Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-10-2012, 20:52   #61
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
W Nowym Jorku zaczynały się robić solidne korki, ale dwa jednoślady całkiem zgrabnie i szybko przebyły wyznaczoną trasę.
Podczas jazdy Jack nie mówiła praktycznie nic, ale całkiem mocno i całym ciałem przylgnęła do ciała Eda. Nic erotycznego, po prostu wyjątkowo źle czuła się siedząc z tyłu i nieustannie towarzyszył jej lekki lęk, że zaraz zleci.

Pub mieścił się w bocznej uliczce, jednej z tych, która bliżej miała do slumsów niż nowoczesnych biur czy pracowni artystycznych.
- Dzięki stary.
Gdy tylko zaparkowali, Jack klepnęła Eda po plecach i skierowała się prosto ku drzwiom nad którymi wisiał zielony szyld "Tommy's pub"

Wnętrze nie było może najczystsze, brakowało mu też ręki dobrego dekoratora wnętrz, za to miało w sobie urok staromodnej speluny. Ściany obłożone były drewnem lub jego imitacją, podobnie jak spory bar, za którym stał upocony czarny grubas, za plecami którego głośno grał telewizor przekazując najnowsze newsy. Spora część stolików była już zajęta, ale Jack wypatrzyła jeszcze jeden wolny, dyskretnie stojący w kącie.
- Siema Tom. Trzy piwa. Z sokiem?
Ostatnie pytanie, z lekko ironicznym uśmiechem zadała Felipie.
- Howdy. - Walters rzucił neutralnie do barmana. - Bez soku, please. - podparł się łokciem o szynkwas.
- Może być to samo. I czarną kawę - skomentowała latynoska i zawlekła się do stolika rzucając obok krzesła kask i plecak. Poczekała aż pozostała dwójka się dosiądzie i od razu przeszła do rzeczy. - Trzeba zadbać o łączność. W środku Safe Heaven pewnie będzie zakłócona ale kiedy wyjdę będę mogła szybko powiadomić resztę z kim spotkał się nasz amante. I będziemy mogli szybko i wspólnie podejmować decyzje. Zorganizowałam sobie zastępstwo jako kelnerka na dzisiejszy wieczór. Nie wiem czy to łykną, a nawet jeśli, to czy uda mi się choć rzucić okiem na samo spotkanie. Dobrze by było mieć w odwodzie jakąś reserva, żeby jeden człowiek na bank wszedł do środka. Widział gdzie udał się nasz madero i kto dołączył do wynajętego przez niego cuarto.
- Ja do środka się nie piszę - odpowiedziała niemal natychmiast Jack biorąc solidny łyk jasnego piwa - Jeżeli Alice zdążyła zdać relacje zbyt duże prawdopodobieństwo, że jestem już spalona.
- Okay, pójdę. Jak nie mają już miejsc ani rezerwacji to będzie kicha...
- upił trochę z kufla. - Zanim zaczniemy sprzątać przy nie wiadomo czym, warto wiedzieć kogo i oby "Chinkie" się myliła, że potem gorzej jak wcześniej... Się może okazać w tej ciuciubabce, żeśmy dla tych gości jak śmieszny brud za paznokciami. Ja tam wole wiedzie z kim tańczę, zanim rozpętam dużą burzę w małej szklance... Chcecie przesyłkę oddać dla Alana no matter what? - rzucił od niechcenia i przechylił szkło tym razem na dłużej wlewając zimne piwo do gardła.

- Nie dzielę skóry na niedźwiedziu - Felipa upiła kilka łyków piwa. - Ale tak, myślę, że będę za oddaniem przesyłki Dirkuerowi. Tyle, że postaramy się parę razy podbić stawkę. Zgodzą się jeśli ta paczka jest tak importante jak twierdzą. Tym się zajmuję. Załatwiam różne rzeczy za dinero więc jeśli masz wobec tej przesyłki jakieś charytatywne plany Walters - uśmiechnęła się jedną połową ust - to się nimi nie dziel. Chyba, że masz nagranego innego, hojniejszego kupca, albo masz dobre wejścia... - przygryzła paznokieć mocno zamyślona ale szybko wycofała się z ostatniego pomysłu. - Nieważne, nie dzielę skóry na niedźwiedziu...

Chcąc porzucić temat wypiła duszkiem niemal połowę kufla. Alkohol natychmiast zmiękczył jej nogi ale wiedziała, że ten pierwszy impet szybko minie.
- Spróbuję załatwić rezerwację w Safe Heaven - ciągnęła - jeśli się uda, pójdziesz. Kiedy dowiemy się z iloma osobami spotyka się nasz kochaś, zakładamy im nadajniki na pojazdy. Priorytetem jest przesyłka. Jeśli się z nią pojawią, w co en persona nie dowierzam... przynajmniej dwie osoby śledzą przesyłkę. Wóz trzeba oznaczyć, zgubienie go nie wchodzi w grę. Z drugiej strony pojazd może emitować fale zagłuszające, si? - Felipa wskoczyła na chaotyczne tory własnych myśli. Przetarła oczy jakby kombinowanie, które normalnie przychodziło jej naturalnie teraz wymagało sporo wysiłku. - Mówili chyba, że przesyłka miała wbudowany nadajnik ale sygnał zniknął? Zaraz po kradzieży z wozu kuriera. Muszą go sin descanso zagłuszać co może też wyeliminować nasze pluskwy, które chciałam podrzucić kompanom pana władzy... Puta... Jeśli zlokalizujemy paczkę wszystko inne się nie liczy. Nasza trójka odpala motocykle i ich śledzimy, zostając w ciągłym porozumieniu. Nie tracąc kontaktu wzrokowego. A Ferrick... podrzuca naszemu amigo swoje zabawki do wozu i... pozbywamy się choć tego jednego problema, si? Mierda... mam wrażenie, że myśli mi się nie kleją. Skoczę do kibla przepłukać się zimną wodą. Grzejcie mi krzesło.
- Ma to sens - skomentowała krótko plan Felipy Jack i znów upiła kolejny łyk piwa - Nie zdziwiłabym się jakby kelnerka w jej wykonaniu zaczęła sprzedawać totalny crap naszemu policmajstrowi. Ma gadane dziewczyna. Alice Suarez zaczęła opowiadać o dziecku na utrzymaniu, a to to łykała jak młody pelikan.
- Yhym. -
Ed zajrzał w kufel i zobaczył denko. - Gadane to podstawa. Jak jeszcze ma się fajne cycki to już w ogóle nie pogadasz. - kiwnął ręką zamawiając drugą kolejkę dla wszystkich. - Dobrze Ci w krótkich piórkach. Dobrze mi się kojarzy. - zaczął mrugać nieskoordynowanie powieką, potem trzeć ręką zdrowy oczodół, coś musiało mu chyba wpaść do oka.
- Kojarzy? Siostra czy kochanka? -Jack w uśmiechu odsłoniła jasne zęby - A może nawet żona?
- High school sweetheart. -
odpowiedział udając obrażonego. - pani doctor nie pomoże? - zdziwił się mecząc sie z Okiem.
- Mogę pomóc, chociaż jak jeszcze nie jesteś fioletowy na twarzy i nie rzęzisz nie odzywa się mnie instynkt lekarski - kobieta wstała wcale nie śpiesznie, leniwie się przeciągając - Co tam masz?
- Już mi lepiej -
odpowiedział nie spiesząc się kiedy pochyliła się i zajrzała w jego źrenice. - ładne masz oczy. Naturalne? - zapytał patrząc z bliska na jej usta.
- Większość rzeczy mam naturalnych. I dziękuje za komplement - nie odsunęła się od niego, ale dosyć fachowo przyjrzała sztucznemu oku - A ty oko straciłeś, czy zdecydowałeś się je świadomie zastąpić?

Błękitne blask na szpetnym, żelaznym wszczepie przygasał jak wypalająca się świeca, aż w końcu rozproszył się zupełnie. Twarz Eda jakby skamieniała, a prawdziwe oko straciło swój codzienny, wesoły, zawadiacki błysk. Nic nie odpowiadając pozwalając trwać ciszy, która mogla stać się niezręczna. Jego wzrok na chwile stal się jakby nieobecny, potem przymknął powiekę, a kiedy otworzył oko uciekł wzrokiem na bok.
-Idzie browar - mruknął chłodnym lecz nie wrogim tonem ujmując Jack delikatnie za ramiona i zaczął powolutku odsuwać krótkowłosa kobietę od siebie.
- Dzięki za pomoc. - zabrzmiał już nieco wyluzowany, jak tych kilka chwil wcześniej, a na twarzy pojawił się nieporadny uśmiech.
- Sorry, takt nigdy nie stanowił jednej z moich cech. Jak coś mnie ciekawi po prostu pytam. - nie przejmując się za bardzo niezręczną ciszą i odsunięciem jej przez mężczyznę Jack usiadła - Felipa też wraca. Powinniśmy powoli się zbierać.

I zebrali się zwłaszcza, że Remo zgłosił się z informacją o komplikacjach. Kurwa, zawsze jakieś komplikacje. Jack znowu skorzystała z podwózki zapewnionej przez Eda dość podejrzliwie przyglądając się nagle ożywionej Felipie. Ale nie jej brocha, tak długo jak latynoska była skuteczna.
 

Ostatnio edytowane przez Nadiana : 27-10-2012 o 22:29.
Nadiana jest offline  
Stary 29-10-2012, 14:09   #62
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 19:47, czwartek, 3 wrzesień 2048
New York City
5 dni do wyborów, 31 godzin do wyczerpania się akumulatora



Safe Haven


Żarzące się w zapadającym zmroku neony. Huk żyjącego, tłocznego miasta. Cień padający z olbrzymich wieżowców, przytłaczających wszystkich i wszystko bez wyjątku. Korki spieszących z pracy ludzi, rozładowujące się powoli, zbyt powoli jak na gust klnących pod nosem kierowców. I w tym wszystkim Felipa, pewna siebie, będąca prawdziwym wilkiem w stadzie durnych owiec, które potrącały ją na chodniku, gdy zmierzała do Safe Haven. Czuła coraz większą suchość w ustach, narkotyk wciąż działał. Kobieta wiedziała, że jest to złudne, że niedługo jego efekt może okazać się odwrotny od zakładanego, a organizm prędzej czy później upomni się o swoje.
Ale jeszcze nie teraz. Najpierw lokal, mieszczący się w jednym z nowszych, bardziej luksusowych budynków, zajmując całe piętro. W przeciwieństwie do wielu innych, nie zamierzał nikogo zachęcać świecącą i migającą reklamą czy przeszklonymi ścianami, pozwalającymi przyjrzeć się jego niezwykłemu wnętrzu. O nie, choć zdecydowanie nie było to także “Pink Gloom”, cuchnące punkami na kilometr.
To tutaj, było przeznaczone dla biznesmanów. Tych bogatszych. Czerwony dywan przed wejściem? Hej, to musiało coś znaczyć! Ale nie dla niej był przeznaczony, przecież było też wejście służbowe. Małe i zwyczajne do bólu, gdzie po użyciu karty kobiety, którą “zastępowała”, otwierało się przejście do ciasnego korytarzyka, a ona sama została przywitana przez wyprostowanego pana w garniturze. Nawet nie ukrywał, że ją skanuje, pewnie jakimś drogim cackiem - temu przyjrzeć się nie mogła przez jego ciemne okulary.
- Angela to ty nie jesteś. Co ona znów wykombinowała? - pokręcił głową, słuchając krótkich wyjaśnień. - Zasuwaj do szefa.
Wskazał drogę, jeszcze oglądając się za jej tyłkiem. Faceci wszędzie są tacy sami. Chyba, że są gejami lub rasitami, oczywiście.

