Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-08-2016, 22:22   #151
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Muzyka

Mała Hope zanosiła się płaczem nawet wtedy gdy Eddie rzygnął pianą z gaśnicy prosto w buchające płomienie. Pomarańczowe języki skarlały i przepadły, zmieniając stan skupienia w lotne popielate obłoki.
Monter wspiął się na podwyższenie z patyków i uwolnił dziewczynę z więzów. Kaszlała. Zauważył kilka poparzeń na na jej białych nogach, ramionach, szyi.
Aiden przyciskał gnata do skroni szamana ale nie było to widać wystarczającą motywacją. Z tłumu padł strzał. Eddie szarpnął dziewczynę i rzucili się oboje w stronę wozu. Monika odpaliła silnik pick-upa.
Kulki świstnęły nad głowami uciekinierów.
- Karz im wstrzymać ogień jeśli chcesz przeżyć – Portner wydarł się do ucha Murzyna a ten zatrajkotał coś w niezrozumiałym języku ale było już za późno.
Chaos rozgorzał. Ci, którzy nie mieli broni palnej po prostu rzucili się w ich stronę. Krzyczeli i wymachiwali dzidami.
Biegli na złamanie karku.
Portner wylądował na siedzeniu pasażera, Eddie z Hope i ocaloną dziewczyną zajęli kanapę z tyłu furgonetki. Oszalały motłoch natrafił na zaporę zamkniętych drzwi. Uderzył z impetem żywiołu aż zachybotały resory.
- Gdzie Dhalia i Jill? - krzyknęła Monika zarzynając silnik.
Kilku rosłych tubylców naparło na maskę od przodu zatrzymując pojazd siłą własnych mięśni.
Gdzieś z przodu mignęły sylwetki koni. Dhalia zagrzewała wierzchowce do sprintu dzikimi okrzykami wywijając się z objęć dzikusów. Monika wdepnęła pedał gazu rozjeżdżając żywą zaporę. Oniemiały szaman został w tyle pośród swoich, którzy oniemiali rozglądali się wokoło i siekli na oślep ze strzelb i łuków. Stracili jakby zainteresowanie furgonetką.
Eddie dostrzegł powody. Rozmieszczone na obrzeżach tłuszczy trzy pająkowate droidy, te same które w betelskiej jaskini bawiły się z małą Hope. Teraz próły seriami w dzikich, którzy kładli się pokotem na piasku, odstrzeliwani jak kaczki.
Monika nie czekała na finał tego spektaklu. Sunęła przed siebie na pełnej kurwie i kurwami miotała pod nosem.
- Co się tam stało, ja pierdole?
Hope dalej piszczała. Wydawała z siebie wysokie świdrujące dźwięki od których zaczynały drżeń samochodowe szyby.
- Challenger. Zostawiłam challengera! – Monika była zrozpaczona. - Miałam tylko ten wóz. Był mój! Ja pierdolę! Mój odpicowany wózek!
Uderzyła dłońmi w kierownicę przez co szarpnęło całym pick-upem.
Pędzili przed siebie. Przez pustynię. Z tyłu padały strzały. Dziesiątki strzałów.

Chemiczka zatrzymała się kiedy wioska tubylców zlała się z linią horyzontu i znacznie zmalała. Wysiadła z samochodu i kopnęła blachę bocznych drzwi.
Hope wreszcie zamilkła i wyszła zaczerpnąć tchu.
Uratowana dziewczyna wpiła się boleśnie palcami w bok Eddiego i przytuliła do niego. Przykleiła całym ciałem jak złośliwa narośl i ani myślała się odkleić.
Dhalia zatrzymała Czachę a uczepiona jej pleców Jill runęła na spękaną ziemię. Miała wielką dziurę w skroni i całkiem nieruchome gałki otwartych oczu.
 
