Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-08-2022, 19:18   #141
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Naruszenie prywatności rzadko kiedy bywało przyjemne i efekty gorącej kąpieli prędko odeszły w dal, gdy rozległ się dźwięk kroków jakiegoś intruza. Sylwetka Wesy napięła się w oczekiwaniu i na tyle, na ile pozwalała wanna, chłopak przygotował się do ewentualnego skoku w ramach samoobrony, ale to nie wróg stanął u przysłowiowych bram. Napięcie zeszło z Czirokeza, zastąpione zdziwieniem niesięgającym twarzy, zastygłej w swym zwyczajowym neutralnym wyrazie, i Wesa na powrót wyciągnął się w wodzie, zarzucając nogi na jej kraniec, świdrując spojrzeniem czarnoskórego. Propozycja wymycia pleców, przynajmniej w rozumieniu Indianina, była równie podszyta dwuznacznością co jego własne słowa paręnaście minut później. Zwłaszcza że niepewnym słowom towarzyszyło spojrzenie błądzące po czerwonoskórej, kuniej sylwetce. Wesa odwzajemnił gest, wcale nie siląc się na jakąkolwiek dyskretność w ocenie Elijaha. Mundurek służącego krył wiele, zostawiał pole do popisu wyobraźni, ale szerokie barki i wyrobiona sylwetka testowały wytrzymałość materiału. Czirokez zwęził spojrzenie, niczym drapieżnik szykujący się do skoku.

- "Ci"? - Ripostował. Z rozbawieniem w oczach, ale nie głosie. Nie mógł sobie odmówić. - Przeszliśmy na "ty", gdy nie patrzyłem?

- Sir, ja... - zbity z pantałyku Elijah zająknął się.

- Spokojnie - Wesa uniósł dłoń. - To była krotochwila.

Po czym tą samą dłonią machnął w przyzwalającym geście w kierunku pokojowego, podnosząc się z pozycji leżącej. Przesunął się nieco do przodu i podciągnął kolana do piersi, a Elijah powolnym krokiem podszedł do wanny i przysiadł ostrożnie na jej krawędzi, sięgając po myjkę. Drugą dłonią odgarnął przed ramię przyklejone do pleców włosy, które Wesa celowo zostawił na swoim miejscu. Dotyk Elijah miał o dziwo delikatny, pozwalając sobie nawet na chyba "przypadkowe" muśnięcie kościstego ramienia Czirokeza. Indianin nie skomentował i nie zareagował, gdy pokojowy przystąpił do wykonywania proponowanego mycia pleców. Czystsze co prawda być nie mogły, Wesa porządnie wyszorował się już wcześniej, woda była nieprzyjemnie letnia, a Elijah był marny w myciu, ale!, mimo tego było przyjemnie. Zwłaszcza że napięcie zgoła innego sortu zaczynało wdzierać się do tej dziwnej łaźni.

- Jak mam się do ciebie zwracać? - Elijah pierwszy przerwał milczenie.

- Wesley.

- Chrześcijańskie imię.

- Mhm - mruknął Wesa potwierdzająco.

- Jesteś chrześcijaninem?

- Nie - Czirokez parsknął w odpowiedzi.

- Nie wierzysz w Boga? - Nadeszło kolejne pytanie.

- Wierzę - Wesa wzruszył ramionami. - W Twórcę wierzę. Tylko nie waszego.

- Misjonarze nie dotarli do waszego plemienia?

- Dotarli. Do tej pory próbują tych waszych chrztów i nawracania. Narzucać nam te wasze... wartości - ostatnie słowo ociekało zimnym jadem. - Ucząc zapominania naszych własnych tradycji, bo sami ich nie rozumieją. Albo mierzą nas waszą chrześcijańską miarą, jakby była jedyną właściwą na świecie.

Wesa prychnął pod nosem.

- Nawet to... - Czirokez kontynuował. Machnął dłonią między sobą i Elijahem, obrazując czym było wspomniane "to". - ...uznaliby za nienaturalne. Jakby w bliskości było coś złego.

- A nie ma?

- Nie.

- Nawet między dwoma mężczyznami?

- Chrześcijańskie "wartości" - Wesa wygiął usta w uśmiechu. - Indianie inaczej to postrzegają. W bliskości, jaka by nie była, nie ma nic złego.

Elijah zamilkł na te słowa, pogrążając się zapewne w myślach, a Wesa odetchnął nieco głębiej, doceniając chwilę ciszy. Czarnoskóry z nowym zapałem kontynuował mycie pleców, a Czirokez przyłapał się na tym, że instynkty zaczęły przechylać go do tyłu, w stronę dotyku i coraz bliżej siedzącej na skraju wanny silnej sylwetki.

Chlap!

Myjka wyślizgnęła się z czarnych palców i plusnęła w wodę. Elijah przechylił się; jedna dłoń zanurkowała w ślad za szmatką, a druga odruchowo osiadła na ramieniu Wesy całym ciężarem, znajdując w nim oparcie. Mężczyzna wyłowił myjkę prędko, w geście niesłychanej śmiałości sprowadzając ją ku górze wzdłuż kręgosłupa Czirokeza. Druga dłoń pozostawała na swoim miejscu, ciążąc ciepłem. Powietrze zgęstniało w jednej chwili, krew pobudziła się do życia, Wesa zadrżał.

Indianin okręcił głowę, napotykając spojrzenie czarnoskórego.

- Nie zawsze byłeś pokojowym - głos zjechał w niższe rejestry, jakby Czirokez nie chciał by gęstniejąca atmosfera rozrzedziła się przez głośne słowa.

- Skąd wiesz? - Elijah przybrał równie niski ton.

- Masz dłonie kogoś, kto pracował fizycznie.

Wesa ujął mężczyznę za nadgarstek, unosząc dłoń ze swojego ramienia i obracając ją wierzchem ku górze. Obrócił się już niemal całkowicie w jego stronę, zawieszając smukłe palce nad odsłoniętą skórą i przeciągając opuszkami po śladach dawno zagojonych pęcherzy.

- Tragarz? - Wesa zaryzykował.

- W Nowym Orleanie - nadeszła odpowiedź.

