Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-08-2015, 23:36   #1
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Daleka Droga do Domu - SESJA ZAWIESZONA



Daleka Droga do Domu


Wojna.
Powiadają, że nigdy się nie zmienia. Nie jest to do końca prawdą; inną są przecież cel, środek i wykonanie. Mnóstwo sposobów na jeden wspólny efekt: eksterminację przeciwnika. Zmuszenie go do poddania się.
Wszelkimi możliwymi środkami postawić na swoim.
Tak patrząc, to może faktycznie się nie zmienia?

Trzecia wojna totalna była ostatnią na długi czas. Szybko nieważne stało się kto zaczął. Czy chodziło o religię, przekonania, teren czy zasoby. Była jedna niepisana zasada: nie używamy broni atomowej. Tu i ówdzie złamano ten przepis, okazało się jednak, że wcale nie była potrzebna. Istniało o wiele więcej lepszych środków, niszczących ludzi, nie miejsca. Broń neuronowa, chemiczna, biologiczna. To wszystko na nas spadło.
Ludzie ludziom zgotowali ten los.
A gdy to wszystko się skończyło, nie było zwycięzców. Nie przetrwało na tyle wielu, żeby zaanektować coś poza najbliższym otoczeniem. Tak po prawdzie samo przebywanie na zewnątrz zwykle nie należało do najlepszych pomysłów. Niektórym udało się zamknąć w starych schronach, odgrodzić od niegościnnego świata na górze. Ogarnięci strachem nawet nie próbowali sprawdzić co zmienia się na zewnątrz.

Dopóki nie zmuszały ich okoliczności.

***

Betonowe ściany podziemnego bunkra były nudnym widokiem. Oświetlone minimalną ilością światła, z regularnie wymalowanymi napisami CHICAGO 03, nie stanowiły ciekawego elementu wystroju ponurego wnętrza. Kroki tłumiła ciasnota tego przejścia, gdzie dwie osoby mijały się z trudem. Schodki co kilka metrów zmuszały do wspięcia się, ku najwyżej umieszczonemu miejscu bunkra. Nie żeby pod ziemią miało to jakiekolwiek znaczenie oprócz symbolicznego. Centrum dowodzenia, pokój z monitorami i mnóstwem innej elektroniki; tak było na początku w każdym razie. Bywałaś tam rzadko, ostatnio jednakże na miejscu pozostały zaledwie dwa monitory i kilka starych złomów. Tajemnicą poliszynela był fakt, że od dawna nie potrafili skomunikować się z nikim na powierzchni. Niektórzy wierzyli, że już nikogo tam nie ma. Obecnie nawet oni po cichu przyznawali, że sprawdzenie tego może stanowić ostatnią szansę na przetrwanie.

Nacisnęłaś klamkę i pchnęłaś ciężkie stalowe drzwi, ustępujące z trudem pod wpływem twej niewielkiej siły. Od kilku miesięcy schron trawiła zaraźliwa, zabójcza choroba. Brakowało leków, zresztą od samego początku niewiele pomagały. Z całej liczącej kilkaset osób populacji tego miejsca, zdrowych zostało bardzo, bardzo niewielu. Większość tej grupy czekała na nią właśnie, oglądając przez ramię z nieukrywaną irytacją i niepokojem. Dziwna mieszanka nastrojów, przez krótki moment wypełniająca szumem głowę.
- Jesteś wreszcie - odezwał się najstarszy z nich, siedzący na szczycie owalnego stołu przywódca społeczności, Alan Belmont. Jeszcze niedawno był pełnym werwy sześćdziesięciolatkiem o silnej szczęce, lekko tylko posiwiałych włosach i ciągle wysportowanym ciele. Obecnie przypominał zasuszonego staruszka i zwykłe prostowanie pleców wywoływało wyraźny ból. Widziałaś to w jego oczach. Wskazał gestem na krzesło, tuż obok pozostałej, znacznie młodszej od niego trójki.
- Usiądź proszę.
Zawsze grzeczny, zawsze porządny.

