Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-02-2011, 23:49   #31
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
- To co tu widzicie, mili moi „goście”, to narzędzia. Służą one doskonale wydobywaniu prawdy na jaw, albowiem nie ma człowieka nie chcącego wyspowiadać się ze swoich grzesznych uczynków. – Mistrz Inkwizytorium w swoim rytualnym, czarnym stroju zdawał się jeszcze chudszy, niż był w istocie. Leżące przed nim na stole narzędzia, cęgi, igły, gwoździe, kleszcze i dziesiątki mechanizmów, których stojący pod ścianą niedoszli goście „U Mistrza C” nawet nazwać nie byli w stanie, nie stanowiły nawet dziesiątej części bogatego arsenału jakim mistrzowie Inkwizycji dysponowali. Mimo to na bladych obliczach zgromadzonych „gości” widać było, że wrażenie uczynione zostało wystarczające. – Nie ma ludzi nie chcących powiedzieć nam wszystkiego co tylko wiedzieć by mógł. Kiedykolwiek. I nie mniej takich rzeczy, które sobie wyduma, że my, Inkwizytorzy słyszeć byśmy chcieli. Nie ma takich ludzi…

- … Są tylko źle pytani…



***


Samuel cichutko w ferworze wrzawy powstałej po krzyku rycerza wymknął się poza drzwi oberży przytrzymując je nawet delikatnie palcami, by nie trzasnęły, zbędnie czyniąc raban. Poczuł rześki powiew świeżego powietrza i ruszył cichutko wzdłuż muru by nie zwrócić na siebie uwagi stojącego przed oberżą strażnika w barwach czerni. To musiał być człek Inkwizytorium. Był przy mieczu i wyglądał groźnie, ale szczęściem stał bokiem do drzwi najwidoczniej zwabiony innym harmidrem. Posuwał się krok za krokiem i wiedział, że jeszcze krok, dwa a znajdzie się za załomem muru. To była jego upragniona droga do szczęścia. I załom wnet znalazł się w jego zasięgu…

… tyle, że wraz z nim wychynęła z załomu pała, która wyrżnęła go prosto między oczy. Drugiego ciosu, który trafił go nim osunął się na ziemię, nawet nie poczuł. Podobnie jak dwóch silnych rąk, które schwytały go pod ramię i poprowadziły drogą powrotną, do biesiadnej oberży. Miejsca, które ledwie przed chwilą opuścił…

***


- Niech was nie zwiedzie ma wrodzona łagodność. Wobec służby w walce ze Złem ma wrodzona łagodność nie może mieć wpływu na moje działania. Nie może i nie będzie. Przeto po raz ostatni pytam się was, czemuż zginął mój wierny sługa? Czemuż zginął dobry człek a nikt nie udzielił mu z was pomocy? Czemuż zbrodniarze, którzy podnieśli nań swe krwawe szpony, siedzieli uprzednio z wami w jednej izbie biesiadnej? Czemuż z większością przy jednym stole? Co z nimi macie wspólnego? Kim dla was byli? I gdzie podziała się reszta biesiadników, których pilnować mieliście? Powiedzcie mi, proszę, po dobroci. Bardzo was proszę…


***

- Dajcie znać straży, niechaj zawrze bramy miasta i rewiduje każdego kto chce je opuścić. Niechaj też zwiedzą się straże na murach, znają ich, więc poznają. Głową zapłaci ten co ich przepuści! Muszę dostać wieści o zbiegach. – Inkwizytor nie żartował. Maciej i jeden z jego zbrojnych których Mistrz Teodozy zamiarował posłać do Straży słuchali go w skupieniu. Maciej nawet wstrzymywał oddech, by nie zaburzyć myśli człowieka, który mógł wiele zmienić w jego życiu. – Chcę ich żywych. Zwłaszcza onego Petera, krewniaka d’Arvilli! To ważne!


***

Trójka strażników, ta właśnie, która wwlokła do izby Samuela Metznera po jego nieudanej próbie ucieczki, sprawiała wrażenie znudzonych. Ich nie emocjonowały narzędzia, bo będąc przybocznymi Mistrza Inkwizytorium zapewne widzieli je nie raz. Jednak owa pozorna nuda nie uśpiła ich czujności. Sękate łapy, które jak Samuel zdążył już poznać, wprawione były w robocie orężem, wciąż zdecydowanie zbyt blisko były głowic krótkich mieczy. A oczy zbyt czujne. Mistrz Teodozy, chudy suchotnik o gorejącym, przenikliwym wejrzeniu nie zważał jednak na swoich ludzi. Byli dlań jako owe, rozłożone przed „gośćmi” których przesłuchiwał narzędzia. Użyteczni. To było by najlepsze z możliwych określeń.

- Jako rzekłem wydaje mi się, że nie z waszych zeznań wynika wprost, żeście się przypadkiem jedynie znaleźli w oberży w chwili, kiedy zabito mego człeka. Jednie przypadkiem… acz pewności nie mam… - drugi z Mistrzów, ten zwany Ojcem Lori, wciąż siedział w kącie przy ławie zasłanej narzędziami, zapijając z dzbana przyniesionym przez Macieja winem potrawkę z zająca. Mlaskając, parskając i tłuszcząc grubymi paluchami pergaminy na których spisywać miał zeznania. Nieoderwany od jego oblicza uśmiech zadowolenia i beztroski był żywym dowodem na to, że idiotę spotkać można wszędzie, również w szeregach elitarnej inkwizytorskiej braci.

