Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-08-2008, 22:45   #231
 
lopata's Avatar
 
Reputacja: 1 lopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumny
"Von Grettman i jego syn. Jego SYN! On już chyba dał się znać reszcie. Miał bardzo wojownicze imię.

Myśląc nad imieniem syna hrabiego von Grettmana nawet nie był świadom wymamrotania tego tytułu. Myślami był w innym miejscu.

-Von Grettman.- Ślepo patrzył w brukowany dziedziniec koszar i przypomniał sobie.- Wolfgang!

Spoglądając na Louisa wiedział, że pomimo jego zastrzeżeń lasu, musieli tam się udać. Poszukać tam czegoś co może się przydać w późniejszym czasie. Poza tym nie wymyślił jeszcze nic sensownego co mógłby wcisnąć służbie tego von Grettmana. Ot byle nikogo nie wpuszczają zapewne, więc wiedział, że ubrania jeszcze się przydadzą. Dotykając dłonią policzka poczuł drapiący już zarost a przeczesując włosy do tyłu dostrzegł, że są już tłuste i czas najwyższy na kąpiel. Jednak to dopiero po powrocie z lasu. Odwrócił się w stronę szlachetnego rycerzyka. Znał takich jak oni. Aroganci nie akceptujących nikogo kto nie jest z ich otoczenia a dodatkowo strasznie podejrzliwi. Trudne typy do okradania i okłamywania, ale i na nich były sposoby. Każdy miał słabe punkty i taki zamierzał odkryć blondyn u tego Jonasa. Bardzo dobrze pamiętał podobnego fircykowatego rycerzyka. Galer mer Adonn był jedynym synem wielkich państwa, panów ziem Bretoni leżących przy granicy z Imperium. Od samego początku, gdy tylko ujrzał Baliusa znienawidził go i na każdym kroku przyglądał się jego poczynaniom. Ale on nic nie robił nietaktownego, nic niepowołanego. Był jedynie gościem, ale z tą różnicą, że dokładnie obserwował każdego, wszystkich. I znalazł, znalazłsłaby punkt tamtego szlachcica. Była nim wieśniaczka, zwykła chłopka pracująca w pocie czoła na jego polach. Nie dało się niezauważyć tych spojrzeń, którymi obdarzał ją kiedy przejeżdżali koło miejsca jej pracy. A ona, miałą mało znaczne imię ale taką samą osobowość jak każdy inny chłop. Kiedy tylko usłyszała o kwocie i swoim kochanku od blondyna nie stawiałą żadnych oporów. Widok jej wyrazu twarzy kiedy krew trysnęła na jej nagie ciało z martwego Galera był niezapomniany. Balius wiedział, że każdy ma słaby punk, każdy. Przypomniałsobie, że jest teraz tutaj, w tej zatęchłej dziurze i został zmuszony do pracy, której sobie nie życzył. Dlatego musiał doprowadzić do końca to śledztwo. Nie podobało mu się tylko to, że tak szybko ich drużyna jest eliminowana, a na pewno nie było to dziełem przypadku. Odwrócił wzrok od rycerzyka na Louisa i wyciszonym głosem zaczął mówić. Nie dbał o to czy pozostałej dwójce uda się usłyszeć cokolwiek. Ale też nie muszą wiedzieć wszystkiego.

-Nie podoba mi się to wszystko. Komuś zależy na naszej śmierci a teraz klasztor i straż wdraża nam wtyki. Uważajmy na nich i na to co się mówi przy nich bo okaże się, że nawet jak wykonamy prace to nas zamkną. Do szlachcica nie mamy na razie po co iść, nie mamy też jakiegoś konkretnego powodu. A jak się okaże, że wpadniemy na tego jego synalka co mieliście już okazję go poznać to nici ze spotkania ze starym. Podejrzewam, że on już o to zadba skoro jest taki cięty. Byłem przeciw ale trudno. Idziemy do tego lasu po tą roślinę dla cyrulika, wracamy i przygotujemy się na jutrzejszą audiencje u hrabiego von Grettmana. Co ty na to?

