|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
10-03-2019, 17:39 | #211 |
Reputacja: 1 | Nie mając wielkiego zaufania do struktur miejskich i nie przepadając za penetrowaniem przepastnych budowli Utang brał kiedy tylko mógł obowiązki harcownika i przepatrywacza, ewentualnie stał na warcie. Donosił towarzyszom o zgrupowaniach szkodników i radscorpionów, czasem zapuszczał się do wnętrza niektórych budynków. Zajęcie pozwalało mu odganiać wszelakie niespokojne myśli. Zadania pozwalały pozostać skupionym. Cel pozwalał trzymać żale i przeżycia na dystans. Kiedy więc tylko odkryli stado potężnych radskorpionów natychmiast zabrał się za ich obserwację by wywnioskować pory ich największej i najmniejszej aktywności, za jaką zdobyczą najchętniej gonią i czego nie lubią. Zwierzętom brakowało ludzkiego sprytu dlatego nawet te największe z potworów czasem dawały się rozdrażnić jakąś drobnostką która działała na mniejsze osobniki. Utangisila bardzo uważnie przepatrywał okolicę w poszukiwaniu różnych pułapek lub miejsc gdzie bestie będą miały problem z dostaniem się. Czasem atakował którąś z mniejszych kreatur która za bardzo oddaliła się od legowiska i wbijał między chitynowe płyty szpon modliszki. Mięso i żądła przynosił do kryjówki, aby było z czego gotować... i by było z czego robić odtrutkę... lub truciznę. Swoje spostrzeżenia z tych eskapad przekazywał Vernonowi który wyraźnie miał plan. - Nafta i smoła. Czarna maź. Ciekłe Ogniste Powietrze. - rzekł mu Utang - Jeżeli chcesz je poszczuć Ogniem. Gdyby znalazła się wielka butelka z metalu, pełna, można nawet wybuchając ją zmieść pancerne monstrum. Czarnoskóry zastanawiał się moment i dalej mówił już o samych monstrach. Nie wybierał informacji które przekazywał, aby każdy mógł sam potwierdzić swoje przypuszczenia. - Mają wiele oczu ale głównie czują tropy i zapachy oraz drganie. Ich głównym źródłem wody jest zdobycz, ale jeżeli nie mogą żadnej znaleźć piją zwykłą wodę. Problem tutaj jest też ten że mogą długo nie jeść... Preferują ciepło, ale nie lubią skrajnego skwaru... dlatego polują głównie nocą, wtedy kiedy z kryjówek wychodzą też ich ofiary. - Zostawanie tu zbyt długo nie jest w naszym interesie. Walcząc jak Plemię możemy je pokonać. - Jest pewna... możliwość. Mamy zbyt słabą broń, aby je obalić... można je jednak... zamęczyć. Do kontenera przytroczyć łańcuchy i pozwolić, aby zaplątały się w odnóża bestii... Będzie hałasować, sama się doprowadzając do furii. Zamęczy siebie i pozostałe radskorpiony. Lecz to ryzykowne. Stworzenia wpadną w gniew, mogą się same pozabijać lub rozejść po okolicy szukając spokoju. Tak czy inaczej wymęczone łatwiejsze będą do obalenia, czy to ciężarem z wysokości zrzuconym czy cieczami którymi Ogień chętnie się syci. Takimi spostrzeżeniami dzikus się podzielił, a sam pisał się do roli harcownika, który przed mutantami by uciekał wyciągając je pod ostrzał i w pułapki. |
10-03-2019, 18:40 | #212 |
Reputacja: 1 | -Dobry pomysł z tymi kontenerami i łańcuchami. Jeżeli się zaplącze, to ma przechlapane. Tylko jak tego dokonać? Może jakieś pętle lub kotwiczki... Widział ktoś coś takiego? - zapytał towarzyszy Jinx. -I skoro Utang i Sticky zgłaszają się na harcowników, to ja wezmę karabin i wzmocnię wsparcie strzeleckie. |
10-03-2019, 23:48 | #213 |
