Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - Science-Fiction Chcesz odkryć w eonach Kosmosu Zapomniane Światy? Walczyć z wszędobylskimi Korporacjami, bądź być małym cyber–trybikiem w ich złożonej Maszynerii? Ostrzem świetlnego miecza wyrąbywać sobie swoją ścieżkę Mocy? To czy odważysz się przejść przez Wrota Wymiarów zależy tylko od Ciebie.


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-06-2023, 14:34   #1
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
[Science Fantasy] Starlords

Poniższa sesja to sequel odgrywający się 3 lata po akcji z Recollectors. Rozgrywka rozpoczyna się w momencie, gdy Silver oraz Eidith zostają uwolnieni z Choulula przez Jacka i Mors. Ich oddani towarzysze wykorzystują magiczny miecz do przecięcia bariery, po czym ewakuują się na okręt będący własnością Milli Millionare.

Gracze:
Deadziu as Eidith Lothun
Eleishar as Silver Armstrong
Med as Roy Genshi
Pefrix as Mike Nor


Okręt handlowy Artemis-86, pobliże Ziemi.


- To byłoby na tyle. - podsumowała Millia. - Bastion buduje swoje imperium, Zilva grasuje na rubieżach. Każdy stara się w jakiś sposób ustabilizować. W międzyczasie kosmici próbują się wyzwolić spod ludzkiego buta. - wyjaśniła. - Jeśli macie jakieś konkretne pytania, to mogę wam przybliżyć sytuację.
Znajdowali się na niedużym mostku, gdzie Millia z fotela obserwowała pracę okrętu. Nie chciała zwracać uwagi na swoją misję, a więc i okręt w ogóle do niej nie pasował. Był bardzo praktyczny, tani, pozbawiony wygód. Zajmowany przez nią fotel nie pasował do reszty wystroju wnętrza.
Dostali się tutaj za pomocą teleportującej czapki Don Fernanda. Mors i Jack wnieśli je do wnętrza Choulula, żeby wreszcie ich wyzwolić, po aż trzech latach. Lojalni słudzy czekali jednak na zewnątrz. Na mostku i tak było mało miejsca, a dla Milii liczyły się pewne formalności. Nie wypadało, aby uzbrojeni agenci oblegali mostek kapitański jej okrętu.
Trzy lata w tej puszce… I wyciągnęła ich Millia? A zresztą nieważne, grunt, że w końcu stamtąd wyszli.
-Zatem jedność ludzkości się rozsypała, panuje chaos, a Ty uwalniasz z więzienia dwoje najbardziej niebezpiecznych osobników w promieniu paru tysięcy lat świetlnych? - Silver nie ukrywał zdziwienia. Rozumiał, że ich ludzie mogą próbować w końcu ich wydostać, ale dla Millii był tylko potencjalnym problemem. Jego rodzina wykroiła sobie ładny kawałek z nowego tortu i stanowiła jedną ze stron konfliktu wewnętrznego. No, mogła mieć oko na Eidith, która została wolnym strzelcem. Ale nie wiedział, czy samą Kostuchę będzie interesowało, by znów znaleźć się pod kimś, gdy ledwo uzyskała niezależność. - Nie zrozum mnie źle, miło w końcu pooddychać innym powietrzem, ale jaki widzisz w tym interes?

Kostucha w milczeniu słuchała słów Millii, w międzyczasie uważnie ją przewiercała wzrokiem. Jakby patrzyła na każdy jej organ z osobna. Największą uwagę Eidith zwróciły włosy i biust kobiety. Na pewno nie wyglądała na swój wiek, ale że jest wiele starsza od Kostuchy nie miała wątpliwości.
- Więc gdy władza poszła w niebyt każdy rzucił się na swój kawałek tortu. Jakie to ludzkie. - Mimika Eidith była pozbawiona wszelkich uczuć jednak w jej tonie można było usłyszeć nutkę rozbawienia. Delikatnie szybując nad ziemią podleciała do okna i zadała pytanie.
- A Panienka Millia? Celuje w ogarnięcie tego chaosu, czy żeby kawałek tortu był większy? - Nie odwracając twarzy od szyby czekała na jej odpowiedź. Co do tego jaki ma w tym biznes Millionaire, Eidith była pewna odpowiedzi… ale chciała to usłyszeć od niej w jej własnych słowach.