Kiedy tylko Louis poda swój punkt widzenia, blondyn opuszcza koszary. Nie istotne było gdzie pójdzie, ważne że z dala od tego miejsca.
 
__________________
"...a ścieżka, którą podążać będą zaścieli trawy krwią bezbronnych i niewinnych. Szczątki ludzkie wskrzeszać będą do swych armii aż do upadku wszelkiego życia. Nim słońce..."
lopata jest offline  
Stary 03-09-2008, 11:33   #232
 
Kokesz's Avatar
 
Reputacja: 1 Kokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputację
Louis le Soir - banita z kraju szlachetnych rycerzy

Louis nie baczył już na kapitana i rycerza. Odwrócił się niemal ostentacyjnie i skierował się do wyjścia. Nie pozwolił się odprowadzić strażnikowi, szybko go wyprzedził wyszedł na ulicę. Za nim podążyła reszta jego towarzyszy. Do Baliusa i Barrego zdążył się już przyzwyczaić. Traktował ich jak zwykłych kompanów, ale nie powierzyłby im swojego życia... jeszcze nie teraz. Arian, który został dołączony do ich osobliwej kompanii, wydawał się równie niezadowolony z tego faktu co Louis.

W czasie, gdy wychodził z budynku straży Balius wyszeptał do niego kilka słów. "Czyżby obchodziło go moje zdanie?" - zapytał sam siebie. Blondyn był fałszywy i czuć to było od początku. Breton spotykał w życiu wielu takich jak on. Losy takich ludzi były różne. Jedni tracili głowy - dosłownie. Inni, żyli wygodnie oszukując kolejne ofiary. Łączyło ich jedno, to że mieli zawsze jakiś skrywany, własny cel. Banita wiedział dobrze, że Balius także coś knuje, lecz teraz nie zaprzątał sobie tym głowy.

- Tak, od początku nie wierze w ich dobre intencje. - Odpowiedział towarzyszowi. - Rozwikłanie tej zagadki jest jak na razie jedyną możliwością byśmy głowy zachowali. Ci von Gretmann`owie są podejrzani. Zbyt często słyszymy te na nazwisko. Co do szpiegów... nie dowiedzieliśmy się jeszcze niczego ciekawego więc na razie nie ma się czego obawiać. - Z ostatnim zdaniem uśmiechnął się lekko i pomaszerował chyżo w kierunku tajemniczego lasu.
 
__________________
Nic nie zostanie zapomniane,

Nic nie zostanie wybaczone.
Księga Żalu I,1
Kokesz jest offline  
Stary 06-09-2008, 11:02   #233
 
Van der Vill's Avatar
 
Reputacja: 1 Van der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumny
Arian szedł razem z osobliwą grupą. Parę prób rozmów, które starał się zainicjować spełzły na niczym. Ci ludzie mu nie ufali. "Nie ufali, do diabła!"
Nic dziwnego. Sam też nie ufałby człowiekowi, który okazuje się kolejnym tobołkiem, spychanym przez wyraźnie nie lubianych zleceniodawców na barki drużyny. Zagryzł dolną wargę. Miał zadanie ich szpiegować, ale - mówiąc szczerze - milsza mu była kompania cichych obdartusów, niż niepewny sojusz z "kapitanem". Trzeba było zyskać ich sympatię.

Mimo to, na razie nie było ku temu okazji. Włożył w ręce w kieszenie i obiecał sobie, że okaże się przydatny. Możliwości - tu spojrzał na miasto - było od cholery i trochę.
 
Van der Vill jest offline  
Stary 06-09-2008, 19:41   #234
 
lopata's Avatar
 
Reputacja: 1 lopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumny
Bardzo ucieszyło blondyna to, że bez zbędnych ceregieli dawało się dogadać z wojownikiem, jedynym w zasadzie pozostałym w ich drużynie. Wtedy właśnie musiał sam siebie klepnąć otwartą dłonią w czoło przypominając sobie o dość wyciszonej ostatnio osobie. Barry mimo, że w ogóle mało mówił to jednak zdarzało mu się dodawać trafne uwagi. Zdarzało mu się mamrotać pod nosem. Teraz jednak podążał za nimi w milczeniu i to spowodowało zapomnienie o tym wojowniku. Tak. Teraz jest ich trójka i tych dwoje. Kiedy cały czas idąc spojrzał za siebie na wlokących się dodatkowych członków drużyny na jego twarzy zagościł grymas niesmaku.

