Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-05-2011, 18:52   #31
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Khadlin

Baron z uwagą słuchał zapewnień krasnoluda. Uśmiechał się przy tym, zadowolony, że tak łatwo udało mu się kupić łasego na złoto, khazada.
- To nie do końca tak jak myślisz - powiedział wolno i wyraźnie, tak aby nie było wątpliwości, że jego słowa są istotne. - Znajdę dla Ciebie pomocników, ale oni nie mogą wiedzieć, co jest prawdziwym celem wyprawy. Tylko ty, Khadlinie znasz prawdziwy powód dla jakiego udajecie się na poszukiwania. Nie możesz pozwolić, aby dowiedzieli się o kamieniu ani celu, do jakiego ma on posłużyć. Ot, po prostu przypadkowo kilka osób zbierze się razem, aby wybrać się na cmentarzysko w okolicach złupionego Regensdorfu. Jeśli mogę coś zaproponować, to udawaj zwykłego najemnika, który wybiera się tam, jako ochrona dla innych członków ekspedycji. A będąc na miejscu, w tajemnicy odnajdź kamień...

Khadlin został zaopatrzony w kolejny list uwierzytelniający, tym razem zapieczętowany osobistą pieczęcią barona von Wallensteina. Meltzer, osobisty lokaj barona, sam zajął się przygotowaniem dla khazada liberii w biało-czerwone, pionowe pasy, którą Khadlin założył pod swoją opończę. Otrzymał także informacje gdzie i kiedy ma spotkać się z pozostałymi członkami ekspedycji do Regensdorfu. Zaopatrzony w list i barwy swego mentora, udał się do osoby, którą polecił mu uratowany przed goblinami Jorgen Kloebe.

Dieter Betzworgenn okazał się rzemieślnikiem prowadzącym warsztat obuwniczy. Jorgen skierował krasnoluda do niego,gdyż szewc był jego przyrodnim bratem, spłodzonym z tej samej matki, ale innego ojca. Gdy Dieter dowiedział się o całej historii i roli Khadlina w uratowaniu Kloebów, nie krył wdzięczności. Wdzięczność owa przełożyła miała wymiar materialny i Khadlin został obdarowany parą doskonałych, nowiutkich butów.



W związku z tym, że nie miał się za bardzo gdzie zatrzymać a miasto wciąż było zalewane wodospadami lejącymi się z nieba, Khadlin przyjął gościnę zaoferowaną mu przez szewca. Zjadł obfitą kolację, nie zważając na zaniepokojone spojrzenia samego Dietera i jego żony, gdy pochłaniał zapasy, jakie mogłyby wystarczyć na cały tydzień oszczędnego gospodarowania. Zapił to wszystko niebywałą ilością rozwodnionego piwa i poszedł spać. Następnego dnia miał spotkać się z innymi uczestnikami wyprawy. Miejscem spotkania miał być plac przylegający do Bramy Wolfenburskiej.

Jans

Hrabia Armin von Krupp odwrócił wzrok natychmiast po tym jak Jans popatrzył mu prosto w oczy. Wyglądało na to, że obawia się, że wynajęty właśnie przez niego mężczyzna, zobaczy w tych oczach coś, czego hrabia nie chciałby ujawniać. Może nie powiedział całej prawdy, może starał się coś ukryć.
- Wyruszysz już jutro. - Oznajmił po chwili milczenia. Podniósł się z ławy, wetknął pistolet za pas i skierował się do drzwi. - Chodźmy. Nie ma dużo czasu. Dostaniesz obiecany miecz i kąt do spania w stajni. Chyba, że przedkładasz moją suchą i zadbaną stajnię, nad wątpliwe uroki tego przybytku...

Jans ni przedkładał, w związku z czym udał się za hrabią. Wędrowali skąpanymi w wodzie i mroku uliczkami Wurzen, kierując się do bogatej dzielnicy. Brama w murze, jakim była otoczona, pilnowana była przez strażników w barwach barona von Wallensteina. Widząc zmierzającego w ich stronę hrabiego, zasalutowali, równocześnie obrzucając towarzyszącego mu Jansa podejrzliwymi spojrzeniami. Słowo wyjaśnienia wystarczyło jednak, aby bez przeszkód wpuścili Skalpa za mur.
- Poczekaj tutaj - Hrabia wskazał Jansowi solidnie wyglądający budynek. Stajnia wzniesiona była z cegły, zaopatrzona w wielkie, dwuskrzydłowe wrota i pokryta czerwoną dachówką. Można powiedzieć, że wyglądała przytulnie, a na pewno gwarantowała suche warunki bytowania. - Znajdź sobie jakiś kąt do spania. Rano dostaniesz miecz.

Spanie na pachnącym sianie, bez wody kapiącej na twarz, okazało się relaksujące i Jans wstał rano pełen zapału do podjęcia się zadania. Sam hrabia pofatygował się do niego, przynosząc proste ale smaczne śniadanie, składające się z chleba, sera i kubka wina. Miał też obiecany miecz. Prosty i lekki brzeszczot, nie noszący śladów używania.



- Szanuj go - powiedział hrabia von Krupp, wręczając miecz Jansowi. - Kosztował niemalże tyle samo ile dostajesz za odzyskanie klejnotu. Zależy mi na tym bardzo, jak widzisz. Z ludźmi, z którymi pojedziesz, spotkasz się już dziś. Wiesz gdzie jest Brama Wolfenburska? Doskonale. Właśnie tam...


Carolus

Mrucząc coś cały czas pod nosem, Dagmar zakrzątnął się wokół przybysza. Z przyległej do apteki kuchni, słychać było odgłos obijających się o siebie garnczków. Po chwili Carolus dostał miskę letniej zupy i dwie kromki nieco zeschłego już chleba.
- To wszystko co mam - wyjaśnił aptekarz. - Gości się nie spodziewałem.

Potem pokazał młodemu czarodziejowi jego izbę. Znajdowała się na poddaszu i o dziwo była w całkiem dobrym stanie. Dach nie przeciekał, okno wychodzące na podwórze było szczelne a na podłodze, Carolus dostrzegł tylko kilka, nieznacznych rozmiarów karaluchów. Ze ściany słychać było chrobotanie, prawdopodobnie myszy.
- Tu będziesz mieszkać - aptekarz podał chłopakowi duży, mosiężny klucz.


