|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
09-03-2016, 10:45 | #1 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | [Warhammer 2ed.] W objęciach mrozu
__________________ [i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i] |
09-03-2016, 14:26 | #2 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | 14 dzień Mörsugur (grudzień), Anno Sigmari 2340, Frossborg, północna Norska,
__________________ [i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i] |
09-03-2016, 17:34 | #3 |
Reputacja: 1 | Pośród siedzącej prze stole zbieraniny zasiadało trzech krasnoludów. Ot brodate towarzystwo, jednak jeden z khazadów nie posiadał zarostu. Jego twarz zakrywały materiałowe bandaże. Podobnie było z dłońmi, chociaż palce pozostawały osłonięte, ukazując paskudne blizny oparzeniowe. Pomimo tego ciężko było pomylić tego osobnika z człowiekiem - niewysoki wzrost, masywna budowa ciała i szeroka czaszka. Wszystko wskazywało na to że był to po prostu strasznie okaleczony dawi. Od dobrych kilku minut siedział bez ruchu wpatrując się w ogień płonący w jednym z koszy podwieszonych pod sufitem. Dłonie złożył na swoim drewnianym, okutym kuflu i na nich oparł brodę. W jego zielonych oczach odbijały się ogniki i wyglądało na to, że nic nie jest w stanie przykuć jego uwagi. Nawet wtargnięcie wojów Jarla Wulfrika, którzy donośnie rozgłosili co ich przywódca miał do powiedzenia. Dopiero kiedy Norsmeni wyszli krasnolud podniósł się i przeciągnął, aż mu kości zatrzeszczały wraz z kółkami kolczugi osłaniającej jego pierś. Nie był przyzwyczajony do mrozów Północy. Co prawda podobnie było w Górach Krańca Świata zimą, ale nie zdołał się jeszcze przyzwyczaić. Ciało przed zimnem broniło wełniane ponczo oraz płaszcz z niedźwiedziego futra. Dawi sięgnął po dzban z miodem i nalał sobie do kufla, po czym zluzował bandaże na ustach, odsłaniając zniekształcone wargi. Wypił łyk i rzekł spokojnym, dudniącym głosem. - Grobi... są zarazą całego świata. Nie zdziwiłbym się gdybym spotkał ich nawet w Lustrii, Nipponie czy Arabii. Pięć sceattas za dzień... plus wikt i opierunek. - krasnolud wypił jeszcze jeden łyk trunku i dodał - To... niezła perspektywa... na pewno ciekawsza niż siedzenie na dupie przez całą zimę. Szczególnie... że... jest kilka... spraw, które wypadałoby z grobi wyjaśnić... przy pomocy młota i topora. Trzeba tylko... dotrzeć do Morkestaad. - przeniósł wzrok na siedzących przy stole Norsów - Jakie są możliwości, żeby się tam wyprawić? Ostatnio edytowane przez Stalowy : 13-03-2016 o 13:58. |
09-03-2016, 18:28 | #4 |
Reputacja: 1 | Zima która odcinała ich od reszty świata dla jednych była przekleństwem - gdyż nie mogli oni udać się do Imperium, dla innych zaś była błogosławieństwem gdyż oznaczało to że i nikt i Imperium nie przybędzie do Norski. |
09-03-2016, 23:19 | #5 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | Weddien obracał w palcach dysk z nieznanego metalu, iskry z paleniska odbijały się w tajemniczych zapisach i symbolach. Nie udało mu się do tej pory odszyfrować tego, co oznaczały, wyryto je w języku Elfów Wysokiego Rodu. Choć sam wywodził się z Asur, całe życie spędził poza Ulthuanem. Ze względu na przybranego ojca to Norskę traktował w sposób szczególny. Ta niegościnna, surowa kraina stała się bliska jego sercu. Wracał do niej z morskich podróży, czekając widoku klifów, śniegów oraz dotyku mroźnego wichru, który smagał oblicze szronem. Jednakże prawdziwym domem Muirehena był morski żywioł. "Dziecię morza" to imię nadał mu Alkir. Jako noworodek, po wielkim sztormie, znaleziony nieopodal Yvress uznany bowiem został za dar od Bogów. Ostatnio edytowane przez Deszatie : 10-03-2016 o 01:13. |