- Silverze… Czemu nie? - spytała Millia. - Wasza wolność była kwestią czasu. Przy szczęściu będziecie o mnie pamiętać, a co ma być, to będzie. - oceniła była admirał, zaciągając się papierosem. - Nie sądzę, abyście byli niebezpieczni. Żaden admirał tak nie uważa. - zdradziła. - Wiemy od April i Lazarusa, że stanęliście po naszej stronie i walczyliście z Marchem. Ba, dla wielu jesteście bohaterami. - wiedza ta tłumaczyła jej zrelaksowaną postawę. Millia nie spodziewała się, aby Silver czy Eidith byli w stanie lub mieli chęci krzywdzić ludzi bez dobrego powodu. - Jeżeli chodzi o mnie, to tak… staram się zachować swój kawałek tortu. - przyznała.
Młody Armstrong postanowił nie wyprowadzać Millii z błędu. Może nie stanowili bezpośredniego zagrożenia, ale zdecydowanie byli niebezpieczni, jeśli pogłaskać ich pod włos. A w przypadku Silvera, było bardzo łatwo to zrobić… Właśnie, trzeba było przeprowadzić bardziej dokładne rozeznanie sytuacji. Nawiązał połączenie z siecią i zaczął ściągać dane. Jak dobrze było znów mieć dostęp do informacji.
-Jak wyglądają stosunki między poszczególnymi frakcjami? - Zapytał spokojnie. Nie wszystkie wieści były jawne, a choć był w stanie zhackować praktycznie każdą sieć, nie miał teraz na to ochoty. Skoro młoda pani ex-admirał była gotowa udzielić mu odpowiedzi, nie trzeba było brudzić sobie rąk.

- W teorii nie ma żadnej otwartej wojny. Bariera językowa znacznie spowalnia dyplomację. Pewnie już zauważyliście, że nikt nie mówi po ‘Cesarsku’, czymkolwiek ten język był. - zwróciła uwagę Millia. - Piraci są oczywiście bezprawni, więc każdy robi z terytorium Zilvy na co ma ochotę. Bastion z kolei żerował na planetach, które nie zdążyły się sprzymierzyć z żadną frakcją. Tych jest jednak coraz mniej, więc zaczyna się jego rywalizacja z Adamem. Z tego, co wiem, wciąż oficjalnie nie rozpoznał niczyjej niepodległości.
- Jak się Panience udało znaleźć moich ludzi? Na pewno musieli się ukrywać przed tymi fanatykami z zakonu - Nawet nie chciała wypowiadać tej nazwy. Odwróciła się w końcu podleciała bliżej i wylądowała na swoich obcasach z palcami splecionymi za sobą. Postawiła jeszcze krok w jej stronę i spojrzała jej prosto w oczy. Trwało to tak kilka sekund w końcu się odezwała.
- Co wiadomo na ten moment o biskupie Klaus Van Hellsing? - Z pokerową twarzą statuetki wpatrywała się w złotowłosą.

- Weszłam w kontakt z Armstrong Industries, aby znaleźli was. Nie bez powodu ten głuchy telefon trochę trwał. Nie wiem nic o poszczególnych osobach w Icarii. Na pewno nie spotkałam żadnego Klausa, choć też nie słyszałam, aby takowy umarł.
- Więc teraz ostatnie. - Zaczęła spacerować po pomieszczeniu Kostucha, szukając sobie znanej rzeczy. - Czego Panienka oczekuje od Deathsenders? - Przejechała palcem po półce nie znajdując na niej kurzu.
Bastion zawsze był najbardziej agresywnym członkiem admiralicji, wyglądało na to, że w tej kwestii nic się nie zmieniło. Niestety, dotyczyło to również jego sztywnego podejścia. Pozycja jego klanu była o tyle bezpieczna, że każde stronnictwo chciało mieć produkowaną przez nich broń, ale to było dyktowane statusem quo, jeśli któraś frakcja zacznie zyskiwać zbytnią przewagę, zaczną się również problemy. Trzeba będzie przeanalizować umowy handlowe i opracować odpowiednią strategię.
-To nie był język, tylko zaklęcie działające jak uniwersalny tłumacz. Każdy słyszał z ust pozostałych język, którym sam się posługiwał. - Wzruszywszy ramionami Silver odnotował fakt, że najwidoczniej nikt jeszcze nie pomyślał, o wprowadzeniu takiego urządzenia na rynek. - A co z Vyone? - Skoro mieli kontakt, choćby przelotny z April i Lazarusem, to i o niej powinny być jakieś wieści.

