Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-10-2012, 09:13   #241
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Gislan był zmęczony, psychicznie bardziej niż fizycznie, co jednak nie zmieniało faktu, że był po prostu wypierdolony jak podrzędna dziwka. Pewnie dlatego nie zrobił nic gdy Vogel dobijał Felixa, choć z drugiej strony trzeba było przyznać, że człeczyna nie miał wielkich szans na przeżycie, a i krasnolud wielkim altruistą też nie był.

- Ja także jestem za noclegiem w stanicy - przyznał niechętnie Vogelowi rację - ale dziewki nie dam do niczego przykuwać. Jakby chciała uciec to by już uciekła.

- No dobra, zbierajmy dupy w troki! - krasnolud zebrał się w sobie i ruszył jako eskorta wozu z dziewczyną.
 
Komtur jest offline  
Stary 08-10-2012, 17:49   #242
 
Matyjasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Matyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemu
Ból był zbyt duży by go znieść spokojnie. Szybko wyciągnął magiczny kawałek metalu i zarzucił sobie na plecy. Może cholerstwo świeciło? Nie chciał przyciągać uwagi a wisząc na drewnianej tarczy może nie będzie powodował bólu.
Sytuacja była zła cały plan się zawalił, nie udało im się przeszkodzić w rytuale i drogę blokowali im strażnicy. Albert się poddał, przynajmniej tak chciał by to wyglądało. Sięgnął najpierw do torby po małą strzałkę.
Podniósł ręce do góry w geście kapitulacji i opuścił głowę zamykając oczy koncentrując się na najdokładniejszym spleceniu wiatrów magii. Mógł mieć tylko jedną szansę. Gest był tylko jeden i to po wymówionej pod nosem inkantacji.
Później tylko złapać miecz i nie dać się zabić oraz jak się da zdobyć pewność, że skurwysyn czarnoksiężnik zdechnie. Trzymać się w sensownej odległości od ostrych końców włóczni, biegnąc na bokach formacji i ciskać zaklęciami w czarownika. Jak się pojawi jakieś wolne miejsce w szeregu wskoczyć.
-Jeżeli uda ci się przebić nie wahaj się!- Krzyknął jeszcze do kozaka. Jeżeli wyjdzie z tego cało będzie mógł się z tego śmiać. Kto jak kto ale kozak takie rzeczy pewnie wie, więc dlaczego tracić oddech.
 
Matyjasz jest offline  
Stary 20-10-2012, 01:33   #243
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Obóz goblinów

- Praag! -

Bojowy okrzyk kislevity poniósł się po obozie zielonych, kiedy kozak ruszył do ataku, na szpaler włóczni. Czerwone słońce odbiło się w ostrzu lecącego w powietrzu sztyletu. Mierzwa rzucał celnie. Sztylet wbił się w dłoń czarownika a ten krzyknął z bólu. Chwile potem kozak tańczył już z goblinami. Wrzask ich Pana zbił nieco pokraki z pantałyku i w pierwszym ataku Mierzwa zadźgał dwie z nich, zanim reszta zorientowała się o co chodzi. Nad głowami walczących przeleciał świetlisty pocisk magicznej energii. Albert tym razem mógł być z siebie dumny. Splatanie i naginanie wiatrów magii do swej woli w tym krytycznym momencie, wyszło mu doskonale. Uderzanie było silne i celne. Magiczne żądło trafiło pochylonego nad kamienną czarą czarnoksiężnika w plecy i wyrwało w nich wielką dziurę. Przez moment Filck mógł wprost spoglądać „na wylot” przez wrogiego magika. Potem zaś nastąpił totalny chaos.


Krzyk konającego czarownika zbił się w jedno z wrzaskiem Mierzwy. Kozak tańczył między ostrzami ile tylko mógł, osłaniając Alberta, ale wszystko kiedyś się kończy. Czarnoksiężnik padł, ale pierścień na jego palcu zalśnił jeszcze zielonkawym blaskiem a gobliny dostały szału. Rzuciły się na Mierzwe nie patrząc na nic, w samobójczej szarzy. Kozak zaszlachtował kolejnych dwóch, ale ci, mimo, że padli spowolnili go na chwilę i to zdecydowało. Włócznia innego z zielonych przebiła mu udo a padający kozak złamał drzewce. Nie czuł bólu, ogarnęła go ciemność.

Albert widział druzgocący efekt swego zaklęcia, ale nie miał czasu się nim cieszyć. Dmuch zdołał zatrzymać tylko część z goblinów, reszta rzuciła się na Flicka. Groty włóczni zatańczyły wokół niego i choć bronił się jak mógł, jeden znalazł właściwą drogę i wbił mu się w bark, obalając na ziemie. Ocalałe gobliny zawyły głośno i rzuciły się na pełznącego po ziemi maga, jak szczury na padlinę. Zanim stracił go z oczu, zobaczył jeszcze, jak czarnoksiężnik, pada na kamienny podest a uwolnione przedwcześnie wiatry mroczne magii masakrują jego ciało. Na jego szczęście kojąca nieświadomość przyszła szybko. Zanim stracił zmysły, usłyszał jeszcze kobiecy krzyki i słowa.

- Dosyć! -
- Bierzcie dzieci -
- Synku! Błagam, matko, pomóż mu! –
- Zabierzcie je do… -

Imperialna Szkoła Oficerska. Aldorf

W sporej sali zabrały się trzy postacie. Jeden z mężczyzn pozbawiony był obydwu nóg, odjętych w kolanach. Siedział na dziwacznym fotelu na kołach. Drugi nie miał ręki i mocno kulał, trzeci zamiast oka miał trzy podłużne blizny na twarzy i oczodół zakryty czarną przepaską. Wszyscy pochylali się na sporym malowidłem, które parę godzin wcześniej zdjęli ze ściany. Widać był na nim całe rzędy niedużych portretów. Na każdym był młody mężczyzna w galowym mundurze. Każdy pełen dumy i szyku. Każdy gotowy służyć Imperium i jego władcy.