- Ale Mistrzu… - wyrwało się cicho jednemu z przesłuchiwanych. W gorliwości zapewnień, że z mordem nie mieli nic wspólnego a w oberży byli przypadkiem nie mieli równych. Teodozy jedynie uniósł w górę dłoń. Więcej czynić nie musiał. Zapewnienie zamarło, skryło się za zębami, które jedynie z przyzwoitości zdecydowały się nie dzwonić.

- Dialog i dyskurs zostawmy sobie na inną okoliczność. To nie miejsce i nie pora. Gdybym na ten przykład zamiarował z wami dyskutować, czy czynił bym to w asyście straży, narzędzi i przy skrybie, który gotów byłby każde wasze słowo skrzętnie konotować? – Pytanie było retoryczne. Ojciec Lori hepnął gromko, po czym wytarł przetłuszczone paluchy w pergamin, jeden z kilku zapisanych, rozmazując jednocześnie notację na kilka wierszy, uśmiechnął się pogodnie. Określenie „twarz nie skażona procesem myślenia” pasowało doń idealnie.


***

Jean-Paul d'Artagnan siedział na koźle wozu, którym przyjechał do miasta w towarzystwie Gregora, wspominając zacięty wyraz twarzy Malkolma, młodego Lorda d’Arvill. Byłby gotów gówniarzowi zetrzeć ten przemądrzały uśmieszek z pyska, ale okoliczności temu nie sprzyjały. Raz, że Lord Malkolm podjął go w ratuszu, nie na zamku, jakby był zwykłym kupczykiem. Dwa, że audiencji dokonał w obecności rajców miejskich, ludzi świeżych i zawdzięczających mu promocję, usłużnych i gotowych oddać za swego młodego pana wiele. Trzy zaś, że towarzyszył mu oddział zbrojnych, którym i Góra mógłby nie sprostać. „I rycar dupa jak wrogów kupa” brzmiały słowa ludowej mądrości z którymi Jean-Paul polemizować nie miał zamiaru. Choć słowa młodego Lorda „Wynocha przybłędy z moich ziem! Macie na ich opuszczenie dwa dni!” nie brzmiały mile. Pozostało mu więc jedynie kląć w duchu. A że woźnica, kurwiarz, skrewił i poszedł na panny zmuszając go do nierycerskiego siędnięcia na kozioł i powiedzenia wozu, którym zamiarował przywieźć do obozowiska tego co zostało z karawany ojca zakupione zapasy, powodów do klęcia miał nie mało.

Yavandir, Peter, Lilawander i Klif widzieli wóz, który przejeżdżał boczną ulicą akurat wedle dachu na którym przycupnęli. Wiedzieli również odzianych w czarne barwy strażników, którzy czujnym wzrokiem „omiatali” okolice oberży „U Mistrza C”, stojąc na strategicznych skrzyżowaniach tak, by nikt chcący wydostać się z oberży im nie umknął. I w chwili, kiedy zdało im się, że na skok z dachu już za późno, strażnicy rzucili się do wrót wejściowych z oberży zwabieni jakimś harmidrem.

To im wystarczyło. Yavandir niemal pchnął Klifa i Lilawandera a Petera, któremu w głowie wciąż huczał „głos” zapraszać nie trzeba było. Skoczyli niemal jeden za drugim. I niemal równocześnie wylądowali na wozie, który pod nagłym ciężarem swoich nowych „bagaży” aż się zakołysał. Jean-Paul był w pełni świadom tego, że oto wracająca na swój posterunek odziana w czarne szaty straż przegapiła wielce istotny incydent. Wiedział to również potężnej postury rycerz, jadący obok kozła wozu na którym jechał Jean, jego pryncypał. Obaj jednak zachowali stoicki spokój mijając strażników spokojnie, bez podnoszenia alarmu. Nikt nie lubił Inkwizytorium i jego ludzi a na tłumaczenia zawsze przyjść mogła odpowiedniejsza pora i miejsce…


***

- Nie wierzę byście byli winni śmierci sług Inkwizytorium i z racji tego zwolnię was z aresztu. Jednak jednocześnie oczekuję od was współpracy. Chcę byście w zastępstwie moich ludzi, których jak widać brakować mi zaczyna, odnaleźli dla mnie zbiegłych nieludzi i towarzyszącego im człeka. – Inkwizytor spojrzał na nich z namysłem. Jakby nie był pewien, czy powierza zadanie osobom dość bystrym. Grim, który od początku czuł potrzebę zaznaczenia, że traktuje się go w sposób, który urąga jego pozycji wyrwał się jako pierwszy.

- Myślę…

- To z tym skończ! Zostaw to, bo najwidoczniej nie masz po temu wrodzonych predyspozycji. Są takie bowiem osoby, które to zupełnie, ale to dokumentnie, nie nadają się do myślenia.
– Wzrok Ojca Teodozego z niewiadomych przyczyn pomknął ku Ojcu Lori, który kichnął z niewiadomych zupełnie przyczyn.I uśmiechnął się, jakby nie świadom, że wzrok większości z obecnych w piwnicznej izbie oberży „U Mistrza C” pomknął ku niemu. Spammer, któremu Inkwizytor przerwał, wahał się czy kontynuować. Teodozy się nie wahał. Odnośnie dyskusji swój pogląd już przecież przedstawił. Lubił monologi. – Videnveldów zwolniłem. Was warunkowo również uwalniam od podejrzeń o zbrodnie morderstwa. Jednak z racji tego, żeście swą bezczynnością przyczynili się do śmierci mego sługi nakładam na was obowiązek dostarczenia mi zbiegłych nieludzi i towarzyszącego im człeka. Muszę i ich przesłuchać. A że bramy miasta zamknięte to z całą pewnością gdzieś tu w mieście się zaszyli. Znajdźcie ich i doprowadźcie do mnie!