liliel jest offline  
Stary 22-08-2016, 12:33   #152
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Podszedł powoli do Jill. Hope go wyprzedziła. Jeszcze przed chwilą spokojna, teraz ponownie zaczynała wpadać w histerię.
- Jill wstaje! Wstaje! Nic jej nie jest! Zdrowa! Cała! Wszystko działa!
Był taki moment gdy pozwolił sobie na myśl, że challenger będzie jedynym wydanym gamblem za akcję, którą odwalili z Eddim. Bardzo krótki jednak. Doświadczenie nie zostawiłu mu złudzeń. Podchodził do trupa. I nie było tu już mesjasza, który by mógł odtworzyć stygnące ciało. Mimo to kucnął i odwrócił głowę kobiety na bok. Dziura w skroni ziała czenią krwi błyskającej sporadycznie blaskiem odbitego światła reflektorów pickupa. A gdzieś tam w środku umarła uparta myśl zmęczonej kobiety by za wszelką cenę ochraniać małą Hope…
- Jill! Jill! Hope przeprasza. Zawsze będzie robić co Jill powie! Zawsze! - Szlochała. Normalnymi łzami. Cholera jasna. Robot zaprogramowany przez roboty. Żeby płakać. Nie ogarniał ani jak to możliwe ani gdzie w tym sens. Odsunął odrobinę małą i przyjrzał się ranie.
Jill nie umarła od byle samopału. To był konkretny kaliber. Trybale przy odrobinie swojego szczęścia mogli nim dysponawać, ale… trójnogie boty dysponowały nim napewno. I tu Aiden od Setha się nie różnił. Lubił uproszczenia.
- To nie trybale - powiedział głośno by i Eddie napewno to usłyszał.
- Co kurwa? - Monika kręciła głową jakby nie dowierzała temu co usłyszała - Czy ty w ogóle słyszysz co do ciebie mówię, Portner??? Straciliśmy wóz ze sprzętem, paliwem, bronią... Mój kurwa wóz! I…
Urwała w połowie nie wiedząc jak odnieść się do wagi śmierci Jill. Pokręciła głową.
- Jak do tego w ogóle doszło?
Portner podniósł się z klęczek i wzruszył ramionami. Hope zaś przywarła do ciała Jill zanosząc się bezsilnym płaczem.
- Uratowaliśmy tę dziewczynę. Trzeba ją opatrzyć. Pozostało coś w tych lekach?
- Ja pierdolę… a nie mogliście mi powiedzieć wcześniej o tym, że chcecie to zrobić??
Na to Aiden już nie odpowiedział i odpowiadać nie zamierzał. Zaczął przeszukiwać raczej bez większego sukcesu pozostałości handlowe leków wrzucone na tylne siedzenie. Zrezygnowawszy jednak zwrócił się o pomoc do Dahlii:
- Masz Dahl, jakieś swoje sposoby na oparzenia. Mogłabyś?
Teksanka oderwała nerwowo usta od bukłaka i skinęła głową. Portner zaś wyciągnął automat, oparł go o dach pickupa i skierował lunetę w stronę wioski. Przez chwilę obserwował drogę, którą przecięli na pełnym gazie. Nie dostrzegł jednak żadnych świateł, które mogłyby świadczyć o zorganizowanym pościgu. Ale nie miał wątpliwości. Boty nie były zainteresowane wioską. Kierowała nimi czyjaś wola. Obstawiał, że należąca do pewnego zmodyfikowanego droida molocha o sile ognia zdolnej położyć wyborowy oddział Posterunku. I pieprzonym trafem droid ten polował dokładnie na nich.
Zarzucił karabin na ramię i spojrzał na Hope.
- Do wozu - rzucił do Moniki i dziewczynki po czym podniósł Jill.
- Nieeee… Zostaw! Zostaw! Zostaw! - Hope wpiła się w poły wojskowych ciuchów Jill i za nic nie chciała puścić.
Chciał ją wrzucić na luzaka. I naprawdę nie miał ochoty szarpać się z dzieckiem o trupa jej matki. Bez słowa zaczął niemal siłą odrywać Hope. Co oczywiście spowodowało jeszcze większą histerię.
- Przestań Portner. - obok znalazła się Monika. Jej ton był nadal zimny i pełen wkurwa, ale wyraźnie zmuszała się do tej odrobiny empatii, którą skierowała do małej - Położymy Jill na pace. Usiądziesz obok.
I ostatecznie na tym stanęło. Potem Monika wróciła za customizowaną kierownicę, a Aiden ponaglił Dahlię.
- Potem poprawisz ten opatrunek Dahl. Teraz musimy zjechać z drogi. Przynajmniej parę kilometrów.
Po chwili Teksanka skierowała konie w ciemność nocy, a pickup skręcił o 90 stopni z drogi wiodącej do Vegas.
Przez chwilę panowała cisza. Ale już nie taka na jaką się zanosiło. Aiden nie zamierzał się Monice z niczego spowiadać choć wiedział jak ją boli strata Challengera. Ona z kolei zapewne gdyby sama miała więcej niż tę jedną czy dwie kulki to by go za to zlanie po prostu postrzeliła. Histeria Hope udzieliła się jednak obojgu dając im choć częściowo na wstrzymanie. Przynajmniej tak widział to Portner przerywając w końcu ciszę.
- Do Vegas mamy 40 kilometrów. Możemy tam ruszyć skoro świt i szybko być na miejscu. W sercu jakiejś pieprzonej wojenki i bez żadnej amunicji. Za to z walizką. Nie rozwiąże to jednak problemu Faith i jej botów, które z nas nie zrezygnują. Ona chce odzyskać Hope… A ja… poważnie się zastanawiam dlaczego jej tego nie umożliwić. Nie widzę dla nas specjalnie szans w starciu z nią. A poza tym… widziałem je obie razem. Nie wyglądały jakby Hope się jej bała.
Jakby w odpowiedzi na te słowa dobiegło ich stłumione nucenie z paki pickupa gdzie Hope pozostała z ciałem Jill.
- Eddie… połącz się z Dahlią. Chcę, żeby każdy powiedział co o tym myśli.
- A ty - spojrzał na trybalkę przyklejoną do Eddiego - Ty bądź warta tego wszystkiego.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 23-08-2016, 17:38   #153
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Wszystko działo się tak szybko… Nie wiedział co go pchnęło do działania. Poczucie winy? Krzyk dziewczyny? Czy może pisk Hope, który po prostu przepełnił czarę? Teraz to już było nieważne, teraz trzeba było przeżyć. Eddie targał jedną ręką opartą o niego kobietę. Ciągle krzyczała i wyrywała się, chyba nie bardzo rozumiejąc jeszcze co się dzieje. I co się kurwa dziwić. Odruchowo drugą ręką próbował wyciągnąć z pokrowca na plecach spaślaka i dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że to nie ma sensu. Przecież nie ma amunicji… Kule świstały wokół Monika coś krzyczała, wrzeszczeli tubylcy i gangersi pruci na kawałki seriami cyborgów. Eddie wreszcie wziął nadpaloną dziewczynę na ręce i powstrzymując siłą woli atak kaszlu ruszył sprintem do wozu.


