Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-03-2016, 10:45   #1
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
[Warhammer 2ed.] W objęciach mrozu


11 Ýlir 2294,
gdzieś w północnej Norsce.


Północny, przenikliwie zimny wiatr zacinał z taką intensywnością, że ledwo udało im się rozstawić szałas. Śnieg, ciskany z ogromną prędkością przez szalejącą wichurę ranił twarz, zapierał dech i skutecznie ograniczał widoczność. Opatuleni szczelnie dwoma warstwami ciepłych ubrań i tak czuli zimno wgryzające się w ciało. Hamrén z ledwością wszedł do szałasu i pomógł chwiejącemu się na wietrze Valgarðowi zrobić to samo. Choć obaj byli młodymi, zahartowanymi w ciężkich warunkach Norsami, ta nagła zmiana pogody sprawiła, że gdzieś na dnie duszy poczuli niepokój. Nachodziła paskudna burza śnieżna, zupełnie inna niż te, które do tej pory przeżyli. Valgarð zapiął klapy szałasu, podczas gdy Hamrén jedną ręką asekurował materiał ich schronienia, by nie zerwał się pod wpływem wiatru, a drugą wygrzebał z plecaka bukłak i dwa miedziane kubki.
- Skoro pogoda zmusiła nas, żeby tu przenocować, trzeba się odpowiednio rozgrzać. - Zarechotał starszy z braci i rozlał do kubków przezroczysty płyn.
Stuknęli się naczynkami, po czym duszkiem je opróżnili, nawet się nie krzywiąc. Valgarð przetarł rude wąsy i spojrzał na Hamréna.
- Myślisz, że to to?
- Co "to"?
- No to, o czym babka zawsze rozprawiała, jak już mróz przyłapał?

Hamrén uniósł brew, a potem roześmiał się rubasznie.
- No nie mów, braciszku, że wierzysz w opowieści starej Bärbel? Te jej bajeczki są dobre, żeby straszyć dzieci, a nie mężczyzn, którzy niejedno już tutaj widzieli i przeżyli.
- Skoro tak mówisz... - Valgarð nie ciągnął tematu. Wiedział, że brat potrafi być uparty jak osioł i za chwilę gotów się jeszcze z niego wyśmiewać. Rudobrody wsłuchał się w zadymkę na zewnątrz. - Myślisz, że do rana przejdzie?
- Musi - odparł pewnie Hamrén, polewając do kubków.
Bracia pili wódkę, a zamieć rozszalała się z pełną siłą. I pomimo upływu wielu godzin, nie przechodziła. W pewnym momencie zrobiło im się tak zimno, że musieli ogrzewać się wzajemnie, wtulając w siebie. Nie wiadomo, czy to wypity wcześniej alkohol, zmęczenie, czy mróz dający się we znaki sprawił, że zasnęli. Prawdopodobnie wszystko naraz.


Valgarð otworzył nagle oczy i z przerażeniem stwierdził, że nie czuje swojego ciała. Dopiero po dłuższej chwili, gdy spróbował się nieco rozruszać, odetchnął z ulgą. Prawie, bo mimo wszystko palce u stóp piekły i drętwiały, co nie zwiastowało niczego dobrego. Burza śnieżna wciąż szalała na zewnątrz, a poły szałasu raz po raz targał porywisty wiatr. Nors z trudem odwrócił głowę i zobaczył śpiącego na boku brata. Szarpnął go za ramię. Nic. Powtórzył czynność. To samo. Zaniepokojony, odwrócił szybko Hamréna na plecy i ujrzał jego blado-błękitną twarz, wykrzywioną w grymasie oskarżenia. Szeroko otwarte oczy Norsa wpatrywały się gdzieś poza przestrzeń, a pajęczynka cienkich, fioletowych żyłek znaczyła jego czoło, policzki i podbródek, jakby ktoś wyssał z niego całą energię życiową. Valgarð zacisnął zęby, próbując zdusić w sobie ból, jaki nagle wlał się do jego serca. Wojownik wiedział, że Hamrén nie odszedł z tego świata przez wyziębienie, tylko przez coś o wiele gorszego. Coś, co musiało czaić się tam, na zewnątrz.

Nie zamierzał jednak skończyć jak on. Nawet, jeśli padnie gdzieś po drodze, to przynajmniej ze świadomością, że zrobił wszystko, co mógł, by dotrzeć do wioski. By uwolnić się z tego koszmaru. Zgarnął swoje rzeczy, pożegnał się z martwym bratem i wyszedł z szałasu. Podmuch wiatru był tak silny, że niemal wepchnął go z powrotem do środka. Valgarð zaparł się jednak w ostatniej chwili i ruszył przed siebie, gdyż ściana wirującego śniegu nie pozwalała nawet na chwilę określić kierunku. Szedł, otulając się jak mógł, jednak to były daremne próby - wiatr i śnieg pokazywały mu, kto tutaj rządzi i kto jest na czyjej łasce. Stopy paliły go bólem przy każdym kolejnym kroku, jakby ktoś wbijał mu niewidzialne szpileczki w każdy palec i podeszwy. Nie przeszedł nawet pół kilometra, gdy w zawierusze, po jego prawej stronie coś zaczęło się kształtować. Musiał osłaniać dłonią oczy, by choć na moment zawiesić tam wzrok.

Jakaś nieruchoma, odziana w biel postać stała kilkadziesiąt metrów dalej, jednak przez kurtynę sypiącego śniegu Valgarð nie był w stanie określić jej płci, ani dokładnego wyglądu. Twarz osobnika rozmywała się za każdym razem, gdy Nors skierował na nią swój wzrok, przez co nie mógł uchwycić jego oblicza. Gapił się na niego, niezdolny wydać z siebie choćby dźwięku, niezdolny wykonać najmniejszego ruchu. Dopiero po chwili, gdy tajemnicza istota skryta za zasłoną śniegu skinęła na niego dłonią, poczuł, że może się znów ruszać. Jednak coś się zmieniło. Czuł się dziwnie, jakby nagle zapragnął podążać za nieznajomym, jak za przewodnikiem, który miał go wyprowadzić z tej zadymy. W moment zapomniał o martwym bracie i wiosce, do której zmierzał, jakby to już nie było ważne. Niczym zahipnotyzowany, ruszył w kierunku postaci w bieli przez śnieżne zaspy, aż sypiący gęsto opad zupełnie nie rozmył jego konturów i zlał wszystko w jednolitą całość.

 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline  
Stary 09-03-2016, 14:26   #2
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację

14 dzień Mörsugur (grudzień),
Anno Sigmari 2340,
Frossborg, północna Norska,


Frossborg - czy też Zamarznięta Góra, jak zwykli określać go tubylcy - był drugim co do wielkości miastem na ziemiach Aeslingów. Portowo-kupiecka metropolia wznosiła się dumnie na wysokim klifie, otoczona potężnymi i mocnymi murami, a naturalne warunki obronne od strony Morza Białego sprawiały, że miasto stanowiłoby nie lada wyzwanie dla każdego, kto próbowałby je zdobyć. Zatoczka portowa znajdująca się poza właściwymi murami Frossborga w miesiącach letnich co chwilę witała łodzie niemal z całego świata, importujące i eksportujące dobra Norsmenów. To tutaj, w miejscu, gdzie stało na krzyż kilkanaście przykrytych czapami śniegu chatynek, stanowiących właściwie slumsy Frossborga, obsługiwano żeglarzy i kupców, a wzdłuż dokowych uliczek rozpościerały się podejrzane tawerny, pełne multikulturalnych przyjezdnych, pijanych żeglarzy, złodziei, przemytników i dziwek.

Nie inaczej było w "Szynku Bezokiego" - paskudnej, pogrążonej w wiecznym półmroku mordowni znajdującej się nieopodal drogi prowadzącej w stronę jednej ze wschodnich bram miasta. Pod nisko usytuowanym stropem wisiały płonące kosze, a w całej knajpie śmierdziało potem, tanim alkoholem i przypalonym mięsem. Jak można się było łatwo domyśleć, prowadził ją wielki, ogolony na łyso Norsmen z brodą do pasa i pozbawiony lewego oka, które - jak zwykł opowiadać po piętnaście razy dziennie przy każdej nadarzającej się okazji - stracił w walce z jakimś hersztem orków na południu Norski. Ile było w tym prawdy, wiedział tylko on, nie przeszkadzało to jednak gościom tłumnie oblegać głównej sali dwupiętrowego budynku z drewna.

Oprócz Norsmenów, którzy tłumnie oblegali kilka stolików, byli tu przybysze dosłownie zewsząd - dostojne elfy, siedzące w swoim własnym gronie pod jednym z okien, wypacykowani południowcy z dziwnym zarostem i kapeluszach z piórkiem, ponurzy khazadzi, czy też wielkie chłopy w futrach, porozumiewający się z otoczeniem z wyraźnym wschodnim akcentem. Kilka pulchnych norskich kobiet donosiło jadło i napitek do zajętych stołów, a nieopodal radośnie strzelającego ognia w kominku jakiś bard przygrywał pieśń o utraconej miłości, jednak sądząc po tym, jak głośno było w tawernie, niewielu go słuchało. Każdy załatwiał własne interesy, bądź po prostu chciał odpocząć przy mocnej norskiej wódce oraz tłustym mięsiwie, czy też w towarzystwie portowych dziewek, chętnych do wielu rzeczy w zamian za drobny pieniądz. Próżno było szukać wolnego miejsca.


Knajpa z pewnością nie była szczytem marzeń podróżnika, ale zdecydowana większość z osobliwej ekipy, która zebrała się przy jednym ze stolików nieopodal szynku wyglądała na taką, co z niejednego pieca chleb jadła i co swoje widziała. Krwistowłosy elf, trzech hardo łypiących na niego khazadów z czarnymi przepaskami na szerokich ramionach, dwóch jasnowłosych Norsmenów o niebezpiecznym spojrzeniu i filigranowa, odziana w czerń kobieta odznaczająca się nienaturalnie bladą skórą. Oczywiście, mogliby zatrzymać się w lepszym jakościowo lokalu w samym Frossborgu, problem polegał jednak na tym, że za wstęp do lepszej części miasta należało uiścić niewielką opłatę, a i za pokój w ciekawszym miejscu trzeba by było zapłacić, a oni nie śmierdzieli groszem. Pieniądze, które mieli, pozwalały wynająć im zapuszczone klitki na piętrze u Bezokiego - zimne i ze szczurami. I to nie na długo; jeśli szybko nie znajdą jakiejś roboty, będą musieli się wynieść, a sroga zima, którą mieli za oknem, nie wybaczała.

Właśnie, zima. Wulfgar, Bjorn i ci, co przypływali tutaj rokrocznie, doskonale wiedzieli, że jak mróz złapie, to pływanie po zamarzniętym Morzu Białym jest niemożliwe dla zwykłych statków, co oznaczało ni mniej, ni więcej, że trzeba się było zatrzymać we Frossborgu, czy okolicznych portowych miastach i modlić do bogów o wyższe temperatury. Zwykle jednak na modlitwach się kończyło i żeglarze oraz kupcy uziemieni byli do połowy miesiąca Þorri, kiedy to nieprzyjazna aura nieco odpuszczała i morze w niektórych miejscach znów pragnęło gościć kupców, żeglarzy i awanturników. To źle rokowało dla tych, których połączył ze sobą los. Niby zajęcie można było znaleźć wszędzie, jak się dobrze poszukało, ale niektórzy z tych podróżników byli zbyt dumni, by podjąć się pierwszej lepszej roboty.

Nadchodził popołudniowy czas biesiadowania, a jak to w zimie bywało, zmrok zapadał bardzo szybko. W ogóle, mroźne miesiące w Norsce zwane wspólnie kaamos, miały to do siebie, że niebo zakryte było ciężkimi, ciemnymi chmurami przez które rzadko przedzierało się słońce, co na dłuższą metę sprawiało, że przyjezdni stawali się zobojętniali i przygnębieni. Tubylcy natomiast tankowali tanią wódkę, by choć na chwilę oderwać się od przytłaczającej, nudnej rzeczywistości, która miała nabrać barw dopiero po nowym roku, gdy zima nieco odpuści. Kaamos był ciężkim okresem dla wszystkich w Norsce, jednak każdy przeżywał go na swój sposób.

Nagle drzwi gospody otworzyły się energicznie i do środka weszło trzech potężnie zbudowanych, uzbrojonych mężczyzn w futrach i hełmach z nosalami, wpuszczając ze sobą wirujące na wietrze płatki śniegu. Przodujący im Nors, brodaty wojownik o jasnej skórze i szerokich barach, omiótł wzrokiem całą salę, która w niewielkim tylko stopniu zwróciła uwagę na fakt, że w środku pojawił się ktoś nowy.


