Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-08-2010, 13:42   #11
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość
Trzymając się kurczowo księżniczki młoda artystka myślała tylko o tym by się nie potknąć w ciemności i nie stracić swojego tak mało doświadczonego życia. To wszystko ją nieco przerażało, jakieś hałasy dochodzące z kątów sali, towarzysze, którzy też najwyraźniej nie należeli do normalnych, no i magiczne moce. Patrząc się na piękne lica Selene przez myśl przemknął jej szalony pomysł czy by nie zaczarować cudacznej panny, by przychylnym okiem spojrzała na ich działania...

„... ale tak chyba nie wolno. Poza tym co miałaby dla nas zrobić? No i ona jest jak jakieś bóstwo, nie udało by się pewnie. Zresztą i tak nic jeszcze nie umiem...”

Zwiesiła nieco głowę i dała się zaciągnąć pod otwarte niebo. Jak każda ciesząca się zdrową psychiką osoba lękała się nieco ciemności, tego co może kryć, tego czego nie jest w stanie przewidzieć umysł. W ciemności jest wszystko to czego się można lękać. Nie ma też tam tego co się kocha na co dzień, nie ma tam życia, a wszystko co tchnie choć odrobiną piękna ginie w ponurych odmętach, czasem na zawsze. Dlatego też nigdy nie podejrzewała, iż będzie się radować z ciemnej nocy, zamiast szukać schronienia w potężnym jak się zdaje budynku.


Pierwszy poryw radości okazał się jednak równie złudny jak nadzieja na rychłą wiosnę tego roku. Ciepłe promienie słońca zagościły nad Paryżem tylko pierwszego dnia, cały następny tydzień kryjąc się za gęstymi chmurami. Toczyły zapewne epicki bój, by w końcu dać się odrodzić naturze, jednak był to mozolny proces. Powtarzał się jednak co roku i czując dreszcze na widok ciemnych zakamarków i ponurej gry cienia i mroku Lorraine miała nadzieję tak samo będzie tym razem. Nawet najjaśniejsze światło zdawało się być pozbawione życia, niczym w krainie umarłych. Widząc w oddali czarno-białych ludzi, szaro-czarne budynki i wszystko inne w odcieniach czerni czuła jak z jej całego życia ulatnia się jakakolwiek radość.

Selene mieniła się w księżycowym świetle jak głupia jarzeniówka i ekscytowała się zdaje czymś co sobie do tej pory zdążyła ubzdurać na temat nowych zabawek, którymi byli niestety oni. Gdzieś tam między jej palcami błyskały pewnie czaszkowe kolczyki, ale nie zdążyła się im przyjrzeć, więc mogły być czymkolwiek. Była trochę zła. Jeszcze ta cała mniszka spojrzała się się na nią jakby była ucieleśnieniem jej wszystkich życiowych błędów. Pytanie zadane przez księżniczkę Omeyocanu puściła mimo uszu, w razie potrzeby coś wymyśli, ale i tak arystokratyczna Pani Smutku nie zrozumie jej serca.

Brygid się jednak rozgadała, nie wiedzieć czemu, ale miała coś niecoś do opowiedzenia. Księżniczka spoglądała na nią nieco zainteresowana i na całe szczęście, jak zauważyła Lorraine, nie była wstanie zauważyć jak ta stojąc za nią niemal rozwiera zdziwione usta. Czemu tylko ona nic nie wiedziała o tym co się dzieje? Kim właściwie oni byli?

Nagle poczuła skrywaną prawdę - że to wszystko dla wywarcia dobrego wrażenia na księżniczce, podsycenia jej ciekawości gośćmi, zdobycia pozycji i wiele więcej... Malując tą scenę Brygid okalałyby żmije, a jedna z nich wiłaby się już wokół kostki naiwnej Selene. Kiedy usłyszała to co Brygid miała do powiedzenia na temat jej samej zawiodła się jednak mocno. Mogła mówić dalej, mówiła ładnie, ale chyba nie miała już ochoty się bawić... Ciekawe czy Selene obroni się przed śmiercionośnym gadem, czy jedynie go strzepnie nie dostrzegając zagrożenia tkwiącego w słowach mniszki?

- Pani Brygid ćwicząc się w pięknych opowieściach o wiele ciekawiej opisuje to co się nas tyczy, ale chętnie odpowiem na Twą ciekawość pani, bo też lubię czasem coś powiedzieć – podchwyciła nutkę intrygi swojej przedmówczyni i by zapomnieć na chwilę o smutku, który próbowała ukryć delikatnym uśmiechem oddała się twórczej opowieści na swój temat.

- Chociaż jestem młodą dziewczyną poznałam już arkana licznych sztuk i wciąż szukam nowych wyzwań. W mych stronach zwą mnie Lorraine Płomiennowłosa – pokłoniła się z gracją, w myślach mając „ruda” - gdyż w mym sercu płonie ogień podniecenia i radości ze sztuki, a w tańcu jestem niczym największa pożoga chłonąca spojrzenia panów – miast mówiąc prawdę, mówiła o swych marzeniach. Dała się unieść emocjom, cieszyło ją to. Na chwilę zapomniała, że jest niczym spadająca gwiazda, która za chwilę i tak zgaśnie na ciemnym niebie Omeyocanu. - Kiedy dotykam pędzlem płótna ręce mi drżą z uniesienia, a gdy kto ogląda me obrazy płacze lub jego serce podlatuje w niebiosa. Jednak nie każdy prostaczek docenia prawdziwą sztukę i ukryte przekazy, dlatego też ma sława choć znaczna nie dociera do naszego prostego ludu. Jednak nie dla nich sztuka powstaje, a dla piękna samego w sobie, ku czci dawnych bogów i uniesienia serc poczciwych – zakręciła się tworząc ze swych włosów wachlarz i usiadła na upiornej balustradzie na chwilę zapominając o całej tutejszej koszmarności. – Mam ze sobą me ukochane pędzle, którymi uwieczniam świat obrazów i mnogości barw, cieni i świateł. Jeśli będzie taka Twa wola uwiecznię tę która oświetla swą urodą ten kraj i daje radość swym poddanym – zakręciła jednym pędzlem między palcami i pociągnęła nim po balustradzie. „Tu i tak nie ma barw, więc co jej po sztuce?”

- Moja historia i to jak o mnie mówią w mych stronach jest mniej ważna od mojej pracy i lepiej to opowiada złotousta Brigid z Lepszej Góry. Jeśli nie chodzi o to co piękne me serce jest mniej skłonne do porywu, wolę pracę nad pięknem, nie rozważania nad swoim życiem. Tyle przecież jeszcze przede mną – oparła uśmiechnięty policzek na ramieniu pozwalając opaść pięknym włosom wzdłuż ręki. Niestety nawet one w tych warunkach traciły swe wyjątkowe piękno.

Jej spojrzenie powędrowało jeszcze na chwilę do zagubionego drwala, któremu brakowało odwagi by się wysłowić, ale pewnie byłby pierwszym do zgładzenia wymyślonych przez Brygid potworności. Posłała mu ciepły uśmiech, chcąc mu dodać otuchy, jego serce skrywał całun niepewności i zagubienia. Szkoda, że musiała budować swoją siłę, na cudzym cierpieniu jako potrzeba buntu wobec tej ponurej rzeczywistości.
 
Kritzo jest offline  
Stary 29-08-2010, 14:22   #12
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Lorraine Girard maznęła trzymanym w drobnej dłoni czerwonym pędzlem po balustradzie. O dziwo barwa była, co prawda przytłumiona, smuga mająca mieć kolor intensywny jak krew i ogień, jak życie, przypominała odcieniem sangwinę. Lecz na tym się nie skończyło, w miejsce po farbie pokrył żar i ogień, niskie, dające znikome światło brudnoczerwone języki ognia przypominały krótką, ognistą grzywę położoną na balustradzie. Selene przyglądała się płomieniom z zupełnym spokojem czego nie można było powiedzieć o Lorraine. Spanikowała, serce uderzyło mocniej, a wraz ze wzrostem emocji młodej dziewczyny, płomienie buchnęły ze zdwojoną siłą, mimo wszystko pozostając na swym miejscu. Bez dymu, prawie bez światła, bez zapachu i trzaskania. Czysty ogień sycący się zdenerwowaniem dziewczyny.
Wciąż trzymała czerwony pędzel w dłoni, zauważyła, że płomienie lgną doń, paniczny ruch włosia sprawił, ze ogień zatoczył krąg i został... Wessany powrotni do włosia przemieniając się po drodze w farbę. Na balustradzie nie pozostał najmniejszy ślad farby czy spalenizny. Selene dopiero na koniec drgnęła twarz do niepochachmęconego, serdecznego uśmiechu. Księżniczka podeszła do dziewczyny, objęła ją ramieniem za szyję.

-Jesteście niezwykłymi towarzyszami. Chodźmy do komnat. Sir Kristbergu, racz uraczyć swe towarzyszki światłem o którym mówiłam.

***

Nim weszli ponownie do spowitego w ciemności pałacu, drwal mógł zauważyć drobną zmianę w swej lampie. Spokój, przytłumienie dobra oraz czyste dobro. Srebro i złoto zdawały się tańcować, a kiedy drwal zapalił lampę, tylko od jego woli decydował rodzaj światła.
Srebrzyste, księżycowe promyki rozświetlili im drogę. Księżniczka prowadziła ich szerokimi korytarzami o ścianach kamiennych i gładkich, drewniane, kute złotem drzwi oraz marmurowa posadzka. Mimo wszystko powietrze było
suche, acz rześkie. Stanęli przed trzema drzwiami. Drewno delikatnie obkuto metalowymi płatkami, zakrywającymi jedne drugi. Nie było tam ostrej krawędzi, skazy czy widocznych gwoździ. Jakże pięknie by wyglądały w normalnym świetle... Księżniczka jednak prowadziła dalej, w głąb pałacu. Minęli kilka odnóg, parę skrętów. Korytarze stanowiły istny labirynt skąpany w ciemności, gdzie tylko Kristbergu był niosącym już nie złote, a srebrne światło. Podczas trwającej dobry kwadrans w milczeniu drogi, Selene parę razy obracała się czy aby nie zgubiła Brigid która każdemu niknęła z oczu.