Latynoska dowiedziała się o tym lokalu sporo, wystarczająco też, aby nie kombinować. “Safe” było tu głównym słowem i nie było mowy o przemyceniu nawet najmniejszej mikrokamery, skanery w drzwiach inwigilowały wszystko, aż do kości. W lokalu zabronione były zdjęcia, a nawet rozmowy przez holofony, to akurat przez fakt włączonego zakłócania czy tam blokowania sygnału. Spokój i cisza, oderwanie od biegnącego do przodu świata, całkowita niedostępność dla zewnętrznego życia.
Dla wielu miało to pewnie swoje uroki, Felipie natomiast blokowało komunikację.
Przemierzyła korytarz pewnym krokiem, tłumiąc lekkie mdłości, które pojawiły się w chwili, gdy poczuła dobiegające z kuchni zapachy. Amfetamina wypaczała standardowe odruchy, w tym łaknienie, którego latynoska nie czuła kompletnie, mimo braku w żołądku czegoś konkretnego od... od dawna. Za to nastrój wciąż był dobry, pozwalając powitać “szefa” uśmiechem, zderzającym się z jego chłodną oceną jej sylwetki, gdy słuchał wyjaśnień.
- Dobra, i tak jesteś już spóźniona. Rozumiem, że robiłaś już za kelnerkę. Pracujesz w głównej sali, trzymasz się na dystans od klientów, chyba, że jakimś gestem będą oczekiwali twojej interwencji. Nie podchodzisz sama i nie pytasz czy wszystko w porządku. Trzymasz się z dala od bocznych pomieszczeń. Wszystko co tu zobaczysz i ewentualnie usłyszysz ma być natychmiast zapomniane. Podpisz - dał jej do zatwierdzenia klauzulę poufności, stwierdzającą to samo, co przed chwilą powiedział. - Zapoznałaś się z menu? Jeśli nie to masz na to pięć minut, potem zastąpisz Emmę. A Angeli powiedz, że jeszcze jeden numer i leci. No już, jazda.
Nie dał sobie po sobie poznać, co wyczytał z jej wyglądu i sylwetki, zarówno jej jak i pewnie jemu było to obojętne. Zastępstwo na chwilę, nie było w tym nic złego, ani nic wielce zaskakującego.
Potem już tylko szybkie przebranie się w czarno-czerwone, eleganckie ubranie, w którym poruszali się tu kelnerzy i kelnerki. Te drugie miały żakiety i spódnice do kolan, grzeczne, nie rzucające się w oczy stroje.

Wyszła do głównej sali sporo przed dziewiętnastą, dzięki czemu mogła jeszcze bliżej poznać rozkład stolików i pomieszczeń, szybko orientując się, że nie ma szans na zbyt wiele. Główne wejście było strzeżone, ale i boczne przejścia miały swoich ochroniarzy, zachowujących się zarówno uprzejmie, jak i stanowczo, gdy tylko się zbliżała. Czarne kotary odsłaniały się tylko na chwilę, nie było mowy o przyjrzeniu się temu, co działo się wewnątrz.
Odnalazła natomiast niewielką, ukrytą w środku “Safe Haven”, windę dla najważniejszych, albo najbardziej dyskretnych klientów. Zadbano tu o wszystko, przy czym obok windy mogli przechodzić praktycznie wszyscy pracownicy restauracji. Musiała tylko znaleźć powód do robienia tego regularnie i często. Gości było niestety sporo, co sprawiało, że miała też wiele pracy.
Angela wiele razy powtarzała, że są dokładnie kontrolowani.
Becketta zauważyła na pięć minut przez zaplanowaną godziną. Posadzono go przy jednym ze stolików, za które była odpowiedzialna, chcąc nie chcąc musiała go więc obsługiwać. Przynajmniej nie robił scen, zamawiając bezalkoholowe drinki i czytając hologazetę, niczym, nie zainteresowany otoczeniem, szukający spokoju klient.


Ferrick, Remo

Pierwsza część ich zadania wydawała się prosta i taką okazała się w istocie. Nikt nie dyskutował z podziałem ról, który zaproponowała Ann, stąd też dziewczyna nie czuła się dobrze, siedząc w samochodzie Remo. Ostatecznie, gdy coś pójdzie nie tak, będą mogli część winy zrzucić na słabe planowanie, choć sami nie wymyślili nic lepszego - z drugiej jednak strony, Ferrick nabyła wystarczająco wojskowej dyscypliny, aby na razie zignorować potencjalne konsekwencje. Liczyło się zadanie, nawet jeśli obecną jego część wykonywał haker, powoli, spokojnie i bez narażania się jadąc przed samochodem Suareza. Wciąż był na nim nadajnik, toteż nie potrzebował nawet trzymać się w zasięgu wzroku, a kierunek jazdy wyraźnie kierował ich na “Safe Haven”. Kye przyspieszył, wjeżdżając na parking jako pierwszy i wygaszając silnik. Przyciemnione szyby ukryły ich przed niepożądanym wzrokiem, dzięki czemu sami mogli obserwować przyjazd Corbina, który nie wychodził ze swojego pojazdu jeszcze przez jakiś czas, dopóki na parkingu nie pojawiło się także supernowoczesne porshe z magnetycznym napędem. Opuszczający je mężczyzna był już im znany, przynajmniej z widzenia. Kenton Alexander robił wrażenie wymuskanego, podobnie zresztą jak Corbin i bardzo wielu innych mężczyzn w tych czasach, zwłaszcza, gdy ocierali się o korporacje i duże pieniądze. Żaden z nich nie miał torby czy walizki mogącej świadczyć o tym, że mają ze sobą fanty zabrane Corp Techowi.

Zarówno Ann, jak i Kye, odnieśli wrażenie, że ci dwaj mieli tu się spotkać ze stroną trzecią, bowiem sami przywitali się jak starzy znajomi, kierując ku windom. Niestety ciężko było przewidzieć z kim. Parking był dość ruchliwy o tej porze, a masa twarzy i samochodów nie mówiła obserwującej to wszystko dwójce zupełnie nic. Haker oparł się wygodnie w fotelu, włączając radio. Wiedział, że to czego tam szuka, wkrótce się pojawi, dlatego nie był zdziwiony odsłuchując wydania wiadomości o dziewiętnastej.
”(...)Otrzymaliśmy informacje, że zaledwie przed kilkoma chwilami, nastąpił cybernetyczny atak na urząd patentowy. Wyciekło wiele informacji, które zostały udostępnione w sieci dla wszystkich zainteresowanych. Korporacje i rząd podjęły już stosowne działania i zapewniają, że wszelkie dane są bezpieczne a sprawcy zostaną schwytani, ale czy da się zatrzymać taki wyciek, gdy już nastąpił? Nieoficjalnie do ataku przyznała się grupa “Blank Page”, znana już w światku hakerskim od całkiem dawna. Jej przesłanie brzmiało “wszystko dla wszystkich”(...)”
Ferrick niewiele to mówiło, ale Remo zgasił odbiornik po wysłuchaniu tego. Jego twarz może i nic nie sugerowała, tyle, że nieszczególnie ukrywał, że usłyszał, co chciał usłyszeć. Dziewczyna tymczasem otrzymała wiadomość od Kennetha.
”Sprawa załatwiona, ale winna mi jesteś dobrą kolację przy świecach. Dziaduś mówił, że jedna jego znajoma widziała trzech łysych tego dnia, nietutejszych. Ale zaraz potem zamknęła się w domu i nie wychodziła.”


Safe Haven

Felipa tuż przed dziewiętnastą wzmogła swoją czujność. Musiała to zrobić, bowiem coraz trudniej było się jej skoncentrować, praca szybko pochłaniała energię i wzmagała zmęczenie. Ludzie wchodzili i wychodzili, ale prywatna winda nie była używana zbyt często. Wjechała nią elegancko ubrana kobieta w dość wyzywającym stroju, dość posunięty już w latach azjata o sympatycznej twarzy, prowadzący pod rękę kobietę o jakieś trzydzieści lat od siebie młodszą, również skośnooką, a także dwóch bardzo poważnie wyglądających mężczyzn w średnim wieku i bardzo drogich garniturach.
Kilka minut po wyznaczonej godzinie, zjawili się także Suarez i Alexander, wchodząc głównym wejściem.
Pracownik restauracji zajmujący się wskazywaniem miejsc, poprowadził ich do bocznej sali, gdzie już nie mogli być obserwowani. Beckett, siedzący odpowiednio blisko drzwi, usłyszał jednak nazwisko, na które się powołali. Przekazał je Felipie, na razie jednak nie wychodząc na zewnątrz w celu przekazania go dalej. Brzmiało “Sato” i nic latynosce nie mówiło jako takie, ale brzmiało wystarczająco azjatycko, aby móc ewentualnie dopasować je do podstarzałego mężczyzny lub towarzyszącej mu kobiety. Przynajmniej jeśli chodziło o tych pojawiających się tu przed dziewiętnastą.
Inna sprawa, że mogło być fałszywe.
Przez następne dwadzieścia minut nie działo się nic godnego uwagi. Adrenalina zaczęła krążyć w żyłach Jesus, którą zaczepił na dodatek jeden z “starszych” kelnerów, wskazując jej główną salę.
- Ej nowa, za dużo biegasz w te i wewte. Powinnaś stać i czekać na wezwanie klienta. To dobry lokal a nie jakaś knajpa z szybkim żarciem.
Jego potępiający wzrok mówił wszystko, co myśli o jej zachowaniu, ale w tej chwili nie mogła zawalić. Już zaczęła się tłumaczyć, gdy w przejściu pojawił się Suarez i azjatka. Oboje wsiedli do windy, więc Felipa tylko gorliwie pokiwała głową i wróciła do głównej sali. Wiadomość przekazała Beckettowi, który wstał i postanowił przewietrzyć.
Informacja została przekazana dalej.


Ferrick, Remo

Byli czujni. Zresztą nie było to trudne chociaż ostrzeżenie Becketta się przydało. Prywatna winda “Safe Haven” znajdowała się gdzie indziej, niezbyt widoczna z miejsca, w którym stali. Opuścić pojazdu nie mogli, nie chcieli też wyjeżdżać, póki nic nie zostało wyjaśnione. Wyjście Suareza i towarzyszącej mu kobiety obserwowali więc ze sporej odległości, zastanawiając się co oznacza. Mężczyzna wsiadł bowiem do jednej z czarnych limuzyn z przyciemnianymi szybami, która prawie natychmiast zapaliła światła i ruszyła. W kierunku swojego forda nawet nie zerknął, nie wyglądał też na przesadnie zdenerwowanego, nie szukał drogi ucieczki, a nawet uśmiechnął się do kobiety, która być może wpadła mu w oko.
Podążanie za nim było jednak nieco kłopotliwe. Azjatka pozostała w garażu, wsiadając do drugiej, identycznej limuzyny, tej co nie ruszyła się z miejsca. Prócz tego była tu także trzecia tej samej marki, a także sporo innych luksusowych wozów.
W przynajmniej kilku wciąż mogli być jacyś ludzie. Wóz Remo może i bardzo się nie wyróżniał, ale jego podążanie za samochodem z Suarezem mogło być odnotowane i przekazane. Wyjazd z garażu był tylko jeden.


Grand Cental

Grand Central, główny terminal kolejowy Nowego Jorku, był tak samo monumentalny jak wtedy, kiedy go stawiano. Mimo wielu lat i równie wielu renowacji, wciąż aspirował na jedno z najpiękniejszych dzieł architektury tego miasta. Walters i Evans mieli bardzo dużo czasu na podziwianie go, a także na beznamiętne przyglądanie się niezliczonym tłumom ludzi, która się przez niego przewijała. Główny hall był zatłoczony prawie przez cały czas, chociaż około dziewiętnastej robiło się już nieco luźniej, na tyle, że można było przejść bez potrącania po drodze nikogo. Nie było mowy o przebywaniu w przechowalni bagażu, do której co jakiś czas zaglądali spacerujący tu ochroniarze, ale za to było wiele możliwości na obserwowanie wejścia do niej.
Suarez nie pojawił się tu przed spotkaniem.
Czas dłużył się, przynajmniej do czasu, aż Beckett poinformował o tym, że Suarez opuścił “Safe Haven”.
Potem następne dwadzieścia minut dłużyło się jeszcze bardziej.
Dojrzeli ich zaraz po tym, jak przekroczyli główne wejście. Było ich trzech, Corbinowi towarzyszyło dwóch mężczyzn ubranych na czarno. Kurtki wojskowego typu, podobne spodnie i solidne buty nie wskazywały na ochroniarzy korporacyjnych, a przynajmniej nie w standardowym ich stroju. Ed był pewien, że obaj pod kurtkami nieśli broń.
Teraz było już niewiele czasu na zaimprowizowanie planu akcji. Tamci bez ociągania kierowali się do przechowalni bagażu. Jeden stanął przy wejściu, czujnie rozglądając się dookoła, a pozostali dwaj zniknęli w środku.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 29-10-2012 o 18:28.
Sekal jest offline  
Stary 03-11-2012, 12:11   #63
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Jack nie czuła się komfortowo w ciemnej, długiej peruce ani hipsterskich okularach. Ale nie oponowała, kiedy Ed zaproponował przebranie: zdradzania tożsamości było dość jak na jeden dzień. I podczas gdy mężczyzna wzorcowo kiwał się jako żebrak ona zdążyła zjeść obrzydliwego hot doga z budki. Nie lubiła działać na pusty żołądek.

Akurat w momencie, kiedy wyrzuciła papierek dostrzegła Suareza zmierzającego w jedynym możliwym kierunku. Wynajęcie skrzynki w przechowalni bagażu to była drobnostka; zapłata, klucz w zamian i voila. Nie było na co czekać. Lekarka przyśpieszyła kroku, by znaleźć się w pomieszczeniu przed celami.

Będą chcieli jej się stamtąd pozbyć to było oczywiste, więc należało grać na czas. Wysypanie zawartości obrzydliwej torebki w panterkę na stolik powinno dać jej te kilka sekund. Kilka sekund, by dobrze zamontować kamerkę od Waltersa.

