Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-11-2010, 13:16   #31
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
orucznik Glizda wyprowadził ją z równowagi bardziej, niż byłaby skłonna się do tego przyznać towarzyszom. Siebie samej nie zwykła okłamywać nigdy - dopiero moment, w którym pchnięto ją na drwala i jej głowa z odłosem przywodzącym na myśl pojedyncze uderzenie w dzwon łupnęła w jego zbrojną pierś, dopiero ta chwila jakoś ją otrzeźwiła. Uruchomiła niezawodne odruchy kogoś wychowanego w mieście - Brigid rozejrzała się podejrzliwie i błyskawicznie obmacała zakamarki szaty, czy przypadkiem czegoś jej nie ukradziono. Pomogła też niewątpliwie szeptana narada, podczas której Brigid raz za razem przyglądała się trzymanemu w dłoni skrawkowi pergaminu. Słowa o barankach ofiarnych już znikły, ale nadal się nad nimi zastanawiała, równolegle uczestnicząc w dyskusji.

"Zdrajca zdrajcy? Nie chcesz już być barankiem ofiarnym? "

Brigid przygryzała paznokieć kciuka i obracała słowa po raz kolejny, dopóki nie zdała sobie sprawy, że dyskusja wygasa, i czas zacząć działać.

"A co ty mi dupę sofistyką zawracasz?" - pomyślała oskarżycielsko w stronę skrawka pergaminu. Pergamin nic na to nie odrzekł, niczego też innego się nie spodziewała. Wzruszyła ramionami i schowała za pazuchą ten kawałek średniowiecznego śmiecia z zapędami psychologiczno-filozoficznymi.

- Dobra - oznajmiła twardym głosem. - Dość tego smętnego pieprzenia. Wracam na salę...

-Nie możesz! Nie powinnaś ! Nie teraz! Czy nie czujesz że ta ciemność. Że ona chce nas...pożreć?!- Kristberg zareagował bardziej emocjonalnie, niż powinien. Ale ten koszmarny bal, dogłębnie spustoszył jego ducha. A Brigid chciała zrobić coś, czego niemal instynktownie obawiał się drwal. Wejść w mrok, którego mężczyzna traktował jak niemal żywą istotę... wrogą im istotę.

Brigid przymrużyła oczy. Czarne źrenice wyglądały przez moment jak wyloty luf strzelby. Palec mniszki zawisł oskarżycielsko przed piersią Islandczyka, zakrzywiony jak ptasi szpon. To był bardzo długi palec, kościsty, z ciut za długim paznokciem.

"Najważniejsze, to odpowiednie dać rzeczy słowo..."


Blade usta Brigid układały się już w słowo "tchórz", kiedy spojrzała na towarzyszy i nagle zmieniła zdanie. Uśmiechnęła się uspokajająco, a oskarżycielskim palcem pogrzebała sobie w uchu.

- Nikt mnie nie zobaczy. Nic mi nie grozi - oznajmiła z niezachwianą pewnością. - Musimy wiedzieć, co się stanie na sali. Może uda mi się złapać kontakt - ściszyła głos - z tym sługą. Zobaczymy się w pokoju Lory.
Kristberg już brał wdech do kolejnej fali protestu. Zniecierpliwiona Irlandka zakryła mu usta lodowatą dłonią.
- Pilnuj Lory - przykazała ostro, a potem znikła. A właściwie nie znikła, ale jakby odeszła, pomiędzy jednym a drugim mrugnięciem oka, wtapiając się we wszechobecne cienie.


W sali panowała ogólna konsternacja, ale „zabawa” trwała dalej. Orkiestra nie grała. Pierwszy ostrożny krok i przekonał ją, jak wiele dawała im lampa drwala. Ciemność naciskała z każdej strony na przemykającą między gośćmi Brigid, oplatała serce, kazała płakać i bezradnie załamać ręce.

Tylko że bezradność była tym, co przydarzało się innym - Brigid nie miała prawa. Porucznikowi Gavolotowi i jego nowej zabawie poświęciła zaledwie chwilę. Istotny był niezwykły sługa kręcący się po sali na pozór bezładnie, poszukający goraczkowo sposobu, w jaki mógłby się wydostać z upiornego bankietu. Miał dwa problemy – otwarcie tych wielkich drzwi przez sługę wywołałoby poruszenie, a jedyne otwarte były akurat na widoku. Usiłował wtopić się w tłum.

Potrzebował... tak naprawdę potrzebował czegoś, co skupiłoby na sobie uwagę wszystkich, na chwilę, moment zaledwie - już zdążyłby uciec. Brigid przerzuciła wzrok ze sługi na drzwi, po drodze zahaczając zniesmaczonym spojrzeniem o Gavolota. W głowie zaczął jej kiełkować diabelski plan. Zawierał w sobie pewne elementy zemsty, ale Brigid nigdy nie aspirowała do pokory Hioba.

"Wiedziałam, że do czegoś mi się jednak nadasz, mendo".

Chwilę później młodziutka służaca poczuła na ciele delikatny podmuch powietrza - nic wszak niezwykłego w pełnej przeciągów wielkiej sali, ale gdy spojrzała na niesioną tacę, stały już na niej cztery, nie pięć kieliszków ze złocistą cieczą. Puchar w rękawie Brigid wędrował w kierunku swego ostatecznego przeznaczenia.

Gavolot się nadal się zabawiał, kując służkę rapierem to tu, to tam, swój kielich trzymał elegancko w samych koniuszkach palców, popijał sobie z niego małymi, dystyngowanymi łyczkami.

"A żeby ci w gardle stanęło" . Brigid ostrożnie wydobyła kielich niedoprawionego ciemnością płynnego złota z wnętrza rękawa, nadal zasłaniała naczynie swym odzieniem, ale już tylko czekała, by Porucznik na chwilę odstawił swój puchar, by podmienić kielichy jednym, szybkim ruchem.

Porucznik Gavolot jak inni dworzanie nie zwracał na nią uwagi. Owszem, gdyby naprawdę chcieli ją zobaczyć, zobaczyliby. Lecz nie chcieli, ich spojrzenia omijały ją, ścieżki schodziły na bok. Jakby była dla nich zupełnie neutralnym elementem otoczenia.
Kiedy podsunął do ust złocistą ciecz, Brigid już nie było. Czmychała bokiem przedzierając się przez gęstniejące ciemności i tłumy. Dane jej było ujrzeć dworzanina popijającego płyn, pijącego łapczywie. Wypił do dna, oczy zabłyszczały mu. Tak, blady blask zmienił jego oczy w latarki. Ereb oraz jego żołdacy spojrzeli na porucznika który stanął jak wryty. Broń wypadła mu z dłoni, brzdęknęła o posadzkę. Lecz prawdziwą uwagę zwrócił padając na ziemię. Lekko, powoli, jakby płynąca wstęga ciemności raczej kładła go na kafelkach. Oczy zgasły. Jeszcze przez chwilę, nim odeszła, widziała jego twarz. Oczy miał normalne, oblicze ściągnięte strachem, bólem, cierpieniem. Stary, bardzo stary i właśnie umierający z tej starości.
Czym można wygnać pustkę jeśli nie światłem?
Nie spodziewała się tak intensywnej reakcji, ale pomimo jego bólu, nie potrafiła wycisnąć z siebie jakiś większych ilości współczucia. Myślała o ojcu, który do ostatnich chwil był tak pełen werwy, planów i po prostu, życia. W przypadku Gavolota tylko jego umieranie wypadło tak naprawdę autentycznie. Gdyby porucznik żył naprawdę, ta śmierć byłaby "tylko" konsekwencją życia. Nie żył, więc stała się karą, przerażającą w swej surowości.

Brigid się zemściła, a zemsta mimo wszystko miała gorzki smak.

Za plecami miała olbrzymie zamieszanie. Damy z przerażeniem spoglądały na Gavolota, Nyks ciskała rozkazami do wojskowych. Ciemność rozpleniła się po sali. Dostrzegła też poszukiwanego sługę. Stał na uboczu rozkraczony... Grzebiąc dłonią w tyłku. Dokładnie, zanurzy ją aż po nadgarstek. Oblicze miał skupione. Spocił się biedaczek.

Wyciągnęła zza pazuchy skrawek pergaminu, czysty - poza plamą pozostawioną dawno temu przez czyjś otłuszczony kciuk. Przyjrzała się koso ilustracji na odwrocie.
- Run, Forest, run - mruknęła do iluminowanej przepiórki. Potarła pergamin palcem. - Otwórz się sezamie? - spróbowała. - Abradakadabra? - podjęła jeszcze jedną szeptanę próbę.

Nic się nie działo. Sługa tymczasem z wyrazem ulgi cofnął rękę, mając między palcami prócz dwóch grudek kału i tegoż samego odrobinę rozmazanego szramą na dłoni, posiadał szarawy przedmiot. Wobec przygaśnięcia nawet srebrnej światłości w pomieszczeniu, przedmiot miał barwę monochromatyczną. Zawieszony za rzemyku, przypominał nieśmiertelnik amerykańskich sił zbrojnych. Lecz jedną blaszkę ozdabiał wizerunek płomienia, który wpadał w biel jakby sama grafika powodowała rozżarzenie metalu i... fekaliów w bruzdach. Drugi płaski kawałek blachy wygięty został odrobinę na bok, prócz wizerunku człowieka miał wytłuczone inskrypcje. Mężczyzna pośpiesznie, nie zwracając uwagi na brud zaczął wiązać rzemyk na szyi, aby przewiesić nieśmiertelnik.

Brigid przekładała skrawek pergaminu z dłoni do dłoni. Nikt jej nie widział, nie słyszał, nie postrzegał. Jak zostać tylko usłyszaną, i najlepiej - tylko przez tę jedną osobę? Może wystarczy zachcieć? Brigid zachciała. Potem, według odwiecznego porządku, nadszedł czas na wokalizację woli.

"Na początku było Słowo."

- Ekhm - chrząknęła dyskretnie za plecami sługi. - Jako twój osobisty, choć przypadkowy anioł stróż, sugeruję spierdalać.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 04-11-2010 o 13:25.
Asenat jest offline  
Stary 06-11-2010, 21:28   #32
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Drwal patrzył na odchodzącą Brygid zaciskając dłonie w bezsilnej złości. Przejęła inicjatywę, bezczelna, nawykła do rządzenia. Pewnie na Ziemi była dyrektorką jakiejś firmy, albo szkoły.
-Pilnuj Lory.- umiała mu dopiec słowami, to trzeba było jej przyznać.
„I przez to cię fascynuje.”- zignorował złośliwy szept, tuż za uchem... Szept który w rzeczywistości rozbrzmiewał w jego myślach. Poruszył nerwowo głową na boki, spojrzał na Lorraine. Uśmiechnął się... blado. Próbował jej tym uśmiechem dodać otuchy, ale kolejne koszmarne odsłony tego świata, kruszyły jego nadzieję i entuzjazm.
-Chodźmy do twego pokoju. Nie zamierzam opuszczać zamku, bez waszej dwójki. No i... może księżniczkę przy okazji porwiemy?- starał się żartować, ale... jakoś nie potrafił zdobyć wesołość.
- To chyba nie najlepszy pomysł. Teraz raczej ma solidną obstawę. - Spojrzała na niego z dołu, uśmiechając się, co dowodziło żartobliwego droczenia się dziewczyny. - Nie martw się. Musimy sobie sami radzić. Musimy mieć do siebie zaufanie. Ja w przeciwieństwie do pani Brygid nie jestem gotowa na samodzielne wyprawy, ale z Tobą na pewno nic mi nie grozi. - Uśmiechnęła się szeroko mrużąc oczy. - Zamek jest równie mało bezpieczny co sala balowa. Tutaj nie mamy chyba żadnych sprzymierzeńców.
-Raczej nie.-
Kristberg zamyślił się przez chwilę, wzruszył ramionami patrząc w ciemność ich otaczającą.- Jesteś zadowolona z tego, że Judasz cię wybrał?
- Tu nie ma powodu do radości... ale skoro już przytrafiło mi się coś tak wyjątkowego, mam zamiar wykorzystać to w pełni. Skoro to nie sen, a nie mam gdzie uciec, to nie mam wyboru - muszę podołać. Wszyscy musimy.
-Oby to był sen.-
drwal rzekł bardziej do siebie, niż do malarki. Kristberg podrapał się po brodzie zerkając na Lorraine. Nie chciał się do tego przyznać, ale... przypominała mu jego żonę. Też istotę pełną dobra i delikatności. Spytał by przerwać ciszę.- Tęsknisz za czymś z domu?
- Chyba tylko za znajomymi. Zawsze brakowało mi swobody. Rodzice już wybrali mi nędzną przyszłość... Więc chociaż na chwilę żyć po swojemu, to już coś. Tak na prawdę to raczej przeraża mnie ten świat, nie że brakuje mi czegoś, ale tu ciężko być człowiekiem...

Drwal kiwnął głową.-Tu już chyba nie ma ludzi w żadnym znaczeniu tego słowa.
Powoli dotarli do pokoju dziewczyny i Kristberg się wyraźnie nad czymś zastanawiał wpatrując w drzwi.- Potrzebujesz chwili prywatności by się odświeżyć, czy... cokolwiek co jest związane z kobiecymi sprawami?
Nie raczej nie, ale rozejrzyjmy się po pokoju, a potem chodźmy z zamku. Brygid się dla nas naraża, a my? I jest nas dwoje. Muszę też poćwiczyć nowe moce
- uśmiechnęła się figlarnie i pobiegła do pokoju. - Nie martwy się na zapas, póki jeszcze nic się nie stało. - O ile niczym można nazwać wejście króla Ereba na salę balową.
Kristberg usiadł pocierając kark i rozglądając się po pokoju. Kobiece komnaty były jakieś inne od męskich. Może to przez to dodatki, na które mężczyźni nie zwracają uwagi ? Drwal usiadł na łożu.-Nie powinniśmy opuszczać zamku, bez Brygid. Poczekamy tu na nią. Myślisz, że... Potrafiłbyś za pomocą swych mocy stworzyć nam drogę ucieczki z tego miejsca?
- Nie mam pojęcia. Ale gdzie chciałbyś uciec? Gdzie byśmy się ukryli? Nie znamy okolicy, a mieliśmy nawiązać kontakt. Oni do nas tutaj nie przyjdą, nawet jeśli Judasz zaczął działać.
-Gdzie... to nie ma znaczenia. Ważne skąd.-
drwal sięgnął po swój topór. Zważył go w dłoniach.- Choć topora używałem wiele razy, to... nigdy... ja ...- szukał odpowiednich słów patrząc na przewrotny napis na nim.- Nie jestem mordercą. Nikogo jeszcze nie zabiłem. Nie wiem czy bym potrafił.
- Nie jesteś sam z takimi myślami. Ale my musimy przetrwać i uratować całą resztę. Nie zgodzę się na napadanie innych, ale nie dam się załatwić komuś, komu przeszkadzam w tworzeniu tego piekła! Rozumiem Twoje rozterki. Jeśli faktycznie nie chcesz iść, to możemy tu zostać. Choć to nic nie zmieni. Stąd i tak nie pomożemy Brygid, ona nie pomoże nam. Jedyne co, to oni będą działać, my zostaniemy w tyle. Zastanów się nad tym, a ja poeksperymentuję z pędzelkami.