"Szpicle. Czy tego chce czy nie będę z nimi podróżował. Dobrze by było dowiedzieć się o nich czegokolwiek. Niech mają o czym donosić. Kto wie. Pare fałszywych tropów zawsze warto wysłać."

Uśmiechnął się pod nosem na samą myśl jak ujrzał kapitana słuchającego z uwagą jakiś bredni nic nie wartych. Zwolnił trochę aby zrównać się z rycerzem. Chwilę szedł obok aby w końcu spojrzeć w jego stronę i zacząć mówić. Nie zapomniał o słownictwie. On nie zapominał o tak drobnych szczegułach.

-A więc Bogowie postanowili skrzyżować nasze drogi. Skoro tak miało być to nie trzeba tego utrudniać.- Skinął głową na znak zgody z tym co powiedział.- Wiedz, że nie masz doczynienia z pospólstwem tutaj i nie zapominaj o tym co rzekłem. Aby dowiedzieć się czegokolwiek w tym otoczeniu nie powinno się wyróżniać. Plebs szlachcicowi owszem odpowie na pytanie, lecz nie zawsze do końca. Nam zaś potrzebne są nawet najdrobniejsze szczegóły. To, że ktokolwiek z nas posiada przeszłość nie jest powodem do arogancji. Zważ na to co usłyszałeś, bo w przeciwieństwie do mnie pozostali mogą nie być zbyt wyrozumiali. A nie chcesz chyba nigdy więcej się nieobudzić? Ale co ja tam wiem, jestem tylko drobnym chłopem, który oczekuje na aż mój pan mnie wybatoszy.

Specjalnie zaironizował ostatnie zdanie aby podkreślić brak taktu, który okazał w tamtym pomieszczeniu. Zamierzał choć trochę zmniejszyć pewność siebie u tej osoby. Odwrócił głowę w stronę drugiego człowieka. Jego obrzucił pogardliwym spojrzeniem. Nie wyglądał imponująco i to był problem. Blondyn też nie był herosem ani wojownikiem. Nigdy nim nie chciał być. Wolał urzywać głowy aniżeli mięśni. Ten tutaj, był zagrożeniem teraz tylko dlatego, że za bardzo przypominał mu jego samego.
 
__________________
"...a ścieżka, którą podążać będą zaścieli trawy krwią bezbronnych i niewinnych. Szczątki ludzkie wskrzeszać będą do swych armii aż do upadku wszelkiego życia. Nim słońce..."
lopata jest offline  
Stary 24-09-2008, 11:32   #235
 
John5's Avatar
 
Reputacja: 1 John5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłość
Jonas

Stwierdziłeś, że w budynku straży nic więcej nie uzyskasz, poza stratą cennego czasu. Ze słów kapitana wynikało, iż twój przyjaciel wyruszył do pobliskiego lasu z sobie tylko znanego powodu. Informacja ta zdziwiła cię, w końcu wiedział, że masz przybyć niedługo i powinien cię raczej oczekiwać w swym domostwie a nie wędrować po okolicy. Zbyt wiele w tym było niejasności i tajemnicy, w końcu znałeś Martina na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nie ruszał się z domu bez wyraźnego powodu. Postanowiłeś czym prędzej wybrać się do owego lasu, co prawda nie znałeś dokładnie drogi, lecz nie sądziłeś by dotarci tam sprawiło ci większe trudności.
Wychodząc z budynku zauważyłeś, że czeka tam na ciebie blondyn. Jego słowa i gesty wskazywały na to że nie dąży do waśni, ale jednocześnie zaznaczały, że dobre urodzenie nie znaczy dla niego nic. To miasto bardzo zmieniło się od twego ostatniego przyjazdu, może na pierwszy rzut okaz było takie samo, lecz najwyraźniej sami mieszkańcy się odmienili. W zastanowieniu spojrzałeś na blondyna, z tego co powiedział wynikało, iż ich celem także był las w którym przepadł Martin. Czego oni mogli tam szukać? Tego nie wiedziałeś. Doszedłeś za to do wniosku, że to niemożliwe by tak często spotykać się z tymi ludźmi. Czy taka jest wola Pani? By zbratać się z nimi i wspólnie odnaleźć twego dawnego kompana?
Bez słowa ruszyłeś za resztą, tak czy inaczej droga chwilowo była ta sama. Przewidując, że trzeba będzie się poruszać między drzewami postanowiłeś nie zabierać ze sobą konia, który w lesie tylko by zawadzał.

