Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-02-2008, 20:52   #31
Marchosias
 


Poziom Ostrzeżenia: (0%)
Jest beznadziejnie...

Gdy Trevor opadał już na kolana, myślał, że marnie skończy. Bitwa się nawet nie zaczęła, a on przegrywa nędzną namiastkę walki, jakich wiele miało go czekać.
Nawet nie usłyszał wołania Domeny Ziemi, która milczała i której obecność zdawała się cichnąć.
Wiedział, że coś blokuje ją i wdziera się w umysł, mieszając myśli, nadając własne. Wiedział też, że gdyby mógł działać w pełni swoich sił, przeciwnik nie zadałby nawet jednego celnego ciosu. Wampiry wydawały się zbyt lekceważące.

Kiedy twarde kolana uderzyły o nie mniej twardą podłogę, spojrzał ostatkiem sił, jakie mógł teraz zebrać, by zobaczyć szeroki uśmiech wampira. Szczerzył kły, zupełnie jak ten, którego niegdyś spotkał. Była to niemal cecha rozpoznawcza jego rodzaju.
Ślepia migotały czerwienią, ciesząc się na zbliżający posiłek. Pomimo iż nie zdawał się głodny, nie mógł darować sobie skosztowania krwi tak dziwnego zwierza.

Oczy powoli zapełniały się czernią. Nagle coś mignęło mu przed oczami, które pośpiesznie zamknął, by szybko otworzyć, czyszcząc nieco widmo świata.
Widział dwa jędrne pośladki, zdobione kocim ogonem. Obraz szybko się przemieszczał, lecąc w stronę jego oprawcy.
Gdy znów mrugnął oczami, widok przeskoczył na lecącą w powietrzu głowę. Była to głowa wampira, z grymasem zaskoczenia. Leciała powoli, a przynajmniej tak mu się wydawało. Zbliżała się do ziemi, by z impetem uderzyć o parkiet, rozchlapując resztki pozostałej w niej posoki.

Oparł się ramieniem, nie mogąc już dłużej utrzymać równowagi. Krzesło na którym położył łokieć, szybko załamało się pod jego ciężarem. Najwidoczniej wcześniej uderzył w nie kilka razy, gdy napastnik zadawał mu razy.
Nie był ranny, tylko boleśnie poobijany. Jak już wcześniej zauważył, ciosy wampira nie były wyprowadzane z pełnią jego sił. Pewnie pogruchotałyby mu kości.

Powoli odzyskiwał pełnię świadomości, nie nękany już przez wampira. Mógł odetchnąć.
Wziął głęboki wdech na całe płuca, po czym szybko wypluł powietrze, by wziąć następny oddech.
Podnosząc głowę, zobaczył Nalę, która stała w deszczu z drobno opadającego pyłu. Ciężko było mu powiedzieć, czy się uśmiechała, czy nie. Wydawała się inna, już nie taka niewinna i słodka jak wcześniej. Postawą nie budziła litości tylko szacunek.
To w końcu ona uratowała go przed śmiercią.

Po raz pierwszy w życiu, ktoś pomógł jemu...


Altari chciała wyruszać czym prędzej.
Jedno z jej domostw? Pewnie miała ich dziesiątki o ile nie setki, rozsiane po całym Erionie.
Szybko zdał sobie sprawę, dlaczego tak się śpieszy. Była noc, chciała uniknąć poranku.
Tylko czy można jej ufać? Czy ma dobre intencje? Może po prostu sama zwołała grupę dziwolągów, żeby się na nich posilać przez następne tygodnie, miesiące, lata...?

Lekko się jeszcze chwiejąc, przez nie dający mu zapomnieć o przeszłej walce ból, starał się ustać na nogach. Ostatnio tak oberwał jeszcze gdy był człowiekiem, pamiętał jak przez mgłę. No, może jeszcze dwa tygodnie temu w metrze... metrze? Czym było owe metro? Gdy starał się przypomnieć o tym miejscu, przerwał mu młodzieniec, wręczający różę wampirzycy.
Nie miał sił ani ochoty robić czegokolwiek, gdy ta zdawała się znów spijać jego krew. Mało go to obchodziło, sam jest sobie winien.
Kolejne zaskoczenie ze strony wampirzycy, która tylko zagoiła jego ranę. Cudowna moc, nadana przez przekleństwo.
Wiele o tym wiedział...

Pytania. Wszyscy zdawali się być gronem nieprzerwanie szeptających głów, które z braku ciała, mogą jedynie mówić.
Pomimo iż z ich ust nie wydobywał się żaden dźwięk, widać było, że się wahali przed wypowiedzeniem czegokolwiek. Potok słów pojawił się i w jego głowie, nakazując zadać całą masę przeróżnych pytań.

„Czy to ona ich tutaj sprowadziła? Po czyjej jest stronie? Może jest jednym z wybranych przez bogów? Gdzie dokładnie jest ten dom, o którym wspomniała? Czy ma zamiar ich pozabijać? Czy jest w stanie zaryzykować własną egzystencję w walce z Lilith? Czy Lilith w ogóle istnieje? Jeśli tak, to gdzie? Jak to możliwe, że dotychczas o niej nie słyszał? Czy teraz ich szpiegują? Czy ktoś ich obserwuje? Czy tym kimś jest Altari? ...”

Wreszcie zebrał myśli i zadał jedno pytanie, które wydawało mu się najważniejsze w tej chwili
-Czy mogę Ci zaufać? - wtrącił do innych pojawiających się już pytań, wiedział, że wampirzyca nie będzie miała trudności z odpowiedzią na nawet sto takich.
Zwrócił uwagę, ze powiedział „mogę”, jakby odnosiło się tylko do niego samego, choć wiedział dobrze, że odnosi się do wszystkich zebranych. Coś mu mówiło jednak, żeby nie przejmować się innymi i najlepiej wynosić jak najdalej od tej bandy popaprańców.
Oni pewnie też uważali go za popaprańca, co jednak nie zmieniało jego chęci ulotnienia się w najbliższej okazji. Jakby się bał tego, co może być dalej.
Nie potrafił jednak do końca sprecyzować tego uczucia, nie napotykał go już latami. Jakby nie napotkał go nigdy, gdyż wyraźną i grubą linią oddzielał życie przed i po przekleństwie.

Nie pozostawało mu nic innego, jak czekać na odpowiedź i przyszykować się na ewentualne zdarzenia. Być może oni wrócą, jeszcze w większej liczbie?
Wtedy nie będzie mógł sobie pozwolić na ingerencję tych nieznośnych myśli.

Czuł się tak, jakby człowiek znów zawitał do jego ciała.
 
 
Stary 24-02-2008, 20:54   #32
 
John5's Avatar
 
Reputacja: 1 John5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłość


Elf z mściwą rozkoszą ugryzł łapę wampira tuż przy tułowiu. Z wściekłością zacisnął szczęki, aż usłyszał chrzęst łamiących się kości, przeciwnik zawył krótko. Zaraz potem wyrwał się z uchwytu Adama i uciekł tą samą drogą, która wdarł się do pomieszczenia. Tym razem był sam, jego kompani jak spostrzegł elf byli już martwi, tym razem ostatecznie i nieodwołalnie.

Adam nadal będąc w formie wilka siłą rzeczy milczał, dysząc ciężko i pozwalając, by z otwartej paszczy skapywała krew wampira. Nie lubił tego posmaku, ale musiał zaczekać, zanim będzie mógł wypłukać usta z plugastwa. Dopiero po chwili, kiedy jego oddech uspokoił się odrobinę sięgnął umysłem w głąb siebie i odszukał wilka. Ten był wyraźnie rozdrażniony walką i krwią. Chciał biec za wrogiem i dokończyć dzieła. Elf nie pozwolił mu na to. Z wprawą i doświadczeniem, ale i ostrożnie uśpił bestię.
Jego ciało znów zaczęło przybierać normalne mu kształty, tak jak wcześniej towarzyszył temu ohydny chrzęst zmieniających pozycję kości. Ponowna przemiana była bolesna, ale taka była cena, jaką musiał zapłacić za jej przyspieszenie na początku walki. Ból nasilił się i elf mimowolnie krzyknął. W końcu cierpienie zelżało i Adam otworzył oczy. Pospiesznymi ruchami dłoni sprawdził, czy wszystko jest na swoim miejscu. Co prawda efekty uboczne były niezmiernie rzadkie, ale był na nie wyczulony. Na szczęście wyglądało na to, że wszystko jest tak jak być powinno.
Kiedy wstał ostrożnie z klęczek zachwiał się na moment, zmiana perspektywy patrzenia zawsze była dla niego małym problemem. Lekko chwiejnym krokiem podszedł do miejsca, gdzie położył wcześniej część swoich rzeczy, jeszcze zanim siadł za stołem. Chwycił za bukłak, gdzie jak wiedział znajdowała się resztka wody, nabranej ze strumienia jeszcze przedwczoraj. Przepłukał pospiesznie usta i wypluł wodę, chcąc pozbyć się metalicznego posmaku krwi. Sposób mało elegancki, ale okazał się dość skuteczny. Dopiero gdy to zrobił poczuł odrobinę ulgi. Otarł twarz rękawem i niespiesznym krokiem podszedł do reszty grupy, akurat, by usłyszeć pytanie mężczyzny.

-Czy to nie problem, że jeden z nich nam uciekł?

Adam spojrzał na niego i odpowiedział, tonem świadczącym o zmęczeniu.

- Oczywiście lepiej byłoby, gdyby udało nam się zabić wszystkie, wtedy mielibyśmy odrobinę czasu, zanim Lilith zorientowałaby się, że żyjemy. Ale przecież i tak wie, kim jesteśmy i jakie jest nasze zadanie prawda? Wiedziała nawet, gdzie się zatrzymaliśmy, czyli ktoś z nas musiał być śledzony. Ciekawe kto? Mniejsza z tym, teraz to mało ważne. Musimy się szybko stąd wynieść. Możliwe, że w pobliżu czeka na nas więcej takich niespodzianek.-
wskazał na okno ręką, zaraz potem syknął i chwycił się za bok. Kaftan był rozdarty, a z rany sączyła się krew. Elf uśmiechnął się krzywo –Tylko zanim ruszymy, będę musiał to opatrzyć..-

"Adrenalina przestaje działać i wszystko zaczyna boleć cholera. Zaraz co to jest adrenalina? Nazwa wina? Przecież nic nie piłem. Tak czy owak trzeba będzie poskładać się do kupy. Nie możemy zbyt długo tu zostać. Mam nadzieję, że ta twierdza jest bezpieczna."
 
