później już wtulał głowę w jej krocze. Przesunął czubkiem nosa po jej łechtaczce. Skoro kolano nie było wystarczająco precyzyjne, to może właśnie to rozwiązanie było lepsze. Następnie zsunął się niżej, próbując wetknąć go jak najgłębiej. Kiedy wysunął się, ciągnęła się z niego lepka strużka.
- Tak właśnie myślałem - mruknął z lekkim wahaniem, po czym nachylił się i przyssał swoimi wargami do warg kobiety. Zaczął drążyć swoim językiem, próbując wyssać i spożyć całość jej śluzu, jak i swojego nasienia.
Alice znów zrobiła się małomówna, koncentrując na odczuciach. Nie wiedziała co u licha ma zrobić z rękami, więc jedną przygarnęła jego włosy, a drugą położyła na ziemi obok swojej głowy, wygodnie ułożona, mrucząc i pojękując na ruchy jego języka. Wyraźnie po tym wszystkim była bardzo uwrażliwiona, więc nawet tak niewiele wystarczyło by nie mogła utrzymać bioder w bezruchu i wierciła mu się.
Terry jednak trzymał jej miednicę w uścisku. Wsysał się w nią, próbując pochłonąć każdą, ostatnią kropelkę wilgoci. Alice czuła się już obolała w tych częściach ciała i doskwierało jej lekkie pieczenie… a mimo to tonęło pod pożądaniem i chęcią kolejnego już zaspokojenia. Wczoraj była z mężczyzną po raz pierwszy w całym swoim życiu, natomiast dzisiaj spędziła z drugim tyle godzin, że perspektywa omdlenia wydawała się trochę śmieszna, a trochę… prawdopodobna. Tymczasem Terry przestał ssać i teraz wykonywał pociągłe, podłużne ruchy językiem. Pieścił pociągnięciami od dołu aż do góry każdą wargę sromową większą, jak i mniejszą. Co chwilę całował czule ujście pochwy, po czym przesuwał się wyżej ku wzgórku łonowym. Nie było pojedynczego miejsca, którego nie dosięgnąłby. Przy tych najbardziej wrażliwych zostawał dłużej i chętnie do nich wracał.
Na sam koniec pociągnął czubkiem języka w dół ku odbytowi śpiewaczki i zwilżył również tę okolicę. Następnie odchylił się.
- Koniec przyjemności - mruknął, unieruchamiając jej ciało. Wnet podleciała do niego pusta butelka po winie. - Skoro upominasz się o kalectwo… - mruknął, uśmiechając się do niej słodko.
Alice było dobrze i wyraźnie było to widać i słychać. Trwało to przez cały czas jego pieszczot. Wydawało się nawet, że śpiewaczka coraz bardziej się rozkręcała. To jednak zostało powstrzymane, gdy Terry przytrzymał ją nagle, przerywając. Harper popatrzyła na niego, lekko zaskoczona
- Co ty masz na myśli? - zapytała uspakajając jeszcze szarżujący oddech.
- Może nie tylko Tapio lubi spoglądać - Terry mruknął.
Następnie Alice została poderwana w powietrze niczym szmaciana lalka. Minęły może dwie sekundy, kiedy uderzyła plecami o korę drzewa, znajdując się dwa, trzy metry powyżej gruntu. De Trafford przyciskał całe jej ciało - potylicę, plecy, pośladki. Jedynie miednica tkwiła odchylona do przodu. A także dwie nogi. Aż zabolało ją w stawach biodrowych, kiedy rozsunąły się jakby w szpagacie. Ujrzała, że kilkanaście metrów przed nią zawisła butelka skierowana swoją szyjką w jej stronę. Terry tymczasem położył się na brzuchu i podparł brodę rękami, uśmiechając. Szklane naczynie bardzo powoli, lecz nieubłaganie zbliżało się w stronę jej podbrzusza.
Śpiewaczka najpierw wstrzymała oddech, po czym lądując oparta o pień drzewa, nad ziemią i widząc butelkę, aż się cała spięła
- Terrence… Ja nie wiem, czy to… Dobry pomysł - powiedziała nieco spiętym tonem. Obserwowała naczynie i spróbowała sprzeciwić się telekinezie mężczyzny. Chciała złożyć uda, albo chociaz poruszyć którąś ręką. Równie dobrze mogła mocować się z wolą bożą. I choć sprzeciwiała się Tuonetar, walka z telekinezą niespodziewanie okazała się jeszcze trudniejsza. Kompletnie unieruchomiona, była zdana jedynie na łaskę, lub niełaskę de Trafforda. Tymczasem butelka przybliżała się. Szklana szyjka wydawała się więcej niż gotowa na zgłębienie wnętrza Harper. Tymczasem Anglik przesunął się na plecy i obserwował ją do góry nogami.
- Jak ci się nie spodoba, to przerwiemy - mruknął. Następne słowa wypowiedział tak cicho, że Harper nie była pewna, czy się nie przesłyszała. - No chyba, że mi się spodoba - szepnął. - To wtedy będziemy kontynuować.
Alice wstrzymała oddech i stęknęła, dalej próbując walczyć z jego zdolnościami. Przegrała jednak i teraz wzdrygnęła się nie mogąc zrobić zupełnie nic, by powstrzymać butelkę
- To… Nie jest zabawne - powiedziała spiętym tonem. Za moment jednak zamknęła oczy, spłoszona. Może i była pijana, ale nie aż tak, by nie obawiać się tego, co chciał zrobić Terry.
- Czy któreś z nas znalazło się tutaj dla komedii? Nie musimy się śmiać, Alice - odpowiedział mężczyzna, nie przestawając spoglądać na nią z zaciekawieniem.
Tymczasem butelka dotarła do celu. Jej szklana końcówka zaczęła ocierać się o nawilżone krocze śpiewaczki, błądziła, niepewnie pocierała się.
- Czas rozpocząć zabawę - Terrence ucieszył się.
Harper westchnęła, bo chłód szyjki butelki na jej wcześniej rozgrzanej płci był niezwykle drażniący. Słowa de Trafforda nie napawały jej jednak optymizmem, czy pewnością siebie. Co w niego wstąpiło? Dlaczego? Spojrzała w dół, na ziemię, gdzie pozostawał Terry, mając nadzieję, że może odpowiedź była wypisana gdzieś na jego ciele. Albo może jeśli złapie wzrokiem jego oczy, ton zlituje się i puści ją.
To jednak nie wydarzyło się. De Trafford był zbyt skupiony na planowaniu tortur, aby zastanowić się, czy powinien się ich dopuszczać.
Wtem szyjka nagle i niespodziewanie weszła w nią. Anglik również był twardy, jednak jego ciało było wykonane ze sprężystej, odpowiedniej tkanki. Natomiast zimne naczynie wydawało się znacznie bardziej okrutne, nieodpowiednie i obce.Terry wprowadził je płytko, jedynie na kilka centymetrów. Po czym zostawił je w środku, aby mogła przyzwyczaić się do posmaku szkła.
Alice wstrzymała oddech, wzdrygając się cała i spinając, co wcale jej nie pomogło. Zakwiliła i spróbowała rozluźnić nieco mięśnie, by butelka nie sprawiała jej bólu
- Zimne… - oznajmiła mu dalej zaniepokojonym tonem. Znowu spróbowała poruszyć się jakkolwiek.
- Dziwne… - dodała po chwili i wzięła kilka wdechów. Mimo to, szkło szybko łapało temperaturę od jej rozgrzanego wnętrza i chcąc nie chcąc, śpiewaczka przyzwyczajała się do odczucia.
- Zimne. Dziwne - Terry przedrzeźniał ją. - A jak czułaś mnie w sobie? Ciepły i znajomy? Bez obaw, szkło wnet zagrzeje się od ciebie. Jesteś rozgrzana jak piec. A co do znajomości… wydaje mi się, że właśnie bardzo dobrze idzie wam zapoznawanie się ze sobą.

