Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-01-2016, 17:45   #1
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
[WFRP II ed.] Żądza Zemsty


Głośny krzyk przerażenia, niewątpliwie należący do kobiety, wyrwał ze snu weterana wielu wojen. Albert Schulz najpierw spojrzał na swą żonę, która leżała tuż obok niego, z szeroko otwartymi oczami, po czym przeniósł wzrok na dwójkę dzieci; syna i córkę, którzy skuleni ze strachu siedzieli na osobnym łóżku przytuleni do siebie. Ten widok ucieszył go w duchu; na całe szczęście krzyk nie należał do nikogo z jego rodziny.
- Zostańcie tutaj - powiedział emerytowany żołnierz, podnosząc się z łóżka. Ruszył w stronę drzwi lekko kuśtykając, nacisnął na klamkę, lecz przed wyjściem odwrócił się jeszcze do swojej rodziny.
- Pilnuj siostry i matki - zwrócił się do syna pełnym powagi głosem.
- Gdyby coś mi się stało, bierzcie konia i uciekajcie na północ do Salkalten.
Po tych słowach sędziwy wojownik wyszedł na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi. Widok, który go przywitał, zmroził mu krew w żyłach. Znajdujące się po przeciwnej stronie niewielkiej doliny chaty stały w płomieniach. Wysoka na kilkanaście metrów ściana ognia pochłaniała stojące obok siebie domostwa, niszcząc jedno po drugim. Te rozsypywały się przy lekkim podmuchu wiatru zupełnie jakby nie były trwałymi konstrukcjami, a zostały zbudowane z zapałek. Szczęście w nieszczęściu, płytka rzeka przepływająca przez sam środek wioski skutecznie oddzielała chatę żołnierza od nieokiełznanego żywiołu.
Wyżej na wzgórzu, które z jednej strony otaczał las, a z drugiej płonące chaty, znajdował się klasztor poświęcony Sigmarowi, wokół którego wiele wieków wcześniej powstała ta niewielka osada. Przez niskie mury, które okalały świątynię, przeskakiwały człowiekopodobne kształty z pochodniami w dłoniach. W ich ruchach było coś nienaturalnego, coś co nawet z tej odległości potrafiło zaprzeczyć człowieczeństwu najeźdźców.
Tubalny ryk, znacznie wyróżniający się na tle wszystkich innych okrzyków, przypomniał staremu żołnierzowi czasy Burzy Chaosu. Ungory! Co najmniej trzy tuziny tych podstępnych bestii szturmowały wioskę, z czego większość rzuciła się w stronę znajdującego się na wzgórzu klasztoru.
- Łapcie za broń! - Schulz krzyknął w stronę zgromadzonych na piaszczystym placu mężczyzn, którzy przyglądali się groteskowej rzezi z malującym się na twarzy strachem i bezradnością. Na rozkaz weterana wojennego, chłopi zaczęli powoli wycofywać się w stronę swoich chat, przez moment jeszcze spoglądając na płonącą osadę z mieszanką fascynacji i przerażenia, by po chwili rzucić się biegiem i sięgnąć po znajdujący się pod ich łóżkami zakurzony oręż.
- Hans, zabierz stąd nasze kobiety i dzieci! Północny gościniec powinien zaprowadzić was w stronę Salkalten - weteran zwrócił się do jednego z młodszych mężczyzn, który w odpowiedzi zaprzeczył ruchem głowy.
- Chcę walczyć, Schulz. Tak jak Ty za dawnych lat! - Zaprotestował.
Albert położył dłoń na ramieniu chłopaka. Mocno je ścisnął, aż ten skrzywił się, po czym zmrużył oczy w morderczym spojrzeniu.
- To nie czas dla bohaterów! Rób kurwa co mówię, albo rozpruję Ci flaki tu gdzie stoisz.
Groźba podziałała. Chłopak przyjął rozkaz niemym skinieniem głowy, po czym pobiegł od chaty do chaty, każąc każdej niewieście, dziecku i starcom zabrać ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy i udać się za nim.
- Macie trzydzieści sekund, by się spakować. Widzę was zaraz na placu, jazda!
Schulz mimowolnie uśmiechnął się słysząc stanowcze słowa chłopaka. Dobrze go wyszkolił.


Po przegrupowaniu się, emerytowany żołnierz wraz z kilkunastoma uzbrojonymi mieszkańcami wioski rzucił się biegiem w stronę kamiennego mostu położonego w dolinie. Z każdym pokonanym krokiem ogarniało go coraz większe przerażenie, nieporównywalne z tym co doświadczył na wojnie. Tutaj gra nie szła tylko o jego życie, ale też o życie wszystkich tych, których kochał. O rodzinę i przyjaciół, o ludzi, z którymi mógł na co dzień dzielić swoje szczęście, pasje i smutki.
Zbliżając się do mostu zobaczyli na wzgórzu przed sobą kilku ungorów w towarzystwie górującego nad nimi gora. Każdy z nich naznaczony był jakąś potworną mutacją czy inną skazą Chaosu. Podobno kiedyś byli ludźmi, lecz Schulz mocno powątpiewał w tę teorię, widząc ich bestialskie zachowanie.
Przypominające krzyżówkę człowieka z wyrośniętą kozą, ungory znęcały się nad młodą kobietą, która nie zdążyła im uciec. Albert dobrze ją znał. Piękna i młoda, była córką najbogatszego w wiosce farmera, którego posiadłość znajdowała się najbliższej klasztoru. W przeciwieństwie do chciwego ojca, dziewczyna zawsze była bardzo uprzejma i często pomagała innym rodzinom przy domowych obowiązkach. Radość życia wręcz tryskała z jej miłej, nieskażonej troską twarzy, którą teraz masakrowały topory zwierzoludzi.

Podstarzały weteran głośno zawył zwiastując swe nadejście. Krew w nim zawrzała jak nigdy wcześniej, nawet śmierć swych towarzyszy pod ogniem machin Archaona, Pana Końca Czasów, nie wzbudziła w nim takiego gniewu jak bestialski mord na kwiecie życia, jakim niewątpliwie była ta urocza dziewczyna. Podobnie uczynili biegnący obok niego chłopi; zawtórowali mu głośnym bitewnym okrzykiem, który echem potoczył się po dolinie. Zapomnieli już co to strach, w ich oczach kryła się jedynie żądza zemsty!


Znajdujące się na wzgórzu ungory miały przewagę terenu, lecz nawet to nie powstrzymało chłopów przed brawurowym szturmem. Widząc zbliżającą się odsiecz, bestie głośno zawyły, alarmując tym samym resztę swoich towarzyszy, po czym nie bacząc na konsekwencje skoczyły w dół, pomiędzy szeregi pospolitego ruszania.
Nadany przez kopyta impet sprawił, że kilku mężczyzn stoczyło się ze wzgórza razem ze spadającymi na nich ungorami. Schulz nie miał jednak zamiaru cofać się, by im pomóc. Wiedzieli na co się porywają, a w grę wchodziło życie wielu rodzin. Jedna z tych bestii próbowała skoczyć na weterana, lecz ten odsunął się w ostatniej chwili i wystawił miecz, tak że ta nabiła się odsłoniętym bokiem na wystawione ostrze.
Albert musiał mocno ścisnąć rękojeść broni, aby nie posłać jej w dół razem z opadającym truchłem. Na szczęście jego zaprawione w boju i pracy na polu dłonie, nie pozwoliły na to. Był już na szczycie wzgórza razem z garstką otaczających go ludzi, kiedy rzucił się na niego kolejny ungor.
Stwór zamachnął się masywnym toporem atakując mężczyznę, jednak ten w ostatnim momencie uchylił się od ostrza, które świsnęło dosłownie kilka centymetrów nad jego głową. Ofiarami stały się zaledwie kilka odstających od głowy, przetłuszczonych kosmyków włosów. Ten chybiony cios sprawił, że wróg zachwiał się, w efekcie czego utracił chwilowo równowagę. Schulz bez chwili wahania wykorzystał nadarzającą się okazję i zatopił ostrze swojego wiernego miecza w plugawym sercu ungora. Z końskiej paszczy bestii trysnęła obficie krew i było to ostatnie tchnienie, jakie wydobył z siebie najeźdźca.

Zacięta walka o każdy skrawek wzgórza trwała w najlepsze. Schulz wraz z dwoma ludźmi uzbrojonymi w krótkie włócznie przedarł się przez zastępy bestii i ruszył w stronę płonącego klasztoru, kiedy niespodziewanie drogę zastąpił mu niemalże dwa razy większy od niego gor. Bestia wykrzywiła pysk w groteskowym uśmiechu, ukazując przy tym liczne braki w uzębieniu, po czym z dziką furią natarła na wojownika.
Albert złapał za koniec ostrza drugą ręką, by móc przyjąć pierwszy cios gora na wystawiony w defensywie miecz. Mimo to, cięcie zakończoną powykręcanymi kolcami pałą było tak potężne, że emerytowany żołnierz imperialnej armii został zmuszony ugiąć nogi przy próbie sparowania ataku, niemalże przewracając się przy tym.
Widząc jak ich towarzysz traci równowagę, chłopi natarli na przypominającą minotaura bestię, chcąc tym samym odciągnąć ją od starca. Gor jednak okazał się być doświadczonym przeciwnikiem i bez trudu odbił na bok wystawione włócznie, po czym jednym silnym ciosem rozłupał łeb atakującego go mężczyzny, tak że kawałki czaszki i wylewającego się mózgu zachlapały białą koszulę Schulza. Ten widok wyraźnie ostudził zapał drugiego chłopa, który natychmiast cofnął się o kilka kroków do tyłu, woląc utrzymywać od swego przeciwnika pełen dystans jaki zapewniała mu krótka włócznia.

- Mordowałem większych cwaniaków, kiedy Ty jeszcze srałeś pod siebie! - Warknął weteran Burzy Chaosu powoli podnosząc się z ziemi, po czym natarł na gora z nieokiełznaną furią. Grad ciosów spadł na przeciwnika z każdej możliwej strony. Miecz wznosił się co chwila, to opadał ze zdwojoną siłą, aż trudno było ludzkiemu oku nadążyć za tą morderczą prędkością. Gor próbował odbić każdy wymierzony cios, lecz Schulz okazał się być znacznie szybszy i raz za razem znaczył ciało swego przeciwnika długimi, ociekającymi krwią szramami.
W końcu znalazł lukę w obronie bestii, która z każdą raną robiła się coraz bardziej niecierpliwa i coraz częściej się odsłaniała. Żołnierz przez dłuższą chwilę celowo zdawał się ignorować tą widoczną przewagę, licząc na to, że jego przeciwnik popełni w końcu karygodny błąd i jak się okazało - nie musiał na to zbyt długo czekać.
Potężny gor ryknął na całe gardło, posyłając na ziemię strugi zmieszanej z krwią śliny, po czym natarł na wojownika wznosząc wysoko do góry groźnie wyglądający oręż. Schulz nie czekał i natychmiast skrócił dystans, skacząc do przodu, tak że jego przeciwnik nie był w stanie celnie zadać ciosu stojącemu tuż przy nim żołnierzowi.
Jedno celne machnięcie mieczem rozpłatało nadęty brzuch potwora, posyłając na ziemię flaki i strugi krwi z otwartego bebecha. Gor skrzywił się z bólu, próbując powstrzymać wylewające się wnętrzności, lecz jego los był już przesądzony. Kolejne szybkie cięcie precyzyjnie oddzieliło głowę od reszty ciała.


Wysoki na kilkadziesiąt metrów słup czarnego jak smoła dymu i ognia przesłaniał widoczność. Bijący z niego żar wydzierał tlen z płuc, przy którym niezasłonięte oczy mogły się usmażyć niczym jajka na patelni, lecz nie powstrzymało to Schulza przed parciem do przodu. Otaczająca go ziemia zbrukana była krwią bezbronnych ludzi, wielu z nich było jego przyjaciółmi, każdego znał… Mimo to wciąż miał nadzieję, że uda mu się kogoś uratować. Przed nim stał już ostatni możliwy budynek, w którym wciąż mogli ukrywać się mieszkańcy wioski.

Od murów klasztoru dzieliło go zaledwie dwadzieścia metrów. Świątynia wciąż płonęła. Ognień trawił nie tylko drewniany dach i podpory, ale nawet kamień, z którego konstrukcja została w większości wykonana, nie mógł oprzeć się potędze żywiołu. Zapadła dojmująca cisza. Z wnętrza budowli nie docierały już żadne krzyki. Zbrukana krwią święta ziemia wydawała się być martwa i pozbawiona majestatu boga, któremu została poświęcona.

Biegnący ile sił w nogach Schulz, zacisnął mocniej zęby. Towarzyszący mu wcześniej chłop wycofał się po śmierci herszta ungorów, aby wspomóc resztę mieszkańców w walce z najeźdźcami. Albert z każdą sekundą zaczynał żałować, że nie uczynił podobnie. Tu już nie było czego ratować, a jego obecność na polu bitwy mogłaby przechylić szalę zwycięstwa na stronę obrońców, albo przynajmniej opóźnić ungorów na tyle, by umożliwić ucieczkę ich kobietom i dzieciom.
Chciał już wracać, kiedy nagle kątem oka dostrzegł jakiś ruch przy bramie prowadzącej w stronę klasztoru. Wysoki wojownik o masywnej posturze kurgana przekroczył wrota, opuszczając teren klasztoru w towarzystwie ośmiu zwalistych gorów. Każdy z nich był na swój sposób przerażający, lecz żaden nie roztaczał wokół siebie takiej aury rozpaczy i przerażenia, co ich przywódca.
Zakuty w czarną jak śmierć zbroję z zawieszonymi na wysokich naramiennikach czaszkami swoich wrogów oraz licznymi runami zdobiącymi płyty pancerza, sługa Chaosu w jednej zaciśniętej dłoni trzymał ciężki topór oburęczny jakby był ledwie nożem kuchennym, a w drugiej świętą relikwię Sigmara - złoty, wysadzony rubinami kielich, z którego ongiś pił założyciel Imperium.
Ta jawna profanacja sprawiła, że krew po raz wtóry zagotowała się w emerytowanym żołnierzu, lecz nie zrobił kroku naprzód wiedząc, że nie miałby najmniejszych szans. Przez chwilę analizował wariant chwalebnej śmierci w obronie swego boga, lecz szybko przypomniał sobie o swojej rodzinie. Nie mógł ich zostawić, nie mógł ich zawieść…


Chciał już uciekać, kiedy zakuty w stal olbrzym wyszczekał coś w swym plugawym języku. Wycofujący się Schulz spojrzał przez ramię i zobaczył Hansa klęczącego przed bestiami. Młodzieniec, któremu wcześniej kazał ewakuować resztę chłopskich rodzin był cały skąpany we krwi. Chwiał się w przód i w tył kompletnie niezdolny do stawienia jakiegokolwiek oporu, przez cały ten czas spoglądając nieobecnym wzrokiem na zbrukany juchą piach pod sobą. Był śmiertelnie ranny.

Trwoga nieporównywalna z niczym co kiedykolwiek wcześniej doświadczył ścisnęła serca starego żołnierza. Młody Hans zignorował jego rozkaz albo stało się coś jeszcze gorszego… Nie miał już czasu, by się nad tym zastanawiać. Podjął decyzję i zamiast wycofać się w cień wybiegł na sam środek ulicy prowadzącej w stronę klasztoru. Za Sigmara, za rodzinę, za wszystko co w życiu kochał…
- SIGMARRRRR! - Krzyknął na całe gardło, szarżując w stronę stojącego nad Hansem gora. Klęczący przed bestią młodzieniec z wielkim wysiłkiem podniósł głowę. Na jego twarzy malował się żal, ogromny, niemożliwy wręcz do opisania żal i smutek.
- Przepraszam… - Powiedziały jego usta, choć nie wydostał się z nich żaden dźwięk.
Gory głośno zarechotały na widok samotnego starca z mieczem w dłoni. Ich przywódca stał niewzruszony i tylko ledwie wyraźnym ruchem głowy rozkazał stojącemu przed Hansem bestigorowi zająć się niepożądanym intruzem. Ten w odpowiedzi skinął głową i jednym zamaszystym ciosem zakończył żywot klęczącego przed nim młodzieńca, po czym stanął tuż nad jego truchłem, czekając na szybko zbliżającego się przeciwnika.

