Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-03-2019, 17:39   #211
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Nie mając wielkiego zaufania do struktur miejskich i nie przepadając za penetrowaniem przepastnych budowli Utang brał kiedy tylko mógł obowiązki harcownika i przepatrywacza, ewentualnie stał na warcie. Donosił towarzyszom o zgrupowaniach szkodników i radscorpionów, czasem zapuszczał się do wnętrza niektórych budynków. Zajęcie pozwalało mu odganiać wszelakie niespokojne myśli. Zadania pozwalały pozostać skupionym. Cel pozwalał trzymać żale i przeżycia na dystans.
Kiedy więc tylko odkryli stado potężnych radskorpionów natychmiast zabrał się za ich obserwację by wywnioskować pory ich największej i najmniejszej aktywności, za jaką zdobyczą najchętniej gonią i czego nie lubią.
Zwierzętom brakowało ludzkiego sprytu dlatego nawet te największe z potworów czasem dawały się rozdrażnić jakąś drobnostką która działała na mniejsze osobniki. Utangisila bardzo uważnie przepatrywał okolicę w poszukiwaniu różnych pułapek lub miejsc gdzie bestie będą miały problem z dostaniem się.
Czasem atakował którąś z mniejszych kreatur która za bardzo oddaliła się od legowiska i wbijał między chitynowe płyty szpon modliszki. Mięso i żądła przynosił do kryjówki, aby było z czego gotować... i by było z czego robić odtrutkę... lub truciznę.

Swoje spostrzeżenia z tych eskapad przekazywał Vernonowi który wyraźnie miał plan.

- Nafta i smoła. Czarna maź. Ciekłe Ogniste Powietrze. - rzekł mu Utang - Jeżeli chcesz je poszczuć Ogniem. Gdyby znalazła się wielka butelka z metalu, pełna, można nawet wybuchając ją zmieść pancerne monstrum.

Czarnoskóry zastanawiał się moment i dalej mówił już o samych monstrach. Nie wybierał informacji które przekazywał, aby każdy mógł sam potwierdzić swoje przypuszczenia.

- Mają wiele oczu ale głównie czują tropy i zapachy oraz drganie. Ich głównym źródłem wody jest zdobycz, ale jeżeli nie mogą żadnej znaleźć piją zwykłą wodę. Problem tutaj jest też ten że mogą długo nie jeść... Preferują ciepło, ale nie lubią skrajnego skwaru... dlatego polują głównie nocą, wtedy kiedy z kryjówek wychodzą też ich ofiary.

- Zostawanie tu zbyt długo nie jest w naszym interesie. Walcząc jak Plemię możemy je pokonać.

- Jest pewna... możliwość. Mamy zbyt słabą broń, aby je obalić... można je jednak... zamęczyć. Do kontenera przytroczyć łańcuchy i pozwolić, aby zaplątały się w odnóża bestii... Będzie hałasować, sama się doprowadzając do furii. Zamęczy siebie i pozostałe radskorpiony. Lecz to ryzykowne. Stworzenia wpadną w gniew, mogą się same pozabijać lub rozejść po okolicy szukając spokoju.
Tak czy inaczej wymęczone łatwiejsze będą do obalenia, czy to ciężarem z wysokości zrzuconym czy cieczami którymi Ogień chętnie się syci.


Takimi spostrzeżeniami dzikus się podzielił, a sam pisał się do roli harcownika, który przed mutantami by uciekał wyciągając je pod ostrzał i w pułapki.
 
Stalowy jest offline  
Stary 10-03-2019, 18:40   #212
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
-Dobry pomysł z tymi kontenerami i łańcuchami. Jeżeli się zaplącze, to ma przechlapane. Tylko jak tego dokonać? Może jakieś pętle lub kotwiczki... Widział ktoś coś takiego? - zapytał towarzyszy Jinx.
-I skoro Utang i Sticky zgłaszają się na harcowników, to ja wezmę karabin i wzmocnię wsparcie strzeleckie.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 10-03-2019, 23:48   #213
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Po przeprowadzeniu zwiadu, ekipa naradziła się podczas postoju na skrzyżowaniu. Szybko ustaliła plan działania. Ostatecznie zdecydowała się obrać Super Duper Mart w Laurelwoods za miejsce kolejnego obozowiska oraz szabrować tamże, na drugim skrzyżowaniu, w aptekach i ambulatorium przy La Morada oraz w dzielnicy komercyjnej Los Volcanes. Stadion Nusendis zdecydowali się olać.


Super Duper Mart

Podczas gdy MJ i Utang robili bardziej dogłębny zwiad rzeczonych lokacji, reszta chyżo dotarła do marketu. Sforsowawszy zablokowane, acz osłabione i nadgryzione zębem czasu drzwi, wpadli do środka. A środek był istnym pierdolnikiem, po którym grasowało mnóstwo karaluchów. Od tych normalnych, które potrafiły być wielkie na kobiecą dłoń, aż po te zdecydowanie groźniejsze - radkaraluchy w odmianie typowej dla odległych Pustkowi Mojave. Robactwo momentalnie zwęszyło intruzów i próbowało ich odstraszyć, zbierając się w grupę, wymachując czułkami, klekocząc i furkocząc skrzydłami. To było ich terytorium i nie miały go zamiaru oddawać. Na ich nieszczęście, bo Drużyna B już sobie upatrzyła "ich" miejscówę. Ludzie, uzbrojeni w ciężkie buty, kamienie, kolby, improwizowane pałki oraz noże, ruszyli i po kilku chwilach rozbili robaczą swołocz bez strat własnych. Ostatnie dwa czy trzy przerośnięte rad-karaczany czmychnęły. Jeszcze kilkanaście minut trwało dokańczanie rzezi na zapleczu i w obejściu, nim bestie padły martwe lub zbiegły. Naliczono dwadzieścia trzy truchła, z czego dwa były na tyle silnie napromieniowane (i przez to pomutowane jeszcze bardziej niż normalne), że aż świeciły niezdrową, zielonkawą poświatą.

Potem była żmudniejsza i nie mniej paskudna robota. Trzeba było uprzątnąć ten pierdolnik i, w międzyczasie, przeszukać go. Na śmietnik (czyli na hałdę gdzieś w obejściu na zapleczu, parę metrów na lewo od tylnego wyjścia) trafiło mnóstwo bezużytecznych bądź popsutych rzeczy, oraz truchła robactwa. Ktoś bąknął po drodze, że w razie czego można było poodkrajać i obrobić odwłoki robali - były jadalne (acz ledwo, i na pewno niezbyt zdrowe) i mogły stanowić albo ostatnią deskę żywnościowego ratunku, albo choćby chwilowe odstawienie "twardych" racji.

Po dywagacjach nad martwymi robalami Super Duper Mart zaczynał powoli przypominać ich poprzednią "twierdzę". Ogołocone półki przesuwano do okien i dziur, opuszczano żaluzje tam gdzie się ostały, przejścia zostały opatrzone "systemem ostrzegawczym", przygotowano miejsca na legowiska, prowizoryczny lazaret, skład, ognisko i "kuchnię/jadalnię" (z pomysłu Dubois). Nazbierali też dość opału aby robić wieczorne ogniska przez tydzień.

Łupów nie było wiele. Dało radę zmajstrować sześć butelek "palnych" (bo na pewno nie łatwopalnych, ani tym bardziej zapalających) - cztery z dymiącym syfem i dwa z rozpuszczalnikiem czy resztkami słabego alkoholu technicznego, oraz małą stertę szmat nasączonych podobnym brudem. Żywności nie było zbyt wiele: dwanaście półlitrowych flaszek Nuka-Coli (o dziwo w niebieskobutelkowej wariacji, popularnej w Kalifornii), trzy półtoralitrowe czystej wody, dwie puszki Pork & Beans, sześć Cramu, sześć paczek Spring Valley Potato Crisps, raptem jedna Salisbury Steak, dwie YumYum Deviled Eggs i jedna InstaMash, a także nieco słodsze fanty: po jednej paczce Sugar Bombs, Fancy Lads Snack Cakes i Dandy Boy Apples. Wszystkie bardzo typowe i bardzo standardowe dla przedwojennego żarcia - niezdrowe, prawie bez smaku, niezbyt pożywne, powszechne dla całych Stanów Zjednoczonych Ameryki... i absolutnie niezbędne, będące w wielu przypadkach "żelaznymi racjami" Pustkowi. Do tego znaleźli nieco mąki, samej fasoli, drożdży i innych drobiazgów, które Igła wydzieliła na bok celem zrobienia ciasta (czy też zakalcowatego placka, "ciasta Pustkowi").

Było też inne znalezisko, które można było (z wielkim trudem) zaliczyć do "żywności". Były nim gumy balonowe do żucia i gumy rozpuszczalne Radioactive Gum Drops.

Po czterdzieści paczek.

Nie mogło też zabraknąć alkoholu - trzy półlitrowe butelki piwa (zwyczajny sikacz wz. "jasne pełne") i podobnej kubatury flacha whisky Olde Royale. Trzeba było porównać to z pozostałymi im racjami i wyliczyć, ile mogli na tym ujechać.


