Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-09-2007, 09:11   #11
 
Mordragon's Avatar
 
Reputacja: 1 Mordragon ma wspaniałą reputacjęMordragon ma wspaniałą reputacjęMordragon ma wspaniałą reputacjęMordragon ma wspaniałą reputacjęMordragon ma wspaniałą reputacjęMordragon ma wspaniałą reputacjęMordragon ma wspaniałą reputacjęMordragon ma wspaniałą reputacjęMordragon ma wspaniałą reputacjęMordragon ma wspaniałą reputacjęMordragon ma wspaniałą reputację
-To stanowczo nie jest dobry dzień dla naukowca, na wszystkie Demono Alkoholix obawiam się tych oczu ptaka, toć ja nie rzeźnik a chemik!! - zanim wszedł do starego młyna dokładnie rozejrzał się czy nikt go nie śledzi, w szczególności obserwował niebo.
"Kukurydza to może nie taki problem.. są śmietniki, kebaby, fast foody i markety, najwyżej się weźmie w puszce. Ale to oczy ptaka!! kto wymyślał te inkantacje i przygotowania na Agryppę!!" - rozmyśliwał Alojz, jak narazie nie myślał o potężnej czarnej magii, którą wyczuł z miasta; to może być kłopot i to nie tylko dla niego.

Drewniane zniszczone, drzwi delikatnie zaskrzypiały gdy Chemik je odchylał. W środku było dość ciemno i dało się odczuć swąd zgnilizny i na pewno nie jednej imprezy, może ktoś tu zimował? - przeszło przez głowę Alojzowi.
W środku było wiele rupieci porozwalanych po całym pomieszczeniu, a i parę butelek się znalazło. Młyn był piętrowy, ale w środku schody na górę były stare, drewniane i zniszczone - raczej po nich nie będzie dało się wejść. Ale z drugiej strony magister widział na zewnątrz metalową drabinkę i otwarte okno na wyższych piętrach - "W ostateczności udam się tam, licze na to że jakiś ptak nie przeżył zimy, w ogóle skąd ten swąd zgnilizny?".
Wszedł bardzo cicho, przynajmniej na tyle cicho ile mógł, sięgnął do kieszeni po łapke.

Położył łapkę w rogu pomieszczenia, nie daleko zniszczonej szafy, położył też na niej kawałek serka, który musiał poświęcić i powoli wyszedł z młynu. Dokładnie się jeszcze rozejrzał przed wyjściem na zewnątrz, czy aby nikt go nie śledzi czy obserwuje.
"Zajde tu potem i jak łowy się udadzą to zbadam zgnilizne i może wyższe piętra, czar uroku to rzuce raczej na gołębia jakiegoś.. chyba że mi się trafi - to nie jest dobry dzień dla naukowca, ogórom śmierć!!" - rozmyśliwał Alojz idąc powoli w stronę miasta, liczył na to że w okolicach kebabów i fast foodów na ziemi czy w okolicznych śmietnikach znajdzie kukurydze. A i jeszcze może jakieś ptaszystko rozjechane przez automobil się znajdzie. Nadal bacznie rozglądał okolicę i niebo w poszukiwaniu Juefoł.... teraz to miał już trzy rzeczy do obawy: Juefoł, czarna magia w mieści i dziwny kot!!
-To stanowczo nie jest dobry dzień dla naukowca, Demonix AgrycholiX.
 
__________________
Gdybym nie odpisywał przez 2 dni.. plsss PW:)
-"Na horyzoncie widzisz szyb kopalni"
-"Co to za rasa szybko-palni?"
Czego pragnie eMdżej?!
Mordragon jest offline  
Stary 02-10-2007, 16:25   #12
 
Syl Daar's Avatar
 
Reputacja: 1 Syl Daar jest na bardzo dobrej drodzeSyl Daar jest na bardzo dobrej drodzeSyl Daar jest na bardzo dobrej drodzeSyl Daar jest na bardzo dobrej drodzeSyl Daar jest na bardzo dobrej drodzeSyl Daar jest na bardzo dobrej drodzeSyl Daar jest na bardzo dobrej drodzeSyl Daar jest na bardzo dobrej drodzeSyl Daar jest na bardzo dobrej drodzeSyl Daar jest na bardzo dobrej drodzeSyl Daar jest na bardzo dobrej drodze
Lutek po chwili narady ze szczurkiem powiedzial do miecia
- wydaje mi sie ze pojdziemy do Alojza.
- jak to sie wydaje?
- no... wiesz naukowcy to takie mozgi, ze wiesz.
- pewnie bedzie chcial wiecej.
- to sprawdzimy obu gosci. Jak bedzie trzeba autobusem jechac, to zbijemy kanara i juz.
- no dobra.
 
Syl Daar jest offline  
Stary 08-10-2007, 09:24   #13
 
Toho's Avatar
 
Reputacja: 1 Toho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znany
Janina „Jaśka” Gąbczewska

24 kwietnia 2007, Wtorek, ok. 5, obrzeża lasu niedaleko ogródków działkowych


Wiosna zdawała się w końcu budzić do życia. Mimo, że godzina była wczesna, to powietrze pachniało wiosną – czuć było rosę, ciepło powietrza, lekki wiaterek. Czasem gdzieś w oddali odezwał się jakiś ranny wiosenny śpiewak.

Jaśka szła powoli na swoich krótkich nóżkach, przed nią szedł szaro-niebieski kot. Droga była trochę nierówna, ale poheniowe buty spisywały się na medal. Jaśka nie czuła kamieni po których szła, raz czy nawet dwa wdepnęła zamyślona w niewielką kałużę. W tym przypadku poheniowe buty zdały egzamin – nogi pozostały suche.

Jaśka zastanawiała się co to za kocisko i skąd się wzięło. W sumie nie to martwiło i dziwiło ją najbardziej. Najbardziej dziwił ją przekaz otrzymany wprost od kota. Czuła się dziwnie. Pomyślała o Heniu – Heniuś, Heniuś, cholero… ty byś wiedział, co zrobić. Jak ten twój łeb by mi się przydał teraz. Kurde, Heniuś, co cię na ten drugi świat poniosło? Źle ci tutaj było…?. Jaśka poczuła, że się rozkleja. Pomyślała, że to pewnie na skutek budzącej się do życia przyrody. Wiele razy odkąd była sama to na wiosnę nawiedzały ją wspomnienia wspólnego życia z Heniem. Jaśka pociągnęła znów łyka bimberku, otarła chyłkiem kręcącą się w oku łezkę (tak, żeby kot nie zauważył) i rozejrzała się wokół. Kot zdawał się nie zwracać uwagi na burzę uczuć, która ogarnęła Jaśkę. Kot szedł sprawnie i dość szybko, jego ogon kołysał się na wszystkie możliwe strony.

Kot na chwilę przystanął i poczekał na Jaśkę. Siedział na starym pniaku, a ogon zawinął nad sobą tak, że przypominał wielki znak zapytania. Jaśka podeszła do niego, zorientowała się, że od jakiegoś czasu kocur nie patrzy wprost w jej oczy, lecz nieco obok. Kot miauknął po przyjacielsku. Jaśka pomyślała, że być może są już na miejscu, jednakże nigdzie nie widziała owej jasnowłosej dziewczynki. Zdążyła nawet pomyśleć – Cholera, na darmo tyle tu szłam? Kie licho czy co? Odezwała się do kota - Po coś mnie tu targał? Chyba nie na darmo? . Kot zeskoczył z pniaka i powoli zagłębił się w ciemny las.

Jaśka pomyślała sobie, że musi odwiedzić później Alojza, on będzie wiedział co zrobić i co to za kot i co może znaczyć ten dziwny przekaz. Przez chwilkę zastanawiała się nad tym co zwykle w sprawach „dziwnych” mawiał Alojz – Juefoł! usłyszała w myślach, prawie jakby Alojz szedł tuż za nią. Alojz już nie raz mówił, że większość dziwnych, tajemniczych i niewyjaśnionych spraw to „ich” sprawka. Jaśka pomyślała przez chwilkę i odrzuciła myśl, że wiodący ją w las kot to zamaskowany, zakamuflowany obcy. Zbyt wyraźnie czuła jego kocie jestestwo, a poza tym obraz myszy i polowania na nią wybitnie świadczył o jego kocim usposobieniu.