Siedzący na wózku kaleka, trzymał w dłoniach niewielkie, precyzyjne pędzle, którymi właśnie kończył malować małego czarnego kruka, przy jednym z portretów. Obraz młodego chorążego, przecinała teraz czarna wstęga. Takie same wstęgi i takie same kruki, były już niemal na każdym portrecie.

- Taaa… To już chyba wszyscy. -
- Nie. Został jeszcze jeden. Ten tutaj… -
- Nie kojarzę go… kto to jest? -
- Miał chyba na imię Ludwik... nie pamiętam nazwiska.-
- Tak, teraz sobie przypominam. Dziwny jakiś był. Te jego pomysły! Pamiętam jak kiedyś niemal nawrzeszczał na starego generała von Mainsteina, kiedy ten skrytykował jeden z jego szalonych pomysłów. Wyobrażacie sobie?! Nawrzeszczeć na „Starego Wilka”? -
- Tak, teraz sobie przypominam. Ktoś wie, co się z nim teraz dzieje. -
- On pochodził z Ostlandu. Słyszałem, że brał udział w obronie stolicy prowincji... -
W salce zapadł długa cisza. Po chwili, bez słowa, kaleka zaczął rysować kolejną wstęgę i kruka. Na wielkim obrazie, zostały już tyko trzy portrety, bez tej „ozdoby”.

- Wiecie, kiedy wczoraj piliśmy za zdrowie naszego rocznika, nie sądziłem, że jest obecny na tej imprezie w całości... -

Obóz goblinów. Kilka godzin później.

Ludwik von Leeb otworzył oczy i jęknął z ciacha. Jego świat był jednym wielkim bólem, ale potrwonię zmutowane ciało wciąż nie pozwalało mu umrzeć. Nie mógł się ruszyć. Podniesienie powiek wyczerpało go nie miał całkowicie. Przypuszczał już, co się stało, ale wciąż nie mógł uwierzyć jak. Ta banda łachmytów, ci prostacy, zapchleni najmici tego dziada... A jednak to im zawdzięczał swój obecny stan. Dzięki nim, kontrakt, który zawarł jeszcze nie tak dawno temu, teraz dojdzie do skutku...

- Głupcy... Cholerni głupcy... -
- Ale jakże użyteczni, nieprawdaż? -

Znał ten głos. Czyjaś stopa oparła się na jego czaszce i przekręciła ją nieco, tak aby mógł spojrzeć na twarz właściciela.

- Ty?... Jak... ehhhhh... -
- Los bywał przewrotny nieprawdaż? No, ale my tu gadu gadu a pora przejść do sedna. -

Ludwik poczuł jak sygnet, z zielnym kamieniem jest brutalnie zrywany mu z palca. Po chwili miał go przed oczami, obracany w dłoni nowego właściciela.

- Tak... Miałeś to cacko wystarczająco długo a On chyba nie jest zadowolony z efektów jego użytkowania. Inaczej nie rozmawialibyśmy w takich okolicznościach nieprawdaż. Myślę, że już czas użyć go we właściwym celu. -
- Nie... Nie możesz... -
- Och, ależ mogę. Mogę znacznie więcej niż ci się wydaje, żołnierzyku! -
Albert jęknął czując jak nacisk na jego czaszce powiększa się.
- Tak... A teraz, korzystając z tego, że zostało Ci jeszcze kilka chwil życia, opowiem ci jeszcze to i owo, o rzeczach, których „nie mogę”. Na pewno Ci się spodoba. Wszak będzie o kilku znanych Ci osobach, z którymi się niedługo spotkam... -
- Nie... Nie... Błagam nie... NIE!!! -

Na szlaku

Tego dnia, nie spotkali już żadnej żywej istoty. Podróż przebiegała bez zakłóceń. Szlak wiódł wzdłuż zachodniej granicy bagien, nie oddalając się od nich zbytnio. Nastraszeni przez mieszkańców Wideł, mieli cały czas baczenie na mokradła, ale poza smrodem i hordami insektów nic nadzwyczajnego stamtąd nie wylazło. Niemiłą niespodziankę sprawiła za to pogoda, bo zaczęło padać. Najpierw nieśmiało, potem coraz bardziej, aż w końcu deszcz lał się z nieba potokami. W miarę jak posuwali się na przód, trakt stawał się coraz bardziej podmokły i błotnisty, co spowalniało ich podróż. Koniec końców, tuż przed zmierzchem dotarli do opisywanej przez Ulfa stanicy mytnika. Brodzili już wtedy po kostki w błocie. O dalszej podróży nie było mowy.

Budynek wyglądał tak, jak opisywał go wielki kowal. Był opuszczony i względnie nie zniszczony. Z resztą wyboru nie było, musieli tu przenocować. Naprawili bramę, wystawili warty na niewielkim murze okalającym stanice i czekali następnej nocy. Choć w większości byli wyczerpani i ranni, to nie mogli sobie pozwolić na chwilę nieuwagi. Nie tutaj.

- Spójrzcie! -

Elf podniósł alarm, tuż przed tym jak mieli udać się na spoczynek. Wszyscy podążyli za jego spojrzeniem, w kierunku, z którego przybyli. Deszcz powoli ustawał, więc łuna widoczna na horyzoncie była wyraźna.