La Morada

Ponad połowa pierwszego dnia poszła na dogłębny zwiad oraz ogarnianie Super Duper Mart. Zostawiwszy zwiadowców i Igłę w nowej "twierdzy", reszta udała się do nieco mniej zasypanego rejonu północnego Laurelwoods. Był tam kompleks komercyjny. Jadłodajnie, apteki, punkt medyczny. Wszystko oczywiście opanowane przez radkaraluchy, z czego większość mocno napromieniowana. Trzeba było je szybko sprzątać i zostawiać tam, gdzie padły. Ekipa nie miała miernika Geigera, więc nie wiedziała ile radów rozsyłały wokół te cholerstwa - ale lepiej było dmuchać na zimne.

Szaber powiódł się zdecydowanie słabiej. Było jedno niezłe znalezisko: kilka hermetycznych worków z nieużywanymi narzędziami medycznymi. Stan fabryczny. Można było wypieprzyć całą prowizorkę i starocie (albo zostawić na handel... jeśli kiedykolwiek kogokolwiek spotkają, z kim można byłoby handlować). Do tego było nieco spirytusu salicylowego, wody utlenionej i jedna litrowa butelka czystego spirytusu, garść rolek gazy i bandaży (acz zakurzonych) oraz coś, od czego jeszcze raz mogły się zaświecić oczy: pełne strzykawki. Cztery sztuki - dwa Stimpaki w standardowych ciśnieniowych hypo, jedna zwyczajne - jedna z Med-X, druga, zielona, z antidotum na trucizny, jady i toksyny. To w ambulatorium, bo w aptece znaleźli: dwie kasetki z pigułkami (jedna z Mentats, druga z Fixerem), cztery słoiki (po dwa Cateye i Rad-X) oraz jedną kroplówkę z RadAway.

Nie było tu już nic więcej do zrobienia. Budynki były w dużo gorszym stanie niż Mart, nawet punkt medyczny. Nie nadawały się na dobre schronienie, skoro były w pobliżu lepsze punkty. Po odstawieniu znalezisk do składu w "bazie", ruszyli do drugiego skrzyżowania głównych dróg.


Zawalone estakady i wieczór w nowej "bazie"

W tym miejscu aż roiło się od robactwa. Były to pajęczaki - a konkretnie radskorpiony ze zmutowanej odmiany mającej swój rodowód w Kalifornii. Zawędrowały daleko od domu. Ci z Drużyny B, którzy stamtąd pochodzili, nie stracili jednak rezonu. Ta odmiana nie była tak "twarda" jak inne kreatury z Pustkowi. Większość stanowiły "pomniejsze" okazy. Raptem pięć było wielkich, z czego jeden mocniej pomutowany (zwany czasem slangowo "paskudnym") i piętnaście "małych". Ich jady nie były przesadnie silne, ale na pewno upierdliwe i długo działające. Ludzi osłabionych poważnymi ranami, promieniowaniem czy chorobami mogłyby zabić. Więc postanowili tego choć częściowo uniknąć, wyciągając broń palną i zdejmując najpierw te większe okazy. Jak przewidywali, "paskudnik" był najtwardszy, pozostałe wielgusy nieco mniej twarde, a "maluchy" wcale. Ponadto, mimo groźnego wyglądu, nie były przesadnie szybkie czy inteligentne, a ich chitynowe karapaksy nie powstrzymywały kul (czy nawet porządnego jebnięcia z pały). Wkrótce lokacja była czysta - a wraz z nią droga do mostu na Rio Grande. Te paskudztwa były niejadalne, acz ich ogony miały pewne zastosowanie. Odkroili całe dwadzieścia i (mimo ich jebitnie wielkiego ciężaru) odstawili do kryjówki celem podumania nad nimi. Niejeden znachor, naukowiec czy medyk wiedział, że z tych ogonów można było spreparować uniwersalną odtrutkę, niewiele słabszą od zielonych strzykaw. Proces ten jednak był czasochłonny (trzy godziny na jedną dawkę), upierdliwy (wymagał doglądania ze strony jednego znawcy) i zżerał nieco zasobów (paliwo do ogniska, około pół litra wody, szklaną butelkę i rzeczony ogon). Paliwo było, butelek walało się po okolicy sporo (choćby po alkoholu albo coli), w ekipie było aż sześć osób mogących się tym zająć (wszyscy sanitariusze, Martin, Utangisila i Max - mogli rozpalić jedno duże lub parę małych ognisk by produkować tego więcej naraz). problem był z wodą - pół litra to była rozsądna ilość starcząca na proces gotowania i zlanie preparatu do flaszki.

Przy skrzyżowaniach i przed mostem było sporo wraków, ale wszystkie zostały do cna ogołocone - nawet z silników, opon, pak i innych łatwo (czy łatwiej) demontowanych elementów.

Dzień zakończyli biesiadą. Pierwszą odkąd... w zasadzie to odkąd opuścili Camp Searchlight, tak dawno temu. Nowi w ekipie również ostatnią taką wyżerę mieli w czasach, kiedy Słońce było bogiem. Mogli sobie pogratulować. Spisali się na medal. To miejsce mogłoby stać się nowym domem (acz było mniej obronne od tamtej stacji benzynowej)... gdyby nie parszywa okolica, paskudna pogoda, nieprzyjemne sąsiedztwo i najważniejsze. Brak wody.

Wieczorem pokładli się spać. Baxter wzięła pierwszą wartę. Dwie godziny później, kiedy już miała zdać ją Harrisowi i samemu walnąć się do wyra, usłyszała, a potem dostrzegła intruzów. Zbrojna banda radkaraluchów wyległa ze swoich nor i szturmowała im sadybę. Bili z Harrisem na alarm aby załoga Super Duper zamku miała cień szansy na odparcie ataku plugawych szubrawców. Wkrótce napastnicy ponieśli okrutne straty, które zmusiły ich do ucieczki. Ale celebracji zwycięstwa być nie mogło, gdyż pojawił się drugi, dużo liczniejszy przeciwnik. Przerośnięte mrówki ze stadionu. Niby słabe, miękkie i powolne, kalifornijskiej odmiany, ale liczne. Dziesiątki z nich kręciły się po okolicy, zgarniając śmieci, truchła radkaraluchów i wszystko inne, co je zainteresowało. Te twardsze powiodły grupę słabszych do nieubłaganej inwazji na zamczysko Drużyny B. Tej nocy jednak nie udało im się zdobyć twierdzy, a za nagrodę mieli jeno trupy poległych towarzyszy. Strat pośród obrońców nie uświadczono, acz wszyscy byli potwornie zmęczeni - dopiero nad ranem mogli odespać. Te kilka trupów, które pozostały na polu bitwy zostało zbadanych przez Utanga - niestety (lub "stety", zważywszy na kulinarne walory - czy też ich brak) stwierdził, że były one niejadalne.

Los Volcanes

Drugi dzień pobytu w ABQ zaczął się od odespania nocy. Dopiero po południu byli w stanie działać. Mieli zamiar uderzyć na Los Volcanes. Uderzyć, bo lokacja była opanowana przez dużo wredniejszą odmianę radskorpionów, typową dla Pustkowia Mojave. A musieli ją przejąć, gdyż była stosunkowo dobrze zachowana i na pewno skrywała nieco szabru... w tym (oby) materiały do produkcji skraplacza. To było być albo nie być dla Drużyny B. Bez przynajmniej jednego takiego urządzenia byli skazani na śmierć - zapasy nie starczyły nawet na drogę powrotną do Malpais (jeśli byliby na tyle szaleni by się cofać w rubieża Legionu), a doraźne metody pozyskiwania wody nie starczały dla całej ekipy (po prawdzie to ledwo na jedną osobę w takim skwarze) - co mówiąc o dalszym marszu na Teksas czy potrzebach produkcyjnych i higienicznych.

Albo oni, albo skorpiony.

Ale przeciwnik był twardy. Ich pancerze potrafiły powstrzymywać słabsze kalibry broni palnej, znacznie redukować siłę nawet tych najmocniejszych, a wrodzona twardość dobrze im służyła w walce wręcz. Ich szczypce i żądła budziły niepokój, a jad był silny i szybko działający, zdolny powalić człowieka jeszcze w walce czy przy próbie ucieczki. Były też szybkie, zajadłe i o tyle niegłupie, że działały w stadach - ostrzegały pobratymców i ściągały posiłki.

Trzeba było wziąć je sposobem.

Zebrano narzędzia, przygotowano plan, miejsce zasadzki, stanowiska i pułapki. Potykacze, łańcuchy przytroczone pod ciężki kawał złomu. Wieczorem zaczęli się z nimi drażnić. Lulu, korzystając ze swojej wprawy w skradaniu się wskazywała reszcie ich gniazda i obserwowała ich ruchy. Utangisila i Jinx wkurwiali je, ciskając w nie kamieniami, po czym spierdalali w podskokach. Pancerniaki wpadały w potykacze, plątały się w łańcuchy, były tunelowane przez płonące i kopcące szmaty oraz "koktajle dymne". Z trzech okolicznych dachów stukały w nie lufy broni palnych. Oszalałe monstra atakowały siebie nawzajem. Ale i tak było słabo. Naboje .22LR, 10mm, .32cal czy 9mm nie czyniły widocznych efektów. Pestki 5,56mm z rewolweru Baxter czy te .357 Magnum coś już robiły, ale dopiero naboje .308 Winchester i kanonada kul 7,62mm z M60 czyniły pożądany efekt.