Kot (wedle podejrzliwego Alojza zapewne ufon) szedł powoli przez młodnik w stronę starszej części lasu. Wyraźnie zwolnił tempo, tak aby Jaśka mogła zanim nadążyć bez większego pośpiechu i ryzyka, że się zgubi. W lesie Jaśka ponownie doceniła poheniowe buciory. W lesie było o wiele chłodniej niż na łące, panowała tu duża wilgoć, gdzieniegdzie widać było nawet zamarznięte kałuże. W lesie zaczęła podnosić się poranna mgiełka, zapewne dzięki słoneczku, które się tu dziarsko przedzierało przez gałęzie. Przez mgłę zwykły las stał się o wiele bardziej dziwny i tajemniczy. Jaśka chlapnęła sobie bimberku na odwagę, pomyślała, że z Heniem mogłaby tu iść i nie bałaby się wcale, a tak trochę strachu jest.

Las zmienił się. W miejsce młodych drzewek i krzewów teraz wszędzie wokół pełno było starych drzew. Niektóre były całkiem spróchniałe i ogarnięte przez huby. Większość była wysoka i poskręcana – dziwna. Jaśka zdała sobie sprawę, że nigdy nie była w tej części lasu, mimo, że wiele razy chodziła na grzybki z Heniem, a później sama. Jaśka ponownie chlapnęła z flaszki. Kot szedł powoli między gałęziami i wykrotami. Jaśka szła za nim. Nagle zza drzew Jaśka ujrzała wielkie drzewo na małej polance.


Drzewo było bardzo wielkie i dziwne. Jaśka zaczęła się zastanawiać co to za drzewo. Popatrzyła na kota, ale ten obojętny na wszelkie widoki i jej wahanie szedł na skos przez polanę. Jaśka chlapnęła sobie dwa solidne łyki bimberku na odwagę. Poczuła jak alkohol mile ją rozgrzewa i rozwiewa wszelkie wątpliwości. Ruszyła za kotem. Zbliżając się do drzewa Jaśka zdała sobie sprawę, że to dąb. Powiedziały jej to opadłe liście i żołędzie leżące po drodze. Przez chwilkę poczuła ogromny szacunek dla tego drzewa. Miała ochotę nawet się mu ukłonić. Mijając wielki dąb odwróciła się, sama nie wiedząc po co. Jaśka odwróciwszy się zobaczyła zamiast dębowej kory twarz swego zmarłego męża – Henia. Janina nie zdołała zemdleć, zapewne dzięki sporej ilości bimberku, który wesoło szumiał jej w głowie i mile grzał niemłode już ciało. Przez chwilę, kot, młoda dziewczynka, ba! Cały świat, przestały się liczyć. Heniu! Zarazo Ty moja kochana! Czegoś mnie opuścił? Źle Ci tu było ze mną? Heniowa twarz milczała. Jaśka wyrzucała z siebie różne żale pod adresem Henia. Gdy już nieco się uspokoiła Henio odpowiedział – Jaśka wyraźnie słyszała jego głos w swej głowie – Jaśka! Gdzie Ty leziesz przez las? A prawda! Pewnie kot? A pewnie, że kot! Nawet jeszcze nie wiesz co z tego będzie, co Jaśka? Pewnie, że nie wiesz i ja nie mogę Tobie powiedzieć. Powiem Ci tylko tyle, że musisz uważać na siebie. Dziewczyna której masz pomóc ma ogromne kłopoty, powiedziałbym śmiertelnie poważne. Zanim Jaśka zdołała się pozbierać w sobie i odezwać twarz Henia się rozmyła. Naprzeciw stał stary wielki dąb i nic więcej. Nieco z tyłu odezwało się ponaglające kocie miauknięcie.

Jaśka poczuła, że jest spocona i ręce się jej trzęsą. Czasem w maglinie widywała twarz i osobę Henia, ale zwykle Henio nie mówił za wiele. Aż do dzisiaj. Zebrało się mu na pogaduszki. Odwróciła się do kota Już idę! Kot wyraźnie prychnął z niesmakiem i ruszył dalej. Jaśka wyciągnęła flaszkę, zauważyła że wypiła niecałą połowę, pociągnęła solidnie z flaszki i ruszyła dalej. Myślała nad tym co powiedział duch Henia. Będzie na siebie uważać, musi iść po pomoc do Alojza. On tu jedynie może coś pomóc oraz doradzić.

Kot nieco zwolnił. Jaśka zdołała pomyśleć, że pewnie znów czeka ich postój czy coś takiego. Ale nie, kot skręcił między młode drzewka, które rosły po lewej stronie i po chwili wyszli na większą od poprzedniej polanę. Polana była zalana czystym porannym słońcem, Jaśka poczuła że jest dużo cieplej niż w lesie. Popatrzyła w niebo – po pozycji Słońca na niebie wnioskowała, że jest ok. 7. Jaśka rozejrzała się po polanie. Na samym jej środku na wielkim starym pniaku siedziało jasnowłose dziecko.


Kot siedział już na jej kolanach i łasił się przymilnie. Zapewne również mruczał, ale z tej odległości nie sposób było tego stwierdzić. Jaśka podeszła bliżej. Kot rzeczywiście mruczał z całych sił, całym swoim kocim jestestwem. Dziewczynka miała na oko około ośmiu lat, była ubrana w niebieski sweterek, dżinsowe spodnie i jasne buciki. Całości dopełniały jasne blond włoski jak u aniołka i błękitne oczy. Gdy oczy Jaśki napotkały oczy nieznajomej, Jaśka poczuła się dziwnie, jakby miała utonąć, przez chwilę zimno, mokro, a za chwilę ciepło i wielkie uczucie pewności i siły. Jaśka zbliżyła się jeszcze trochę. Dopiero teraz zauważyła dziwny wisior na szyi dziecka.


Jaśka nie miała bladego pojęcia co to może być. Wiedziała już jednak, że bez pomocy Alojza tu się nie obędzie. Dziecko zeszło z pniaka i stanęło przed Jaśką, dziecko było o wiele wyższe i bardziej krępe niż większość ośmiolatek. Jaśka zagadnęła dzieciaka – Cześć. Jestem Janina. Jak masz na imię? Dziecko milczało i patrzyło ciekawie na Jaśkę. Kot siedział niedaleko w trawie i mył się. Jaśka próbowała dalej - To Twój kot? Wskazała palcem na myjącego się kota. Dziewczynka uśmiechnęła się – ma ładne, niezepsute i bardzo równe zęby – pomyślała Jaśka, dziecko popatrzyło na Jaśkę na kota, znów na Jaśkę. Nagle dziewczynka wyrzuciła z siebie kilkanaście słów w obcym języku. Słowa brzmiały jakby kto tłukł kamieniami o cembrowinę starej studni, niektóre dziwnie dudniły … Jaśka jakoś wcale się tym nie zdziwiła. Pokazała palcem na siebie i powiedziała głośno - Janina, Jaśka później wskazała na małą i czekała. Dziewczynka chwilkę się zastanawiała, więc Jaśka powtórzyła operację przedstawienia się. Po chwili dziecko odpowiedziało - Ma’eh’l wij’et sol’th bher’aa’im issjis ladija’h - z takim akcentem, że Jaśka za nic by tego nie powtórzyła. Jaśka wyglądała zapewne na bardzo zdziwioną, bo dziewczynka odwróciła się do kota i powiedziała - Th’el’is Sim’argl wskazała zwierzę palcem. Kot zaprzestał toalety i wskoczył na pniak miauknął po przyjacielsku, jakby powiedział „jestem, do usług”. Dziecko podeszło bliżej, zdjęło sweter i pokazało prawe ramię. Na ramieniu widniał tatuaż.


 
__________________
In vino veritas, in aqua vitae - sanitas
Toho jest offline  
Stary 08-10-2007, 13:52   #14
 
Toho's Avatar
 
Reputacja: 1 Toho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znany
Magister Alojzy Chemik


24 kwietnia 2007, Wtorek, ok. 10, opuszczony młyn

Słońce na dworze grzało już całkiem nieźle, zapowiadał się pierwszy ciepły dzień wiosny. Alojzy pomyślał że wreszcie nieco ciepła dla jego niemłodych już kości. Poza tym w taką pogodę o wiele przyjemniej wędrować do miasta.

Alojz podejrzliwie lustrował okolicę. Jednakże nic ciekawego nie udało mu się dojrzeć. Alojzy już miał gotowy plan działania. Wpierw wyprawa do wielkiego miasta po kukurydzę (i być może martwego ptaka), później wróci tu do młyna i sprawdzi czy jakaś mysz wpadła w łapkę oraz co tak cuchnie z góry. Może faktycznie jakiś ptak nie przetrwał zimy i teraz się tam rozkłada? Alojz był już kawałek od młyna kiedy na swojej drodze zauważył dwie całkiem niedawno porzucone puste puszki po piwie „Żubr”. Jednak ktoś we młynie bywał, pomyślał, bo skąd by się tu wzięły te dwie puszki? Przecież nie są na tyle stare, żeby tu leżały od jesieni. Jedno dokładne obejrzenie puszek upewniło Alojza, że rzucono je tu najdalej przedwczoraj – w środku były reszki piwa i pety.