Reputacja: 1 | Po przeprowadzeniu zwiadu, ekipa naradziła się podczas postoju na skrzyżowaniu. Szybko ustaliła plan działania. Ostatecznie zdecydowała się obrać Super Duper Mart w Laurelwoods za miejsce kolejnego obozowiska oraz szabrować tamże, na drugim skrzyżowaniu, w aptekach i ambulatorium przy La Morada oraz w dzielnicy komercyjnej Los Volcanes. Stadion Nusendis zdecydowali się olać. Super Duper Mart Podczas gdy MJ i Utang robili bardziej dogłębny zwiad rzeczonych lokacji, reszta chyżo dotarła do marketu. Sforsowawszy zablokowane, acz osłabione i nadgryzione zębem czasu drzwi, wpadli do środka. A środek był istnym pierdolnikiem, po którym grasowało mnóstwo karaluchów. Od tych normalnych, które potrafiły być wielkie na kobiecą dłoń, aż po te zdecydowanie groźniejsze - radkaraluchy w odmianie typowej dla odległych Pustkowi Mojave. Robactwo momentalnie zwęszyło intruzów i próbowało ich odstraszyć, zbierając się w grupę, wymachując czułkami, klekocząc i furkocząc skrzydłami. To było ich terytorium i nie miały go zamiaru oddawać. Na ich nieszczęście, bo Drużyna B już sobie upatrzyła "ich" miejscówę. Ludzie, uzbrojeni w ciężkie buty, kamienie, kolby, improwizowane pałki oraz noże, ruszyli i po kilku chwilach rozbili robaczą swołocz bez strat własnych. Ostatnie dwa czy trzy przerośnięte rad-karaczany czmychnęły. Jeszcze kilkanaście minut trwało dokańczanie rzezi na zapleczu i w obejściu, nim bestie padły martwe lub zbiegły. Naliczono dwadzieścia trzy truchła, z czego dwa były na tyle silnie napromieniowane (i przez to pomutowane jeszcze bardziej niż normalne), że aż świeciły niezdrową, zielonkawą poświatą. Potem była żmudniejsza i nie mniej paskudna robota. Trzeba było uprzątnąć ten pierdolnik i, w międzyczasie, przeszukać go. Na śmietnik (czyli na hałdę gdzieś w obejściu na zapleczu, parę metrów na lewo od tylnego wyjścia) trafiło mnóstwo bezużytecznych bądź popsutych rzeczy, oraz truchła robactwa. Ktoś bąknął po drodze, że w razie czego można było poodkrajać i obrobić odwłoki robali - były jadalne (acz ledwo, i na pewno niezbyt zdrowe) i mogły stanowić albo ostatnią deskę żywnościowego ratunku, albo choćby chwilowe odstawienie "twardych" racji. Po dywagacjach nad martwymi robalami Super Duper Mart zaczynał powoli przypominać ich poprzednią "twierdzę". Ogołocone półki przesuwano do okien i dziur, opuszczano żaluzje tam gdzie się ostały, przejścia zostały opatrzone "systemem ostrzegawczym", przygotowano miejsca na legowiska, prowizoryczny lazaret, skład, ognisko i "kuchnię/jadalnię" (z pomysłu Dubois). Nazbierali też dość opału aby robić wieczorne ogniska przez tydzień. Łupów nie było wiele. Dało radę zmajstrować sześć butelek "palnych" (bo na pewno nie łatwopalnych, ani tym bardziej zapalających) - cztery z dymiącym syfem i dwa z rozpuszczalnikiem czy resztkami słabego alkoholu technicznego, oraz małą stertę szmat nasączonych podobnym brudem. Żywności nie było zbyt wiele: dwanaście półlitrowych flaszek Nuka-Coli (o dziwo w niebieskobutelkowej wariacji, popularnej w Kalifornii), trzy półtoralitrowe czystej wody, dwie puszki Pork & Beans, sześć Cramu, sześć paczek Spring Valley Potato Crisps, raptem jedna Salisbury Steak, dwie YumYum Deviled Eggs i jedna InstaMash, a także nieco słodsze fanty: po jednej paczce Sugar Bombs, Fancy Lads Snack Cakes i Dandy Boy Apples. Wszystkie bardzo typowe i bardzo standardowe dla przedwojennego żarcia - niezdrowe, prawie bez smaku, niezbyt pożywne, powszechne dla całych Stanów Zjednoczonych Ameryki... i absolutnie niezbędne, będące w wielu przypadkach "żelaznymi racjami" Pustkowi. Do tego znaleźli nieco mąki, samej fasoli, drożdży i innych drobiazgów, które Igła wydzieliła na bok celem zrobienia ciasta (czy też zakalcowatego placka, "ciasta Pustkowi"). Było też inne znalezisko, które można było (z wielkim trudem) zaliczyć do "żywności". Były nim gumy balonowe do żucia i gumy rozpuszczalne Radioactive Gum Drops. Po czterdzieści paczek. Nie mogło też zabraknąć alkoholu - trzy