|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
30-09-2007, 09:11 | #11 |
Reputacja: 1 | -To stanowczo nie jest dobry dzień dla naukowca, na wszystkie Demono Alkoholix obawiam się tych oczu ptaka, toć ja nie rzeźnik a chemik!! - zanim wszedł do starego młyna dokładnie rozejrzał się czy nikt go nie śledzi, w szczególności obserwował niebo. "Kukurydza to może nie taki problem.. są śmietniki, kebaby, fast foody i markety, najwyżej się weźmie w puszce. Ale to oczy ptaka!! kto wymyślał te inkantacje i przygotowania na Agryppę!!" - rozmyśliwał Alojz, jak narazie nie myślał o potężnej czarnej magii, którą wyczuł z miasta; to może być kłopot i to nie tylko dla niego. Drewniane zniszczone, drzwi delikatnie zaskrzypiały gdy Chemik je odchylał. W środku było dość ciemno i dało się odczuć swąd zgnilizny i na pewno nie jednej imprezy, może ktoś tu zimował? - przeszło przez głowę Alojzowi. W środku było wiele rupieci porozwalanych po całym pomieszczeniu, a i parę butelek się znalazło. Młyn był piętrowy, ale w środku schody na górę były stare, drewniane i zniszczone - raczej po nich nie będzie dało się wejść. Ale z drugiej strony magister widział na zewnątrz metalową drabinkę i otwarte okno na wyższych piętrach - "W ostateczności udam się tam, licze na to że jakiś ptak nie przeżył zimy, w ogóle skąd ten swąd zgnilizny?". Wszedł bardzo cicho, przynajmniej na tyle cicho ile mógł, sięgnął do kieszeni po łapke. Położył łapkę w rogu pomieszczenia, nie daleko zniszczonej szafy, położył też na niej kawałek serka, który musiał poświęcić i powoli wyszedł z młynu. Dokładnie się jeszcze rozejrzał przed wyjściem na zewnątrz, czy aby nikt go nie śledzi czy obserwuje. "Zajde tu potem i jak łowy się udadzą to zbadam zgnilizne i może wyższe piętra, czar uroku to rzuce raczej na gołębia jakiegoś.. chyba że mi się trafi - to nie jest dobry dzień dla naukowca, ogórom śmierć!!" - rozmyśliwał Alojz idąc powoli w stronę miasta, liczył na to że w okolicach kebabów i fast foodów na ziemi czy w okolicznych śmietnikach znajdzie kukurydze. A i jeszcze może jakieś ptaszystko rozjechane przez automobil się znajdzie. Nadal bacznie rozglądał okolicę i niebo w poszukiwaniu Juefoł.... teraz to miał już trzy rzeczy do obawy: Juefoł, czarna magia w mieści i dziwny kot!! -To stanowczo nie jest dobry dzień dla naukowca, Demonix AgrycholiX.