Jedną z odnóg korytarz, do której doszli wieńczyły nie zwykłe drzwi, a małe wrota bez klamek. Nie zaznać było na nich śladu drewna. Srebrno-złota powierzchnia mon chromatycznej jak wszystko barwy zdawała się żyć. Delikatnie, blaszane liście, pędy, płatki kwiatów i pęki na powierzchni wrót utworzono z tak niezwykłym kunsztem, uchwyceniem dynamiki życia, iż wydawały się rosnąc w górę cały czas, być czym więcej niżeli martwa, cenną rudą. Sukienka [b]Selene zaszeleściła pod nagłym porywem wiatru który również rozbawiał zarówno jej włosy, jak i pobawił się z pozostałymi kobietami. Natomiast Kristbergowi przyniósł... Muchę. Ślepe w mroku stworzenie wpadło do jego brody, a potem wyleciało zupełnie ignorując srebrzyste światło lampy. Cóż, było to tylko światło zmysłów, nie serca, a inspekt wędrował dalej w ciemności. Wiatr nie ustawał, gdy kamaszniczka zdecydowanym, niewyraźnym gestem dłoni pogładziła bramy. Wrota rozwarły się bezszelestnie.

-Chodźcie... Chodźcie, to mój pokój!

Gdy weszli, a za nimi drzwi, wrota zamknął się same, pod stopami poczuli miękki dywan wyścielający cała podłogę w zasięgu widzenia. Krótkie, grube włosie zdające się pochodzić ze zwierząt które drwal uznałby za wilki, wyścielało gąbczasty spod lekko uginający się pod stopami. Sufit wieńczył kopuła z wymalowanym... Słońcem. Szarym, przygasłym o bijących promieniach. Pod światłem zdawało się delikatnie budzić, szarości ustępował pomarańcz, a płomienie drgały, lecz na próżno. Księżniczka usiadła na puchatym łożu. Światła mieli mało, a pokój był wielki. Ich wzrok nie sięgnął więc nawet do końca wszystkich ścian chociaż wielki, rzeźbiona w kwiaty szafa, dwie komody oraz szafka z lustrem nie umknęły ich uwadze mieszcząc się po prawej. Lewe ściany nie widzieli, natomiast dostrzegli okradły stół z gładkiej, jakby wypiaskowanej stali oraz siedem krzeseł niedbale położonych w jego pobliżu. Wokoło rozchodziła się woń rożnych perfum, róż i fiołków, jakby na zmianę bombardując nosy, raz jeden, a potem drugi, nigdy razem. Księżniczka z uśmiechem wskazała im dłonią miejsca, a Lorraine wiedziała, iż w jej gestach nie ma drobiny gniewu, zasadzki i złych intencji. Księżniczka chciała dobrze. Wparła skroń o skroń w przerysowanym, acz uroczym grymasie pomyślunku. Powstając, spojrzała na nich.

-Muszę iść do mamy. Wrócę za chwile z kluczami do waszych pokojów i czymś do zjedzenia.

Powoli, sunąc i dostojnie znów wykonała ekspresywny gest. Drzwi otwarły się, a potem zamknęły za księżniczką. Brigid zauważyła na kartce z bestriariusza kolejną zmianę. Na odwrocie pojawił się.. Zegarek. Odmierzający siedemnaście minut do powrót Selene. Zostali sami, w ciepłym pokoju.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest teraz online  
Stary 30-08-2010, 18:48   #13
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
– Nie jest zła, chyba nawet się nie gniewa... jest tylko totalnie zakręcona, jak cały ten świat– przebiegła kawałek po pokoju– no i ogólnie fajny ma pokój, jak na księżniczkę przystało, ale jak ona sobie radzi w takiej ciemności? Przecież to chore...– rozejrzała się, na jej twarzy pojawił się grymas odpowiadający niewątpliwie knuciu i złośliwym intencjom małego skrzata.– Druga taka okazja może się nie powtórzyć, możemy poznać księżniczkę od... sypialni, póki jej nie ma. Ja sprawdzę łóżko!– pobiegła i rzuciła się na miękkie posłanie księżniczki Selene, tonąc w nim i budząc zmysły delikatnym muskaniem jedwabistej tkaniny, oraz zapachem nieziemskich perfum. Zerkając na towarzyszy podciągnęła się do szafki nocnej sprawdzając co jest na, w, pod, za i obok niej, czyli tak na prawdę wszędzie. Jedyne znaleziska okazały się kilkoma kocami, schowaną poduszką i ładna, ale niezbyt praktyczna przecież klepsydra.
Zwlekając się niechętnie z mebla rozpoczęła poprawianie tego co się wymięło, niechcący zerkając pod poduszkę. Wszystko to zajęło dosłownie chwilę, rudowłosej Lorraine zrobiło się po prostu pełno, jakby ogarnął ją nie przypływ energii, a raczej sztorm wyrzucający ją nagle do przodu.
Brygid znieruchomiała w pół drogi do drzwi.
- Ta dzisiejsza młodzież- zagderała teatralnym tonem starej matrony. -Tak szybko dorasta. Nic, tylko sypialnia, łóżka i dupy... Za moich czasów...- "było zupełnie tak samo". odwróciła się do Lory i przymrużyła oko, twarz miała rozbawioną i serdeczną. -Masz siedemnaście minut- zerknęła na trzymany w dłoni skrawek pergaminu, który też zaraz umieściła w bezpiecznym schronieniu swojego stanika. -Tylko uważaj. Sprawdź wcześniej, czy pod łóżkiem nie ma gadającego psa.
Kończąc oględziny Lorraine nie mogła się powstrzymać i choć mniszka zapewne tylko żartowała, wolała nie marnować szansy i zajrzała pod łóżko. Nic wszak nie traciła, najwyżej kilka sekund.-Niestety nic tam nie było.
- Nie uważacie, że to raczej niewdzięczne? Ona daje nam schronienie podczas podróży, a my w dowodzie wdzięczności wywrócimy jej sypialnie do góry nogami? Wszystko można załatwić nie uciekając się do takich podstępów. Ta dziewczyna Nam zaufała, wiec tego nie marnujmy - Kristberg zmarszczył brwi. - Uważam, ze powinniśmy teraz porozmawiać. W końcu nic o sobie nie wiemy.
-Sir Kristberg zawstydza nas swoją prawomyślnością- oznajmiła Brigid, wykonując coś na kształt dwornego ukłonu, który niewątpliwie byłby bardziej elegancki, gdyby nogi nie zaplątały się jej w szeroki habit. -Pierwszorzędne z nas świnie- podsumowała głosem spowiedzi powszechnej. -Nie dość, żeśmy ją ołgali, to jeszcze grzebiemy jej w bieliźniarce- wzruszyła obojętnie ramionami. -Nie wiem jak ty, mości rycerzu, ale ja chcę się stąd wydostać i wrócić do domu. Jak najszybciej. Zostawiłam ojca bez pogrzebu i brata w depresji, zostawiłam firmę, która rozleci się w trzy dni, jeśli mnie tam nie będzie. Jeśli mam się uciekać przy tym do podstępów, to mnie to, generalnie, nie rusza. Może ty chcesz tu być, ja właśnie odkrywam, że jestem tu wbrew mojej woli. I nie będę się patyczkować w związku z tym...- zakończyła przemowę krzyżując ręce na piersi. -Jednak masz trochę racji. Nie przez wzgląd na dobre obyczaje, bo jeśli będziemy się ich trzymać, to długo tu nie pociągniemy. Przez wzgląd na to, że nam to nic nie da. W panieńskiej sypialni żadne z nas nie znajdzie rozwiązania tajemnic, a ja nie znajdę kluczy, który otwierają drzwi do domu - te, moi mili państwo, nasz przyjaciel Judasz nosi w swojej głowie. A klucze dyndają mu u paska. Więc, Lora, bądź grzeczną dziewczynką i zamknij szufladę. Te majtki odłóż przedtem na miejsce.
- Mimo wszystko muszę przypomnieć, że nie jesteśmy tutaj bez powodu. Skoro zostaliśmy wybrani do odbycia tej drogi, to nie uważam, aby przedwczesne przerywanie jej miało sens. To Bóg nas tutaj wysłał, więc jesteśmy w jego opiece. Tak samo Nasze rodziny i całe życie - odpowiedział mężczyzna.
- Ha ha... Żartujesz, co?- upewniła się Brygid na wszelki wypadek. -O cholera, ty mówisz serio. Naprawdę tak uważasz!- przyglądała się Kristbergowi jak nowemu i niezwykle egzotycznemu gatunkowi zwierzęcia. -Pozwól, że ci przybliżę swoje mało uduchowione stanowisko: Boga nie ma. Na szczęście zresztą, bo gdybym miała tak pozostawać pod jego opieką jak niejaki Hiob, to pierdolę taki interes, panie rycerzu. Jeśli zaś chodzi o genezę naszego pobytu tutaj, pozwól, że ci przypomnę: na początku drogi, którą tak ochotnie pragniesz podążać, stoi coś, co kazało się nazywać Judaszem. Zostawmy na chwilę puste dywagacje, czy jest nim, czy też nie jest w istocie... Przejdźmy do cholernego meritum: wziął nas z naszego świata, i wsadził tutaj. Jesteśmy tutaj tylko z jego woli. A wiemy o nim tylko tyle- Brigid wyciągnęła z rękawa kosmyk, przeciągnęła nim bezwiednie pod nosem. Teraz zdawał się pachnieć lawendą, który to zapach byłby nawet miły, podsunął jej wizję Judasza pląsającego boso po fioletowym polu, dzyń dzyń, dzwoniły klucze na jego pasku, dzwonią dzwonki sań, a może nawet i cicha noc? -że, żeeeee...
***
Tylko że Brigid nienawidziła lawendy. Z powodów estetycznych i osobistych. Otóż na pierwszym roku studiów, podczas występów teatrów i stowarzyszeń studenckich pod Dublinem, niejaki Ian, boski odtwórca roli Hamleta, jakoś tak w środku drugiego dnia występów ostatecznie wzgardził mizernymi wdziękami Brigid dla niejakiej Pameli. Brigid poradziła sobie z zawodem miłosnym w sposób często praktykowany - poszła w cholerę na sąsiednie pole lawendy i upiła się w samotności jak zwierzę.

I kiedy leżała na miedzy jak nieszczęście, otoczona przenikliwym zapachem kwiatów, przyśnił jej się Hamlet o twarzy Iana, odziany w kombinezon strażacki, a w dłoni miast czaszki dzierżył przywiędły kalafior.

- Idź panna do klasztoru! - wyrecytował, melodramatycznie przewracając oczami.

Oto dlaczego Brigid nie cierpiała lawendy.