10-03-2016, 13:59 | #6 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu Ostatnio edytowane przez Nami : 10-03-2016 o 14:52. |
11-03-2016, 23:05 | #7 |
Reputacja: 1 | Podkład muzyczny: https://www.youtube.com/watch?v=k2Qq_tBhDsQ 14 dzień Mörsugur , poranek Anno Sigmari 2340, Frossborg, północna Norska,
__________________ # Kyan Thravarsson - #Saga Kapłanów Żelaza by Vix -> #W objęciach mrozu by Kenshi -> #Nie wszystko złoto, co się świeci by Warlock |
12-03-2016, 23:34 | #8 |
Reputacja: 1 | Kolejny dzień mijał jak poprzednie. Do południa włóczył się bez celu po porcie, przyglądając się pracom trwającym na przyholowanym przez nich bretońskim brygu i rzucając tęskne spojrzenia dalej, tam gdzie morze o takim samym odcieniu jak barwa jego oczu łączyło się z zimowym niebem. Gdy już porządnie wymarzł zawitał w miejsce, gdzie gorąca woda i równie gorące kobiety oferowały nieco błogostanu dla spragnionego ciepła wojownika. Dokładnie w ten sposób udało mu się roztrwonić niemalże wszystko, co zdobył w czasie ostatniej wyprawy - któż jednak zamartwiałby się takimi drobnostkami, kiedy pochodzące z różnych krajów branki miały tyle do pokazania i opowiedzenia? Był daleko od domu. Ziemie klanu Skjoldung otaczające położoną u południowych wybrzeży Norski osadę Skrolm, tworzyły wraz z innymi klanami siłę plemienia Skaelingów - niezrównanych żeglarzy i postrachu północnych rubieży Imperium. Jego ojciec, Ragnheiðr, liczył na triumfalny powrót syna i zazdrość swoich sąsiadów, ośmioro braci i trzy siostry na opowieści o wielkich bitwach i bohaterskich wyczynach, a matka, Aðalbjörg, cóż - ona pewnie zawsze, razem z pozostałymi dwiema żonami będzie po prostu czekać w milczeniu na powrót dzieci swego męża. Taka była ich rola. Po południu schodził do głównej sali, gdzie jadł i pił, aż brzuch był przyjemnie pełny, a wszystko wokół rozmywało się przy każdym gwałtownym ruchu. Zaiste nie były to bardzo ambitne i ważkie zajęcia, ale cóż innego miałby robić w oczekiwaniu na zwołanie załogi i kolejną wyprawę? Tym razem wypadło mu biesiadować w mocno egzotycznym towarzystwie. Znał ich wszystkich z widzenia, więc nawet nie skrzywił się, gdy kolejno dosiadali się do stołu, przy którym siedział nad kuflem czegoś paskudnego i michą jeszcze gorszej strawy. Bladolica wiedźma z Południa w towarzystwie Norsa, szpiczastouchy i trójka karłów o posępnych gębach i zgrzytliwych głosach. Jeśli się nie mylił - wszyscy oni utknęli w tej portowej dziurze na ziemiach Aeslingów jak on. Młody posługacz przedarł się wreszcie przez pękającą w szwach salę i sprawnie zebrał zamówienie wraz z rzuconymi na stół monetami. Ledwo zniknął, zimny podmuch zwrócił uwagę Ragnheiðrsona na kolejnych sprawgnionych napitku i strawy przybyszów. Na szczęście się mylił. Co prawda nie z Frossborg, ale z pobliskiego Morkestaar wkrótce ruszy wyprawa wojenna pod wodzą jarla Wulfrika oferującego naprawdę zacny żołd za szansę na chwalebną śmierć. Cóż mogło być bardziej obiecującego? Bladolica wiedźma zaczęła się dopytywać towarzyszącego jej Norsa o to, co wygłosili właśnie posłańcy jarla. Najwidoczniej nie znała norskiego podobnie, jak trójka brodaczy - ich miny wyraziły zrozumienie dopiero, gdy wezwanie jarla padło w języku południowców. - Pół dnia morzem, a ze trzy dni pieszo najmniej. - Powiedział na głos w języku staroświatowym, szybko szacując odległość do Morkestaar. - Z tym, że żaden okręt nigdzie stąd w najbliższym czasie nie wypłynie - zostaje więc jedynie lądem