Problem w tym, że żadna kamera nie miała absolutnie żadnych szans na działanie w tym pomieszczeniu, w którym Suarez jeszcze rano pozostawił urządzenie zakłócające. Teraz wszedł tam lekko niepewnie, z idącym tuż za nim, solidnie zbudowanym, gładko ogolonym mężczyzną w garniturze, niczym jakąś chodzącą reklamą firmy ochroniarskiej. Byli tam tylko we trójkę. Corbin zatrzymał się, z kwaśną miną przyglądając się Jack, ale ten drugi nie był bardzo cierpliwy.
- Przepraszam, czy mogłaby pani się pospieszyć?
- Oh, co? - spojrzała na nich z lekko zdziwionym spojrzeniem. Cholerne zakłócacze -Ah, pośpieszyć. Niech panowie sobie nie przeszkadzają, w mojej torebce znajdowanie czegoś małego jak te kluczyki może chwilę potrwać.
Evans miała szczerą nadzieję, że przepraszający uśmiech patentowanej kretynki zadziała.

Ochroniarz nie okazał wielkiego zirytowania, za to bezczelnie nachylił się nad zawartością torebki.
- Tu go nie ma, mam rację? Jeśli ma pani problem, proszę poszukać na zewnątrz. My potrzebujemy tylko minuty i już nie przeszkadzamy w szukaniu.
Spojrzał na nią jak na kretynkę, ale jednocześnie nie wyzbył się podejrzliwości.
- Oh, faktycznie, może zostawiłam go w innej torebce. Albo kurtce. Oj...
Przeklinając w duchu swój brak umiejętności blefowania Jack wykonała jeden prosty, nie zdarny ruch zwalający wszystkie jej rzeczy na podłogę.
- Ale ze mnie niezdara. Teraz muszę to pozbierać. Przepraszam pana.
Upadła na kolana, tyłem do Suareza,
- Naprawdę niech panowie sobie nie przeszkadzają, ja tylko pozbieram i już idę.
Facet w garniaku stanął pomiędzy nią a Corbinem, który sądząc z odgłosów otworzył szafkę, wyjmując z niej torbę. Usłyszała jeszcze otwierany, a potem zasuwany zamek automatyczny. I nic więcej.
Gdy tylko Jack usłyszała odgłos otwieranej szafki błyskawicznie zebrała rozsypane rzeczy i podniosła się. A raczej próbowała, bo ochroniarz położył jej dłoń na ramię i pchnął w kierunku ziemi.
- Pani sobie nie przeszkadza.
Był silniejszy od niej, więc nie było się co szarpać. Ale zawsze można było sobie coś krzyknąć.
- Proszę mnie nie dotykać! Nie życzę sobie!
Piskliwy głos naprawdę zirytowanej baby. Evans była szczęśliwa, że nie mogą jej zastrzelić na miejscu. Chyba.

Zignorował ją, najwyraźniej Suarez dał mu już jakiś znak. Obaj skierowali się do wyjścia i choć teraz mogła się już odwrócić, to zobaczyła tylko czarną torbę podróżną, bez żadnych szczegółów.

Kurwa. A plan wydawał się dobry. Odczekała kilka sekund, nim zdecydowała się wyjść. Na tyle długo, by nie było to podejrzane, na tyle krótko, by nie zdążyła stracić ich z oczu. Mijając żebraka pokręciła przecząco głową. Manewr z kamerką nie wyszedł, ale przynajmniej była pewność, że ich cel był w czarnej torbie podróżnej.
Dalsze działania trzeba było przeprowadzić już przy aucie.
 
Nadiana jest offline  
Stary 04-11-2012, 14:17   #64
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Myśli ogarnięte czymś zupełnie innym, niż być powinny, wyjątkowo wkurzały Remo. Była to jedna z tych rzeczy, na które nie mógł nic poradzić, co pogłębiało stan niezadowolenia i niecierpliwości, nietypowy i niepożądany przez hakera w najmniejszym nawet stopniu. Cieszył się przynajmniej z tego, że nie musiał wysilać się przy śledzeniu Suareza, zachowującego się na całe szczęście - zupełnie przewidywalnie. Wyprzedził go nawet i jako pierwszy znalazł się w garażu, ustawiając w pozycji nie idealnej, ale i nie najgorszej. Systemy komputerowe zawsze umiały nadrobić niedoskonałości ludzkiego ciała, jego nudne ograniczenia. Także i teraz obserwacja była prosta, nawet jeśli Kye nie skupiał się na niej prawie zupełnie. W pewnej chwili przypomniał sobie tylko o czymś, włączając radio. Skoro oczy miał mieć zajęte czymś innym, należało posłużyć się uszami i tym przeżytkiem cywilizacji - niewątpliwie cały czas jednak zaskakująco użytecznym.
Zwłaszcza, gdy słyszy się w nim to co usłyszeć się pragnie. Szybko wyłączył odbiornik i wciąż pozostawał w ciszy, czekając na rozwój wydarzeń w “Safe Haven”.

Gdy odezwał się Beckett (swoją drogą jak ten korporacik miał na imię?), Remo odpowiedział mu szybko i niekonkretnie.
- Przyjąłem.
Suarez zresztą chwilę później był już na dole, wraz z jakąś laseczką, której nikt z nich zdaje się nie kojarzył. Haker zerknął na Ann. Wymienili kilka słów, dochodząc do porozumienia względem tego, jak to widzieli. Murzyn nie był zbytnio zadowolony, ale musiał przyznać, że śledzenie Corbina było ważniejsze, a Becketta na jego miejscu w restauracji nie było co zamieniać, bo tylko zbudziłoby to podejrzenia. Odezwał się więc do niego po tym, jak odjechała limo z ich celem.
- Jedziemy za nimi, ty zostań w środku. Kontakt co dwadzieścia minut lub przy czymś ciekawszym w “Safe Haven”. Gdy damy cynk powiadom też Felipę, że trzeba się zmywać. Ale na razie zjedź tutaj i wrzuć nam coś do wozu, aby nie było, że bez niczego ruszamy.
Gdy tylko otworzyły się tylne drzwi a facet mruknął coś, udając, że przekazuje to na co czekali. Remo ruszył powoli i niespiesznie. Przyciemniane szyby Mustanga były ciężkie do przebicia skanerami, ale i tak dla pewności nie wykazywał zupełnie zainteresowania czarnymi limuzynami, w których siedziała przynajmniej jedna obserwatorka, a znając życie - dobre pół uzbrojonej po zęby armii.

***

Doskonale zdawali sobie sprawę, gdzie kierują się tamci, co wcale nie poprawiało sytuacji. Miała być improwizacja i improwizacja z tego wychodziła. Niedobrze. Skontaktowali się z Evans i Waltersem, przez kilka minut, w czasie drogi, dzieląc się informacjami, wymieniając uwagi i opracowując plan. Pierwszy miał Ed, w końcu najłatwiej było dorwać przesyłkę przy skrytkach, ale z tym Remo nie do końca się zgadzał. Urządzenie zakłócające i stanowczo zbyt duża liczba kamer, nawet przy udanej akcji, tworzyło cholerne ryzyko. Tak samo fakt, że Suarez wcale tam sam być nie musiał, co dodawało do sprawy wyszkolonych, uzbrojonych ochroniarzy.
Druga opcja - próba dorwania torby w trakcie powrotu tamtych do limuzyny, wydawała się bezpieczniejsza. Szybki atak, jeden cios, nóż i zabranie przesyłki. W kilka osób i z tłumem... tu niestety Walters nagle zaprotestował. “Bo dzieci mogą zostać stratowane”. Czy inne bzdury. On poważnie należał do gangu? Jeśli tak, to gangi coś się ostatnio mocno zmieniły.
Kye nie wnikał, akceptując sprzeciw. W końcu to Ed miał flashbangi, które mogły być konieczne. Zbliżali się już, ustalenia stanęły na wykorzystaniu możliwości. Jeśli się uda - atak przy skrytkach, jeśli będzie zbyt niebezpiecznie - przy wozie tamtych.

Ostatnie chwile podróży haker spędził na monitorowaniu i wykryciu wszystkich kamer. Było to bardzo proste w przypadku samego Grand Central, bo posiadali nagrania przesłane przez Corp-Tech. Komputer utworzył z tego siatkę, którą Kye nakierował na główny hall i wejście do pomieszczenia ze skrytkami. Od razu dostrzegł, z jak wielu kątów i ujęć filmowane były wychodzące stamtąd osoby. Dodatkowo przeskanował także ulicę przed dworcem, w miejscu, gdzie już ze sporej odległości poznali limuzynę. Zaparkowali w bezpiecznej odległości..
- W środku masa kamer, jedyna opcja to oczy w ziemię. Ale tłum nikomu nie pomoże, gdy to przeanalizują. Na zewnątrz przy parkingu dwie. Pierwsza na budynku, na prawo od wejścia. Idąc do ich wozu filmuje tylko plecy. Druga na wprost, na skrzyżowaniu. Spróbujemy coś z nią zrobić, ale na wszelki wypadek głowa w dół.
Miał jednak za mało czasu na hakowanie. Narzucił na siebie starą kurtkę, podniósł kołnierz i zdjął okulary. Za to oblał się lekko wyjętym ze schowka whiskaczem, biorąc łyk “na odwagę”. Nie był to typ akcji, który lubił. Walters poinformował, że akcja przy skrytkach ryzykowna, bo z Suarezem było aż dwóch ludzi a jeden pilnował wyjścia, dlatego pozostawała ta przy wozie. Remo wyszedł na zewnątrz, zostawiając Ann kierownicę.
- Podjedź po mnie, tam. - wskazał jej “ślepy punkt”, miejsce widziane tylko przez kamerę ze skrzyżowania. - Przesyłkę i tak pewnie zostawię Edowi, gdy uda się ją zabrać. Motorem zwieje. Nie czekamy. Spróbuj jakoś wyłączyć tę kamerę z ulicy chociaż na chwilę.

Ruszył, mieszając się szybko z ludźmi, którzy równie szybko starali się znaleźć od niego jak najdalej. Zapach alkoholu był drażniący, a jeszcze na dodatek kurtka leżała długo w wozie, przez co również przeszła niezbyt sympatycznymi aromatami. Czekał, aż w wejściu pojawi się Suarez, jednocześnie próbując wyżebrać cokolwiek. Był w tym słaby, ale za to wiarygodny - jeden z wielu meneli w takich miejscach. Tylko jego jeszcze gliny nie zdążyły przepędzić, na Manhattanie jeszcze czasami zwracali na to uwagę.
Plan był prosty. Zaatakować tuż przed tym, jak dotrą do limuzyny i tuż po tym, jak Ed ciśnie granatem oślepiającym. Corbin wydawał się miękki, a Remo wcale nie miał takiej znów lekkiej pięści. A potem zwiewać, zanim rozpocznie się strzelanina.
Lepiej, żeby jednooki miał gdzieś w pobliżu swój motorek.
 
Widz jest offline  
Stary 04-11-2012, 17:31   #65
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację




Grand Central chyba jako jedyny w mieście miał sprawnie zapierdalający zgodnie ze wskazówkami zegar. Antyk publiczny, jeden z nielicznych. Ludzi kręciło się na terminalu w ciul. Dużo za dużo. Suarez dobrze wybrał sobie miejsce przechowywania skradzionego fanta. Tłumy zapewniały anonimowość i paradoksalnie poczucie bezpieczeństwa. Nikt o zdrowych zmysłach nie robiłby kociołu w takich warunkach. Monitoring, ochrona budynku i ludzie wśród których co drugi obywatel nosił gnata były co najmniej jak kłody pod nogi.

Ed rozważał wszystkie za i przeciw. Do akcji przygotował się tyle o ile. Szmaciany, podarty płaszcz, peruka czarnych, długich dredów oraz steampunkowe przeciwsłoneczne gogle, które zajmowały większą część twarzy, robiły z niego kolejnego buma, których podziemie mera było jednym z wielu domów. W sporej, wyświechtanej torbie na biodrze miał kilka zabawek. Obok nieśmiertelnego windexu i sprzętu do przecierania szyb były granaty flash bangowe i kilka zasłon dymnych. Przytwierdzony do gnata tłumik oraz ustrojstwo do zakłócania sygnału nadajnika dopełniały stanu jego rzeczy, które musiały wystarczyć do przejęcia przesyłki.

