Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-02-2009, 20:27   #11
 
Templarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Templarius jest godny podziwuTemplarius jest godny podziwuTemplarius jest godny podziwuTemplarius jest godny podziwuTemplarius jest godny podziwuTemplarius jest godny podziwuTemplarius jest godny podziwuTemplarius jest godny podziwuTemplarius jest godny podziwuTemplarius jest godny podziwuTemplarius jest godny podziwu
Maks z przerażenia otworzył usta. Zimna stal przyłożonej lufy do skroni zniknęła.
Przez kilka sekund widział nie ponurą, majestatyczną klinikę miasta Malton chronioną przez żołdaków, pełną zasieków i gniazd obsługi RKM-ów ale duszne, spowite gorącym, wręcz namacalnym oparem śmierci uliczki Bagdadu. Przysiągłby, że za rogatką stoją w piaskowych barwach maskujących żołnierze z jego patrolu - patrolu którym dowodził kilka lat temu. Odbezpieczają broń - mierzą do niego.

Znów tam był - w tym piekle wyrytym w jego duszy, w jego jestestwie na zawsze.

Morgan wie, co żołnierze na posterunku zrobią już za kilka chwil - co ON by kazał zrobić stojąc po przeciwnej stronie barykady, widząc pędzący samochód, nie reagujący na wezwania.

Nim zorientował się co robi, jego noga znalazła się na pedale gazu wbijając go do oporu w brudny chodniczek forda, a ręce skręciły gwałtownie kierownicą prosto na zbliżający się róg ścian budynku. Samochód wpadł w poślizg - w głowie Maksa przewinęła się tylko mimowolna litania "Boże tylko nie to nie pozwól mi zginąć Boże nie daj mi zginąć na tej górze piachu w tym piekle Boże..." przerwana przygotowaniem się całego ciała do nieuniknionego - kuli bądź uderzenia rosnącej w ułamkach sekundy ściany cegieł.

Nawet nie poczuł, kiedy zaczął krzyczeć.
 
__________________
"All those moments will be lost... In time... Like tears... In the rain. Time to die."

Ostatnio edytowane przez Templarius : 15-02-2009 o 21:49.
Templarius jest offline  
Stary 18-02-2009, 18:06   #12
 
Sahtrok's Avatar
 
Reputacja: 1 Sahtrok jest na bardzo dobrej drodzeSahtrok jest na bardzo dobrej drodzeSahtrok jest na bardzo dobrej drodzeSahtrok jest na bardzo dobrej drodzeSahtrok jest na bardzo dobrej drodzeSahtrok jest na bardzo dobrej drodzeSahtrok jest na bardzo dobrej drodzeSahtrok jest na bardzo dobrej drodzeSahtrok jest na bardzo dobrej drodzeSahtrok jest na bardzo dobrej drodzeSahtrok jest na bardzo dobrej drodze
Wszedł do środka i szybko się rozejrzał. Odgłosy walki. Kotłowanina, blisko, gdzieś w okolicach lady. Kilka szybkich kroków, ominięcie dwóch sporych podłużnych regałów i już był obok. Do uszu Micheala dotarł nagły ryk wściekłości i zza lady wyłoniła się sylwetka. Biały - pomyślał i wycelował shootguna. Pociągnął za cyngiel i poczuł potężne szarpnięcie towarzyszące charakterystycznemu odgłosowi wystrzału strzelby.

Przeładował i pociągnął za spust jeszcze raz. Trafił stwora w głowę. Biały runął za ladę i Micheal stracił go z oczu. O ile to był biały a nie ten facet, którego wcześniej widział z okna.

Jezu, niech tylko to będzie biały ! To musiał by cholerny biały, po prostu musiał ... A co jeśli jednak zabił tego kolesia, a biały tam siedzi i czeka aż Micheal się odwróci, albo podejdzie blisko lady ... Czeka, żeby rzucić się na niego, zwalić go z nóg, gryźć i szarpać .. Micheal przełknął ślinę i ruszył w kierunku lady. Zrobił dwa kroki i przystanął.

- Czy ktoś tu jest ? - zapytał cicho
Biały nie odpowie. Człowiek może odpowiedzieć, jeśli żyje. I jeśli chce odpowiedzieć
 

Ostatnio edytowane przez Sahtrok : 18-02-2009 o 18:10.
Sahtrok jest offline  
Stary 21-02-2009, 00:34   #13
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Strach rozszarpuje mi gałki oczne...

...opowiem Ci dziś takie straszne rzeczy...
...Nie ucieszy Cię już nic




Siedziałem dziś na dachu mojego domu. Wiesz, małym bliźniaku, na obrzeżach. Dom mój leży na wzgórzu położony trochę wyżej niż, cała reszta miasta. I dlatego mam doskonały widok na to co się dzieje. Pożary, te łuny, dalekie echa wystrzałów, od czasu do czasu wojskowe helikoptery. To wszystko ma w sobie coś pięknego. Nie jestem w stanie wytłumaczyć co to właściwie jest ale... To po prostu jest piękne.
Ostatnio wyciągnąłem z piwnicy mój stary aparat i przez kilka godzin robiłem zdjęcia temu widowisku. Powiesiłem je obok poprzednich.




Timothy Payton

Alex kulił się pod ladą dużego biurka, które zajmowało większość pokoju. Timothy, z hełmem przewieszonym przez szyje jak słomkowy kapelusz dziewczyny w środku lata...IDIOTYCZNA MYŚL...opierał się o ścianę, wyglądając przez malutkie okno, z wylotem na ulicę.