Alojz ponownie bacznie zlustrował okolice. Niestety nic ciekawego i godnego uwagi nie znalazł. – To stanowczo nie jest dobry dzień dla naukowca, na wszystkie Demono Alkoholix!! zakrzyknął gromko płosząc nieliczne ptaki. Alojz szedł ostrożnie w stronę miasta. Można by powiedzieć, że się skradał. Każda część jego osobowości przeszukiwała okolicę, wypatrywała innych ludzi. Alojzy przeszedł już spory kawałek. Znalazł się na wysokości nowo postawionych ogródków działkowych zrzeszenia „Ogrodniczek”. Przeszedł przez nie, niestety owoców nie znalazł, martwych ptaków również.

Alojzy szedł dalej. Wiedział że niedaleko obrzeży miasta, na pętli linii 132 znajduje się budka z kebabami – nazywała się „Królestwem Kebabu” – chociaż w okolicy nazywano ją „U Juzka”. Klientów było tam niewielu – głównie działkowicze i ich dzieci, ludzie spieszący się z pracy i do pracy. Za to w budce pracował niejaki Juzek Gałązka. Juzek był człowiekiem o miłej aparycji, bardzo życzliwym dla okolicznych żuli. Potrafił z tego co już lekko się nadpsuło, lub tego co groziło zepsuciem wyczarować całkiem niezłe danie. Za 5zł można było u niego zjeść smacznie i całkiem zdrowo. Juzek bowiem do wszystkiego pchał kupę warzyw i owoców. Alojz miał nadzieję, że gdzie, jak gdzie, ale u „króla”, kukurydzę dostanie. Zastanawiał się tylko, czy będzie tam czynne. Juzek potrafił czasem zapić czy zaspać i wtedy budka stała zamknięta.

Do budki było już całkiem niedaleko. Alojzy przechodził koło jakiejś budowy. Nie bardzo kojarzył co tutaj stawiają, ale szczerze mówiąc mało go to interesowało. Nagle zza budki typu Toi-Toi wychynął Dyzio.


Alojz odruchowo złożył palce do magicznego charakteru przeciw pechowi, dodatkowo siarczyście zaklął. Niestety nie było widziadło, a sam Dyzio we własnej osobie. Niechęć Alojza do obcowania z Dyziem brała się stąd, że Dyzio miał dziwny niefart do bywania w nieodpowiednim miejscu i czasie, albo znajdowania przedmiotów, których nie powinien był ruszyć. Jakby tego było mało to Dyzio był dziecinnie naiwny i łatwowierny, wiele razy mnóstwo podejrzanych indywiduów wystrychało go na dudka, wystawiało rufą do wiatru. Niestety Dyzio na błędach się nie uczył. Z tej dziecinnej naiwności i łatwowierności pochodziła zresztą ksywa – Dyzio.

Alojz kojarzył Dyzia z jakiejś imprezy u wesołego Romana na przedmieściach Warszawy. Dyzio wówczas nieświadomie naraził się Alojzowie, ponieważ próbował wcisnąć mu po pijaku kilka ogórków na zagrychę. Później Alojz tylko ze słyszenia wiedział o różnych dziwnych przypadkach Dyzia. Dyzio w ten pechowy wtorek (Alojz wiedział już, że pechowy) wyglądał cokolwiek nieszczególnie – miał kilka dużych śliwek na ciele, lekko utykał. Na plecach miał niewielki plecak wypchany czymś co ładnie dzwoniło. Jak się uśmiechał wówczas dawał się zauważyć brak trzech zębów po lewej stronie. Dyzio odezwał się pierwszy – Alojz! Z nieba mi spadasz! Mam problem, proszę Cię o pomoc. Przyniosłem flaszki na obgadanie tematu. Dyzio z lewej i prawej kieszeni kurtki wydobył dwie półlitrowe „jagodzianki”. Alojz chwilę się zastanawiał co tu zrobić. Postanowił wysłuchać co Dyzio ma do powiedzenia, a następnie wziąć dwie flaszki jagodzianki i dodatkowo obarczyć go zadaniem znalezienia kukurydzy i ptasich oczu (ewentualnie martwego ptaka).
- Mów o co tym razem chodzi. Tylko na Demono Alkoholix konkretnie i bez długiego gadania. Spieszę się nieco. Odezwał się mało życzliwie Alojz.
- Dobra, dobra. Już mówię. Słuchaj Alojz: Nie dalej jak przedwczoraj znalazłem niedaleko Jarmarku Europa pięć – pięć złotych zębów! Cha! Pomyślałem, chociaż raz mnie szczęście dotknęło, pięć złotych ząbków równa się z dwie stówki najmniej. Poszedłem szybko w bramę, zerwałem złoto z zębów, nieco potłukłem kamieniem. Nadepnie udałem się do znajomego, który kupił to ode mnie jako złom złota za dwie i pół stówki. Nieźle co?
Alojz przyznał, że owszem całkiem nieźle. – jak na głąba dodał w myślach. Czekał na dalszy ciąg opowieści.
- Niestety wczoraj zapukało do mnie w kanale czterech ruskich. Z pretensjami, że niby to ich złote ząbki i żebym oddawał je. Albo oddał siedem stów. Stłukli mnie nieźle, wybili trzy zęby i dali czas do jutra do 12:00. Mam na bazarze poszukać Tamary Rjeczkiej i jej oddać albo kasę albo złote zęby. Pierwsze co jak mogłem iść to poszedłem do kumpla, który kupił ten złom. Niestety sprzedał go wietnamcom – nie ma szans na odzyskanie.
- Oj Dyzio, Dyzio. Trzeba było sprawdzić czyja zguba zanim sprzedałeś powiedział Alojzy – Czego oczekujesz ode mnie? zapytał, chociaż domyślał się.
- Słuchaj Alojz. Kasy nie mam – przepiłem, złote zęby rozpłynęły się jak kamfora, a siedem stów do jutra za Chiny ludowe nie wykopię. Wiem, że możesz mi pomóc. Ukryj mnie na jakiś czas, ruskim przejdzie za tydzień lub dwa. Będę Ci pomagał, zrobię co zechcesz, tylko mnie schowaj…

Alojz nie wahał się długo. Dobra – powiedział spokojnie – ukryję Cię na ogródkach działkowych niedaleko stąd. O tam – wskazał palcem – tylko muszę trochę teren przygotować. Ty w tym czasie dasz mi te dwie flaszki jagodzianki, znajdziesz puszkę kukurydzy – kukurydzy nie groszku! – podkreślił mocno Alojz – A i znajdziesz mi ptasie oczy. Możesz wydłubać je z nawet z martwego ptaka. Z świeżego będą lepsze. Aha! Tylko potrzebuję z siedem par! Dyzio nie wyglądał na zaskoczonego. Zdjął plecak i podał Alojzowi mówiąc – Tu masz trochę puszek. Mam tam jedną z groszkiem, ale jest też jedna z kukurydzą. Wczoraj buchnąłem ją w markecie. Termin minął wczoraj – ale co tam. Alojz sprawdził słowa Dyzia. Rzeczywiście w plecaku było kilka pogniecionych puszek po piwie, a także puszka groszku i kukurydzy.

- Nieźle powiedział Alojz. Do ukrycia Cię na ogródkach musisz dostarczyć mi także jeszcze dwie flaszki jagodzianki, kość z cmentarza, wodę święconą, świecę koniecznie czarną i dwa ząbki czosnku. Potrzebna będzie sól i ocet. A i nie zapomnij o prostym miedzianym drucie – może być kabel – byle długi. Dostarcz mi to wszystko a ukryję Cię na tych ogródkach. Aha! Weź ze sobą coś do jedzenia na ten czas – nie zamierzam Cię karmić. Przyjdź pod bramę ogródków o tam o północy. Dyzio kiwnął głową, że rozumie i biegiem poszedł załatwiać listę sprawunków.

Alojz poszedł dalej do budki z kebabami. Niestety po dotarciu na miejsce okazało się, że jest nieczynna. Juzek albo zapił, albo uznał, że za wcześnie na wiosenne otwarcie. Alojz mógł prostym czarem otworzyć budę, ale był pewny, że nic tam nie znajdzie. Juzek był bowiem bardziej ostrożny od Alojza i wszystko, co tylko mógł przenieść, zabierał na noc do domu.