Kręcił się po dworcu niespiesznie. Czasem przysiadał pod ścianą, czasem zaglądał do kubłów na śmierci. Schodził z drogi ochroniarzom, którzy albo go ignorowali albo z obrzydzeniem kiwali głowami stając z założonymi rękoma naprzeciw butików i food courts, aby przypadkiem nie odstraszył klientów dla małych przedsiębiorców na dworcu. Na perony rzucił okiem oparty o kolumnę rozważając możliwość wybrania tej drogi ucieczki. Kolejki odjeżdżały z zadziwiającą punktualnością i wystarczyło wysiąść na następnej stacji aby zgubić się w tłumie podróżnych. Szybkość jazdy zapewniała komfort czasu, sporej przewagi nad pościgiem, który mknąc uliczkami nie miałby szans dotrzeć tam przed super pociągiem.Wystarczyło wbić się w kolejkę tuż przed zamykającymi się do odjazdu drzwiami. Nikt jej później nie zatrzyma, chyba, że się ma oficjalne wejścia bardzo wysoko w centrali komunikacji miejskiej albo zhakowało ich system, czego na dobrą sprawę w kilka minut się nie zrobi od ręki. Przyjrzał się rozkładowi jazdy na poszczególnych torach zapamiętując mniej więcej co ile minut, gdzie co odjeżdżało.

Evans przebrała się nie do poznania. Z krótkimi piórkami było jej zdecydowanie bardziej do twarzy. Suarez przyszedł z dwuosobową obstawą i zdecydowanym krokiem kierował się w stronę przechowalni bagażu. Jack zniknęła w środku tuż przed nim. Dzięki temu mieli mieć pewność, że Corbin bierze to co miał wziąć a nie na przykład tylko zostawia cos innego. Obrazu z kamery jednak nie pojawił się. Ed czekał na Jack gotowy do zdjęcia stojącego w drzwiach faceta. Był albo najemnikiem albo gliną co bynajmniej nie pierdziała w stołek tak jak Suarez. Ann i Remo potwierdzili miejsce parkowania auta celów. Stali na terminalu odbiorów przy postoju taksówek przy Vanderbilt. A więc Suarez nie będzie szedł w stronę głównego wyjścia na rogu 42nd st. tylko prosto do czarnej limuzyny. Walters zaklął cicho kiedy zobaczył, że goście wyszli pierwsi zamiast Evans. Nie przewidział tego. W o wiele mniejszym pomieszczeniu od monumentalnej hali głównej, jeden flash bang załatwiłby sprawę. Skondensowana moc wybuchu z pewnością odebrałaby przytomność dla facetów z czarną torbą. Smoke granade i później dym wypełzający z przechowalni aktywowałby sensory systemu przeciwpożarowego dworca. Wszystkie drzwi łącznie z normalnie zamkniętymi awaryjnymi drogami ewakuacyjnymi byłyby otwarte a ochrona zajęłaby się wyprowadzaniem spanikowanych tłumów. Propozycje hakera i chyba lubiącej aż nadto spektakularne wybuchy „Chinkie”, aby odpalić granaty na dworcu, delikatnie mówiąc nie przypadły mu do gustu. Sam fakt, że w strzelaninie, która mogła z tego wyjść mogli ginąć nie tylko postronni ale i niewinni były dla Waltersa wystarczającymi argumentami. Akustyka Grand Central dzięki swej architekturze zwielokrotniła by echo wybuchu ni stąd ni z zowąd na terminalu i jak nic wzięte byłoby to za akt terroru przez każdego przechodnia, którzy staliby się ich mimowolnym celem i potencjalnym źródłem zagrożenia. Na taką jazdę się nie zapisywał, tym bardziej, że zbyt wiele Bogu ducha winnych dzieci mogło na tym ucierpieć. Korporacyjnych wojenek nie miał zamiaru prowadzić na cywilnych polach bitew, jeżeli miał na to jakiś wpływ. Wybór.

Został plan awaryjny. Skierował się bezpośrednio w stronę parkingu i dojrzawszy czarnego cadillaca zajął się myciem szyb stojących obok taksówek, co niekoniecznie podobało się wszystkim siedzącym za kółkiem kierowcom. W razie wyzwisk i groźnych gestów posłusznie przesuwali się do następnego, zgarbiony w pół do ziemi z wygięta jak paralityk szyją i szaleńczym uśmiechem grymasu na gębie spryskując niebieskim płynem szkło i ściągając brudy staroświeckim zbierakiem. Do czarnego auta nie podchodził trzymając dystans, aby w razie strzelaniny móc się schować za sąsiednim wozem od strony wyjścia z dworca.

Odbierając podziękowania od raczej spławiających go, jak wdzięcznych za usługę taksiarzy, Walters przygotował dwa granaty. Flash bang jak jebnie to poleca wszystkie niezbrojone szyby w zasięgu wybuchu a i oni sami oberwą nico nawet zakrywając uszy. Byle dali oślepić się na błysk. Z kolei pod czarne limo miał zamiar nim wybuchnie flash wrzucić zaraz potem zasłonę dymną. Ktokolwiek był w środku, aby cokolwiek zrobić będzie musiał wyjść. Inaczej takiego wała cokolwiek zobaczy, kiedy wóz stanie w kłębach siwego dymu. Niosący torbę był ich celem, lecz Ed liczył się z tym, że wstający z ziemi ochroniarz może sięgnąć jakimś cudem po broń, strzelać choćby na oślep leżąc z ryjem na chodniku. Jeżeli nikt z jego towarzyszy nie zdąży go ogłuszyć, to wtedy kimkolwiek był druh Suareza, miał dostać kulę z tłumika. Tak, aby przynajmniej wytrącić gnata i ostudzić chojractwo postrzałem. Zabijać nie chciał jeżeli nie musiał. To tylko biznes. Nic osobistego. Ani żaden wyrok śmierci.

Ucieczka opierała się na tym, że maszyna Eda stała za rogiem, skoro to on miał z przesyłką zwiewać. Miał zamiar przeciskać się po nielicznych alleys gdzie podczas jazdy miał zamiar pozbyć się peruki i szmaty z grzbietu. Potem wyjeżdżając na ulice miał zamiar jechać spokojnie, zgodnie z zasadami ruchu drogowego i zaparkować na płatnym garażu, po czym wyjść na miasto w tłum ludzi i na luzaka wziąć do kolejki metra kilka przecznic dalej od dworca i na szynach opuścić wyspę.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 04-11-2012, 18:08   #66
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Znowu mieli „Wielką Improwizację”. Ann nie była zachwycona takim obrotem sytuacji. Fakt, że inni nie spierali się z jej na szybce obmyślonym planem, pociągał za sobą możliwość, zwalenia na jego twórcę ewentualnych niepowodzeń. Tym bardziej, że plan ten posiadał więcej dziur niż najlepszy szwajcarski ser.
W czasie drogi nie rozmawiali z Remo. Najwyraźniej oboje nie należeli do gadatliwej części społeczeństwa i wspólne milczenie im nie ciążyło. Myśli Ann przeskakiwały od odkrycia, którego dokonali za pomocą komputera hakera, do zbliżającej się akcji.
Suarez zaparkował nie wysiadając z wozu. Najwyraźniej na kogoś czekał. Przyciemnione światła w samochodzie Kye'a pozwalały im obserwować wszystko bez wzbudzania zainteresowania ochrony lokalu. Kenton pojawił się niedługo później szpanując najnowocześniejszym samochodem i wymuskanym garniturkiem:
- Ten to dopiero musi być palantem – rzuciła swą opinię nie odrywając oczu od rozgrywającej się przed nimi sceny powitania.
Gdy zniknęli we wnętrzu haker włączył radio. Wiadomość zaciekawiła dziewczynę, bardziej jednak zainteresował ja fakt, że Remo włączył odbiornik dokładnie w momencie gdy nadawany był news i absolutnie nie wyglądał na zaskoczonego.
Uśmiechnęła się nieznacznie czytając info od Kenetha i zaraz opowiedziała na wiadomość:
„Kolacja – świece – możliwa niedziela. Dziś jak było umówione. Potwierdzę 20:00”

Nie czekali długo na ponowne pojawienie się „celu”. Krótka dyskusja na temat dalszych działań szybko została zakończona. Bekett wrócił do Safe Haven, a oni niespiesznie ruszyli w kierunku dworca. Nie musieli śledzić limuzyny. Teoretycznie dokładnie znali miejsce w które się uda. Oczywiście zawsze istniała możliwość pomyłki, nie wydawało jej się jednak by Korwin Suarez był aż tak paranoicznym graczem.

***


Założenia okazały się słuszne. Zatrzymali samochód w miejscu z którego można było dokładnie obserwować ciemne okna limuzyny. Ustalenia z Waltersem okazały się co najmniej kłopotliwe, a jego skrupuły zważywszy na przynależność zdecydowanie dziwne. Wprawdzie Ann niewiele wiedział o gangach, ale jakoś nie wydawało jej się by mieli większe skrupuły natury moralnej. Ed natomiast zachowywał się niczym zagubiony błędny rycerz, który przez nieprzewidywalne koleje losu znalazł się po „złej” stronie. Może stąd brały się jego działania, nastawione wyraźnie na uwolnienia porwanej przyjaciółki Spirydona, nawet kosztem prowadzonej obecnie sprawy? A może było w tym coś więcej?

Pospiesznie opracowany plan, jak można się było spodziewać nie był idealny. Tym bardziej, że po udanym ataku musiał jeszcze nastąpić moment przekazania torby przez Remo Waltersowi i dotarcie obu do własnych środków lokomocji. Było oczywiste, że Ed na motorze miał dużo większe szanse ucieczki przed pościgiem, niż oni w wielkim Mustangu. Ann nie była rajdowcem, nawet jeśli jej umiejętności poruszania się pojazdami były dobrze wyuczone, to szybkie przemieszczanie się po zatłoczonym mieście, nie należało do łatwych zadań.
- Numery samochodu masz bezpieczne? - Zapytała przygotowującego się hakera - Czy lepiej je trochę pozmieniać? Mam taśmę w odpowiednim kolorze i mogę na szybko nieco je zmienić, ale musiałbyś mnie zasłonić.
- Numery są gdzieś zarejestrowane, ale nie pamiętam, kiedy jeździłem na korporacyjnych. Tu nie ma obaw, chociaż na jakiś czas będę musiał środek lokomocji zmienić, by nie ryzykować.

Skinęła głową. Skoro tak lepiej było nie robić nic, co przypadkowo mogłoby zwrócić na nich uwagę.

Haker wskazał jej najlepsze miejsce do zaparkowania. Wszystko wydawało się w miarę proste gdy zaskoczył ją swoimi ostatnimi słowami:
- Spróbuj jakoś wyłączyć tę kamerę z ulicy chociaż na chwilę. - I nie czekając na jej odpowiedź ruszył przed siebie.
Popatrzyła na słup na którym zamocowane były kamery.
Jak u diabła miała sobie poradzić z tym zadaniem nie wzbudzając ewentualnego zainteresowania tych, którzy pozostali w limuzynie? Na pewno dokładnie lustrowali teren. Ona z pewnością tak by zrobiła na ich miejscu. Pierwsze co przyszło jej do głowy to strzał z pistoletu. Niestety nie była jednak super strzelcem. W zasadzie jej umiejętności strzelania były bliskie przeciętnej. Strzał w ruchu, z jedną ręką na kierownicy, do tego pod tak niewygodnym kątem? To nie mogło się udać! Poza tym dźwięk wystrzału, nawet w hałasie ulicy, był świetnie rozpoznawalny. Nie miała tłumika w swoim wyposażeniu.
A może właśnie powinna wywołać jak najwięcej hałasu i odwrócić uwagę wszystkich od tego co rozgrywało się przed wyjściem z dworca? To jednak wymagało idealnego wyczucia momentu. Gdyby zadziałała za wcześnie mężczyźni mogliby nie dotrzeć do swego pojazdu i czekającego tam na nich Remo. Jeśli za późno i tak nie miałoby to już sensu. Nagranie na kamerze zostałoby utrwalone.
Wyjechała wolno z parkingu, przejechała przez skrzyżowanie i ustawił samochód tak, by po rzuceniu zasłony szybko dotrzeć na miejsce, z którego miała zgarnąć hakera.
- Remo, rzucę granat dymny przy kamerze, musisz mi jednak dać sygnał dwie, trzy sekundy przed atakiem. Powiedź „Teraz”.
Miała chwilę, by przywołać w pamięci dokładną mapę miasta i w głowie ułożyć sobie najlepszą trasę ucieczki.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 09-11-2012 o 00:02.
Eleanor jest offline  
Stary 04-11-2012, 21:01   #67
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 20:04, czwartek, 3 wrzesień 2048
New York City
5 dni do wyborów, 30,5 godziny do wyczerpania się akumulatora



Grand Cental


Wyszli przez automatyczne, rozsuwane drzwi, kierujące prosto na spory parking dla taksówek, które podjeżdżały i odjeżdżały nieregularnie, ale często. Jeden z mężczyzn prowadził, ich cel już był tylko kilkanaście kroków przed nimi. Suarez szedł w środku, rozglądając się i okazując o wiele więcej zdenerwowania niż obaj ochroniarze razem wzięci. Drzwi nie zdążyły się zasunąć, gdy znalazła się w nich także Jack, podążająca za celem, trzymając dystans i przynajmniej jednego człowieka między sobą a nimi.
Drzwi limuzyny otworzyły się. I wtedy się zaczęło.
Remo dał znak dziewczynie, która ruszyła przed siebie i cisnęła przez szybę jednym ze swoich domowych wyrobów. Ruszył się też Walters i obaj “menele” nagle mocno ożyli. Dwa ciche, ginące w odgłosach ulicy dźwięki, przypominające rozbijające się o podłogę kubki z fajansu, a potem głośniejszy syk, były jak sygnał do ataku. Dym błyskawicznie otaczał limuzynę, a ten przed kamerą buchnął od razu wysokim kłębem, unoszącym się z wiatrem.