Walka, która rozegrała się między starcem a bestią mogłaby przejść do legend, gdyby zachował się choć jeden świadek tego wydarzenia. Precyzja i doświadczenie kontra brutalna siła i zezwierzęcenie. Wymianie ciosów nie było końca, wojownicy tańczyli wokół siebie w bitewnym transie, zasypując się niekończącą się serią cięć i pchnięć. Obserwujące potyczkę gory stawały się z każdą chwilą coraz bardziej niecierpliwe, lecz ich budzący przerażenie przywódca nie pozwalał na włączenie się do walki.
Uważnie przyglądał się staremu żołnierzowi, analizując jego styl walki i potencjał. Widział jak sędziwy mężczyzna coraz bardziej słabnie i z każdym wymienionym ciosem popełnia coraz więcej błędów. Walczący z nim bestigor był cały zalany krwią, lecz to tylko jeszcze bardziej go rozsierdzało. W końcu zaczął przejmować inicjatywę, lecz starzec miał jeszcze jednego asa w rękawie.
Wiedząc, że będzie to jego ostatni stoczony w życiu pojedynek, Schulz skoczył do przodu ignorując nadlatujący w jego stronę morgensztern i jednym precyzyjnym pchnięciem zatopił ostrze miecza w sercu bestii. W tym samym momencie otrzymał potężny cios obuchem w głowę i świat zawirował przed jego oczami. Starzec opadł na kolana, po czym mocno przechylił się i twardo upadł bokiem na ziemię, całkowicie niezdolny, by stawić opór. Przestał odczuwać już jakikolwiek ból, pozostał tylko żal, smutek i gniew. Te ostatnie uczucie płonęło w jego sercu takim samym żarem jak otaczającego go chaty.

Na chwilę przed zapadnięciem ciemności ujrzał, jak przez mgłę, przerażone kobiety i dzieci, związane i otoczone przez znacznie większe od nich bestie. Wśród porwanych była też i jego rodzina; z płaczem i przerażeniem malującym się na ich twarzach przyglądali się jego śmierci. Albert Schulz ostatnim przypływem sił wyciągnął dłoń w ich kierunku, po czym stracił przytomność…
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline  
Stary 25-01-2016, 19:37   #2
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Wbrew co rusz powtarzającym się przepowiedniom niejednego proroka zagłady, tego dnia nad Starym Światem na nowo zawitał świt; równie krwawy co poprzedni w skali całego kontynentu, lecz dla mieszkańców pewnej małej, zapyziałej wioski na peryferiach Imperium był on najgorszym dniem ich życia - końcem świata jakiego znali.
Po brutalnym ataku człekopodobnych istot, które pod osłoną nocy wyłoniły się z Lasu Cieni; z wioski Krausnick ledwie ostał się kamień na kamieniu. Rozczłonkowane przez topory szczątki wieśniaków zdobiły każdy metr kwadratowy zroszonej krwią ziemi, chaty wciąż płonęły, a krajobraz przypominał swym okrucieństwem pole bitwy, lecz było to tylko złudne wrażenie. To była ponura, groteskowa wręcz rzeź, dokonana na niewinnych i w dużej mierze bezbronnych ofiarach. W takim zwycięstwie nie było żadnej chwały, a jedynie hańba dla spaczonych Chaosem umysłów, które i tak nie potrafiły pojąć co to honor.

Minionej nocy nie miał prawa nikt przeżyć, a mimo to ostała się garstka osób, którym Ranald wciąż sprzyjał, choć każde z nich wolałoby znaleźć się wśród poległych, niż kalać oczy i umysł tą potworną zbrodnią. Podświadomie wiedzieli, że darowano im życie, albowiem bogowie mieli wobec nich zupełnie inne plany, które poznają dopiero u kresu zbliżającej się przygody. Nim to się jednak stanie, będą musieli przejść jeszcze jeden test… Dać upust swej Żądzy Zemsty!


Wioska Krausnick, Ostland
7 Kaldezeit, 2526 K.I.
Świt


Pierwsze promienie słońca przebiły się przez najwyższe korony drzew, tym samym odsłaniając na światło dzienne okrutną rzeź, która splamiła ostlandzką ziemię. Z pochmurnego nieba zaczął powoli padać lodowato zimny deszcz, gasząc ostatnie płonące chaty i swym chłodnym dotykiem przypominając ocalałym, że wciąż jeszcze żyją. Bogowie ronili łzy nad poległymi, smród krwi i spalonych ciał unosił się w powietrzu, a gęste słupy czarnego jak smoła dymu, targane silnym wiatrem, wzniosły się wysoko ponad wioskę, co jeszcze bardziej podkreślało ponury krajobraz, który pozostawili po sobie najeźdźcy z Lasu Cieni. Wesoły śpiew ptaków nadawał tej scenie jeszcze większej groteski, bardziej przyprawiając o dreszcze niż piętrzące się stosy trupów.

Los okrutnie naznaczył mieszkańców Krausnick, lecz kilku nielicznych przetrwało ten pogrom. Jedni zawdzięczali życie dzięki temu, że byli z dala od osady, kiedy plugawa horda rzuciła na nią swój cień, a inni mężnie stawili opór do samego końca i jakimś cudem przeżyli, choć nie powinni mieć na to najmniejszych szans. Tak właśnie było w co najmniej jednym przypadku…


Krople lodowatego deszczu zostawiały na piaszczystym, zroszonym krwią gruncie, mokry ślad. Ich mrożący dotyk zbudził leżącego twarzą w ziemi weterana wielu wojen, który najpierw powoli zacisnął pięść czując pod nią wilgotny od jeszcze niezaschniętej krwi piach, by po chwili otworzyć oczy, błądząc po okolicy ledwie przytomnym wzrokiem i nie mogąc dać wiary temu co widzi. Przywitał go najgorszy widok jego życia, odległe echo koszmaru, którego zaznał minionej nocy. Zderzenie z ponurą rzeczywistością było tym okrutniejsze, gdy zrozumiał, że wszystko co posiadał jeszcze kilka godzin wcześniej, zostało mu brutalnie odebrane w niespełna kwadrans od chwili ataku.
Albert Schulz wydał z siebie dziki skowyt. Z jego naznaczonej głębokimi zmarszczkami twarzy spłynęły prawdziwe, męskie łzy, dołączając do grona padających na grunt kropli deszczu. Ból jaki ścisnął jego serce był niewyobrażalny, niemożliwy wręcz do opisania słowami w jakimkolwiek znanym człowiekowi języku. A mimo to, w jego dobrym sercu zaczęło się rodzić nowe uczucie, będące dla niego echem wielu bitew, które stoczył pod sztandarami Imperium. Uczucie tak silne i pierwotne, że szybko zastąpiło smutek i rozpacz. Gniew… Czysta i nieokiełznana nienawiść, która płonęła w jego oczach tak silnym ogniem, że gdyby tylko było to możliwe, to łzy spływającego po jego twarzy zmieniłby się we wrzątek.
Albert Schulz podniósł się z ziemi, po czym wydarł się na całe gardło, a jego krzyk dało się usłyszeć w niemalże całej dolinie, pośród nielicznych ocalałych, którzy tamtego poranka opłakiwali swych najbliższych. Minionej nocy zginął z rąk najeźdźców emerytowany żołnierz Imperium, a odrodził się z popiołów, niczym feniks, ponury bóg wojny, który pałał żądzą zemsty wobec jednego z najbardziej zapiekłych wrogów ludu Sigmara - zwierzoludzi.


- Skończył się czas opłakiwania poległych. Lepszy byłby z ciebie pożytek, gdybyś chwycił za broń i stawił czoła oddalającym się najeźdźcom - powiedział Schulz, stanąwszy nad Kasimirem, który trzymał w swych silnych ramionach rozszarpane przez topory zwłoki Inge; wieśniaczki, której śmierć stary żołnierz widział na własne oczy podczas szturmowania wzgórza. Jego głos był szorstki, kompletnie wyzbyty z emocji, a jednak kryła się w nim pewna siła, za którą wielu ludzi w trudnych czasach podążyłoby.
Kas zadrżał pod słowami starszego mężczyzny, który wydawał się nie mieć w sobie krzty współczucia. Albert minął go bez słowa, kierując się w stronę reszty mieszkańców Krausnick, którzy wydawali się błąkać po wiosce bez określonego celu i tylko czasem w swej bezsilności rozgrzebywali zawalone chaty w poszukiwaniu ocalałych.
- Zawsze taki byłeś, Schulz, nie? Miałeś w dupie uczucia innych; interesowała ciebie tylko i wyłącznie twoja rodzina. No i gdzie ona teraz jest? - Warknął za nim Kasimir, dzierżąc splugawiony krwią topór, który znalazł się w jego ręku jakby znikąd. Starzec zawsze był wobec niego surowy, choć bardziej sprawiedliwy od reszty mieszkańców, dla których młodzieniec był czarną owcą. Poniekąd nienawidził go za to; Schulz zawsze wymierzał mu najbardziej surowe kary za jego wybryki, a mimo to nigdy nie wygnał go z wioski, sprzeciwiając się opinii reszty sąsiadów, którzy bardzo tego chcieli. Kasimir zaczął żałować, że tak się nie stało - jakimś cudem zdążył przywyknąć do tych wszystkich ludzi, a nawet się zakochać w dziewczynie, której szczątki przed chwilą obejmował. Teraz wszyscy oni byli martwi, za wyjątkiem kilku starych wyg; zbyt upartych, żeby tak po prostu zdechnąć.
- Porwani - odparł starzec równie szorstko, co wcześniej, lecz pod jego pozbawioną uczuć maską krył się ogromny ból, który za wszelką cenę starał się zdławić gniewem.
- J-j-jak to porwani? To oni wciąż żyją? - Zająknął się Kasimir, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. W chwili ataku nie było go w wiosce; obrażony na Inge pognał na pobliską polanę, gdzie uciął sobie sowitą drzemkę. Dotychczas myślał, że nikt nie zdołał przeżyć; nikt z wyjątkiem tej garstki osób, która teraz opłakiwała martwych.
- Żyją, podobnie jak większość kobiet i dzieci, choć ich los jest już przesądzony. Znając te bestie; zostaną złożeni w ofierze mrocznym bogom, chyba, że my będziemy szybsi - słowa żołnierza były okrutne, lecz taka właśnie była prawda. Kasimir nie raz słyszał opowieści przy ognisku o plugawych rytuałach sług Mrocznych Potęg i zadrżał na samą myśl o tym co mogą zrobić z ich kobietami i dziećmi.
- Jakie mamy na to szanse? - Zapytał młodzieniec, choć podświadomie znał odpowiedź.
- Niewielkie. Domem tych bestii są leśne ostępy i wrzosowiska. Znają ten teren lepiej od nas, a więc dotrzymanie im kroku będzie wyczynem samym w sobie - odparł Schulz, po czym odwrócił się plecami do chłopaka i ruszył wzdłuż ulicy, aby spotkać się z resztą ocalałych.
- Nawet jeśli ich dorwiemy to jest nas zbyt mało, aby móc ich pokonać - zauważył Kas, idąc za sędziwym żołnierzem. Zatrzymał się na moment, by obejrzeć się za siebie na zwłoki wybranki jego serca. Była to jednostronna miłość, która zakończyła się równie burzliwie jak się zaczęła. Mimo to wiedział, że nigdy o niej nie zapomni i kiedyś w końcu dokona zemsty; za Hansa, za Duraka i za Inge, którzy byli dla osieroconego młodzieńca jak rodzina.
- Ja dla swojej rodziny jestem gotów zrobić wszystko - powiedział Schulz idąc ramię w ramię z wychowankiem krasnoluda. Spojrzenie jego błękitnych jak głębia oceanu oczu powędrowało gdzieś daleko na południe, zdradzając głębokie zamyślenie. - To samo mogę powiedzieć o reszcie mieszkańców, także o tobie. Jeśli chcesz stchórzyć to masz teraz ku temu okazję. Możesz też zostać z nami i wybierać śmierć w walce w słusznej sprawie. Decyzja należy do ciebie…


- Wielu z was straciło wszystko co kochało; swych najbliższych, rodzinę, przyjaciół… - odezwał się zachrypniętym głosem Albert Schulz, stając na samym środku owalnego placu, przy którym wciąż stała jego chata - nietknięta i pusta, będąca jedynie wspomnieniem życia, które dawniej wiódł.
Wokół niego zebrała się garstka ocalałych, którzy podobnie jak on wcześniej, nie mogli uwierzyć w to co się wydarzyło. Ich ponure oblicza zdradzał chłodny grymas, będący czymś pomiędzy gniewem a rozpaczą.
Łowca Klaus, drwal Magnus, Daniel Steinherz i jego wieloletni przyjaciel; Franz Bauer, starzec Pyotr, który mieszkał tu od niepamiętnych czasów, służący Adar zwany Szarakiem, posłaniec Rupert, klasztorny mnich Wilhelm, grabarz Kasimir oraz służąca Katarina, która wraz ze swą panią przybyła do wioski na kilka miesięcy przed najazdem - żadne z nich nie było zawodowym żołnierzem, choć niektórzy byli w kwiecie wieku i mieli doświadczenie w walce. Trudno więc było oczekiwać, że sięgną zaraz po broń i ruszą w pogoń za najeźdźcami, acz to właśnie w nich swą nadzieję pokładał emerytowany żołnierz. Dla porwanych byli też jedyną szansą na ratunek.
- Nie potrafię znaleźć słów, by opisać to co teraz czuję. Los zakpił sobie z nas darując nam życie, abyśmy mogli pochować swoich bliskich i gdyby nie iskra nadziei, która wciąż kryje się w moim sercu to już dawno poderżnąłbym sobie żyły, woląc śmierć od takiego żywota… - kontynuował swój wywód Schulz, który z każdym wypowiedzianym słowem mówił coraz głośniej i pewniej; jak za dawnych lat, gdy w obliczu nieuniknionej zagłady podnosił na duchu swoich towarzyszy broni.
- Podobnie jak wielu z was; byłem świadkiem tej okrutnej rzezi i jest mi niezmiernie przykro widząc ludzi, których znałem od kołyski wśród poległych. Chciałbym móc ich wszystkich opłakać i pochować, lecz wtedy wydałbym wyrok śmierci na porwane przez naszych oprawców kobiety i dzieci - głośny szmer przebiegł wśród zgromadzonego ludu na wieść o kolejnych ocalałych. Był to dobry sygnał dla Alberta, który uśmiechnął się nieznacznie, upatrując w tym szanse na ocalenie swojej rodziny.
- Dobrze słyszycie. Większość naszych kobiet i dzieci przetrwało. Z całą pewnością wszystkie pochodzące z tych rodzin, które mieszkały po tej stronie rzeki i zapewne też niektóre z mieszkających bliżej klasztoru. Zrabowano także Święty Kielich Sigmara, co zapewne sam Wilhelm będzie w stanie wam potwierdzić, acz nie mogę się nadziwić widząc go wśród żywych. Minionej nocy klasztor płonął niczym żagiew i aż trudno uwierzyć, by ktokolwiek był w stanie tam przeżyć - mówiąc to uważnie przyglądał się potężnie zbudowanemu akolicie, który wyróżniał się wśród reszty mieszkańców swoim niespotykanym wręcz wzrostem. W czasach, gdy o jedzenie było trudno, większość ludzi nie osiągała tak imponujących rozmiarów, co tylko dowodziło luksusom w jakich żyło kapłaństwo.
- Być może proszę was o zbyt wiele, ale to właśnie w waszych rękach leży życie tak wielu istnień; waszych bliskich, a także mojej rodziny, która znalazła się wśród uprowadzonych. Znam dobrze zwyczaje tych bestii i wiem do czego są zdolne. Naprawdę, nie chcecie wiedzieć co zrobią z kobietami i dziećmi, kiedy już dotrą do swojego obozowiska… - urwał na chwilę, aby każdy mógł rozważyć jego słowa, po czym zwrócił się do najbardziej doświadczonego w jego opinii osobnika:
- Magnus… Wśród porwanych widziałem Kristen, a wokół niej garstkę przerażonych bachorów, więc pewnie reszta twoich zaadoptowanych dzieciaków również ocalała. Jeśli się pośpieszymy to uda się nam uratować twoją rodzinę, lecz najpierw musimy ustalić kierunek, w którym podążyła ta horda zmutowanych kozłojebców. Chciałbym, żebyś udał się wraz z Klausem na obrzeża wioski i poszukał śladów, co zapewne nie będzie trudnym zadaniem zważywszy na liczebność najeźdźców - Schulz nie miał wątpliwości, że zwalisty drwal zdecyduje się na pościg, dlatego też nie pytał o jego zgodzę, dobrze wiedząc, że takie pytanie mógłby wziąć za zniewagę. Klaus również wydawał się być rozsądnym człowiekiem, w dodatku doświadczony bolesną stratą, którą załagodzić (choć odrobinę) mógł tylko krwawy odwet.
- Daniel, Franz… Na was też liczę. Możecie nie lubić tych dwulicowych klechów, ale żadne z porwanych rodzin nie zasłużyło na los, który chcą zgotować im najeźdźcy. Wiem, że potraficie odnaleźć się na polu bitwy, a w naszej sytuacji jest to wręcz nieoceniona zdolność. Rozejrzyjcie się po okolicy za czymkolwiek co może się nam przydać w dziczy. Być może uda się nam uratować coś ze zgliszczy… - Schulz nigdy nie przepadał za tą dwójką, a w szczególności za Danielem, któremu w pakowaniu się w kłopoty dorównać mógł tylko lekkomyślny Kasimir. Nigdy nie potrafił też zrozumieć morałów, którymi kierował się przez życie ten, jakby nie patrzeć, młody mężczyzna, a jednak i w tym wypadku nie miał wątpliwości, że pójdzie razem za innymi, aby pokazać oprawcom jak wygląda piekło w wykonaniu ostlandczyków.
- Rodziny wśród porwanych, ani zgładzonych nie masz... Na pewno nie biologiczną, ale mam nadzieję, że ruszysz z nami, choćby ze względu na skradzioną relikwię - powiedział do Wilhelma, który owinął ranną głowę mokrą od krwi szmatą. - Z klasztoru niewiele zostało, ale może przetrwały wasze spiżarnie. Nie wiem jak długo zajmie nam ta wyprawa, ale pójście w las bez pożywienia byłoby czystym szaleństwem.
Wiele chat w najbliższej okolicy klasztoru spłonęło, ale stary żołnierz wiedział, że mnisi ze szczególnym zaangażowaniem podchodzili do zapasów żywności i nie zdziwiłby się, gdyby na terenie wioski znajdował się choć jeden dobrze ukryty schowek.
Na sam koniec swej przemowy zostawił garstkę osób, wobec których miał najwięcej wątpliwości, lecz nie był w sytuacji, by móc komukolwiek odmówić przyjęcia pomocy.
- Nie mogę was o to prosić, tym bardziej, że może być to wyprawa w jedną stronę, ale każda pomoc jest mile widziana - zwrócił się do Adara, Kasimira, Katariny i Pyotra. - Możecie nam pomóc lub uciekać. Decyzja należy do was. Nie będziemy mieć wam za złe jeśli wybierzecie tą drugą opcję, tym bardziej, że wojna ma okrutne oblicze i bywa bezlitosna, zwłaszcza dla słabszych... Jeśli jednak chcecie nam pomóc to dobrze by było jakbyście rozejrzeli się za czymkolwiek co może się przydać w podróży. Spotkamy się przy ruinach klasztoru za niecałe pół godziny.
Ostatnią osobą, do której zwrócił się Albert Schulz był Rupert, młody chłopak pochodzący z biednej rodziny, który często służył mieszkańcom wioski za gońca:
- Chciałbym, żebyś zabrał mojego konia i udał się gościńcem na północ w stronę Salkalten. Podobno pod murami miasta rozłożyła swój obóz Kompania Wolfenburska. Opowiesz ich dowódcy o wydarzeniach z Krausnick i poprosisz o wsparcie. Zostawimy po sobie wyraźne ślady, aby wiedzieli, w którą stronę się udaliśmy.