Polowanie trwało praktycznie cały wieczór. Udało się zlikwidować raptem trzy "normalne", sześć "małych" i jednego olbrzyma. To nie był koniec. W okolicy było ich dużo więcej, a przewodziła im... królowa. Radskorpion wielkości ciężarówki. Kilku prędkich chojraków bawiło się z nimi w chowanego-bieganego, zużywając przy tym resztę butelek z mieszanką dymną i rozpuszczalnikiem, podczas gdy reszta szybko szabrowała wartościowe rzeczy. Ostatecznie trzeba było spieprzać w podskokach, nie było czasu na dokładniejszy szaber czy wykrajanie gruczołów jadowych z ogonów. Mimo szybkiej eksfiltracji, i tak byli ranni. Utangisila dostał ciosa z żądła pod żebro od "średniaka" - życie uratowała mu tylko szybko zaaplikowana zielona strzykawa, ale rana i tak była głęboka. Brufford natomiast o mały włos nie stracił prawej nogi, kiedy jeden z "małych" zaszedł go od boku i ciął szczypcami. Obydwie rany wymagały porządnego opatrzenia. Na szczęście gigantyczne pajęczaki nie miały zamiaru zapuszczać się do Laurelwoods.

A na miejscu dantejskie sceny. Nie zostawili strażnika. Karaczany i mrówy znowu przyszły. Jedyne, co uratowało ich składzik to to, że obydwa "klany" były wrogo do siebie nastawione i walczyły o prawo złupienia obozu ludzi. Dzięki temu można je było wytłuc... Ale i tak trzeba było za nimi biegać przez pół dzielnicy, bo spierdalały z paczkami w szczękach.

Po odzyskaniu dobytku, uprzątnięciu trucheł i opatrzeniu ran, wreszcie mogli odpocząć. I, mimo wszystko, cieszyć się. Mieli części potrzebne do zrobienia skraplacza. I to nie jednego, a nawet dwóch.


Trzeci dzień

Poranne godziny upłynęły na odsypianiu, odpoczynku i patrolach okolicy. Robactwo trzymało się swoich "rewirów" i nieskore było wyłazić za dnia. Skrzyżowania nie zapełniały się nową populacją - najwyraźniej ekipa wytłukła wszystkie kalifornijskie skorpy. Co ciekawe, brakowało tylko trucheł. Najwyraźniej reszta robali nie miała zamiaru obejść takich znalezisk bokiem.

Podczas gdy reszta patrolowała, stróżowała, pichciła bądź skręcała urządzenia skraplające, Utang wcale nie miał zamiaru poddawać się ranie. Udał się na dalszy patrol, aż po stadion Nusendis. Chciał się dowiedzieć, czy można było unicestwić chociaż jedno źródło nocnych problemów. Od Lucasa pożyczył lornetkę. I zrządzenie losu (bądź czujność Opatrzności) sprawiło, że był właściwym człowiekiem, we właściwym miejscu, o właściwej porze.

Do Albuquerque wkraczali nowi goście.

Idąc tym samym traktem z zachodu, zakutani w pustynne płaszcze byli na wysokości Westland North. Sprawdzali okolicę lornetkami. Mimo odzienia, Utang widział kim są. Tym bardziej, że niespecjalnie się z tym kryli.

Legioniści. I to nie byle jacy. To musieli być oni, i musieli zostać na nich nasłani. Poznał to po zachowaniu... Poza tym intuicja mu podpowiadała. Nie były to zwykłe trepy, ani zwiadowcy. Siedmiu z bronią długą, krótką i białą. Jeden był decanusem, drugi vexillariusem (który dumnie prezentował swój specyficzny "hełm" i "sztandar"). Po ogarnięciu sytuacji ruszyli w stronę Nusendis.

Utang ukrył się w pobliżu. Wiedział, że musi czym prędzej zaalarmować resztę, ale ciekawość była w tej chwili silniejsza. Zbadali stadion i okolicę pobieżnie. Dzięki swym zdolnościom mógł podkraść się bliżej i usłyszeć ich rozmowy. Rzeczywiście... ścigali ich. Mieli zamiar założyć obozowisko i stamtąd sprawdzać ABQ w ich poszukiwaniu. Obrali stadion na sadybę - nawet, kiedy odkryli, że jest to mrowisko. Vexilarius zastanawiał się, czy nie lepiej założyć bazę w innym miejscu, ale decanus uznał, że kasacja mrów to dobry trening. Więc zeszli do czeluści z nożami i maczetami. A Utangisila czym prędzej wrócił do swoich i opowiedział im.

Lulu w tym czasie potwornie się nudziło. Więc kręciła się w okolicy mostu, kiedy dostrzegła coś dziwnego.

Nie byli sami w mieście Albuquerque. I wcale nie chodziło o robactwo czy inne critters.

Gdzieś w kanionie przemknęły sylwetki. Trzy. Zakutane w szmaty, w tym na łbach. Poruszały się niczym duchy... Ale Baxter była dość bystra i obyta w temacie. Sama była duchem... acz może nie pustynnym. Nie takim jak oni. Nomadzi. Ukryła się i czekała chwilę. Wyszli, przebiegli w powrotną stronę, znów znikli w ścianie ruin i piachu. Znała tych skurwieli - najbardziej zdziwaczała banda tribali i raidersów, jaką znała. Półdzicy, bezlitosni, podobno kanibalistyczni. Ale zazwyczaj niewidoczni... póki nie atakowali. A tu widoczni jak na dłoni. Czuli się jak u siebie.

Wróciła czym prędzej, w samą porę by usłyszeć rewelacje Utanga, nim sama przedstawiła własne.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline  
Stary 16-03-2019, 17:04   #214
 
Lynx Lynx's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputację
Archy leży i kwiczy:
Cholera był nieostrożny i jeden skorpionowy dupek go dopadł no i prawie nogę amputował chirurg jebaniutki. Dobrze, że ma się swoich medyków bo by było krucho. Coś na szybko opatrzyli, ale by zająć się tym porządnie trzeba było wrócić do ich nowej bazy. Tak więc jakoś z pomocą reszty Brufford doczłapał się do kryjówki. Padł na legowisko i starał przygotować się na zabieg. Ściągnął pasek chcąc mieć coś do zagryzania, bo Archiego do wytrzymałych nie można było zaliczyć. -Cholera będzie ciężko.- zaklął tylko cicho pod nosem.

-Solidnie ciachnął cię w biodro, ale jaja masz oba i nadal całe, więc tragedii nie ma - Jinx dokonał szybkiej diagnozy, myjąc ręce aby asystować przy operacji.
Igła pochyliła się nad Archym podwijając rękawy.

- Przynajmniej nogawki nie trzeba ciąć. - Pociągnęła za ledwo trzymający się kawałek materiału ściągając go niżej. Nogawka puściła, odsłaniając potworną ranę. - Ścięgna
przywodzące przy pachwinie, są całe… nogą na boki będziesz mógł ruszać… a teraz postarajmy się by pozostałe kierunki także były opcją…
- Natalie pochyliła się mocniej niemal dotykając nosem nogi mężczyzny. - Będzie trzeba ścisnąć naruszone mięśnie i
szyć…
- Podniosła wzrok na Archiego. - Lepiej będzie jak zemdlejesz.

Arch jedynie co to starał się nie patrzeć i wolał zaciskać zęby na pasku niż słuchać co tam doktorki dyskutują. Trochę ciężko też tak zemdleć na zawołanie.

-Przytrzymam go, żeby się nie szarpał. Ale chyba masz rację - nie obędzie się bez ‘znieczulenia centralnego’. - zaoferował pomoc Vernon.

- Ja nie dam rady go ogłuszyć… - Natalie niepewnie spojrzała na Archiego..to jednak był kawał chłopa. - Trzymaj nogę, ja usiądę na brzuchu… Sticky! Trzeba przytrzymać mięsień do szycia!

Jinx zablokował swoją nogą nogę pacjenta, dodatkowo trzymając kostkę rękami.
Nawet się jeszcze nie zaczęło, a Arch już myślał, żę nie wytrzymie. Starał się nie rzucać, ale trochę nim z nerwów trzęsło.

Natalie usiadła na brzuchu Archiego i zaczekała aż Sticky się do nich przyłączy. Ten pojawił się wreszcie, pospiesznie wycierając mokre ręce.
- Z Utangiem w porządku, podałem mu antidotum i zabandażowałem ranę, ale trzeba będzie się tym jeszcze porządnie zająć - oznajmił. - Co z tym? - wskazał na leżącego na stole.

Życie karawaniarza nie sprzyjało związkom tak więc Arch czuł się dziwnie gdy Igła usiadła mu na brzuchu. Szybko jednak przestał myśleć jak noga po raz wtóry dała o sobie znać.

- Poczekaj, mam tu coś niezłego na znieczulenie - oznajmił Billy Igle, po tym jak ona szybko wprowadziła go w temat. - Masz chłopie, łyknij sobie - uniósł głowę Archa i przystawił mu do ust znalezioną w sklepie butelkę wódki. Głośno przełknął ślinę patrząc jak ich pacjent bierze kilka łyków. Następnie schował butelkę i nacisnął miejsce wskazane przez sanitariuszkę.

Igła zabrała się za szwy głębokie… jak nic pójdą trzy warstwy… będzie chyba wiązała nić… nie dobrze. Z pomocą szło całkiem sprawnie. Aż bała się co Kitty robi z tą wódką, ale skupiła się na tym by nie zerkać ile alkoholu już ubyło. Szyć jak najszybciej… Każda kolejna warstwa… po kolei.

