Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-02-2010, 23:25   #61
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Przez chwilę zastanawiała się, czy tylko ona kompletnie nie wie, o co chodzi. Po minie federalnego stwierdziła z ulgą, że nie tylko. Karen i Nik rozmawiający z powietrzem byli niecodziennym widokiem. Choć z drugiej strony, czy cokolwiek tego dnia było zwyczajne?
Nie miała czasu się nad tym zastanawiać…

- Jasna cholera! - krzyknęła widząc całą akcję. Podbiegła do leżącego na resztkach stołu mężczyzny. Krew, nie lubiła krwi. Rana głowy nie wyglądała zbyt poważnie. Jak na jej oko, nie znała się na tym najlepiej. - Możesz mi pomóc? – zapytała brunetkę z lękiem.

Karen przez chwile trwałą bez ruchu po czym przeniosła spojrzenie na Rose.
- Oczywiście... mam przynajmniej taką nadzieje. - Pochyliła się nad Nikiem. Sprawdziła puls, głowy wolała nie dotykać. - Przenieśmy go gdzieś, trzeba go położyć.

Miała nadzieję, że kobieta wie, co robi. Sama spanikowałaby pewnie i od razu wezwała pogotowie bojąc się, że cos zepsuje.
Rozejrzała się po sali. – Kanapa? – powiedziała pytająco. Spojrzała na nieprzytomnego zastanawiając się przez chwilę ile móże ważyć. Nieważne, musiały go przenieść.
- Biorę nogi – stwierdziła, jeszcze raz na oko mierząc odległość, jaką miały do pokonania.
Bez większego problemu przeniosły rannego na skórzaną kanapę. Nie wiedziała, co dalej. Na szczęście nie była sama. Trzeźwością umysłu wykazała się Karen.
- Bądź tak miła i skocz do baru po woreczek z lodem. Jeśli się niedługo nie obudzi trzeba będzie wezwać pogotowie.
Nie odezwała się. Skinęła tylko głową i szybkim krokiem ruszyła w stronę baru.
Zignorowała barmana rozmawiającego z Benem. Podeszła do zamrażarki, pogrzebała w niej chwile, wyciągnęła dwa woreczki z lodem i pokazując tylko zdezorientowanemu pracownikowi baru, czego szukała na „jego terenie” ruszyła w kierunku Obdarzonych.

Z Nikiem nie było wcale aż tak źle jak myślała na początku. Widząc, że odzyskał przytomność uśmiechnęła się pod nosem. Gdy silne emocje opadły skupiła się na chwile na mężczyźnie. Czuła, że jest osłabiony, ale naprawdę mogło być gorzej.
Z uśmiechem podała Karen lód, który zaraz znalazł się na obitej głowie mężczyzny.

Właśnie miała zapytać Karen, co ty właściwie było, gdy pojawił się Ben.
- Jeśli wam nie przeszkadza, to pojedziemy teraz do mnie – spojrzał na Rose ukradkiem i nawet zdobył się na uśmiech – zamówiłem już taksówkę, więc jeśli pozwolicie...
Brunetka odpowiedziała szybko na pytanie federalnego. Dziennikarka wróciła więc do stolika po swoja torbę, po czym z trójką nowopoznanych ludzi opuściła lokal.

Przed wejściem do taksówki oddaliła się na chwilę od grupy. Wyciągnęła z kieszeni telefon, wybrała numer i z aparatem przy uchu niecierpliwie słuchała sygnału. Odbierz do cholery.
Nie chciała, żeby musieli na nią zbyt długo czekać.

- Sue – powiedziała, gdy tylko sekretarka odebrała telefon. – Nie przyjdę już dziś do pracy.

- Ale, co ja powiem Tomowi! – weszła jej w słowo. W głosie dziewczyny słychać było zdenerwowanie. – Miałaś dzisiaj oddać materiały! Rose, co się dzieje? Przecież ty nigdy nie nawalasz.

- Oddam. Mam wszystko przy sobie, muszę tylko dobrać się do jakiegoś komputera. Wyśle ci artykuł gotowy do druku – mówił szybko, w jej głosie słychać było niepokój.

- Dobrze. Rose – zaczęła niepewnie – wszystko w porządku?

- Tak – odparła bez przekonania – nie mogę teraz rozmawiać, do jutra.
Rozłączyła się.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 11-02-2010, 16:47   #62
 
Rewan's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze
Dwa dni, choć patrząc na nie pod pryzmatem całej wieczności są jeno ułamkiem chwili, która przemija tak szybko jak się pojawiła, wystarczyły by przemyśleć i dojść do pierwszych wniosków, na temat dziwnego symbolu, jaki Feniks zdążył ujrzeć. I choć szukał w zakamarkach pamięci wszelakich wzmianek na temat symboli i związanych z nimi legend, nie doszukał się niczego, jak gdyby znak ten w ogóle nie istniał. Feniksowy umysł ma to do siebie, iż potrafi spamiętać niezliczone ilości legend i związanych z nimi szczegółów (aczkolwiek nie wszystko udaję mu się spamiętać, jedynie to, co go interesuje równie mocno co legendy i opowieści), ale tego symbolu nie mógł odnaleźć w żadnej ze znanych mu opowieści. Szukał części wspólnych z innymi symbolami, jednak i te próby okazały się daremne. W końcu po dwóch dniach zrezygnował z dalszych prób, a za to przyjął nową taktykę: „Świat pędzi swoim torem i swoim torem nada innym sens. Co ma przyjść, nadejdzie.”.

W czasie wolnym od rozmyślań, Hane zajadał się przede wszystkim mięsem, na które długo musiał czekać, zanim się odmroziło (pomogły mu przy tym jego niezwykłe ogniste zdolności). Przytrzymując większe kawałki mięsa szponami, odrywał dziobem mniejsze kęsy które pochłaniał zaspokajając swój apetyt. Czasami też zajadał się owocami, by nie popadać w monotonie smaku. Musiał też prosić Argo o wytwarzany przez niego specyfik, by lepiej mógł funkcjonować. W końcu, przy rozmyślaniach i wypoczynku minęły pełne dwa dni. I choć czas naglił, odpoczynek zdecydowanie wydawał się być na miejscu. Już niedługo w końcu mięli wyjść na powierzchnie...

*

W Sali rozległo się krakanie czarnego ptaka, który zaraz rozpoczął swą przemowę. Hane był bardzo rozbawiony przemową małego ptaka, który starał się być bardzo poważny i dyplomatyczny. Ten malec starał się wprowadzić do swej przemowy patos, którym chciał poruszyć serca innych i nakłonić do jego zdania, a jedyne co osiągał, to irytacja i odrzucenie. Feniksa niezmiernie rozbawił widok malca starającego się spełniać rolę przywódcy. Argo w odpowiedzi wzburzył się i wytykał błędy w rozumowaniu kruka, Wallow zirytował niezmiernie i rzucił ostrymi tekstami w kierunku czarnego ptaka, a Lauhel zdawał się zachować pozorny spokój. Cała sytuacja zdawała się przynosić przyjemność młodemu Feniksowi, gdyż było to coś, czego rzadko doświadcza w życiu pośród Feniksów. Wraz z nimi ciągnie monotonny żywot, który powoli zatraca się w swej niezwykłości. Tu natomiast jest z dala od swych przedstawicieli. Tu pojawił się zbitek ras i nieporozumienia wynikające z inności jaka się wytworzyła pomiędzy rasami, gdy te żyją z dala od siebie i rzadko pozwalają sobie na obcowanie z innymi rasami. W końcu sam postanowił się przyłączyć do dyskusji.