iść, traktem wzdłuż wybrzeża. - Dodał jeszcze i zamilkł, skupiając się na zawartości kubka. Wysoki, barczysty i nadzwyczaj dobrze umieśniony mężczyzna z burzą blond włosów, brodą i niepokojącymi oczami o barwie morza w czasie sztormu nie wyróżniał się zbytnio wśród innych bywalców tawerny. Bez wątpienia był Norsem, chociaż jego akcent mógł zdradzić wprawnemu słuchaczowi, że raczej nie pochodzi z tych okolic. Zwykle dumnie wyprostowany, spojrzenie miał harde, chociaż pozbawione wyzwania rzucanego wszystkim dookoła, a jego ruchy zdradzały wynikającą z doświadczenia oszczędność. Nie potrzebował nic udowadniać, a przy tym trudno byłoby szukać u niego bojaźni, czy strachu. Odzywał się rzadko, a jeśli już to powoli i zwięźle. Nosił się niebogato, ale też unikał podłych materiałów. Miękko wyprawione skórzane spodnie spięte pasem z żelazną klamrą, wysokie buty obszyte futrem, lniana koszula spod której można było dostrzec wijące się na szyi tatuaże oraz wełniana bluza. Gdy wychodził na zewnątrz przywdziewał podróżny płaszcz z kapturem podszyty wełną i rękawice chroniące dłonie przed mrozem, ale poza widocznym nożem w pochwie przy pasie nie było widać, żeby po Frossborg chadzał z inną bronią. Nie miał, czy po prostu nie czuł potrzeby nosić ze sobą dodatkowego żelastwa - musiało to jeszcze pozostać tajemnicą. Chwilę po wyjściu posłańców ich stół zapełnił się przyniesionymi z kuchni naczyniami, a Wulfgar nie uczestniczył w rozmowach. Nie miał o czym dyskutować. Sprawa była jasna - jutro rusza na północ, żeby zaciągnąć się do oddziałów mających wesprzeć brata jarla Wulfrika. To było coś. na co czekał od czasu przybycia do Frossborg. Coś dla prawdziwych mężczyzn. Wojna. Bogowie będą zadowoleni. Jak zdążył wywnioskować z toczącej się w jego obecności rozmowy, wszyscy obecni mają podobne zamiary. Z jednej strony raźniej będzie iść do Morkestaar, ale z drugiej... sam nie był pewien. Czym innym było iść ramię w ramię z podobnymi sobie rosłymi mężczyznami śmiejącymi się niebezpieczeństwu w twarz, gardzącymi słabeuszami z Południa i pragnącymi opuścić ten nieprawdziwy świat z mieczem w dłoni i skąpani we krwi wrogów. Czym innym było wzywanie wszystkich, w tym przybyszów i wszelkich przybłędów, nawet żałosnych imperialnych do walki w imieniu jarla. Czy było aż tak źle, że nie starczało dzielnych synów Norski do walki o swoje ziemie? Czy naprawdę jarl Wulfrik musiał polegać na bladolicej wiedźmie z Południa wyznającej boga śmierci? Wulfgar i wielu mu podobnych ani myślało uznawać kogoś takiego, jak bóg śmierci - przecież każdy wojownik rozpoczynał prawdziwe życie właśnie po śmierci w tym nieprawdziwym świecie. Bohaterska śmierć była wyzwoleniem i żaden bóg nie był do tego potrzebny. Do tego Nors noszący symbol bladolicej wiedźmy? Nors, który wyrzekł się swoich potężnych bogów i stał się wyznawcą jakiegoś fałszywego bożka mięczaków z Południa? Coś takiego z pewnością odwróci przychylność bogów od wyprawy Wulfrika. Nim ruszą jutro trzeba będzie zadbać o ich przychylność, żeby i im nie przytrafiło się nic złego z tego powodu. Elf i karły nie budziły w nim takiego niepokoju, jak wspomniana dwójka. Ich obecność nie rzucała wyzwania losowi, a zgoda na uczestnictwo w wyprawie należała do jarla. Jeśli chciał mieć takich dziwolągów na pokładzie knarr, to jego sprawa i jego zmartwienie. Współbiesiadnicy powoli zaczynali opuszczać salę. Ragnheiðrson był niemal gotowy, a kilka ostatnich potrzebnych mu rzeczy zamierzał nabyć u gospodarza lub zrobić samemu, dlatego nie ruszał się z miejsca doceniając ciepło ogrzewanego pomieszczenia i