Ed i Kye runęli na przeciwników, a ten pierwszy jeszcze cisnął flashbanga, prosto w otwarte już drzwi. Znany od prawie stu lat granat wybuchał niezwykle gwałtownie, atakując oczy i uszy, które przestawały funkcjonować na kilka celnych sekund. Biała plama i głośny pisk uniemożliwiały wszelką komunikację. Byłoby poszło bez najmniejszego problemu, ale ochroniarze postanowili pokazać, że są kompetentnymi profesjonalistami. Jeden z nich dostrzegł kątem oka podejrzany ruch, błyskawicznie unosząc prawą rękę, dokładnie wtedy, gdy granat opuszczał dłoń Waltersa, przygotowującego się już do uderzenia na Suareza. Pocisk, cichy jak śmierć, wyleciał zupełnie niewidoczny i tylko po nagłym bólu lewego przedramienia członek Aniołów poznał, że w niego strzelano. Tamten odwrócił wzrok i wybuch nie był dla niego bardziej odczuwalny niż dla samego rzucającego. Uszy zabolały i głowę wypełnił pisk, posługiwanie się głosem straciło wszelkie znaczenie. Ale przecież nie musieli. Ed szybko zmienił cel, siłą pędu wpadając na ochroniarza i przewracając go i siebie jednocześnie, gdy tamten pociągnął go za sobą.

Drugi “garniak” nie miał już tyle szczęścia, podobnie jak Suarez. Flashbang wybuchł im w oczy, zmuszając tego ostatniego do krzyku. To on, podobnie jak głośny wybuch, ściągnął uwagę przechodniów i taksówkarzy, tyle, że to przecież nie była ich sprawa. Kilku ludzi odskoczyło, kilku innych złapało się za uszy i wrzeszczało o pomoc i policję. Remo także ich nie słyszał, ogłuszony tak samo jak wszyscy w zasięgu, za to jego zadanie było prostsze. Sprawnie ominął klęczącego, próbującego jak najszybciej dojść do siebie, otoczonego już dymem ochroniarza i uderzył z całej siły, trafiając Corbina w bok głowy i posyłając na limuzynę. Jednocześnie niczym zawodowy złodziej, siłą pędu wpadając mężczyznę, odciął torbę trzymanym w drugiej ręce nożem, wyrywając ją z całą siłą i bez zbędnej zwłoki rzucając się w drugą stronę.
Walters miał przez chwilę większy kłopot, dopóki kopniak idącego z pomocą Remo nie oderwał od niego ochroniarza. Wtedy Ed wstał w jednej chwili, przejmując paczkę od hakera i zwiewając w swoją stronę. To on też pierwszy oderwał się od miejsca akcji, biegnąc i nie odwracając się za siebie.
Murzyn miał większe problemy. Mimo, że kopnięty, “garniak” podciął go, powalając na ziemię bez większego problemu. Jego ręka znów się unosiła... aż oberwał po raz kolejny, przez działającą bardziej już na wyczucie Evans, która precyzyjnym, wyraźnie wyćwiczonym ruchem, posłała faceta na ziemię. Nie udało się jej go ogłuszyć, ale to wystarczyło.
Oboje z Remo zaraz potem wpadli na tylne siedzenie Mustanga, który podjechał we wskazane miejsce.
Zasłona dymna uniemożliwiała chwilowe rozeznanie się w sytuacji.


Safe Haven

Przez dłuższy czas nic się nie działo. Felipa pracowała więc jak zwykła kelnerka, co i raz biegając do klientów, starając się przy tym jak najczęściej bywać przy windzie dla vipów, ale nie kombinowała już nic więcej i nie próbowała się narażać. Wpadka przed czasem byłaby nie tylko bolesna, ale i kompromitująca dla niej samej. Nawet Beckett zachowywał się spokojnie i profesjonalnie, nawet jeśli wykorzystywał ją nieco częściej niż musiał. Zignorowanie go nie wchodziło w rachubę, dlatego bywała przy jego stoliku, w zamian dostając zarówno informację o tym, że pozostali podążyli za Suarezem, jak także o tym, że przekąska mogłaby być nieco bardziej świeża.

Wyszedł w międzyczasie jeszcze dwa razy i chyba zbierał się do kolejnego, gdy znajdująca się akurat w głównej sali, obsługująca innego klienta Felipa, dostrzegła kątem oka jakieś poruszenie na zapleczu. Mignęła jej znajoma już azjatka, ale zanim zdążyła zrobić coś więcej czy chociażby skończyć rozliczać zdziwioną jej zachowaniem parkę przy stoliku, rozległ się głos z głośników.
- Proszę państwa, bardzo przepraszamy za niedogodności, ale niestety musimy prosić o pozostanie w lokalu jeszcze przez najbliższe minuty. W zamian oferujemy drink na koszt Safe Haven.
Działali tu błyskawicznie. Ochroniarze przesunęli się w stronę drzwi, niewątpliwie teraz zablokowanych. Mówili coś do siebie przez wewnętrzne komunikatory, ale Felipa nie miała pojęcia co. Miała wrażenie, że patrzą na nią.
To był bezpieczny lokal. Jeśli ktoś uznał, że tu był przeciek, była jedną z pierwszych podejrzanych. Uwagę znów zwrócił jej głos mężczyzny przy stoliku.
- Halo, słyszy mnie pani? Skoro już nie możemy wyjść, to niech pani przyniesie dwie margarity.


Grand Cental

Mustang wystartował z piskiem opon, odjeżdżając jako pierwszy spod Grand Central, ledwie może z dziesięć sekund od wybuchu granatów. Ann zakręciła i wypadła na ulicę, ignorując dźwięk klaksonów, który nagle rozbrzmiał z tyłu. Poza tym nie miała powodów szarżować, ograniczenia prędkości były mierzone skrupulatnie, a czarna limuzyna nie ruszyła za nimi, chociaż widzieli jak rusza z miejsca kilka chwil później, kierując się jednakże w drugim kierunku. Walters musiał sobie radzić sam, Ann postanowiła więc nie wyróżniać się z tłumu innych uczestników ruchu.

Ed nie miał takiego komfortu. Od początku biegł ile miał sił w nogach, sprawnie wymijając ludzi, lub zwyczajnie odpychając ich na bok. Odwrócił się raz, zauważając, jak z chmury dymu wypada ochroniarz, który jednak nie dojrzał uciekiniera, za to dopadł do jednego z przechodniów, o coś pytając. Wyciągnięta w stronę gangstera dłoń mówiła wszystko. Tamten ruszył biegiem, odjechał już Mustang Remo, a i limuzyna właśnie wynurzała się z szarych obłoków zasłony dymnej, kierując się także w jego stronę. Walters był już jednakże na rogu, skręcając w stronę motocykla i wskakując na niego. Nieporęcznej torby nie można już było zarzucić na ramię po tym, jak haker przeciął pasek, ale nie przeszkadzała tak bardzo, ważąc coś koło pięciu kilogramów. Odpalił i ruszył, dostrzegając jak ścigający go facet wypada zza roku, unosząc rękę.

Oddalając się, zobaczył tylko kawałek tylnego błotnika, oderwany siłą pocisku. Chwilę później musiał skupić się na drodze, bowiem czarny wóz tamtych nie chciał odpuścić, mimo, że nie miał wielkich szans. Ed pchał się tam gdzie najciaśniej, prując nawet po chodnikach, gdy było trzeba. Niewątpliwie mogli nagrać jego motor, ale jego samego nie dali rady dorwać, utykając w niewielkim korku ledwie dwie przecznice dalej. Zraniona ręka pulsowała i krwawiła, kula przeorała ją od góry, nie naruszając jednak kości ani chyba nic istotnego. W zamian za to, miał zagubioną przesyłkę Corp-Techu, a pościg został gdzieś z tyłu.

Teraz należało tylko zdecydować co dalej.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 04-11-2012 o 21:29.
Sekal jest offline  
Stary 09-11-2012, 17:55   #68
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- Halo, słyszy mnie pani? Skoro już nie możemy wyjść, to niech pani przyniesie dwie margarity.

Felipa skinęła zdawkowo i skierowała kroki na zaplecze. Wyjścia były obstawione. Okna odpadały przez wzgląd na wysokość. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy - w prosty sposób się stąd nie wydostanie a dodatkowo jeśli ktoś złapie ją w tej chwili na ucieczce to zostanie zlinczowana i z góry przypisze się jej winę.
Uwijała się więc cierpliwie obsługując gości i czekając na rozwój wypadków.

Wracając po kolejne zamówione drinki, Felipa mogła przyjrzeć się temu co się działo nieco dokładniej. Zebrano chyba wszystkich kelnerów z dostępem do vipów, rozmawiając z nimi i coś sprawdzając na holograficznych wyświetlaczach. Usłyszeć się nie dało. Przed wejściem do windy stała znajoma azjatka, podejrzliwie przyglądająca się wszystkim.

Latynoska zauważyła, że jedna z kelnerek, ta co ją wcześniej poganiała, teraz wyraźnie opisywała jej osobę, posługując się gestami i używając słowa "nowa".

Felipa zaklęła po hiszpańsku i w pierwszym odruchu zwiała do łazienki. Przez moment rozważała czy nie spreparować małego pożaru i wymknąć się w trakcie zamieszania w akompaniamencie alarmu przeciwpożarowego i zraszaczy.
Serce waliło galopem ale latynoska zmusiła się do zaczerpnięcia kilku głębokich oddechów, poprawiła włosy, uzbroiła się w zdawkowy uśmiech i wróciła do obsługiwania gości. Starała się wyglądać na szczerą prostolinijną osobę, która nieczego nie ukrywa i nie stresuje się, bo przecież nie ma ku temu powodów. Czekała cierpliwie aż ktoś zacznie ją przesłuchiwać. Będzie szła w zaparte, lawirować i łgać. Czyli en absoluto normal.

Nie zdziwiła ją, gdy "zaproszono" ją do pokoju przesłuchań. Z obsługi była tam tylko ona, jeden z ochroniarzy i ich szef, z którym miała pogadankę na samym początku. Obok stała też azjatka, do której zwrócił się pierwszej.
- Kojarzy ją pani?
Tamta pokręciła głową i mężczyzna skierował spojrzenie na latynoskę. Mówił spokojnym, wyważonym tonem.
- Zastępstwo, tak? Nieciekawy zbieg okoliczności. Jaki to był powód tego zastępstwa? Chciałbym też pani ID, pełne dane.
- Angela się struła senior - Felipa skromnie nakryła dłońmi kolana. - Bała się informować w ostatniej chwili o swojej nieobecności, wie pan, żeby jej nie zwolniono więc... zadzwoniła do mnie i prosiła abym ją dziś zastąpiła.

Felipa wyjęła fałszykę karty ID. Miała ich kilka, każdą nieźe podrobioną i wystawioną na autentyczną żyjącą osobę. Osobę, która niekoniecznie była świadoma, że ktoś mógłby się pod nią podszywać.

- Rozumiem.
Zczytał dane i oddał jej mini-kartę, którą mogła ponownie wsunąć do holofonu, gdzie najczęściej wszyscy to przechowywali. Uruchomił interkom.
- Sprawdź zatrucie i to co przesłałem.
Rozłączył się i powrócił wzrokiem do Felipy.
- A więc zatrucie. Dziwnie to brzmi w tych okolicznościach, prawda?
Azjatka przy ścianie prychnęła, ale uciszył ją gestem.
- Panno Yiang, proszę się uspokoić. Rozumiem pani zdenerwowanie, ale już panią zapewniałem, że znamy się na swojej pracy.
- Proszę wybaczyć. Poczekam na zewnątrz, jeśli potem zostanie mi udostępniony zapis przesłuchań.
Skinął głową i kobieta wyszła. Odchrząknął i wrócił do poprzedniej kwestii.
- Czym się pani zajmuje, panno... Lopez? Doniesiono mi, że za dużo czasu spędzała pani na zapleczu.