Louis, Balius, Arian, Jonas

Rycerz jedynie twardym spojrzeniem odpowiedział na skierowane do niego słowa Baliusa. Najwyraźniej jednak nie zamierzał rozpoczynać kłótni, bo bez słowa ruszył za wami, kiedy skierowaliście się do bramy wychodzącej w stronę lasu. W oddali widać było ciemną kreskę drzew. Droga była w dobrym stanie, lecz już z stąd widzieliście, że rozdziela się ona paręset metrów dalej, a odnoga prowadząca w interesującą was stronę jest w opłakanych stanie. Wyglądało na to, że nie była często użytkowana a władze nie widziały powodu by przeznaczać pieniądze na jej remont. Z westchnieniem ruszyliście przed siebie, mając nadzieję, że choć pogoda nie będzie tego dni przeszkodą.

Po paru godzinach męczącej wędrówki ostatecznie stanęliście przed zwartą ścianą lasu. Było w nim coś dziwnego, same rośliny wyglądały normalnie lecz rosły niezwykle gęsto a wiele z nich widzieliście po raz pierwszy w życiu. Wydawało się wam także, że jest znacznie cieplej niż wcześniej, choć słońce skryło się za chmurami. Po chwili wahania weszliście pomiędzy drzewa wycinając sobie drogę pomiędzy krzewami. Po paru minutach mogliście schować ostrza, w głębi zarośla nie były już przeszkodą, choć nadal rosły gęściej niż powinny. Zdecydowanie coś w tym lesie było nie tak. Z trudem radziliście sobie z wyszukiwaniem starej na wpół zarośniętej ścieżki, jedyną pomocą było widziane tu i ówdzie kamienie, którymi niegdyś musiała być wyłożona. Droga była męcząca na tyle, że postanowiliście zrobić krotki postój. Owadów tak samo jak roślin była ogromna ilość. Chmara komarów latała nad wami solidnie dając się we znaki, każdemu z was. Nagle usłyszeliście cichy okrzyk, nie do końca udało wam się zrozumieć co miał oznaczać, jednak wydawało się, że było to przekleństwo.

Adelbert

Zdenerwowany wcisnąłeś uszkodzony pistolet za pas, licząc że uda znaleźć ci się niedługo rzemieślnika zdolnego naprawić uszkodzenie. Ruszyłeś ku wyjściu z polany, po drodze kopiąc ze złością wilcze ścierwo, gdy usłyszałeś coś za plecami. Ze zdumieniem spojrzałeś za siebie. Przez chwilę nie dowierzałeś własnym oczom. Na polanę właśnie wchodziły wilki, liczyłeś kolejne sztuki aż liczba osiągnęła równe osiem. Przez chwilę stałeś skamieniały, bardziej ze zdumienia niż strachu, po czym puściły ci nerwy i z wściekłością wykrzyczałeś na głos najgorsze ze znanych ci przekleństw. Najwyraźniej bogowie uparli się, żebyś tego dnia zapukał do bram Morra.

Valdred

Kolejny okrzyk, lecz tym razem brzmiała w nim wściekłość nie strach. Kobieta nadal nie wracała. W kącie pomieszczenia zauważyłeś swoją broń owiniętą w jakąś szmatę. Z wahaniem spojrzałeś na drzwi po czym spróbowałeś podnieść się z łóżka. Z stęknięciem opadłeś z powrotem na posłanie, rana promieniowała bólem. Krew na ręku świadczyła, że znowu zacząłeś krwawić, zakląłeś cicho po czym zamknąłeś na chwilę oczy zastanawiając się co zrobić. To zadanie rozwiązał za ciebie stukot otwieranych drzwi, przez które weszła Erika. Jeden rzut oka na ciebie wszystko jej powiedział, pospiesznie odrzuciła na bok pęk jakiegoś zielska, po czym podeszła do łóżka.