- Co tam jest? -
- Widły. Musi palić się cała wioska... -

9 Brauzeit 2522 KI

Ranek ich zaskoczył. Głównie tym, że noc, która go poprzedzała minęła spokojnie. Nikt ich napadł, nikt nie szturmował bram stanicy, nikt nie rzucił na nich złego uroku. Nawet wilkołak się nie pokazał. Mimo to byli niespokojni. Coś wisiało w powietrzu. Szczególnie Leo i Moperiol. Oni widzieli swoje. Ktoś och śledził, byli tego równie pewni, jak tego, że ten ktoś przewyższa ich umiejętnościami i to bardzo. Niczego nie zauważyli, niczego nie znaleźli, kiedy wyprawiali się na zwiady, nic nie wpadło w ich sidła zastawione wokół stanicy. Nawet grząskie błoto, w które zmienił się wczoraj trak i okoliczna ziemia, nie dostarczyło im żadnych śladów. Mimo to wiedzieli swoje. Gdy ktoś tak długo jak Hainz był łowcą, wiedział kiedy uczestniczy w polowaniu. Tyle, że po przeciwnej stronie.

Mimo to, musieli przyznać, że wypoczęli. Elise poczuła się na tyle lepiej, że mogła siedzieć na wozie a z biegiem dnia wzmocnione magiczną miksturą ciało pozwalało się rozruszać. Ochotniczka miała wreszcie okazje rozejrzeć się po okolicy i zauważyła, że bagna które wciąż mieli po prawej stronie, są bogate w zioła i inne składniki, potrzebne do sporządzenia mikstur leczniczych. To jednak wymagało czasu i wyprawy na grzęzawiska. Podobnie jak samo ważenie naparów, po zdobyciu składników. Kwestia do rozważenia...

To wszystko było jednak tylko początkiem pasma niespodzianek tego dnia. Zaraz po skromnym śniadaniu, Lothar i Gottri oświadczyli reszcie, że odchodzą. No, nie całkiem. Stwierdzili, że pójdą przodem, aby sprawdzić drogę przed nimi. Wedle ich słów, w razie niebezpieczeństwa na szlaku przed nimi, dadzą im o nim znać. Wracając lub zostawiając znaki.
Na nic zdały się tłumaczenia, na nic prośby, na nic złość. Zwłaszcza Leo i Moperiola, wszak oni byli tu zwiadowcami, na nic w końcu bluzgi i złorzeczenia Vogla. Na nic nawet przekonywanie Gislana, który chciał przemówić do rozumu swemu ziomkowi.

- Tak będzie lepiej. -

Tyle usłyszał od swego pobratymca. Tak po prawdzie, to ta dwójka nie była szczególnie chętna do rozmowy, ani roztrząsania powodów swej decyzji. Ci bardziej podejrzliwi w ich drużynie, odnotowali fakt, że ostatnia wartę Lothar i Gotrri pełnili wspólnie. Nic jednak nie wskazywało, aby w nocy zdarzyło się coś niepojącego. No może poza warczeniem Gislana, którzy przewracał się z boku na bok, wydając przez sen, co jakiś czas wilcze powarkiwania. Gdyby inni wiedzieli o czym śnił, nie byli by temu dziwni... Ich sprzęt był na miejscu, „przesyłka” również. Wszystko tak jak zostawali to, idąc na spoczynek.

Lothar z Gottrim, eskortowani przez dziwnie markotnego Sponga wyruszyli od razu. Krok mieli szybki, widać, że chcieli szybko zdobyć przewagę nad resztą karawany. Na odchodnym ustali tylko, że pierwszą wiadomość, zostawią dla reszty w „Błędny Ogniku”, jak będzie się dało. Gospoda była celem ich dzisiejszej wędrówki. Główna grupa wyruszyła niedługo po nich.

Pogoda zdecydowanie się poprawiła. Słońce szybko osuszyło trakt, nawet robactwa z nad grzęzawisk było jakby mniej a i smród bagna zdawał się jakby lżejszy. Mimo to, nie mogli za nadto przyspieszać, aby nie zamęczyć mułów. Nie mieli już zapasowych zwierząt a do gospody był spory kawałek drogi. Jednak nawet mając to na uwadze, posuwali się całkiem niezłym tempem. Mijały kolejne godziny podróży a nuda jaka im towarzyszyła, po ostatnich dniach pełnych wrażeń, była witana z radością. Żadnych walk, żadnej zarazy, żadnych potworów, żadnych czarów. Jedyne z czym musieli od czasu do czasu się zmagać, to latające robactwo, wiecznie spragnione ich krwi. Na szczęście nawet ono było regularnych rozmiarów i wystarczyło na nie klaśnięcie w dłonie.

W podróży spędzili cały dzień. Nie chcąc przerywać złej passy, nie zatrzymywali się nigdzie. Celem była gospoda i do tejże gospody udało im się dotrzeć, kiedy słońce zaczynało chować się już za horyzontem. Jak większość tego typu przybytków stojących na szlaku i „Błędny Ognik” otoczony był solidnie wyglądającą palisadą. Na jej środku widniała równie solidna brama, teraz jednak otwarta na oścież. Nigdzie nie było widać Lotahra i Gottriego, ani obiecanych przez nich znaków. Do otwartych wrót podjechali nieufnie, ale szybko zmienili zdanie. Ten przybytek z pewnością nie był opuszczony. Mówił im to nosy.

Bruno aż się oblizał a Elsie zaczerwieniła, kiedy zaburczało jej w brzuchu. Z wnętrza gospody dochodził zapach uczty. Pieczyste. Tak to z pewnością było pieczyste. I gulasz. I kasza ze skwarkami. Większość z nich nie pamiętała już, kiedy ostatnio jedli coś porządnego... O spaniu w czystych, wolnych od robactwa łóżkach, większość nawet przestała już marzyć.

„Błędny ognik” był jednopiętrowym, kamiennym budynkiem, „przyklejonym” plecami do palisady. Oprócz karczmy, wewnątrz ostrokołu była jeszcze sporych rozmiarów stajnia. W jej wnętrzu zauważyli powóz i parę koni pociągowych. Budynki i obejście były względnie czyste i zadbane, choć nie widać było tylko nigdzie służby, zazwyczaj krzątającej się po stajni i przed gospodą. I to jednak miało się wkrótce zmienić.