- Zaszył się trzy lata temu bóg wie gdzie i do dziś nikt go nie widział. - Millia wzruszyła ramionami. - Zabrał ze sobą April, ostatecznie jednak nie wiemy dokąd. Nautilus rzekomo jest w stanie przelecieć przez centrum gwiazdy bez szwanku. Jeżeli to prawda, nie sądzę, aby dało się go odnaleźć. - stwierdziła, po czym spojrzała na Eidith. - Zobowiązałam się do odwiezienia cię na arkę. Jeżeli będzie jakaś sposobność na współpracę między nami, będziemy mieli czas to przedyskutować na osobności.
- Oh… będzie mi bardzo miło. Czy mogę prosić o papierosa? - Przechyliła się na bok. Trzy lata bez palenia wystarczą w zupełności. Tak naprawdę obawiała się, że mogło to pójść inaczej choć nigdy by się do tego nie przyznała, to lepsze niż najemniczenie w Drodze Mlecznej, i z resztą praca tuż pod Millią to ciepła posadka. Dotknęła się w usta zamyślona.
-Myślałby kto, że jesteś po odwyku. - Zaśmiał się młody October. Kolejna rzecz do odnotowania, sukę będzie musiał najpewniej namierzyć na własną rękę. Ich wątpliwy sojusz już się zakończył, przyszła pora na wyrównanie rachunków. - Szczerze, spodziewałem się, że nie będziesz chciała znowu przyjmować rozkazów. Pod skrzydłami Armstrong Industries też znajdzie się dla Ciebie miejsce. - Zaproponował. Wprawdzie nie spodziewał się, że Eidith się zgodzi. Do tej pory stali na równi i wątpił, by chciała nagle zostać jego podwładną.
- Rozkazy? - Spojrzała to na Silvera to na Millię.
Armstrong mało nie wywrócił oczami. Przez ostatnie trzy lata w Eidith dużo się zmieniło, ale jej procesy kojarzeniowe wciąż zostawiały wiele do życzenia. Musiała nabrać szlifów w kontaktach z ludźmi innymi niż członkowie Icarii.
-Jeśli widzisz się w pozycji pod kimś, oznacza to przyjmowanie rozkazów. - Zaczął wyjaśnienie. Kostucha od początku rozmowy stawiała się w pozycji uległej do Millii, zwracając się do niej per "Panienko", gdy ta była z nią na "Ty". Wyjątkowo niekorzystna pozycja na prowadzenie negocjacji. - Jeśli chcesz być względnie niezależna, potrzebujesz pozycji równej stronie, z którą współpracujesz lub planujesz współdziałać. - Nie wytknął jej błędów prosto w twarz, ale liczył, że zrozumie, co miał na myśli.

- Popatrz a ja jestem pewna, że usłyszałam o współpracy od Panienki. - Silver mógł pomylić jej maniery z uległością, ale nie zamierzała być na każde pstryknięcie Millionaire. Odwróciła się stronę kobiety.
- Nie wiedziałam, że tak dobrze się znacie z Silverem, wie o wiele wcześniej, co chce Panienka zaoferować. -

- Powiedziałam o współpracy. - powtórzyła Millia, podając papierosy Eidith. Spośród dziesiątek marek produkowanych przez korporacje Millii, tytoń który paliła, nie należał do żadnej z nich. - Nie uważam, aby któreś z was było mi dłużne i nie oczekuję, że będziecie mi się odwdzięczać. Teraz jednak gdy jesteście wolni, mam sposobność z wami rozmawiać. Jeżeli zdarzy się sytuacja, w której będziemy w stanie pomóc sobie nawzajem, chętnie przedyskutuję warunki potencjalnej współpracy.
I wszystko jasne, choć nie powiedziała tego wprost, Millia miała najwięcej do zyskania na tej pomocy, a najwięcej do stracenia, gdyby któryś z innych członków dawnej admiralicji ją uprzedził.
-Zbieżność interesów, tak? Jeśli się zdarzy, czemu nie. - Przytaknął Silver. Frakcja należąca do jego klanu była w dużym stopniu neutralna, jakby nie patrzeć, wszyscy kupowali u nich broń, ale nie zmieniało to faktu, że każdy ma swoje ambicje i cele. Biada tym, którzy staną po przeciwnej stronie barykady.

Eidith pstryknęła w czubek papierosa i powstałym tarciem go odpaliła. Dym smakował bardzo dobrze, nawet ją nie dziwiło, że nie paliła własnych marek. “Lepiej smakuje jak ktoś inny zrobi”, czy jakoś tak to było. Paląc spokojnie, zerkała to na Millię to na Silvera.
- Ode mnie nic więcej na tą chwilę. - Zakomunikowała Eidith, a spod niej wyrósł fotel. Usiadła na nim i założyła nogę na nogę, delektując się pierwszym od trzech lat papierosem.

