Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-10-2008, 17:16   #31
 
Kagonesti ZW's Avatar
 
Reputacja: 1 Kagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłość
Korneliusz kątem oka dostrzegł, jak towarzysz gospodarza zaczyna upadać. O ile jeszcze nie doszło do wymiany ognia, rzekł cicho
- I lepiej mu pomóż... - lekko przy tym skinął głową w kierunku robotnika.
Oczywiście, że Korneliusz nie przejmował się ludzkim życiem, ale może to pomoże uwiarygodnić jego zamiary.
 
__________________
"You can have power over people as long as you don't take everything away from them. But when you've robbed a man of everything, he's no longer in your power." Aleksandr I. Solzhenitsyn.

Ostatnio edytowane przez Kagonesti ZW : 01-10-2008 o 17:18.
Kagonesti ZW jest offline  
Stary 12-10-2008, 17:47   #32
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Wiecie jak to jest jak człowiekowi wydaje się, że jest obserwowany? Czuje się tak jak ta zwierzyna na odstrzał, którą właśnie niewidzialny myśliwy trzyma na celowniku.
Każdy krok Treli jest obserwowany przez parę bystrych oczów.
Gdy zobaczył świeże ślady, przeciwnik odbezpieczył swój karabin
Gdy ukląkł nad nimi i podniósł pięść, on wodził lufą po jego sylwetce.
Gdy odwrócił się do Krajewskiego i nakazał mu klęknąć, on wprowadził nabój do komory.
Gdy odbezpieczył broń, jego muszka rozdzielała mu twarz na pół.
Gdy skulony, podbiegł do jednej z zasp, on nacisnął na spust.
Trela nie usłyszał wystrzału, nie poczuł bólu. Dalej leżał przyciśnięty do zaspy. Żywy.
- Pieprzona wyobraźnia. Pomyślał.
- Nikogo tu nie ma. Nikt mnie nie widzi. Pieprzone urojenia. Próbował sam się uspokoić.
Zmusił się jeszcze raz do wychylenia głowy z nad zaspy. Dokładnie przyjrzał się budynkowi.
Rysował się przed nim statyczny krajobraz zaśnieżonej ruiny. Szare, obdarte przez wiatr ściany, z których wystawały powykręcane pręt umocnienia. Z frontu budynek miał wielką wyrwę, która teraz służyła zapewne za wejście. Dachu nie było, widocznie został zerwany przez jedną z silniejszych zamieci, częstych w tym rejonie.
Trela ponownie spojrzał na Krajewskiego, ten całkowicie beztrosko wychylał się znad zaspy.
- Zginiemy przez tego chłopaka.
Porucznik poczekał, aż towarzysz spojrzy na niego i otwartą ręką kilka razy wykonał pionowy ruch. Dzieciak padł, na ziemie i wczołgał się głębiej w śnieg. Pies położył się obok.
- Ale przynajmniej domyślny jest.
Następnie palcem wskazującym wskazał swoje oczy i otwartą dłonią w kierunku zdewastowanego budynku.
Krajewski spojrzał na ruiny i wymierzył w nie ze swojej strzelby.
- Może jeszcze coś z niego będzie. Uśmiechnął się delikatnie Trela.
Ponownie przyjrzał się przedpolu. Kilka kup gruzów, mały zawalony budynek i górujące nad tym ruiny, do których prowadził trop, a wszystko to spowijała mgła.


Trela analizował sytuacje.
- Jest ich tam dwóch, mogą być uzbrojeni i mieć częsty w naszych czasach zwyczaj "strzelaj później pytaj". Krajewski, to dobry chłopak ale nie żołnierz. Będzie mi tylko wadził. Muszę iść sam. Obejdę całą kwaterę dookoła i poszukam jakieś wejścia z tyłu.
Jeszcze raz sprawdził swoje oporządzenie, umieścił zamienny magazynek za pasem, otrzepał się ze śniegu i skulony zaczął obchodzić budynek.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.
Lost jest offline  
Stary 12-10-2008, 20:29   #33
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Jak na tę porę roku to dziwne, że Słońce jeszcze się przebiło. Jeszcze kilka dni i bez ciepłego schronienia nie przeżyje się nocy… Zamieć zbliża się wielkimi krokami, jeśli chcemy dotrzeć do miasta musimy się zbierać, potem wędrówka przez kilka tygodni będzie niemożliwa. – odezwał się już śmiertelnie poważnie Olaf. – Musimy ruszać, do Wrocławia, a raczej tego co z niego zostało jest około 8, może 9 kilometrów, ale nie spodziewam się byśmy dotarli tam w dwa dni. Im bliżej miasta tym bardziej niebezpiecznie. W środku nie jest źle, ale wokół ruin czają się hieny w ludzkiej skórze, które tylko czekają na wędrowców, musimy być ostrożni.