Butelka zaczęła powoli zagłębiać się. Harper wciąż tkwiła przyparta do drzewa, nie licząc szeroko rozstawionych nóg. Terrence połykał ją wzrokiem. Śpiewaczka była przyzwyczajona do wzroku widowni i występowania na scenie w spektaklach. Jednak to… zdawało się kompletnie, niezaprzeczalnie, bezgranicznie inne. Choć również dostarczała przyjemności rolą, w której się znalazła i którą inni obserwowali.
Śpiewaczka pokręciłaby głową, gdyby mogła. Im głębiej butelka się w niej zagłębiała, tym mniej komfortowo się czuła.
- Ale ty… Nie jesteś… Przedmiotem! - odezwała się nieco wzburzona. Oddychała mimo to płytko, bo stres ją nieco ogarnął.
De Trafford odpowiedział po krótkiej chwili. Był kompletnie spokojny, co stanowiło ogromny kontrast ze stanem Alice.
- Nie jestem - przyznał mężczyzna. - Ale ty jesteś.
- Słucham?! - odezwała się napiętym tonem Harper.

Wtem butelka przestała się zagłębiać. Zamiast tego powoli obracała się wokół własnej osi, jakby poruszana niewidzialną wiertarką drążącą w jej sromie. Alice zdołała lekko poruszyć miednicą w ten sposób, aby przyjąć jak najwygodniejszą pozycję. Czuła strach, lecz również niespiesznie narastające… podniecenie. De Trafford już wcześniej mistrzowsko skorzystał ze swoich ust i języka, dodatkowo nawilżając i przygotowując ją na ten moment. Czy mogła mu się poddać?
Czuła jak jej temperatura ciała znowu rosła i syknęła wręcz, bo jednak czuła przyjemność i nie mogła temu zaprzeczyć. Mimo słów, które powiedział Terry, a które były tak nieprzyjemnymi, jej ciało znów reagowało wbrew woli jej umysłu. Przełknęła ciężko ślinę i oddychała ciężko
- Te--rr-ence. Proszę… - odezwała się, kiedy z agresji, niepokój popchnął ją w ton bliższy błaganiu niż oskarżeniom.
- Zgodnie z życzeniem - de Trafford skinął głową, po czym butelka zagłebiła się jeszcze dalej tym samym, okrężnym ruchem. Teraz znajdowała się już na głębokości dziesięciu centymetrów i Alice miała wrażenie, że wypełnia ją całą. Jednocześnie zimniejsza część szkła znalazła się wewnątrz niej i do niej również musiała po chwili przyzwyczaić się. Naczynie rozszerzało się w tym momencie i Alice czuła, jak bardzo cała jej kobiecość przy powierzchni jest napięta. Butelka nie przestawała poruszać się dookoła własnej osi.

Tymczasem Terry wstał. Zaczął przybliżać się, chcąc z bliższej odległości obserwować stymulowaną pochwę Harper.
- Gdybym tylko miał w sobie choć trochę soku - mruknął. - Wziąłbym cię jednocześnie od tyłu - rzekł z uśmiechem. - Więc ciesz się, że zdążyłaś mnie do tej pory już trzy razy zaspokoić, bo czwarty z mojej strony już niestety nie nadejdzie.
Alice oddychała znów coraz szybciej
- Terrence… Puść… Mnie - powiedziała starając się zabrzmieć poważnie i prosząc, ale jęknęła cicho, gdy zimno butelki przeszło już jej ciepłotą i teraz pozostawała tylko ta twardość i ruch, który ją drażnił.
Mężczyzna westchnął, stojąc pod drzewem.
- Jeśli tego właśnie chcesz.
Alice zaczęła osuwać się w dół kory. Gałęzie, witki i liście smagały ją po drodze, zostawiając na jej brzuchu i piersiach drobne pręgi. Butelka jednak nie przestawała wwiercać się w nią. Harper zaprzestała opadać dopiero wtedy, kiedy jej stymulowane krocze znalazło się na wysokości jego twarzy. Mężczyzna wyciągnął rękę i przesunął palcami po jej lewej wardze sromowej, tak napiętej przez butelkę. To chyba nie miało być pieszczotą, jednak właśnie tak ciało śpiewaczki odebrało ten ruch. Następnie de Trafford wykonał ten sam ruch z drugiej strony.
- To niewiarygodne, jak wiele przyjemności potrafi dać ta rzecz - mruknął, zahipnotyzowany jej kobiecością.
Harper oddychała ciężej. Czuła, że skóra jej brzucha i piersi leciutko piekła, po tym jak gałęzie ją podrażniły. Nie mogła jednak nawet opuścić głowy, by spojrzeć w dół, czy została podrapana tym ruchem. Plecy piekły ją nieco, gdy w kilku momentach przesunęła nimi po chropowatej korze drzewa.
Drażniona dalej, a teraz i dotykana ciepłymi palcami mężczyzny znów jęknęła i spróbowała poruszyć lędźwiami, jakby nie będąc pewną, czy chce mu uciec, czy chce jeszcze. Teraz już nic nie mówiła, dysząc ciężko.
- Jesteś piękna, Alice - Terry rzekł z podziwem. - Szkoda, aby to piękno marnowało się tylko dla moich oczu. Czy powinienem zawołać Tapia? - zaproponował.
Opuszki jego palców dalej błądziły wśród płci Harper.
Śpiewaczka znów chciała pokręcić głowa, lecz nie mogła. Zmarszczyła tylko brwi
- Nie, proszę… - odezwała się cicho, pomiędzy westchnieniami. Nie mogła nic zrobić, nawet się już nie siłowała z nadprzyrodzonymi siłami, które ją trzymały w bezruchu. Spojrzała w dół ile mogła, chcąc wyłapać uwagę Terry’ego do swoich oczu. Choć nie wiedziała, że poza smutkiem i niepokojem, zdecydowanie dominowało tam teraz na powrót podniecenie.
- Krwawisz - mruknął de Trafford. - Z brzucha - szybko dodał. - Gałąź musiała przeciąć twoją skórę - westchnął. - Ale czy to coś zmienia?
Butelka zaczęła wycofywać się, nie zaprzestając obrotowego ruchu. Już prawie całkiem wyszła, kiedy Alice zaczynała odczuwać nadzieję, że widok jej rany sprawił, że Anglik zlitował się nad nią. Wtedy jednak butelka zaczęła znowu się zagłębiać. Szło penetrowało ją niczym mężczyzna, tyle że jednocześnie wirowało, co nie przypominało żadnego znanego jej odczucia.
- Podoba ci się? - zapytał Terry, uśmiechając się do niej czule i z miłością. - Wiesz, że robię to dla ciebie.
Alice oddychała płytko i próbowała znów poruszyć biodrami jakkolwiek chcąc zapobiec temu co się działo
- Nie wiem… Nie wiem! - odpowiedziała mu i nie było do końca jasnym na które pytanie mu odpowiadała, bo przy którymś takim obrocie, poczuła bodziec silnej przyjemności i jęknęła, gdy przez całe jej ciało przeszedł silny dreszcz. Chyba doszła do punktu, w którym powoli nie wytrzymywała drażnienia. Co więcej, chciała więcej. Miała ochotę czuć więcej pieszczot. Otworzyła oczy szerzej, zszokowana tym spostrzeżeniem, ale nic nie powiedziała. Zarumieniona przebiegła wzrokiem na około.
- Nie wiesz? - Terry zamyślił się. - No to się dowiemy.
Następnie westchnął i Alice została opuszczona znowu kilkanaście centymetrów niżej. Jednocześnie jej kregosłup piersiowy, szyjny i głowa wygięły się do przodu. Jej twarz znalazła się tuż przed twarzą de Trafforda. Mężczyzna wyciągnął dłoń i dotknął rany na jej brzuchu.
- Pocałuj mnie - uśmiechnął się prosto do niej. - Czule. I podziękuj mnie oraz butelce, że zgodziła się ciebie zaspakajać. Masz też drugą opcję. Skonsumuj mnie i ukaż za to okropieństwo - wypowiedział słowo drwiąco - któremu cię poddaję.
Butelka zaczęła szybciej kopulować z nią, wychodząc i wchodząc bez chwili przerwy. Alice zapominała o oddychaniu.
Śpiewaczka zmarszczyła brwi z ponownie malującym się na jej twarzy niepokojem
- A jeśli… Jeśli oh… Szlag… - nie mogła się wysłowić pomiędzy jęknięciem i rwanymi oddechami. Zamilkła na moment, zbierając się w sobie
- Jeśli odmówię? - zapytała szybko i przyglądała mu. Nie była w stanie długo wytrzymać i znów musiała rozchylić usta by oddychać.
- Jeżeli mnie nie pocałujesz, to będzie mi smutno. Jeżeli mnie nie skonsumujesz to się ucieszę. Jeżeli nie zrobisz ani tego, ani tego, to butelka cię nie opuści. Tapio wreszcie przyjdzie, być może z Mielikki. Zobaczą cię, może nawet porozmawiają z tobą. Ciekawe czy bóg zdołał się ubrać do tego czasu - de Trafford zastanowił się. - Ale z tego, co mi się wydaje, to i tak ma w zwyczaju dość szybko pozbywać się ubrań, więc będziesz mogła liczyć na niego. A także jego zainteresowane spojrzenie. Kto wie? Być może Mielikki również lubi kobiety? - zastanowił się. - Nie boisz się całej naszej czwórki razem? Bo upiornego kota również zaprosimy.
Alice zmarszczyła brwi, próbując sobie tego nie wyobrażać
- Nie żartuj tak… Nawet - powiedziała ciężkim tonem. Wyglądało na to, że na razie wahała się ze swoją decyzją, ale wątpliwym było, by zechciała go skonsumować. Przecież to był Terrence, a ona nie zrobiłaby tego komuś, kogo szanowała.
- Żartem jest to, że ciebie po prostu nie da się zaspokoić - de Trafford pokręcił głową, spoglądając na jej podbrzusze. - Tyle czasu już minęło, a ty wciąż chcesz więcej - pogładził jej policzek. - Pocałuj mnie, to sprawię ci jeszcze więcej przyjemności. I decyduj szybko, bo zaraz będę kazać ci również powtarzać moje imię - wyciągnął palec wskazujący do góry, żartując. Jednak… czy tak do końca?
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...