- Coś zginęło, o to chodzi, si? - głos Felipy zadrżał i znać było w nim pewien przestrach ale i wyrzut. - A ja jestem tu nowa i oczywiście kolorowa więc nasuwa się, ze musiałam coś ukraść? Zapewniam pana, że nie mam nic do ukrycia a jeśli byłam dziś odrobinę zdezorientowana to czy można mi się dziwić? To mój pierwszy dzień i nikt nie poświęcił mi nawet chwili na podstawowe przeszkolenie. Dostałam pięć minut aby zapoznać się z menu i zostałam rzucona na głęboką wodę a teraz jeszcze chcecie ze mnie zrobić jakiegoś kozła ofiarnego? - Felipa wstała z miejsca ewidentnie wzburzona, zdjęła firmową elegancką marynarkę i odwiesiła na krzesełko. - Wypraszam sobie. Nie dam się traktować jak śmiecia.

- Proszę usiąść - beznamiętnie skomentował cały jej wywód ochroniarz.
To już było na tyle zdecydowane, że nie miała wyjścia. Za plecami zresztą miała kolejnego, gotowego jej pomóc.
- Nie chodzi o kradzież a o bezpieczeństwo informacji. Musimy sprawdzić wszelkie ewentualności. Nasi pracownicy są dokładnie skanowani, pani jest tu tylko na zastępstwo, a na dodatek rzuciła się w oczy. Podpisywała pani klauzulę, pamięta pani? Kobieta, która tu była, twierdzi, że informacje wyciekły. Weryfikujemy teraz pani wersję wydarzeń. Czy próbowała się pani z kimkolwiek kontaktować podczas tego wieczoru? Rozmawiała pani z gośćmi o czymś innym od menu? Mówiła im coś? Cokolwiek?

Felipa usiadła nie mając innego wyjścia. Czas odwołać się do umiejętności aktorskich i wyglądać na biedną, egzystencjalnie zagubioną i nie do końca rozgarniętą. Zadrżała jej dolna warga, dłonie zacisnęły się na oparciu krzesła.
- O czym wy mówicie? A co niby miałabym zdradzić za informacje? Jakiego koloru są kafelki w kuchni? Przez cały wieczór uwijałam się jak mrówka żeby nadążyć z obsługiwaniem gości. Kilka razy pomyliłam zamówienia i musiałam biegać na zaplecze żeby to korygować. Nie ogarniam jeszcze tego lokalu a tempo jest mordercze. Wszyscy patrzyli mi na ręce i strofowali. Prawdę mówiąc nie miałam czasu żeby choć skorzystać z toalety nie mówiać o wychwytywaniu w tym mętliku strzępków niejasnych rozmów między gośćmi. A co do kobiety, która tu była nawet jej nie obsługiwałam... - po chwili zastanowienia dodała niepewnie.- Tak przynajmniej sądzę... Wokoło przewinęło się tylu ludzi... I nie. Nie rozmawiałam z gośćmi o niczym szczególnym. O... głupotach. I menu oczywiście. Zachwalałam lokal...

Felipa zaczęła oddychać nerwowo i w końcu opuściła głowę nisko między kolana.
- Święta Panienko z Guadalupe, to jakiś koszmar... Czy będę miała jakieś problemy? - udała, że żółć napłynęła jej do gardło. - Chyba... jest mi... niedobrze.

- Proszę bez scen - mężczyzna był wyraźnie zniesmaczony i myślał tylko o pozbyciu się kobiety. Przez chwilę słuchał czegoś przez interkom, potwierdzając bezgłośnie. - No dobrze, Angela faktycznie wydaje się zatruta, zapewne swoją niechęcią do pracy. Wystarczyłoby łyknąć czegoś. Jest pani wolna, panno Lopez, może pani wracać do pracy. Po drodze jest łazienka.
Drugi z facetów pomógł jej wstać i otworzył drzwi. Cóż, wyglądało na to, że lokal swoją drogą też nieszczególnie chciałby przyznać, ze to u nich był jakikolwiek przeciek.

* * *
Felipa zdecydowała się zostać grzecznie do końca swojej zmiany. Gdyby ulotniła się wcześniej mogliby zwalić to na jej urażoną latynoską duszę. Albo podejrzewać, że jednak coś knuła.
Nie. Nie było powodu ryzykować. Nawet jeśli pod sam koniec słaniała się już z nóg i marzyła jedynie o skrawku łóżka i pościeli.

"Safe Heaven" zostawiła wreszcie za sobą i ruszyła na nocny spacer. Bolały ją ręce, ramiona i stopy. Usta same otwierały się w odruchu ziewania.
Nocne rzeźkie powietrze niewiele pomagało. Felipa oodaliła się od restauracji, później przez chwilę kluczyła w kółko i wypatrywała ewentualnych nieproszonych gości. W końcu zupełnie padnięta weszła do pierwszego z brzegu baru. Lokal wyglądał na niewyszukany, serwowali zarówno drinki jak i ciepłe żarcie. Rozsiadła się przy odludnym stoliku i wybrała numer na komie.

- Hola Walters - latynoska sprawiała wrażenie wyciśniętej z wszelkiego zapału. - Proszę powiedz, że to macie.

- Hey, hey. Spokojna głowa. - odpowiedzial naturalnie. - Sprawa załatwiona. Sprawdź konto. -dodal weselej. - Zmieniamy metę. Wszystko okay z Tobą chica?

- Powiedzmy... - odpowiedziała bez przekonania. Usłyszał jak Felipa odpala papierosa, zaciąga się łapczywie i dodaje - Poczekaj moment...
Jej głos nieco przycichł kiedy zwracała się do kogoś obok per "słoneczko, podaj mi podwóne mojito, si?". W tle dominował szum rozmów i muzyki na żywo skąd można było wyciągnąć proste wnioski, że Felipa odreagowuje gdzieś w knajpie.
- Dobra, już jestem. Situacion się... trochę rypnęła. Połapali się, że jest przeciek. Zamknęli lokal, maglowali personel. Jako jedyna byłam pracownikiem bez stażu. Dodaj dwa do dwóch Anhel.

Ciezko wypuscil powietrze a moze dym.
- Fuck. - otworzyl piwo - masz ogon?

- Nie - odparła popijając już drinka. - Odegrałam dramacik i łyknęli fałszywkę i motyw z zastępstwem. Pytanie czy to tak zostawią czy zaczną drążyć. Z doświadczenia wiem, że jak człowiek drąży to prędzej czy później coś znajdzie. Jeśli sprawdzą panią Lopez mogą dojść do wniosków, że jesteśmy do siebie zadziwiająco mało podobne. Dalej przepuszczą moją bella cara przez bazy kryminalne i może wyjść, że byłam karana a wtedy na bank połączą mnie z niemiłym wieczornym incydentem. Ale nie będę się tym dzisiaj przejmować. Cieszę się, że dobrze wam poszło.

- Poszło nam wszystkim. Dojdą do nas i to bardzo szybko. Szybciej niż myślisz. - westchnął. - Ale za jakiś czas nie będzie to miało znaczenia.
Zaciągnął się papierosem.
- Przyjeżdżaj. - rzucił weselej. - Ranny jestem.

- Mam nadzieję, że to nic poważnego - Felipa wydawała się szczerze przejęta. - Jack szybko postawi cię na nogi, si?

- No mnie tak trudno nie jest postawić. - zaśmiał sie. - Chica, ale okład by mi sie przydal z młodych piersi a Ty przeciez masz ekstraklasa. - zażartowal czule przymilnym głosem.

- No to jadę. Tylko łóżko dobrze wygrzej carino - po tonie Felipy ciężko szło wywnioskować czy żartuje czy mówi poważnie.

- Wygrzeję. Zamawiam pizze. Przywieź browar bo bez maszyny jestem. - rozłaczył sie.

* * *

Kwadrans później Felipa była już w drodze do garażu podziemnego gdzie zostawiła swój motocykl. Planowała zachaczyć jeszcze o jakiś nocny albo chociaż stację benzynową i kupić obiecaną skrzynkę piwa. Mogli wreszcie z czystym sumieniem odpocząć a i było co oblewać. Jutro zajmą się sprawą zaginionej Newt Weaver. Ale nie dziś. Dziś laba.

Przy motocyklu przebrała się w swoje gangerskie ciuchy. Gdy wbiła zmarznięte dłonie w kieszenie spodni wyczuła pod palcami śliski napoczęty woreczek. Wyjęła go ostrożnie i uniosła wysoko ugniatając biały proszek.
- Szlag - westchnęła.

Z rozmyślania wyrwało ją nadchodzące połączenie.
- - Corp-Tech bardzo dziękuje za odzyskanie zagubionej przesyłki - Alan wydawał się tryskać dobrym humorem. - Pieniądze zgodnie z ustaleniami znajdują się już na kontach. Potwierdziliśmy autentyczność paczki. Nasza druga propozycja pracy związana jest ściśle z pierwszą. Oczywistym jest, że musiał być jakiś przeciek. Chcielibyśmy, abyście dotarli do jego źródła, odkryli możliwie najwięcej ludzi stojących za tą kradzieżą i zebrali dowody potwierdzające ten udział. Dokumenty, potwierdzone kontakty, zapisane rozmowy. Dowodem mogą być też zeznania tych ludzi oczywiście, lub bezpośrednie dostarczenie ich do nas, chociaż to podejrzewam niepotrzebne. Cokolwiek, co będzie niepodważalnie kierowało na podejrzanych. Każdy, kto podejmie się tego otrzyma dwa tysiące eurodolarów, plus pięć tysięcy wspólnej puli na wydatki. Po wykonaniu zadania, dodatkowo otrzyma każdy po osiem tysięcy. Prócz pana Becketta, on został oddelegowany już do wcześniejszego swojego przydziału. Prosimy też o szybką odpowiedź, najpóźniej do godziny ósmej jutrzejszego dnia.

- Cztery tysiące teraz - zawyrokowała Felipa. - Dziesięć po robocie, Alan. Lawirujemy w środowisku wpływowych i niebezpiecznych ludzi. To poważne narażanie karku i rekompensata ma być adekwatna.

- Nie mogę dać więcej niż dwa teraz, co najwyżej dwa dorzucić do wydatków operacyjnych. Rozumiem, że się narażacie, ale nie są to też małe pieniądze. Jedenaście po wykonaniu roboty, nie mogę więcej.

- Wydatki operacyjne robią na waszą sprawę, carino. Nic z tego nie zostaje w nasze kieszeni dlatego to marny argument przetargowy. Pięć tysięcy może wystarczyć, może nie wystarczyć, zależy od okoliczności Alan. Trudno teoretyzować a nikt z nas do waszego interesu dopłacał nie będzie, si? Ale chyba udowodniliśmy, że jesteśmy oszczędni. Postaramy się nie szastać waszymi dinero bardziej niż to konieczne. Po trzy tysiące teraz, jedenaście po robocie. Możecie oczywiście montować nową ekipę ale zważ, że my siedzimy już w sprawie i dowiedliśmy, że jesteśmy efektywni. I mamy już kilka nazwisk, gotowych do podania jak na tacy. Na prawdę chcesz, żeby inni zaczynali od zera? Wiele tropów już wyschło a my ogarniamy situacion całkiem sprawnie. Zresztą. dla korporacji takie kwoty to drobniaki Alan. Zaoszczędzicie grosze a stracicie majątek jeśli przeciek w pore nie będzie wychwycony. Warto się sprzeczać o grosze?

- Jedenaście po robocie to aż o trzy więcej. Teraz dwa. Więcej nie mogę, powiedziałem. Rozkazy to rozkazy. A wy skoro siedzicie w sprawie, to będziecie mieli łatwiej, a zapłata i tak duża. Nie płacimy zwykle tyle. Ja już za to premii nie dostanę. Jeśli uwiniecie się do końca soboty to jesteśmy skłonni dorzucić coś jeszcze.

Mimo iż był to udany, zakończony sukcesem dzień to Felipa de Jesus miała wkurw. Na tą całą aferę w Safe Heaven, na własne niewyspanie i to jak ochoczo sięgała po proszek wujka Li. Na spieprzony związek z Waylandem, swój upór a przede wszystkim na korporacyjnych pollas, którzy oglądają świat zza swoich rozłożystych biurek, z okna na nastym piętrze i wydaje im się, że są kimś kurwa szczególnym. Puto! Prawda była taka, że Felipa żywiła do korpów bardzo prymitywne i dalekie od przyjaznych uczucia. Zazwyczaj hamowała się z osądami i okazywaniem tej niechęci bo przecież, liczą się tylko dineros. Ale w tej pojedynczej chwili Felipa odłożyła kasę na drugi plan co czyniła niezwykle rzadko. Nie negocjowała wynagrodzenia. A w każdym razie nie tylko. Chciała pokazać Alanowi Dirkuerowi, że pomimo tego, że dla niego pracuje to przede wszystkim jest jednak niebezpiecznym człowiekiem. Nie jakimś kurwa szczeniaczkiem, którego przygarniesz, przekupisz miską żarcia i będzie już zawsze ocierał się o twoje nogi. O nie. Felipa była niewdzięcznym pitbullem. Sto razy rzucisz patyk i po niego pobiegnę carinio. Ale za sto pierwszym odgryzę ci rękę.