Dzieci nie zawsze rozumieją co dzieje się dookoła nich. Żyją zawieszone w swoim małym świecie iluzji i wyobrażeń. Jest im tam dobrze. Są tam bezpieczne. Czasami, jednak rzeczywistość dorosłych atakuje tę ich.
Tatuś wychodzi, jak co dzień.
Wszędzie źli ludzie.
Tatuś nie wraca.
Mamusia płaczę.
Źli ludzi wchodzą do domu.
Twarz mamusi rozbita ciężkimi uderzeniami glanów.
Gdzie jest tatuś?
Czemu mama się nie rusza?
Mamusiu...
Mamusiu...
MAMUSIU!


Payton spojrzał na dziecko. Błysk malutkich oczek, wyglądał upiornie w zielonej poświacie noktowizora.
Ryk silników motorów stawał się nie do wytrzymania.
Claymore zawiodły. Musimy uciekać, walczyć.. Znajdą nas tu, albo może ominą..
Wybuch. Drugi.
Cisza. Straszna cisza następująca przed wielką burzą.
Przeraźliwy skowyt rannych. Dwóch, trzech.
Tim stanął na palcach, by móc lepiej widzieć ulicę. Kurz i dym zasłaniały mu widok. Pewne było jedno: zwierzyna była w pułapce.

Nagły błysk. Momentalnie zacisnął powieki i zerwał z twarzy noktowizor. Powoli, miarowo rozkręcał się wiszący z sufitu wiatrak. Żołnierz powoli otworzył oczy. Jedna po drugiej zamrugały żarówki. W budynku znów był prąd.
Dotąd martwe, budziły się ekrany monitoringu ochrony miejskiej biblioteki publicznej.
Wejście.
Szatnia.
Toalety.
Główna wypożyczalnia.
Dział ksiąg dawnych.
Czytelnia.
Krzywy uśmiech obłąkanej twarzy.


Pieprzony psychol, kolejny pieprzony anarchista, który cały porządek świata ma w dupie, bo liczy się jedynie jego wolność i to ścierwo które mu gra w odtwarzaczu mp3.
Karykaturalny obraz na monitorze powoli wyciąga z kieszeni skrawek papieru. Odwraca i przystawia go do kamery.
I WILL GET YOU!
Skrawek zgrabnie odpada od kamery, znów pokazując wyszczerzoną gębę i przystawiony do niej pistolet. Glock 17. Pistolet firmy słynącej z plastikowych doniczek i parasoli.
Lufa przejeżdża po twarzy, oddala się od niej i zaczyna celować wprost w Paytona.
Strzał. Obraz na monitorze momentalnie znika.
Sekundę później gasną światła. Wiatrak powoli przestaje się kręcić.




Chciałbym mieć gości. Ile można siedzieć samemu w tym domu. Boję się jednak wychodzić do ludzi. Chciałbym, żeby oni przyszli do mnie.





Maximilian Morgan


Otwórz swoje oczy.
Otwórz swoje oczy.

Ryk silnika. Charczące ostrzeżenia z megafonów. Kule dźwięczące po karoserii auta. Dwa krzyki zlewające się w całość.
Otwórz swoje oczy.
Otwórz swoje oczy.

Biały Ford Pick-up pędził na ścianę budynku. Rzężący silnik wydawał z siebie ostatnie tchnienia. Antoine wczepił się palcami w tapicerkę foteli. Pistolet miarowo podskakiwał na brudnej podłodze.
"Boże tylko nie to nie pozwól mi zginąć Boże nie daj mi zginąć na tej górze piachu w tym piekle, Boże..."
A jakim, Bogu ty, kurwa myślisz?! Gdzie jest Bóg?! W Malton?!
Otwórz swoje oczy.
Otwórz swoje oczy.

Krótka sekunda zderzenia.
Zgrzyt wyginanego metalu. Mocne szarpnięcie. Ból.
Lepka, ogarniająca ze wszystkich stron ciemność. Dotyka Cię. Bierze w objęcia.



Otwórz swoje oczy.
Otwórz swoje oczy.

Brutalne kopnięcie przywołuje Cię do życia.
- Tu trójka. Obydwaj chyba nie żyją. Kierowca wypadł z auta. Ten w środku wygląda gorzej. Co z nimi? Odbiór.
Powoli, z trudem Max dźwignął powieki. Sylwetka obróconego do niego plecami żołnierza przesłonięta była przez małe, czarne punkciki tańczące dookoła.
Obrócił ciężką głowę. Wszędzie pokrwawione odłamki szkła.
Pistolet. Na wyciągnięcie ręki.
Ręka. Złamana kość wystawała z rozerwanych kawałków okrwawionej koszuli.
- Zrozumiałem. Bez odbioru.
Żołnierz odwrócił się na pięcie, wycelował we wnętrze auta i puścił do środka krótką serię.
- Skończyłeś?! Krzyk na zewnątrz. Żołnierz obrócił się w stronę wybitej przez forda dziury.
- Nie, jeszcze nie!
Otwórz swoje oczy.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.

Ostatnio edytowane przez Lost : 13-03-2009 o 12:25.
Lost jest offline  
Stary 23-02-2009, 22:19   #14
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Wykrzywiona twarz świra strzelającego do kamery sprawiła, że żołnierz zadrżał przez moment. „Szajbus, zwyrodnialec…” – szybko przeleciało mu przez świadomość. Nienawidził z takim walczyć, nigdy nie wiesz co mu odpierdoli. Wyćwiczony i zdyscyplinowany żołnierz ma jakieś tam utarte nawyki i wpojone procedury działania, takiego zawsze można było przewidzieć. Czubka już nie bardzo… nigdy nie możesz być pewien co zrobi… jest jak wściekłe zwierze… możliwie, że rzuciłby się na ciebie z pianą na pysku nie zważywszy na wycelowany karabin.

Serce mocno łomotało mu w piersi… nie wiedział co ma zrobić. Nie mógł pozwolić by szaleniec przejął inicjatywę, bo w przeciwnym wypadku stali by na przegranej pozycji. Spojrzał na małego chłopca tulącego mu się do nogi, wpatrywał się w niego swoimi wielkimi, smutnymi oczami.