Ta trójka, to był prawdziwy koktajl charakterów, osobowości i aparycji. Beth, a właściwie Bethany Malkins, była czarnoskórą, wysoką i dobrze zbudowaną dziewczyną. Dobrze w sensie takim, że mogłaś być zazdrosna o długie, zgrabne nogi, ładnie zaokrąglone biodra i przyciągający spojrzenia biust. Jakby nie było tego dość, to z twarzy też była ładna. Pomimo tego rzadko widywało się ją w towarzystwie mężczyzn, a prędzej umazaną smarem przy jednym z generatorów. Wyższy i znacznie lepiej zbudowany z dwóch chłopaków, Keith Russel, był gwiazdą. Taką, jaką widziało się na starych filmach o szkołach, gdzie najprzystojniejsi chłopcy byli futbolistami, a dziewczyny czirliderkami. Szkolony na strażnika i nie stroniący od dziewcząt. Bo która nie marzyła o przystojnym blondynie o regularnych, ostrych rysach i śnieżnobiałym uśmiechu? Drugi z chłopaków nazywał się Jonas Lindt i mówił z akcentem po swoich rodzicach z Austrii. Niski raczej, szczupły; na skraju z chuderlawym, o bladej skórze i nieuczesanych półdługich ciemnych włosach. Komputerowiec, często zamknięty gdzieś w głębinach schronu. Nie raz i nie dwa zerkał na ciebie swoimi dużymi, zielonymi oczami, lecz nigdy nic nawet nie powiedział, powodowany swoją nieśmiałością i niepewnością w kontaktach. Szczególnie z dziewczynami.

I wśród nich ty.
 
Sekal jest offline  
Stary 01-09-2015, 22:21   #2
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Ja. Lena Frei. Taka "zbyt".
Zbyt mała, zbyt przeciętna, zbyt pyskata, zbyt wszechwiedząca, zbyt wścibska, zbyt stroniąca od ludzi, zbyt bezużyteczna...
Zbyt zbyt zbyt zbyt...aaa!

Czasami szalałam. Wariowałam. Miałam dość. Moją głowę wypełniał uciążliwy szum. Bo musisz wiedzieć, że sama też nie uważałam się za normalną. Słyszałam głosy. Atakowały mnie zewsząd, zwłaszcza jak przebywałam blisko ludzi. W młodości mówiłam o tym ojcu, potem przestałam. Nie chciał słuchać. Podejrzewam, że jeszcze obwiniał mnie o śmierć matki. Wiesz, umarła w połogu, wydając na świat takie stworzenie jak ja. Wyrzuciłby mnie pewnie, gdyby było gdzie. Hihi. Betonowa podziemna puszka miała swoje niewątpliwe zalety, zawsze to mówiłam w przypływie czarnego humoru. Życie ma swoje zalety, nie chciałabym być go pozbawiona. Kilka lat temu nasze relacje się poprawiły, ale nigdy nie będziemy wspaniałą kochającą rodzinką.

Potrafiłam być chaotyczna. Uciążliwa. Jak mucha brzęcząca nad uchem i nie dająca się przegonić ręką. Chciałam zrozumieć i nigdy mi się to nie udawało. Z wiekiem dopasowywałam kolejne puzzle. Potrafiłam odczytywać ludzkie emocje, silne myśli, wyczuwałam nastawienie. Straszne połączenie, straszny człowiek. Zanim nauczyłam się, że szczerość w tak zamkniętej społeczności nie popłaca… tak, wszyscy za wolno się uczymy. Ci na górze co rozpętali tę wojnę mogli gadać podobnie, kiedy było po ptakach. Miałam specjalny status w schronie CHICAGO 03. Status wyrzutka i dziwaczki.
Bali się mnie. Czaisz? Hihihi!
Serio, bierze mnie na taki dziewczęcy chichot. Chciałabym mieć inne powody do radości.

Ta choroba wywoływała prawdziwe ciary na plecach. Wszyscy zachorowali. Mieliśmy wcześniej kilka małych epidemii, ale izolatki i leki robiły swoje. To było coś nowego. Podejrzewałam, że wiem dlaczego zbierali zdrowych w jednym pomieszczeniu. Zdrowych i młodych. Przesunęłam wzrokiem po trójce i skinęłam głową Belmontowi. Już łapałam wyobraźnią ten ból głowy, który wywołają setki zmiennych myśli po ogłoszeniu celu wizyty. Na razie była irytacja, ale szybko o niej zapomną. Nawet ten biedny Lindt. Nic do niego nie miałam, ale serio uważał, że chowanie się w głębi swojego wątłego ciałka i liczenie na cud to dobra strategia? Dobra, też nie byłam rozmowna. Tyle, że ja to co innego.