__________________ Gdybym nie odpisywał przez 2 dni.. plsss PW:) -"Na horyzoncie widzisz szyb kopalni" -"Co to za rasa szybko-palni?" Czego pragnie eMdżej?! |
02-10-2007, 16:25 | #12 |
Reputacja: 1 | Lutek po chwili narady ze szczurkiem powiedzial do miecia - wydaje mi sie ze pojdziemy do Alojza. - jak to sie wydaje? - no... wiesz naukowcy to takie mozgi, ze wiesz. - pewnie bedzie chcial wiecej. - to sprawdzimy obu gosci. Jak bedzie trzeba autobusem jechac, to zbijemy kanara i juz. - no dobra. |
08-10-2007, 09:24 | #13 |
Reputacja: 1 | Janina „Jaśka” Gąbczewska 24 kwietnia 2007, Wtorek, ok. 5, obrzeża lasu niedaleko ogródków działkowych
__________________ In vino veritas, in aqua vitae - sanitas |
08-10-2007, 13:52 | #14 |
Reputacja: 1 | Magister Alojzy Chemik 24 kwietnia 2007, Wtorek, ok. 10, opuszczony młyn Słońce na dworze grzało już całkiem nieźle, zapowiadał się pierwszy ciepły dzień wiosny. Alojzy pomyślał że wreszcie nieco ciepła dla jego niemłodych już kości. Poza tym w taką pogodę o wiele przyjemniej wędrować do miasta. Alojz podejrzliwie lustrował okolicę. Jednakże nic ciekawego nie udało mu się dojrzeć. Alojzy już miał gotowy plan działania. Wpierw wyprawa do wielkiego miasta po kukurydzę (i być może martwego ptaka), później wróci tu do młyna i sprawdzi czy jakaś mysz wpadła w łapkę oraz co tak cuchnie z góry. Może faktycznie jakiś ptak nie przetrwał zimy i teraz się tam rozkłada? Alojz był już kawałek od młyna kiedy na swojej drodze zauważył dwie całkiem niedawno porzucone puste puszki po piwie „Żubr”. Jednak ktoś we młynie bywał, pomyślał, bo skąd by się tu wzięły te dwie puszki? Przecież nie są na tyle stare, żeby tu leżały od jesieni. Jedno dokładne obejrzenie puszek upewniło Alojza, że rzucono je tu najdalej przedwczoraj – w środku były reszki piwa i pety. Alojz ponownie bacznie zlustrował okolice. Niestety nic ciekawego i godnego uwagi nie znalazł. – To stanowczo nie jest dobry dzień dla naukowca, na wszystkie Demono Alkoholix!! zakrzyknął gromko płosząc nieliczne ptaki. Alojz szedł ostrożnie w stronę miasta. Można by powiedzieć, że się skradał. Każda część jego osobowości przeszukiwała okolicę, wypatrywała innych ludzi. Alojzy przeszedł już spory kawałek. Znalazł się na wysokości nowo postawionych ogródków działkowych zrzeszenia „Ogrodniczek”. Przeszedł przez nie, niestety owoców nie znalazł, martwych ptaków również. Alojzy szedł dalej. Wiedział że niedaleko obrzeży miasta, na pętli linii 132 znajduje się budka z kebabami – nazywała się „Królestwem Kebabu” – chociaż w okolicy nazywano ją „U Juzka”. Klientów było tam niewielu – głównie działkowicze i ich dzieci, ludzie spieszący się z pracy i do pracy. Za to w budce pracował niejaki Juzek Gałązka. Juzek był człowiekiem o miłej aparycji, bardzo życzliwym dla okolicznych żuli. Potrafił z tego co już lekko się nadpsuło, lub tego co groziło zepsuciem wyczarować całkiem niezłe danie. Za 5zł można było u niego zjeść smacznie i całkiem zdrowo. Juzek bowiem do wszystkiego pchał kupę warzyw i owoców. Alojz miał nadzieję, że gdzie, jak gdzie, ale u „króla”, kukurydzę dostanie. Zastanawiał się tylko, czy będzie tam czynne. Juzek potrafił czasem zapić czy zaspać i