- Spoko bongo aniołku – zaśmiała się piskliwie dziewczyna – ze mną nic ci nie grozi. Obiecuję, że cię obronię. - musiała sporo zadrzeć głowę aby spojrzeć mężczyźnie w oczy. Sięgała mu co najwyżej do ramienia. Pchła przy Olafie prezentowała się jak jego małoletnia siostra. Albo co gorzej, córka. - Mówisz więc, kierunek Wrocław? Swoją drogą jestem ciekawa, co mnie przywiało w te strony.

Olaf uciekł wzrokiem przed jej spojrzeniem. Obrócił się lekko, spojrzał ponad ramieniem w rodzącą się gdzieś na horyzoncie burzę śnieżną. Potem poklepał Pchłę lekko po ramieniu i schylił się po karimatę. Zwinął ją powoli i dokładnie, a potem ciasno zawiązał. Przelotnie spojrzał na kobietkę:
- Nie wiem... do Wrocławia zazwyczaj ciężko się przedrzeć. Nie brakuje tu skurwieli... ludzi... a raczej już nie całkiem ludzi, nie w takim sensie, do jakiego się przyzwyczailiśmy... Może być naprawdę ciężko...

- Chyba i tak nie mamy innej opcji, prawda? Jeśli nie do ruin dużego miasta, to gdzie? Poza tym... - przez chwilę się zawahała drapiąc się w głowę - Wiesz Olaf. Ufam ci. W końcu mogłeś mnie zarżnąć na śnie. Albo nawet zerżnąć – to drugie ją wyraźnie rozbawiło. Złapała się za brzuch i przez chwilę chichotała spazmatycznie – Kumasz? Zarżnąć, zerżnąć? Takie słowne gierki. To było zabawne, Olaf. Wyluzuj trochę i się uśmiechnij, to nie boli. - szturchnęła go łokciem, ale widząc, że mężczyznę żart nie rozbawił tak mocną jak ją, spoważniała momentalnie i ciągnęła dalej – W porządku, do rzeczy. Wyjawię ci pewną tajemnicę. Kiedy przeszukiwałam tamtego denata znalazłam przy nim dyskietkę. Chciałabym się dowiedzieć, co zawiera. Może coś za co warto zabić, nie sądzisz? W każdym razie, wydaje mi się, że we Wrocławiu ostał się jeszcze jakiś sprzęt, gdzie moglibyśmy ją odtworzyć. Muszę się dowiedzieć, co tam jest zapisane. Chyba nie pozwolisz mi przedzierać się do tych ruin w pojedynkę? Sam mówiłeś, że to może być niebezpieczne - zrobiła słodką niewinną minę i zatrzepotała długimi rzęsami – To jak? Nie zostawisz mnie samej, prawda?

Olaf uśmiechnął się wymuszenie. W zasadzie był to bardziej grymas, niźli wyraz radości:
- Pchła, Bóg jeśli istnieje, to raczej mnie nie kocha. Co prawda świat pokrywa wieczna zmarzlina, więc cokolwiek trudno wdepnąć w swojskie, znane psie gówno, ale coś mi mówi, że moje gówno może mieć metr pięćdziesiąt wzrostu, śliczne oczy i fajny zadarty nosek... Dyskietka powiadasz? W porządku sprawdzimy. Jak się da, ale na razie schowaj ją gdzieś w dobrym miejscu. Może nomen omen tam, gdzie sięgałby ten, kto chciałby cię zerżnąć? W razie czego służę pomocą.
Załadował osła, przytroczył karimatę, śpiwór i garnki, a potem szarpnął osła za uzdę:
- Jak dzisiaj chuju zaprzesz się i nie będziesz chciał maszerować, to obiecuję przy tej pięknej pani, że zatłukę cię niczym psa. I jak psa zjem.

- Hej Olaf – musiała narzucić szybsze tempo aby dotrzymać mu kroku. - Da się jeździć na tej twojej imponującej żywej konserwie? Czy tylko prowadzasz ją za sobą na smyczy, jak to się kiedyś robiło z czworonożnymi przyjaciółmi? I nie powinieneś tak brzydko go nazywać. Zwierzęta wszystko wyczuwają – pogłaskała osła po burym pysku – Fajny jesteś kolego. - zwróciła się do zwierzaka pieszczotliwie - I super byłoby się na tobie przejechać – znów zrobiła maślane oczy w stronę OlafaProszę...proszę... Będę czyścić twoją broń przez tydzień...