półlitrowe butelki piwa (zwyczajny sikacz wz. "jasne pełne") i podobnej kubatury flacha whisky Olde Royale. Trzeba było porównać to z pozostałymi im racjami i wyliczyć, ile mogli na tym ujechać. La Morada Ponad połowa pierwszego dnia poszła na dogłębny zwiad oraz ogarnianie Super Duper Mart. Zostawiwszy zwiadowców i Igłę w nowej "twierdzy", reszta udała się do nieco mniej zasypanego rejonu północnego Laurelwoods. Był tam kompleks komercyjny. Jadłodajnie, apteki, punkt medyczny. Wszystko oczywiście opanowane przez radkaraluchy, z czego większość mocno napromieniowana. Trzeba było je szybko sprzątać i zostawiać tam, gdzie padły. Ekipa nie miała miernika Geigera, więc nie wiedziała ile radów rozsyłały wokół te cholerstwa - ale lepiej było dmuchać na zimne. Szaber powiódł się zdecydowanie słabiej. Było jedno niezłe znalezisko: kilka hermetycznych worków z nieużywanymi narzędziami medycznymi. Stan fabryczny. Można było wypieprzyć całą prowizorkę i starocie (albo zostawić na handel... jeśli kiedykolwiek kogokolwiek spotkają, z kim można byłoby handlować). Do tego było nieco spirytusu salicylowego, wody utlenionej i jedna litrowa butelka czystego spirytusu, garść rolek gazy i bandaży (acz zakurzonych) oraz coś, od czego jeszcze raz mogły się zaświecić oczy: pełne strzykawki. Cztery sztuki - dwa Stimpaki w standardowych ciśnieniowych hypo, jedna zwyczajne - jedna z Med-X, druga, zielona, z antidotum na trucizny, jady i toksyny. To w ambulatorium, bo w aptece znaleźli: dwie kasetki z pigułkami (jedna z Mentats, druga z Fixerem), cztery słoiki (po dwa Cateye i Rad-X) oraz jedną kroplówkę z RadAway. Nie było tu już nic więcej do zrobienia. Budynki były w dużo gorszym stanie niż Mart, nawet punkt medyczny. Nie nadawały się na dobre schronienie, skoro były w pobliżu lepsze punkty. Po odstawieniu znalezisk do składu w "bazie", ruszyli do drugiego skrzyżowania głównych dróg. Zawalone estakady i wieczór w nowej "bazie" W tym miejscu aż roiło się od robactwa. Były to pajęczaki - a konkretnie radskorpiony ze zmutowanej odmiany mającej swój rodowód w Kalifornii. Zawędrowały daleko od domu. Ci z Drużyny B, którzy stamtąd pochodzili, nie stracili jednak rezonu. Ta odmiana nie była tak "twarda" jak inne kreatury z Pustkowi. Większość stanowiły "pomniejsze" okazy. Raptem pięć było wielkich, z czego jeden mocniej pomutowany (zwany czasem slangowo "paskudnym") i piętnaście "małych". Ich jady nie były przesadnie silne, ale na pewno upierdliwe i długo działające. Ludzi osłabionych poważnymi ranami, promieniowaniem czy chorobami mogłyby zabić. Więc postanowili tego choć częściowo uniknąć, wyciągając broń palną i zdejmując najpierw te większe okazy. Jak przewidywali, "paskudnik" był najtwardszy, pozostałe wielgusy nieco mniej twarde, a "maluchy" wcale. Ponadto, mimo groźnego wyglądu, nie były przesadnie szybkie czy inteligentne, a ich chitynowe karapaksy nie powstrzymywały kul (czy nawet porządnego jebnięcia z pały). Wkrótce lokacja była czysta - a wraz z nią droga do mostu na Rio Grande. Te paskudztwa były niejadalne, acz ich ogony miały pewne zastosowanie. Odkroili całe dwadzieścia i (mimo ich jebitnie wielkiego ciężaru) odstawili do kryjówki celem podumania nad nimi. Niejeden znachor, naukowiec czy medyk wiedział, że z tych ogonów można było spreparować uniwersalną odtrutkę, niewiele słabszą od zielonych strzykaw. Proces ten jednak był czasochłonny (trzy godziny na jedną dawkę), upierdliwy (wymagał doglądania ze strony jednego znawcy) i zżerał nieco zasobów (paliwo do ogniska, około pół litra wody, szklaną butelkę i rzeczony ogon). Paliwo było, butelek walało się po okolicy sporo (choćby