- No tak, mogłam się domyślić, ze spróbujesz wstać. Dureń! Nie ruszaj się to zaraz przestaniesz krwawić. Po jaką cholerę próbowałeś wstać? – na moment zamilkła patrząc na ciebie – Rozumiem, chciałeś sprawdzić kto krzyczał i dlaczego. Cóż mogę ci powiedzieć, ze to nie twój interes, zresztą mój też nie. Ktokolwiek zapuszcza się w te strony robi to na własną odpowiedzialność, w końcu to las a nie główny plac targowy Middenheim. Ale niech będzie sprawdzę kto to był, choćby dla własnego spokoju. Ja tez jestem ciekawska. Ale zanim to zrobię chcesz czegoś jeszcze? -
 
__________________
Jeśli masz zamiar wznieść miecz, upewnij się, że czynisz to w słusznej sprawie.
Armia Republiki Rzymskiej
John5 jest offline  
Stary 24-09-2008, 16:31   #236
 
lopata's Avatar
 
Reputacja: 1 lopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumny
Blondyn w milczeniu przemieżał drogę, która prowadziła do nieszczęsnego lasu. Jedynie w myślach łajał się za swój brak poczucia dystansu do tych ludzi. Dobrze wiedział co czeka go poza miastem a jednak zgodził się pójść z nimi w to brudne miejsce. Droga z każdym metrem było coraz gorzej a wszystko po to by ujrzeć zamiast zakończenia trudów jeszcze gorszą niespodziankę. Las był jeszcze gęstrzy niż zakładał to Balius.

"A bodaj by Was potobiło w kropli wody! Po jaką zarazę zgodziłem się iść?! Las! Ogromny i zarośnięty! Mam tylko nadzieję, że zapłata będzie godziwa i warta tego wszystkiego."

Idąc a raczej przedzierając się przez gąszcz krzaków i krzaczków oraz labirynt zwisających gałęzi co chwilę musiał zabijać co bardziej upartego komara. Na karku i twarzy nie był już w stanie zliczyć martwych ciałek tych krwiopijców. To samo mógł powiedzieć o ukłuciach, które równie gęsto pokrywały odsłonięte części ciała. Kiedy podczas tego całego "spacerku" usłyszał krzyk nie zareagował. Jedynie spojrzał po reszcie aby zorientować się czy nie mają zamiaru przypadkiem rzucić się w tamtym kierunku z pomocą. Nic nie wiadomo o tym kimś. A skoro zapuścił się w te jakże niebezpieczne strony, to na pewno musi być niebezpieczny i może mieć kolegów. Na wszelki wypadek wolał wyperswadować podobne myśli, głównie rycerzowi.

-Można sprawdzić tego kogoś co się stało, że krzyczy ale nie leciałbym na ratunek jak na złamanie karku. Ty wyglądasz na kogoś obytego z lasem i zwiadem.- Tu wskazał palcem na Ariana.- Może poszedłbyś i sprawdził to. Nie chcemy przecież aby przypuszczalnie nasz wróg został nam za plecami a my nic o tym byśmy nie wiedzieli?

Osobiście chciał się trzymać z dala od wszelkiego niebezpieczeństwa nawet tego potencjalnego. Będzie taka potrzeba to będzie walczył, ale na razie woli trzymać się blisko wojowników póki są żywi. W głowie już układał sobie kilka wersji wypadków jakie mogły by się przytrafić i jak najlepiej wtedy zareagować. Ułożenie planu wcześniej zapewniało mu zawsze opanowanie i pewność, że zrobił wszystko tak jak powinno to wyglądać.
 