Gościniec Bökenhof - Krausnick, Ostland
7 Kaldezeit, 2526 K.I.
Świt

Stukot podbitych podkowami kopyt oraz głośne skrzypienie ciągnącego przez zaprzęg wozu, zwiastowało nadejście Hieronima Lamberta oraz wynajętych przez niego najemników, odkąd tylko opuścili północną bramę Altdorfu. Podróż była długa i męcząca, tym bardziej, że zdecydowano się na nią na przełomie lata i jesieni, kiedy deszcze i burze w Starym Świecie były nadzwyczaj częstym zjawiskiem. Na całe szczęście, obyło się bez przykrych niespodzianek i niebezpieczeństw, a największą bolączką wędrowców (poza kiepską pogodą) były okute żelazem, drewniane koła wozu, które jak na złość, psuły się co najmniej raz w tygodniu. Wyraźnie uszczupliło to i tak niezbyt pokaźną sakiewkę brata Lamberta, który został zmuszony z wyprzedzeniem wydawać złoto na nowe elementy wozu, gdy tylko zawitał w jakiejś większej osadzie.
Problemy związane z podróżą spowodowały też kolejne opóźnienia, lecz najemnicy nie mogli sobie pozwolić na porzucenie wozu, który obładowany był zapasami żywności, narzędziami oraz dodatkowym orężem, na wypadek, gdyby zawiodła ich własna broń. Ostatnie zakupy dokonano minionego wieczora w Bökenhof i jeszcze na kilka godzin przed nadejściem świtu zwrócono konie w stronę Krausnick, gdzie mieli złożyć wizytę w tamtejszym klasztorze poświęconym naukom Sigmara.

- Ta przeklęta pogoda chyba nigdy nie przeminie - odezwał się brat Lambert na jakąś godzinę przed przybyciem do Krausnick. Jadąc na samym przodzie, potężny kapłan na szarym rumaku robił szczególne wrażenie. Jego poorana głębokimi bliznami twarz była ponurym świadectwem wielu walk, które stoczył w przeszłości, lecz najbardziej rzucał się w oczy zawieszony na plecach ciężki, oburęczny młot, który został przyozdobiony czaszkami wrogów Imperium. Długie szaty, w kolorze czerwieni i złota powiewały na wietrze, a ciężki stalowy napierśnik opinał jego tors, nie pozostawiając wątpliwości co do powołania mężczyzny.
Tuż za nim konno jechała okryta futrem, blondwłosa kobieta, dla jednych piękna, dla innych zbyt szpetna z powodu licznych blizn. Jej wygląd był równie imponujący, co mylący. Ta pochodząca z odległej Norski białogłowa była świetnie wyszkoloną wojowniczką, która sztukę fechtunku doskonaliła na imperialnych arenach, nasączając ich piaszczyste gleby krwią swych wrogów. Rzadko się odzywała, a gdy to robiła to najczęściej w swym gardłowym, przypominającym szczekanie psa, języku. Była dumna ze swego pochodzenia; nie kryła się z tym, otwarcie eksponując rytualne tatuaże, które zdobiły jej odkryte ciało...
Tuż obok Lamberta jechał Severus; skryty pod kapturem podróżnego płaszcza akolita na służbie Sigmara, który w jednej dłoni trzymał lejce, a w drugiej uroczą fretkę o imieniu Marta. Była ona powodem ciągłych kpin ze strony Hieronima, który nie potrafił uwierzyć, że ktoś oddany służbie wybawicielowi Imperium marnuje swój cenny czas na opiekowanie się bezużytecznym zwierzakiem, a przynajmniej tak to argumentował w swoich ostrych słowach. Severus jednak cierpliwie znosił docinki starszego rangą od siebie kapłana; zdążył już przywyknąć do bardziej rozkapryszonych przełożonych i ich czerstwych obelg.
Kolejnym towarzyszem podróży był krasnolud Thravar; szczelnie zakuty w skórzaną zbroję, opryskliwy jegomość, który podobnie jak większość jego pobratymców, nie należał do zbyt rozmownych. Bujna, ruda broda wystawała ze stalowego hełmu, którego znaczyły symbole starożytnego klanu, z którego wywodził się ten stosunkowo młody jeszcze krasnolud. Jako jedyny z najemników nie miał przydzielonego wierzchowca na własny użytek. Tymczasowo służył za woźnicę, ale w przeciwieństwie do reszty swoich towarzyszy nie musiał narzekać na obolały tyłek.
Ostatnim członkiem ekspedycji był Wilhelm Andree; najbardziej wygadany osobnik, który ze szczególnym entuzjazmem opowiadał o swoich wyczynach, a w zwłaszcza tych z domeny wojny i miłości. Nie wyglądał tak imponująco co Lexa czy Thravar, lecz opowieści o jego bohaterstwie robiły spore wrażenie. Choć szelmowski uśmiech, który czasem gościł na jego twarzy, potrafił wzbudzić wątpliwości co do autentyczności tych wszystkich historii...

Droga, którą podążali najemnicy była kręta i rzadko uczęszczana, o czym świadczyć mógł jej kiepski stan i wysokie kępy trawy wyrastające z pobocza. Krajobraz szybko przerodził się z pełnego farm i pól w gęste, leśne ostępy, które rzucały swój ponury cień na ścieżkę przed nimi. Z nieba wciąż padał deszcz, a słońce ledwo co wyjrzało zza horyzontu nagradzając zmęczonych wędrowców pierwszymi ciepłymi promieniami, które padły prosto na ich twarze. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że wioska, do której zmierzają została zrównana z ziemią…


 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019

Ostatnio edytowane przez Warlock : 27-01-2016 o 14:38.
Warlock jest offline  
Stary 25-01-2016, 21:03   #3
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Klaus był pełnym życia i radości młodzieńcem, jedynakiem, szykującym się na dniach niemal do ożenku, wioskowym łowcom , uczestnikiem zabaw i popijaw wszelakich. Najwyraźniej ciągnęło go do towarzystwa innych, zapewne przez samotne kilkudniowe nieraz wyprawy w knieje w poszukiwaniu zwierzyny. Praktycznie nigdy nie wracał bez zdobyczy, jakby za zasadę przyjmując by nie pojawiać się we wsi z pustymi rekami, nie raz opłacił to przeziębieniem gdy zostawał w lesie także w czasie niepogody.

W zasadzie tylko Sigmayci - w tym i Wilhelm - akolita Sigmara wiedział czemu służą nader częste wizyty Klausa w klasztorze. Jedni przypuszczali że po prostu się modli, inni zakładali że ostro targuje się z mnichami upolowaną zwierzyną ( z która w zasadzie zawsze odwiedzał klasztor) jedynie Wilhelm wiedział, że młody łowca pobierał nauki czytania i pisania, trudząc się przy tym niepomiernie, ale i robiąc nader widoczne postępy. Sam Klaus zdawał się być nieco ta nauka skrępowany, jakby nie chciał się wybijać pośród rówieśników ze wsi, sam jednak fakt podjętej nauki ( za która obficie płacił w zwierzynie) świadczył o pewnych ambicjach łowcy.

Na twarzy tego młodego, 19 letniego chłopaka o krótkich brązowawych włosach , niemal zawsze gościł uśmiech, czasem szelmowski, zazwyczaj jednak zwykły, przyjazny, pogodny. Nie było zbyt wielką tajemnicą, że spotykał się z Hanną - córka zielarki w lesie. Co wnikliwsi mogli przyuważyć podobne pory w jakich tych dwoje wybierało się za wieś i mimo różnych ścieżek jakie obierali , łatwo było się domyśleć że gdzieś w okolicy maja swe schadzki.

Hanna wracała z takich wypraw rozpromieniona, a Klaus szczerzył się niczym dziecko któremu rodzice podarowali słodycze. To były proste , piękne czasy, pogodne pomimo powszednich trudności. Klaus problemów zdawał się nie zauważać, niemal zawsze wierząc w pomyślne ich zakończenie. Mieszkańcy Krausnick, zwłaszcza rówieśnicy wiedzieli że za dwa miesiące miał się odbyć ślub , część z nich była już zaproszona, a reszta wsi dowiedziała się nader szybko od wtajemniczonych. W takich wioskach nawet pierdnięcie na jednym krańcu wsi nie uchodziło uwadze tym którzy mieszkali na drugim krańcu. A co dopiero takie nowiny.

Klaus z tego powodu w ostatnich tygodniach był wyjątkowo szczęśliwy, radosny, towarzyski... Był...

W klęczącego nad ciałem Hanny młodzieńcu trudno było rozpoznać tego promienistego chłopaka jakim był jeszcze dwa dni temu. Płacząc, wyjąc w zasadzie tulił do siebie zakrwawione zwłoki narzeczonej. Na przemian to walił pięściami w ziemie wyjący ze złości, to znów chwytał za ciało Hanny próbując je utulić, ocucić być może, choć każdy kto spojrzał na zwłoki wiedział, że na ocucenie dziewczyny nie ma szans. Nawet było lepiej dla niej że już nie żyła, w tym stanie w jakiej pozostawili ją oprawcy nikt by nie chciał żyć.
Przez długi czas nie zważał na otoczenie, na kierowane doń słowa, szarpanie. Świat zamknął się dla Klausa i Hanny , jakby nie było nic poza nimi. W zasadzie był jeszcze ktoś, ale o tym wiedzieli tylko oni. Ktoś ktoś dopełniał gorycz rozpaczy, a którego bezkształtne jeszcze ciałko spoczywało w łonie niedoszłej matki.

***

- Chciałbym, żebyś udał się wraz z Klausem na obrzeża wioski i poszukał śladów, co zapewne nie będzie trudnym zadaniem zważywszy na liczebność najeźdźców
.

Słowa Schultza wyrwały na chwilę z otępienia Klausa, który przez moment nie zdawał sobie nawet sprawy że stoi wraz z innymi na placu. Jakby w spowolnieniu docierała do niego wcześniejsza przemowa, którą zarejestrował, ale która jakby nie dotarła jeszcze do głębi jego świadomości.

- Czy ... czy widziałeś też moich rodziców? Anne i Ruperta? - zapytał choć bez większej nadziei w głosie. Wzrok skierował ku zgliszczom domu spośród których nie sposób było stwierdzić, nie bez wielogodzinnych poszukiwań , czy znajdowały się zwłoki.

Na wspomnienie Schultza o klasztornej spiżarni , dodał , morowym , jakby pozbawionym życia tonem - U... upolowałem sarnę.

- Przerwał gdy słowa ugrzęzły mu w gardle a oczy się zaszkliły. Świadomość, że ścigał zwierzynę, podczas gdy oprawcy mordowali mieszkańców wsi, w tym i Hannę, nie dawała mu spokoju. Wyrzuty sumienia mieszały się z żądzą zemsty. Zamierzał ruszyć czym prędzej z Magnusem w poszukiwaniu śladów. Zamierzał tropić i zabijać oprawców, jednego po drugim, choćby miała to być jedyna rzecz która miał robić do końca życia. W zasadzie i tak nie mógł się skupić na niczym innym.

W tropieniu nie chodziło tylko o ustalenie kierunku w jakim ktoś się udał, drogi jaką szedł. Nie mniej ważna była ocena liczebności, określenia zwierzyny na jaką sie poluje, jej tempa poruszania się , dróg jakie obierała. Polowanie na dwunożną zwierzynę różniło się od polowania na czteronożną. trzeba tu było wliczyć niekonwencjonalne metody, spryt i inteligencje obce zwierzętom, możliwości zacierania śladów, mylenia pościgu a nawet zakładania pułapek. Co prawda szansa na takie podstępy w początkowej fazie pościgu była raczej znikoma, ale w późniejszym etapie tropienia musiała już być brana pod uwagę.

Klaus wiedział że od jego umiejętności może zależeć życie wielu osób, ale po prawdzie miał to tylko na granicy świadomości, w tej chwili liczyło się bardziej dopadnięcie sukinsynów którzy zamordowali jego Hannę. W zawziętej twarzy , zaciśniętych ustach i nieobecnym spojrzeniu, mało kto poznawał jeszcze Klausa.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 08-02-2016 o 23:30.
Eliasz jest offline  
Stary 25-01-2016, 22:25   #4
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Przybył do klasztoru w Krausnick będąc ledwie mężczyzną wraz z bratem Oswaldem, pobożnym mnichem z tegoż przybytku. Zaledwie tydzień po tym wydarzeniu został przyjęty do nowicjatu i przywdział habit. Już wtedy był bardzo wyrośnięty, a i zdawało się, że surowe życie zakonne wcale mu nie przeszkadzało nabierać dalszej tężyzny.

Prawda była bowiem taka, że Willhelm od początku swojego pobytu ciężko harował niczym sługa od świtu do nocy. Wszystkie obowiązki znosił cierpliwie w milczeniu nie narzekając na swój los. Przez wiele lat... dużo dłużej niż zwykle trwał nowicjat.

***

Atak przyszedł nagle. Willhelm nie pamiętął co się wydarzyło. Kiedy się przebudził klasztor był już splądrowany i spalony. On sam leżał z rozbitą głową w jego pobliżu. Zaledwie tydzień dzielił go od przyjęcia święceń na kapłana. Wyczekiwał tego dnia, kiedy będzie mógł w końcu nie tylko działać na rzecz klasztoru swoją wielką krzepą, ale również dobrym słowem. Teraz zaś wszystko legło w gruzach...

Willhelm Stahlmann poprawił zakrwawioną szmatę na swojej głowie i zacisnął zęby. Łeb go bolał niemiłosiernie. Akolita, prawie dwa metry potężnie zbudowanego chłopa, spojrzał groźnie na Schultza... stary weteran przystąpił do organizowania ludzi. Cel miał jasny i pewny. Powstrzymać chaosytów. Willhelm jako ostatni żyjący duchowny z klasztoru musiał teraz sam zaopiekować się wieśniakami oraz ruinami monastyru...

... i skradzioną relikwią.

Tego chciał od niego Sigmar.