Rozprostował skrzydła, wzbił się lekko w powietrze by zaraz opaść na ziemię bliżej swych rozmówców. Jego oczy lekko zalśniły niemym blaskiem, a gdy skrzydła ułożył z powrotem wzdłuż ciała, przemówił:

-Słońce zabiera i znów daje swe promienie. Słońce ma swoje powody, by nie zawsze obdarzać nas swymi promieniami, by nie zawsze otulać nas jego ciepłem. Wizje nie zostały zesłane przypadkowo, ich dobór nie był dziełem przypadku. Cel nie zawsze znany od razu, ujawni się, gdy tylko pozwolą na to zdarzenia, niczym chmury okrywające i odkrywające słońce. Podążać winniśmy za wizjami. Wizje to droga. Droga do lustra doprowadzi.

Feniks mówiąc musiał wyglądać nieco dziwnie. Jego głowa nie przywykła do zastania w bezruchu, chyba że we śnie, tak więc co kilka sekund obracał szybko głowę, tak jak to ptaki mają w naturze. Gdy skończył, spojrzał na nową postać.

-Unifix. Spotkanie was nigdy nie dane mi było, wiele opowieści zasłyszałem, strażniku żywiołów. Zaszczytem będzie podróż u twego boku.
 
Rewan jest offline  
Stary 12-02-2010, 22:25   #63
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Przegłosowali ją. No tak. Opiekunki mają zawsze rację.

Oprócz tej, która się na nas boczy i robi z siebie czarną smugę.

Gatti odpoczywała na swój własny, koci sposób. Zwinęła się w kulkę w kącie sali i spała. Długo i namiętnie. Co jakiś czas tylko otwierała jedno oko, żeby przeprowadzić kontrolę pomieszczenia - kto, gdzie, po co, o czym (jeśli się dało).

A po dniu zdarzył się cud.

Z głębokiego snu przeszła w tryb "drzemka". Coś szeleściło. Poruszyła uszami. Szeleściło i szeleściło. Mruknęła coś pod nosem o niekorzystnym sąsiedztwie wtulając łeb głębiej w ogon.

Powoli w jej umyśle zaczęła formować się siatka pomieszczenia. To jakże puste i jałowe wnętrze jej głowy (stało się takie po rytuale) nagle przybrało mgliste kontury. Poruszyła wąsami. Jej Echolokacja wróciła! Teraz nawet najmniejszy szelest jej towarzyszy odznaczał się dla niej jak wielki transparent "JESTEM TU - ŻYJĘ - RUSZAM SIĘ".

Z nieskrywaną przyjemnością łapała każdy przejaw istnienia innych. Najciekawszy okazał się Wallow. Ciągle coś w nim szeleściło, drążyło, prześlizgiwało się, a żaden dźwięk jej nie umykał. Przeciągnęła się i z zamkniętymi oczami ruszyła w kierunku pożywienia. Udając zainteresowanie jedzeniem, poświęciła cała uwagę Wallow. W końcu spojrzała na niego.

I to był błąd. Te wszystkie przewalające się, paskudne, obślizgłe COSIE przelewały się po ciele Wallow'a budząc w Gatti wszechogarniające przerażenie. Jej futerko na grzbiecie stanęło na sztorc, a łapy same ją poniosły w najdalszą część jaskini.

Był jeden problem. Grau uspokoiła się mruczeniem i lizaniem łap (i znów lecznicze właściwości płynu ustrojowego powróciły). Była zbyt CIEKAWA, żeby się tak po prostu poddać.

Zaczęła robić podchody. Zamknęła oczy i z wolna zaczęła się do niego zbliżać. Coraz mniejszymi półkolami, okrążała go, coraz bliżej i bliżej. Schronił się w ciemności i wilgoci, które kot czuł całą sobą. W końcu stanął tuż tuż i słuchał. Niesamowite.

Jeden cosiek zbliżył się bliżej do Grau. Kiedy się na niej nie patrzyło, nie były obrzydliwe, były intrygujące. Instynkt kocicy zareagował sam. Capnęła łapą robaczka, schyliła się obwąchała nieprzytomne "coś".

Wallow z rozbawieniem, dyskretnie obserwował poczynania zgrabnej Anclote. Wysłał jeszcze dwa stworzenia, tym razem należące do gatunku o wiele szybszego.

Kiedy w pobliżu pojawiły się dwa nowe, ruchome obiekty, Grau straciła wszelkie zainteresowanie nieprzytomnym poprzednikiem i zaczęła podchody do jego następców. Najpierw tylko łapką, jednak robaczki były szybsze. Uchyliła nieco powieki. Jednego musnęła przy następnym szybkim ruchu pazurków. Po czym cofnęła się nieco, poobserwowała. Wytuptała mocne oparcie dla każdej łapki i wyskoczyła do góry jak wypuszczona ze sprężyny. Wylądowała tuż przy jednym robaczku, trąciła go łapką i przewróciła się na bok, delikatnie łapiąc go miedzy opuszki.
- To cię nie boli? - zagaiła w końcu do "właściciela".

- W momencie kiedy przestają być częścią mnie. - odpowiedział cicho po chwili. - Nasza świadomość, do tej pory wspólna, zostaje podzielona ponownie na dwie oddzielne.

- Czyli nie słyszysz głosów? - Grau uśmiechnęła się pokazując białe zęby i memłając grzbiet robaczka jak twardy jest jego chitynowy pancerzyk. - Tylko raz jesteś całością, a raz się rozpadasz? Interesujące.

- Oh, gdybym zechciał, słyszałbym wiele głosów, droga Anclote. Tak wiele, ile jest stworzeń nad którymi panuję, z którymi się jednoczę... - uśmiechnął się delikatnie - Jestem jednością i chaosem równocześnie.

- No cóż... - Kocica wypuściła obślinionego robaczka z uścisku, który zaczął oddalać się od niej śladem sinusoidalnym. - W takim razie wizja pewnie przypadła Ci do gustu. Ja jestem przyziemną istotą. - Kocica powoli zaczęła stapiać się z tłem. - Czuję tylko, że coś ważnego nam umknęło.

- Wizja... Lustro jest ważne, ale moim głównym celem jest co innego. Jestem ostatnim, który może ocalić swoją rasę od całkowitego wymarcia, niezależnie od choroby, jak Ci wiadomo.

Kocica znów stała się widoczna, rozciągnęła się, aby rozprostować zaspane kończyny. Jednak nie podniosła się z ziemi. Jej sploty delikatnie wirowały na futrze.
- Naprawdę jesteś ostatni? - nonszalancko ciapnęła drugiego robaczka w odwłok. - Mój brat opowiadał mi o Twoim gatunku, ale o tym nie wspomniał. Jeśli jednak wierzysz w legendę o lustrze to i w wizja powinna cię zainteresować. W końcu ma nas zaprowadzić do lusterka.

- Są jeszcze moimi pobratymcy... Jednak my, Aborrecimiento, możemy tylko raz w życiu złożyć jaja. Jestem jedynym, którego tego nie zrobił przed zejściem do podziemia. - stworzenia z których się składał, zadrżały, sprawiając, że postać przez krótką chwile straciła dotychczasową formę - Tak.. Dlatego chce też wyjść już na powierzchnię i w miare możliwości, dostać się do Asiento Concepción i tam zapewnić przetrwanie mojej rasie.

- Asiento co? - kocica w końcu usiadła, przykrywając łapki ogonkiem, przekręciła nieco łepek. - Czyli masz w nosie całą wyprawę, los innych istot, choroby i po prostu chcesz się wydostać na zewnątrz? Czemu po prostu nie poprosisz Opiekunek, żeby cię wypuściły na moment, aby złożyć jaja?

- Połowicznie tylko masz rację... - gdy mówił, wypuścił kilkanaście robaczków ktore utworzyły małą wieżę, stając jeden na drugim - bo co z tego, że złoże jaja, jeżeli tak i tak wkrótce potem rasa wyginęłaby od choroby, która mnie, Ciebie, ich... Nas wszystkich wyniszcza? - machnął ręką, a wieża rozpadła się.