Alojzy postanowił wrócić do młyna, sprawdzić co jest na piętrze i czy coś się nie złapało w pułapkę na myszy. Później pójdzie obejrzeć dokładniej te nowe ogródki. Musi znaleźć jeden nieco zapuszczony dla Dyzia.

Alojz szedł powoli, niespiesząc się specjalnie. Słoneczko miło rozgrzewało jego niemłode już kości. Droga zajęła mu dobre trzydzieści minut. Alojzemu wystarczył jeden rzut oka do młyna, by się przekonać, że w jego pułapce nie ma nic. To znaczy nic się nie złapało, ale coś ser zjadło - Ki diabeł? pomyślał Alojzy. Może jakaś cwana mysz albo raczej szczur tu mieszka? Bliższe oględziny nie dały mu jednoznacznej odpowiedzi. Wokół pułapki pełno było śladów małych łapek,które mogły należeć zarówno do myszy jak i do niedużego szczura. Alojz sprawdził pułapkę znalezionym patykiem - rozległ się suchy trzask i pułapka zaskoczyła łamiąc mały kijek. Alojz poprawił nieco sprężynę, wstawił ser i ustawił łapkę na nowo. To stanowczo nie jest dobry dzień dla naukowca, na wszystkie Demono Alkoholix!! Pomyślał tego dnia kolejny raz.

Alojzy wyszedł na zewnątrz i podszedł do drabinki wiodącej na piętro. Nie wyglądała zachęcająco. Pełno było widać śladów rdzy i brudu. Z daleka wydała się zbyt śliska by wejść. Alojz odważnie spróbował szarpnąć pierwszy szczebel. Niestety chwycił chyba zbyt słabo bo nie zdołał utrzymać równowagi i potłukł sobie tyłek. Jednakże Alojz nie był z tych co łatwo się poddają. Otrzepał się ze śmieci, sprawdził czy jest cały i podszedł do drabinki ponownie. Tym razem zaparł się mocno nogami. Drabina lekko zadrżała, ale wytrzymała. Dobra jest, jakoś tu wejdę pomyślał Alojzy. Szczerze mówiąc nie miał ochoty ryzykować, ale z drugiej strony nie miał składników do czaru latania, a ich szukanie zajęłoby więcej niż wejście na górę.

Droga na górę nie była usłana różami, wręcz przeciwnie była to prawdziwa "per aspera ad astra". Alojzy dwa razy cudem się utrzymał na drabince. Raz wisiał na rękach i beznadziejnie młócił powietrze nogami szukając oparcia. Chyba tylko cudem trafił lewą nogą w dziurę w murze. Później przyczepiła się do niego jakaś upierdliwa osa, latała koło twarzy, brzęcząc zaciekle. Alojzy nie miał odwagi puścić rąk i rzucać zaklęcie, czy odganiać się. Zaklął tylko szpetnie. Niestety owad chyba czuł, że jest bezkarny bo nawet usiadł mu na nosie. Dopiero gdy Alojz znalazł niewielką szczelinę, gdzie solidnie zaklinował nogi i trzymając się jedną ręką rzucił zaklęcie - osa się odczepiła. Alojz wreszcie wdrapał się na samą górę. To stanowczo nie jest dobry dzień dla naukowca, na wszystkie Demono Alkoholix!! Pomyślał.

Na piętrze młyna smród był o wiele wyraźniejszy. Dochodził z ciemniej, nieoświetlonej części budynku. Alojz wahał się czy tam wejść, czy też nie. W końcu stwierdził, że nie po to tu lazł i mało się nie pozabijał, żeby teraz rezygnować. Pomyślał chwilę ... potrzebny mi czar i od niechcenia rzucił zaklęcie przyjaznej iskry Mater ignis creatio! zakrzyknął gromko i obok niego z nicości pojawił się nieduży ognik w kształcie łzy. Mimo małych rozmiarów ognik świecił jak spora żarówka. Wnętrze piętra zalane zostało światłem.

Alojz szybko pojął skąd wziął się ów swąd śmierci. W samym koncie leżało ciało mężczyzny. Alojzy, i z miejsca w którym stał, widział, że jest to ciało około trzydziestoletniego mężczyzny (o wzroście około 180cm), nieco otyłego. Ale nie to było najgorsze. Cało wyglądało tak, jakby ktoś, lub coś, wyssało z niego całe soki życiowe i porzuciło pustą skorupę. Źródłem smrodu była skóra trawina obecnie przez chordy larw różnego typu. Widok ten przypominał Alojzemu wyssaną przez pająka muchę. Alojzy rozejrzał się wokoło szukając sprawcy i śladów. Niestety wiele ich nie znalazł. Pierwszy rzucił mu się w oczy skrawek czerwonego materiału, który wisiał w postaci strzępka na wystającym gwoździu. Później w grubej warstwie kurzu zalegającego pomieszczenie zauważył ślady czyjejś obecności. Później niedaleko ciała na podłodze zauważył wisior


nie wyglądał on na zwykłą błyskotkę. Alojz już miał go podnieść, gdy do jego wyczulonej na magię podświadomości dotarł obraz


obraz nie był może zbyt wyraźny, za to aura otaczająca osobnika bardzo wyraźna. Alojz poczuł chłód lodowatego wiatru z północy, usłyszał wycie potępieńcze ... na szczęście zerwał połączenie, nim nastąpiło coś więcej. To stanowczo nie jest dobry dzień dla naukowca, na wszystkie Demono Alkoholix!! powiedział głośno Alojz. Musiał pomyśleć co dalej ma zrobić.
 
__________________
In vino veritas, in aqua vitae - sanitas

Ostatnio edytowane przez Toho : 15-10-2007 o 14:58.
Toho jest offline  
Stary 08-10-2007, 21:47   #15
 
Geisha's Avatar
 
Reputacja: 1 Geisha ma z czego być dumnyGeisha ma z czego być dumnyGeisha ma z czego być dumnyGeisha ma z czego być dumnyGeisha ma z czego być dumnyGeisha ma z czego być dumnyGeisha ma z czego być dumnyGeisha ma z czego być dumnyGeisha ma z czego być dumnyGeisha ma z czego być dumnyGeisha ma z czego być dumny
"Ło, Boże, Dziecinko..." - miała ochotę wyszeptać Jaśka, ale nagle poczuła, że jakoś to będzie nie na miejscu. Dziecko, mimo że zagubione w lesie, nie wyglądało jak biedny przerażony malec szukający pomocy. Jaśka szczerze mówiąc nie bardzo wiedziała, jak się zachować... Przestąpiła z nogi na nogę, lekko onieśmielona, a u Jaśki taki stan onieśmielenia był wyjątkowo wyjątkowy. Zdjęła z siebie ortalionową kurtkę i założyła dziewczynce na ramiona. Mimo, że na polance było cieplej, czekała je przecież droga do domu. Dziecko nie wyglądało na spragnione, ale na wszelki wypadek Jaśka sprawdziła, czy dalej ma butelkę z wodą. Sięgnęła też po buteleczkę z bimberkiem, ale cofnęła rękę - coś głupio jej było pociągać z flaszki przy dziewczynce.
- Co teraz? - pomyślała. Musiała sie zastanowić. Po pierwsze, w jakim języku mówi ta dziewczynka? Jaska może nie była zbyt wykształcona (odzieżowe technikum zawodowe plus rok liceum), ale nie była też głupia i o świecie trochę wiedziała. O językach też. Nie był to angielski, zdecydowanie nie francuski, niemieckie szwargotanie też nie, rosyjski poznała by wszędzie... Może skandynawski? Pasowało by do jej wyglądu. Chociaż ten tatuaż na ramieniu kojarzył sie jej raczej z Egiptem, a język z tą arabską paplaniną. W ogóle, kto robi tatuaże dzieciom w tym wieku? W końcu Jaśka postanowiła zabrać dziewczynkę do siebie. Wzięła ją za rękę, i zachęcając kilkoma miłymi słowami poprosiła, żeby za nią poszła. Miała cichą nadzieję, ze kot ją poprze, a przynajmniej przetłumaczy, o co jej chodzi...
Gdy miała jednak wejść do lasu, zatrzymała sie zaniepokojona. Niebezpieczeństwo - takiego słowa użył Heniu, kiedy ukazał się jej na drzewie. A Henia należało słuchać. Jaśka pamiętała, jakby to było dzisiaj, pewien wieczór, kiedy to Heniuś ukazał sie jej pierwszy raz na dnie butelki. "Jaśka, pilnuj bimberku!" - powiedział wtedy. Jaśka pamiętała, jak pobiegła w te pędy do altanki i zastała tam Miecia mocującego sie z klapą od piwniczki. Pamiętała też, jak kiedyś Heniuś ostrzegł ją przed szabrownikami, którzy próbowali ukraść jej czosnek. Ale nigdy twarz Henia nie była tak wyraźna i nie mówiła tak poważnie. Jaśka dostała gęsiej skórki na wspomnienie heniowego pyska na drzewie. I zmieniła zdanie. Pójdą od razu do Alojza. Może coś u niego się upichci, a już na pewno on będzie wiedział, co robić. Może będzie znał ten język? Wiedziała, ze Alojzy zna języki i różne takie inne...
Przyśpieszyła kroku. Starała sie jednak wybierać drogę, gdzie nie było wysokiej mokrej trawy i paproci - Mała nie miała odpowiedniego, jak ona, obuwia na takie wycieczki. Postanowiła też ponowić próbę porozumienia sie z dzieckiem.
- Jaśka - wskazała na siebie palcem i powtórzyła jeszcze raz: Jaśka. Potem wskazała na kota i wydukała: "Tel.. eee... lis... Ssma... rk..." W końcu wskazała na dziewczynkę i spojrzała na nią pytająco.
 