-Mogłabyś chociaż w moim towarzystwie nie palić tego szajsu? - Silver nigdy nie przepadał za papierosami i nie krył się ze swoją niechęcią. - Nie, żeby mogło Ci to zaszkodzić, ale toć to nawet nie pachnie dobrze… - Szkoda gadać, nałogowca i tak nie przegadasz.
-Twoja pozycja opierała się wcześniej głównie o biznes, jaki masz zatem plan? Będziesz z nami konkurować, czy szukasz innej niszy? - Spojrzał na Millię dość poważnie. Armstrong Industries powstało z fuzji dwóch topowych megakorporacji w galaktyce, jeśli ktokolwiek miał kapitał, by z nimi rywalizować, była to ona.

Eidith uniosła brwi, była zdziwiona, że to dopiero jej papieros zaczął mu przeszkadzać, a nie Millii. Nie skomentowała tego w żaden sposób, puściła jednak parę kółek z dymu ku sufitowi. Zauważyła też, że od samego początku rozmowy z Millionaire tu i ówdzie wrzucał uwagi, jak jego przyrodzenie jest potężne, i nie zawaha się nim wymachiwać przed nikim.
Była ponad zwrócenie mu uwagi, gdyż nie widziała zbyt dużego w tym sensu. Trzy lata nie było gdzie spuścić z krzyża, więc odrobinę zrozumiałe było jego zachowanie. Ostatecznie to dobry człowiek… człowiek? Już chyba od dawna nie ale to inna sprawa.

- Na razie nikt nie ma na mnie zrozumiałego casus belli. Wielu jednak nie widzi podstawy w moich rządach, więc tym się teraz zajmuję. Zamiast rozrastać moje terytorium, chcę udowodnić jego praworządność. - westchnęła ciężko. Temat zdecydowanie musiał dręczyć ją od dawna. - Przed iluzją cesarstwa moi przodkowie pracowali nad AI. Chcę odnaleźć ich prace. Jeśli natkniecie na wzmianki o AlphaAI lub OmegaAI, dajcie mi znać. Projekty te były na tyle udane, że iluzja wymazała je z naszej pamięci. - wyjaśniła.
- Jeżeli panna jest zmęczona, Mors może odprowadzić cię do kwatery. Będziemy lecieć prosto do Arki. Nie wiem tylko, co z panem. - Millia zwróciła się do Silvera. - Twoja korporacja wciąż ma swoje biura na Ziemi, więc możesz się z nami rozstać już teraz. Jeżeli kolebka ludzkości cię nie interesuje, możemy się rozdzielić gdzieś po drodze. Będziemy lecieć w stronę terenów Icarii. Bierzcie pod uwagę, że nikt obecnie nie wie o waszym uwolnieniu. To od was zależy, jak szybko wieści się rozejdą.
- Bynajmniej Panienko, to teraz jest największą rozrywką od trzech lat. - Przyznała choć po tonie głosu można było mieć wątpliwości czy to prawda. Dopaliła papierosa do końca, po czym sam pet zamarzł niczym zanurzony w ciekłym azocie. Eidith wstała z fotela zrobionego z czerni, który wyparował jak tylko podniosła swoje szlachetne siedzenie. Zbliżyła się do popielniczki w pobliżu Millii i skruszyła zamrożony do niej pet.
- Jeśli Panienka wybaczy idę się teraz pobzykać ze swoją kobietą. - Ukłoniła się delikatnie po czym zwróciła się do Silvera.
- Framuga w drzwiach jest niska uważaj by ci korona nie spadła. - Pokazała palcem na swój czubek głowy i skierowała się w stronę drzwi.

Szkoda słów… więc Silver nie skomentował.
-Nie przewiduję, byś miała w tych kwestiach kłopoty z Adamem, ale na pewno z Bastionem. Jego sukces biznesowy raczej nie przekona. - Młody Armstrong wzruszył ramionami.
-Co zaś tyczy się mojego odlotu, połącz mnie tylko z Balmoral i zaraz mnie nie ma. Jack! - Objaśnił jej swój “plan podróży” i zawołał towarzysza, żeby ten nie musiał tłuc się nie wiadomo jaki kawał po galaktyce.