Kocica słuchała obrazu urzeczona. Dla niej Wallow był prawdziwym iluzjonistą. Tyle odgłosów, dźwięków, ruchu naraz... Westchnęła.
- Ja tam nie pamiętam żadnej choroby. - uśmiechnęła się pod wąsem. - Ale nie będę Ci już przeszkadzać dłużej Magiku. Pewnie męczące było to uwijanie kokonu.

- Nie będę udawał, że było to proste... Szczególnie po tak wyczerpującej wizji. - roześmiał się złowieszczo, po czym spojrzał wprost na kotkę. - Zawsze będzie mi miło Cię gościć, u mego boku.

Grau mlasnęła językiem i z gracją, wywijając ogonem, skierowała się w bardziej suche rejony groty. Marzyła jej się jakaś twarda półka skalna gdzieś na odpowiedniej wysokości.
- Coś czuję, że dogadamy się z łatwością w przyszłości. - na pożegnanie uśmiechnęła się jeszcze szeroko i wtopiła się w tło.

***

Grau niewidoczna gdzieś z półki skalnej słuchała KOLEJNEJ NARADY. Jej ogon chodzi w tę i we tę.
- Ileż można gadać. - prychnęła pod nosem, co słyszeli tylko ci, którzy znajdowali się w pobliżu - Panowie i Panie, zróbmy coś. Skoro miała nam pomóc wizja, ona wskazała bagna. Jeśli tam nic nie znajdziemy, to podzielimy się na dwie lub więcej grupek i zaczniemy główkować. Co wy na to?



-------------------

Grau wracają umiejętności Echolokacja, Znikanie i Lecznicza Ślina. Używa Echolokacji w części pierwszej postu.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 15-02-2010 o 17:02.
Latilen jest offline  
Stary 13-02-2010, 00:12   #64
 
Eileen's Avatar
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
- Moje dziecko. - Zwróciła się do Spei Babcia. - Obawiam się, że jesteś zbyt słaba aby w ogóle myśleć o podróży. Jednak jeśli się upierasz, może masz rację. Jeśli udałoby wam się znaleźć Lustro mogłabyś sprawdzić jego działanie. Tym bardziej, że jak do tej pory nikt, nigdy nie obudził się z lodowego letargu. Jesteście pierwsi i wygląda na to, że silniejsi niż przed zapadnięciem w hibernację.

Zbyt słaba aby myśleć o podróży? Głos odbił jej się w głowie szokiem. Właśnie została pobita i opiekunka tylko tyle potrafiła jej powiedzieć? W tym momencie uświadomiła sobie, jak dalece ważniejsza jest kwestia odnalezienia lustra. Ważniejsza od mojej dumy. - pomyślała przytakując sobie w ciszy.

Myśli biegały z dziką prędkością po jej głowie. Nie miała odwagi pytać o więcej. Wszak słowa opiekunki o jej chorobie to tylko stwierdzenie. Gdyby uważała za konieczne, powiedziałaby coś jeszcze. Jeśli zaś na głos przy całej grupie wyzna jak schorowana jest Spea, to jakim cudem uda jej się zyskać jakikolwiek szacunek w grupie? Zawsze spoglądać na nią będą z litością, jak na istotę chwytającą się ostatniej deski ratunku. O nie! Tego nie chciała.Nie mogła nawet być pewna, czy chce znać szczegóły swej przypadłości, po raz kolejny nie odczuwała, aby cokolwiek się z jej ciałem działo. Była tylko silnie zmęczona i nieco obita, ale nie różniła się w tym zbyt wiele od grupy. Z wysiłkiem skupiła się na dalszych rozmowach. Wszak by móc coś zdziałać trzeba najpierw wiedzieć jak i po co...


Abscimento wydał jej się zarówno odrażającym, jak i ciekawym osobnikiem. Słuchając słów opiekunek widziała z jaką wprawą ów Salartus mocował za pomocą owadów kokon na ciele Zaura. Opiekunka skończyła mówić, Lykaryn wtrącił dwa słowa. Następnie sytuację trafnie podsumowała kocica, nie racząc jednak przeprosić Spei za całe zajście. Jak widać ona dobrze orientowała się w sytuacji i mówiła rzeczowo. Możliwe, iż diablę o przytłumionych zmysłach źle zrozumiało słowa Gatti. Zawsze była pewna i żyła w przekonaniu, iż istoty inteligentne świadome są, że bardziej opłaca się pomagać innym, niź im szkodzić. Tę wiedzę także szerzyły wśród braci opiekunki, za co bardzo je ceniła. Dlatego gotowa była puścić całe zdarzenie w niepamięć... Ale gdyby Gatti miała dość honoru, by ją przeprosić, czułaby się ustatysfakcjonowana.


Skrzadło, które wzleciało ku niej aż się zatrzęsło od tego zapachu. Wiedziała to i nie poruszała się, by jeszcze bardziej nie drażnić jego zmysłów rozwiewanym przez pióra odorem.
-Czy jesteś pani krewną lub sąsiadką nimf z bagien? - zapytało. - Może potrafisz rozpoznać to miejsce...

Skrzadło brzęczało swe słowa dalej jednak ona zaśmiała się lekko i smętnie zaprzeczyła głową. Śmiech jej przetkany ptasim skrzekiem Rosso wydawał się jej jakby reliktem dawnych czasów. Ten zaś szybko przeminął i skrzadło rozpoczęło projekcję wizji. Miała już kilka razy okazję oglądać podobny spektakl, jednak nigdy z bliska. Przyglądała się obrazom bacznie, bowiem zależało jej na posiadaniu takiej samej wiedzy, jaką mieli i inni. Jednak to co ane było jej zobaczyć nie napawało zbytnim optymizmem. Bagna mieściły się na różnych terenach i nic nie wskazywało na to, by udało im się określić gdzie dokładnie zapamiętane były owe zdarzenia.

Jednak dwukrotne obejrzenie wizji dla niej wystarczyło. Widziała też, iż przenikliwy wzrok Feniksa skierowany był ku obrazowi skrzadła, więc nie czuła się winna zwracając wzrok ku pozostałym. Przyglądała się bratu i jego zamyślonej twarzy. Zdecydowanie miał jakiś plan, co było wysoce wskazane w tej chwili. Szybko więc wymienił kilka słów ze skrzadłem, by w końcu z pomocą Lykaryna wytworzyć proszek prawdy. Spei wiedziała o istnieniu specyfiku, jednak nie do końca rozumiała zarówno jego działanie, jak i sposób w jaki mógłby się im w danej chwile przydać.

Po chwili zaś wpatrywała się z uwagą w krwistoczerwoną wizję. Jednak myśl wraz z tą barwą zboczyła ku wspomnieniu jej dawnego wyglądu i na chwilę skryła głowę w piórach, by ukryć szklistość wzroku. Gdy podniosła oczy wizja właśnie rozmyła się na dobre w ciele skrzadła.
Nie zrozumiała też pytania jakie po tym nastąpiło. Skąd w ogóle przypuszczenie, że ktoś mógł kłamać i dlaczego muszą to być opiekunki? Czy pyłek nie mógł zalśnić czerwienią z kontaktem z czymś tak złudnym i mamiącym wzrok jak wizja skrzadła? Nie rozumiała też dalszych wyrzutów innych.

Pomysł Kruka co do dalszej trasy zamierzała jeszcze rozważyć, nim wyrazi swoje zdanie. Teraz dopiero czuła jak bardzo jest osłabiona i spragniona zwyczajnego snu, nawet na gołej skale. Słowa babci o planowanym odpoczynku przyjęła ze szczerą radością. Droga dłużyła jej się niemiłosiernie, jednak podążała równym krokiem za świetlistym śladem skrzadła. Bez jakiegokolwiek specyfiku niewiele widziała wśród ciemności, jednak radziła sobie nie gorzej niż jej brat. Tylko trzymała się bardziej na uboczu, by nie razić nikogo swym odorem.