Wesa przeciągnął palcami wyżej i śmielej, wędrując w górę ramienia odsłoniętego przez zakasany rękaw. Elijah odwzajemnił gest, dotykiem rozlewając ciepło wzdłuż znaczonego bliznami przedramienia Czirokeza. Serca zabiły mocniej, krew zaszumiała i oddechy spłyciły się znacznie. Wesa wyważonym ruchem podniósł się, wypuszczając z palców ramię Elijaha i prostując ociekającą wodą sylwetkę. Nagie ciało nie zostawiało nic wyobraźni, nie pozostawiało złudzeń że pożądanie pulsowało niemalże boleśnie. Elijah też powstał ze swojego miejsca i stanął przed Czirokezem, nie kryjąc się z błądzącym po całej długości jego sylwetki spojrzeniem.

- Może powinienem już iść - wyszeptał, jakby dla zachowania ostatniego pozoru.

- Może - odparł Wesa. - Ale czy chcesz?

Odpowiedź nadeszła w postaci tych silnych dłoni, które prześlizgnęły się po udach i spoczęły na biodrach. Wesie więcej nie trzeba było, palce wystrzeliły i niczym zwierzęce szpony zacisnęły się na szczęce Elijaha.

Usta spotkały się w eksplozji pierwotnego pożądania.


***



Atmosfera zaczęła się przerzedzać przy akompaniamencie ciężkich oddechów z gardeł Wesy i Elijaha leżących obok siebie na miękkim łóżku, jeszcze do niedawna skrzypiącym i trzeszczącym pod ciałami napędzanymi najczystszymi i najprostszymi instynktami. Napięcie już nie wypełniało przestrzeni, przepędzone spełnieniem i zapachem potu, a mgła namiętności przestała tłamsić funkcje rozpoznawcze i oddawać wizję. Ostatnie leniwe pocałunki zwieńczyły zderzenie buzujących żądzy.

Wesa przewrócił się na plecy i przeciągnął z jękiem, wbijając spojrzenie w sufit. Było przyjemnie, ale czar prędko prysł gdy Elijah, na boku i wspierając głowę prawą ręką, zaczął wodzić palcami po jego skórze z uśmiechem na twarzy. Nomadyczny styl życia wymuszał na Czirokezie pewne zwyczaje i cała ta... swobodna intymność, bliskość niemotywowana zwykłą chucią, była dlań nienaturalnym terenem. Nigdy nigdzie nie zagrzewał miejsca na dłużej i bliskie relacje były mu w większości nieznane, więc ciężar i ciepło Elijaha i elektryzujący dotyk powoli zaczynały wrzynać igły dyskomfortu pod skórę. Wesa zawiercił się mimowolnie i podniósł do pozycji siedzącej. Złamał chyba tym samym zaklęcie, bo Elijah odchrząknął i przesunął się ku krawędzi łóżka.

- Teraz naprawdę powinienem już iść - odezwał się czarnoskóry, obchodząc łóżko i zaczynając zbieranie części swojego uniformu, który Wesa zrywał w partiach po drodze do łóżka.

- Nie zapomnij o praniu - Wesa wysilił się na luźny ton, podziwiając wyrzeźbioną sylwetkę pokojowego krążącego po pokoju. - Nie chcę paradować goły po hotelu.

- Szkoda - zaśmiał się Elijah. - Ale przyniosę ci ubranie.

Pokojowy zarzucił koszulę na plecy i, zapinając guziki, zbliżył się do Wesy dalej siedzącego na łóżku.

- Kończę późno - oznajmił - ale może, jeśli nie będziesz spał, mogę cię odwiedzić zanim pójdę do domu?

“Nie,” odparł Wesa w myślach.

- Może - odparł na głos. - Jak nie będę spać, jutro wczesny wyjazd.

- Okej, Wesley.

Elijah pochylił się, łapiąc Wesę w ostatni, pożegnalny pocałunek który Czirokez odwzajemnił po chwili wahania. Czarnoskóry, z zadowoleniem na twarzy i uniformem doprowadzonym do porządku, opuścił pokój i dopiero wtedy Indianin zeskoczył z łóżka i prędkim krokiem dopadł do drzwi, zamykając je na zasuwę. Ruszył z powrotem do łaźni, chcąc zmyć z siebie pot i zapach Elijaha.

Było miło, ale się skończyło.
 
Aro jest offline  
Stary 21-08-2022, 17:20   #142
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Czarne włosy, ciemne oczy, twarz dziewczynki nieledwie, i uśmiech aniołka. A może diabełka? Stała w progu, naiwnie pragnąc kogo właściwie? Spotkania z nieokrzesanym kowbojem? Okurzonym pyłem najemnym zbirem? Bandytą który mógłby ukręcić jej tą przepiękną szyjkę? W takim miejscu, i z taką urodą, mogłaby okręcić wokół małego paluszka dowolnego bogatego gogusia. O ile tacy tu bywali.

“A właściwie, czemu nie?” pomyślał rewolwerowiec widząc rozanielony wzrok pokojówki.
Kiedy jedna strona chce, a druga chociażby udaje, że chce, nie potrzeba zbyt wielu słów.
Nie potrzeba było zbyt wielu kroków, aby przebyć odległość między drzwiami pokoju, a łóżkiem. Pomysł wzięcia dziewczyny już przy drzwiach, na ścianie przemknął Jamesowi przez głowę, ale był dżentelmenem i nawet częściowo pozbawił pokojówkę jej interesującego odzienia.

Wieczór nie znużył rewolwerowca na tyle, by nie mógł poczytać gazety, leżącej w nieładzie na podłodze. Schylając się po zadrukowane drobną czcionką kartki poczuł pieczenie na plecach. Odwrócił się do lustra i przez chwilę podziwiał różowe pręgi po jej paznokciach.
Zaklął i sięgnął po flaszkę whisky i szklankę, rozsiadając się w fotelu, patrząc, jak jego namiętna obsługa hotelowa zasypia w pościeli.