- Witajcie! Wreszcie jesteście! Czekam na was pół dnia! -

Przez główne drzwi wyszedł niski, pucułowaty mężczyzna, uśmiechając się szeroko.


- Jestem Roberto, witajcie w moich skromnych progach! Wasi przyjaciele byli tu niedawno i uprzedzili mnie, że nadjeżdżacie. Dzięki temu mogłem przygotować ucztę na wsze przybycie. Skromna, bo i czasy są ciężkie, ale dla przyjaciół ser Magnusa, wszystko, co mam najlepszego! Wchodźcie, zanim wystygnie! Miejsca jest dość dla wszystkich! -


Kymil i Matyjasz proszeni o niepostowanie. Dambibi już i tak się do tego zastosował, wiec jego też żegnamy
 

Ostatnio edytowane przez malahaj : 22-10-2012 o 19:50. Powód: Literówki i inne takie
malahaj jest offline  
Stary 21-10-2012, 16:17   #244
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Jon, Gustav

Z Czarciej Mogiły, zamku znanego wszystkim Magnusa von Antary wyruszyliście z dwudniowym opóźnieniem. Tak wam powiedział stary szlachcic, kiedy objaśniał szczegóły zadania. Dwa dni straty do głównej grupy, która wyruszyła przed wami z tym samym zdaniem. Z tą samą samobójczą misja. Oni jeszcze tego nie wiedzieli, ale przed wami stary rycerz niczego nie ukrywał, również tego, co wydarzyło się przez te ostatnie dwa dni. Co miało się wydarzyć.

Dostaliście konie, aby móc dogonić pierwsza grupą. Wyruszając zamku i okalającej go wsi, mijaliście mniejsze i większe grupy żołnierzy. Jeszce więcej było ich w okalającym mury fortecy prowizorycznym obozie. Von Antara i jego sojusznicy, których jak się okazało miał bez liku, zbierali siły.

- Musimy zdusić to w zarodku, tu i teraz, zanim rozpanoszy się na całą prowincje a może nawet na cały kraj. Nie mam wyboru. Powtórzcie im to, jeśli uda się wam ich dogonić. Nie mogłem dłużej czekać... -

Wojsko miało ruszyć następnego dnia po ich wyjeździe. Rozkazy były jasne. Nikt nie mógł wejść ani wyjść na szlak do klasztoru i okoliczne tereny. Żołnierze mieli jednoznaczne polecenia. Ostrzegali tylko raz. Potem mieli strzelać, tak by zabić, zanim potencjały zarażony się zbliży. I palić. Wszystko miał oczyścić ogień. Ludzi, zwierzęta, domy, całe wioski. Jedyny wyjątek stanowił sam klasztor i służące w nim kapłanki. Stary rycerz nadal wierzył, że matka przeorysza będzie wstanie powstrzymać zło, które nawiedziło te ziemie i tylko jej ufał w tej kwestii. Wszyscy inni od nadchodzącej Imperialnej Armii mogli liczyć tylko na kule, bełty i strzały.

Teren sprzyjał takiej operacji. Z innych kierunków miały wyruszyć jeszcze dwie kolumny wojska i to wystarczyło aby odciąć cały teren. Była jeszcze rzeka i lasy, ale na wodzie również czekali żołnierze, specjalnie sprawdzeni na te okazje weterani rzecznych potyczek z dalekich regionów Imperium a co do lasów... Jak sam powiedział, o lasy von Antara był spokojny. Kilku elfów opuściło jego zamek kilka dni wcześniej. Po ich wjeździe temat uznano za zamknięty.

Obława była gotowa i miała wyruszyć, zaraz po nich.

*****


Pogoda im sprzyjała i posuwali się szybko. Na pierwsze ślady działalności głównej grupy natrafili w Gladbach. Wioska była opustoszała, ale akurat tego nie przypisywali swoim jeszcze niepoznanym kompanom. Ludzie musieli zniknąć później. Przy brodzie trafili na ślady walki. Zwęglone wozy, martwe zwierzęta i groby. Nie znaleźli żadnego trupa, ale świeże miejsca pochówku mówiły wszystko. Nawet teraz, po kilku dniach nie trudno było podążać za śladami. Te doprowadziły ich do rozwidlenia szlaku i miejsca bitwy na leśnym jeziorem. Obrazek był podobny, zbierać nie było czego. Ruszyli dalej.

Przenocować musieli w Muncheien, nadkładając nieco drogi. I to wioska byłą pusta. Bramy były otwarte, domostwa opuszczone, widać, że w wielkim pospiechu. Brak śladów walki, ale nigdzie nie było żywej duszy. Rano ruszyli dalej.

9 Brauzeit 2522 KI

Konie stracili tuż przed Widłami. Poprzedniej nocy widzieli łunę, unosząca się nad wioską. jechali właśnie w jej stronę, kiedy zwierzęta nagle oszalały. Wilki. Zaledwie trzy, ale wychudzone i wygłodniałe. Zanim się pozbierali i zabili drapieżniki, jeden z koni uciekł a drugiego, rannego musieli dobić. Na szczęście im samym nic się nie stało i nie stracili nic ze swego skromnego dobytku. Teraz jednak musieli iść na piechotę w ten sposób dogodnie pierwszej grupy mogło być trudne...

Do Wideł dotarli niedługo przed wieczorem. Wioska byłą całkowicie spalona. Zabudowania, palisada, wszystko. Za to nigdzie nie było widać żadnych trupów. Pogorzelisko w niektórych miejscach było jeszcze ciepłe. Sprawdzenie go nie zajęło im trochę czasu i mieli już ruszać dalej, kiedy usłyszeli zbliżających się konnych. Na żołnierzy von Antary było zbyt wcześnie a przez całą drogę nie spotkali żywej duszy, więc ostrożność nakazywała się ukryć i zobaczyć, co to za jedni.