po alkoholu albo coli), w ekipie było aż sześć osób mogących się tym zająć (wszyscy sanitariusze, Martin, Utangisila i Max - mogli rozpalić jedno duże lub parę małych ognisk by produkować tego więcej naraz). problem był z wodą - pół litra to była rozsądna ilość starcząca na proces gotowania i zlanie preparatu do flaszki. Przy skrzyżowaniach i przed mostem było sporo wraków, ale wszystkie zostały do cna ogołocone - nawet z silników, opon, pak i innych łatwo (czy łatwiej) demontowanych elementów. Dzień zakończyli biesiadą. Pierwszą odkąd... w zasadzie to odkąd opuścili Camp Searchlight, tak dawno temu. Nowi w ekipie również ostatnią taką wyżerę mieli w czasach, kiedy Słońce było bogiem. Mogli sobie pogratulować. Spisali się na medal. To miejsce mogłoby stać się nowym domem (acz było mniej obronne od tamtej stacji benzynowej)... gdyby nie parszywa okolica, paskudna pogoda, nieprzyjemne sąsiedztwo i najważniejsze. Brak wody. Wieczorem pokładli się spać. Baxter wzięła pierwszą wartę. Dwie godziny później, kiedy już miała zdać ją Harrisowi i samemu walnąć się do wyra, usłyszała, a potem dostrzegła intruzów. Zbrojna banda radkaraluchów wyległa ze swoich nor i szturmowała im sadybę. Bili z Harrisem na alarm aby załoga Super Duper zamku miała cień szansy na odparcie ataku plugawych szubrawców. Wkrótce napastnicy ponieśli okrutne straty, które zmusiły ich do ucieczki. Ale celebracji zwycięstwa być nie mogło, gdyż pojawił się drugi, dużo liczniejszy przeciwnik. Przerośnięte mrówki ze stadionu. Niby słabe, miękkie i powolne, kalifornijskiej odmiany, ale liczne. Dziesiątki z nich kręciły się po okolicy, zgarniając śmieci, truchła radkaraluchów i wszystko inne, co je zainteresowało. Te twardsze powiodły grupę słabszych do nieubłaganej inwazji na zamczysko Drużyny B. Tej nocy jednak nie udało im się zdobyć twierdzy, a za nagrodę mieli jeno trupy poległych towarzyszy. Strat pośród obrońców nie uświadczono, acz wszyscy byli potwornie zmęczeni - dopiero nad ranem mogli odespać. Te kilka trupów, które pozostały na polu bitwy zostało zbadanych przez Utanga - niestety (lub "stety", zważywszy na kulinarne walory - czy też ich brak) stwierdził, że były one niejadalne. Los Volcanes Drugi dzień pobytu w ABQ zaczął się od odespania nocy. Dopiero po południu byli w stanie działać. Mieli zamiar uderzyć na Los Volcanes. Uderzyć, bo lokacja była opanowana przez dużo wredniejszą odmianę radskorpionów, typową dla Pustkowia Mojave. A musieli ją przejąć, gdyż była stosunkowo dobrze zachowana i na pewno skrywała nieco szabru... w tym (oby) materiały do produkcji skraplacza. To było być albo nie być dla Drużyny B. Bez przynajmniej jednego takiego urządzenia byli skazani na śmierć - zapasy nie starczyły nawet na drogę powrotną do Malpais (jeśli byliby na tyle szaleni by się cofać w rubieża Legionu), a doraźne metody pozyskiwania wody nie starczały dla całej ekipy (po prawdzie to ledwo na jedną osobę w takim skwarze) - co mówiąc o dalszym marszu na Teksas czy potrzebach produkcyjnych i higienicznych. Albo oni, albo skorpiony. Ale przeciwnik był twardy. Ich pancerze potrafiły powstrzymywać słabsze kalibry broni palnej, znacznie redukować siłę nawet tych najmocniejszych, a wrodzona twardość dobrze im służyła w walce wręcz. Ich szczypce i żądła budziły niepokój, a jad był silny i szybko działający, zdolny powalić człowieka jeszcze w walce czy przy próbie ucieczki. Były też szybkie, zajadłe i o tyle niegłupie, że działały w stadach - ostrzegały pobratymców i ściągały posiłki. Trzeba było wziąć je sposobem. Zebrano narzędzia, przygotowano plan, miejsce zasadzki, stanowiska i pułapki. Potykacze, łańcuchy