Posadziłam swój mały zadek na krześle, odrzuciłam ciemne długie włosy na plecy i starałam się olewać towarzystwo poza Alanem. Byłam zdecydowanie najmniejsza z nich. Nic dziwnego, nie sięgałam nawet metra sześćdziesięciu. Proporcjonalna budowa nic tu nie pomagała. Rozpinany polar z kapturem, bojówki i ciężkie trepy nie czyniły ze mnie sexbomby. Zmusiłam się, by nie zerknąć na Beth. Zazdrościłam tej cholerze! Tego wyglądu i tego, że nie słyszy szumu. Czasami mówiono, że jestem ładna. To taki sam komplement, jak gdyby rzec "nooo… ma zalety, jest miła".
- Przepraszam - burknęłam zamiast usprawiedliwienia. Postarałam się, by wyglądać na zaskoczoną, zszokowaną i gotową. Do czegokolwiek.
 
Lady jest offline  
Stary 03-09-2015, 15:22   #3
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Spojrzenia oderwały się od ciebie po krótkiej chwili przewiercania na wylot. Marcus zdobył się nawet na słaby uśmiech, zanim spłoszony własną śmiałością tak jak pozostali skupił uwagę na Alanie. Przywódca waszej społeczności zakasłał, poprawiając się z wyraźnym trudem na swoim krześle. Musiał zachowywać swoją mowę i siły na twoje przybycie, sądząc z tego na jak ostrych szpilkach siedzieli zebrani. Po trwającej wieczność chwili zaczął wreszcie.
- Wszyscy zdajecie sobie sprawę z problemów, z jakimi się borykamy - zakasłał znowu. Odniosłaś wrażenie, że nie będzie to długa przemowa. Belmont nie miał siły na taką. Choroba zabijała bardzo powoli, lecz osłabiała straszliwie. Pokiwano głowami, przywódca jednakże wcale na te gesty nie czekał. - Podjęliśmy decyzję. Jedyną szansą na przetrwanie jest wysłanie kogoś na zewnątrz - mało zaskakujące, mimo wszystko. - Was, jedynych młodych i zdrowych w całym schronie.

Bezpośredniość i zwięzłe przedstawianie sprawy zawsze było cechą Alana, to dlatego wybrano go na przywódcę w tych ciężkich czasach. Czy zawiódł? Czy pewne decyzje podejmował za późno? Czułaś jego ból, rozterkę, niepewność i niechęć do czynienia tego, co czynił. Twoi przyszli towarzysze wyprawy rozejrzeli się po sobie. Lindt zbladł jeszcze bardziej, Beth pokiwała głową a Keith pokręcił swoją z nieprzyjemnym grymasem. Nikt nic nie powiedział. Każdy się spodziewał.
- Do waszych kwater przyniesiono wszystko, co uznaliśmy za potrzebne. Ubrań i rzeczy osobistych nie bierzcie za dużo. Każdy otrzymał też mapę z roku 2015 oraz listę leków i innych rzeczy nam potrzebnych. Filtry wody, części zamienne, baterie, paliwo... potrzebujemy dużo, ale najważniejsze są leki... - zawahał się na moment, zanim dodał: - Nie wiemy jak tam jest na górze. Czujniki szlag trafił dawno temu. Minęło prawie dwadzieścia lat - westchnął. - Uważamy, że powinniście zacząć w mieście, trzymając się jego obrzeży. W aptekach mogło coś przetrwać, a leki nie psują się szybko. Jedna ze starszych pamiętała jeszcze adres jednej hurtowni leków, tam także powinniście zajrzeć. Trzymajcie się z dala od centrum. Tam może się jeszcze utrzymywać wszystko w co nas wtedy uderzyło.