- Co do wynagrodzenia, to z pewnością Ci się opłaci praca u mnie - na twarzy Dagmara pojawił się chytry uśmieszek. - Poza wiedzą jaką z pewnością posiądziesz, a której nie uczą w Kolegiach, dostaniesz dziesięć złotych monet, za każdą przywiezioną mi próbkę. Co ty na to? Dziesięć koron to dużo pieniędzy, prawda?
- Już mam dla Ciebie pierwsze zadanie - powiedział i na moment wyszedł. Po chwili wrócił taszcząc ze sobą opasłą księgę. - Oto herbarz Mistrza Ottona z Kulmbachu. Poczytaj sobie do poduszki...
Przez chwilę wertował pożółkłe stronice. W końcu położył otwarty zielnik na małym stoliku, stojącym w kącie izdebki. Wskazał palcem na ilustracje.



- To Grobowy Korzeń. Rzadkie ziele jakie znaleźć można na cmentarzach. Akurat potrzebuję nieco tego specyfiku i wiem gdzie się znajduje. Wiesz chłopcze, nie rośnie to na każdym cmentarzu. Ten cmentarz, o którym mówię położony jest nieopodal Regensdorfu. Niestety wieś została zniszczona. Nie wiem co z cmentarzem, który od lat był źródłem rośliny... Pojedziesz tam i zorientujesz się, czy cmentarz nie został zniszczony. Przywieziesz też trochę tej rośliny, jeśli znajdziesz. Dziesięć koron za pęczek zielska, nieźle nie?

Potem okazało się, że Carolus nie pojedzie sam. W okolice Regensdorfu wybierali się też inni ludzie, w jakim celu, tego Dagmar nie wiedział lub nie chciał zdradzić. Mieli spotkać się wszyscy na placu pod Bramą Wolfenburską, dwa dzwony przed południem.

Sigfrid

- To Esmond Wacker - Ojciec Leopold, przełożony świątyni Morra i cementarza w Wurzen, usiadł naprzeciw Sigfrida i wskazał na młodzieńca, który stał tuż przy drzwiach. - Będzie tu pracował...
Sigfrid wyraził zainteresowanie. Po śmierci Ottona w czasie inwazji, musiał robić wszystko sam. Obowiązki przytłaczały jego niemłode już plecy. Bardzo dobrze, że zjawił się jakiś młodzian, który będzie mógł zamiast niego machać łopatą i czuwać przy cmentarnej bramie.
- To nie tak - wyjaśnił odziany w czerń kapłan. - On Cię zastąpi... Nie dziw się tak. Po prostu mam dla Ciebie lepsze zajęcie...
Sigfrid zdziwił się niepomiernie na te słowa. Cóż mogło być lepszego od ciężkiej, ale w miarę spokojnej pracy na cmentarzu.

- Potrzebuję kogoś, kto zna się na cmentarzach i grobach. Kogoś kto nie boi się umrzyka, któren nie chce pogodzić się z wolą Morra - wyjaśniał Ojciec Leopold. - Chcę abyś przyłączył się do grupy ludzi, która zmierza do Regensdorfu. A dokładniej na cmentarz, leżący w pobliżu owej zrujnowanej wsi. Zapłacę Ci dobre pieniądze. Ile? Trzydzieści karli. Wiem, że to dużo, ale przecież mówiłem, że to coś dobrego...

Sigfrid przekazał obowiązki wraz z kluczami od cmentarnej bramy, swojemu młodemu następcy i przygotował się do wyprawy. Miał spotkać pozostałych uczestników wyprawy przy Wolfenburskiej Bramie. Nie wiedział kogo tam zastanie, ani jaki jest cel ich podróży do Regensdorfu. Wszystkiego, według słów Ojca Leopolda, miał dowiedzieć się na miejscu.

Luisa

- Pojedziesz do Regensdorfu, Lithilla. Wysyłamy tam grupę ludzi, którzy mają coś dla nas zrobić - oznajmił zamaskowany mężczyzna. Jego głowę spowijał kaptur, oczy przewiązane miał na wpół przeźroczystą, karminową opaską. Ręka spoczywająca na stole przyozdobiona była trzema pokaźnych rozmiarów pierścieniami. Ubrania mężczyzny roztaczały delikatną słodką woń, która rozleniwiała i usypiała. Nie był to pierwszy raz, kiedy dziwka spotykała tego człowieka. Już kilkukrotnie prosił ją, a raczej wydawał polecenie, aby coś się dowiedziała lub zdobyła jakiś przedmiot. Nie wiedziała o nim wiele. Stał gdzieś wysoko w hierarchii, był ulubieńcem barona, mówiono nawet, że dzieli z nim łoże. Luizie nawet przez myśl nie przeszło, żeby odmówić, chociaż wiedziała, że będzie musiała opuścić przytulne progi “U Madame Puperbild” i gonić z mokrymi butami po błotnistych gościńcach.

- Pojedziesz z nimi - słowa mężczyzny potwierdziły jej przypuszczenia.Skinęła głową na znak zgody. - Miej ich na oku. To sami mężczyźni, nie powinnaś mieć problemów z ich omotaniem. Pamiętaj, że ciało jest najdoskonalszą bronią jaką zostaliśmy obdarzeni... I spiesz się, wyruszają przed południem z placu pod Bramą Wolfenburską.

Przed wyjściem zostawił jeszcze niewielką sakiewkę i zniknął w mrokach nocy.
 