-Ale Brygid będzie wiedziała gdzie nas szukać.- rzekł z przekonaniem w głosie drwal, zastanawiając się jaką moc on zyskał. Czuł bowiem, że coś w nim zamarło po wypiciu tamtego napoju, a coś się rozbudziło. Coś nieprzyjemnego.
- I tak za dwie godziny mieliśmy tu wrócić. Wiemy, że się o nas troszczysz, jesteś odpowiedzialnym człowiekiem, ale stojąc w miejscu może i nie zaszkodzisz, ale też nie zrobisz nic dobrego. Uwierz w siebie. Judasz wybrał nas nie bez powodu, a może to po prostu przeznaczenie?
-Ceridwena też wybrał pewnie nie bez powodu.-
Kristberg niemal odruchowo wzdrygnął się na wspomnienie ich poprzednika w roli judaszowego wysłannika.
Lorraine zaczęła się przyglądać Kristbergowi, niemal przewiercając go na wylot.- Wiesz... jeżeli u Ciebie zasieje ziarno wątpliwości, albo zwróci przeciwko Judaszowi, ja i Brigid zostaniemy same. Brigid nie da sobą pomiatać, a ja z kolei bardzo się cieszę, że mogę liczyć na czyjeś wsparcie. Jesteś istotny, wybrał więc celnie. Jeżeli ten który może dbać o nasze uczynki nas opuści, to na pewno zbłądzimy. Mógłbyś sobie trochę bardziej ufać, naprawdę! - ostatnie słowa wypowiedziała z niemal naturalnym oburzeniem młodej panny. Starała się usilnie wzbudzić trochę odwagi i wiary w rycerzu. Sama była niczym ogień dostosowująca się do sytuacji i chciała mieć jakąś solidną podporę w tym ponurym świecie.
-To nie oto chodzi.- westchnął Kristberg, spojrzał na Lorraine.- Dochowasz pewnego sekretu przed Brygid?
- Oczywiście, jeśli chcesz się ze mną tym podzielić. Ja nie mam chyba sekretów, więc na razie się nie odpłacę - usiadła obok drwala i zamieniła się w słuch.
-Wychowano mnie w poszanowaniu tradycyjnych wartości. W szacunku dla kobiet, ale i w przekonaniu że mężczyzna opiekuje się niewiastami. To nie tak, że... boję się wyruszyć do miasta, czy też działać w jakikolwiek sposób. Ale boję się narażać was na niebezpieczeństwo. Wiem, że Brygid sobie poradzi, jest silna, ale...-
Kristberg zamilkł i podciągnął nogi, pod siebie, obejmując je dłońmi i kładąc podbródek na kolanach.-... czuję, że zawiodłem jako wasz opiekun. Głupie uczucie i nielogiczne. Ale tak właśnie się czuję. I gdybym wyruszył z zamku, bez Brygid to... czułbym się jeszcze gorzej. Że zawiodłem jako wasz obrońca. Ale nie mów o tym Brygid, dobrze?
- Oczywiście, że nie powiem i doceniamy Twoje oddanie. Ale obrona, to nie tylko trzymanie w klatce. Brigid liczy się na pewno z nami, bo wie że tworzymy zespół, na którym można polegać. Dlatego nie zrobi nic głupiego. Gdybyśmy byli inni, to mogłaby na złość, albo pod wpływem emocji zrobić coś co ją narazi. -
Uśmiechnęła się do drwala. - Wiesz, że dzieci, które są pod zbyt dużą opieką robią na przekór, by udowodnić swoją rację? A rodzic potem siebie obwinia, że za mało się starał, a właśnie starał się za mocno - wstała z łóżka i podbiegła do drzwi, a wiedziała, że jej figlarne spojrzenie zaniepokoi drwala.
Kristberg przyłożył dłoń do czoła pocierając je w zakłopotaniu. Czy wiedział ? Pewnie, że tak. Ale co z tego, że wiedział. Nie łatwo czasami postąpić wbrew swej naturze, tylko dlatego że jest to rozsądne.
Uśmiechnął się do dziewczyny, mówiąc.- No ty, to na pewno dzieckiem nie jesteś. W domu też z ciebie taka flirciara?
Lorraine została uderzona tym, że właściwie tak! Rodzice zawsze ją kontrolowali, zabraniali, wymuszali. Robiła na co miała ochotę, bo to jej życie.
Podniosła brodę do góry, odwróciła się i otworzyła drzwi.
- Nie, ale robię to dla Twojego dobra - i wybiegła na korytarz, z poczuciem żalu, winy, ale nie mogła dać tego po sobie poznać.
Nie wierzył jej. Nie wiedział, co w tym dobrego, że zamiast czekać na Brygid, zaczynają ganiać po mrokach tego miejsca. Jednak ruszył za nią w pogoń, chowając po drodze topór i przeklinając w duchu tą sytuację. W bardziej przyjaznym miejscu, w bardziej jasnym miejscu byłoby to nawet zabawne... gonić dziewczynę. Ale Kristberg czuł się wrogi temu światu. Zarówno on jak i jego lampa, nie pasowali tu.
-Lorraine, czekaj!- krzyknął za dziewczyną.

Uciekinierka stała tym czasem za rogiem i słuchała czy drwal biegnie za nią. Słysząc zamykanie drzwi ruszyła pozostawiając za sobą echo kroków. Była z siebie dumna, a na drwala zła, że tak ją upokorzył. Nie rozumiała siebie, tego o co mu chodzi. Nie mogła się jednak już wycofać, robiła to na co miała ochotę i uważała za słuszne. Ktoś kto boi się sam siebie, nie będzie jej przeszkadzał -“Mogliśmy iść razem, tak pójdziesz za mną. Też będziemy użyteczni”.
Drwal pod nosem przeklinał sytuację, przeklinał to, że znalazł się w towarzystwie dwóch kobiet... dwóch niezależnych kobiet, dwóch kobiet narzucających innym swą wolę.
I Lorraine i Brygid były pod tym względem takie same. Uważały, że czynią słusznie i ten kto się z nimi nie zgadza, na pewno nie ma racji. Różniły się jedynie metodami działania.
A Kristberg? Co on mógł zrobić? Mógł zostawić Lorraine, mógł się zbuntować, mógł zostać i czekać na Brygid. Mógł?... Nie... To było kłamstwo.
Nie mógł. Musiał je chronić. Musiał je bronić, dwie bezbronne kobiety w miejscu bez Boga, miejscu bez dobra, bez światła, bez życia. Dwie bezbronne kobiety w piekle.
A on był ich jedynym obrońcą.

Ruszył w pogoń za nią. Co innego mógł zrobić?
„Nieprawda. One nie są bezbronne, ani słabe. Manipulują tobą. Wykorzystują cię. Wodzą za nos używając twej słabości do nich, niczym smyczy. Wykorzystują twój instynkt opiekuńczy... Rycerzu”- szept się nasilał w jego głowie, gdy Kristberg biegł z latarnią, za zjawą ciągle mu umykającą korytarzami. Za Lorraine.
A drwal gnał za nią, wiedząc gdzie się kieruje... do wyjścia z zamku. Nasilający się w jego głowie szept, drwal próbował zdusić, cichymi słowami, powtarzanymi na kształt mantry.- Zamknij się, zamknij się, zamknij się...
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 07-11-2010, 19:10   #33
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
W ciemności lepiej słychać głos. Głos, głos, głos... Jeden, monotonny, poważny głos jakże każdemu doskonale znany, a mimo to nieznanego pochodzenia. W ciemności głosy były ostrzejsze. Każdy głos miał przypisane inny, który doń mówił. Tak głosy trwały. Może na końcu był jeden głos. Może on posyłał pierwszą wiadomość. Lecz bez ciemności było kupsko słychać, wiadomość mogła być inna?
Brigid Monk została kolejnym głosem. Jej słowa padające do uszu sługi były znajomego, spokojne, zrównoważone. Niczym olbrzymia, leniwa rzeka której nie przetnie kamień, która nie spieni się. Słowa płynęły tak, z mocą, dostojeństwem i niezmiennością. Lecz i do niej mówił głos z ciemności, jakby miała za plecami kolejną osobę. Ciemność nie zgęstniała, a tylko otulała wszystko. Zimny oddech nad uchem zjeżył jej włosy na karku. I te słowa, te słowa. Skądże płynęły? Bo właśnie płynęły, jakby były odnogą potężnej rzeczki, odnogą jeszcze większa od jej własnej mowy.

- Wszyscy stróże tacy... Wszyscy aniołowie tacy są... Wszyscy upadają. Chcesz być stróżem?

Ostatnie słowa zdały się inne. Już nie tak spokojne i żywe jak żywa w pewnym sensie jest rzeka lecz martwe, jadowite. Jak trupi wyziew z napęczniałych trzewi. Kobiecie zrobiło się naprawdę zimno. Chociaż zaciskając pieść, czuła, że dłonie ma gorące, wręcz rozgrzane, było jej zimno. Sługa obrócił się, spojrzał na nią. Nie była wszak niewidzialna, była tylko niewidoczna. Unikano spoglądania na nią, ignorowano, ulatniała z pamięci. Być może mężczyzna zapomni potem jak wyglądała jej twarz. Lecz słowa były obuchem w twarz. Obruszył się węsząc zdemaskowanie. Oczy wytrzeszczył, amulet zacisnął mocniej w dłoni, skrywając go tam prawie całego jak największy skarb wiszący na rzemyku na jego szyi. Otworzył usta w wyrazie zadziwienia. Jakby nie tego się spodziewał. Brigid czuła się źle. Do zimna dołączył bolesny skurcz żołądka.

-Onezym jestem i właśnie próbuje spieprzać.

Rzucił zawadiacko, a z wnętrza zaciśniętej dłoni na mulecie zdawały się buchać cienkie, matowe języki ognia nie czyniące szkody skórze ulatywały między palcami. W centrum sali panowało olbrzymie obruszenie. Kilku dworzan wzięło na dłonie zmarłego Gavolta przez otwarte wrota. Dwórki szeptały, słudzy uwijali się w ukropie. Ci z dworzan którzy nosili przy psach broń szeptem dyskutowali z królem Ereb radząc się. Nyks gromiła świat spojrzeniem. Naprawdę gromiła. Jej włosy zmieniły barwę na rdzawą, niczym zachlapane zepsutą krwią. Rozglądała się wszędzie. Wściekła. Węszyła zdrajców. Panna Zdrady szukala ich. Czuł było fałe w ciemności. Wstęgi mroku i jego plamy załamywały się, ogniły jak gięta blacha.
Kobiecie było zimno. Najgorzej w nogi. Srebrne światło które wypełniało ongiś salę, podobne do tego z lamy drwala, zdało się przytłumione. Robiło miejsce. Onezym z zadziornym uśmiechem znowu zwrócił się do kobiety. Pot ściekał mu z twarzy.

-I zrobić trochę bałaganu. Bawimy się razem?

Wyszczerzył zęby. Bezczelny, plujący w twarz zagrożeniu, wciąż żyw mimo martwego mroku. Jakże to kontrastowało z szukającym ucieczki we własnym tyłku nagim mężczyzną. Płomienie buchnęły mocniej z zaciśniętej dłoni, skóra sługi nabrała niezdrowego rumienia. Oraz penis wyprężył mu się w górę. Żyłki wyszły na całym ciele. Tymczasem głos. Głos znowu odezwał się do mniszki. Suchy, jadowity świst modu nad uchem. I tak było jej dośc zimno, w nogi, w serce, w ciało. Jeszcze do tego w ucho! Właśnie ów świat, nie nieżywa, smutna, zła barwa pozostawał najmniej przyjemny. Już nie leniwa rzeka nieskończoności. W ciemności lepiej słychać głosy W tym jej głosy. Zimny, ochrypły, nienawistny.

- Zjem cię. Zacznę od nóg. Skończę na sercu. Bądź aniołem. Anioły są lepsze...



***

Kristberg mógł obserwować poprzez swą lampę emocje, dylematy, problemy które go sięgały. Srebrzysta światłość leniwie przeganiająca ciemność była dlań, dla ciemności tylko nieprzyjemną rzecząktórej się unikało lecz gdy zaszła potrzeba, można było znieść. Dlatego też goniąc Lorraine towarzyszyły mu smoliste macki co razu przejeżdżające po jego ciele, liżące go. Lecz obserwacja lampy dostarczała ciekawych wniosków. Światło migało, raz mocniej, raz slabie jakby nie mogąc utrzymać jednej formy. Niekiedy bywało bardzo wielkie, a niekiedy małe – wtedy ciemność podchodziła bliżej, prawie tak blisko, że słyszał szmery, zmęczone oddechy, spania. Robiło mu się jeszcze smutniej, że zawiódł. Wtedy zazwyczaj buchał pojedynczy, złoty promień którego drwal nie wywoływał. Jakby ucieczka z przygnębienia, przypominał dźgniecie agresywniej krowy elektrycznym pastuchem. W pogoni ani razu nie musiał zastanowić się nan drogą. Mało zwracał uwagi na ciche korytarze wypełnione dudnieniem kroków dwójki wędrowców. O niepokój mogły go przyprawić kroki dziewczyny. Dobiegały jakby bardzo z daleka albo zza kilku ścian. Czasami ten strach i wyrzut połączony z prześlizgiem się języczka ciemności po dłoni zagłuszał mu jasność myśli. Wtedy zazwyczaj jego własny, osobisty cień utkany jakby z innej ciemności szeptał prawo, lewo, tutaj, tam, wskazywał dłonią. I prawił złośliwe uwagi.
„Wyglądasz jak gwałciciel biegnący za ofiarą. Chcesz ją zgwałcić moralnie! Prawo.”
„Chcesz chronić innych, a sam nie potrafisz się obronić. Lewo!”
„Raz, dwa, trzy, biegniesz ty!”
„Czy to nie smutne... Lewo. Smutne, że nic nie wiesz?”
„Nieś światło, nieś lampę. Bądź Lucyferem. Dobrze idziesz, Lucyferze.”
Mimo wszystko czuł, iż cień mówi prawdę. On tylko potwierdzał decyzje drwala kiedy ten się wahał. Kroki malarki pozostawały tak samo odległe. Lecz nie bardziej.