Bez słowa odwrócił się i ruszył przez tłum. Weteran miał rację. Jeżeli miała wyruszyć wyprawa konieczne było podzielenie się zapasami żywności. Może też uda mu się z ruin klasztoru odgrzebać coś przydatnego. Mógłby przysiąc, że świętej pamięci brat Oswald wspominał coś o bojowym rynsztunku opata, jednak czy udałoby się w tak krótkim czasie odnaleźć pod rumowiskiem te rzeczy? Najważniejsze było póki co jedzenie.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 25-01-2016 o 23:15.
Stalowy jest offline  
Stary 26-01-2016, 01:03   #5
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Deszcz zmoczył jego długie, spływające za ramiona włosy. Wytarte w brudzie i kurzu pojedyncze kosmyki oblepiały mu twarz, dodając jego obliczu żałosnego wyglądu. Jego ubranie było przetarte, a w paru miejscach nawet potargane. Ciało zdobiły niegroźne ranki, a po czole cieknął leniwy strumyk krwi popędzany przez nieustępliwą ulewę. Tak wyglądał Adar po tym, jak przeżył zburzenie własnego domu. Domu, o którym marzył od lat.

Szarak, bo tak często o nim mówiono, pojawił się w Krausnick jakieś dwie dekady temu. Podobno jakaś pielgrzymka porzuciła go jako niemowlaka, kiedy wizytowała w tej niegdyś spokojnej miejscowości. Ci z mieszkańców, którzy gościli w tawernie „Przyklasztornej” kojarzą go przez wzgląd na Berna Kortera, rubasznego właściciela, który przyjął sierotę pod swoje skrzydła i zrobił z małego chłopca swojego wychowanka.

Szarak był znany przez miejscowych, jednak rzadko zauważany. Ten bowiem nieczęsto udzielał się w wiosce, całe dnie spędzając na pracy oporządzając gości i pielgrzymów, ich pokoje oraz przygotowując strawę. Babcia Elna, urocza staruszka również zatrudniona w zajeździe nauczyła go wszystkiego, co wiedział o sztuce kulinarnej. Co prawda właściciel tawerny czasami musiał gonić chłopca pasem do pracy, jednak to koniec końców się opłaciło. Wychowany na sługę dowiedział się, co to jest posłuszeństwo oraz dlaczego warto szanować ciężką pracę.
Po latach mozolnej pracy i oszczędzania Adar dorobił się własnego skrawka ziemi, na którym wkrótce wybudował swój prawdziwy dom... a kilka tygodni później zachwiane sklepienie omal nie zmiażdżyło go we własnym łóżku. Tylko cudem udało mu się wypełzać z ruiny, w jaką obróciło się jego domostwo. Marzenia mężczyzny na normalne życie jako pełnoprawnego obywatela spłonęły na panewce razem ze zgliszczami. Z Krausnick nie zostało już niemal nic. Większość mieszkańców została wyrżnięta w pień. Ludzie, których znał, rówieśnicy, nawet Bern Korter czy Babcia Elna... wszyscy nie żyli. Tym samym prosty sługa Szarak stracił swoją tożsamość.

A jednak wciąż była nadzieja. Garstka ludzi, których bardziej znał z widzenia, niż faktycznie zamienił z nimi zdanie kurczowo trzymała się przy życiu. Ich rodziny zostały uprowadzone i to motywowało tych ludzi do działania.
To zabawne, żył z nimi tyle lat, a mimo to nie utrzymywał z nimi kontaktu. Ale teraz? Byli wszystkim, co znał. Miał odejść? Gdzie? Szarak był nikim. Sam nie stracił rodziny w ataku sług chaosu, bo takiej nie posiadał. Adar zrobi jednak wszystko, by pomóc tym ludziom odzyskać swoich bliskich i pomścić zabitych krewnych.
Byli wszystkim, co znał.

- Wrócę się do „Przyklasztornej” i odwiedzę inne przybytki. Tawerna została zburzona, ale może uda mi się odzyskać jakieś zapasy i sprzęt - odezwał się cicho, spoglądając na Schulz'a, jednak na tyle wyraźnie, by ten mógł go zrozumieć. - Jeśli macie zamiar ruszyć w pościg, potrzebujecie kogoś, kto zatroszczy się o podstawowe potrzeby po drodze. Nie potrafię wiele, jestem tylko prostym sługą. Nie strach mi jednak ciężka i brudna praca. I podobnie jak wy, oprócz życia nie mam wiele do stracenia. Idę z wami.

Choć głos Adara był drżący i niepewny, jego oczy, zazwyczaj zamyślone i bez wyrazu pałały determinacją. Zawsze chciał zostać częścią Krausnick. Krausnick już nie było. Ostała się tylko ta grupka pokrzywdzonych przez los. Zostanie więc ich częścią.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"

Ostatnio edytowane przez MTM : 26-01-2016 o 01:07.
MTM jest offline  
Stary 27-01-2016, 13:44   #6
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Lexa pochodziła z dalekiej północy, gdzie chłód wiatru potrafił zniszczyć ducha w najsilniejszym podróżniku z odległego imperium. Norska hartowała w ludziach tu urodzonych siłę i wytrzymałość, rysowała ich charakter tak wyraźnie i głęboko, jak naostrzony metal potrafił ciąć delikatną skórę. Wdrożenie to było na tyle głębokie, że na próżno było szukać wśród kobiety ciepła czy dobrego słowa. Nie liczyło się nic z tych rzeczy, uczucia nie były istotne, a cel, w jakim bogowie stworzyli kobiety, napawał ją obrzydzeniem. Nie miała zamiaru wypluwać z pochwy kolejnych bachorów, raz po raz latać z nadętym bębnem i być bezużytecznym wojownikiem. Nie chciała być taka, jak jej matka, której zdolności walki, według Lexy, były po prostu przeciętne, a każdy kolejny gówniarz wysrany z jej macicy, sprawiał, że była słabsza.


W Imperium i jego okolicach, waluta jaką dysponowała, okazała się być prawie bezużyteczna. W dodatku każdy miał ochotę opluć ją z góry, tylko nie każdy miał do tego odwagę. Niełatwo było się wkręcić w Gladiatorskie życie, tym bardziej, jeśli miało się zalążek cycków, a między nogami nie dyndała podrzędnej długości kiełbasa ze świni. Ze śmiechem na ustach dano jej szansę walki, choć tłum buczał tak głośno, że miało się ochotę najpierw rozpruć wszystkich na trybunach, a potem tych na arenie. Pierwsza walka nie była wcale łatwa. Organizatorzy mieli nadzieję skończyć szybko z zadziornym babiszem, jednak ona ku zdziwieniu wszystkich, dobrze sobie radziła. Nie uniknęła ran na plecach, rękach czy nogach, ale w ostateczności rozpłatała łeb swojemu przeciwnikowi. Gdy na trybunach nastała niezręczna cisza, Lexa szybko ją przerwała dzikim okrzykiem zwycięstwa, któremu zawtórowały tłumy. Walka za walką, a sakiewka pomału się napełniała, ludzie zaczęli ją rozpoznawać, a inni, którzy nie widzieli jak wygląda, wspominali często na targu o "Harpii z Norski".


Walki skończyły się, kiedy podczas jednej z nich Lexa otrzymała poważną ranę. Owszem, wygrała, dzięki czemu nie okryła się hańbą. W końcu w walce chodzi o to, by wygrać lub umrzeć, nie ma innych dróg.
Strażnicy areny wywalili ją jak zdychającego psa na ulicę. Nie nadawała się już do walk, póki nie wyliże rany na brzuchu. A ta nie była lekka, nie dało się jej liznąć i po sprawie. Kobieta ledwo mogła wstać, przeszywający ból był jednocześnie nieznośny i działał jak narkotyk napędzający do działania. Późną nocą udało jej się dojść do gospody, w której padła nieprzytomna.

Nieprzytomna i z wysoką gorączką leżała tam ponoć wiele dni, może i ponad tydzień. Nie wiadomo, z jakiego powodu właściciel lokalu w ogóle chciał jej pomagać, ale prawdopodobnie było to spowodowane dobrym sercem jego córki oraz zamiłowaniem syna do areny. Gdy wyzdrowiała odpłaciła się za pomoc, ochraniając karczmę zupełnie za darmo. Dostała tylko pokój, najgorsze jedzenie, ale to było wystarczające.

Nie mając już nic więcej do robienia, wyruszyła w dalszą drogę. W Aldorfie szybko zatrudniła się jako ochrona do karczmy, jej przydomek rozprzestrzenił się po świecie szybko jak zaraza. Być może była zarazą tego świata.
W ochranianiu karczmy lubiła to, że zawsze było komu wpierdolić. W te nudniejsze i bardziej spokojne dni, po prostu ją nosiło i tylko wzrokiem badawczo poszukiwała burdy.

Nowe zlecenie jednak nadeszło szybko. Pewien Sigmarita miał wyruszyć po relikt, do jakiejś zapyziałeś pizdodziury. Lexa, znudzona ciągłym staniem przy karczmie, postanowiła wyruszyć dalej. Miała trochę zarobionych monet, więc mogła kupić rzeczy potrzebne do wyprawy. Gdy wóz już stał gotowy do drogi, przed najemnikami stanęła gotowa do wyprawy blondynka, której uśmiech bardziej przerażał, niżeli zachęcał do bliższego poznania.



Średniego wzrostu, dojrzała kobieta, o umięśnionej budowie ciała mogłaby mierzyć się siła z niejednym, postawnym mężczyzną. Jej skóra nie tylko ozdobiona była licznymi, czerwonymi tatuażami, ale i wieloma głębokimi i wstrętnymi bliznami. Lexa może robić wrażenie, ale na pewno nie dzięki swojej kobiecości, bo tej doszukać się można jedynie w fizycznych aspektach, jakie każda przedstawicielka płci żeńskiej posiada.
Kobieta cechuje się długimi, blond włosami, owalną buzią z wyraźnym zarysem gałęzi żuchwy jak i jej kątów, wysokim czołem, którego dystans został zmniejszony optycznie poprzez tatuaż oraz zielonymi oczami, bijącymi nie tylko dzikością, ale i pogardą. W jej wyrazie twarzy, czy też spojrzeniu, na próżno było szukać wiedzy lub większego zarysu inteligencji, sprawiała raczej wrażenie niezbyt mądrej, choć wprawionej w boju i spostrzegawczej kobiety. Piersi owszem, istniały, lecz nigdy nie były eksponowane. Zakryte skórzaną kurtką, która służyła za pancerz, ledwo nadawały jej jakiegokolwiek wybrzuszenia. Co innego tyczyło się bioder Lexy, które były znacznie szersze, choć nie szersze od jej ramion. Wokół tychże bioder zawieszony miała gruby pas zapinany dzięki okrągłej klamrze, na której widniał emblemat śmierci; trupia czaszka. Dolna partia jej ciała, aż do wpół ud, zakryta była niewiele znaczącą przepaską, podtrzymywaną przez pas. Niektórym mogło to przypominać strój w jakim walczyli na arenie gladiatorzy. Błądząc wzrokiem po jej zgrabnym, umięśnionych nogach, ozdobionych licznymi bliznami, dochodziło się w końcu do skórzanego lub może bardziej szmacianego obuwia, które osłaniało jej stopy oraz łydki aż do kolana.
Gdyby ktoś pragnął bardziej się przyglądać, na pewno nie umknęło by jego uwadze umiejscowienie tatuaży - twarz, ręce, brzuch, klatka piersiowa - to tutaj malowały się najliczniej. Prócz nich, wszędzie miała blizny, mnóstwo blizn, które szpeciły jej ciało, choć według niej były one powodem do dumy.


Podczas konnej podróży kobieta ciągle milczała. Raz na jakiś czas, podczas napotkania przeszkód lub niepowodzeń, zawarczała coś w języku norskim i tyle słyszano jej głos. Nie pokazywała nikomu, że zna ich język, nie lubiła się nim posługiwać, nie był on "jej" językiem, toteż używała go jedynie w sytuacjach koniecznych. Tutaj takich nie znalazła.

Wilhelm był strasznie rozgadany, biadolił ciągle o swoich walkach i podbojach, a Lexa mierzyła go spojrzeniem pełnym gróźb i chęci dania komuś w ryj. Mimo to zmuszona była do słuchania tego ględzenia, a milczenie kobiety wcale go nie zniechęcało. Opowiadał dalej sądząc pewnie, że po prostu rozkoszuje się jego głosem w zupełnej ciszy.
- Jævla drittsekk, enda litt, og hans tarmen jeg rive ut av lettlurt* - Gardłowe słowa, brzmiące w jej języku niczym ostrzeżenie, wydobyły się z jej ust w chwili, gdy Wilhelm zrobił sobie krótką pauzę między opowieściami. Nie obchodziło ją to, jak inni reagują na jej rodzimy język, była dumna z tego, kim jest. Siedząc na koniu właśnie taką cechowała się postawą i żadne szczanie z nieba nie robiło na niej wrażenia.

Krasnolud był jedną z niewielu osób, która tutaj zasługiwała na miano wojownika. Lexa nie miała pojęcia, co te dwa chuchra robią w tej podróży, może mieli być ich małymi dziwkami?
- U nas w górach taczki do łajna solidniej zbudowane bywają. Jak ta tocząca się ruina doczołga się z powrotem do Altdorfu, to na Bogów Przodków beczkę trunku stawiam. – dupa krasnoluda odkleiła się od ławy podskakując na kolejnym wyboju w jaki wjechał. Kobieta zaśmiała się.
- En fjert fra fett oppgave og absolutt en knuse som et ludder på en billig madrass** - Skomentowała krótko.

Tyle było atrakcji z jej strony. Zawsze czujna, bacznie obserwująca otoczenie, gotowa do walki w każdej sekundzie, wręcz jej wyczekując.


* Pierdolony psi kutas, jeszcze trochę i wypruję mu jelita przez dupę
**Jedno pierdnięcie z twojego tłustego zada a na pewno się rozpierdoli jak dziwka na tanim materacu

 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 27-01-2016 o 14:57.
Nami jest offline  
Stary 27-01-2016, 14:09   #7
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Na szczęście Katariny - nie było jej tej nocy, kiedy osada została zaatakowana. Ona oraz Grom, jej wierny przyjaciel będący psem, zostali wysłani "w teren" jak to pani Natalya krótko określała, bowiem w ten sposób najlepiej jest się nauczyć przetrwania w dziczy, co bywało niejednokrotnie pomocne w trakcie podróży z, do i po Kislev.

Zarzuciła na ramiona postrzępioną, niczym nie wyróżniającą pelerynę, na głowę nasunęła kaptur i ruszyła. Choć jej przyjaciel nic nie czuł, to miała ona dziwne złe przeczucia. Sprawdziła czy broń jest na swym miejscu. Krótki miecz podarowany jej przez panią Natalyę - był. Sztylet odebrany pewnemu martwemu zbójowi na szlaku - był. Oręż niczym się nie wyróżniał. Był on równie surowy jak kraina, z której Katarina pochodziła. Sprawdziła zapięcie swoich ciepłych butów sięgających do połowy łydki - jedynej części ubrania, którą miała na sobie z rodzinnych stron, chwyciła mocniej drewniany kij, by dodać sobie odrobinę wątłej odwagi i po czym ona i Grom ruszyli w las. W Krausnick właściwie już nikogo nie dziwiło, że znikała na dzień czy dwa.

Minęło sporo czasu, nim dotarła w swoje ulubione miejsce. Była to spora polana skryta za pniami drzew i różnymi krzewami, z kamienistym jeziorem i czystą, przejrzystą wodą, która spływała wodospadem z niewysokiej skały. Nikt jej tu nie odwiedział, bo tylko ona znała to miejsce. Rozłożywszy wnyki w pewnej odległości od jej drobnego obozowiska rozsiadła się wygodnie pod drzewem wsłuchując się w niezbyt normalną ciszę. Tak jakby zwierzęta już wiedziały co miało nadejść i zawczasu postanowiły uczcić bestialsko zamordowanych wspomnianą właśnie ciszą. Grom wypił trochę wody z jeziora, trochę powęszył, załatwił co miał załatwić, po czym ułożył się wygodnie przy Katarinie. I tak siedzieli oboje przez jakiś kwadrans, póki dziewczyna się nie wstała.
- Idę zbierać rośliny. Pilnuj obozu Grom. - rzekła po Kislevsku do swego przyjaciela i ruszyła w las. Widok ze znużeniem unoszącej się głowy psa lekko ją rozbawił, co doprowadziło do wykwitnięcia lekkiego uśmieszku na jej drobnej, zdobionej tatuażami twarzy.

Katarina lubiła swój ojczysty język. Uważała mowę imperium za zbyt twardą i brzydką, ale konieczność zmusiła ją do nauki. Kiedy trafiła pod dach pani Natalyi, to nie miała wyjścia. Kolejne kroki stawiała dość uważnie rozglądając się dookoła. Zauważyła przede wszystkim mniejszą ilość zwierzyny w tym obszarze. Kolejny zły znak? A może dostaję jakiejś paranoi? - myślała w ten sposób. W końcu postanowiłą zająć się zbieraniem odpowiednich rzeczy. Zerwała kilka świeżych listków, odrobinę ostrokrzewu, nawet zebrała kilka piór myśląc, że może zrobi sobie z nich jakiś amulet i powiesi na ścianie. Gdy zdobyła co zdobyć miała, zajęła się gromadzeniem gałązek na rozpalenie ogniska.