Przybycie do oświetlonej nikłym światłem jamy przywitała z ulgą. W ściany musiała być swojego czasu wtarta pewna ilość świetlistego proszku, bądź innego fosforyzującego specyfiku jaki wytwarzały inne rasy, gdyż dawały lekki blask na pomieszczenie. Jednak z największą radością Spea przywitała szumiące źródełko. Wstrzymała jednak się, by pozwolić innym skorzystać z dobrodziejstwa chłodnej i czystej wody, by na końcu móc samej się napić. Kilku towarzyszy z chęcią zabrało się do spożywania chłodnego pożywienia, którego było pod dostatkiem jak dla nich. Jednak Spea nie chciała obrzydzać im posiłku swym zapachem, ani też próbować jakoś obmyć się z niego. Ułożyła się na uboczu owijając się szczelnie skrzydłami. Największym jej pragnieniem był sen, kąpiel mogła poczekać.

Obudziła się jednak po jakimś czasie. Rozchyliła lekko skrzydła, by stwierdzić, iż wszyscy pozostali towarzysze pogrążeni są we śnie. Wzrok jej powędrował ku ujściu źródełka, które znikało wśród skał, dążąc dalej drogę wśród ziemii. W tamtym kierunku też zmierzała, krocząc cicho wśród śpiących i bacząc by kogoś nie zbudzić. Pochylona nad niezbyt szeroką strużką wody czerpała ją w szponiaste dłonie, by zmyć brud i smród z pierzastego ciała. Widziała już zbyt dobrze, iż zieleń nie miała chęci opuścić jej ślicznego pierza. Zapach jednak pomału ustępował. Barwiąc wodę u ujścia strumyczka kawałek po kawałku zmywała z siebie resztki odrażającego odoru. Trwało to jednak dość długo, godziny upływały niezauważenie na dokładnym czyszczeniu. Otrzepując się lekko z wilgoci pogładziła pierze na skrzydłach.

-Przyjdzie jeszcze czas, gdy zakrwicie się czerwienią jadu. - szepnęła drżącym głosem.

Po takiej toalecie udała się w miejsce, gdzie leżało pożywienie. Choć w owych czasach Rosso nie często jadają mięso, jednak wiedziała, iż ono najszybciej doda jej sił. Posiliła się kawałkiem, by potem skosztować czegoś bardziej roślinnego. Teraz dopiero uświadomiła sobie jak wielki głód odczuwała. Każdy kęs wybuchał symfonią smaków, nawet zamrożone owoce pachniały cudownie. Spożyła sporą ilość z zapasów, jednak wiedziała, iż potem zapadnie w dość długi sen, jak miała w zwyczaju. Znów zawinęła się w skrzydła, teraz znacznie bliżej grupy, lecz ciągle na tyle daleko, by nie dać się obudzić nieostrożnemu towarzyszowi. Sen miała głęboki i bez żadnych mar czy wizji.

Spała długo i zbudził ją dopiero głos Kruka. Musiało upłynąć sporo czasu i zdawała sobie z tego sprawę. Jednak najwidoczniej nie działo się nic ważnego, jeżeli nie została zbudzona. Przynajmniej tak przypuszczała. Poza tym gdyby została obudzona wcześniej na pewno miałaby to za złe budzącemu. Teraz czuła się w pełni sił, by z maksymalnym skupieniem wysłuchać dalszych słów Kruka.

Jednakże zawiodła się, gdyż kruk ponownie prawił o tym samym, nie wzbogacając jednak swej wypowiedzi zbyt dużą ilością dodatkowych argumentów. Za to pojawiła się odpowiednia ilość wielce czarownych i pustych słów odnoszących się do zbiorowej świadomości. Ach, te pytania retoryczne, cóż za patos! Jednak w świetle tego, co zrozumiała, choć mogła się mylić, słowa ptaka były zbędne i zdecydowanie należy mu to wytknąć, nie urażając przy tym jego dumy. Nie warto robić sobie wrogów. Żaden ptak nie paskudzi do własnego gniazda...

Mowę podjęli kolejni członkowie grupy. Kruk wszak przedstawił im jednego z obudzonych. Wielkie oko nie wyglądało dla Spei zbyt przyjaźnie. Zadziwiające, iż tak wiekowa istota nie potrafi sama przedstawić się w grupie... Każdy z towarzyszy dorzucił swoje dwa grosze i jak zauważyła Spei - każdy miał rację.

-...Zaszczytem będzie podróż u twego boku. - dokończył Feniks.

Oh, ależ oczywiście. Przyłączenie się milczącego towarzysza do drużyny zostało przyjęte z wielką aprobatą, a on sam potraktowany godnie. Jej tak nikt nie potraktował. Spei stała jakby odrobinę z boku całej grupy widząc większość postaci. Jej przybycie jakimikolwiek miłymi słowami powitało tylko skrzadło, dopytując się kim jest. Nic poza tym. Nie jest ważne to, iż gotowa jest poświęcić swe życie w imię dobra braci Salartus. Obojętnie jakie nosiłaby imię i jakkolwiek wyglądała, powinna być zaakceptowana i potraktowana godnie. Nie. Ona śmierdzi i jest schorowana. - przedrzeźniała w myślach. - To widać, gdyż nawet nie można rozpoznać jakiej jest rasy. Brat też nie rozpoznał swej siostry. Hańba. Wstydziła się też swej słabości, gdyż dała diablęciu tarmosić sobą jak kukłą do ćwiczeń... Taką, na której dzieci tępiły swe pierwsze miecze. Przynajmniej teraz ten smród ustąpił, jednak czuła, iż musi czynem uzyskać aprobatę i przyjaźń grupy. Teraz jestem w pełny wypoczęta i mam szansę. Powstrzymaj złość, Spei - pomyślała - Ona nie na wiele się zda. - wysunęła się z cienia, by wygłosić swe zdanie wykorzystując chwilę ciszy. Po słowach kocicy. Dla odmiany to do niej należeć będzie ostatnie słowo.

-Nie wiem na ile moje zdanie może coś pomóc, jednak z tego co mówicie wnioskuję, iż jakakolwiek wieść o lustrze jest niedostępna Salatrus. Gdyby było inaczej Opiekunki dowiedziałyby się o tym od któregoś z Rodów naszych braci. Niewiele jest miejsc niedostępnych dla Salartus - przenikliwy wzrok Feniksów przeszywa niebo, Puryfikanie sięgają ku niedostępnym górskim ostępom i szczytom lodowców, Wiele z nas żyje w głębinach ziemi gdzie mamy swe siedliska, Abscimento penetrują puszcze i tereny bliskie ludzkim siedliskom, wzrok Sadeksysy przeszywa mroki, zaś spryt Gatti prowadzi je tam, gdzie inne rasy nawet nie pomyślą, by zajrzeć. - tu spojrzała z lekkim uśmiechem ku kocicy - Jedyne co dla nas niedostępne to tereny ludzkie i dobrze o tym wiecie. Jeżeli gdzieś będzie lustro, to według mnie właśnie tam. Pytanie tylko w którym miejscu. Siedliska ludzi są rozległe, o czym nam wiadomo. Rozpoczęcie poszukiwań od siedlisk nimf nie jest złym pomysłem - wszak być tam musiała też i Amure, wedle jej wspomnień. Nie zaszkodzi wypytywać wszystkich pradawnych istot tak samo o Amure jak i o Broo. Miejsce gdzie skrzyżowały się ich drogi może być wskazówką do dalszych poszukiwań... I tutaj łączą się wszystkie wasze poglądy, bo podążamy za jedną i drugą. Gatti ma rację - nie ma co się rozwodzić. Nic więcej nie mam do powiedzenia oprócz stwierdzenia, iż kłótnie i nadmiar emocji są tu zbędne. - zamilkła na chwilę robiąc pauzę. - Miło mi też, że nie tylko ja jedna z obudzonych przyłączam się do poszukiwań. - dodała kiwając głową w stronę Unifika. - Mam nadzieję, iż wybaczycie mi też popełniony nietakt. Na imię mi Spea i dane mi było być członkiem rodu Anteridii, wśród Rosso...