Ostatnio edytowane przez Vesca : 21-03-2018 o 21:38.
Vesca jest offline  
Stary 21-03-2018, 21:36   #429
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Ochłonięcie

Harper tym razem poczuła się dotknięta
- Nie da? Przeginasz… - powiedziała niezadowolonym tonem, ale jęknęła cicho. Jej odczucia zaczęły wypaczać się, nabierając nieco negatywnego wydźwięku w stosunku do Terrence’a
- O co… ci chodzi? - zapytała znowu nieco poddenerwowana, mimo wzdychania i podniecenia. Odczucia ostudzały ją i dlatego tańczyła na granicy szczytu, ale nie mogła go osiągnąć dla świętego spokoju.
Terry zastanowił się przez chwilę.
- Myślałem, że do tego czasu już… - zawiesił głos - ...ale ty jednak nie. Być może butelka jednak nie jest kochanką skrojoną dla ciebie na miarę - westchnął, po czym ją wyciągnął i odstawił na nieistniejącą półkę w powietrzu. Następnie opuścił Alice w dół. Aż jej stopy dosięgnęły gleby. - Może nie lubisz takiej niemocy? Może wolisz zadawać ją innym? - wycofał rękę upstrzoną krwią Alice i spojrzał na jej jasny kolor w świetle owadzich haltii.
Alice spojrzała na jego rękę, a potem zerknęła na swój brzuch, czy rzeczywiście aż tak była skaleczona. Tylko trochę, ale wystarczająco, aby szkarłatny ślad był widoczny na jej tułowiu. Za moment spróbowała zrobić krok w jego stronę, ale nogi się pod nią ugięły
- Terrence… - sapnęła tylko, obawiała się co de Trafford za moment zrobi
- Podziękuję ci… Tylko proszę… Nie rób nic głupiego - powiedziała i spróbowała się podnieść.
De Trafford wysunął ręce pod jej pachy i przetrzymał ją. Mocno objął.
- Chyba przesadziłem - mruknął. - Nie bierz na serio wszystkich moich ostatnich słów i gestów. Widzisz… nie tylko ty potrafisz wcielać się w role. Choć w moim przypadku nie miało to nadnaturalnego charakteru, a korzystałem jedynie z wyobraźni. Jak się czujesz?
Śpiewaczka zbladła
- Przepraszam… Kim… Kim byłeś? - zapytała go ostrożnie. Podtrzymywała się na nim, ale nie miała siły ustać sama w ogóle.
Mężczyzna wygiął głowę, ukazując paskudną ranę na szyi. Krew nie leciała już z niej, jednak blizna bez wątpienia zostanie i będzie widoczna. Następnie Terry spojrzał z powrotem prosto na nią. Nie powiedział ani słowa.
Harper sapnęła krótko i przyglądała mu z uwagą, czekając na odpowiedź
- Terrence? - zapytała ponaglająco. Spróbowała mimo wszystko stanąć o własnych siłach, ale jej nogi drżały tak, jakby poważnie nadwyrężyła mięśnie. Podejrzewała, że to ten szpagat.
- A kto wyrządził mi tę ranę? - zapytał.
Alice pamiętała. To była ona. Lub też Joakim znajdujący się w jej ciele.
Śpiewaczkę przeszedł zimny dreszcz wzdłuż kręgosłupa.
- Rozumiem… dobrze… Że nie wszyscy… Potrafią posługiwać się telekinezą… - powiedziała powoli, jednak wyraźnie nabawiła się jakiegoś lęku, przed zmierzeniem twarzą w twarz z wolnym Joakimem. Miał swoje wizje, mógł nimi zmusić jej ciało do tańca. Do czego jeszcze? Zbladła, bo biorąc pod uwagę historię z Kirillem… Miała czym się niepokoić.
- Jeszcze raz, jak się czujesz? Nie wyrządziłem ci krzywdy? - chyba miał na myśli sferę fizyczną, nie emocjonalną. A może obie.
Alice sapnęła
- No nie mogę stać… - powiedziała otwarcie, ale to było widać
- Jestem poobcierana i nadwyrężona… I zmęczona. Najchętniej padłabym i spała… - przyznała szczerze jak się czuła.
De Trafford zamyślił się. Alice mogła przysiąc, że również nieco zaczerwienił się, jednak blask świetlików potrafił być złudny i tworzyć iluzje wzrokowe.
- Może właśnie tak powinnaś zrobić - Terry zastanowił się. - Odpoczniesz tutaj i dopiero wtedy wrócimy. Lepiej, żebyś doszła do siebie w miejscu, gdzie czas płynie znacznie wolniej - spojrzał na nią ukradkiem. - Ale… - zamyślił się. - Coś cię boli? W takim sensie, że potrzebowałabyś lekarza i pomocy medycznej?

Następnie mężczyzna nieznacznie obrócił głowę w inną stronę. Wydawało się, że wypatruje Tapia gdzieś przy brzegu. A może wstydził się i nie potrafił spojrzeć w oczy śpiewaczce? Albo też obie te rzeczy przeplatały się. Odkąd seksualna gorączka nagle opadła z de Trafforda, wydawał się czuć niezręcznie.