wtedy budka stała zamknięta. Do budki było już całkiem niedaleko. Alojzy przechodził koło jakiejś budowy. Nie bardzo kojarzył co tutaj stawiają, ale szczerze mówiąc mało go to interesowało. Nagle zza budki typu Toi-Toi wychynął Dyzio. Alojz odruchowo złożył palce do magicznego charakteru przeciw pechowi, dodatkowo siarczyście zaklął. Niestety nie było widziadło, a sam Dyzio we własnej osobie. Niechęć Alojza do obcowania z Dyziem brała się stąd, że Dyzio miał dziwny niefart do bywania w nieodpowiednim miejscu i czasie, albo znajdowania przedmiotów, których nie powinien był ruszyć. Jakby tego było mało to Dyzio był dziecinnie naiwny i łatwowierny, wiele razy mnóstwo podejrzanych indywiduów wystrychało go na dudka, wystawiało rufą do wiatru. Niestety Dyzio na błędach się nie uczył. Z tej dziecinnej naiwności i łatwowierności pochodziła zresztą ksywa – Dyzio. Alojz kojarzył Dyzia z jakiejś imprezy u wesołego Romana na przedmieściach Warszawy. Dyzio wówczas nieświadomie naraził się Alojzowie, ponieważ próbował wcisnąć mu po pijaku kilka ogórków na zagrychę. Później Alojz tylko ze słyszenia wiedział o różnych dziwnych przypadkach Dyzia. Dyzio w ten pechowy wtorek (Alojz wiedział już, że pechowy) wyglądał cokolwiek nieszczególnie – miał kilka dużych śliwek na ciele, lekko utykał. Na plecach miał niewielki plecak wypchany czymś co ładnie dzwoniło. Jak się uśmiechał wówczas dawał się zauważyć brak trzech zębów po lewej stronie. Dyzio odezwał się pierwszy – Alojz! Z nieba mi spadasz! Mam problem, proszę Cię o pomoc. Przyniosłem flaszki na obgadanie tematu. Dyzio z lewej i prawej kieszeni kurtki wydobył dwie półlitrowe „jagodzianki”. Alojz chwilę się zastanawiał co tu zrobić. Postanowił wysłuchać co Dyzio ma do powiedzenia, a następnie wziąć dwie flaszki jagodzianki i dodatkowo obarczyć go zadaniem znalezienia kukurydzy i ptasich oczu (ewentualnie martwego ptaka). - Mów o co tym razem chodzi. Tylko na Demono Alkoholix konkretnie i bez długiego gadania. Spieszę się nieco. Odezwał się mało życzliwie Alojz. - Dobra, dobra. Już mówię. Słuchaj Alojz: Nie dalej jak przedwczoraj znalazłem niedaleko Jarmarku Europa pięć – pięć złotych zębów! Cha! Pomyślałem, chociaż raz mnie szczęście dotknęło, pięć złotych ząbków równa się z dwie stówki najmniej. Poszedłem szybko w bramę, zerwałem złoto z zębów, nieco potłukłem kamieniem. Nadepnie udałem się do znajomego, który kupił to ode mnie jako złom złota za dwie i pół stówki. Nieźle co? Alojz przyznał, że owszem całkiem nieźle. – jak na głąba dodał w myślach. Czekał na dalszy ciąg opowieści. - Niestety wczoraj zapukało do mnie w kanale czterech ruskich. Z pretensjami, że niby to ich złote ząbki i żebym oddawał je. Albo oddał siedem stów. Stłukli mnie nieźle, wybili trzy zęby i dali czas do jutra do 12:00. Mam na bazarze poszukać Tamary Rjeczkiej i jej oddać albo kasę albo złote zęby. Pierwsze co jak mogłem iść to poszedłem do kumpla, który kupił ten złom. Niestety sprzedał go wietnamcom – nie ma szans na odzyskanie. - Oj Dyzio, Dyzio. Trzeba było sprawdzić czyja zguba zanim sprzedałeś powiedział Alojzy – Czego oczekujesz ode mnie? zapytał, chociaż domyślał się. - Słuchaj Alojz. Kasy nie mam – przepiłem, złote