- "Aż o trzy więcej"? - Felipę chyba ten tekst rozbawił bo cmoknęła jak kot zajęty chłeptaniem śmietanki. - Alan, zachowujesz się jak sprzedawca dywanów a nie gringo na kierowniczym stanowisku, w jednej z większych korporacji Big Apple. Myślisz, że uwierzę w to, że wywalenie dodatkowych pięciu tauzenów to dla was taki problem? Postawmy sprawę claro. Trzy teraz, jedenaście po trabajo. Znamy situacion. Znamy nazwisko kreta, wiemy jakie ma plecy, z kim się skumał i kto chciał odkupić wasz rąbnięty towar. Załóżmy, że zmontujesz nową ekipę. Mają dwie doby straty. Zakładając, że w ogóle dojdą do osób odpowiedzialnych. A wilk przechadza się wewnątrz waszej domowej zagródki podczas gdy niczego nie świadome owieczki dzielą się z nim słomą, karmą i informacjami. Kto wie, może zdąży jeszcze wykręcić jakiś numer na odchodnym, rąbnąć coś wartego... parę miliones? Albo zaszyje się tak głęboko w lesie, że go nada nie znajdziecie. On już wie, że wy wiecie. Czas się liczy. I wiem, jestem wredną dziwką carino, ale nie popuszczę. Jeśli nie możesz podjąć decyzji w sprawie dodatkowej piątki podwyżki to skonsultuj się z kimś kto może. A jeśli taka "kupa szmalu" rzeczywiście robi aż taką różnicę... to montuj nową ekipę Alan. Mogę jedynie życzyć powodzenia.

Od strony Alana wydobyło się zrezygnowane westchnięcie.
- Trzy teraz i jedenaście po robocie. Szantaż może i jest skuteczny, ale i nie zapewnia późniejszych bonusów ani kolejnej roboty. Twój wybór. Niech każdy wyśle osobne potwierdzenie.
Rozłączył się nie pozwalając już jej nic dodać.

Felipa stała przez moment w bezruchu wgapiona we własny kom po czym... parsknęła miłym dziewczęcym śmiechem.
- Przełknij to carinio. Dzisiaj moje na wierzchu... - szepnęła do siebie. I chyba odrobinę poprawił się jej nastrój.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 09-11-2012 o 18:09.
liliel jest offline  
Stary 09-11-2012, 21:28   #69
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Choć włączenie się do ruchu w wykonaniu panny Ferrick miało posmak filmu akcji, nie szarżowała więcej oddalając się od Grand Central. Nie było takiej potrzeby, bo limuzyna, jak można było to przewidzieć, ruszyła za posiadającym torbę Edem. Nie mogli mu teraz pomóc, ale Walkers nie wydawał się człowiekiem, który nie potrafi o siebie zadbać.
Haker pokierował Ann w kierunku Chinatown, uświadamiając jej jak niebezpieczne jest dłuższe poruszanie się Mustangiem po mieście. Zdecydowanie jego samochód musiał jak najszybciej zniknąć z horyzontu, a oni sami powinni się rozproszyć.

Teraz skoro akcja była zakończona, można było świętować. Dziewczyna doszła do wniosku, że najlepiej będzie jeśli pojedzie po własny samochód pozostawiony przy Super 8 Motel, a potem do Queens na kolację. Remo mógł tam dotrzeć jak tylko pozbędzie się samochodu. Zatrzymała się przy najbliższym zejściu do metra. Jack miała stąd do Ramada Inn tylko kilka minut na piechotę, jej dotarcie na Broadway tez nie powinno przysporzyć problemu.

***

Telefon zadzwonił gdy tylko opuściła podziemia metra. Popatrzyła na wyświetlacz i odebrała pośpiesznie.
- Panno Ferrick ma pani do dyspozycji pomieszczenia laboratoryjne tej nocy w godzinach 24:00-6:00. - Nancy rozłączyła się zanim Ann zdążyła podziękować.

Dziewczyna sprawdziła czas na wyświetlaczu. Nie było sensu jeździć do Queens na kolacje i z powrotem na uniwersytet na Manhattanie. Ruszyła w kierunku motelu na piechotę. Było trochę spraw do załatwienia, a rozmowy w pełnym pasażerów autobusie to nie był najlepszy pomysł. Na szczęście już nie padało, a piętnastominutowy spacer po jednej z ładniejszych ulic NYC mógł się okazać całkiem przyjemny.
Zaczęła od rozmowy najtrudniejszej. Miała wyrzuty sumienia, że zawiedzie przyjaciela i przyrzekła sobie w duchu, że musi mu to wynagrodzić.
Teraz musiała zadzwonić. Przeprosiny wymagały lepszej formy niż przesłanie wiadomości pisemnej.
- Przepraszam Keneth, ale dziś nie dam rady dotrzeć na kolację. Nie czekaj na mnie, mam nocną robotę.
- Wiecznie zapracowana. Szkoda, ale tobie i tak bym wszystko wybaczył.
- Dziękuję za wyrozumiałość. Przełóżmy ją na jutro na 20:00.
- Nie ma sprawy. Ale prędzej czy później i tak cię dorwę
- zaśmiał się wesoło.
- Brzmi groźnie – Odpowiedź miała być zabawna, ale zabrzmiała w niej nutka niepewności i wahania. Ann pomyślała, że ostatnio naraziła się wielu osobom i myśl o byciu ściganą zwierzyną nie bardzo przypadła jej do gustu.
- Pewnie, ktoś mi musi chwilą swojego towarzystwa odpokutować wizytę w tamtym miejscu. Prądu tam na klatkach nawet nie mają!
- Hmmm.
- Wolała nie drążyć tego zagadnienia. - Jutro kolacja. Świece w niedzielę. Tylko nie licz, że będę sama gotować. Moje umiejętności w tej dziedzinie nie wzrosły od czasu studiów, a ty wciąż się opierasz cybernetycznej kuchence.
- Nie bój się dziewczyno, gotować w dzisiejszych czasach? To już bym wolał podgrzać jedną z tych magicznych papek z mikrofali
- Kenneth mimo wszystko był w dobrym humorze. - Do zobaczenia w każdym razie. Wiesz gdzie mnie szukać w razie czego.
- Tak. Jeszcze raz dziękuję.
- Rozłączyła się.
Potem zadzwoniła do hakera i poinformowała go o laboratorium i zmianie planów. Musiała do niego wrócić po próbki do analizy.

***
Samochód znalazła tam gdzie go zostawiła rano w niezmienionym stanie. Pomyślała jednak, że chyba powinna zainwestować w dodatkowe zabezpieczenia. Lubiła Morgana i nie chciała by spotkało go coś nieprzyjemnego. Dlatego właśnie wolała nie trzymać go zbyt długo w jednym miejscu.
Gdy włączyła się w ruch uliczny i skierowała z powrotem na Manhattan mogła wykonać kolejny telefon. Jechała w kierunku przeciwnym do korków więc jazda bulwarem Vernon była całkiem przyjemna.
- Cześć tato – zaczęła gdy tylko uzyskała połączenie – Sprawy się nieco skomplikowały. Miałeś racje z tym mrowiskiem. Przez kilka dni nie wrócę do domu. Ktoś może o mnie pytać. Uważajcie na Davida.
- Nie ma sprawy, nie jesteś już dzieckiem
- starał się mieć swobodny ton, ale wyczuła jego zdenerwowanie. - Uważaj na siebie i dawaj znać. I nie rób głupot.
- Wiesz, że staram się postępować ostrożnie. Tato...
- zawahała się - chciałabym porozmawiać w bezpiecznym miejscu. Możemy się spotkać rano zanim pójdziesz do pracy?
- Nie wiem, z tego co się orientuję to mogę być w każdej chwili wezwany do firmy
– Nathan też wyraźnie się zawahał. - Wiesz jak tam jest. Daj znać rano, postaram się być w domu.
- Nie, nie. Musimy się spotkać zanim dotrzesz do pracy. Więc jak cię wezwą daj mi znać. Jestem na Manhattanie.
- Dobrze. Ale matka i tak mi nie daruje, że tak cię puszczam
- mimo wszystko spróbował zażartować. - Do zobaczenia więc.
- Dobranoc.

Zapatrzyła się na drogę przed sobą. Jej rodzina potrafiła troszczyć się o siebie. Uczyli się tego przez całe życie. Miała jednak nadzieję, ze nie postawi ich w sytuacji, gdy te umiejętności okażą się konieczne do wykorzystania.

***

Z ciekawością przyjrzała się mężczyźnie, który otworzył jej drzwi. Był przynajmniej dziesięć lat młodszy, od tego, którego pożegnała dwie godziny wcześniej przy wejściu do metra.
- Fajne ulepszenie. Do jakiego stopnia możliwa modyfikacja? Zmienisz kolor skóry, albo kształt oczu?
- Twarz mam własną, to tylko modyfikacje zgodne z moim dna, tylko lekko zmieniane. Nic wielkiego, ale przyznaję, że ciekawie. Niestety już nie mogę wyglądać jak menel, nawet jak każdy rozsądny człowiek domyśli się, że wygląd zmienię.

Ann pokiwała głową nie kontynuując tematu, w przypadku hakera wygląd był ostatnią rzeczą, która miałaby dla niej znaczenie.
- Wolałabym nie zabierać do laboratorium uczelnianego C-T walizki z oznaczeniem Umbrelli. Trzeba będzie wymyślić jakieś opakowanie zastępcze. Masz jakiś niewielki pojemnik albo pudełko? Na szczęście fiolki nie są duże, a przestrzenie między nimi wypełnię serwetkami jednorazowymi.
- Chcesz zabrać wszystkie?

Dziewczyna pokiwała głową:
- Wolę się upewnić czy ich zawartość jest dokładnie taka sama. Zabrałabym tez to cudo Miracle jeśli nie masz nic przeciwko? - Popatrzyła uważnie na mężczyznę.
- Chciałem popracować nad jego elektroniką. – Nie wydawał się zachwycony perspektywą rozstania z nową zabawką. Ann zbyt często widywała takie spojrzenie w oczach znajomych mężczyzn by nalegać. Na szczęście w tym przypadku kompromis był całkowicie realny:
- Nie ma sprawy. W takim razie ja zabiorę tylko ten pojemnik z mazią. Zobaczymy co go napędza.
Po przetrząśnięciu zawartości szaf hakera w końcu znaleźli coś co ją usatysfakcjonowało. Pudełko po butach miało odpowiednią szerokość i długość by poukładać w nim owinięte w higieniczne chusteczki fiolki. Ann po kolei wyjmowała ampułki z lodówki, do której włożyli je zaraz po dotarciu do mieszkania Remo i owijała w warstwę celulozy, a potem starannie przyklejała do dna pudełka taśma klejącą w ten sposób uniemożliwiając im przemieszczanie i ewentualne uszkodzenia. Kiedy zabezpieczyła już wszystkie, całe pudełko z powrotem wstawiła na szklaną półkę chłodziarki. Skoro Suarez trzymał je w chłodzie ona tez postanowiła nie ryzykować zmieniając warunki przechowywania.
- Wezmę folię na śmieci. Wrzucę tam trochę lodu i zapakuję pudełko na czas jazdy. - Wyjaśniła dalsze plany Remo. Nie komentował jej działań, choć od czasu do czasu spoglądał w jej stronę.
Wybrała kolejny numer zapisany niedawno w pamięci:
- Jack mam do dostęp do laboratorium uczelnianego w godzinach 24:00 do 6:00 może chciałbyś mi pomóc w badaniach? Twoja wiedza z pewnością się przyda.
- Co planujesz badać?

Najwyraźniej myśli lekarki pochłonięte były zupełnie czymś innym niż zdobyte niedawno próbki:
- To co dzisiaj trafiło w nasze ręce. - Powiedziała enigmatycznie.
- Masz na myśli znalezione rzeczy?
- Mhm...
- W takim razie chętnie pomogę.
- Ok w takim razie przyjadę po ciebie do Ramadan Inn o 23:30.

– Błagam, teraz nakarm mnie czymś
- powiedziała z uśmiechem zapadając się wygodnie w wielkim fotelu – Jak czegoś nie wrzucę na ruszt po prostu padnę z głodu.
Elektroniczna gospodyni chyba zbyt dosłownie potraktowała jej słowa. Zestaw grillowanych potraw w jej asortymencie był zaprawdę imponujący.
… łosoś teriyaki, kurczak szafranowy, Fajita woł...
- Łał
– stwierdziła Ann gdy udało jej się w końcu ochłonąć i wejść w słowo – Poproszę w takim razie hamburgera z podwójną sałatą.
Chwila ciszy była prawdopodobnie elektroniczną formą prychnięcia:
- Zaraz wszystko zostanie podane.