Harper przyglądała mu się chwilę i uśmiechnęła się blado
- Wszystko jest… Jest w porządku Terrence. Nie zrobiłeś mi nic, z czym nie byłabym w stanie sobie poradzić - powiedziała, chcąc dodać mu trochę otuchy. Nie chciała, by jej teraz unikał. Bo sama wolała nie zacząć czuć się niezręcznie w jego towarzystwie.
- Może w takim razie chodźmy stąd, a potem odpocznę i wrócimy do rzeczywistości? - zaproponowała.
- Najlepiej byłoby, gdybyś odpoczęła w chatce bogów. Jednak nie wiem, czy chcesz widzieć się z nimi teraz… Wolisz tu odpocząć?
Nadal wiał bardzo zimny wiatr i ciężko było polemizować z tym faktem. Wyspa świetlików być może wyglądała przepięknie, jednak akurat w tej chwili nie znajdowała się szczególnie wygodnym miejscem do zregenerowania się. Zrobiło się jeszcze chłodniej, odkąd drzewo zaczęło oddawać swoją energię owadom gasnącym na czole Harper. Być może Alice nie skonsumowała miejsca, jednak wszystko wskazywało na to, że i tak pozyskała choć część drzemiącej tutaj siły.
Śpiewaczka zmarszczyła lekko brwi
- Proponuję, byśmy się nieco ubrali i ruszyli. Tu jest trochę za chłodno na odpoczywanie… - zauważyła rozsądnie i obejrzała się w stronę porozkładanych w różnych miejscach częściach garderoby.
Terry powiódł za jej spojrzeniem i westchnął.
- No cóż - mruknął. Te dwa słowa nie były zbyt wyrafinowane, jednak i tak był w stanie wymówić je z niezwykle wyrafinowanym akcentem. - Chyba równie dobrze możemy je zostawić. Nie nadają się do niczego.
Następnie zrobił krok w stronę brzegu i pociągnął za sobą Alice, tym samym zmuszając ją do ruchu.
- I jak się czujesz? Możesz chodzić? Wolisz, żebym cię przeniósł?
Jego głos był pełen troski i czułości. Aż trudno było uwierzyć, że to ten sam mężczyzna, który jeszcze kilka minut temu torturował ją telekinezą z sadystycznym uśmiechem na twarzy.
Alice zerknęła na ubrania
- Może chociaż zabierzmy je do kosza? Proponuję nie zostawiać… Bałaganu - zasugerowała nim całkiem odeszli od drzewa. Zastanawiała się cały czas nad tym, jak Terry grał Joakima i lekko się niepokoiła przy każdej poświęconej temu mysli.
- Ta sukienka należy do Mielikki, prawda? - de Trafford spojrzał na zieloną sukienkę. - Chyba nie zabranie jej ze sobą byłoby wysoce nieuprzejme - zgodził się.
Odszedł na kilka kroków po uprzednim upewnieniu się, że Alice jest w stanie stać o własnych siłach. Wziął ubranie, włożył je do koszyka wraz z innymi przedmiotami, które tu przynieśli. Także butelką. Rzeczywiście śmiecenie na terenie świętego miejsca nie brzmiało zbyt rozsądnie i honorowo. Wreszcie mężczyzna spojrzał na Harper.
- Pamiętasz moje pytanie? - zapytał. - Chcesz, żebym cię przeniósł moimi umiejętnościami, czy jesteś w stanie utrzymać się na nogach? Pytam dlatego, bo aktualnie mam lekkiego kaca po korzystaniu na tobie z moich zdolności i nie zrobię tego bez twojej wyraźnej zgody. Przynajmniej nie w najbliższej przyszłości - westchnął.

Kobieta czekała na niego, podpierając się o pień i gałęzie jakiegoś pomniejszego drzewka. Spróbowała się wyprostować, ale skończyło się to tym, że zachwiała się, a jej nogi po prostu zadrżały ze zmęczenia. Runęła do tyłu, tracąc równowagę w najbardziej uwłaczający sposób. Choćby bardzo chciała, chwilowo nie mogła się utrzymać. Choć wyraźnie miała jakąś władzę nad mięśniami, jej ciało potrzebowało odpoczynku. Nie zdążyła nawet nic powiedzieć, tylko się zapowietrzyła, próbując pochwycić znów za gałąź.
Nie udało się. Kobieta już była pewna, że uderzy w ziemię. W panice próbowała chwycić się czegokolwiek, aby uniknąć bólu, jednak nie była w stanie wykonać odpowiedniego ruchu. Czy do bólu wywołanego przez Terry’ego dołączy się ten związany z upadkiem.
Jednak zawisła w powietrzu. De Trafford zdołał w porę złapać ją. Co to miało znaczyć? Że jest w stanie mu zaufać i liczyć na niego bez względu na wszystko? O ilu ludziach mogła tak powiedzieć?
- Zapomnij - Anglik żachnął się. - Transportuję cię prosto do bogów. Liczę na twoją kreatywność, bo nie wiem jak im to wytłumaczę. Mam na myśli stan, w jakim jesteś. Może wystarczy, jak powiem, że potknęłaś się na konarze, czy coś w tym stylu - zastanowił się, kompletnie nieświadom dwuznaczności.
Alice odetchnęła nieco z ulgą. Choć uczucie telekinezy na sobie wywoływało teraz dreszcz wzdłuż jej kręgosłupa. Zerknęła znów na Terrence’a
- Może do czasu, aż tam dotrzemy nieco odpocznę i chociaż utrzymam się na nogach - zaproponowała, w końcu trochę trasy było przed nimi.
Mężczyzna pokręcił głową.
- Zapomniałem się - rzekł ostrożnie. - Może gdybyś była nieco starsza…? - rzekł, po czym zmarszczył brwi. Chyba miał na myśli “bardziej doświadczona”. Następnie jedynie pokręcił głową i szedł dalej, kierując ciałem Harper. - Obawiam się, że przekroczyłem pewne granice - mruknął.
Śpiewaczka westchnęła
- Ty naprawdę masz problem z moim wiekiem, Terrence - zauważyła, lekko marszcząc brwi. Nie komentowała faktu przekraczania granic. Osiągnęli to co mieli i nie było im obojgu źle.
- Terrence…? - zaczęła pytającym tonem.
- Alice? - mężczyzna odpowiedział pytaniem.
Śpiewaczka westchnęła cicho
- Chciałam ci podziękować, że pomogłeś mi z tym rytuałem - powiedziała cicho…
Tymczasem, Terry kontynuował
- Nigdy nie planowałem przypadkowego kontaktu seksualnego. A na pewno nie spodziewałem się romansu i tego, że coś naprawdę poczuję. I jeśli czegoś w stu procentach kompletnie nie spodziewałbym się, to to, że zacznę spełniać fetysze już po kilku godzinach intymnej relacji - pokręcił głową. - To nie jestem ja. To to miejsce… tak na mnie działa - spojrzał niepewnie na otaczające ich krzaki i drzewa. - A może jednak? - zawiesił głos. - Być może sam jeszcze nie wiem o sobie tak wiele, jak mi się wydawało - rzekł. Szedł wyprostowany z rękami schowanymi za sobą, jak gdyby ta ziemia należała do niego. Roztaczał aurę panowania. - Czy to dlatego starsi mężczyźni biorą sobie młodsze kochanki? - wykrzywił usta w drwiącym uśmiechu. - Żeby samemu odmłodnieć?
Alice nie przerywała mu już, a na ostatnie słowa skrzywiła się lekko
- Druga młodość i te sprawy… - skwitowała tylko w zamyśleniu
- A co do twoich wątpliwości, przekonasz się jak się stąd przeniesiemy, co o tym wszystkim myślisz - powiedziała dalej nieco nieobecna. Najwyraźniej snuła w tym temacie jakąś głęboką myśl i jeszcze się nią nie dzieliła.
- A co ty o tym sądzisz? - Terry zawiesił głos. Zamyślił się na moment. - Chcę, żebyś wiedziała, że te zdarzenia miały dla mnie znaczenie. Liczysz się dla mnie i szanuję cię jako kobietę, człowieka… gdyby mój stan cywilny na to pozwalał, zaproponowałbym ci małżeństwo - zawiesił głos. - Zostałem wychowany wśród pewnych praw, zwyczajów i lubię podążać kodeksem honoru. Sama sytuacja rytuału i to, czego ode mnie wymagała, sprawiła, że kompletnie straciłem grunt pod nogami. A potem już łatwo było podążyć spiralą w dół i zapomnieć się. Ja nie jestem tego typu mężczyzną. A ty, jak wierzę, nie jesteś tego typu kobietą. Czy ktoś rzucił na nas urok?
Harper milczała chwilę, ważąc słowa
- Dla mnie też miały ogromne znaczenie. Nie wiem kim będę po tym wszystkim. Nie wiem co mam myśleć. Oświadczyłbyś mi się ze względu na fakt, co między nami zaszło? Rozmawialiśmy o tym, że obawiam się relacji. Teraz wydaje mi się, jakby ta rozmowa była bardzo dawno temu… W innym śnie - westchnęła
- Mówiłam ci to już, ale szanuję cię Terrence. Jakiego typu mężczyzną byś nie był - powiedziała i przymknęła na chwilę oczy, skoro to i tak on ją niósł telekinezą.
- To mogła być moja sprawka. Odnoszę wrażenie, że w czyjekolwiek życie wkraczam, robię w nim jakiś niezwykle chaotyczny przewrót - zauważyła mając cały czas zamknięte oczy.
- Może po prostu wkraczasz w życie chaotycznych ludzi? - Terry zapytał. - Przy niektórych cały czas dzieją się niestworzone rzeczy, ale to wynika z ich cech charakteru. To może nie być związane z tobą. Jednak… przyznam, że przed tobą byłem całkiem spokojny i skoncentrowany na moich celach - westchnął.
Alice uniosła kącik ust
- Mówiłam… Przewrót - skwitowała jego słowa krótko i zamilkła.