Zamilkł i w zapadłej ciszy słychać było jedynie działający wentylator. Obracał się powoli, młócąc stojące powietrze; wcale za wiele to nie dawało. Ktoś przełknął ślinę. Keith otworzył usta, ale głos go zawiódł.
- Ile mamy czasu? - głęboki, chrapliwy głos Beth sprawił, że Marcus aż drgnął.
- Niewiele - w głosie Alana po raz pierwszy zabrzmiało ogromne zmęczenie. - Dni, maksymalnie tygodnie. Choroba trawi nas powoli, acz nieubłaganie.
- W takim razie nie mamy co zwlekać.
Wstała i ruszyła w stronę wyjścia, odprowadzana spojrzeniami chłopaków, którzy popatrzyli po sobie, a potem jak na komendę zerknęli także w twoją stronę.
 
Sekal jest offline  
Stary 07-09-2015, 22:02   #4
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
To taka chwila, kiedy miałam ochotę skurczyć się tak bardzo, że aż zniknę. No co się gapicie?! Faceci! Jak przychodzi co do czego, to czekają, aż to my za nich wszystko zrobimy…

Zamknęłam oczy. Ta złość, była całkiem niepotrzebna. Wydarzyła się jedynie w mojej głowie, a prawie poczułam się przez nią winna. Informacje nie były dobre i czułam jak serce bije mocno w mojej małej piersi. Łup, łup, łup… dudnienie jak z psującego się generatora. Wyjść na zewnątrz. Przynieść potrzebne rzeczy. Zastać tam… no właśnie, co? Przerażenie zaczęło mi mrozić krew. Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam oczy.
- Co tam może nas czekać? - spytałam cicho, jak pisk szarej myszki spod stołu. Błaganie o kawałek sera. Starałam się patrzeć na Alana, nie na swoich przyszłych towarzyszy tej wyprawy.

Belmont pokręcił głową powoli, przymykając zmęczone powieki.
- Chciałbym wiedzieć, co ci odpowiedzieć Leno. Nie ma na górze nuklearnej pustyni, na szczęście. To wiemy na pewno. Skażenie chemiczne i biologiczne powinno już zmaleć do niegroźnych rozmiarów… ale żaden z czujników już od dawna nie działa. Nie ma też wielu ludzi - westchnął. - Nie takich jak ja czy… ty - przed ostatnim słowem jakby się zawahał. Keith parsknął pod nosem, z niedowierzaniem albo z jakiegoś innego powodu.
Kiwnęłam głową. Ten ostatni dźwięk blondyna niespodziewanie dodał mi sił. Wystarczająco dużo, aby wstać.
- To ja też pójdę.

Ruszyłam w stronę wyjścia i dalej ku kwaterom dzielonym z ojcem. Za plecami słyszałam dźwięk przesuwanych krzeseł i ostatnie słowa Alana wspominające ile mam czasu na przygotowania.
Nieważne ile.
Za mało. Wiedziałam to.
Betonowe ściany zaczęły nagle sprawiać takie przytulne wrażenie.
 
Lady jest offline  
Stary 10-09-2015, 23:20   #5
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Mieszkanie w ograniczonej, zamkniętej przestrzeni należało do osobliwych przeżyć. Każdy korytarz, każde pomieszczenie znało się na wylot. Nie tylko sam rozkład, a także wielkość; najczęściej liczoną w krokach. Nieliczne sale treningowe nie potrafiły nadać temu wrażenia swobody i wolności. Żelbetonowe więzienie, z którego teraz cię uwalniali. Przez głowę musiały przechodzić setki myśli. Każdego nachodziły tu kiedyś chęci na wyjście na górę. Jak już mogli to zaczynali się zastanawiać czy chcą. Nie tak było też z tobą?

Przemierzałaś te ciasne korytarze setki, tysiące razy. Nie liczyłaś, nie dało się. Szło zwariować. Znać każdego, jak nie z takiego prawdziwego znania, to przynajmniej z wyglądu i imienia. Raz przegrana szansa tu nie powracała niemal nigdy. Nie było mowy o zmianie otoczenia. To albo śmierć na górze. Miało się jeszcze okazać ile w tym prawdy. Sektor kwater mieszkalnych upchany był w centrum schronu. Mniejsze i większe pomieszczenia, urządzone po spartańsku, wypełniały najbardziej rozległą podziemną przestrzeń opatrzoną nazwą CHICAGO 03.