Całe to miejsce cuchnęło tą nutką dekadencji i sztucznego przepychu, nie pasującego do tak niewielkiej mieściny. Nie byli tu mile widziani, to pewne, więc najpewniej nie powinni zabawić tutaj dłużej, niż było to konieczne. Szczególnie, że miasteczko oferowało pokusy, które działając rozpraszająco, stanowiły pewną przeszkodę dla ich sprawy. Zatopiony we własnych myślach, popijając wątpliwości szklaneczką whisky, zauważył nad ranem wychodzącą pokusę. Owinięta w prześcieradło, uśmiechnęła się w ten swój uroczy, niewinno-kuszący sposób.

“Wszystkie takie same, i jednego warte” pomyślał machając na pożegnanie.
Potem zerknął na butelkę.

- Szlag…whisky wyszła… - zaklął i poszedł spać.
Zły jak zawsze.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 21-08-2022, 20:53   #143
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wizyta u fryzjera? To było coś, nad czym John się nawet zastanawiał, z tym jednak, że chodzenie po hotelu, nawet w czym tak eleganckim jak szlafrok, zdało mu się czynnością mało elegancką. A tu proszę... nawet nie trzeba było się starać, by "usługa" przyszła do pokoju. Co było rozwiązaniem bardzo wygodnym dla klienta.Pod warunkiem, iż golarz był równie dobry, jak cały hotel. Ale John miał nadzieję, że właściciel hotelu nie zatrudniłby jakiegoś partacza.
Odstawił szklankę z whisky. Do połowy pełną.
- Zapraszam... - powiedział.

Pomocnik po rozłożeniu majdanu, grzecznie się ulotnił, John został więc już tylko z golibrodą.
- Umył pan głowę, to dobrze, już nie trzeba będzie, i włosy wtedy bardziej miękkie, łatwiej obcinać… - Trajkotał facet, po czym zabrał się do dzieła - Jedynie wyrównać, tak? Czy może…?
- Tak, wyrównać. To wystarczy - odparł John, wyobrażając sobie, jak to fryzjer, w napadzie natchnienia, ostrzyże go na zapałkę lub zgoli całkiem brodę. - Po długim pobycie z dala od cywilizacji ręka fachowca zawsze jest mile widziana - dodał.
- Oczywiście. Wypada schludnie wyglądać… - Przytaknął facet, i w ruch poszły nożyczki i grzebień - A pan tu przejazdem, czy na aukcję bydła?
- Przejazdem - odparł John. - Na bydle się znam, że tak powiem, od nieco innej strony. Jestem medykiem, ale i krowom w razie konieczności pomóc umiem. To jak wygląda ta aukcja? - spytał, by podtrzymać rozmowę. - Całe stado idzie pod młotek, czy tylko pojedyncze, wyselekcjonowane sztuki?
- Setki… setki…zmieniają właścicieli, jadą na wschód - Oparł fryzjer - A do takiej ilości bydła, potrzeba wielu rąk. A więc wielu kowbojów, a więc wielu gburów. Radzę więc uważać przez kilka następnych dni…
- Postaram się… - odparł John. - Lepiej nie wychodzić z hotelu… - Uśmiechnął się lekko. - Ale może się okazać, że fachową pomoc komuś się przyda.
- Jak pan jest lekarzem, to i może się przydać… ale lepiej i tak na siebie uważać… - Fryzjer cały czas obcinał włosy Johna w trakcie rozmowy - …różnie to bywa z prostakami. Nie to co my, fachowcy…
John o mały włos skinąlby głową, by potwierdzić słowa rozmówcy. Ale powstrzymał się w ostatniej chwili.
- Prawdziwi fachowcy zawsze się dogadają - potwierdził. - A prostak... często uważa, że zjadł wszystkie rozumy. Ale jak kto będzie potrzebować pomocy to go mogą tu przynieść, do hotelu.
- W sumie lekarz w mieście jest… ale od przybytku głowa nie boli… gotowe - Fryzjer najwyraźniej skończył. Po czym zaczął Johnowi pokazywać lusterkiem efekty swojej pracy. A po chwili i użył drugiego lusterka, by lekarz i zobaczył swoją potylicę. Wyglądało porządnie.
- To teraz golenie?
- Może tylko trochę wyrównać... - zaproponował. Uznał, że ślad po zaroście wyglądałby dość dziwnie. Taki... nieopalony. - Przyzwyczaiłem się już do brody i wąsów - dodał. - A poza tą aukcją, co ciekawego dzieje się jeszcze w mieście? - spytał.
- Jak pan sobie życzy… hotel? No jakby to powiedzieć… z bardzo profesjonalnej obsługi, hehe… wystarczy spytać, a załatwią niemal każdą usługę.
- Świetna robota, mistrzu - powiedział John, obejrzawszy w lusterku efekty działalności fryzjera. - A skoro pan mówi, że usługi różne oferują... Podsunął mi pan pomysł na całkiem przyjemny sposób spędzenia wieczoru... a może i nie tylko wieczoru.


* * *

Mistrz fryzjerski miał rację - zgrabna pokojówka o duuużych niebieskich oczach nie miała nic przeciwko temu, by spędzić w pokoju Johna nieco czasu, na zajęciach ze sprzątaniem zdecydowanie nie związanych.
Być może John się nie wyspał tak do końca, ale zdecydowanie mile spędził parę godzin.
W końcu do przyjemnych rzeczy,zaczynających się na "s", należal nie tylko sen.
 
Kerm jest teraz online  
Stary 24-08-2022, 19:47   #144
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Ellis City,
Hotel.
9 maj
Około 22:00

Towarzystwo bawiło się chyba świetnie, korzystając z luksusów pełną gębą. Wszelkie wspaniałości na skinienie palca… jadło, trunki, cygara, masaże, słodkości, i wiele, wiele innych.

Także, i te cielesne. I to w różnych formach. Czy "przypadkowe", czy na żądanie, czy i… wprost same pchające im się w ramiona.

Ktoś mógł odnieść i wrażenie, iż obsługa hotelu, specjalizowała się w bardzo infantylnych zachciankach gości? Hmmm… sprawy wliczone do rachunku, przykrywka dla burdelu?? Czy przymilanie się co niektórym gościom, by pozostawić niesamowite wrażenie, licząc na powrót, albo i na dłuższy pobyt? Możliwości było wiele, a w sumie i żadna nią nie musiała być.