Podeszli pod sam brzeg rzeki. Spoglądali przez chwilę w dal na drzewa i zawiłość rzek, kiedy usłyszeli odchrząknięcie. Ktoś przybliżył się do nich.
- Czy teraz już mogę pojawić się? - zapytał Tapio.
Był w pełni ubrany.
Alice zerknęła na Tapia i uśmiechnęła się przepraszająco
- Wybacz Tapio… - oznajmiła i skrzyżowała mimo wszystko ręce, teraz nieco czując się zbyt odsłoniętą przed mężczyznami. Mimo, że obaj widzieli ją nago.
- Chcielibyśmy wrócić… Ja potrzebuję nieco… Odpocząć - powiedziała próbując skierować rozmowę na bezpieczne tory.
- To rozsądne - odpowiedział bóg puszczy, spoglądając na nią uważnie. Następnie przeniósł wzrok na de Trafforda. - Czy już wszystko zostało dokonane?
Mężczyzna skinął głową, na co Tapio nieznacznie uśmiechnął się. Potem bóg ponownie spojrzał na śpiewaczkę i zadowolenie zniknęło z jego twarzy
- Czy wszystko w porządku? Potrzebujesz pomocy? - spojrzał na siniaki znajdujące się na jej ciele. Trudno było je przeoczyć.
Zdawało się, że Terrence chciał sam odpowiedzieć i już otwierał usta, jednak szybko zamknął je z powrotem. Zapewne nie wyglądałoby to szczególnie uspokajająco, gdyby nie pozwolił Alice samej sformułować zdania.
Harper uśmiechnęła się lekko i pokręciła głową
- Wszystko w porządku. Po prostu potrzebuję odpocząć to wszystko. Widziałam się z Akką… Wszystko omówiłyśmy. A teraz najchętniej zdrzemnęłabym się po prostu… I ubrała… Znowu - śpiewaczka starała się mówić jak najbardziej uspokajającym tonem.
Tapio skinął głową.
- Przybyłem tutaj nieco solidniejszą łodzią od tej, z której ty skorzystałaś. Mielikki doradziła mi, żebym wziął z sobą różne rzeczy na wszelki wypadek i miała rację. Mam przy sobie ręczniki i świeże ubrania na zmianę, które bez wątpienia przydadzą się wam - zapewnił.
Następnie poprowadził ich brzegiem w stronę nieco bujniejszej roślinności. Trawa była tutaj gęstsza, bardziej sztywna i kłująca. Alice rozpoznawała niektóre zielone łodygi dzięki przyspieszonemu kursowi zielarstwa. Między innymi tataraku, wśród którego czekała na nich długa i szeroka łódź. Harper zaczęła zastanawiać się, czy nie była nawet zbyt okazała jak na niektóre wąskie przesmyki, jednak nie mieli innego wyboru. Zaczął padać drobny deszczyk, dlatego zabudowana, zadaszona część wyglądała bardzo zachęcająco. Z wnętrza wydobywał się delikatny, ciepły blask świec, który wydawał się ich zapraszać. Nie on jedyny.
- Wsiadajcie - rzekł bóg. - Będziemy ruszać.
Terry podszedł bliżej Alice.
- Bez obaw, przeniosę cię tam - rzekł, spoglądając na dość wąską kładkę, która wcale nie wyglądała na stabilną.
Harper postanowiła w tej kwestii polegać na de Traffordzie. Sama nie mogła przejść nigdzie, przynajmniej przez jakiś czas. Kiwnęła głową w odpowiedzi. Nie chciała marznąć na deszczu, więc miała jak najbardziej ochotę znaleźć się już w środku łódki i pod zadaszeniem.

Tapio przeszedł pierwszy. Alice z zaskoczeniem spostrzegła, że choć kładka wygięła się pod olbrzymim mężczyzną, to nie pękła. Bóg stanął na pokładzie i obrócił się w ich stronę, spoglądając na nich wyczekująco. Terry nie zwlekał niepotrzebnie i poruszył ciałem śpiewaczki, wysyłając ją w stronę Tapia. Delikatnie opuścił ją na wyciągnięte ręce mężczyzny. Kiedy już Harper była bezpieczna, po kładce ruszył de Trafford. Choć nie posiadał boskiej gracji, w odróżnieniu od pana puszczy, i tak zdołał całkiem sprawnie przedostać się na drugą stronę.

Weszli do zadaszonej części. Bynajmniej nie była urządzona z przepychem, a jednak wydawała się na swój sposób urokliwa. Alice uzmysłowiła sobie, że to zapewne dlatego, bo wszystko było wykonane z drewna. Na niewielkiej podłodze położono skromny dywan, obok którego stał stół i cztery szerokie krzesła przypominające bardziej fotele. Być może dlatego, bo były obite materiałem.
- Usiądźcie - polecił Tapio, po czym schylił się do drewnianej skrzyni i zaczął w niej grzebać.
Terry spojrzał na Alice.
- Jesteś w stanie usiąść? - zawiesił głos. - Dywan jest czysty, mogłabyś się na nim położyć, gdyby była taka potrzeba…
Śpiewaczka zerknęła na fotele
- Nie… Myślę, że fotel wystarczy… - odrzekła i przesunęła się nieco tak, by po prostu móc opaść na jeden z mebli wygodnie. Rozejrzała się jeszcze raz po wnętrzu, po czym momentalnie zamknęła oczy. Szum drobnego deszczu, odbijającego się na wodzie jeszcze bardziej usypiał kobietę. Terry dotknął jej ramienia.
- Jeszcze chwilę - szepnął. - Zaraz zaśniesz.
Alice lekko rozwarła oczy i spod przymrużonych powiek spostrzegła, że Tapio stał nad nią z wyciągniętymi rękami. Terry przyjął od niego ręcznik i zaczął nim wycierać Alice. Kiedy już była sucha, włożył przez jej głowę sukienkę. Dopiero po chwili Harper uświadomiła sobie, że to chyba koszula nocna. Materiał był bardzo miękki i gruby.
- Jesteś wychłodzona - mruknął mężczyzna, kiedy dotknął jej ciała.
- Może wina? - zaproponował Tapio, spoglądając na skrzynię. - Mam również wodę, owoce leśne, chleb i trochę pieczeni, gdybyście byli spragnieni lub głodni.
Harper odetchnęła lekko, dając Terry’emu nieco o siebie zadbać.
- Zjadłabym coś w sumie… Czy mogę poprosić o trochę pieczeni i chleba? I napiłabym się wody… - przyznała szczerze. Oparła się ręką o stół, by nieco inaczej usiąść, ale tylko delikatnie się skrzywiła na ukłucie bólu. Nie było dojmujące, tylko takie… Dziwne.
Tapio ukroił nożem dwie grube kromki chleba, pomiędzy które umieścił kawałek mięsa.
- Nie mamy talerzy, ale jestem przekonany, że w ten sposób również będzie smaczne - uśmiechnął się do niej lekko.
Rzeczywiście, wystarczył tylko jeden kęs, aby Alice uświadomiła sobie, jak bardzo głodna była. Zjadła ten - dosłownie i w przenośni - posiłek bogów, po czym popiła go wodą. Terry odmówił posiłku, tłumacząc się brakiem apetytu.
- Czy macie jakieś pytania lub prośby? - zapytał mężczyzna. - Będę musiał wyjść na zewnątrz, aby kierować łodzią.
 