Imagine there's no Heaven
It's easy if you try
No hell below us
Above us only sky
Imagine all the people
Living for today


Ciche dźwięki znajomej piosenki rozbrzmiewały z lekko szumiącego, starego głośnika. Weszłaś do swojej kwatery, z trudem przesuwając metalowe drzwi. Suwnica dawno zardzewiała, a część kółek na prowadnicy przestało spełniać swoją rolę. Jak wszystko wokół. Uszkodzone, zużyte albo bez energii. Obraz rozkładającego się świata. Przejście do marnego azylu, dwóch wnęk i niewielkiej przestrzeni pomiędzy. Miejsca dla czterech osób, lecz byliście tylko we dwójkę. Ojciec i ty.

Na stole leżały rzeczy nie należące wcześniej do ciebie. Niespotykane w schronie, bo pod ziemią zbędne. Niektóre znałaś zaledwie z obrazków i nazw. Czarno-czerwona kurtka z kapturem, z rodzaju tych przeciwdeszczowych. Duży wypłowiały plecak oraz wsadzona do niego zapasowa torba na ramię. Bardziej na znaleziska na powierzchni, niż na rzeczy do zabrania. Długi nóż myśliwski w pochwie, wraz z paskiem do zawieszenia w jakimś łatwo dostępnym miejscu. Buty o grubej podeszwie, wiązane do połowy łydki; już na pierwszy rzut oka widziałaś, że będą odrobinę za duże. Mapa i leżący na niej kompas. Czapka i rękawiczki.
I to wszystko. Resztę mogłaś wybrać ze swoich rzeczy.

Bardziej go wyczułaś niż usłyszałaś. Stał w drzwiach, trzymając coś w dłoni. Zachorował jako jeden z ostatnich, trzymał się więc jeszcze nieźle, chociaż nic nie łagodziło bólu widocznego w oczach. I odczuwanego przez ciebie niemal fizycznie, gdy się nie pilnowałaś.
- Leno… - ojciec wyciągnął rękę, ale opuścił ją zanim w pełni się wyprostowała. Przełknął ślinę. Mimo wszystko, było to dla niego trudne. Pewnie trudniejsze niż myślał. - Kazali mi ci to przekazać.
Wyciągnął dłoń raz jeszcze. Przedmiot wyglądał jak smartwatch na pasku, do zawieszenia na nadgarstku.
 
Sekal jest offline  
Stary 16-09-2015, 18:00   #6
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Przełknęłam ślinę, gapiąc się na niego jak mała dziewczynka przyłapana na gorącym uczynku. Pierwsze co wzięłam w dłonie to był nóż i teraz czułam się głupio, trzymając go tuż przed ojcem. Powoli odłożyłam go na stół.
~Wyobraź sobie..~
To akurat umiałam. Z wyobraźni miałabym same piątki, gdyby ktoś to oceniał. Ostrożnie wyciągnęłam dłoń i zabrałam przedmiot, przyglądając się mu uważnie. Wszystko, byle nie skupiać się na stojącej naprzeciw mnie postaci. Dotyk, który palił najbardziej. Spojrzenie wywołujące największy ból. Najwięcej sprzecznych emocji.
Raz jeden poskarżyłam się na to wszystko. Nie rozumieli. Byłam mała, nie rozumiałam co podejrzewali, całkiem nie rozumiejąc istoty problemu. Dopiero później zajarzyłam, że jestem inna. Tak całkiem-całkiem. To pozwoliło się zdystansować.