__________________
Jeśli masz zamiar wznieść miecz, upewnij się, że czynisz to w słusznej sprawie.
Armia Republiki Rzymskiej
John5 jest offline  
Stary 25-02-2008, 03:06   #33
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację


- Altari… czy to naprawdę jest sprawka bogów?

Odwrocila sie w strone mezczyzny, ktory wypowiedzial te slowa i dlugo mierzyla go wzrokiem. Byl ranny. Zapach jego krwi dochodzil do niej z niezwykla wyrazistoscia. Wciagnela go rozkoszujac sie owym slodkawym aromatem, w ktorym byla sila. Uwazal, ze to wszystko jej sprawka, ze chce uzyc ich do prywatnej rozgrywki. A nie jest tak? Jakis glos w jej glowie zadal to istotne pytanie. Oczywiscie radowala ja mysl odplacenia Mu pieknym za nadobne. Jakze chciala stanac naprzeciw mezczyzny, ktory ja przemienil i wbic sztylet prosto w serce. Jezeli miala byc wiec szczera ze soba i innymi to nie mogla ukrywac tej prostej prawdy.

- Nie przecze, ze bylibyscie idealnym narzedziem mej zemsty. Doswiadczeni wojownicy, ktorzy nie cofna sie na widok takiego wroga, lecz beda przec dalej pewni iz takie wlasnie jest zyczenie rzadzacych wszechswiatem. Nawet nie musialabym zbytnio brudzic sobie rak. Lecz jaki mialo by to sens? Moim wrogiem nie jest Lilith, lecz ktos przy niej. Mezczyzna obdarzony potezna sila, ktory pewnej nocy spotkal mloda dziewczyne, ktora samotnie wyruszyla by pomoc ciezarnej w pologu. Osaczyl ja i wypil by nastepnie napioc swa krwia i porzucic. Marze o jego smierci kazdej nocy od swego stworzenia. Oczami duszy widze ta scene, widze jak wbijam mu rytualny sztylet wprost w jego czarne serce. Widze proch w jaki sie obraca.

Jej dlon bezwiednie zdawac by sie moglo powedrowala ku medalionowi lsniacemu na piersi. Mowila coraz ciszej jakby nieswiadoma wypowiadanych slow.

- Widze tez swa wlasna smierc z reki jednego z was. Nie widze twarzy, lecz samo ostrze, ktore przenika material sukni i zatapia sie w mym ciele. Czuje ta chwile bolu i spokoj jaki pozniej nastepuje. Nie wiem dlaczego bogowie postanowili dolaczyc ma osobe do tej grupy, lecz wiem, ze to nie ja jestem ta, ktora was tutaj zebrala. Znam mocne i slabe strony swego gatunku. Posiadam wiedze bez ktorej nigdy nie dalibyscie rady. Schronienia bez ktorych zginiecie nastepnej nocy. Znam tez historie o poprzednich bitwach i tym co dzialo sie gdy zlo zwyciezalo. Musimy wygrac ta walke, gdyz inaczej....


Jej slowa przerwal mlodzieniec, ktory podszedl podajac jej roze. Zapach kwiatu mieszal sie z zapachem jego krwi. Slodkim, kuszacym aromatem. Czy wiedzial co robi? Raczej nie. Usmiechnela sie w duchu leczac jego rany i spijajac te krople, ktore wciaz utrzymywaly sie na skorze. Podobal sie jej ich smak. Czula w nim mlodosc i sile, strach i odwage, milosc i nienawisc. Wreszcie odeslala go przestrzegajac przed efektami ubocznymi takiego sposobu leczenia. Spogladala jak chwiejnie kroczac otwiera drzwi i wychodzi z pomieszczenia. Kiedys byla taka jak on. Mloda, szalona..... zywa. Kiedys zapewne mogla by pokochac kogos takiego jak on, lecz teraz.... Potrzasnela glowa chcac wyzbyc sie niepotrzebnych mysli. Niewatpliwie pomoglo jej pytanie barda.

-Czy to nie problem, że jeden z nich nam uciekł?

Nim jednak zdazyla na nie odpowiedziec glos zabral elf:

- Oczywiście lepiej byłoby, gdyby udało nam się zabić wszystkie, wtedy mielibyśmy odrobinę czasu, zanim Lilith zorientowałaby się, że żyjemy. Ale przecież i tak wie, kim jesteśmy i jakie jest nasze zadanie prawda? Wiedziała nawet, gdzie się zatrzymaliśmy, czyli ktoś z nas musiał być śledzony. Ciekawe kto? Mniejsza z tym, teraz to mało ważne. Musimy się szybko stąd wynieść. Możliwe, że w pobliżu czeka na nas więcej takich niespodzianek. Tylko zanim ruszymy, będę musiał to opatrzyć...

Sledzony.... Tak, mozliwe ze mial racje, a ona podejzewala nawet kto. Pedzila przeciez gnana wezwaniem nie zwracajac wiekszej uwagi na to czy ktos za nia podaza czy tez nie. Zatem w pewien sposob racje miala ich nieufnosc. Bardzo prawdopodobne, ze sama ich tu sprowadzila. Westchnela cicho. Czy kiedykolwiek uda sie jej zdobyc ich zaufanie? Czula, ze bedzie to rzecz niezwykle trudna.
Wrocil porucznik. Pozegnanie z poprzednia druzyna nie trwalo dlugo, gdyz wszyscy siedzieli w glownej izbie zajadajac ze smakiem gulasz jaki im podano. Wiedziala, ze list ktory otrzymal niemal zmusza go do uczestnictwa w tym wszystkim. Czula jednak, ze bez tego nigdy nie ruszylby wraz z nimi. Do tego wszakze nie mozna bylo dopuscic.

-Czy mogę Ci zaufać?


Przeniosla na niego wzrok zaskoczona. Czy on moze jej zaufac? Czyzby nie wiedzial czym jest? Czyzby nie zdawal sobie sprawy, ze stanowi dla niej zagrozenie z jakim nie spotkala sie od dobrych czterystu lat? Coz, moze bylo to glupie z jej strony jednak zdecydowala, ze bedzie z nim i innymi szczera. W koncu ktos musi podlozyc wegiel kamienny pod ta budowle, ktora mieli stworzyc w zaledwie trzy miesiace. Stanela wyprostowana patrzac mu prosto w slepia i zaczela mowic, a glos jej pelen byl mocy.

- Pytanie: Czy ja moge zaufac tobie? Czy moge zaufac ktoremukolwiek z was. Ty.... Istoty podobne do ciebie sa smiertelnym zagrozeniem dla nas, wampirow. Przekleci, stworzeni przez dzika magie wojownicy Domeny Ziemi. Polujemy na was zabijajac kazdego jaki sie trafi. To niemal jak sport, dosc niebezpieczny ze wzgledu na wasza sile i umiejetnosci. W pelni sprawny posiadajac wiedze, ktorej przekazanie jest moim zadaniem, swobognie dalbys sobie rade z cala ta czworka. Ze mna poszlo by ci juz nieco trudniej.


Przerwala polaczenie wzrokowe i rozejzala sie po raszcie osob znajdujacych sie w pomieszczeniu. Nie mogla uwierzyc, ze nie zdaja sobie sprawy jak wiele ona sama ryzykuje stojac tu z nimi.

- Wy wszyscy....

Zatoczyla dlonia kolo.

- Wy wszyscy posiadacie umiejetnosci dzieki ktorym jestescie mieczem w dloniach bogow. Mieczem przeciwko wampirom, przeciwko memu gatunkowi. Czy nie dotarl do was fakt jak wiele ja ryzykuje? Spotykam sie z wami sama. Tlumacze jak zabijac takich jak ja. Wkrotce zaprosze was do mego domu. Spedzicie w nim dzien, czas kiedy bede najslabsza, kiedy nie bede w stanie sie przed wami obronic. Skladam w wasze dlonie swoje istnienie nie majac gwarancji, ze nie zwrocicie sie przeciwko mojej osobie. Fakt, glodna stanowie dla was zagrozenie i to dosc powazne. W szale nie panuje nad soba. Zabijam wszystko co znajdzie sie na mej drodze, czy to wrog czy przyjaciel. Morduje sama nie zdajac sobie sprawy z tego co robie. Lecz syta nigdy was nie zaatakuje jezeli wy nie uczynicie tego pierwsi. Nawet ciebie przeklety, mimo iz budzisz we mnie lek. Jestesmy nadzieja swiatow. Robie to wszystko, mimo iz wiem, ze zgine, lecz wpierw wykonam swe zadanie. Jestesmy druzyna, ktora ma stanac w obonie niewinnych, w odwieczniej walce dobra ze zlem. Czas najwyzszy bysmy wszyscy zdali sobie z tego sprawe i przestali bawic sie w podchody.

Dokonczyla zwracajac swe oblicze w strone fechmistrza. Cisze przerwalo pojawienie sie karczmarza, ktory wniosl mise z czysta woda i kilka szmatek po czym sie wycofal.

- Opatrzcie sie nim nabiore na was ochote.... Ja sprawdze otoczenie.