zęby rozpłynęły się jak kamfora, a siedem stów do jutra za Chiny ludowe nie wykopię. Wiem, że możesz mi pomóc. Ukryj mnie na jakiś czas, ruskim przejdzie za tydzień lub dwa. Będę Ci pomagał, zrobię co zechcesz, tylko mnie schowaj… Alojz nie wahał się długo. Dobra – powiedział spokojnie – ukryję Cię na ogródkach działkowych niedaleko stąd. O tam – wskazał palcem – tylko muszę trochę teren przygotować. Ty w tym czasie dasz mi te dwie flaszki jagodzianki, znajdziesz puszkę kukurydzy – kukurydzy nie groszku! – podkreślił mocno Alojz – A i znajdziesz mi ptasie oczy. Możesz wydłubać je z nawet z martwego ptaka. Z świeżego będą lepsze. Aha! Tylko potrzebuję z siedem par! Dyzio nie wyglądał na zaskoczonego. Zdjął plecak i podał Alojzowi mówiąc – Tu masz trochę puszek. Mam tam jedną z groszkiem, ale jest też jedna z kukurydzą. Wczoraj buchnąłem ją w markecie. Termin minął wczoraj – ale co tam. Alojz sprawdził słowa Dyzia. Rzeczywiście w plecaku było kilka pogniecionych puszek po piwie, a także puszka groszku i kukurydzy. - Nieźle powiedział Alojz. Do ukrycia Cię na ogródkach musisz dostarczyć mi także jeszcze dwie flaszki jagodzianki, kość z cmentarza, wodę święconą, świecę koniecznie czarną i dwa ząbki czosnku. Potrzebna będzie sól i ocet. A i nie zapomnij o prostym miedzianym drucie – może być kabel – byle długi. Dostarcz mi to wszystko a ukryję Cię na tych ogródkach. Aha! Weź ze sobą coś do jedzenia na ten czas – nie zamierzam Cię karmić. Przyjdź pod bramę ogródków o tam o północy. Dyzio kiwnął głową, że rozumie i biegiem poszedł załatwiać listę sprawunków. Alojz poszedł dalej do budki z kebabami. Niestety po dotarciu na miejsce okazało się, że jest nieczynna. Juzek albo zapił, albo uznał, że za wcześnie na wiosenne otwarcie. Alojz mógł prostym czarem otworzyć budę, ale był pewny, że nic tam nie znajdzie. Juzek był bowiem bardziej ostrożny od Alojza i wszystko, co tylko mógł przenieść, zabierał na noc do domu. Alojzy postanowił wrócić do młyna, sprawdzić co jest na piętrze i czy coś się nie złapało w pułapkę na myszy. Później pójdzie obejrzeć dokładniej te nowe ogródki. Musi znaleźć jeden nieco zapuszczony dla Dyzia. Alojz szedł powoli, niespiesząc się specjalnie. Słoneczko miło rozgrzewało jego niemłode już kości. Droga zajęła mu dobre trzydzieści minut. Alojzemu wystarczył jeden rzut oka do młyna, by się przekonać, że w jego pułapce nie ma nic. To znaczy nic się nie złapało, ale coś ser zjadło - Ki diabeł? pomyślał Alojzy. Może jakaś cwana mysz albo raczej szczur tu mieszka? Bliższe oględziny nie dały mu jednoznacznej odpowiedzi. Wokół pułapki pełno było śladów małych łapek,które mogły należeć zarówno do myszy jak i do niedużego szczura. Alojz sprawdził pułapkę znalezionym patykiem - rozległ się suchy trzask i pułapka zaskoczyła łamiąc mały kijek. Alojz poprawił nieco sprężynę, wstawił ser i ustawił łapkę na nowo. To stanowczo nie jest dobry dzień dla naukowca, na wszystkie Demono Alkoholix!! Pomyślał tego dnia kolejny raz. Alojzy wyszedł na zewnątrz i podszedł do drabinki wiodącej na piętro. Nie wyglądała zachęcająco. Pełno było widać śladów rdzy i brudu. Z daleka wydała się zbyt śliska by wejść. Alojz odważnie spróbował