Konnych było kilkunastu, może nawet trochę więcej. Przewodził im mężczyzna w charakterystycznym kapeluszu z szerokim rondem. To musiał był Łowca Czarownic, Jon był pewny. Jego mistrz opowiadał mu o takich ludziach a w głowie akolity zostało, aby unikać ich jak ognia, jeśli samu nie chce się do niego trafić.

Ludzie zsiedli z koni. Wydawali się być zmęczeni podróżą, ale dowodzący nimi mężczyzna szybko wydał kilka rozkazów. Jednie zajęli się przeszukaniem pogorzeliska, inny sprawdzali trakt za wioską a reszta postanowiła rozłożyć obóz.

Jon i Gustav nie mieli wyjścia, musieli wycofać się w zarośla i spróbować obejść obóz Łowcy Czarownic. Coś podpowiadało im, że spotkanie z tym człowiekiem, nie skończy się dla nich dobrze.

Zadanie okazało się wcale nie łatwe, zwłaszcza dla kogoś, kto nie znał terenu a obaj się do takich zaliczali. Na błądzeniu bo dziczy spędzili parę ładnych godzić, cały czas uważając, aby nie zostać zauważonym przez ludzi łowcy, którzy również kręcili się po okolicy. Jak się jednak okazało, nie tylko oni ukrywali się w pobliżu.

Mierzwa, Albert

- ...udź się, obudź, proszę! Musimy uciekać! -

Umysł powoli wyłaniał się z czarnej otchłani i szykował na pierwszą wizytę w ogrodach Morra. A przynajmniej tego spodziewał się kozak. Ostatnie, co pamiętał, to ból ciała bezlitośnie kłutego grotami włóczni i zalewającą go zielona falę. I sztylet lecący w kierunku czarnoksiężnika. Trafił go, był tego pewien. Tak, pamiętał! Słyszał jego wrzask, kiedy przypalił go magiczny pocisk Alberta! A więc...

- Wstawaj, słyszysz! Musimy, uciekać! -

Ktoś szarpał, go za rękę. Otworzył oczy.


- Źli ludzie są w wiosce! Znajdą nas! Nie możemy tu zostać! Wstawaj! -

Próbował coś powiedzieć, ale usta miał suche jak wiór. Żył. Bez dwóch zdać, wciąż był wśród żywych. Tylko życie potrafiło tak boleć. Bolało, ale mógł się poruszać. Pomacał po sobie w poszukiwaniu ran i ze zdziewaniem stwierdził, że są zabandażowane i opatrzone. Musiały się też dobrze zagoić, bo choć ciało go bolało, to nie był to ból umierającego, ale oznaka zastania, po długim leżeniu na twardej, zimnej ziemi.

Obok, w podobnym stanie, budził się Albert. Młody magik rozejrzał się niepewnie po okolicy. Byli ukryci w jakimś zagajniku. On, Mierzwa i ona. Dziewczynka, na oko ośmioletnia. Dopiero po chwili rozpoznał w niej jedno z dzieci, po które wyprawili się do obozu goblinów.

- Słyszcie, musimy uciekać! Wstawajcie, proszę was! -

To jednak nie był koniec niespodzianek.

- Smarkula ma racje. W zgliszczach obozuje jakiś Łowca Czarownic ze swoją bandą. Chyba nikt z nas nie chce go spotkać. -

Do ich kryjówki, bezceremonialnie wkroczył dwójka mężczyzn z czego jeden, prawie nie ustępował posturą i wielkością niedawno poznanemu przez nich Ulfowi, kowalowi z Wideł. Ten miał młot i tarcze. Drugi też był uzbrojony. Mierzwa spojrzał za swoim rynsztunkiem. Większość leżała za daleko, ale jego wierna, czarna szabla była praktycznie tuż obok dłoni. Albert nie miał takich problemów. Jego najgroźniejsza broń, była w jego głowie. Gdyby tylko nie rozpraszało go coś innego. Jasne świetlik wiatrów magii, widoczne tylko dla tych, którzy trenowali się w sztuce tajemnej, tańczące wokół schowanej teraz z Mierzwą dziewczynki.
 

Ostatnio edytowane przez malahaj : 22-10-2012 o 19:50.
malahaj jest offline  
Stary 21-10-2012, 16:47   #245
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Mierzwa był zmęczony. Diablo zmęczony. Przed chwilą ubił, tak przynajmniej się mu zdawało, czarownika i jego zieloną hałastrę. A teraz znowu dybią na jego życie. W pierwszej chwili westchnął zrezygnowany. "Co ma być to będzie" - pomyślał.

Spojrzał na Flicka. Młody magik również przeżył. Kislevita wyszczerzył ku niemu gębę ignorując nowo przybyłych.

- Żyjesz, kuglarzu. Muszę przyznać, że się cieszę na Twój wredny widok, ha - klepnął się lewą dłonią po udzie. Ta część ciała przynajmniej była cała.

Wzrok Dmucha spoczął ponownie na dwóch harcownikach czy grasantach. Nie wyglądali na opętanych, splugawionych. "Oj, niedobrze, najgorsze skurwysyny nie wyglądają na takowych. Jak na ten przykład ten kaprawy Vogel od Antary. Ciekawym czy sczezł czy jeszcze dycha".

- Ktoście Wy? - stęknął, a jego dłoń powędrowała ku czarnej szabli. - Komu służycie najemnicy? Czego chcecie? Miarkuję żescie nie do tego biesa co za Łowcę Czarownic się podaje. Tedy zapytam jeszcze, Waszmości co z wioską. Stoi ona? - wiele innych pytań cisnęło mu się na usta, ale i na zadane z chęcią usłyszał by odpowiedzi.