Malarka tymczasem miała o niebo gorzej. Światło, nie ważne, że srebrne, było za nią. Ona mogła przemieszczać się w mrokach pałacu miasta Omeyocan sama. Jej wybór. Lorraine poczuła dotkliwiej samotność. Samotność pośród wąskich, ciemnych korytarzy z kamienia, samotność pośród szerokich sklepień, delikatnych płaskorzeźb przedstawiających miękkie, zaokrąglone kształty abstrakcyjnych tworów. Samotność mijając kilkakroć drzwi, misternie rzeźbionych. Samotność słysząc z oddali bieg drwala, a mimo to niemal czuła jego oddech na plecach. Samotność w intuicji. Czuła gdzie ma iść. Tylko czy chciała?
Kilka razy na rozwidleniu mijała zbroję, identyczną jaką widziała na balu przy drzwiach. W zbrojach... Coś szumiało. Bezustanny szum, syk, tłuczenie jakby wewnątrz znajdował się rój owadów. Za drugim razem miała wrażenie, że jakieś małe stworzonko przebiegło między szczelinami pancerza. Lecz nic nie zauważyła.
Ciemność... Ciemność chciała ją dla siebie. Łapczywie. Tak ja Girard miała pojęcie o intensjach ludzi tak i doznała przebłysku z mrokiem, jakby był istotą, bytem... czymś? Tego nie potrafiła stwierdzić. Lecz gdy ciemność ją obłapiała, a bieg przypominał podróż przez zamieć śnieżna, wraz z temperaturą i drobinkami czegoś, co przypominało śnieg muskającego skórę, miała pojęcie czego mrok pragnie. Jej. Pragnie ciepłej krwi, bijącego serca, wątroby, oczu. Prganie wszystkich radości, wspomnień i osobowości. Pragnie duszy. Pragnie wszystkiego zachłannie. Ale jest cierpliwa. Poczeka aby zeżreć wszystko.
Albo nie poczeka. Leikrini usłyszał z oddali coś jakby... Czkawkę. Do drwala dobiegło pojedynczy czknięcie, odrobinę za głośne. Lecz naprawdę malarka krzyknęła w przerażeniu. Przy rozwidleniu korytarzy zastąpiło jej drogę coś. Coś co miało kształt lecz gdyby miała ten kształt namalować, zgubiłaby się przy pierwszym pocięgiel pędzla. Barwę któa skądś kojarzyła, chyba z oczu Judasza, acz ta była ciemniejsza. Tak samo niemożliwa. Długie, zakończone czymś co mogło być pazurami dłonie. Dwie, trzy, sześc, sto, tysiąc, dwie, osiem.... Za karzdym uderzeniem serca dziewczyny, a tych w stresie było wiele, doliczała se innej liczby wyciągniętych w jej stronę łapsk. Pseudo-zębiska szczerzyły się do niej, bo ostrych, smolistych kłów które wiły się jak węże nie można było nazwać zębami, a tylko obramowaniem bram pustki w gardzieli monstrum. Opuchnięty, trupi korpus przecinały pasma ciemności z korytarza, wpełzając doń jak dziwna kroplówka czy linki dla władcy marionetek. Zimnych oddech jak z grobu uderzył ją w twarz, trochę jakby ktoś rzucił w nią garścią żyletek. Krzyknęła po raz drugi. I tym razem Kristberg nie usłyszał. W ciemności każdy był sam.
Lecz drugi krzyk przerażenia sprawił, że potwór zniknął. Biegła dalej, spocona jak mysz. Miała jednak wrażenie, że zaraz z mroku wyłoni się kolejne monstrum. Bała się. Była sama. Nie słyszała już kroków drwala.
Dobiegła do bramy głównej jakimś cudem. Lampa drwala ustabilizowała się. Od dłuższego czasu mógł wreszcie mieć całkowita pewność, że podążał za nią. Tylko ona myślała, że została sama. I potwór. O oczach trzech, pięciu i jednym gdzie ich liczba była jak ruletka, jednym krwawym, jednym czarnym, jednym rdzawym, dwoma żółtymi i trzema nienawisłymi... Liczba się nie zgadzała. Nogi bolały malarkę, chociaż długiej drogi nie pokonała. Wybiegła z pałacu.

***

Na pergaminie Brigid Monk znowu pojawił się tekst. Spokojnie, leniwie jakby napisany dłonią starca.
”Zaraz pojawią się.
Generał Drekinn
Sierżant Lepakko
Bracia, trzeci padł. Spod herbu smoka, diabła i nietoperza.”

Rzeczywiście. Nyks rozkazała coś dwóm jegomościom. Zbliżali się. Trudno było ocenić ich wygląd z dala, w ciemnościach czego kobieta nie potrafiła rozpoznać nic prócz ziejących pustą oczu i rapierów w dłoniach. Jakże było jej zimno. Onezym dumnie wyprężl pierś, pochylił całe ciało do przodu siłą rzeczy wyprężając również przyrodzenie. Wyglądało to z gruntu komicznie. Lecz zdjął dłoń z medalion, rozprzężonego nieśmiertelnika. Dłoń wyglądała jak odrobinę przypalona z z sadzy. Jego cała skora była spęczona, żyły wychodziła na wierzch. Płomyki przymykały mu między placami dłoni. Ciemność odrobinę oddaliła się od nich. Lecz mniszka dalej czuła ją nad ramieniem. Jakby połykała powietrze tylko po to aby wydmuchnąć słowa w ciemności. Miała wrażenie, że szykuje się coś niedobrego.

-Zaraz przyjdą moi.

Sługa wypowiedział z uśmiechem. Oni się zbliżali. Mniszka chciała Ruszyć nogami, nie mogła. Nogi jej skostniały. Dopiero spojrzenie w dół wyjaśniło czemu. Ciemność oblepiła jej całe nogi, jakby pochłaniając ją od dołu. Niczym palczaste macki trzymały niosąc chłód, bó,, unieruchomienie. Ciemność po podłodze przypominała rozlaną kałuże, parująca ciemnoszarymi chmurami w zwyższ, łącząc się w rzeki w powietrzu i włączając się do głównych strumieni. Zimno w nogi. Zimno pod żebrami. Palce bolały, jakby ktoś wbijał małe igiełki. Głos ciemności.

-Aniele... Chciałaś aby uciekał, a sama nie możesz uciec.

Nie tyle coś ją trzymało, co paraliżowało nogi. Ołów w nogach, wata w kolanach, dziwne uczucie lekkości i drętwota w dolnych partiach tułowia. Dojrzała bliżej twarz jednego z przybywających oprawców, chyba Lepakko sadząc po mniej zdobnym naramienniku, mniejszych gwiazdach na nim i... Poważnej minie. Pięść zaciśnięta na rękojeści broni, usta wąskie, czoło wysokie. Obaj jednak szli leniwie jakby na niedzielną herbatkę. Onezym mróżył oczy. Wyglądał odrobinę jakby się modlił o szybkie przybycie ułanów. Matowy płomień przebiegł mu od nogi do czubka głowy, poprzez stopę, brzuch, ramię, szyję i nos. Ciemność się go nie imała.
Nogi... Czy to będą odmrożenia? Jak bolały w bezruchu. Kobieta cor bardziej wpadała w rolę osaczonej zwierzyny. Spokojna maska ciemności pogłaskała ją po czole. Bała się. Trzeba było się zebrać w sobie. Nyks przyglądała się wszystkiemu z daleka. Piękna, surowa, spokojna, daleka i groźna.

***

Lorraine wybiegła przez wielką otwartą bramę zakończoną szpiczastym łukiem. Zatrzymała się na powietrzu, czuła jakie jest rześkie, nad głową miała nocne niebo i księżyc. Wydawał się smutny, chmury co razu gęstniały przy nim. Plac, brukowany jasnoszarymi kocimi łbami, otoczony na oko trzymetrowym murem prostym, kwadratowym, gładkim, granatowym, dostojnym, zakończonym kolcami. Miał wyjście na miasto. Przypominało ono wodospad. Brukowane, schodziło stromo ku dołowi, nie pozwalając ze środka placu dokąd prowadzi. Lorraine, niebo nad nią, pałac za nią, droga na miasto przed nią. Rześko, świeżo, spokojnie. Ciemność tutaj, poprzez mocne, srebrzyste światło bardziej przypominała czarne opary dymu wypełniające wszystko i patrząc daleko, dopiero tam gęstniejące w strugi mocniejszego mroku. Uspokoiła się... Na chwilę. Coś na nia czekało, tak, wiedziała. Coś ją dostało. Była tego czegoś. Księżyc jeszcze świecił, słabo, wykrztuszany poprzez chmury ale świecił. Tak jakby dławił się swym smutkiem. Lecz mrok zgęstniał. W przeciągu paru chwil straciła z widoku mury, wyjście z placu, wejście do pałacu. Wnet i niebo. Jak w ciemnym lesie. Całkowita czerń, dziewczyna nawet nie widziała wyciągniętej przed siebie dłoni. Smród, potworny smród dotknął jej nozdrzy. Dochodził z prawej wraz z ciężkim krokiem. Odwodziła se wystraszona lecz tylko jedną ciemność widziała. Muśnięcie po skórze z tej strony. Wiele butów po lewej, skradali się. Za nią krzyki... Ciche, jak spod ziemi. Znowu fala zimnego wiatru niosła ten potworny zapach gnijącego mięsa wymieszany z mokrą korą i fermentującymi liśćmi. Straciła orientacje w która stronę patrzeć Z jeden smród, ciężki krok, z drugiej, zmieniały się, skradanie wielu istot. Krzyki. Krzyki. Coś lepkiego otarło się jej o szyję. Prawie się przewróciła. Nieba nie widziała. W ciemności każdy był sam. Kałuża, wdepnęła nogą w kałuże.


Ją o dziwo widziała dobrze. Ciemną ciecz wzburzoną jakby padał deszcz którego nie było. W kałuży odbijała się tylko ciemność.
Drwal dobiegł do wrót. Widział plac, wyjście z terenu pałacu do kamieniczek miasta, srebrne światło księżyca. Już miał wybiec, krzyknąć do malarki gdy uderzył o ścianę ciemności. W mgnieniu oka opary zgęstniały, kilka macek z pałacowego mroku je przeplotły jako nić. Drzwi zapieczętował czarny korek. W dotyku przypominał zimny wosk. Gładki. Lecz gdy Kristberg się o niego zderzył, zobaczył oczy, nos, usta wykrzywione w kpiącym wyrazie. Jak namalowane szara farbą tej samej faktury. Jego własny cień zniknął, już nie mówił. Chyba to pozostało najstraszniejsze. Przed sobą zamknięte drzwi, za sobą szeroki korytarz, potem rozwidlenie, lecz go nie widział. Srebrne światło lampy mrugało niepokojąco. Dwie macki ciemności zza pleców wyprężyły się ku niemu lecz zaraz cofnęły jakby jeszcze nie teraz nie chciały obcować ze srebrnym światłem. Uczyniły to leniwie, spokojnie, zlewając się z mrokiem korytarza. Zatkanie drzwi wciąż niego kpiło. Został sam. W ciemności każdy zostawał sam.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 07-11-2010 o 19:14.
Johan Watherman jest offline  
Stary 11-11-2010, 19:00   #34
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Nie miał czasu na dyskusję z własnym cieniem. Istotą jednocześnie obcą i bliską mu zarazem.
Nie rozumiał tej sytuacji, ale... wiedział, że cień go nie okłamuje. Wiedział, że wskazuje mu właściwą drogę w mroku tego świata. A to wystarczyło mu... na razie.
Ścigał Lorraine, wściekając się na siebie, na to że nie był dość szybki by ją złapać. I na samą malarkę, która lekceważyła zagrożenie, tak jak Brigid. I na cień, na jego drwiące uwagi. Celne uwagi.
Poza tym jednak nie pozostało mu nic innego jak biec za nią. I być nadal wodzonym za nos. I martwić się tym, że coraz rzadziej migała mu przed oczami jej sukienka, coraz rzadziej słyszał jej kroki, coraz częściej musiał zdawać się na wskazówki swego cienia.
Zupełnie jakby malarka naprawdę chciała mu uciec. Nie rozumiał jej. Choć w sumie, nie rozumiał żadnej kobiety.

A później znikła mu całkiem sprzed oczu.
Zatrzymał się na moment rozglądając na około. Próbując przeniknąć spojrzeniem otaczający go mrok. Nadaremno. Bał się.
Bał się, że Lorraine się coś stało.
Kilka kroków przeszedł rozglądając się i docierając do wrót, lecz te go nie wypuściły. Mrok niczym dzikie zwierzę, zaatakował. Na złość drwalowi zgęstniał tworząc zaporę nie do przejścia.
Ciemność szykowała się do ataku. Czy dziwiło to Kristberga? Ani trochę... dla niego ten mrok, zawsze był bestią... niemal osobistym wrogiem czekającym tylko na okazję do ataku.
Nie potrafił pojąć, czemu dziewczyny tego nie zauważały.
A teraz ciemność zdecydowała się zmierzyć z drwalem, gdy był sam. I popełniła błąd. Drwal był sam, ale nie był bezbronny. Uniósł wysoko lampkę górniczą i ta rozbłysła nagle złotym jasnym światłem.
Błysk jasnego, złotego światła na ułamek sekundy przywrócił na moment koloryt światu. Odsłoniły jego dawny splendor. Boki korytarza nie pozostawały już szare, a jak kamień, żywe, wyciosane i niosące ślady wyciosań. Podłoga barwy seledynowej... Na moment mógł czuć się bezpiecznie. Zauważył też, że zaraz po błysku ciemność zamykająca bramy cofnęła się na bok, a teraz dygotała jak uderzona membrana. Ciemne maski oddalały się od drwala jakby bojąc się kolejnej flary.
Zraniona niczym uderzeniem bata, ciemność cofnęła się niczym psiak z podkulonym ogonem.
Jej macki już nie szykowały się do ataku, trzymając się z dala od księżycowej poświaty lampy. Wiedząc, że w każdej chwili blask, może stać się groźny.
Niemniej wrota pozostały zamknięte, a Lorraine, poza zasięgiem wzroku i być może głosu...
-Ruszaj, znajdź ją... znajdź Lorraine.- rzekł drwal. A cieniowi nie trzeba było powtarzać dwa razy. Oderwał się i posłuszny rozkazowi swego właściciela znikł w czeluściach mroku, po drodze wykrzywiając się w parodię sylwetki drwala.
Kristberg podszedł do wrót i spojrzał na nie. Miał wrażenie, że smugi ciemności rzucały mu wyzwanie. Nie chciał jednak przyciągać uwagi tutejszych słonecznymi rozbłyskami.
-Jeśli nie ustąpisz, użyję lampy.- zagroził Kristberg, kierując lampę, na wrota.
Nie uzyskał żadnej reakcji. A nie mógł dalej czekać. Po raz kolejny lampa rozbłysła słonecznym światłem, zmuszając mrok do rejterady. Blask wręcz niszczył pasemka, ciemności trawiąc je niczym kwas.

Efekt jednak był zadowalający. Brama dała się otworzyć i Kristberg przez nią przeszedł, by ruszyć w dalszą pogoń za dziewczyną. Ruszył na ślepo... stracił cienia, sam niewiele widział. A im bardziej oddalał się od zamku, tym ciemność stawała się coraz gęstsza i silniejsza. Krąg blasku jaki tworzyła lampka powoli się zmniejszał. Drwal wołał za Lorraine, ale nie otrzymywał odzewu. Szedł dalej, czując jak ta ciemność oblepia go niczym smoła. Czuł jak w niej tonie, niczym w bagnie... Drwal miał wrażenie, że zaczyna się dusić, choć nie była to prawda.
Lecz przede wszystkim dławiła go rozpacz, wywołana tym, że zgubił Lorraine. Po raz trzeci więc użył blasku słonecznego lampki, by przegonić otaczający go mrok. Dwa razy, to już pomogło.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 30-11-2010, 23:58   #35
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość
Słysząc jedynie echo własnych kroków co kilka oddechów musiała odrzucać zgubną myśl, że jej zachowanie było bardzo ryzykowne. Tylko ciemność, zamieszkana przez liczne stwory, wypływająca z czarnych serc władców tego świata, ale jednak jedynie ciemność.