strawy, których przez następne kilka dni może braknąć. Nie pierwszy i nie ostatni raz zapewne. Pamiętał, żeby przed pójściem spać zamówić na rano sakwę wypełnioną foczym mięsem i tłuszczem, suszonymi rybami i podpłomykami długo zachowującymi świeżość. Do tego dwa bukłaki z wodą i miodem oraz manierka z czymś mocniejszym. Z przyniesionych przez posługacza patyków różnej grubości i długości oraz skręconych pasków skóry sam przygotuje sobie rakiety śnieżne jeśli będzie taka potrzeba. W pobliżu Frossborg ścieżki powinny być wydeptane. Poza tym powinny na niego czekać dwa koguty, których krew miała nasycić Mermedusa, a im zapewnić pomyślną drogę. Niestety poświęcenie kilkuletniego thralla nie wchodziło w grę z powodu braku srebra. Szkoda, bo przecież wszyscy wiedzieli, że ludzka krew jest bardziej lubiana przez bogów.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |
13-03-2016, 17:59 | #9 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Ostatni rok, chociaż w sumie nie był nawet do końca pewny czy tylko rok, minął jak jakiś cholerny sen na jawie wypełniony aż zbyt wielkim spokojem. Życie Bjorna usłane było dość dużymi "zwrotami akcji", bo trudno inaczej nazwać powrót do Norski w towarzystwie kapłanki pana śmierci i snów po przebywaniu przynajmniej jednej dekady w Imperium. Dopiero od czasu odczucia ostrego mrozu potęgowanego silnym wiatrem, tchnęło odrobinę życia w jego pogrążone w smutku po śmierci żony serce, chociaż na jego twarzy nie było żadnych widocznych oznak. Może w jakiś sposób południowcy mieli rację mówiąc, że imperialne ziemie to nie miejsce dla Norsów. |
13-03-2016, 18:26 | #10 |
Reputacja: 1 | *** Zniekształcone usta siedzącego obok Thorina Galeba rozciągnęły się znów w szczerym krasnoludzkim uśmiechu, kiedy ten obserwował pojedynek spojrzeń. W podziemiach widział raz taki horror, którego nie widział chyba żaden człowiek… a i jego drużynnicy nie mieli przyjemności. Próby wywierania na innych wrażenia swoją prezencją były dla Galvinsonna ciekawą zabawą… ale to była tylko zabawa. Tak… ile to krasnoludzkich żyć pochłonęła tamta… nie zrodzona… a stworzona kreatura? Ile ciosów wytrzymała, ile kul, ile uderzeń młotami i toporami, zanim padła bez życia? A ludzie dalej mówili, że skaveny nie istnieją… z resztą. Ludzkość nie wytrzymałaby tej świadomości, że pod ich stopami mieści się podziemne imperium istot równie plugawych co Arcywróg. No chociaż… Tilea ponoć radziła sobie z nimi całkiem dobrze. Tak przynajmniej mawiał Dirk. - Nors dobrze mówi. Przygotowania to podstawa. - rzekł w końcu - Pytanie tylko czy jedna, czy dwie beczki trunku będą potrzebne na tą wyprawę, har. - zaśmiał się pokaszlująco. Thorin nie odrywając wzroku od spojrzenia kapłanki, zwyczajnie poszerzył zasięg jego widzenia kosztem ostrości. Mimo że gałki oczne nie zmieniły położenia to jednak obszar obserwacji uległ rozszerzeniu. Nauczył się tej sztuczki dosyć dawno, pozwalało to obserwować większe spectrum kosztem ostrości widzenia. Miał jednak okazję by dzięki temu dostrzegać także otoczenie, zwłaszcza elfa, przynajmniej tak długo jak nie skupiał wzroku na jakimkolwiek innym szczególe. Nawet bawiło go to niespodziewane wyzwanie rzucone przez kobietę, przyzwyczajał się też powoli do niezbyt przyjemnego odczucia niepokoju. Zaczynało ono stanowić jakby krajobraz doznań, stały, niezmienny, nieprzyjemny - ale możliwy do oswojenia. Skąd to znał? Chyba z doświadczenia od poparzeń, z których bólem musiał się zwyczajnie oswoić żeby nie zwariować, w porównaniu do nich, obecne ciarki były błahą niedogodnością, niczym więcej. Zastanawiał