Dziewczynka tuliła się do jego pleców. Kozak postanowił, że niezależnie od biegu wypadków nie pozwoli jej skrzywdzić. Nikomu.

Chwiejnie powstał na nogi. Bandaże trzymały.

- Trzeba nam głębiej w lasy - rzucił krótką komendę. Zaraz potem sam począł się do niej stosować.
 
kymil jest offline  
Stary 22-10-2012, 13:46   #246
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Bruno nie odpowiadał na pytania Elise. Bał się, że wiadomość o śmierci Felixa zbyt mocno ją załamie. Na szczęście inni okazali się twardsi od niego i wyręczyli go. Nie spoglądał na reakcję kobiety. Bał się, że poczucie winy i żal jakie wymalują się na jej twarzy mogłyby złamać mu serce.
Kiedy w końcu ruszyli łowca nagród podszedł bliżej niewiasty i usiadł obok niej.
-Jak się czujesz? Mikstura działa z czasem. Powinnaś niebawem stanąć na nogi. Leż, odpoczywaj i nie myśl teraz o tym wszystkim...- zwrócił się do niej kładąc dłoń na jej delikatnym ramieniu. Podróż mijała w nieprzyjemnych warunkach. Bruno siedział trzęsąc się jak goblin w obozie orków, jednak nie miał zamiaru brać swego płaszcza od Elise. Potrzebowała być jak najbardziej opatulona, by tracić jak najmniej ciepła. Gdy wieczorem dotarli do opuszczonego domu mytnika odetchnął z ulgą.
-Widzisz? W końcu bezpieczne cztery ściany z dachem.- rzekł pociągając nosem.

Rankiem obudził się rozchorowany i obolały jeszcze bardziej niż po potyczce z goblinami. Nocna warta, oraz cały dzień spędzony na deszczu dobiły go, jednak był z gatunku tych ludzi, którzy nie narzekali. Cieszył się natomiast, że Elise i reszta czuja się lepiej a dzień powitał ich słoneczną pogodą.
-Nikt nas w nocy nie niepokoił. Aż żem się zdziwił...- burknął pod nosem, kiedy wyszedł na zewnątrz. Nawet nie był pewny, czy ktoś go słyszał. Niedługo potem dwójka członków grupy oznajmiła, że rusza przodem. Bruno uniósł brew. W grupie, byli lepsi zwiadowcy od Gottriego i Lothara. Mimo to, nie protestował. Nikt ich nie mógł zmusić do pozostania w ich szeregach. Z pewnością przydali by się bardziej gdyby ktoś zaatakował najemników.

~***~


-Błędny ognik...- syknął pod nosem widząc drewniany szyld powiewający nad drzwiami. Karczma nie była opuszczona o czym świadczyły zapachy z niej dobiegające, oraz gospodarz, który wyszedł im na powitanie. Bruno spoglądał na pucułowatego kurdupla z nutką podejrzliwości. Mało kto w tych czasach był tak miły i uprzejmy wobec nieznajomych. Znajomość Von Antary niczego nie tłumaczyła. Najemnik wejrzał na pozostałych oceniając ich reakcje. Nie żeby nie był głodny i spragniony ogrzania się przy kominku. Postanowił dopasować się do reszty, zrobić to co uznają za stosowne.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 22-10-2012, 16:56   #247
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Vogel był wściekły.
Nocleg w stanicy i brak atrakcji w tym czasie były po prawdzie przyjemną odmianą, jednak nie mogła ona, oczywiście, trwać zbyt długo.
Rankiem odłączyła się dwójka, pożal się Sigmarze, zwiadowców. Tacy z nich byli zwiadowcy, jak z koziej dupy trąba, ale krasnolud i człowiek uparli się i kolokwialnie mówiac, poszli w chuj, zmniejszając stan osobowy karawany i tym samym jej zdolność do obrony.

Później jednak, w ciągu dnia, nastrój poprawił mu się nieco, jako że podróż przebiegała sprawnie i bez nieprzyjemnych niespodzianek.
Jechali w niezłym tempie, docierając o zmierzchu do gospody "Błędny Ognik".
Austeria robiła wrażenie, nawet za dobre, jak na gust Vogla i wziąwszy pod uwagę mnogość atrakcji w okolicy.
Ale musieli wypocząć, muły też.
Vogel gryzł się chwilę z myślami, po czym zwrócił się do towarzyszy.
- Postój jest konieczny. Coś mi tu śmierdzi, w tym całym kramie, ale trudno. Dlatego jeśli mamy zostać, to musimy podjąć pewne środki ostrożności.
Nie obżerać się jak świnie, to po pierwsze. Starajcie się też nie pić niczego. Na wszelki wypadek wystawmy wartę przy wozach, a muły zakażemy wyprzęgać.
Pośpimy do brzasku, a potem jazda dalej. To przedostatni etap, do wioski Błota. Dalej jest już klasztor.
Idę pogadać z karczmarzem, a wy miejcie baczenie na wszystko, co wyda wam się dziwne. A samemu trzymać mordy na kłódki, jasne?