__________________
Oto tańczę na Twoim grobie;
Ty, który wyzwałeś mnie od Aniołów...
Geisha jest offline  
Stary 15-10-2007, 16:24   #16
 
Toho's Avatar
 
Reputacja: 1 Toho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znany
Lutek, Jan „Wania” Kozłowski


Żoliborz, 23 kwietnia 2007, Środa, 3:14, u Mietka

Mietek przez chwilkę patrzył nic nie rozumiejącym wzrokiem na Lutka i na Wanię. Przez chwilę wydawało się, że słowa Lutka jakoś nie dotarły do jego jestestwa, mimo, że odpowiedział. Miecio wstał i podszedł do szafki w rogu zajmowanej altanki. Pogrzebał chwilkę w środku i wyjął flaszkę z mętną zawartością.
- Słuchaj no Lutek, wiesz Ty co to jest?
Lutek nie miał oczywiście bladego pojęcia co tam może być, ale odparł że ani chybi woda po ogórkach, względnie inna marynata. Miecio zaprzeczył obu domysłom i kontynuował:
To jest bimberek pędzony przez samego Alojza Chemika z jabłek z dodatkiem różnych ziół. Działa podobno cudownie na brak pomyślunku. Sam jeszcze nie próbowałem, ale Tobie chyba się to przyda? Kanara pobić? Zwariowałeś czy jak? To Ty nie wiesz, że kanary parami łażą – a teraz dodatkowo każden jeden ma wszczepione takie coś-tam, dzięki czemu wiadomo co z nim się dzieje?

Lutek jakoś nie wiedział o żadnej z tych rzeczy, ale był pewien swego. Pojadą autobusem na nieczynne baseny Legii i poszukają tego Miszy Tatianowa, a jak się napatoczą kanary to ich pobiją. Mietek już więcej się na temat pomysłu nie odezwał. Powiedział Wani i Lutkowi, że na baseny Legii jedzie się autobusem linii „124” – przejazd trwa jakieś pięćdziesiąt minut z okładem, a nawet i półtorej godzinki jak są korki. Miecio nie jeździł tą linią, więc nie miał pojęcia czy są tam kontrole czy też nie – stwierdził, że pewnie jak wszędzie, czasem są, a czasem nie ma nikogo.

Lutek i Wania zebrali się, żeby już iść. Mietek postanowił ich odprowadzić do przystanku. Po drodze Wania zapytał Mietka o adres tych basenów tak na „wszelki wypadek”. Mietek zdziwił się nieco, jak można nie wiedzieć. Ale powiedział przyjacielem, że baseny znajdują się niedaleko stadionu Legii na Łazienkowskiej 3. Później dodał, że zmienia lokum, bo ostatnio ktoś mu łaził pod altanką nad ranem i zemścił okropnie. Mietek był pewien, że to ktoś z właścicieli okolicznych altanek albo co gorsza z zarządu ogródków. W każdym razie był pewien, że długo nie będzie mu tam dane siedzieć. W razie kłopotów przyjaciele mają na „Jarmarku Europa” poszukać niejakiego Skrzypca – on będzie wiedzieć, gdzie jest Mietek.

Przyjaciele dotarli parę minut po 4:00 na przystanek linii 124. Autobus miał nadjechać za cztery minuty. Mietek doradził im, aby nieco się ogarnęli i życzył powodzenia. Stwierdził też, że lepiej jak Polti oraz szczur zostaną z nim, ponieważ w autobusie może być z nimi niezły pasztet. Zarówno Wania, jak i Lutek nie mieli ochoty na rozstanie ze swoimi podopiecznymi, ale namowy Mietka zrobiły swoje. Polti został zaopatrzony w „smycz” z kawałka kabla, a szczur zapakowany w chustkę do nosa z kieszeni Lutka. Chwilę później nadjechał autobus linii 124, przyjaciele zajęli miejsca na końcu.
Autobus był raczej opustoszały. W środku oprócz Wanii i Lutka siedziało siedem osób. Z przodu siedziało jakiś dwóch zaspanych jegomości – wyglądali na studentów. Natomiast niedaleko Lutka i Wanii siedziało pięciu sporych facetów. Nie wiadomo kim byli, ale budzili pewien respekt. Przyjaciele stwierdzili, że przesiądą się nieco bliżej przodu – byle z dala od tych typków.

„Autobus przez ulice senne mego miasta mknie”. Te słowa dobrze oddają atmosferę podróży. Niewiele osób wsiadało i wysiadało. Cały czas w środku pozostawali dwaj zaspani jegomoście z przodu i pięciu typów z tyłu. Autobus przejechał dobrą połowę trasy jaką mieli przebyć przyjaciele, gdy do środka weszło dwóch „smutnych” panów. Panowie byli wysocy, ubrani w prawie jednakowe szare płaszcze, nieśli podobnie szare teczki. Nawet twarze i oczy mieli podobnie szare. Nim przyjaciele zdążyli cokolwiek zrobić panowie podeszli do kierowcy, szepnęli coś szybko i po chwili jeden z nich powiedział głośno:
- Kontrola biletów! Proszę przygotować odpowiednie dowody przejazdu i dokumenty uprawniające do ulg i zniżek! Panowie zza pazuch wyjęli plakietki identyfikacyjne.
Na pierwszy ogień poszli zaspani panowie z przodu. Rzeczywiście okazali się studentami i to z Politechniki Warszawskiej. Mieli aktualne bilety ważne legitymacje studenckie, więc kontrolerzy się od nich odczepili

Jeden z kanarów podszedł do przyjaciół, a drugi poszedł dalej do tyłu. Słychać było jak mówi – Pobudka Panie! Bileciki do kontroli . Kontroler, który podszedł do przyjaciół zastanawiał się chwilkę, jakby nie był pewien co ma zrobić. Później odezwał się:
Bileciki proszę!!
Żaden z przyjaciół nie miał biletu do czego się przyznali bez wahania. Wiedzieli, że niewiele pomoże kręcenie i kłamstwo. Kontroler zażądał dokumentów osobistych – Dokumenciki osobiste poproszę! Dowodzik, albo paszporcik, lub prawko jazdy! Ani Wania ani Lutek nie mieli ochoty na otrzymanie mandatu.

Wtem Lutek siedzący bliżej rzucił się na kontrolera i krzyknął W nogi Wania! W nogi Wania rzucił się ku przodowi autobusu. Jednakże nie dane im było uciec, niestety. Wanię w biegu ktoś powalił, rzucił na ziemię – Wania stracił przytomność. Lutek i szarpiący się z nim kanar paskudnie oberwali gazem obezwładniającym. Oboje przyjaciół ogarnął Morfeusz swoimi czarnymi skrzydłami. Niewiele im się śniło.
?? ?? 2007, Środa ??, ??, ??

Lutek obudził się w dziwnej celi. Puste betonowe pomieszczenie o wymiarach 3x3 metry z wbudowanym w ziemię łóżkiem i kibelkiem z zamontowaną na stałe w ścianie umywalką i niewielkim (1x1 metr) zakratowanym oknem. Całość widoku dopełniały wielkie żelazne drzwi ze sporym judaszem. Lutek czuł w ustach dziwny posmak, a świat nieco wirował. Najbardziej zaniepokoiło go to, że siedział sam – nigdzie nie było Wanii, nie wiedział gdzie jest, a widok zza okna niewiele mówił – jakieś ceglane ściany jakich pełno w całym mieście. Lutek starał się dobić do kogoś za drzwiami – tłukł pięściami i nogami ile wlazło, aż echo huczało. Po chwili zmęczył się, poza tym bolały go ręce i nogi.