__________________
"...a ścieżka, którą podążać będą zaścieli trawy krwią bezbronnych i niewinnych. Szczątki ludzkie wskrzeszać będą do swych armii aż do upadku wszelkiego życia. Nim słońce..."
lopata jest offline  
Stary 29-09-2008, 20:28   #237
 
Kokesz's Avatar
 
Reputacja: 1 Kokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputację
Louis le Soir - banita z kraju szlachetnych rycerzy

Zarośla stawiały zacięty opór. Co chwila jakaś gałąź zaczepiała się o ubranie Louisa. Musiał uważać by nie dostać w twarz jakąś gałęzią. Głuchy okrzyk, który dobiegł ich uszu sprawił, że banita zatrzymał się natychmiast. Spojrzał na towarzyszy, jakby chciał się utwierdzić w przekonaniu, że i oni to usłyszeli. Po chwili zdjął z pleców łuk, który całą drogę przez las nieco mu przeszkadzał. W kołczanu wyjął strzałę i założył ją na cięciwę.

W tym czasie Balius zwrócił się do niego i pozostałych. Bretończyk mógł się tylko z nim zgodzić. Postanowił być ostrożnym. Byli przecież w lesie uznawanym za przeklęty. Nie uważał, że krzyk wydała z siebie jakaś zmora, lecz w takim miejscu ciężko byłoby im spotkać jakąś niegroźną istotę. Wzrokiem starał się przebić chaszcze otaczające ich ze wszystkich stron.

- Racja - zgodził się z blondynem. - W takim miejscu nie spodziewałbym się jakiejś zabłąkanej sieroty. A ty faktycznie możesz pokazać na co cię stać - skierował te słowa do Ariana - Poczekamy tu na ciebie.

Z tomu Louisa było wyraźnie słychać, że nie ma zamiaru dyskutować z nowym towarzyszem.
 
__________________
Nic nie zostanie zapomniane,

Nic nie zostanie wybaczone.
Księga Żalu I,1
Kokesz jest offline  
Stary 12-10-2008, 21:48   #238
 
John5's Avatar
 
Reputacja: 1 John5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłość
Louis, Balius, Arian, Jonas, Barry

Arian ze zrezygnowaniem wzruszył ramionami i poszedł sprawdzić źródło odgłosów, które was zaniepokoiły. Kto miał, wyciągnął swoją broń i przyszykował się na ewentualną walkę. W końcu ten las cieszył się złą sławą i taka odrobiną ostrożności nie powinna nikomu przeszkadzać.
Chwilę po tym, jak Arian zniknął w zaroślach ziemia zaczęła leciutko drżeć. Ze zdumieniem spojrzeliście pod nogi i ostrożnie rozdzieliliście. Jednak drżenie nie pochodziło z jednego miejsca, lecz zdawało się obejmować całą okolicę. Niepewni tego co się stanie mocniej chwyciliście za broń, choć nie było z kim walczyć. Drżenia narastały, nagle ziemia pękła w jednym miejscu a świeżo utworzona wyrwa powoli rosła. Jonas starał się odskoczyć na jedną ze stron, jednak nieszczęśliwie dla niego krawędź osunęła się pod jego ciężarem a on sam z krzykiem runął głową w dół . Głębokość nie była ogromna, lecz wystarczająca by skręcić kark, usłyszeliście tylko suchy trzask pękającego kręgosłupa, po czym krzyk umilkł. Zresztą niewiele mieliście czasu, aby obserwować upadek rycerza, musieliście zadbać o własne zdrowie. Utrzymanie się na nogach na dłużej niż chwilę graniczyło cudem. Wstrząsy stawały się coraz to potężniejsze, po chwili usłyszeliście trzask pękającego drewna.
Potężny dąb o ogromnej rozłożystej koronie powoli pochylał się w waszą stronę, było pewne że za moment runie wprost na was. Każdy na własną rękę wybrał kierunek ucieczki. Ostatecznie każdy z was uniknął cięższych obrażeń od dębu. Nie licząc uderzenia niewielką gałęzią u Louisa ten zdawał się być cały. Ironią za to zdał się fakt, że Barry uniknąwszy jakiegokolwiek zadrapania nagle został przywalony niewielkim świerkiem. Nie zdążył wypowiedzieć choćby słowa, a już wyzionął ducha. Nagle ni z tego ni z owego wstrząsy ustały. Z całej grupy żywi pozostali tylko Louis i Balius, pierwszy z bólem na twarzy trzymał się za obite plecy, zaś drugi starał się zatamować krew lejącą się z czoła. Nie pamiętał, kiedy oberwał, jedyne co mógł stwierdzić to to, że rana nie była poważna.