- Gospodarzu - Vogel dość wielkopańskim ruchem przywołał Roberta - dzięki za twą gościnę, jednak nie zostaniemy zbyt długo, naglą nas obowiązki. Dlatego położymy się spać zaraz po wieczerzy i prosimy, by mułów nie wyprzegać, a także o pobudkę o brzasku.
Rzeknijcie mi też, były ostatnio jakieś problemy w okolicy? Jacyś dziwni podróżni albo zwykli, tyle, że przekazujący dziwne wieści?
W szczególności, nie przejeżdzał tędy ogromny chłop, potężny jak tur, odziany w skóry i
- zawahał się chwilę, zdając sobie sprawę, jak idiotycznie to zabrzmi - czymś w rodzaju hełmu z rogami na głowie?
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"

Ostatnio edytowane przez Cohen : 22-10-2012 o 16:58.
Cohen jest offline  
Stary 22-10-2012, 21:26   #248
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Miał wypełnić misję. Samobójczą powiedziano mu to wprost. Jednak wierzył, że się uda. On Sigmar nie raz do niego przemawiał. To był taki wewnętrzny głos... Jon jednak przywykł do niego. I wiedział, że to głos objawienia. Podpowiedział mu by się tej misji podjąć. Kim był Gigant by kwestionować boskie wyroki?
Wyruszył więc. Widoki jakie natrafił na swojej drodze. Niejednego zawróciłyby ze ścieżki. Była ona jednak zamknięta, by słabsi duchem towarzysze mogli podążać nią również. On jednak wiedział, że musi być w tym zadaniu coś szczególnego. Wola, wola pana...

Natrafienie na dwóch ludzi lorda wziął za znak. Przeznaczenie zapewne splotło ich drogi. Jon nauczył się, że nie należy się dzielić z innymi swą uprzywilejowaną pozycją boskiego słuchacza. Byli zazdrośni nie rozumieli...

- Ktoście Wy? - stęknął, a jego dłoń powędrowała ku czarnej szabli. - Komu służycie najemnicy? Czego chcecie? Miarkuję żescie nie do tego biesa co za Łowcę Czarownic się podaje. Tedy zapytam jeszcze, Waszmości co z wioską. Stoi ona? - wiele innych pytań cisnęło mu się na usta, ale i na zadane z chęcią usłyszał by odpowiedzi.

- Mierzwa i Albert jak mniemam- rzekł wielkolud w stroju podróżnym. Wyróżniał go jednak duży symbol Sigmara zarówno na tarczy jak i sporym amulecie wiszącym na piersi.-Przysyła nas Von Antara.-zaznaczył nie chcą wywołać kłopotów.
- Co to za jasełka Stary Sęp znowu wyprawia? - zdumiał się prawdziwie kozak i przejechał zdrową ręką po wygolonej głowie.
- Posiłki nam magnat przysłał? Tu i teraz? - westchnął ciężko. - Jest Was więcej? Parę osób straciliśmy na trakcie. Część padło z ręki łowcy czarownic, od zbłąkanej strzały. Psi los. W końcu wszyscy zginiemy zapewne. Diabeł jeden tylko wie...
-Posiłki to może złe słowo. Maruderzy bardziej, nie zdążyliśmy ruszyć z wami. Wysłano więc nas za wami. Jest nas dwóch, ale znamy się na robocie.-Jon siebie był pewien. Sigmar stworzył go na swoją pieść. I nie żałował solidnego materiału.

Kislevita przez chwilę szacował wielkoluda. Nie lubił ludzi wyższych od siebie. Ten był stanowczo wyższy. Z drugiej jednak strony... mogli przecie ich po cichu z Albertem wybić jak lizali rany. W końcu zdecydował się.

- Dobra, Panie... a właśnie Wasze miano mi umknęło. Zaryzykuję i Wam zawierzę. Albert jest podobnego zdania zapewne - zerknął na magusa. - Raz kozie śmierć. A teraz: co robimy z dziewczątkiem? - wskazał na tulące się za nim dziecko. - Pomogliśmy im. Tym ludziom w wiosce. A widać, że to nie koniec naszej pomocy.

-Jon zwany Gigantem i Gustav-wskazał na towarzysza- Co do łowcy siedzi w ruinach wioski niedaleko. Z nim kilkunastu ludzi. Czuć od niego kłopoty na milę więc obeszliśmy go szerokim łukiem. Jednak jest blisko. Dziewczynkę zabierzmy czeka ją pewna śmierć bez nas. Choć z nami pewnie też, ma jednak szansę. Wojsko szykuje kordon. Zabije każdego i wszystkich jedyny ratunek w kapłance. Tylko jej lord popuści wierzy w nią.

- Co Ty mówisz? - nieomal wrzasnął Mierzwa. - Starzec oszalał? Chce wszystkich pozabijać? Nie spodziewałem się... - przerwał na chwilę i podjął dalej zimniejszym głosem. - Nie, do stu fur diabłów z Północy, spodziewać się mogłem. Cholera, jednak jesteś od niego. Takiej bujdy nieprzyjaciel nam by nawet nie próbował wcisnąć. Niesłychane - odsapnął. Był niemożebnie zmęczony, a tej nocy nie zapowiadało się , aby miał jeszcze pospać.

- Zablokował nawet rzekę i las. Jedyne wyjście to wykonać misję lub zginąć próbując. Czemu się rozdzieliliście z resztą i co to za historia z wioską? Spalona leży przecie, gdzie tu mowa o pomocy.

Dmuch opuścił ramiona. To co usłyszał nadszarpnęło jego morale.
- Rozdzieliliśmy się, Jonie... Bo tylko my dwaj chcieliśmy pomóc tym wieśniakom. Zielonoskórzy porwali im dziatki. Okoliczni władycy pokpili sprawę i odwrócili się od nich plecami. Pozostawili na pastwę monstrów. My dwaj... odbiliśmy dzieciaki, ale i tak zdało się to na nic. Z tego co powiedziałeś to... ten łowca czarownic. On dokończył to, co hałastra goblińska nie potrafiła dokonać przez wiele dni. Wymordował wszystkich. Reszta naszych towarzyszy poszła precz do klasztoru. Nie mogli jednak ujść daleko. Mamy szansę ich dogonić. Musimy ruszać i to zaraz jeśli chcemy ich dogonić. Zgadzacie się? - powiódł wzrokiem po pozostałej trójce. Wreszcie jego wzrok spoczął na dziewczynce. - Będę Cię niósł mała, jak się zmęczysz. Oddamy Cię może po drodze do jakiejś chałupy. Śmierć Ci jeno z nami, jeśli zostaniesz na dłużej.-powiedział kozak.
-Szlachetnie z waszej strony gest pomocy wieśniakom. Dobrze wiedzieć na kogo można liczyć w ciężkich czasach. Ludzie łowcy doszli do wioski po nas. A my trafiliśmy na świeże pogorzelisko. Więc to ktoś kto podąża za wami. Wszystko na tracie za wami zniszczone...Co do dziewczynki zaś. Przyzwyczajaj się do niej idzie z nami do końca. Kartę wyjścia z tego piekła ma tylko kapłanka. Potem siepacze lorda zmiotą wszystko. Oddanie jej do chaty to wyrok. My pewnie też racja to ale z nami nadzieja choćby słaba. Nieść ci ją również pomogę.-zakończył Jon