szarpnąć pierwszy szczebel. Niestety chwycił chyba zbyt słabo bo nie zdołał utrzymać równowagi i potłukł sobie tyłek. Jednakże Alojz nie był z tych co łatwo się poddają. Otrzepał się ze śmieci, sprawdził czy jest cały i podszedł do drabinki ponownie. Tym razem zaparł się mocno nogami. Drabina lekko zadrżała, ale wytrzymała. Dobra jest, jakoś tu wejdę pomyślał Alojzy. Szczerze mówiąc nie miał ochoty ryzykować, ale z drugiej strony nie miał składników do czaru latania, a ich szukanie zajęłoby więcej niż wejście na górę. Droga na górę nie była usłana różami, wręcz przeciwnie była to prawdziwa "per aspera ad astra". Alojzy dwa razy cudem się utrzymał na drabince. Raz wisiał na rękach i beznadziejnie młócił powietrze nogami szukając oparcia. Chyba tylko cudem trafił lewą nogą w dziurę w murze. Później przyczepiła się do niego jakaś upierdliwa osa, latała koło twarzy, brzęcząc zaciekle. Alojzy nie miał odwagi puścić rąk i rzucać zaklęcie, czy odganiać się. Zaklął tylko szpetnie. Niestety owad chyba czuł, że jest bezkarny bo nawet usiadł mu na nosie. Dopiero gdy Alojz znalazł niewielką szczelinę, gdzie solidnie zaklinował nogi i trzymając się jedną ręką rzucił zaklęcie - osa się odczepiła. Alojz wreszcie wdrapał się na samą górę. To stanowczo nie jest dobry dzień dla naukowca, na wszystkie Demono Alkoholix!! Pomyślał. Na piętrze młyna smród był o wiele wyraźniejszy. Dochodził z ciemniej, nieoświetlonej części budynku. Alojz wahał się czy tam wejść, czy też nie. W końcu stwierdził, że nie po to tu lazł i mało się nie pozabijał, żeby teraz rezygnować. Pomyślał chwilę ... potrzebny mi czar i od niechcenia rzucił zaklęcie przyjaznej iskry Mater ignis creatio! zakrzyknął gromko i obok niego z nicości pojawił się nieduży ognik w kształcie łzy. Mimo małych rozmiarów ognik świecił jak spora żarówka. Wnętrze piętra zalane zostało światłem. Alojz szybko pojął skąd wziął się ów swąd śmierci. W samym koncie leżało ciało mężczyzny. Alojzy, i z miejsca w którym stał, widział, że jest to ciało około trzydziestoletniego mężczyzny (o wzroście około 180cm), nieco otyłego. Ale nie to było najgorsze. Cało wyglądało tak, jakby ktoś, lub coś, wyssało z niego całe soki życiowe i porzuciło pustą skorupę. Źródłem smrodu była skóra trawina obecnie przez chordy larw różnego typu. Widok ten przypominał Alojzemu wyssaną przez pająka muchę. Alojzy rozejrzał się wokoło szukając sprawcy i śladów. Niestety wiele ich nie znalazł. Pierwszy rzucił mu się w oczy skrawek czerwonego materiału, który wisiał w postaci strzępka na wystającym gwoździu. Później w grubej warstwie kurzu zalegającego pomieszczenie zauważył ślady czyjejś obecności. Później niedaleko ciała na podłodze zauważył wisior nie wyglądał on na zwykłą błyskotkę. Alojz już miał go podnieść, gdy do jego wyczulonej na magię podświadomości dotarł obraz obraz nie był może zbyt wyraźny, za to aura otaczająca osobnika bardzo wyraźna. Alojz poczuł chłód lodowatego wiatru z północy, usłyszał wycie potępieńcze ... na szczęście zerwał połączenie, nim nastąpiło coś więcej. To stanowczo nie jest dobry dzień dla naukowca, na wszystkie Demono Alkoholix!! powiedział głośno Alojz. Musiał pomyśleć co dalej ma zrobić.
