Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-10-2008, 08:09   #41
 
Kagonesti ZW's Avatar
 
Reputacja: 1 Kagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłość
Odłożył więc smalec gdzieś obok. Był zdziwiony odmową, co znaczyło że rozmówca należy to tych bardzo nieufnych. Nie będzie łatwo go do siebie przekonać. W momencie odmowy uśmiech z jego twarzy pokazowo zmienił się w grymas smutku, ale tylko na moment. Spoważniał. Podał bimber Zygmuntowi. Obok smalcu położył czapkę i przeczesał jedną dłonią swoje ciemno-siwe włosy, które były nieco szpakowate.
- Nie jestem lekarzem - potwierdził przypuszczenia mężczyzny - Od dawna nawet nie słyszałem tego słowa... - dodał. Gdy Zygmunt wspomniał o górniku, pomyślał że jest gdzieś na terenie Śląska, lub w jego pobliżu. Górnikom dobrze się żyło, nim to wszystko się zaczęło. Nie mieli oni powodów do migracji. Niemniej, w dzisiejszych czasach nie zdziwiłoby go gdyby spotkał takiego nawet na Pomorzu. Górnicy, którzy żyli blisko elektrowni i innych zakładów, na pewno najgorzej odczuli skutki promieniowania. Dla takich najczęściej nie było ratunku. Byli jak artefakt, pamiątka po przemijającym świecie, i niczym węgiel który powoli się kończył. Tym bardziej zdumiało go stwierdzenie o ewentualnym "zaopatrzeniu się w skarby". Świat wiele złego wyrządził z ludźmi. Choć, on jeszcze przed klęską był cholernym egoistą i materialistą... i dalej nim jest. Jednak skoro to nie chatka tego gościa, ani też górnika, a tym bardziej skoro domniemany gospodarz raczy wspominać o ograbieniu ewentualnych zwłok jego współlokatora, znaczy to że nie są przyjaciółmi. Warto to odnotować w pamięci. Korneliusz wiedział już, że musi być ostrożny co do swego rozmówcy, gdyż gdyby jemu samemu coś się stało, ten nie raczy mieć oporów by go przeszukać czy okraść. Uśmiechnął się na myśl, że trafił mu się ktoś w pewnym sensie mentalnością podobny do niego. Gdyby musiał zostać tu na dłużej, byłoby zapewne ciekawie.
- Co do skarbu, nie zdziwiłbym się... lecz wiadomości? Nie słyszałem, by górnicy byli dobrymi informatorami - odrzekł z dyplomatyczną rezerwą Korneliusz - Z drugiej strony, skoro jest górnikiem, to być może jest to rejon Śląska. Jeśli ktokolwiek znałby się na tych terenach, to kto inny jak nie on? Kto wie, może zna dostęp do kopalni z surowcem i wie jak go wydobyć?
 
__________________
"You can have power over people as long as you don't take everything away from them. But when you've robbed a man of everything, he's no longer in your power." Aleksandr I. Solzhenitsyn.

Ostatnio edytowane przez Kagonesti ZW : 20-10-2008 o 08:14.
Kagonesti ZW jest offline  
Stary 22-10-2008, 07:38   #42
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Jeden na drugiego spoglądał z dużą dozą podejrzliwości i nie bardzo wiedząc, co ten drugi myśli o swoim rozmówcy. Ale w tym momencie, przynajmniej teoretycznie, od ich nieufności ważniejsza była inna sprawa - leżący niemal bez ducha Wojciech.

Zygmunt usiłował przypomnieć sobie szkolenie z zakresu pierwszej pomocy. Ale to było dawno temu, a on i tak za bardzo się do tego nie przykładał. Zwykle pod ręką byli prawdziwi fachowcy, którzy nie bardzo lubili, gdy jakiś laik podbierał im robotę. Co zwykle okazywali wieloma barwnymi słowami.
Pamiętał piąte przez dziesiąte położeniu na wznak, uniesieniu kończyn... I o niewlewaniu niczego do ust. Oraz o wezwaniu pogotowia. Szczególnie ta ostania informacja była szalenie przydatna...

- Całe szczęście, że sztucznego oddychania nie trzeba robić - powiedział. Nie bardzo miałby ochotę stosować metodę usta-usta...

Podjęte działania nie przyniosły efektów - leżący na plecach, z uniesionymi nogami Wojciech nie otwierał oczu.

- Delikatnej panience można by natrzeć skronie, a Śpiącą Królewnę obudzić pocałunkiem - powiedział - ale on nie wygląda ani na jedną, ani na drugą. Zastosujmy dobry, staropolski sposób, choć nowoczesna medycyna patrzy na to niechętnym okiem. Jeśli go to nie zabije, to może doda ducha.

Uśmiechnął się z mimowolnej dwuznaczności powiedzenia.

Odkorkował flaszkę Korneliusza. Po izbie rozszedł się smród bimbru. Zygmunt skrzywił się na sam zapach, ale nie zniechęcił. Uniósł Wojciecha do pozycji półsiedzącej, a potem wlał mu do ust solidną porcję. Część płynu wyciekła, ale reszta spłynęła do gardła.
 
Kerm jest offline  
Stary 27-10-2008, 19:38   #43
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Pchła & Olaf


Wędrowali przez coraz głębsze zaspy… mijając kolejne ruiny domów… zabudowań. Omijając poskręcane od mrozu i wiatru, groteskowo powykrzywiane, martwe już drzewa. Starali się trzymać z dala od tych pomników zniszczonego świata, wybierali bezdroża bo tak w dzisiejszych czasach było bezpieczniej. Na Lodowych Pustkowiach lepiej nikogo nie napotkać… a jeśli na horyzoncie zamajaczyła jakaś sylwetka ludzka, to należało jak najszybciej oddalić się – dokładnie w przeciwnym kierunku.

Inaczej miała się rzecz z miastami. O tym lepiej wiedział Olaf, który miał okazję być już w Breslau… w miastach życie było paradoksem. Jeśli zdobyłeś sobie pozycję, lub zadekowałeś się odpowiednio dobrze, to udawało się przeżyć zimę… jeśli zadarło się z nieodpowiednimi ludźmi to nie przeżywałeś nawet godziny. Choć i to nie było regułą… Betony – jak nazywano ruiny dawnych robotniczych blokowisk…teraz poskręcanych od temperatury i fal uderzeniowych… były istnym Tartarem…miejscem gdzie nie chciał trafić nikt… tam przeżywali tylko „swoi”. „Tubylcy tamtejsi mogli by nawet robić za wykładnię słowa ksenofobia”- niemiła myśl przemknęła medykowi przez głowę.

Znacznie trudniej do miasta było się dostać, niż tam przeżyć. Wokół niczym hieny, krążyły bandy wyrzutków, które wydaliło z siebie miasto, niczym toksyczne produkty przemiany materii, nazwane przez Ofala bardziej obrazowo – „gównem”.

Szedł pierwszy torując kruchej, wiecznie szczebiocącej dziewczynie drogę wśród świeżego puchu. Z każdą godziną, było go więcej, w duchu zaczynał przeklinać siebie, że tak późno wybrał się w podróż… ale cały czas miał nadzieję, że zdążą dotrzeć, nim rozpęta się Zamieć.

Zjawisko mogące słusznie aspirować do nazwy „Małej Apokalipsy” współczesnego świata. Niekiedy trwało tydzień…niekiedy półtora miesiąca… ale nikt, kto nie znalazł bezpiecznego schronienia i dostatecznej ilości opału żywności nie przezywał tego Piekła. Rekordowo niskie temperatury, siekący twarz śnieg i porywisty wiatr były istnymi Jeźdźcami Armagedonu.