Rzucila z sarkazmem odwracajac sie w strone ogkna przeczesujac okolice swymi czulymi zmyslami. Oczy miala zamkniete zdajac sie na wech i sluch. Wyczula kilku, lecz nie wygladalo na to aby chcieli zaatakowac. Dobrze...
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]

Ostatnio edytowane przez Midnight : 25-02-2008 o 04:42.
Midnight jest offline  
Stary 25-02-2008, 18:27   #34
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację


Dziewczyna sama nie wiedziała czemu pragnie pomóc wilkowi. Może dlatego, że on pomógł jej? Choć właściwie, czy aby na pewno potrzebowała ona pomocy? Radziła sobie raczej dobrze, zawsze sama jedynie z pomocą Floriana i Ryuu, których jej teraz brakowało. Mimo iż przyczepili się do niej i często ją denerwowali, byli osobami za którymi tęskniła...bardzo tęskniła.
Wyskoczyła gwałtownie zza pleców wilkołaka. Promien lampy odbil sie od ostrza kosy, gdy ta gladko zaglebila sie w ciele wampira. Pewna siebie szerzej otworzyla swe czekoladowe oczy. Trafiła... Odcięła mu ten parszywy łeb, a teraz miała jego duszę w swej małej garści! Przez chwilę gdy głowa spadała zdawało jej się, że widzi cierpiącą twarz Altari. Wydawało jej się, że jej dusza krzyczy

"Co zrobiłaś Altari? Co Ty robisz...? Słowo...te jedno słowo tak boli...kłamstwo zawsze bolało..." - doleciało do czułych uszu Nali, jednak nie był to niczyi głos. Była to dusza Altari. Zdawała się cierpieć przez to, co powiedziała Nala w chwili złości...zdawało się...jednak czy byłą to prawda? Głowa z hukiem uderzyła o podłogę i przeturlała się. Huk ten był niewyobrażalnie głośny jak dla uszu kotki, które wsłuchiwały się w duszę istot przebywającym w tym samym pomieszczeniu.

"Co się dzieje? Ten głód...czuje go...jestem słaby przez niego, nie panuje nad sobą" - usłyszała ponownie kotka, jednak nie mogła rozpoznać czyj to głos, czyja dusza. Całe pomieszczenie wirowało wokół niej, nie widziała żadnej rzeczy z osobna, wszystko zlewało się ze sobą w jednobarwny obraz.

"Moi żołnierze..." - znów doszło do jej wrażliwych uszu. Odwróciła się gwałtownie i usłyszała dźwięk swoich dzwoneczków, których przecież słyszeć nie powinna. Wzbierała się w niej złość, nie miała ochoty słuchać teraz zrozpaczonych dusz, które miotają się ze swoimi uczuciami, wraz z ciałem i umysłem swojego właściwiela.

- WYNOCHA STĄD!! - wydarła się gniewnie i nagle obraz przestał wirować.

Zatrzymał się jak na rozkaz, wszystko ucichło. Odetchnęła ciężko i padła na kolana dysząc ciężko.

~ Nala uważaj!! - krzyknął Florian, jednak było już za późno. Jeden z mężczyzn nadepnął jej brutalnie na ogon. Nala zacisnęła ząbki i wstrzymała oddech. Jękneła cichutko przełykając straszliwy ból, który promieniował jej po całych nerwach ogonowych. Było to straszne, ale starała się wytrzymać. Mimo swych starań wydała z siebie krzyk bólu i jak najszybciej mogła złapała się za obolały ogonek.

- Twoj ogon Nekromanto.... Zdaje sie, ze ktos ci go ...... przydepnal - powiedziała Altari ze złośliwym uśmiechem.

~ Jak śmiesz...! - syknął Ryuu i niespodziewanie pojawił się tuż przed wampirzycą.

- Zostaw. - powiedziała krótko nie ukazując bólu. Wstała chwiejąc się na początku lecz szybko udało jej się zachować równowagę. Ryuu zatrzymał się zaś Altari przeszła przez jego duszę zupełnie tak jakby jej tam nie było.

- I tak już swoje wycierpiała. Tak Altari. Twoja dusza aż krzyczała z bólu...i wiesz o czym mówię...dlatego puszczę tę uwagę mimo uszu. A wierz mi. Słuch mam idealny. - powiedziała pewnie siebie szczerząc swoje małe, kocie ząbki.

Wampirzyca przemilczała to. Było to na rękę Nali, gdyż miała ochotę poharatać jej udo. Gdy ona milczała, dało to Nali spokój. Nie czułą się nadzwyczaj dumna, ale wiedziała, że jest powyżej Altari...tak czuła, ale czy była to prawda?

~ Dzwoneczku, kochanie . . . Twój ogon . . . on . . . - zaczął nieśmiale Florian i uklęknął nad nią
~ I ramię . . . kochanie. - spojrzał na nią swoimi przeniklywimi oczami i położył dłoń na jej ramieniu. Nala widziała światło, jednak Florian nie pozwalał jej patrzeć na ramię. Swoimi pięknymi, zielonymi oczami zmuszał ją by patrzyła w ich głebię. Nie zorientowała się gdy chłopak od niej odszedł. Czuła się dziwnie rozmawiając z kimś, kogo nikt nie widzi, jednak nie przeszkadzało jej to. Przez te wszystkie lata przyzwyczaiła się już do tego. Było to czymś....normalnym. O ile rozmowę z duszami można nazwać czymś normalnym. Gdy spojrzała na swoje ramię, rany już tam nie było. Niestety, dusza Floriana zaczęła zanikać.

Florian . . . - przeszło przez jej wdzięczne myśli gdy zauważyła jak jego aura słabnie.
Nala stojąc na równych nogach wyciągnęła otwartą dłoń przed siebie. Jej długie pazurki wydłużały i tak szczupłe już palce. W dłoni zalśniła mała kulka, podobna do aury otaczającej towarzyszkę Adama. Gdy kula nabrała rozmiarów wielkości jej wewnętrznej dłoni wsunęła ją do niewidzialnego punktu. Tym punktem był oczywiście Florian. Podarowała mu moc dwóch dusz, zaś ostatnią zostawiła dla siebie. Kochanek Altari...zobaczymy, jaki z Ciebie bohater! - pomyślała nadzwyczaj złośliwie i uśmiechnęła się wrednie.

~ Dziękuję - powiedział Florian, gdy jego aura zaczynała powracać do normalności.

- Ja też - odpowiedziała, jednak jej wzrok zatrzymał się na nowej duszy, duszy Merika. Jej wzrok kazał mu podejść do niej więc zrobił to. I jak każdy prosił by nie odsyłać go na potępienie, by pozwoliła mu zostać tutaj. Jednak wiedząc, że będzie musiał być jej posłuszny wybrał potępienie, którego Nala nie miała zamiaru mu podarować.

- Patrz i cierp. - rzekła surowo i odwróciła się na pięcie. Na pewno wyglądała dziwnie, gadając jakby sama do siebie. Jednak co ją obchodzili inni. Dla każdego nekromanta był tym, co wskrzeszał trupy, a być może i je gwałcił? Choć to nie jest nekrofilia, ale kto wie, co Ci ludzie sobie pomyśleli...

Dotychczas Dzwoneczek ignorowała rozmowę wampirzycy z innymi, ale do jej uszu dotarło coś co wprawiło ją w zaciekawienie. Altari mówiła o tym że ktoś ją zabije. Kotka była pewna, że ten zaszczyt spotka ją i to jej ostrze wbije się w ciało tej podłej intrygantki...ale nie teraz. Jeszcze nie nadszedł jej czas.

- Pytanie: Czy ja moge zaufac tobie? Czy moge zaufac ktoremukolwiek z was. (...) - pytanie retoryczne wampirzycy było co najmniej śmieszne. Oczywiście, że nie może ufać...bynajmniej na pewno nie kotce. Nala wytarła ostrze kosy o zbędny materiał zasłon leżący bezwładnie na podłodze. Czerwień z czerwienią komponują się pięknie. Są takie same ... Ryuu zawiązał jej kosę, tak jak zawsze. Dzwoneczek znów stała się słodką kotką. Była strasznie ufna, ale Altari nadużyła jej dobroci i ufności. Teraz to ona była jej zagrożeniem. Dzwoneczek nie zawahałaby się jej zranić w razie gdyby kogoś zaatakowała.

- Opatrzcie sie nim nabiore na was ochote.... Ja sprawdze otoczenie.

- Lepiej uważaj by ktoś na Ciebie chętki nie miał. - syknęła pod nosem. Nie podobało jej się podejście dziewczyny do całej tej sytuacji. Była na początku ufna, zbyt ufna. Taka jak zawsze. Oferowała pomoc, chciała dać zrozumienie. Jednak dni dobroci z jej strony się skończyły. Odruchowo odwróciła się do wilka.

-Nie ma za co. - powiedziała ze słodkim uśmiechem na twarzy, zupełnie jakby wiedziała, że pragnie jej podziękować, jednak duma mu na to nie pozwala.
Znów była tą samą miła i uroczą Nalą, która jedynie krzyczy. Spojrzała na nowy nabytek - sztylet. Na pewno jej się jeszcze przyda.

- Możemy już iść? - spytała jakby od niechcenia - Do "Twojego" domostwa... - dodała z trudem, jednak nie chciała być niemiła. Pragnęła dać kobiecie jeszcze jedną szansę

jednak nie wiedziała czy potrafi. Wszystko wyjdzie w praniu - pomyślała i wzięła prowiant, który właśnie dla nich przyszedł.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 25-02-2008 o 18:31.
Nami jest offline  
Stary 25-02-2008, 18:57   #35
Marchosias
 


Poziom Ostrzeżenia: (0%)
Odpowiedź Altari uspakajała Trevora. Wiedział dobrze, że nie mogą jej ufać, tak samo jak ona im, jednak chciał wiedzieć, czy jest osobą konkretną. Spodziewał się wymijającej odpowiedzi, jednak ta w pełni go satysfakcjonowała.
Zignorował nawet uroczą Nalę, jakby jej tutaj nie było, skupiał się wyłącznie na wampirzycy, słuchając co mówi. Zdawało się, że nie poczułby nawet, gdyby ktoś mu teraz wbił nóż w plecy.

Z płynących niczym nieprzerwany strumień słów, wychwycił zdanie, które zaczęło go nurtować
„Znam tez historie o poprzednich bitwach i tym co działo się gdy zło zwyciężało”
Czy więc domniemane zło było naprawdę tak wielkim zagrożeniem, jeśli pomimo zwycięstw, jakie osiągnęło, Erion wygląda nadal tak jak wygląda?