***

- że końcówki mu się rozdwajają- zakończyła gładko, machając judaszowym puklem. -Opieka, też coś...
- Nic nie dzieje się tylko dlatego, że ktoś tak chce, zdaj sobie z tego sprawę. Bóg sprawuje nad wszystkim pieczę, a przede wszystkim nad nami. Nie potrafisz tego pojąć, docenić? - poglądy Islandczyka był naprawdę dziwaczne. - To nie jest nawet... ta... ignorancja! Tobie się po prostu nie chce wierzyć, nie chce Ci się być... yyy... hh... cholerne zmęczenie... hipokrytką! Nie chcesz wierzyć i nie trwać w wierze, bo nie można żyć bez Boga. A Ty starasz się robić właśnie to! -Kristberg zamilkł na chwilę. Przypominał sobie słowa pewnego księdza.- Starasz się osiągnąć stadium, gdzie sama decydujesz o świecie, ale zastanów się, czy to jest możliwe? -mężczyzna cytował nieznanego nikomu klechę.- Zawsze jest Bóg, nie da się myśleć inaczej. To jest ignorancja. Ateizm? Cóż to jest ateizm? To pogląd ślepych i istot bez serca! Więc nie mów mi, że Boga nie ma -unosił się Islandczyk.- A skoro zostałaś wybrana do tej misji, to wypełnij ją, bo to jest zaszczyt. Judasz? On jest tylko narzędziem. Sam jest jednym ze swoich kluczy, on otworzy Wam drzwi do wiary, nie zdając sobie z tego nawet sprawy -zakończył Kristberg.
Słuchała cierpliwie, zaplatając sznurki paska na dłoni. Brigid skończyła dwa kierunki studiów, i takich dyskusji, a raczej bitew: ateiści versus wierzący, Nauka przeciw Wierze, stoczyła tysiące, w salach wykładowych i w zadymionych pubach, z profesorami i studentami. Wszystkie były takie same: jedni wyjeżdżali z ciemnogrodem i ignorancją, drudzy z zaślepieniem, egoizmem i brakiem serca... Wszystkie ostatecznie zmierzały nieuchronnie w stronę wielkiej chryji. I wszystkie te dyskusje uważała w gruncie rzeczy za bezcelowe, akademickie bicie piany. Bo obydwie strony okopały się na swoich pozycjach, daleko od siebie, i strzelały argumentami właściwie tylko w powietrze. I po co to, no po co, i czy to ważne w tej chwili?
Gdy dorośli rozmawiali płonące zapędy nadreaktywnej panny skierowały się już dawno w stronę lustra, które mimo całego swego piękna zdawało się być... tylko lustrem. Pierścionki, wisiorki, kolczyki i buteleczki, małe karteczki i pierdółeczki nie były zbyt istotne, ale gusta księżniczki zostały oto rozszyfrowane. Choć nie znała nazw użytych kamieni szlachetnych, rzuciwszy kilka przeciągłych „śliczne”, „piękne”, „na to nigdy w życiu nie byłoby mnie stać”. Poruszywszy kilka flakonów z egzotycznymi perfumami, które lekką nutą rozlały sie po pomieszczeniu, w myślach tworzyła już nową myśl.
„Może jakiś karteluszek z miłosnym wyznaniem, albo niedokończony list z śladami ronionych łez?”-Nie było to jednak miejsce wrażliwe do szukania takich artefaktów. Sukienka znów zaszeleściła, a włosy zafalowały, gdy dziewczę ruszyło na podbój kolejnej części pokoju poszukując biurka zarzuconego księżniczkowymi pamiętnikami i liścikami. Docierały do niej tylko urywki słów i nie interesowała jej zbytnio prowadzona rozmowa, taka... o niczym i pani Brigid znów zaczynała męczyć biednego brodacza.
Spoglądający na to dziwne zjawisko Kristberg i Brigid nie mogli nie podążać przynajmniej przez tą chwilę za zakręconą paryżanką, zastanawiając się gdzie ją tak radośnie niesie. Spojrzenie zatrzymało się nagle, niespodziewanie, powodując niewielkie przeciążenie podobnie jak u Lorraine, którą to wbiło w ziemię, niemal nie powodując małego wypadku. Stała naprzeciw szafy rzeźbionej w mistyczne wzory niczym z baśni, której niewielka szczelina dwóch skrzydeł drzwi mamiła i wciągała do środka. Nie mogła się powstrzymać i otworzyła ją, wywołując rychły spadek zainteresowania jej osobą dwójki towarzyszy.
- Kristbergu- uśmiechnęła się Brigid. -Po pierwsze, zejdź proszę z kazalnicy i urażonego tonu przy okazji. Nie wierzę. To moja sprawa, a nie cios wymierzony w twój porządek rzeczy. Na pewnym etapie Bóg przestaje wystarczać do tłumaczenia świata. Wierzysz? W porządku. Nawet mnie to w tej sytacji cieszy. Siedzimy w tym gównie razem, a twoja wiara gwarantuje inne spojrzenie na ten świat, które może się okazać przydatne. Judasz jest kluczem, który otworzy mi drzwi do wiary? Dopuszczam i taką mozliwość - gdyby mi zrobił tym kluczem trepanację czaszki, niewątpliwie by się to udało. Tyle żę ja zamierzam tego uniknąć. Chcesz zostać męczennikiem swojej idei - droga wolna. Ale ja mam jeszcze trochę rzeczy do zrobienia przed śmiercią, a na męczennicę się nie nadaję - jestem niewierząca, jestem za brzydka, i straciłam już cnotę, której mogłabym bronić z poświęceniem życia przed barbarzyńcami albo niechcianym małżeństwem- głos wyzłośliwił się jej na chwilę. -Zaszczyt?- zapytała znowu łagodnie. -Chyba niechciany prezent, z którym nie wiadomo, co zrobić. Nie masz życia? Rodziny? Pracy? Przyjaciół? Nie obchodzi cię, co się z nimi dzieje, podczas gdy ty ruszyłeś ochotnie na krucjatę, zostawiając ich na pastwę losu? Mnie obchodzi, i to bardzo. Powinnam być z moją rodziną, a nie tutaj. Tak mi mówi moje serce, którego mi odmawiasz. Schodząc z kazalnicy, zejdź i ze mnie przy okazji. I proszę, żeby w czasie, w którym będziemy zmuszeni ze sobą współpracować, twoje serce częściej komunikowało się z głową. Bo inaczej się nie dogadamy.
- Nie będę Cię zmuszać do wiary, to jasne. Wiem, że Was nie przekonam, ale może... może gdzieś na końcu tej drogi znajdziecie świecenie, bo innego sensu tej wędrówki trudno mi się dopatrzeć - Islandczyk stawiając siebie w nieco nietypowej roli zakończył temat wiary. - A tymczasem oficjalnie się przedstawię. Jestem Kristberg Lenikrini i pochodzę z Islandii. Z zawodu jestem drwalem i, jak już wiecie, jestem katolikiem. Miło mi Was poznać.
Brigid zdjęła z ramienia drewniany przybornik.
-Poznałam po akcencie- wyszczerzyła zęby. -Mój profesor od teatru średniowiecznego pochodził z Islandii. Jestem Brigid Monk, mieszkałam sobie spokojnie pod Dublinem i prowadziłam wydawnictwo. Rozwód z Kościołem wzięłam oficjalny więc naprawdę nie rozumiem- rozłożyła ręce, szerokie rękawy habitu rozdęły się jak żagle -dlaczego mnie odziało w tę zgrzebną ideologiczną kieckę. Ale, ale... bym zapomniała przez tę awanturę. Uważajcie na uczcie. Tu wszystko zdaje się mieć pewne odniesienie do naszego świata, naszych mitów i legend. Wydaje mi się, że tu rządzą prawa opowieści, a w opowieściach pewne...- Brigid zamilkła na chwilę, nie chciała fundować Kristbergowi wykładu z literaturoznawstwa. -Po prostu pewne punktu programu są stałe. Na ucztach zawsze podawano coś paskudnego, i nie mam tu na myśli bynajmniej braku umiejętności kucharza. Nie jadłabym mięsa. Nader często w mitach bohaterom podawano na talerzu coś, co wcześniej mówiło ludzkim głosem- usiadła na krześle i podwinęła połę habitu, oglądając paskudnie pogryzioną kostkę. -I owoce. Od owoców można śmiertelnie zatruć się symboliką. Jabłka - wszyscy wiemy, co z jabłkiem było, prawda? Granaty - Persefona zjadła ziarnko granatu i nie mogła opuścić świata umarłych. Pomarańcze- Brigid podrapała się po chudej łydce. -Pomarańcze też są niebezpieczne. Mają połówki. Pasujące do siebie- zakończyła groźnie.
Zerkając kątem oka na kłócących się... ateistkę i fanatyka? - Lorraine zaczęła przymierzać sukienkę najpierw jedna, potem drugą, ale choć były niebiańsko piękne, nie pasowały swoją kolorystyką do rozbuchanej osobowości dziewczyny. Na jej twarzy przewiną się wyraz żalu, nie wiedząc co ma dalej zrobić ocknęła się nieco i chwyciła mocniej zielony pędzelek. No i wypadałoby też zabrać głos.
- Przepraszam was bardzo, ale nie chciałabym się wdawać w dyskusje o wierze. Też jestem katoliczką, ale Bóg jest, nie robię nic złego, raczej staram się postępować dobrze i mam nadzieję mu to wystarczy. Nie umiałabym w każdej wolnej chwili myśleć o tym jak wpływa na moje życie i na wszystko w koło. Już raz wszystko się zaczęło, staram się tylko dobrze przeżyć tą szansę -uśmiechnęła się promieniście do Kristberga.
- Ale panie Lenikrini... -ciężko przyszło jej wymówienie tego chropowatego nazwiska- to co teraz robię to nie przecież ze złośliwości, po prostu nie mogę się opanować. No ale już skończyłam... chyba. Jesteśmy tu po coś i to trzeba zrobić! Każdy ma swoje metody i cieszę się, że jest z nami ktoś odpowiedzialny i silny. To bardzo ważne mieć na kim polegać.
Kończąc zdanie już siedziała za szafką z lustrem, coś robiła przy ścianie. Wydobył się stamtąd nieco przytłumiony głos.
- Nazywam się Lorraine Girard i pochodzę z obrzeży Paryża. Jeszcze się uczę i marzę o studiach artystycznych, ale moi rodzice najchętniej by zatrzymali w swojej bezlitosnej kwiaciarni... Na co dzień jestem spokojniejsza, ale tu przecież wszystko jest dziwaczne i przesadzone, trzeba się dostosować! Może o to właśnie chodzi by być sobą tam, gdzie inni tak bardzo ograniczają cały ten mroczny świat...
-Rodzice zawsze mają to do siebie, że wymyślili dla swych dzieci najlepszą drogę, jeszcze zanim głowy wyrosły smarkaczom nad stół- oznajmiła Brigid z przekąsem, który słabo przykrywał smutek. -Czas się nam kończy- oznajmiła, sięgając przez wycięcie pod szyją za stanik. -Zaraz wróci księżniczka.
Korzystając z ostatnich chwil Lorraine kucnęła i wykonała jeden płynny ruch pędzlem, skupiając całą swoją wolę, by tym razem nie przerazić się dziwnych efektów. W ślad za końskim włosiem pojawiała się barwna linia, a na twarzy przyszłej czarodziejki malowało się zacięcie, ale poprzez spokojny oddech starała się zachować spokój. Tym razem działanie było bardziej celowe, jak intencja, czyn i spokój zieleni - zieleni farby osiadającej na czarnym drewnie. Przyćmionej barwy, acz zieleni która wnet stała się mocna warstwą ziemi na powierzchnią porośniętą... pasmem trawy. Tymczasem dziewczynie, próbującej określić swe mieszane doznania podczas nałożenia farby, przypomniały się słowa Wielkiej Wyroczni: „czy też spokojnej zieleni wszech-tworzywa ziemi?”. Mrok gładził ją po plecach zimnym bytem, jakby kpiąc z jej niewyartykułowanych nadziei. Dźgnęła trawę końcówką pędzla czując duży zawód i zastanawiając się co ma z tym teraz zrobić.
- Macie może kosiarkę? Bo wyhodowałam księżniczce miniaturowy trawnik... i jestem trochę zagubiona. -wychyliła się z miną oznaczającą duży niesmak. Kątem oka spojrzała na niebieski pędzelek zastanawiając się, gdzie można by go bezpiecznie przetestować.
Kristberg spojrzał na trawę porastającą podłogę. Przykucnął. Coś mówiło mu, że powinien spróbować, że potrafi...
Wyciągnął rękę, chciał się skoncentrować, ale nie mógł myśleć o niczym konkretnym, to przyszło jakby samo z siebie. Zielone źdźbła nagle zaczęły rosnąć. Były coraz wyższe i mocniejsze, nabierały też barwy prawdziwej, trawiastej zieleni.
Islandczyk zabrał dłoń, nie chciał, aby rośliny obumarły, pozostawił je w apogeum dojrzewania.
Mężczyzna podrapał się po głowie, nie wiedział, co powiedzieć.
- Yyy... Jakoś to wytłumaczymy. A teraz sprawdźmy, czy wszystko leży tak, jak leżało - zakończył Islandczyk.
 