Ognisko płonęło, a wnyki były puste. Katarinie aż zaburczało w brzuchu. Chyba tym razem będę musiała obejść się smakiem. - stwierdziła pod nosem wracając do obozu. Spędziła trochę czasu na zabawie z Gromem i narzekaniu na jesienne ciepło. W lesie miała wrażenie, że się dosłownie rozpuści jak ten lód w trakcie roztopów, ale nie było się czemu dziwić - przecież pochodzi z krainy, gdzie przez długi czas jest zimno. Gdy powoli nadchodził zmierzch, rzuciła ubrania w kąt i wzięła kąpiel. Nie lubiła siedzieć ubrudzona.


Niecały kwadrans później siedziała na trawie w pobliżu ogniska i czesała swe włosy grzebieniem. Jej pani miała w zwyczaju mawiać "dbaj o swój wygląd i zapach swego ciała, bo kiedyś na pewno ci się to przyda, a jak jakiś mężczyzna będzie się naprzykrzać, to masz odpowiednią broń". Katarina sama w sobie była dosyć średniego wzrostu, bowiem liczyła sobie bardzo niewiele ponad pięć i ćwierć stopy, a ważyła również tylko trochę ponad pięćdziesiąt kilogramów. Lekka niedowaga jednak nie przeszkadzała jej być całkiem atrakcyjną kobietą, chociaż delikwentów z wioski Krausnick, którzy za bardzo się zbliżyli, zdzieliła już po głowie kijem. Była pewna, że ich to bolało. Wcale się tym nie przejmowała. Może godzinę przez snem zjadła ćwierć bochenka chleba i przepiła Kvasem. Prawie jak w rodzinnych stronach. - aż się zaśmiała z własnego dowcipu, a Grom pytająco podniósł łeb.

Noc przyszła chłodna. Dziewczyna dziękowała w duchu za pasujący do jej bladej cery biały wełniany szalik, którym owinęła szyję oraz za dopasowane ciepłe spodnie - odrobinę cieplejsze od tych noszonych na codzień. Złe przeczucia jedynie się nasiliły przez tą noc, przez co nie mogła zmrużyć oka. Miała wrażenie, jakby po jej plecach pod luźną koszulą chodziło całe stado mrówek. Gdy zasnęła dosłownie na moment, śniła się jej jakaś masakra - jak przez mgłę. Gdy na ziemię spadł deszcz, miała dość. Zebrała wnyki, w których wciaż nic nie było, swój plecak oraz torbę na ramię i odezwała się do Groma.
- Grom, zbieramy się. Wracamy do domu. - nie odpowiedziała jej ta sama psia radość, co zwykle. Jej przyjaciel tylko milcząco poszedł za nią.
Była zmęczona, lecz jej liczące zaledwie siedemnaście wiosen ciało w jakiś sposób było w stanie wykrzesać energię na długi powrotny marsz.


Gdy świt zdominował noc, a pierwsze promienie słońca padły na ziemię, Katarina dotatła do osady, a widok, który ją przywitał, prawie sprowadził ją na kolana. Wszędzie było tyle krwi i trupów... Wszyscy nie żyją? - ledwo była w stanie zadać sobie to pytanie. Grom za to podszedł do jednego z ciał, obwąchał je i usiadł zrezygnowany wlepiając pytający, smutny wzrok w swą panią. Wtedy to oboje usłyszeli najpierw okrzyk rozpaczy, a później krzyk gniewu. Ktoś żyje! To znaczy, że pani Natalia tu gdzieś jest! I pobiegła prawie potykając się o ciało jakiegoś nieszczęśliwca, a tam w miejscu, gdzie powinna być jej pani oraz kilku ocalałych, był jedynie Albert Schulz. Tu i ówdzie również byli porozrzuceni pojedynczy ocalali. Pewność siebie Katariny została zachwiana już w nocy przez te wszystkie niepokojące znaki, lecz teraz została całkowicie złamana. Zaczęła chodzić dookoła niczym zbłąkana owca szukając pani Natalyi. I tak było do momentu, póki Schulz nie zebrał wszystkich na placu.

Po mowie Alberta Katarina nawet nic nie powiedziała, tylko ruszyła w stronę swego domu. Grom w milczeniu podążał za nią węsząc wszystko dookoła, jakby wiedzać kogo poszukuje jego właścicielka. Dziewczyna chciała uciekać. Jak najprędzej. Jak najdalej. Gdziekolwiek, by nie być akurat tutaj. Już postanowiła w stronę północnego-wschodu, gdy nagle zdała sobie sprawę z tego, że sama nie jest w stanie uciec do ojczyzny. Raz, że nie miała wystarczająco ciepłych ubrań, to jej obowiązkiem było odnaleźć panią Natalyę. Tego wszystkiego już było dla niej za dużo. Wzięła dwa duże łyki Kvasu, po czym schowała twarz w dłoniach. Upiję się na sam początek dnia. Gratuluję Katarino Zekarovo. - zgryźliwie sobie rzekła pod nosem i poszła dalej w stronę chatki, w której mieszkała. A raczej w stronę tego, co z niej zostało. Dziewczyna czuła wszechogarniającą ją rozpacz.

Zrobiła może trzy kroki i znów się potknęła. Normalnie to by pewnie syknęła ze złością, jednak to nie była normalna sytuacja. Odwróciła się, by zobaczyć co stanęło jej na drodze... I znowu prawie ugięły się pod nią kolana.
Potknęła się o ciało dziewczyny, która na upartego starała się z nią zaprzyjaźnić, a właściwie to, co z ciała zostało. Klatka piersiowa to była jedna wielka miazga - bezładna kupa mięsa i flaków wdeptanych w ziemię. Poznała ją jedynie po twarzy i trzymanym w ręce amulecie stworzonym i podarowanym jej przez Katarinę w jednym z bardzo niewielu przyjacielkich gestów, gdyż nie znosiła upartych osób. Ledwo powstrzymała odruch wymiotny. Zamknęła jej oczy ze słowami - Dobranoc Klaro.
Nawet nie zauważyła, że jej biały szalik splamił się krwią.

Chwiejnym krokiem wreszcie dotarła do swego celu, lecz od razu widziała, że nie ma tam czego szukać. Poza tylnią ścianą - wszystko spłonęło. Podpierając się niepewnie na kiju poszła na tył domu i usiadła pod ścianą podsuwajac kolana pod podbródek. Pies przysiadł obok niej. Popatrzyła na niego żałośnie ze łzami w oczach.
- Nikt nie patrzy... Prawda? Nawet mnie moja pani nie jest w stanie zganić... No to pozwól, że się wypłaczę. - rzekła słabym głosem i schowała twarz w kolanach, a dłonie splotła na kostkach.
Rzewne łzy spłynęły po jej policzkach, choć większość po prostu pochłonęły spodnie. Zastanawiała się ile czasu minęło, od kiedy ostatni raz pozwoliła sobie upuścić odrobinę łez... Ponad dziesięć lat. Tyle była pewna. Zdała sobie sprawę ze swej własnej bezsilności. W tym momencie była sama w jakimś cholernym Imperium, którego nie znała. Dookoła było pełno ludzi, z którymi większego kontaktu nie miała. Dotknęła zawieszonego na swej szyi amuletu, który dla siebie zrobiła. Był identyczny jak ten posiadany przez Klarę.Zrobiła je z małych kamyków, sznurków i piór czasami przez nią znajdowanych. Miał odpędzać zło. Dobre sobie... Przynajmniej stanowiły ładną ozdobę. W trakcie tych przemyśleń przyszła jej do głowy jeszcze jedna myśl - a co jeśli pani Natalya o wszystkim wiedziała i wysyłając ją w las uchroniła ją od niewątpliwej śmierci? Popatrzyła na Groma.
- Tylko ty mi zostałeś. Nie opuszczaj mnie, co?


Uspokoiła się dopiero po dłuższej chwili. Wstała ocierając łzy. Pora zrobić coś dla tych mieszkańców, lecz najpierw zobaczę co się tu stało.
Zamknęła oczy tylko po to, by je po chwili otworzyć. Katarina aż się zachwiała. Jej błyskające inteligencją niebieskie niczym szafiry oczy z przerażeniem obiegły okolicę. Na bogów... Do czego tu doszło?
 

Ostatnio edytowane przez Flamedancer : 27-01-2016 o 22:38. Powód: Na końcu wstawiony fragment o oczach.
Flamedancer jest offline  
Stary 27-01-2016, 18:01   #8
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Wioska Krausnick, Ostland
7 Kaldezeit, 2526 K.I.
Świt


Widok tych wszystkich smutnych twarzy, zastygłych w ponurym grymasie będącym czymś pomiędzy chęcią rozpłakania się, a wybuchem nieokiełznanego gniewu, ścisnął serce starego żołnierza. Uczucia mieszkańców wioski nie różniły się między sobą ani o jotę, tak jakby każde z nich było częścią tej samej zbiorowej świadomości. Tego dnia zanikły wszelkie różnice między nimi; przestało się liczyć pochodzenie czy dawne przewinienia, pozostał jedynie smutek, ból i niemożliwa do ogarnięcia nienawiść, którą ugasić można było tylko w jeden sposób.
Albert Schulz czuł to samo, a może nawet jeszcze więcej. Dla niego horror dopiero się zaczął. Nie potrafił przestać myśleć o tym, co mogą wyrządzić jego rodzinie plugawe istoty z Lasu Cieni, ani o piekle, przez które teraz przychodzą. To dopiero musiało być straszne - znaleźć się w żelaznych okowach, pośród zmutowanych, porośniętych gęstym futrem bestyj, które oddawały hołd Mrocznym Potęgom. Mimo to, starzec wolałby znaleźć się wśród jeńców; mógłby wtedy spróbować pocieszyć swą rodzinę i pomoc im w ucieczce, choćby kosztem własnego życia, lecz tak się niestety nie stało. Los rozłączył ich, a on zastanawiał się jakim był w tym plan bogów i dlaczego darowali życie sędziwemu żołnierzowi…

- Czy... czy widziałeś też moich rodziców? Anne i Ruperta? - Z głębokich rozmyślań wyrwał go głos Klausa. Przywiodło to kolejne bolesne wspomnienia, wspomnienia ogarniętego ogniem klasztoru i zebranych przed jego murami, uprowadzonych mieszkańcach. W tym jego rodziny.
- Ny-nie wiem - odparł głosem kompletnie wyzbytym z emocji, jak gdyby umarła w nim cząstka duszy, która dawniej czyniła go człowiekiem. Być może tak właśnie było.
Albert Schulz nie pamiętał zbyt wiele z minionej nocy. Tylko przebłyski najbardziej okrutnych scen, krzyki i wykrzywione w agonii twarze konających. Pamiętał też trawione trwogą oblicza jego rodziny, kiedy żegnał ich wychodząc z karczmy. Już wtedy miał złe przeczucie, każdy kto mieszka w Ostlandzie je ma. Idziesz spać czując na gardle chłodne ostrze miecza; tak dotychczas wyglądało tu życie i nic nie wskazywało na to, by cokolwiek miało ulec poprawie. Cała ta prowincja została spisana na straty; wiedział to Książę-Elektor Valmir von Raukov, wiedzieli też jej mieszkańcy.
Najbardziej jednak nie mógł pozbyć się jednego wspomnienia, które dręczyło go za każdym razem, kiedy tylko spoglądał w stronę znajdujących się na wzgórzu zgliszczy klasztoru. Wspomnienie jego rodziny, pochwyconej i związanej przez najeźdźców, a także ich wykrzywionych w rozpaczy twarzy, kiedy oberwał obuchem w głowę. Myśleli, że zginął wtedy, razem z bestią, którą pragnął zabrać ze sobą w zaświaty.
- Nie wiem, chłopcze - powtórzył się, lecz tym razem w jego głosie odżyła pewna siła, którą powszechnie zwykło się nazywać determinacją. - Przed utratą przytomności nie widziałem zbyt wiele, ale mam nadzieję, że będzie dane nam upewnić się co do ich losu. Nie przejmuj się i ciesz się, że nie znalazłeś ich ciał, bo to dobry znak. Teraz wszystko zależy tylko od nas - mówiąc to położył swą styraną pracą dłoń na ramieniu chłopaka i poklepał go trzy razy dla dodania otuchy.
- Idź już, czas nagli... Jeśli szybko znajdziesz trop, to możesz pomóc nam w przeszukiwaniu tych zgliszczy - dodał, wskazując palcem spalone chaty na wzgórzu przed klasztorem. - Deszcz szybko nadszedł, więc może uda się nam coś odzyskać.

Gościniec Bökenhof - Krausnick, Ostland
7 Kaldezeit, 2526 K.I.
Świt

- Macie rację, krasnoludzie - odezwał się sigmaryta, słysząc liczne pogróżki Thravara pod adresem kiepskiej pogody i skrzypiącego wozu, którego miał nieszczęście powozić w tych ciężkich warunkach. Potężne zbudowany kapłan uśmiechnął się nieznacznie. Zbliżał się koniec pierwszej części jego zadania; teraz zostało tylko odebrać relikwię, co mogło nie być takie łatwe zważywszy na fakt, że mnisi nie zostali o tym wcześniej poinformowani, ale od brudnej roboty miał swoich ludzi, a po załatwieniu spraw w Krasunick; pozostanie już tylko podróż powrotna w stronę Altdorfu.
- Co gorsza; już tak dawno nie walczyłem, że chyba niedługo zapomnę podstaw fechtunku. Obawiam się, że jeśli wkrótce nie zaatakują nas jacyś bandyci to sam będę zmuszony kogoś napaść; oczywiście z błogosławieństwem Sigmara - zaśmiał się Lambert, choć na ogół daleko było mu do poczucia humoru. Pod tym względem bardziej przypominał Lexę, niż na przykład Wilhelma, który należał do zdecydowanie najbardziej wygadanych członków wyprawy.
Tym razem jednak, kapłan miał dobry powód do radości - jego misja powoli dobiegała końca, a on mógł wreszcie wrócić na front i chwalić imię swego pana poprzez rozwalanie czaszek jego wrogów. To właśnie na polu bitwy było jego miejsce, ale nie mógł też odmówić samemu prałatowi z Wielkiej Katedry w Altdrofie. Zadanie, choć najprostsze z możliwych, było wielkim zaszczytem dla Hieronima Lamberta, gdyż w jego ręce miała trafić jedna z najświętszych relikwii Imperium. Kościół musiał darzyć go i jego umiejętności sporą dozą zaufania, skoro to właśnie jemu przypadł przywilej trzymania w ręku świętego kielicha Sigmara. Zanim jednak to się stanie, pozostanie jedna, ostatnia przeszkoda do pokonania…
- Posłuchajcie mnie teraz, wszyscy - orzekł oschle i zupełnie niespodziewanie, po czym zwrócił się do Lexy, która miała w swoim zwyczaju jechać w milczeniu przed siebie, nie zwracając najmniejszej uwagi na rozmowy mężczyzn - Ty także...
- Jak już wiecie; w wiosce Krausnick znajduje się klasztor poświęcony naukom Sigmara. To jest nasz cel. Tam znajduje się relikwia, którą chcemy odzyskać i doprowadzić na ołtarz Wielkiej Katedry. Po drodze jednak mogą wystąpić pewne komplikacje - Labert spojrzał po wszystkich, upewniając się, czy go uważnie słuchają, po czym kontynuował - Mnisi mogą nie być zbyt skorzy do współpracy. Mam przy sobie podbity pieczęcią dokument, upoważniający mnie do odebrania kielicha, ale klasztor nie podlega bezpośrednio jurysdykcji Kościoła Sigmara, gdyż przez lata byli tolerowanym przez nas odłamem. Oczywiście nie jest to żadna sekta, bo już dawno grzaliby stosy, ale ów klasztor powstał przez grupę zakonników, bez wcześniej wydanego przez władzę stosownego pozwolenia - wszyscy pokiwali głową ze zrozumieniem, wiedząc do czego zmierza kapłan.
- Kwestie dyplomatyczne zostawcie mnie. Postaram się z nimi dogadać bez zbędnego rozlewu krwi, ale jeśli będą się upierać przy swoim, to nie miejcie litości. Wyrżnijcie każdego, ale zostawcie może dwóch przy życiu, ku przestrodze dla tych, którzy sprzeciwiają się woli Sigmara - łysy kapłan raz jeszcze uśmiechnął się lekko, ukazując tym samym braki w uzębieniu, które były świadectwem licznych bitew, które stoczył w swoim dość długim życiu.
- Jakieś pytania? - Dodał na koniec, przyglądając się każdemu z osobna.
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019

Ostatnio edytowane przez Warlock : 27-01-2016 o 19:43.
Warlock jest offline  
Stary 01-02-2016, 21:20   #9
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Gościniec Bökenhof - Krausnick, Ostland
7 Kaldezeit, 2526 K.I.
Świt


Z każdą minutą deszcz przybierał na sile; targany przez porywisty wiatr, smagał ponure oblicza podróżników niczym bat poganiacza niewolników. Lodowato zimne krople sprawiły, że najemnicy musieli schować się w cieniu swych głębokich kapturów, aby uniknąć przeziębienia się, co w warunkach polowych często było wyrokiem śmierci.
Choć stosunkowo niedawno opuścili Bökenhof, ich podróżne płaszcze były przemoknięte do cna, bardziej przeszkadzając niż pomagając w tych trudnych warunkach. Taka pogoda nie wspomagała optymizmu, wręcz przeciwnie. W gęstych strugach deszczu wszystko wydawało się pozbawione życia, obdarte z kolorów, ukazane w barwach szarości. Twarze wędrowców wykrzywiał grymas zmęczenia oraz upór, który był jedyną rzeczą wciąż pozwalającą im przeć do przodu. Pozlepiane ze sobą kosmyki włosów przylegały do ciała, zaś skórzane zbroje i ubrania przesiąkły charakterystycznym zapachem mokrego psa.