- Panowie… - Powiedziała zawiązując supeł. - … operacja skończona, pacjent powinien chodzić. - zmęczona uśmiechnęła się do Archiego.

- Tylko może nie tak od razu - stwierdził wesołym tonem Sticky. - Bądź tak dobry i poleż tym razem trochę dłużej, hmm? - zwrócił się do ich pacjenta.

- Fajnie by było to usztywnić. - Igła rozejrzała się po okolicy szukając czegoś co by się nadało.

- Może to się nada? - spytał Billy podnosząc z ziemi aluminiowy profil z jednej ze zniszczonych półek sklepowych. Drugi zdobył szarpiąc się z resztkami innej półki, aż pożarta przez rdzę śruba puściła. Oba nie miały wiele więcej niż pół metra, ale tyle powinno wystarczyć.

- Na pewno! - Natalie ucieszyła się. - Tym dłuższym przyblokujemy staw w miednicy. - Wskazała Stickiemu gdzie chciałaby by przyłożył profile, a sama zabrała za owijanie bandaży. - Archi masz dzisiaj się nie ruszać. Nawet za potrzebą… najwyżej chłopcy podadzą ci jaką butelkę. Zrozumiano?

- Albo dziewczyny - odpowiedział rozbawiony Sticky, puszczając do Igły oko, jednocześnie przytrzymując “szyny” w wyznaczonych przez nią miejscach.

Alkohol.. dziwny napój pity dający przyjemności. Arch w swym niezbyt długim życiu nie pił wiele, a na pewno nic tak mocnego. Jakieś piwko może dwa max, a gdy Sticky wlał w niego parę głębokich łyków gorzałki to skończyło się tylko w jeden sposób. Porobił się chłop, że nie zapamiętał dalej nic z operacji. Na kierowane w jego kierunku słowa kiwa tylko głową na zgodę z pijackim uśmiechem.



Po operacji i po niewesołej nowinie:

Arch z legionem nigdy nie miał specjalnych problemów. Wiedział jednak, że legion zabiłby go i tak chociażby za to, że nie czci Cezara. Nie zostało jak pomóc reszcie. Jakby nie patrzeć pomogli mu, no i zżył się z nimi nawet. szkoda tylko, żę nie podzieli jego chęci by coś wysadzić. Po cichu chcą działać. Cholera po cichu to zesrać się można, a nie bawić się w podchody z zawodowymi killerami legionu i lokalnymi dzikusami co pewnie znają tu każdy kamień. Oczywiste jest, że jak walniesz cichaczem to i tak cię wyczują to naskoczą od razu, a jak walniesz głośno na pewniaka to się speszą tylko nie wiedząc co robić. Tak więc już przestał brać udział w dyskusji. Zaakceptuje jej wynik jak zresztą zawsze. Tak to Martin chce jakieś maskowania robić. Cóż Arch chętnie pomoże, a jeszcze chętniej zrobi jakieś pseudo pułapki. Tu mały dołek by stopa źle się ustawił tam jakiś sznureczek czy drut rozciągnięty. Wiele nie potrzeba by osoba w ferworze walki wrąbała się nawet największy badziew. Lucas chyba zna się coś na polowaniu więc może wie jak by to zrobić by nie były one tez tak łatwo widoczne i pomóc przy ich zakładaniu.

W czasie walki miał być razem z Utangiem. Miał wesprzeć w walce drużynowego bliskokontaktowca. Cóż może się uda. Pojedynczo raczej wszystkim naklepie, a splunięcie Betsy powinno resztę utrzymać z dala, a może nawet i kogoś przypalić.

Tak to może niedługo poczuje, że żyje. Ta zbliżająca się walka i krew. Czuł już ją. Proch, ogień i krew kto je poczuł ten już nie zapomni. Tak pogrążony w myślach siedział i czyścił swoją bronią przed snem.
 

Ostatnio edytowane przez Lynx Lynx : 17-03-2019 o 17:52.
Lynx Lynx jest offline  
Stary 16-03-2019, 20:02   #215
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Łupy zdobyte w szkole były obfite. Nawet za obfite.
Max skarcił się w myślach, że nie wykazał się roztropnością i nie zaproponował, aby ktoś został do pilnowania gratów.
Cholerne karaczany omal ich nie obrobiły.

Plan Maxa, zamierzającego skorzystać z pomocy Archiego musiał nieco poczekać. Na Archiego. Skorpion robił co mógł, by wytrzepać z niego życie, ale na szczęście nie dziabnął go ostro. A przynajmniej nie na tyle, by Igła ze Stickim nie mogli go połatać. W każdym razie w ramach "rekonwalescencji czynnej" dał mu pobawić się znalezionymi w Los Volcanos częściami do skraplacza, którego konstrukcja była właściwie dosyć prosta. Urządzenie wykorzystywało starą jak świat zasadę skraplania się gorącego powietrza na chłodnej powierzchni i dla laika wyglądało to jak przecudaczny pojemnik, z dołączoną u wlotu długą na ponad metr rurą, wyprofilowaną odpowiednio w taki sposób, by zamocowany na górze wiatraczek wpychał nagrzane powietrze do środka. Całość zakopywało się w ziemi a fizyka robiła resztę. Gorące powietrze wpadało do pojemnika, który będąc zakopany pod ziemią był chłodniejszy, niż wystająca na powierzchni część i skraplało się na chłodnych ściankach, ściekając do pojemnika. Proste i skuteczne. Zbiornik, który napełniał się po około godzinie należało "wydoić" za pomocą plastikowej rurki po starym Rad-away.

Max spoglądał na dwa takie wirujące wiatraczki, dzielnie wirujące na wietrze, którego tu nie brakowało. Pomyślał, że przy takim upale, może nawet można by było pokusić się o zrobienie całej farmy takich.

Perspektywa walki z legionem nie przerażała go. Ani dzikusy, które pojawiły się w mieście. Jednak roboty z moszczeniem wygodnej bazy nie brakowało. Koktaile mołotowa. Prościzna, ale robota żmudna i wymagająca uwagi. Potem destylacja antidotum z odwłoków skorpionów. Tu proces nieco bardziej skomplikowany, ale do ogarnięcia. Max miał w tym wprawę, acz suchego mięsa z wypranego z toksyn skorpiona raczej by nie jadł. Choć się dało. Ale max nie chciał płacić za ten posiłek krwawą biegunką, halucynacjami, gorączką i innymi nagrodami pocieszenia.
Potem przygotowywanie jedzenia z dostępnego mięsa karaczanów. Wdzięczy był za wszelką pomoc. Wpierw odciąć kończyny i łeb. Bezużyteczna tkanka, pełna toksyn i chityny. Bez wartości, choć po wysuszeniu, można było robić z tego mąkę. Ale smród który niósł się wtedy po okolicy byłby nie do zniesienia i Max nie chciał fundować towarzystwu zmiany bazy.
Potem "pieczenie". Bezpośrednio nad ogniem, razem ze skorupą. Mięso piekło się same, a właściwie dusiło. Po ostygnięciu wyjmowało się biały kawałek ściętej niczym jajko tkanki i można było robić z tym wszystko, co tylko się chciało. Steki, kotlety, mielone, nawet z Igłą udało im się wymyślić...wędzone, za pomocą cukru i odrobiny przypraw.
"Pieprzony Maillard. Miał skurwysyn rację." myślał Max sprawiając mięsiwo i patrząc na pracującą przy nim Igłę. Szło jej doskonale.


Max dołożył swoją, miał nadzieję cenną cegiełkę do rozległych, dalekosiężnych planów towarzyszy. Miał tylko nadzieję, że żaden nie myśli o założeniu tu stolicy i bawienie się w kolejnego pana i władcę okolicy. Było tylu chętnych do tronu, że nie było sensu aplikować.
- Ktoś powinien zostać na miejscu - mruknął reszcie dając do zrozumienia, że to powinien być ktoś nie wprawiony w walce, ale na tyle kompetentny, by ogarnął chociażby karaczany, albo dzikusów.

-Sticky? Igła? Archie? - zaproponował Max, zamierzając jednak dołączyć do grupy czyniącej wypad na dzikusów lub legion, jeśli taki był zamiar "wojowników". Nie zaliczał się do nich, ale robota musiała być zrobiona.

- Jeśli mamy coś zabijać, może zapolujmy na legionistów. Potrzebujemy lepszych pukawek. Moja ledwo drapała skorpiony - Max miał konkretny powód by iść na ewentualny wypad. Szaber. Święte prawo zwycięzcy.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 16-03-2019, 22:15   #216
Konto usunięte
 
Loucipher's Avatar
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację
Rewelacje Utanga wprawiły MJa w niewesoły nastrój.

Powinien był się spodziewać, że rzekomo "hojna" oferta tego wszawego centuriona nie była tak naprawdę powodowana dobroczynnością dla grupki wygnańców, choćby nawet ich działania pomogły temu zwalistemu mięśniakowi sięgnąć po władzę na tym wypalonym przez słońce zadupiu, jakie zostawili za sobą... ponad tydzień, jak nie dwa temu.
Mało, że skurwiel ich wygnał na pustynię jedynie z tym, co dali radę unieść ze sobą, to jeszcze wysłał za nimi swoich speców od mokrej roboty, by po cichu i z dala od ciekawskich oczu załatwili za niego to, czego nie miał jaj zrobić sam.