- Tak uczynimy Mistrzu!
– powiedział za wszystkich Gaston. Wyczuł widocznie że tego oczekuje Teodozy. Nie pomylił się.

- Chcę ich jednak żywych, nie martwych. Martwi nie mówią! Zapamiętajcie to sobie! Zwłaszcza onego człeka, co się krewnym d’Arvill’a mianował. Jego żywym dostać muszę!

- A czemu, jeśli wolno spytać Wasza Wielebność?
– Gaston lubił wiedzieć wiele rzeczy. I tym razem wolał wiedzieć na czym stoi, tym bardziej że Mistrz Inkwizytorium nie był jedyną osobą, która kazała mu na Petera mieć baczenie.

- Nie twoja w tym głowa! … - Teodozy zaperzył się, ale Ojciec Lori właśnie przewrócił kielich rozlewając wino na zapisane pergaminy czym wyraźnie odwrócił uwagę swego współbrata od „gości” piwnicznej katowni. -… Rzeknijcie mu jednak, jakby stawiał opór, że grozi mu wielkie niebezpieczeństwo i tylko współpraca ze mną może go ocalić. Niechaj przyjdzie sam z własnej woli. Tak mu rzeknijcie! Czekał na was będę tu, w tej oberży. Ruszajcie! I nie zawiedźcie mnie!

Nie musiał tego mówić. Czuli przez skórę, że zawieść go było by błędem.

Nie chcieli go popełnić…

.
 
Bielon jest offline  
Stary 21-02-2011, 11:32   #32
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Pierdolony mały wredny bachor.... Cóż co prawda po wzajemnej wyrzynce jaka miała miejsce nie tak dawno na dziedzińcu zamku.... W której brali udział obaj ich ojcowie aczkolwiek po przeciwnych stronach..... Ale oni są synami mogli się dogadać... Cóż jednak się nie dogadali trzeba było się spodziewać... Zwłaszcza że na zamku z wizytą przebywała narzeczona lorda. Znaczna persona z niej, gdy Jean-Paul był pierwszy raz na zamku a lord go nie przyjął widział niewiastę. A co ważniejsze ona widziała jego... Widział mijając ją, ogień w jej oczach. To znaczyło tylko jedno kolejna ofiara jego uroku. Kto wie może kiedyś przyjdzie skonsumować ziarno które zostało zasiane....

Gdy otrzymał ostatni list od ojca było w nim kilka ogólników. I dużo pozytywów, że ziemia nadana, że poczynił pewne inwestycje... Koneksje przyszłe zyski itd Cały tatuś chwalipięta. Jak przyszło co do czego dostał kulę w łeb na dziedzińcu. Większość "potencjalnych" interesów wzięła przykład z ich twórcy, biorąc w łeb również. W spadku dostał tylko jednak rzecz był do tej pory był pod jej wrażeniem... Ale do diaska za jaką cenę. Gdy tylko ta hałastra zwana karawaną, dowiedziała się że Profesor umarł. Zaczęło się istne szaleństwo. Z trudem przejął nad tym kontrolę mimo bycia oczywistym następcą. Nie żeby nie miał charyzmy bo miał, najwyraźniej jednak nie ten typ. D'Artagna porywał za sobą wojaków i niewiasty. W oczach tych dwóch grup był człekiem odważnym, wesołym, pełnym brawury co wzbudzało podziw. Jednak w oczach przeciętnych obywateli a takich w karawanie było więcej to wcale nie były zalety... A raczej oni nazwali by je innymi przymiotnikami. Poparli go jednak dwaj istotni ludzie Kapitan starszy już weteran i kapłan Shalyi. Obaj dwoili się i troili a żeby zapewnić że wszystko będzie dobrze. I że dalej trzymamy się planu osiedlenia. Byli z karawaną od początku ich poparcie zadecydowało że karawana się nie rozleciała. A on przejął kontrolę. Nie obeszło się oczywiście bez incydentów i strat. Przeszło 40 osób odeszło z karawany, szukając nowego lepszego życia w mieście. Było wśród nich kilku zbirów i kilku najemników, którzy woleli iść na pewne. Do du'pontów czy jak im tam.... 10 osób zginęło. A tu jakiś porachunek osobisty, próba udaremniona kradzieży mienia Wolfborga, czy zamach na D'Artagna przeprowadzony przez najemnika. Koniec końców stracił czwartą cześć ludzi i dobytku. W tym i jeden wóz z meblami i innymi gratami użytku powszechnego ojca. Drugi z rzeczami związanymi z pracą przetrwał, porządek udało się przywrócić...

Wracał sobie właśnie spokojnie z zakupów. Odesłał swoją służkę Róże z listem, sam natomiast z Górą wracał do obozu. Obok było jakieś zamieszanie... Widział biegających strażników i ludzi inkwizytorów. A niech się dzieje jak najgorzej temu psu Malcolmowi.... Nagle z dachu spadło na nich czterech osobników. Dwóch elfów, krasnolud i ktoś kto wyglądał osobliwie i mógł być czarodziejem sądząc po stroju. W pierwszej chwili szok zarówno u niego jak i u góry. Góra chciał już chwytać miecz.. Krasnal skierował w odruchu w ich stronę, coś co wyglądało jak armata. Góra by się nie zawahał nie należał do ludzi myślących zanadto. Jednak młody panicz powiedział krótkie nie. W te kilka sekund skalkulował jedną rzecz. Wszystkim nie dadzą rady. Dwóm, trzem może... Zresztą cała zdarzenie było zabawne. A dla Jean-Paul było to istotne. Ruszyli wozem z kopyta jak to mówią...