przytroczone pod ciężki kawał złomu. Wieczorem zaczęli się z nimi drażnić. Lulu, korzystając ze swojej wprawy w skradaniu się wskazywała reszcie ich gniazda i obserwowała ich ruchy. Utangisila i Jinx wkurwiali je, ciskając w nie kamieniami, po czym spierdalali w podskokach. Pancerniaki wpadały w potykacze, plątały się w łańcuchy, były tunelowane przez płonące i kopcące szmaty oraz "koktajle dymne". Z trzech okolicznych dachów stukały w nie lufy broni palnych. Oszalałe monstra atakowały siebie nawzajem. Ale i tak było słabo. Naboje .22LR, 10mm, .32cal czy 9mm nie czyniły widocznych efektów. Pestki 5,56mm z rewolweru Baxter czy te .357 Magnum coś już robiły, ale dopiero naboje .308 Winchester i kanonada kul 7,62mm z M60 czyniły pożądany efekt. Polowanie trwało praktycznie cały wieczór. Udało się zlikwidować raptem trzy "normalne", sześć "małych" i jednego olbrzyma. To nie był koniec. W okolicy było ich dużo więcej, a przewodziła im... królowa. Radskorpion wielkości ciężarówki. Kilku prędkich chojraków bawiło się z nimi w chowanego-bieganego, zużywając przy tym resztę butelek z mieszanką dymną i rozpuszczalnikiem, podczas gdy reszta szybko szabrowała wartościowe rzeczy. Ostatecznie trzeba było spieprzać w podskokach, nie było czasu na dokładniejszy szaber czy wykrajanie gruczołów jadowych z ogonów. Mimo szybkiej eksfiltracji, i tak byli ranni. Utangisila dostał ciosa z żądła pod żebro od "średniaka" - życie uratowała mu tylko szybko zaaplikowana zielona strzykawa, ale rana i tak była głęboka. Brufford natomiast o mały włos nie stracił prawej nogi, kiedy jeden z "małych" zaszedł go od boku i ciął szczypcami. Obydwie rany wymagały porządnego opatrzenia. Na szczęście gigantyczne pajęczaki nie miały zamiaru zapuszczać się do Laurelwoods. A na miejscu dantejskie sceny. Nie zostawili strażnika. Karaczany i mrówy znowu przyszły. Jedyne, co uratowało ich składzik to to, że obydwa "klany" były wrogo do siebie nastawione i walczyły o prawo złupienia obozu ludzi. Dzięki temu można je było wytłuc... Ale i tak trzeba było za nimi biegać przez pół dzielnicy, bo spierdalały z paczkami w szczękach. Po odzyskaniu dobytku, uprzątnięciu trucheł i opatrzeniu ran, wreszcie mogli odpocząć. I, mimo wszystko, cieszyć się. Mieli części potrzebne do zrobienia skraplacza. I to nie jednego, a nawet dwóch. Trzeci dzień Poranne godziny upłynęły na odsypianiu, odpoczynku i patrolach okolicy. Robactwo trzymało się swoich "rewirów" i nieskore było wyłazić za dnia. Skrzyżowania nie zapełniały się nową populacją - najwyraźniej ekipa wytłukła wszystkie kalifornijskie skorpy. Co ciekawe, brakowało tylko trucheł. Najwyraźniej reszta robali nie miała zamiaru obejść takich znalezisk bokiem. Podczas gdy reszta patrolowała, stróżowała, pichciła bądź skręcała urządzenia skraplające, Utang wcale nie miał zamiaru poddawać się ranie. Udał się na dalszy patrol, aż po stadion Nusendis. Chciał się dowiedzieć, czy można było unicestwić chociaż jedno źródło nocnych problemów. Od Lucasa pożyczył lornetkę. I zrządzenie losu (bądź czujność Opatrzności) sprawiło, że był właściwym człowiekiem, we właściwym miejscu, o właściwej porze. Do Albuquerque wkraczali nowi goście. Idąc tym samym traktem z zachodu, zakutani w pustynne płaszcze byli na wysokości Westland North. Sprawdzali okolicę lornetkami. Mimo odzienia, Utang widział kim są. Tym bardziej, że niespecjalnie się z tym kryli. Legioniści. I to nie byle jacy. To musieli być oni, i musieli zostać na nich nasłani. Poznał to po zachowaniu... Poza tym intuicja mu podpowiadała. Nie były to zwykłe trepy, ani zwiadowcy. Siedmiu z bronią długą, krótką i białą. Jeden był