Ostatnio edytowane przez xeper : 23-05-2011 o 10:59.
xeper jest offline  
Stary 22-05-2011, 20:28   #32
 
Cartobligante's Avatar
 
Reputacja: 1 Cartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodze
Cytat:
- To wszystko co mam - wyjaśnił aptekarz. - Gości się nie spodziewałem.
Stark przytaknął na znak zrozumienia jakby nie robiąc sobie nic z tego, że z zupy nie parowało; przełknął ślinę i oblizał wargi. ”Co by to nie było- i tak będzie lepsze niż jadło z Kolegialnego gara.” - pomyślał Carolus, któremu aż w brzuchu zaburczało na widok przyrządzonej strawy.
Kiedy młody uczeń napełnił już swój żołądek, stary aptekarz pokazał mu jego przyszły pokój. Także nią Chłopak nie mógł wzgardzić, takiego standardu to się nawet w karczmie nie spodziewał. –Dziękuję mości aptekarzu. Jak tylko się rozgoszczę, będę do Pańskich usług. Rzekł, gdy ten wręczał mu klucz do pomieszczenia. I tu zaraz starzec przeszedł do interesów.
Cytat:
- Co do wynagrodzenia, to z pewnością Ci się opłaci praca u mnie - na twarzy Dagmara pojawił się chytry uśmieszek. - Poza wiedzą jaką z pewnością posiądziesz, a której nie uczą w Kolegiach, dostaniesz dziesięć złotych monet, za każdą przywiezioną mi próbkę. Co ty na to? Dziesięć koron to dużo pieniędzy, prawda?
”Dziesięć?!” Oczy Carolusa powiększyły się z niedowierzania. -Dzie.. <gulp> .. sięć..? – Carorolus wybełkotał półgłosem. Przecież to było więcej niż miał do tej pory kiedykolwiek w kieszeni w swoim kubraku.
Zanim ochłonął, aptekarz stanął przed nim z wielką księgą, niczym nie różniącej się z zewnątrz od tych jakie wertował do późnych wieczorów w [i]Bibliotecarum[/] Stary przewertował parę stron, zatrzymując po chwili swój chudy palec na jednej z nich mówił, pukając opuszkiem w ilustrację
Cytat:
- To Grobowy Korzeń. Rzadkie ziele jakie znaleźć można na cmentarzach. Akurat potrzebuję nieco tego specyfiku i wiem gdzie się znajduje. Wiesz chłopcze, nie rośnie to na każdym cmentarzu. Ten cmentarz, o którym mówię położony jest nieopodal Regensdorfu. Niestety wieś została zniszczona. Nie wiem co z cmentarzem, który od lat był źródłem rośliny... Pojedziesz tam i zorientujesz się, czy cmentarz nie został zniszczony. Przywieziesz też trochę tej rośliny, jeśli znajdziesz. Dziesięć koron za pęczek zielska, nieźle nie?
„No tak- cmentarzysko." Carolus mógł się tego spodziewać po tak wygórowanej zapłacie za odrobinę ziela. Wysłuchał więc do końca instrukcji i jeszcze raz podziękował aptekarzowi za gościnność.
Usiadł na łóżku, odznaczył stronę księgi, poczym zabrał się za wypakowywanie swoich tobołków. Gdy tylko się umył wskoczył do łóżka i zaczął czytać opis rośliny i oglądając jej szkice, starając zapamiętać przede wszystkim jej wygląd i charakterystyczne cechy, szukał także zawartych w księdze informacji na temat właściwości tego zioła i sposobu jego używania.

***

-AUŁĆ! Wrzasnął Stark wraz z pierwszymi promieniami przebijającego się przez brudne okno w poddaszu słońca. Wielki czarny karaluch użarł biedaka prosto w nos. – "Myślałem, że dorwałem wszystkie"- pomyślał spoglądając na swojego buta. Zaspany jeszcze wstał, podrapał się po kroczu i rozejrzał w poszukiwaniu misy z wodą. Po porannej toalecie starannie przeglądnął ubrania w poszukiwaniu tego paskudztwa, a gdy był pewny, że już żadnego robala nie ma w jego nogawkach, ubrał się i zaglądnął do kuchni. Na jedną czwarta klepsydry przed dwoma dzwonami zapakował swoje rzeczy, zabrał dodatkowy woreczek na zioła, co by może dwa razy tyle dostać w nagrodę, i ruszył pod Bramę Wolfenburską.
 
__________________
Niechaj stanie się Światłość.

Ostatnio edytowane przez Cartobligante : 23-05-2011 o 20:46.
Cartobligante jest offline  
Stary 23-05-2011, 18:15   #33
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Gdy tylko hrabia Armin von Krupp opuścił stajnie, Jans zjadł wszystko co tamten przyniósł. „Nigdy nie wiadomo kiedy będzie następny posiłek” – pomyślał filozoficznie. Kubek z winem zostawił sobie na tzw. „potem”, czyli zaraz po posiłku. Nie spiesząc się, do umówionego spotkania pod Bramą Wolfenburską pozostało bowiem jeszcze szmat czasu, sączył czerwonawy trunek.

- Cienkusz – zauważył cierpko Skalp – ale niezgorszy cienkusz.

Gdy skończył śniadanie, umył się jako tako w wiadrze zimnej wody i porządnie wyszczał. W końcu szedł na spotkanie z obcymi sobie ludźmi, a „nigdy nie ma się drugiej szansy, aby zrobić pierwsze wrażenie” jak mawiała, niech Wielki Morr ma ją w wiekuistej opiece, Pani Zingger, matka Jansa.

Po porannej „toalecie” młody Zingger spakował manatki, z ojcowską troską owinął ofiarowany mu miecz w znalezioną w stajni szarą płachtę, którą ktoś zostawił pewnie przez przypadek i w wesołym nastroju ruszył na zwiedzanie rynku wurzeńskiego.

Dzisiejszy dzień zapowiadał się wyśmienicie. Po wczorajszym deszczu nie było na razie śladu, chociaż cholera go wie – z pogodą jak z babą, nigdy nie wiadomo kiedy zacznie kaprysić.

Miejski rynek zwyczajowo tętnił gwarem. Przekupki trajkotały zachwalając swe wyroby. Handlarze darli się pokazując przechodniom swe towary. Jans dał się skusić piekarzowi, ta jego słaba silna wola, i zakupił po krótkich targach ogromny obwarzanek. Przekąszając dla zabicia czasu udał się do pobliskiej knajpy na łyk zimnego pienistego trunku.

Minął paru szlachciców ze służbą, wóz z kapustą, kilku robotników zmierzających do pracy. Odruchowo złapał się za sakiewkę, gdy tuż pod jego nosem przebiegali brudni ulicznicy, grając w zbijaka szmacianką. Z kolei gdy mijał dwie urodziwe narożnice, wyszczerzył zębiska i instynktownie chwycił się za krocze. Ot, proste przyjemności dnia codziennego.

W knajpie wychylił kufel piwa, wrócił do piekarza i zakupił bochen chleba na zakwasie na drogę. Dochodziła godzina spotkania. Zaszedł jeszcze na stragan z owocami i kupił jedno jabłko o wdzięcznej nazwie „Złota Renetha”.