* * *

– Potwory nie istnieją, dobrze o tym wiesz – jesteś mądrą dziewczynką. Dobranoc. – zgasiła światło. Własna matka zostawiła dziecko na pastwę ciemności.

Argumenty o potworach nie robiły na najmniejszego wrażenia, sama już co prawda w nie nie wierzyła, ale miała nadzieję, że by chronić swoje dziecko rodzice zostaną z nią dłużej, lub chociaż zostawią zapalone światło.

Światło jest potrzebne do życia, małą Lorraine uczyła się o tym i słyszała w kościele. Rośliny więdną w cieniu, wszystkie zwierzęta kochają światło i nim się sycą za dnia – biegają i skubią trawę, a ptaki śpiewają. Nocą żyją tylko stworzenia, które odrzuciły światło, nie potrzebują go i nie są piękne. To światło miało tą niesamowitą właściwość, że wszystko było pełne życia. Nocą grasują tylko drapieżniki, wtedy jest tylko śmierć. Radość ze swojej rozległej wiedzy była jednak niezauważalna, gdy sama zostawała uwięziona w mroku.

Każdy, bez wyjątku potrzebuje światła by żyć.Mała dziewczynka rozmyślała dalej patrząc przez okno na niewyraźny sąsiedni blok oświetlony przez lampę uliczną.

Dzięki światłu widzimy świat, tylko wtedy możemy swobodnie się spotykać, uczyć, bawić. Kiedy gaśnie światło, zostajemy bez kontaktu, jedynie głos, który staje się coraz bardziej senny, a Lorraine nie należała do tych, którzy zasypiają zaraz po wejściu do łóżka. Tak na prawdę najchętniej w ogóle by nie spała, ale wtedy i dzień musiałby trwać wiecznie. Ciemność oznaczała niemożliwość działania – wtedy się śpi, nie rusza, w ciemności też się nie żyje. W ciemności w głowie rodzą się historie, obrazy, w końcu można uwierzyć, że one są prawdą, więc czy stworzenia nocy żyją myśląc, że noc to jest dzień, nadając mu te wszystkie wartości, które widzą stworzenia dzienne? A jeżeli tak na prawdę jest tylko ciemność i nie ma wcale nic, a jedynie w głowie widzimy coś, by nie czuć smutku? Dlatego małe dzieci widzą potwory, bo nie chcą wracać do ciemności, gdy wyobraziły już sobie światło – życie. Gdy gaśnie światło jesteśmy sami, nie ma już życia.

* * *

Biegnąc korytarzami i przypadkowo wybierając drogę Lorraine nie bała się już, że zasypiając obudzi się zupełnie sama zawieszona w pustce. Jednak wiedza, że w chwilach słabości trzeba mieć silne serce, które forsuje na przód własną wizję świata i to co się kocha, dodawała jej sił. Czuła się jakby miała na nowo pogodzić się z ponurą rzeczywistością, gdy odebrano jej wszystko co cenne.

Powtarzała sobie „Tylko ten kto idzie do przodu zwycięża” i biegła dalej nie myśląc o tym, że w tym świecie na prawdę jest się samemu. Wiedziała to już niemal od przybycia, mrok przeobrażał się nawet w mackowate bestie, o ile nie skrywał innych potworności. Nie był to jednak świat złudzeń, tylko alternatywa, której nienawidziła od dziecka.

Skręt w lewo, w prawo i prosto. Latarnia Kristberga migała ledwo widocznie po ścianach korytarza zapewniając, że nie jest sama. „Czy tylko dlatego się jeszcze trzymam?

Skręciła w bok i przyśpieszyła. Drwal wiedział gdzie jest, ale tylko po krokach – miała przynajmniej taką nadzieję. Sama musiała walczyć ze swoim strachem, swoją słabością. W duchu miała świat pełen barw i życia. Światło nie może przegrać, życie zawsze wygrywa ze śmiercią. To cień się chowa gdy słońce wschodzi, to promienie światła przebijają ponurą szarzyznę, nigdy na odwrót. Mrok wychodzi dopiero, gdy brakuje jasności, bo jest tchórzliwy i słaby. Tutaj może trochę mocniejszy, ale skoro tyle wytrwała to nigdy nie otworzy mu bram do swojej duszy!

Wypadła przez bramę. Miasto, wielkie, szare ale jednak miasto dowodzące, że tu też toczy się jakieś życie. Mocne promienie księżyca przeganiały mrok, który kłębił się niczym opary, nie mogąc się zjednoczyć. Pozorny spokój dał chwilę wytchnienia, w sam raz na zaczerpnięcie odrobiny powietrza.

Młoda paryżanka nie wiedziała jeszcze jednak skąd dochodzi to dziwne poczucie napięcia, jakby osaczenia, tak że nie mogła się przez chwilę ruszyć. Coś nie pasowało, atmosfera drżała od napięcia. Nim się obejrzała straciła z oczu szare ulice i wysokie mury zamku, nie widziała księżyca ani nawet własnych dłoni, jakby otoczyła ją czarna mgła. Ciemniejsza niż wewnątrz zamku, bardziej nieprzenikniona i jeszcze ten przeszywający brak obecności Kristberga.

Zaatakował ją dziwny zapach, nieprzyjemny zapach zgnilizny. Otaczał ją, jakby to właśnie ten zapach był tą czarną mgłą. Zbliżały się do niej też jakieś kroki, ciężkie i powolne. Zaczynała się bać, a dziwne muśnięcie po policzku wprowadziły w jej kroki popłoch. Rozejrzała się, obróciła – ale nic nie było widać. Zewsząd dobiegały jedynie ciche, drobne kroki. Spod ziemi zaczęły dochodzić dziwne jęki, wołania jak zza grobu. Nie wiedziała co się dzieje. Obrzydliwy zapach się nasilał, przypominał gnijące mięso i fermentujące liście, jakby zapach lasu.

Lorraine znów się zakręciła szukając jakiegoś punktu zaczepienia. Jedyne co miała to grunt pod stopami. Obróciła się, by nie zostać przypadkiem tyłem do niewidzialnego przeciwnika i wdepnęła w kałużę. W wyobraźni dostrzegła jak w górę unoszą się krople wody, bo przecież nie mogła sama zobaczyć nic, jedynie poczuć wilgoć na łydce. Wyobraźnia jednak podsuwa czasem niezwykłe rozwiązania i w jednej z kałużowych kropli dostrzegła brudnego druida z przyjęcia.

W jednej chwili pojawiła się wola walki, o wiele łatwiej o nią, gdy wiadomo czemu się opieramy. Cerdiwen widać się znudził czekaniem i postanowił z nimi skończyć . „O niedoczekanie!” – pomyślała i chwyciła czerwony pędzel. W kilku ruchach wymalowała na powierzchni śmierdzącej mgły krwistoczerwone płomienie jej rosnącego gniewu, woli walki o życie. Niczym uliczni tancerze ze swymi kolorowymi szarfami unosiły się smugi magicznej farby przeradzając się w płomień pomarańczowy na zewnątrz a złoty w środku. Tliły się kilka chwil i choć na wzór wyobrażonych wielkich pożarów dawały wiele ciepła, które odpędzały trujące opary, to wbrew nadziei nie dawały światła.

Płomienie unosiły się zawieszone w powietrzu, dając poczucie bezpieczeństwa, jakby muru odgraniczającego od wroga. Nic się jednak nie działo, te sekundy pełne napięcia nie dawały wytchnienia. Rozrywający nos zapach przeszedł w przyjemny zapach migdałów, kroki zaczęły się natomiast oddalać. Odetchnęła z ulgą, ale nadal coś jej nie pasowało.

Przecież nie możesz mnie tak zostawić!” Została bez światła, otoczona mrokiem, czy to odejdzie razem z nim? Poza tym uciekał, najpierw męczył ją i teraz tak po prostu chciał ją teraz zostawić. Lorraine była wściekła, chciała go dopaść, ukarać za to nękanie, za tą wielką niesprawiedliwość, za atak na jej wewnętrzny świat barw.

Mimo iż nadal przerażona możliwością utraty życia, sięgając po niebieski pędzel wściekłość pozwalała na chwilę zapomnieć o strachu. Musiała coś zrobić nim pozostawiona czarna magia ją zabije.

Pędzel zamoczony w krwawym żarze ściągał płomienie do prawego boku malarki. Uformowała kłęby ognia, uwięzionego niczym kula płomieni. Pierwej namalowany płomień zasilał kulę złych emocji napełniał nowy obiekt pełnią sił, a im więcej pociągnięć wykonała tym bardziej żar buchał w koło. Jej włosy falowały w powietrzu, jednak była zbyt przejęta, aż drżała na całym ciele.


Chwyciła drugi pędzel między serdeczny i środkowy palec i wykonała pierwszy ruch. Zamoczyła niebieski wiatr w kuli ognia i wyciągnęła go daleko za siebie, potem czerwona wstęga i znów niebieska bryza. Zamachnęła się w przód i w tył kilkukrotnie i skupiając się w coraz bardziej gładkich i zamaszystych ruchach uwolniła swoją furię, zawiść i strach, na które wystawił ją niewidzialny oprawca.

Gwałtowne, niemal szarpane pociągnięcia obu pędzli w unoszącej się w powietrzu paletę barw, buzujących żywiołów dały początek wielkiej eksplozji płomieni. Niczym fala płomieni, setki języków ognia wystrzeliły w stronę słyszanych kroków przebijając się przez magiczną ciemność. Nie czuła bólu, nie czuła zmęczenia w ręce, jedyne co się liczyło to dopaść go, przetrwać choć chwilę dłużej, by nigdy się nie poddać. Im bardziej opuszczały ją siły tym bardziej skupiała się na swym celu i więcej płomieni płynęło z jej magicznych pędzli. Płomienie sięgały wysoko, a jej włosy tańczyły jakby same były nasączone magią, ale nikt tego nie widział – ani ona, ani nikt, bo jeszcze nie przepędziła czarnej mgły.
 
Kritzo jest offline  
Stary 05-12-2010, 11:07   #36
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
ieznaczny uśmiech pomału rozciągnął wąskie wargi samozwańczej anielicy.

"Proszę cię za moim dzieckiem - za tym, którego zrodziłem w kajdanach, za Onezymem. Niegdyś dla ciebie nieużyteczny, teraz właśnie i dla ciebie, i dla mnie stał się on bardzo użyteczny".

Onezym też szczerzył zęby. Jeśli to miejsce faktycznie odbijało jak w tafli lustra ziemski świat, Brigid miała prawo do przeżywania właśnie w tej chwili jadowitej, akademickiej satysfakcji. Bowiem Brigid zawsze stała na stanowisku, że z biblijnego niewolnika Onezyma był kawał drania i niezgorszy spryciarz, za to św. Paweł, jak na prawdziwego chrześcijanina o głębokiej wierze przystało, był skończonym naiwniakiem o miękkim jak surowe ciasto serduchu.

Brigid zaiste bardziej podobał się krnąbrny spryciarz, potrafiący wykorzystać słabostki możniejszych od siebie, z zimną krwią udając nawrócenie, niż bogobojny, pokorny niewolnik, z błaganiem w oczach szukający ratunku przed panem.

"Nie ból a bunt nas łączy".

Tymczasem udawała, że się zastanawia.

- Bawimy się razem - zgodziła się po chwili, i właśnie wtedy coś ją ugryzło.

***

Dawno, dawno temu, kiedy koledzy z roku odkryli RPGi, zdarzyło się, iż na bagnach, pokrytych iście tolkienowskimi mgłami, mężny barbarzyńca Horacio (w tej roli Kevin, ówczesny prawie-że-chłopak-Brigid-sypiamy-ze-sobą-bo-nie-trafił-nam-się-nikt-lepszy), elfi łucznik jakże oryginalnie Legolas (wiecznie przysypiający z powodu nadużywania trawy współlokator Kevina) oraz cycata magiczka Ester (w tej roli nikt inny, a Brigid we własnej osobie), za sprawą mistrza gry - idioty zostali otoczeni przez duchy.
- Tnę je toporem - zakrzyknął Kevin, mężnie biorąc niebezpieczeństwo na klatę.
- Sss...czelam! - wymamrotał wybudzony jego krzykiem elf, próbując rozpaczliwie odnaleźć się w fabule.
- To ja w te duchy fireballem - dodała Brigid.
Mistrz gry w napięciu, zasłaniając kostki drugą ręką, zamarkował parę rzytów.
- Nie możecie - oznajmił z satysfakcją. - Wasze ataki przechodzą przez nie jak przez mgłę - zakończył poetycko.
Brigid wymieniła z resztą drużyny porozumiewawcze spojrzenia.
- To przebiegamy przez nich i chodu.
Rozterka na twarzy mistrza warta była każdych pieniędzy.
- Nie możecie! - zamachał rękami.
- Ale szemuuuuu? - chciał koniecznie wiedzieć elf, zawieszony obecnie gdzieś pomiędzy miłym hajem a ponurą rzeczywistością.
- Bo one trzymają was za nogi.

***

I mniej więc porównywalnie idiotycznie czuła się w tej chwili, z ciemnością wspinającą się jej po nogach, grążącą konsumpcją tego i tamtego.
- I jeszcze co? - fuknęła na nią Brigid, bo jakoś zamiast strachu, czuła rosnącą pod gardłem rosnącą i pulsującą grudę prawdziwego wkurwienia. -Jak będę chodzić sama po lesie, to złe wilki mnie zgwałcą, zabiją i zjedzą? Tylko że ja nie wierzę w złe wilki, a najgorsze co może spotkać w lesie, to atak kleszcza.

Jeśli zaś chodzi o kleszcze, to dwa herbowne właśnie się zorientowały, że coś tu nie gra. I zapewne nie zamierzały jej podziękować za to, co zrobiła z ich bratem, chociaż cholera wie, jak u kleszczy wyglądają uczucia rodzinne. Brigid rozejrzała się dookoła, czy przypadkiem żaden sługa z kielichami ambrozji w kolorze moczu nie znajdzie się za chwilę w zasięgu jej rąk. Niestety, podążali innymi trajektoriami.
- Onezym, suszy mnie, załatw mi kielich - zwróciła się do tymczasowego towarzysza.
Niewolnik milczał. Sprawiał wrażenie, że na coś czeka, i że bardzo chce zwrócić na siebie uwagę wszystkich, których się da.