Zmęczone podróżą konie wierzgały pod nimi, co chwila ślizgając się na błocie, które sięgało zwierzętom powyżej kopyt. Pochylony w dół gościniec zamienił się w spływającą rzekę nieczystości, która dodatkowo utrudniała przeprawę. Wóz, na którym siedział krasnolud z trudem parł do przodu, skrzypiąc przy tym niemiłosiernie. Brzmiało to tak, jakby miał się w każdej chwili rozpaść na części pierwsze, lecz mimo to udało się Thravarowi zapanować nad nieustannie stawiającymi opór wierzchowcami, a także sprostać wyzwaniu, jakie stawiał przed nim rozklekotany wóz, którego skrzypienie wydawało się zwiastować ich nadejście z wielu kilometrów.
Nawet wygadany Wilhelm nie odezwał się słowem. Trzymał się kurczowo siodła swego wierzchowca, w obawie, że te zaraz ześlizgnie się razem z nim. Jechał przed siebie mocno pochylony, uporczywie ściskając lejce. Strumienie wody spływały po jego płaszczu, na konia, który co rusz charczał, tocząc gęstą pianę z pyska. Wydawało się, że brat Lambert zarządzi zaraz postój, a przynajmniej wszyscy najemnicy tego się po nim spodziewali.
W końcu sigmaryta głośno chrząknął, po czym zrzucił z siebie kaptur, aby być lepiej słyszanym w gęstych strugach deszczu, które od czasu do czasu przerywał huk rozrywających niebo błyskawic. Chciał coś powiedzieć, kiedy nagle zauważył czarne jak smoła słupy dymu, które wciąż unosiły się nad dogasającą osadą. Jego oczy otworzyły się szeroko w niedowierzaniu, spiął konia i przejechał dwadzieścia metrów, po czym gwałtownie zatrzymał się szarpiąc za lejce, utrzymując przez chwilę wierzchowca w pionie.

- Wy też to widzicie? Krausnick płonie! - Hieronim przeżegnał się w starym, zakonnym zwyczaju, po czym dodał pod nosem - Miej nasze dusze w swej opiece, Sigmarze.
- Lexa! Pojedziesz ze mną do przodu! Severus, Wilhelm! Zostaniecie przy Thravarze, na wypadek, gdyby była to jakaś zasadzka. Spotkamy się na miejscu… - z tymi słowami spiął konia i ruszył galopem wzdłuż gościńca. Jego śladem podążyła barbarzyńska wojowniczka, która bez trudu dotrzymała mu tępa. Jej wyrzeźbione przez bogów ciało unosiło się razem z wierzchowcem w idealnej harmonii, co nie mogło ujść uwadze Severusa, którego trawił wewnętrzny spór o kobietę, która była tak samo urodziwa, jak przerażająca. Musiał przyznać przed samym sobą, że cholernie go to podniecało…


Wioska Krausnick, Ostland
7 Kaldezeit, 2526 K.I.
Świt

Znalezienie właściwego tropu w tym pobojowisku nie było łatwym zadaniem, lecz dla Klausa i Magnusa nie było wiele rzeczy niemożliwych. W stosunkowo szybkim tempie udało im się ustalić dokładny kierunek wymarszu hordy zwierzoludzi, razem z porwanymi przez nich mieszkańcami wioski, zanim jeszcze przybierający na sile deszcz zmył wszelkie ślady. Bestie najwyraźniej nie spodziewały się pościgu, albowiem obrały możliwe jak najkrótszą drogę przez las. Kierunek południowy prowadził w stronę znajdujących się wiele dni drogi stąd Gór Środkowych oraz północnych rejonów Hochlandu, choć obaj znawcy głuszy powątpiewali, aby najeźdźcy pochodzili z tak bardzo odległych terytoriów. Najpewniej mieli swój obóz gdzieś w sercu lasu, a tam musiał stać wykuty w monolicie ołtarz na cześć Mrocznych Potęg.
Wizja przerażonych kobiet oraz bezbronnych dzieci, brutalnie przebijanych rytualnymi sztyletami, aby wydobyć ich wciąż pulsujące serca, zmroziła krew w żyłach pozostałym na wolności mieszkańcom wioski. Nawet zemsta za wyrządzone krzywdy nie była tak silna, jak chęć uratowania uprowadzonych przed nieuchronnie zbliżającym się końcem. Nie pozostawiało wątpliwości, że walka na śmierć i życie, która niebawem rozegra się w samym sercu głuszy, będzie godna legend i pieśni o chwale, nienawiści i miłości, albowiem w rękach tak niewielu leżał los wielu istnień i nie zamierzali tego zaprzepaścić…

Tymczasem reszta mieszkańców Krausnick, rozpierzchła się po osadzie w poszukiwaniu czegokolwiek co mogłoby przydać się w podróży przez leśne ostępy. W oszczędzonych przez ogień chatach znaleziono drobne zapasy żywności, a także niezbędne w dziczy narzędzia, takie jak topory, noże oraz liny. W spalonej chacie najbogatszego mieszkańca wioski, Katarina znalazła postrzępione, ostre kawałki lustra, które szybko schowała wgłąb swych szat. Nigdy wcześniej nie widziała czegoś podobnego, lecz wcale nie miała zamiaru przeglądać się w posrebrzanym szkle - w jej głowie rozbłysnęło multum możliwości, w których takie znalezisko mogłoby zostać wykorzystane.
Franz i Daniel udali się w pierwszej kolejności do chaty kowala, a był to wyjątkowo dobry pomysł zważywszy na znaleziska, które wydobyli ze zgliszczy. Wśród wielu prostych narzędzi, znalazły się takie cacka jak topory jednoręczne, a nawet potężny miecz oburęczny, który był dziełem życia sędziwego mężczyzny. Broń była kunsztownie ozdobiona i nadzwyczaj lekka, lecz zarazem bardzo praktyczna i solidna. Nie było wątpliwości, że robiący wrażenie zweihänder, będzie w odpowiednich rękach wyjątkowo morderczą bronią, przed którą pierzchnąć będą zastępy zwierzoludzi.
Akolita Wilhelm zgodnie z rozkazami Schulza udał się na przedpola otaczające klasztor, gdzie miał nadzieję znaleźć ukrytą w wewnętrznym pierścieniu murów skrytkę, o której niejednokrotnie słyszał od swoich braci. Trochę to potrwało, albowiem mnisi wyjątkowo skutecznie strzegli swych zapasów żywności, a zwłaszcza alkoholu i nie chcieli, aby ich zasoby trafiły w niepowołane ręce.
Po kilkunastu minutach błąkania się w obrębie na wpół zrujnowanych murów, Wilhelm zupełnie przypadkiem natrafił nogą na drewnianą klapę, która została dobrze przykryta porastającą dookoła trawą. Gdyby nie głuchy odgłos, który wydobył się po nadepnięciu na nią, nigdy nie znalazłby tego miejsca.
Zwalisty mężczyzna podniósł klapę do góry, po czym zszedł po drabince w głąb ciemności. Dłuższą chwilę zajęło mu przystosowanie wzroku do otaczającego go mroku, lecz po pewnym czasie widział już na tyle dobrze, aby móc się dokładniej rozejrzeć po pomieszczeniu.
Na otaczających go wysokich półkach, znajdowały się grube słoje pełne suszonej żywności i kompotów oraz gliniane naczynia wypełnione po brzegi rozgrzewającym kończyny alkoholem. Nie był w stanie zabrać się z tym wszystkim, więc pobiegł w stronę wioski i zaciągnął do pomocy Adara oraz Dziadka Rybaka. Wspólnymi siłami udało im się wydobyć ze spiżarni zapasy wystarczające na trzy dni dla tuzina osób, a było to więcej niż potrzebowali. A przynajmniej tak z początku sądzili…


- Oznaczyliście kierunek wymarszu tego zapchlonego skurwysyństwa? - Zapytał Schulz, spluwając na ziemię z odrazą, kiedy zgodnie zapowiedzią ostali przy życiu mieszkańcy wioski spotkali się przed klasztorem, a właściwie tym co po nim zostało.
- Tak - odpowiedział Klaus bez wdawania się w szczegóły. Stał niewzruszony, tuż obok Magnusa, którego twarz podobnie jak jego, wykrzywiał ponury grymas zdradzający chęć działania.
- Dobrze, więc… Mamy plecaki z narzędziami, worki z żywnością, liny, kilka śpiworów oraz namiot z jeleniej skóry... Hmm… - Albert zamyślił się przez chwilę, zastanawiając się nad resztą potrzebnych w dziczy rzeczy. - Broni mamy więcej niż potrzebujemy. Brakuje nam koców, bukłaków, pochodni… cholera, będziemy musieli sobie bez tego poradzić. Narzucimy szybkie tempo; w lesie jest w miarę ciepło, ale jeśli kozłojebcy mają kryjówkę gdzieś dalej na południu to będziemy mieli większy problem.
Schulz miał zamiar coś jeszcze dodać, lecz nagle jego wzrok przykuł widok dwóch jeźdźców zjeżdżających ze skarpy w stronę wioski. Odepchnął na bok stojącego mu na drodze Kasimira, który z początku nie zrozumiał intencji starca i w efekcie obdarzył go złowieszczym spojrzeniem, które ten kompletnie zignorował. Dopiero głośny stukot kopyt przykuł uwagę młodego grabarza.

Potężnie zbudowany mężczyzna, w szatach zdradzających wysokie urodzenie, jechał w towarzystwie zabójczo pięknej kobiety, której lodowate spojrzenie szukało na twarzach zgromadzonych wieśniaków wyzwania. Albert Schulz sięgnął po miecz, który wyciągnął z pochwy z charakterystycznym dźwiękiem. Reszta mieszkańców Krausnick poszła w jego ślady i stanęli ramię w ramię, kurczowo trzymając za broń, w oczekiwaniu na przybycie jeźdźców, których zamiarów jeszcze nie znali. Buta pojawiła się na ich twarzach, jak za każdym razem, gdy mieli do czynienia z wysoko urodzonymi. A przynajmniej myśleli, że tak jest i w tym wypadku…


- Jako, że jestem wam obcy, wypada, abym jako pierwszy się przedstawił - powiedział nieznajomy mężczyzna, zatrzymując się na kilka metrów przed uzbrojoną po zęby bandą chłopów. Wyglądali groźnie; ich oczy rozpalone były w nieskrępowanym gniewie, który zaspokoić mogła tylko przelana krew, lecz mimo to odziany w długie szaty, łysy wojownik nie ugiął się pod ponurymi spojrzeniami mieszkańców Krausnick.
- Nazywam się Hieronim Lambert i jestem pobożnym sługą Sigmara, a towarzyszy mi Lexa, znana też jako Harpia z Norski - przedstawił się kapłan, choć wątpił, aby którykolwiek z tych prymitywów o nich usłyszał. Nie mniej jednak etykieta tego wymagała, tym bardziej, że chłopi nie sprawiali wrażenia przyjaźnie nastawionych.
- Czego chcecie? Z naszej wioski nie pozostało zbyt wiele. Jeśli przybyliście po podatki to możemy wam zapłacić jedynie przelaną krwią i potem - odparł sędziwy mężczyzna, ubrany w znoszony, acz zadbany strój imperialnego żołnierza.
- Zauważyłem. Nie przybyłem tu jednak, aby was nękać, lecz by odebrać to co jest mi należne - na słowa sigmaryty, chłopi jeszcze mocniej ścisnęli za broń, szykując się do ataku, lecz powstrzymała ich ręka Schulza, który obdarzył intruza podejrzliwym spojrzeniem.
- A czymże jesteśmy tobie winni? Cośmy skradli, żeś zadał sobie tyle trudu, aby przybyć do tego zapomnianego przez bogów zakątku? Nie widzisz, że nic nie mamy? Czy może nasze miecze i topory mają przemówić do tego zakutego łba, który podtrzymuje twój kruchy kark? - Zapytał Albert Schulz, podchodząc bliżej do kapłana. Niemalże natychmiast drogę zastąpiła mu Lexa, mierząc starca wyzywającym spojrzeniem, lecz Lambert rozkazał cofnąć się jej, co uczyniła z wyraźną niechęcią.
Stary żołnierz stanął przed jeźdźcami niewzruszony, nie bał się żadnego z nich. Rozłożył ręce w oczekiwaniu na odpowiedź. Zacisnął też pewniej dłoń na rękojeści miecza, sądząc, że to spotkanie może zakończyć się w jeden tylko sposób.
- Ja i moi ludzie - zaczął brat Lambert spoglądając za siebie na zjeżdżającą ze skarpy w oddali, resztę oddziału najemników - przybyliśmy po pewien artefakt zwany Kielichem Sigmara, który skrywa klasztor w Krausnick. Nie po to, by was gnębić! Acz widzę też, żeśmy się spóźnili… Co się tu wydarzyło? - Zapytał, choć podświadomie znał odpowiedź.
- Napadła nas horda mutantów, którą wypluł na naszą ziemię Las Cieni - odparł szorstko Schulz, po czym dodał - Artefakt, którego poszukujesz wpadł w ich ręce. Podobnie jak większość naszych kobiet i dzieci…
- Rozumiem, bardzo mi przykro z powodu waszej straty... - powiedział kapłan, na co starzec w odpowiedzi tylko zmrużył oczy w ponurym spojrzeniu.
- A więc artefakt znajduje się w rękach zwierzoludzi, prawda? Jesteś tego pewien? - Dodał pośpiesznie Lambert, lecz szybko pożałował swych słów widząc kipiącą od wściekłości twarz starca.
- Tak! Na własne oczy widziałem rycerza w czarnej zbroi, który trzymał Święty Kielich Sigmara w swej plugawej dłoni. To był kurgan, powiadam ci! - Uniósł się Schulz, na co Lambert zareagował z lekka kpiącym uśmieszkiem.
- I mimo to przeżyłeś. Ciekawe… - zamyślił się, a starzec odpowiedział mu tym samym grymasem, którym nieznajomy go obdarzył.
- Nie tak łatwo zabić starego żołnierza - dodał butnie.
- Łatwo - zaprzeczył łysy kapłan, odwzajemniając mu ponure spojrzenie. W tym samym momencie dołączyła do niego reszta najemników, która stanęła kilka metrów za nimi przysłuchując się w zaciekawieniu tej dziwnej rozmowie. Ich dłonie bezpiecznie spoczywały na rękojeściach oręża na wypadek, gdyby miało dojść do rękoczynów.
- Twoje ocalenie to zasługa Sigmara, który ma wobec was plany… - odezwał się spokojnym głosem Hieronim, lecz weteran agresywnie wtrącił się mu w słowo:
- Bogowie szczają na nas, a Ty mówisz, że to deszcz! - Obruszył się Albert Schulz. - Nie odróżniłbyś kutasa swego pana od bicza kurgańskich poganiaczy niewolników! A teraz zejdź mi z oczu, bo nie mam zamiaru tkwić w miejscu, kiedy nasze kobiety i dzieci są w rękach tych bestyj!
- Jest was trochę ponad pół tuzina, a ze mną i moimi ludźmi przeszło tuzin. Jak zamierzacie pokonać liczniejszego od siebie wroga? - Kontynuował wciąż spokojnym i dociekliwym tonem brat Lambert, kompletnie ignorując zaczepki słowne sędziwego chłopa.
- ONI… ZABRALI… NASZE… RODZINY! Mam ci to kurwa przesylabować?! Może być ich i cała armia, ale nasze kobiety i dzieci należą tylko i wyłącznie do nas, zrozumiałeś? - Huknął na niego Schulz, łypiąc spod łba.
- Wyrżniemy ich w pień, a jeśli Ty, sigmaryto, staniesz nam na drodze to niechybnie dołączysz do poległych - kontynuował weteran grożąc mu mieczem, na co kapłan odpowiedział nieznacznym machnięciem dłoni.
- Tak się oczywiście nie stanie. Ruszymy razem z wami i wyrwiemy z plugawych szponów zwierzoludzi wasze kobiety i dzieci - zapewnił go Hieronim Lambert, na co starzec powoli skinął głową, po czym schował miecz do pochwy, choć uczynił to niechętnie. Wiedział, że w sytuacji, w której się znalazł nie mógł odmówić przyjęcia pomocy, choć w tym wypadku bardzo tego chciał. Nie pozostawiało wątpliwości, że sigmaryta zdecydował się na tą wyprawę tylko ze względu na artefakt i tak naprawdę miał gdzieś los ich kobiet, lecz dopóki zwierzoludzie trzymali w swoich rękach uprowadzone rodziny i święty kielich, ich cel bardziej ich łączył niż dzielił.
- Możecie do nas dołączyć pod warunkiem, że nie będziecie nas spowalniać - odparł Schulz, po czym wrócił do swoich pobratymców, aby ustalić resztę szczegółów wyprawy. Dialog, który rozegrał się między starcem, a przybyszem, mógł się wydawać dziwny pobocznemu obserwatorowi, zważywszy na łatwość z jaką Albert zaakceptował pomoc z rąk najemników, lecz prawdę powiedziawszy nie miał innego wyboru, a dodatkowy rozlew krwi tylko zaprzepaściłby ich szanse na uratowanie swych rodzin. To nie był odpowiedni moment, by stawiać opór.