decanusem, drugi vexillariusem (który dumnie prezentował swój specyficzny "hełm" i "sztandar"). Po ogarnięciu sytuacji ruszyli w stronę Nusendis. Utang ukrył się w pobliżu. Wiedział, że musi czym prędzej zaalarmować resztę, ale ciekawość była w tej chwili silniejsza. Zbadali stadion i okolicę pobieżnie. Dzięki swym zdolnościom mógł podkraść się bliżej i usłyszeć ich rozmowy. Rzeczywiście... ścigali ich. Mieli zamiar założyć obozowisko i stamtąd sprawdzać ABQ w ich poszukiwaniu. Obrali stadion na sadybę - nawet, kiedy odkryli, że jest to mrowisko. Vexilarius zastanawiał się, czy nie lepiej założyć bazę w innym miejscu, ale decanus uznał, że kasacja mrów to dobry trening. Więc zeszli do czeluści z nożami i maczetami. A Utangisila czym prędzej wrócił do swoich i opowiedział im. Lulu w tym czasie potwornie się nudziło. Więc kręciła się w okolicy mostu, kiedy dostrzegła coś dziwnego. Nie byli sami w mieście Albuquerque. I wcale nie chodziło o robactwo czy inne critters. Gdzieś w kanionie przemknęły sylwetki. Trzy. Zakutane w szmaty, w tym na łbach. Poruszały się niczym duchy... Ale Baxter była dość bystra i obyta w temacie. Sama była duchem... acz może nie pustynnym. Nie takim jak oni. Nomadzi. Ukryła się i czekała chwilę. Wyszli, przebiegli w powrotną stronę, znów znikli w ścianie ruin i piachu. Znała tych skurwieli - najbardziej zdziwaczała banda tribali i raidersów, jaką znała. Półdzicy, bezlitosni, podobno kanibalistyczni. Ale zazwyczaj niewidoczni... póki nie atakowali. A tu widoczni jak na dłoni. Czuli się jak u siebie. Wróciła czym prędzej, w samą porę by usłyszeć rewelacje Utanga, nim sama przedstawiła własne.
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. |
16-03-2019, 17:04 | #214 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Lynx Lynx : 17-03-2019 o 17:52. |
16-03-2019, 20:02 | #215 |
Reputacja: 1 |
__________________ Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est |
16-03-2019, 22:15 | #216 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
|
16-03-2019, 23:25 | #217 |
Reputacja: 1 | Mieli przewagę informacji – wiedzieli o przeciwniku i gdzie przebywa. Znali miasto lepiej niż legioniści, co też mogło zrobić różnicę. Mieli więcej aprowizacji – w warunkach pustynnych dwa skraplacze były na wagę złota. Zapewne mieliby też przewagę zaskoczenia – i mogli podyktować warunki w wymianie ognia. Dodatkowo, w ekipie znajdowały się dwie nowe osoby, o których legioniści nie wiedzieli. Szczególnie Archi z ciężką bronią mógł narobić zamieszania. Legioniści z kolei byli lepiej uzbrojeni i zapewne lepiej wyszkoleni. Przynajmniej część z nich. -Trzeba będzie utworzyć drugą bazę. Niestety, market jest zbyt przyciągającym uwagę miejscem. Nawet jak nie będą nas tu bezpośrednio szukać, to i tak wpadną na szaber, aby zobaczyć co się ostało do zabrania. Znajdźmy kryjówkę w mniej rzucającym się w oczy miejscu. W jednym z wielu parterowych domów. W takim niczym nie wyróżniającym się domostwie. I tak nie zdołają przeszukać wszystkich. A wody mają mniej niż my. – powiedział Jinx po rozkminie sytuacji. –Chyba, że od razu podejmujemy walkę. Wtedy można tu zostać. Podczas gotowania kolejnej porcji odtrutki na jad skorpiona ustawił pudełka po zabawkach i jakieś klocki tak, aby tworzyły makietę pobliskich ulic, a nawet trochę dalszych lokacji, które były na drodze do stadionu. Pamiętał budynki i większość ich szczegółów konstrukcyjnych – lubił się przyglądać nowym rzeczom a i z pamięcią było niezgorzej. Chciał opracować kilka wariantów walki. Atak i worek ogniowy, atak i ucieczka, obrona i ucieczka. Cokolwiek, co może się przytrafić. Umiejscowienie strzelców, pułapek, drogi