~

Powoli nastał już wieczór, i czas kolacji.

Oczywiście, wystawnej kolacji, i pysznego jadła, i brzuchy rosły, a… czujność malała.

~

Z praniem uwinięto się ledwie w trzy godziny. Wszystko pachnące, czyste, nawet i pocerowane(?). Przyniesione do pokoi w małych, papierowych paczuszkach…

A propo pachnące.

Łóżka. Duże, wygodne, czysta pościel, i nieco już późna pora. Spokój i cisza, wszędobylski luksus, żyć nie umierać. A wszystko na wyciągnięcie łapy, póki kasa była… ciekawe w sumie, na jaką kwotę to wszystko już opiewało.

Spać? Nie spać? Wybrać się późną porą na miasto? Ponoć jakieś tańce były… aukcja bydła zakończona, względny spokój na ulicach. No ale Saloony pewnie pełne, a w nich masa podpitych kowbojów, a wtedy to różnie bywało…

***


W hotelu zjawiło się trzech panów, z poważnymi minami. Swoje kroki zaś skierowali prosto do recepcjonisty… jeden z nich rozmawiał z nim naprawdę krótko.


I dostał od razu wgląd w księgę hotelową.

Studiował ją zaś ledwie kilka sekund… wymienił znowu kilka zdań z bladym recepcjonistą. Następnie zaś na moment zerknął w sufit, jakby patrzył w kierunku pokoi?

A później trio opuściło spokojnie przybytek…






Ellis City,
Hotel.
10 maj
Około 6:00 rano

Noc minęła spokojnie. W miękkich łóżkach, w pachnącej pościeli, żyć nie umierać, tylko kurde, jakby mogli pospać trochę dłużej…

- Pooooożaaaar!! - Wrzeszczał ktoś na korytarzu - Pali się!! Poooożaaar!! Gasić ogień!!

Panika gości. Krzyki, bieganina, złorzeczenie… panie i panowie, wyrwani ze snu, tak wczesną porą, biegający po hotelu, w szlafmycach, w nocnych koszulach, piski, krzyki, raban i burdel na całego. Uciekać, uciekać na zewnątrz! Nim ogień lub dym, spalą czy uduszą…

~

Bandę niedoszłych rabusiów jankeskiego złota, również ogarnął nieco popłoch. Nikt bowiem nie miał ochoty zginąć w taki idiotyczny sposób. Więc się ubierać, chociaż częściowo, skromny dobytek w łapy, i chodu!

Oppenheimer już nie spał. Stał w oknie, obserwując poranek, z rękami założonymi za plecami. Stał bez ruchu, niczym posąg, wpatrując się gdzieś w dal, rozmyślając.

Trzech kowboi. Odbiegali od hotelu, wskakiwali na konie. A jeden z nich, miał… coś przerzucone przez ramię, coś dużego, jakiś worek? Koc? Ale tam wystawały bose stopy??

~

Spotkali się w sumie wszyscy na korytarzu, przed swoimi pokojami, wśród drących gębę, i biegających chaotycznie, innych gości. Arthur, James, Elizabeth, John, Wesa…

Drzwi do pokoju Melody były otwarte.

W pokoju, jej porozrzucane rzeczy.

A panienki Gregory, ani widu, ani słychu.

Podobnie, jak dymu, czy ognia…







***
Komentarze jeszcze dzisiaj.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 27-08-2022 o 13:50.
Buka jest offline  
Stary 27-08-2022, 15:53   #145
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Nahelewesa przyzwyczajony do koczowniczego trybu życia i wczesnych poranków, nie miał najmniejszego problemu ze zrywaniem się skoro świt, ale teraz i tutaj pobudka nie należała do najprzyjemniejszych. Rumor, larum i krzyki, że coś-gdzieś się pali. Czirokez wystrzelił z łóżka jak sprężyna, w pełnym sprincie zbierając swój pochowany po kątach dobytek pod pachę, by w końcu wytoczyć się na korytarz gdzie mignęły mu znajome twarze. Cud to, że śpiący nago Indianin miał na tyle wyczucia, by wciągnąć spodnie na tyłek zanim ewakuował się ze swojego pokoju. I choć bryczesy były niedopięte, wisząc niebezpiecznie nisko na biodrach i obnażając ciemne owłosienie między nogami, to Wesa prędko zmitygował tą niedogodność gdy okazało się, że jednak nie musieli opuszczać przybytku lecąc na złamany kark. Zdołał nawet wciągnąć na plecy znaczone wrażeniami minionej nocy świeżo wypraną koszulę, resztę rzeczy rzucając na szezlong zdobiący korytarz i zaczął doprowadzać się stopniowo do porządku. Nieobecność jednej osoby zaraz też rzuciła się w oczy i Wesa tylko łypnął podejrzliwie w pokój Gregory, który wyglądał jakby przeszło przezeń tornado. Oppenheimer odezwał się tym swoim nieprzyjemnym głosem, oznajmiając gdzie dziewczyna mogła się znajdować.

- Sama sobie winna - Wesa wzruszył ramionami.

Błysk złego oka Upiora, niemalże karcący, który jeszcze niedawno zmroziłby mu krew, zbył tylko krótkim, wieloznacznym grymasem i zaczął obwieszać się swoim dobytkiem, konstantując że za parę chwil będą opuszczać Ellis City. Zniknięcie Melody było... dziwne. Nie dość, że rzekomo porwano ją z jej własnego pokoju, to do tego w zaludnionym hotelu i bez odgłosów jakiegokolwiek oporu przebijającego się przez ściany czy odbijającego się echem od ścian. Jak Wesa rzekł, jeśli dała się porwać, to mogła za to winić tylko samą siebie. Czirokez już raz ją uratował, wtedy w pociągu, by ustrzec niewinnych pasażerów przed furią Oppenheimera, znając też wszystkie okoliczności i możliwości. Tutaj z kolei sprawa miała się zupełnie inaczej i Nahelewesa nie miał najmniejszej ochoty rzucać się w pościg na łeb i szyję, ruszać w sukurs komuś kto nie potrafił zadbać o siebie chociażby na tyle, by zasunąć zasuwę i zmusić ewentualne zagrożenie do wyważenia drzwi, co dałoby jej cenne sekundy na stawienie oporu lub wzniesienie alarmu.