Po rozmowie z Schulzem, brat Lambert zwrócił się do swoich ludzi:
- Pójdziemy z nimi, ale pod żadnym pozorem nie słuchajcie rozkazów tego lunatyka. Prędzej sprowadzi na nas wszystkich śmierć, a poza tym to ja wam płacę, zrozumiano?
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019

Ostatnio edytowane przez Warlock : 02-02-2016 o 22:06.
Warlock jest offline  
Stary 21-06-2016, 13:32   #10
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Cokolwiek Wilhelm próbował jej udowodnić, zdecydowanie nie taki skutek pragnął osiągnąć. Norsmanka twardo trzymała się na nogach po wypiciu dużej ilości alkoholu i nawet zawroty głowy jej nie doskwierały. Dla niej mocne trunki były jak mleko dla noworodka, czymś naturalnym i jedynym do picia, odżywcze soki! Chlanie i pierdolenie były nieodzownym elementem jej kultury pochodzeniowej, której nawet jako urodzona kobieta, nie potrafiła się wyprzeć. W zachowaniu często przypominała swoich pobratymców, z tą różnicą, że ona miała cycki i zupełnie inny sprzęt, który jakby wykluczał ją z możliwości pieprzenia się bez konsekwencji i silnego zdominowania kochanka.
Lepiej miała się sprawa z piciem. Tutaj płeć nie stawiała limitów, a Norsmanka potrafiła dorównać innym chłopom z Norski, stając często w szranki na najmocniejszą głowę. Była to przednia rozrywka, bardzo prostacka, ale Lexie sprawiała wiele przyjemności. Była ubawiona i podekscytowana niemal tak samo, jak po krwawej rzezi na zwierzoludziach.
Blondynka weszła do pokoju zamykając za sobą drzwi. Wewnątrz było ciemno i tylko nieszczelne okno wbudowane w mury, dawało nieco światła. Kobieta posadziła nieco wstawionego Wilhelma na jego łóżku, nachylając się nad nim, aby ostrożnie usiadł i nie przywalił potylicą w znajdującą się za nim ścianę.
- U nas w Norska to by taka pijana facet zostawić pod stół, jak jebł tak spał. Lexa mieć dobra zabawa, choć wasza Imperium słaba mieć głowa - powiedziała z uradowaniem na ustach. W sumie Wilhelm nie był jakoś mocno strzepany alkoholem, wręcz sam zaproponował, żeby pójść z nim i dokończyć bitwę na picie w pokoju, ponieważ miał w plecaku jeszcze swój prywatny zapas. Lexa jednak nie była pewna, czy dalsze picie to taki świetny pomysł
- Imperium a Norska to dwa różne światy - stwierdził Wilhelm opierając się wygodnie o ścianę. Czuł, że mocno przeholował z alkoholem, jednak nie przejmował się tym wcale. Ba! Z chęcią wypiłby jeszcze więcej! Kiedy każdy dzień mógł być jego ostatnim, hedonistyczne nawyki zyskały na sile, a wszelkie konsekwencje zdawały się jedynie nieznaczącymi wiele przestrogami. Za dawnych czasów również raczej nie skąpił od przyjemności, jednak zwykle potrafił wyznaczyć sobie granicę (lub jego sakiewka je wyznaczała), których wolał nie przekraczać. Teraz jednak wszelkie te ograniczenia wydawały mu się jedynie śmiesznym żartem. Chciał nacieszyć się życiem, póki jeszcze je miał.
- Wy, tam w Norsce, kiedy nie toczycie krwawych walk, to chyba nie macie zbyt wiele ciekawych rzeczy do roboty. Więc co wam pozostaje? Chlanie, albo pieprzenie się. Nie dziwne, że macie takie mocne głowy - mówił całkiem rozbawiony. - Swoją drogą… - Lekki uśmiech pojawił się na jego twarzy, a oczy roziskrzyły się wesoło, kiedy spoglądał na wojowniczkę. - Ciekawe czy to drugie wychodzi wam równie dobrze jak pierwsze.
Kobieta nie wyprostowała się, gdyż w tej pozycji zatrzymały ją jego slowa. Zmrużyła nieco oczy i przechyliła głowę lekko w bok, nie odrywając spojrzenia od Wilhelma. Jej długie, jasne jak poranne słońce włosy układały się miękko na prawym ramieniu i spływały prosto w dół, zatrzymując się niewiele niżej niż niewielkie piersi. Początkowo otworzyła usta z szerokim uśmiechem, aby coś odpowiedzieć, jednak gdy nabrała do płuc powietrza, zatrzymała się. Lexa od samego początku wiedziała, że kaleczy znany wszem i wobec język, tym samym nastawiajac się na drwiny. Naturalnie wcale jej to nie obchodziło i porozumienie się z tymi ludźmi było jej obojętne, gdyż miała nadzwyczajną pewność, że ich mordy i uśmieszki szybko znikną, kiedy ulatująca ciurkiem krew z ich żył i tętnic zatrzyma ich życie. Teraz jednak stała przed mężczyzną, który już od momentu wyprawy ją irytował i śmieszył. Jego gadulstwo, choć płynne i niepozbawione piękna dokładności mowy Reiklandzkiej, drażniło z początku ze względu na to, iż kobieta nie lubiła być ciągnięta za język. Po prostu nie lubiła mówić w tej ich mowie.
Dotychczas twarz blondynki była blisko jego twarzy, a ciśnienie jak i napływ gorąca poczęły w niej narastać, jednakże Norsmanka w końcu się wyprostowała, górując nad siedzącym mężczyzną wzrostem. Odgarnęła roztargane włosy przyglądając się mu w przedłużającym się milczeniu, a cisza jaka nastała zdawała się być krępująca. Przełknęła głośno ślinę, paraliżując go swoim spojrzeniem, jakby chciała sprawdzić jego strach. Nie dało się ukryć, że ciało Lexy było silnie umięśnione i skażone licznymi bliznami. Na jej brzuchu wyraźnie rysował się każdy mięsień, a zagojone, dawne rany pozostawiły po sobie blizny jaśniejsze od jej cery. Była również posiadaczką wielu, czerwonych tatuaży. To samo działo się na jej ramionach, a także udach. Wszystko to było dla Wilhelma odsłonięte i podane jak na talerzu, gdyż Norsmanka chcąc odpocząć od ciężkiej zbroi, pozostała jedynie w swojej skórzanej przepasce, zasłaniającej piersi, oraz drugiej na biodrach, która skutecznie osłaniała jej pośladki. Reszta ciała była obnażona i postawiona tuż przed jego oczami, jak nieudane dzieło sztuki lub trofeum
- Nie bać się? - spytała w końcu twardym tonem głosu, wydobytym prosto z gardła, nie konkretyzując o co dokładnie jej chodzi. Im mniej słów, tym lepiej.
Wilhelm na sekundę spoważniał. Wcale nie ugiął się przed miażdżącym spojrzeniem kobiety, ani przed jej słowami. Wpatrywał się w nią bez ustanku, a jego oblicze nie okazywało ani strachu ani jakiegokolwiek wahania. I ewidentnie ta odwaga nie była jedynie efektem działania alkoholu. Norsmanka mogłaby pomyśleć, że siedzi przed nią kompletnie inna osoba, niż ta, którą poznała kiedy wyruszali z Altdorfu. Tym razem w jego zachowaniu nie było nic sztucznego. Nie była to tylko kolejna gra aktorska, czy fałszywa maska, za którą krył swoje prawdziwe oblicze.
- W ciągu tych trzech dni, odkąd wkroczyliśmy do tego cholernego lasu, pogryzły mnie zmutowane wilki, zostałem poturbowany przez minotaura, czułem woń spalonego futra centigorów, nafaszerowałem kulami oddziały zwierzoludzi, spotkałem się twarzą w twarz ze smrodem trolli bagiennych i straciłem ucho w walce z całym stadem tych pomiotów chaosu - Wilhelm wymieniał wszystko poważnym tonem, niemalże na jednym oddechu. Po chwili jednak wrócił jego dobry humor. Zaśmiał się i zrelaksował. Z uśmiechem znowu zlustrował Lexę wzrokiem. - O reszcie nie chce mi się nawet wspominać. Teraz ja również mogę się pochwalić własnymi bliznami. Po tym wszystkim, mogę w końcu szczerze powiedzieć, że nie. Ja nie bać się.
Kobieta uśmiechnęła się półgębkiem, a po chwili spod jej warg ukazały się zęby, wyraźnie powstrzymywała się od śmiechu. Chciała powiedzieć mniej słów, bo im mniej mówiła, tym mniej popełniała błędów, ale widać nie sprecyzowała dokładnie, czego mógłby się bać. Lexa westchnęła głośno, przegryzając mocno dolną wargę i zbliżając się niespiesznie do mężczyzny, weszła kolanami na łóżko, siadając na Wilhelmie okrakiem i chwytając rękami kołnierza jego koszuli.
- Lexa pytała, czy nie bać się, że od sprawdzania, spuchnie tobie kutas? - doprecyzowała wulgarnie, dociskając pośladki do jego krocza i nachylając się nad twarzą mężczyzny. Jej dłonie mocno ścisnęły koszulę, jakby chciała ją z niego zedrzeć siłą.
- A ja mówiłem, że się nie boję - zaśmiał się Wilhelm, ciągle spoglądając na Lexę z rozbawieniem, które jednak nie miało w sobie ani krzty złośliwości. Wyglądał nawet, jakby jej zachowanie całkiem mu pasowało. Nie był przyzwyczajony do aż tak dominujących kobiet, jednak nie był to dla niego problem. To mogło być całkiem interesujące i przyjemne doświadczenie. Życie aktora miało w sobie wiele zalet. Jedną z nich było dosyć spore zainteresowanie płci przeciwnej, dzięki czemu Andree specjalnie nie musiał martwić się dotychczas o zaspokojenie swych potrzeb. Jednak nigdy wcześniej nie miał do czynienia z podobną do Lexy kobietą. Odruchowo jego biodra lekko napięły się, a ręce zaczęły wolno wędrować wzdłuż ud dziewczyny w górę.
Na ten odruch akceptacji kobieta szarpnęła z całych sił jego koszulę, rozdzierając jej materiał i obnażając tors mężczyzny. Gwałtownie wpiła się wargami w jego usta, przylegając mocniej każdym kawałkiem swojego ciała do niego. Jej biodra poruszały się spokojnie, ocierając o przyrodzenie. Lexa czuła napięcie jego ciała i wzrost podniecenia, co jedynie bardziej ją nakręcało. Wargami pieściła jego usta, wsuwając język w ich głąb, aby zetknąć się z jego językiem. Ręce kobiety powędrowały w stronę spodni, które zaczęła odpinać. Jej ciało pomału zaczęło się skręcać napierajac na niego, aby mogli razem położyć się wzdłuż łóżka. Wilhelm w podnieceniu dał się ponieść Norsmance. Przekręcił się wraz z nią, wygodnie kładnąc się na materacu. Jego dłonie gwałtowanie wędrowało po plecach dziewczyny, wyczuwając każdą ranę i bliznę na nich. Gdy natrafił na skórzaną opaskę, chwycił za materiał i pociągnął go w dół, obnażając piersi kobiety. Z przyjemnością odczuwał ich ciepły dotyk na swym nagim torsie. Zaraz jednak jego ręce powędrowały w dół, do drugiej połowy stroju kobiety. Nie zdążyły jednak spocząć na pośladkach, kiedy to blondynka oderwała się od jego ust i przesunęła się niżej, żeby zedrzeć z niego spodnie. Te jednak pozostawiła w nienaruszonym stanie, nie rozrywając ich materiału, za co w sumie Wilhelm powinien być jej wdzięczny. Podczas powrotu na swoją poprzednią pozycję, przejechała językiem po trzonie penisa i włożyła go do ust zagłębiając do samego końca. Mężczyzna nie tylko jęknął, ale i niemal przeklął z rozkoszy, a jego ciałem targnęła ogarniająca przyjemność. Kobieta jednak nie planowała zatrzymać się tam na dłużej, bowiem po zwilżeniu ustami oderwała się od razu i zaraz potem opadła ponownie biodrami na jego miednicy. Twarda i naprężona męskość zagłębiła się gwałtownie w jej wnętrzu. Kobieta naprężyła ciało i odchyliła głowę do tyłu. Ciało aktora poruszało się rytmicznie sprawiając błogą rozkosz im obojgu. Sięgnął dłońmi do jej piersi, pieszcząc je ku swej przyjemności. Trwali tak przez dłuższą chwilę, podczas której Wilhelm mógł napatrzeć się na nagą towarzyszkę broni i dojrzeć każdą bliznę, ranę jak i wymalowane, czerwone tatuaże. Ta dzikość jedynie bardziej go nakręcała, a jej energiczne ruchy i rozwarte usta, z których wydobywało się przyjemne dla ucha westchnienie, działały pobudzająco. W końcu jednak sięgnął jedną dłonią do jej pleców, a przy pomocy drugiej podniósł się do siadu. Ponownie przywarli do siebie nieskrępowani, nadal nie przerywając rytmicznych ruchów bioder. Ich usta zwarły się razem na krótką chwilę, po czym mężczyzna zaczął wolno schodzić niżej ku jej szyi, sprawiając tym samym, że z gardła Norsmanki wydobył się cichy, podniecający jęk.
Lexa z silnej i wulgarnej wojowniczki stała się pociągającą kobietą, a jej twardy dotychczas ton głosu, zamienił się w przyjemny dla ucha pomruk rozkoszy. Choć na chwilę można było zapomnieć o jej wulgarności i braku w obyciu. Kobieta oddychała szybko i płytko, co chwilę wydobywając z siebie odgłosy podniecenia. Jej wygięte, umięśnione ciało było elastyczne, a jego ruchy rytmiczne i pewne swoich czynów. Przyciskała pośladki najmocniej do ud mężczyzny, aby czuć go jak najgłębiej w sobie. Blondynka w swych poczynaniach zdawała się być zachłanna i równie pospieszna co przy szarży na przeciwnika. Chwyciła za jego ręce, aby przesunąć je niżej i ułożyć na swoich pośladkach, stanowczością nakazując im tam zostać. Dłoniami przesunęła po nagich ramionach Wilhelma. Ogarnięty podnieceniem mężczyzna przycisnął się do Lexy mocniej, a jego ruchy stały się jeszcze bardziej intensywne. Stare łóżko zaczęło skrzypieć pod wpływem ich przeżyć, jednak z pewnością nie była to rzecz, która mogła w jakiś sposób rozproszyć dwójkę kochanków. Ręce Wilhelma znowu powędrowały na jej plecy, tym razem chwytając je jeszcze mocniej. Mężczyzna chciał się położyć plecami na łóżku,pociągając ze sobą Norsmankę, jednak ta brutalnie pchnęła jego ciało na łóżko, a gdyby spróbował się znowu podnieść, ponownie by go popchnęła. Po kilku silnych kołysaniach bioder, w końcu nachyliła się nad jego twarzą, tak że znaleźli się w pozycji leżącej, zwarci w namiętnych pocałunkach i gwałtownej, mocnej penetracji. Kobieta w chwili ekstazy przegryzła Wilhelmowi wargę do krwi, sprawiając mu tym samym ból. Mężczyzna jęknął, ale jego podniecenie jedynie narosło, kiedy to język blondynki zaczął pieścić jego wargi zlizując z nich sączącą się z rany krew.
- Znak - mruknęła mu do ucha, chwytając jego płatek w usta i ssąc mocno, póki nie poczuła jak jego ciało drży, a penetrujący mocno jej wnętrze, naprężony członek zaczął pulsować. Ciche jęknięcie mężczyzny oraz rozluźnienie mięśni dało jej znak, że jego rozkosz osiągnęła swoją granicę. Lexa oderwała się od ucha Wilhelma, przechodząc ponownie do ust, z których scałowała wciąż płynącą niespiesznie krew, a gdy odsuwała twarz ich pełne podniecenia spojrzenia spotkały się ze sobą.