Ombrose jest offline  
Stary 21-03-2018, 21:37   #430
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Troski dwóch mężczyzn


Alice zerknęła na Terry’ego
- Masz może coś, co Terrence mógłby wdziać na grzbiet? - zapytała nim Tapio udał się na zewnątrz. Jej robiło się już ciepło, nie chciała jednak by mężczyzna marzł.
De Trafford wydawał się zaskoczony. Spojrzał na siebie, jak gdyby dopiero wtedy zauważając, że pozostawał nagi. Uwaga mężczyzn była tak bardzo skupiona na Alice, że wszystko inne i wszyscy inni schodzili na drugi plan.
- Poszukaj w skrzyni - Tapio polecił Terrence’owi. - Znajdziesz coś odpowiedniego.
Wnet Anglik wdział bawełnianą, beżową koszulę z dekoltem wiązanym sznurkiem. Oprócz tego spodnie z tego samego materiału. Obie te części garderoby należały do Tapia i były za duże. O ile w przypadku koszuli nie stanowiło to problemu, to dół spadał z pasa mężczyzny. Terry zagryzł wargę i rozejrzał się w poszukiwanie jakiegoś pasa, albo sznurka. Kiedy jednak ich nie znalazł, westchnął i usiadł na fotelu obok Alice. Spojrzał na nią zaciekawiony, czy kobieta nadal była senna.
Harper ostrożnie i powoli przechyliła się do tyłu. Odstawiła szklankę po wodzie na stół i zerknęła na de Trafforda, który wyraźnie jej się przyglądał. Przez chwilę obserwowała go, nie odrywając wzroku, po czym przechyliła nieco głowę
- Nad czym myślisz? - zapytała zmęczonym i spokojnym tonem.
Mężczyzna odciągnął wzrok w bok i zamyślił się.
- Chyba łatwiej byłoby wymienić rzeczy, o których nie myślę - odpowiedział. - Jednak w tej akurat chwili… pomyślałem, że nie mam ochoty wracać. A przynajmniej nie ze świadomością, że nigdy nie powrócę - wyciągnął dłoń i dotknął surowego drewna stołu. - Tak wiele można byłoby tu zwiedzić. Obejrzeć, zobaczyć, poznać. Jeżeli są tutaj takie cuda, jak Drzewo Słońca i Księżyca, to kto wie, co można napotkać tuż za rogiem? Być może uaktywnia się we mnie jakaś pierwotna żyłka odkrywcy - zawiesił głos na moment.
Alice uśmiechnęła się
- To przyjemna myśl Terrence, ale mamy obowiązki. Nie możemy ich porzucić. Może i czas płynie tam wolniej niż tu, ale jednak płynie i podejrzewam, że przepadliśmy już na godzinę, jak nie dwie, czy trzy. Tam też są wspaniałe rzeczy do zwiedzania, a w takim gronie w jakim się obracamy, może i nawet bardziej niesamowite - powiedziała i zasłoniła usta, bo ziewnęła.
- I bardziej niebezpieczne. I bardziej zabójcze - Terry na moment zamilkł, widząc senność Harper. Pewnie zastanawiał się, czy nie zamilknąć i pozwolić jej spać. Przez chwilę ważył wszystkie za i przeciw, kiedy nagle westchnął. - Alice… - zaczął. - Zamierzam poprosić Tapia i Mielikki, aby pozwolili ci tu zostać tak długo, aż sytuacja w Finlandii zostanie załatwiona. Przeze mnie, resztę Konsumentów i IBPI.
Śpiewaczka otworzyła oczy i spojrzała na niego. Zorientowała się, że nie wiedziała nawet w którym momencie je zamknęła ponownie.
- Terrence… Nie wiem, czy to dobra myśl. Po pierwsze dlatego, że obiecałam coś Acce i muszę tego dokonać osobiście… Po drugie, ponieważ Emerens… Cóż. To skomplikowane, ale w jego ciele zamieszkuje elf z Arkadii i uspokaja się w moim pobliżu. Nietrzymanie go pod jakąś kontrolą to bardzo fatalny pomysł, zwłaszcza jeśli groziłoby mu zagrożenie. Wtedy nikt nie jest bezpieczny - wyjaśniła mu niejako co wydarzyło się w Essen.
- Ale ty byłabyś bezpieczna - odpowiedział Terry. - Moglibyśmy schować twoje ciało w jakimś bezpiecznym miejscu. Najlepiej sejfie. Natomiast twój umysł mógłby odpoczywać tutaj w spokoju - zawiesił głos. - Nie chcę, żebyś wracała i narażała się, skoro jest inna możliwość… Nie mogę obiecać, że będę zawsze przy tobie, aby cię bronić - dodał.
Harper zmarszczyła lekko brwi
- Jaką byłabym Dubhe, gdybym dla własnego bezpieczeństwa porzuciła kościół i grzała sobie tutaj tyłek na przyjemnym słońcu?
- Rozsądną Dubhe.
- Honor mi nie pozwala Terrence. Poza tym. Muszę skonsumować koronę nieba, która jest na głowie Ukka. Gdy to zrobię, Ukko będzie wolny i odda nam Joakima - powiedziała poważnym tonem, w końcu zdradzając odrobinę z układu w jaki weszła z Akką.
Terry zamyślił się.
- Jesteś uparta. Może zapomniałaś o tym, ale nie ty jedna posiadasz umiejętność konsumowania. Skonsumowałem w swoim życiu znacznie więcej rzeczy niż ty. Kościół Konsumentów nazywa się tak, a nie inaczej, bo przed latami Dubhe nawiedziła Joakima i podzieliła się swoimi mocami, tym samym tworząc rzeszę swoich myśliwych. Pozwól im polować, Alice. Właśnie po to jesteśmy… - spojrzał na nią bezradnie. - Ale ja nie dam rady cię przekonać, prawda? - rozbrzmiała chwila ciszy. - Ty mnie w ogóle nie słuchasz.
Alice milczała. Zastanawiała się wyraźnie nad jego słowami.
- Jeśli tu zostanę i poczekam… Nie będę sprawiać wam problemów… Jeśli pójdę… - myślała. Nie była wojownikiem, nie była dobrym strzelcem i łatwo było innym nią manipulować. Może i potrafiła kogoś wesprzeć, ale jej decyzje kończyły się tylko czyjąś krzywdą. Podniosła dłoń i spojrzała na jej wnętrze. Co powinna zrobić. Zostać, czy iść? Poczuła nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej i zamknęła oczy opuszczając rękę
- Pomyśleć nad tym muszę - powiedziała przygaszonym tonem i oparła głowę wygodniej. Chciała odpocząć. Potem wróci myślami do tematów niewygodnych.
Terry skinął głową.
- Odpocznij - rzekł. - Będę cały czas przy tobie - obiecał. Wahał się przez krótki moment, po czym nachylił się i pocałował ją w czoło. Wnet Alice zasnęła. Zupełnie tak, jak gdyby wargi mężczyzny nałożyły na nią mocny urok. Odchyliła głowę do tyłu. Ostatni raz odpoczywała w ten sposób w apartamencie IBPI w Essen. Na szczęście tym razem nie przyśniła jej się tamtejsza opera.