-Witam jestem Jean-Paul D'Artagna- powiedział młodzieniec śmiejąc się lekko. Szaleniec czy głupi nasuwało się samo.
-W związku z waszą obecnością kierujemy się ku bramie w trybie przyśpieszonym. Choć i tak mieliśmy stąd jechać precz przez tego psa pardom lorda. Wiem że to pewnie wasza kwestia ale bądźcie rozsądni a nikomu nic się nie stanie.- powiedział patrząc na ten cały sprzęt zwisający z krasnala.
-Nie obraziłbym się też za kilka słów wyjaśnienia...
 
Icarius jest offline  
Stary 21-02-2011, 12:48   #33
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Instynkt samozachowawczy?
Wiele osób uważało, że magowie nie dysponują czymś takim. Wszyscy wszak wiedzą, do czego może prowadzić zabawa magią. Ale opinie ludzi na magii i magach się nie znających raczej nie były miarodajne.
Peter, jako osoba całkiem dobrze zorientowana w sprawach magów, był przekonany, że w jego przypadku ów instynkt działa i to całkiem dobrze. Nie-do-końca-wewnętrzny Głos, który do znudzenia przekonywał o konieczności ucieczki, wcale nie był potrzebny. I bez niego Peter wiedział, co robić. uciekać jak najszybciej i jak najdalej od przedstawicieli Inkwizycji.

Wcześniejsze przygody okazały się zdecydowanie przydatne. Wyjście przez okno i wydostanie się na dach nie sprawiło Peterowi żadnych problemów. Nawet nie potrzebował pomocy Yavandira czy Klifa. Miał tylko nadzieję, że Inkwizycja zwróci Maciejowi za rozwalone drzwi... Bo tych od ich izby nie da się otworzyć z zewnątrz.

Im człek wyżej, tym ma lepsze perspektywy. Z wysokości dachu widać było, że perspektywy malujące się przed uciekinierami są mniej niż kiepskie. Zbiry, najwyraźniej należące do obstawy inkwizytora, kręciły się tam i z powrotem, uniemożliwiając porządnym ludziom (i nieludziom) na swobodne zejście z dachu. A przeskakiwanie przez dość szeroką ulicę na sąsiedni dach... to mogło być nieco ryzykowne.
Mieli co prawda jeszcze trochę czasu na zastanawianie się, bo z dołu jeszcze nie dochodził odgłos wyłamywanych drzwi... Ale czas płynął.
A dowcipny Głosik sugerował znaczne przyspieszenie procesów myślenia, bo... Całkiem jakby Peter nie wiedział, jakie przyjemności czekają go w rękach (czy raczej kleszczach) inkwizycyjnych fachowców. Lepiej było zginąć w walce.

Wyrok chwilowo został uchylony...
Który z bogów zesłał im sprzyjającą okazję, a nawet splot takich okazji, tego Peter nie wiedział. Dziękując wszystkim, jacy przyszli mu do głowy, skoczył w dół. Nawet 'Szybciej, skocz!' w wykonaniu Głosu nie było potrzebne.
A to, że nawet nic sobie nie uszkodził, było chyba kolejnym cudem.

Człek, któremu spadli na kark (w przenośni oczywiście, bo inaczej nie mieliby z kim rozmawiać) albo miał doświadczenie i zdarzeń takich przeżył wiele (co z racji wieku mało było prawdopodobne), albo też charakter miał taki, a nie inny i komuś w potrzebie lubił pomagać. No i oczywiście miał pełne prawo dopytywać się, co się stało...

- Peter d'Orr - przedstawił się, kryjąc się równocześnie za pakunkami przed niepowołanymi oczami. - Jesteśmy rozsądni, co chyba widać. I mimo wszystko nie szukamy kłopotów. Ktoś im pachołka zabił, a potem kolejnego, na naszych oczach. I choć zabójcy nie żyją, to nas zaczęli się czepiać. A już wcześniej zaczęli nagonkę na nieludzi, więc nasza grupka nieźle się nadawała. Inkwizytorzy... W sam raz do młodego lorda pasują...
- A za bramę, to by chyba szybko trzeba było, zanim awantura się zrobi.
 
Kerm jest offline  
Stary 21-02-2011, 14:11   #34
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
-Witam jestem Jean-Paul D'Artagna- powiedział młodzieniec śmiejąc się lekko.

Elf zanadto był zajęty dochodzeniem do siebie po całej tej ucieczce, by zrazu zrozumieć z kim ma do czynienia. Po chwili jednak nie mógł wręcz uwierzyć we własne szczęście - choć te bywało zwodnicze, wszak listy miał do profesora Heinriha... “Czy może to być?...” - zastanowił się elf, ale nie mając wiele do stracenia zapytał wprost.

- D’Artanga? To znaczy syn profesora Heinriha D’Artanga?

- Tak - odpowiedział młodzieniec szybko, chyba w naturalnym odruchu, przy czym elf zauważył , że tonacja głosu daleka już była od śmiechu. Badawcze spojrzenie omiotło elfa na moment pozostawiając wóz własnemu losowi. Atmosfera nieprzyjemnie zagęstniała, elf wiedział czemu, usłyszał już co działo się na zamku.