- Oh. Swoją drogą. - Przypomniała sobie Millie. - Musicie mieć na uwadze, że infrastruktura galaktyki nie jest w najlepszym stanie. Nie wszędzie da się teraz dodzwonić na drugi koniec. Większość bram jest też pozamykanych lub pod ścisłą ochroną armii. Każdy wziął pod kontrolę, co było w jego terenach. - wyjaśniła. - Szczęśliwie jesteśmy przy ziemi.
Jack wszedł do kajuty kapitańskiej właściwie mijając Eidith. Para musiała jednak poczekać dobre pół godziny na połączenie. Millie musiała skontaktować się z biurem na ziemi i wyjaśnić sprawę, aby to przekierowało ją do Balmoral. Wreszcie na ekranie pojawił się rubaszny kapitan Dragon, a chwilę później, obok niego na ekranie znajdowali się również Silver i Jack. Millie wyglądała na zaskoczoną zdolnością Silvera. Pożegnała się jednak i przerwała połączenie.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25-06-2023, 14:46   #2
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Eidith
Kolejnego dnia, kostucha została zaproszona na śniadanie wraz z Millią. Stół pełen był lekkich, wykwintnych potraw, od bruschetty po diable jaja. - Właściwie nie spytałam, czy jesz. - przyznała, że wypadło jej to z głowy. - Jesteśmy jednak teraz we dwie, więc to dobra okazja przedyskutować potencjał na współpracę.
Eidith zachowując swoją maksymalną kulturę pochłaniała talerz za talerzem, delektując się wykwintnymi potrawami. Już w pierwszym tygodniu posiedzenia na Choloula spałaszowała wszystko co było w obecnych tam mesach i automatach. Nie musiała, ale to po prostu uwielbiała. A ten tutaj posiłek był dla Kostuchy jak ambrozja. Gdy skończyła kolejny talerz wytarła usta chusteczką i wygodniej rozsiadła się na siedzeniu.
- Oczywiście, że jem, ale brak pokarmu mnie nie zabije jak moich pobratymców. - Zaczęła po czym kontynuowała.
- Skoro mamy współpracować chce odłożyć formalność na bok. Mam na imię Eidith i tak się do mnie zwracaj proszę. - Z dzbanka nieopodal nalała sobie kawy. - A więc Miliio… Czuję się jakbym wygrała w loterię, że sama do mnie wyszłaś z inicjatywą, ale jestem też świadoma, że w obecnych czasach pozycja jest bardzo ważna. Ja jestem w potrzebie i wychodzi na to, że ty też. Tylko teraz pytanie, kto kogo bardziej potrzebuje? - Kostucha nie zamierzała się targować ani nic w tym stylu, znała swoje obecne położenie. Ale też chciała zgrywać troszkę trudną do zdobycia. Dla niej takie interakcje to rozrywka.

Millia zakołysałą winem w kieliszku uśmiechając się pod nosem - Nie ma w tej galaktyce nikogo, kto kwestionowałby twoją siłę. Co się z tym wiąże, możesz wybrać dowolną frakcję, jeśli chcesz wejść do gry politycznej. - przyznała. - Każdy będzie jednak chciał czegoś w zamian. Silver i Bastion są na tyle potężni, że co najwyżej uznają cię za rówieśnika. Ja nie mam takiej siły. - wyznała. - Ja mam do ciebie więcej szacunku. Jestem w stanie zaoferować Deathsenders pełną niepodległość. Samoistne państwo wewnątrz moich terytoriów, miałabyś własne prawa i pełną swobodę w polityce. Sojusz, a nie partnerstwo. - zaoferowała. - Jeżeli chcesz mieszać się w politykę, potrzebujesz planet, ekonomii, znaczenia politycznego na tle galaktyki. To byłaby moja rola. W zamian za to oczekiwałabym od ciebie wsparcia militarnego. - Jej plan był prosty. Nie miała czasu ani sił przerobowych stworzyć floty na poziomie Bastiona. Z jedną Eidith po swojej stronie dostałaby jednak siłę rażenia równą każdej innej.
Eidith doskonale sobie zdawała sprawę że poza jej siłą nie wnosiła nic do Deathsenders. Jej elita świetnie sobie radziła pod jej nieobecność skoro nadal funkcjonują. Jednak słowa uznania Millii sprawiły że w duchu uśmiechała się bardzo szeroko. Pociągnęła łyk kawy po czym się odezwała.
- Dear oh me… Znacznie lepiej brzmi dla mnie sojusz niż pracowanie pod kimś. Nie po to zerwałam obrożę by znów sobie dać ją założyć. Będąc z tobą szczera nie boję się niczego co ta galaktyka jest w stanie na mnie rzucić. Jednak nie mogę być w dwóch miejscach na raz, albo się teleportować jak kolega Silver. Najbardziej zależy mi na bezpieczeństwie moich ludzi. A jeżeli przy okazji mogę podrapać twoje plecy, tym lepiej. Wręcz zrobię to z przyjemnością. - Znów się napiła. To powoli Eidith wydawało się zbyt piękne by było prawdziwe, ale skoro los się do niej uśmiechnął… a raczej urodziwa tryliarderka to przyjmie to z otwartymi rękami.
- Właściwie że się niczego nie boję to fałsz. Tylko głupcy i potwory niczego się nie boją… Moją obecną fobią są czarne dziury. Gdy każdy inny obróci się w nic, ja będę cały czas świadoma podczas spaghettyfikacji… na samą myśl mnie trzęsie. - To ostatnie też było fałszem gdyż Eidith była ostoją spokoju. Podczas pobytu na stacji musiała opanować swoje emocje tak by trzymać je w ryzach. Czuła też wstyd na samą myśl jak jednego dnia kompletnie jej odbiło i w formie “prawdziwej” zaczęła demolować stację, ale to było dawno.
- Było by czystą głupotą odrzucić twoją propozycję zwłaszcza, że kompletnie nie znam się na polityce i ekonomii gdzie to pierwsze zwykle przyprawia mnie o mdłości. - Przyznała, tym razem nalewając sobie wina powstałymi z ramion mackami.