Minty jest offline  
Stary 30-08-2010, 20:06   #14
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Selene pojawiła się w drzwiach niczym srebrzysta postać skąpana w ciemności. Ciemności która podrygiwała, zapuszczała gdzieniegdzie języki i ramiona, czmychała pod srebrnym światłem lampy drwala i rozwidniająca się na brzegach tarcia z jej światłem. Księżniczka trzymała w dłoniach srebrną, błyszczącą tacę przykryty rdzawobrązową pokrywą. Po powrocie uśmiechnęła się do nich, stawiając tacę na stoliku i zdejmując przykrywkę.

-Będzie nam milej rozmawiać dobrym, tutejszym apéritif...

Na gładkiej, odbijającej srebrnej światło, acz nie ukazując odbić powichrzeni okrągłej tacki widniała żywność. Cztery wysokie, przeźroczyste, acz matowe szklanki napełnione były mętną leczą barwy złotej, prawdziwie złotej o gładkiej tafli nad którą unosiła się i nikła w powietrzu żółta mgiełka. Złoty kolor napoju wspaniale kontrastował z ciemnością. Wraz z tym, jak mgiełka ulatniała się w powietrze, wędrowcy poczuli zapach i metaliczny posmak w ustach. Zapach delikatny, przypominał wonią woń wytrawnego wina, posmak zostawiał taki samy, lecz zróżnicowany o smak... Złota. Smak jaki można uzyskać liżąc złotą biżuterię. W centrum podstawki znajdowała się jeszcze mała czarka przeźroczystego płynu oraz szary, kamionkowy półmisek wypełniony... Czymś, co wyglądało na upieczone w panierce małe kawałki mięsa. Selene zakropiła swoją szklankę przeźroczystą cieczą. Kropla spadając do napoju przybrała barwę czarną, w mig rozeszła się po płynie który przybrał barwę mętnego brązu. Nie parował już, nawet nie czuli zapachu wina i metalu, tylko alkoholu. Księżniczka płynnym, niedbałym ruchem dłużyła czarkę i podęła swą szklanicą. Upiła łyk napoju z uśmiechem siadając nie przy stoliku, lecz na swoim łóżku. Księżniczka odłożyła szklankę na szafkę nocną, jak do tej pory nie zauważyła bujnego trawniczka, wręcz przeciwnie, przyjrzała się Lorraine w odrobinę przerysowanym geście marszcząc brwi.

-O, czekaj... Mam coś dla ciebie.

Młoda malarka czuła gdzieś we wnętrzu serca, że księżniczka ma ma czystą, nie skalane gniewem i złością do nich intencje. Miła w swoich działaniach, gestykulacji, mowie i myśli beztroskę pomieszaną z lekką sympatią w ich kierunku. I samotność. Na ramieniu Brigid poczuła zimną, lepką dłoń, najpierw niepostrzeżoną, uformowanie z ciemności. Przepełza jak z mroku, po szyi. Kobiecie zniknął głos z gardła, sparaliżowało ją jakby ta sama cienka macka na ramieniu leżała na sercu, ssąc te drobiny życia które w niej były. Dopiero poświecenie w jej stronę Kristberga lampą rozwiały jak na wietrze mackę. Pozostała po niej plama ciemności w srebrzystym świetle, cofająca się na skraje pokoju. W tym czasie, w absolutnej ciszy Selene odwrócona no ich plecami, szukała czegoś w szafce. Zadowolona księżniczka odwróciła się z wielkim uśmiechem zadowolenia prezentując w poniesionej dłoni parę kolisty, srebrnych kolczyków wysadzanych skrzącymi się, seledynowo-brunatnymi diamencikami. Skoczyła na łózko, siadając po turecku.

-Ładne, prawda? Dostałam je Djausa, ale mogę Ci je dać – uśmiechnęła się w kierunku malarki. - Mama i tak nie pozwala mi ich nosić... – księżniczkę ogarnęła kolejna fala nowych pomysłów, charakter tycznie dla siebie pobłądziła wzrokiem wszędzie wkoło, upiła gwałtownie łyk napoju, sięgając ręka po kawałek mięsa. - Sir Kristberg mógłby opowiedzieć mi jedną ze swoich przygód?

Usadowiła się wygodniej do słuchanie lecz zaraz po chwili nabrała ją chęć na co innego. Spochmurniała, trzymając w dłoniach napój i spoglądając w toń. Dotychczas jaśniejące oblicze pięknej dziewczyny przygwoździł smutek. Zaczęła słabym głosikiem. Położył na szewce kolczyki dla malarki, posuwając je, aby wzięła.

-Mamy jeszcze trochę czasu na rozmowę, potem zawołam służbę i pokarze wam pokoje... Jak ja nie lubię bali! Bal powinien być wesoły i piękny w samej swej istocie, a nie posępnym wiecem marnej hołdownicy gdzie piękno miesza się ze strachem. Nawet muzycy o których prosiłam tworząc... Ładnie, ale nie ma radości w nich, jest tylko smutek. Pan Mozart dokończył ostatnie dzieło, nawet matka dała je jego przyjaciołom. Tylko czemu grają same utwory żałobne? Nad czym rozpaczają? Przecież pracują dla nas, na najwspanialszym dworze. Czy... Czy oni rozpaczają nad Omeyocan? Nad... Czy wasza, wasze ojczyzny też są upadłe? Ale czym ma być upadek? Tutaj jest przecież dobrze.

Selene zamyślona odłożyła szklanice ponownie, oparła lonie na kolanach. Mrok bo bokach zadrżał.

-Może lepiej opowiedzcie wesoła historie. Ostatnio plotę bez ładu i składu. Tak mało mamy gości...
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest teraz online  
Stary 30-08-2010, 21:38   #15
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
ama nie pozwala mi ich nosić. Dostałam je od Djausa. Mama nie pozwala mi ich nosić" - powtarzała Brigid w myślach, bo wyznanie trajkoczącej księżniczki nagle wydało się jej ważne.

Djaus. Ojciec nieba. Djaus. Zeus. Jupiter. Tyr. Div. Zawsze wielki, brodaty, ojcowski. Zawsze mężczyzna. Światło i lśnienie. Zawsze światło dnia. W sanskrycie nawet brzmi podobnie. Divasa. Dzień.


Złote światło dnia. "Dostałam je od Djausa. Mama nie pozwala mi ich nosić".
Złote światło lampy Kristberga. "Czy to światło jest legalne? Nie."

Legalne jest tylko srebrne światło księżyca. Światło w nocy. Światło Selene. Jedyna nadzieja i radość. Dla tych, co zapomnieli światła dnia, oczywiście. Aby go nie pragnęli. Aby nie szukali. Aby im wystarczyło. Większość ludzi to to tchórze i minimaliści.

Brigid kręciła w zamyśleniu nóżką kielicha w palcach i znów zdała się wtapiać w tło, naturalnie i niepostrzeżenie przemieszczając się na ostatni plan tego, co tu uchodziło za rzeczywistość. Selene tymczasem, zdaniem zdegustowanej mniszki, dawała kolejny popis totalnego braku empatii czy choćby zdroworozsądkowej percepcji swojego otoczenia. Coś jednak księżniczce nie grało, nawet jeśli nie wiedziała, to przeczuwała, że dzwonią - tylko nie miała pojęcia czemu i w jakim kościele. "Tutaj jest przecież tak dobrze. Jasne. Niech jedzą ciastka!".

Irlandka powąchała podejrzliwie swój kielich. Kolorystycznie i mitologicznie zaryzykowałaby przypuszczenie, że może to sławetna ambrozja, ale jakoś nie pociągało jej testowanie przypuszczeń na własnej żywej tkance.

"Księżyc, Księżyc...", podrapała się w zamyśleniu krawędzią pucharu po nosie. Według nawiedzonej koleżanki Brigid ze studiów, twardo wierzącej we wróżby i ustawiającej swoje życie według układu tarota, karta Słońca oznaczała zwycięstwo, radość, wielkie sukcesy, szczęście. Księżyc reprezentował rozczarowanie, nieszczęście i smutek. Pani Smutku. Tu by się zgadzało. Brigid obejrzała się gwałtownie, czy ciemności nie przyszło przypadkiem do głowy znowu pomacać jej po ramieniu.