„Pięknie się nazywa to jabłuszko - rozmyślał Jans smakując miąższ aż soki ściekały mu strumykiem po gębie – „jak ta dobra kurwa ze „Żwawego Konika” nieopodal Talabheim. I smakuje równie cudnie”.

Przy Bramie Wolfenburskiej zwyczajowo zebrał się nieduży tłumek pragnących wyjść i wejść. Część przybyszów i tutejszych już zaczynała kląć na guzdrających się halabardników i wysokie myto oraz składowe.

Skalp, ignorując motłoch, wspiął się na starą skrzynię dla lepszego widoku i rozejrzał wokół szukając towarzyszy podróży. Chyba rozpoznawał dwóch lub nawet trzech stojących bliżej krat. Nie zostawało nic innego jak przyjść i przywitać się godnie:

- Khem, khem… powitać rybeńki… Wy też na groby? – zagadnął Zingger przyjaźnie. – Ładny mamy dziś dzień…
 
kymil jest offline  
Stary 23-05-2011, 19:37   #34
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś
Sigfrid Münch uśmiechnął i wyprostował, słysząc słowa Ojca Leopolda.
– Dziękować waszmości, będzie to duża pomoc dla mnie, bo odkąd Otto wyjechał, to ciężko... Ech, głupi chłopak, pewnikiem go jakaś potwora rogata zeżarła. Nawet ciała nie ma... – Zamilkł, zdając sobie sprawę, że w tej chwili ujawnia jakieś zboczenie zawodowe. – Ale mi mnie samego przypominał z czasów młodości, wie waszmość? Pewien jestem...

Kapłan jednak przerwał mu, tłumacząc, iż nowy chłopak ma go zastąpić. Sigfrid zbadł – od dziesięciu lat pracował na tutejszym cmentarzu i choć czasami narzekał, uważał to za dobre zajęcie. Teraz, gdy po wojnie w całym Ostlandzie panuje taka bieda, gdzie on znajdzie równie dobrą pracę? Niewiele miast czy wiosek miało tyle szczęścia co Wurzen; martwych może tam i dużo, ale kto mu zapłaci? Morryta powiedział jednak, że ma coś nawet lepszego, więc może nie powinien się tak martwić?

– Waszmość wie, że jam do waszmości dyspozycji. Żadnych pytań ni nic... A że zarobek godny, to tym lepiej. – W istocie wynagrodzenie wynosiło tyle, co jego roczna pensja, a przecież ostatnio nie wiodło mu się najlepiej. – Ale... Ja będę mógł wrócić, kiegdy już się uporamy z zadaniem? To jest wszeko ze dwa dni drogi stąd do Regensdorfu, może trzy... – Grabarz spojrzał na kapłana błagalnie. Przecież powinien wrócić prędko, a tutaj już przygotowali następcę. Jak dotąd nigdy coś takiego mu się nie zdarzyło, więc nie wiedział, czego ma się spodziewać.

***

Po wyjściu ze świątyni Sigfrida nagle uderzyła myśl, która sprawiła, że włosy stanęły mu na głowie, a serce o mało nie wyskoczyło z piersi. Tego właśnie dnia, przypomniał sobie, miał się przecież spotkać z tajemniczym jegomościem mającym na cmentarzu pewną dyskretną sprawę do załatwienia. W każdym razie tak jegomość chciał, aby to wyglądało. Grabarz był obyty i od razu domyślił się, że to po prostu jakiś studencik czy młody medyk potrzebujący świeżych zwłok dla swoich badań. Jednak jeśli jego zastępca będzie pilnował cmentarza, to prawdopodobnie wpadnie nie tylko uczony – ale i on sam, Sigfrid.

Choć wolałby się wyspać przed wyprawą – może wdrożyłby się w nową rutynę, bo w końcu od dawna w czasie dnia odpoczywał, a w nocy czuwał i teraz musiał to zmienić – zaczął naciskać na młodzika, twierdząc, że musi go oprowadzić „po włościach”.

– Spójrz-no, młody – powiedział wieczorem, podchodząc do niego z butelką wódki i kubkami w dłoniach. – Przyniosłem cosik do wypicia. No, to możem ruszać. Tutaj, patrzaj, jest grób hrabiny von Ahresdorf. Co za okazałe mauzoleum. Same marmury! Godne i Imperatora, powiadam ci. A tutaj jeszcze żadnych grobów nie ma, więc jak trza będzie, to możesz kopać nowe. Słuchaj-no, cmentarz to ziemia święta, więc musisz jej bronić, coby jej nikt nie pokalał. Choćby za cenę własnego życia! Mogę ci w tym zaufać? Jaki bezbożnik tu wtargnie – to intruza trza w łeb, nawet nie pytać, kto zacz! Rozumiesz? Intruza w łeb!

Starał się mówić jak najgłośniej i doprowadziwszy Esmonda w pobliże planowanego miejsca spotkania, zaczął wykrzykiwać tyradę na temat brutalnego mordowania każdego, kto naruszy spokój zmarłych. Robił to przez dłuższą chwilę, aż nabrał pewności, że człowiek, który miał tu przyjść, dosłyszał go i uciekł. W końcu Sigfrid pożegnał się ze swym następcą i ruszył do domu – małej, jednoizbowej przybudówki świątyni, w której mieszkał. Nie mógł zasnąć, więc postanowił się spakować. Włożył do plecaka płaszcz, koc oraz drewnianą miskę i sztućce, a także trochę jedzenia zawiniętego w chustę, długi nóż i garść małych, okrągłych kamieni. Do plecaka przywiązał łopatę, a na krześle obok łóżka położył swój wysłużony tasak w skórzanej pochwie i procę. Od dawna nie ruszał się z cmentarza dalej niż do centrum miasta, załatwić jakieś sprawy, i ze zdziwieniem spostrzegł, że jest trochę podekscytowany wyprawą. Z drugiej strony kiedyś marzył o przygodach i zapewne te fantazje wciąż w nim nie umarły. Pomodlił się do Ranalda, aby zapewnić sobie błogosławieństwo boga szczęścia, po czym poczekał do świtu, popijając to, co zostało z flaszki alkoholu.