- Nazywam się Lilawander, z rodu Cure De Balans. Miałem listy do Twego ojca panie, a konkretnie to jeden list, polecający od kupców z Aldorfu, których najwyraźniej znał Twój ojciec. Proszę , przeczytaj - elf wygrzebał zwitek papieru, których zresztą miał nie mało, rodzina dobrze go bowiem wyposażyła na otwarcie nowej placówki handlowej. Wiadomym było, że elf bez znajomości, może co najwyżej pohandlować pietruszką na straganie, o ile ktoś go nie pobije w drodze do pracy. Podpisy ludzkich znaczących kupców handlujących już z rodziną Lilawandra - z rodu Cure De Balans, były już jakimś argumentem do współpracy - współpracy która miała odbywać się z profesorem dość znanym szlachcicem. Jego syn dosłownie spadł mu z nieba... choć w obecnej sytuacji było to chyba odwrotnie.
Elf wyjaśnił co miał w zamiarach, tym bardziej, że chwilowo młodzieniec listu nie wziął.

- Zamierzałem tu otworzyć placówkę handlową, mam spore konotacje w różnych częściach tak zwanego Starego Świata, choć nie wiem co tu niby jest starego... gdybyście zobaczyli nasze miasta... - zadumał się na chwilę na wspomnienie wiekowej architektury elfich miast. - Nie ważne, mam tu spore możliwości, a i nie wykluczam handlu z moimi stronami, profesor zaś był polecanym kontrahentem... Jeśli przejąłeś jego interesy Panie i produkujesz wciąż alchemiczne specjały wówczas chętnie pociągnę współpracę która zdawała mi się zamkniętą. Nie ukrywam też, że doposażenie nie małej liczby osób jaką zgromadził Twój szacowny ojciec także leżało w perspektywie moich interesów, choć muszę przyznać, że nie znam szczegółów, informacje mam sprzed miesięcy - właściwie z czasu gdy dopiero wyprawiał się w te strony. Ostatnie wydarzenia mocno mnie jednak zaskoczyły... - elf już nie silił się na tłumaczenia, zaskoczeniem była sytuacja na dworze, ale chyba jeszcze większym to w co się obecnie wpakował. Czuł w kościach, że na tych terenach nie dadzą mu spokojnie założyć faktorii, po części to cieszył się nawet , że jeszcze jej nie wybudował, wiele by stracił wówczas na ucieczce... a tak , był wolny niczym ptak.

-Tym bardziej miło mi panie Lilawander. Porozmawiamy o interesach w bezpiecznym miejscu. - odrzekł Jean-Paul, zresztą całkiem rozsądnie...

Po chwili zastanowienia rozejrzał się po wozie po czym uchylił plandekę pod którą mogło się schować i kilka osób. Czuł w kościach, że pościg będzie prędzej czy później, i nie ma co podawać na tacy inkwizycji którędy wyjechali uciekinierzy. Wskoczył po9d osłonę, pozostawiając jeszcze trochę miejsca reszcie. Miał nadzieję, że syn profesora odziedziczył cokolwiek z charakteru jakże polecanego profesora i że zwyczajnie ich nie wyda gdy będą przejeżdżali przez bramę...
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 21-02-2011 o 14:22.
Eliasz jest offline  
Stary 21-02-2011, 16:13   #35
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Inkwizytor wiedział coś, zarówno o magu jak i o dziwnych wydarzeniach w okolicy. Gaston chętnie poznałby te informacje, więc musiał działać z wyczuciem, tylko że na razie wyczucie nie było potrzebne. Wreszcie zaczynało się dziać to co lubił najbardziej, czyli łowy.

- No ruszcie się chłopy - powiedział zabierając ekwipunek - Nie każmy wielebnemu czekać. Łapmy cholernych nieludzi.

Za chwilę już był na piętrze. Za nim ruszyło kilku gości. Tylko moment zajęło mu zorientowanie się przez które pomieszczenie zwiali zbiegowie. Drzwi do niego były zaryglowane, na szczęście wśród klienteli lokalu byli też drwale. Jeden z nich przytaszczył ogromną siekierę. Wystarczyło kilka uderzeń i drzwi puściły. Gaston wpadł do pomieszczenia, a następnie przelazł przez okno i wylądował na dachówkach. Z napiętą kuszą obszedł wszystkie krawędzie, ale zbiegowie jakby rozpłynęli się w powietrzu. W dole chodzili ludzie inkwizytora, więc nie możliwe było żeby przemknęli nie zauważeni.

"Czary czy ki pieron?" - pomyślał drapiąc się w głowę i wtedy jego wzrok padł na oddalający się uliczką wóz.
- Kurwa mać! - zaklął przepychając się przez tłumek, który zdążył zebrać się na dachu - No co tak kurwa stoicie, biegiem na dół. Skurwysyny wozem uciekają, zaraz wyjadą z miasta!

Zbiegł szybko po schodach, mając nadzieję że inkwizytor jeszcze nie opuścił karczmy. Tak też było w istocie.
- Wielebny! - wykrztusił z siebie - Wozem zbiegi uciekli! Chyba uda im się przejechać przez bramę. Proszę o pozwolenie ścigania ich za murami.
 
Komtur jest offline  
Stary 21-02-2011, 23:25   #36
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Yavandir i spółka
Wóz toczył się w kierunku bramy. Niespiesznie swoim własnym rytmem.
- Z rozmowami poczekajmy, aż będziemy za miastem. - mruknął elf znikając pod plandeką. Jadący wóz kołysał usypiająco.

Wóz wjechał w cień bramy, znudzony strażnik odbił od muru, gdzie na własnych plecach zapewniał pion wiekowej ścianie.
- Dokąd to?
- Zgodnie z wola lorda opuszczamy jego ziemie.
- Co tam wieziecie na wozie?
- A takie tam i inne różności.