Ukląkł i trzymając go za ramiona powiedział:

- Alex, będę musiał stąd na chwilkę wyjść, a ty schowasz się w szafie okej? I będziesz cichutko siedział, dopóki nie wrócę? Za moment będę z powrotem. To jak stary, obiecujesz się nie ruszać ze swojej kryjówki?

Malec chwilę się wahał, ale po kilku sekundach powiedział:

- Obiecuję…

Rangers podważył kratkę szybu wentylacji i pomógł schować się tam malcowi. Przystawił obok kratki szeroki fotel, tak by na wszelki wypadek zakamuflować miejsce ukrycia Alexa. Plecak i snajperkę wrzucił do szafki i starannie zamknął.

*****

W całym budynku panowała ciemność. Ciemność była jego sprzymierzeńcem. Zarzucił na oczy okulary noktowizora. Ciemność zamieniła się w odcienie zieleni i szarości. Sprawdził raz jeszcze mocowanie magazynku w karabinie, odbezpieczył broń. Podszedł do drzwi i uchylił je lekko, odsuwając się na bok na wszelki wypadek. Nie było żadnej reakcji… po woli z bijącym szybko sercem wychynął na korytarz. Nikogo nie było…poruszał się powoli między półkami z książkami, patrząc pod nogi by nie zaalarmować wroga niechcianym hałasem… Polowanie się rozpoczęło… i nie wiadomo kto tu był myśliwym a kto zwierzyną…
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 12-03-2009, 21:20   #15
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Michael zmierzał powoli w kierunku lady, krok za krokiem, tak ostrożnie i cicho jak tylko potrafił. Ktoś tam musiał być. Przyjaciel albo wróg, pomoc albo śmierć. W Malton nie było szarości - tylko czerń i biel. Ostatni krok. Spojrzał za ladę.

Zwłoki białego. Czyli trafił. Ale to oznaczało, że...

Zimny okrąg dotknął jego skroni. Cichy dźwięk obracanego bębenka upewnił go w przekonaniu, że przeciwnik żywego trupa przeżył. Dał sobie radę. I właśnie zamierzał rozwalić łeb swemu "wybawicielowi".

- Pytam ostatni raz. Kim kurwa jesteś i dlaczego mam oszczędzić twoje życie? - wysyczał Kaspar, chwytając mocniej broń. Nigdy nie celował do człowieka, w jego głowę, z takiej odległości... Lepiej, żeby palec nie zaczął drżeć...

- Odpowiadaj. Tak będzie dla ciebie dużo le... - Niemiec nie dokończył.

Nerwy Frentona nie wytrzymały. Chwycił strzelbę, uniósł swe dłonie, wymierzył dokładnie w brzuch przeciwnika, zamachnął się i... Kula wystrzelona z rewolweru rozlała jego łeb po połowie powierzchni lokalu.

- Ożesz kurwa... - wyszeptał Schmeling spoglądając na okrwawioną rękę. Przecież on nie chciał go zabijać... Wiedział, że będzie musiał, ale ludzi...? Białych, tak, ich musiał, mimo faktu, iż każdego z nich mógł przecież kiedyś minąć na ulicy czy spotkać w którymś z tych ogromnych sklepów. Ale zwykłego człowieka? Młodego mężczyznę?

Przecież nie był złym człowiekiem. Łamał prawo, ale nie tak, by czynić tym komukolwiek krzywdę. Poza tym, to było dawno. A potem pracował, ciężko pracował, wychował dzieci na porządnych ludzi, grzeczne są, ułożone. Co wieczór modlił się, zazwyczaj też rano, składał ofiary na okoliczną parafię, wielokrotnie rozmawiając z tamtejszymi duchownymi. Kiedy mógł, pomógł każdemu.

- Teraz też musisz pomóc. - szepnął, a przed jego oczami pojawiły się zatroskane i przerażone twarze dzieci.

Wytarł krew o niezabrudzony jeszcze lejącą się krwią kawał koszuli denata, podnosząc przy tym strzelbę i amunicję do niej. Nie wypada, to straszny grzech i zbrodnia okrutna, ale... Musi przeżyć.

Jeszcze raz przeglądnął sklep. Żywność, tę szczelnie zapakowaną, wrzucił do torby. A potem wyszedł, ostatni raz zerkając na ciało. W imię wyższych idei...

Czas na aptekę. Oby tam też dotarł pierwszy...
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 13-03-2009, 20:43   #16
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Będą ci się śniły trupy, krew i groby…

…najgorsze z twoich wyobrażeń

Potknij się, upadnij na kolana, pozwól się dogonić…



Maximilian Morgan

Strach paraliżuje. Przesiąka ubrania, włosy, skórę, krew, serce. Człowiek leży połamany przez przerażenie, modląc się by to wszystko nigdy się nie stało.
Ostatnie myśli wspominają całe życie, rodzinę, kobietę, nieopłacony rachunek bankowy i zablokowaną kablówkę…GÓWNO PRAWDA!...Konające zwierze nie myśli o niczym, a może tylko jedynie przygarniająca go do siebie Panika, jego towarzysz na drogę, zastanawia się nad goniącą potrzebą zaprzestania eksperymentów na zwierzętach, lub wczorajszym niskokalorycznym posiłku.
Choć istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie myśli o żadnym z powyższych. Po prostu ma kolejny nudny dzień w robocie.
A zwierze? Ostatnim swym przerażonym tchnieniem, będzie starało się ugryźć. Nie umie odejść w pokoju jakiegoś Chrystusa.