__________________ In vino veritas, in aqua vitae - sanitas Ostatnio edytowane przez Toho : 15-10-2007 o 14:58. |
08-10-2007, 21:47 | #15 |
Reputacja: 1 | "Ło, Boże, Dziecinko..." - miała ochotę wyszeptać Jaśka, ale nagle poczuła, że jakoś to będzie nie na miejscu. Dziecko, mimo że zagubione w lesie, nie wyglądało jak biedny przerażony malec szukający pomocy. Jaśka szczerze mówiąc nie bardzo wiedziała, jak się zachować... Przestąpiła z nogi na nogę, lekko onieśmielona, a u Jaśki taki stan onieśmielenia był wyjątkowo wyjątkowy. Zdjęła z siebie ortalionową kurtkę i założyła dziewczynce na ramiona. Mimo, że na polance było cieplej, czekała je przecież droga do domu. Dziecko nie wyglądało na spragnione, ale na wszelki wypadek Jaśka sprawdziła, czy dalej ma butelkę z wodą. Sięgnęła też po buteleczkę z bimberkiem, ale cofnęła rękę - coś głupio jej było pociągać z flaszki przy dziewczynce. - Co teraz? - pomyślała. Musiała sie zastanowić. Po pierwsze, w jakim języku mówi ta dziewczynka? Jaska może nie była zbyt wykształcona (odzieżowe technikum zawodowe plus rok liceum), ale nie była też głupia i o świecie trochę wiedziała. O językach też. Nie był to angielski, zdecydowanie nie francuski, niemieckie szwargotanie też nie, rosyjski poznała by wszędzie... Może skandynawski? Pasowało by do jej wyglądu. Chociaż ten tatuaż na ramieniu kojarzył sie jej raczej z Egiptem, a język z tą arabską paplaniną. W ogóle, kto robi tatuaże dzieciom w tym wieku? W końcu Jaśka postanowiła zabrać dziewczynkę do siebie. Wzięła ją za rękę, i zachęcając kilkoma miłymi słowami poprosiła, żeby za nią poszła. Miała cichą nadzieję, ze kot ją poprze, a przynajmniej przetłumaczy, o co jej chodzi... Gdy miała jednak wejść do lasu, zatrzymała sie zaniepokojona. Niebezpieczeństwo - takiego słowa użył Heniu, kiedy ukazał się jej na drzewie. A Henia należało słuchać. Jaśka pamiętała, jakby to było dzisiaj, pewien wieczór, kiedy to Heniuś ukazał sie jej pierwszy raz na dnie butelki. "Jaśka, pilnuj bimberku!" - powiedział wtedy. Jaśka pamiętała, jak pobiegła w te pędy do altanki i zastała tam Miecia mocującego sie z klapą od piwniczki. Pamiętała też, jak kiedyś Heniuś ostrzegł ją przed szabrownikami, którzy próbowali ukraść jej czosnek. Ale nigdy twarz Henia nie była tak wyraźna i nie mówiła tak poważnie. Jaśka dostała gęsiej skórki na wspomnienie heniowego pyska na drzewie. I zmieniła zdanie. Pójdą od razu do Alojza. Może coś u niego się upichci, a już na pewno on będzie wiedział, co robić. Może będzie znał ten język? Wiedziała, ze Alojzy zna języki i różne takie inne... Przyśpieszyła kroku. Starała sie jednak wybierać drogę, gdzie nie było wysokiej mokrej trawy i paproci - Mała nie miała odpowiedniego, jak ona, obuwia na takie wycieczki. Postanowiła też ponowić próbę porozumienia sie z dzieckiem. - Jaśka - wskazała na siebie palcem i powtórzyła jeszcze raz: Jaśka. Potem wskazała na kota i wydukała: "Tel.. eee... lis... Ssma... rk..." W końcu wskazała na dziewczynkę i spojrzała na nią pytająco.
__________________ Oto tańczę na Twoim grobie; Ty, który wyzwałeś mnie od Aniołów... |
15-10-2007, 16:24 | #16 |
Reputacja: 1 | Lutek, Jan „Wania” Kozłowski Żoliborz, 23 kwietnia 2007, Środa, 3:14, u Mietka
?? ?? 2007, Środa ??, ??, ??