- Nie chcesz tego, naprawdę. Kłapouchy przeżył, bo był większym skurwielem od wszystkich wokół. Prawdopodobnie miałabyś od razu rodeo. A potem ten sierściuch zrzuciłby cię, podeptał, pogryzł, a na koniec może i nasrał na ciebie. To w jego stylu... Prawda sierściuchu?
Osioł wyszczerzył klawiaturę i zaryczał radośnie, a potem spojrzał przymilnie na Pchłę, jakby zapraszał ją na swój grzbiet.

- Pozwól w takim razie, że sama się przekonamPchła zaczęła nieporadnie gramolić się na grzbiet wierzchowca szepcząc mu do ucha serdeczności – Nie bój się kolego. Ja leciutka jestem. Po grzywie cię podrapię i się trochę poprzytulam. - Osioł wydał z siebie kilka dźwięków, które Pchła zinterpretowała jako wyrazy zadowolenia. Uniosła ręce do góry chcąc udowodnić Olafowi, że dobrymi manierami można zdziałać cuda i zaśmiała się z wyższością. W tej chwili osioł złośliwie wierzgnął wyrzucając do góry tyle nogi. Pchła zachwiała się i zdążyła zakląć siarczyście, a po chwili zwaliła się wprost w zaspę śniegu. Mina jej całkiem zrzedła. Splunęła tylko w stronę zwierzaka i syknęła – Istotnie kawał skurwiela. I na dodatek złośliwca. - A później pogroziła osłowi palcem – Jeszcze raz taki numer a zacznę namawiać Olafa, żeby przerobił cię na suszone mięso.
 
liliel jest offline  
Stary 13-10-2008, 18:03   #34
 
kitsune's Avatar
 
Reputacja: 1 kitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwu
Olaf wzruszył ramionami:
- Nie mów, że cię nie ostrzegałem. Wierzę w metempsychozę i wydaje się, że w tego bydlaka wszedł duch doktora Mengele albo Dżyngis-chana. A najprawdopodobniej obu.

Maszerowali już pewien czas. Widoczność spadła do zaledwie kilkuset metrów. To dobrze, jest szansa, że przemkną niezauważeni. A jeśli nawet wypatrzy ich zwiadowca którejś z band mutantów, kanibali czy innych bydlaków, to skryją się szybko.
Natomiast samo tempo marszu spadło, odkąd weszli na rozległe pole pokryte głębokimi zaspami. Niejednokrotnie Olaf zapadał się po pas w śnieg, a potem klnąc siarczyście z trudem wydostawał się na powierzchnię. Co ciekawe Pchła radziła sobie nie najgorzej. Widać faktycznie była bardzo lekka. Tam gdzie wpadała po kolana, jej towarzysz zapadał się niemal po jaja.

- Olaf? - Pchła była gadułą i dłuższa chwila ciszy zaczynała ją drażnić – Jak to z tobą jest? Włóczysz się w pojedynkę, pomijając tą czworonożną łajzę, oczywiście. – osioł zarżał jakby sens słów do niego dotarł i poczuł się nimi do cna urażony – Nie masz rodziny? To znaczy... straciłeś wszystkich? - pytała bez pardonu o osobiste sprawy, chyba nawet przez myśl jej nie przeszło, że Olaf wolałby zachować pewne rzeczy dla siebie.

- Ile masz lat smarkulo? - Rzucił od niechcenia. - Pewnie nie pamiętasz?
Przez chwilę maszerowali w milczeniu, wreszcie mężczyzna zaczął mówić, cicho, pod nosem niemal. Narastający wicher wyrywał mu słowa z ust:
- Kiedy wybuchła wojna, byłem na studiach. Wiesz co to studia? Nieważne. Taka szkoła, coś jakby. Na czwartym roku. Medycyna. Wtedy się nie myśli o żeniaczce. Imprezki z kumplami, wóda, fajne i łatwe dupy. Ale wybuchła wojna, nastąpił przewrót i dostałem bilet do dywizji zmechanizowanej. Pluton medyczny. Jak pewnie pamiętasz, rakiety spadły kilka lat potem. Już byłem wojak pełną gębą. Przez ten cały czas nie widziałem nikogo z rodziny. Tylko raz wróciłem tam, gdzie był mój dom. Ale jego już nie było, jak i całego miasta. I to chyba cała historia. Twoja kolej...

Przez chwilę milczeli, a potem Olaf palnął się dłonią w czoło:
- Kurwa, amnezja... Niczego kompletnie nie pamiętasz? Nawet dzieciństwa?

- NiczegoPchła trochę spochmurniała ale za chwilę na jej twarz znów wypełzł gigantyczny uśmiech jakby doznała właśnie oświecenia – Ale wiesz, może ja się cieszyć powinnam? Bo sam pomyśl, co mnie mogło dobrego spotkać od tego jebanego życia? A tak, nie zadręczam się, nie wspominam...