Lutek sprawdził stan posiadania kieszeni – z przerażeniem stwierdził, że nie ma swoich skarbów przy sobie, nie ma również paska, sznurówek i tym podobnych przedmiotów. Po dłuższej chwili rozległ się skrzyp klapki judasza i z zewnątrz dobiegł groźny i donośny głos:
- Zatrzymany przesunąć się pod okno, bo użyjemy siły!
Lutek posłusznie stanął pod oknem. Rozległy się odgłosy sugerujące otwieranie zamków i odsuwanie rygli. Po chwili do środka weszło trzech strażników więziennych. Ręce! rozkazali. Lutek starał się dowiedzieć co się stało, ale oni powiedzieli, że wszystkiego dowie się na przesłuchaniu. Podał ręce, oni go zakuli i przeprowadzili korytarzem pełnym podobnych do siebie żelaznych drzwi do małego pokoju na końcu. Pokój był tylko niewiele większy od jego celi. Stół był wmurowany na środku pomieszczenia, a po przeciwnych stronach ustawiono lekkie aluminiowe krzesełka. W środku na Lutka czekał jakiś człowiek bez munduru. Facet wyglądał na jakieś trzydzieści parę do czterdziestu paru lat, był wysoki, nieźle zbudowany i budził respekt.


- Siadaj i milcz. Powiem Ci o co chodzi, bo to pewnie chcesz wiedzieć, co? zapytał nieco rutynowo. Głos miał nieco chropowaty, brzmiał jak wokalista rockowy po dłuższym koncercie. Lutek odpowiedział, że nie wie o co tu chodzi, ale on jest niewinny.
- Niewinny! Dobre sobie! Ha! Niezły z Ciebie kawalarz. A teraz siedź cicho i słuchaj co mam do powiedzenia. A i nie odzywaj się nie pytany
- Razem z Twoim kumplem, który akurat jest w szpitalu bo złamał rękę, napadliście na funkcjonariuszy miejskich kontrolujących bilety w autobusie linii „124” dnia 23 kwietnia 2007. Jeden z funkcjonariuszy ma złamaną nogę, drugi jest ciężko poturbowany. Jakby tego było mało zachciało się wam rozróby z pasażerami – próbowaliście napaść pięciu bogu ducha winnych pasażerów. Niestety mieście pecha jak stąd po Krym i kawałek dalej, bo pasażerowie okazali się oficerami CBA. Ciężko pobiliście jednego z nich. Dodatkowo ciążą na was zarzuty obrazy urzędników państwowych i Prezydenta RP. Mam nadzieję, że się przyznajesz do zarzutów?
Lutek odparł, że się nie przyznaje do wszystkiego. Przesłuchujący się głośno roześmiał i stwierdził, że Posiedzisz sobie do następnego czwartku to zmądrzejesz! Nakazał wyprowadzić zatrzymanego. Na nic zdały się protesty Lutka, że jest niewinny i że ma prawo do telefonu. Został na siłę zaniesiony do pod drzwi celi. Trzy pary silnych rąk wepchnęły go do środka. Za nim przez specjalny otwór wstawiono nieco jedzenia – chleb, jakiś lura-kompot i nieco boczku. Lutek zjadł to ze smakiem i miał czas na myślenie.
 
__________________
In vino veritas, in aqua vitae - sanitas

Ostatnio edytowane przez Toho : 06-11-2007 o 08:20.
Toho jest offline  
Stary 15-10-2007, 16:37   #17
 
Toho's Avatar
 
Reputacja: 1 Toho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znany
Jan „Wania” Kozłowski


?? ?? 2007, Środa ??, ??, ??

Wania obudził się z koszmarnym bólem lewej ręki. Jakoś udało mu się skupić na tym co widzi. Zauważył, że rękę ma w gipsie, leży na łóżku, niewątpliwie szpitalnym. Jest dzień, nawet słoneczny. W sali leży sam. Wania uczynił nieco więcej wysiłku i zauważył za sobą okna – solidnie zakratowane. Przy okazji wysiłków zorientował się, że jest przypięty do łóżka i nie ma szans na ruszenie się – nie mówiąc o ucieczce.

Przez chwilkę starał się zorientować co i jak, przypomniał sobie przygodę w autobusie i mało go nie trafiło. Znów miał kłopoty i to przez Lutka – najlepszego przyjaciela. Wania miał nadzieję, że jakoś się wykręci „sianem” od odpowiedzialności. Próbował kogoś zawołać, jednak okazało się, że język ma jak kołek i nie bardzo może się odezwać.

Pół godziny później wydobył z siebie chrypiące Hej tam! Pomocy! Nikt na to nie zareagował. Dopiero po godzinie Wania nabrał tyle sił by zawołać porządnie o pomoc. Po chwili w drzwiach ukazał się jakoś rosły gość w szpitalnym kitlu i zapytał mało grzecznie:
- Czego tam?
Wania próbował się tłumaczyć, bronić, ale on odparł: - Za pół godziny będzie tu oficer – jemu wszystko opowiesz, a teraz siedź cicho. Wody chcesz? Wania odrzekł, że i owszem napił by się, gość podszedł do niego z plastykową butelką z wodą i podał do ust słomkę. Wania wypił chciwie prawie 3/4 flaszki.

Czas dłużył się Wanii niemiłosiernie. Po półgodzinie, która jemu wydawała się wiecznością przez drzwi sali wszedł jakiś człowiek bez munduru. Facet wyglądał na jakieś trzydzieści parę do czterdziestu paru lat, był wysoki, nieźle zbudowany i budził respekt.


- Siadaj i milcz. Powiem Ci o co chodzi, bo to pewnie chcesz wiedzieć, co? zapytał nieco rutynowo. Głos miał nieco chropowaty, brzmiał jak wokalista rockowy po dłuższym koncercie. Wania odpowiedział, że nie wie o co tu chodzi, ale on jest niewinny.
- Niewinny! Dobre sobie! Ha! Niezły z Ciebie kawalarz. A teraz siedź cicho i słuchaj co mam do powiedzenia. A i nie odzywaj się nie pytany
- Razem z Twoim kumplem, który akurat jest w szpitalu bo złamał rękę, napadliście na funkcjonariuszy miejskich kontrolujących bilety w autobusie linii „124” dnia 23 kwietnia 2007. Jeden z funkcjonariuszy ma złamaną nogę, drugi jest ciężko poturbowany. Jakby tego było mało zachciało się wam rozróby z pasażerami – próbowaliście napaść pięciu bogu ducha winnych pasażerów. Niestety mieście pecha jak stąd po Krym i kawałek dalej, bo pasażerowie okazali się oficerami CBA. Ciężko pobiliście jednego z nich. Dodatkowo ciążą na was zarzuty obrazy urzędników państwowych i Prezydenta RP. Mam nadzieję, że się przyznajesz do zarzutów?
Wania odrzekł, że to Lutek jest winny a nie on. On tylko uciekał. Na co gość ze śmiechem stwierdził, że tu „każdy miękknie” i on poczeka do przyznania się. Na koniec dodał, że daje czas do namysłu do soboty, bo dzisiaj czwartek i ma sporo roboty do piątku i wyszedł.
 
__________________
In vino veritas, in aqua vitae - sanitas

Ostatnio edytowane przez Toho : 06-11-2007 o 08:21.
Toho jest offline  
Stary 16-10-2007, 07:46   #18
 
Toho's Avatar
 
Reputacja: 1 Toho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znanyToho wkrótce będzie znany
Janina „Jaśka” Gąbczewska


24 kwietnia 2007, Wtorek, ok. 7, polana w lesie

Dziewczynka popatrzyła nieco zdziwiona na Jaśkę, gdy ta podała jej kurtkę. Później wykonała ukłon – który Jaśce kojarzył się z dworem królewskim i dawnymi czasami. Dziewczynka szła posłusznie za Jaśką. Kot szedł pomiędzy nimi dwiema. Jaśka słusznie wybierała drogę pomiędzy mokrą od rosy trawą i gałęziami – dziecko nie miało tak wspaniałych butów jak ona. Przez chwilkę Jaśce zaświtał pomysł, aby oddać małej poheniowe buty, ale zaraz zmieniła zdanie – raz, że te buty mają swój wiek i zapach raczej nieodpowiedni dla dzieci, dwa że rozmiar nie ten.