Żołnierz stąpając po rozbitych cegłach, powoli zbliżał się do Morgana. Czarny kształt karabinu już wodził po jego dogorywającej sylwetce. Źrenice rozszerzały się z przerażenia. Strach chciał rozrywać gałki oczne.
Palce wczepiły się w betonową posadzkę. Być jak najdalej stąd, tak jakby to nigdy się nie wydarzyło. Nigdy.
Zdzierać ją, zdzierać, aż do krwi.
Żołnierz widząc ruch, pokiereszowanego strzępu ciała, zawahał się. Pokrwawione palce zagarniały do siebie życie.
- Sweet! Ten jeden tu żyje! I nie wygląda na jednego z tamtych! Ciężko oberwał!
Głos na zewnątrz po chwili odpowiedział.
- To go kurwa, załatw i spieprzajmy stąd!
Setki małych, szarych myszek gazowanych, przypiekanych, skręcających się z bólu. Tak… Zasłużone poświęcenie dla gatunku ludzkiego.
- Do chuja, Sweet… Ale on, żyje, stary! Przyjdź żesz tu, do cholery!
Głośne kroki podbitych butów, przetykane cichymi przekleństwami. Wysoki cień stanął nad workiem kości Maximiliana.
- Kurwa, Abot, człowieku. Spójrz na niego. Nie da rady. Ja też nie jestem z tego szczególnie dumny. Ale nie mam zamiaru go tachać do bazy. Prawdziwym żołnierzem będziesz dopiero wtedy, jak spojrzysz, mu prosto w oczy, walniesz i nic nie poczujesz…
-Ale…
- Abot, mamy wytyczne. Musimy ich walnąć, żeby nie zmieniły się w to… W to coś.

- Kurwa, Sweet! Ale to nie jest trup, obok, którego przechodzisz, puszczasz mu serie w łeb i idziesz dalej! To nie jest też bestia, która, chce ci urwać głowę! To jest pierdolony, człowiek! Ranny w samym środku tego bagna! Może jechał z ty drugim do kliniki, nie wiesz!
- Uspokój się, szeregowy!
- Nie wyjeżdżaj mi tu z pieprzonym szeregowym! Chyba kurwa przede wszystkim jesteśmy ludźmi, do chuja! Ludźmi, rozumiesz?!
- Dobra, dobra, Abot… Spokojnie… Jak tam chcesz… Zabierzemy go stąd… Czekaj sekundę.

Cichy trzask krótkofalówki.
- Baza, odbiór. Mamy tu niezarażonego. Ranny. Jest w ciężkim stanie, odbiór... Baza, odbiór…
Cień odwrócił się w kierunku dziury w ścianie.
- Wyjdę na zewnątrz, Abot. Tu jest chyba słaby zasięg. Oddalające się kroki.
- Ok. Ja rozwinę noszę. Musimy go jakoś wyciągnąć. Mówiąc to oparł karabin o wrak samochodu, zdjął plecak i zaczął od niego odczepiać przenośne noszę.
- Wszystko będzie dobrze, człowieku. Zabierzemy Cię stąd. Wyszeptał.
Rozbita głowa Morgana powoli oddalała się od świata. Mało, co słyszał, mało, co widział.
Żył. Dalej żył. A oni są tu po to by zabrać jego życie.
Sałatka Winegret. Liczba kalorii: w sam raz. Tak…
Pistolet. Jego wybawienie. Leżący na ziemi rewolwer, Antoine. Skierowanie wybuchu w jedną stronę.


Maximilian z wysiłkiem, wziął w pokaleczone ręce zimną stal broni. Umierające zwierze musi ugryźć. Tak kończy się historia każdego drapieżnika. Ostatnie tchnienie? Ono nie przedłuża życia. Ono tylko je skraca.
Lufa chwiejnie wodziła, po krzątającej się sylwetce. Mocne pociągnięcie za spust.
Strzał. Kolejny. Jeden z wielu, dzisiejszej i następnych nocy.
Żołnierz ciężko zwalił się na ziemie. Posoka powoli wylewała się z ziejącego pustką oczodołu. Strach rozerwał gałkę oczną.
- Abot!!! Krzyk cienia brutalnie rozerwał ciszę.
Kilkanaście strzałów przebiło ciało Morgana, wyrywając mu pistolet z ręki. Podziurawiona dusza powoli ulatywała.
Zamknij swoje oczy.
Zamknij swoje oczy.


Sweet klęcząc, trzymał ciepłe ciało towarzysza w ramionach, jak matka swoje dziecko, powoli kołysząc się w rosnącej kałuży krwi. Obok leżały na wpół rozwinięte, zapaćkane czerwienią noszę. Dalej dogorywał, człowiek, dla którego ktoś chciał być człowiekiem.
- Abot… Ty, sukinkocie… Ty, dobry sukinkocie…



Timothy Payton

Ile można mówić o ciemności? To przecież takie oczywiste. Jej lepkość. Ten strach, jaki wzbudza w sercu ludzkim. Cała ta tajemnica, która kryje się tam, gdzie wzrok nie sięga. Cały jej obłąkańczy mistycyzm. Zapytajcie ślepców.