***

Przy bramie usłyszał kogoś mówiącego o grobach i z zainteresowaniem zwrócił się w tamtą stronę. Sigfrid miał na sobie wysłużone, postrzępione i brudne ubranie, całkiem jednak kolorowe, jak to na północy bywa – białą, lnianą koszulę, bryczesy zafarbowane na jasnoniebiesko, czerwoną kamizelkę z samodziału i zieloną czapkę. Ta ostatnia leżała na niezbyt urodziwej, jajowatej głowie, wyposażonej w mięsiste wargi, małe oczy i zadarty nos. Na policzkach utrzymywał bokobrody, czoło natomiast było wyłysiałe, choć z tyłu wciąż znajdowały się kędzierzawe włosy. Mężczyzna wyszczerzył się w szczerbatym uśmiechu.
- Ano! Do Regensdorfu, tak? Witam zatem. Ilu chłopa w sumie idzie?
 
Yzurmir jest offline  
Stary 23-05-2011, 20:21   #35
 
Witch Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Witch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znany
Ilekroć go spotykała miała przemożną ochotę sprawdzić czy w istocie łączyło go tak wiele z baronem. Lubiła swoje życie i choć dawno włożyła możliwość pieprzenia się z miłości między bajki, inny rodzaj pieprzenia był jak najbardziej dostępny. „ Madame Puperbild” traktowała jedynie jako przystanek. Była ambitną kobietą o silnym przekonaniu, że wkrótce jej się powiedzie. Starczy być w odpowiednim czasie i w odpowiednim łóżku.
Spotkanie jednak zakończyło się jak zwykle. Rozstali się, a ona bawiąc się mieszkiem ze złotem powróciła na noc do zamtuza.

Poranek był tą porą, którą zdecydowanie można było pominąć. Życie powinno rozpoczynać się gdzieś koło południa, tak by starczyło aktywności na większą część nocy. Poranna toaleta była niezbędnym rytuałem. Ciało było zwracającą się inwestycją i należało dbać o jego kondycję, a burdel o tej porze nie cieszył się szczególnym zainteresowaniem. Długa i przyjemna kąpiel w bali pełnej zagrzanej wody z pachnącym olejkiem nastrajała optymistycznie. Tak samo jak dotyk smukłych kobiecych palców na skórze. Własnych palców i zwłaszcza tam…

Wyszła z kąpieli osuszając ciało ręcznikiem. Odkręciła słoiczek z kremem, o którego jakości świadczyły wydane miesięczne zarobki. Pachnąca słodko i rześko skropiła ciało perfumami, które dostała od dowódcy milicji miejskiej. Zebrała mokre, ogniste włosy z pleców, by ułożyć je na krągłym ramieniu i jeszcze okrąglejszej, sporej piersi. Rozczesała je starannie i wciąż naga zaczęła się pakować do podręcznej walizki.
Zjadła nieśpiesznie śniadanie. W między czasie wpadły „dziewczynki”, z których każda miała jakąś ciekawą historię z minionej nocy. Można byłoby zapewne tak słuchać bez końca, któż bowiem zna się lepiej na ludzkich sprawach i sekretach od dziwki?

Odziana w podróżny brązowy kaftanik i mocno falbaniastą bordową spódnicę, przemierzała ulice w stronę Bramy. Ciasno wiązane trzewiki powyżej kostki stukotały dziarsko o bruk. Na nieprzyzwoicie głębokim dekolcie podrygiwał bursztyn w oprawie rzemienia. Pod wyznaczone miejsce dotarła o czasie dostrzegając stojących na miejscu mężczyzn.
Zlustrowała ich uważnie mrużąc oczy.

„Na jakie groby do cholery?!” – przemknęło jej przez myśl.

- Ja też jadę. - Zwróciła się stanowczo wprost do Sigfrida, choć wcale ale to zupełnie i w najmniejszym nawet stopniu, nie miała ochoty tam jechać.
 
Witch Elf jest offline  
Stary 24-05-2011, 10:53   #36
 
Mortarel's Avatar
 
Reputacja: 1 Mortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputację
-Aaa- na słowa barona krasnolud podrapał się w głowę. –Teraz rozumiem. Wybacz, że nie pojąłem od razu. Tak to będzie moja tajna misja i nikt się o niczym nie dowie.- odparł. –Będę udawał najemnika. To akurat powinno mi przyjść łatwo.- dodał, pokłonił się i wyszedł odprowadzony przez ludzi barona. W ręku ściskał list uwierzytelniający, który schował do bezpiecznej kieszeni po wewnętrznej stronie ubrań.

-Myślisz, że w biało-czerwonych pionowych pasach będzie mi do twarzy?- zapytał lokaja przywdziewając liberię. –No, jak ładnie. – dodał sam do siebie.

Nie mając nic ciekawszego do roboty, postanowił udać się do osoby wskazanej mu przez nieszczęśnika, którego uratował w lesie. "Może przynajmniej się najem.”- pomyślał. Kiedy opowiedział o wydarzeniach, człowiek z wdzięczności wręczył Khazadowi parę butów. Khaldin bardzo się ucieszył z podarku, gdyż tak ładnej pary obuwia jeszcze nie widział. Postanowił od razu założyć buty na nogi, w tym celu wyszedł na podwórze, aby nie smrodzić w domu. Zdjął stare buty odstraszając zapachem stóp siedzącego pod ścianą kota, a następnie ubrał swój prezent.

-Pasują jak ulał!-
zakrzyknął.

Po obfitym posiłku i noclegu na koszt szewca, krasnolud udał się na miejsce spotkania. Wypytał o drogę do bramy Wolfenburskiej swojego gospodarza a następnie szedł zgodnie z jego wskazówkami.

Po drodze rozglądał się za jakimś miejscem, w którym mógłby zakupić mocniejszy alkohol. Miał przy sobie jeno butelkę z gorzałką, ale w większości pustą. Dopił, więc resztki i postanowił, że bez nowej butelki gorzałki nie opuści miasta. Musiał zakupić choć jedną.
 
Mortarel jest offline  
Stary 24-05-2011, 12:21   #37
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Pierwszy na miejscu spotkania zjawił się Carolus. Chwilę pokręcił się po placu wypatrując kogoś, kto mógłby być jego przyszłym towarzyszem podróży, lub ewentualnie przewodnikiem, przywódcą lub kimś tego pokroju. Nikogo takiego nie dostrzegł, więc stanął przy murze, kilka kroków od bramy i czekał.