***

Odsunęła talerz i zapadła w wygodny fotel:
- Na twoim miejscu wcale nie ruszałabym się z domu. To było R-E-W-E-L-C-Y-J-N-E! - przeciągnęła się i ziewnęła – Chyba dopada mnie senność. – Powiedziała przepraszająco – Potrzebuję czegoś co postawi mnie na nogi, na przykład Yerby z guaraną – rzuciła niezobowiązująco w przestrzeń i po chwili przy jej stoliku pojawił się robot z tacą, na której stała charakterystyczna tykwa, z której wystawała srebrna bombilla.
- Mmm... zostaję do środy... - Uśmiechnęła szeroko się do Remo sięgając po napój.

Informacja od Allana oznaczała, że Ed od razu oddał przesyłkę. W sumie słusznie i tak mieli wystarczająco wiele problemów. Kolejne zadanie było dla Ann dylematem. Nie lubiła zadań wymagających interakcji międzyludzkich, a to na takie się zapowiadało. Z drugiej strony, ci którym mieli dać na tacy C-T stąpali im po piętach. Więc to mogłoby być rozwiązanie ich problemów. Na szczęście nie musiała odpowiadać od razu. Przez kilka godzin można się było nad tym spokojnie zastanowić. Miała też nadzieję, że do tego czasu uda jej się porozmawiać z ojcem.

***

Gdy przyjechała po Jack zapakowały do Morgana rzeczy lekarki. Walters ponownie zarządził zmianę lokum, więc lekarka musiała się przenieść. Ann obiecała odwieść ją potem na miejsce.
Zaparkowała na parkingu dla gości i zabrała z tylnego siedzenia niewielką torbę turystyczna Remo, do której włożyła worek z lodem i pudełkiem z fiolkami, oraz maź z „kolibra”. Bez wahania skierowała się do laboratorium. O tej porze był tutaj tylko jeden strażnik:
- Ann Ferrick – powiedziała – Muszę wykonać pilne badania. Asystentka profesora De Vries poinformowała mnie, że mam zarezerwowany dostęp do laboratorium do godziny szóstej rano.
Wszystko to było szczerą prawdą.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 10-11-2012 o 23:07.
Eleanor jest offline  
Stary 10-11-2012, 08:04   #70
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Ciężki motor posłusznie lawirował miedzy kubłami na śmieci, ominął rozjechanego racoona i wystające nogi spod pierzyny z kartonu. Niektóre rzeczy nie zmieniają się nigdy. Dodając gazu przeciął ulicę, które nie zdążyła zapełnić się przytrzymanymi na światłach, niecierpliwymi pojazdami. Kolejna alley i kolejnych kilka przecznic.W końcu po kluczeniu kanałami z dala od głównych ulic i monitoringu miasta dostał się na parking gdzie grzecznie zapłacił. Z torby przy harleyu wyciągnął pokrowiec i obciągnął nim maszynę ostrożnie zasuwając zamek.

Skierował się prostu do publicznego szaletu. Wyszedł z niego facet z kapturem na głowie w długim skórzanym płaszczu do ziemi i przewieszonym przez ramię plecakiem. Na ulicy wmieszał się w falujący tłumek Manhattanu.
- Zadanie wykonane. Jakie instrukcje? - zapytał sucho Ed.
Na chwilę nastała cisza, jakby to nieco zaskoczyło Alana. Potem odezwał się głosem ze znacznie większą ilością emocji.
- Musimy się spotkać, w Corp Tower najlepiej. Będzie potrzebny człowiek do stwierdzenia autentyczności przesyłki. O godzinie dziesiątej w moim biurze?
- Będę w twoim biurze za trzydzieści minut. To jest za gorący towar żeby z nim paradować do dziesiątej. Lepiej bądź żeby potwierdzić odbiór. Potem sobie sprawdzaj autentyczność sam.
- Możesz być i zaraz, powiadomię ochronę. Ale zarówno ja, jak i potrzebni ludzie, jesteśmy oddaleni na tyle znacząco, że potrzeba więcej czasu. Postaram się dotrzeć jak najszybciej skoro tak stawiasz sprawę. Tylko ty, co z pozostałymi? Znaczy, tak czy inaczej, po weryfikacji i tak się do was jeszcze odezwę. Firma w razie odzyskania przesyłki ma dodatkową pracę, lepiej płatną. Tylko najpierw muszę skontaktować się z górą i potwierdzić.
- Okay. Przekażę Terry. Tylko jemu. Reszta jest okay.
– rozłączył się.



***




Drapacz CT stał tam gdzie go Walters zostawił ostatnim razem. Tak samo do znudzenia ponury z lśniącymi szybami, wciśnięty między inne zasłaniacze słońca. Do budynku wszedł od zaplecza i wsiadł do ponurej windy towarowej co zawsze. Czekał na niego Terrance i zaprowadził ze zwyczajnej poczekalni przed gabinetem Dirkuera, do saloniku w którym czekać się miało przyjemniej VIPom. Wygodna kanapa, elegancki wystrój, wypasione tv. Brakowało tylko kobiet topless donoszących browar w zmrożonych kuflach. Gdyby nie narywający ból postrzelonego ramienia założyłby ręce za głowę i wyciągnąwszy buty rozłożył jak długi na kanapie. A tak siedział sztywno wpatrując się jak z palca zaczyna kapać na piękny, korporacyjny dywan kropla za kroplą krwi. Chciało mu się rzygać. Zniesmaczenie korporacją, gangiem, policją i panem Sato zaczynały go mierzić od środka i drążyć dziurę. Jakby mało tam było pustki. Obrzydzenie do sytuacji w której się znajdował od kilku lat, wypełniało go jak zbierająca się w baczku antycznego kibla woda. Pewnego dnia wszyscy oni w pizdu popłyną z wirującym gównem, kiedy zostanie naciśnięty czerwony guzik Eda. Stawał się od dawna bombą z nieprzewidywalnym, zdestabilizowanym zapalnikiem. Chodzący niewypał?

Alan wszedł do saloniku parę minut przed dziewiątą.




***






Oparł głowę o szybę pociągu. Światła migały kiedy kolejka pędziła na złamanie karku z zawrotną szybkością. W odbiciu szyby przyjrzał się jadącym w wagonie ludziom.
Zmęczone twarze kobiet o życzliwych, głębokich jak ocean dobroci oczach, które nie musiały wcale mówić aby on wiedział, że całe życie sprzątały do świtu do nocy. Aby utrzymywać męża nieroba, wychować dzieci, przetrwać. A teraz może nie znają dnia ani godziny, kiedy ich pracodawca zdecyduje się na sprzątającego robota.
Przymuleni kolesie w jego wieku co wyglądali na starców. Zniszczeni życiem na ulicy. Kiedy korporacje robiły związki zawodowe, oni żyli od fuchy do fuchy. Do czasu. Aż zaczęło brakować im zdrowia i odwagi by spojrzeć rodzinie w oczy. Tonęli w alkoholu. Wdychali opary wspomnień. Wciągali pełna piersią białą magię do nosa.
Jechało też jak zwykle kilku yupies. Cali jeszcze umoczeni w lichwiarskich pożyczkach za studia. Teraz wracali do wynajmowanych nor po ciężkim dniu całowania z języczkiem dup korporacyjnych zgredów na wcale wysokich stołkach. Buców odpindrzonych na ich rówieśników dzięki cudom techniki nowoczesnych wszczepów.
Staruszków było mu szkoda, że jeszcze nie umarli. Pamiętając inne czasy musieli się przed wyprowadzką na drugi świat, tak cholernie rozczarowywać się państwem wolnych. Home of the brave. Każdego, ciągnącego się w nieskończoność dnia.
Westchnął z głowa przyklejoną do szyby. Przeniósł wzrok na wyświetlacz komunikatora. Wybierając kciukiem opcje wrzucił na ekran fotografię Newt Weaver. Chyba tylko ona była bardziej zagubiona od niego. Co myślała kiedy zrobiono to zdjęcie nie wiedział. Pojęcia nie miał. Nie znał jej wcale a stawała się jakoś dziwnie bliska. Nawet nie ona. Jej osoba. Jakby znalezienie jej miało prawdziwy sens. Było jednym co czuł, że jest słuszne do końca i bezapelacyjnie. Jakby była symbolem. Nadzieją. Zaginęła szukając innych. Netrunnerka uwięziona w sieci. Czuł, że znajdując ją odnajdzie siebie. Sens w tym co robi. Nazwie od nowa wszystko. I poukłada z czasem to co zostanie po sprzątaniu. Najchętniej rzuciłby tym wszystkim, całym brudnym życiem kłamstwa jak chińską porcelaną o bruk. A potem powoli z tysiąca kawałeczków zlepił sobie lepszy, inny świat.




***





Przed wejściem do motelowego pokoju wiatr zmiótł z jego twarzy smutek. Nikomu nie zamierzał się odkrywać. Chyba, że w łóżku nie było zimno.

Potem zadzwonił Alan.
- Corp-Tech bardzo dziękuje za odzyskanie zagubionej przesyłki. Pieniądze zgodnie z ustaleniami znajdują się już na kontach. Potwierdziliśmy autentyczność paczki. Nasza druga propozycja pracy związana jest ściśle z pierwszą. Oczywistym jest, że musiał być jakiś przeciek. Chcielibyśmy, abyście dotarli do jego źródła, odkryli możliwie najwięcej ludzi stojących za tą kradzieżą i zebrali dowody potwierdzające ten udział. Dokumenty, potwierdzone kontakty, zapisane rozmowy. Dowodem mogą być też zeznania tych ludzi oczywiście, lub bezpośrednie dostarczenie ich do nas, chociaż to podejrzewam niepotrzebne. Cokolwiek, co będzie niepodważanie kierowało na podejrzanych. Każdy, kto podejmie się tego otrzyma dwa tysiące eurodolarów, plus pięć tysięcy wspólnej puli na wydatki. Po wykonaniu zadania, dodatkowo otrzyma każdy po osiem tysięcy. Prócz pana Becketta, on został oddelegowany już do wcześniejszego swojego przydziału. Prosimy też o szybką odpowiedź, najpóźniej do godziny ósmej jutrzejszego dnia.
Ed rozłączył garniaka. Ciekawe czemu nie do ósmej piętnaście? I od czego mieli swoich detektywów? Wystarczyło zapłacić im za zgromadzoną wiedzę a samemu drążyć dalej śledczymi z powołania. Całkiem jakby im pasowało, żeby cele zrobiły im z dupy sito, bo że już glina jest na ich tropie wiedział każdy, kto nie jest głupi. A pan Sato będzie udawał entuzjastycznie zdumionego starszego pana. Zaciągnął się papierosem. Nie smakował. Zgasił go na łóżku i poszedł do lustra obejrzeć postrzał czy zostanie fajna blizna.

Dostał wiadomość od Ann.
~W dniu porwania Newt jakaś kobieta widziała w budynku "trzech łysych".~
~ Trzy łyse pały "pilnują" gościa od VG.~ - odpisał.
~Nie wierzę w zbiegi okoliczności~
~Neither do I.~
A więc jednak trop jest dobry.

Jack zgodnie z obietnicą zajęła się szyciem rany podczas przekomarzania się kiedy Walters jak zwykle nieudolnie zgrywał zalotnika. W końcu rozebrał się i poszedł wykąpać. Gorąca woda zmywała z niego krew i zmęczenie w zaparowanej kabinie prysznicu, a on gwizdał sobie a muzom z zamkniętym okiem.
Śpiewał tylko kiedy nikt nie słyszał.

W międzyczasie Evans zapakowała się z Ann i klamotami do samochodu i odjechały w ciemną noc. Walters nie bardzo wiedział gdzie i po co. One nie mówiły, on nie pytał. Tak zawsze budowało się solidne porozumienie damsko męskie w mniemaniu facetów. Kiedy oni wychodzili pytania sypały się gradem z każdej strony. Skierował się prosto do lodówki. Musiał się napić. Byle czego.

Zadzwonił po taxi.



***


Best Western na Brooklynie nie był ani luksusowy, ani kakrocie nie spadały z sufitu, tudzież zaglądały do nosa śpiącym. Podrzędny lecz jak na okoliczności całkiem schludnie utrzymany motel z darmową kablówką w cenie pokoju i pamiętającym lepsze czasy basenem na środku dziedzińca. Jak zwykle wziął dwa pokoje. Zamówił dużą pizzę.
Ledwie wtoczył się do środka i walnął na wyrko kiedy zadzwoniła Felipa. Chica miała wpaść z piwem bez podchodów. Ta jej durna dzikość sięganie po to czego chciała intrygowało go i podniecało inaczej niżby chciał.
Wysłał jej adres. Pozostałym też.
Zamyślił się na temat tego dnia. Gdyby z trzech zrobić jedną byłaby to laska idealna. Włosy Jack z tyłeczkiem Ann i biustem Felipy. Rozmarzył się i usnął.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 10-11-2012 o 22:36. Powód: czas :P
Campo Viejo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172