Noktowizor wyłapywał każde, najdrobniejsze światło, by pokazać Paytonowi świat, w jego oszukańczej strukturze. Długie rzędy spisanej ludzkiej wiedzy, otaczały jego maluczką postać.
Kiedyś po tej samej posadzce, stąpały żądne wiedzy, wypastowane półbuty, by teraz zostać zastąpione przez szukające drogi ucieczki, zabrudzone desantówki oraz bawiące się z nim w kotka i myszkę, obłąkane szaleństwem, ciężkie glany.
Timothy, powoli z karabinem przystawionym do policzka pokonywał kolejne działy. Był przygotowany na wszystko. Maksymalnie skupiony.
Ciszę przerwało ciężkie uderzenie dochodzące z prawej strony, jak gdyby całe ciało uderzało o jakąś drewnianą konstrukcje…
Jeden regał walił się na drugi. Okrutne kostki domina zmierzały w stronę żołnierza.
Pieprzony psychol.
Dwoma susami, znalazł się w pustej alejce, pomiędzy rzędami.
Strzały, jasnozielone błyski.
Kilka kul przeleciało tuż obok niego. Kolejnym skokiem, był za następnymi regałami.
- I co, żołnierzyku?! Nie dasz się tak po prostu zastrzelić?! Echo wypełniało gmach.
Adrenalina buzowała we krwi. Polowanie.
Kolejne strzały. Tym razem na oślep. Kule padały daleko od pozycji Paytona.
Cisza.
Myśliwy zmienia pozycje.
Timothy pochylony wycofywał się w stronę wielkich drzwi. Będąc w głównej sali, jego przeciwnik mógł cały czas ostrzeliwać go z galerii pierwszego piętra.
Nie będzie łatwym celem. Nie da się tutaj zabić. Nie teraz.
Dwukrotny, przytłumiony wystrzał ze strzelby, zatrzymał go w miejscu. Wrota biblioteczne rozwarły się z hukiem. W miejscu zamka zionęła pustka. Do środka wbiegła, okrwawiona kobieta, trzymająca w jednym ręku pistolet, a w drugim dymiącego jeszcze obrzyma. Rzuciła go na ladę i rozejrzała się po pomieszczeniu. Timothy przyglądał się jej, chroniony nieprzeniknioną ciemnością.



- Czysto! Dawajcie tu rannych! Krzyknęła.
Do środka wbiegło dwóch mężczyzn, niosących na plecach kolejnych. Położyli ich na środku pokoju. Poświata płomieni rozjaśniała ich twarze.
- Tam został jeszcze Rabbit! Wracam po niego! Umorusany krwią i pyłem, na oko dwudziestolatek gestykulował gwałtownie wskazując ulicę.


- Nigdzie, kurwa nie idziesz! On jest już trupem
! Wykrzyczała kobieta zasłaniając własnym ciałem drzwi.
Drugi z mężczyzn, znacznie starszy, ubrany w maskę przeciwgazową, zdjął z ramienia karabin M4 i krzyknął:


- Pierdól go! Zacznijmy szukać czegoś, co zastawi drzwi! Tam są biali, do cholery!
- Jakbym kurwa nie wiedział! Odkrzyknął młodziak, wyjmując pistolet. – Idę po niego!
Pomiędzy nich wpadła kobieta.
- Nie wiem, co się tam kurwa stało, ale sam widziałeś! Zresztą więcej ode mnie! Jego motor rozerwało na strzępy! Na pewno nie żyje!
- Nie rób mnie w chuja! Sama słyszałaś jak darł ryja! Zresztą jak TY możesz powiedzieć, żebyśmy po niego nie wracali, co?! Jak ty?! Jest tam! Nie zostawię go białym!
W tym momencie starszy mężczyzna odepchnął go, wychylił się przez drzwi, przyłożył karabin do oka i oddał dwa strzały.
- Kurwa, one tu biegną!
Kobieta doskoczyła do młodziaka, podniosła go i krzyknęła do ucha:
- Idziesz ze mną! To jest rozkaz! Musimy zabarykadować drzwi! Jeckyll, osłaniaj nas!
- Tak jest! Krzyknął mężczyzna, strzelając w stronę drgającej ulicy. Pozostała dwójka przeskoczyła, przez kulących się na podłodze rannych, minęła Tima i pobiegła w głąb biblioteki.



Kaspar Schmeling


Okrwawione ręce. Nie, nie należała do niewinnego. Przecież Malton nie jest Betlejem. Tylko rzeź została taka sama.
Więc, po co strzelał? Po co zabijał? Bo chciał przeżyć? Każdy chce przeżyć.
To wszystko, co się tu stało, do czego jeszcze dojdzie… To wszystko przez rząd. Czemu ich po prostu nie ewakuowano? Czemu nikt ich stąd nie zabierze? Czemu mają zostać tu, aż zgniją?

Kaspar powoli przemierzał przez zagruzowane ulice. Domy dookoła upodobniły się jeden do drugiego. Każdy szary, okopcony i pusty w środku. Zaraza zbierała swoje żniwo. Mógł długo maszerować nie dostrzegając wielu zmian w otoczeniu.