Wampirzyca zdawała się wiele wiedzieć o Domenie Ziemi. Więcej niż on sam, który wiedział bardzo niewiele.
Inni wojownicy?
Polowanie?
Czy był jedynym ich wybrańcem, którego musieli wybierać zawsze, gdy stary padał martwy?
Czy może było ich kilku? Wielu?
Czy reszta tutaj zebranych również jest wybrana przez Domenę Ziemi?

Pomimo odpowiedzi, wciąż zradzały się nowe pytania. Przypuszczał, że pomimo odpowiedzi na nie, zadał by następne, które prowadziłyby do kolejnych. Nie był w stanie posiąść prawdy absolutnej o danym zagadnieniu w jeden dzień, wolał oszczędzić to na dalszą podróż, którą miał z nimi spędzić.

Z młodym porucznikiem.
Z muzykalnym bardem.
Z wyszkolonym wojownikiem.
Z elfickim druidem.
Z kocią nekromantką.

Z piękną wampirzycą.

Pomimo tak usilnych prób nie zwracania na to uwagi, czego by nie robił, Altari zdawała mu się niezwykle urodziwa. Niemal idealnej urody. Cały czas miał jej kształty w myślach, każdy skrawek ciała, który zdołał dojrzeć.
Nigdy wcześniej nie pociągały go kobiety, nie czuł jakichkolwiek żądz. W głowie miał hamulec, który blokował wszystkie myśli niepotrzebne drodze, którą musiał kroczyć.
Jednak teraz.
Coraz częściej zwracał uwagę na innych. Na kształty. Na samego siebie.

Gdy patrzył w swoje odbicie w wodzie, dwa dni temu, nie potrafił zrozumieć, co widzi. Było mu to obce, a przecież obserwował swoją własną twarz.
Zagubił się we własnych myślach, które odrzucały ten wizerunek, jednocześnie starając się go przyjąć. Czuł się, jakby patrzył na samego siebie, będąc poza ciałem.
Jak wampir, którego niegdyś spotkał.

Kolejna myśl. Wampir.
Dlaczego go nie zabił? Przecież jeśli polują na przeklętych Domeny Ziemi, powinien zaatakować z zaskoczenia. Zmieść go z powierzchni ziemi.
Może nie czuł się na siłach? Nie chciał ryzykować swojego istnienia?
To na pewno różniło Trevora od wampirów. On by nie zaprzestał walki, stając nawet naprzeciw czegoś przewyższającego jego siłę. Walczyłby, staczając się w objęcia śmierci, ze świadomością przegranej.
Było to szaleństwo, które pchało go przez całe życie. Nie odwaga, tylko czyste szaleństwo.
Domena Ziemi nie pozwalała na jakikolwiek ruch w niepożądanym kierunku.
Jednak ostatnio...

Gdy walczył z wampirem, czuł się wolny. Zdał sobie sprawę, że każdy jego ruch był kierowany przez niego samego. Pomimo klęski, jaką na siebie sprowadził, był wolny.
Zupełnie jakby śmierć była jedynym wybawieniem z objęć Domeny.
Z jednych rąk do drugich.

Tylko śmierć była w stanie wyrwać go z uścisku Domeny.


„Zabij ją...”

Coś dudniło w jego głowie, starając się obalić go na kolana, przywołać do posłuszeństwa. Wilk czuł głód, dając się mocno we znaki swoim wyciem.
Aż Trevor sam zawarczał cicho.

Zdziwiony był, jak szybko udało mu się oprzeć tej naturze. Zewowi który od czasu do czasu wołał, domagając się swojej części ciała.
On też chciał żyć.

Wiedział, że musi niedługo dać upust tym emocjom, jeśli nie chce sprowadzić na siebie lub innych zagłady. Chciał podążać ścieżką, którą wyznaczyła przepowiednia, czy to boska, Domeny, czy Altari.
Gdy ta skończyła i odwróciła się w stronę okna, zdał sobie nagle sprawę, że musi już być pełnia.
Powoli podszedł do okna, stając obok Niej.
Wydawało mu się, że zawsze jest tam, skąd najlepiej widać pełnię. Teraz spoglądał na księżyc w całej swej okazałości, aż chciało mu się zawyć.
Jednak gdy tylko spojrzał na wampirzycę...
Jej cera lśniła w blasku księżyca, jak drzewo, z którego niegdyś dane mu było dobyć przeklętego miecza. Delikatna i taka... kobieca.

-Co wiesz o Domenie Ziemi? - wypalił bez namysłu, wpatrując się w jej jaśniejące oczy, skryte pod szklaną powłoką - Żyjąc tyle lat, musiałaś widzieć wiele. Wiele okrucieństwa - przerwał na chwilę, widząc jak Altari powoli kieruje swój wzrok w jego stronę - Jednak i wiele dobrego.
Nie chciał już więcej mówić, czuł jak rani jej serce, które zdawało się wciąż bić normalnie, pomimo tylu lat. Czuł też, że nie była wybrana przez bogów z byle powodu.
Nie chciał, ale coś pchało go dalej, nie dając zamilknąć
-nie można wszystkiego uogólniać. Jak życie nie byłoby smutne, czy to z czyjejś winy, czy z naszej - kiedy mówił „naszej”, czuł kołatanie głęboko w sercu. Zdawał się rozumieć, jak można samemu sobie popsuć życie, jednak nie wiedział skąd takie uczucie. Kontynuował - Tak nie możesz pomijać dobrych zdarzeń, tak samo ważnych dla naszego życia.

Teraz już sam nie wiedział, o czym mówi. Zaczął od Domeny, jakby tylko po to, by nawiązać kontakt. Mówił o rzeczach, których nigdy wcześniej nie zdawał sobie, że uświadcza.
Wydawało mu się, że gada od rzeczy, jednocześnie myśląc, że i jego życie jest smutne.
Chciał już zakończyć temat, jednak dodał jeszcze na koniec
-Powiesz mi o Domenie?

Zamilkł, wpatrując się dalej w jej twarz, wodząc powoli wzrokiem po ustach, nosie, oczach, policzkach, włosach.
W takim zadumaniu, gdy spojrzało się na Trevora od strony księżyca, zdawało się, że nie widać okrutnego lica wilka, tylko twarz mężczyzny.
O ziarnistej, ciemnej cerze. Lekko podkrążonych, błękitnych oczach. O czarnych włosach, trochę nieułożonych, opadających na twarz.
 
 
Stary 25-02-2008, 23:50   #36
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację


Stephen nic nie rozumiał, a już najbardziej nie rozumiał, dlaczego znalazł się w tym towarzystwie.
- Kurde, jestem zwykłym, młodym, niedoświadczonym wojownikiem. Co ja mam robić?

Przyznawał się sobie, ze się ich nawet trochę wstydzi. Wstydzi tego, że są tak samo potężni, jak on słaby, że nie może olśnić swoją sprawnością bitewną, ze chciałby się dać poznać z dobrej strony, zagadać, porozmawiać. Tymczasem kompletnie nic. Tylko jedna wampirzyca jako tako go chyba akceptowała, choć raczej jako maskotkę niż towarzysza. Tymczasem Stephen nie chciał być kimś gorszym. Zresztą, któż chce? Może i był naiwny, z czego zresztą zdawał sobie doskonale sprawę. Ale przecież miał 19 lat. Inni byli starsi i niebo bardziej doświadczeni. Może i nie stanowił jakiegoś okazu bohatera, ale przynajmniej jego byli podkomendni wiedzieli, że nie uważał, iż pojadł wszystkie rozumy i mogli liczyć na jego lojalność, absolutna lojalność. Przewijało się to praktycznie we wszystkim , co robił: jeżeli ktoś traktował go dobrze, Stephen to zapamiętywał odwdzięczając się, jeżeli źle, cóż, odsuwał się po prostu. Był w stanie postawić swe serce, ciało i całe swoje umiejętności ratując lub pomagając komuś, ale na pewno nie miał zamiaru nikogo przekonywać do siebie. To był zresztą jego odwieczny problem. Kobiety, które mu się podobały zazwyczaj leciały na mężczyzn silnych, agresywnych, albo przynajmniej wiedzących, czego chcą. Stephen był inny. Nie miał ani wielkiej charyzmy, ani wyglądu modela. Owszem, ze swoimi regularnymi rysami twarzy uważano go za ładnego chłopca, lecz nieco bezosobowego. Nie posiadał także specjalnej charyzmy. Każda jego pozycja, czy to w grupie świątynnej, czy na szlaku była raczej efektem wypracowania, niż pierwszego wrażenia, które zazwyczaj miewał złe. Ot, zwyczajny przeciętniak, którego twarzy się zapomina. Jego siła tkwiła nie tyle w mocnym wejściu, ale konsekwencji, uporowi oraz zdrowym rozsądku. Inni wiedzieli, że mogą na niego liczyć i, że jeżeli on postępuje w jakiś sposób, to na pewno rzuci na szale wszystkie swoje siły. Nie był nadczłowiekiem jak oni, ani nawet dumnym z siebie herosem podwórkowym, który na skinienie palca miał powieszone u ramion pół tuzina popiskujących dziewczyn. No i to była kolejna rzecz: nie chciał być kimś takim. Melancholijny, nieco zadumany, stał raczej na boku nie bijąc się, nie szpanując, nie walcząc, dumny i samotny. Dumny z tego, że jest inny, nie jakimiś wyjątkowymi cechami ciała czy ducha, ale osobowością. Niczym bohater romantyczny, kimkolwiek ów bohater jest. Było to kolejne pojęcie, które kołatało mu się po głowie i które byłby w stanie objaśnić, lecz kompletnie nie wiedział, skąd je zna. Po prostu, zwyczajnie po ludzku chciał znaleźć kogoś swojego pokroju, ale póki co, takiej osoby nigdy nie spotkał.