Nockę spędzili w ruinach starego przystanku autobusowego… słaba i rozklekotana wiata, nie była idealnym schronieniem, ale musiała wystarczyć. Rano obudzili się zmarznięci i zmęczeni… ale wiedzieli, że do Wrocławia muszą dojść do wieczora… inaczej mogło być z nimi źle.


Irmina & Marek

Marek widział grymas bólu na twarzy Jankowskiej, kiedy szykowali się do drogi. Wiedział, że kobieta była świetnie wyszkolonym żołnierzem, ale wiedział też, jak mocno kocha swoją córkę… a teraz oboje musieli narazić Małą na niebezpieczeństwo podróży. Chcieli ją zostawić na te kilka dni,myśleli,że tak będzie dla niej lepiej, ale kryjówkę zawsze mógł ktoś odkryć... Irmina, aż bała się o tym pomyśleć. A co jeśli oboje z Markiem by zginęli? Nie, nad ranem podjęli decyzję. Zabrali najpotrzebniejsze rzeczy… laptopa z resztkami naładowanych baterii, żywność i broń, oraz ciepłe ubrania dla dziewczynki na zmianę. Nadia patrzyła na ich dwójkę, tymi swoimi wielkimi, głębokimi jak górskie jeziora oczami, pełnymi zrozumienia. Irmina niedawno skończyła tłumaczyć jej jak ma się zachowywać podczas podróży i w razie niebezpieczeństwa. Karman był pewien podziwu dla rezolutności tej małej, bo tylko potakiwała posłusznie głową wsłuchując się w słowa swojej matki. Ufały sobie bezgranicznie…

Zamaskowali jak mogli najlepiej wejście do ich schronienia…mając nadzieję, że będą mieli do czego wrócić.

Ruszyli przez białe, zamarznięte przestrzenie ku Miastu… samo słowo napełniało ich obawą. Nieuchronnie kojarzyło się z innymi ludźmi, a więcej było tych niegodziwych niż takich co nie wyciągali na widok bliźniego okutej żelazem pałki, czy łańcucha.

Irmina prowadziła ich pewnie, omijając zdradliwe rozpadliny między zaspami, dzięki czemu nie musieli tracić niepotrzebnie czasu i energii, by odkopywać się ze śniegu.

Warunki atmosferyczne nie sprzyjały podróży… zerwał się porywisty wiatr… siekąc w twarze, porwanymi z podłoża kryształkami lodu. Marek przytulił dziewczynkę do siebie, starając się ochronić jej delikatną buzię przed powiewami.

Przeczekali noc w ruinach jakiejś opuszczonej wsi…wybrali stojący na uboczu, mało zniszczony dom, ale nie rozpalali ogniska. Byłoby zbyt widoczne, a oni nie chcieli mieć gości na kolacji.

Kiedy tylko rano widoczność pozwoliła na wyruszenie w dalszą wędrówkę…Irmina poderwała ich do dalszego marszu. Tym razem sama niosła Małą, powierzając Markowi niesienie ekwipunku i karabinu.


Pchła & Olaf


Leżeli płasko na ziemi, obserwując z daleka przez lornetkę medyka ruiny Miasta. Majestatyczne… opierające się Śniegowi… ruiny pięknej i ludnej niegdyś metropolii. Widzieli poskręcane betonowe kawały gruzu, wymieszane z drutowaniem zbrojeń, przydymione i osmalone od ognia… teraz szare i obsypane białym szronem. To Betony… dla zwykłego wędrowca najniebezpieczniejsze obszary w całym Breslau, przynajmniej tak się wydawało Olafowi. Pchła szturchała go, wściekając się na niego, by też dał jej popatrzeć.

- O co to jest to wielkie, betonowe? – wskazała mężczyźnie jakąś monumentalną budowlę i oddając lornetkę. Olaf nie potrzebował jednak sprzętu optycznego by odpowiedzieć jej na to pytanie.

- Mówisz o tym wysokim żelbetonowym murze, Pchełko? – zapytał się ciężko. – To Enklawa… tak na to mówią. Siedziba wybranych, którzy przed Wojną dostali się do Schronu. Członkowie Partii, wysocy rangą urzędnicy, wojskowi i naukowcy poprawni politycznie. Nikt nie wie, w jaki sposób tak szybko po wojnie postawili tą Zaporę, ale mówią, że mają tam wszystko…ponoć nawet czynną elektrownie jądrową. Siedzą sobie kurwa, za tym dziesięciometrowym murem, jak pisklęta pod dupką mamusi kurki i patrzą jak reszta zabija się o kawałek spleśniałego chleba. Do środka ponoć prowadzą dwie Bramy, ale nikt jeszcze tam nie wszedł. Tyle wiem… dawno tu nie byłem…

Szczęk odbezpieczanej broni za ich plecami i niespokojne prychnięcie Kłapouchego, przerwały ich rozmowę.

Irmina

Natknęła się na ślady dwójki podróżnych i jakiegoś zwierzęcia, około dziesięciu minut temu. Zostawiła Małą Markowi i sama ruszyła dalej, ostrożnie badając zasypywane przez śnieg ślady.

„Może to Ci sami, którzy kręcili się wokół ich kryjówki?” – musiała to sprawdzić.

Łatwo odnalazła wzrokiem, leżące na śniegu dwie postacie. Rozmawiali swobodnie, komentując widok z lornetki. Jankowska była bardzo ciekawa krajobrazu Wrocławia, ale teraz była zbyt skupiona, by choć okiem rzucić na sławne Ruiny.

- No gołąbeczki, koniec gadania. Wstawać i unikać gwałtownych ruchów, a być może nikomu nic się nie stanie. Powtarzam być może… - jej głos był twardy i zdecydowany, a szczęk wprowadzania naboju do komory, był dodatkowym argumentem.


Trela

Miał nadzieję, że ten chłopak i jego pies nie zrobią jakiejś głupoty. Miał nadzieję, że zostanie tam gdzie kazał mu leżeć, bo nie chciał mieć kolejnego towarzysza na sumieniu. Musiał go zostawić, chłopak był niedoświadczony… sprowadziłby na nich niebezpieczeństwo.

Okrążał powoli podłużny budynek, omijając szerokim łukiem wyrwę przy wejściu do niego. Kiedy uznał, ze nikt go nie może już zauważyć, zaczął się powoli zbliżać, uważając by śnieg nie skrzypiał zbytnio pod jego wojskowymi buciorami. Przypadł do ściany i kucnął, tak by nikt nie zauważył jego sylwetki, przez ziejące pustką otwory małych okien. Zaczął posuwać się ostrożnie wzdłuż ściany… by dotrzeć do chlewni z drugiej strony. Budowla wykonana była z cegły…otynkowana niedbale, oszroniona i pozbawiona dachu, przynajmniej tyle zauważył podczas skradania.

Ostrożnie wychylił się z za załomu, lustrując okolicę w poszukiwaniu celów. – Pusto… - szepnął do siebie z ulgą. Z tyłu zabudowania drzwi były wyłamane, resztki desek smętnie zwieszały się z na pół wyrwanych zawiasów.

Zajrzał zza połamanych desek. Dwóch facetów, ubranych od stóp do głów w dziwne czarne kombinezony i kaski takiegoż samego koloru, stało opartych o swoje długie karabiny, bez problemu rozpoznał Kałasznikowy, i rozmawiało. Nie słyszał słów, akustyka w podłużnym pomieszczeniu była bardzo kiepskawa. Nagle jeden z żołnierzy, tak się przynajmniej wydawało Treli, szturchnął drugiego i gestem wskazał mu coś przez wyrwę.