się jakież to wizje przywiały tu kapłankę Morra, jakież to cele , jak radziła sobie na co dzień. Rozważając nie przestawał się w nią wpatrywać, choć same oczy kapłanki dawno rozmyły się w rozszerzonym spojrzeniu Thorina. Widział bardziej kształt jej sylwetki niż poszczególne rysy czy szczegóły, choć spojrzenie khazada pozostawało niezmiennie nieruchome. Kamienne wręcz. Jedyne co uległo zmianie to uniesiony nieznacznie kącik ust, “pojedynek” przyjmował z pewną dozą humoru niż śmiertelnie poważnie. Nie obawiał się przegrać , może dlatego przeciąganie spojrzeń w jakiś sposób go bawiło niż napinało. Kyan spojrzał z rozbawieniem na przyjaciela, który wlepiał wzrok w bladolicą - Zamiast gwałcić ludzia wzrokiem, to wyruchaj ją kutasem jak chuć ci doskwiera. - parsknął w khazalidzie rechocząc rubasznie, szturchnął lekko Thorina ramieniem - Napić nam się trza! Ot co! - skwitował i pierdolnął kuflem swym w Thorinowe naczynie, biorąc solidny haust. Zawtórował wojakowi Galeb też stukając się kuflem i pijąc. Uśmiech mu zmalał, ale zamaskował zakłopotanie słowami towarzysza paroma kolejnymi łykami. - Co ty… jeszcze by na pół przerżnął. - mruknął w mowie krasnoludów do swoich brodatych towarzyszy Galvinsonn Rzadko dało się słyszeć z jego ust tego typu dowcipy, jednak perspektywa rozbijania orczych czerepów, możliwość przespania się pod dachem, picia i pozostawienia wielkich problemów daleko na południu pozwoliły mu odzyskać humor i dobre samopoczucie. Nie gadał nic Kyan do człeczyn tym bardziej do elfa, którego obecność z trudem znosił. Od młodości wpajana mu była nieufność i nienawiść do tej rasy, zdradzieckie łajno. Dziad Gridd mawiał zawsze “ dobry elf to martwy elf i nie daj się Kyanie nigdy zwieść, nie kroczą po świecie inne elfy jak mroczne. Słowo zawsze obrócą tak ze ni tak ni nie odpowiedzą, krętacze i zdrajcy” Mimo że pomsta dokonała się i zapłata została uiszczona w postaci Korony Króla Feniksa, przez nich zakończyła się Złota Era ich rasy. Na słowa Galeba odrzekł: - Suszone mięsiwo na czternaście świtów, napitek którego nie zetnie mróz, trochę chruściwa i suchego opału, małe przenośne szałasy, do tego Thorin lepiej by uzupełnił zapasy, może znajdzie też coś na odmrożenia. Lepiej gotów być niespodziewanego… - pierwsze jego słowa dzisiejsze które spłynęły z jego ust we wspólnej mowie Thorin parsknął śmiechem, chcąc nie chcąc zwracając wzrok na kompanów, z nieukrywaną radością podniósł kufel przybijając nim kufle kamratów - Trzech na jednego? - zapytał w reispiklu czyniąc wyrzut kamratom , choć niespecjalnie dało się w nim poczuć rzeczywisty zarzut. Po chwili i po kilku głębszych , nieco spoważniał przyznając Kyanowi rację. - Najlepsza byłaby maść na bazie tłuszczu. - stwierdził nawiązując do specyfików na odmrożenia , Faktycznie dawno już nie odświeżałem apteczki, jednak po prawdzie nie stać mnie na zakup specyfików, prędzej już sam coś wytworzę - stwierdził , wiedząc dobrze że z pierwszej lepszej upolowanej zwierzyny da się oddzielić tłuszcz stanowiący dobra bazę do wszelkich maści. Kiedy Thorin spuścił wzrok, Elsa westchnęła zawiedziona i spojrzała gdzieś w bok, na tłumy przeróżnych ras podróżników. Już widziała, że dalsza część tej posiadówki będzie nadzwyczaj nudna i khazadzi nie zaskoczą jej niczym interesującym. Jej krzesło ze zgrzytem odsunęło się niespiesznie w tył, kiedy ta powstała z siedzenie swoimi mozolnymi ruchami, a jej wzrok powędrował na ogół zebranego towarzystwa. - Jutro rano widzimy się tutaj, podróż w grupie jest zdecydowanie bardziej bezpieczna jak i rozsądna. Proszę się nie