Tymczasem jednak był wrzucony siłą do drużyny, gdzie musiał się jakoś znaleźć. Było mu ciężko, tym bardziej, że albo był po prostu lekceważony, albo sam poruszał się z gracją słonia w składzie porcelany. No bo popatrzcie na tego wilkołaczego twardziela. Podszedł do Altari i rozmawiał z nią pewnie i swobodnie. Czuło się od niego ową pierwotną energię, która każe każdej osobie zachować szacunek odpowiedni, kiedy się do takiego kogoś zbliży. Stephen nie byłby w stanie tak po prostu podejść i zwyczajnie zagadać do wampirzycy, a już na pewno nie taksując ją przy tym przenikliwym wzrokiem z wyraźnym zainteresowaniem. Nie zrobiłby tego, bo się trochę bał, a ponadto, dla niego kobieta mogła być zwykłą, ziemską istotą, ale jednocześnie stanowiła coś więcej. Zawierała jakiś pierwiastek niebiański oraz mistyczną tajemnicę. Ale to był ideał, a świat nie jest idealny, kobiety także, więc one także nie były aniołami. Stephen zaś dążył zawsze do ideału. Albo przynajmniej tak sobie wyobrażał, ze dąży. Bo przy wilkołaku, szczególnie przy nim, czuł się malutki.

Zrobił kwaśna minę i odsunął się nieco. Jego wzrok spoczął na kocicy. Pomyślał, że powinien ją przeprosić za ten ogon. Była bitwa, walka, przecież nic dziwnego, ze takie coś mogło się zdarzyć, ale widział, że jej kita wygląda na, no, nieco pomiętoloną, w porównaniu z poprzednim stanem. Poszedłby i przeprosił, ale kto wie, możliwe, że jego szczere słowa przeprosin wzięte byłyby za kpinę. A on nie miał zamiaru z nekromatką zadzierać. Br, aż się wzdrygnął na myśl, co ta zła czarownica o kociej posturze może zrobić. Spośród reszty drużyny najbliższy wydał mu się bard. Nie był ani genialnym wojownikiem, ani przemieniającym się cudakiem. Miał także wrażenie, ze jako jedyny żywi jakie wątpliwości, czy dobrze uczynił nie atakując wampirzycy, gdy wysysała Stephanowi krew. Inni zdawali się nieprzemakalni, a ich twarde miny podczas kazania Altari świadczyły chyba, ze odrzucają jej słowa.

- Wiesz pan - zwrócił się do barda. – Dziwna rzecz to całe wezwanie, bitwa, no i ten nagły atak. Gratuluje zwycięstwa nad jednym. Przynajmniej mi nie jest łatwo zachować niezbędny spokój walcząc przeciwko takim stworom.
Tak naprawdę bardziej chodziło mu o poznanie kogoś z drużyny, a bard wydawał się najrozsądniejszy oraz najnormalniejszy. Miał po prostu nadzieję, ze chwile porozmawiają i odtąd łatwiej będzie im się znaleźć w teamie wampirzycy.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 26-02-2008 o 07:33. Powód: nienawidzę tych swoich literówek, niby poprawiam, a zawsze cos potem znajduję
Kelly jest offline  
Stary 26-02-2008, 00:19   #37
 
Krakov's Avatar
 
Reputacja: 1 Krakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputację


Bard spokojnie wysłuchał odpowiedzi, choć padła z innych ust niż się spodziewał. Nic później nie rzekł, tylko skinął głową, dając do zrozumienia, że rozumie. Zastanawiało go jednak coś, co nie zostało bezpośrednio ujęte w słowach, a zdawało się wibrować w barwie głosu elfa. "Przekaz podprogowy podpowiedział mu umysł, lecz cóż to znowu było? Jakiś rodzaj magii? Tak czy inaczej miał wrażenie, że zmiennokształtny odebrał jego pytanie jako złośliwą, wymierzoną przeciwko niemu pretensję. A przecież wcale tak nie było. Trzech zabili, jeden uciekł. Zdarza się. Nie wypuścił go przecież specjalnie (a przynajmniej nic na to nie wskazywało) i chyba nikt (a bynajmniej nie Navarro) nie zamierzał go o to obwiniać. Mimo wszystko nie zamierzał się z tego tłumaczyć. Może z resztą nie było z czego, a ten cały "przekaz" był wyłącznie dziełem jego wybujałej wyobraźni?

- (...)W pełni sprawny posiadając wiedzę, której przekazanie jest moim zadaniem, swobodnie dałbyś sobie rade z całą tą czwórka.

Mężczyzna słuchał tych słów z przestrachem. "Z jaką czwórką? Przecież nie licząc Altari i wilkołaka była ich piątka?" Dopiero po chwili zastanowienia dotarło do niego, że nie chodzi tu o nich, lecz o tę grupkę wampirów która na nich napadła. Ta myśl nieco go uspokoiła, jednak nie do końca. Wilkolud mógłby samodzielnie pokonać tamtą czwórkę? Swobodnie? Navarro próbował to sobie wyobrazić.

...Czterech napastników rzucających się na wilkołaka ze swoimi kłami i sztyletami, ten z kolei zupełnie nieprzejęty sytuacją pozbawia życia każdego z nich łamiąc im kończyny, miażdżąc czerepy i rzucając w kąt niczym zdechłe psy...

Czy on sam mógłby, nawet w najbardziej sprzyjających warunkach tego dokonać? Czy byłby w stanie poradzić sobie samodzielnie chociaż z dwoma takimi agresorami? Nie wiedział, nie miał pojęcia. Nawet gdyby ta sztuka mu się udałą, z pewnością nie mógłby powiedzieć po walce, że "poradził sobie swobodnie". To nie byłaby walka dla przyjemności, łatwa, taka w której jest się faworytem. Wręcz przeciwnie - byłoby to starcie, w którym potencjalni obserwatorzy dawaliby mu niewielką szansę na zwycięstwo. Może jedną na dwadzieścia, może trochę więcej. A gdyby nawet udało mu się wygrać i ocalić życie, powiedziano by, że miał więcej szczęścia niż rozumu.

Ciężko powiedzieć na ile obiektywnie oceniał swoje szanse i umiejętności. Może nie byłoby tak tragicznie. W końcu umiał posługiwać się ostrzem, które nosił przy pasie i to nie byle jak. Stanowczo zbyt mało razy miał okazję sprawdzić się w prawdziwej walce, spojrzeć w oczy godnym przeciwnikom i... śmierci. I przede wszystkim nigdy wcześniej nie walczył z wampirami. Z drugiej zaś strony - czy wystarczy to za usprawiedliwienie? Nie. Nie próbował się usprawiedliwiać ani w słowach ani w myślach. Czuł się słaby, na tle pozostałych. Bo i jak miał się czuć? Tysiącletnia wampirzyca, potężny wilkołak i pozostali, z tego co się orientował, niemniej świetni wojownicy. "Jesteście mieczem w rękach bogów. Czy jednak na pewno on jest jednym z nich? Zwyczajny bard. Wszystkie jego umiejętności, wszystko czego się uczył przez te wszystkie lata, cały trud i wysiłek jaki w to włożył... Wszystko wydawało się teraz blade i nic nie znaczące. A jeszcze wczoraj, jeszcze przed kilkoma godzinami uważał, że jest całkiem niezły zarówno jako wojownik jak i bard. Nie myślał o sobie jak o nie wiadomo kim, ale też nie bał się przemierzać świata w pojedynkę. Niewielu rzeczy się bał. Teraz zaś poczuł się, jakby był nikim. Nic nie znaczącym grajkiem, który wiedziony przypadkiem znalazł się w nieodpowiednim miejscu i czasie. "Wola bogów? A może to nie kwestia ich poczucia humoru, lecz pomyłki. Czy oni również popełniają błędy?"

Mimo targających nim wątpliwości wciąż w głębi duszy wierzył i miał nadzieję, że wszystko jest tak jak powinno. Że istnieje głębszy sens, nawet, jeśli na pierwszy rzut oka nie potrafi go dostrzec. Może jednak nie będzie dla pozostałych wyłącznie ciężarem a dla przeciwników przekąską? Zaczął w myślach prosić bogów by odegnali od niego wątpliwości i złe myśli, przed zgromadzonymi starał się ukryć swoje samopoczucie sprawiając by twarz przybrała wyraz poważnej maski.

Podszedł do przyniesionej im miski i wziął do ręki czystą szmatkę. Zamoczył ją w wodzie i przez kilka chwil wodził nią na boki, jakby chciał ją wypłukać. Nie odniósł wielkich ran, jednak czuł, że takie odświeżenie jest mu potrzebne. Zimna woda, działała nieco kojąco na jego umysł, wiec delektował się kontaktem z nią. Bardziej niż o oczyszczenie ran chodziło o oczyszczenie umysłu. Po chwili jednak uniósł skrawek materiału do góry. Patrzył przez chwilę jak woda spływa z niego wąskimi strumieniami, które następnie przeistaczają się w krople. Było w tym coś pięknego i dobrego. "Cóż za kontrast dla krwi...". W końcu jednak wycisnął resztki wody, a wilgotną szmatkę zwinnym ruchem dłoni złożył na cztery, by następnie przetrzeć nią czoło. Raną na boku postanowił się wcale nie przejmować. W końcu byłą to błahostką. "Głębsze rany odnoszą nieraz dzieci podczas nieostrożnej zabawy" - pomyślał kwitując to niewyraźnym uśmiechem, po czym wypłukał szmatkę i odłożył ją na miejsce. Czuł się nieco lepiej.

Spojrzał na wampirzycę i wilkołaka, ponoć śmiertelnych wrogów, teraz stojących obok siebie i wpatrujących sie w otchłań nocy. Czego tam szukali? Niebezpieczeństwa? A może próbowali dostrzec czającą się w mroku przyszłość? Przyszłość... To słowo wywołało w nim niejasne wspomnienie. Miejsce, twarz, słowa... Rudowłosa dziewczyna mówiąca z wyrzutem coś o przyszłości i ustatkowaniu się. Nie wiedział co jej wtedy odrzekł, jednak z całą pewnością nie było to zbyt miłe. Prawdę mówiąc nie wiedział jak w ogóle mogło wyjść z jego ust. Chyba już nigdy więcej nie spotkał tej dziewczyny, zakładając, że w ogóle kiedykolwiek ją spotkał. Całę to "wspomnienie" wydawało się bardziej dziwnym snem niż czymś z przeszłości. Jakby było z innego życia lub... świata? W końcu Altari wspominała coś o innych światach. Skąd jednak on mógł cokolwiek o nich wiedzieć? Jego świat był tutaj. Erion był jego domem... Zastanawiał się nad tym jeszcze przez chwilę kwitując to w myślach jednym słowem "Bezsens..."