Zimny pot spłynął po plecach Michała, kiedy uświadomił sobie co może pokazywać żołdak. Było jednak za późno, drugi ubrany w czerń mężczyzna, podniósł karabin do ramienia i oddał trzy - pociskową serię. Urywany krzyk i skowyt zwierzęcia dopełniły akompaniamentu karabinowej serii. Nagle coś wskoczyło przez wyrwę w murze rzucając się na przeciwnika z karabinem. „Błysk, to pies tego chłopaka” – myśl przeleciała jak błyskawica. Zwierze przewróciło jednego z wrogów i zawzięcie z furią atakowało leżącego i broniącego się gołymi rękami żołdaka. Drugi, bojąc się o współtowarzysza nie strzelał, tylko rozglądał się w poszukiwaniu czegoś czym mógłby zatłuc psa.


Michał

Powojenny świat był brutalny… chłopak przeszedł już wiele kilometrów, unikając kilkakrotnie śmierci, czasem pomagał mu w tym Błysk. Lecz czasem każdy traci czujność, zdolność racjonalnego myślenia… w takich czasach to oznacza Śmierć. Jacek uświadomił to sobie, gdy poczuł ostry ból w klatce piersiowej… potem nie czuł już nic. Spoglądał przez chwilę z niedowierzaniem, na krew pojawiającą się na ubraniu… potem nie widział już nic. Uderzenia w zamarznięty i twardy śnieg już nie poczuł.


Wojciech & Zygmunt & Korneliusz

Wojciech zakrztusił się wlanym mu w usta bimbrem. Paląca i ostro zajeżdżająca ciecz paliła go gardło. Łzy napłynęły do oczu… ale na szczęście kuracja odniosła skutek…górnik odzyskał przytomność. Rozejrzał się dookoła błędnym wzrokiem i zakaszlał… czuł jakby mu coś wyrywało potężnymi cęgami płuca. Jego choroba dawała znów nieprzyjemnie znać o sobie.

Usiedli we trójkę wpatrując się w ciszy w płonący ogień. Ogień symbol ciepła i ochrony, tak rzadko w powojennych czasach spotykany, gdzie każda garść opału ma wielką wartość.

Jedli w milczeniu to co mieli ze sobą, popijając mocnym bimbrem. Alkohol rozgrzewał przyjemnie ciało, dając chwilowe – złudne poczucie bezpieczeństwa. Noc upłynęła im spokojnie… nie mieli żadnych niespodziewanych gości.

Warunki pogodowe zwiastowały szybkie nadejście Zamieci. Zygmunt wiedział, że muszą się przed nią schronić i to szybko, wiedział też, że nie zostało im dużo czasu. Gdy nagle niebo nad ich głowami rozjaśnieje, a na widnokręgu ujrzą pionową, wznoszącą się ku niebu ścianę chmur, będzie już za późno… szybko spadająca temperatura zamieni ich ciała w ułamku sekundy w lodowe kukły, które ujrzą światło dzienne, podczas kolejnych Roztopów.

Cały kolejny dzień spędzili na wytężonej wędrówce, wiatr wiał coraz mocniej i choć maszerowało im się coraz ciężej, to jednak na razie był to dobry znak. Nagła cisza i chwilowy spokój w powietrzu oznaczały nadejście Zamieci i śmierć.

Przed wieczorem nie znaleźli żadnego porządnego schronienia, zdążyli tylko wykopać głęboki dół w śniegu, za załomem skalnym osłaniającym ich przed wiatrem i na jego dnie rozpalić malutkie ognisko. Tej nocy zmarzli okrutnie, a Wojciech zaczął jeszcze intensywniej kaszleć. Zakrywał dłonią odzianą w rękawicę usta, ale za każdym razem obserwował na niej delikatne plamki krwi, robił to ukradkiem, tak by jego towarzysze nie widzieli, jak zły jest jego stan.

Zatrzymali się przed balustradą przedwojennej autostrady. Przykucnęli za stalową taśmą oddzielającą przeciwne pasy ruchu. Nie zauważyli ludzkiej bytności… wokół pełno rozkradzionych i zdezelowanych aut… na pasach prowadzących z miasta… Symbol wielkiej paniki i próby ratowania życia w warunkach ostatecznej Zagłady… Niektóre z pojazdów były osmalone płomieniami, wszystkie z powybijanymi szybami i wyrwanymi osłonami od wlewów paliwa. Benzyna i ropa były przecież doskonałymi źródłami ciepła… ale widać, że ich źródło w postaci porzuconych samochodów się wyczerpało, bo nie widzieli, żadnych śladów ludzkiej bytności. W dach niedużej Nyski marki FSO, wbity był najprawdopodobniej za sprawą fali uderzeniowej ogromny, wiszący nad trasą szybkiego ruchu drogowskaz z nazwą Wrocław.

Nagle Zygmunt szarpnął Wojciecha i Korneliusza za ubrania, ściągając ich do ziemi. Szeptem powiedział do nich:

- Cicho… przed nami między samochodami zauważyłem ruch… najprawdopodobniej człowiek, jakiś Szabrownik…
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451

Ostatnio edytowane przez merill : 01-11-2008 o 22:34.
merill jest offline  
Stary 28-10-2008, 21:43   #44
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Deszcz siekł twarz Treli. Grubę krople rozbijały się o bruk zniszczonego miasteczka na zachodzie polski.
Mundur szybko nasiąknął wodą. Zimna woda otrzeźwiała ciało, które nie zaznało od kilkunastu godzin spoczynku.
Trela ukląkł nad rozpostartą na ulicy, mapą owiniętą w przezroczystą nakładkę.
Wskazał na kilka czerwonych kropek.
- Dobra, plutonowy. Tu, tu i tu znajdują się pozycje wroga. Trzy ciężkie karabiny, które blokują nam dojście do ruin ratusza.
Wskazując na szarą linię, dodał:
- Tą ulicą powinniśmy ich obejść. Wasza drużyna zajdzie od tego placu. Dacie nam maksymalną osłonę ogniową. Tutaj rzucicie dym, a ogień granatników skierujecie w te budynki. Nasza drużyna zwiąże ich z lewej i wtedy trzecia drużyna. Mówiąc to spojrzał na Chorążego Zawiszę.
- Drużyna Zawiszy zaatakuje to stanowisko. Powinniście zdołać dojść na rzut granatem. Waszym zadaniem jest oczyszczenie tych pozycji. Każdy zrozumiał?
Spojrzał na oblicza otaczających go żołnierzy. Kilkudniowe walki odcisnęły swoje piętno na ich ogorzałych twarzach. Podporucznik Trela przejechał ręką po zarośniętym policzku. Nie golił się od 5 dni.
- Wykonać.
Zwinął szybko mapę i wcisnął ją pod mundur. Mógł jej równie dobrze użyć jako płachty. Wszędzie było tak samo mokro.
Po kilku sekundach trzy drużyny wyruszyły.
Ciężkie desantówki wybijały rytm po mokrym bruku.

Po kilku minutowym szybkim marszu oddział Treli dotarła do skrzyżowania. Wszystkie budynki zawaliły ustawiczne bombardowania. Ostał się tylko duży, dwupiętrowy dom, który smętnie górował nad całą ulicą. Grupa zatrzymała się i na podniesioną rękę dowódcy rozpłynęła się w osmolonych kikutach dawnej stołówki.
- Kapral, do dowódcy. Po szeregach popłynęła cicha komenda.
Kapral Maj rozbryzgując kałuże w kilka sekund stał obok swojego dowódcy.
- Pokonamy tą ulicę w dwóch skokach. Najpierw pójdę ja, z połową składu. Reszta, z tobą na komendzie ubezpiecza. Idziecie drugim rzutem sześćdziesiąt sekund po mnie. Mówiąc to Trela, wskazał na ocalały dom. - Obserwujcie ten budynek. To dobra pozycja.
- Tak jest.
- Nawet lubię tego, chłopaka.
Idiotyczna myśl przeszła przez głowę.