Khadlin, zaopatrzony w pokaźnych rozmiarów gliniany gąsior wypełniony gorzałką przyszedł jako drugi. Napitek, kupiony po drodze kosztował go dwa srebrne szylingi, ale krasnolud wydał je bez żalu. Na gorzałkę nigdy nie należy skąpić grosza. To najlepsze remedium na wszystkie boleści, rany i smutki. Bezcenne. Więc tuląc w ramionach antałek, niczym ukochane dziecko, zmierzał w kierunku bramy, przepychając się między kłębiącym się wśród straganów tłumem. Pogoda zachęcała do zakupów. Chmury rozeszły się i było ciepło. Wiatr wiejący z pól niósł aromat świeżej, wilgotnej gleby. Krasnolud dumnie wypinał pierś, widząc że ludzie ustępują mu z drogi. Musiał to być efekt jaki wywierała na nich noszona przez Khadlina liberia, w barwach barona. Przez chwilę stał i patrzył na zamieszanie przy bramie, po czym skierował się ku stojącemu nieopodal młodemu mężczyźnie, który bacznie mu się przyglądał. Musiał to być jeden z uczestników wyprawy.

Luiza idąc przez plac, przyciągała spojrzenia. Zarówno mężczyzn, jak i kobiet. Ci pierwsi gapili się na nią z pożądaniem, usłyszała kilka niewyszukanych komentarzy na temat swoich atrybutów i gwizdów zachwytu. Te drugie rzucały na nią wrogie spojrzenia, pełne zazdrości. Komentarze z kobiecych ust były znacznie wulgarniejsze. Luiza nic sobie z nich nie robiła. Na miejscu zorientowała się, że część jej przyszłych towarzyszy już się zebrała. Obciągnęła gorset jeszcze niżej, tak że piersi niemal się z niego wylewały i poprawiła włosy. Z figlarnym uśmiechem na twarzy ruszyła w ich kierunku. I wtedy usłyszała o grobach...

Jans był w doskonałym nastroju, spowodowanym prezentem od hrabiego, zjedzonym posiłkiem, pogodą i perspektywą zarobienia dobrych pieniędzy. Ów humor jeszcze bardziej mu się poprawił gdy zobaczył zmierzającą ku krasnoludowi i temu drugiemu mężczyźnie, których uznał za swych kompanów, rudą młódkę o trudnych do zignorowania atrybutach kobiecości. Zagwizdał pod nosem i podszedł do grupy. Na wieść o grobach dziewczyna zrobiła wielkie oczy, co bardzo się Jansowi spodobało.

Ostatni pojawił się Sigfrid. Trafił akurat na moment, w którym Skalp zagajał rozmowę. Dla Sigfrida dzień nie był zbyt ładny. Było za ciepło i słońce tak jasno świeciło. Efekty wypitego wieczorem i w ciągu nocy alkoholu dawały mu się we znaki. Czuł jak się poci, jak wódka wychodzi z niego wszystkimi porami. W ustach czuł suchość, a głowa pulsowała tępo. Musiał wypaść dobrze przy tych ludziach, w końcu, według Ojca Leopolda miał robić za eksperta. Potarł łyse czoło i coś tam wymamrotał.

Czekali jeszcze jakiś czas, ale nikt więcej się nie pojawił. Dzwon z ratusza oznajmił kolejną godzinę, a przy Bramie nastąpiła zmiana warty. Schodzący z posterunku strażnicy ocierali spocone czoła i wyrażali zadowolenie z perspektywy spędzenia paru chwil w koszarach, przy kuflu pienistego trunku. Najwidoczniej nikt więcej nie miał zamiaru przyjść. Czas było wyruszyć. Jeśli wszystko pójdzie bez przeszkód, do karczmy w okolicach Dorogu powinni dotrzeć późnym wieczorem.

Tereny okalające Wurzen wyglądały, jakby Burza Chaosu nigdy nie miała miejsca. Nie widać było żadnych śladów potwornych walk, jakie toczyły się w innych częściach Ostlandu. Pola zieleniły się rosnącym zbożem, pastwiska pełne były owiec i krów. Rolnicy w pocie czoła wykonywali swoje obowiązku, ku większej chwale swoich panów. Trakt był zatłoczony zmierzającymi ku miastu wozami, pełnymi przeróżnych towarów. Wszystko to było zasługą barona Pleskai von Wallensteina. To jego dalekosiężne, przemyślane plany pozwoliły wywieźć w pole generałów armii Chaosu, które dewastowały prowincję. Ludzie byli wdzięczni, traktowali barona jak swego zbawcę. Mówiono, że to on winien dzierżyć władzę w prowincji, w miejsce okrzykniętego nieudacznikiem von Raukova.

Do wieczora nie wydarzyło się nic, co mogłoby zakłócić podróż. Trakt był dobrze utrzymany i bezpieczny. Kilkukrotnie mijali grupy strażników dróg i żołnierzy w barwach Ostlandu lub samego barona von Wallensteina. Wieczorem dotarli do Dorogu. Dużej i zamożnej wsi, zlokalizowanej wśród pastwisk pełnych pasącego się czerwonego bydła. Karczma „Pod Byczym Rogiem” była okazałym budynkiem, stojącym na skraju wsi. Wrota były otwarte a wnętrze tętniło życiem.

Zapowiadało się na łatwą i przyjemną podróż.
 
xeper jest offline  
Stary 24-05-2011, 17:52   #38
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Przy Bramie Wolfenburskiej towarzysze czekali już od paru dobrych minut. Nikt się nie zjawiał. Jans trochę już, nie wiedzieć czemu, poddenerwowany wspiął się więc ponownie na starą skrzynkę i stamtąd wyglądał jakiegoś przewodnika czy innego włóczykija.

Odrzucił w tył zniszczony kaptur i z marsową miną z dłonią przy czole przeczesywał tłumek zebrany przy wielkiej kracie. Z pewnej odległości wyglądał jak wypisz wymaluj trybun ludowy albo generał przed bitwą. Ale nikt jak dotąd nie spełniał wymogów, które w mniemaniu Skalpa czyniły dobrego przepatrywacza. Tracił powoli nadzieję.