- Wiesz pan, dziwna rzecz to całe wezwanie, bitwa, no i ten nagły atak. Gratuluje zwycięstwa nad jednym. Przynajmniej mi nie jest łatwo zachować niezbędny sposób walcząc przeciwko takim stworom.

- Zwycięstwa? - spytał wyraźnie zaskoczony kierując to słowo ni to do żołnierza który do niego podszedł ni do samego siebie. Wyrwało go to z zamyślenia i nieco kontrastowało z jego własnymi myślami. Czy w istocie odniósł jakieś zwycięstwo? A może zwykły przypadek sprawił, że udało mu się odrąbać głowę jednemu? Nie uważał, że zasługuje na gratulacje, nie chciał za nie dziękować ani się tłumaczyć. Uśmiechnął się jedynie w nadziei, że rozmówca to zrozumie.
- W rzeczy samej, "dziwna" to bardzo dobre słowo. Wiele razy wypowiedziałem je dziś w swoich myślach. Może nawet więcej niż przez całe dotychczasowe życie. Co się zaś tyczy bitwy... cóż. Żyjemy i bardzo mnie to cieszy.
Zamilknął na chwilę jakby chciał się delektować tym prostym wnioskiem, tym, że żyje, jakby dopiero teraz to do niego dotarło. I cieszył się, również, że żyje porucznik, wszak był jednym z nich, a jemu samemu wydawał się nieco bliższy. Na pewno bliższy niż tamtych dwoje w oknie...
- Przepraszam, że do tej pory się nie przedstawiłem. Zwą mnie Navarro - dodał wyciągając dłoń w kierunku mężczyzny.
 
__________________
Gdzieś tam, za rzeką, jest łatwiej niż tu. Lecz wolę ten kamień, bo mój.
Ćwierćkrwi Szatan na forumowej emeryturze.
Krakov jest offline  
Stary 26-02-2008, 03:36   #38
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację


Stala zwrocona twarza w mrok nocy. Za swoimi plecami slyszala szelest poruszajacych sie istot. Przed soba czula swych braci nocy. Jej niebijace od wiekow serce nalezalo do tych pierwszych. Poznala ich ledwie chwile temu. Grupa wybrancow nie wierzaca w tych, ktorzy dokonali tego wyboru. Zlepek charakterow, ras, profesji. Coz takiego wyroznialo ich sposrod tysiecy? Coz takiego sprawilo, ze to wlasnie oni, a nie swieci paladyni stali teraz za nia zastanawiajac sie kiedy rzuci sie do ich gardel. A ona? Co ona wlasciwie tu robi? Dyryguje ta grupka uczac jak zabijac wampiry. Zaprasza do swego schronienia aby mogli spokojnie cwiczyc sie w tej sztuce. Obdarza ich zaufaniem, na ktore nawet nie wie czy zasluzyli. Wszystko to z powodu kilku slow zaslyszanych we snie.

- Siedmiu wybranych by zlu stawic czola.
By dokonac tego, czego nikt nie zdola.
Gdzie wicher strumieniem wlada wedle woli,
A goblin kufel piwa od oreza woli.
Zbiora sie razem o pelni ksiezyca.
By swoje nawzajem rozpoznac oblicza
I sily swe polaczyc, przyjazn, zaufanie.
Niech bogow wola rozkazem sie stanie.


Wszystko wydarzylo sie tak nagle. Trzy noce temu byla daleko stad w swym bezpiecznym zamku otoczonym srebrem gestego lasu. Pamietala doskonale wrazenie z jakim przebudzila sie tamtej nocy. Wrazenie, ze musi biec nie zwarzajac na glod. Musi ich zebrac, przygarnac, wyszkolic, gdyz sa jej wybawieniem. Powiedziala, ze w wizji nie widac, ktory z nich ja zabija. Klamala. Doskonale znala jego oblicze, mogla w kazdej chwili rzucic sie do jego gardla i rozerwac je na strzepy. Przeciez dobrze wiedziala, ze reszta nie zdazy nawet zareagowac. Tylko, ze ona pragnela smierci. Tysiac lat samotnosci. Tysiac lat bycia potworem, spijania krwi niewinnych, mordu, zla i bolu. Miala dosc wiec przybyla na wezwanie by w wyznaczonym przez bogow czasie odebrac swa nagrode.
Pamiec podsunela jej obrazy tej nocy, gdy wywabiona z domu wezwaniem do rodzacej spotkala swoje przeznaczenie. Wysoki, przystojny mezczyzna z dlugimi do ramion wlosami i przenikliwymi, niebieskimi oczami. Jego zapach wciaz wdzeira sie do jej swiadomosci gdy mu na to pozowli. Zapach pozadania, strachu i meskiej sily. Wciaz widzi jego wyciagnieta dlon, gdy proponuje jej pomoc w szybkim dotarciu do wzywajacej. Jego oczy uwiezily jej wole, sprawily iz zajela miejsce tuz przed nim na twardym siodle jego wierzchowca. Cos nakazywalo posluszenstwo mimo iz cala soba pragnela uciec. W myslach slyszala swego syna jak placze sam w kolysce. Zapragnela wrocic do domu i przygarnac to drobne cialko do swej piersi. Ukoic jego strach, ktory byl przeciez niczym wiecej jak odbiciem jej wlasnego. Chciala prosic owego nieznajomego meza o zatrzymanie sie lub zawrocenie. Nie zrobila tego jednak. Nie zdazyla. Czy gdyby to zrobila uwolnil by ja? Watpila. Jak sie pozniej dowiedziala byla jedynie przypadkowa ofiara, ktora spodobala mu sie na tyle, ze postanowil zachowac to piekno na wieki. Gdyby wtedy nie wyszla z domu, gdyby nie zostawila synka pod opieka rodziny, byc moze przezyla by swe zycie i zmarla jak kazda inna istota. Byc moze, lecz przeciez na jej miejscu byla by teraz inna, moze slabsza, moze silniejsza. Potwor lub wojowniczka. Nie mozna zmienic swej przeszlosci, lecz mozna naprawic przyszlosc, a jej dana byla ku temu szansa.

-Co wiesz o Domenie Ziemi? Żyjąc tyle lat, musiałaś widzieć wiele. Wiele okrucieństwa. Jednak i wiele dobrego. Nie można wszystkiego uogólniać. Jak życie nie byłoby smutne, czy to z czyjejś winy, czy z naszej. Tak nie możesz pomijać dobrych zdarzeń, tak samo ważnych dla naszego życia. Powiesz mi o Domenie?

Nie zauwazyla nawet kiedy podszedl. To nie moglo sie powtorzyc. Zwrocila na niego swe oblicze spogladajac w slepia zwierzecia jakim byl. Dlaczego niby miala by mu mowic wiecej o Domenie? Bo taka jest twoja rola. Odpowiedziala samej sobie zmuszajac sie do swobodnego tonu.

- Na tym i innych swiatach jest was niewielu. Po jednym osobniku z kazdej Domeny. Jestescie potznymi wojownikami noszacymi w sobie przeklenstwo i wybawienie. Tak, widzialam wiele. Widzialam dla przykladu jak tacy jak ty zabijaja takich jak ja. To jest wasza misja. I nalezy wam przyznac, ze jestescie dosc utalentowani w tym kierunku.


Nie chciala tego, lecz jej glos twardnial z kazdym kolejnym slowem. Czulo sie w nim wrogosc i cos na ksztalt strachu. Niepewnie wyciagnela dlon w jego kierunku dotykajac owlosionego torsu. Widac bylo, ze ten fizyczny kontakt sprawia jej drudnosc. Kly lekko sie wydluzyly blyskajac w polmroku.

- Nic nie poradze na to, ze ciezko znosze twoja obecnosc tutaj, w tej grupie. Jestesmy naturalnymi wrogami. Wedle wszelkiej logiki powinnam skoczyc ci teraz do gardla lub rozszarpac na strzepy. Powstrzymanie tego wiele mnie kosztuje. Jestes jeszcze mlody, niedoswiadczony. Dar wciaz sie nie obudzil. Wciaz nie wladasz odpowiednia sila, lecz gdy to sie stanie..... Coz... lepej gdy stanie sie to po walce lub w jej trakcie, gdyz inaczej....

Dlugo nie przerywala kontaktu wzrokowego aby dac mu do zrozumienia co go czeka gdy owo "inaczej" dojdzie do skutku.

- Możemy już iść? Do "Twojego" domostwa...

Slowa Nali daly jej pretekst do przerwania wiezi. Wydawalo sie jej, ze dziewczyna mowila cos wczesniej, lecz musialo to byc cos nieistotnego skoro nie zwrocila na to uwagi.

- Tak, jezeli wszyscy sa juz gotowi.

Rozejzala sie wokolo chcac uzyskak potwierdzenie.

- Zatem ruszajmy.

Nim jednak wyruszyli nalezalo ureglowac rachunek, co tez szybko uczynila dodajac do niego koszt koni dla tych, ktorzy ich nie mieli. Nie bylo to dla niej duzo. Zloto dla istoty zyjacej tyle co ona nie stanowilo wiekszego problemu. Wreszcie na dziedzincu rozlegl sie dzwiek kopyt uderzajacych o podloze. Ruszyli galopem. Przez chwile zastanawiala sie czy nie lepiej bedzie gdy przybierze postac wilka jednak po namysle doszla do wniosku, ze niekoniecznie bylby to dobry pomysl. Musiala ich w koncu prowadzic, odpowiadac na ewentualne pytania. Poza tym uznala, ze wystarczy juz zwierzat w tej druzynie.
Droga byla dluga. Altari narzucila niemal mordercze tempo raz po raz poganiajac swego wierzchowca. Musieli sie spieszyc... Ona musiala. Wewnatrz siebie czula zblizajacy sie poranek. Jezeli nie zdazy.... Nie miala specjalnej ochoty przekonywac sie co wtedy. Na domiar zlego czula ich wokolo. Wielku, zbyt wielu. Oby tylko dotrzec do domu, zdazyc.
Wreszcie, gdy niebo na wschodzie przybralo nieco jasniejszy odcien skrecili z traktu zaglebiaja sie w waska sciezke. Drzewa rosly tu znacznie blizej siebie tworzac nad ich glowami gesty baldachim. Mrok, rowniez byl gesciejszy tak iz sadzic by mozna, ze wciaz panuje noc. Jakze mylne wrazenie. Wiedziala, ze slonce rozsyla juz swe cieple, mordercze promienie.
Z ulga zatem powitala znajomy widok bialych niczym snieg scian. Wtem cos kazalo sie jej zatrzymac. Kon zaryl kopytami o zielone podloze strzygac uszami niezadowolony. Szybkie spojzenie na niebo uswiadomilo jej, ze pozostaly tylko sekundy, lecz to uczucie... Niespokojna spogladala raz na niebo to znowu na las. Wtem zaatakowali. Probowala ich policzyc lecz nie mogla. Ze strachem pomyslala ze musi ich byc conajmniej dwudziestu. Nie mieli najmniejszych szans, tak jedni jak i drudzy. Misja samobojcza - pomyslala z przerazeniem. Widziala jak rzucaja sie na wojownika i barda, ktorzy podrozowali jako ostatni.