Znajdowała się w czarnej próżni. Nie posiadała w niej swojego ciała, jak gdyby była istotą utkaną jedynie z myśli. Wokół niej panowała kompletna cisza, co w połączeniu z monotonią obrazu wydawało się aż bolesne. Do tej pory nie miała ataku klaustrofobii i nigdy wcześniej nie była aż tak blisko pierwszego w swoim życiu. Wnet czerń wokół niej zaczęła falować. W jednym miejscu wybrzuszyła się i zaczęła niespiesznie, jakby z wysiłkiem, kierować w jej stronę. Wnet na samym swoim czubku przyjęła obraz wyciągniętej ręki. Była utkwiona w geście proszącym o pochwycenie. Lekko drżała, jakby jej właściciel mógł w każdej chwili zemdleć z wysiłku. Tylko kim był? Przyjacielem czy wrogiem?
Harper zawahała się tylko przez krótką chwilę. Nie była w stanie rozpoznać dłoni, ale nie była złym człowiekiem. Wierzyła, że pomoc innym zawsze się opłacała, więc wyciągnęła swoją dłoń i chwyciła tę obcą.
Kiedy tylko dotknęła dłoni, świat zawirował przed jej oczami. Dłoń mocno pochwyciła ją. Teraz już nie wydawała się słaba. Wręcz przeciwnie, jej dotyk wydawał się aż bolesny. Zaczęła ciągnąć ją w kierunku czarnej ściany próżni.
Alice krzyknęła i zaskoczona chciała puścić ową dłoń, wyszarpnąć z niej swoją rękę. Czy dała się nabrać? Nie wiedziała co ma o tym myśleć i działała instynktownie.
Jednak uchwyt był zbyt silny. Pociągnął ją szybko i bez zawahania. Alice z przerażeniem spoglądała na przybliżającą się ścianę czerni. Jednak kiedy w nią uderzyła, nie poczuła bólu. Zupełnie tak, jak gdyby wpadła na rozciągniętą, gumową trampolinę. Tyle że zamiast odbić się od niej, zaczęła wsiąkać w nią. Ręka nie puszczała ani na moment, forsując jej podróż przez dziwną barierę. Kiedy wreszcie Alice przeszła przez nią, zamrugała, oślepiona bielą. Nagle zauważyła, że odzyskała swoje ciało. Była ubrana w tę samą koszulę nocną, którą założyła przed zaśnięciem. Znajdowała się w okrągłym pomieszczeniu, na którego środku siedział nagi mężczyzna.

- Witaj, Alice - rzekł Kirill.

Początkowo śpiewaczka obawiała się, ale kiedy znalazła się w znajomym, białym pomieszczeniu i zobaczyła Kirilla, nieco się rozluźniła. Po czym pomyślała o wielu rzeczach na raz i się spięła.
- Kirill… Jednak znalazłeś chwilę, żeby się ze mną zobaczyć - zagadnęła, po czym spojrzała po sobie. Czy w tym miejscu jej ciało miało ślady? Wolała uniknąć pytań ze strony Kaverina.
- Bardzo długo cię szukałem - odpowiedział Rosjanin, spoglądając na nią przeciągle. - Poczułem, że jesteś daleko. Dalej, niż zwykle. Zostałaś moim priorytetem.
Jego głos był wyprany z emocji, jak przez większość czasu. Oczy spoglądały trochę na nią, a trochę przez nią. Pusty wzrok, który zdążyła dobrze poznać pomimo krótkiego czasu znajomości z Kaverinem.
- Znalazłem cię, choć nie było to łatwe. Już obawiałem się, że umarłaś. Śmiercią ostateczną - zawiesił głos na chwilę, po czym spojrzał prosto na jej twarz. - Bałem się, Alice.
Kobieta dostrzegła, że jednak i tu na jej ciele pozostały widoczne ślady po tym co działo się w Puszczy Bogów. Spojrzała na niego i przegarnęła nieco włosy do przodu, niby to tak po prostu. Za moment usiadła na ziemi, tak by skryć nieco nogi i nie odwracać się broń boże tyłem do mężczyzny
- Jestem w puszczy fińskich bogów. Rozmawiałam z Akką, małżonką Ukka… - powiedziała nieco wymijająco. Nie chciała, by Kirill się o nią bał i było jej przykro z tego tytułu
- Jak w Egipcie? - zmieniła temat.
- Źle - odpowiedział Kirill. - Nasz astralny brat został porwany przez organizację Afaf Habid. Zabawili się nami. Mam pewien ślad, jednak to szykuje się na znacznie dłuższe śledztwo - pokręcił głową i westchnął głęboko. - Zawiodłem. W przeciwieństwie do ciebie… Akka? To brzmi obiecująco… - utkwił w niej spojrzenie. Zdawało się, że prosił o nieco dłuższe wyjaśnienie.
Alice wzięła wdech
- Gdybym mogła ci pomóc… Gdyby nie to wszystko, na pewno szybko byśmy go odnaleźli - westchnęła
- Haltije powiedziały mi jak się do niej dostać. Zawarłam z nią umowę. Niestety bogini bezpośrednio nie może nam pomóc, jest zbyt mocno związana ze swym małżonkiem. Tymczasem, zakopaliśmy topór wojenny między Kościołem, a IBPI i organizacje wspólnie pracować będą nad zakończeniem tej sprawy z wersetami… - wyjaśniła jak się sprawy miały.
- Nie odpoczywałaś przez ten czas - Kirill spojrzał na nią chwilę dłużej. - Dobrze ci idzie ta wojna. Lepiej, niż spodziewałem się. Nie żebym miał niskie mniemanie o tobie - dodał. - Następnie wstał, eksponując ciało pokryte bliznami. Zaczął przechadzać się dookoła pomieszczenia. Jego ręce tkwiły złączone z tyłu za plecami.
- Jeżeli takie będzie twoje życzenie, to mogę udać się do Helsinek - rzekł. - Nie mam już nic do roboty w Kairze, przynajmniej nie w tej chwili. Jeżeli udałoby się szybciej pokonać Tuonetar, to mogłabyś mi pomóc - rzekł, po czym spojrzał na śpiewaczkę, jakby chcąc upewnić się, czy w ogóle jest zainteresowana pomysłem wspólnych poszukiwań. - O ile chcesz.
Śpiewaczka uniosła lekko brew, ale starała się być oparta o ścianę plecami, by nie było widać śladów po korze i gałęziach.
- Oczywiście, że ci pomogę i chciałabym, żebyś był w Helsinkach - przypomniały jej się słowa Tuonetar z opery w Essen i lekko przygasła na krótki moment
- Dużo się działo… Tuż przed snem, de Trafford zaproponował mi, czy może nie powinnam zostać w puszczy bogów. Nie wiem co zrobić. Będąc w Helsinkach niewiele mogę pomóc, a gdy tylko usłyszę coś za dużo, dowiaduje się o tym i Tuonetar. Co ty o tym myślisz? - zapytała mając nadzieję, że Kirill pomoże jej rozwiązać tę sprawę.
Mężczyzna zastanowił się przez moment.
- Wiem, co powinnaś uczynić - rzekł. - Pytanie brzmi, co ty na ten temat sądzisz? - zapytał. Wyglądało na to, że najpierw chciał poznać opinię Alice, zanim wpłynie na nią swoją własną.
Kobieta milczała chwilę
- Powiedziałeś, że daję radę walczyć… A jednak czuję się trochę jak piąte koło u wozu. Trzeba mnie bronić, nie jestem dobra w walce wręcz, ani w strzelaniu. Tuonetar słyszy i widzi wszystko co ja słyszę i widzę. Sabotuję tylko plany… Znowu ktoś przeze mnie umarł… - powiedziała i spojrzała gdzieś w ziemię, wspominając akcję w Niemczech.
- Czy znowu wpływ Tuoniego przejął nad tobą kontrolę? - zapytał Kaverin, kompletnie nie zdając sobie sprawy, że przywołał tym samym Joakima i przypomniał o jeszcze innym niepowodzeniu Alice.
Harper pokręciła głową
- Nie… To ja. Zadecydowałam o tym, że ktoś musi umrzeć… Umarł, ale przez to umarł też ktoś kto mi pomagał… Kim jestem, żeby decydować, kto ma żyć, a kto nie - westchnęła, teraz trochę pogrążając się w przygnębieniu.
- Kimś, kto próbuje uratować siebie i pokonać zło - Kirill odpowiedział. - Oba cele są honorowe i właściwe. Nie zastanawiaj się nad tym w tej chwili. Jeszcze przyjdzie chwila, aby pochować zmarłych.
Zamilkł na moment.
- Wyczuwam zmianę, Alice. Ta puszcza cię zmieniła - zawiesił na chwilę głos. - Wcześniej oprócz twojej psychicznej energii wyczuwałem posmak Tuonetar. Natomiast teraz otulają cię jeszcze dwa inne, dodatkowe zapachy.
Podszedł bliżej śpiewaczki i dotknął jej szyi, jak gdyby badał puls. Choć nie była tego świadoma, na jej czole rozbłysł znak pozostawiony przez Akkę. Natomiast na ręce zalśniło sowie znamię.
- Czym są te rzeczy?
Alice zmarszczyła lekko brwi, ale dostrzegła gdzie błądził wzrok Kirilla
- Musiałam zawrzeć umowę z haltijami, by zdradziły mi jak dostać się do Akki… A to drugie, to błogosławieństwo bogini - odrzekła spoglądając w górę na Kirilla i mając nadzieję, że nie będzie jej się przyglądał zbyt uważnie.
Mężczyzna skinął głową, po czym zrobił dwa kroki do tyłu i usiadł na podłożu.
- Co pomyślą haltiję, jeżeli zamiast wypełniać umowę, zobaczą cię kryjącą się pod jakimś kamieniem? Co poczuje bogini, która błogosławiła ci? Po co to robiła? Żebyś mogła znaleźć lepszą kryjówkę? Co stanie się wśród Konsumentów, którzy będą mieli walczyć o kogoś, kto nie chce walczyć o nich i z nimi? Pomyślałaś o tym? Myślę, że de Trafford o tym pomyślał. A jednak i tak to zaproponował. Dlaczego? - zmarszczył brwi. - Przecież to nielogiczne - zastanowił się.
Harper kiwnęła głową
- Tak to wszystko co i sama pomyślałam… Dlatego też… - jednak nie dane jej było dokończyć myśli
Kirill podniósł wzrok i spojrzał prosto w oczy Alice.
- Jest tylko jedno rozwiązanie. Ten mężczyzna boi się o ciebie, a więc… czuje coś do ciebie.
Zamilkł na chwilę.
- Wiedziałaś o tym?
Alice zamknęła usta. Przyglądała się Kaverinowi chwilę i spuściła wzrok
- Nie, że aż tak daleko to zaszło… Znaczy… W sumie… - podniosła dłoń i nerwowo potarła nia kark, jakby leżało jej na plecach coś ciężkiego i próbowała sobie ulżyć w bólu.
Mina mężczyzny była kompletnie nieprzenikniona. Ciężko było określić co sobie myśli i czuje i czy w ogóle.
- To zaszło? Czym jest to? - zapytał. Nawet nie wydawał się zaciekawiony, choć to mogło być jedynie złudzeniem.
Śpiewaczka wyprostowała się, jakby połknęła kij. Czemu czuła się tak niewygodnie, musząc o tym powiedzieć? Bo to wstyd? Wstyd, że chcąc uratować wszystkich musiała się z kimś przespać? Czy to dlatego, że musiała to powiedzieć jemu? Osobie, z która na swój sposób czuła się tak bliska i kto w dość nieoczekiwany sposób sam doprowadził do sytuacji, gdzie doszło do zbliżenia… Milczała.