- þögn!!! - Warknął krótko gardłowym, szorstkim głosem Nors, co dla nie znających norskiego musiało chyba oznaczać nakaz ciszy, gdyż bard przestał brzdękać na swojej marnej bałałajce, a goście zamarli, wpatrując się w przybyłych mężczyzn.
Stojący za brodaczem kompan wyciągnął z torby zwinięty pergamin i podał mężczyźnie na przedzie. Ten rozłożył go i przeczytał jego treść; najpierw w lokalnej mowie, którą zrozumieli tylko Wulfgar, Bjorn oraz Weddien, po czym przeszedł na reikspiel. Pomimo ciężkiego, twardego akcentu, wojownik radził sobie ze statoświatowym całkiem nieźle, co mogło oznaczać, że w przeszłości był już w Imperium.
- Na rozkaz naszego przywódcy, Jarla Wulfrika Mörbultssona z Aeslingów, ogłasza się wyprawę na Przełęcz Czarnej Krwi, by na mocy traktatu bræður y blóði wesprzeć oddziały Jarla Olofa Mörbultssona, brata naszego pana, w walce z hordami zielonoskórych grabiących tamte ziemie i mordujących bez opamiętania Aeslingów i Baersonlingów. Zaleca się, by każdy chętny znający się na robieniu bronią, opatrywaniu ran, bądź podstępnej walce magicznej stawił się w porcie Morkestaad za siedem dni od teraz, skąd wypływać będzie "Morgun Lodołamacz" wraz z trzema innymi łodziami, dowodzonymi przez naszego Jarla. Ochotnikom wcielonym do dodatkowych oddziałów zapewnia się od pierwszego dnia wikt i opierunek oraz dzienny żołd w wysokości pięć sceattas, aż do zakończenia kampanii, bądź śmierci zgłaszającego.

Urwał, taksując salę wzrokiem, zwinął pergamin i oddał go towarzyszowi za plecami.
- Za siedem dni w Morkestaad. Kto chce zarobić i się sprawdzić, niech się stawi w porcie z samego rana - burknął raz jeszcze gardłowo w reikspielu, po czym wraz z kompanami odwrócił się leniwie i całą trójką wyszli z knajpy. Goście wrócili do swoich spraw i po chwili w głównej sali znów było głośno. Na stół zajmowany przez dziwną zbieraninę awanturników wjechało natomiast zamówione wcześniej żarcie. Trzy wielkie michy gorącej kaszy, do tego półmisek jakiegoś mięsiwa z kością i popitek. Wyszło tanio, ale pożywnie. No i rozgrzewająco.
Zajadając się posiłkiem, przy trzaskającym wesoło palenisku dostrzegli wilcze szczenię, które przeciągnęło się, prostując łapy, a po chwili zwinęło w kłębek i oblizując, wróciło do snu, w którym zapewne śniło o czymś smakowitym. Za nieszczelnymi oknami, na szybach których mróz wymalował swoje pokrętne pejzaże, wiatr ciskał płatkami śniegu we wszystkie strony. Było ciemno, choć do nocy zostało jeszcze sporo czasu.
Ciepło gospody rozleniwiało. Uspokajało. Dawało złudną namiastkę stabilizacji w czasie tych ciężkich, mroźnych miesięcy. Doskonale wiedzieli jednak, że nie mogą tutaj zostać. Każde z nich z własnych powodów.
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline  
Stary 09-03-2016, 17:34   #3
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Pośród siedzącej prze stole zbieraniny zasiadało trzech krasnoludów. Ot brodate towarzystwo, jednak jeden z khazadów nie posiadał zarostu. Jego twarz zakrywały materiałowe bandaże. Podobnie było z dłońmi, chociaż palce pozostawały osłonięte, ukazując paskudne blizny oparzeniowe. Pomimo tego ciężko było pomylić tego osobnika z człowiekiem - niewysoki wzrost, masywna budowa ciała i szeroka czaszka. Wszystko wskazywało na to że był to po prostu strasznie okaleczony dawi.


Od dobrych kilku minut siedział bez ruchu wpatrując się w ogień płonący w jednym z koszy podwieszonych pod sufitem. Dłonie złożył na swoim drewnianym, okutym kuflu i na nich oparł brodę. W jego zielonych oczach odbijały się ogniki i wyglądało na to, że nic nie jest w stanie przykuć jego uwagi. Nawet wtargnięcie wojów Jarla Wulfrika, którzy donośnie rozgłosili co ich przywódca miał do powiedzenia. Dopiero kiedy Norsmeni wyszli krasnolud podniósł się i przeciągnął, aż mu kości zatrzeszczały wraz z kółkami kolczugi osłaniającej jego pierś. Nie był przyzwyczajony do mrozów Północy. Co prawda podobnie było w Górach Krańca Świata zimą, ale nie zdołał się jeszcze przyzwyczaić. Ciało przed zimnem broniło wełniane ponczo oraz płaszcz z niedźwiedziego futra.

Dawi sięgnął po dzban z miodem i nalał sobie do kufla, po czym zluzował bandaże na ustach, odsłaniając zniekształcone wargi. Wypił łyk i rzekł spokojnym, dudniącym głosem.

- Grobi... są zarazą całego świata. Nie zdziwiłbym się gdybym spotkał ich nawet w Lustrii, Nipponie czy Arabii. Pięć sceattas za dzień... plus wikt i opierunek. - krasnolud wypił jeszcze jeden łyk trunku i dodał - To... niezła perspektywa... na pewno ciekawsza niż siedzenie na dupie przez całą zimę. Szczególnie... że... jest kilka... spraw, które wypadałoby z grobi wyjaśnić... przy pomocy młota i topora. Trzeba tylko... dotrzeć do Morkestaad. - przeniósł wzrok na siedzących przy stole Norsów - Jakie są możliwości, żeby się tam wyprawić?
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 13-03-2016 o 13:58.
Stalowy jest offline  
Stary 09-03-2016, 18:28   #4
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Zima która odcinała ich od reszty świata dla jednych była przekleństwem - gdyż nie mogli oni udać się do Imperium, dla innych zaś była błogosławieństwem gdyż oznaczało to że i nikt i Imperium nie przybędzie do Norski.

Troje krasnoludów , pozostałość Czarnej Komapni miało swoje powody by się z tego cieszyć. Bonarges, agenci z Karak Azul, Klany ,Żelazny Fundusz - wiele osób było żywotnie zainteresowanych członkami Czarnego Sztandaru z powodu ich wiedzy czy działalności, niektórzy chcieli ich widzieć martwymi, inni chcieli wydusić z nich informacje, jeszcze inni ... nawet nie wiadomo czego chcieli, jednak nikt z "Czarnych" nie pozostał na miejscu by się o tym przekonać. Doświadczenie uczyło, że cokolwiek by inni nie chcieli od Czarnego Sztandaru nie było to nic miłego. Robieni w konia w zasadzie od samego początku, najemnicy zaprawili się w sztuczkach i politycznych zagrywkach do tego stopnia, że mieli już tego wszystkiego po dziurki w nosie. Norska oferowała wyzwolenie od tego wszystkiego i nawet jeśli miało być one okupione mroźnym klimatem i zbierającymi się do walki zielonymi , wyprawa tu była tego warta. Tak przynajmniej myślał Thorin Alrikson , medyk i kronikarz kompanii , ochroniarz Galeba Galvinsona - kowala run, którym i Thorin miał nadzieje zostać kiedyś w przyszłości.

Ostatnie czasy zupełnie odmieniły młokosa który wyruszył z rodzinnego Karak Azgal. Kiedy opuszczał rodzinną twierdzę jako świeżo upieczony cyrulik i początkujący kronikarz, głowę miał przepełnioną ideałami, szlachetnymi opowieściami , bohaterskimi dokonaniami i niczym nie splamionym krasnoludzkim honorem. Rzeczywistość okazała się dużo brutalniejsza od tego co można było przeczytać na łamach krasnoludzkich kronik. Sam też jako kronikarz szybko załapał, że nie wszystko da się wprost opowiedzieć czy opisać, niektóre rzeczy należało pominąć dla dobra ogółu. Jeśli robili tak i inni kronikarze - a był pewny że robili, nic dziwnego że szlachetne opowieści niewiele miały wspólnego z rzeczywistością, a jeśli już nawet miały to stanowiły raczej ułamek historii krasnoludów niż jej całościowy obraz.

Pomimo że khazad nabrał nieco krzepy w podróży i wojennych zmaganiach, to jednak nie dorównywał on siłą ni muskulaturą innym weteranom spod znaku Czarnych Sztandarów. Ułomkiem wszak tez nie był, na co mógł wskazywać dość pokaźna ilość pakunków jakie nosił ze sobą. Wypchany po brzegi plecak, solidna okuta metalem tarcza, sporawa torba czy jednoręczny topór. Broń może nie rzucała się w oczy , nie tryskała runami czy zdobieniami, nie było w niej cienia przepychu, jednym słowem nie kusiła złodziei, była jednak morderczo skuteczna o czym wiedział Thorin i jej twórca mistrz zbrojmistrzostwa Korva, syna Ginara z Karak Azul. Topór , jak przystało na najlepszy oręż nosił też swe imię jakie nadał mu , czy też raczej nadał "jej" Thorin. Yassa - na pamiątkę po zabitej skrytobójczo krasnoludzkiej wojowniczce z kompanii Czarnych Sztandarów. Do dziś pamiętał sprawcę owego morderstwa , elfkę Tilyel Ni'tessine , której imienia nie mógł wypowiedzieć inaczej niż wraz z przekleństwem. Której okazał współczucie i odrobinę zaufania, której pomógł , a która odwdzięczyła się mordując jego przyjaciółkę i uciekając z krasnoludzkiej twierdzy... Z tego powodu, ten poznaczony bliznami krasnolud pilnie obserwował siedzącego przy nich elfa. Kiedy nie pił piwa, zasłaniał kubek dłonią, spodziewając się po elfie, że zamierza wlać doń truciznę, gdy tylko krasnal pozwoli sobie na chwilę nieuwagi.

Blizny... Pamiątka po własnoręcznym podpaleniu prochowni ogrów. Wyczyn który nadawał się co najmniej na dobra opowieść, jeśli nie sagę. Samobójcza wręcz misja, zwłaszcza od momentu w którym ogry zauważyły Thorina w ich polowej składowni prochu i armat. Było ich dziesięciokrotnie więcej , wiedział że nie ma z nimi szans, jedyne co mógł to odejść z tego świata nie ginąć na marne, lecz zabierając możliwie wielką ich cześć z sobą. I zabrał, dziewięć ogrów które zginęły bezpośrednio od wybuchu i kilka kolejnych uśmiercone w jego następstwie. Sam krasnolud dzięki łasce bogów jakoś przeżył ten wybuch choć nie bez szwanku. Straszliwie popalona połowa twarzy , zniszczona broda z której ostały się jedynie strzępki, niemal utrata wzroku i długa bolesna rekonwalestencja.

Gdy zdejmował hełm zasłaniający w zasadzie całą twarz, u nie jednego człowieka czy elfa jego wygląd budził grozę. Blizny trwale przeorały połowę jego twarzy, byłoby zapewne gorzej gdyby nie maści i leki jakie stosował w czasie gojenia się rany.

Odziany w solidny zestaw kolczy, śmiało łypał spod hełmu , na biesiadników karczmy wzrokiem w którym na próżno było szukać lęku. Jedyne czego mu tak naprawdę brakowało to solidnej księgi, kroniki, którą dotychczas z sobą nosił a którą musiał i chciał zostawić w rodzinnej twierdzy. Brakowało mu tej obitej futrem z Wendigo i zdobionej złotem i pamiątkami z Izor Khazid księgi, w której oprawę wplecione zostały ogrze kły i skaveńskie siekacze. Obszerna stanowiąca żywy dowód przeszłości i dokonań, musiała zostać tam gdzie była bezpieczna. Thorin nie wyzbył się jednak powołania, dwie tuby z kartkami i nowy czysty notes miały wkrótce zostać zapisane nowymi wydarzeniami z których w przyszłości miała powstać kolejna kronika Thorina Alriksona.