Do tego nie wiedzieli, czy ewentualni porywacze byli zwykłymi oportunistami, łowcami nagród czy, o zgrozo, agentami jakiejś federalnej lub sankcjonowanej przez rząd federalny organizacji. Z Pinkertonami nie szło się w tango z byle powodu, a taką łatkę Wesa przypiął Melody w analizie jej zniknięcia. Mogła podać zupełnie fałszywe imię w recepcji, mogła nie pchać ich wszystkich do ociekającego przepychem hotelu w którym rzucali się w oczy od progu, mogła - jak Wesa - zabunkrować się porządnie w pokoju. Kula u nogi, która miała więcej szczęścia niż rozumu, stawała się im coraz bardziej zbędna, im bliżej było do tegoż wielkiego napadu na pociąg.

Istniała też, nieważne jak niewielka, możliwość że to wszystko było teatrem. Skrzętnie zaprojektowanym przedstawieniem zadedykowanym ich osobom, mającym ich zmylić w celu... W jakimś celu.

Jakby nie było, Wesa gotów był do wyjazdu w trymiga, ale nie śladem rzekomo porwanej. Zdążył już spisać ją na straty.

"Au revoir, mademoiselle Gregory", jak rzekliby Francuzi.
 
Aro jest offline  
Stary 27-08-2022, 18:15   #146
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Nie miały znaczenia pałacowe wygody, poduchy wypchane miękkim puchem, świeżo wyprana pościel i królewskich rozmiarów łoże. Oppeheimer tej nocy prawie nie zmrużył oka. Koszmary śnił na jawie, przewracając z boku na bok i przeklinając tykający zegar, odliczający kolejne bezsenne minuty i godziny. Prześcieradło przesiąkło grzechem, zapachem kobiety, słodką trucizną zwodzącą zmysły. Przypominało o hańbie jakiej dopuścił się szubienicznik. Pocieszał się tym, że za niedługo pozbędzie się dziewczyny na zawsze a jego życie na powrót stanie proste. Na razie zamierzał jej unikać. Odkąd opuściła sypialnię, nie wyścibił nosa z pokoju. Pokój stał się więzieniem a łoże pręgierzem, ale jak każdy słaby mężczyzna, ulegający zwierzęcym instynktom zasłużył na karę.
Oczy zmrużył przed świtem i choć wstał niewiele później czuł się wypoczęty. Powitał go rześki poranek, przez okno sypialni obserwował jak świat a wraz z nimi całe Ellis City budzi się ze snu. Melody Gregory natomiast stawała się mglistym wspomnieniem. Popełnił błąd, nie docenił przeciwnika, ale drugi raz już się nie da zwieść. Jeśli dziewczyna chciała uśpić jego czujność, wytrącić z równowagi, przyniosło to odwrotny skutek. Teraz jeszcze uważniej będzie patrzył jej na ręce.
Los zakpił z wisielca chwilę później, gdy przez okno dostrzegł uciekających w popłochu mężczyzn a na korytarzu rozległy się przerażone krzyki hotelowych gości. Szybko zebrał swoje rzeczy i opuścił kwaterę.

Oppenheimer stał w progu drzwi do pokoju panienki Gregory. Z racji wyglądu i usposobienia nazywano go Upiorem, ale teraz, gdy cała krew odpłynęła z białej twarzy, martwe oko nabiegło krwią a na skroniach pojawiły ciemne pulsujące żyły, naprawdę przypomniał trupa. Trupa który po trzech dniach wstał w grobu, nie bynajmniej zbawiać ludzkość lecz nieść zgubę, rozpacz i strach. Opowiedział o tym co przyuważył za oknem, ale wydawał być w transie, umysł spowijały opary gniewu ale i strachu. Nienawidził się troszczyć o innych. Nienawidził tego uczucia bo sprawiało ból stokroć gorszy niż rana po sznurze. Wiele lat poświęcił by przestało mu zależeć na czymkolwiek prócz zemsty i egzekwowaniu praw.
Bądź przeklęta frau.
Z odrętwienia wyrwał go głos Wesy. Nie spodziewał się, że akurat z jego ust padnie tak niestosowny komentarz. Gniew i strach narastał w Arthurze jak nowotwór. Dłoń wystrzeliła niczym przyczajony w słońcu pustyni grzechotnik, blade palce pochwyciły szyję Indiańca, pod palcami wyczuł jego jabłko Adama, które zmiażdżył w żelaznym uścisku. Wizja ta trwała jedno uderzenie serca, ostatecznie Oppenheimer nie poddał się morderczym instynktom. Choć mógł zdradzać go wzrok.
- Nie możemy jej zostawić, za dużo wie. Nie chcę sytuacji, gdy w nasze przedsięwzięcie wtrąci się konkurencyjna ekipa. – szubienicznik starał się brzmieć wiarygodnie, sam siebie przekonać, że to główny powód, dlaczego nie mogą zostawić Melody na pastwę trzech łajdaków - Wesa, rozejrzyj się po pokoju. Znając frau Gregory, tanio skóry nie sprzedała, pewnie walczyła z napastnikami, może w ferworze walki pozostawili coś co naprowadzi nas na ich trop. Ja porozmawiam z recepcjonistą. Jeśli dziewczyna była celowniku porywaczy, musieli najpierw ustalić jej numer pokoju. Spróbuję się dowiedzieć co to za jedni.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 28-08-2022, 10:15   #147
 
Elenorsar's Avatar
 
Reputacja: 1 Elenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwu
Elizabeth Dixon spała wyśmienicie. Duże łóżko, miękki materac i… para delikatnych, kobiecych rączek obejmujących jej tors z dłonią umieszczoną na piersi. Ognista już się przebudzała po udanej nocy i oczekując na swój zamówimy masaż zamierzała ponownie umilić sobie czas z czarną służącą, która wczorajszego wieczoru przyszła odnieść wyprane ubrania, a została na nieco dłużej.