Trela poderwał część grupy i szybkim biegiem, znalazł się po drugiej stronie. Uderzył plecami o beton domu, a jego ludzie rozbiegli się po ruinach.
Wciąż trwała cisza. Spojrzał w stronę kaprala Maja i poczekał kilka chwil, aż złapią kontakt wzrokowy. Kiwnął głową. Kapral obrócił się, dał znak swoim ludziom i jako pierwszy rzucił się w stronę swojego dowódcy.
Deszcz uderzył ze zdwojoną siłą. Przez odgłosy wiatru przebiła się trzy-pociskowa seria.
- Ogień z drugiego okna!
Kapral Maj stanął jak wryty. Spojrzał z niedowierzaniem w dół. Na jego mundurze rozkwitała powoli plama krwi.

Ciało Krajewskiego wbiło się w śnieg.
Trela tuląc się do muru wziął głęboki oddech. Jak zawsze, gdy ginął jego człowiek przez sekundę z niedowierzaniem wpatrywał się w ciało, które jeszcze sekundę temu oddychało.
Wyuczonym ruchem, wychylił się za róg i wycelował w sylwetkę przeciwnika. Dwa razy nacisnął na spust. Pierwsza kula przewierciła na wylot krtań łamiąc w połowie słowo, druga wbiła się w płuco z dźwiękiem zasysanego powietrza. Postać zwinęła się i konwulsyjnie opadła na ziemię.
Trela wycelował w brzuch rannego i nacisnął na spust. Pocisk rozszarpując żołądek uwolnił kwas wprost w gorącą krew postrzelonego.
- Umieraj, skurwielu. Wycedził przez zęby.
Zabijał morderców Maja, Krajewskiego i wszystkich, którzy polegli pod jego komendą.
Trela skulony, rozglądając się wszedł do budynku. Beznamiętnie rzucił wzrokiem na psa, kąsającego nieprzyjaciela, starając dobrać się do jego miękkiego gardła.
Porucznik doskoczył do zwierzęcia i szybkim ruchem zepchnął go z człowieka.
- Jest mój. Wycedził.
Wycelował prosto między przerażone oczy nieznajomego. Nacisnął na spust.

Trela odwrócił głowę.
Wycieńczony oparł się plecami o ścianę i opuścił swoje ciało na popękane kafelki. Wyuczony wojskowy nawyk kazał mu jeszcze przeładować broń.
Przez kilka minut przyglądał się bez ruchu błyskowi, dalej szarpiącemu rozbite ciało.
- Zwierzęta.. To czym jesteśmy.. Zwierzęta..


Pokonując ogarniającą go apatie, z trudem uniósł własne ciało. Włócząc nogami, doszedł do Krajewskiego. Wyciągnął z jego plecaka koc, sweter, nóż, konserwy oraz zapałki i wrzucił do swojego.
Mały, owinięty szmatami karabin przewiesił na krzyż przez plecy. Amunicje do niego wepchnął z pas.
Następnie złapał ciało za nogi i zaciągnął do budynku.
Spojrzał na psa, ciągle liżącego twarz pana. - Tylko tyle dla niego mogę zrobić.
Podniósł się znad Krajewskiego i odwrócił głowę w stronę zabitych. Dwa zmasakrowane trupy leżały w karykaturalnych pozycjach, na środku pomieszczenia. Obici byli w jednakowe czarne mundury.
- Zły znak. Nowe, w dobrym stanie. Jakaś regularna organizacja. Pomyślał.
Schylił się nad ich bronią i wyciągnął magazynki.
- Mało tego. Skrzywił się na widok zaledwie ośmiu pestek. Schował je skrzętnie do kieszeni, a zamki karabinów wrzucił w śnieg na zewnątrz.
Wrócił na halę, przykląkł obok trupów i szybko, bez patyczkowanie przeszukał. Znalezione racje żywnościowe i zapałki wrzucił do plecaka. Uwagę Treli przykuły jednak błyszczące nieśmiertelniki. Po jednej stronie wygrawerowane były imię denata, a po drugiej skrót W.O.S.W.
Trela bardziej z ciekawości wziął jeden, śniegiem zmył z niego krew i wepchnął do kieszeni.
Wyjrzał na zewnątrz. Dawno już minął świt. Zniknęła poranna mgła. Chyba dochodziła dwunasta.
Porucznik wyciągnął jedną z konserw, otworzył i powoli zaczął przeżuwać. Każdy kęs był dla niego wyzwaniem. Wciąż miał ściśnięte gardło.
Po zjedzeniu połowy, wyrzucił resztę błyskowi pod nogi. Nie byłby jej w stanie przełknąć.
Gdy skończył, wstał, poprawił ekwipunek i wyszedł przez dziurę murze.
Wiejący wiatr uderzył w niego z całą siłą.
- Błysk do nogi! Krzyknął, opatulił się mocniej i sam, przebijając się przez zaspy ruszył w stronę majaczącego w oddali Wrocławia.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.

Ostatnio edytowane przez Lost : 30-10-2008 o 16:41.
Lost jest offline  
Stary 29-10-2008, 17:07   #45
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dzięki któremuś z zapomnianych bogów Wojciech otworzył oczy. I nie trzeba było wyciągać jego zwłok na zewnątrz i martwić się o pochówek. Chociaż czasy były paskudne, to Zygmunt zawsze starał się oddać tę ostatnią przysługę, nawet jeśli chodziło tylko o przygodnych kompanów. Wrogowie byli mu obojętni.

Przepijając podgrzaną konserwę ciepłą wodą z paroma kroplami Korneliuszowego bimbru Zygmunt zastanawiał się, co robić dalej. Bo w tej chatce pozostać nie mogli, chyba że by się mieli zamiar pozjadać...

- Jesteśmy mniej więcej tu - starannie wytarł ręce i rozłożył podniszczoną mapę. - Do Wrocławia, a raczej tego, co zostało z miasta, mamy jakieś dwa - obrzucił Wojciecha pełnym wątpliwości spojrzeniem - góra trzy dni drogi. I musimy się tam znaleźć, zanim nadejdzie purga.

To niezbyt słowiańskie słowo, które przywędrowało ponoć z Syberii, znakomicie oddawało charakter śnieżnej nawałnicy, jaka nadciągała wielkimi krokami.
Sam doszedłby tam bez problemu, chyba że miałby jakiś wypadek, co mogło zdarzyć się każdemu, ale nie wiedział, jak w terenie spisze się Korneliusz, o niezbyt zdrowym Wojciechu nawet nie wspominając. I ciekaw był, czy ten ostatni zdaje sobie sprawę z tego, że w razie kłopotów nikt nie będzie go ciągnąć...
Schował mapę, a potem powiedział:

- Szykujcie się do spania, ja przyniosę jeszcze trochę drewna.

Ubrał się ciepło i wyszedł, zabierając ze sobą kuszę. Kierował nim nie tyle brak zaufania do przygodnych towarzyszy, co zdrowy rozsądek. Nikt trzeźwo myślący nie wychodził na dwór bez broni.

Martwych gałęzi było wokół pod dostatkiem, ale nie opał był głównym celem wycieczki. Zygmunt podszedł do leżącego cielska i długim nożem wydłubał bełty. A dokładniej dwa. I to co zostało z pozostałych. Chociaż łatwiej było uzupełnić zapas takiej amunicji, niż zdobyć naboje do broni palnej, to i tak nie warto było marnować dobrych bełtów... I dobrze obrobionej stali.

Starannie wytarł ręce, nóż i bełty w nędzną namiastkę śniegu, a potem wrócił do domku z naręczem gałęzi. Rzucił je na podłogę niedaleko kominka, a potem bardzo starannie zamknął i zablokował drzwi.