Na jego nieszczęście, Brigid postanowiła, że sytuacja dojrzała na tyle, że nie należy pozwolić się ignorować, i dźgnęła go kościstym palcem między łopatki, łapiąc równocześnie za łańcuszek za karku, tak że podjechał mu pod grdykę.
- Twojemu aniołowi pożydzili sztuki telepatii. Co zamierzasz? Wampiry idą - wskazała ponad jego ramieniem palcem na małe zamieszanie, którego źródłem były pełznące przez bankietową salę w ich stronę wypacykowane kleszczyki.

"Ależ bladzi. Krew w nich nie płynie, tylko stoi w kałużach".

Onezym odpowiedział jej bezczelnym spojrzeniem. Spojrzeniem władcy, kogoś wolnego już w tej jednej chwili, wolnego od zagrożenia, śmierci i władców. Bezczelnego. Nieobecnego. W pierwszej chwili nic nie czyniącego. Amulet rozgrzany, piekł w dłoń. Sługa rzucił cichutko:

-Aniele małej wiary... Zaraz przyjdą moi. Zaraz... Jak chcesz uciekać, pocałuj mnie. Wtedy uciekniesz., pójdziesz gdzie chcesz. Przyjdą moi, przyjdą.

Rzekł naturalnie, spokojnie, bez strachu. Rumiany, zadowolony. Ciepły. Jakby było to coś zwykłego. Natomiast głos z ciemności, teraz już nie szumem wody, a sykiem przesypywanego piasku, zaripostował.

-Nikt nie przyjdzie... Właśnie umierają. Jacy oni smaczni... Też jesteś smaczna.

- Pytał cię kto?

Na pergaminie pojawił się napis:
„Czemu sługa nie boi się ciemności? Czemu wcześniej się nie bał?”

Krótka analiza dała dwie możliwości, i z żadną z nich Brigid nie zamierzała stykać się ustami. Pachniały jej dodaniem kolejnych krzywd i kajdan do już posiadanych.

- Dzięki za troskę, ale nie myłam dziś zębów. - oznajmiła wolno, złośliwym i niezbyt anielskim głosem. - Ty, zdaje się, też nie znalazłeś na to czasu.

I z tym ostatnim zdaniem, Brigid zamknęła się ostatecznie, próbując za plecami Onezyma na powrót wsiąknąć w cienie, by stamtąd uczestniczyć w dalszym rozwoju wydarzeń.
 
Asenat jest offline  
Stary 12-12-2010, 16:33   #37
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Q1_Y7S8Z5JU[/MEDIA]

Ciemność zazwyczaj pozostawała zimny. Metalicznie zimny jak ostrze kostuchy. Wychładzające skórą, drażniące ostrymi powiewami mrozu nie wiadomo skąd. Lecz rześkie, w ciemności można było często odetchnąć pełną piersią. Ciemność jak narkotyk i trucizna podawane w przyjemnym otoczeniu.
Ciepło oznaczało ruchy. Tym bardziej Kristberg miał prawo czuć się zaniepokojony, kiedy w jego twarz, odrobinę z lewej strony, uderzyła fala gorącego powietrza. Lekko sapiącego w skórę, bardzo ciepłego. Przypominało to jakby ktoś otworzył mu przed twarzą piec. Wielki piec hutniczy. Drwal odruchowo odwrócił głowę. Czuł się tutaj opuszczony, nie tyle samotny, Coś ruszyło go o nogę. Ciemność znowu doskwierała.
Zamieszanie. Uczucie skołowania, stopy w podskoku, cale jestestwo na zewnątrz, wyżej, dalej, cieplej, płomieniście! Lorraine czuła w kązdym swoim członku mrowienie, w palcach ciepłe prądy, w dłoniach wirowania gorącej krwi, wnętrze rąk i zgód, kości zdawały się grzać przyjemnie, serce uderzało prędzej, ona łapała powietrze łapczywie wypełniając usta, a wydychała wrzącą poarę wodną której skwierczała w zetknięciu z ciemnością jakby wołając o pomoc. Perliste krople poty sklepywały po ciele dziewczyny jak muśnięcia traw. Żołądek się jej zaciskał prawie do wymiotów, w kolejnym machnięciu pędzlami niemal nie poparzyła się sama, zginając do wymion, lecz potem znowu wyprasowała z lekkim, szczypiącym bólem nerek. W głowie, nie poprzez uszy, huczały wybuchy, trzaski płomieni, skwierczenia, łamania się. A to ledwo kilka emocji. Prawie wpadła w szał. Szał barw z których przodowała w tej chwili tylko czerwień. Gdyby tylko jej samej użyła, wpadłaby zaraz w szał. Lecz teraz... Stopy lekkie, wyżej, wyżej, śpiewy ognia.
Drwal czuł zbliżająca się falę ognia, czuł na skórze, piekącej od tej strony, czuł ciepłe powietrze, mrok dziwnie falujący w dotyku od skóry. Podniósł lampę, zebrał się w sobie. Jasności, aby przepędzić mroki. Ktoś biegł za nim. Głuche echo kroków, ciężkich butów. Chyba zapach, spróchniałego drzewa. I spal;spalenizny. Tak jakby dwa zapachy mieszały się. Spalone bagna, palące się torfowisko. Czuł muśnięcia ciemności na ramieniu. Niczym tysiące pajęczych odnóżu ściągających dłoń ku dołowi. Lecz na nic. Wyżej, wyżej, wyżej! Nieść światło!

***

Strach to ucieczka. Powiedzą, że rozsądek. Lecz to opanowany strach, ta cząstka osoby która woła o siły, nie boi się, świadoma swego ja, na pewien sposób pyszna, dumna i butna, lecz odważna, nieskrępowana, nie zatrważająca się. Zawsze gotowa do stanięcia czołem. Tchórz ucieka, kryje się i nie działa aktywnie. Jakim trzeba być wyobcowanym człowiekiem, przegranym, nic nie znaczącym, nikłym – aby inni traktowali go jak powiew powietrza, cień, ignorowali, nie pamiętali, mieli go tam, gdzie Onezym swój medalion? Brigid wsiąknęła w cienie.
Dosłownie wsiąknęła. Ludzie nie przestali się nią przejmować, jej nie było. Oczywiste jest, zę jeśli chce się uciec, najlepiej kryć się w ciemnościach. Lecz tutaj mrok był inny, przyjął kobietę chętnie i łapczywie, uwalniając nogi, oblizując czarnymi jęzorami wychłodzone ciało, chwytając za serce którego wycie spowolniało, Monk doskonale czuła jak stała się powolna, senna, znużona i jakoby straciła część... Czego? Siebie? Nie. Jeszcze ciemność sama w sobie jej nic nie zbrała. Bardzo chciała przyjmując ją, kiedy za plecami poczuła gęstszy mrok, jeszcze zimniejszy, a potem ruszył on od tyłu na nią, jak paszcza wieloryba, ziemna, ciemna, wilgotna, straszna, trawiąca wszystko co się tam dostanie. Powiew z grobu.
Ostatnie chwile przed pochłonięciem w ciemność, usłyszała krzyk Onezyma. Nie przypominał w swej cząstce okrzyku bólu, złapanej zwierzyny lub strachu, o nie, chociaż kobieta widziała, że jego pracowniom, dwóm szlachcicom braku centymetrów do jego dosięgnięcia. On się śmiał, zanosił w obłąkańczym śmiechu, radosnym, zadowolonym. Szczerzył się, nikłe języki nie ognia, lecz jakby płonącego powietrza promieniowały od jego amuletu na całe nagie ciało. Jaki był radosny, zadowolony. Kiedy jeden z szlachcie chwytał go za ramię, a drugi posuwał rapier pod szyję, śmiał się jeszcze głośniej.

-Nikt nie przyjdzie aniołku, nikt go nie wybawi.

Głos z ciemności skomentował tuż przed pojawieniem się iskry niepewności we wzroku sługi, krótkiego, gardłowego rechotu przeistaczającego się natychmiast w urwany uderzeniem w głowę okrzyk bojowy. Onezym padł nieprzytomny.
Widok na moralny świat zamknął się przed kobietą. Znalazła się w ciemnościach, skryta w czarnej, gęstej smole i dławiącej mgle. Ostatnie promienie mętnej, srebrnej światłości w sali pozwoliły jej doczytać napis na pergaminie.

”Pieśń Alpuhara
(...)
Śmiał się - już skonał - jeszcze powieki,
Jeszcze się usta nie zwarły,
I śmiech piekielny został na wieki
Do zimnych liców przymarły.
Hiszpanie trwożni z miasta uciekli,
Dżuma za nimi w ślad biegła;
(…)
++++++-
Oni wiedzą, że są dwa sposoby walczenia...
Trzeba być lisem i lwem”


Została w ciemnościach. Czuła tylko twardą posadzę pod nogami. I niepokój. Szmery za plecami, przed nią ruchy powietrza jakby coś przemykało tuż obok. Pogwizdywania. Jęki. Lecz była sama. Ciemność tworzyła w tej chwili jednolitą skorupę, miejsce. Wzrok na nic się nie przydawał. Może włąsnie mrok ją oblepiał - Brigid strasznie przemarzła, jakby znajdowała się teraz w górach. Lecz nie miała porównania, jeśli to ciemność, to brała ją całą, nie mackami, a całą- tak, że mogła sprawdzić,gdzie ciemność jest, a gdzie jej nie ma. Była wszędzie. Lecz czasem pozwalała coś zobaczyć. Czego naprawdę nie chciała.
Brendan Monk. Ciemność stała się przed nim bardziej mglista, jak dym z pieca. Jej ojciec stał przed nią, wyprostowany. Nie widać po nim było bladości chociaż wszystkie kolory jego roboczego, umazanego smarem stroju zdawały się być dziwne wyblakłe, odessane z żywotności. Jego córka widziała jego zamknięte oczy, płytki, senny oddech oraz zaciśnięte usta. Na prawym policzku miał trochę sadzy. W lewej dłoni trzymał śrubokręt, prawą wskazywała swe serce. Odezwał się do swej córki, głosem swym lecz jakby odrobinę smętniejszym, zaspanym, monotonnym. Nie jak gawędziarz, a śpioch.

-Jest mi smutno. Jesteśmy z matką sami, daleko. Matka mówiła mi, iż cieszyłaś sięz jej odejścia. Nie przejmuj się - spauzował, Brigid czuła jak kostnieją jej palce – już Ci wybaczyła. Chodź do nas. To nie twoje miejsce. Przyświeć nam w samotności.

-Nieudacznica! – Zaprotestowała ciemność piskliwym głosem jakby woda przesiąkająca przez skały -Zmarnowałaś talent. Zmarnowałaś sobie życie. Zmarnowałaś nadzieje bliskich. Czego dotkniesz, psujesz. Nie niszcz więcej.

-Nie zwracaj na to uwagi, Brigid... Chodź ze mną. Rodzina zawsze razem.

Zbliżał się do niej z zamkniętymi oczyma. Dzierżył niepokojąco śrubokręt niczym narzędzie przejścia, powrotu na łono rodziny. Kobiecie zdrętwiały nogi i ręce.

***

Nieść światło! Kristberg miał teraz problem z zapanowaniem nad światłością, jakby wraz ze złotym światłem lampy na zewnątrz wydzierały się cząstki innej duszy, krwi, ego, esencji? Tego czegoś, co wypił, pijąc złotą ciecz i co przyniosło mu wizje o niemal ukrzyżowanym na ścianie świetlistym mężu. Tak jakby jego część uwolniła się.
Błysk światłości idealnie zgrał się z przybyciem ostatniej fali gorąca. Lorraine jakby słyszała skoczną muzykę satyrów wygrywając melodię na fletach i fujarkach, nogi chociaż z waty, ręce ciężki, to dalej tańczyły. Ostatnie ruchy, nim spoczęła na chwiejnych nogach, pieczęć, żar kreacji. Stały ogień, błękit formy tylko trzymał dziewczynę na nogach. Cała parowała wrzącą wodą, włosy miała miejscami zmoczone, a innymi – wysuszone, wyblakłe od żaru. Osmalona dłoń, a na drugiej skóra ściągnięta jak po kąpieli. Światło!
Błysk jak błysk, lecz na tle ciemności, smutnego świata gdzie złota światłości przywracała barwy, to światło sprawiało wrażenie potężnego, majestatycznego. Niczym fiat lux, wypowiedziane w dniu tworzenia. Błysk natychmiast przedarł się przez ciemności, przywrócił widok placu przed pałacem. W pełni żywych barw plac prezentował się wspaniale, drwal niczym demiurg stworzył światło wpółsurowy ognistego piekła. Ogniste wstęgi zmieniały się w fale, strzępy, samoistne piruety i inne figury. Drwalowi malarkę zasłaniały wstęgi ognia. Wnet, z błysku światła, odsłaniającego prawdziwą barwę murów – seledynową – wypłynął ponad miasto kula światła. Niczym flara ponad miast, ptak wolności wzbiło się wyżej i wyżej blaskiem niemal słonecznym rozświetlając całe miasto. Malarka ujrzała ten świetlny twór nad miastem, nim wykształcił gołębie skrzydła i nie zgasł jak wypalona zapałka przed chmurami, miast w oczach dziewczyny pokazało się całym swym majestatem. Piękne, kolorowe budynki, na szczycie pałac w pobliżu niego małe wille, zdobne kamienice, a niże, coraz niżej bardziej ubogie domostwa, ąz do murów miejskich. Lecz na tą chwilę ciemność nie spływał ulicami niczym korytami rzek, czarna mgła nikogo nie goniła, szaro świat nabrał życia. Tylko na chwilę. Ostatnie chwile światła, nim powróciła ciemność, mocno nadszarpnięta, już nie tak mocna, lecz leciutko niechamiejąca obraz mgła, drwal mógł spędzić przysłuchując się melodyjnemu głosowi we wnętrzu głowy.

”Helios...Król Słońce! Niech żyje jego promień!

Zaraz potem upadł rzucone mocarną dłonią na ziemię. Pierwsza fala ognia która by go dosięgła, przeleciała mu nad plecami, potem kolejna i kolejna, wszystkie roztrzaskały się o mury i fasadę placu, nanosząc sadzę. Widział zdyszaną Lorraine. Znowu było ciemno, acz mogli się widzieć, znowu monochromatyczne barwy. I srebrne światło księżyca.
Oboje zobaczyli również kilka ostatnich fal ognia, na lewo pomknęły one niczym pomarańczowe brzytwy w stronę... Nie wiedzieli co to były za twory, błękitno-szare duchy kobiet i mężczyzn o ostrych, jakby wypalonych konturach i sztyletach w dłoniach. Dziewczyna doskonale wiedziała, że pragnęli ich i jeszcze czegoś. Ścigali jakiś ludzi włamujących się do pałacu, nie straszne było im światło. Lecz ogień, tak ogień. Nie spalili się. Po prostu ognista fala pochłonęła ich, a kiedy uderzyła w murek, nic tam już nie trwało.
Po całym zamieszaniu, ogarnął ich dwoje smród, mdły, niezidentyfikowany zapach. Drwal dojrzał, kto go powalił. Poprzez szmer swych szat, Ceridwen podniósł się i stanął między nimi. Odrobinę osmalony, sierpem uciął firmującą się w jego stronę wić ciemności która rozwiała się na zimnym, rześkim wietrze.