Strażnik nie dawał za wygraną, a i dołączył do niego kompan.
- No to chyba inspekcje zrobić musimy.
- Zamknąć bramę!
- dobiegł ich głos z ulicy. - W imieniu Inkwizytorium, nakazuje zawrzeć bramę!
- Zamknijcie - polecił kapral wychodząc z baszty - Po co się narażać.- dodał ciszej.
Pachołek inkwizytora, zasapany trochę przystanął przy wozie.
- Co tam pod tą szmatą chowacie? - zagadnął gdy już mu oddech wrócił.
- A takie tam i inne różno... - wyjaśnił strażnik ale umilkł zgoniony spojrzeniami.
- A to chętne popatrzę. - rzekł wpatrując się uważnie w Jean-Poula, ten wydawał się nie być poruszony. Inkwizytorczyk sięgnął do plandeki i zacisnął dłoń na brzegu. Napięcie udzieliło się i strażnikom, bo odruchowo położyli dłonie na rękojeściach. Jedno szarpnięcie wystarczyło by zerwać plandekę.


Łagodny szum fal i skrzypienie wioseł w dulkach przerywało od czasu do czasu mamrotanie Klifa.
- Wziął, kurwa, byś się do wioseł. - stęknął Yavandir prowadząc łódź miarowymi pociągnięciami. - Chyba się nie boisz wody.
- Spierdalaj, proch mi kurwa zamoknie przez te twoje pomysły. - odparł lekko zielonkawy Klif.
- Wiesz, ze miałem w sakiewce pięć złociszy?
- zagadnął Lilawander - Nie musiałeś jej całej dawać rybakowi.
- Tylko, kurwa, pretensje. Potraktuj to jako inwestycję.
- W co? We flotę rybacką?

- W życie, kurwa, w życie. Jak się nie podoba to wysiadaj. Ktoś jeszcze ma jakieś zażalenia? Nie kołysze za bardzo panie d'Orr? Bo jak przypierdolę wiosłem jednemu z drugim to zaraz nabierzecie ochoty na morskie przygody
 
Mike jest offline  
Stary 22-02-2011, 11:07   #37
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Z mieczem w jednym ręku, a kuflem w drugim Grim stał i jopił się na dalsze teksty i działania aż jeden z moczymordów wrócił z krzykiem z piętra, że niby to psie syny uciekają wozem, ależ to całkiem zacnym pomysłem wydało się Spammerowi bo przeż wozy można podpalać, a nie to co ścigać gromadkę wieprzków, z których conajmniej dwóch pewno dobrze włada łukiem, a i jeszcze jeden dysponuje bronią palną. Spalmy ich! Spalmy ich! Rozbrzmiało w jego łepetynie. I może jeszcze kurdupel ma ze sobą sporo prochu, to by była zabawa. Z drugiej strony inkwizytor chciał ich żywych, więc to powinno wyglądać na wypadek. Ale cóż to teraz nie czas na plany. Spammer schował miecz do pochwy i chwycił pochodnię myśląć jedynie, że szkoda, że nie ma wideł.

- Cóżesz to kurwa hołoto marna tak stoi? Biegiem wałkonie na zewnątrz i za tym pierdolonym wozem! - i z kuflem piwa w lewej dłoni, a pochodnią w prawej wybiegl na zewnątrz i biegł za powozem, a gdy czuł, że już bliżej mu się nie uda to rzucił pochodnię mając nadzieję, że trafi w coś łatwopalnego - najlepiej w kurdupla z bronią palną. Po chwili próbuje wypić resztę piwa, które, ma nadzieję, ostało się w kufelku. Gówno, kurwa, wszystko się wylało. Skurwysyny! - mówi podniesionym głosem, gdy orientuje się, że wszystko wylał biegając po ulicach, po różnych dzielnicach ze swoim psem, który jest kufelem. Następnie rzuca kufel w stronę wozu i idzie za nim co pewien czas jedynie krzycząc:
- Groźni przestępcy podróżują wozem! Zatrzymać ich! Nie dajcie mu zbiec!

******************************

Ten sam czas i całkiem niedaleko.

Alexandr der Mörder Kränzchen usłyszał jak Grim Spammer krzyczy Gówno, kurwa, wszystko się wylało. Skurwysyny! i przypomina mu się jak swego czasu ten sam gagatek krzyczał to samo w Erbkrankheit, gdy Leguan Esser kłócił się ze Spammerem jednego późnego wieczoru w karczmie, gdy jeszcze Grim był szanowanym osobnikiem w ich wiosce. Nikt wtedy nie wierzył, gdy Esser oskarżał Spammera o spiski i szerzenie bratniej nienawiści wśród mieszkańców - zresztą już wtedy ta nienawiść unaoczniała się, gdy większość świadków tego zajścia stanęło po stronie Grima. W końcu zirytowany Leguan trzasnął w ławę, a piwo Grima wylało mu się na spodnie, gdyby nie natychmiastowe wyjście Essera tamtego wieczoru polałaby się krew - niewinna krew zapewne.

Alexandr ze swoimi kompanami obserwowali wszystko ukryci w cieniach, jeden z nich był nawet strażnikiem, który zatrudnił się przed dwoma tygodniami zgadując dokąd podążał Spammer - zresztą dwóch innych ludzi z Erbkrankheit było strażnikami w dwóch innych miasteczkach w okolicy. Ich misja była jasna - dorwać Grima i mu nogi z dupy powyrywać. Poważnie. Ten chaos, który powstał przy okazji zabójstwa jakiegoś wałkonia była doskonałą okazją, żeby niepostrzeżenie go dopaść. Niestety Spammer wciąż przebywał razem z innymi ludźmi - być może nie trudno byłoby go teraz zabić, ale ich celem było umęczenie chama i dopiero zabicie. Musieli go porwać. Zupełnie tak samo choć z innych powodów jak inkwizytor chciał złapać zabójców swojego człowieka.
 