- Od biedy wytrzyma - powiedział. - Miejsce przy kominku dla Wojciecha - zaproponował. - A kto się w nocy obudzi, niech dorzuci do ognia.

(...)

Spał niezbyt spokojnie. Wicher tańcujący na dachu, świszczące powiewy wdzierające się przez szczeliny w drzwiach i oknach, skwierczenie i trzask wilgotnych gałęzi... To wszystko niezbyt sprzyjało spokojnemu pogrążeniu się w objęcia Morfeusza.

- Szybkie śniadanko i w drogę, panowie - powiedział, gdy na dworze zrobiło się jaśniej.

Przeciągnął się, a potem potrząsnął manierką. Skrzywił się.

- Nawet z wodą krucho - stwierdził - a topić i pić to brudne świństwo, któe wszędzie leży, to nie najlepszy pomysł.

Diabli wiedzieli, co się mogło kryć w domieszkach, w które śnieg był raczej bogato zaopatrzony. Lepiej już było znaleźć jakiś strumień...

Trzy razy zajrzał w każdy kąt, aby się upewnić, że nic nie zostawił. Raczej nie sądził, by miał kiedyś tu wrócić i nie chciał zostawiać żadnego prezentu innym gościom. Z wyjątkiem sterty drewna, które rzucił w przedpokoju. I zamkniętych starannie drzwi. Hołdował starym, traperskim obyczajom, które głosiły, że miejsce należy zostawić gotowe na przybycie kolejnych gości...

(...)

To, po czym szli, z pewnością było kiedyś leśną drogą. Nie było tu tylu resztek krzewów, drzewa nie wyrastały człowiekowi przed nosem, a warstwa śniegu była ciut wyższa.
Śnieg jakby padał trochę mniej, ale , wbrew pozorom, nie oznaczało to nic dobrego.

- Cisza przed burzą - powiedział. - A raczej przed Zamiecią. Jeszcze dwa, trzy dni i bez solidnego dachu nad głową jesteśmy martwi.

Starał się iść jak najszybciej, nie oszczędzając nawet Wojciecha, skracał w miarę możności postoje. Zatrzymał się na dłużej tylko raz nad czymś, co zdawało się być zamarzniętym potokiem. Niestety, próba przebicia się do bieżącej wody zakończyła się niepowodzeniem. Potoczek faktycznie był zamarznięty...

- Zamarzła zaraza do samego dna - powiedział z niesmakiem. - Jak pech, to pech...

Zebrał jednak garść lodu z nieudanej przerębli. Chociaż woda z lodu zawsze była gorsza od 'prawdziwej' i nie do końca można było się nią napić, to jednak lód był zdecydowanie czystszy od brunatnego śniegu.

(...)

Noc spędzona w wykopanej naprędce jamie nie mogła się równać z poprzednią. Zimno i wilgotno. Rozpalone ognisko bardziej dymiło, niż dawało ciepło, a cholerny śnieg był zbyt miękki, by zbudować jakąś chatkę. Na szczęście byli w trójkę i grzali się wzajemnie. Gdyby nie to, pewnie nie wszyscy dotrwaliby do rana. A i tak Zygmunt wstał cały połamany.

- Dobrze, że już koniec tej przyjemności. Jeszcze parę godzin takiego siedzenia i musieliby mnie podnosić dźwigiem...

Ruszyli bez zwłoki. Nikt nie miał ochoty zostawać tu na dłużej. Albo na stałe.
Zygmunt miał wrażenie, że idzie im się coraz gorzej. Albo teren stał się niewygodny, albo wiatr, coraz zimniejszy, odbierał więcej sił. Albo też odczuwali zmęczenie po beznadziejnym noclegu. A wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że jeśli nie dojdą na czas do miasta, to za dzień lub dwa zostaną po nich tylko wspomnienia.
W końcu przed nimi zamajaczył dziwnie regularny kształt, mogący być tylko dziełem ręki ludzkiej. A raczej wielu rąk i maszyn.

- Zbliżamy się do cywilizacji - powiedział Zygmunt. W jego głosie brzmiało wyraźny smutek.

Autostrada, która przed nimi wyrosła, wyglądała jak wzięta żywcem z filmu katastroficznego. Zygmunt nieraz już widział taki obraz - wielopasmowa jezdnia zawalona wrakami samochodów - ale zawsze robiło to na nim wielkie wrażenie. Oczami wyobraźni widział tych przerażonych ludzi, za wszelką cenę usiłujących wydostać się z zagrożonego miasta. Z tego co słyszał, tylko nieliczni mieli to szczęście. Jeśli szczęściem można nazwać zawalenie się całego życia i stratę wszystkich bliskich. Oderwał się od myśli i skupił na rzeczywistości. Jego głos znów stał się zimny i beznamiętny.

- Miasto o krok. I to w dodatku Wrocław, bo nie sądzę, by ktoś lub coś miało ochotę przenosić drogowskazy - wskazał na wbity w dach furgonetki wielki zielony prostokąt z białym napisem WROCŁAW. - To oznacza równocześnie ludzi. Proponowałbym zwiększyć ostrożność.

Tak jakoś dziwnie się działo, że więcej ludzi ginęło na obrzeżach, niż w centrum. Całkiem jakby każdy, kto dotarł do środka miasta był traktowany jak swój. No, prawie...

Niemal podświadomie zarejestrował jakiś ruch między wrakami. Błyskawicznie pociągnął na ziemię Wojciecha i Korneliusza.

- Cicho… - syknął. - Przed nami, między samochodami, zauważyłem ruch… najprawdopodobniej człowiek, jakiś Szabrownik…

- Proponowałbym - zwrócił się do Korneliusza - obejść go nieco. Ty z lewej, ja z prawej. A ty - spojrzał na Wojciecha - siedź tu cicho. Jeśli nic się nie będzie dziać, to za jakieś dziesięć minut rzuć kamieniem czy kawałkiem metalu w tamten - wskazał wrak białego Poloneza - samochód.
- Ja spróbuję tamtego zagadać - powiedział do Korneliusza - a ty zajdziesz go od tyłu. Tylko, w miarę możności, nie utrup gościa.

Ruszył z miejsca, kryjąc się przed wzrokiem Szabrownika.
W ogóle nie bardzo wiedział, co ma powiedzieć. Miał wrażenie, że staropolskie powitanie "Ręce do góry" nie spodoba się tamtemu. Mało komu się podobało...
 
Kerm jest offline  
Stary 03-11-2008, 00:18   #46
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- Banda szczwanych sukinsynów.- rzuciła Pchła z nieukrywanym podziwem- Pewnie tam nawet centralne ogrzewanie mają? A my tu na kość zamarzamy, jebana mać. Fajnie byłoby dostać się do tej całej Enklawy, co? Jak nas tam wprowadzisz Olaf to zgodzę się pokazać ci cycki - zaśmiała się piskliwie zadowolona ze swego dowcipu.

Olaf otaksował Pchłę z wyraźnym zainteresowaniem. Wreszcie cmoknął z udawanym rozczarowaniem:
- Daj spokój, nawet ja mam większe.
Raz jeszcze spojrzał przez lornetkę na Enklawę:
- Ale nie mówię nie. Cycki fajna rzecz, może nimi zapłacimy za bilet do Enklawy?

- To może ty zapłacisz? - dziewczyna szturchnęła go zaczepnie łokciem – Sam mówiłeś, że masz większe. Możesz im też dupy dać. W dzisiejszych czasach ludzie nie są wybredni.

Olaf zarechotał i szturchnął łokciem Pchłę, mrugając przy tym porozumiewawczo:
- A ty będziesz robić za mojego alfonsa? Nie pasujesz, nie masz kiety, kajdana, złotych zębów jak te ruskie ścierwa sprzed wojny.