Gdy do karczmy wkroczyli posłańcy , Thorin ucieszył się w duchu z wieści jakie przynieśli. Możliwość tłuczenia znienawidzonych goblinów i to jeszcze za opłatą? To było jak podwójna wygrana. Zgodził się w całości z Galebem , trza im było dostać się do Morkestaad i podjąć wyzwanie. W pamięci notował wszelkie nazwiska i nazwy, a jako kronikarz miał do tego wyćwiczoną pamięć, by wieczorem zacząć spisywać je na czystych kartach pergaminu. Nie tracił tez żadnej okazji by wychwytywać każde słówko w języku Norskim i uczyć się go. "Bögn , þögn , þögn ... "

Gdy znał jakieś znaczenie wyrazu powtarzał go tak długo aż zapamiętał . Kto wie, może przy okazji tej wyprawy będzie miał okazję nauczyć się Norskiego porządnie. Czas pokaże... Tymczasem spoglądał na siedzących przy stole Norsmenów najwyraźniej jak Galeb oczekując odpowiedzi na postawione przez niego pytanie. Nie zapominał wszak o elfie. Doświadczenie uczyło go by o zdradzieckich elfach nie zapominać i by na nich uważać, spodziewając się wszystkiego co najgorsze.
 
Eliasz jest offline  
Stary 09-03-2016, 23:19   #5
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Weddien obracał w palcach dysk z nieznanego metalu, iskry z paleniska odbijały się w tajemniczych zapisach i symbolach. Nie udało mu się do tej pory odszyfrować tego, co oznaczały, wyryto je w języku Elfów Wysokiego Rodu. Choć sam wywodził się z Asur, całe życie spędził poza Ulthuanem. Ze względu na przybranego ojca to Norskę traktował w sposób szczególny. Ta niegościnna, surowa kraina stała się bliska jego sercu. Wracał do niej z morskich podróży, czekając widoku klifów, śniegów oraz dotyku mroźnego wichru, który smagał oblicze szronem. Jednakże prawdziwym domem Muirehena był morski żywioł. "Dziecię morza" to imię nadał mu Alkir. Jako noworodek, po wielkim sztormie, znaleziony nieopodal Yvress uznany bowiem został za dar od Bogów.

Jednak ci nigdy nie wyjawili mu zagadki jego pochodzenia. Elf szukał swojej tożsamości, lecz z upływem czasu zwątpił w odkrycie swego rodowodu. Minęły lata od śmierci przybranego opiekuna, a on miał wrażenie, iż nadal porusza się w zaklętym kręgu. Jako najemnik stał się bardzo ludzki. Wcześniejsze trudy i znoje nauczyły go życia tych prymitywnych istot, którym gardzili jego przodkowie. Pamiątka, którą trzymał w dłoniach, łączyła go tylko jakąś niemą tajemnicą z utraconym dziedzictwem... Czy kiedy i ją utraci ostatecznie przetnie niewidzialną nić łączącą go z królestwem elfów? Nie sądził, by to było możliwe...

Zwłaszcza miny siedzących przy stole krasnoludów utwierdzały go w przekonaniu, że dla nich pozostanie długouchym bez względu na zawiłe i zgoła nieprawdopodobne ścieżki swego losu. Tylko tłok w karczemnej izbie powodował, że dzielili z nim sękate ławy. Ignorowanie z ich strony było tutaj najmniejszą ceną za wspólne towarzystwo. Chociaż sprawiedliwie dorzucił się do kupna strawy, spoglądano na niego bardzo nieufnie.

Z Norsmenami potrafił znaleźć wspólny język. Ci nie żywili uprzedzeń i oceniali go nie przez pryzmat wyglądu, ale za umiejętności, które posiadał. Bywał w Frossborgu wielokrotnie, pływając kliprem Alkira o mitologicznej nazwie "Bäckahästen". Mimo upływu lat miasto nie zmieniło się, portowy zaścianek pozostał takim, jakim go zapamiętał. Ludzkie twarze również zdawały się identyczne, choć ze względu na swoją długowieczność wiedział, że to niemożliwe. Jedynie oblicze kapłanki kultu Morra, wydawało się być odmianą, lecz i takich masek śmierci widział zaiste wiele...

Obawiał się, że przez skute lodem morze utknie tu na dobre, więc słowa wypowiedziane przez posłańca, były dla niego wybawieniem. Morkestaad... siedem dni... Też chciał wpierw posłuchać miejscowych i nie zamierzał wychylać się z odpowiedzią, która po prawdzie i tak zostałaby zignorowana lub wzbogacona złośliwym responsem przez krępych wojowników.

Przypomniał sobie sen, który nawiedził go ostatniej nocy. W tym śnie widział swoich pobratymców. Przywoływali go na wyspę wśród lodowych pustkowi...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 10-03-2016 o 01:13.
Deszatie jest offline  
Stary 10-03-2016, 13:59   #6
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację

Do Norski przybyła z Imperium, dosłownie parę miesięcy temu. Wtedy droga tutaj była o wiele łatwiejsza i przede wszystkim dostępna. W aktualnej chwili, czy tego chciała czy też nie, utknęła w mieście lodowych wichur, jak to sobie sama pozwoliła to nazwać. Już w pierwszym miesiącu od przybycia tutaj, złamała łopatę wbijając ją w zamarzniętą glebę; ot, pech początkującego. Nie mogła rzec, że misja z jaką ją wysłano była prosta, bynajmniej. Bowiem, jak chować ciała umarłych, skoro nie da się zrobić tego pod ziemią? Czy aby na pewno był ratunek dla tej krainy przed hordami chaosu i masą ożywieńców? Nie wróżyła dobrze temu regionowi, który w jej oczach musiał zostać przeklęty. Nie śmiała jednak powiedzieć o tym Bjornowi, nie chciała przecież sprawiać mu przykrości. Był dla niej podporą, tłumaczem, siłą, rozmówcą. Ona mogła zaoferować mu wsparcie duchowe, ukojenie dla myśli, podporę oraz swoją troskę. On zaś był tym, czym dla kobiety powinien być każdy mężczyzna; ochroną i podporą zbudowaną z krzepy. Nie musiał świecić nadmiarem inteligencji, chociaż nie mogła mu tego odmówić, zawsze powtarzała, że jego żona z dumą spogląda na niego siedząc u boku Morra i choć wciąż go oczekuje, doskonale wie, że Bóg ma dla niego inne przeznaczenia - przynajmniej póki co.
Mara często spoglądała na niego spod swoich sennych powiek, z ciekawością jak i ciepłem. Uczucia, jakie wylał w jej obecności tuż po śmierci żony, sprawiły, że kobieta potrafiła dostrzec w nim dobro, które skrzętnie ukrywał pod grubą, norską skórą. Podróżując i spotykając się od długiego czasu, stanowili między sobą lekki kontrast, który wbrew pozorom był do siebie dopasowany. Kapłanka, podobnie jak on, miała bowiem jasne, nieco wyblakłe od blondu, długie włosy, które mimo wszystko zawsze upinała w wysoki kok, twierdząc tym samym, że nie pragnie ukazywać swej urody, a być jedynie skromną służką swojego Pana. Na smukłej, podłużnej twarzy, osadzone były duże, acz wiecznie przymrużone, ciemnozielone oczy, które w półmroku nabierały barwę czerni. Skóra wokół nich była ciemna, poszarzała, sprawiała wrażenie umalowanej na jasnoszary kolor. Usta choć pełne i wyraziste, zdawały się nabrać siny kolor, często były wysuszone, zaś właścicielka nawet nie raczyła zwilżyć ich językiem. Wyraz jej twarzy dosyć często przypominał znużenie i nadmierną powagę, przez co ewidentnie biło od niej nieopisanym chłodem. Jej wszystko badający i ciekawski wzrok zawsze dążył do walki na spojrzenia i nie spuszczał wybrańca z oka, póki ten pierwszy nie odpuścił lub nie poczynił czegoś nadmiernie nudnego. Cera kobiety była nienaturalnie blada, wręcz trupia, co w całokształcie nadawało jej niezdrowy i przerażający wygląd. Elsa była niską, bożą posłanką, o wzroście około metr sześćdziesiąt cztery. Figurę miała drobniutką filigranową, bardzo szczupłą. Więcej szczegółów z jej ciała była szczelnie zakryta kapłańską, czarną długą szatę, bez żadnych ozdób, haftów czy obszyć. Na szaty nałożone miała grube, czarne futro z kapturem, a jedynymi widocznymi narzędziami do walki ze złem, był krótki łuk i kołczan. Na głowie miała diadem o wartości jedynie religijnej, który zdobił jej czoło emblematem czarnej róży. Szyję zaś ozdabiał naszyjnik z wisiorkiem w postaci kruka.


Dzisiejszego wieczora chłód srogo otulił norskie miasto. Było na tyle mroźnie, że senna kobieta nie miała zamiaru tym razem się ruszać, a mimo strzelających w kominku ogników, była okryta futrem, które ogrzewało ją dodatkowo. Mimo różnorodnego towarzystwa, jakie zebrało się przy jedynym, wolnym stoliku, kapłanka odzywała się wyłącznie do Bjorna, nie bacząc na to, że inni również słyszeli ich rozmowę. Mozolnym ruchem chudej, białej dłoni, poprawiła mu wisiorek z emblematem kruka, który przekręcił się na lewą stronę. W dodatku, ułożyła go równiutko na środku klatki piersiowej.
- To jedyne piękno, o które powinieneś dbać. - mruknęła cicho, a jej głos był niezwykle kobiecy i mimo swego flegmatycznego stylu wypowiedzi, dosyć przyjemnie hipnotyzujący.

Elsa z na wpół otwartymi oczami siedziała znużona przy stoliku. Wokół cuchnęło nieziemsko, ale nawet słowem się nie zająknęła, nie wiadomo jednak, czy z braku sił czy może chęci. Kiedy z hukiem otworzyły się drzwi, a w jej progu stanął rosły Norsmen, kobieta opatuliła się mozolnie swoim płaszczem, jakby lekki powiew chłodu ranił ją dotkliwie i leniwym ruchem głowy spojrzała na Bjorna.
- Co on mówi? - spytała osłabionym głosem i zamrugała podkrążonymi oczami. Jej wiotka, blada dłoń wysunęła się niespiesznie sięgając po kufel alkoholu. Ciężko było zgadnąć, czy ta osoba w ogóle jeszcze żyje, gdyż jej energia zdawała się nie istnieć. Nawet nie poczekała z pytaniem, aż informator skończy mówić.
Mężczyzna, któremu zadała pytanie, popatrzył nad nią znad aktualnie wychylanego kufla miodu pitnego bez jakiegoś szczególnego wyrazu twarzy. Wiedział że kobieta ta nie zna tutejszej mowy. Z ociąganiem odstawił kufel na stół jakby to była jedna ze wspanialszych rzeczy aktualnie przez niego posiadanych i chrząknął cicho.
- Organizują wyprawę wojenną przeciw zielonym pokrakom... Za siedem dni - powiedział jej w reiklandzkim, lecz w jego głosie słychać było tutejszy akcent, zaś jego ton pozostawał całkowicie neutralny - Zazwyczaj jeszcze czytają treść w twoim języku, więc cierpliwości.
Popatrzył jeszcze raz na Elsę i za każdym razem był co najmniej zaskoczony jej całkowitym brakiem energii, choć wcale tego nie okazywał.
- Hm, faktycznie. Ale nie słucham, bo już wiem - odparła, kiedy to stojący w progu Norsmen zmienił język, w którym się wypowiadał. Kobieta odgarnęła kosmyk włosów z czoła i poczęła palcem dłoni sunąć po obrzeżach kufla. Skóra wokół jej oczu była nieco ciemniejsza, niż ta na twarzy. Być może lekko sina, szarawa, matowa? Ciemne oczy obserwowały każdego, kto wykonał jakiś ciekawszy ruch, a pierwszą taką osobą był krasnolud, który oczywiście ani “dzień dobry”, ani “idź w pizdu” tylko od razu od pytań zaczął. Zignorowała go, bo nie były skierowane do niej.
- Nie ważne jak długo, trzeba tam ruszyć. Jeśli będzie konfrontacja, to będą i ofiary, nie możemy sobie pozwolić na dywan z martwych ciał - znowu zwróciła się do Bjorna, choć jej oczy wlepione były w khazada, który odezwał się do siedzących przy stole Norsmenów.