- Do srodka!!! Zostawcie otwarte drzwi.. Szybko.

Krzyknela ku reszcie sama zeskakujac z wierzchowca i wzbijajac sie w gore.
Potezne skrzydla zakonczone ostrymi szponami zalopotaly na wietrze. Jej idealnie utrzymane paznokcie zamienily sie w zabojcze szpony, a kly wychylily z ust stajac dodatkowa bronia. Wampir w swej najochydniejszej postaci, lecz jednoczesnie najbardziej teraz odpowiedniej. Nie miala czasu by z nimi walczyc. Zostala jej wiec tylko jedna opcja. Zdajac sie na los zanurkowala w dol roztrzasajac wrogow i lapiac za szaty dwuch mezczyzn wsciekle walczacych o swe zycie. Uslyszala wycie wscieklosci i okrzyk bolu. Zdala sobie sprawe, ze ten drugi dzwiek wydarl sie z jej wlasnego gardla. Slonce. Zywy ogien targnal jej cialem sprawiajac iz omal nie wypuscila obojgu mezczyzn. Czula jak plonie. Jeszcze troche... Widziala juz ciemny otowr jaki powstal po otwarciu drzwi. Jeszcze troche... Obnizyla lot w ostatniej chwili wracajac do ludzkiej postaci i z impetem wpadajac w szerokie wejscie. Poczula jak ci, ktorych trzymala uderzaja o podloze wraz z nia. Miala nadzieje, ze nic im nie bedzie. Parsknela w duchu. Martwila sie bardziej o nich niz o siebie. Zalosne, lecz prawdziwe. Skulila sie tam gdzie wyladowala krzyczac z bolu i placzac krwawymi lzami. Dlaczego to zrobila?! Dlaczego nie mogla ich tam zostawic?! Cale cialo pokrywaly jej blizny. Odor palonego ciala przytlaczal swa intensywnoscia. Musiala.....

- Krew...

Wyszeptala blagalnie kulac sie niczym male dziecko. Musiala sie pozywic by rozpoczac proces regeneracji.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]

Ostatnio edytowane przez Midnight : 27-02-2008 o 02:09.
Midnight jest offline  
Stary 26-02-2008, 13:50   #39
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację


Szalona ucieczka. Rżenie, kwik przerażonych koni, smaganie wiatru i niewielkich gałązek po twarzach, a nade wszystko zwyczajny ludzki strach. Wampiry z boku, z tyłu, z góry. Rozdziawione pyski, pokryte krwią kły, bijące nienawiścią oczy, których karmazynowego światła nie można było pomylić z niczym innym. Lęk, obawa, która tłumiła niemal zdrowy rozsądek. Och, wilkołak, wojownik, czy nekromatka mogli się szarpać z wrogami obalając jednego, czy drugiego. Nawet bard wyglądał na ostrego gościa i nieźle wywijał swoim ostrzem. Ale on? Dźgał konia ostrogami, żeby szybciej, żeby dalej, żeby mocniej. Wszyscy pędzili jak szaleni ponaglani przez wampirzycę.

Jutrzenka, świt, jest, nadchodzi, nadchodzi wraz z wyłaniającym się przed nimi dworem. Nadchodził wraz wampirami nasłanymi pewnie przez ich przeciwnika. Ale świt, zabójcze dla krwiopijców słońce. Wariactwo. Dlaczego. Przecież, nawet, gdyby ich dorwały, nie miały szans uciec. Dlaczego? Dlaczego rzucały się jak szalone dążąc do samozagłady? Napędzane autodestruktywna agresją chciały zniszczyć ich nie zważając na siebie. Niepokój szarpnął mu serce. Wśród wampirów była ona. Ona. Tak samo wystawiona na zabójcze promienie, jak i pozostałem diabelstwa.

- Kurr... ! - Wstrzymał konia tuż przed wejściową bramą, by zobaczyć, jak wzbija się w powietrze i pod postacią jakiego latającego tałatajstwa rzuca się na wrogów . Pomyślał, ze głupia rzecz, ale w postaci niewieściej wyglądała znacznie seksowniej, a te durnowate skrzydła i pazury stanowczo odebrały jej część uroku. Wolałby, żeby się jednak zbyt często nie przemieniała, a przynajmniej nie przy nim. Miał bowiem w swoim oku obraz, który zobaczył na początku i nawet, jeżeli to był obraz średnio prawdziwy, miał to gdzieś. No, nie licząc strachu, który w nim wzbudzała.

- Pieprzyć to! – Z westchnieniem łączącym strach z determinacja zawrócił konia. Był żołnierzem, a żołnierz to ktoś lojalny względem swoich towarzyszy. Nawet, jeżeli na to nie zasługiwali. To była może głupia decyzja, bo co mógł zrobić on tam, gdzie walczyła wampirzyca z bardem Nawarro i tym szermierzem, którego imienia albo nie znał, albo nie pamiętał. Ale to nie było ważne. Dla niego liczyła się lojalność. Zawsze. Dlatego był dobrym oficerem.

Szczęśliwie nie dojechał w potworne kłębowisko.
- AU! – To kolczasta witka zwisającą z gałęzi uderzyła go w twarz zarysowując policzek. Kilka kropel krwi pojawiło się na bladej skórze i spłynęło. wtedy dostrzegł Altari chwytającą obydwu mężczyzn, którzy sami nie mieliby szans się wyrwać z kręgu wrogów i wzlatuje w górę. Dał ostrogę. Nie było sensu jechać dalej. Wracał pędząc. Znowu nic. Znowu okazał się totalnie bezużyteczny. Tym bardziej, że rumak przestraszony nieskładnymi manewrami znarowił. Stephen próbował się tylko na nim utrzymać, wiedząc, ze jeżeli zleci z siodła to jego los będzie niemal przesądzony.

Nagle rozbłysło. Był świt, świt, jutrzenka. Jakby na blask słońca na sekundę nawet koń się nieco uspokoił i porucznikowi udało się skierować go we właściwym kierunku. Uciekał widząc, że Altari zbliża się do dworku. Przecież był tuż tuż. Drzwi. Drzwi otwarte. Wpadł do wnętrza zataczając się niczym pijany. Rzucił się w bok. Nawet nie dostrzegał, jak wygląda wampirza siedziba. Nie patrzył na nie, jakby jego percepcja obejmowała tylko kubek zdobiony różnobarwnym wzorem. I stojący obok dzban. Miał nadzieję, ze z wodą. Dopadł. Musiał pić, musiał, ale były obydwa puste. Stanął tak z kubkiem w ręku wśród innych.

- BUM!!! – Coś trzasnęło. Nie coś a ktoś. Szalona idiotka, wampirzyca ratowała innych. Wpadła jak pocisk z katapulty do środka wraz dwójką mężczyzn. Ratowała. Swoim kosztem. Swoim. Swoim. Dlaczego? Przecież jest wampirem. Okazało się, że lojalniejszym niż wielu innych. Wiedział co to znaczy, wiedział, jak każdy wojownik, który musi polegać na swoich towarzyszach broni. Wprawdzie mówiła wcześniej wiele o sobie i swojej myśli, ale on jej średnio wierzył. Ale ona wróciła się teraz ratując ich. Wróciła. Czy to znaczy, ze uratowałaby też jego? Uratowałaby? Szukał odpowiedzi w jej gasnącym, udręczonym spojrzeniu i cichym szepcie błagającym o krew:
- Kur ...! – rzekł zdesperowany nacinając własne żyły i lejąc krople do trzymanego w ręce kubka. Jeżeli dałby jej swą dłoń, sądził, ze go wyssie. To mogło być silniejsze od niej. Ale kubek. Cóż, lepiej kubek niż on.

Krwawił gdy chciał podać jej kubek do ust krzycząc, żeby ktoś podtrzymał jej głowę. Ktoś mu pomógł. Nie wiedział kto. Ktoś wziął od niego kubek, żeby jej dać. Ktoś wkładał jej go w usta, a ona piła go równie rozpaczliwie, jak wcześniej rozpaczliwie usiłowała ratować członków drużyny. Ktoś jej podawał, on stał dalej. Patrzył uśmiechnięty. Przez chwilę. Póki nie zemdlał, a obok niego rosła plama krwi z niezatamowanej rany. Czuł, że ma powoli tego dosyć.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 26-02-2008 o 21:15. Powód: starość
Kelly jest offline  
Stary 26-02-2008, 18:50   #40
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację


Wampirzyca rozmawiała właśnie z Wilkiem. Nala ukradkiem przysłuchiwała się ich rozmowie, mimo iż udawała, że wcale jej to nie interesuje. Domena Ziemi? Ciekawe... - zamyśliła się kocica, gdyż mimo iż miało to jakiś sens, dziewczyna nie rozumiała go. Było to co prawda ciekawe, ale w tej chwili nie miała na to czasu. Florian i Ryuu przygotowywali ją do drogi. Catboy właśnie kończył opatrywać jej ogonek. Dwie dusze wampirów, jakie wchłonął dzięki Nekromantce napełniły go siłą, podwoiły ją. Kotka robiła miejsce w swojej niewielkiej torebce by upchać tam prowiant. Nie zmieściła wszystkiego, więc część zostawiła. Nie miała zamiaru pozbywać się wielkiej butli wypełnionej niezidentyfikowanym, białym płynem. Była jej niezbędna, tak więc musiała zostać. Ryuu uważnie przyglądał się wampirzycy.