- Ale mam gnata i umiem się nim posługiwać więc alfons byłby ze mnie niezły. Ale jak już zrobimy z ciebie rasową prostytutkę to będziesz musiał czasem swojej szefowej udowodnić, że oferujesz wysokiej klasy usługi i pozwalać się przetestować – zachichotała i wlepiła oczy w jego tyłek pogwizdując przy tym zalotnie.

Olaf rozkaszlał się nagle, chcąc zamaskować zażenowanie. Kurde, ta mała pogrywa niczym macho-dupcyngiel na kawalerskim najlepszego kumpla. Otarł z wystudiowaniem twarz i rzucił od niechcenia:
- Spoko, mogę zrobić ci laskę, maleńka. A teraz może zajmijmy się obowiązkami. Na przykład naszymi szansami na przeżycie tej zamieci?
Położył dłoń na ramieniu towarzyszki i zapytał poważnym tonem:
- Nie dajmy szans żadnemu skurwielowi na zabicie nas. Czy to temu na górze, który konstruuje sobie nasze historie, czy też bydlętom tu wokół nas, dobrze?

Nagle usłyszeli za sobą kobiecy głos i dźwięk odbezpieczanej broni. Odruchowo oboje zamarli i popatrzyli na siebie w konsternacji.
- No gołąbeczki, koniec gadania. Wstawać i unikać gwałtownych ruchów, a być może nikomu nic się nie stanie. Powtarzam być może… - jej głos był twardy i zdecydowany, a szczęk wprowadzania naboju do komory, był dodatkowym argumentem.

Pchła wstała i uniosła ręce w górę
- Kurwa pięknie – ze złością rzuciła do towarzysza – mówiłeś coś żebyśmy nie dali się zabić żadnemu skurwielowi? Medium z ciebie do dupy Olaf...

Olaf również uniósł ręce do góry, podobnież wstał:
- Lepiej być medium do dupy niż medialną dupą, Pchła.
Sztucer leżał na śniegu, tuż obok, ale mężczyzna ani myślał rzucać się w jego kierunku. To nie Hollywood, za często widział takie akcje. Kończyły się tak samo. Skaczący delikwent umierał pospiesznie na ołowicę, gdy takież kule w stalowych płaszczach sprawnie i skutecznie perforowały jego ciało.
- Pchełka, tylko spokojnie, żadnych akcji. Mam słabe serce, staje na samą myśl o kontakcie z pociskami.

- Wiesz co Olaf – wymierzyła w niego groźnie palec, ale zaraz znów uniosła rękę do góry - To wszystko przez twojego cholernego osła. Przecież tą ryczącą kupę mięsa widać z kilometra jak na dłoni. A głośny jest skurwiel przy tym jak piła łańcuchowa. Mówiłam, poćwiartować, poporcjować, ususzyć i przerobić na prowiant? To nie, nie, to przyjaciel, Pchła, miluśny, użyteczny i w ogóle do rany przyłóż! Acha, i strasznie niebezpieczny skurwiel, byłabym zapomniała. To widzisz swoją bestię teraz? Faktycznie zaraz wszystkich obezwładni! Uważaj tylko bo jak wpadnie w berserk to i nas przez omyłkę rozpruje na strzępy! - splunęła w kierunku ucieszonego zwierzaka – Darmozjad jeden... Mordą mieli i kopytem nawet nie kiwnie! Ja tam bym wolała żebyś miał rottweilera.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 03-11-2008 o 00:22.
liliel jest offline  
Stary 03-11-2008, 00:20   #47
 
kitsune's Avatar
 
Reputacja: 1 kitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwu
Olaf

Olaf przełknął głośno ślinę, co powinno choć trochę ostrzec Pchełkę, ta jednak dalej nadawała na Kłapouszka:

- Jezu, Pchła zamknij się, nie prowokuj bydlaka, bo jak ją zaatakuje - wskazał paluchem celującą w nich kobietę - to wszyscy zginiemy.
Kłapouchy zaryczał w odpowiedzi, jakby bardziej nerwowo, wrednie i z wyraźną nutą agresji.

- Spokojnie osiołku, pani nie chciała cię urazić, dobry osiołek, dobry... A ty Pchła, na osła narzekasz, ale kurwać nie bardzo ci się chce samemu nosić swoje bambetle, co? Wtedy osiołek był cacy, a teraz to już jest be, taaak? A jeździć to na nim chciałaś?!

- Chciałam i do tej pory mnie tyłek boli. Ja ci mówię Olaf, to wszystko przez osła. Chociaż twoja czerwona kurtka pewnie też nam kurwa nie pomogła...

- Zajebiście, kurwa, koklusz, zła pogoda i całą ta jebana wojna to pewnie też moja wina, co?! Nie pomyślałaś, że twoje rżenie i gadanie o dupczeniu mogło sprowadzić ją tutaj. Z całym szacunkiem dla pani - zwrócił się do coraz bardziej zdezorientowanej kobiety z karabinem - ale byle debil by nas usłyszał. W ten sposób to nie tylko do Wrocławia, ale nawet do własnego śpiwora nie dotrzesz bez rozpętania zadymy, pani-mistrzyni-kurwa-zen!

- Czy ty mi zarzucasz gadulstwo? Ty ignorancie jeden! A z ciebie to niby jebaniutki milczek? - wbiła w niego oburzony wzrok i lekko tyrpnęła, po czym znów uniosła ręce w górę i uśmiechnęła się potulnie do obcej kobiety – Jak chcesz to mogę się już kurwa słowem nie odezwać. Widzisz. Biorę kluczyk, przekręcam buzię – przekręciła wyimaginowany klucz obok ust – I wyrzucam hen hen daleko. Jeszcze zatęsknisz za moimi seksistowskimi wywodami. Będziesz błagał na kolanach. Pchła, powiedz coś, powiedz. Niedoczekanie twoje. Słowa nie pisnę. Chyba że będziesz się kajał jak pies!

- Jasne, dlaczego mnie to nie dziwi?! Skoro jesteś Pchła, to i psa szukasz, w dupę mać! Teraz to lepiej myśl, jak wyjść z tego cało.
Olaf delikatnie opuścił dłonie, ale zaraz je wyrzucił wysoko w górę, gdy kobieta zmarszczyła brwi i wycelowała w jego twarz:
- Spokojnie proszę pani, nie jesteśmy, bandziorami, ani kanibalami. Podróżujemy do Wrocławia, nie jesteśmy groźni. Eskortuję tego malucha do jakiegoś bezpiecznego miejsca. Nie chcemy kłopotów, jestem lekarzem, może mógłbym pani jakoś pomóc?

- Malucha? Jak chciałeś zobaczyć moje cycki to jakoś wtedy nie byłam maluchem tylko kobietą! - zrobiła wielkie oczy i spojrzała na niego nienawistnie. Najwyraźniej już zapomniała o obietnicy zachowania milczenia – A jeśli ja jestem mała, to ty jesteś stary – pokazała mu po dziecięcemu język, po czym zwróciła się do kobiety – Niech pani opuści broń. My jesteśmy niegroźni. Nie warto na nas marnować amunicji. Jeśli już panienka musi koniecznie kogoś rozpierdolić to proszę zastrzelić osła. To największy skurwiel z naszej trójki.

- Hej! Nie strzelaj do osła! Ją zastrzel, przynajmniej będzie cicho! - rzucił do kobiety. - Oczywiście żartowałem, koleżanka ma rację, żal amunicji. Na nas, na osła. No i te wyrzuty sumienia, kiedy się zabija kogoś niewinnego i niegroźnego... Może normalnie porozmawiamy?