Zatrzymała się przed mężczyzną niejako zastępując mu drogę i zmuszając by na nią spojrzał:
- I ty też nie powinieneś się zadręczać, Olaf. Co było minęło, a życie zapierdala do przodu nie oglądając się na nic. Jeszcze możesz mieć rodzinę. Albo przyjaciół. Zresztą, teraz masz mnie, więc przez najbliższy czas samotność ci nie grozi – i przytuliła się do niego ochoczo, bezceremonialnie wtulając twarz w jego kurtkę i ciasno obejmując drobnymi rękoma.

Olaf zesztywniał. Całościowo, a nie lokalnie, mimo niewątpliwej urody małej kobietki. Chyba już dawno nikt nie tulił się do niego tak bezceremonialnie i bezinteresownie:
- Taaaaa, wygrałaś. Pewnie nie ma niczego dobrego do pamiętania. No i znów ktoś mnie wyruchał. Ja tu się wyflaczam, opowiadam o swoim życiu, a tu jak już znajduję rozmówcę, to ma amnezję i niczego nie pamięta. Dobra Pchła, idziemy dalej.

Delikatnie wyswobodził się z jej objęć, wykazując się nadludzką siłą woli. Bo przecież mógłby tak stać i stać, i chyba nigdy nie odczułby zimna.
- Idziemy dalej, do wieczora musimy przejść przynajmniej 2-3 kilometry.

- Idę, idę – zaśmiała się i wesoło pogwizdując ruszyła krok w krok za nim – Fajnie, że się znaleźliśmy na tym lodowym zadupiu, prawda? I może nic nie pamiętam, ale coś jednak o sobie wiem. Lubię mieć do kogo gębę otworzyć. Boże, umarłabym gdybym nie miała towarzysza, więc cieszę się na prawdę, że mnie przygarnąłeś, Olaf. Równy z ciebie facet. Ale powinieneś pozbyć się osła. - skrzywiła się znów wskazując zwierzaka, który zaczął właśnie ostentacyjnie sikać, a biały śnieg roztopił się wokół żółtej plamy jego moczu - Ten zwierzak psuje ci wizerunek. Przez niego mógłbyś uchodzić za dziwaka. I niewątpliwie będzie płoszył potencjalne dziewczyny. Dlatego jak już ci jakąś znajdziemy, to będę udawać, że osioł jest mój. Bo wiesz.... - czas mijał.

Niestrudzenie posuwali się do przodu, i mimo mroźnego wiatru smagającego twarz Pchła, zupełnie nie zrażona, nie przestawała mówić. A raczej paplać jak nakręcona. Może to efekt uboczny uderzenia w głowę? A może taki po prostu jej osobliwy urok?
 
__________________
Lisia Nora Pluton szturmowy "Wierny" (zakończony), W drodze do Babilonu


kitsune jest offline  
Stary 13-10-2008, 21:55   #35
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Irmina&Marek

Plan był gotowy, a przynajmniej jego główne założenia, bo i któż wiedział dokładnie co też mogło spotkać ich w ruinach Wrocławia? Doktor był niepocieszony, bowiem ta wyprawa zapowiadała się zupełnie inaczej niż poprzednie. Zawinięty szczelnie w koc chłodno kalkulował wszelkie możliwe rozwiązania i za każdym razem wynik był taki sam. Będą musieli wszyscy razem opuścić ich kryjówkę… ale czy Nadia da sobie radę? Wciąż przecież była bardzo słabowitą dziewczynką i jeśli jej zdrowie zawiodłoby w trakcie wyprawy, mężczyzna nie mając sprzętu, nie potrafiłby ocalić jej życia. Z drugiej strony szaleństwem było zostawiać dziecko samo...

- Gówniana ta logika. – szepnął do siebie na pół przytomny i gdy już miał wreszcie zasnąć, usłyszał pukanie. Ich umówiony szyfr zgadzał się…

To była Irmina!

Senność opuściła go momentalnie i automatycznie wygrzebał schowaną butelkę wódki - idealną na rozgrzanie. Jej zawartość po każdym powrocie Irminy stopniowo się uszczuplała, przez co obecnie nie było jej więcej niż pół litra.

- Witaj w domu, Nadia już śpi. – rzucił krótko, gdy ich spojrzenia po raz pierwszy od kilku dni spotkały się.

Następnie pomógł kobiecie jak najciszej zamknąć pokrywę oraz „rozpakować” rzeczy. Mama nie rzuciwszy nawet słowa powitania, pognała do swojej śpiącej córeczki, co Marka nie zdziwiło specjalnie. Sam odstawił łupy na bok, po czym nalał alkohol do nakrętki. Gdy Irmina nacieszyła się widokiem śpiącej pociechy, wróciła do niego i doktor mógł wreszcie zadbać o jej zdrowie.

- Masz, pij. Musisz się ogrzać. – podał jej alkohol i czule okrył kocem.