Anonim jest offline  
Stary 22-02-2011, 13:13   #38
 
Revan Jorgem's Avatar
 
Reputacja: 1 Revan Jorgem wkrótce będzie znanyRevan Jorgem wkrótce będzie znanyRevan Jorgem wkrótce będzie znanyRevan Jorgem wkrótce będzie znanyRevan Jorgem wkrótce będzie znanyRevan Jorgem wkrótce będzie znanyRevan Jorgem wkrótce będzie znanyRevan Jorgem wkrótce będzie znanyRevan Jorgem wkrótce będzie znanyRevan Jorgem wkrótce będzie znanyRevan Jorgem wkrótce będzie znany
Samuelowi udało się wyjść niepostrzeżenie, tak zresztą myślał. Jeden z ludzi inkwizytora by tam, jednak go nie zauważył. Nie wierząc w swoje szczęście skradał się najlepiej jak umiał i już prawie znalazł się u celu aż zobaczył jakiś kawałek drewna, błyskawicznie zbliżający się w stronę jego głowy i... Ciemność.
Po chyba krótkim czasie obudził się i odbyło się krótkie przesłuchanie, dzięki któremu okazało się że jest niewinny i inkwizytor kazał jemu i innym gościom karczmy ścigać zbiegów. To oznaczało że być może Metzner będzie musiał użyć swoich umiejętności bojowych. Jak nie lubił wyciągać miecza...
Człowiek, wyglądający na łowcę nagród pewnie był w swoim żywiole i zawołał:
- No ruszcie się chłopy - powiedział zabierając ekwipunek - Nie każmy wielebnemu czekać. Łapmy cholernych nieludzi.
Samuel odebrał swój pas z mieczem i sztyletem, po czym poszedł za nim na górę, macając się po miejscu, gdzie wyczuwał całkiem sporych rozmiarów guza. Jescze człapiąc się po schodach usłyszał jak wyważają drzwi do jednego z pokojów i krzyczą że zbiegowie chcą uciec wozem poza miasto. To było po prostu ni do pomyślenia, skąd by wzięli wóz? Chyba że go porwali ale to by było zbyt proste, chyba nie myślą że zdołają uciec przez bramę?
-Panie inkwizytorze- zwrócił się do ich nowego zleceniodawcy- to mało prawdopodobne że oni jadą tym wozem. Jeśliby tak rzeczywiście zrobili to by się okazali cholernymi głupcami, żeby pchać się prosto w łapy strażników. Na ich miejscu ukrył bym się w mieście albo spróbował innego sposobu- wyraził swoje wątpliwości.
Pomyślał chwilę i jego wrodzona inteligencja podpowiedziała mu coś.
-Tu w miasteczku znajduje się port rybacki, prawda?
 
__________________
Gdy cię mają wieszać w ostatnim życzeniu poproś o szklankę wody, nigdy nie wiadomo co się stanie zanim ją przyniosą.
Revan Jorgem jest offline  
Stary 22-02-2011, 15:52   #39
 
Nahgraz's Avatar
 
Reputacja: 1 Nahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znanyNahgraz wkrótce będzie znany
„No to się porobiło” - Przeleciało przez głowę de Dulaina. Do niedawna jeszcze był podejrzanym w sprawie o morderstwo, a teraz miał stać się myśliwym na tropie zbiegów. Co prawda od momentu gdy do Maciejowej oberży wkroczyła inkwizycja nic się nie toczyło po myśli młodego najemnika, to nowa sytuacja stwarzała pewne możliwości realizacji zamiarów Erwana, którymi było odnalezienie pewnego jegomościa, który to podobno w tych a nie innych stronach przebywa.

Wraz z faktem „oczyszczenia” z zarzutów oraz niebywałej wręcz łaski bycia mianowanym jednym z gończych hartów inkwizytorka, de Dulain miał otrzymał też dostęp do nowego źródła informacji.

Oblicze Erwana zmieniło się diametralnie. Jego dotychczas pogodna, niby lekko podchmielona twarz przybrała teraz przebiegły wyraz. Lekko zwężone oczy wertujące wszystkich i wszystko dookoła, wredny uśmieszek trochę bardziej uniesiony w prawym niźli lewym kąciku, twarz de dulaina przybrała teraz cech lisich, chytrych i sprytnych. Zdawać by się mogło, że de Dulain przyodział teraz maskę drapieżnika, choć może właśnie zdjął maskę owieczki. Opamiętał się jednak w jednej chwili, miał przecież odgrywać rolę psa na posyłki oficjum, to też żywił nadzieje, że w całym tym harmidrze nikt nie zwrócił na niego uwagi.

Młody najmita spokojnie podszedł do Ojca Teodozego z zamiarem wyjaśnienia kilku istotnych spraw.

- Nie mieliśmy chyba przyjemności Inkwizytorze, Erwan de Dulain, ostrze do najęcia. - Lekko się skłonił, nie miał zwyczaju kłaniać się w pas czy nawet chylić głowy przed byle kim, ale skinienie głowy było jak najbardziej na miejscu.

- Otóż skro wszyscy jak tu stoją stali się tymczasowymi sługami waszej mości, choć określenie narzędziami było by chyba trafniejsze... - De Dulain wypowiadając te słowa skierował na moment swój wzrok na stolik z przyrządami, do wydobywania prawdy, które wcześniej przedstawił im sługa oficjum.

Skoro już skupił uwagę inkwizycji na swej osobie postanowił kontynuować.