- I może pozwoli nam pani opuścić ręce bo zaczynają mi cierpnąć. I broń by pani opuściła, bo jakoś im dłużej się wpatruję w tą lufę to mam wrażenie dyskomforty psychicznego. Olaf ma rację. Porozmawiajmy jak ludzie. Zapalmy, gorzały łyknijmy.
 
__________________
Lisia Nora Pluton szturmowy "Wierny" (zakończony), W drodze do Babilonu


kitsune jest offline  
Stary 14-11-2008, 16:24   #48
 
Maciass0's Avatar
 
Reputacja: 1 Maciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłość
Pomocny alkohol, gdyby nie on, to Wojciech nie odzyskał przytomności, może już wędrował do innego świata. Teraz krztusząc się wrócił do rzeczywistości, do świata, którego nie kochał, lecz szanował. Bo dane życie przez Boga trzeba szanować. Widocznie choroba, która dotknęła Wojciecha była karą za grzechy z przeszłości, za uczynki, które wyrządzili ludzie samym sobie. Wojna to punkt kulminacyjny kary, potem jest już tylko cierpienie.
Punkt, pojęcie pierwotne....

- Dziękuje Zygmuncie, dzięki tobie powróciłem. – wstał przy pomocy towarzysza – Co to? – powiedział ocierając ręką usta.
- Widocznie musiało mi pocieknąć z dziąseł albo z gardła, dziwna sprawa. Te omdlenia nie powinny zdarzać się często. Mam nadzieję....


„Kogo ja oszukuję? Siebie? Ale przecież gdy im powiem że jestem chory to na pewno nie będą chcieli mieć mnie za kompana, to raczej ciężar niż pomoc. Kurczę, zapewne wcześniej czy później się dowiedzą, ale wolę żeby to nastało jak najpóźniej.
” - pomyślał

***

Podróż była ciężka, zimno dało o sobie znać. Na szczęście gdy zobaczyli znak drogowy „Wrocław” polepszyło się na sercu i na zdrowiu Wojciechowi. Mruknął:
- Cywilizacja.
Nie wiedział dlaczego Zygmunt mówił to ze smutkiem, dla Wojciecha to szansa na polepszenie sytuacji kraju, to na nowo możliwość zwiększenia świetności państwa i ustroju w który z całych sił wierzył górnik.

„Och, wierzę w to że wszystko się ułoży, razem dotrzemy do Wrocławia, tutaj jest na pewno lepiej niż na Śląsku. Przeklęty worek, zaczyna mi ciążyć na plecach. Wcześniej mi nie zawadzał, lecz teraz czuję się trochę słabo. Wojciechu, do boju” – myśli kłębiły się w umyśle Kruppy.

Poczuł mocne szarpnięcie ubraniem, padł na ziemię, tak że aż worek przygniótł go do samego podłoża. Zygmunt zauważył jakiegoś człowieka, oby to był człowiek, a nie mutant jak to było w chatce. Wtedy mógł paść śmiercią, teraz już nie będzie tak łatwo pokonać Wojciecha. Miał już swój pierwszy chrzest bojowy z bandytami, lecz wtedy to była walka podjazdowa, następnie mutant. Teraz jest gotowy, natura i ostatnie wydarzenia wykształciły w nim zmysły walki.

„Ja tylko fedruje węgiel” – pomyślał o pozytywnym haśle górników

- Dobrze, poczekam, ale gdy nie będziecie w stanie go pokonać przybędę z pomocą. – powiedział szeptem do Zygmunta. Korneliusz miał za zadanie zajścia od tyłu szabrownika.

Zygmunt wstał i ruszył okrężną drogą w stronę tego typka. Wojciech czekał ściskając w ręku kilof, marzły mu ręce, lecz czekał jak ten pies, jak sługa, który trzymał płaszcz lecz nie okrył się nim, czekał na rozkaz i mógł nawet zamarznąć na śmierć.

„Jezus Maryja, dodajcie mi sił na nadchodzące dni i tygodnie, bo jeszcze nie odchodzę”
 
Maciass0 jest offline  
Stary 14-11-2008, 20:12   #49
 
Kagonesti ZW's Avatar
 
Reputacja: 1 Kagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłość
Gdy Wojciech dziękował Zygmuntowi, nieco sposępniał. Przyzwyczaił się jednak do tego, że ludzie nie okazywali mu wdzięczności.
- Nie każdy lubi zimę, ciekawe co mają powiedzieć murzyny z Afryki, hehehe! Pewnie już dawno wybieleli, przez tą cholerną zimę! - mówiąc to, sięgnął po nową butelkę, odkręcił kurek i wziął porządnego łyka.

- Hehehe, po tych "świątecznych" bombkach atomowych, to nie wiadomo co jest już gdzie, Zygmuncie. Wszystko się pomieszało, ulice zamieniły się w gruzy, a gruzy w ulice. No ale Wrocław?! Hehe, zawsze wiedziałem że te szwabskie pozostałości to nie nasze - esbek w pewnym momencie zastanowił się, czy nie lepiej by było, gdyby przenocowali w jego miejscu zamieszkania, ale faktycznie zamieć nie należała do najprzyjemniejszych. Poza tym nie zamierzał się dzielić swym miejscem, jeszcze go okradną, albo wykorzystają. W każdym bądź razie, wędrówka w poszukiwaniu czegoś cennego nieco go kusiła. Mimo to, nie za bardzo chciał wędrować zbyt daleko od siebie. Spore dylematy leczył kolejnymi łykami alkoholu domowej roboty. Umrzeć w rutynie i martwieniu się o przyszłość, której nie ma? Czy może umrzeć na wojnie, jak Grigorij w "Czterech pancernych"? Przespał się z tą myślą chwilę, by zdecydować się potem ruszyć w drogę z nowymi towarzyszami doli.

***

Rankiem sprawdził czy ma wszystko przy sobie, w szczególności broń. Przez chwilę myślał, co by było gdyby się zabił. Może to było jakieś rozwiązanie? Zerknął na Zygmunta gdy wyszedł z leża, mruknął tylko:

- Dzień dobry, co na śniadanie? - uśmiechnął się lekko - Mam nadzieję, że sami się nim nie staniemy w czasie podróży, aczkolwiek z tego truchła na zewnątrz, jeśli jeszcze tam leży byłby dobry posiłek - "nie takie rzeczy się jadło" pomyślał Korneliusz - Chociaż bimberek z rana i jakaś konserwa, to czemu nie? - wyciągnął suchary i poczęstował paroma z nich towarzyszy, swoje zaś posmarował konserwą rybną, której nie miał zbyt wiele. Jeśli miał zginąć, to przynajmniej niech zje przed śmiercią jakiś rarytas.

***

Podróż była nieprzyjemna i Korneliusz przeklinał w duszy, że wybrał taki rodzaj drogi na tamten świat. Zero życia, zero ruchu, zero czegoś nowego. Wszędzie tylko śnieg i ruiny, w dodatku spanie w jakiejś klitce.

- Hej, wyglądasz na przodownika pracy i górnika, ale co ktoś taki jak Ty robi na Dolnym Śląsku? Hehehe, tylko nie mów, że Ci się góra z dołem pomyliły!