Ile już szedł? Godzinę? Dwie? Stracił poczucie czasu.
Chwilami zamyślał się, a przed oczami stawał mu widok zabrudzonej koszuli młodego chłopca. Tej, o którą wytarł swą dłoń.
W końcu znalazł się u celu. Naprzeciwko otwartego gmachu miejskiej biblioteki publicznej swoje wielkie zbite witryny eksponowała apteka „CENTRUM”. Jeśli gdzieś miał znaleźć Glivec, to tylko tutaj.
Powoli stąpając po pokruszonych, szklanych kryształach wszedł do środka. Latarka rozświetliła kolejne pomieszczenie. Większość regałów była poprzewracana, a na ziemi walały się porozrywane kartony. Nie tylko jego dzieci chorowały. Z ulgą stwierdził, że nigdzie nie widać krwawych odcisków dłoni, czy rozbryzganej posoki.
Jednak nie wszyscy tutaj dotarli.
Zdejmując plecak, zaczął poszukiwania. Wśród brudnych strzykawek, rozwiniętych bandaży i kolorowych kapsułek, odnalazł w końcu dwa opakowania, upragnionych pomarańczowych tabletek. Zgarnął po drodze jeszcze trochę bandaży, plastrów oraz wodę utlenioną.
- Zawsze się może przydać. Mruknął.
Wszystko spakował do plecaka, założył go i już miał wychodzić…
Ryki silników. Krzyki. Strzały.
Szybko z powrotem cofnął się do budynku. Ładując strzelbę obserwował ulicę. Jego wzrok przykuł ludzki kształt ubrany w mundur wbiegający do biblioteki. Ten ktoś chyba prowadził dziecko, a może Kasparowi się tylko wydawało. Nie te oczy już…
Zaraz za nim zatrzasnęły się drzwi. Zza rogu jednak rozświetlając reflektorami ulicę wyjechały cztery, nie, pięć terenowych motorów. Na niektórych z nich siedziały po dwie osoby. Kierowcy szaleńczo przebijali się przez labirynt gruzów, podczas gdy pasażerowie strzelali w ciemność za nimi. Uciekali.
Nagle jeden wybuch wstrząsnął ziemią. I drugi. Jeden z motorów wraz z dwójką ludzi wyleciał do góry i opadł ciężko w dół, znacząc swoją drogę ognistym pióropuszem. Jeszcze jeden natychmiastowo wybuchł. Kolejny uderzył z wielką siłą w zaparkowanego nieopodal Jeepa. Dwa następne z piskiem zahamowały przed płonącą, poskręcaną stalą.
Jeden z kierowców nie utrzymał swojej bestii kładąc się razem z nią na asfalcie. Motor znaczył swoją trasę iskrami, ciągnąc za sobą człowieka. Gdy w końcu się zatrzymał, mężczyzna natychmiast wstał i kulejąc pobiegł w stronę biblioteki. Dwoma strzałami wyważył drzwi i natychmiast znikł w środku.
W tym samym czasie pozostała dwójka starała się wyciągnąć spod wraków rannych towarzyszy. Po kilku chwilach biegła razem z nimi do rozpostartych wrót.
Na chwile burza ucichła. Przez ciszę przebijały się tylko stłumione krzyki jednego z wciąż leżącego na ulicy rannych.
Schmeling spojrzał w stronę skąd nadjechały motocykle.
- O żesz… To nieprzyjemne uczucie, jakby ktoś zacisnął dłoń na gardle. Strach.
Biali. Ich skrzywione nieustającym bólem twarze. Nadciągali dziesiątkami, biegnąc w stronę biblioteki, z której właśnie wychylił się człowiek, strzelający w dziki tłum.
Grzech.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.

Ostatnio edytowane przez Lost : 05-04-2009 o 08:12.
Lost jest offline  
Stary 25-03-2009, 22:44   #17
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Biali. Nie grupa, nie "sporo". Horda. Jak fala, jak to całe tsunami, oglądał to w telewizji, masa wody spadająca na plaże, na jakichś żółtków czy innych. Ale tutaj to wszystko było żywe. Żywe, wściekłe i głodne...

- Ożesz kurwa...

Kiedyś chciał umrzeć heroicznie. Mógł się tu zaszyć, ocalić tych młodych ludzi, którzy schowali się w bibliotece. Miał sporo amunicji, był wytrzymały, ciało zahartowane przez ciężkie życie potrafiło wytrzymać wiele bólu. Wystrzelałby ich... Nie wszystkich, na pewno nie, ale sporo. Miał strzelbę, całkiem niezła broń na walenie do tłumu, rewolwery, starą dwururkę. Zwaliłby parę szafek, otoczył się nimi, nie dorwaliby go tak szybko, nie, nie mieliby na to szans. Ale dzieci czekały na niego. A on nie mógł ich zawieść. O to błagała go żona na łożu śmierci, żeby nigdy nie zostawiał ich samych, żeby pomógł im w każdej okazji, by pomógł jej w opiece nad nimi. Gerda była ich aniołem stróżem, lecz w tej chwili bardziej potrzebowali leków i strzelby, niźli ognistego miecza...

Biblioteka. Musiał się tam dostać.

Odbezpieczył i przeładował strzelbę, napełnił bębenki rewolwerów w biegu. Biegł, pokonując ulicę, widząc już ich twarze. Wykrzywione, wściekłe, pełne cierpienia i nienawiści. Ich oczy, wyrażające tylko chęć mordu. To kiedyś byli ludzie... Ilekroć ich widział, serce Kaspara drżało ze strachu...

Coraz bliżej drzwi. Już, już, schody. Ktoś wygląda, patrzy się, widzi go! Zamachał strzelbą, zauważyli go, chyba postanowili wpuścić. Jeszcze chwila. Oddech coraz krótszy, to już nie te lata, ale... Musiał dobiec. Musiał przeżyć.

Ostatnie kroki. Otworzyli przed nim drzwi. Krok, drugi, trzeci, trzask zamykanych, ciężkich wrót. Nie widział już tego. Osunął się na kolana, dysząc ciężko. Spokojnie, powoli, wdech, wydech...

Podniósł się i dopiero wtedy ujrzał twarze ludzi, z którymi już niebawem będzie walczył o przetrwanie.
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 05-04-2009, 00:28   #18
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Facet z galerii przestał strzelać… Widać w ciemnościach nie mógł wykryć, przemieszczającego się cicho jak śmierć Rangersa. Regały przestały się walić… psychopata czekał…Wiedział, że w ciemności ma małe szanse, a jego kule trafiały w pustkę daleko od jego pozycji.

Nagle drzwi biblioteki otwarły się pod naporem kilku strzałów ze strzelby. Zamek i jego okolice zamieniły się w drzazgi… Do środka wpadła kobieta z dymiącym jeszcze obrzynem umorusany krwią chłopak, za nimi facet z wojskową wersją M4 na ramieniu. Rangersowi przez myśl przeleciał obraz gościa zdzierającego broń z martwego żołnierza, taki karabin był tylko na wyposażeniu armii.

Byli mocno pokiereszowani… widać mina Claymora zrobiła swoją robotę, choć nie do końca. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, ich by tu teraz nie było, tylko leżeli by tam, przykrywając sobą połowę ulicy…z rozmowy wywnioskował, że jeden nie przeżył spotkania z miną.