Później poszło już z górki. Krótka wymiana zdań i uprzejmości, które dla Elsy były podstawą kultury i dobrego obycia, zdawały się załagodzić przeraźliwie trupi wygląd jej twarzy. Ani khazadzi, ani elf, zdawali się nie być wrogo nastawieni - no, przynajmniej nie do niej, co w sumie nie tyle ją zaskoczyło, co po prostu dało ulgę. Niektórzy po prostu uważali, że była chora i czymś zarażona, zapewne złapała syfa od którychś zwłok, którymi to tak namiętnie się opiekowała. Inni wyzywali ją jeszcze gorzej, ale ona znosiła z pokorą wiele nieprzyjemności, w końcu jej dusza i tak była już poświęcona Morrowi i nie musiała się martwić o jej ból. Pan Ogrodów wystarczająco go koił.
Rozmowa przebiegała pomyślnie, ku uciesze kobiety. Dała popis swojemu lekkiemu despotyzmowi, gdy z góry bez pytania Bjorna i innych o zdanie, ustaliła, że idą razem. No, a skoro ona tak powiedziała, to tak też miało być. W końcu musiała znaleźć się w epicentrum bitwy; żadne ciało nie zasługiwało na pozbawienie go godnego pochówku, który dodatkowo powinien zapewnić choć minimum ochrony, przed obrzydliwymi, nekromanckimi praktykami. Na samą myśl, Mara dostała gęsiej skórki.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 10-03-2016 o 14:52.
Nami jest offline  
Stary 11-03-2016, 23:05   #7
 
PanDwarf's Avatar
 
Reputacja: 1 PanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputację
Podkład muzyczny:
https://www.youtube.com/watch?v=k2Qq_tBhDsQ





14 dzień Mörsugur , poranek
Anno Sigmari 2340,
Frossborg, północna Norska,

Poranne promienie słońca wdzierały się przez starą okiennice, padając wprost na pysk skacowanego krasnoluda, zmuszając go do zmrużenia powiek, a następnie przekręcenia dupy na sienniku.
„Przeklęte słońce…” Dochodzący odgłos kroków i tłukących się buciorów o skrzypiące deski na korytarzu oznajmiał mu, iż przespał świt. Miał prawo... noc była intensywna, podczas gdy księżyc wesoło szalał w zenicie on obskoczył chyba większość ruder, jakie miała w dyspozycji ta mieścina, ograł w kości sporą ilość człeków wygrywając nie małą sumkę, którą tej samej nocy przepił. Cóż... łatwo przyszło, łatwo poszło. Niestety nikt nie chciał rywalizować z nim w zawodach stukania się głowami, co skwitował jedynym możliwym określeniem… mięczaki. Zmusiło go to by doświadczyć ciężko paru co bardziej krewkich osobników, wzbogacając okoliczny śnieg spoczywający przed wejściem o kilku nieprzytomnych norsów.

Kyan z pomrukiem irytacji odwinął koc i podźwignął się, siadając na skraju siennika, pochylił głowę sapiąc ciężko. Dał sobie chwilę na dojście do siebie, w końcu zebrawszy się w sobie wstał, a brązowe oczy zlustrowały otoczenie, jednak nic go nie zaskoczyło, ciągle ta sama obskurna dziura.


Podszedł do wiadra z wodą stojącego na blacie stolika rozsupłał koszulę i ściągnął ją rzucając na krzesło, co ukazało go w pełnej krasie...
Permanentny stan zagrożenia, pościgu i kolejnych potyczek utwardził go od czasu, gdy patrolował podziemne labirynty tuneli pod Karak Azul w Zaciężnych Oddziałach pod dowództwem Talina Torrunssona. Przysadzista sylwetka znacznie się poszerzyła, plecy stały się grubsze i szersze, ramiona już nie tak użylone stały się masywne i nabite, nogi także poszerzyły swój obwód to wszystko powodowało, iż zaokrąglony brzuszek nie dominował już aż tak bardzo w całej sylwetce, a on sam zaczynał przypominać toczący się po chodnikach krasnoludzkich kopalń wóz z węglem. Do tego szerokie stopy i wielkie jak bochny chleba łapy uwydatniały zalety jego rasy, która była stworzona do ciężkiej roboty. Kopali tunele bez wytchnienia od świtu do zmierzchu, przy czym zmuszeni byli targać urobek często znacznie przekraczający ich własną wagę. Krasnolud jak brał się za robotę to zapierdalał jak dyliżans bez ustanku i wytchnienia aż plan nie został wykonany. Gruba skóra, jaką posiadali umożliwiała im życie w mroźnych Górach Krańca Świata, gdzie zima była sroga,a burze śnieżne czymś naturalnym. Nie raz przyszło łamać brodę na graniczących z szaleństwem mrozach. Musieli tacy być… by przetrwać, życie krasnoluda to nie hasanie po łąkach, sranie pod krzaczek i podcieranie się pachnącymi listkami jednak to żadne akurat nowum.

Droga wojownika i walka najczęściej z przeważającą siłą wroga szybko hartowała ducha i ciało, a czasem nawet i to nie było wystarczające by uchronić od przedwczesnych odwiedzin Gazula.
Wielu tęgich wojów, jako żywo machało teraz wesoło kuflami piwska w Salach Przodków opowiadając o swych dokonaniach. On sam nie raz nie dwa spoglądał w oczy śmierci, o czym świadczyło jego ciało pokryte plagą blizn. Prawy Bok zdobiła blizna po przygodzie z pułapką, zaostrzony pień przeszedł na wylot, pamiątkę pozostawiwszy po sobie do końca jego dni. Troszkę wyżej na tym samym boku w połowie żeber ciągnęła się gruba na dwa palce poszarpana blizna po otrzymanym ciosie toporem od Orczego Czempiona, pamiętał to bardzo dobrze z żeber po otrzymaniu tego ciosu mógł sobie układać domino. Jednak to było nic… Lewy bok od biodra do pachy był jedną wielką siecią pomarszczonej tkanki bliznowatej, to zacz pamiątką była po podstępnym i skrytym ataku Thaggoraków z klanu Eshin w tunelach przy górskiej rzece. Przedziwny niby szklany zatruty sztylet, który po wbiciu i przeciągnięciu nim, rozprysł się orając cały bok na mięsistą krwawą miazgę. Tylko dzięki Thorinowi i specyfikom Dirka wylizał się z tego. Prawą stronę szczęki jego zdobiła gruba na palec blizna ciągnąca się od ust do ucha, z tej strony brak było trzech zębów tylko hełm płytowy wtedy uratował go przed o wiele gorszym losem. Jego broda po tej stronie nie miała być już nigdy pełna, co bolało go bardziej niż mrugający ochoczo Gazul zapraszający do wspólnej drogi…Ot! Taka była cena…


Zanurzył łeb w lodowatej wodzie i pozostał w takiej pozycji nie mając wcale ochoty się wynurzać, gdy w końcu wyrwał głowę z wiadra potrzepał głową niczym pies, rozbryzgując strumienie wody po całej norze pokojem w tych stronach zwanej. Strumienie wody swobodnie ściekały po nagim torsie i plecach, przetarł brodę, zaczesał paluchami bujną gęstwinę włosów do tyłu i warknął ożywczo wyganiając tym resztki snu z głowy. Chwycił wczorajszy kufel z piwem z małego stolika i osuszył go jednym haustem, co wyleczyło go nader szybko z upierdliwego kaca, następnie odrzucił go za siebie energicznie zapominając o jego istnieniu nim ten zdążył wylądować na dobre w kącie. Nie lubił pustych naczyń.
Osuszył się, przyodział nie planując śniadać w pełni uzbrojony, korzystał z tych rzadkich chwil w pełni, gdy mógł odpocząć od pełnego opancerzenia…. Skierował się do sali głównej zamykając za sobą drzwi na klucz.




14 dzień Mörsugur , popołudnie
Anno Sigmari 2340,
Frossborg, północna Norska,


Tawerna pękała w szwach, gwar niósł się po sali, tym razem Kyan już w pełni opancerzony nie wliczając spoczywającego obok czepca i hełmu siedział ze skwaszoną miną przy ławie z Thorinem, Galebem i … elfem… Tfu! Ojciec ojca mego ojca pradziadem zwany dalej o imieniu Warik pewnikiem właśnie spada z krzesła w salach przodków widząc, z kim przyszło biesiadować jego potomkowi w linii prostej. Resztę miejsc przy stoliku wypełniało dwóch norsów i jakaś niedożywiona bladolica kobieta.

Kyan ze skrzywioną miną popijał piwo, które tego dnia nie smakowało jak zawsze, pierwszy raz w swym życiu widział elfa, jako żywo, nie omieszkał swoimi spostrzeżeniami podzielić się kręcąc głową z niedowierzaniem
– W suchą psitę! Te elfy to brzydkie jak kupa po jagodach, aż mi piwo skwaśniało! – szorstkie słowa khazalidu wypełniły uszy braci broni – Ty… to on? Czy ona? – mierzył chwilę skonfundowany wzrokiem elfiątko, szturchając bezceremonialnie Thorina.
Jednak odpowiedź zagłuszona została hukiem drzwi i wyciem silnego wiatru z zewnątrz, który wdzierał się do środka niczym nieproszony gość wraz kilkoma człeczynami. Zaczęli piłować japy stojąc u progu, krasnolud stracił nimi już praktycznie zainteresowanie, gdy przeszli na staroświatowy i w końcu zrozumiał, w czym rzecz,a jego oczy zabłysły nutą zainteresowania.
Płacą?
Za patroszenie zielońców?
Nie ma to jak łączyć przyjemne z pożytecznym, monet ubywało z ich mieszków w znacznej ilości z każdym kolejnym dniem, a nie wiadomo jak długo bogowie każą im gnić na tym zapiździałym wygwizdówku, gdzie piwem szczyny zwali, a prosięta kobietami. Wtem jadło na stół zostało dostarczone i z nowymi faktami w głowie licząc powoli góry złota zarobione począł dawi wesoło pałaszować posiłek popijając obficie, bekając radośnie, co czas jakiś, siorbiąc i mlaskając, co jednak tonęło w ogólnym gwarze przybytku.
 
__________________
# Kyan Thravarsson - #Saga Kapłanów Żelaza by Vix -> #W objęciach mrozu by Kenshi -> #Nie wszystko złoto, co się świeci by Warlock
# Thravar Griddsson R.I.P. - #Żądza Zemsty by Warlock
PanDwarf jest offline  
Stary 12-03-2016, 23:34   #8
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Kolejny dzień mijał jak poprzednie. Do południa włóczył się bez celu po porcie, przyglądając się pracom trwającym na przyholowanym przez nich bretońskim brygu i rzucając tęskne spojrzenia dalej, tam gdzie morze o takim samym odcieniu jak barwa jego oczu łączyło się z zimowym niebem.


Gdy już porządnie wymarzł zawitał w miejsce, gdzie gorąca woda i równie gorące kobiety oferowały nieco błogostanu dla spragnionego ciepła wojownika. Dokładnie w ten sposób udało mu się roztrwonić niemalże wszystko, co zdobył w czasie ostatniej wyprawy - któż jednak zamartwiałby się takimi drobnostkami, kiedy pochodzące z różnych krajów branki miały tyle do pokazania i opowiedzenia?

Był daleko od domu. Ziemie klanu Skjoldung otaczające położoną u południowych wybrzeży Norski osadę Skrolm, tworzyły wraz z innymi klanami siłę plemienia Skaelingów - niezrównanych żeglarzy i postrachu północnych rubieży Imperium. Jego ojciec, Ragnheiðr, liczył na triumfalny powrót syna i zazdrość swoich sąsiadów, ośmioro braci i trzy siostry na opowieści o wielkich bitwach i bohaterskich wyczynach, a matka, Aðalbjörg, cóż - ona pewnie zawsze, razem z pozostałymi dwiema żonami będzie po prostu czekać w milczeniu na powrót dzieci swego męża. Taka była ich rola.

Po południu schodził do głównej sali, gdzie jadł i pił, aż brzuch był przyjemnie pełny, a wszystko wokół rozmywało się przy każdym gwałtownym ruchu. Zaiste nie były to bardzo ambitne i ważkie zajęcia, ale cóż innego miałby robić w oczekiwaniu na zwołanie załogi i kolejną wyprawę?

Tym razem wypadło mu biesiadować w mocno egzotycznym towarzystwie. Znał ich wszystkich z widzenia, więc nawet nie skrzywił się, gdy kolejno dosiadali się do stołu, przy którym siedział nad kuflem czegoś paskudnego i michą jeszcze gorszej strawy. Bladolica wiedźma z Południa w towarzystwie Norsa, szpiczastouchy i trójka karłów o posępnych gębach i zgrzytliwych głosach. Jeśli się nie mylił - wszyscy oni utknęli w tej portowej dziurze na ziemiach Aeslingów jak on.

Młody posługacz przedarł się wreszcie przez pękającą w szwach salę i sprawnie zebrał zamówienie wraz z rzuconymi na stół monetami. Ledwo zniknął, zimny podmuch zwrócił uwagę Ragnheiðrsona na kolejnych sprawgnionych napitku i strawy przybyszów. Na szczęście się mylił. Co prawda nie z Frossborg, ale z pobliskiego Morkestaar wkrótce ruszy wyprawa wojenna pod wodzą jarla Wulfrika oferującego naprawdę zacny żołd za szansę na chwalebną śmierć. Cóż mogło być bardziej obiecującego?