__________________ In vino veritas, in aqua vitae - sanitas Ostatnio edytowane przez Toho : 06-11-2007 o 08:20. |
15-10-2007, 16:37 | #17 |
Reputacja: 1 | Jan „Wania” Kozłowski ?? ?? 2007, Środa ??, ??, ??
__________________ In vino veritas, in aqua vitae - sanitas Ostatnio edytowane przez Toho : 06-11-2007 o 08:21. |
16-10-2007, 07:46 | #18 |
Reputacja: 1 | Janina „Jaśka” Gąbczewska 24 kwietnia 2007, Wtorek, ok. 7, polana w lesie
__________________ In vino veritas, in aqua vitae - sanitas |
16-10-2007, 18:18 | #19 |
Reputacja: 1 | - Ech szczurku. zostaliśmy tylko my dwai. Teraz mogę na przesłuchaniu powiedzieć coś lub uciec z paki. Niee z paki nie uciekać, bo będę poszukiwany, ale co powiedzieć glinom? A tak powiem, że tych gości niwinnych nie miałem zamiaru zbić, a co do kanarów to ich zbilem, ponieważ musialem przedostać się do drugiej dzielnicy i powiem o zdarzeniu z wietnamczykiem. Po czym Lutek poszedł spać. |
18-10-2007, 13:10 | #20 |
Reputacja: 1 | Jaśkę najpierw zamurowało. pierwszy odruch: ratować najcenniejszą rzecz, jaką miała w altance. Ratować radio z niedelikatnych łap ciekawskiego dziecka!! Ale po chwili uprzytomniła sobie, że to nie jest zwykłe dziecko i nie wypada mu tak sobie dać po łapach. Podeszła więc do Ladiji i delikatnie wyciągnęła radio z jej rączek. Przez myśl jej przeszła rzecz nieprawdopodobna - może ona nie wie, co to jest? Odłożyła radio na półkę i włączyła, zastanawiając się, jaką stację odbierze tym razem... "...Katolicki głos w Waszych domach..." Jaśka szybko przekręciła gałkę. Szszszszsz... "Radio Zet!" Odetchnęła z ulgą. Wiadomości. - To jest R A D I O. - wyjaśniła patrzącej na nią ze zdziwienia dziewczynce. - Radio to takie urządzenie, którego sie słucha. tam jest muzyka, i wiadomości, i Janusz Weiss i inne ciekawe audycje. Możesz się dowiedzieć, co się dzieje na świecie, w polityce, i w ogóle... To jest bardzo cenne, zwłaszcza, kiedy sie nie ma telewizji. Bez tego mogłaby wybuchnąć wojna, a ja bym nie nawet wiedziała. Dopiero, jakby mnie ostrzelali. A i wtedy nie byłabym pewna, czy to na pewno strzelają Niemcy, bo oni są teraz po naszej stronie. W Unii Europejskiej. Mogliby to być Rosjanie, albo Irakijczycy... Bo my ich teraz w nie naszej wojnie okupujemy dla ich dobra. Teraz na świecie jest już inaczej, nic nie jest takie oczywiste... Dopiero po chwili Jaśka zorientowała się, że Mała tak sobie rozumie, co się do niej mówi. Westchnęła... - Wiesz, zrobię Ci zupę. Na pewno jesteś głodna. A potem pójdziemy do Alojza. On na pewno będzie wiedział, co z Tobą zrobić. Jaśka wygrzebała z szafki ostatnia torebkę chińszczyzny. Sypnęła do niej garść suszonych warzyw z własnego ogródka (Jaśka zawsze uważała, że gdyby Henio zdrowiej się odżywał, żyłby jeszcze. A Henio w nosie miał jej susz warzywny i proszę, wyszło na Jaśki..), dodała łyżkę margaryny Wyborowej i zalała wodą zagotowaną na działkowym piecyku - kozie. Podała dziewczynce, sama zagryzając głód kromką chleba z dżemem. Potem nalała wszystkim (Ladiji, sobie, Smirgiełowi i Czarnemu Panterowi) po