Oboje usiedli w ciszy na kanapie, a Marek zabrał się od razu za rozmasowywanie lodowatych rąk kobiety. Była zdziwiona tym gestem, ale nie protestowała. Spędziwszy ostatnie kilka godzin w hałdach śniegu, naprawdę potrzebowała ciepła. Trochę bała się o środkowy palec lewej ręki, do którego wciąż nie powracało czucie, jednak nie zwierzyła się ze swoich obaw. Wolała poczekać i jeśli faktycznie okaże się, że straciła czucie w palcu, dopiero wtedy powie o tym innym. Póki co nie trzeba było martwić Marka, który i tak miał strapioną minę. Musiał wreszcie powiedzieć o ich nieciekawej sytuacji, choć nie miał na to najmniejszej ochoty.

- Martwiłem się o ciebie, bardzo martwiłem… – powiedział nie przerywając masowania.

Teraz jego ręce przeszły na jej ramiona. Twarz Karmana była napięta, a znali się już na tyle dobrze, że kobieta mogła bez trudu rozpoznać, że coś było nie w porządku.

- Mów wprost...

Mamy problem. Wolałbym z tym poczekać, aż odpoczniesz, lecz nie mamy za wiele czasu. Jedna rzecz w naszym systemie pozyskiwania energii została uszkodzona i nie mam odpowiednich części żeby jej naprawić. – na moment jego ręce przestały pracować, a mężczyzna wyraźnie się zasępił. – Mam już gotowy plan, gdzie będziemy mogli niezbędne części pozyskać. Średnio mi się podoba, ale nic lepszego nam nie pozostaje.

- Wrocław? – spytała krótko Irmina, wszak gdy chodziło o konkrety zwykle ograniczała swoje wypowiedzi do monosylab, zapewne było to przyzwyczajenie z wojska.
- Tak.
- Ile dni?
- Nie wiem, czy od razu znajdziemy to czego szukamy. Dwa to najmniej... może tydzień.

- Problem?
- Musimy wyruszyć oboje. Beze mnie nie znajdziesz właściwej części. Ja bez ciebie nie przeżyję.
- Czyli Nadia...
- Tak, to jest problem.


Jankowska umilkła, wyraźnie starając się rozpatrzyć wszelkie za i przeciw. Gdyby nie wyraz jej oczu, postronny obserwator mógłby uznać, że prowadzi ona zimną kalkulację, jednak nie Marek. On zbyt dobrze poznał już tę kobietę i jej wielkie uczucie do córki. Co tu dużo mówić, sam się do niej przywiązał... i wiedział jak strasznym dylematem jej pozostawienie kilkuletniej dziewczynki samej lub wzięcie jej ze sobą narażając osłabiony organizm na ogromne wyczerpanie... wyczerpanie pod groźbą śmierci.
 
mataichi jest offline  
Stary 13-10-2008, 22:03   #36
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Irmina&Marek


Siedzieli już w ciszy kilka minut. Doktor nigdy nie umiał specjalnie pocieszać ludzi, jego niekiedy brutalna szczerość mu w tym niewątpliwie przeszkadzała. Jego dłonie zaczęły głodzić palce kobiety, coraz bardziej zwiększając siłę nacisku. Przynajmniej poprzez dotyk mógł przekazać jej swoje uczucia. Irmina poczuła jak ciepło jego ciała dociera do zdrętwiałych kończyn, uczuła wreszcie specyficzne swędzenie we wszystkich opuszkach. Zamiast jednak cieszyć się tym faktem, wciąż rozważała sytuację.

- Nadia zostanie tutaj. – rzekła wreszcie.

- Jesteś pewna?

- Nie.
– odparła szczerze, po raz pierwszy spoglądając Karmanowi głęboko w oczy – Ale taką decyzje podjęłam. Ona to lubi... znaczy się siedzieć przy klawiaturze. Woli zawsze siedzieć z tobą niż bawić się ze mną na zewnątrz... – czyżby w jej głosie było słychać odrobinę wyrzutu? – Pokazywałeś jej już nie raz jak utrzymać prąd w kryjówce, co i gdzie włączać i wyłączać, prawda?

- Ech tak, jest niezwykle pojętną dziewczynką i wciąż mnie zaskakuje, jak dobrze sobie radzi w tym wieku. Poradzi sobie, tego jestem pewien.

- Z rana powtórzysz jej i przypomnisz wszystko, a ja zadbam o to, by nie robiła fochów. Potem wyruszymy.


Mina Jankowskiej zdradzała zaciętość i raczej trudno byłoby odwieść ją od powziętej decyzji. Jedynie mocny, naprawdę mocny argument mógłby zmienić sytuacje w jej oczach i zmusić do ponownego rozpatrzenia. Trudno stwierdzić czy świadomie czy nie, kobieta przysunęła się do Marka i oparła ciężko głowę na jego ramieniu.