~ Dzwoneczku, wiesz, że to bardzo ciekawa osoba.

- Zamknij się.

~ Ależ kochan... – próbował przemówić do niej Ryuu jednak ta przerwała mu.

- I nie mów do mnie kochanie, proszę Cię...nie mam takiego nastroju. – mruknęła kotka przygnębiającym głosem i rzuciła chlebem w Adama.

~ Nala, co Ty robisz?! – krzyknął Florian i chciał zatrzymać bieg buły jednak zanim doleciał było już po wszystkim. Pieczywo wylądowało na Adamie. Nala nawet nie oglądała się, nie obchodziło ją czy mężczyzna dostał w głowę, czy w brzuch, czy może złapał chleb. Było jej to całkowicie wszystko jedno. Wiedziała, że jak ktoś ją teraz zaczepi nie wytrzyma i mu przywali. Podrapie mu policzek swoją drobną rączką i długimi, ostrymi pazurami. - I tak już mam u niego przewalone, więc co za różnica? Poza tym powinien mi być wdzięczny za ten kawałek pieczywa jaki mu podarowałam. Co z tego, że rzut był brutalny? Nic mu nie będzie, a to małe CUŚ co tam lata obok niego też się naje...no, i świetnie! – uspokajała się w myślach jednak mało to dało. Sama nie wiedziała co wzbudziło w niej takie emocje. Jakie zdarzenie naprawdę nią poruszyły w sposób, którego nie mogła logicznie wytłumaczyć. Kątem oka spojrzała na wampirzycę [i] Może nie jest taka zła . . . może źle ją oceniłam...powinnam ufać swojej intuicji. Dobra byłaby z niej dusza. Duży pokład energii...ale chyba lepsza jest żywa. Przeniosła wzrok na wilka i nagle jej oczy spowiła urocza mgiełka a na jej twarzy pojawił się uśmiech. Mam nadzieje, że nie myśli o mnie źle, tylko dlatego, że usłyszał słowo „Nekromantka”. To nie jest tak jak ludzie myślą...ja nie jestem władcą wszelakich truposzy i zombie! Ja naprawdę taka nie jestem – skrzywiła się na swoje własne myśli i spojrzała na Człowieka, który nadepnął jej na ogon. Mógłby chociaż spytać czy nic mi nie jest...byłoby miło. Ale na co ja liczę. Nie to, że jestem kocią pannicą to jeszcze „NEKROMANTKĄ!” – jej myśli pełne pogardy wcale nie poprawiły jej nastroju, choć sprowadziły na ziemię. Postanowiła, że przy najbliższej okazji opowie im o swoim zajęciu. Tak, to był pomysł godny podziwu. Znaczy, tak jej się wydawało.

Zebrali się tej ciemnej nocy i wyruszyli w drogę. Nala po raz pierwszy dosiadła konia z krwi, skóry, mięsa i kości. Zazwyczaj jeśli już śmiała podróżować sama i to konno to jej wierzchowiec był z samych kości...i robaków, które zresztą podczas galopu i tak spadały zaś sam „rumak” rozpadał się po niecałej godzinie. Droga do posiadłości Altari była przyjemna, jednak chłód drażnił delikatne ciało dziewczyny. Florian siedziała sobie na zadku konia, zaś Ryuu tuż przed Nalą.

~ On śpi kochanie, wiesz o tym?

- No i co z tego? – spytała Nala z nutką zaciekawienia

~ Noc jest zimna, a ja gorący.

- Coś sugerujesz? – Dzwoneczek nie była pewna co Ryuu ma na myśli. Uśmiechnęła się pod nosem patrząc na niego z rozbawieniem.

~ Wiesz, miałem kiedyś taką jedną...wampirzycę. Wiesz, podobna do Altari, a to dziwne. I robiłem z nią takie...no, dość interesujące rzeczy.

- Hmm...ciekawe.

~ Ja wcale nie śpię! – upomniał się Florian

~ Cicho tam! Namiastko anioła. Nie widzisz, że z moją kochanką rozmawiam?

~ Coś Ci się pomyliło, demonie. To MOJA najukochańsza.

~Ach, te ulotne marzenia – skwitował Ryuu z rozbawieniem

~ Coś sugerujesz?? – oburzył się Florian i obejmując Nalę za szyję spojrzał nieprzyjaźnie na Ryuu.

~ Tak, tępa pało! Że ona jest MOJA!

~ Ach, te ulotne marzenia – dogryzł mu Florian, a ten spojrzał na niego ze złością i przelatując nad ramieniem Nali rzucił się z łapami na catboya. Zaczęli się szamotać aż w końcu spadli z nic nieświadomego konia. Kotka Przewróciła tylko oczami i zaśmiała się sama do siebie. Siła jej dzwoneczków przyciągała do niej obie duszy, tak, że mimo iż nadal się szarpali byli ciągnięci za Nalą przez niewidzialną nić. Dziewczyna przyspieszyła trochę. Od razu wrócił jej humor.

Gdy słońce zdawało się dawać już światło, zrobiło się nieco milej i ciszej. Dwie jej ulubione, choć tak denerwujące duszyczki drzemały w najlepsze, zaś dusza Merika została uwięziona w jednym z dzwoneczków dziewczyny. Nagle, nie wiadomo skąd pojawiły się wampiry i chwyciły Altari w morderczy uścisk, który stałby się takim gdyby promienie słońca zdążyły spalić jej kruche za dnia ciało.

- Do środka!!! Zostawcie otwarte drzwi.. Szybko. – krzyknęła wampirzyca.

~ Co, gdzie jak?! Co się dzieje? – nagle przebudził się Florian, który do tej pory trzymał głowę na jej kolanach.

- Nie jesteśmy na herbatce, zamknij się Florek!! – wydarła się na niego dziewczyna i pacnęła go w łeb. Tuż przy drzwiach zeskoczyła pospiesznie z konia ignorując go. Wiedziała, że to może nie jest najlepszy pomysł, ale przecież nie będzie wjeżdżać nim do domostwa. Gdy wszyscy weszli kotka trzymała jeszcze otwarte drzwi z niepokojem patrząc na unoszącą się Altari. Była obleśna. Miała jakieś paskudne skrzydła i starą jak torba twarz. Nala z niecierpliwością przeskakiwała z nogi na nogę.

- No szybciej, szybciej!! – krzyknęła do wampirzycy, jednak prawdopodobnie ta nie usłyszała jej. Gdy tylko Altari wpadła do środka, Nala z hukiem zatrzasnęła drzwi i zamknęła na wszelkie zasuwy po czym niebezpiecznie przylgnęła do nich plecami dysząc ciężko. Miała zamknięte oczka, próbowała się uspokoić.

~ Halloooo! Nie zapomniałaś przypadkiem o czymś? – usłyszała zza drzwi i uśmiechnęła się cichcem pod uroczym, małym noskiem. Zaśmiała się słodko. Uchyliła drzwi i zamknęła je z powrotem.

~ No, dziękujemy. Prawda Ryuu?
~ Oczywiście. Bardzoś łaskawa, Ooooo najłaskawsza – zadrwił Ryuu a Nala zaśmiała się tylko. Jak widać poza denerwującym stylem bycia, duszki potrafiły być też zabawni.

Nim Nala się zorientowała, człowiek od róży (i jej ogona) wypompował z siebie krew do kubeczka.

- Niech ktoś podtrzyma jej głowę!– powiedział mężczyzna chwiejąc się na miękkich nogach. Był słaby, a mimo to tak silnie zranił ogon kotki. Dziewczyna podeszła do niego i wprost wyrwała mu kubek z ręki.

- Oddawaj to! I tak się już nie nadajesz do niczego! Niech się ktoś Tobą zajmie, głupcze! Nie sądzisz, że jesteś zbyt dobroduszny?? – rzekła raczej nieprzyjemnie, jednak chciała przemówić mu do rozsądku. To co zrobił było głupie, i to bardzo głupie, a Nala nie miała zamiaru opiekować się kolejną ciamajdą!

Podeszła do wampirzycy niespiesznie, kołysząc biodrami. Ogon miała dumnie uniesiony ku górze. Uśmiechnęła się złośliwie i ukucnęła nad Alatri.

- Mhmm, cóż za pyszna krew...jaka szkoda, że zimna... – powiedziała wrednie podsuwając kubek pod nos i ruszając nim rozkosznie. Spojrzała na nią swoimi czekoladowymi oczkami, liczyła na jakiś ruch z jej strony. Zapewne taki będzie jak odzyska siły.

- Masz! – powiedziała wciskając jej kubek tuż przed twarz. – Ech, no dobrze. Przepraszam więc...może źle Cię oceniłam....ale jeszcze nie ufam Ci. – szepnęła zbliżając usta do jej ucha. Polizała ją ciągle po policzku i uklękła obok niej na kolanach. Położyła głowę wampirzycy na swoich udach, podtrzymując głowę. Delikatnie dała jej kubek i przechyliła do ust – Wybacz, że zimne, ale to nie moja wina. – mruknęła jakby od niechcenia jednak uśmiechnęła się do niej ukazując swoje słodkie kiełki.

~ Nalu, Dzwoneczko, Władczyni dusz, czy mogłabyś odejść od tej Pani? – powiedział czule Florian dając krok w kierunku dziewczyny.

~ Ta, bo to zła kobieta była.

- Już? – spytałą Altari, chcąc być dla niej . . . milsza? Tak, zapewne chciała być milsza, jednak to nie było do końca takie łatwe. Kotka spojrzała gniewnie na mężczyznę który zemdlał.

- Błagam was, zabierzcie go na kanapę.....nie chce żeby umarł. – rzekła po czym dodała – Proszę was. - zaszczyciła ich swoimi dużymi, przyjaznymi oczami.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 26-02-2008 o 19:33.
Nami jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172