MJ miał nadzieję, że dane mu będzie jeszcze kiedyś zobaczyć Talesa. Najlepiej przez celownik optyczny dołączony do giwery odpowiednio silnej, by jej pocisk dał radę przebić obie strony łba tego przepakowanego zwyrola i wydmuchał na zewnątrz to gniazdo karaluchów, w którym urodził się ten godny rozdeptanego radrakana idiotyczny pomysł.

Na razie jednak musiał zrobić coś innego. Podniósł broń, naciągnął na uszy osłonę kapelusza i sprawdził, czy lornetka, którą zwrócił mu Utang, nadal jest sprawna i nierozkalibrowana. Była sprawna.
- Idę się przyjrzeć tym psom Legionu. - poinformował grupę. - Pójdę sam, większa grupa tylko zwróci ich uwagę. A wy postarajcie się, by było tu jak najmniej śladów naszej obecności. Jeśli wyczyszczą stadion i dojdą do wniosku, że tam nas nie ma, to zaczną przeszukiwać teren. Wcześniej czy później tu trafią... i chyba lepiej by było, by nie spodziewali się od razu nas tu zastać. Jeśli mnie nakryją, będę wiał w waszą stronę. Jeśli usłyszycie strzały, chowajcie się. - zakończył, po czym ruszył w kierunku stadionu ledwo widocznymi spod piachu resztkami przedwojennej Ladera Drive Northwest, wprawnie skradając się między wymarłymi budynkami przylegającymi do szerokiej alei.

Godzinę później był już w pobliżu na wpół zagrzebanego stadionu, zamaskowany piachem i przykryty tak, że aby go odkryć, trzeba by było niemal na niego nadepnąć. Leżał, obserwował i słuchał.

Głosy legionistów, a także odgłosy walki z mrówkami ledwo niosły się po zasypanej piaskiem niecce stadionu, ale MJ słyszał wystarczająco wyraźnie, co działo się na dole. Zabójcy Legionu walczyli z zamieszkującymi stadion gigantycznymi mrówkami... i jak Martin wywnioskował z rozmowy podsłuchanej, gdy ociekający potem i krwią legioniści wychynęli z labiryntu pomieszczeń pod stadionem, chyba tą walkę wygrali, i to bez większych strat po swojej stronie. MJ słyszał wyraźnie, jak decanus pochwalił jednego z legionistów za zadanie ostatecznego ciosu królowej mrówek, którą legioniści znaleźli zagrzebaną w ruinach stadionu. Należało zatem wysnuć dwa wnioski. Po pierwsze, legioniści zlikwidowali całą kolonię, a więc gigantyczne mrówki nie powinny się już pojawiać - to były dobre wieści. Po drugie, siódemka legionistów musiała być bardzo dobrze wyćwiczona i wyekwipowana, skoro dali radę całej, sporej przecież, kolonii - to z kolei było bardzo, bardzo złą wiadomością, i paskudnie wróżyło wygnańcom ukrytym w ruinach Walmartu.

Droga powrotna do marketu zajęła MJowi ponad dwa razy tyle czasu. Po pierwsze, obserwował, czy nikt za nim nie idzie. Po drugie, starał się ocenić, na ile z kierunku stadionu można zobaczyć supermarket i ślady ich obecności - miał zamiar podpowiedzieć grupie, w jaki sposób je najlepiej ukryć. Po trzecie, idąc w kierunku własnej bazy wyszukiwał miejsca nadające się na ewentualne zasadzki - założenie materiałów wybuchowych, ukrycie się strzelca z dobrą bronią, przygotowanie zapory lub pułapki, która mogłaby przetrzebić szeregi legionistów, zanim odkryją supermarket. A stanie się to na pewno, MJ był tego pewny tak bardzo jak palącego słońca usiłującego przebić swoimi promieniami zasłonę jego kapelusza. Kwestia czasu. Pytanie, ile go mieli.
 
Loucipher jest offline  
Stary 16-03-2019, 23:25   #217
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Mieli przewagę informacji – wiedzieli o przeciwniku i gdzie przebywa. Znali miasto lepiej niż legioniści, co też mogło zrobić różnicę. Mieli więcej aprowizacji – w warunkach pustynnych dwa skraplacze były na wagę złota. Zapewne mieliby też przewagę zaskoczenia – i mogli podyktować warunki w wymianie ognia. Dodatkowo, w ekipie znajdowały się dwie nowe osoby, o których legioniści nie wiedzieli. Szczególnie Archi z ciężką bronią mógł narobić zamieszania. Legioniści z kolei byli lepiej uzbrojeni i zapewne lepiej wyszkoleni. Przynajmniej część z nich.

-Trzeba będzie utworzyć drugą bazę. Niestety, market jest zbyt przyciągającym uwagę miejscem. Nawet jak nie będą nas tu bezpośrednio szukać, to i tak wpadną na szaber, aby zobaczyć co się ostało do zabrania. Znajdźmy kryjówkę w mniej rzucającym się w oczy miejscu. W jednym z wielu parterowych domów. W takim niczym nie wyróżniającym się domostwie. I tak nie zdołają przeszukać wszystkich. A wody mają mniej niż my. – powiedział Jinx po rozkminie sytuacji. –Chyba, że od razu podejmujemy walkę. Wtedy można tu zostać.

Podczas gotowania kolejnej porcji odtrutki na jad skorpiona ustawił pudełka po zabawkach i jakieś klocki tak, aby tworzyły makietę pobliskich ulic, a nawet trochę dalszych lokacji, które były na drodze do stadionu. Pamiętał budynki i większość ich szczegółów konstrukcyjnych – lubił się przyglądać nowym rzeczom a i z pamięcią było niezgorzej. Chciał opracować kilka wariantów walki. Atak i worek ogniowy, atak i ucieczka, obrona i ucieczka. Cokolwiek, co może się przytrafić. Umiejscowienie strzelców, pułapek, drogi ucieczki i punkty zbiórki. Przy dobrze skoordynowanym ataku z zaskoczenia, mogliby wyeliminować nawet dwóch przeciwników. Wtedy proporcje 5 do 9 stawały się jakby… znośne. Niestety, to byli zabójcy legionu wiec wybicie ich bez strat własnych było mocno kłopotliwe. Należało wykorzystać wszelkie dostępne środki zaczepno-obronne. A tych było coraz mniej. Brak prowizorycznych koktajli Mołotowa, broni z prawdziwego zdarzenia, materiałów wybuchowych. Nie było nic w tym przeklętym, pokrytym piachem miejscu.
-Właśnie… piach… – zamyślił się Jinx. -Jedną z pułapek mogą być lotne piaski. Chyba są tu jakieś w okolicy, a na pewno na stadionie, jak tam wydamy walkę. Wygląda to niepozornie, ale wciąga. Jak wydamy walkę na innym terenie niż baza przeciwników, to na drogach naszej ewakuacji można ustawić choćby potykacze albo wahadła. jak rozpoczniemy strzelaninę na ulicy, to musimy też zabarykadować wejścia do domów, aby nie mogli się tam kryć. Padają strzały, chcą się schować za framugą, a tam niespodzianka - zabarykadowane - zerknął kolejny raz na makietę. –Załóżmy taki wariant. Idą ulicą trzymając szyk bojowy… - Jinx położył kilka nakrętek po butelkach na swoją makietę, tak, aby symulowały przemieszczające się dwie ubezpieczające się sekcje. –My mamy strzelców tu… – wskazał na budynek przed grupą przeciwników. –Zaczynają strzelać, przyciągając uwagę legionistów. Kiedy odpowiadają ogniem, wszyscy pozostali, dotychczas ukryci tu – wskazał budynki znajdujące się za plecami przeciwników – strzelają im w plecy. Pułapka w pułapce. Sam siądę gdzieś z karabinem. Przy ostrzale z dwóch kierunków, dużo silniejszym z tylu, będą się chcieli gdzieś ukryć, odpowiadając ogniem podczas przemieszczeń. Załóżmy pułapki w najbardziej prawdopodobnych miejscach do szukania osłony. Nie wszyscy ludzie myślą logicznie podczas walki. Mogą reagować odruchowo, nie przewidując pułapki w pułapce w pułapce i w coś wpadną. Potykacze, lotne piaski, cokolwiek. To nasza szansa. A jak nie wypali, to proponuję obstawić drogi ucieczki pułapkami z cienkich kabli zawieszonych na wysokości szyi człowieka o średnim wzroście. Jak jeden podczas pościgu w coś takiego wpadnie, to już będzie uważał na kolejne. I na potykacze, których tam może nie być, ale i tak będzie o nich myślał. A to go spowolni - Jinx przedstawił plan.
-I ustalmy do kogo wszyscy strzelamy najpierw. Żebyśmy eliminowali wrogów jak najszybciej, po kolei - wybierając pojedynczy cel powalimy go szybciej i wtedy mamy przeciwko sobie jeden karabin mniej. Jak pierwszy padnie to następny.
 

Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 17-03-2019 o 20:45.
Azrael1022 jest offline  
Stary 17-03-2019, 09:04   #218
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Wyprawa do Los Volcanes zaowocowała zdobyciem trochę potrzebnego sprzętu, zwłaszcza takiego, z którego można było zmontować wspomniane skraplacze, ale również ranami Utanga i tego nowego, Archiego. Tym ostatnim zajęli się Igła i Jinx, więc Billy zabrał się za opatrywanie wojownika z północy. Sanitariusz był pod wrażeniem jak czarnoskóry znosi ból, w zasadzie nie było po jego twarzy widać, by w ogóle jakiś odczuwał. Dlatego nawet nie próbował go uspokajać i ograniczył się do kilku słabych żartów. Zresztą coś mu mówiło, że plemieniec odniósł w swoim życiu więcej ran niż on wyleczył.