Palce rewolwerzystki kroczyły po kręconych włosach śpiącej dziewczyny i schodziły niżej w kierunku jej unoszącej się płytko klatki piersiowej, na której odznaczały się dwa różowiutkie sutki. Nie dane im było jednak tam dotrzeć, mimo już cichych pomruków drażnionej kobiety i pojawiającym się na jej twarzy uśmiechu, bo nagle na korytarzu rozległy się głosy o rozprzestrzeniającym się ogniu. Dixon szybko uciekła z objęć służki, która także wyskoczyła z łoża po kilku sekundach, gdy dotarło do jej zaspanego organizmu co się dzieje. Kobiety zaczęły się ubierać. Czarnoskóra kobieta miała zdecydowanie mniej do zabrania ze sobą, więc nic dziwnego, że wyszła z pokoju w pośpiechu jako pierwsza. Chciała pomóc, ale Dixon odprawiła ją twierdząc, że sobie poradzi.

Elizabeth nie zamierzała zostawić swoich rzeczy na zmarnowanie. Zbyt bardzo była do nich przywiązana, więc pakowała się szybko, zła na siebie i swój zwyczaj bałaganiarstwa. W końcu znalazła się na korytarzu że swoim dobytkiem. Poza dużym zamieszaniem nie zauważyła nigdzie ognia i dymu. Poszła szukać więc reszty swojej bandy, aby sprawdzić czy i oni się ewakuowali. Szybko okazało się, że i oni pozostali jeszcze w hotelu… oprócz drugiej kobiety z ich ekipy. Dixon na razie się nie zmartwiła. Dziewczyna była młoda, lubiła się bawić i miała dobry kontakt z ludźmi. Znając ją na tyle co zdarzyły się poznać, mogła obstawiać że wybyła gdzieś na miasto w nocy, aby się gdzieś bawić. Szkoda, że tylko nie zabrała jej ze sobą.

Widok pokoju Melody wybił ją z dobrych myśli, a jeszcze bardziej opowieść Oppenheimera o tym co widział za swoim oknem. Słowa Wesy prawie ją rozwścieczyły, ale udało jej się powstrzymać, aby się na niego rzucić.

- A nie przyszło ci do głowy, że może próbowała uciec na wieść o pożarze i właśnie w tym momencie ktoś ją porwał w całym tym zamieszaniu? - Zasyczała do Indianina jedynie przelatując wzrokiem po jego twarzy. Później skupiła się na bladym prawie trupie.

- Idę z tobą Arthur, jeżeli nie uda ci się wyciągnąć informacji swoimi sposobami, spróbujemy moich. Musimy dowiedzieć się kto mógł ją porwać. Mam nadzieję, że pamięć cię nie zawodzi i pamiętasz w którą stronę odjechali oprawcy - Pięści Dixon były zaciśnięte do tego stopnia, że krew z nich odpływając pozostawiając białe ślady pod wciśniętymi w dłonie palcami.
 
Elenorsar jest offline  
Stary 31-08-2022, 17:28   #148
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Pobudka była niezbyt przyjemna, bo okrzyk "Pali się!", do przyjemnych nie należał, szczególnie gdy nie mieszkało się na parterze.
John szybko wciągnął spodnie, po czym z bronią i torbą wyskoczył na korytarz.

Powiadano, że nie ma dymu bez ognia, a tu nie było ani dymu, ani ognia. Czyżby jakiś pijany idiota zrobił sobie głupi dowcip, a w gruncie rzeczy nic się nie stało?

Okazało się jednak, że coś się stało - Melody zniknęła. A wbrew temu, co powiedział Wesa, John nie uważał, że należy o niej zapomnieć. I nie tylko dlatego, że dziewczyna za dużo wiedziała.
Jak by nie było - była jedną z nich.

* * *

John pozostawił wypytywanie recepcjonisty w rękach Elizabeth i jej towarzyszy, sam natomiast wybrał się do pokoju, w którym nocowała Melody. Był pewien, że Wesa zdoła wypatrzyć każdy, nawet najmniejszy ślad napastników, on zaś zamierzał po prostu spakować dobytek dziewczyny. Jeśli mieli ruszyć w pościg, to pozostawienie rzeczy Melody w hotelu mijało się z celem.

Jak się okazało, drzwi nikt nie wyłamał.
- Cóż prostszego, jak zapukać, powiedzieć "Obsługa", a potem wejść - mruknął John. - A potem trzech facetów weszło i Melody nie miała żadnych szans.

Być może nawet dziewczyna stawiła opór, o czym świadczyło parę kropel krwi na podłodze... Może walnęła kogoś w nos, ale to było trochę za mało. Zatkali jej usta, zawinęli w dywan i wynieśl. Melody miała zapewne parę wad, ale głupia nie była i nie opuściłaby w hotelu w samym szlafroku, zostawiając wszystkie rzeczy, w tym i buty.

Pakując dobytek dziewczyny zastanawiał się, czy porwanie Melody miało jakiś związek ze złotym pociągiem, czy też ktoś pomyślał, że dziewczyna śpi na forsie i porwał ją dla okupu.
Ale bez względu na motywy porywaczy należało ich dogonić.
I wystrzelać bez litości.

Obładowany bagażami swoimi i Melody zszedł na dół, by dołączyć do pozostałych.
 