Trwało to jednak tylko chwilę, gdyż wojowniczka z ciężkim oddechem i przyspieszonym biciem serca, zeszła z mężczyzny i zaczęła się ubierać. Skoro była duża szansa, że niedługo polegną w wielkiej bitwie, nie było sensu przepuszczać takiej okazji, bo być może już się nie przytrafi. Stojąc do niego plecami zerknęła przez ramię sprawdzając co robi. Nie był aż tak mocno pijany by nie móc dojść do siebie po dwóch kwadransach. Nie zważając już dłużej na jego czyny i czy ma zapasową koszulę, przygotowała się do zwiedzenia lochów, dzierżąc w rękach swój topór.
- Wilhelm - powiedziała jak gdyby nigdy nic, swoim chłodnym tonem głosu - Zwiedź razem lochy - zaproponowała stanowczo odwracając się do niego przodem.


Drzwi od pokoju otworzyły się gwałtownie, ukazując wyłaniających się na korytarz Norsmankę i Aktora. Obydwoje dziwnie na siebie patrzyli, choć Lexa chyba znowu się nabijała, że jest tchórzem i boi się ciemnych piwnic pełnych głupich szczurów. Wtem blondynka dojrzała skradającą się Katarinę i wyjątkowo nie miała ochoty na jej smęty i fochy. Próbowała dogadać się z młodą wiedźmą, jednak ta zdawała się nie być nawet ku temu chętna. Wojowniczka rzuciła norskimi wulgaryzmami w jej kierunku i pokierowała się ku schodom prowadzącym w dół, a Wilhelm ruszył za nią.
W lochach zachowywali należytą ciszę i spokój. Kobieta nie czuła zdenerwowania, ale mimo to wciąż miała mięśnie napięte i gotowe do walki. Mężczyzna szedł tuż obok z gotowym do strzału garłaczem. Niemalże by go użył i podziurawił wieśniaka wraz z tym nowym, którego blondynka nawet nie znała z imienia.
- Głupi Klaus - wyzwała go cofając ostrze topora, które niemal rozłupało mu czaszkę. Całkowicie zignorowała fakt, że sama mogła dostać strzałą, a utkwiony w ciele grot nie byłby łatwy do wyjęcia. Od początku ta dwójka na siebie warczała, więc niekoniecznie dziwiła ta wrogość. Jednak pomimo tego, Lexa i tak była w lepszym nastroju niż zazwyczaj, więc tym razem we czwórkę ruszyli niezbadanym dotychczas korytarzem. Szli ostrożnie, rozglądając się na boki, jakby mieli się czegoś spodziewać, choć tak naprawdę wątpili w czyjąkolwiek obecność. Niespodziewane pojawienie się zjawy lekko ich zdekoncentrowało, Wilhelm wystrzelił z garłacza, a Norsmanka próbowała rozwalić ducha toporem. Wszystko jednak przez nią przeleciało, jakby zupełnie nie istniała i była wytworem ich wyobraźni.
Lexa odprowadziła zjawę wzrokiem, gniewnie mrużąc oczy. Jeszcze nic nie spierdoliło spod jej topora tak jak to małe, mroczne gówno! Kobieta chwilę musiała się zastanowić, ale tupot stóp pozostałych ludzi, zwabionych tutaj hukiem wystrzału z broni, skutecznie ją rozproszył. Warknęła pod nosem szczerząc zęby
- Lexa iść za ta zjawa, urwać jej łeb - oznajmiła jedynie mijając wszystkich i trąciła kogoś barkiem, przepychając się. Nie miała zamiaru bezmyślnie tutaj stać, a zdawało jej się, że nie ma nic normalnego w latających, niematerialnych poczwarach z jakąś latarenką w łapsku. Być może chciało im coś pokazać, a być może doprowadzić w pułapkę? Cokolwiek by to nie planowało, blondynka miała w zamiarze podążać tego śladem.
Zignorowała innych wieśniaków, którzy przyleźli tutaj zwabieni hukiem. Nie interesowali jej. Wszyscy, nie wiedząc czemu, udali się za blondynką, biadoląc przy tym niesamowicie. Lexa pomału miała dosyć tych rozmów, które do niczego nie prowadziły, ani w niczym nie pomagały. Idąc w ślad za zjawą dotarli jedynie do pokoju, w którym były zwłoki bezbronnych ludzi. Kobiecie ani się sniło przekraczać próg.
- Nie pierdolta już, gówno jest tu. Jakieś zwłoki - burknęła Lexa, a na jej twarzy zagościł kwaśny grymas. Przetarła ręką swój zakrzywiony nos i machnęła toporem na odczepne. Liczyła na coś ciekawszego. Odeszła od drzwi, obdarzając po drodze spojrzeniem Wilhelma i uśmiechnęła się półgębkiem. Rozglądając się wokoło wytężyła słuch. Oparła się plecami o ścianę i obserwowała korytarz, by wiedzieć czy coś nadchodzi.
Lexa była gotowa przypierdolić nadchodzącemu z topora, jednak usłyszawszy znajomy sobie głos bardzo zmarkotniała. Schowała broń zakładając ręce krzyżem pod piersiami i stała wciąż przez wejściem do pomieszczenia, pilnując korytarzy i tego, czy nie nadchodzi ktoś nieproszony. Pojawienie się dziadka zawiodło jej oczekiwania, wciąż nie miała komu spuścić wpierdolu. Nudniejszej wyprawy w życiu nie przeżyła!
Zbudzony ze snu Dziadek, w swej długiej pidżamce i czapeczce z pomponem, przyczłapał starczym krokiem od razu rugając wszystkich za hałas. Lexa splunęła przeżuwanym do tej pory kawałkiem skórzanego paska i zmierzyła Pyotra groźnym spojrzeniem.
- Lexa i Wilhelm bawić się w poszukiwanie - burknęła kobieta występując na przód i napinając mięśnie spojrzała wymownie na Pyotra, zaciskając przy tym pięści
- Ma z tym Dziadek jakiś problem?
- I co Lexa znaleźć?
- zapytał zniecierpliwiony.
Nie odpowiedziała. Zamiast tego wskazała ręką na pomieszczenie, w którym ściany oznaczone były nieznanymi jej malowidłami. Dziadek Rybak pospiesznie przekroczył próg i rozpoczęło się wielkie główkowanie na temat zobaczonych run. Kobieta uśmiechnęła się wrednie pod nosem, słysząc rozmowę wewnątrz pomieszczenia. Najwyraźniej nawet Dziadek się wkręcił w zwiedzanie, a miał z początku tyle pretensji o hałas.
Kolejne kroki sprawiły, że Lexa przerzuciła oczami. Ile jeszcze ich się tutaj zlezie? Brakowało chyba tylko Severusa i Lamberta. Od razu rozpoznała kroki Katariny, jednak nic nie powiedziała, po prostu zmierzyła dziewczynę nieprzyjaznym spojrzeniem i skrzywiła się gorzko. Czekała, kiedy to wszystko w końcu się skończy, albo kiedy znajdą wartościowe rzeczy, jak mikstury czy opatrunki.
Zamiast tego, Lexa usłyszała wydobywający się z pomieszczenia huk, a potem płacz i krzyki Adara. Lamentował jak mała dziewczynka, więc kobieta postanowiła sprawdzić co się dzieje. Przy ścianie leżała Katarina, jakby bez życia. Norsmanka szybko do niej podbiegła sprawdzając temperaturę działa
- Zabiliście ją - rzuciła oskarżycielsko, błyskawicznie omiatając wzrokiem otoczenie. Drzwi, których wcześniej nie widziała, od razu rzuciły jej się w oczy. Przerzuciła wiedźmę przez ramię i spróbowała je otworzyć z nadzieją na znalezienie jakichś leków czy mikstur, ale nic z tego. Wyszła więc na korytarz, by dać innym nadzieję i udawać, że ratuje Katę. Jednak jak miała ją ratować? Żadnych obrażeń, krwawienia, brak pulsu i oddychania. Lexa nachyliła się nad dziewczyną wpuszczając w jej płuca nieco powietrza. To jednak nie poskutkowało. Wzięła ją na ręce i przyniosła do pokoju, położyła ją na znajdujący się tam blat
- Nie żyje - oznajmiła bez większych emocji oglądając się na pozostałych. Ich miny jednak nieco ją zafrasowały.
- To znacza… Emm.. Moja kuzyn kiedyś jak przyjebać grzbietem w gleba, też stracić oddech… Na jakaś czas - dodała nie wiedząc co mogłaby powiedzieć, aby nie musieć skupiać na sobie i martwej dziewczynie tych licznych spojrzeń.
- O, patrzta - odwróciła uwagę wskazując palcem na jakieś alchemiczne urządzenie, do którego podeszła energicznie. Wzięła je do rąk oglądając, miało jakieś dziwne rurki. Lexa nie miała bladego pojęcia, co to za gówno.
- Można jeszcza do tego podłączyć, czy coś - po tej wypowiedzi zamilkła. No cóż mogła zrobić więcej? Wskrzeszanie było złem. Nie należało budzić zmarłych i niepokoić ich ciał. Blondynka wierzyła, że może naprawdę Kata straciła na chwilę oddech. Tyle, że ta rzekoma chwila, troszkę się przeciągała.
Stali tak jeszcze chwilę, wszyscy zmartwieni, ale przecież sami doprowadzili do jej śmierci. W pewnej chwili Kata odzyskała wszystkie funkcje.
- Mówiła, że jak moja kuzyn! - potwierdziła Lexa nie wierząc w swoje własne słowa, ale próbowała załagodzić sytuację. Sprawdziła dziewczynie temperaturę, ciepłota pomału wracała. Chwyciła ją pod kolana i za plecy, unosząc i chcąc wynieść z pokoju, aby udzielić pomocy medycznej, gdyż wszystkie napary miała w swoim plecaku, który został przy łóżku. Wtedy właśnie kucharzyna stwierdził, że już nie jest rozklejającą się babą. Pewnie, bo skoro już ktoś inny pomógł uratować życie Katarinie, to on nagle też umie się nią zająć. Lexa poczuła wszechogarniającą ją wściekłość, porównywalną do kurwicy choleryka. Najpierw doprowadza do jej śmierci, a potem śmie twierdzić, że jej pomoże? Że cokolwiek potrafi?
Norsmanka nie miała zamiaru się kłócić. Odwróciła się rzucając w niego gwałtownie młodą czarodziejką i nie bacząc czy ten przewrócił się pod jej ciężarem, wyszła z lochów, agresywnymi krokami kierując się w stronę kwater.
Blondynka poszła do swojego pokoju, początkowo siadając na łóżku, potem wstając i grzebiąc w plecaku. Następnie podeszła do małej okiennicy wyglądając na zewnątrz, a potem znów usiadła na materacu. Nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić, więc wyszła trzaskając drzwiami i udając się na małą przechadzkę, starała się unikać wracających z lochów ludzi. Nienawidziła ich, imperialny debilizm sączył się z każdego otworu tych tępych i zadufanych w sobie osób. Zero wdzięczności, zero odpowiedzialności, zero czegokolwiek. Była zła. Musiała odreagować.



* * *

- Pieprz mnie jak mężczyzna - powiedziała kiedy to ponownie znalazła się w jego pokoju. Pchnęła Wilhelma na łóżko, które zaskrzypiało pod gwałtownym upadkiem. Lexa bez zbędnych zabaw zdjęła z siebie resztki odzienia, stając przed nim naga nie po raz pierwszy. Na ten widok i słowa znów narosło w nim podniecenie. Norsmanka rzuciła się na niego z dzikością, jak poprzednio siadając na nim okrakiem, ale tym razem z większym impetem. Od razu przywarła ustami do jego warg, pożerając mężczyznę namiętnymi i agresywnymi pocałunkami. Jej nagie biodra z dzikością ocierały się o krocze, powodując gwałtownie narastające napięcie. Wilhelm poczuł, jak blondynka drugi raz próbuje go zdominować, jednak tym razem zdecydowanie bardziej ostro, więc odważył się to zmienić. Chwycił ją za pośladki i uniósł do góry, aby rzucić plecami na łóżko. Złapał kobietę za nadgarstki i przycisnął je mocno do materaca tuż nad jej głową. Kobieta szarpnęła się i mimo iż była silniejsza, Wilhelm obrał sobie za cel poskromienie jej złości. Zablokował jej ruchy nóg siadając na niej okrakiem i posyłając kobiecie cwany uśmieszek. Lexa gniewnie zmrużyła oczy i zamachnęła się głową, uderzając go niegroźnie we wcześniej przegryzioną przez nią wargę. Wilhelm syknął z bólu i językiem wyczuł metaliczny posmak krwi na wargach, zaś Lexa uśmiechnęła się wyraźnie zadowolona. Gdy upewnił się, że jego czyny mimo agresywnych protestów, jednak jej się podobają, wpił się mocno w jej rozpalone usta, pozwalając zasmakować krwi płynącej z wargi, po czym zaczął robić to, o co go prosiła - pieprzyc ją.
Kobieta tym razem, w przypływie ekstazy, pozostawiła na jego plecach ślady swoich paznokci.


Lexa otworzyła oczy pół godziny przed świtem. Nie wiedziała nawet kiedy po skończonym stosunku padła ze zmęczenia i zasnęła. Obudziła się leżąc obok Wilhelma, a jej nagie ciało przykryte było podwójną warstwą koców. Nie wiedziała, w którym momencie mężczyzna ją przykrył, jednakże to był miły gest. W twierdzy unosił się nieprzyjemny chłód, który mógłby doprowadzić do spadku temperatury i osłabienia. Lexa przez chwilę przyglądała się śpiącemu obok niej mężczyźnie, jednak doskonale wiedziała, że musi stąd spadać. Nigdy wcześniej nie spała z kimś, z kim się rżnęła, więc była to dla niej nietypowa sytuacja. Chcąc się wymknąć spod ściany zaczęła przechodzić przez Wilhelma po cichu, jednak zdradzieckie łóżko zaskrzypiało nieznośnie. W połowie drogi, gdy już jedna noga niemal sięgnęła podłoża, a druga wciąż była po drugiej stronie mężczyzny, ten zatrzymał ją, chwytając mocno za uda.
- Wybierasz się gdzieś? - spytał Andree otwierając jedno oko i spoglądając na siedzącą na nim Lexe. Ta zmrużyła oczy, a jej usta naburmuszyły się w groźnej minie, która już przestała robić na nim wrażenie. Potwór, który gotów był cię zabić i plunąć ci w twarz, stał się dla niego bestią w skórze namiętnej i dumnej kobiety.
- Tak - odparła powściągliwie. Jego brew zawędrowała ku górze wymuszając bardziej rozbudowaną odpowiedź, a trzymające jej ud ręce, zaczęły gładzić skórę kobiety
- Do swoja pokój - dodała objaśniając i choć mogłaby siłą wstać, nie zrobiła tego. Zamiast tego delektowała się dotykającymi jej dłoniami i jego rosnącym podnieceniem, którego nie dało się nie wyczuć. Zawróciła nogę będącą przy podłodze i oparła kolano o łóżko, nachylając się nad Wilhelmem, aby przywrzeć do niego ustami i ostatni raz zgarnąć odrobinę rozkoszy, która po tych wszystkich przeżyciach, zdecydowanie im się należała. Za każdym razem, gdy kobieta była silnie pobudzona, wbijała mu swoje paznokcie w obnażony tors, pozostawiając na nim ślady swojej dzikości i zadowolenia.


Kiedy Norsmanka wróciła do swojego pokoju, na zewnątrz zaczynało pomału świtać. Wykończona nocnymi wrażeniami padła na swoje łóżko, zakrywając się aż po czubek głowy kocem i zasnęła w ciągu zaledwie kilku sekund. Kiedy ponownie się obudziła, był już ranek, a z korytarzy twierdzy słychać było ruch obudzonych i szykujących się w dalszą drogę ludzi. Kobieta wstała z łóźka, aby najpierw zająć się raną Severusa, nie omieszkała jeszcze wymienić z nim kilku zdań. Wciąż czuła wewnątrz siebie efekty minionej nocy, choć zmęczenie pomału zaczynało mijać. Gdy tylko skończyła pomagać akolicie, ubrała się w zbroję, spakowała i opuściła pokój, pozostawiając mężczyznę samego ze swymi myślami.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172