Zdążył jednak tylko podać drugą dawkę antidotum, gdy usłyszał głos Igły, która wraz z Jinxem, za jednym ze sklepowych regałów, opatrywała Archiego. Sticky ograniczył się więc do wstępnego zabandażowania rany Utanga i polecenia mu, by na niego poczekał, mając nadzieję, że ten twardziel go usłucha. Gdy wrócił, z pewnego rodzaju ulgą zauważył, że wojownik istotnie na niego czekał. Dokończył więc, tym razem już porządnie, swoją robotą i oznajmił czarnoskóremu żeby jutro się do niego zgłosił, to zmieni mu opatrunek. Potem Billy zaoferował się Lucky'emu do pomocy w sporządzaniu antidotum, jeśli oczywiście wystarczy wody z jego skraplaczy.

Wiadomość o Legionistach nieco nim wstrząsnęła. Pierwszą reakcją była dość długa wiązanka na temat ich oraz ich matek, poprzez Talesa i jego rodzinę, na samym Cezarze kończąc. Co za popieprzone dzikusy, bo tylko tak można było ich określić. Chociaż nie, dzikusem to jest taki Utang, oni w hierarchii stoją zdecydowanie niżej. Ale w zasadzie czemu jest taki zaskoczony? Przecież taki właśnie jest Legion. Sanitariusz przypomniał sobie jak żołnierze podpuszczali go w Forcie do próby ucieczki, by móc na niego potem zapolować. Tak, nie chodziło o żadne sprawy honoru, czy konieczność ukarania buntowników. Tu szło wyłącznie o chęć zabijania, własnymi rękami, czy rękami podwładnych, bez znaczenia. Liczyła się przelana krew, to napędzało ten cholerny Legion, tylko to było ważne. Mimowolnie pomyślał o Laurze. Ciekawe czy rudowłosa o tym wiedziała? Niby wówczas po buncie stanęła w ich obronie, ale łatwość, z jaką ich porzuciła... Cóż, ludzie się zmieniają.

Jakby mało było Legionu, Lulu zakomunikowała i kilku dzikusach, którzy nadeszli od strony rzeki. Sticky mógłby w tej chwili wypiąć dumnie przed siebie pierś i rzucić coś w stylu "Mówiłem, że się przyda". Mógłby, gdyby nie treść przyniesionej przez dziewczynę wiadomości. Przeszło mu przez myśl, że idealnie by było, gdyby dzicy i Legioniści powybijali się nawzajem, ale zdawał sobie sprawę, że to mało prawdopodobny scenariusz. Najpewniej sami będą musieli przebić się przez obie te grupy. Nie odezwał się jednak ani słowem, tradycyjnie w sprawach taktyki walki wolał się nie udzielać. Wraz z trwającą dyskusją zmusił się jednak do zmiany tego zwyczaju.

Zgodził się z Jinxem, który zaproponował zmianę miejsca ich pobytu. Wielki, kolorowy napis nad wejściem do sklepy był widoczny z daleka. Nie ma siły żeby ktoś tu nie zaglądnął. Należało rozesłać paru ludzi po okolicy, znaleźć niezamieszkaną przez radrakany, radskorpiony czy inne "rady" miejscówkę i szybko przenieść tam wszystko, co potrzebne. Śladów swojej obecności w markecie i tak nie ukryją przed tropicielami Legionu, więc nie musieli się tym kłopotać. Można też pomyśleć o jakiejś pułapce w wejściu, może uda się wysłać na tamten świat choć jednego z tych szajbusów?

Zgodził się również z MJ'em, że legionistów trzeba cały czas obserwować, czego jednak ten już nie usłyszał, bo wyszedł wcielać swój plan w życie. Czy mu się tylko wydawało, czy strzelec krzywo na niego patrzył od czasu kłótni w celach w Malpais? Cóż, nie on pierwszy i nie ostatni zapewne, Sticky miał talent do irytowania innych osób.

Zastanawiał się jednak nad sposobem rozprawy z grupą pościgową. W pierwszej chwili miał nadzieję, że może uda się uniknąć walki, ale zdał sobie sprawę, że to tylko odraczanie nieuniknionego. Prędzej czy później ich znajdą, lepiej więc żeby do walki doszło na terenie, który wybierze drużyna B, a nie ich przeciwnik. Czy jednak musiała to być walna bitwa? Billy proponował stopniową eliminację. Nie wierzył by legioniści wszędzie poruszali się całą grupą, tych którzy się od niej oddalą trzeba było zabijać po cichu, a w ostateczności głośno, po czym szybko wiać. Nawet jeden wyeliminowany w ten sposób wróg znacznie osłabi ich siły.
 
Col Frost jest offline  
Stary 17-03-2019, 11:36   #219
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację


Super Duper Mart - Igła i Max gotują



Igła przyniosła do ogniska, odnalezione podczas przeszukiwania marketu karaluchy. Część była rozgnieciona, bo w przestrachu po prostu rozgniotła je nogą, ale… może uda się z nich coś odratować. Gdy reszta załogi zdobywała dla nich ekwipunek medyczny, jej nie pozostało nic innego jak dalej ogarniać stację, upewniając się że nikt nie stara się zabrać ich rzeczy. Szybko okazało się, że największą batalię będzie musiała stoczyć z karaczanami, które chciały zabrać im prowiant, a teraz… chyba same skończą jako takowy.
Westchnęła ciężko siadając w swojej prowizorycznej kuchni. Tak bardzo wolałaby ugotować drużynie coś normalnego… jednak.. liczyło się by nie byli głodni, prawda. Z ponurą miną zabrała się za oddzielanie tej jadalnej części robactwa.
- Pomóc? - zapytał Max stając w progu.Wyglądał na zmęczonego, niewyspanego i sponiewieranego ostatnimi wydarzeniami, szczególnie ostrą strzelaniną z wielkimi skorpionami - znam się nieco na tym.
Igła uśmiechnęła się szczerze.
- Będę wdzięczna. - Zrobiła obok siebie miejsce mężczyźnie przyglądając mu się uważnie. - Nigdy nie musiałam obrabiać… czegoś takiego. Znalazłam… nieco piwa, jeśli masz ochotę.
Max sięgnął po butelkę i golnął solidnego łyka. Potem przewrócił wielkiego jak prosiaka karaczana na plecy i wyciągnął nóż.
- Taak...przede wszystkim, odcinamy nogi i głowę - szybkimi cięciami oddzielił mało przydatne części owada od reszty, aż chityna zahrupała obrzydliwie kiedy ciął ją nożem.
- teraz wstawiamy gnojka na ogień i gotujemy, skorupą do dołu. Wtedy się gotuje sam, i nie potrzeba garnka, a ten glut w odwłoku zamieni się w mięso. Potem je natrzemy tymi rzeczami z paczek, aby to jakiś smak miało i wtedy dopiero będziemy smażyć - wyjaśnił Max - Skąd taka ponura mina?
- Wolałabym wam ugotować coś… smaczniejszego. - Igła przyglądała się pracy Maxa z pomieszaniem fascynacji i obrzydzenia. Na szczęście znalazła kilka zwietrzałych przypraw… może po podgrzaniu zaczną działać i nie będzie tak śmierdzieć. Przygotowała sporą patelnię i wydobyła swoje znaleziska z niewielkiego kartonu.
- Smak...nie zastanawiałem się nad tym tak bardzo. Dla mnie to proteina i reakcja Maillarda - mruknął cicho - pozwoli zachować siły i zdrowie, o ile nie jest napromieniowane za bardzo
- Moja mama zawsze powtarzała, że jedzenie musi być nie tylko pożywne… - Natalie wybrała kilka przypraw i zaczęła nimi posypywać powoli gotujące się robactwo. - Posiłki to chwila gdy siada się wspólnie i… powinny sprawiać jak najwięcej radości.
- Nie pamiętam już takich rzeczy. Znaczy, pewnie kiedyś to miało znaczenie - odparł cicho Max krojąc następnego karaczana.
- Ja… nawet w burdelu starałam się motywować dziewczyny. - Igła zarumieniła się. - Jedzenie było, trzeba je było nieco inaczej podać… i usiąść razem. - Sięgnęła po nóż i spróbowała powtórzyć sposób w jaki oprawiał robaki Max. - Jak się udał wypad?*
- Wybiliśmy skorpiony. Znaleźliśmy nieco sprzętu. Owocnie - uśmiechnął się lekko - nie było ci lekko… - Max spojrzał na Igłę - w Legionie?
- Już ci mówiłam.. - Natalie ściszyła nieco głos. - Sponiewierano mną… ale mogłam leczyć dziewczyny, trochę chociaż sprawić by ich życie było lepsze. Czasem się o nie martwię.
- To było dosyć dawno Natalie. Zresztą nie jesteśmy teraz w stanie im pomóc. Jeszcze nie. Na pewno nie na głodniaka. O, ten chyba ma dosyć - Max wciągnał do nosa zapach spalenizny, świadczący o piekącej się już skorupie i wstawił kolejnego nad ognisko.
- Mniej dawno niż NCR. - Igła uśmiechnęła się do Luckiego. Zapach był straszny, ale jeśli miało im to umożliwić przeżycie… to było najważniejsze. - Gdzie wysłano ciebie… jeśli mogę spytać.
- Na farmę. Znam się na robotach. W laboratorium obsługiwałem zdalne podnośniki, a i do komputera się nie raz zajrzało. Mój nadzorca kazał mi pilnować takich robotów do rozwożenia nawozu, siewników i innych, co to je robiła lokalna złota rączka. To mógł być raj, gdyby nie obroża i codzienne przypominanie mi, gdzie moje miejsce - streścił Max rozcinając pieczonego karaczana.
- Brzmi… nie najgorzej. - Noemie skupiła spojrzenie na ogni. - Ja nie potrzebowałam obroży i tak nie miałam gdzie uciec.
- Faktycznie. Samotnie, wokół legion...chyba każdy z nas nie miał wielkich szans na wyrwanie się. Ich głupotą był ten numer z Malpais…
- U mnie były głównie psy… regularnie łatałam jakichś legionistów. - Natalie trochę posmutniała, przypominając sobie jak nieraz kończyły się te zabiegi.
- Skąd ten smutek? Zwierzaków to i owszem...szkoda - zaśmiał się sprawiając kolejnego karaczana ale siadł na chwilę obok Igły, by nieco odpocząć.
- Oni uważali, że wszystko się im należy. - Igła odłożyła kolejnego karalucha, by czekał z pozostałymi w kolejce do smażenia… gotowania… czy czegokolwiek co z nimi się działo.
- Nie martw się. Postaramy się, by to już nie wróciło - Max objął ramieniem Natalie i przytulił mocno.
Igła dała się objąć i uśmiechnęła się. Było jej tak dobrze… gdyby to rzeczywiście mogło dłużej potrwać.
- Byłoby niesamowicie… - Przez chwile pozwoliła sobie na odpoczynek obok Maxa. - Masz już wszystko do tego urządzenia, nad którym pracowałeś ma stacji?
- Na szczęście mam. Obudowę zrobiłem już nieco wcześniej, jeszcze na tej stacji. Teraz to już formalność, zresztą Archie składa to do kupy - powiedział Max - to nam da nieco wody aby przeżyć w tym upale
- Powinniśmy oczyścić wodę pozyskaną na pustyni… - Igła westchnęła. - Martwię się bo jedzenia nawet z tym - Wskazała za karaluchy. - Wystarczy na 4-5 dni.
- Wymyślę coś. Mamy nieco cukru, nieco przypraw, trochę konserwowanego jedzenia. A chodzącej paszy póki co w okolicy nie brakuje. Nasi łowcy zapolują. Mam przeczucie, że w tym mieście są ukryte skarby, przykryte przez te hałdy piachu i można by je zwiedzić. Tylko trzeba pomyśleć nad zabezpieczeniem tej naszej siedziby, bo znów karaluchy czy jakieś inne ohydztwa przyjdą - wytłumaczył swój plan - będzie dobrze. Zwierzętami się nie martwię. Ale w takim mieście możemy napotkać tubylców, lub jakieś oddziały raidersów. nawet legion - westchnął Max
- Powinniśmy jak najszybciej ruszać dalej. - Igła zerknęła na martwe karaluchy przypominając sobie stoczoną dziś walkę. Zapach przyprawionego gotującego się robactwa przyprawiał ją o delikatne mdłości. Sięgnęła po odstawioną przez, mężczyznę butelkę z piwem i upiła spory łyk. Max chyba nie zauważył jej chwili słabości w nocy. Wszystko było dobrze… - Skończymy to i trzeba by się kłaść. Jutro czeka nas ciężka praca.
Kiwnął głową i zajął się resztą karaluchów, przygotowując z nich coś w rodzaju wielkich niczym szynka brahmina chlebków z proteiny. Wpierw zadbał, by karaczany spokojnie wystygły, aby białko poddane wysokiej temperaturze w czasie pieczenia porządnie się ścieło. Potem wycinał każdy odwłok z pancerza, nacierał zmielonymi za pomocą noża bombami cukrowymi, aby zbrązowić mięso i nadać mu smaku. No i konserwować. Znajomość chemii zaczynała się Maxowi przydawać. Być może Maillard nie spodziewał się, że kilkaset lat po jego odkryciach ludzi będą używać jego teorii do marynowania mięsa karaczanów. Igła powtarzała czynności za swoim towarzyszem.
- Trzeba by to powiesić by wyschło? - Spytała zerkając na obrobione mięso. - Chłopaki znaleźli sporo nici do szycia, więc mamy zapas.
- Dokładnie - przytaknął Max i pokazał jak to zrobić. Poszło im całkiem sprawnie i już wkrótce, wszystkie karaczany zgrabnie zwisały w ocienionym kawałku budynku.
Igła odetchnęła.
- Dziękuję… uratowałeś mnie… - Uśmiechnęła się do Maxa i zerknęła niepewnie w stronę butelek z nie przefiltrowaną wodą. - Ile… wytworzy twój skraplacz? Ach.. wasz… Archi go montuje.
-Jeśli Archi dobrze to zmontuje, i nie będzie przeciekał, nawet do jedenastu galonów wody dziennie - zapewnił - choć z drugiej strony dobrze byłoby, gdyby zapewnił choć połowę tego, bo to samoróbka i może być niedokładny - wyjaśnił.
Igła przytaknęła.
- Pewnie niebawem ruszymy dalej… będziemy wystawiać go jedynie wieczorami… pilnując by nic ich nie uszkodziło… ale na naszą dziewiątkę… - Natalie mówiła coraz ciszej i w końcu niemal szeptem podzieliła się z Maxem swoim dylematem. - Marzy mi się chociaż przemyć.
- Można się umyć...piaskiem - uśmiechnął się Max - w tej spiekocie powinien być czyściutki jak woda. Pewnie chłopaki mogą wyjaśnić, jak - puścił oko do Igły - bo sobie gdzieś nie nasypać - zachichotał.
- MJ mi tłumaczył. - Igła także się zaśmiała. - Co prawda bez taki szczegółów ale… To nie działa na tej długości włosy. - Wskazała na ciemny warkocz, opadający jej już lekko na plecy. Ale MJ i Max mieli rację. Nie można było marnować wody… tylko czemu znów miała to wrażenie, że cała lepi się od krwi. Westchnęła ciężko i spojrzała niepewnie na Luckiego. Ufała mu.. w sumie bardziej niż komukolwiek. - Popilnowałbyś mnie?
- Jasne - Odparł szybko Max.
Natalie przytaknęła i zgarnęła nieco starego bandaża by nim ewentualnie się doszorować.
- Niedaleko jest mała górka, za którą można się schować… wypatrzyłam ją dzisiaj. - Uśmiechnęła się do mężczyzny. - Jak chcesz mogę potem popilnować ciebie.*
Max popatrzył na nią nieco dłużej, a potem skinął głową. Wstał, wziął swój karabin, sprawdził ładownicę z pociskami, którą zarzucił na ramię i skinieniem głowy oznajmił, że jest gotowy do wyjścia.
Igła poprowadziłą go do jednej z okolicznych hałd piachu.
- Trochę niepokoiło mnie to miejsce, bo nic za tą górką nie widać, ale uznałam, że i tak ktokolwiek by chcial do nas podejść to będzie musiał przez nią przejść. - Natali powoli wdrapała się sypki pagórek. Teraz… gdy mogli odpocząć nieco w cieniu i mieli nieco wody, piach wydawał się być przyjemnie rozgrzany. Kusiło nawet by się na nim położyć i powylegiować, choć wiedziała, że jest to niebezpieczny pomysł. - Na pewno byśmy go odstrzelili nim by dotarł do marketu.
Max rozejrzał się dokoła, wypatrując miejsca, gdzie mógłby przycupnąć z karabinem. Zobaczył wystający z pod hałdy fragment murka, czy też może popękaną bryłę betonu. Nie wdawał się w szczegóły, za to Max skorzystał z odrobiny cienia zapewnianej przez wystającą z piasku ruinę
-W razie czego...krzycz.
- Jasne. - Igła przytaknęła i zeszła nieco niżej. Wiedziała, że jeśli przycupnie, nie powinno być jej widać nawet z dachu marketu. Zdejmując skórzaną kurtkę upewniła się, że po okolicy nie biegają jakieś skorpiony czy inne gigantyczne karaluchy. Niepewnie zerknęła w stronę gdzie usiadł Max i zaczęła się rozbierać. Każda zdjęta część garderoby przynosiła ulgę. Niewielki wiatr przyjemnie chłodził zmęczoną podróżą i dniem noszenia, ciężkiego ubrania, skórę. Na pustyni czyściła się już tak kilka razy. Nie była to kąpiel, ale choć na chwilę pozwalało zapomnieć o stanie w jakim znalazło się jej ciało. Rozebrała się do naga i zabrała się za piaskową kąpiel.
Max tymczasem rozparł się wygodnie na swojej skałce i postanowił nieco odpocząć, ciesząc oczy bardzo miłym dla oka krajobrazem. Igła miała niezły gust, jeśli chodzi o wybór pleneru.
Natalie dokładnie wyczyściła swoje ciało i przysiadła na chwilę na kurtce, ciesząc się chwilą ulgi. Zaraz znów będzie musiała się wcisnąć w te przepocone, brudne ubranie. Aż szkoda było… koszulka znów przyklei się do pleców, spodnie do ud… No tak. Plecy. Zerknęła na skałkę, za którą chował się Lucky. Była pewna że jej nie podglądał…. tylko czemu? Bo nie wykonał żadnego ruchu gdy spali razem? To było w sumie… miłe.
- Max… czy… wyszorowałbyś mi plecy? - Spytała nieznacznie podnosząc głos. Zawsze mógł odmówić.*
Max pokręcił głową i westchnął głośno. Podszedł do zakopanej w piasku Igły, która kończyła się właśnie wygrzebywać, szorując ręce i szeleszcząc.
Odłożył karabin i powoli, acz metodycznie zaczął nacierać piaskiem plecy kobiety, ze szczególnym uwzględnieniem tych fragmentów, które dawno nie widziały mydła. Zresztą Max nie miał złudzeń, że sam wygląda dużo gorzej. Szczególnie rana na barku, którą Igła opatrywała jakiś czas temu spowodowała, że jego plecy były wręcz czarne.
- Wiesz jaki dowcip krąży wśród wojaków z NCR? A propos mycia?
Natalie osłoniła piersi swoją koszulką i z przymkniętymi oczami i zadowoloną miną poddawała się czyszczeniu. Słysząc głos mężczyzny obejrzała się ponad ramieniem.
- Nie… chyba nigdy nie słyszałam.
- Że po pewnym czasie bez kąpieli, człowiek robi się wodoodporny - mruknął cicho kończąc czyszczenie pleców.
Igła zaśmiała się.
- Chyba mi to… dzięki tobie... nie grozi. - Uśmiechnęła się do Maxa. - Dziękuję.
- Zawsze do usług - uśmiechnął się w odpowiedzi - wiesz co jest najlepsze? Teraz ty wyszorujesz mnie - zaśmiał się i rozebrał się do samych gaci. Następnie zakopał się na kilkanaście minut w piach, wiercąc się i moszcząc niczym pustynny suseł
- Hmmm...teraz wiem, dlaczego te piaskowe paskudy tak to lubią - mruczał wydmuchując drobinki piasku z nozdrzy.
Igła przyglądała się mu z rozbawieniem. Trochę nie wiedziała co ma zrobić. Wstać? Toż zasłaniała się jedynie koszulką. Z drugiej strony… Max czuł się przy niej tak swobodnie. Było to coś zupełnie innego niż to czego doświadczała do tej pory.
- Tak to przyjemne. Choć ja wolę się obsypać niż w ten sposób zakopywać. - Puściła koszulkę i pochyliła się tuż nad mężczyzną, zasłaniając swoją twarzą, jego oczy przed słońcem. - A ty powinieneś bardziej uważać na te rany. - Zwróciła się do niego z naganą i sięgnęła dłonią do ramienia Luckiego odgarniając z niego piasek i powoli zabrała się za wyskubywanie ziaren spomiędzy szwów.
Max siedział spokojnie, pozwalając Igle na zajęcie się jego raną. Właściwie nie czuł już bólu, ale kilka dni wędrówki, zła dieta, brak wody i ciągła aktywność źle robiły na jego rekonwalescencję. Po za tym lubił, jak Igła się nimi zajmowała. Robiła to z wielkim wdziękiem. W jakiś dziwny sposób, fascynowało go to
Igła uśmiechała się pielęgnując ranę mężczyzny. To wszystko było tak… przyjemne. Pragnęła zrobić o tyle więcej, ale toż… Max mógł nie chcieć jej dotykać… skoro nie reagował na jej nagie ciało… - Za trzy dni będzie można zdjąć szwy jeśli znów nie zapaskudzisz tej rany. - Natalie odsunęła się i sięgnęła po swoją koszulkę. - Ubiorę się i popilnuję. Zawołaj gdy będziesz potrzebował pomocy z plecami.