Adelbert

Wilki powoli zbliżały się do ciebie ciągle warcząc. Otoczyły cię półkolem przypierając do młodej sosny. Ochrypłeś już od krzyków, zresztą kto mógł ci pomóc w tym lesie? Zbłąkany leśnik? Mimowolnie parsknąłeś śmiechem na tak głupią myśl. Z mieszaniną rozpaczy i wściekłości patrzyłeś na zwierzęta. Mówi się, że wilki są wysłannikami Ulryka. Jednak nie przypominałeś sobie byś w ostatnich czasach zrobił coś mogącego urazić mściwego boga.
Niespodziewanie wilki przystanęły jakby słuchając czegoś, czego twoje uszy nie były w stanie wychwycić. Nagle bestie zawróciły w miejscu i biegiem rzuciły się do ucieczki? Nie mogłeś zrozumieć ich postępowania. Ostrożnie ruszyłeś do przodu gotowy do walki o życie, lecz żadna żądna krwi bestia nie rzuciła ci się do gardła. Wtedy poczułeś pierwsze wstrząsy, których siła stopniowo rosła, po chwili nie mogłeś już ustać na nogach, zresztą i tak nie miałeś pojęcia gdzie uciekać przed tym co się działo. A nie wyglądało to najlepiej, ujrzałeś jak sosna, o którą niedawno się opierałeś, upada o kilka metrów obok. Podobnie sprawa miała się z kilkoma innymi drzewami. Nagle wstrząsy ustały równie nagle jak się zaczęły. Chyba tylko cudem można nazwać fakt, ze wyszedłeś z tego wszystkiego bez szwanku, nie licząc oczywiście szoku. Powoli wstałeś i ruszyłeś w pierwszą lepsza stronę, zdecydowany opuścić ten las najszybciej jak to będzie możliwe. Po dłuższej chwili omijania co większych drzew ze zdumieniem dostrzegłeś dwójkę mężczyzn.
 
__________________
Jeśli masz zamiar wznieść miecz, upewnij się, że czynisz to w słusznej sprawie.
Armia Republiki Rzymskiej
John5 jest offline  
Stary 12-10-2008, 23:52   #239
 
lopata's Avatar
 
Reputacja: 1 lopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumnylopata ma z czego być dumny
Krew spływała delikatnie po jego czole wybierając sobie najdogodniejszą drogę w dół. Balius kiedy tylko poczuł ciepły płyn na twarzy potarł dłonią czoło rozmazując na sobie krew.

-Szlag!

Cmoknął na znak niesmaku spowodowanego tym zajściem. Starał się zlokalizować zadrę na głowie by przytrzymać ją później ręka dla dodatkowego zatamowania krwi. Spojrzał na Louisa i widząc jego pytającą twarz wzruszył tylko ramionami. Nigdy w życiu nie widział czegoś takiego. Podchodząc bardzo powoli do otworu w ziemi starał się wykorzystać jakieś gałęzie wiszące w okolicy by przytrzymać się ich w razie ponownego osunięcia się ziemi. Spojrzał na ciało nowego kompana i skrzywił się widząc wygięte ciało w nienaturalną figurę. Następnie jego wzrok powędrował ku Barryemu i tu również nie obyło się bez grymasu niezadowolenia. Wiedział to, po prostu wiedział, że las nie jest dobrym pomysłem. Ale musiał się zgodzić na ten szaleńczy pomysł.