Bladolica wiedźma zaczęła się dopytywać towarzyszącego jej Norsa o to, co wygłosili właśnie posłańcy jarla. Najwidoczniej nie znała norskiego podobnie, jak trójka brodaczy - ich miny wyraziły zrozumienie dopiero, gdy wezwanie jarla padło w języku południowców.

- Pół dnia morzem, a ze trzy dni pieszo najmniej. - Powiedział na głos w języku staroświatowym, szybko szacując odległość do Morkestaar. - Z tym, że żaden okręt nigdzie stąd w najbliższym czasie nie wypłynie - zostaje więc jedynie lądem iść, traktem wzdłuż wybrzeża. - Dodał jeszcze i zamilkł, skupiając się na zawartości kubka.


Wysoki, barczysty i nadzwyczaj dobrze umieśniony mężczyzna z burzą blond włosów, brodą i niepokojącymi oczami o barwie morza w czasie sztormu nie wyróżniał się zbytnio wśród innych bywalców tawerny. Bez wątpienia był Norsem, chociaż jego akcent mógł zdradzić wprawnemu słuchaczowi, że raczej nie pochodzi z tych okolic. Zwykle dumnie wyprostowany, spojrzenie miał harde, chociaż pozbawione wyzwania rzucanego wszystkim dookoła, a jego ruchy zdradzały wynikającą z doświadczenia oszczędność. Nie potrzebował nic udowadniać, a przy tym trudno byłoby szukać u niego bojaźni, czy strachu. Odzywał się rzadko, a jeśli już to powoli i zwięźle. Nosił się niebogato, ale też unikał podłych materiałów. Miękko wyprawione skórzane spodnie spięte pasem z żelazną klamrą, wysokie buty obszyte futrem, lniana koszula spod której można było dostrzec wijące się na szyi tatuaże oraz wełniana bluza. Gdy wychodził na zewnątrz przywdziewał podróżny płaszcz z kapturem podszyty wełną i rękawice chroniące dłonie przed mrozem, ale poza widocznym nożem w pochwie przy pasie nie było widać, żeby po Frossborg chadzał z inną bronią. Nie miał, czy po prostu nie czuł potrzeby nosić ze sobą dodatkowego żelastwa - musiało to jeszcze pozostać tajemnicą.

Chwilę po wyjściu posłańców ich stół zapełnił się przyniesionymi z kuchni naczyniami, a Wulfgar nie uczestniczył w rozmowach. Nie miał o czym dyskutować. Sprawa była jasna - jutro rusza na północ, żeby zaciągnąć się do oddziałów mających wesprzeć brata jarla Wulfrika. To było coś. na co czekał od czasu przybycia do Frossborg. Coś dla prawdziwych mężczyzn.

Wojna.
Bogowie będą zadowoleni.

Jak zdążył wywnioskować z toczącej się w jego obecności rozmowy, wszyscy obecni mają podobne zamiary. Z jednej strony raźniej będzie iść do Morkestaar, ale z drugiej... sam nie był pewien.

Czym innym było iść ramię w ramię z podobnymi sobie rosłymi mężczyznami śmiejącymi się niebezpieczeństwu w twarz, gardzącymi słabeuszami z Południa i pragnącymi opuścić ten nieprawdziwy świat z mieczem w dłoni i skąpani we krwi wrogów.

Czym innym było wzywanie wszystkich, w tym przybyszów i wszelkich przybłędów, nawet żałosnych imperialnych do walki w imieniu jarla. Czy było aż tak źle, że nie starczało dzielnych synów Norski do walki o swoje ziemie? Czy naprawdę jarl Wulfrik musiał polegać na bladolicej wiedźmie z Południa wyznającej boga śmierci? Wulfgar i wielu mu podobnych ani myślało uznawać kogoś takiego, jak bóg śmierci - przecież każdy wojownik rozpoczynał prawdziwe życie właśnie po śmierci w tym nieprawdziwym świecie. Bohaterska śmierć była wyzwoleniem i żaden bóg nie był do tego potrzebny. Do tego Nors noszący symbol bladolicej wiedźmy? Nors, który wyrzekł się swoich potężnych bogów i stał się wyznawcą jakiegoś fałszywego bożka mięczaków z Południa? Coś takiego z pewnością odwróci przychylność bogów od wyprawy Wulfrika. Nim ruszą jutro trzeba będzie zadbać o ich przychylność, żeby i im nie przytrafiło się nic złego z tego powodu.

Elf i karły nie budziły w nim takiego niepokoju, jak wspomniana dwójka. Ich obecność nie rzucała wyzwania losowi, a zgoda na uczestnictwo w wyprawie należała do jarla. Jeśli chciał mieć takich dziwolągów na pokładzie knarr, to jego sprawa i jego zmartwienie.

Współbiesiadnicy powoli zaczynali opuszczać salę. Ragnheiðrson był niemal gotowy, a kilka ostatnich potrzebnych mu rzeczy zamierzał nabyć u gospodarza lub zrobić samemu, dlatego nie ruszał się z miejsca doceniając ciepło ogrzewanego pomieszczenia i strawy, których przez następne kilka dni może braknąć. Nie pierwszy i nie ostatni raz zapewne.

Pamiętał, żeby przed pójściem spać zamówić na rano sakwę wypełnioną foczym mięsem i tłuszczem, suszonymi rybami i podpłomykami długo zachowującymi świeżość. Do tego dwa bukłaki z wodą i miodem oraz manierka z czymś mocniejszym. Z przyniesionych przez posługacza patyków różnej grubości i długości oraz skręconych pasków skóry sam przygotuje sobie rakiety śnieżne jeśli będzie taka potrzeba. W pobliżu Frossborg ścieżki powinny być wydeptane.

Poza tym powinny na niego czekać dwa koguty, których krew miała nasycić Mermedusa, a im zapewnić pomyślną drogę. Niestety poświęcenie kilkuletniego thralla nie wchodziło w grę z powodu braku srebra. Szkoda, bo przecież wszyscy wiedzieli, że ludzka krew jest bardziej lubiana przez bogów.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 13-03-2016, 17:59   #9
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Ostatni rok, chociaż w sumie nie był nawet do końca pewny czy tylko rok, minął jak jakiś cholerny sen na jawie wypełniony aż zbyt wielkim spokojem. Życie Bjorna usłane było dość dużymi "zwrotami akcji", bo trudno inaczej nazwać powrót do Norski w towarzystwie kapłanki pana śmierci i snów po przebywaniu przynajmniej jednej dekady w Imperium. Dopiero od czasu odczucia ostrego mrozu potęgowanego silnym wiatrem, tchnęło odrobinę życia w jego pogrążone w smutku po śmierci żony serce, chociaż na jego twarzy nie było żadnych widocznych oznak. Może w jakiś sposób południowcy mieli rację mówiąc, że imperialne ziemie to nie miejsce dla Norsów.
Czasami zastanawiał się czym by się teraz zajmował, gdyby nie Elsa. Zwolniony z Imperialnej służby długi czas temu, przez mgłę potrafił określić kiedy znalazł ukojenie dzięki obecności i rozmowach z "Marą", jak to na nią mówiono, chociaż wcale mu się to nie podobało.
Poniekąd wciąż nie mógł się nadziwić temu, że powrócił na rodzimą ziemię w jej towarzystwie. Spodziewał się, że będą o nim mówić źle, ale był w stanie znieść wiele obelg pod swym adresem, choć zdecydowanie gorzej było z tymi kierowanymi pod adresem kapłanki. Jego cierpliwość została przeszkolona już w trakcie służby w Imperialnym korpusie zwiadowców, kiedy to czasami trzeba było siedzieć w jednym miejscu kilka dni aż do zdrętwienia dupska i obserwować byle co tylko po to, by zdać raport jakiemuś człowiekowi na górze. Zawsze ubolewał nad tym, że tak długo był poza domem, w którym czekała jego rodzina, więc starał się to zrekompensować przywożonymi do domu pieniędzmi. Ich ilość zawsze była duża, co pozwalało na długi czas życia w dogodnych warunkach, ale czym jest dom, kiedy rodzina nie jest w komplecie?
Pomagał Elsie zawsze kiedy tylko mógł. Zastanawiał się co by było, gdyby ta drobna kobieta ruszyła sama w niegościnne norskie strony, ale za każdym razem, kiedy przeanalizował jej zdolności radzenia sobie w dziczy dochodził do paskudnych wniosków. Odrzucał szybko te myśli i robił dalej to, co musiał.

Bjorn fizycznie nie wyróżniał się za bardzo od innych Norsów, czego zdecydowanie nie należało podważać. Długie, zaniedbane włosy o kolorze blond opadały luźno na klatkę piersiową, ale o swą regularnie strzyżoną brodę dbał zdecydowanie bardziej. Jego wysmagana wiatrem twarz nosiła pamiątki po sporej ilości walk bezpośrednich, co podkreślała idąca od ucha aż co ust blizna. Uważny obserwator dostrzegłby, iż jego wiecznie czujne oczy nosiły też czasami oznaki pewnego znużenia. Był wysoki, umięśniony i barczysty, co ewidentnie świadczyło o tym, że jest całkiem uzdolnionym wojownikiem, choć sam polecał bardziej na sile swojego łuku.
Ubrany w zimowe ubrania składającego się z futer, grubej kurty, wysokich, wodoszczelnych butów oraz wyściełanych od wewnątrz futrem spodni był przygotowany na wszelkie ewentualności, jakimi może zaskoczyć go zimowa, norska aura. Pod szyją nosił chroniącą szyję od mrozów szkarłatną chustę zlewającą się z brązowym ubarwieniem jego ubrań. Na to wszystko narzucony miał kaftan kolczy oraz skórzaną kurtę. Przy sobie często miał niewielki arsenał broni składający się z długiego łuku i kołczanu na plecach, toporka i sztyletu przy pasie oraz tarczy. Na szyi zawieszony miał podarowany mu przez Elsę wisior z symbolem Morra.
Czarnym krukiem.

***

Nors mierzył spojrzeniem znad swego kufla każdego, kogo tylko się dało, jednak największą uwagę zwracał na siedzącą przy jednym stole grupę... wszelkiej maści istot, bowiem brakowało tutaj jeszcze jakiegoś cholernego niziołka. Trzech krasnoludów wyglądających tak, jakby się znali od bardzo dawna, inny człowiek z Norski łypiący na niego wzrokiem tak, jakby chciał go porazić oraz... czerwonowłosy elf. Do żadnego z nich nie czuł niechęci, po prostu sobie siedzieli w karczmie chroniąc się przed mrozem.
Nie odezwał się na słowa kapłanki, kiedy poprawiła jego wisior. Raz, że nawet nie było trzeba, dwa - nie czuł takiej potrzeby.