- Wracając do tematu, otóż skoro pracujemy teraz dla Pana, oczekuję zapłaty za moje usługi. Racz wybaczyć lecz jestem tylko najemnikiem i taki mój charakter i za każdą pracę oczekuję czegoś w zamian. - Erwan nie miał pewności czy nie sprowadzi na siebie gniewu inkwizytora ale nie wiedział czy będzie miał jeszcze okazję wypytać go o rzeczy dlań istotne.

- Nie oczekuję złota czy innych tak trywialnych rzeczy, to może zadowolić byle hołotę. Interesuje mnie coś bardziej przydatnego i uważam, że zarówno w moim jak i Waszym mniemaniu, o wiele bardziej cennego, chodzi mi oczywiście o informację, a że Wy ludzie Świętego Oficjum jesteście swego rodzaju ekspertami w jej pozyskiwaniu, to chciałem spytać czy nie znane jest wam miejsce pobytu pewnego człowieka, który jakiś czas temu przybył na te ziemie. Zowie się D'Oren, Bertrand D'Oren. Szukam go już od dłuższego czasu, więc wdzięcznym bym był za jakiekolwiek informację o nim.

Oczy młodziana błyskały a i na ustach pojawił się uśmiech, bo być może zdobędzie to czego szukał, informacji na temat przeklętego Bertranda.
 
Nahgraz jest offline  
Stary 23-02-2011, 21:49   #40
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Nieludzie ulotnili się chwile po lądowaniu na wozie. Nieludzie i czarodziej nie szukali jednak na jego wozie schronienia. Krasnolud po tym jak Jean-Paul się przedstawił patrzył na niego dziwnie. Jakby nagle dostał jakiegoś olśnienia. Nie miało jednak ono szansy przerodzić się w nic więcej. Albowiem łysy elf nad wyraz zdecydowanie pogonił całe towarzystwo z wozu.

-Miło nam panie. Ale musimy spadać. Jak chcecie dokończył pogaduszki-tu spojrzał na Liwandera. to jedzcie drogą wzdłuż wybrzeża.

-Dobrze jadę do karawany tej co stoi pod miastem od kilku dni. Gdzieś was szukać po drodze?

-O nie panie to my cie znajdziemy.- i już go nie było.

Jean-Paul wzruszył ramionami. Osobliwa grupa łatwo przyszli, łatwo poszli. Ten krasnal miał taki dziwny wzrok. Dobrze że nie wypalił z tego arsenału. A ten elf 3 sekunda znajomości, środek ucieczki a ten już o handlu. To się nazywa łeb do interesów. Ale gadał z sensem chyba? Trzeba to obgadać na spokojnie i przemyśleć zresztą też. Zdążyli wjechać w jakiś zakręt. Dogonił wóz jakiś pijaczyna. Rzucił pochodnią w stronę wozu... Ta upadła przed nim, mało siły widać miał chłopina. Zalany zdrowo. Chwilę później krzyknął:
-Groźni przestępcy podróżują wozem! Zatrzymać ich! Nie dajcie mu zbiec!

Nie no tego już za wiele stwierdził w duchu D'Artagna. Pierdzielony kapuś, nieważne że nieludzi. Kapuś to kapuś...

To samo widać pomyślał Góra. Olbrzym zeskoczył z wozu i zaczął iść zdecydowanym krokiem w stronę Grimma. Każda akcja ma swoją reakcję....
I ta prawda sprawdziła się do końca. Na ten widok o chlejus potknął się, upadł i zaczął uciekać.

Góra w dość ciężkim pancerzu jedynie się zaśmiał.
-No przecież łapać nas chciałeś-wychrypiał.

Straż natomiast słysząc już krzyki wcześniej wbiegła w uliczkę. Góra wskazał na rozpoczynającego swą ucieczkę człowieka.

-Podpalić nas chciał pijany menel. Łapać go na rycerza rękę podniósł.

Góra wrócił na wóz co zrobili strażnicy nawet nie patrzył. Jednak liczył że pijaczek nauczkę dostanie. Straż widząc rycerza tym chętniej powinna zareagować. Bowiem gdzie jak gdzie... W Bretonni jednak podnieść rękę na szlachcica lub rycerza, samemu nim nie będąc, to gruby błąd. Jak gruby to się okaże....

Dojechali do bramy. Tu przedstawienie mylenia tropów przez elfa miało swoją kulminacje. Na szczęście wóz był pusty. Ich w drodze wyjątku przepuszczono. W końcu na wozie zbiegów nie było. Inspekcje przeprowadzili i strażnicy i sługa inkwizycji.
-Godność szlachty naruszając- co tym razem wycedził Jean-Paul. Więc rekompensatą był przejazd... Zresztą lord kazał się wynosić natychmiast. Dwa dni były terminem opuszczenia jego ziem. Młodziak jednak w oczach wyobraźni miał scenę że nieludzie jednak z wozu nie zeszli. Że pędzą wprost do bramy w galopie. Słychać krzyki zamykać bramy! On powozi, wszyscy strzelają. Cóż to byłyby za emocje... Teraz jednak przyszło mu pokonać około 2 km do karawany. W połowie drogi wyjechało mu na spotkanie 2 jeźdźców. Jego ludzie.

-Panie jakaś szycha u nas. Ktoś z Lecrou. Kapitan mówi że sprawa ważna. Wysłał nas na spotkanie pana.- przemówił jeden z jeźdźców.

-Zatem przyśpieszmy....- co z resztą uczynili. Młody panicz zastanawiał się jedynie czego oni mogą chcieć.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 23-02-2011 o 21:56.
Icarius jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172