- Popiera energię z twojego ciała - odezwał się. Zacisnęłam zęby, wydawało mi się, że zgrzytnęły. - Niewiele, ale pozwala to włączyć go co jakiś czas. Podaje czas, temperaturę, ciśnienie oraz bada twoje ciało. Sprawdza czy nie zostało wystawione na toksyny, promieniowanie, wirusy i takie inne. Informuje jak wykryje zagrożenie.
Poczułam nagle ochotę, aby rzucić go tym cholernym zegarkiem. Albo wcisnąć mu go do ust. Warga mi zadrgała i uniosłam gwałtownie głowę, spoglądając w górę, ku jego oczom.
- Nad tym pracowałeś przez cały ten czas?! To pozwalało ci mieć wymówkę, by trzymać się z dala ode mnie, prawda?! - wyrzuciłam z siebie, zaskakując nawet samą siebie. - Pewnie gdyby nie to, to nawet nie przyszedłbyś się pożegnać!
Cofnął się pół kroku, jak uderzony kamieniem. Zamrugał, na twarzy pojawił mu się grymas zdradzający złość walczącą tam z poczuciem winy.
- Lena… - głos mu się załamał, jak za pierwszym razem. - Wiesz, że myślami zawsze byłem z tobą, a to jest….
- Nie Lenuj mi tu! - prawie wyplułam z siebie. Frustracja ogarnęła mnie całą, to polecenie wyjścia na zewnątrz musiało przełamać jakąś tamę. - Myślami mnie przeklinałeś i nie próbuj zaprzeczać!

Ze złości miałam wrażenie, że powietrze zadrżało. Ojciec cofnął się o kolejne pół kroku, a za mną coś trzasnęło cicho. Odwróciłam się zdezorientowana. Nóż znajdował się obecnie na podłodze. Zamknęłam oczy. To jedno z moich dziwactw. Przecież nawet nie opierałam się o stół! Powód, dla którego zawsze będę sama.
- Le… - zaczął, ale powstrzymał się. - To nieprawda. Martwię się. Kocham cię. Tylko… nigdy nie pozwoliłaś się nawet dotknąć.
Pociągnęłam nosem, nagle jakimś takim pełnym. Tak tak, to moja wina. Ugryzłam się mocno w język.
- Wyjdź, proszę - rzekłam cichym, drżącym głosem. - Muszę się przygotować… i potrzebuję być teraz sama - zabrzmiało to jak potwierdzenie jego słów. Nie dbałam o to w tej chwili. Kiedy zniknął za drzwiami, wierzchem dłoni otarłam samotną łzę.

Dobrą minutę stałam w bezruchu, gapiąc się na drzwi.
Wdech-wydech-wdech-wydech.
Warknęłam na siebie i odwróciłam. Użalanie się nad własnym losem nie poprawiało go, bardzo dobrze znałam ten slogan. Zapięłam smartwatcha na lewym nadgarstku, a nóż po chwili walki ze sprzączkami, przypięłam do pasa. Mapa i kompas znalazły swoje miejsce w bocznej kieszeni plecaka. Do drugiej wcisnęłam zapalniczkę i przybornik z łazienki, gdzie powrzucałam wszystko co się zmieściło. Tak naprawdę to nie miałam pojęcia co mogło się przydać. Założyłam kurtkę, na stopy wsunęłam grube skarpety, a następnie wiązane buty. Mogli mi dać dziecięcy rozmiar, pewnie pasowałby lepiej. Czapkę i rękawiczki, wraz z kilkoma parami zapasowej bielizny i topów upchałam na dnie plecaka, dorzucając zapasową bluzę i spodnie. Torbę na ramię też wepchnęłam do środka. Tylko kilka rzeczy, a plecak wydał mi się ciężki.

Odetchnęłam. Jak zwykle robiłam to z właściwym sobie chaosem, więc teraz oddychałam szybko, rozglądając się na boki. Zastanawiałam się, co jeszcze powinnam zabrać. Jedzenie i picie! Pewnie dadzą przed wyjściem, ale spakowałam widelec, nóż i łyżkę, małą blaszaną miseczkę oraz kubek. Kubek i nóż zaraz wypakowałam i zamieniłam na zamykany bidon, do którego nalałam świeżej wody. Nóż myśliwski mógł zastąpić tępy kuchenny nożyk.
Do miasta podobno było niedaleko. Uznałam, że to musi wystarczyć. Odwróciłam się i zawahałam. Postanowiłam jeszcze odnaleźć ojca. Nie mogłam odejść bez chociaż krótkiego “cześć”!
 
Lady jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172