Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-03-2010, 02:21   #1
Mal
 
Mal's Avatar
 
Reputacja: 1 Mal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodze
[Storytelling] ZIMNE CIEPŁO - SESJA ZAWIESZONA

Był poniedziałek, dokładnie środek miesiąca października 2020 roku, Ostróda - miasteczko w woj. warmińsko-mazurskim. Deszczowe chmury sunęły wolno z południa. Zapowiadało się na odwilż. Joahim Brendel z pochodzenia Żyd, zamieszkujący przez większość swojego życia w Londynie, zakrył szczelnie szyję kołnierzem swojego czarnego płaszcza, którego w tym miesiącu jeszcze nie zdejmował. Długa, szara, żydowska broda wystawała ze szczeliny poruszając się wolno w miarę gdy oddychał. A oddychał ciężko, raz po raz pokaszlując. Był to kaszel człowieka, w którego organizmie rozgrywała się wojna pomiędzy życiem a śmiercią. Joahim zatrzymał się. Nie miał już siły iść dalej. Był głodny, ale nie był też już w stanie zdobyć dla siebie pożywienia. Rozejrzał się wkoło, jak gdyby z nadzieją, że może ktoś mu pomoże. Wszędzie tylko pnie drzew, fragmenty rozwalonych budynków, wraki samochodów. Jego wzrok zatrzymał się na pociągu osobowym, którego dwa wagony zwisały z nieistniejącego już wiaduktu kolejowego. Wycieńczony osunął się na ziemię opierając plecy o pordzewiałą blachę jakiegoś samochodu. Poraz ostatni już zakręcił pejsa. Jego dłoń, na której widać było ślady promieniowania radioaktywnego opadła mu na uda. Oddychał jeszcze przez chwilę a potem zwyczajnie umarł na siedząco w swoim czarnym żydowskim kapeluszu.

Cyrus i Ivan, obydwoje w wieku około czterdziestki, poznali się w bardzo nietypowy sposób. Zobaczyli swoje sylwetki daleko na horyzoncie będąc już na terenie byłej Polski. Teraz nie było już granic pomiędzy państwami i to, gdzie się znajdowali mogło mieć znaczenie jedynie pod względem strategicznym. Obydwaj z karabinami i plecakami na plecach. Każdy z nich stał na wzniesieniu, stanowiąc łatwy cel w razie, gdyby ten drugi zechciał zaatakować. Stali tak przez minutę nieruchomo mierząc się wzrokiem, badając z daleka zagrożenie. I niemalże jednocześnie dostrzegli w dzielącej ich dolinie jakiś szybki ruch, jakieś duże biegnące zwierzę. Obydwoje zdziwili się bardzo, gdy okazało się, że był to lew, który musiał chyba uciec niedawno z jakiegoś zoo. Razem postanowili na niego zapolować. Zwierzę, być może ostatnie z tego gatunku, nie miało szans przeciwko wystrzałom z broni palnej.

Kolejny dzień zbliżał się ku końcowi. Słońce powoli zaczynało chować się za wzgórzami. Robiło się coraz zimniej. Już teraz było 10 stopni poniżej zera. Kto by się spodziewał takiego mrozu na początku października? Co prawda w tym roku śnieg spadł już w czerwcu... Cyrus i Ivan podróżowali teraz razem na południe nic do siebie nie mówiąc. Szli wzdłuż dwupasmowej ulicy przysypanej na przemian śniegiem i pyłem. Po obu stronach ciągnęły się niezmierzone pustkowia skąpo porośnięte trawą. Niegdyś podobno rosło w tych okolicach zboże. Mijali setki stojących samochodów. Wszystkie te samochody podążały niegdyś na północ na obydwu pasach ruchu. Większość maszyn załadowana była dobytkiem, takim jak sprzęt rtv, małe zabytkowe meble i kosztowności. Pasażerowie najwyraźniej musieli iść dalej pieszo i wszystko wskazywało na to, że zabrali ze sobą żywność, o ile jakąś posiadali. Od czasu do czasu Cyrus i Ivan widzieli jakiegoś trupa albo kilka trupów siedzących wewnątrz samochodu, najczęściej z poparzeniami albo ranami, do których mogło dojść na skutek pożaru lub wybuchu jakiegoś granatu. Droga, którą podróżowali coraz częściej nasiekana była dziurami. Coraz częściej samochody albo leżały, albo stały w poprzek drogi, czarne od spalenizny sprzed kilku miesięcy, zaczynające już rdzewieć. Daleko w oddali widzieli, że droga robi się pusta właśnie tam, gdzie po prawej stronie jest zjazd w stronę jakiegoś niewielkiego obróconego w zgliszcza miasta. Właśnie do tego miasta postanowili się udać. Minął tydzień od wyżej wspomnianego polowania na lwa. Zapasy lwiego mięsa skończyły się. Oczywiście nie zjedli wszystkiego co posiadali. Część mięsa byli zmuszeni wyrzucić, bo się zepsuło. Nadszedł najwyższy czas, by zaopatrzyć się w nowy prowiant.