szklaneczce mleka. Jaśka, pałaszując swój chleb, myślała gorączkowo. Niepoikoiła ja ta druga wizja - ubranej na czarno bladej kobiety. Kim ona mogła być. jaśka pamiętała, jak w zeszłym roku tu niedaleko mieli swój zjazd młodzi ludzie, metalowcy. Słuchali głośnej muzyki, chodzili ubrani na czarno, w długich włosach, a kobiety miały mocne makijaże. Wyglądem kobieta pasowałaby do nich... Jaśka rozmawiała kiedyś z jednym takim długowłosym, kiedy stała w kolejce do kasy w Markecie. Kupili te samą nalewkę. Powiedział jej,że jest Gothem, głucha rocka gotyckiego, że ta muzyka jest mroczna, ale nie zła, że to styl życia... Dał jej nawet trochę posłuchać swojego hałasu na przez słuchawki. Jaśce muzyka się nie spodobała, była zbyt hałaśliwa i nie mogła zrozumieć, czy piosenkarz śpiewa, czy charczy, ale sam chłopak wydawał się miły i inteligentny, w odróżnieniu od tych dresiarze od Hip-hopu. Ale ludzie uparcie twierdzili, ze to sataniści, że robią czarne msze i palą koty. Jaska nie wierzyła w te brednie, poza tym nie wydawało jej sie, żeby Szatanowi zależało na ofiarach z kotów. Same koty nawet nie wydawały sie zaniepokojone ich obecnością - gdyby były zagrożone, wiedziałaby na pewno. Jednak, na wszelki wypadek zawsze sprawdzała, czy ówcześni rezydenci jej altanki stawiają sie na kolację w komplecie. Jaska obserwowała dziewczynkę i myślała. Może faktycznie znowu ma być zjazd tych Gothów i ta kobieta jest jedną z nich. Spojrzała na kalendarz, ale przypomniała sobie, ze jest z zeszłego roku. Wisiał, bo był na nim ładny obrazek, a aktualny nie był Jaśce potrzebny. Poczekała, aż Ladija zje swoją zupę, a koty wypiją mleko i wstała. - Idziemy do Alojza - powiedziała wyraźnie. - On na pewno coś wymyśli. Poszłabym na Policje, ale jak ktoś Cię szuka, to na pewno zacznie od komisariatu. Tam sie przyprowadza zgubione dzieci. Tak więc my nie pójdziemy na komisariat. Pójdziemy do Alojza... Po namyśle wyjęła z piwniczki nowiuśką, nie otwartą jeszcze buteleczkę bimberku. Co prawda uważała, ze jak raz Alojz nie docenia walorów jej wyrobu, ale zawsze to jakiś prezent. Po namyśle wybrała drogę przez pola, z daleka od samochodów i ludzi z psami, bo Czarny Panter nie wiadomo po co wybrał sie z nimi. Potem przeszły przez osiedle "Robotników", zwane potocznie "Robalami", i tutaj Jaśka próbowała wziąć Czarnego Pantera na ręce, wyjaśniając dziewczynce, że Panter nie boi się psów, a wręcz przeciwnie, atakuje je i jest z tego potem wiele problemów. Oczywiście kot sie nie dał, co skończyło się poturbowaniem jamnika jakiejś kobiety. Wrzaskom kobiety wtórował radosny śmiech dziewczynki, gdy jamnik próbował strącić z siebie prychającego kota. W końcu właścicielka wzięła na ręce swojego pupila i wyklinając głośno i wzywając Policję schowała sie do bramy, a Panter wrócił zadowolony w poczuciu własnej wyższości. Po przejściu przez osiedle skierowała się już na przedmieścia, gdzie w Lasku Brzozowym mieściła sie dumna siedziba Alojzego Chemika.
__________________ Oto tańczę na Twoim grobie; Ty, który wyzwałeś mnie od Aniołów... |