Kerm jest teraz online  
Stary 02-09-2022, 18:20   #149
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Trójca, jakże inna od siebie, krocząca schodami hotelu w kierunku recepcji. Mężczyzna, który bardziej niż kiedykolwiek przypominający upiora, biuściasta kobieta z brzydko zaciśniętymi wargami i nieładem na głowie i kolejny mężczyzna rozbudzony i niedopiętym guzikiem w jego kurtce. Szli razem w bok w bok dowiedzieć się jednej, ważnej dla nich informacji, a jej źródłem mógł być mężczyzna za kontuarem, którego sylwetka już im się ukazała, gdy postawili swoje stopy na najniższym piętrze przybytku.
Oppenheimer czuł się pewniej w towarzystwie Elizabeth i Langforda. Sam mógłby stracić panowanie, doprowadzić do sytuacji, której by później pewnie żałował. W trójkę podeszli do recepcji, rozmowę zaczął Arthur. Jego głos był nieprzyjemny, zgrzytliwy, obdarty z manierycznej ogłady, jaka cechowała go w kontaktach międzyludzkich.
- Nie będę się bawił w uprzejmości ani podchody młody człowieku, nie mam na to czasu ani cierpliwości. Powiem wprost, przed momentem uprowadzono w hotelu naszą towarzyszkę. Zameldowała się pod nazwiskiem Francesca Opentimer. Nie wydaje mi się, żeby była losową ofiarą, cała operacja włącznie z fałszywym alarmem wygląda na dobrze zaplanowaną. W jakiś sposób ci mężczyźni, było ich trzech, wiedzieli, gdzie została zakwaterowana. Zależy mi…nam…by odzyskać naszą przyjaciółkę więc zapytam raz i… BARDZO….liczę na szczerą odpowiedź.
Szubienicznik pochylił się nad blatem recepcji rzucając, przenikliwym upiornym spojrzeniem wprost w twarz recepcjonisty. Zupełnie jakby trupia czaszka próbowała zajrzeć w głąb umysłu swojej ofiary. Kurta była rozpięta, więc pracownik hotelu mógł dostrzec zdobione rękojeści noży włożonych w skrzyżowane pasy. Gorsza jednak była blizna od obrażeń jakich nie ma prawa przeżyć żaden człowiek.
- Czy ktoś wczoraj lub dziś rano wypytywał o Franceskę Opentimer? Może miał jej rysopis pamięciowy lub wspomniał nazwisko Gregory?
- Ymmm… ymmm… no… - Jąkał się wystraszony facet - No… był. Wczoraj. Pytał kto to, zaglądał w księgę… i tyle. No a ja… ja powiedziałem, jak w księdze, że panienka Franceska Opentimer… no i sobie poszli…
James podszedł do kontuaru przez chwilę pozwalając, aby Oppenheimer i człowiek wymienili pierwsze słowa. Jednak jak dla rewolwerowca, rozmowa się nie kleiła. Ten człowiek nie był ani dosyć mocno wystraszony, ani odpowiednio zmotywowany. Uderzył pięścią wysoko, celując w nasadę nosa mężczyzny, wiedząc że cios nie rzuci go na kolana, ale skrwawi i wywoła odpowiednie zainteresowanie pytaniami.
- Wiesz dokąd sobie poszli? - Spytał Langford.
- Kim w ogóle byli? - Dodała Elizabeth z zaciśniętymi zębami przyglądając się uważnie facetowi.
- Uch… uch… - Recepcjonista nieco się już telepał, trzymając za nos - No… to był Marshall… miał odznakę… pewnie… do szeryfa pojechali?
- Kurwa! - Wrzasnęła Ognista uderzając pięścią o blat, nie potrafiąc dłużej powstrzymywać nerwów na wodzy - Wiecie co to oznacza? - Spojrzała na dwóch swoich towarzyszy.
Oppenheimer skinął do Elizabeth, ale zachował chłodny spokój, przynajmniej w tej konkretnej sytuacji. Nie było dla niego problemem wejść do biura szeryfa i wymordować wszystkich ludzi znajdujących się w budynku. Zapewne tak zrobi jeśli okaże się, że Melody wpadła w ręce stróżów prawa. Przeklinał swoją głupotę, swoją słabość. Obiecał przecież sobie porzucić myśli o dziewczynie, wymazać ją ze swojej świadomości.
- Pokaż nam mapę miasteczka i wskaż biuro szeryfa – rozkazał recepcjoniście.
- He?? - Mruknął mężczyzna - My żadnej mapy miasteczka nie mamy… ale szeryf to w centrum, praktycznie na wprost Saloonu "Kitty".
- Szeryf tutejszy? Ma tu jakąś rodzinę? Żonę?... Dzieci? – coś złego, bardzo złego błysnęło w oku szubienicznika gdy zadawał pytanie.

Elizabeth spojrzała na Arthura. Nie z przerażeniem, ani nie z obrzydzeniem, a z aprobatą. Bardzo dobry pomysł. Marshali i innych stróżów prawa może być dużo. Przyda się karta przetargowa, a ta zapewne, o ile okaże się prawdziwa, będzie bardzo cenna.
- Wy dokończcie tutaj, ja idę szykować konie. Wszystko swoje mam przy sobie - Powiedziała "Ognista" i skierowała się w stronę wyjścia.

- D…dlaczego pytasz o rodzinę szeryfa? - Zająknął się recepcjonista, patrząc na Arthura, i nagle chyba zrozumiał, i zrobił się jeszcze bardziej blady - Ja nic nie wiem!! - Wrzasnął, a parę osób kręcących się po holu, zwłaszcza z obsługi, spojrzało w ich kierunku.
- Mogę za chwilę zacząć wypytywać inne osoby o twoją rodzinę – Oppenheimer wbił spojrzenie w recepcjonistę, nie dbając już o pozory - Wybór jest więc prosty. Przekazałeś porywaczom informacje na temat miejsca pobytu naszej towarzyszki, więc teraz pomożesz nam naprawić swój błąd. Zaznaczam, że nie toleruję odpowiedzi „nie wiem” i „nie pamiętam” a kłamstwem się wyjątkowo brzydzę. I nie radzę wzywać pomocy bo dla nikogo to nie skończy się dobrze, w szczególności dla ciebie. Niech ta rozmowa zostanie naszą słodką tajemnicą.