- Wiesz, jest jeszcze jeden problem. – odezwała się do niego szeptem – Zwlekałam z powrotem, bo... ktoś jest w okolicy. Blisko, w ruinach na zachodzie. Strzelali do siebie, mnie nie widzieli. Teraz się uspokoiło, zaczęli gadać ci co przeżyli, więc liczę na to, że im trochę zejdzie. Nie widziałam dokładnie tych ludzi, bo dobrze się ukryli, ale wygląda mi na to, że jest ich tylko dwójka: facet i kobieta albo ktoś niedorosły... Zastanawiałam się czy zabić, ale obawiam się, że to by tylko mogło zwrócić czyjąś uwagę na ten obszar. Ci zaś wyglądają mi na podróżników, nie kopaczy. Sama nie wiem, co z tym zrobić. Powinnam chyba wrócić i ich śledzić...

- Nie.
– zdecydowanie odparł mężczyzna. – W naszym obecnym położeniu twoja decyzja była najtrafniejsza. Jutro, gdy razem wyruszymy, zahaczymy o to miejsce i wtedy sprawdzimy czy dalej tam są. Nie możemy nikomu pozwolić włóczyć się po okolicy, kiedy Nadia będzie tutaj sama. Jeśli będą to niegroźni wędrowcy, my również podamy się za takowych i może zdołamy wyciągnąć od nich jakieś informację. A jeżeli okażą się szczurami to.. to trzeba będzie się ich pozbyć. Przepraszam. – dodał na koniec.

Wiedział, że nie musiał wypowiadać tego słowa, ale zwyczajnie nie chciał, aby Irmina zabijała, choć sama kobieta raczej nie przejawiała tego rodzaju obaw, niczym lwica broniąc swego dziecka za wszelką cenę.
Zresztą doktor równie szybko ocenił sytuację, wszak i dla niego bezpieczeństwo Nadziei było priorytetem. Będą musieli się śpieszyć i nie liczyć się z kosztami, w tym - z życiem innych obcych ludzi. Marek nie zamierzał pozwolić, żeby coś wymknęło się jego kalkulacjom, nie mógł zawieść tym razem i zrobi wszystko, co będzie konieczne… Podobne myśli musiały krążyć po głowie kobiety, której wargi zbiły się w wąską kreskę. Będąc w takim stanie napięcia fizycznego i emocjonalnego na pewno nie zregeneruje sił do następnego dnia, i następnej wyprawy, choć dopiero z jednej wróciła. Rozumiejąc to Marek poklepał ją lekko po ręce.

- Chodźmy spać, musisz odpocząć. Wszystko już przygotowałem wcześniej do wyprawy.
– Pogłaskał głowę kobiety i mocniej przyciągnął ją do siebie – nie opierała się nawet. – Śpij Mała…

- Yhm... Zimno mi.
– wybełkotała tylko cicho, gdyż powieki same zaczęły się zamykać.

- Zaraz cię ogrzeję. Ty śpij, teraz ja cię będę chronił.

Choć były to tylko puste słowa - bo jakże naukowiec miał w razie czego ochronić wyszkolonego komandosa, którym de facto była Irmina – kobieta wyraźnie odprężyła się.
Nie wiedząc kiedy oboje zapadli w krótki, niespokojny sen.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 15-10-2008, 13:00   #37
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Zygmunt nie miał zamiaru liczyć do trzech, ale zanim skończył mówić 'dwa' intruz podniósł rękę. Przynajmniej na pierwszy rzut oka zdrową.

Biedny inwalida, z odmrożeniami - pomyślał nieco złośliwie Zygmunt.

Jednak nie miał do obcego pretensji. W dzisiejszych przeuroczych czasach nie każdemu można było wierzyć i pewne opory, jeśli chodzi o wykonywanie poleceń, miał prawo mieć każdy.

Opuścił broń.
Widząc, że marudzący bez przerwy mężczyzna, widać zrażony nie dość gorącym przyjęciem, najwyraźniej w świecie ma zamiar opuścić ich przytulne schronienie powiedział:

- Nie bądź głupi. Nikt cię nie wygania. Chyba nie masz zamiaru spędzać uroczej nocy sam na sam ze śniegiem, wilkami i innymi tego typu - machnął ręką w stronę drzwi - stworami. Z pewnością pod dachem będzie ci przyjemniej. W razie czego możemy spędzić noc w różnych pokojach... - uśmiechnął się z przekąsem.

- Ściągnij płaszcz i się rozgość - zaproponował.