Głupota. Czysta głupota. Dlaczego ona miała go obchodzić? Jak krzyczał ten skurwysyn z pochodnią? Ona zabiła wodza? Nie chyba, że była winna temu czy jakoś tak…
- Abda? Tak masz na imię? - wydyszał w kierunku jej ucha, chyba tylko po to by wyrwać ją ze stuporu. Ciemne kręgi zaczęły mu wirować przed oczami. Takie bieganie z balastem, to nie na jego płuca…

Otworzył wreszcie drzwi i walnął ją na siedzenie. Nie zrobił tego delikatnie, dziewczyna krzyknęła, ale nie było czasu. Już frunął po masce na miejsce kierowcy, ale Monika go uprzedziła. Oglądnął się tylko czy wszyscy się zapakowali. Dhalię dostrzegł gdzieś za nimi, ale wiozła kogoś za sobą więc chyba byli w komplecie. Hope była już w wozie, wskoczył na siedzenie w ostatniej chwili bo Monika dała po garach, chmury pyłu spod kół zasłoniły wszystko. Dziewczyna przywarła do niego i za nic nie chciała puścić, ciężko mu było się nawet oglądnąć co się za nimi dzieje w ogóle. Zdawało mu się, że przez ryk silnika słyszy tętent za nimi, ale Dhalię z Jill zobaczył dopiero po dłuższej chwili, jak wyłoniły się z kurzawy.