Jaśka przystanęła na chwilę i podjęła kolejną próbę komunikacji z dziewczynką.
- Jaśka - wskazała na siebie palcem i powtórzyła jeszcze raz: Jaśka. Potem wskazała na kota i wydukała: "Tel.. eee... lis... Ssma... rk..." W końcu wskazała na dziewczynkę i spojrzała na nią pytająco. Kot prychnął jakby ze złością, całkiem jakby zamiast „kotkiem” nazwała go „kołkiem”… różnica w literach niewielka ale w znaczeniu spora. Dziewczynka roześmiała się perliście, śmiech zdawał się wirować wokół jak mała zamieć, odbijał się od drzew i wracał echem. Kot podszedł do Jaśki i zaczął się ocierać i mruczeć – Jaśka odruchowo pogłaskała go i podrapała za uchem. Po chwili dziewczynka uczyniła gest, który mógł oznaczać jedno – che jej się pić. Jaśka odruchowo sięgnęła po bimberek, ale głupio jej było przy małej wyciągać flaszkę. Wyjęła z drugiej kieszeni flaszkę z wodą, otworzyła i podała małej. Ta wzięła butelkę i pociągnęła z niej solidnie, później nalała nieco wody na rękę i podała kotu – ten wypił łapczywie. W sumie dziecko oraz kot wypili prawie całą flaszkę wody. Dziewczynka oddała Jaśce resztkę wody i ponownie wykonała dworski ukłon. Przez chwilę stali w milczeniu.

Po chwili dziewczynka popatrzyła na Jaśkę, na kota, znów na Jaśkę i znów na kota. Pomyślała chwilę ssąc najmniejszy paluszek. Po chwili wskazała na Jaśkę mówiąc niepewnie i dość cicho:
Jaszka!
Janina ucieszyła się, niewielka nic porozumienia została zadzierzgnięta. Wskazała na siebie i powiedziała Jaszka i wskazała na małą palcem. Dziewczynka po chwili znów wskazała palcem na Jaśkę powtórzyła bardziej pewnie i głośniej: - Jaszka !
Janina pomyślała, że ta mała może nazywać ją „Jaszką” cokolwiek to by miało być. Ciekawe jak ona ma na imię. Jaśka czekała cierpliwie i milczała. Kot mruczał i łasił się do nóg.

Dziewczynka wskazała na siebie i powiedziała:
- Ma’eh’l wij’et sol’th bher’aa’im issjis ladija’h
Jaśka westchnęła głośno i spróbowała powtórzyć Majech widże soil … Cholera co to za język? Pomyślała ponownie. Przecież tu można „język sobie połamać”. Po chwili popatrzyła na małą. Zaświtał jej w głowie mały pomysł. Jaśka wskazała na siebie i powiedziała: - Nazywam się Janina „Jaśka” Gąbczewska później zrobiła gest jakby zwijała długi kawał papieru w krótki rulon (z głośnym „świst”), wskazała ponownie na siebie i powtórzyła: - Jaszka . Miała nadzieję, że dziecko pojmie, że zamiast całego kilometrowego zdania ma podać tylko krótkie imię. Dziewczyna przeczekała grzecznie całą operację. Po chwili zastanowienia uśmiechnęła się i wskazując na siebie powiedziała:
- Ladija!
Po chwili wskazała na kota mówiąc:
- Simargł !
Później poprawiła się i powiedziała głośniej: - Smiergieł !
Kot ochrzczony imieniem Smiergieła (cokolwiek to było) prychnął trochę jakby był nieco urażony ujęciem ważnego i znamienitego tytułu ale łasił się dalej. Jaśka wiedziała już, że dziecko ma na imię „Ladija” – przy czym wymowa brzmiała jak „Ładyja” i przypominała jej Lwowskie „Ł”, które słyszała nieraz w technikum na polskim od starszej nauczycielki. Z kolei imię kota Smiergieł kojarzyło się jej nie wiedzieć czemu z Rosyjskim. Jaśka pomyślała, że być może dziecko pochodzi zza wschodniej granicy Polski.

Później się zastanowię, pomyślała Jaśka. Głośno powiedziała Dobra Ładyja idziemy do Alojza – on Ci pomoże . Kot przestał się łasić i podbiegł do dziewczynki. Ta wzięła go na ręce, poszeptała coś mu na ucho. Po chwili kot zeskoczył i stanął przed Jaśką, spojrzał na nią zielonymi oczami, a ona nie mogła oderwać wzroku, po chwili napłynął obraz:


Widok tej dziwnej osoby pełen był obaw o życie tej dziewczynki oraz o swoje kocie życie. Jaśka była pewna – przynajmniej obraz przyniósł takie odczycie – że to tej osoby należy się obawiać i wystrzegać. Na szczęście nie znała nikogo takiego. Przez chwilkę Janina zastanawiała się co ta osoba (a może i nie osoba, a duch czy inne coś) może chcieć od tego dziecka? Pierwsze co wpadło jej do głowy to może ten amulet jest szczególnie ważny?

Cała trójka szła powoli przez las w stronę ogródków działkowych. Jaśka stwierdziła, że wdepną na chwilę do niej – wypiją coś i zjedzą. Przy okazji zabezpieczy się zapasy bimberku i później ruszą dalej. Po chwili Jaśka zorientowała się, że dziewczynka nieco zostaje w tyle. Zwolniła więc i odwróciła się i powiedziała –[i] Ładyja! Dawaj, co jest? [i] Dziewczynka wyglądała na zaniepokojoną. Przez chwilę patrzyła na Jaśkę (potem rzuciła okiem na kota). Widać było że Ladija nad czymś myśli. Po chwili powiedziała do kota”
- Smiergieł! Viva ceratis et nimbis ergo sum, aegis iubis sunt!
Jaśce całe zdanie niewymownie kojarzyło się z łaciną. Kot wstał i ruszył w krzaki. Ladija podeszła do Jaśki i wzięła ją za rękę. Po chwili z ziemi (Jaśka była pewna, że z nikąd) podniosła się lepka i gęstniejąca mgła. Janina chciała się ruszyć, uciekać, byle dalej. Ale Ladija pociągnęła ją dość silnie za rękę by odebrała sygnał – stój i nie ruszaj się. Po chwili z lasu dobiegł ich dziwny ryk. Jaśka nie miała pojęcia co to za zwierz, jedyne co wiedziała, że nie jest to koci wrzask, jaki słychać w marcu.

Po chwili mgła zaczęła opadać. Niecałe pięć minut później zza krzaków wyskoczył Smiergieł. Widać było, że na coś polował – i to skutecznie. Wyglądał jak zadowolony kocur, który upolował wielką mysz. Jaśka była nieco skonsternowana, nie wiedziała co się stało, ale wydawało jej się, że to dziecko – Ladija – coś z nim jest nie tak. Po mgle nie było już śladu.

Jaśka ruszyła dalej. Dalsza droga przez las do ogródków minęła dość spokojnie. Jaśka wyszukiwała drogę między mokrą trawą, kałużami i wykrotami. Kot biegał między nimi i nie zwracał na nic uwagi. Ladija szła na końcu. Mimo, że była mała i nie miała właściwego obuwia, to nie odstawała za bardzo z tyłu. Po prawie godzinie dotarły do ogródka działkowego zamieszanego przez Janinę.

Pod drzwiami altany leżał Czarny Panter.


Jaśka tak go nazwała, ponieważ imię Czarna Pantera było raczej żeńskie i nie pasowało do kocura. Czarny Panter chadzał swoimi ścieżkami i czasem przez dłuższy czas nie zaglądał do Jaśki. Zwykle pojawiał się na jesień – żeby podjeść i nabrać tłuszczu.

Jaśka była pewna, że Czarny Panter nie odpuści obcemu kocurowi i będą albo na siebie warczeć albo się bić. Tymczasem obcy kot zauważywszy Czarnego Panter podbiegł do niego i poddał się, tak, jak to czynią kociaki. Czarny kocur wstał i obwąchał obcego kota, później wybiegł im na spotkanie. Ladija podbiegła i już miała go wziąć na ręce, gdy Jaśka krzyknęła przestraszona:
- Ladija! Zostaw go! On jest dziki – może Cię podrapać!
Janina sama pamiętała, jak Czarny Panter ją podrapał gdy próbowała go pogłaskać w czasie jedzenia. Później „zawarli układ” – Czarny panter dawał się głaskać, ale nie mruczał tylko powarkiwał.
Tymczasem Ladija nie zważając na słowa i ton głosu Jaśki podniosła kota i zaczęła go drapać za uchem i po szyi. Kocur wbrew obawom Janiny zaczął mruczeć, a później zeskoczył i podszedł do niej – zaczął się łasić.