- Nikogo więcej nie widzę – krzyknął w stronę Khadlina i Sigfrida.

I nikt się naprawdę nie pojawiał. Tylko jakieś dziecko przechodząc nieopodal i widząc Jansa stojącego na skrzynce pociągnęło swą matkę za spódnicę i zaczęło krzyczeć:

- Tata! Tata! – wskazywało go jednoznacznie patykiem.

Kobieta od razu przystanęła i zerknęła bystro w stronę łowcy skór. Oniemiały Zingger, gdy tylko nieopatrznie złowił wzrok zaintrygowanej kobiety czym prędzej zeskoczył na bruk i schował się w tłumie.

- O żesz Ty, diabeł nie dziecko – przeżegnał się ku czci Morra Skalp. - Tfuu – splunął obficie do rynsztoka dwa razy – A kysz maro nieczysta – wychrypiał i w ten sposób wykorzystał swój cały zasób egzorcyzmów.


*

Minęła prawie godzina, gdy dzwony znowu zadźwięczały i Jans był już coraz bardziej zniecierpliwiony. W tym czasie obejrzał dokładnie dachy wszystkich domostw, srające wszędzie gołębie i mocne blanki miasta Wurzen. I słynną „Paszczę wilka” nad bramą.

Podszedł do grabarza Sigfrida, omijając szerokim łukiem kałużę, tak aby nie ochlapać szlachetnej damy Luizy i zagaił:

- Z jakiegoś przewodnika raczej nici, kompanii. Nikt inny już nie przyjdzie. Powinniśmy ruszać sami. Czas nagli.


*

Gdy tylko minęli mury miasteczka, pozbyli się wszędobylskiego smrodu cywilizacji i weszli na uczęszczaną drogę, Jansowi wrócił dobry humor. Szedł niedawno tą trasą, ale w silnym deszczu i nie miał szansy przyjrzeć się baczniej okolicy, a było co podziwiać.
Żelazna dłoń Wallensteina robiła widać swoje. „To taki dobry duch tego zaścianka” konstatował Skalp. „Albo skurwiel jakich mało” – dodał w myślach.

Łowca skór tradycyjnie wlókł się za towarzyszami, nie lubił zbytniego pośpiechu.

W czasie wędrówki zbliżył się do szlachetnej damy Luizy i Carolusa, pragnąc zapoznać się i przełamać pierwsze lody:

- Pogoda nam sprzyja, prawda? Mam nadzieję, że tak będzie, aż do samiuśkiego Regensdorfu. Pozwólcie, że się wreszcie przedstawię: Grabarz Jans „Skalp” Zingger do usług. Syn Mathiasa Zinggera. Żadnej roboty się nie boję. Obecnie udaję się na groby z zadaną pokutą, niechaj się Szlachetna Panienka nie obawia. Uporządkować grządkę pewnego szlachcica, niech Morr rozświetla mu ścieżki – łypnął życzliwie okiem w kierunku Luizy szukając u niej zrozumienia.

- Wiem, wiem co myślicie. Grabarz – perorował - nie jest to może obecnie poszukiwany i zbyt poważany fach, ale i tak być grabarzem lepiej niż garbarzem. Znacie to zapewne:
„Garbarze kurwiarze, dupę wyprawili, szewcy skurwysyny buty z niej zrobili, u ha, ha!”
- zaryczał na pełen głos prezentując swój nieziemski wokal. - He, he, niech no skonam, wyborne! - śmiał się ścierając kułakiem płynące łzy jak grochy.


*

Gdy wieczorem dotarli „Pod Byczy Róg” w Dorogu, Jans od razu zaproponował upragniony odpoczynek.
- Choćby i na sianie - namawiał szczerząc zęby, patrząc wymownie na resztę.

W środku karczmy od razu wypatrzył wolne miejsce, ale tylko na dwie osoby.

Hmm, co tu zrobić” – martwił się.

Zerknął znacząco na Khadlina:
- Panie Krasnoludzie, a może Pańska piękna liberia sprawi, że tutejsi wieśniacy miejsca więcej nam ustąpią, co?
 

Ostatnio edytowane przez kymil : 24-05-2011 o 19:41.
kymil jest offline  
Stary 25-05-2011, 00:00   #39
 
Cartobligante's Avatar
 
Reputacja: 1 Cartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodzeCartobligante jest na bardzo dobrej drodze
-Kraaaasnooluuuud… - powiedział półszeptem młodzieniaszek, prawie na bezdechu, przełykając ślinę. Serce przyspieszyło mu z podniecenia, nigdy bowiem nie widział tej rasy, o której tak wiele czytał.

Po chwili zebrali się już wszyscy, tak przynajmniej sądził Stark. Każdy nowo przybyły na swój sposób wyróżniał się z grupy, jaką tworzyli. Każdy z mężczyzn był dużo starszy od Carolusa Starka i niejeden pewnie miał doświadczenie w takich podróżach, nie to co on. Niziutki, pewny siebie krasnolud wygądał na zaprawionego w bojach; poważnie wyglądający, lecz strasznie gadatliwy, jak się później miał okazję dowiedzieć, grabarz również przewyższał doświadczeniem chłopaka. Kolejny nie wywarł na Carolusie już takiego ogromnego wrażenia.

Nagle z otaczających ich przechodniów i drobnych kramików przebił się kobiecy głos, skupiając na jego właścicielce uwagę większości mężczyzn z okolicy nie mniej przykuła uwagę Carolusa. Stark zmierzył pannę wzrokiem od góry do dołu, spuścił także nieco głowę, starając się odwrócić swoją uwagę od twarzy dziewczyny, która tak zalotnie spoglądała tu i ówdzie znad niczym nie zakrytego ramienia. A jej włosy.. Chłopak aż złapał się za swoją chustę, która chyba wcale nie różniła się odcieniem czerwieni od włosów madame. Poczerwieniał równie mocno, tak, że z trudem ukrywał niezręczność jaka wynikała z pojawienia się dziewczyny.

Gdy grupa skierowała się ku drodze, Starkowi przeszły dziwne myśli i zakłopotanie. To jego pierwsze zadanie. „W drogę! Póki serce młode” - przemknęła dzieciakowi prze głowę stara przyśpiewka. Gdy tak się zastanawiał nad dalszym ciągiem tej piosnki, z przemyśleń wyrwał go jeden z grabarzy.