- Postanowione, więc - kiwnął głową Mierzwa. - Czas nagli.
 
Icarius jest offline  
Stary 22-10-2012, 22:10   #249
 
Matyjasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Matyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemuMatyjasz to imię znane każdemu
Żył, znowu. Tylko plecy od niewygodnej ziemi bolały. Pomyśleć, że magistrowie kolegiów jadeitu i bursztynu wolą spać na klepisku.
-No to żeśmy czarownika usiekli. - Powiedział wstając i widząc kozaka. Nikt, nic nie mogło przeżyć tego co mu zrobili. Nóż wbił się po rękojeść a potem on mu wypalił kawał ciała na wylot, zdechł.- Zmartwię cię ale jeszcze przez pewien czas będziesz musiał oglądać moją facjatę. Do chrzanu z nas bohaterowie co to nawet bohatersko zginąć nie potrafią.
Teraz też przyjrzał się gościom. Właściwie nie przejmował się nimi. Gdyby chcieli ich zabić mieli lepszą okazję i nie darzyli przyjaźnią łowcy czarownic.
-Witam nowych przyjaciół mam nadzieję, bo kto nie lubi skurw...- jego wzrok napotkał dziewczynkę chowającą się za kozakiem.- diabła Eisenherza, ten mój przyjaciel.
Wstał, o dziwo bez problemów. Spojrzał na swoje opatrunki.
-Fachowa robota nie ma co.- Skomentował i zaczął ładować swoje rzeczy na plecy.- Ktokolwiek jesteście on ma racje nie ma co tu teraz siedzieć tylko się głębiej schować.
Przyjrzał się dziewczynce raz jeszcze dla pewności. Widział wiatry magii, talent bez wątpienia. Będzie trzeba jej pomóc ale to jak wykonają zadanie, przekaże ją w dobre ręce. Właściwie drugi raz uratuje jej życie, bo gdyby tu została to bez odkrycia jej zdolności zostałaby pewnie wiedźmą i trafiła na stos. Uśmiechnął się do niej przyjacielsko, chcąc przekazać: „Wszystko będzie dobrze”
-Powiedz mi proszę ile spaliśmy, i jak masz na imię?
Jon rozmawiał w międzyczasie z Mierzwą a Albert słuchał i wiedział to już wcześniej.
-Jak będzie trzeba to wedle sił też pomogę ją nieść.-Powiedział poprawiając ważący trochę plecak, jak szczęście dopisze to nie będzie musiał tej obietnicy wypełniać.- Nie po to ciebie dziecko ratowałem by cię teraz zostawić. Jak już optymistycznie myślimy o szansach na przeżycie to dla nas jeszcze mistrz Bergman jako człowiek znający lek wiele znaczy. Mówisz Jonie, że ktoś za nami wsie pali to nie dobrze bo to znaczy, że ten ktoś lub coś jest między nami a resztą kompanii. Zna się ktoś z was na robieniu zwiadu czy tropieni żebyśmy tego kogoś przypadkiem nie spotkali?
Spojrzał w niebo rozejrzał się po okolicy i wskazał chyba północ.
-Tam jak mnie zmysł orientacji nie myli. Przez bagna bez przewodnika przejść nie mogli więc z pewnością okrężna drogę wybrali. A nas kozaku czeka kolejny całonocny marsz, psia jucha.
 
Matyjasz jest offline  
Stary 23-10-2012, 15:02   #250
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Leo był już naprawdę tym wszystkim poirytowany, a co dziwniejsze, powodem irytacji nie była stricte jego praca. Zlecenie jak zlecenie, po prostu ładunek przewożony na wozie był inny niż do tej pory. A co za tym szło, inne były też przeszkody. Gobliny, wilkołak, to dało się znieść... Ale to cholerne wrażenie że cały czas ktoś gapi ci się na kark sprawiało że Heinz stał się jeszcze bardziej małomówny i zasępiony niż zwykle.

Do tego doszło jeszcze dziwne zachowanie Gottriego oraz Lothara.

-Co wam się na łeb rzuciło?! Wy i zwiad? Już lepiej wysłać mnie albo Moperiola! Cholera, zaraza i trąd! Co się z wami wszystkimi dzieje?!

Nawet święto, jakim było podniesienie głosu przez łowcę, nie zmieniło zamiarów dwóch jego towarzyszy. Standardowo, Gottri wziął ze sobą psa, Lothar zgarnął swoje rzeczy i ruszyli.

Następnego dnia zaś, oczom wędrowców ukazała się gospoda. I jej właściciel, Roberto. Nie wiedzieć czemu, Leo poczuł niepokój na widok zastawionego stołu i pyzatego jegomościa w charakterze gospodarza. To wszystko nie pasowało do tego co spotykali na swojej drodze do tej pory.

Dlatego też Heinz zszedł z wozu, poprawił przy pasie juki i podszedł do grubaska.

-A gdzie nasi towarzysze? Ci którzy trafili tu przed nami?- zapytał, lustrując mężczyznę uważnym spojrzeniem.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172