Chwilkę później cała czwórka (Janina, Ladija, Smiergieł i Czarny Panter) weszli do jej chatki. Jaśka poszła po wodę i coś do zjedzenia. Tym czasem dziewczynka chodziła po altance i ciekawie wszystko oglądała. Próbowała zajrzeć wszędzie. Jaśka wychodząc z małej kanciapy na tyłach altany zobaczyła jak Ladija ogląda jej ukochane radyjko.
 
__________________
In vino veritas, in aqua vitae - sanitas
Toho jest offline  
Stary 16-10-2007, 18:18   #19
 
Syl Daar's Avatar
 
Reputacja: 1 Syl Daar jest na bardzo dobrej drodzeSyl Daar jest na bardzo dobrej drodzeSyl Daar jest na bardzo dobrej drodzeSyl Daar jest na bardzo dobrej drodzeSyl Daar jest na bardzo dobrej drodzeSyl Daar jest na bardzo dobrej drodzeSyl Daar jest na bardzo dobrej drodzeSyl Daar jest na bardzo dobrej drodzeSyl Daar jest na bardzo dobrej drodzeSyl Daar jest na bardzo dobrej drodzeSyl Daar jest na bardzo dobrej drodze
- Ech szczurku. zostaliśmy tylko my dwai. Teraz mogę na przesłuchaniu powiedzieć coś lub uciec z paki. Niee z paki nie uciekać, bo będę poszukiwany, ale co powiedzieć glinom? A tak powiem, że tych gości niwinnych nie miałem zamiaru zbić, a co do kanarów to ich zbilem, ponieważ musialem przedostać się do drugiej dzielnicy i powiem o zdarzeniu z wietnamczykiem.

Po czym Lutek poszedł spać.
 
Syl Daar jest offline  
Stary 18-10-2007, 13:10   #20
 
Geisha's Avatar
 
Reputacja: 1 Geisha ma z czego być dumnyGeisha ma z czego być dumnyGeisha ma z czego być dumnyGeisha ma z czego być dumnyGeisha ma z czego być dumnyGeisha ma z czego być dumnyGeisha ma z czego być dumnyGeisha ma z czego być dumnyGeisha ma z czego być dumnyGeisha ma z czego być dumnyGeisha ma z czego być dumny
Jaśkę najpierw zamurowało. pierwszy odruch: ratować najcenniejszą rzecz, jaką miała w altance. Ratować radio z niedelikatnych łap ciekawskiego dziecka!! Ale po chwili uprzytomniła sobie, że to nie jest zwykłe dziecko i nie wypada mu tak sobie dać po łapach.
Podeszła więc do Ladiji i delikatnie wyciągnęła radio z jej rączek. Przez myśl jej przeszła rzecz nieprawdopodobna - może ona nie wie, co to jest?
Odłożyła radio na półkę i włączyła, zastanawiając się, jaką stację odbierze tym razem...
"...Katolicki głos w Waszych domach..." Jaśka szybko przekręciła gałkę. Szszszszsz... "Radio Zet!" Odetchnęła z ulgą. Wiadomości.
- To jest R A D I O. - wyjaśniła patrzącej na nią ze zdziwienia dziewczynce. - Radio to takie urządzenie, którego sie słucha. tam jest muzyka, i wiadomości, i Janusz Weiss i inne ciekawe audycje. Możesz się dowiedzieć, co się dzieje na świecie, w polityce, i w ogóle... To jest bardzo cenne, zwłaszcza, kiedy sie nie ma telewizji. Bez tego mogłaby wybuchnąć wojna, a ja bym nie nawet wiedziała. Dopiero, jakby mnie ostrzelali. A i wtedy nie byłabym pewna, czy to na pewno strzelają Niemcy, bo oni są teraz po naszej stronie. W Unii Europejskiej. Mogliby to być Rosjanie, albo Irakijczycy... Bo my ich teraz w nie naszej wojnie okupujemy dla ich dobra. Teraz na świecie jest już inaczej, nic nie jest takie oczywiste...
Dopiero po chwili Jaśka zorientowała się, że Mała tak sobie rozumie, co się do niej mówi. Westchnęła...
- Wiesz, zrobię Ci zupę. Na pewno jesteś głodna. A potem pójdziemy do Alojza. On na pewno będzie wiedział, co z Tobą zrobić.
Jaśka wygrzebała z szafki ostatnia torebkę chińszczyzny. Sypnęła do niej garść suszonych warzyw z własnego ogródka (Jaśka zawsze uważała, że gdyby Henio zdrowiej się odżywał, żyłby jeszcze. A Henio w nosie miał jej susz warzywny i proszę, wyszło na Jaśki..), dodała łyżkę margaryny Wyborowej i zalała wodą zagotowaną na działkowym piecyku - kozie.
Podała dziewczynce, sama zagryzając głód kromką chleba z dżemem. Potem nalała wszystkim (Ladiji, sobie, Smirgiełowi i Czarnemu Panterowi) po szklaneczce mleka. Jaśka, pałaszując swój chleb, myślała gorączkowo. Niepoikoiła ja ta druga wizja - ubranej na czarno bladej kobiety. Kim ona mogła być. jaśka pamiętała, jak w zeszłym roku tu niedaleko mieli swój zjazd młodzi ludzie, metalowcy. Słuchali głośnej muzyki, chodzili ubrani na czarno, w długich włosach, a kobiety miały mocne makijaże. Wyglądem kobieta pasowałaby do nich... Jaśka rozmawiała kiedyś z jednym takim długowłosym, kiedy stała w kolejce do kasy w Markecie. Kupili te samą nalewkę. Powiedział jej,że jest Gothem, głucha rocka gotyckiego, że ta muzyka jest mroczna, ale nie zła, że to styl życia... Dał jej nawet trochę posłuchać swojego hałasu na przez słuchawki. Jaśce muzyka się nie spodobała, była zbyt hałaśliwa i nie mogła zrozumieć, czy piosenkarz śpiewa, czy charczy, ale sam chłopak wydawał się miły i inteligentny, w odróżnieniu od tych dresiarze od Hip-hopu.
Ale ludzie uparcie twierdzili, ze to sataniści, że robią czarne msze i palą koty. Jaska nie wierzyła w te brednie, poza tym nie wydawało jej sie, żeby Szatanowi zależało na ofiarach z kotów. Same koty nawet nie wydawały sie zaniepokojone ich obecnością - gdyby były zagrożone, wiedziałaby na pewno. Jednak, na wszelki wypadek zawsze sprawdzała, czy ówcześni rezydenci jej altanki stawiają sie na kolację w komplecie.
Jaska obserwowała dziewczynkę i myślała. Może faktycznie znowu ma być zjazd tych Gothów i ta kobieta jest jedną z nich. Spojrzała na kalendarz, ale przypomniała sobie, ze jest z zeszłego roku. Wisiał, bo był na nim ładny obrazek, a aktualny nie był Jaśce potrzebny.
Poczekała, aż Ladija zje swoją zupę, a koty wypiją mleko i wstała.
- Idziemy do Alojza - powiedziała wyraźnie. - On na pewno coś wymyśli. Poszłabym na Policje, ale jak ktoś Cię szuka, to na pewno zacznie od komisariatu. Tam sie przyprowadza zgubione dzieci. Tak więc my nie pójdziemy na komisariat. Pójdziemy do Alojza...
Po namyśle wyjęła z piwniczki nowiuśką, nie otwartą jeszcze buteleczkę bimberku. Co prawda uważała, ze jak raz Alojz nie docenia walorów jej wyrobu, ale zawsze to jakiś prezent. Po namyśle wybrała drogę przez pola, z daleka od samochodów i ludzi z psami, bo Czarny Panter nie wiadomo po co wybrał sie z nimi. Potem przeszły przez osiedle "Robotników", zwane potocznie "Robalami", i tutaj Jaśka próbowała wziąć Czarnego Pantera na ręce, wyjaśniając dziewczynce, że Panter nie boi się psów, a wręcz przeciwnie, atakuje je i jest z tego potem wiele problemów. Oczywiście kot sie nie dał, co skończyło się poturbowaniem jamnika jakiejś kobiety. Wrzaskom kobiety wtórował radosny śmiech dziewczynki, gdy jamnik próbował strącić z siebie prychającego kota. W końcu właścicielka wzięła na ręce swojego pupila i wyklinając głośno i wzywając Policję schowała sie do bramy, a Panter wrócił zadowolony w poczuciu własnej wyższości. Po przejściu przez osiedle skierowała się już na przedmieścia, gdzie w Lasku Brzozowym mieściła sie dumna siedziba Alojzego Chemika.
 
__________________
Oto tańczę na Twoim grobie;
Ty, który wyzwałeś mnie od Aniołów...
Geisha jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172