Zdawał sobie sprawę z tego, że z Wojciechem coś się stało. Słyszał kaszel i odgłos, jaki wydaje ciało osuwające się na ziemię, ale mimo wszystko wolał poczekać na kolejny gest dobrej woli ze strony przybysza.

- A potem zobaczymy, co mu się stało. Zemdlał, czy zasnął... - dokończył.
 
Kerm jest offline  
Stary 15-10-2008, 22:09   #38
 
Maciekafc's Avatar
 
Reputacja: 1 Maciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znany
Obydwoje tkwili w zaspach śnieżnych. Wojskowy z pewnością obmyślał plan działania, nic nie mówił. Jacek leżał i zastanawiał się dlaczego szołniesz chce działać sam. Pogoda nie była najlepsza i nie zapowiadało się na poprawę. Krajewski nie przyzwyczajony do 'nic nie robienia' nie mógł siedzieć bezczynnie w zwałach śniegu, szczególnie, że powoli jego ciepłe ubrania zaczynały nasiąkać wodą. Bardzo zaciekawiony całą tą sytuacją chłopak uniósł się lekko i wyjrzał za zasyp. W tym momencie końcem oka spostrzegł, że szołniesz dziwnie się obruszył, ale Jacek patrzył dalej. Szczerze mówiąc nic nadzwyczajnego, dalej ten sam śniegi i ta sama monotonia. Ach, jest i walący się budynek, tak, tak. Jacek jako, że całe swoje dotychczasowe życie spędził na wsi, od razu rozpoznał, że są to pozostałości gospodarstwa rolnego. Dobrze uchowała się chlewnia, jednak nikogo w niej nie było. Napastnicy chowali się w tym pomieszczeniu na lewo od byłego miejsca świnek. Z obserwacji wyrwał Jacka syczący obok wojskowy. Chłopak obrócił głowę w bok i spojrzał z lekkim wyrzutem na żołnierza, po czym szybko przywarł do ziemi zastanawiając się o co tak naprawdę chodzi. Wtedy to Trela odetchnął z ulgą i od razu odwrócił się od chłopaka. Dziwne, chyba nie polubił mnie do końca. No nic, trzeba działać, bo samarsnę na śmierć. Chłopak zerknął chyłkiem na psa. Ten z kolei leżał w śniegu, wyglądało, że trzyma się dobrze i jakoś specjalnie nie przeszkadza mu ten ziąb. No cóż.

Gdy Jacek chciał zaproponować jakiś plan działania żołnierzowi, o dziwo, jego już nie było na miejscu...Krajewski zerwał się z miejsca i wszedł na nasyp. Nigdzie nie było widać towarzysza, a tymi dwoma się w ogóle nie przejmował. Po chwili bierności, Jacek poszedł po rozum do głowy i zszedł z wału. Teraz podążał po śladach. Lekki zakręt i i jest. Skulony, z karabinem w ręku, cichutko, powoli drepcze szołniesz.

- Poruczniku! Poruczniku! Saczekajsze! - głośnym szeptem Jacek próbował zwrócić uwagę Trelii. Nagle przystanął w miejscu i począł głowkować czemuż tamten najpierw nie powiadomił go, a teraz odszedł sobie. Krajewski ściągnął futrzaną czapę. Było mu ciepło, nawet zaczynał się pocić, po zdjęciu nakrycia głowy fala mrozu natychmiast dotknęła go. W sam raz na orzeźwienie. Głupi, lekkomyślny....

Czapa znów zawitała na czuprynie Jacka. Już nie gonił za czającym się żołnierzem, a ściągnął karabin z pleców i począł odwijać zabezpieczające szmaty. Mimo dokuczliwego zimna, mrozu, karabin dalej był w dobrym stanie i nadawał się do użytku. Krajewski wyciągnął z kieszeni ładownicę i włożył ją do komory zamkowej. Następie mocno obwiązał karabin szmatami. No, nich pan porucsnik sobie idsie gdsie chce. Jacek powoli wstąpił na nasyp, zaczął kierować się w stronę ruin, w każdej chwili gotów wystrzelić..
 