Odsadzili się już dość sporo, próbował mówić do dziewczyny, uspokajać ją jakoś, ale nie szło mu za dobrze. Im bardziej się wiercił, próbując zobaczyć co z Dhalią tym bardziej wpijała się ramionami w niego. Próbował uspokoić też Hope, która płakała i piszczała tak, że aż powietrze zdawało się wibrować w wozie. Kiedy zatrzymali się, niemal siłą uwolnił się z objęć Abdy. Spojrzał w jej oczy, ale ciągle były rozszerzone jak spodki i nieobecne. W szok wpadła czy jak? Oglądnął szybko jej nogi, poparzone jak cholera. Już pokryły się białawymi bąblami, na stopach oparzelina wyglądała najgorzej. Nie było chyba jednak tragicznie. Gaśnica chyba trochę pomogła na płomienie, ale proszek gaśniczy na rany to już dobrze raczej nie robił...


Podniósł głowę, kiedy usłyszał podniesiony głos Aidena. Teraz dopiero zobaczył co się stało i w jakim stanie jest Jill. Zaklął cicho, mała Hope spazmowała coraz głośniej, Mikrusowi zaś serce się ścisnęło. W takich momentach widział w niej tylko skrzywdzonego dzieciaka i nic więcej.

Załadowali się do wozu, Dahlia opatrzyła dziewczynę choć na prędce, Eddie próbował poprawić bandaże i rozsmarować trochę bardziej lepkie mazidło na stopach Abdy. Nie protestował kiedy zjechali z drogi, bo na zimne trzeba dmuchać. Ale kiedy skończył z opatrunkami i łypnął okiem na pakę i na Hope, zerknął na Portnera.
- Nie wiem czy to tak do końca jest jak mówisz. Te pajęczaki mogły nie działać na polecenie Faith. One… to mogła być Hope i jej panika. Nie wiem czy mam rację, ale one mogą podążać za nią od Betel. Widziałeś jak bawiła się z nimi w jaskini? Może są zaprogramowane by chronić małą? Bo mi to wyglądało nie jak atak Faith, tylko właśnie na taką paniczną reakcję strażników. Faith to zimna suka, planująca z zabójczą logiką każdy swój ruch. Jakby chciała odzyskać Hope, na cholerę by atakowała całą wioskę i gangersów? Poczekała by pół dnia jak odjedziemy i rozpirzyła nas po drodze. Zawsze lepiej strzelać do pięciu celów niż do kilkudziesięciu… A jak Hope zaczęła wrzeszczeć i płakać, to oni zaczęli pruć na oślep, byle się do niej dostać i wyszło kurwa jak wyszło. Jak się zatrzymamy, trzeba będzie jakoś wypytać małą… Kurwa, nie wiem jak z tym będzie. Ale jedno jest pewne, Faith jej nie oddam.