-Właśnie zniszczyliście pościg za buntownikami wdzierającymi się do pałacu, do tego zamieszanie... Nie jest dobrze. Ale pamiętajcie, moja propozycja wciąż aktualna.

Szmery na dole. Tak, niżej od pałacu, gdzie staczało się w dół całe miasto, szmery. Ludzie się dziwili, co niezwykłego zaszło. Kristberg czuł w tej chwili w ustach dziwny posmak złotego napoju. Posmak części świetlistej esencji.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 27-12-2010, 13:44   #38
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wszystko wydarzyło się tak... nagle. Wybuch światła, rozszalała pożoga. Ginący ludzie?
I jeszcze... nagłe zjawienie się druida. I jego słowa.
Nie potrafił się skupić, na tyle by to ogarnąć, ogłuszony nawałą szybko postępujących po sobie zdarzeń.
-Właśnie zniszczyliście pościg za buntownikami wdzierającymi się do pałacu, do tego zamieszanie... Nie jest dobrze. Ale pamiętajcie, moja propozycja wciąż aktualna.
Propozycja? Jaka propozycja?...Wstając zbierał dopiero pogubione myśli. Wreszcie wróciła propozycja... zdrady Judasza. A on wiedział, że się jej nie podejmie. Nie ze względu na Judasza, czy też Brigid. Raczej, nie chciał przyłożyć ręki, do dalszej pseudo-egzystencji tego koszmarnego miejsca. Ale też... nie chciał palić za sobą wszelkich mostów. Bądź co bądź, Ceridwen być może ocalił mu życie. Spróbował więc dyplomatycznej gry na zwłokę.
-Pamiętamy o twej propozycji.- stwierdził krótko drwal i dodał.- Dziękujemy za pomoc. Ale nie ma tu naszej towarzyszki. Więc nie możemy decydować za nią.
Spojrzał na druida i spytał.- Skoro to buntowników ścigała ta...ciemność. Czemu nas zaatakowano?
Następnie rzekł do malarki.- Wszystko w porządku?

- Ciemność wie wszystko. To co ja. Na razie tylko ona, ale niebawem dwór. Wpędzacie się sami w kazamaty. - odparł Ceridwen krótko.
-Tak więc wie, że nie broniliśmy żadnych buntowników. Ani nawet nie wiedzieliśmy, że tu jacyś są. Tak samo jak o pościgu za nimi. - odparł równie krótko Kristberg.
Druid tylko wzruszył wieloznacznie ramionami.

Lorraine opierała się z wycieńczenia na kolanach, a włosy skrywały sylwetkę i twarz niczym czerwony namiot. Dyszała ciężko, zaciskając dłonie na magicznych pędzlach, jakby były ostatnim jej łącznikiem z otaczającym światem.
Słyszała słowa, jakąś obecność. W szoku drgnęła. Coś jednak było nie w porządku - ręce zadrżały. Rozpoznała głos i krew znów ruszyła pobudzić zmęczone ciało. Świeża fala adrenaliny uderzyła budząc gorejący wulkan. Lorraine już rozumiała, jej ciało też rozumiało, co trzeba robić. Na ziemi już znajdowała się czerwona plama farby wielkości piłki do tenisa.
W całym tym amoku, przysłoniętym przez czarną mgłę świecie, dźwięki zdążyły już ułożyć się w słowa, te w myśli i nabrały sens. Nie wiedziała co się tak na prawdę wydarzyło, nie wiedziała co robić. Zużywała wszystkie siły, by podnieść to słabe ciało, tylko po to by zniszczyć Ceridwena, nie miała siły myśleć. Nie była już jednak pewna czy słusznie.
- Nie jest w porządku! Lepiej niech on stąd idzie, bo jeszcze nie wiem... ja jeszcze nie wiem... - wolno, panując nad wydechem wypchnęła powietrze z płuc, lecz zdawać się mogło, że to najprawdziwszy dym. Lekko się podniosła i spomiędzy loków można było dostrzec jej przekrwione ze zmęczenia oczy. Pędzel oderwał się od ziemi, a magiczna farba uniosła się za nim tworząc stożek skondensowanych płomieni.
-Może...lepiej...odejdź druidzie. Nie jesteśmy w tej chwili...- drwal starał się poskładać ze słów zdania, ale jakoś zdania nie chciały się tworzy.- Idź. Porozmawiamy... później?
Jak mieli teraz omawiać sojusze, bez obecności Brigid... z roztrzęsioną Lorraine? To nie był czas na takie rozmowy.

Ceridwen najpierw obrócił głowę, zdało się, że spojrzał na nich przez maskę, bo wraz z jego spojrzeniem, dwójkę ogarnęły mdłości. Gdzieś daleko, lecz jakby z trzewi druida, wydobywał się upiorny śpiew ptaków.
- To koniec w takim razie. Reakcje monarchów na słowa me – śmiech jak bzyczenie owadów – kto nielegalnie światła użył. Biedactwa. Judasz was też zdradzi.
Czyli koniec. Drogi odcięte. Mosty spalone.

Odwrócił się i odszedł do pałacu jak szmer wody przedzierającej się przez namorzyny spiętrzeniem. Szata falowała hipnotycznie, powodując skurcze żołądka obserwatorów. Odszedł.
Kristberg westchnął smutno spoglądając za nim. Nie mieli już wyboru, jedynie podążać za Judaszem. A wątpił by była to...dobra decyzja.

Kiedy tylko Ceridwen zniknął z pola widzenia magia ognia rozwiała się, a Lorraine opadła na ziemię. Patrzyła się w niebo i lekko uśmiechała.
- Niezłe ze mnie ziółko, nie? -z oczu płynęły jej łzy.
Drwal klęknął obok dziewczyny, objął ją ramionami i przytulił. Głaszcząc po głowie i plecach szeptał.
- Wszystko będzie dobrze. Nie martw się.
- Przepraszam, nie miało tak być. Tutaj wszystko jest źle. Musimy się stąd wydostać. -
smarknęła nosem i przytuliła się do ramienia Kristberga. Wreszcie poczuła odrobinę bezpieczeństwa.
-I wydostaniemy.- zapewnił Kristberg starając się by brzmiało to wiarygodnie.- Na pewno się wydostaniemy. Brigid coś wymyśli.

Matowa, cienka wić ciemności wyłoniła się ze skupionej plamy ciemności i po cichu czmychnęła pomiędzy nich, niosąc chłód i lekkie pieczenia, jakby ciemność też pragnęła czułości – nie ważne jak dziwnie to brzmiało. Czy raczej pragnęła pożreć czułość.
Drwal postawił na jej drodze swą latarnię, licząc że jej blask zniechęci ów plugawy twór. Że też ...czymkolwiek była ta ciemność, to nie potrafiła się nauczyć, by ich zostawić w spokoju.
Macka cofnęła się lekko, a po chwili rozpadła na otaczających ich zewsząd mrok, dokańczając tam.
Martwił się też o Brigid. Cień jeszcze nie wrócił, więc drwal nie miał kogo posłać na przeszpiegi.

-Co teraz ?- spytał się dziewczyny i dodał spokojnym tonem.- Skoro już wyszliśmy, to... lepiej obejrzyjmy miasto, jak już będziesz gotowa. Ale już razem, dobrze?
- Taki właśnie miałam zamiar, ale Ty zawsze taki niezdecydowany. Więcej wiary!
- uśmiechnęła się ocierając mokre oczy.
-Wolałbym żeby Brigid tu była.- Spojrzał w kierunku zamku i westchnął.- Tym bardziej, że... może być przez nas w niebezpieczeństwie. W końcu jest naszą “wspólniczką”.
Dziewczyna się podniosła nieco i rozejrzała.
- Brigid na pewno sobie poradzi i do nas wkrótce dołączy. Skoro druid i tak nas skreślił, to musimy dowiedzieć się co dzieje się w mieście. W książkach przynajmniej życie szlachty i ludu wygląda zupełnie inaczej, pewnie i tak jest tutaj. Może się czegoś dowiemy.
-Możesz już iść?
- spytał drwal przerywając tulenie dziewczyny. Pomysł z oddaleniem się z miejsca “zbrodni” wydał mu się nader kuszący
- Myślę, że tak, ale muszę się trochę napić. Zdałby się też kawałek czekolady. - Ta beztroska mogła być urzekająca, ale sama nie była pewna czy sili się na odwagę, czy to jeszcze jej typowa beztroska.
-Tego raczej nie mam przy sobie.- zażartował drwal i oceniając figurę dziewczyny, rzekł równie wesoło.- Mogę cię chwilę ponosić na rękach. Przynajmniej będę miał pewność, że znów nie będziesz nimfą za którą gonić trzeba.
- Dobra, i tak nie mam zbyt wiele sił by uciekać. Poszukajmy jakiegoś ciepłego miejsca.


Kristberg wziął dziewczynę na ramiona, zawieszając latarnię, na rękojeści topora i ruszył w miasto. Wątpił by znaleźli jakieś ciepłe miejsce. Wszak ciepło i światło są zwykle nierozerwalnie połączona. A światła w tym mieście nie było zbyt wiele.

Zeszli w dół, opuszczając plac. Ciemne, wyblaknę barwy wraz z ciemnością otoczyły ich na nowo. Miasto wydawało się niebywale smutne i melancholijne, główna ulica wychodząca z placu, szerokie kocie łby rozpościerały się schodząc coraz to niżej w dół, zawsze pod kątem, aż nikła w gardzie zagęszczonej ciemności całkiem niżej, rozpościerała się pomiędzy zawiłymi fasadami wielkich kamienic które wydawały się być wyciosane z jednego jasnoszarego bloku skały, misternie wyrzeźbione, zakrętami i kwiecistymi płaskorzeźbami. Wstawiono tylko sporej wielkości wrota, bo bramy nie stały nigdy otworem, oraz okna. Gdzieniegdzie przez szkło migało srebrne światło, podobne do tego z lamy drwala, lecz jakby cichsze, bojaźliwe, migoczące w mrokach.

Z głównej ulicy prowadziły na boki symetryczne odnogi. Całe miasto zdawało się być wybudowane na wzgórzu, można było iść niżej i niżej, tam dalej, gdzie ciemność przysłaniała trochę widzenie, zauważyli mniejsze, mniej zdobne kamienic, im dalej tym brzydziej i ubożej. Wiatr smagał zimnym, acz rześkim ruchem po twarzy. Cicho, spokojnie jakby miasto spało. Wiedzieli, że jeśli zejdą niżej, dojdą do murów miejscach opielających las od miasta. Przypominając sobie widok z pałacu, musieliby iść naprawdę długo.
Szli w dół, a malarka coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że ciemności ma jeden zamiar. Dość ich na własność. Kojarzyło się jej to ze jedzeniem i nienajadaniem, acz czuła, że naprawdę to coś więcej. Właśnie wrócił osobisty cień Kristberga. Takie rzeczy się czuje, wszak byli związani. Jego osobisty Mefistofel o dziwo powstrzymał się od złośliwości. Drwal czuł, że robi to z trudem.

- Złapali wszystkich buntowników... Zamknęli w lochach, a Ci się śmieją jakby to oni wygrali. Dworzanie rozmawiali. Czuć niepokój na zamku. Widziałem Selene, płacze. Zanosi się z płaczu, uderza dłońmi po ścianach, buntuje się przeciw niewiadomemu. Próbowała porozmawiać ze służącym. Bał się. Ona jeszcze dotkliwiej czuje, że jest inna od rodziców i dworzan... Bliscy jej zwykli ludzie i służba, ale ona im daleka. Reasumując Lucyferze, wybiłeś ją z bezpiecznego rytmu egzystencji – zadowolenie cienia sięgało zenitu – pchnęłaś ku zagładzie. Nie każdego winno się oświecać, nawet jednym promieniem. Co dopiero Księżniczce Miasta Cieni...

“Ja jestem światłością świata. Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia"- wspomniał w myślach drwal. Kristberg raczej nie mógł tak osobie powiedzieć. Ale czyż prawdziwy chrześcijanin nie powinien naśladować Pana. Ale to była pycha. Niemniej inny cytat bardziej pasował do tej sytuacji :” i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli".
Tak. To było miasto ciemności, miasto ślepców i złudzeń wzmacnianych przez mrok. Bezpieczna egzystencja, ale kogo ?... wampirzej koterii jedynie. Żal było drwalowi Selene, ale lepiej poznać prawdę i poczuć ból niż tkwić w złudzeniach i niewiedzy.

Cień zamilkł. Przystanęli na chwilę, mijając żebraka. Zmarnowana twarz człowieka szarych łachmanach. Trudno było ocenić wiek, wyglądał staro, lecz ludzie z marginesu zwyczaj są zniszczeni życiem. Nie pasowało to, że siedział na głównej ulicy. Oraz to, że jeszcze w rejonach bogatszych, nie tak kunsztownych jak uprzednio, lecz nadal. Pachniał... Smutkiem? Na ich widok wyciągnął rękę po daninę.

- A Brigid? Czy ją złapali? Tego nie wiesz. Znajdź ją, dowiedz się gdzie jest. I czy jest cała i zdrowa -
rzekł cicho w końcu do Cienia posyłając go na kolejną misję. Spojrzał na żebraka mówiąc.- Obawiam się, że nie mamy tutejszej waluty... pieniędzy.
Żebrak milczał wystraszony. Malarka wyczuła, chwilę po tym, jak opuścił ich cień i zrobiło się jej lżej na sercu, że żebrakowi wcale nie chodzi o pieniądze. On pragnie ocalenia.

Rozejrzała się po okolicy, po mieście przypominającym nekropolię, a nie wielkie królestwo. Będąc w takim miejscu powinno się czuć baśniową nutę, rycerskie życie, nawet te mniej chlubne. Skąd pochodził ten cały mrok? Co stało się przed tym, jak królestwo upadło?
- Pójdźmy do jakiejś karczmy, barmani są zwykle dobrze poinformowani. Może się czegoś dowiemy. Myślę też, że mogę dalej iść sama, dziękuję ślicznie.-Niczym wiewiórka zeskoczyła zgrabnie na ziemię, jednak chwilę dłużej niż oczekiwania potrzebowała na wyprostowanie się. Nigdy w życiu jeszcze nie była tak zmęczona i głodna. Spojrzała w stronę pałacu. Kto kradnie życie z tej krainy?
-To dobry pomysł - odparł Kristberg, nie dodając że jest to pomysł jak z książki fantasy. Ale czyż nie byli w baśniowej krainie. Nieco... bardzo upiornej w sumie. Ale nadal baśniowej. Ukryć się przed wzrokiem innych, to odpowiadało drwalowi. Lepiej ukryć się w budynku, niż łazić z latarnią po ulicach.
Niestety karczmy nie znaleźli, ni żadnego miejsca zgromadzenia. Jeno zamknięte drzwi i okna umieszczone tak wysoko, że ciężko było zajrzeć.
Wyruszyli więc w drogę powrotną do pałacu, drwal z pewną obawą w sercu, czy dobrze czynią pchając się wprost w paszczę lwa. Ale najciemniej, jest pod latarnią czyż nie?
Drwal pokrótce przedstawił swój plan Lorraine co do samego pałacu. Najlepiej dotrzeć tam niepostrzeżenie i w miarę możliwości zlokalizować Brigid. A może i samą Selene?
Może czas przestać polegać na Judaszu i podjąć własne działania ? Ta dziewczyna nie pasowała do tego miejsca, tak i oni. Warto by z nią porozmawiać i wyjaśnić sprawę.
Malarka miała jednakże własne plany, znaleźć miejsce w którym mogli się zbierać spiskowcy szykujący się do obalenia władzy. Problem w tym, że najłatwiej byłoby się skontaktować z tymi, których wrzucono do lochów.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 30-12-2010, 10:03   #39
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
- atuś? - Irlandce zaschło w gardle. I, dla równowagi, powilgotniało w oczach. W nosie narastała mokra, śliska gula.