Maciekafc jest offline  
Stary 18-10-2008, 00:03   #39
 
Kagonesti ZW's Avatar
 
Reputacja: 1 Kagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłośćKagonesti ZW ma wspaniałą przyszłość
Korneliusz przez moment się zawahał. Człowiek przed nim nie był chyba normalny. Najpierw zimnym jak znak czasu tonem niemalże zabija go, teraz prosi go do środka, kiedy jego towarzysz pada bezwładnie. Nawet nie zwrócił na niego uwagi. Zachowywał się bardzo dziwnie, tak jakby wszędobylska zima odbiła mu na umyśle swe piętno. Może mieszkał tu samotnie przez cały ten czas od początku świata chłodu i bieli? Ludzie ponoć w samotności tracą rozum. Za czasów agentury znał kilku takich. Rozpracowywał tzw. "samotnych wilków". Z dnia na dzień widział jak w końcu padają ofiarą własnej paranoi i manii prześladowczej. Tak jak miało być. Jednak nie pracowało się przeciwko nim łatwo, zawsze istniało spore ryzyko, że zrobi coś nieprzewidywalnego. Grupy kierowały się pewnymi schematami, łatwo było też nimi manipulować. Człowiek samotny skłonny jest do refleksji, jednak samotność jałowi go od środka. Czasami nawet takich się bał. Teraz jednak musiał zachować pozory uprzejmości.
- To miłe z waszej strony - wszedł więc głębiej - Choć prawdę mówiąc znam parę miejsc gdzie można przenocować. Tak w ogóle to Korneliusz na imię mi... i... - Mocheński skinął ponownie głową na towarzysza gospodarza - ... jeśli koledze trzeba, to i bimbru odstąpię. Chyba mu zima mu... hehe... "dopiekła".
Sięgnął z powrotem po swą butelkę. Postawił ją gdzieś niedaleko Zygmunta. Nie zdjął płaszcza. Schował tam dłoń, udając ciche jęki bólu, lecz tak by Zygmunt to ujrzał. Jego dłoń wpadła do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Szybko odszukała znajomy kształt. Kształt dający nie raz ukojenie, z którym mógł się kochać każdej zimy, który dawał mu bezpieczeństwo. Powoli wyciągnął go ze swej kieszeni w stronę Zygmunta.
- To ode mnie - powiedział półtonem i wyciągając dłoń w stronę gospodarza, podał mu puszkę smalcu - To niewiele, ale skoro nie chcecie bimbru, przyjmij to jako opłatę za ewentualny nocleg.
 
__________________
"You can have power over people as long as you don't take everything away from them. But when you've robbed a man of everything, he's no longer in your power." Aleksandr I. Solzhenitsyn.

Ostatnio edytowane przez Kagonesti ZW : 18-10-2008 o 06:24.
Kagonesti ZW jest offline  
Stary 18-10-2008, 19:03   #40
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Stłumił uśmiech na widok konsternacji malującej się na twarzy przybysza. Korneliusza. Jeśli rzecz jasna było to prawdziwe imię.
W gruncie rzeczy nawet mu się nie dziwił. Sam nie bardzo miał pojęcie, czemu zaprosił go do środka, zamiast kopniakiem wystawić za drzwi.

Widząc wyciągniętą w jego stronę rękę z puszką pokręcił głową.

- To nie hotel - powiedział. - Dach też nie mój. Dorzucisz się do kolacji to starczy.

To też z pewnością nie było normalne zachowanie. Każdy starał się brać jak najwięcej, nawet wbrew woli ewentualnego ofiarodawcy, zaś odrzucanie dobrowolnego daru było co najmniej dziwne. Ale w tym momencie nie bardzo go obchodziło to, co pomyśli o nim Korneliusz. W końcu miała to być znajomość na jeden nocleg...

- Gość w dom, Bóg w dom - krzywy uśmiech pojawił się na jego twarzy - jak powiadali nasi przodkowie. Powinienem cię powitać chlebem i solą, ale... - rozłożył bezradnie ręce. - I z jednym, i z drugim kiepsko...
- Tylko ciepła jest pod dostatkiem.


Kątem oka obserwując Korneliusza podszedł do leżącego Wojciecha i przyklęknął przy nim. Chwycił za ramię i potrząsnął lekko.
Bez reakcji.

- Jesteś może lekarzem? - spytał Korneliusza. Bez nadziei na otrzymanie pozytywnej odpowiedzi. Lekarz na tym pustkowiu to byłby cud, a on w cuda nie wierzył.

Dotknął tętnicy szyjnej leżącego. Puls był słaby, ale wyczuwalny.

- Żyje - stwierdził. - Daj ten spirytus - powiedział. - Lepsze by były sole trzeźwiące, niczym dla panienki, ale..

Widząc strużkę krwi, która wyciekła z ust Wojciecha pokręcił głową.

- Pewnie i tak mu to nic nie pomoże, ale zostawić go... Nie uchodzi...
- To pewnie górnik... - mówił dalej. - Wspominał o tym - wyjaśnił - że spędził parę lat pod ziemią... Albo to pylica, albo zapalenie płuc... Nic zaraźliwego, ale wyleczyć go... Może w mieście by znalazł ratunek, gdyby go było na to stać. Ale - popatrzył na dość kiepskie wdzianko Wojciecha - raczej na to nie wygląda. Chyba, że ma skarb w plecaczku. Albo cenne wiadomości.

Wiedza często była cenniejsza niż złoto czy jedzenie.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 20-10-2008 o 06:20.
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172