"Księżyc, Księżyc..."

***

Był sobie pewien chłopiec, sierota. Gdy szedł z wiadrami po wodę na niebie pojawił się Księżyc. Chłopiec stanął i zapłakał:
- Udręczenie moje! Mój trud nie ma końca!.
W pewnym momencie spojrzał na Księżyc i powiedział:
-Abym zamiast tego stał się duchem Słońca i Księżyca!.
Wtem Księżyc wraz ze Słońcem zeszli z nieba i zaczęli wyrywać sobie nawzajem dziecko. Przestraszony chłopiec skrył się wraz z wiadrami w wiklinie. Księżyc wyrwał wiklinę i wraz z chłopcem zabrał do nieba. Od tej pory chłopiec mieszka na Księżycu, opierając się jedną nogą o wiklinę. Nadal też ugina się pod ciężarem nosidła.

***

To nie była opowieść, która rozbawiłaby Selene. Brigid jednak miała specyficzne poczucie humoru i właśnie bawiła ją szalenie myśl, że ludzie przez wieki patrzyli na Księżyc, i widzieli na jego tarczy a to mysz, a to królika, a to babę przędącą, a to babę zbierającą drewno... a najbardziej to, że w średniowieczu w plamach kalających oblicze księżyca widziano nikogo innego, jak Judasza. Gdzie miał niby pokutować. Tutejszy Judasz nie wyglądał jej na kogoś, kto padnie telemarkiem na ziemię i posypie głowę popiołem, ale Brigid i tak nie mogła się doczekać, kiedy mu strzeli na odlew tym żarcikiem.

Tymczasem obserwowała z zaciekawieniem mrok drgający za Selene. Gdy księżniczka smutniała, zdawał się ożywać.

- Znam jedną historię - zagaiła nagle Brigid cichym głosem za plecami Kristberga. - Ale to nieprzyzwoita historia - przymrużyła oczy z rozbawieniem i mimo wszystko kontynuowała: - W czasach, kiedy ciemność pokrywała Ziemię, pewną dziewczynę co noc odwiedzał ktoś, kogo nie mogła rozpoznać. Ażeby wreszcie dowiedzieć się, kto to mógł być, zmieszała trochę sadzy z tłuszczem i posmarowała sobie tą pastą piersi. Następnego dnia wstała z posłania i odkryła, że to jej brat ma wokół ust czarne kręgi sadzy. Wrzasnęła na niego tak straszliwie, aż się liście posypały z drzew, złapała go i wyrwała mu garściami włosy z głowy. I gdy tak się kotłowali na ziemi, nadeszli ich ojciec i matka, skarcili oboje surowo, lecz syna bardziej, bo mężczyzna nie powienien bić się z kobietą. Chłopak począł uciekać, a dziewczyna w gniewie chwyciła płonącą głownię z ogniska i zaczęła gonić brata, a co go dopadła, to go tłukła ową żagwią po głowie. Chłopak zamienił się w Księżyc, i dlatego tarcza księżyca jest łysa, bo siostra bratu wyrwała wszystkie włosy z głowy. Dziewczyna, która niosła żagiew, stała się Słońcem. Iskry, lecące z żagwi, utworzyły gwiazdy. Słońce wciąż goni Księżyc, który chowa się w ciemności ze wstydu, aby nie odkryto jego tajemnic.

Brigid na wszelki wypadek przesunęła się bliżej Krisberga i jego lampy, aby wszytko wyglądało naturalnie, położyła lekko dłoń na ramieniu mężczyzny.
- Sir Kristberg, naturalnie... - oznajmiła niewinnie - ... ma na ten temat inne zdanie. On uważa, że po niebie i ziemi kroczą istoty, które potrafią oddzielać światło od ciemności i przelewać je z naczynia do naczynia jak barman pół litra guinnessa... - Brigid bezlitośnie cięła rzeczywistość na kawałki gładkimi zdaniami niczym tort. I lekka złośliwość w jej głosie jasno mówiła, że pomimo tego, że się z Islandczykiem dogadali, Brigid nadal niezmiennie uważa, że to jej kawałek tortu jest większy. I ma ładniejsze wisienki. - A księżniczka jak uważa? I jak jest w Omeyocan?

"Zobaczyłeś, jak światło odchodzi. Teraz powiedz mi, dokąd poszło".
 
Asenat jest offline  
Stary 30-08-2010, 21:47   #16
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny
Kristberg upił łyk ze swojego kielicha. Momentalnie... zdziwił się. Spodziewał się czegoś zgoła innego, jak na przykład obrzydliwości, czy czegoś mdłego. A tu proszę, całkiem wyrazisty smak, nawet nie taki zły. Specyficzny.
Drwal myślał w tej chwili w dwóch kategoriach: wiary, rozmyślając nad sensem pojawienia się tutaj trójki pielgrzymów i ogólnie całą duchowością, oraz kategorią żołądka, myśląc o wszystkim innym. Był okropnie głodny.
"Żeby mi tylko w brzuchu nie zagrało. To byłby wstyd" – myślał sobie Kristberg.
Islandczyk przez chwilę zastanawiał się nad tym, czy wypada zjeść wszystkie mięska przyniesione przez Selene. Doszedł do wniosku, że nie. Nie był źle wychowany, potrafił utrzymywać poziom nawet na pusty żołądek. Ale skosztować nigdy nie zaszkodzi. W końcu księżycowa dziewczyna po coś przyniosła to jedzenie.
Drwal wyciągnął rękę. Niepewnie, nie znając tutejszych obyczajów, dlatego nie wiedząc, czy wypada jeść za pomocą rąk. Ale nigdzie nie było żadnych widelczyków, pałeczek, czy Bóg wie czego jeszcze. To było wystarczającym przyzwoleniem.
Leinkrini z miną człowieka wielce kulturalnego, skupionego i głodnego zarazem, w milczeniu uchwycił mięsko i przetransportował je do swoich ust. Skosztował.

Kiedy Selene poprosiła Kristberga o to, aby opowiedział jej jakąś historię z życia sir Kristberga, Islandczyk nawet się ucieszył. Polubił już bycie rycerzem, a dodatkowo zawsze miał sentyment do bajek.
Niestety wybredna dziewczynka szybko zmieniła zdanie i zapragnęła usłyszeć coś wesołego.
„Eechh.. z zabijania smoków więc nici...” - pomyślał drwal.
Mimo wszystko sytuacja nie przedstawiała się tragicznie. W końcu Leikrini znał wiele bajek. Tylko w tej chwili jakoś żadna nie chciała wpaść mu do głowy.
- Pani, znam ja piękne historię, jednak w moim życiu więcej było pokuty i służby Bogu, niż lekkich historii – powiedział w końcu drwal godząc się podświadomie ze swoją rola zrzędy w tym towarzystwie. - Gdybyś jednak chciała usłyszeć historię o miłości – chętnie Ci ją opowiem. A jest to piękna historia...

Kiedy Selene mówiła jeszcze o balu, Kristberg wychwycił nazwisko Mozart i od razu zaczął zastanawiać się nad tym, co ów kompozytor robił w mieście Omeyocan? Wypadałoby porozmawiać z Brigid na temat tego miejsca, powinna wiedzieć coś więcej.
Leikrini nie chciał pytać się o nic Judasza. Jakoś nie potrafił mu zaufać. W końcu ten człowiek zdradził Chrystusa...
Dopiero Brigid Monk wzbudzała jego zauafanie. Ta komieta ez wątpienia posiadała dużą wiedzę na różne tematy. A Kristberg mało co cenił (dokłądnie to tylko wiarę i skruchę) sobie bardziej, niż wiedzę.
 
Minty jest offline  
Stary 01-09-2010, 19:26   #17
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość
Zaniepokojona Lorraine zerkała co kilka chwil na zielony dywan spływający ze ściany na podłogę. Światło latarni Kristberga nie sięgało tam zbyt często, więc miała nadzieję iż magiczna trawa zdąży uschnąć nim księżniczka się zorientuje. Starała się nie dać po sobie poznać zdenerwowania, a żeby temu dopomóc unikała kontaktu wzrokowego z księżniczką, jakby trochę się przed nią wstydziła. Tak chyba należało się odnosić do księżniczki?

Księżniczka dała jej do ręki... dwa kolczyki. Szybko się ukłoniła podnosząc dwornie sukienkę drobnymi paluszkami. Po krótkim „dziękuję, Pani” podreptała do lustra szybko je przymierzyć. Iskrzyły się delikatnie w magicznym świetle odbijającym się od lustra i kolor miały zachwycający, choć może nie idealny do sukienki. Postanowiła ich nie zdejmować, chcąc zyskać nieco sympatii księżniczki. Pokazała się jej i uśmiechnęła z wdzięcznością.

Księżniczka Selene była w marnym nastroju. Najpewniej nie umiała przyznać się do tego, że to co dzieje się w ich królestwie jest niewłaściwe. Tak ciężko jest zmienić to do czego się przywykło, a jej rodzina jest przecież jak bogowie, zapewne także nieśmiertelna. Zrobiło jej się żal księżniczki, żal tego, że nie nauczono ją żyć inaczej, a być może zapomniała normalnego życia? „Chciałabym ci pomóc księżniczko, ale jeszcze nie wiem jak...” Teraz i Lorraine była nieco przygnębiona.

Panna Girard podeszła do tacy i wzięła małą przekąskę oraz zaczarowany trunek. Wykonała podobne zabiegi do księżycowej księżniczki. W domu piła wino codziennie i choć dostrzegła kątem oka badawcze spojrzenie Kristberga nie zamierzała się nim zbytnio przejmować. Tutaj prawo jest inne, zresztą w jej domu to norma. Nawet nie wiedzą co to jest.

Słuchając Brigid postanowiła usiąść, ale widząc wątpliwą szafkę wpadła na podstępny pomysł. „Jeżeli usiądę tak by Selene nie musiała się za nami rozglądać, nie będzie miała powodu tam patrzeć.” Usiadła więc obok księżniczki na podłodze, tak by wszyscy byli przed nią, a jej wzrok niepotrzebnie nie schodził w magiczny zagajnik za szafką.

Przysłuchiwanie się opowieści Brigid właściwie ją zirytowało. Nie rozumiała co chce osiągnąć, choć czuła w mniszce podstępną zadziorność. Nie chciała obrazić rodziny królewskiej, ani tego kraju. Kierowała nią ciekawość. Lorraine miała wrażenie, że kobieta ta jest trochę wredna, ale może i miała trochę racji i była to tylko przemiana wymuszona sytuacją. Będąc po tej samej stronie barykady musiała jej zaufać. „Każde z nas ma inne podejście, ja bym tak tego nie zagrała. Nie można zapytać wprost o różne rzeczy? A jak nie zrozumie? Obyśmy się dobrze uzupełniali...”