Recepcjonista pokiwał potakująco głową, choć z wielce srającą miną(no i rozbitym nosem). Zlustrował również rozbieganym spojrzeniem całą dwójkę.
- A… pożar? Trzeba wyjść. Pali się, musimy wyjść…
- A widzisz albo czujesz tu dym? – mruknął Oppenheimer zniecierpliwiony – Po prostu powiedz co wiesz a nigdy więcej nas już nie zobaczysz.
- Ale to nie są żadni porywacze, tylko Marshalle!! A… a szeryf to wdowiec, a jego syn zastępca!
- Co tu się dzieje? - Przy Arthurze i Jamesie zjawiło się dwóch rosłych czarnuchów.
- Nic co was dotyczy. Pilnujcie swojego interesu - warknął James obracając się przodem do murzynów i jednocześnie kładąc rękę na rękojeści rewolweru - Skończyliśmy tutaj Arturze - rzucił do Oppenheimera, i powoli, nie spuszczając murzynów z oka, gotów zastrzelić najbliższego z nich na jedną oznakę wrogości, ruszył w stronę wyjścia
Oppenheimer skinął do Langforda, na czarnuchów nawet nie spojrzał. Wychodząc, odwrócił się jeszcze do recepcjonisty i wymownie przyłożył palec wskazujący do ust. Chwilę później razem z rewolwerowcem opuścili hotel by dołączyć do Elizabeth.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 14-09-2022, 17:37   #150
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Elizabeth stała przed budynkiem z kompletem koni przywiązanymi do kołka. Swoje rzeczy miała już ulokowane na swoim wierzchowcu. Czekała na resztę ekipy i po chwili w drzwiach hotelu pojawił się Arthur z Jamsem, a po kolejnych chwilach Wesa i John. Czekając na nich poprawiała swoje ubranie oraz sprawdzała broń, aby w najbliższym czasie nic jej nie zawiodło i nie przeszkadzało.

- To dokąd jedziemy? Wiecie, w którą stronę pojechali? - spytał John.
- Do szeryfa. W samym centrum miasta - skwitował James, jednocześnie wskazując kierunek pościgu.
- Nie ma na co czekać - Dodała Dixon - Wsiadamy na konie i jedziemy, dopóki się nas nie spodziewają. Każdy broń ma przygotowaną? - Zapytała wskakując na siodło.
- Po co? - Zapytał Wesa, marszcząc brwi. - Planujecie strzelaninę z szeryfem w środku miasta?
- Łudzisz się, że oddadzą nam ją po dobroci? Przyjedziemy, powiemy "Panie szeryfie, proszę ją oddać, bo jest od nas" i tak zwyczajnie nam ją oddadzą? - Powiedziała z przekąsem Elizabeth pamiętając co wcześniej mówił Wesa na temat Melody.

Czirokez mrugnął raz, drugi, trzeci. Parsknął w końcu.

- A wy łudzicie się, że “marshalle” robili teatr z porwaniem i pożarem tylko po to, żeby ją przewieźć do szeryfa parę metrów stąd? - Wesa pokręcił głową. - O ile to w ogóle byli marshalle. Stróże prawa przyszliby w pełnej mocy aresztować, a nie bawić się w podchody.
- Wesa ma rację, marshalle nie działają w ten sposób, ale to nasz jedyny trop – odezwał się Oppenheimer – Może to jakaś miejscowa banda i szeryf będzie ich kojarzył. Jeśli nie ma tam Melody, przejrzymy plakaty poszukiwanych przestępców. Widziałem w oknie ich twarze więc powinienem ich rozpoznać.
- Też sądzę, że żaden marshall nie ma z tym porwaniem nic wspólnego - powiedział John. - Czy warto w ogóle tracić czas na rozmowę z szeryfem? Dowiedzmy się od ludzi, w którą stronę pojechali. W końcu trzech mężczyzn wiozących kobietę rzuca się w oczy.

- Jeśli istnieje cień szansy, że Melody jest w biurze szeryfa, trzeba to sprawdzić - uparł się Oppenheimer - Elizabeth i herr Langford są poszukiwani listami gończymi i lepiej, żeby trzymali się z dala od stróżów prawa. Mogą poszukać świadków z tobą doktorze. Ja z Wesą sprawdzę szeryfa, spotkamy się za pół godziny po jego biurem.Pasuje wam taki plan?
- Moje lico też może być na jakimś liście - oznajmił Wesa. - Ale dla was wszyscy Indianie wyglądają tak samo, więc...
Czirokez wzruszył ramionami.

- Cóż, jeśli nie chcesz ryzykować możesz przejrzeć jej bagaże – zaproponował szubienicznik - Komu jak komu, ale tobie nic nie ujdzie uwadze młodzieńcze. Możliwe, że frau Gregory w przeszłości naraziła się komuś kto przypadkiem ją teraz rozpoznał. Nie wiadomo jakich występków się dopuściła i komu zalazła za skórę. Może już czas dowiedzieć się czy jest tym za kogo się podaje.
- To może ja pójdę z tobą do szeryfa, a Wesa też poszuka świadków - zaproponował John. - Mnie przedstawiciele prawa nie poszukują.

Oppenheimer skinął zgadzając się na propozycję doktora. Wesa powtórzył gest chwilę później.

- W porządku, mogę pojechać z Jamesem popytać świadków - Zgodziła się Elizabeth mimo niechęci na to, ale argumenty mężczyzn były dosyć przekonywujące - Jak wszystko pójdzie zgodnie z planem, spotkajmy się ponownie tutaj. Jak nie to pewnie padną strzały. Będzie wiadomo, w którą stronę się kierować.

Zanim się rozdzielili Arthur wskazał pozostałym kierunek ucieczki porywaczy a następnie dokładnie opisał ich wygląd, ubiór a nawet umaszczenie koni.


***



Wesa przetrząsnął majdan Melody… i nie znalazł nic. Absolutnie nic, co w jakikolwiek sposób, mogłoby… w sumie co? Potwierdzić, że ona, to ona, lub zaprzeczyć? Nie było nic, poza masą całkiem zwyczajowych rzeczy, jakie wielu z nich miało przy sobie w trakcie wykonywania tego zadania. Nic, absolutnie…

A zapytane po drodze do miasta dwa czarnuchy, powiedziały mu, że ma spadać. Wesa jedynie wzruszył beznamiętnie ramionami i ruszył dalej, w kierunku punktu zbiórki pod biurem szeryfa, szukając sobie dogodnego i przede wszystkim dyskretnego miejsca do obserwacji. Nonszalanckim krokiem doprowadził oba konie do poidła przy saloonie, wygodnie umieszczonego tuż przy winklu budynku. Czirokez zerknął tylko w stronę biura szeryfa, przed którym Arthur i John rozmawiali o czymś ze stróżami, zanim oparł się o ścianę, pozwalając wierzchowcom ugasić pragnienie. Po chwili, by nie wzbudzać za wiele podejrzeń, wydobył z juków szczotkę, którą zaczął rozczesywać końską grzywę w pantomimie przypadkowego przechodnia.
 
Aro jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172