Super Duper Mart - Igła i antidotum


Igła wykończona opadła obok ogniska. Swojego niewielkiego kącika w markecie. Operacja się udała… Archi będzie chodził. Kitty zajął się Utangiem. Wszystko… było już dobrze. Wymęczona przetarła twarz spoglądając niepewnie na przyniesione przez chłopaków… i Lulu skorpiony. Zgodziła się zająć nimi… choć nawet nie do końca wiedziała jak. Wazne było tylko, że potrzebowali antidotum. Rozejrzała się po budynku. Mieli tu tyle miejsca, że każdy był w stanie wygospodarować kącik dla siebie.
Lucky może kojarzyć jak się tym czymś zająć. Pamiętała jak opowiadał jej o swoim eksperymencie jeszcze z czasów NCR. A poza tym… po prostu chciała z nim porozmawiać.. najwyżej za kilka chwil wróci tu i zajmie się tymi skorpionami.. jakoś.

Na szczęście Max zgodził się pomóc, nawet Sticky przyłączył się do przygotowywania antidotum. Z tego co wyjaśnił im Lucky potrzebowali około pół litra wody na jeden ogon… Sporo, ale Archi polegując ze swoją szytą nogą zajął się budową drugiego skraplacza. Do tego gotowanie nieco trwało… ALe potrzebowali antidotów i Igła wolałaby by mieli przynajmniej po jednym na każdą osobę z drużynie, a toż garnków mieli sporo po wizycie na stacji. Teraz trzeba było jedynie się podzielić by każdy pilnował niewielkiej części. Najwyżej przekażą instrukcje tym którzy będa trzymali warty i jedna osoba zawsze może mieszać. Gdy chłopaki zajęli się pierwszą turą gotowania, Igła wyszorowała kilka znalezionych butelek piaskiem, a potem przepłukała tak cenną wodą, którą uprzednio zagotowała. Nie było wyboru. To mogło uratować im życie.

Czas podczas czuwania nad gotującym się antidotum Natalie poświęciła na obejrzenia ran całej drużyny. Trochę bardziej szczegółową pielęgnację ran Maxa. Lubiła to robić… dotykanie go było tak niesamowicie przyjemne… do tego zawsze mogli przy okazji porozmawiać. Więc korzystała z każdej wspólnej sekundy.



Super Duper Mart - Złe wieści


Informacja o tym, że legion jest w pobliżu od razu sprawiła, że po plecach Igły przeszły nieprzyjemne ciarki. Znów ich dogonili...a już… już zaczynała się czuć bezpieczna. Do tego ci.. Nomadzi… jak to określił Utang. Igła zgodziła się by zostać, choć cicho wyszeptała, że chciałaby być z nimi i mów w razie czego pomóc… Za to szczerze ucieszyła się na pomysł o zmianie lokalizacji. To miejsce było mimo wszystko trudno ochronić.
 
Aiko jest offline  
Stary 18-03-2019, 01:06   #220
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Ból! Przejmujący ból!

To była kara za brak ostrożności. Żądło radskorpiona zdołała przebić pancerz czarnoskórego wojownika i wbić się między żebra, traktując zwiadowcę jadem.

Jednak nie takie rzeczy w życiu przeżył Utangisila i nie miał zamiaru pozwolić, ale takie coś pozbawiło go zdrowia, a tym bardziej przerwało wypełnianie obowiązków jakie miał wobec towarzyszy.

Dlatego kiedy tylko poczuł się odrobinę lepiej ruszył na zwiad. Jak się okazało bardzo potrzebny i w najwłaściwszym czasie. Duchy Przodków czuwały najwyraźniej nad nim i drużyną.

Legion ich tropił i był blisko.

***

Plan Jinxa był ryzykowny, bo zahartowani zabójcy byli od nich z pewnością twardszymi wojownikami... ale nie byli żołnierzami. Jak większość legionistów opierali swoją siłę na indywidualnej sile, pozostawiając taktykę wyższym dowódcom.
Niewola u Legionu jednak zahartowała także byłych żołnierzy, a wraz z dawnym wyszkoleniem dawała bardzo groźną mieszankę.

Dlatego wykorzystanie zaskoczenia, znajomość terenu oraz kilka nakładających na siebie zasadzek dawały spore szanse sukcesu przynajmniej na pobicie zabójców do tego stopnia, że nie będą w stanie już zaatakować liczniejszej grupy...

... lub staną się ofiarami tubylczych nomadów, o których obecności zameldowała Chadzająca z Duchami.

Dla Utanga jedno było pewne - jeżeli zdołają pozbyć się zabójców to zyskają szacunek nomadów, o ile ci będą obserwować sytuację. Mogli w nich zyskać... może nie przyjaciół, ale możliwe że sojuszników w dalszym przedzieraniu się przez pustynię.

Ale to potem. Teraz był czas ofiarować Przodkom trochę krwi wrogów...

Dzikusa nachodziły jeszcze myśli, że może lepszą taktyką byłoby władowanie Legionistów w gniazdo radskorpionów, ale był jeden zasadniczy problem - nikt nie mógł przewidzieć zachowania bestii i czy zabójcy nie mieli w rękawach kilku asów na takie przeciwności losu.

Ostatecznie Utang uznał, że plan Jinxa będzie miał mniej niewiadomych, a co za tym idzie będzie pewniejszy... więcej będzie zależeć bezpośrednio od nich.

Musiała się tylko nadarzyć odpowiednia okazja do działania!
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 18-03-2019 o 12:30.
Stalowy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172