Mała dziewczynka w Brigid, taka pulchna, z warkoczykami, już się zrywała, by z okrzykiem przytulić się do kochanego papy. Bo to jednak kraina cudów, wszystko jest możliwe! Wyciągnęła rękę do ojca.

A potem, dotykiem zimniejszym i bardziej okrutnym niż wszechotaczająca ciemność, rozwarła się nad nią i połknęła ją gadzia paszcza własnego zdrowego rozsądku. Cofnęła dłoń, schowała ją za siebie.

- Nie żyjesz, tato - powiedziała wolno, wybijając bezlitośnie każde słowo tej obserwacji, argumentu nie od odparcia. - Rodzina, owszem, trzyma się razem, mam całkiem żywego brata, i on mnie potrzebuje. Bardziej niż ty, tato, bo jesteś martwy. A może to wcale nie ty? A może powinnam powiedzieć, mój ojciec i moja matka nie żyją? Nie opowiadaj mi tylko rzewnych bajek o Orfeuszu i Eurydyce. Nikt i nic mi ich nie wróci. Matka mi nie wybaczy, a ja nie wybaczę jej, a do wybaczania było sporo. Zmarli wstają z grobów tylko w koszmarach. Chcesz awansować na mój koszmar? Ustaw się w kolejce.

Przemowę popsuło jej cokolwiek to, że w połowie się popłakała. Twardego głosu nie zmiękczyło łkanie, tylko łzy potoczyły się ciurkiem po policzkach. Szarpnęła się w uścisku ciemności, palce przebiegły po przyborniku, wygrzebały spomiędzy piór i flakoników maleńki nożyk.

Po twarzy ojca spłynęły łzy. Matowe, bo nie było światła które mogło je przeniknąć, krople leniwie sunęły się po jego twarzy. Oblicze złamał mu psychiczny ból, smutek. Lecz płakał jak mężczyzna, cedzący swe cenne łzy powoli, godnie i ze spokojem. Tak samo twarda, lecz pełna goryczy była jego odpowiedź.

- Córko, teraz ty jesteś jak bohaterzy mitologii i masz ich możliwości. Ale trudno, przykro mi. Mówiąc tak, faktycznie nas uśmierzasz. Właśnie mnie zabiłaś.

On nie zniknął natychmiast, a wpił się w ciemność. Jego reakcja przypominała... Ból? Nie dając zakrzepnąć emocjom, pojawił się głos z ciemności, bezczelny, głos w drabinie głosów, wielkiej mrocznej plotki w którą Brigid chciała się wciąć, być czyimś głosem z ciemności. Głos oznajmił beznamiętnie. Nie szumiał, nie syczał. Jak organy, wbijał poszczególne dźwięki.

- Nie potrafisz ocalić rodziców, siebie, sługi, towarzyszy, Judasza... Wszyscy w tej chwili umierają. Czy zasługujesz aby żyć?

Pergamin zaszumiał. Pojawiły się kolejne słowa do niej.

„Musisz uciekać.
Ciemność to depresja.
Czemu on ocalał?”


Brigid zamachała ręką, jakby chciała odegnać ciemność niczym natrętną muchę. Czemu? Czemu?

Czemu to zawsze ja mam odpowiadać na pytania wszystkich dookoła, rozwiewać wątpliwości? Kiedy ktoś odpowie mnie?

Czemu? Czemu Onezymowi się udawało, a mnie nie? Zerknęła raz jeszcze na pergamin, tak jak niedouczony student w panice rzuca okiem na ściągę. Pergamin był jednak pusty, a Brigid - we własnym mniemaniu - nigdy nie była niedouczona, w schludnych przegródkach jej umysłu tkwiły setki opowieści ze słowem kluczowym "ciemność", a któraś zawierała odpowiedź. Brigid przebierała palcami, jakby już przeglądała katalog, a jednak myśli przylepiły do tej, w której młodego człowieka przyzywał... ojciec.

«Młodzieńcze, ojciec cię woła». I przyszedł do niego, a Tobiasz pozdrowił go pierwszy. A Rafał rzekł do niego: «Niech cię spotka wiele radości!» Odpowiadając na to Tobiasz powiedział do niego: «Z czego mam się radować? Jestem człowiekiem pozbawionym wzroku i nie widzę światła nieba, ale siedzę w ciemnościach, jak umarli, którzy już nie oglądają światła. Żyjąc, przebywam wśród umarłych, słyszę głosy ludzi, ale żadnego nie widzę».

Radość. Radość była odpowiedzią Onezyma, wyzwaniem rzuconym ciemnościom. Brigid przegrywała, bo zawsze gotowała w sobie żółć i jad, a dotknięta żałobą, była z góry skazana na smutek, wydający ją na żer ciemnościom. Poruszając się coraz ospalej w gęstniejącym mroku, sięgała pamięcią coraz dalej i dalej, poza żałobę, klęski własnych ambicji, pasmo życiowych porażek. Dopiero gdzieś w okolicach dzieciństwa dogrzebała się radości, wiecznie trwającego lata, niekończącego się pasma dziecięcych figli i psot. Pięknej miny Meve z naprzeciwka, która wyśmiewała się z kiepskiej urody Brigid, a której kochający braciszek w obronie siostry wtarł we włosy garść końskiego łajna... Ojciec zachowujący z trudem powagę, gdy sąsiadka przyszła na skargę, płaczący ze śmiechu, gdy wyszła. I smak karmelków, których im kupił, by nagrodzić za trzymanie rodzinnej sztamy.

Brigid zachichotała. Najpierw cienko i złośliwie, potem coraz swobodniej, bo z pamięci wyłaniały się jej kolejne przygody rodzeństwa Monków, urwisów z wiecznie poobcieranymi kolanami i talentem do popadania w kłopoty. I ich ojca - pogodnego czarodzieja, z wyrozumiałością patrzącego na kolejne przygody swoich pociech, zamieniajacego je w dziwaczne opowieści z kpiącymi morałami. Brigid zakryła usta dłonią.

- Chcesz, opowiem ci bajkę o wesołym diable z Edmonton i jednookim kocie
- zaproponowała ciemnościom, dusząc na chwilę chichot. I spinała się już w sobie, by dać nura w krainę Irlandii swojego dzieciństwa, nad którą właśnie wschodziło słońce.
 
Asenat jest offline  
Stary 03-01-2011, 17:11   #40
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość
Nie widząc nic ciekawego w mieście, przez które brnęli w tym straszliwym mroku Lorraine postanowiła sprawdzić dziwne światełka w oknach. Kamienice były jednak mało dostępne z powodu zamkniętych bram. Wolała się nie włamywać, szukała więc otwartych drzwiczek. Nie przejmowała się zbytnio Kristbergiem, skupiając się na nowym pomyśle. Na nieszczęście wrota kamienic pozostawały zamknięte, ciężkie i nieprzyjemne zdawały się szydzić ze zbłądzonych wędrowców.

Minęli tak już kilka kamienic, Kristberg pilnując wzrokiem skaczącej po ulicy wiewiórki, i Lorraine, ta właśnie wiewiórka, sprawdzała bramy coraz bardziej się irytując. W głowie rodziły się kolejne pytania coraz bardziej drażniące paryżankę. Kiedy je otwierają? Przecież tu zawsze jest noc. Skąd wiedzą kiedy iść do pracy, spotkać się? Jak można żyć w ciągłej ciemności?

Drwal słysząc ostatnie pytanie miałby prostą odpowiedź - nie mogli. To miasto umierało powoli w mroku, ginęło w ciszy, a ci u steru władzy udawali, że wszystko jest dobrze. To miasto było jak Titanic. Orkiestra grała, a goście balowali, nie wiedząc, że śmierć już na nich czyha.

Po pewnym czasie wędrówki, w jednej z uliczek bliskich pałacowi dojrzeli wysoki, wąski budynek wciśnięty pomiędzy dwie kamienice. Tradycyjnie, dwa okna z ledwo widzianym srebrnym blaskiem wznosiły się ponad wąskimi, rozciągniętymi jakby w górę drzwiami. Cały budynek sprawiał wrażenie jakby spłaszczonego. W brunatno-szarej cegle wyryto napis, który oboje bez trudu przeczytali. Lecz nie mieli pojęcia w jakim jest języku.

”Dios Jumala Déu Gud – licencjonowany mistrz – wyrób i napełnienie latarni”

- To chyba coś dla pana Kristberga! Może dowiemy się czegoś o mieszkańcach, chodźmy! - I skocznie pobiegła w stronę pracowni rzemieślniczej.

-Nie ma co tak żartować. - Odparł podążając za dziewczyną i wcielając się w rolę jej ochroniarza. Zaciskał dłoń na swej latarni, z którą nie zamierzał się pożegnać nawet na chwilę.
Ani tym bardziej oddawać jej komukolwiek do napełnienia.


* * *


Drzwi po dotknięciu uchyliły się piskliwie ukazując hol z wrogo spoglądającym biurkiem na wprost, za którym schody wędrowały w górę. Po prawej znajdowały się również drzwi obwieszone metalowymi narzędziami. Rześkie powietrze na ulicach miasta we cichym wnętrzu ustąpiło woni kurzu.


Minęli drzwi pracowni by ujrzeć kilka złączonych stołów oraz całkowity brak okien. Światło we wnętrzu dostarczała tylko lampa drwala oraz srebrzysta świeczka. Siedzący przy zawalonym szkłem i metalem stole człowiek wpierw ich nie zauważył, przelewając z jednego naczynia płyn do drugiego. Ubrany był niezbyt gustowanie, od luźne portki oraz lniana, szarobura koszula, obfity zarost i binokle na nosie. Starszy. W pierwszej chwili wzdrygnął się na ich widok, potem dobył ze stołu małego nożyka.

-Puka się! Wy... – spojrzał na lampę drwala – ... z lampą? Albo nie...
Zmierzył ich dokładnie szarymi oczyma. W binoklach odbijał się srebrny płomień świecy. Malarka czuła, że mężczyzna nie chce zrobić im nic złego.

-W zasadzie szukamy odpowiedzi.- rzekł Kristberg, nie bardzo lękając się małego noża.- Co stało się z tym miastem? Czemu spowija je mrok?

- Nietutejsi! - Oczy Diosa zabłysnął, a raczej na moment odzyskały barwę piwną – Skąd jesteście? - Zapytał. Na ścianach pracowni można było dojrzeć lampki, świeczki, szklane figurki, a nawet bardzo zdobne zegary których tarcze tliły się srebrną poświatą. - Jestem Dios... Skąd jesteście? - Powtórzył pytanie głośniej jakby gorączkując się na odpowiedź.
- Ja pochodzę z Paryża... a ten rycerz z Islandii. To... bardzo daleko stąd. Z innego kraju, można powiedzieć. [/i]- Nie mogła powiedzieć, że z innego świata. Wziąłby ją za wariatkę.
- W każdym razie u nas noc trwa pół dnia, a pół na niebie jest Słońce, coś jak księżyc, ale mocniej świeci. - W sumie ciekawe czy oni kiedykolwiek widzieli Słońce. Poczuła się nieco zakłopotana tym, że miała szczęście żyć w normalnym świecie, a ci ludzie cierpieli tu katusze. Chciała wygadać, że są tu przypadkiem, ale ugryzła się w język, najpierw wolała poznać jego intencje. Był nimi niezdrowo zainteresowany.

-Jestem z dwudziestego wieku.- rzekł drwal do Diosa. Bądź co bądź nie tylko miejsce, ale i czas miało tu znaczenie. Kristberg sądził, że ten mężczyzna, podobnie jak oni trafił tutaj z innego miejsca. Może z Ziemi, nawet. Z ich Ziemi. Dios... czy to nie greckie imię. A może hiszpańskie?

- I ja też - dodała Lorraine uśmiechając się do Drwala.
Jeżeli Dios zrozumiał o co chodzi, byłoby to o tyle dziwne, o ile wspaniałe dla tej dwójki. Wreszcie można by było się dowiedzieć czegoś od normalnego człowieka, o ile ktokolwiek w tym mieście może być zwyczajnym obywatelem.

-A więc stamtąd – zachrypiał nieufnie odkładając nożyk. Pogładził się po brodzie. - Stamtąd, stamtąd...
Uśmiechnął się widać bardzo rozbawiony pewną myślą. Delikatnie uprzątnął metalowe części ze stołu, wskazał im dwa małe taborety w pracowni, jeden zdecydowania za mały dla drwala, uprzednio prosząc ich o zamknięcie drzwi wejściowych za sobą.

- Ehhhh... Nie obnoście się tym najlepiej, i tak rzucacie się w oczy. Ta cała bajeczka o różnych światach, tutaj wszyscy w nią wierzą, nawet jeśli jedyny świat, o którym słyszeli to ich własny. Trochę jest inaczej ze szlachtą, ci mają kontakt. Reszta to... Niech sobie przypomnę – szukał czegoś myślami wpatrując się w sufit. - Jak u was. Każdy widział paloną czarownicę, ale lecącą na miotle to niezbyt. Pewnie przypadkiem tutaj jesteście?
Stwierdził poważnie odrobinę rozbawiony na ich widok.

-Na pewno... nie spodziewaliśmy się trafić tutaj.- odparł drwal nie chcąc kłamać, ani też mówić o Judaszu i zleconej im misji. Zmienił temat na bardziej go interesujący. - Czemu to miejsce jest pogrążone w mroku? Jak to się stało?
Lorraine pokręciła się na krześle licząc na wyjaśnienie sytuacji ze strony bardziej obiektywnej niż wiecznie knującego Judasza, czy władców zamku. Dios przy tym nie zdawał się ich oszukać. Przynajmniej dotychczas jego intencje nie zdawały się być zbyt zagmatwane.

- Jak się nazywacie? - zapytał głosem, do którego wróciła nuta podejrzliwości. - Dużo zmieniło się u was, nasze miasto dużo zmieniło? Bo u nas ma źródło wszelkie światło, więc skrzywdziliśmy pewnie inne światy.