Jego sytuacja była nienajlepsza. W budynku zaroiło się od obcych… nieobliczalnych ludzi… a on miał jeszcze malca pod opieką. Nie mógł pozwolić by mu się stała krzywda.

Długo ważył w sobie decyzję… biali byli coraz bliżej… nieznajomy z karabinka wojskowego oddał kilka strzałów przez okno. Przemienieni musieli być coraz bliżej.

Musiał działać szybko… ciemność dawała mu przewagę. Cicho odwiesił karabin na pasku i wyciągnął Glocka z tłumikiem. Wychylił się delikatnie zza regału…musiał działać jak błyskawica… wycelował w głowę gościa z M4… masywny regał, zawalony ciężkimi tomami stanowił pewną osłonę przed szaleńcem z galerii. Niemniej jednak po oddaniu strzałów musiał szybko zmienić pozycję. Delikatnie i pewnie ściągnął spust pistoletu… nie sprawdzał czy trafił… drugą kulę posłał w kierunku kobiety z rewolwerem. Potem zniknął między regałami… jak duch… jak śmierć w huraganie zabijania i nienawiści. Umorusanego i rozhisteryzowanego młodzieńca zostawił na później. On stanowił w jego ocenie najmniejsze niebezpieczeństwo…

Jego usta poruszały się bezgłośnie recytując słowa modlitwy… Czekał na dalszy rozwój wydarzeń… gotowy znów zamienić się w Anioła Śmierci.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 05-04-2009, 21:55   #19
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Podobno dusza waży 21 gram, a sumienie?...
…10 grzechów głównych
Martwi ludzie, jeszcze nie wiedzą…


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=vX_GNw5rqwg[/MEDIA]

Kaspar Schmelling & Timothy Payton

Wyobraź sobie, że tu kilka gram ołowiu niesie śmierć. Zabija. Tak po prostu. Tak zwyczajnie. Tak gdyby nigdy nic. Jakby to wszystko się nie działo.
Poprzednie życie, to, w którym takie sceny widziałeś tylko na ekranie telewizora się, nie umywa. Nic się do tego nie umywa.

Kanał Pierwszy.
Kaspar poderwał się do biegu. Ciemna ulica, rozświetlana tylko blaskami wystrzałów i ogniem płonących wraków, aż drżała od skowytów umarlaków. Biegły, przewracały się, pełzły na czworakach, wstawały i podpierając się przegniłymi rękami znów szły.
Cała horda. Nieubłaganie do przodu. Do przodu.
Schmeling był w połowie ulicy. Dosyć wyraźnie już widział sylwetkę nieznajomego, oddającego raz po raz strzały w dziki tłum. Niemiec, w biegu wyszarpnął zza pasa rewolwer i wypalił kilka razy w zdezorientowanego białego, zagradzającego mu drogę do biblioteki.
Niektóre z nich były już tak blisko, tak bardzo blisko.
Dwa pociski chybiły, przelatując obok potwora, jednak następny uderzył w sam, wypełniony krwawą ropą oczodół. Głowa dosłownie eksplodowała. Na te ciężki czasy, kaliber ’44 najlepszym przyjacielem człowieka.
Szaleńczy bieg wciąż trwał.
Jednym susem Niemiec przeskoczył skulone ciało jednego z motocyklistów. But rozprysnął kałużę krwi. Niedosłyszalny, cichy jęk.
Żołnierz na schodach zauważył go. Jego karabin wypluł kolejną serię w stronę kłębiącej się ulicy. Zmiana magazynku.
Gwałtownie gestykulując w stronę starca, krzyczał: - Tutaj! Tutaj, człowieku! Osłaniam cię! Szybciej, do chole… Dalsze słowa zagłuszyła kolejne pociski.
Kaspar wbiegł na marmurowe schody. Jeden, drugi, trzeci, czwarty. Czyjeś ręce już wpychały go do środka.
- Dawajcie coś do barykady! Szybciej! Biegną tu!
Niemiec padł zdyszany na ziemię. Mógłby przysiąc, że słyszy ciężki rytm własnego, starczego serca.
Nie czas na odpoczynek. Jeszcze nie teraz… Nie teraz.
Schmeling z trudem się dźwignął. W mgnieniu oka ogarnął przestronny, upaćkany krwią hol biblioteczny. Na środku leżało dwóch rannych ludzi, obok niego znajdowała się ciężka, drewniana lada, a naprzeciwko głównych wrót, obok przejścia na czytelnię, leżały porozbijane regały na książki, okryte półmrokiem.
Trochę się tu zmieniło, od ostatniej wizyty 2 tygodnie temu.
Niech to, znów zapomniał oddać książek. Cholerne, idiotyczne myśli.
Kaspar odwrócił się, znów w stronę, nieznajomego. Tamten nieustannie naciskał spust. Ciche szczęknięcie broni. Pusta skorupa, upadła na ziemię. Kolejne 30 nabojów wpadło do komory.
- Mamy kilka większych półek i jeden solidniejszy regał! Powinno wytrzymać! I kto to jest, do cholery? – Kobiecy głos zza Kasparem, widocznie stronił od gości.
Człowiek w masce, rzucił nieprzytomnym wzrokiem na starca i za przestrzeń za nim.
W następnej, tak długiej sekundzie, w jego czaszce ział wielki otwór.