Widok wchodzącego do środka posłańca nie wywarł na Norsie żadnego szczególnego wrażenia, chociaż zainteresowanie Elsy wyprawą zaniepokoiło Bjorna, więc pierwszy raz od bardzo dawna postanowił skomentować jej decyzję.
- Norskie pola bitewne to nie miejsce dla ciebie - rzekł jej zwiadowca - Są one wyjątkowo okrutne... - chciał coś jeszcze dodać, ale ugryzł się w język. Ciągle zapominał, że ona jest kapłanką Morra.
- Okrutnym jest patrzeć, jak Twoi polegli bliscy powstają, mimo iż duszy już dawno tam nie ma - odparła ospale, nie interesując się dłuższą wymianą zdań.
Bjorn znał już ten ton jej głosu. Natychmiast zrozumiał i dał sobie spokój z dalszą konwersacją.
Upił kolejny łyk ze swojego kufla i z niesmakiem dostrzegł, iż prześwituje w nim już dno. Ze znużeniem podniósł wzrok w poszukiwaniu kogoś, kto przypadkiem roznosi więcej alkoholu. Owszem, dostrzegł "kogoś", lecz ta osoba była daleko. Drzeć się przez całą salę nie zamierzał jak to w zwyczaju miało większość jego rodaków, więc po prostu postanowił poczekać. Skupił wreszcie swój wzrok na pewnym krasnoludzie siedzącym przy tym samym stole mając zamiar odpowiedzieć mu na pytanie, które zostało przez niego rzucone.
- Kilka dni drogi na północny-zachód jeśli dobrze pamiętam. Zalecam wziąć ciepłe ubrania, rakiety śnieżne, alkohol, trochę jedzenia oraz ostrą broń - beznamiętnym tonem specjalisty rzekł do Khazada tak, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie.
- Och, darmowe porady - uśmiechnęła się słabo pod nosem - A mnie ich nie użyczył - zażartowała sobie, choć biorąc pod uwagę jej wygląd i ospały styl wypowiadania się, brzmiało to jak wyrzut. Jedynie lekkie wygięcie kącików ust ku górze dało mu znak, że wcale tak nie było.
- Hmmm… rakiety powiadasz - znaczy dużo chodzenia na dziko. U nas w Górach Krańca Świata podobnie zimą… choć mniejsze natężenie trolli i olbrzymów... wnioskując z opowieści. - odparł zabandażowany khazad.
Pogładził przez moment przestrzeń wokół ust, jakby gładził wąsy, ale zaraz przestał. Pewnych ruchów nie dało się krasnoluda oduczyć, choćby i minęło wiele dziesiątków lat.
- Kruk… słudzy Pana Ogrodu, prawda? - zapytał w końcu Khazad patrząc to na Norsa to na kobietę siedzącą obok niego.
- Owszem - odparła i powstała z siedzenia - Elsa Mars, zwana Marą, ze względu na wizje i tajemnicze sny zsyłane od Pana, których uświadczam od jakiegoś czasu - skinęła głową, a wszystkie jej ruchy były bardzo powolne i subtelne. Kobieta położyła dłoń na ramieniu swojego norskiego towarzysza.
- Przedstaw się mój drogi, bo będziemy razem podróżować. - stwierdziła stanowczo jakby było to już ustalone z góry.
Nors westchnął głośno, bo kobieta, z którą podróżował, znowu zrobiła to samo. Pokręcił głową. Już jakiś czas temu zauważył, iż sprzeciwianie się jej nie było zbyt wskazane, choć nie omieszkał czasami rzucić komentarzem. Tym razem jednak tego nie zrobił. Jego wrodzona natura Norsa kazała się popatrzeć z kpiną na kapłankę, ale szybko wytłumił to uczucie. Zamiast tego po jej słowach podniósł się ciężko z ławy opierając swe dłonie o blat i wyprostował się. Był naprawdę wysoki.
- Mnie zwą Bjorn, dawniej mówiono na mnie Sokół - I na tym skończył uznając, iż tyle wystarczy. Nauczony już doświadczeniem - nie miał zamiaru wyciągnąć ręki pierwszy.
- A ja jestem Galeb, syn Galvina, a to moi towarzysze: Kyan, syn Thravara i Thorin, syn Alrika. - krasnolud przedstawił swoich towarzyszy i też wstał z przyczyn praktycznych, aby wyciągnąć przez stół do ludzi dłoń, którą wcześniej odzywający się Nors uścisnął - Nam również… druhem Przewodnik, choć inny niż wasz. Z Gazulem… mieliśmy przyjemność… nie raz. - rzekł, a usta wykrzywiły się w czymś co wyglądało na uśmiech - Jak kobieta coś postanowi… to już tego nie odkręcisz. - dodał i ni to się roześmiał ni to zakasłał.
- Bardzo mądre słowa, Galebie - stwierdziła jedynie i zerknęła na Bjorna. Jej czarne tęczówki przez chwilę świdrowały jego mimikę, by w ostateczności odpuścić. Po uściśnięciu dłoni, ponownie zajęła swoje siedzące miejsce.
Słysząc te wzajemne, sztucznie brzmiące powitania, mimowolnie się uśmiechnął, ale tak silnie nasiąknął ludzkimi zwyczajami, że chwilowo i on poczuł się częścią tej zbiorowości. Przerwał rozmyślania nad medalionem i powiedział:
- Zwę się Weddien a" Muirehen... w reikspielu to znaczy "dziecię morza" - skinął głową, patrząc w stronę kapłanki i Norsa, ale grymas obojętności nie opuszczał kobiety. - Moja droga też wiedzie do Morkestaad...
I podobnie jak ty miewam niewytłumaczalne sny - pomyślał.
Kapłanka skinęła jedynie głową, w geście powitania.
Thorin skinął głową w geście przywitania gdy Galeb wymieniał jego imię. Na elfa spoglądał z dotychczasową nieufnością. Miał chyba zamiar coś powiedzieć, jednak najwyraźniej ugryzł się w język i jedynie westchnął przeciągle słysząc słowa Weddiena. Ignorując chwilowo elfa zwrócił się do kapłanki
- Jakież to sny sprowadzają ciebie, Maro, w tak mroźne zakątki świata ? - zapytał z pewnym zaciekawieniem. Po wyglądzie i słowach kobiety odnośnie nekromancji domyślał się że ma do czynienia z kapłanką Morra.
- To nie sny, a siła wyższa - odparła ospale, a każde wypowiedziane przez nią słowo, było starannie akcentowane. Senne oczy przyglądały się osobie, która zadała pytanie, jakby z zaciekawieniem, a rozmówca mógł poczuć przez ten fakt lekki niepokój, jaki wzbudzała kobieta swoim wyglądem. W tym miejscu jednak znalazła się, bo tak postanowiono, a nie ze względu na wizje. Nie lubiła o nich rozmawiać, było to dla niej zbyt intymne, jak miłosne listy od kochanka, które chowa się pod materacem pryczy.
Podobnie jak Thorin Galeb skierował spojrzenie na elfa, jednak w oczach nie było nic, jakby spiczastouchy stanowił tylko wystrój wnętrza. Nie trwało to długo. Galvinson zwrócił się z powrotem do kapłanki i towarzyszącego jej Norsa.
- Siła wyższa… - pokiwał głową jak osoba, która miała już okazję czegoś podobnego doświadczyć - Działa na każdego… nawet jeżeli nie wierzy… w jej interwencję… w jej zainteresowanie.
Thorin miał przez chwilę ochotę zdjęcia hełmu, by odwdzięczyć się kapłance tym dziwnym uczuciem jaki go opanował gdy mu się przypatrywała. Czymś co nie wzbudziło w nim ani dziewięć ogrów które go otoczyły, ani bestie Wendigo z zapomnianej twierdzy Skaz, ani nawet armia skavenów która osaczyła ich ekipę w tunelach pod twierdzą. Nieznany i dziwny dreszcz , ciarki które przebiegły po jego plecach. Miał chęć odpowiedzieć jej tym samym. Wystarczły zdjąć hełm… Widział już nie jedną reakcję strachu jaki wywoływał wśród ludzi gdy pokazywał swe zniszczone ogniem oblicze. Nie chodziło o zwykłe blizny które czasem pokrywały wojowników, ale o takie znamiona na ciele które wymuszały na patrzącym pytanie “jak ów krasnal to przeżył”? Były też dogłębnie niepokojące. Zdejmowanie jednak w tym momencie hełmu, świadczyłoby o słabości Thorina, o próbie odegrania się na kapłance… był ponad to. Popił piwa nie odrywając od niej wzroku, pomimo dreszczy, pomimo ciarek, musiał zmierzyć się ze swym strachem a nie przed nim uciekać.
Reakcja khazada wywołała w niej jeszcze większe zaciekawienie. Uwielbiała, kiedy ktoś starał się mierzyć z nią wzrokiem i jedynie jakaś bardzo nudna czynność wykonana przez obserwatora mogła sprawić, by ta ustąpiła. Właściwie, to cała ta gromadka krasnoludów ją ciekawiła i zastanawiała się, kiedy owe uczucie przeminie.
- Jutro powinniśmy ruszyć, z rana. Prawda, Bjorn? - spytała Norsmena, mimo iż wciąż patrzyła na tę samą osobę, co wcześniej.
- Widzę że się uparłaś na wyprawę w tamto miejsce - skomentował w odpowiedzi trochę żywszym tonem niż wcześniej. Dopiwszy resztę miodu z kufla odstawił go na stół i popatrzył się na Elsę z ciekawością. W ogóle nie wyglądała na gotową na wyprawę tego typu. Ba, miał wrażenie, że ilość śmierci u nowo obranego celu nawet ją może przerosnąć.
- Wcześniej zrobimy odpowiednie zapasy - obejrzał starannie dno naczynia mówiąc te słowa - A następnie ruszymy.

I po tych słowach krasnoludy zaczęły prowadzić rozmowę między sobą w swoim języku przypominającym kucie w kamieniu. Bjorn pozostał całkowicie obojętny na ich dysputę i skupił się na dalszej obserwacji, kiedy to oznajmiła, że sobie idą. No dobra.