Pewna, iż wywołała dostatecznie zdziwienie wśród zgromadzonych, zamilkła. Zapewne niewielu z nich podejrzewało, iż jest jedną z anielic. Same anielice, które były w mniejszości, także nieczęsto brały udział w kontaktach między rasami, zostawiając to raczej mężczyznom. Teraz gdy jej bujne włosy, choć ciągle zielone, nie raziły zapachem, czuła, iż może coś zdziałać. Mężczyźni nie mają takiego anielskiego włosia, tylko rogi. Inne rasy nie są przyzwyczajone do takich anielich kształtów, jak moje.Poza tym przez dłuższy czas osłaniałam siebie i swoje stłuczenia skrzydłami, więc nawet nie mogli mi się przyjrzeć...
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...

Ostatnio edytowane przez Eileen : 13-02-2010 o 09:05. Powód: Literówkki...
Eileen jest offline  
Stary 13-02-2010, 11:50   #65
 
Rewan's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze
Dopiero teraz Hane zorientował się, że jedna z odmrożonych istot, która wcześniej była przedmiotem walki innych ras, stoi wśród nich. Gdy ta zaczęła wtrącać swoje trzy grosze momentalnie zwrócił oczy w jej kierunku i widok jaki ujrzał nie mało go zadziwił. Wcześniej patrząc na jej osobę zastanawiał się, jakiej rasy może być ów kobieta. Tak jak w miarę kojarzył przebudzone dwie pozostałe rasy, tak jej nie mógł skojarzyć. Oczywiście, miała kilka cech, które pasowały do kilku ze znanych mu z legend ras, ale były też różnice, które nie pozwalały uznać ją jednoznacznie za członkini jednej z nich. I choć przyjmował, że zielony kolor może być oznaką choroby i niedostatku, to jednak nie mógł przejść wzrokiem przez te zasłonę, a jedyne co mu pozostało to czekać. Czekać i zobaczyć co los przyniesie, bo nie przystało mu pytać się o rasę, gdyż jego wiedza sięga o wiele dalej niż innych.

Teraz wpatrując się w jej osobę, nie miał żadnych wątpliwości kto przed nim stoi, na długo przed tym nim ta zdążyła się przedstawić. Była to już druga przedstawicielka rasy Rosso Angelo, tym razem w wersji żeńskiej. Choć pomiędzy kobietą a mężczyzną w tej rasie jest diametralna różnica i nie każdy od razu zauważyłby, iż jest to ta sama rasa, to Feniks z zapasem swojej wiedzy momentalnie to pojął. Z ciekawości szybko przewrócił wzrokiem z kierunku Alphonse, by ujrzeć zdziwienie, jakie odmalowało się na jego twarzy, potem jednak znów powrócił wzrokiem na Spea’e, akurat wtedy, gdy ta zaczęła wzmiankę o nim. Hane będąc łasy na komplementy, wyprostował się mocniej w poczuciu dumy.

-Spea prawdę niesie jak wiatr zagubiony liść. Tereny niedostępne nasz gatunek zamieszkuje, dobrą kryjówką nie mógłby się okazać. Wśród ludzi musimy szukać, pośród nich kryje się lustro.

Feniks rozprostował skrzydła, by bardziej w krótkim skoku szybując na skrzydłach niż przelecieć, pokonał odległość, jaka dzieliła ich oboje.

-Posłanko Boga – powiedział to nie w sensie, iż wierzy, że aniołowie są posłańcami Boga, ale bardziej dlatego, że ludzie tak ich określali za dawnych lat. – Rad jestem, że mogę ujrzeć przedstawicielkę Rosso Angeli. Twoja uroda opiewana jest licznymi pieśniami, jakbyś była jedną spośród gwiazd tańczących na niebie.

I jeżeli ktoś pomyśli, że Hane miał jakieś wyrzuty, że dopiero teraz przyszedł z nią porozmawiać, a nie wtedy, gdy okalał ją smród i brzydota, to się myli.
 
Rewan jest offline  
Stary 13-02-2010, 16:12   #66
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
- Auć!

Johny skulił się lekko. Jakby coś zaraz miało na niego spaść. Jego i Rechel spojrzenie się spotkało. Szybko tego pożałował, zatem postanowił dalej cierpliwie oddawać się czesaniu. A raczej poddawać. W zasadzie miał chęć powiedzieć, że czesanie to on ma gdzieś. Nawet wpadło mu do głowy brutalne klepnięcie się po tej właśnie części ciała, po owym "gdzieś". Ale zrezygnował z tego stwierdzenia. Może nie dbał za bardzo o swój wygląd. Ale ból obcinanej małżowiny usznej Johnemu na pewno by się nie spodobał. Zastanowił się natomiast, gdzie jego cierpliwość się podziała? Przecież siedzenie na rogu ulicy z kubkiem w ręku uczy cierpliwości jak nic innego.

- Auuuć! - Tym razem nie spojrzał na Rachel.

Włosy miał zmierzwione i chyba nie dotykane od lat. Może poza sporadycznymi momentami gdy przyszło mu je umyć. Mimo to i tak dawno temu. Natomiast dzisiaj nawet użył szamponu. Stał na półce w łazience.

Rozczesywanie chwilę zajęło. Nawet zwinne palce nie pomogły przy takich supłach jakie wyhodował Johny. Poświęcił na nie całe lata. Zaraz po tym zazgrzytały nożyczki. Dupa, pomyślał King, a mogło mnie to ominąć.

- Nie za krótko. - dodał na głos. Głos miał spokojny z wyczuwalną nutką strachu.

Gdy tylko jego uwaga odbiegła od nożyczek skaczących wokół głowy pożałował tego, że przestał myśleć o "za krótkich" albo "za długich" kłakach, gdyż w kuchni rozległo się donośne burknięcie. Głodny był jak cholera. Ot co. Na twarzy wyszły my wypieki. Mało widoczne pod zarostem. Rachel oczywiście była życzliwa jak zawsze:

- Zjesz jak skończę. A teraz przestań się wiercić! - głos jak zwykle nieznoszący sprzeciwu.

O i cała Rachel, którą zna. A poznał ja jakieś 40 minut wcześniej. I za żadne skarby nikt nie zmieni poglądów Johnego o tej kobiecie. Mogła by pułkownikowi kazać szyby myć. Doszedł do wniosku, że jeśli nie jest szefową w firmie, w której pracuje (a może nigdzie nie pracuje?), to szefostwo unika jej jak brud mydła.

- Ile mam jeszcze tutaj przesiadywać? - ton głosu Kinga był raczej znudzony niż ciekawski. Zanim jednak zdążyła paść odpowiedz rozległ się plask. A ból przeszył potylice.

- Aż pojawi się Ben.

Johny lekko wyrwał się, pogładził potylice:
- mało precyzyjne. Jakaś impreza? - szybko zmienił temat wnioskując, że raczej nic nie przyniesie dalsze drążenie. A włosy i tak zostaną ścięte.

- Nie wierć mi się tu. Napiekłam kilka smakołyków. Jak skończymy dostaniesz kawałek. - ton głosu był lżejszy, ale tylko odrobinę. Johny już miał zacząć się zastanawiać czy mu to na dobre wyjdzie, gdy Rachel dodała: - lubisz szarlotkę, mam nadzieję?