Przysłuchiwał się mu ze spokojem, spoglądając ukradkiem na idącą nieopodal pannę, którą zagadywał jegomość grabarz. „Takimi żartami to serca panny nie zdobędzie..” pomyślał uśmiechając się do siebie pod nosem. „Chociaż… może…” - zastanowił się zaraz, przecież nie mógł tego wcale wiedzieć. Poczekał więc na odpowiedź panny, gdyż wydawało mu się, że tak należy czynić w tych sytuacjach, po czym sam odrzekł. - Stark.., Cartolus, to jest… Carolus, Carolus Stark. Miło mi.- Odrzekł, gryząc się po przejęzyczeniu w język.

Resztę drogi szedł ostatni, znał swoje miejsce w szyku. Lekko zmęczony ciągłym marszem, odetchnął gdy pierwszy z grupy wskazał na szyld z byczym rogiem. "Pod Byczym Rogiem” wyczytał młody. „Karczemnej kultury też nikt mnie nie nauczył.. trzeba będzie siąść z boku i przyglądnąć się reszcie, co by zaraz na durnia nie wyjść! - ułożył w swojej głowie Stark.
 
__________________
Niechaj stanie się Światłość.

Ostatnio edytowane przez Cartobligante : 25-05-2011 o 00:05.
Cartobligante jest offline  
Stary 25-05-2011, 12:11   #40
 
Witch Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Witch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znany
Luizie udało się dokonać pobieżnych oględzin. Żaden z mężczyzn , włącznie z krasnoludem, nie śmierdział złotem. Za to ostatni z pomienionych śmierdział gorzałą i kobiecie wydało się całkiem na miejscu trzymać od niego z dala. Nie żeby się szczególnie bała. Zdarzyło się raz czy dwa, że przedstawiciel tej rasy odwiedził jej burdelik. Z dumą wkraczali do środka, z dumą obłapywali dziewki i z dumą zalegali często pod ławą. Legendą otaczano za to ich przyrodzenia, bo rozmiar jednak ma znaczenie i tylko co subtelniejsze dziwki twierdziły, że jest inaczej. Sama nie należała do subtelnych.
Carolus wydał jej się absolutnie uroczy. Wysoki blondynek wyglądał zdecydowanie najporządniej. Przypominał jej syna jednego z kupców, którego ojciec postanowił starym ojcowskim zwyczajem oddać do terminu w zamtuzie. Pąsowiał niczym młódka chętnie tuląc się do jej ciężkich piersi. Wykonywał z zaangażowaniem wszystkie polecenia, a kiedy postanowiła nauczyć go jak być mężczyzną , na początku się spłakał. Westchnęła na myśl z sentymentem, po dziś dzień pamiętając jak chłopak odkrywając zalety jednej z pozycji wymierzał jej razy zamszowym pejczem. Opuścił jej czułe uda i nazajutrz wstąpił do armii.
Panna Lutzen pozostawała w absolutnej świadomości powagi swojego fachu odkrywając w mężczyznach to z czego często sami nie zdawali sobie sprawy. Ale wracając…
Kurz traktu osiadał na ubraniu. Carolus był raczej cichym towarzyszem, dlatego ucieszył ją widok Grabarza.

-Pogoda nam sprzyja, prawda? Mam nadzieję, że tak będzie, aż do samiuśkiego Regensdorfu. Pozwólcie, że się wreszcie przedstawię: Grabarz Jans „Skalp” Zingger do usług. Syn Mathiasa Zinggera. Żadnej roboty się nie boję. Obecnie udaję się na groby z zadaną pokutą, niechaj się Szlachetna Panienka nie obawia. Uporządkować grządkę pewnego szlachcica, niech Morr rozświetla mu ścieżki – łypnął życzliwie okiem w kierunku Luizy szukając u niej zrozumienia.

- Panienka się nie obawia, mości Jansie Zinggerze, synu Mathiasa. – uśmiechnęła się z rozbawieniem. – Żadna praca nie hańbi – odgarnęła pasmo rudych włosów z nagiego ramienia i zmrużyła lekko oczy. Jans znalazł zrozumienie, którego szukał.

- Wiem, wiem co myślicie. Grabarz – perorował - nie jest to może obecnie poszukiwany i zbyt poważany fach, ale i tak być grabarzem lepiej niż garbarzem. Znacie to zapewne:
„Garbarze kurwiarze, dupę wyprawili, szewcy skurwysyny buty z niej zrobili, u ha, ha!” - zaryczał na pełen głos prezentując swój nieziemski wokal. - He, he, niech no skonam, wyborne!
- śmiał się ścierając kułakiem płynące łzy jak grochy.

Spojrzała na mężczyznę z nie skrywaną wesołością.
- Teraz już wiem, dlaczego mówi się o grabarzach, że ich życie jest dość wesołe. Jeśli jednak miałabym wybrać ulubione powiedzenie wybrałabym – Żyj szybko, kochaj mocno, umieraj młodo i zostaw ładne zwłoki – mrugnęła do Jansa ściągając krótkie rękawiczki. Pogoda w istocie była ładna, na domiar zrobiło się całkiem gorąco.

A wtedy ozwał się Carolus z absolutną słodkością ze splatanym językiem.
- Luiza Lutzen – powiedziała w odpowiedzi, kładąc przyjemny nacisk na pojawiające się w mianu „eL”. Jakąż miała teraz ochotę rozplatać język młodzieńca swoim własnym. Czego nie mógł wiedzieć ani pewnie też zauważyć bo dość szybko znalazł się na tyłach wycieczki.

***
Nadchodzący wieczór przyjęła z nieskrywaną ulgą. Majaczący w oddali szyld karczmy dodał jej zaskakująco wiele sił. Wysforowała się na przód pochodu, odrzucając nonszalancko grzywkę z oka. Stanęła w karczmie rozglądając się uważnie. Oceniła klientelę swoim wyuczonym zwyczajem. Na uwagę Jansa „ Choćby i na sianie”, zareagowała z roztargnieniem rzucając: „ Może później” i ruszyła wprost do wolnego stolika. Rozparła się wygodnie krzyżując uda i pstryknęła na rozchełstaną dziewkę. Miała ochotę na dużo wina…
 
Witch Elf jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172