spóźniać. Ja i Bjorn póki co musimy was opuścić, może uda się zebrać jakiś zapas przed podróżą już dzisiaj. Do zobaczenia o świcie, Panowie. - skinęła głową i zerknęła kątem oka na powstającego Norsmena, który był naprawdę wysoki i potężny, co najmniej około trzydzieści centymetrów wyższy od kapłanki. Mara chwyciła swój plecak i zarzuciła czarny kaptur na głowę, po czym udała się w stronę wyjścia i opuściła to miejsce, a za nią ruszył Bjorn. Kiwając głową na te słowa Galeb również spoważniał. - Żebyśmy nie skończyli jak wtedy pod Azul. Jedyne w czym ten mróz na zewnątrz jest gorszy od naszych górskich mrozów to to że tutaj wilgoci jest aż nad to… i pizga z północy złem… dosłownie i w przenośni. - bezbrody podrapał się pod nosem - Pytanie czy chcemy teraz iść robić zapasy, czy jutro z rana. Jeszcze trochę grosza mam, ale jak ruszamy za robotą to nie ma co żyłować na przygotowania. Dobrze, że chociaż mamy ciepłe ubrania… prawdziwy luksus - uśmiechnął się krzywo. - Ano wtedy byliśmy przygotowani jak prawiczek na noc poślubną. - Stwierdził choć bez cienia żartu w głosie - Któż mógł przewidzieć że ten chędożony przewodnik zostawi nas w tunelach na pewną śmierć. I tak cudem żeśmy wyleźli z tych jaskiń i nikt nie był przygotowany na zimę która nas przywitała - mimo iż z początku rozmowy chciał zachować się kulturalnie i mówić we wspólnym , to jednak gdy przyszło rozmawiać o sprawach Azul, o życiowych sprawach dla Czarnej Kompanii , język naturalnie zszedł na khazalid. Nie czuł się z tego powodu najmniej nawet zażenowany. Pewne sprawy należały wyłącznie do trójki khazadów z czarnymi opaskami, zwłaszcza gdy w pobliżu siedział długouchy. Galeb odparł Thorinowi machnięciem ręki. - Było minęło.. skupmy się na tym co teraz. Lepsze będą okazje do wspominek. - odparł w khazadzkiej mowie - No… człeki już poszli po zapasy… dopijmy co zostało do wypicia i pójdźmy w ich ślady. To powiedziawszy łyknął na raz co miał w kuflu, strzepnął ostatnie krople na podłogę, jak daninę dla Przodków i przypiął łańcuchem naczynie z powrotem do pasa. Poprawił bandaż na twarzy. Odrzucony do tyłu skórzany czepiec nałożył na głowę, a na to pełny hełm z osłoną twarzy. Zielone oczy zniknęły w cieniu pancernych brwi. Galeb zlazł z krzesła i wyciągnął spod stołu swój plecak. Ktoś mógłby powiedzieć, że niepotrzebny trud nosić wszystko ze sobą, ale on wiedział, że zostawiać cokolwiek tutaj zwyczajnie prosić się o “troskę gospodarza”. A niestety z towarzyszy chyba miał najwięcej do stracenia. Więcej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Przypominał mu to widok futerału z narzędziami. Przypominał o tym młot przy pasie. Ciężar dłut w bandolierze skrytym pod wełną i futrem. Obijająca się o nogę okuta księga. Czas na pogaduchy i picie w karczmie właśnie się skończył. Nadszedł czas brać się do roboty. Galeb odetchnął ochryple i zarzucił wypchany po brzegi plecak na grzbiet. Niewygodnie było z całym tym zimowym odzieniem, więc musiał potrząsnąć ramionami, aby bagaż się odpowiednio ułożył. Odezwał się, acz głos miał już poważny… wręcz ponury. - Mam zapas spirytusu i racji wojskowych. Solona, zasuszona wołowina. Brak wody nie będzie problemem, bo mamy ognia pod dostatkiem, trzeba więc będzie doposażyć się w jakiś stalowy gar do gotowania i topienia śniegu. - rzekł do Kyana i Thorina w khazalidzie - Trzeba zaopatrzyć się żywność, zioła, tłuszcz i co tylko będzie potrzebował Thorin. Wieczór spędzimy na konserwacji broni i wyrobie maści. - na chwilę Galeb zamilkł myśląc czy jeszcze coś powiedzieć, w końcu jednak zmilkł i ruszył do wyjścia. |
| |