ucieczki i punkty zbiórki. Przy dobrze skoordynowanym ataku z zaskoczenia, mogliby wyeliminować nawet dwóch przeciwników. Wtedy proporcje 5 do 9 stawały się jakby… znośne. Niestety, to byli zabójcy legionu wiec wybicie ich bez strat własnych było mocno kłopotliwe. Należało wykorzystać wszelkie dostępne środki zaczepno-obronne. A tych było coraz mniej. Brak prowizorycznych koktajli Mołotowa, broni z prawdziwego zdarzenia, materiałów wybuchowych. Nie było nic w tym przeklętym, pokrytym piachem miejscu. -Właśnie… piach… – zamyślił się Jinx. -Jedną z pułapek mogą być lotne piaski. Chyba są tu jakieś w okolicy, a na pewno na stadionie, jak tam wydamy walkę. Wygląda to niepozornie, ale wciąga. Jak wydamy walkę na innym terenie niż baza przeciwników, to na drogach naszej ewakuacji można ustawić choćby potykacze albo wahadła. jak rozpoczniemy strzelaninę na ulicy, to musimy też zabarykadować wejścia do domów, aby nie mogli się tam kryć. Padają strzały, chcą się schować za framugą, a tam niespodzianka - zabarykadowane - zerknął kolejny raz na makietę. –Załóżmy taki wariant. Idą ulicą trzymając szyk bojowy… - Jinx położył kilka nakrętek po butelkach na swoją makietę, tak, aby symulowały przemieszczające się dwie ubezpieczające się sekcje. –My mamy strzelców tu… – wskazał na budynek przed grupą przeciwników. –Zaczynają strzelać, przyciągając uwagę legionistów. Kiedy odpowiadają ogniem, wszyscy pozostali, dotychczas ukryci tu – wskazał budynki znajdujące się za plecami przeciwników – strzelają im w plecy. Pułapka w pułapce. Sam siądę gdzieś z karabinem. Przy ostrzale z dwóch kierunków, dużo silniejszym z tylu, będą się chcieli gdzieś ukryć, odpowiadając ogniem podczas przemieszczeń. Załóżmy pułapki w najbardziej prawdopodobnych miejscach do szukania osłony. Nie wszyscy ludzie myślą logicznie podczas walki. Mogą reagować odruchowo, nie przewidując pułapki w pułapce w pułapce i w coś wpadną. Potykacze, lotne piaski, cokolwiek. To nasza szansa. A jak nie wypali, to proponuję obstawić drogi ucieczki pułapkami z cienkich kabli zawieszonych na wysokości szyi człowieka o średnim wzroście. Jak jeden podczas pościgu w coś takiego wpadnie, to już będzie uważał na kolejne. I na potykacze, których tam może nie być, ale i tak będzie o nich myślał. A to go spowolni - Jinx przedstawił plan. -I ustalmy do kogo wszyscy strzelamy najpierw. Żebyśmy eliminowali wrogów jak najszybciej, po kolei - wybierając pojedynczy cel powalimy go szybciej i wtedy mamy przeciwko sobie jeden karabin mniej. Jak pierwszy padnie to następny. Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 17-03-2019 o 20:45. |
17-03-2019, 09:04 | #218 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | Wyprawa do Los Volcanes zaowocowała zdobyciem trochę potrzebnego sprzętu, zwłaszcza takiego, z którego można było zmontować wspomniane skraplacze, ale również ranami Utanga i tego nowego, Archiego. Tym ostatnim zajęli się Igła i Jinx, więc Billy zabrał się za opatrywanie wojownika z północy. Sanitariusz był pod wrażeniem jak czarnoskóry znosi ból, w zasadzie nie było po jego twarzy widać, by w ogóle jakiś odczuwał. Dlatego nawet nie próbował go uspokajać i ograniczył się do kilku słabych żartów. Zresztą coś mu mówiło, że plemieniec odniósł w swoim życiu więcej ran niż on wyleczył. Zdążył jednak tylko podać drugą dawkę antidotum, gdy usłyszał głos Igły, która wraz z Jinxem, za jednym ze sklepowych regałów, opatrywała Archiego. Sticky ograniczył się więc do wstępnego zabandażowania rany Utanga i polecenia mu, by na niego poczekał, mając nadzieję, że ten twardziel go usłucha. Gdy wrócił, z pewnego rodzaju ulgą