Ot, klasyczne pytaniostwierdzenie. Nie, poprawił się w myślach King, ona mogła by generałom kazać zmywać szyby. Mimo to Johny poczuł się lepiej. Bo była w tym wszystkim jakaś życzliwość. Miał nadzieję, że niezbyt ulotna. Chwil parę później Johny siedział przy stole i opychał się ciastem z jabłkami. Podobne pieczono w schronisku, z tym, że tutaj jabłka nie były takie kwaśne. Wręcz odwrotnie. Jadł, popijał herbatą, znowu jadł.

Kończył właśnie szósty kawałek i zaczął się rozglądać po mieszkaniu. Nawet nie śmiał chodzić z kawałkiem ciasta w ręku. Już wyobrażał sobie reprymendę jakiej by dostał za okruchy na podłodze. Kilka pokoi, salon, kuchnia z jadalnią, łazienka, jeszcze kilka drzwi prowadzących może do spiżarni, może do jeszcze jednej łazienki. W salonie duże okna. Jedno wielkie w jadalni, przez które właśnie wygląda Johny. Wychodziło na boisko szkolne. Sztuczna murawa w części do baseballa, asfaltowe do koszykówki. Kilka dzieciaków uganiało się z pomarańczową piłką w ulicznej odmianie kosza. Kilku skakało na deskach. W Kinga kraju pochodzenia, Irlandii, koszykówka nie była zbyt popularnym sportem. Tam grało się w trochę bardziej (jak się wydawało Johnemu) złożone sporty. Weźmy choćby Hurling.

Nagle południowe słońce pociemniało. Wielki cień pokrył rzucających do kosza graczy.

Krew w żyłach Kinga przybrała konsystencję co najmniej melasy. King upuścił talerzyk z kawałkiem ciasta. Zanim jednak rozległ się brzdęk Johny biegł już w stronę drzwi do łazienki. Gdy do niej wpadł, zasłonił pierw okno zasłonami, potem zakluczył drzwi i puścił wodę z prysznica. Najmocniej jak tylko się dało. I wlazł pod strumień ze słuchawki skulony jak mysz. Jak mysz przytrzaśnięta do kąta.

 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 14-02-2010, 09:24   #67
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
- Potrafisz być bardzo zarozumiały Argo. - Skarciła Skrzadło opiekunka.
- Jak dobrze wiecie, naszym zadaniem jako Opiekunek jest dbanie o wasze bezpieczeństwo. Z tego też powodu, nie musimy relacjonować swym siostrom miejsc oraz powodów naszych częstych podróży. Amure nie była wyjątkiem, należała do Opiekunek gardzących słowem za to kochających czyny. Wiemy o niej bardzo niewiele. Rzeczywiście starałyśmy się poznać jej przeszłość najpierw tradycyjnymi metodami. Przeszukałyśmy jej pieczarę jednak znalazłyśmy tylko biblię Rosso, kilka kosmyków srebrnego włosia i kamień.

- Rozumiem, że zdecydowaliście się iść na bagna ? - Wtrąciła się druga Opiekunka.
- Silesia jest daleko stąd. Będziecie zmuszeni iść co najmniej cztery dni. Chyba że znajdziecie sposób na szybszą wędrówkę.

- Poczekajcie ! - Krzyknął Zaur łapiąc się za brzuch.
- Bryflin nie czuje się najlepiej. - dodał przejęty Lykaryn.

Maluch kręcił się niespokojnie w torbie Lykaryna. Powierzchnia kokonu, w którym się znajdował, falowała pod naporem wysyłanych przez dziecko sygnałów.

- Ono potrzebuje odrobiny życia aby się stworzyć na nowo. Woła. Płacze. Czy wy tego nie słyszycie ? - nikt jednak nie był w stanie zaprzeczyć bądź potwierdzić przypuszczeń Unifixa. Nawet Feniks nie znał cyklu rozrodczego Bryflina. Mrówki budujące torbę Lykaryna wierciły się niespokojnie na jego podbrzuszu. Zaciekawiony Asco ich niepokojem zbliżył się i po cichu wymawiał wersy bardzo prostego wiersza.

- Woda tworzy drewno. Drewno tworzy ogień. Ogień tworzy ziemię. Ziemia tworzy metal. Metal tworzy wodę.

- Myślę, że musimy dostarczyć młodzieńcowi drewna, i to niezwłocznie. - Powiedział rozjuszony Unifix.

Tylko jak to zrobić, kiedy w koło panuje chłód ? Salartus nadal znajdowali się gdzieś w okolicach bieguna. Zapasy roślinne, które miały naszykowane w pieczarze Opiekunki skończyły się.

Babcia spojrzała na zebraną grupę Salartus i z oburzeniem stwierdziła.

- No nie stójcie tak, trzeba stworzyć jakieś drzewo przy pomocy wody ! Może zostały jeszcze jakieś składniki wytwarzane przez inne rasy. Sadesyksie pozwól proszę. Opiekunka podeszła do kościanej skrzyni leżącej w rogu jaskini. Sadesyks otworzył ją, w środku znajdowały się najprzeróżniejsze materiały wytwarzane przez różne rasy. Brakowało tylko nasion.


* Jeśli nie dostarczycie młodemu drewna - zginie w tej kolejce.
* W skrzyni macie po 2 produkty wytwarzane z stworzonych przez was ras (formy dojrzałe + młodzieńcze)
* Kolejka tym razem jest krótsza - trwa do czwartku.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 16-02-2010, 08:28   #68
 
Aveane's Avatar
 
Reputacja: 1 Aveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumny
Reakcji Karen się spodziewał. Nie zaskoczyła go. Przeraził się natomiast wyrazu twarzy tego czegoś, co przed nim stało. Widział wszystko z perspektywy kobiety. I zobaczył wściekłe "coś" pędzące ku niemu. Odruchowo zamknął oczy.

Gdy oprzytomniał oczy, poczuł ból głowy. Musiał zemdleć, zanim coś mu się z nią stało. Leżał na jakiejś kanapie, a nad nim nachylała się Karen. Słyszał, jak odetchnęła. Musiał długo tak leżeć.

- Nie ruszaj się - powiedziała, przytrzymując jego ramię. Co się z nim działo przez ten czas, skoro tak teraz się zachowywała? Wiedział, że nie może tego sprawdzić, byłoby to za bardzo widoczne. - Pamiętasz coś w ogóle? Widziałeś go?
- Tylko w Twoim umyśle - zamamrotał nie do końca wyraźnie. Wyczuwał własne problemy z mową, nie było dobrze. Mam nadzieję, że przejdzie.
- Wiele ryzykowałeś. Zawsze się tak rzucasz na coś nieznanego?
Próbował sobie przypomnieć pewien cytat, żeby zabłysnąć, ale jego umysł nie był zdolny do takiego wysiłku. Cholera, pomyślał, ja chcę mój mózg...
- Wiesz - powiedział trochę zrezygnowany. - Można przeżyć życie w spokoju. Ale wtedy jest nudno.
Miał wrażenie, że Karen by się zaśmiała, gdyby sytuacja na to pozwalała.
- Cóż na przyszłość uprzedzaj zanim zrobisz coś takiego, przynajmniej w stosunku do powracających, dobrze?
Nik tylko uśmiechnął się nieznacznie. Zobaczył, jak dziewczyna odwraca się do Rose po woreczek z lodem i postanowił wykorzystać ten czas, żeby dowiedzieć się czegoś. Odwołał się do swojego daru, ale wyczuł pustkę. Była bardziej dotkliwa niż brak wątroby. Czytał kiedyś pewną sagę, w której na potęgę zakładano czarodziejom i czarodziejkom obroże na szyje, które blokowały ich dar. Czuł się tak, jakby ktoś mu też założył taką Rada'Han.
- Dziękuje. Chyba już mu lepiej - usłyszał z oddali głos Karen. - Podnieś lekko głowę, to ci powinno trochę ulżyć.
Podświadomie wykonał polecenie, bojąc się, że porazi go ból płynący z obroży. Słyszał głosy towarzyszącej mu trójki, ale prawie w ogóle nie rozróżniał słów. Zatopił się w pustce umysłu.
- Jak się czujesz, Nik? Wszystko w porządku?
Mężczyzna kiwnął głową, bo tego od niego oczekiwano. Czuł się jak pies na smyczy. Po chwili Ben pomógł mu wstać i zaprowadzili go do taksówki.