Lorraine ciężko było zrozumieć co ten właściwie powiedział. I z zakłopotaniem odpowiedziała.
- Ja jestem Lorraine, a to jest Kristberg, wybacz że się od razu nie przedstawiliśmy. U nas nic się nie zmieniło od tysięcy lat, chyba, tak mi się zdaje. Kult Słońca istniał przed powstaniem cywilizacji, a hm... - przeanalizowała, że Judasz ma mniej więcej dwóch tysięcy lat, więc tak zwane zmiany musiały nastąpić w tym czasie - w ciągu ostatnich dwóch tysięcy od kiedy liczymy czas, wszystko rozwijało się raczej normalnie. Dopiero dzisiaj, chyba tak, dowiedzieliśmy się, że istnieją inne światy. Na prawdę nie wiemy co mielibyście zmienić. Kiedy to się stało? Możesz nam wszystko odpowiedzieć? Wtedy i my odpowiemy na Twoje pytania lepiej.

- Dwa tysiące lat... Na to wygląda, że czas płynie inaczej. Cóż... - westchnął. - Moi dziadkowie pochodzili od was, nawet chcieli wrócić ale się nie udało... Więcej wam nie powiem bo i nie wiem. I tak mieliśmy szczęście, że los skrzyżował nasze drogi. Napijecie się czegoś?

Drogi... Judasz... Czemu te słowo zawsze kojarzyło się z Judaszem?

- To tylko legenda. Miastem od zawsze władali nieśmiertelni, bogowie. Nigdy nikomu to nie przeszkadzało, Hemera i Helios rządzili sprawnie, a pałac stanowił rdzeń światła, wieczny dzień. - Wytwórca latarni zaczął mówić ciszej, prawie szeptał. - Prócz lasu, za murami czaiła się ciemność. Pewnego razu ciemność ogarnęła miasto. Podobno pomagał jej jakiś inny nieśmiertelny, miał dwóch pomagierów... Tutaj opowieść jest rozmyta. Nowi monarchowie zabili poprzedników, ich dworzan pewnie też. Część ludzi połakomiło się na służbę. Wampiry. - Skrzywił się strasznie. - Reszta jakoś żyje. Jedyny światło jakie jest legalne to srebrne, te które tutaj czynię. Bez niego, noc by nas wszystkich zjadła. Są jeszcze buntownicy w lesie. Z nimi też jest jak z czarownicami, każdy wie, że są, nikt nie widział. Poza tym chcą sami rządzić. Może to lepiej? Macie lampę, to ciemność nie dała wam pewnie mocno w kość. - Zakończył już głośniej. Macka ciemności spod drzwi dotychczas pełznąca leniwie jako ślepy stwór, cofnęła się przed groźbą srebrnej świeczki której użył rzemieślnik.

- Nie znam takiego boga jak Hemera... ale Helios to bóg Słońca, wyznawali takiego właśnie dwa tysiące lat temu. Potem zmieniła się dominująca religia i mamy pojedynczego, uniwersalnego Boga. - Spojrzała na Diosa czy ten na pewno rozumie co to jest jeden Bóg, ale nie miało to w sumie znaczenia.

- W każdym razie przed, w trakcie i po panowaniu Heliosa nic się nie zmieniło, a podobieństwo waszego Heliosa i naszego raczej nie jest przypadkowe. Słońca mamy tyle samo jak za panowania innych cywilizacji. Na podstawie tego co mówisz, raczej powinno nam zabraknąć światła, ale wygląda raczej na to, że ktoś u was je kradnie, bo my mamy go pod dostatkiem... I nasze cienie nas nie atakują. - Podrapała się po bródce w zastanowieniu.

- Z dziwnych rzeczy to zauważyłam tylko dzisiaj na mieście, już u was. Przez chwilę zrobiło się bardzo jasno, jak w dzień. Walczyłam z ciemnością i chyba Ceridwenem, a załatwiłam bodaj pościg spiskowców... To było wtedy. Widziałeś coś więcej Kristbergu?

-Może to chodzi o inne światło. Duchowe?- zastanowił się Kristberg rozmyślając nad słowami mężczyzny. Po czym nieco roztargnionym spojrzeniem, przesunął po obojgu. Zaprzeczył ruchem głowy mówiąc.- Nie. Nie wydaje mi się.

- Kristberg, ale co to było wtedy pod zamkiem? Myślałam, że to może moje, ale mój płomień nie świeci tak by przegonić mrok. Tam coś się stało i było przez chwilę widno. Wiesz skąd się wzięło to światło?

- Latarnia...słoneczny blask latarni.- odparł krótko drwal, drapiąc się po brodzie. W sumie ów blask był zbyt silny, zbyt potężny. O wiele mocniejszy, niż się spodziewał. Ale przyczyny tego islandczyk mógł się jedynie domyślać.

Ich rozmówca w mig jeszcze bardziej spoważniał, twarz ściągnęła mu podejrzliwość, nuta strachu oraz coś jeszcze, odsłaniającego obficiej zmarszczki. Zakasłał.
- Uważajcie. Ja się nie boję, pracuje przez latarniach więc ciemność mnie nie nęka, w sprawy pałacowe się nie mieszam, a i zawsze potrafiłem wyczuć dobrych ludzi. Nie wiedziałem nic, moja pracownia nie ma okien. Ale jeśli to prawda, nie rozpowiadajcie nikomu, że używaliście innego światła, że walczyliście. Słyszałem imię Ceridwen i nie było wymawiane pozytywnie. Wiecie co? - Spojrzał na nich uważnie, człowiek określany jako Dios Jumala Déu Gud, mistrz w kwestiach srebrnego światła, który wydawał się nie bać, żyć tu dobrze. Mimo to oboje czuli, w jaki sposób jego ciemność nękała. Rzemieślnik był sam. Na każdego był sposób i nawet światło latarni nie ochroni kruchego, ludzkiego serca.

- Wątpię abyście już wrócili do siebie. Może udałoby się gdzie indziej, do innych miejsc, kto wie, może gorszych? Rozsądniej będzie tu zostać. Chcecie, to mogę spróbować zapewnić wam jakiś fach, mieszkanie... Abyście tylko czasem do mnie zachodzili i wspominali ze mną.

- Na pewno nie będzie takiej potrzeby. Niesiemy światło w naszych sercach i to jest najważniejsze - uśmiechnęła się do niego serdecznie by dodać mu nieco odwagi.
- Powiedz mi tylko proszę jeszcze, skąd bierzecie to srebrne światło? To zwykłe świeczki, zwykłe lampy? W ogóle tu nie ma kolorów, ale w pałacu pije się jakiś złoty trunek. Tak to wszystko jest praktycznie czarno białe...

- Srebrne światło pochodzi od Selene. Zwykły ogień dawno by oziębł i zgasł. To jest takie samo światło jak światłość księżyca. Światło otrzymuje się albo w wymieszaniu tej cieczy z woskiem – pokazał na jeden z wielu małych flakoników wypełnionych przeźroczystym płynem – wtedy otrzymujemy świeczkę. Lampy w sumie działają podobnie, srebrny ogień podgrzewa naczynie z tym samym płynem. Tak to z grubsza wygląda ale naprawdę lamy są straszne skomplikowane aby nic nie wybuchło, trzeba uważać też, aby światło nie stawało się złote. Płyn otrzymuje się z pałacu acz jest go dość mało. To woda pobłogosławiona przez Selene.

-Nie wiadomo nic na temat, tej całej sprawy z przejęciem władzy i nadejściem ciemności? Jak ci nowi władcy przejęli miasto i czemu nikt tej trójki nie powstrzymał? Wreszcie... co wiesz o Ceridwenie?- [/i] drwal zasypał pytaniami wytwórcę lamp.

Dios wzruszył ramionami powtarzając tylko, że to nieśmiertelni i ich sprawunki.

- Mam jeszcze jedno pytanie, jeśli pozwolisz. Czy słyszałeś o niejakim Adonaju Eleazarosie? - miała nadzieje że dobrze to powiedziała. - Słyszeliśmy, że spotkanie z nim mogłoby być dla mnie i Kristberga korzystne. I jeszcze dwa imiona, choć nie wiem co o nich sądzić: Izrael i Judasz - wiesz coś o nich?

- O Judaszu nie słyszałem. O Izraelu tylko plotki... Jakiś buntownik ale udało się mu uciec z obławy. Adonaj Eleazarus mieszka niedaleko, praktycznie pójdziecie prosto od mojego domu i najpiękniejsze domostwo, willa należy do niego. Bogacz, wielu pracuje dla niego. Chociaż nieciekawa osoba. Żyje za długo, za długo... Nie wygląda na wampira. Odwiedzicie mnie jeszcze? Proszę.

- Zapewne tak i oby z jakimiś dobrymi nowinami. - Odparł Islandczyk potakując głową i spojrzał na paryżankę bez słowa. Ale jego spojrzenie mówiło wprost: ”Ruszajmy do Adonaja”.

- Dziękujemy ci, bardzo nam pomogłeś. Wypatruj naszego powrotu. - Wstała i się dwornie ukłoniła.


* * *



- Zastanawia mnie skąd Selene bierze to światło. To jej moc? - ściszyła głos by cień zbyt dobrze jej nie słyszał. - Myślę, że oni ukrywają światło i ono wciąż tu jest, tylko z jakiegoś powodu wolą mrok! Albo zużywają je do innych, swoich celów. Musimy się dowiedzieć czemu ten świat zmienił się właśnie w ten sposób. I o ile historia nie płata nam figla, nie sądzę by zmiany, to jest ruch oporu, tak jak kiedyś ciemność, przyszedł z lasu. Nie mam zamiaru tego sprawdzać.

-Może to adoptowana córka... Może to córka Heliosa.- odparł Kristberg, pocierając dłonią brodę. Zatrzymał się na moment, zbladł.- Ten napój, to światło w kieliszkach. Chyba wiem co to jest.
Podszedł do ściany kamienicy, oparł dłonią próbując złapać równowagę, gdy drżącymi wargami szeptał.- To krew Heliosa. On chyba nie do końca jest zabity. I z jego krwi, były te trunki na balu. W końcu to nieśmiertelny. Nie powinno się go dać zabić.

Lorraine otworzyła szeroko usta i patrzyła na Kristberga jak na zjawisko. W mig jednak się ocknęła i rozejrzała czy nie napadają ich cieniste macki.
- Ciii! Nie mów takich rzeczy tak na głos. Ale to niesamowite! Też myślałam o nim, bo jak zabić nieśmiertelnego? Ale by pić... - rozejrzała się w koło. - Jesteś genialny! A na pewno super kreatywny. Ja sądziłam raczej, że wykorzystują światło do czegoś, o czym nawet nie wiemy. Czemu mieliby to pić? Co podsunęło Ci ten pomysł? - była rozpromieniona inteligencją drwala, który przecież na ogół jest bardzo cichy i nieskory do rozmów. Kto wie co się kryje w jego głowie?

-Nie wiem czemu piją. Nie jestem pewien czy chcę wiedzieć.- odparł Islandczyk. Myśl, że pił krew... że pił czyjąś krew niemal wywołała odruchy wymiotne. Potrząsnął głową na boki próbując wyprzeć wspomnienie głosu w głowie. „Helios...Król Słońce! Niech żyje jego promień!” .
Spojrzał na Lorraine dodając cicho.
-Tak jakoś się skojarzyło. Nie wiem czemu.

Było to tylko półprawda. Wiedział, a może raczej...zgadywał. I nie chciał opowiadać. Ale rzeka słów raz przerwawszy tamę ust, wylewała się z jego drżących ust.
- Widziałem... mężczyznę zakutego w srebrne kajdany, krwawiącego złotą posoką, spływającą do złotych kielichów. Judasza naprzeciw niego tuż po pokonaniu Heliosa i innych buntowników. I Nyks pośród nich. Wtedy... wcześniej nie rozumiałem co to było. Nie rozumiałem znaczenia tej wizji, która mnie naszła po... wypiciu jego krwi. Nie skupiłem się na tym, na czym powinienem. Selene... jest córką Heliosa, wspominał o tym sam Judasz. A kim jest Nyks? Hemerą może. Zdrajczyni Nyks. Noc która zabiła Słońce. To ma sens. Dlatego córka poprzedniego króla nadal chodzi wolna, bo jest córką obecnej królowej. Uśmiechnął nieco nerwowo, opierając plecami o kamienicę. - Tylko czemu uwięziła Heliosa? Czemu doszło do buntu i zdrady?

- Może jest jak ambrozja? Zastanawiałam się jak mogli uwięzić Słońce. Okazało się to jednak całkiem banalne, jeśli patrzeć na bogów jak na coś naturalnego... Trzeba się dowiedzieć czegoś o Hemerze, nigdy o niej nie słyszałam, tak mi się chociaż zdaje. Historia nie była moim ulubionym przedmiotem. Tylko po co Judasz miałby im wtedy pomagać? Albo może... dlaczego niektórzy nagle chcą cofnięcia tej zmiany... Caredwin najwyraźniej przyczynił się do obalenia dawnego króla. Powinniśmy jeszcze raz porozmawiać z Selene. Chciałabym wiedzieć co jest grane, jeśli mam tu zostać lub zgi... - nie dokończyła. Wizja powieszenia, łamania kołem, czy innych średniowiecznych kar spadły na nią z całą mocą. Wszak byli nowymi spiskowcami.

Do pewnego stopnia... jej zazdrościł. Tego lekkiego podejścia do spiskowania i tej całej sytuacji. Sam Kristberg znosił tą całą sprawę gorzej. Uświadomienie sobie tego co wypił, wzmagało w nim odrazę do tego świata i istot nim rządzących. Usiadł na ziemi, opierając się plecami o ścianę. Potarł czoło dłonią w żelaznej rękawicy.
- Nie liczyłbym na to, że uda nam się do niej dotrzeć. Może poza Brigid.

- Hej! Hej! Nie ma odpoczynku. Jak chcesz mogę Ci dać trochę wody, ale chyba powinniśmy się spieszyć.


Drwal wstał i ruszył dalej sam zamykając się w klatce ponurego milczenia.
Lorraine tymczasem już malowała na własnej sukience szklankę zimnej, orzeźwiającej wody. Przez chwilę zastanawiała się czy to zadziała, ale skoro płomienie potrafiły zmieść cienistych zabójców, to i to musiało się udać. Wiara i zapał miały duże znaczenie, bo właśnie wtedy musiała chwycić materializujący się napój.

- Proszę, na razie to chyba najlepsze co mogę Ci dać. Może u Adonaja uda się wyprosić coś do jedzenia, byśmy nie pomarli od trucizny.

-Dziękuję. - odparł Kristberg biorąc szklankę i wypijając ją. Nie był co prawda spragniony, ale nie chciał robić przykrości dziewczynie.

Patrząc jak Kristberg pije magiczną wodę było zastanawiające to, że o ile można było czuć, pić tą wodę, tak samo namacalne były stworzone przez Lorraine płomienie. Czuła je przecież na własnej skórze. Czy na prawdę zabiła jakichś ludzi, czy były to tylko zjawy? Nie zostało po nich nic. Odsuwała to wszystko w nieświadomość, nadzieję, że to jednak tylko sen. Wszak wszystko było zupełnie nienaturalne.

Zmierzali do wyznaczonego przez Judasza celu. Może on rzuci nieco więcej światła na te wszystkie dziwaczne i upiorne zdarzenia.
 
Kritzo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172