***

Po zakupach okupionych smutnym przymusem sprzedaży wierzchowca, Elsa i Bjorn powrócili do zapyziałej dziury, w której za resztki monet mieli wynajęte lokum. Spróchniałe drzwi ze skrzypem ustąpiły pod pozbawionym siły pchnięciem kobiety, która już od progu westchnęła głośno. W pomieszczeniu było ciemno, nawet przebłyski księżyca nie przedostawały się przez nieszczelne okno, za sprawą którego było tutaj …
- Zimno jak w grobie - stwierdziła i nawet zaśmiała się krótko. W sumie przez jej myśl przemknęła opinia, że był to słaby żart, ale w sumie dosyć udany. Nie miała zamiaru zdejmować z siebie futra, gdyż zamarzłaby tutaj doszczętnie. Usiadła więc jedynie na swojej pryczy, która zaskrzypiała pod jej chudym tyłkiem, a skoro pod takim chuchrem skrzypi, to czy pod ciężarem Bjorna złamią się deski? Zaczęła z zainteresowaniem obserwować jego łoże, w skupieniu i oczekiwaniu.
- Bywało gorzej - mruknął pod nosem Nors wchodząc do pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi.
Jego oczy szybko przyzwyczajały się do panującego w środku mroku. Rzucił pancerz na swoje rzeczy wcześniej pozostawione w pomieszczeniu, a topór ułożył przy plecaku. Ciągle go gryzła sprzedaż wierzchowca, z którym nie rozstawał się przez bardzo długi czas, pamiętał on bowiem jeszcze czasy, w których służył w regimencie zwiadowców imperialnych.
Przecierając twarz ze zmęczenia usiadł na pryczy, która wydała głośny dźwięk protestu. Gdyby miał lepszy humor, to pewnie ten dźwięk by go rozbawił, w terenie nawet takie warunki potrafią być luksusowe.
- Norska w całej swej okazałości. Czuję się jak młokos. Nic się nie zmieniło - powiedział jej po krótkiej ciszy przerywanej stłumionym gwarem niosącym się z sali biesiadnej.
Kobieta poczuła zawód, kiedy liche łoże nie runęło pod ciężarem Bjorna. Niby fajna kraina, a nudna i mało zaskakująca, wszystko było tutaj tak bardzo zwyczajne i do przewidzenia. Nawet głupia prycza.
- Pamiętasz ciało pana Trronera, które pewnej zimy znaleźliśmy na obrzeżach cmentarza? - zagaiła jakże przyjemnym tematem, a kącik jej ust ugiął się ku górze w tajemniczym uśmieszku.
- Tak, pamiętam - uniósł brew do góry w zdziwieniu. Nie miał pojęcia do czego dążyła i nie wiedział, czy już się ma zacząć bać, czy później. W dodatku ten uśmiech... jednocześnie niepokojący, jak i urzekający, a oba uczucia spowodowane były tym, iż mogło by się wydawać, że jej twarzy obca jest mimika. Dziwny temat, doprawdy.
Zadowolona z odpowiedzi wysiliła mięśnie twarzy i sprawiła, że jej uśmiech stał się jeszcze szerszy. To takie miłe, gdy ktoś pamięta ważne chwile w Twoim życiu, niemal by się wzruszyła, ale nie czas i miejsce.
Zaskoczyła go tym, że niespodziewanie podniosła się z łóżka i energicznym ruchem podeszła do mężczyzny. Dawno nie widział, by miała w sobie tyle życia i choć jej oczy wciąż wyglądały sennie, to szybkość poruszania się była… Zadziwiająca. Usiadła gwałtownie obok na jego łóżku i przyłożyła zimną jak lód dłoń do jego policzka, który mimo iż był wychłodzony, wyraźnie mógł poczuć różnicę temperatury
- Mam wrażenie, że zaczynam go przypominać - wyjaśniła nagle, patrząc na Bjorna ze zmrużonymi oczami i… zaciekawieniem.
Bjorn dotknął swoją szorstką, nawykłą do pracy i walki dłonią ręki Elsy, a drugą do jej policzka. Były lodowate. Wiedział, że ona ma bardzo ciepłe ubrania na wyprawy w te tereny. Popatrzył w jej oczy troszkę przejęty. Wiedział, że na chłód najlepsze są odpowiednie napary.
- Mam zejść na dół i wziąć ci coś ciepłego, byś się rozgrzała? - zapytał wciąż trzymająć jej wręcz nienaturalnie chłodną dłoń wcześniej dotykającą jego policzka, bo wciąż nie mógł uwierzyć, że miała tak wychłodzony organizm.
- Nie chcę nie chcę - zaprotestowała szybko, a ten dziwaczny uśmiech nie znikał z jej twarzy. - Przecież to ciekawe - sprostowała i zabrała swoją dłoń, nieco zawiedziona tym, że nie zareagował inaczej. Jakieś krzyki i tańce rozpaczy byłyby miłą odmianą, choć nie mogła rzec, że jego troska nie była sama w sobie przyjemną odmianą. Żadna wichura i kłujący mróz nie martwił się o jej stan, tylko żywa osoba.
- Może jutro będę miała twarz jak pan Trroner - zamyśliła się i potrząsnęła głową
- O nie, lepiej nie. Strasznie mu wtedy ta śmierć wykrzywiła wyraz twarzy - kontemplowała dalej i wykrzywiła sine usta. Przetarła zmęczone oko i znowu zerknęła na mężczyznę.
- A Tobie ciepło? Dobrze grzejesz? - znowu w jej głosie dało się słyszeć zaciekawienie.
- Cóż... Powoli na nowo przyzwyczajam się do mrozów, więc znów zabieram ciepła - odpowiedział jej nie odrywając od niej wzroku.
Spojrzał na jej twarz i podstawił za nią tą należącą do pana Trronera. Zamrugał dwa razy oczami odpędzając od siebie tą wizję. Nie miał zamiaru do czegoś takiego dopuścić. Powoli zaczął się domyślać do czego Elsa dąży, ale jak daleko to zajdzie?
- Bo widzisz - zaczęła ze spokojem - Obawiam się, że o poranku mogłabym już z Morrem tańcować, gdybym miała na tym… Czymś - rzekła wskazując na swoje łóżko - spać, więc stwierdzam, że użyczenie ludzkiego ciepła byłoby miłym gestem. - ponownie jej usta wygięły się w ku górze w kształcie podkówki. Bez wątpienia miała coś z głową, chyba za dużo czasu ze zwłokami, a za mało z gadającymi istotami.
- Wąska jestem, zmieścimy się - przez środek pokoju przebiegł szczur, którego to Elsa odprowadziła wzrokiem - Hm, on w sumie też by się zmieścił - zastanowiła się przez moment, ale szybko odrzuciła tę myśl. Miała brzydki nawyk, wypowiadania swoich przemyśleń na głos, prawdopodobnie dlatego, że przy zwłokach nie musiała się obawiać, że ją usłyszą i po prostu sobie gadała.
- No dobrze. Skoro już ustalone, to pościel mi tutaj obok siebie - w przyjemny, kobiecy ton głosu znowu wplotła swoje despotyczne pobudki, podnosząc leniwie ciało z pryczy i podchodząc do swojej, aby zabrać stamtąd pościel. Miała zamiar spać pod dwoma kołdrami, dwoma kocami i przykleić swój płaski tors do pleców norsa… Podobnie miała zamiar zrobić z lodowatymi stopami, których nie omieszka grzać kosztem jego dreszczy.
Unosząc brew Bjorn powiódł swym wzrokiem za przemykającym szczurem chyba tylko siłą woli powstrzymując się, by wziąć topór w próbie rozpłatania go na dwie równe połówki. Nie skomentował wypowiedzi kapłanki, zdołał się już do nich przyzwyczaić. Też wcale mu one nie przeszkadzały, a wręcz przypominały z kim podróżuje.
Sam podniósł się z pryczy i zaczął spełniać zachciankę kobiety, z którą spędził już tak wiele czasu. Nie chciał jej dać przecież zamarznąć w tym miejscu, a pokój wcale nie był szczelny. Pomógł wziąć jej rzeczy na swoją pryczę i ułożył je w funkcjonalny, acz niezbyt estetyczny sposób. Na jego poznaczonej bliznami twarzy widniała obojętność, jednak umysł pracował intensywnie. Czuł się dziwnie z powodu prośby Elsy, ale kierowała tym pewna konieczność, co rozumiał. Ale uczucie było wciąż dziwne. Dość sporo czasu minęło od kiedy dzielił łoże z jakąś kobietą. Ostatnia była jego żona kilka lat temu, nim wyruszył na zwiad. Od czasu jej śmierci nie wiązał się z żadną inną. Długo dusił w swym sercu żałobę, a teraz nie miał siły nawet za wiele myśleć o tym wszystkim.
Kapłanka zaś była z siebie dumna, a jej głowy nie zaprzątały myśli o relacjach damsko męskich. Według niej takie coś nie było w ogóle istotne. Naturalnie z przyjemnością patrzyła na udane małżeństwa i było jej szkoda, jeśli jedno z małżonków poniosło straty. Tak właśnie było w przypadku Bjorna. Początkowo rozmawiała z nim, bo mu współczuła, był po prostu zbyt dobry na to, ale wola Pana była ważniejsza. Być może właśnie tego chciał, aby zbliżyć norsmana do swoich sług na ziemi i tak właśnie się stało. Teraz każde ich wspólne działanie cieszyło Morra, który splatał wiele ich wątków.
- Niecierpliwi mnie już ten sen - zagaiła podczas poprawiania brzydko rozłożonej pościeli. Wygięty róg koca, skandal - Ciągle widzę jak przemierzasz ogród pełen czarnych róż, wszędzie jest biało i zimno, kaleczysz ręce o kolce kwiatów, które próbujesz odgarnąć na boki, aby swobodnie przejść. Szkarłat krwi Twojego ciała brudzi nienaganną biel skrzypiącego pod stopami śniegu, dochodzisz do bramy. Wyciągasz rękę w jej kierunku i wtedy się budzę - westchnęła, a podczas opowieści jej głos był na tyle ospały, że ciężko było jej słuchać. Jedynie tematyka wzbudzała zainteresowanie - Nie wiem jak długo można otwierać jedną bramę, już pół roku próbujesz - oburzyła się, zupełnie jakby to była jego wina i próbowała go skarcić. Przesunęła dłońmi po pościeli, wygładzając zgniecenia - Gotowe - oznajmiła prostując się i podchodząc do mężczyzny, stanęła na wprost niego, ponownie kładąc dłoń na jego policzku - Pomodlisz się ze mną? - spytała czule bez cienia uśmiechu. Znów powróciła jej dawna, znużona mimika.
Nors słuchał z uwagą słów Elsy na temat jej snu, choć nie rozumiał za wiele. Mistyczna natura osób, które oddają się bogom oraz wszelkie tego oznaki były dla niego trudne do pojęcia, ale nie chciał się zgłębiać. Mówił sobie, iż takie rzeczy powinny po prostu zostać wśród kapłanów.
W międzyczasie przyglądał się jak wyrównywała pościel. Do tego też się przyzwyczaił. Jej pedantyczny zmysł estetyczny mógł być niesamowicie denerwujący dla przeciętnego człowieka, ale nie dla niego, chociaż sam zawsze dbał o to, by coś najpierw było funkcjonalne, a później wyglądało. Tak się nauczył w trakcie pobytu w wojsku.
- Naturalnie - skinął głową odpowiadając jej na pytanie o modlitwę. Czekał tylko aż kapłanka wypowie pierwsze słowa.
Elsa miała ochotę rozpalić świece i kadzidełka, niestety, te skończyły jej się już jakiś czas temu. Codzienne modlitwy wystarczająco ogołociły ją z tego, co najpiękniejsze i tylko jej skromna osoba pozostała wciąż obecna. Na szczęście to wystarczyło.
Z podziękowaniem w oczach spuściła wzrok i podeszła do łóżka, na którym to usiadła po turecku. Nie zwykła klęczeć, choć każdy zakonnik patrzył na nią z ukosa, ale ona tłumaczyła, że tak siebie widziała w wizjach i uważa, że to znak od Pana, aby właśnie w takiej pozycji się modliła.
Przymknęła oczy biorąc głęboki wdech i rozpoczynając modlitwę słowami podziękowania za opiekę nad duszą i zapewnieniem, że o ciała zadba ona.
Gdy skończyli powstała z miejsca i zrzuciła z siebie futro. Przerażony szczur z piskiem uciekł za komodę, a ona rozbierała się dalej. Tylko szybko. Zdjęła kapłańskie szaty, a spod nich skórzaną kurtę, jaką miała dla ochrony. Po tym procederze z powrotem opatuliła się futrem i wgramoliła pod stos pościeli, przesuwając się pod ścianę i robiąc miejsce norsmanowi.
- Mam nadzieję, że szybko zaczynasz grzać. Bliżej boga chyba jeszcze nigdy nie byłam, niż teraz - ospałemu głosowi zawtórowało pociągnięcie nosem.
Po modlitwie mężczyzna ściągnął z siebie zimowe ubrania oraz koszulę, która znajdowała się pod spodem. Ostatecznie został w samych spodniach. Kiedy był w karczmie, to nienawidził spać w większej ilości ubrań niż trzeba. Wszystko rzucił na stos swoich rzeczy wcześniej już spiętrzony o opancerzenie i broń.
Zajął większość miejsca na pryczy, która kolejny raz zaskrzypiała z głośnym protestem pod jego ciężarem. Ich legowisko wcale do najwygodniejszych nie należało, ale nie należało narzekać.
- Chyba powinno być w porządku, bo wystarczająco się nasiedzieliśmy tam na dole - odpowiedział jej i westchnął głośno - Mam nadzieję, że szczur się nie będzie naprzykrzał.
- Hm, jak widać mi to nic nie dało - rzuciła w odpowiedzi dotykając lodowatą dłonią jego pleców. Poczuła jak drgnął przy dotyku i usłyszała świst wciąganego powietrza. Uśmiechnęła się pod nosem.
- Nie mam nic przeciwko szczurom - dodała kierując zimną stopę do jego nóg.
Mruknięcie w odpowiedzi było jego standardową kwestią, kiedy nie do końca wiedział jak dalej ciągnąć temat lub chciał coś przemilczeć. Zapanowała krótka cisza przerwana tym razem słowami Bjorna.
- Jesteś pewna, że chcesz tam płynąć?
- Płynąć? - dopytała ze zdziwieniem - A to morze nie jest lodowate… Jak ja na przykład? - zdziwiła się grzejąc swoje kończyny o jego ciało.
- Bez względu na trasę, to mój obowiązek, nawet jeśli miałabym wyzionąć ducha w trakcie podróży, przecież wiesz, że bliskość z Morrem nie jest mi straszna. To byłaby swego rodzaju… Ulga, myślę - odparła zmysłowo, gdyż zawsze podczas myślenia o jej bogu, narastało w niej podniecenie. No, z tym też wiele innych uczuć, ale najważniejsze to, że nabierała emocji.
- A Ty nie chcesz? - szepnęła smutno, gdyż zdawało jej się, że naruszanie ciszy w pokoju to grzech - Możesz zostać, pójdę z tymi małymi serdelkami, całkiem uroczymi. - dokończyła szukając dłońmi nowych, ciepłych miejsc na jego plecach i karku.
- Nasze morze jest zimne, lecz nie zamarza - odpowiedział jej na pierwsze pytanie tak jakby to była naturalna rzecz - A przynajmniej póki nie chwyci wielki mróz - dodał po chwili nie do końca znajdując odpowiednie słowa w reikspielu.
Odwrócił się w jej stronę, gdyż to, co zamierzał jej powiedzieć, tego wymagało. Spojrzał w jej oczy w ciemności kojarzące się z czernią. Za każdym razem jak to robił miał wrażenie, iż patrzy w oczy samej wybranki Morra.
- Pójdę z tobą. To nie tylko mój obowiązek, ale i chęć. Będę twym zbrojnym ramieniem - również zaczął szeptać, pierwszym powodem było wyszkolenie mówiące, że jak ktoś zacznie mówić szeptem, to inni też muszą, a drugim - dziwnie by się poczuł, gdyby zaczął mówić normalnie odpowiadając na szept.
Kiwnęła głową odsuwając ją jednocześnie. Był zbyt blisko i musiała aż przywalić potylicą w ścianę. Z przymusu ręce jej znalazły się na jego klatce piersiowej, ale to akurat wywołało mały uśmiech na jej twarzy; była cieplejsza niż plecy.
- Cieszę się więc. Co więcej, jestem pewna, że i Morr tego by pragnął. Mój sen nie może być kaprysem. - odparła cicho i spokojnie. Chciała jeszcze trochę odsunąć twarz, ale nie miała już miejsca.
Głuche uderzenie sprawiło, że Bjorn szybko wrócił do swojej poprzedniej pozycji i zmełł przekleństwo w ustach.
- Wybacz. Nic ci się nie stało? - zapytał się jej trochę głósniej niż zamierzał.
- Nie - odrzekła oschle - nie jestem z porcelany - dodała podsumowując całe to zdarzenie i ponownie nękając go lodowatością swojego ciała - Rzekłabym, że wbrew wszelkim urazom, na pewno jest mi cieplej i zasnę chętnie. Mam nadzieję, że jednak kłujący mróz Twojej rodzimej krainy, nie zapędzi nas do grobów. Któż to wie, co znajduje się za tymi wrotami, które próbujesz otworzyć od pół roku - westchnęła zmęczonym głosem, a jej dłonie, wciąż zimne acz już lekko ogrzane niż wcześniej, sunęły po jego barkach i rękach, aby znaleźć się na klatce piersiowej, zaś torsem przylgnęła do pleców norsa.
- Mhmm, jak ciepło. W końcu - mruknęła sennie zamykając oczy, a jej chłodny policzek wtulił się w łopatkę mężczyzny - Śpij dobrze i obyś jutro obudził się żywy.
- Jeśli Morr tak zechce, to tak będzie. Dobranoc Elso - nie odpowiadając już nic na poprzednie słowa zamknął oczy.
Czekała przed nimi długa podróż i oboje muszą być wyspani na następny dzień.
 