Rozmyślał o swoim utraconych dziedzictwie. Nie mógł pojąć, jak to się mogło stać. A tym bardziej nie wiedział, jak to odwrócić. Co mu odebrało jego dar? Czy to ta poczwara, do której mówiła Karen? Czym to było? Zresztą, czy to ostatnie miało teraz znaczenie? Brak daru ograniczył mu rozwój. A do tego będzie już całkowicie nieprzydatny pozostałym. Czy będzie musiał wracać do domu? Ben w końcu wyczuje, co się stało.
- Karen? - odezwał się Nik, patrząc w okno. Był wyraźnie w złym nastroju.
- Słucham? - Wyrwana z zamyślenia kobieta podniosła głowę patrząc na Nika z wyrazem zamyślenia i smutku.
- Co on taki nerwowy był?
Dziewczyna myślała przez chwilę.
- Nie wiem, z nimi tak naprawdę nigdy nic nie wiadomo do końca. Ten chyba po prostu to lubi. A ja popsułam mu zabawę - odparła.
- Ty mu popsułaś?
Westchnęła, rozmyślając nad odpowiedzią. Nik spokojnie czekał. Starał się, by jego umysłem zawładnął spokój. Wymuszony, ale zawsze coś.
- Zorientował się, ze go widzę i sądzę że znowu zamierzał się "zabawić", tak jak wcześniej z barmanem - zaczęła usiłując dobrze przedstawić swój tok rozumowania. - Zazwyczaj im więcej mają czasu do namysłu tym paskudniejsze pomysły przychodzą im do głowy. A ja... - Znów zerknęła na taksówkarza. Nie czuła się swobodnie mówiąc o swoich umiejętnościach przy obcych. - ...cóż zazwyczaj jestem na ich ekscesy bardziej narażona niż inni. Więc próbowałam go spacyfikować.
Nik już więcej się nie odezwał. Kiwnął tylko głową na znak, że zrozumiał.

Oddał się kolejnym rozmyślaniom.
 
Aveane jest offline  
Stary 16-02-2010, 17:37   #69
 
Glyph's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwu
Skrzadło posłusznie podleciało do skrzyni. Wiele ze zgromadzonych w niej przedmiotów Argo rozpoznawał. Niektóre był w stanie przyporządkować do twórców, innych odgadywał działanie. Część zaś, zwłaszcza używanych rzadziej niż na przykład pierzaste pochodnie, stanowiła zagadkę. Zdziwił się ognik obecnością w skrzyni skrzadłowych grzmotów.
Potrzebne nam być mogą w otwieraniu drzwi na powierzchnię, pomyślał przelotnie, lecz nie potrafił znaleźć dla nich zastosowania w tej konkretnej chwili.

Skrzadło skarcone przed chwilą za niewyparzony język, mocno walczyło ze swym gadulstwem. Bitwę przegrało. Nie mogąc wytrzymać presji jaką wciaż wywierał na nich czas zajęczało żałośnie.
- Co powinniśmy czynić opiekunki? - w głosie ognika wyczuć można było drobny wyrzut w stronę rozmówczyń - Nie znam nic co stworzyłoby to o co prosicie. Mądry Unifixie rozumiesz co dzieje się z Bryflinem? Jeśli malec jest chory, może lekarstwa go uleczą? Widzę w skrzyni nasz skrzadłowy proszek, łzy feniksa także.

Argo nie mógł odczytać wyrazu twarzy Opiekunek. Nie były chyba przekonane do słów ognika, stąd też szybko uzupełnił swą wypowiedź poruszając jedyny problem który od razu przyszedł mu na myśl.
- Wiem, że nawet małe skrzadlątka zawsze wybrzydzają na podawane lekarstwo, lecz musi być sposób by mu je podać.
 
Glyph jest offline  
Stary 18-02-2010, 23:11   #70
 
Eileen's Avatar
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
- Wiem, że nawet małe skrzadlątka zawsze wybrzydzają na podawane lekarstwo, lecz musi być sposób by mu je podać.

Spei spojrzała po zgromadzonych Salartus, a potem na zawartość skrzyni.
-Najlepiej podać młodemu to, o czym wiemy, że mu nie zaszkodzi, a może tylko pomóc. - powiedziała, wskazując kolejno na mackę Puryfikanina, ślinę Gatti w niewielkim flakoniku, łzy feniksa w podobnym, skrzadli proszek. Jej ręka zatrzymała się na chwilę gładząc pęk anielskiego włosia, leżący tuż obok trujących piór Rosso.

-Ale jak mu to podać. - spytało skrzadło.

-Wymieszać i podać w czymś co przypomina barwą i strukturą drewno. - powiedziała anielica zręcznie skracając pazurem kilka kosmyków swych włosów. Przyłożyła je po tym do krwistoczerwonego włosia ze skrzyni. Połączone pasma wzniosła ku światłu jakie dawało skrzadło i jednym ruchem dłoni zmieszała włosie tak, by uzyskać niemal brązową mieszaninę. - Uda mi się zrobić dość sztywną i przypominającą drewniane włókno kieszeń z tego co mam. Wypełnimy ją mieszaniną leków, która powinna pomóc dziecku. - dodała spoglądając po innych i szukając poparcia dla swojego planu. Nie była go tak do końca pewna.

- Co o tym sądzisz, Unifiku? - spytał Rosso poważnym głosem. Spei nie znała jego imienia, jednak widziała dobrze tkwiące w nim ziarno tak mądrości, jak i buntu.

- Bryflin cytuje mantrę narodzin. Mantrę, która bazuje na procesie tworzenia. Zaczynając od wody, musimy zatoczyć krąg.

-Więc to głos młodego powtarzał Asco? - spytała niedowierzając Spei, a potem popatrzyła na składniki, zakładając na siebie kolejne włókna - Podawane lekarstwo zawiera w sobie dość wody. Można jeszcze dodać nieco tej ze żródła, lecz czy to wystarczy? - zwróciła wzrok ku opiekunkom.

-Niewiele możemy wam pomóc. Pomimo naszych studiów tej rasy nie wiemy co się dzieje z Bryflinem.

-Unifix twierdzi, że trzeba mu dostarszyć drewna! - powiedział wzburzony Feniks. Płomień dotąd przygaszony rozświetlił mrok jaskini.

-Zachwycasz swą mądrością Feniksie, lecz skąd je wziąć? - prychnęła Gatii z mroku.
Z tyłu dało się słyszeć nerwowy szelest macek Puryfikanina i jego wiadomość:
-To musi być coś żywego, roślinnego. Może wystarczy zamiast drewna. Ale nie zostało już nic z roślin. Tylko resztki, które zebrałem w jedno miejsce.

-A co gdyby dać ziarno? Pestkę o twardości drewna? - padło pytanie z ciemności. Spei wiedziała, iż tkwił tam Sadeksys. - Mam pewien pomysł, który może tknąć życie w ten martwy byt.

-Więc użyjcie wszystkiego co uważacie za słuszne, ale śpieszcie się! - rozległ się głos Asco. Spei przeraziła się jego fosforyzującego wzroku i szybciej zabrała się do splatania włosia tworząc zbitą warstwę włókna.