Nie miał pojęcia skąd się to wzięło. Zdawał sobie sprawę jak zabrzmiało ostatnie zdanie i spuścił łeb, nie chcąc patrzeć na Aidena. Zaczynało mu chyba odpierdalać. Ale nie tak swojsko i przaśnie jak w zalanym kompleksie. To chyba brak Posterunku. Rygoru, rozkazów i jasnych priorytetów. Miał za zadanie dotrzeć do brata i wyciągnąć go z gówna. Tymczasem, najpierw zdarzyło się Betel, potem gaśnica a teraz “nie oddam Hope”. Potrząsnął głową, przejechał dłonią po twarzy. Był chyba bardziej zmęczony niż myślał. A pieprzona Dhalia odjechała na tym swoim kucyku z gorzałą...
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 23-08-2016 o 17:52.
Harard jest offline  
Stary 02-09-2016, 23:18   #154
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
O tym Aiden nie pomyślał. Droidy... rzeczywiście mogły być obrońcami Hope. Mogły zareagować na poczucie zagrożenia dziewczynki. Mogły podążać za nimi przez ten cały czas...
Odezwał się dopiero po chwili.
- Nie - stwierdził stanowczo - Hope może i je stworzyła. Może i je zna. Ale broń i algorytmy celownicze otrzymały od Faith. Myślę, że Faith rzeczywiście planowała coś dla nas. I została zaskoczona tą całą akcją. Dlatego wyszło jak wyszło. I pewnie dlatego jeszcze żyjemy. I dlatego nadal nie widzę powodu by nie oddać małej Faith.
Mikrus milczał i wiercił się na tylnym siedzeniu.
- Może i masz rację, choć nie jestem przekonany. To nie w jej stylu. No ale mamy za mało danych by mówić o pewnikach. Tyle, że jeśli ona rzeczywiście chce nas dorwać to mamy przesrane i kropka. Oddać jej nie możemy. - Powiedział twardo i popatrzył na Aidena, po czym przeniósł wzrok na Monikę. - Love żyje, puściliśmy go, jeśli oni zbiorą się z powrotem do kupy w Świętą Trójcę, to spróbują od początku zrobić to co próbowali w Bethel. Nie mamy gwarancji że nie ma drugiego takiego kompleksu, albo i pięciu innych. Nie wiemy co się stało na Orbitalu i w jakim stanie są ich zabezpieczenia. Może już nie potrzeba tak skomplikowanych urządzeń jak te co zbudowali na bazie sprzętu wojskowego. Może wystarczy coś... słabszego. Co Hope może zrobić z miednicy i starego tostera. I co rozpieprzy Posterunek na atomy.
Mikrus łypnął okiem na małą na pace, ciągle trzymającą Jill za rękę.
- No i ona tego nie chciała i nie chce chyba dalej.

- Pierdzenie teoriami na razie na nic nam się zda - skwitowała Monika wdeptując pedał gazu. - W Vegas powinniśmy być bezpieczni. Żadna machina Molocha nie będzie się nam przechadzać jak gdyby nigdy nic. To przyczółek ludzi, którzy mają broń i przewagę liczebną. Faith tam nie wejdzie. Przynajmniej dopóki oczy zwisają jej z gęby na splotach kabli.

I to była prawda. Moloch i jego boty póki co z miastami nie miał szans. Tylko, że nie załatwiwszy sprawy Hope, Aiden zaczynał odczuwać klaustrofobiczną ciasnotę. Ściśnięci z jednej strony przez Faith i jej boty, z drugiej przez wojujące rodziny mafijne. Gówniana perspektywa.
Przez myśl mu przeszło, że ciekawe, czemu Mika w ogóle nie odniosła się do samej Hope. Boisz się okazać serducho? Czy nie chcesz wyjść na zimną sukę pokroju Fali?
- Więc z samego rana do Vegas. Hope na razie zostaje.

Mikrus skinął głową.
- Yup. Ale przed Vegas musimy się zatrzymać. Ogarnąć sytuację. - Łypnął okiem znowu na pakę. Na popaloną dziewczynę. - Pogadać z Hope... Serio myślę, że to może wiele wyjaśnić.
Podrapał się po głowie i bezwiednie pomacał plecak czy laptop tkwi na miejscu.
- Muszę mieć też chwilę. Spróbować precyzyjniej namierzyć Roberta. Mała też może w tym pomóc.
- Będziesz miał na to moment Eddie - odparł Portner.
Dobrze się czuł. Grób mógł wykopać bez problemu. Liczył jednak, że to Eddie powie na koniec kilka słów.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172