- To trochę straszna historia. Niestety kto wie ile w tym prawdy. Ludzie nie zawsze są dobrzy, czasem tak mało rozumieją i robią co im się podoba... To bardzo smutne. Gdyby umieli sobie radzić, gdyby wiedzieli więcej nie byłoby tyle zła. Prawda? – pytanie to skierowała do księżniczki. Było może naiwne, ale miała nadzieję wciągnąć księżniczkę Selene w rozmowę o tym, jaki jest ich świat. Ścieżka którą obrała Brygid pozostawała dla niej nieodgadniona.
=
 
Kritzo jest offline  
Stary 01-09-2010, 19:43   #18
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Do tej pory księżniczka Selene słuchała ich z powagą którą przydał jej smutek. Oczy błyszczały lekko, srebrzyście. Uśmiechała się kiedy mówili, popijała trochę napoju i komentowała smętnym, acz poważnym i dostojnym kiwnięciem głowa. Kiedy Lorraine doprawiła napój i wzięła go do ust, księżniczka uniosła swoja szklankę lekko do góry w geście smacznego. Podczas gdy usta młodej malarki wypełniał smak gorzkawego wina niczym piołun, alkoholu, innych ziół oraz nuty metalu jakby się go polizało, Selene poważnie, bez cienia dawnej beztroski zwróciła się do Brigid.

-Tutaj jest pięknie, a to co piękne jest również dobre. Kiedyś było podobno inaczej. Gorzej.

Mówiła z przekonaniem, fałszywym przekonaniem. Próbująca rozszyfrować jeszcze jedną nutę smakową napoju Lorraine zauważyła, że księżniczka broni się przed czymś. Kiedy Kristberg podniósł do swych ust niczym nie przyprawiony, złoty napój, Selene zastygła w przerażeniu. Otwarła szeroko oczy, usta do krzyku który utknął w gardle. Drwal nie zauważył tego. Wraz z każdym łykiem czuł smak metalu ciemniało mu w oczach, lecz ciemniało od nieskazitelnej bieli i skrzenia się złotego światła.

***

Dojrzał scenę skąpaną z białym i złotym świetle które niemal oślepiło i wypędzało tutejszy mrok. Widział nagiego mężczyznę na tle marmurowej, szarej ściany. Miał on ciało młodego boga. Atletyczna sylweta, ostre, piękne rysy i proste, białe włosy które sięgały do ramion, a potem niknęły gdzieś jak wodospady światłości. Blado błękitne oczy półprzymknięte wpatrywały się w posadzkę. Kiedy już światłość tak mocno nie otumaniała zmysłów, drwal dojrzał również srebrne kajdany przytrzymujące mężczyznę z rozłożonymi dłońmi. Widział rany na jego skórze, niemal czuł potworny bo, pieczenie i swędzenie z ich płynący. Z ran nie płynęła krew, lecz gęsty, lśniący płyn jakby stopione złoto. Skapywało do wielu szklanych naczyń podstawionych pod więźniem. Kolejna migawka nadeszła jak błysk, kolejna porcja doznań. Ciemność wielkim susem runęła poprzez światło, otoczyła g. Krzyczał, krzyczał, a czarne promienie przeszywały jego ciało. Krzyk przeradzał się nie mal zwierzęce wycie, wycie dudniło po marmurowym lochu niczym wojenne werble, werble rozchodziły się w ciemności przez nią wygłuszane. Potem drwal zobaczył Judasza. Tak, tych oczu nie można było zapomnieć, niesamowitego spojrzenia Judasza. Broda ogolona, krew, czerwona rzeka życia płynęła mu z rany na czole, ale także sam był nią umorusany, zarówno czerwoną jak i złotą. W srebrnym napierśniku i ostrzu miecza odbijali się inni, w tym Nyks. Po jednej stronie barykady, naprzeciw cierpiącego więźnia.

***

Kristberg drżącą dłonią odstawił napój, a Selene wciąż przecierała oczy. Powiedzieć, że była zdziwiona to byłoby za mało aby opisać jej stan. Najprawdziwszy szok. Dopiero po kilku chwilach myślenia, przez czas którego drwal odzyskał ostrość widzenia, odezwała się.

-Ja... Ja nigdy nie widziałam aby ktoś napił się tego w pierwotnej postaci... Nawet wampiry... Nie wolno było i już, a sir...

Zakłopotana wypiła cały swój napo i jeszcze raz rzuciła spojrzenie w kierunku drwala. Powstała.

-Dobra, porozmawiamy kiedy indziej. Zaprowadzę was do pokoi.

***

Droga przez monotonne, kamienne korytarze oświetlone jedynie srebrzystym blasku lampy drwala. Księżniczka prowadziła ich w milczeniu, idąc przodem. Nie poruszała się skocznie i szybko jak to zazwyczaj bywało lecz sunęła po zimnych, beżowych kaflach. Podczas drogi mieli czas przyjrzeć się dokładnie architekturze pałacu. W miejscu, gdzie teraz przebywali korytarz był bardzo szeroki tak, że światło lamy ledwo lizało pnące się w górę ściany płynnie nachylające się aby stworzyć rdzawy sufit. U podnóża ściany miały barwę prawie mlecznobiałą, ciemniejąc z każdym centymetrem wzwyż. Ech ich kroków rozbrzmiewały we wszystkie strony. Czasem mijali podkrążone w ciemności odnogi korytarza, innym razem zdarzyło się im skręcić lub minąć drewniane drzwi. Po kolejnym skręcie ich oczom ukazał się węższy korytarz o podobnej budowie. Wyjątkiem została jedna ściana. W dużych, regularnych odstępach zdobiły ją szare, wyciosane z jednego materiału drzwi wsparte o żeliwne zawiasy i wyposażone w miedziane klamki. Mroźne powietrze znowu ciągiem przewiało korytarz niosąc świeży, suchy zapach trawy. Selene bez słowa pokazała im troje drzwi.

-Spotkamy się na bankiecie, u Słyszycie bicie dzwonów kiedy się zacznie. Myślę, że traficie. – już miała odejść kiedy obróciła się na pięcie i z dawnym, beztroskim uśmiechem zwróciła się do nich. - Lorraine, bardzo ładnie ci w tych kolczykach. Myślę, że Brigid również znajdzie coś dla siebie w szafach.

Zupełnie inaczej jak poprzednio, Selene skoczyła w mrok i musiała skocznie wracać do swych komnat. Byli tego pewni bo rytmicznym echu jakie wydawał z siebie korytarz w który pomknęła. Nim zdążyli dokładnie zlustrować drzwi, dojrzeć iż każde było oznaczone innym wielokątem foremnym, po kolei pięciokątem, sześciokątem i siedmiokątem wykonanym z wielu małych, pokrywających się blaszek. Nie mogli dokładnie obejrzeć misternie rzeźbionych wzorów na ich pokrywie nie wyrażających nic konkretnego za wyjątkiem próby uchwycenia dynamiki ruchu na nieruchomej płaszczyźnie. Natomiast usłyszeli rytmiczny odgłos kroków z drugiej strony. Brigid dosłyszała również lekkie dźwięczenie, a po chwili z tym doznaniem dołączył do Kristberg. Ciemność na granicy ze srebrnym światłem latarni zafalowała, wchodząc trochę na świetlisty teren – wszak nie była to złota, odstraszająca ją światłość – wypluwając ze swego wnętrza nikogo innego jak Judasza. Jeszcze fragment mroku jak macka pozostawał mu na ramieniu pełznąc w kierunku szyi. Ten strzepnął go z obrzydzeniem i pogroził palcem. Obejrzał ich, na chwilę zatrzymał wzrok na nowych kolczykach Lorraine, westchnął na widok lampy Kristberga i niemal nie przeoczył Brigid omiatając wzrokiem miejsce gdzie stała, a dopiero po chwili wracając ze zdumieniem. Nic nie powiedział. Tym samym palcem którym pogroził ciemności, ten sam przyłożył do ust aby nakazać być im cicho. Chwycił dłonią klamkę środkowych drzwi, przekręcił jeden z kluczy w zamku i otwarł wrota z których wybył się mroźny powiew. Absolutna ciemność z nich wiała. Judasz szerokim gestem dłoni zaprosił ich do środka, samemu wchodząc jako ostatnia osoba zamykając wrota.
Znaleźli się na płaskim, brunatnym dachu wychodząc... Skąd właściwie? Nad głowami mieli czarno-granatowe sklepienie złożone z rozsypanych od niechcenia gwiazd. Mieli również tutejszy księżyc nad głowami. Dach był płaski i tak wielki, że nie można było wyjrzeć w dół, za jego krawędziom. Na dole było dość ciemno, i nawet jak srebrzysta światłość rozpraszała mroki tutaj, to dalej, patrząc daleko, na horyzont – ciemność i tak gęstniała, przelewała się i kotłowała. Ciemne chmury również kłębiły się. Znajdowali się w najwyższym punkcie miasta, wyżej tylko znajdowała się wynurzająca z ciemności powyżej smukła, kamienna wieża z mosiężnym, potężnym dzwonem. Wokół niej wydawało się odrobinę jaśniej albo tylko jako kontrast dla większego mroku i... Zła? Cienie, ciemność nabierała humanoidalnych kształtów skaczących po dzwonnicy, przelewających się w ciemne, smoliste ptaszyska ulatujące, nurkujące w dół, a potem wyskakujące z ciemności na dole jak ryby. Wreszcie udało dostrzec im się dół, a dół przypominał czarny ocean. Ale kiedy byli niżej, to dół też pogrążony był w ciemności. Odpowiedź była jedna. Ciemność miała swe odcienie, ciemności przed twarzą się nie widziało... Kristberg Leikrini zauważył czarne, pozbawionego rysów ptaka który kołował nad ich głowami. Powietrze przepełniała wilgoć. Judasz zdjął kaptur z głowy, zadarł łeb do góry.
Deszcz lunął z gęstych obłoków wygrywając rwącą, drapieżna symfonie uderzeniami o dach i budowle poniżej. Zrosił też twarz ich przewodnika.

-Wybaczcie, ale kocham deszcz.

Ulewa jak gwałtownie się zaczęła, tak szybko zaczęła tracić na sile, pozostając siąpaniem chmur. Malarka zauważyła, że ona i dwoje towarzyszy mają zmoczone tylko włosy. Za to sowicie. Tylko Judasz zmókł niemiłosiernie.