Kanał Drugi.
O mój boże.
Kaspar, przerażony starł powoli, ze swojej twarzy krew. Ciało nieznajomego ciężko spadło na Niemca.
- Kryj się! Wrzasnęła dziewczyna. Schmeling, zrzucił z siebie ciało. Powietrze rozdarły kolejne przytłumione strzały. Starzec jednym skokiem był za okutą ladą. Jeszcze kilka kul rozbiło się jego kryjówkę. Był jednak cały. Żywy.
Jednak wyciszone wystrzały nie ustawały.
- Aargh! Dostałam! Boże, dostałam! Jezu, kto by pomyślał, że kobieta może tak głośno krzyczeć. Tak głośno. Jej głos wibrował Kasparowi w uszach. Zagłuszał nawet donośne wystrzały, na zewnątrz. Rabbit przedłużał swoje życie, o tych kilka niepotrzebnych chwil.
Mimo strachu, powoli doczołgał się do skraju lady i ogarnął wzrokiem pomieszczenie. Ciemność rozświetlana, tylko przez płomienie. Dostrzegł jednak ruch. Jeden z rannych, opierając się na łokciu, powoli podciągnął do oka swoje MP5. Kolejna seria rozdarła noc.
- Tam jest! Za regałami! Skurwiel, chowa się za regałem! Maly! Dawaj granat!
Pojedyncze strzały rozbijały stertę drewna. Nagle zza niej wychylił się zza niej umundurowany człowiek i oddał kilka strzałów w kierunku rannego. Ten drugi, zwijający się obok, nagle wyprężył się jak struna, by zastygnąć w tej, karykaturalnie, koszmarnej pozycji.


Drugi ranny, oddając kilka strzałów szybko przeturlał się za obłożony metalowymi płytami śmietnik.
- Mały, słyszysz mnie, kurwa?! Jest zza regałami! Dawaj granat!
W sali obok, przebijając się przez jęki dziewczyny, odezwał się młody, przerażony głos.
- Skończyły się! Leslie, oberwała! Ona krwawi, człowieku!
- To ją opatrz, funkcjonariuszu! I weź się w garść!

Długa pauza. W końcu młody głos odparł: - Rabbit, miał opatrunki! Święty, biali zaraz tu będą! Uciekajmy stąd!
Ranny szybko krzyknął: - Siedź na miejscu! – Dalej szeptał sam do siebie. Kuźwa… Co robić co robić? Dobra… Ty, tam! Ten co strzelasz! Tu policja Malton! Jesteśmy funkcjonariuszami na służbie. Rzuć broń, a nic Ci się nie stanie… Rzuć broń! Do cholery, poddaj się! Chyba, kurwa pojmujesz, że zaraz będą tu, biali?! Chcesz tak umrzeć?!
Kolejnych kilka strzałów z sali obok. Młody chłopak starał się przekrzyczeć ciszę.
- Są kolejni! Tu są kolejni!
Strzałom Berretty, wtórowały strzały Glocka.
- I owszem, kurwa! I będzie nas coraz więcej! Czas na występ!
Tima przebiegł zimny dreszcz. Głos Cravena.
Na zewnątrz zwierzęcy ryk, nawoływał do dalszego polowania.

Kanał trzeci.
Przyjęcie pełne jest gości.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.

Ostatnio edytowane przez Lost : 06-04-2009 o 09:04.
Lost jest offline  
Stary 21-04-2009, 17:23   #20
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Tim oddychał ciężko za resztkami rozwalonego regału. Noktowizor dawał mu znaczną przewagę nad przeciwnikami. Jeden był ranny… chował się za koszem… jeden martwy i jęcząca kobieta.

Dialog, który nastąpił później zmroził u krew w żyłach.

- Mały, słyszysz mnie, kurwa?! Jest zza regałami! Dawaj granat!
W sali obok, przebijając się przez jęki dziewczyny, odezwał się młody, przerażony głos.
- Skończyły się! Leslie, oberwała! Ona krwawi, człowieku!
- To ją opatrz, funkcjonariuszu! I weź się w garść!

Długa pauza. W końcu młody głos odparł: - Rabbit, miał opatrunki! Święty, biali zaraz tu będą! Uciekajmy stąd!
Ranny szybko krzyknął: - Siedź na miejscu! – Dalej szeptał sam do siebie. Kuźwa… Co robić co robić? Dobra… Ty, tam! Ten co strzelasz! Tu policja Malton! Jesteśmy funkcjonariuszami na służbie. Rzuć broń, a nic Ci się nie stanie… Rzuć broń! Do cholery, poddaj się! Chyba, kurwa pojmujesz, że zaraz będą tu, biali?! Chcesz tak umrzeć?!

„Policja? Do cholery!! Przecież nie mają mundurów, policja nie jeździ na motocyklach po całym mieście i nie strzela do wszystkiego co się rusza… „

Wykrzyknął zza swojej barykady, nie mając nic do stracenia i tak wiedzieli gdzie jest:

- Policja? A skąd mam to wiedzieć?! Policja nie jeździ po całym mieście na motocyklach i nie strzela do wszystkiego co się rusza!!! Jestem sierżantem US Army… wg praw stanu wyjątkowego, natychmiast macie rzucić broń i wyjść… ja w przeciwieństwie do was mam granaty.

Nie miał… ale oni tego nie mogli wiedzieć.

- Nie, nie chcę tu zginąć z łapsk białych… i skąd mam wiedzieć, że ten świr w masce nie jest z wami? Decyzja należy do Was…!!! Albo sobie pomożemy albo umrzecie… ja nie dam załatwić się tak łatwo…

Czekał spokojnie na odpowiedź, trzymając palec nadal na spuście.

Krzyki z sąsiedniego pokoju przynosiły jeszcze gorsze wieści…

Kilka strzałów z dziewięciu milimetrów nie pocieszyło Tima.
- Są kolejni! Tu są kolejni!
- I owszem, kurwa! I będzie nas coraz więcej! Czas na występ!


Tima przebiegł zimny dreszcz, to był ten świrus… czyżby był jednym z zainfekowanych??!! Porwał za M4 i sprawdził stan magazynka… nie mógł tutaj zginąć, nie był sam i musiał o tym pamiętać…
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172