Kiedy Alice nic nie odpowiedziała, Kirill skinął głową.
- Powiedz mi… jak to jest być z pełnym mężczyzną? - zapytał. - Dużo lepiej, niż ze mną?
Splótł palce obu dłoni, jak do modlitwy.
Śpiewaczka odwróciła wzrok na bok
- Czemu… Zadajesz mi takie pytanie… - powiedziała urażonym tonem
- Nie było mi z tobą gorzej, czy w ogóle… Czy… Yh... - dodała. Zamknęła oczy, męcząc się teraz w głowie.
Kirill potarł o siebie dłonie.
- Czy to miała być zemsta na mnie? - zapytał. - Za ten raz, kiedy nie mogłem z tobą rozmawiać? Czy to właśnie po tym pocałowałaś go?
Delikatny cień emocji zatańczył na jego twarzy. Był tak subtelny, że równie dobrze mógł stanowić jedynie wytwór wyobraźni śpiewaczki.
Alice zapowietrzyła się i wstała z ziemi, by stanąć przed nim
- Nie. To nie tak. To przez haltije… Akka jest boginią płodności, kobiet i okazało się, że żeby się do niej przenieść, muszę wykonać rytuał i potrzeba do tego też mężczyzny. Nigdy sama nie zrobiłabym czegoś takiego z zemsty - powiedziała poddenerwowanym tonem.
Kirill zamilkł na moment.
- To byłoby takie okropne, czyż nie? Robić takie rzeczy z zemsty… - zawiesił głos. - To miałaś na myśli?
Trudno było rzec, czy uwierzył w jej wyjaśnienia. Niestety prawda nie zawsze brzmiała prawdopodobnie i Kirill mógł uznać, że Harper wymyśliła cokolwiek, aby tylko lepiej wyjść. Nie dał jednak po sobie poznać, czy rzeczywiście tak uważał.
Śpiewaczka milczała chwilę, a nie mogąc rozszyfrować jego emocji, zmarszczyła brwi
- O co… O co ci chodzi Kirill? Co ty myślisz w ogóle? - zapytała trochę pretensjonalnie, a trochę zmieszanym tonem. Czuła się dziwnie przyciskana presją do ściany, tylko nie wiedziała, czy on to robił celowo, czy to ona sama się dusiła, nie mogąc zorientować co Kaverin tak naprawdę uważa.
- Powiedziałaś, że nigdy sama nie zrobiłabyś czegoś takiego z zemsty. Ale ja zrobiłem. Z tobą. Zastanawiałem się, czy specjalnie powiedziałaś to w taki sposób, żeby mi to wytknąć - Kirill wzruszył ramionami. Już taki drobny gest w jego przypadku wydawał się wybuchem ekspresji. - Ale chyba to i tak nie ma znaczenia - kontynuował. - Jestem przekonany, że zrobiłaś to, co musiałaś, powinnaś i…
“...chciałaś” zawisło w powietrzu, jednak mężczyzna nie dokończył w ten sposób.
- ...i powinniśmy przejść do innych, bardziej naglących spraw.
Śpiewaczka nie wydawała się jednak teraz chętna na porzucanie tego tematu
- Powiedziałam to tak, żebyś nie sądził, że chciałam cię ukarać, czy skrzywdzić w jakiś sposób. Nie pomyślałam nawet o tym, że ty zrobiłeś to z zemsty - powiedziała poważnym tonem.
- Gdybyś okazywał choć nieco więcej emocji, mogłoby mi przyjść do głowy, że jesteś zazdrosny - rzuciła trochę wyzywająco. Jednak nie kontynuowała. Skrzyżowała ręce pod biustem.
- Zazdrosny - Kirill posmakował słowa. - Uważasz, że jestem zazdrosny? Czy to właśnie to uczucie? - zastanowił się przez moment. - Chyba trochę zawiedziony. Choć i tak niczego nie spodziewałem się, ani od ciebie nie oczekiwałem. To jednak są drobne rzeczy i w skali problemów, z którymi zmagamy się, kompletnie nieistotne. Nie jesteś moją własnością. Tylko Dubhe, astralną siostrą. I to wszystko, co się liczy.
Jego głos brzmiał chłodno.
Z jakiegoś powodu Alice poczuła się urażona. Trudno jej było ocenić o co jej samej teraz chodzi, bo wcześniej nigdy w życiu nie znalazła się w TAKIEJ sytuacji
- No dobrze, to jakie inne ISTOTNE tematy chciałbyś omówić ze mną, Megrezie - odrzekła dokładnie tym samym tonem z jakim on zwrócił się do niej. Bolało ją. Czuła jakiś kolec w sercu.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172