-Dobrze, tutaj nie będzie niepowołanych uszu. Przed bankietem powinniśmy ustalić parę faktów i celów. Potem możemy się długo nie zobaczyć.
Judasz musiał spojrzeć raz jeszcze na dzwonnicę.



-Chciałbym, abyście skontaktowali się z Adonaj Eleazarosem, a on powinien zapewnić wam odpowiednie środki na poszukiwania Izraela. Ale dacie sobie radę. Dowiedziałem się też, że w mieście przebywają osoby, z których usług niegdyś korzystałem. Starajcie się ich nie drażnić.

Zamilkł. Wzrok skierował na Brigid Monk.

-Może opowiesz jakaś anegdotkę o mnie, bo Kristberg zaraz zabije mnie wzrokiem. Jak wtedy wrócicie do domu?
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest teraz online  
Stary 01-09-2010, 20:26   #19
 
Kritzo's Avatar
 
Reputacja: 1 Kritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłośćKritzo ma wspaniałą przyszłość
Rude włosy zatoczyły krąg roztrzepując krople wody w powietrze.
- Deszcz Ci jakoś wybaczymy panie Judaszu, ale nie takie rzucanie nas na otwarte morze! – wycisnęła włosy i wygładziła je, by opadały do tyłu.
- I tak już pływamy niczym na maleńkiej łupinie po oceanie w trakcie nocnego sztormu. Wszędzie ciemno, a cienie zdają się żyć własnym życiem, jak sam mówisz możemy być wszędzie obserwowani - zmarszczyła brwi. - Jak mamy szukać Twoich współpracowników nic nie wiedząc? Na razie wiemy, że czego nie zrobimy ryzykujemy. Nie wiemy nic o dziwnych mocach, które zawładnęły tym miejscem. Jedyne co, to to, że Selene nie zna innego świata i myśli, że mogłoby być jeszcze gorzej. Straszenie nas kolegami też nam nie pomaga. Chcesz byśmy pomogli tej krainie, to powiedz nam jak, a nie straszysz! - spojrzała na niego surowo zaciskając drobne usteczka. Nienawidziła jak ktoś miał wobec niej wygórowane żądania, nie mówiąc co ma robić, a potem co gorsza, robić pretensje, że wszystko jest inaczej niż się chciało. To trzeba było mówić czego się chce!

Judasz zmierzył ją naprawdę zaciekawionym wzrokiem jakby zastanawiając się co dziewczyna ma w sercu. Może już to wiedział? Spojrzenie miał tak tajemnicze, wszechwładne, wiedzące i... Zaciekawione.-Wybaczcie, siła przyzwyczajenia. Niektórzy mają swobodę podróżowania, inni nie. Inni muszą mówić jasno, inni nie. – doprawił te słowa ironicznym uśmiechem. -Ten pierwszy to człowiek mieszkający blisko zamku. Człowiek jak wy, śmiertelny. Ten drugi to również śmiertelny który dowodzi ruchem oporu czy raczej terrorystami. Lubicie te słowo? Terror, terroryści... Izrael chce wygnać stąd nieśmiertelnych. Ja uważam, że możemy się nimi wysłużyć. Ja będę szukał Dajusa. Na bankiecie starajcie się tylko nikomu nie nadepnąć na odcisk.

- Ale co my właściwie mamy zrobić? Przecież to kraina tych nieśmiertelnych, chyba miałęs w tym też jakiś udział. Może i nie jest najlepiej, ale oddanie władzy terrorystom i ruch oporu w składzie kilku nieśmiertelnych w przyszłości raczej nie wygląda zachęcająco... Z czym my tak na prawdę walczymy. Co tu się stało? My mamy to coś naprawić, tak? Więc powiedz co tu się wydarzyło, bo nie chcę tu wracać za rok, i przepędzać nowych władców... terrorystów - wzdrygnęła się i poszukała wzrokiem wsparcia u towarzyszy. Miała nadzieję, że mają podobne do niej wątpliwości, choć to ona teraz wyrażała swoje oburzenie. Gniewała się na Judasza, że nie umie mówić inaczej, ale bardziej, że chyba na prawdę nie chce czegoś powiedzieć.

-Więcej wiedzieć wam nie trzeba, naprawdę. Jeśli zaś zajdzie taka potrzeba, to już kto inny będzie przepędzał nowych władców, kto inny. Was interesuje tylko to, aby sprzyjać moim interesom, a w zamian dostaniecie zapłatę. Poza tym, nie wszyscy są nieśmiertelni. Większość to ludzie. Jak wy i jak nie wy...

Lorraine postanowiła odpuścić. Nie to nie, byle potem nie narzekał. Przynajmniej mieli jakiś punkt zaczepienia. Postanowiła poczekać na towarzyszy, którzy być może również mają jakieś pytania do ich przewodnika i jakimś magicznym sposobem przenikną jego umysł.

W oddali miasto spowijał cień, w tym cieniu snuły się cienie ludzi, tak samo śmiertelnych jak oni. „Tak samo się bojący ciemności, tak samo potrzebujący wsparcia, tacy sami jak my” – pomyślała paryżanka po słowach Judasza. Poczuła do tutejszej ludności prawdziwe współczucie i chęć niesienia pomocy. Gdzieś tam kiełkowała zawiść do nieśmiertelnych, a w głowie formowało się pytanie „Izrael?”.
 
Kritzo jest offline  
Stary 01-09-2010, 22:30   #20
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
łonie schowane w szerokich rękawach pracowicie zaplatały supełki na wywleczonej z burej tkaniny nitce. Twarz Brigid w cieniu kaptura była pozornie spokojna i zdystansowana. Tylko przymrużone w szparki oczy śledziły czujnie przewodnika. Parsknęła cichutko na nagłe i niespodziewane wyznanie Iskarioty, wysunęła z rękawa szczupłą dłoń o kościstych, długich palcach i pomachała nią w strugach deszczu, by po chwili przygarbić się i naciągnąć mocniej kaptur na oczy.

"I'm singing in the rain
Just singing in the rain
What a glorious feeling...
I'm happy again..."

Brigid też lubiła deszcz. Kiedyś. Ojciec z sąsiadem urwali rynnę na wysokości pierwszego piętra, i Brigid z bratem i bliźniakami sąsiadów półnadzy biegali w rzęsistych strugach. Dopóki matka się nie dowiedziała. Teraz Brigid po prostu nie lubiła moknąć. "Na takie akcje, to był czas piętnaście, no, dziesięć lat temu".

"I'm laughing at clouds
So dark up above
The sun's in my heart
And I'm ready for love"

Już nawet mruczała bezwiednie pod nosem, wystukując rytm sandałem. Cholerna piosenka, teraz nie wyczepi się z myśli przez parę godzin. La la la... I jak tu nie myśleć o różowych słoniach?

- ... możemy się długo nie zobaczyć...


"Ale dlaczego, dlaczego?" Brigid posmutniała momentalnie, krzywy uśmieszek spełzł jej z warg. Głupio jej było przed samą sobą, ale już wiedziała, że będzie jej brakowało Judasza. Nie tylko dlatego, że gdyby nie odstępował ich na krok, łatwiej by jej przyszło świsnąć mu klucze z paska i ulotnić się po angielsku z tej nieciekawej imprezy, na której chyba nikt się dobrze nie bawił. Dlatego, że jej się podobał, fascynował i pociągał. Brigid rozważyła już możliwości pochodzenia Judasza i roboczo przyjęła dwie wersje: według wersji A obecny tu i teraz, plaskający sandałami po mokrej posadzce, faktycznie był Judaszem - bohaterem drugoplanowym Wielkiej Historii, która należała do kogoś innego. Według wersji B był wcieloną ideą, zdrajcy, kłamcy, czyli z człowieczeństwem niewiele miał wspólnego. W wersji A zresztą również - ile było człowieka w Iskariocie, tyle odpadło gnijąc od dyndającego na drzewie wisielca. Brigid jeszcze nie zdecydowała się na żadną z wersji. Obie były tak samo obrzydliwe i fascynujące.

"Juggle Fred. Też z różnobarwnymi oczami, kaleka, chory garbus, a jednak o postawie tak władczej, że niemal nieziemskiej. Czarne oko reprezentuje człowieka prerii, obcego pomiędzy ludźmi, podążającego własnymi, niezrozumiałymi dla innych ścieżkami. Niebieskie oko ma świadczyć o jakiś - jednak pozytywnych cechach. Ale Fred i tak jest niemal archetypicznym złoczyńcą. Ewakuacja musi nastąpić bezzwłocznie..."

-Może opowiesz jakaś anegdotkę o mnie, bo Kristberg zaraz zabije mnie wzrokiem. Jak wtedy wrócicie do domu?

"A chuj ci w dupę i kawałek szkła". Judasz naprawdę zachowywał się jak Autor Bestsellerów. Pokazał im już marchewkę. Teraz, w żartach, ale mimo wszytsko - pokazał, że ma i kij. "Bądźcie ze mną i bądźcie posłuszni. I dbajcie o mnie, bo nigdy nie wrócicie do domu?". I wyraźnie lubił słuchać o sobie.

Brigid odczekała, aż wygładzi się jej twarz ściągnięta od gniewu, pomału ściągnęła kaptur z twarzy, delikatnie, ale zdecydowanie wkroczyła przed Kristberga. I głupio jej się zrobiło za tę obcesowość, za to, że delikatna i pełna wdzięku Fracuzka i drewniany, ale również sympatyczny Kristberg, których zdążyła polubić - akurat w tej sytuacji zdali się jej niepotrzebni i najchętniej usunęłaby egoistycznie towarzyszy za ścianę, albo połać tej żywej ciemności, żeby pokłócić się z Judaszem na intymnej osobności.

- Anegdotkę? Do śmiechu?
- upewniła się złowróżbnie pogodnym głosem, unosząc pytająco brwi. - Nie jestem w nastroju. Jestem niejako w żałobie. Natchnienie nie Duch Święty, nie zapierdala po świecie w stanie wolnym. Pragniesz wesołej opowieści? Rozbaw mnie, a się zrewanżuję. Tym sposobem, oprócz chwili śmiechu, zachowamy też pewne pozory i złudzenie. A złudzenia są nam potrzebne jak woda.

-Dobrze, Brigid. Wyobraź sobie, że nigdy nie łamię danego słowa. Mogą mnie mieć za kłamcę, zdrajcę, mordercę i posłańca złych wieści. Lecz jeśli zdecyduję się wyświadczyć komuś przysługę i spełnić obietnicę, to robię to do końca. Czego dowodem są moi dawni współpracownicy... Powiedzmy zbyt głupi i butni. Zabawne, prawda? Wędrowiec proszący nie raz o dach nad głową i misę jadła, a śmie coś obiecywać. Nyks się z tego śmiała.