***

Autostrada. Tak, miało ich być dużo. Niestety, wszystko szlag trafił. Autostrada jednak znaczyło jedno - duże miasto i połączenie z innymi miastami. Oznaczało to, że nikt tego znaku "Wrocław" nie przestawił w przypływie złośliwego poczucia humoru. Pusta, szeroka szosa wyglądała przygnębiająco. Miał dziwną nadzieję, że zaraz z naprzeciwka nadjedzie jakiś furgon, albo wyjedzie oddział rosyjskich tanków. Może wtedy doceni ktoś jego "wyrób" i może zabiorą nas to Matiuszki Rasiji, która pewnie nadal dobrze się trzyma. Wszyscy wiedzieli, że Polska w razie wojny zbierze pierwsze jej "plony", było to bowiem poświęcenie dla idei socjalistycznych, by Wielka Rasija mogła przeciwstawić się kapitalistycznym zaborcom. To wszystko to była ich wina, to ich bomby spadały. Wujek Władek powinien już dawno się z nimi rozprawić, ale to nie było w jego stylu. Z zadumy wybudził go Zygmunt. "Szabrownik? Hehe, to może być dobra rzecz, czas rozprostować kości". Przytaknął głową Zygmuntowi i powoli zaczął skradać się w stronę wraku, by później ruchem okrężnym zajść przeciwnika do tyłu. Wziął w dłoń pałkę gumową, by celnym ciosem uderzyć wpierw w nerki lub udo, a potem przywalić w skroń. To zawsze działało, żaden opozycyjny wróg narodu nie przeciwstawił się takiej kombinacji. Była w sam raz na teraz. "Nie zabić, cholera jego mać, i może jeszcze przeprosić potem ładnie?". W pewnej chwili chwycił drugą ręką broń i wystawił lufę lekko przez płaszcz. Chciał użyć jej w ostateczności, lecz pierwsze ciosy pójdą pałką.
 
__________________
"You can have power over people as long as you don't take everything away from them. But when you've robbed a man of everything, he's no longer in your power." Aleksandr I. Solzhenitsyn.

Ostatnio edytowane przez Kagonesti ZW : 17-11-2008 o 00:28. Powód: Poprawki kosmetyczne
Kagonesti ZW jest offline  
Stary 17-11-2008, 23:07   #50
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Zygmunt & Wojciech & Korneliusz

- Proponowałbym - zwrócił się do Korneliusza - obejść go nieco. Ty z lewej, ja z prawej. A ty - spojrzał na Wojciecha - siedź tu cicho. Jeśli nic się nie będzie dziać, to za jakieś dziesięć minut rzuć kamieniem czy kawałkiem metalu w tamten - wskazał wrak białego Poloneza - samochód.
- Ja spróbuję tamtego zagadać - powiedział do Korneliusza - a ty zajdziesz go od tyłu. Tylko, w miarę możności, nie utrup gościa.

Retman wydał dyspozycje szybko i precyzyjnie. Zbliżała się Zamieć…może już gdzieś wokół nich poza widnokręgiem zbierały się ogromne masy ciężkich i granatowych chmur? Musieli znaleźć jakieś schronienie… a ten Szabrownik, może im w tym przeszkodzić lub pomóc… za chwilę mieli się o tym przekonać.

*****

Zygmunt przytrzymywał leżącego na ziemi mężczyznę. Mocheński stał z boku celując ze ściągnięta w skupieniu twarzą. Zygmunt poczekał aż niedoszły adwersarz się uspokoi się nieco, pod plątaniną starych szmat, czuł że ciało Szabrownika jest wątłe i wychudzone. Jego połatana torba leżała kilka kroków dalej… Mężczyzna wpatrywał się w ich trójkę z niemalejącym przerażeniem…

- Nie… Nie zabijajcie mnie… oddaje przecież część Zdobyczy Bractwu… proszę.

Studiował oczyma przerażonego szczura twarz Retmana, wyczuł, że ten nie ma pojęcia o czym on mówi.

- Nie jesteście z Bractwa… jesteście z Lodowych Pustkowi? Idzie Zamieć… chcecie się schronić w Mieście… ja… ja mogę wam pomóc… tylko mnie nie zabijajcie… zabiorę Was do Tuneli… mam tam swoją Norę… pomogę wam, tylko mnie nie zabijajcie – głos mężczyzny zamienił się w przerażający szloch strachu.

Jakby waszych problemów nie było dość… na horyzoncie zamajaczył widok, który każdemu człowiekowi dzisiejszych czasów mroził krew w żyłach… zbliżająca się na horyzoncie Zamieć.

Pchła & Olaf

Wstali… odwrócili się… dali się podejść jak dzieci…

Kobieta… bo to ona celowała do nich z automatu… była ubrana w futrzaną czapkę i takiż sam kaftan. Olaf bez trudu poznał, że materiał pochodził z renifera…ostatnimi czasy te rogate stworzenia zapuszczały się coraz dalej na południe, by choć trochę schronić się przed lodowymi burzami.

- Hej! Nie strzelaj do osła! Ją zastrzel, przynajmniej będzie cicho! - rzucił do kobiety. - Oczywiście żartowałem, koleżanka ma rację, żal amunicji. Na nas, na osła. No i te wyrzuty sumienia, kiedy się zabija kogoś niewinnego i niegroźnego... Może normalnie porozmawiamy?

- I może pozwoli nam pani opuścić ręce bo zaczynają mi cierpnąć. I broń by pani opuściła, bo jakoś im dłużej się wpatruję w tą lufę to mam wrażenie dyskomforty psychicznego. Olaf ma rację. Porozmawiajmy jak ludzie. Zapalmy, gorzały łyknijmy


Laska z karabinem chyba przez chwilę wyglądała na zaskoczoną… słuchała przekomarzania tej dwójki z coraz większym zdziwieniem. Jakby lufa karabinowa nie robiła na nich żadnego wrażenia.

Zrezygnowana opuściła broń… - Andrzej… Gotfryd wyłaźcie… to tylko dwójka idiotów. – zawołała w przestrzeń… nagle spod śniegu wyrosły postacie dwóch rosłych mężczyzn, w ubiorach podobnych ubiorach.

- Idziemy do Wrocławia… musimy oddać Bractwu część z naszych Zdobyczy… inaczej te skurwiele nie zostawią nas w spokoju. A wy? I ta chodząca wątrobianka? Możecie iść z nami… Zamieć już siedzi nam na dupach – wskazała na potężną granatową zasłonę z chmur na Północy.

Lost

Pies szedł obok niego… bez problemu pokonując zaspy. Nie skakał… szczekał… nie merdał ogonem… w dzisiejszych czasach tylko zwierzęta chyba rozpaczają po stracie bliskiej osoby. Trela nie rozpaczał… zabrał ze sobą wszystko co mógł i wydawało się przydatne.

Parł cały czas przed siebie… chciał zostawić za sobą makabryczny widok z przed kilkudziesięciu minut. Stracił kolejnego towarzysza… to nie była jego wina… wiedział to, ale jednak odczuwał stratę.

W oddali zamajaczyły ruiny zniszczonego Breslau. Od celu dzielił go kilkaset metrów…kiedy na horyzoncie zamajaczyły granatowo – szare chmury Zamieci. Wiedział, że zostało mi dosłownie kilkadziesiąt minut by się ukryć, by przeczekać te kilka dni przerażającego chłodu… chłodu wysysającego ciepło z najgłębszych zakamarków ciała.

Zaczął biec… zarzucił karabin na ramię…pogonił Błyska do biegu. Zaniechał skradania się czy zwiadu, nie było na to czasu… resztki betonowych budowli zbliżały się… martwe poskręcane od temperatury i fal uderzeniowych…teraz puste osamotnione.

Wbiegł między połamane betonowe bloki… przywarł do ściany, dysząc ciężko i rozglądając się… tuż obok Błysk warczał.

Irmina & Marek & Nadia

Szli między zaspami, starając się kryć wśród ruin. Ona niosła Małą na rękach…otuloną w koc, by ochronić jej wątłe i schorowane ciało przed zimnem. On próbował obserwować trasę przed nimi. Oboje obawiali się wkroczenia między ruiny.

Nie było im to dane… Zamieć pochłonęła ich wcześniej… w uderzenie serca zamieniając ich w zamrożone figury…
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172