W pokaźnym podziemnym garażu jakiegoś pawilonu sklepowego Rumunka Truda siedziała sobie za kierownicą dostawczego samochodu. Jej tylko wiadomym było, jakich ziół używała do produkowania skrętów, spośród których jeden tkwił w jej 90-letnich ustach. Koła samochodu dostawczego znajdowały się w połowie pod brudnoszarym lodem. Garaż w dużej mierze przetrwał to, co działo się na zewnątrz. Co prawda sufit po jednej jego stronie obsunął się całkowicie i cieknąca z zewnątrz woda zalała wnętrze do wysokości kolan, ale teraz ta woda była już zamarznięta i można było po niej chodzić zupełnie jak po betonie. Druga strona garażu była niemalże nienaruszona i nawet jej nie zalało, bo znajdowała się nieco powyżej. Stało tam kilka samochodów osobowych, rozszabrowanych, co można było wywnioskować z ich wyglądu. Szyby w nich były powybijane, pootwierane na oścież były drzwi i bagażniki. W niektórych brakowało samochodach brakowało nawet kół. W garażu, jak to zwykle bywa, było jeszcze zimniej niż na powierzchni - jakieś 15 stopni poniżej zera. W tylnej części wana, w którym siedziała Truda, tliło się delikatnie ognisko, do którego co jakiś czas dorzucała szmaty i deski z krzeseł.

Przez ostatnie cztery dni Gabriel brnął przez to, co kiedyś nazywało się lasami. Niegdyś bujne, zielone drzewa, krzewy, trawy, mchy i porosty teraz prezentowały się zupełnie inaczej. Gdziekolwiek spojrzeć, podłoże miało kolor jasnoszarego zamarzniętego błota, z którego wystawały jedynie pnie drzew i połamane gałęzie tak, jakby ktoś jednym ruchem ogromnej siekiery odciął wszystkie to, co rosło kilka metrów nad ziemią. Zamarznięte błoto, po którym szedł było mieszaniną ziemi i wszechobecnego pyłu. Z każdym krokiem słychać jak chrupie pod jego trepami. Teraz już coraz częściej Gabriel widział w świetle zachodzącego fragmenty jakichś rozwalonych niskich domków jednorodzinnych i garaży, co świadczyło o tym, że dotarł na peryferie jakiegoś miasteczka. To była dobra wiadomość, zważywszy na fakt, że od rana nic nie jadł. Może tutaj uda się znaleźć coś do jedzenia. Właśnie dziś rano skończył się wszelaki prowiant jaki posiadał, który składał się z kilku puszek fasolki w sosie pomidorowym, zakonserwowanego tuńczyka i plastikowej butelki przefiltrowanej z trudem wody o metalicznym smaku. W dzisiejszych czasach we wszystkim należy się doszukiwać czegoś pozytywnego. Przynajmniej jego prawie zupełnie pusty plecak przestał mu ciążyć. W powietrzu unosił się smród świeżo palonych lakierowanych desek. Czarny dym unosił się gdzieś spomiędzy gruzowiska z dziury w ziemi.

Fragment stojącego na skarpie czteropiętrowego bloku był od kilku miesięcy najwyższym punktem w tym miasteczku, odkąd na skutek ataku rakietowego zawaliła się wieża telewizyjna. Ów fragment budynku od tygodnia był schronieniem Krzysztofa. Mężczyzna leżał w pokoju gościnnym na kanapie. Nad jego głową szeleściła płachta z grubej folii, którą sam zainstalował, w miejsce brakującego sufitu. Przez półmetrowej wielkości dziurę w ścianie oglądał widok z czwartego piętra na rozciągające się nieopodal miasteczko. Jego wzrok przyciągnął unoszący się nad zgliszczami dym w miejscu, w którym go wcześniej nie widział.

W tym samym bloku, piętro niżej od dwóch dni mieszkała również Midori. Przyszła nocą zauważywszy światło ognia na czwartym piętrze budynku. Z Krzysztofem spotkali się na samym dole klatki schodowej. Wypatrzył ją z góry gdy jeszcze była daleko i czekał na nią. Obydwoje nie dysponowali żadną bronią palną, nie przyszło więc im na myśl, żeby rzucać w siebie kamieniami. Ona odezwała się pierwsza po angielsku pytając, czy nic by jej nie zrobił, gdyby zechciała ogrzać się przy ognisku. On ze swoim nauczonym w Polsce językiem angielskim z trudem, ale zdołał zrozumieć, o czym mówiła. Zgodził się. Przez następne dni obydwoje mieszkali na trzecim piętrze, bo tam było dziur w ścianach i wiatr wiał tylko przez dziurę w suficie. Rozmawiali ze sobą od czasu do czasu. Na środku pokoju rozpalili ognisko. Ogólnie cały budynek w każdej chwili mógł się zawalić, ale fragment wokół tej jednej klatki schodowej sprawiał wrażenie konstrukcji nadal jeszcze godnej zaufania. Teraz ona na trzecim piętrze starała się wysuszyć nad ogniem wyprane w deszczówce skarpetki, a on leżał na czwartym piętrze na kanapie gapiąc się w dziurę w ścianie.
 

Ostatnio edytowane przez Mal : 13-03-2010 o 03:09.
Mal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172