zauważył, że wojownik istotnie na niego czekał. Dokończył więc, tym razem już porządnie, swoją robotą i oznajmił czarnoskóremu żeby jutro się do niego zgłosił, to zmieni mu opatrunek. Potem Billy zaoferował się Lucky'emu do pomocy w sporządzaniu antidotum, jeśli oczywiście wystarczy wody z jego skraplaczy. Wiadomość o Legionistach nieco nim wstrząsnęła. Pierwszą reakcją była dość długa wiązanka na temat ich oraz ich matek, poprzez Talesa i jego rodzinę, na samym Cezarze kończąc. Co za popieprzone dzikusy, bo tylko tak można było ich określić. Chociaż nie, dzikusem to jest taki Utang, oni w hierarchii stoją zdecydowanie niżej. Ale w zasadzie czemu jest taki zaskoczony? Przecież taki właśnie jest Legion. Sanitariusz przypomniał sobie jak żołnierze podpuszczali go w Forcie do próby ucieczki, by móc na niego potem zapolować. Tak, nie chodziło o żadne sprawy honoru, czy konieczność ukarania buntowników. Tu szło wyłącznie o chęć zabijania, własnymi rękami, czy rękami podwładnych, bez znaczenia. Liczyła się przelana krew, to napędzało ten cholerny Legion, tylko to było ważne. Mimowolnie pomyślał o Laurze. Ciekawe czy rudowłosa o tym wiedziała? Niby wówczas po buncie stanęła w ich obronie, ale łatwość, z jaką ich porzuciła... Cóż, ludzie się zmieniają. Jakby mało było Legionu, Lulu zakomunikowała i kilku dzikusach, którzy nadeszli od strony rzeki. Sticky mógłby w tej chwili wypiąć dumnie przed siebie pierś i rzucić coś w stylu "Mówiłem, że się przyda". Mógłby, gdyby nie treść przyniesionej przez dziewczynę wiadomości. Przeszło mu przez myśl, że idealnie by było, gdyby dzicy i Legioniści powybijali się nawzajem, ale zdawał sobie sprawę, że to mało prawdopodobny scenariusz. Najpewniej sami będą musieli przebić się przez obie te grupy. Nie odezwał się jednak ani słowem, tradycyjnie w sprawach taktyki walki wolał się nie udzielać. Wraz z trwającą dyskusją zmusił się jednak do zmiany tego zwyczaju. Zgodził się z Jinxem, który zaproponował zmianę miejsca ich pobytu. Wielki, kolorowy napis nad wejściem do sklepy był widoczny z daleka. Nie ma siły żeby ktoś tu nie zaglądnął. Należało rozesłać paru ludzi po okolicy, znaleźć niezamieszkaną przez radrakany, radskorpiony czy inne "rady" miejscówkę i szybko przenieść tam wszystko, co potrzebne. Śladów swojej obecności w markecie i tak nie ukryją przed tropicielami Legionu, więc nie musieli się tym kłopotać. Można też pomyśleć o jakiejś pułapce w wejściu, może uda się wysłać na tamten świat choć jednego z tych szajbusów? Zgodził się również z MJ'em, że legionistów trzeba cały czas obserwować, czego jednak ten już nie usłyszał, bo wyszedł wcielać swój plan w życie. Czy mu się tylko wydawało, czy strzelec krzywo na niego patrzył od czasu kłótni w celach w Malpais? Cóż, nie on pierwszy i nie ostatni zapewne, Sticky miał talent do irytowania innych osób. Zastanawiał się jednak nad sposobem rozprawy z grupą pościgową. W pierwszej chwili miał nadzieję, że może uda się uniknąć walki, ale zdał sobie sprawę, że to tylko odraczanie nieuniknionego. Prędzej czy później ich znajdą, lepiej więc żeby do walki doszło na terenie, który wybierze drużyna B, a nie ich przeciwnik. Czy jednak musiała to być walna bitwa? Billy proponował stopniową eliminację. Nie wierzył by legioniści wszędzie poruszali się całą grupą, tych którzy się od niej oddalą trzeba było zabijać po cichu, a w ostateczności głośno, po czym szybko wiać. Nawet jeden wyeliminowany w ten sposób wróg znacznie osłabi ich siły. |
17-03-2019, 11:36 | #219 |
Reputacja: 1 |
|
18-03-2019, 01:06 | #220 |
Reputacja: 1 | Ból! Przejmujący ból! Ostatnio edytowane przez Stalowy : 18-03-2019 o 12:30. |