-Szukajcie więc ziarna! Choćby małego. - odparł kruk wzlatując i rozpoczynając poszukiwanie. Spea znad szybkiej pracy widziała poruszających się po jaskini Braci. Tylko Feniks oświetlał jej widok i brat patrzył na zawartość skrzyni. Po chwili sięgnął po coś szybko, by potem dotknąć tym ognistego ptaka. Ten zaś odskoczył, wśród syku iskier. Pochodnia zapłonęła.

-Nie ruszaj się, ognistoskrzydły! Niewiele widzę bez Ciebie. - krzyknęła cicho anielica, gdy brat jej ruszył wspomóc poszukiwania z pochodnią. Iskry migotały jej w oczach. Usłyszała tylko syk usuwającego się w ciemny kąt Sadeksysa i pomruk zadowolenia Gatti. Zapewne Brat rozswietlił jej tę stertę resztek. Oby coś znaleźli. - pomyślała zakańczając kieszeń ostatnim splotem. Usłyszała jak Lykaryn szybko i głośno wciąga powietrze.
-Nie wyczuwam nic poza odorem z tej kupy śmiecia.

Unifix przypatrywał się raz jej, raz Zaurowi starającemu się utrzymać stałą pozycję, gdy Asco doglądał owadów. Pod naporem tego wzroku zaczęła szybkie mieszanie leków w misce, dokładając do macki puryfikanina ślinę i łzy, by na końcu zmieszać je swą dłonią z proszkiem. Pustego flakonu użyła, by zaczerpnąć ze źródła wody. Wydawała się głucha na głosy poszukujących. Po dodaniu wody i uzyskaniu niezbyt wodnistej konsystencji ostrożnie przełożyła powstałą papkę, do kieszeni, której sploty były nawet dość do drewna podobne.

-Jeśli nic nie znajdą, to może nie wystarczyć. - usłyszała za sobą głos Unifixa.

-Pobłogosławię to. Nie wiem na ile to pomoże, jednak wiem, że błogosławione leki działają lepiej i silniej. Jednak, by się nie przesączyły przez splot musisz je nieco podmrozić, jednak nie zamrażając środka. Będzie twarde jak drewno, oraz będzie dość miejsca, jeśli znajdą...

-Drewna potrzeba. Życia. - wielkie oko spojrzało ku Spei stalowym błękitem. Zniosła wzrok Unifika dzielnie. Wiedziała, iż mają oni moc władania żywiołami, jednak niewiele więcej nad kilka zdań jednej z legend. Spojrzała ku naczyniu.

-Dajemy młodemu części własnych ciał, części siebie. Jak wiele może dzielić driadę i drzewo, gdy z czasem coraz bardziej są do siebie podobne? - spytała Spei. Misa zadrżała lekko, gdy krawędzie plecionki z przeciekającym lekiem oszroniły się. Widziała, że wnętrze nie zamarło i nic się już nie przesączało. Kładąc ręce na swym dziele i szepcząc błogosławieństwo, czuła bijący chłód. - Boże, Mocy i Nadziejo. Pozwól, by ten młody doznał rozkoszy życia. Niech ten lek...

-Szybciej. - rozległ się głos Asco.
-Nic nie widzę przez ten płomień! - burknął Sadeksys z ciemności.
-Nic nie widzę bez niego! - odparł Rosso.
-Cicho zrzędy! Daj światło niżej! - kocica zbeształa kłótników. - Mam! - na głos Gatii wszyscy się zatrzymali.
-... i przysięgam miłować go i otoczyć opieką dopóki nie dane nam będzie znaleźć ratunku dla naszej rasy. Błogosławię cię...

-Szybko. Ziarno, tutaj. - głos Unifika przerwał ciszę, gdy anioł sięgnął ku gnieździe z jabłka, wskazanemu przez Gatti. Szponiaste palce wyłuskały niewielkie ziarno.

-Tutaj. Szybciej. - Unifik wskazał wzrokiem ku rozchylonej plecionce spoczywającej w misce. Spei widziała jak jej brat z szybko, zręcznie i z godnością wsadził ziarno w środek dopiero co pobłogosławionego leku.

-Na Boga, w którego wierzysz, odsuń tę przeklętą pochodnię, niech widzę co robię! - rozległ się głos Sadeksysa, na który Rosso odskoczył zręcznie kawałek w tył wspomagając się skrzydłami. Feniks uczynił podobnie rażąc go wzrokiem. Spei przy nagłej zmianie oświetlenia znów została zdezorientowana klęcząc przed misą. Przytrzymywała jej krawędzie szponiastą dłonią, gdy Sadeksys pochylił się nad jej zawartością. Jeśli to pomoże młodemu, przysięgam nigdy nie czuć nienawiści ku niemu, ni ku jego rasie. Zadrżała słysząc pierwsze tony pieśni. Jego dziób znajdował się niewiele dalej od niej. W półmroku jaki zapanował widziała, iż był zupełnie innego kształtu. Bardziej zbliżony do kruczego i znacznie wydłużony. Teraz nie powinnam się stąd ruszyć, może to podebrać jako obrazę swej osoby. Czuję, jak misa drży od jego głosu i coś się naprawdę dzieje... Nie śmiała jednak spojrzeć ani na misę, ani na Sadeksysa. Wzrok utkwiła gdzieś z boku, czekając na ostatni ton pieśni. Nie wiedziała jakimi uczuciami ją określić, gdyż nigdy niczego podobnego nie słyszała. Dźwięki te ustały, a Sadeksys się odsunął. Podniosła ostrożnie misę, kierując się ku Asco. Wiedziała, że teraz jest jej chwila i spoglądając mu w oczy, wykonała kilka szybkich kroków znajdując się tuż obok jego i kokonu. Na plecach czuła wzrok pozostałych.

-Podaj to młodemu. - wyciągnęła ku niemu misę, chwytając ją od dołu. - Zrobiliśmy wszystko, co uważaliśmy za słuszne.
Jeszcze w trakcie wypowiadania słów czuła jak owadzie dłonie ujmują zawartość. Nie śmiała spojrzeć jak to wyglądało. Wiedziała jednak, iż zyska sobie jego szacunek, gdy nie będzie odsuwać się od niego jak inni od niej, gdy wyszła z lodowego snu niosąc na sobie ślady czasu i choroby.
Widziała, jak w półmroku Asco przykłada jej dzieło do kokonu, jak jego ciało splata się z owadami tworzącymi go, by lek mógł zniknąć pod nimi i wniknąć do środka. "I przysięgam miłować go i otoczyć opieką..." Teraz zostaje tylko czekać. To moje małe zwycięstwo. Zasłużyłam sobie na miejsce wśród tej grupy. Może nawet w końcu poznam ich imiona...

Spei odwróciła się ku reszcie Salartus, by stanąć nieco z boku. Misę odłożyła na ziemi przyglądając się kokonowi, który już po tej chwili był równy i teraz zdała sobie sprawę, że przestał drgać. Nie wiedziała, czy to dobrze. Same opiekunki spoglądały zatroskane ku dziełu Asco. Lykaryn będąc w centrum uwagi wydawał się jakby większy, a jego oczy lśniły w półmroku. Zaległa pełna niepewności cisza.

-Hrrr... Hrr... - rozległo się chrapanie diabła, który owinięty swym ogonem wciąż spał w najlepsze w najbardziej oddalonym rogu pieczary, nieniepokojony przez nikogo.
Kokon jak i młody w środku jednak niewiele sobie z tego robił i pozostawał dalej niewzruszony. Część mrówek przebiegała tylko przez schronienie Bryflina co jakiś czas. Asco pochylił się nad nim.
-Wygląda na to, że wszystko jest w porządku.

--------------------------------------------
Spei użyła Sprawiedliwości.
Lauhelmaasielu użył Śpiewająca Dusza I
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...

Ostatnio edytowane przez Eileen : 19-02-2010 o 18:50.
Eileen jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172