"Skąd przypuszczenie, że ją i mnie bawią podobne rzeczy?". Brwi Brigid podjechały niemal na połowę czoła i łagodnie opadły na swoje miejsce. Westchnęła w duchu. "Złudzenie. Złudzenie, że mieliśmy jakikolwiek wybór. Złudzenie, że stoimy tu razem na tych samych prawach. I obietnice. Słowa, słowa, słowa...".

- Dobrze, Judaszu - delikatnie wzruszyła ramionami, idealnie powtórzyła jego intonację. - Wyobrażam sobie, że gdy dajesz słowo, zawsze go dotrzymujesz. Przykro mi, że nikt się nie chciał poznać na twym złotym sercu - w jej głosie nie było nawet cienia kpiny, jakby przyjęła słowa przewodnika za dobrą monetę. - Ufam, że zadbałeś o dotrzymanie obietnic również w takim przypadku, w którym ktoś zechce cię powiesić po raz drugi. Jak wtedy wrócimy do domu, Iskarioto?

-To się nie zdarzy. Nie ma prawa się zdarzyć, a z każą chwilą wątpliwości mija nam cenny czas który moglibyśmy spożytkować zawsze kłamiąc czyli zdobywając od mojej strony informacje, które mogły by wam pomóc.


Odpowiedział krótko, pewnie i tak, jakby stwierdzał oczywistość. Klucze zabrzęczały na zrywającym się wietrzyku. Brigid oblizała wargi czubkiem języka.

"MY byśmy mogli spożytkować. Czyli MY wszyscy musimy kłamać? Zaraz się pogubimy... I nie przez paradoks kłamcy wcale. Judasza może nie tyczyć przypadłość nas - duchowych potomków Arystotelesa. Dla nas jest prawda i jest kłamstwo, i są rozłączne. A Judasz nie jest człowiekiem. Może zaprzeczać równocześnie i prawdzie, i kłamstwu."

- Wątpliwości ma się zawsze - Brigid wzruszyła pomału ramionami, po czym zełgała z największym przekonaniem, na jakie było ją stać i niewinnie błyszczącymi oczami: - Ale przecież jestem po twojej stronie.
-Więc nie marnuj czasu. Gdyby było go więcej, to pewnie przed tym wszystkim zabrałbym was w milsze miejsce i porozmawiał. Czasu nie ma.

"Verum est id, quod est - rzecze Tomasz z Akwinu. Prawdą jest to, co jest. Prawdziwe jest to, co istnieje. Istnieje zagrożenie."

- Kogo mamy unikać, żeby nie strzelić jakiejś gafy albo nie stracić głowy?

-Głównie to Ceridwen oraz Nyks. Wskazane byłoby abyście też uważali na wampiry. Ale wszyscy oni nie wychodzą poza pałac zazwyczaj. Poza nim uważajcie tylko na światło i trefne oferty. Ponadto.. Jestem pewny, że dawna królowa zmarła, a król wciąż żyw czeka na uwolnienie. Wcześniej nie byłem tego taki pewny
- skrzywił się gorzko.

"Verum est adaequatio intellectus et rei. Prawda zachodzi wówczas, jeżeli to, co jest w naszym intelekcie jest zgodne z rzeczywistością. Co tu do kurwy nędzy jest rzeczywiste?"

- Wampiry? Blada cera? Płaszcz z czerwoną podszewką? Hrabia Dracula, eee? - strzeliła gorączkowo Brygid, grając na czas, którego nie było.
-Nie. Ludzie którzy sprzedali całe swoje ja aby zyskać siłę, szacunek i wieczność. Są tak puści, że muszą... Życie, światło, miłość, ciepło - odbierać aby zapełnić swoją pustkę, brak siebie. Kolejny przykład głupców pośród rodzaju ludzkiego. Lecz głupców, których szybkość ociera się o natychmiastowość.

Brigid już się wykrzywiała z niesmakiem i przyganą na tę wyższość, na tę pogardę, i walczyła z nachalną ochotą, żeby wyrwać Kristbergowi lampę i trzasnąć nią z rozmachem po Judaszowym czerepie. Przez usta już jej się przelewała przesączona jadem i żółcią odpowiedź. Zacisnęła zęby. "To tylko gra. A ty dajesz się robić jak podfruwajka".
- Oczywiście, głupcy, wszędzie - uśmiechnęła się suchymi ustami. - Tylko ty mogłeś się urządzić jak panisko i umiałeś się potargować. Ładną sumkę wciągnąłeś. - w jej głosie pobrzmiało coś na kształt podziwu. Ciekawe, czy Kristberg wiedział? Jakie to naprawdę były nędzne grosiki. Za czasów Jezusa i Judasza w Galilei za 30 srebrników można było kupić niewolnika. A życie było tanie. - Zostawmy stare czasy - oznajmiła łaskawie i pojednawczo. - Wróćmy do głupców. Wszędzie głupcy, których nie wolno drażnić. A masz jakiś przyjaciół? Takich, na których możemy liczyć w razie potrzeby?

"Verum est manifestativum et declarativum esse. Wszystko co wskazuje na prawdę, ukazuje ją, prowadzi do niej". Brigid miała wrażenie, że natrafiła na coś, co przynajmniej z pozoru przypominało pewny grunt.

Judasz zebrał zabłąkaną kroplę deszczu w swoja dłoń i roztarł na brodzie, mżąc oczy. Minęło kilka sekund milczenia Powiernika Tajemnic nim zabrał się odpowiedzi.

-Po to właśnie wysyłam was do Adonaj Eleazarosa. Jest mi winien kilka przysług i może wam tylko pomóc. Podobnie obecni władcy ale skoro działamy przeciw nim, to ich pomoc może być problematyczna. Byliśmy u Wielkiej Wyroczni do której dostęp mieliście tylko dzięki mnie. Mam jeszcze sporo możliwości które jednak znowu byłyby problematyczne. Znowu będziesz pytać o oczywistości?

Ironizował kątem oka obserwując dzwonnicę.

- Dla Powiernika Tajemnic, znającego odpowiedź wszystko jest oczywistością - wzruszyła ramionami i również zerknęła na dzwonnicę. Nadępnęła delikatnie na stopę Kristberga i puściła do Lory porozumiewawcze oko. - Pytający albo wybierze właściwą odpowiedź, albo ołgany pobłądzi w ciemnościach jak inni głupcy - nie wierzyła, żeby tak właśnie było, że Judasz łgając radośnie z pełną premedytacją popychał swoich współpracowników do przemiany w potwory. Mimo wszystko nie posądzała go o bezmyślne i bezcelowe okrucieństwo. Ale chciała, by uwierzyli, że jest do tego zdolny, zwarli szeregi i wysilili głowy. Brigid pomału kończyły się pytania, do których miała jakiekolwiek odniesienie. - A nasza rola podczas twej nieobecności to...?

-Jak już mówiłem, odnalezienie Izraela. Tylko tyle. Daje wam kontakt który wam może pomóc. Tylko go naleźć. Oczywiście, w tym tkwi potęga rozumu aby pytać. Więc odpowiem, o co naprawdę chcesz zapytać. Tylko znaleźć, a do tego czasu ja już przybędę i poprzez was i ja go znajdę. Tylko odnaleźć...
– spauzował, a następnie wskazał palcem kolejno na Brigid, drwala i młodą malarkę – umysł, dusza i serce. Z tego powodu was wybrałem. Obicie kilku łbów po drodze czy przekonanie innych nie stanowi problemu w takiej konfiguracji.

"Nie ma to jak dobrze wycelowany komplemencik..."

- W moim świecie Izrael zmagał się z ludźmi i Bogiem i wygrał - Wasz Izrael również. Ale skoro nosi to imię, już zwyciężył. Kogo i w jakich okolicznościach? - Brigid przesunęła się lekko w lewo, by całkowicie stanąć pomiędzy Kristbergiem a Judaszem. Nie była do końca pewna, jak Islandczyk zareaguje na rewelacje o przeciwstawianiu się Bogu.
-Twój świat, mój świat... Przecież to to samo. Światów jest wielka liczba, niekare działają ze sobą, inne nie, jeszcze inne ze wszystkimi. Rodzą się u umierają, jednak trwają wieczność, Jest dokładnie tysiąc ścieżek które prowadzą do tysiąca miejsc kluczowych - Judasz uśmiechnął się rozbawiony. -Zarówno to miasto jak i wasza świat jest kluczowy. Działa na siebie. Nigdy nie byłem dobry w wyjaśnieniu więc nie wytłumaczę na czym to polega dokładnie...Może Izrael jest zarówno skutkiem jak i przyczyną? Ten człowiek urodził się w innym miejscu niewolonym przez nieśmiertelnych. Wygrał, dziś chce to wyzwolić. Swoją droga uważa waszą ojczyznę z waszych czasów za ideał świata.
"Chyba go popieprzyło, jak to fanatyka i bojownika..."
Judasz oparł jedną dłoń o pasek, palcami macając w niezliczonej liczbie kluczy, jakby szukał jednego. Mimo wszystko wciąż patrzył na rozmówczynię.

- Jak rozpoznamy Adonai Eleasara? Czy przebywa w pałacu? Jak głęboko możemy mu zaufać? Przysługa przysługą, ale czy zechce przyłożyć rękę do... czegoś takiego?
-Czego? Widzicie ciemność, życie w ciemności nie jest komfortowe. Wy sami czasem palcie złote światło dla własnego zdrowia. Przywrócimy to miejsce światłu. To moja koneksja i jestem jej pewny. To musi ci wystarczyć. Jego domu nie da się nie zauważyć. Reszta... Zaufacie intuicji.
- Intuicja
- żachnęła się Brigid - to blaga, wciskana rozmiękczonym umysłom. Wolę pewniejsze drogowskazy, ale niech ci będzie. Dlaczego, będąc Powiernikiem Tajemnic, znając Eleasara - sam go nie znajdziesz?
-Ponieważ będę zajmował się inną sprawą w tym samym celu której wy moglibyście nie podołać.
- Mówiłeś Lorze o dwóch swych druhach, na których możemy liczyć. Jeden to Eleasar. Kim jest drugi i gdzie go znajdziemy?
-Drugiego sam będę szukał.
- W przerwach w szukaniu Djausa?
- zadrwiła, opierając dłoń o biodro. - Zarobiony jesteś po pachy. Ani chwili wytchnienia. Na jaką drogę chcesz wepchnąć pana nieba?
 
Asenat jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172