-Jak zwykle to ja miałem rację.- Mruczał do siebie i nie zależało mu czy Louis usłyszy treść. Do kompana dodał.- Jeśli te krzyki zwiastowały to co teraz się tu wydarzyło to mamy przesrane. Decyduj czy chcesz iść szukać tej rośliny i idźmy tam nie czekając na kogokolwiek, zwłaszcza że kapusi już się pozbyliśmy. Szkoda, że kosztem Baryego bo był cenniejszy od tej dwójki ale gówno mnie obchodzi ten las i wolałbym wrócić do magazynu, umyć się i przebrać by potem ruszyć do tego szlachcica. Mam już dość tych śmiedzących łachów i tego miasteczka. Chcę wrócić do dawnego życia. Spójrz na mnie. Czy ja wyglądam jak jakiś ranger?- Stanął na wprost toważysza ukazując swoją sylwetkę z wyjętym nożem. Jestem oszustem a nie jakimś wojownikiem, wciskam ludziom kit i wykorzystuje dla złota. Więc mam dość, chcesz iść dalej to choć byle szybko i wróćmy przed zmrokiem. Jak tylko będziemy z powrotem w magazynie idziemy do von Grettmana dowiedzieć się kilku rzeczy.

Kiedy emocje już minęły a umysł się uspokoił blondyn odetchnął z ulgą jakby wszystkie problemy i tajemnice drążące jego wnętrze nagle odpłynęły. Kiedy tylko schował nóż podszedł do ciała wojownika przygniecionego drzewem. Odmówił krótkie zdanie do Morra i odpiął toważyszow od pasa miecz, przypinając go sobie.

-Tu w lesie z nożem dużo nie zdziałam. Będzie mi to bardziej potrzebne niż Tobie.- To ostatnie zdanie wypowiedziane do ciała Barryego były usprawiedliwieniem własnego sumienia. Spojrzał na jedynego już kompana pozostałego przy życiu i znowu wzruszył ramionami.- To prowadź!
 
__________________
"...a ścieżka, którą podążać będą zaścieli trawy krwią bezbronnych i niewinnych. Szczątki ludzkie wskrzeszać będą do swych armii aż do upadku wszelkiego życia. Nim słońce..."
lopata jest offline  
Stary 13-10-2008, 18:32   #240
 
Kokesz's Avatar
 
Reputacja: 1 Kokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputację
Louis nie mógł pojąć co się stało. Zwiedził w swoim życiu nie jedną prowincję, ale takiego zjawiska jeszcze nie przeżył. Ta nie wytłumaczalna sytuacja wzbudziła w nim strach. Strach jakiego już dawno nie czuł. Wydawało mu się, że można to było wytłumaczyć tylko tym, że kiedyś żył tu czarnoksiężnik, a z nimi nigdy nie wiadomo było jakimi złymi mocami władają.

Trzymając się za obolałe plecy Bretończyk usiadł ja powalonym drzewie. Rozejrzał się i jeszcze bardziej spochmurniał. Ich dotychczasową sytuację, gdy nie mieli innego wyjścia, jak rozwiązać zagadkę, można było określić beznadziejną, chorą... Jednakże jakie słowa mogłyby określić teraźniejszość. Z jednej strony mieli widmo zawiśnięcia na stryczku, z drugiej brnięcie w las, który w jednej chwili zabrał im trzech towarzyszy. Banita zaczynał mieć wątpliwości. Zaczynał się zastanawiać, która śmierć była by lepsza. Przecież nie mógł przewidzieć czy śmierć, która czaiła się w gęstwinie będzie lżejsza niż ta na szubienicy.

Nagłe, ckliwe wyznanie Baliusa, wyrwało Louisa z rozmyśleń. Ból pleców przechodził i mogli opuścić to przeklęte miejsce.
- Nie mamy wyjścia - stwierdził wstając powoli. - Myślę, że w tym lesie możemy znaleźć ten przeklęty kwiat. Jego odnalezienie da nam szanse na przeżycie. Nie wiem czy znajdziemy truciciela, ale żywy opat mógłby nam życie uratować.

Podszedł jeszcze do ciał i przeszukał je szepcząc słowa modlitwy. To co znalazł podzielił i połowę oddał blondynowi.

- Chodźmy więc poszukać tej róży.
 
__________________
Nic nie zostanie zapomniane,

Nic nie zostanie wybaczone.
Księga Żalu I,1
Kokesz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172