Flamedancer jest offline  
Stary 13-03-2016, 18:26   #10
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
***

Zniekształcone usta siedzącego obok Thorina Galeba rozciągnęły się znów w szczerym krasnoludzkim uśmiechu, kiedy ten obserwował pojedynek spojrzeń. W podziemiach widział raz taki horror, którego nie widział chyba żaden człowiek… a i jego drużynnicy nie mieli przyjemności. Próby wywierania na innych wrażenia swoją prezencją były dla Galvinsonna ciekawą zabawą… ale to była tylko zabawa.
Tak… ile to krasnoludzkich żyć pochłonęła tamta… nie zrodzona… a stworzona kreatura? Ile ciosów wytrzymała, ile kul, ile uderzeń młotami i toporami, zanim padła bez życia? A ludzie dalej mówili, że skaveny nie istnieją… z resztą. Ludzkość nie wytrzymałaby tej świadomości, że pod ich stopami mieści się podziemne imperium istot równie plugawych co Arcywróg. No chociaż… Tilea ponoć radziła sobie z nimi całkiem dobrze. Tak przynajmniej mawiał Dirk.
- Nors dobrze mówi. Przygotowania to podstawa. - rzekł w końcu - Pytanie tylko czy jedna, czy dwie beczki trunku będą potrzebne na tą wyprawę, har. - zaśmiał się pokaszlująco.
Thorin nie odrywając wzroku od spojrzenia kapłanki, zwyczajnie poszerzył zasięg jego widzenia kosztem ostrości. Mimo że gałki oczne nie zmieniły położenia to jednak obszar obserwacji uległ rozszerzeniu. Nauczył się tej sztuczki dosyć dawno, pozwalało to obserwować większe spectrum kosztem ostrości widzenia. Miał jednak okazję by dzięki temu dostrzegać także otoczenie, zwłaszcza elfa, przynajmniej tak długo jak nie skupiał wzroku na jakimkolwiek innym szczególe. Nawet bawiło go to niespodziewane wyzwanie rzucone przez kobietę, przyzwyczajał się też powoli do niezbyt przyjemnego odczucia niepokoju. Zaczynało ono stanowić jakby krajobraz doznań, stały, niezmienny, nieprzyjemny - ale możliwy do oswojenia. Skąd to znał? Chyba z doświadczenia od poparzeń, z których bólem musiał się zwyczajnie oswoić żeby nie zwariować, w porównaniu do nich, obecne ciarki były błahą niedogodnością, niczym więcej. Zastanawiał się jakież to wizje przywiały tu kapłankę Morra, jakież to cele , jak radziła sobie na co dzień. Rozważając nie przestawał się w nią wpatrywać, choć same oczy kapłanki dawno rozmyły się w rozszerzonym spojrzeniu Thorina. Widział bardziej kształt jej sylwetki niż poszczególne rysy czy szczegóły, choć spojrzenie khazada pozostawało niezmiennie nieruchome. Kamienne wręcz. Jedyne co uległo zmianie to uniesiony nieznacznie kącik ust, “pojedynek” przyjmował z pewną dozą humoru niż śmiertelnie poważnie. Nie obawiał się przegrać , może dlatego przeciąganie spojrzeń w jakiś sposób go bawiło niż napinało.
Kyan spojrzał z rozbawieniem na przyjaciela, który wlepiał wzrok w bladolicą
- Zamiast gwałcić ludzia wzrokiem, to wyruchaj ją kutasem jak chuć ci doskwiera. - parsknął w khazalidzie rechocząc rubasznie, szturchnął lekko Thorina ramieniem - Napić nam się trza! Ot co! - skwitował i pierdolnął kuflem swym w Thorinowe naczynie, biorąc solidny haust.
Zawtórował wojakowi Galeb też stukając się kuflem i pijąc. Uśmiech mu zmalał, ale zamaskował zakłopotanie słowami towarzysza paroma kolejnymi łykami.
- Co ty… jeszcze by na pół przerżnął. - mruknął w mowie krasnoludów do swoich brodatych towarzyszy Galvinsonn
Rzadko dało się słyszeć z jego ust tego typu dowcipy, jednak perspektywa rozbijania orczych czerepów, możliwość przespania się pod dachem, picia i pozostawienia wielkich problemów daleko na południu pozwoliły mu odzyskać humor i dobre samopoczucie.
Nie gadał nic Kyan do człeczyn tym bardziej do elfa, którego obecność z trudem znosił. Od młodości wpajana mu była nieufność i nienawiść do tej rasy, zdradzieckie łajno.
Dziad Gridd mawiał zawsze “ dobry elf to martwy elf i nie daj się Kyanie nigdy zwieść, nie kroczą po świecie inne elfy jak mroczne. Słowo zawsze obrócą tak ze ni tak ni nie odpowiedzą, krętacze i zdrajcy” Mimo że pomsta dokonała się i zapłata została uiszczona w postaci Korony Króla Feniksa, przez nich zakończyła się Złota Era ich rasy.
Na słowa Galeba odrzekł:
- Suszone mięsiwo na czternaście świtów, napitek którego nie zetnie mróz, trochę chruściwa i suchego opału, małe przenośne szałasy, do tego Thorin lepiej by uzupełnił zapasy, może znajdzie też coś na odmrożenia. Lepiej gotów być niespodziewanego…
- pierwsze jego słowa dzisiejsze które spłynęły z jego ust we wspólnej mowie
Thorin parsknął śmiechem, chcąc nie chcąc zwracając wzrok na kompanów, z nieukrywaną radością podniósł kufel przybijając nim kufle kamratów
- Trzech na jednego? - zapytał w reispiklu czyniąc wyrzut kamratom , choć niespecjalnie dało się w nim poczuć rzeczywisty zarzut. Po chwili i po kilku głębszych , nieco spoważniał przyznając Kyanowi rację. - Najlepsza byłaby maść na bazie tłuszczu. - stwierdził nawiązując do specyfików na odmrożenia , Faktycznie dawno już nie odświeżałem apteczki, jednak po prawdzie nie stać mnie na zakup specyfików, prędzej już sam coś wytworzę - stwierdził , wiedząc dobrze że z pierwszej lepszej upolowanej zwierzyny da się oddzielić tłuszcz stanowiący dobra bazę do wszelkich maści.
Kiedy Thorin spuścił wzrok, Elsa westchnęła zawiedziona i spojrzała gdzieś w bok, na tłumy przeróżnych ras podróżników. Już widziała, że dalsza część tej posiadówki będzie nadzwyczaj nudna i khazadzi nie zaskoczą jej niczym interesującym. Jej krzesło ze zgrzytem odsunęło się niespiesznie w tył, kiedy ta powstała z siedzenie swoimi mozolnymi ruchami, a jej wzrok powędrował na ogół zebranego towarzystwa.
- Jutro rano widzimy się tutaj, podróż w grupie jest zdecydowanie bardziej bezpieczna jak i rozsądna. Proszę się nie spóźniać. Ja i Bjorn póki co musimy was opuścić, może uda się zebrać jakiś zapas przed podróżą już dzisiaj. Do zobaczenia o świcie, Panowie. - skinęła głową i zerknęła kątem oka na powstającego Norsmena, który był naprawdę wysoki i potężny, co najmniej około trzydzieści centymetrów wyższy od kapłanki. Mara chwyciła swój plecak i zarzuciła czarny kaptur na głowę, po czym udała się w stronę wyjścia i opuściła to miejsce, a za nią ruszył Bjorn.
Kiwając głową na te słowa Galeb również spoważniał.
- Żebyśmy nie skończyli jak wtedy pod Azul. Jedyne w czym ten mróz na zewnątrz jest gorszy od naszych górskich mrozów to to że tutaj wilgoci jest aż nad to… i pizga z północy złem… dosłownie i w przenośni. - bezbrody podrapał się pod nosem - Pytanie czy chcemy teraz iść robić zapasy, czy jutro z rana. Jeszcze trochę grosza mam, ale jak ruszamy za robotą to nie ma co żyłować na przygotowania. Dobrze, że chociaż mamy ciepłe ubrania… prawdziwy luksus - uśmiechnął się krzywo.
- Ano wtedy byliśmy przygotowani jak prawiczek na noc poślubną. - Stwierdził choć bez cienia żartu w głosie - Któż mógł przewidzieć że ten chędożony przewodnik zostawi nas w tunelach na pewną śmierć. I tak cudem żeśmy wyleźli z tych jaskiń i nikt nie był przygotowany na zimę która nas przywitała - mimo iż z początku rozmowy chciał zachować się kulturalnie i mówić we wspólnym , to jednak gdy przyszło rozmawiać o sprawach Azul, o życiowych sprawach dla Czarnej Kompanii , język naturalnie zszedł na khazalid. Nie czuł się z tego powodu najmniej nawet zażenowany. Pewne sprawy należały wyłącznie do trójki khazadów z czarnymi opaskami, zwłaszcza gdy w pobliżu siedział długouchy.
Galeb odparł Thorinowi machnięciem ręki.
- Było minęło.. skupmy się na tym co teraz. Lepsze będą okazje do wspominek. - odparł w khazadzkiej mowie - No… człeki już poszli po zapasy… dopijmy co zostało do wypicia i pójdźmy w ich ślady.
To powiedziawszy łyknął na raz co miał w kuflu, strzepnął ostatnie krople na podłogę, jak daninę dla Przodków i przypiął łańcuchem naczynie z powrotem do pasa. Poprawił bandaż na twarzy. Odrzucony do tyłu skórzany czepiec nałożył na głowę, a na to pełny hełm z osłoną twarzy. Zielone oczy zniknęły w cieniu pancernych brwi. Galeb zlazł z krzesła i wyciągnął spod stołu swój plecak. Ktoś mógłby powiedzieć, że niepotrzebny trud nosić wszystko ze sobą, ale on wiedział, że zostawiać cokolwiek tutaj zwyczajnie prosić się o “troskę gospodarza”. A niestety z towarzyszy chyba miał najwięcej do stracenia.
Więcej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
Przypominał mu to widok futerału z narzędziami. Przypominał o tym młot przy pasie. Ciężar dłut w bandolierze skrytym pod wełną i futrem. Obijająca się o nogę okuta księga.
Czas na pogaduchy i picie w karczmie właśnie się skończył. Nadszedł czas brać się do roboty. Galeb odetchnął ochryple i zarzucił wypchany po brzegi plecak na grzbiet. Niewygodnie było z całym tym zimowym odzieniem, więc musiał potrząsnąć ramionami, aby bagaż się odpowiednio ułożył. Odezwał się, acz głos miał już poważny… wręcz ponury.
- Mam zapas spirytusu i racji wojskowych. Solona, zasuszona wołowina. Brak wody nie będzie problemem, bo mamy ognia pod dostatkiem, trzeba więc będzie doposażyć się w jakiś stalowy gar do gotowania i topienia śniegu. - rzekł do Kyana i Thorina w khazalidzie - Trzeba zaopatrzyć się żywność, zioła, tłuszcz i co tylko będzie potrzebował Thorin. Wieczór spędzimy na konserwacji broni i wyrobie maści. - na chwilę Galeb zamilkł myśląc czy jeszcze coś powiedzieć, w końcu jednak zmilkł i ruszył do wyjścia.
 
Stalowy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172