- Cieszę się, że widzisz sprawę podobnie do mnie. - Millia klasnęła zadowolona. - Przechodząc do szczegółów: będę potrzebować twojego wsparcia w odparciu rewolucji na moim terytorium, aby odstraszyć moich wrogów na najbliższy czas. Jestem w stanie zapewnić wsparcie moich agentów. Gdy moje tereny staną się w pełni stabilne, będę miała możliwość skupić się na poszukiwaniu AI. - wyjaśniła. - Mam nadzieję, że tego typu praca nie jest poniżej Deathsenders.
- Bynajmniej. - pociągnęła łyk wina, po czym zapytała.
- Czy ci rewolucjoniści mieszają w to ludność cywilną? Wiesz to zależy od tego, jak podejdę do sprawy. Nie perswaduje morderców. - spojrzała prosto w jej oczy.

- Są ludnością cywilną. Kosmici żądają niepodległości w całej galaktyce. Nie chcą sprzedawać swoich surowców naturalnych. - wyjaśniła. - Korporacje dotyka to najbardziej. Najlepiej, gdybyś zrobiła przykład z ich liderów i zostawiła żywych do pracy. - westchnęła. - ale to później. Do tej pory postaram się przygotować dla ciebie kilku z moich elitarnych agentów. - obiecała. - Przedtem, twoja twierdza. Jeżeli będziesz w niej chciała jakiś czas odpocząć, przejąć administrację, nie ma problemów. W najbliższym czasie muszę też zwrócić miecz, którym was wyciągnęliśmy. Obiecałam Icarii go odnieść, a nie jest nam potrzebny. Na tę wizytę też możesz mi towarzyszyć.
Cieszyła ją wieść że są to Xeno, nie miała żadnych skrupułów wobec nie ludzi. Jak będą grzeczni to przeżyją, jeżeli nie? Cóż ich życie jest w ich rękach.
Na wieść o Icarii Eidith uniosła brwi nie kryjąc zaskoczenia. Doprawdy kuriozalne, w najlepszym interesie tych fanatyków byłoby uwięzienie Kostuchy na Choulula, a nie przykładać rękę do jej uwolnienia.
- Icaria tak po prostu pożyczyła ci miecz? Wybacz ale wydaje mi się to… bzdurne nie chcąc nic w zamian. Więc pewnie wiedzą że jestem znów wolna. So much for keeping low profile. - Westchnęła dopijając lampkę wina, którą zaraz po tym znów napełniła.

- Nie byłam w stanie zrozumieć motywacji Icarii od dłuższego czasu. Grunt, że da się z nimi współpracować. - przyznała Millia.
- Zoan jest niepoczytalny. Po prostu. Uznał że dobrym pomysłem jest nasłać na ludzkość demony. Mogę tylko żałować, że tak późno się zorientowałam. - przechyliła lampke winą opróżniając ją, po czym odpaliła sobie papierosa. Chętnie spojrzałaby w oczy temu szaleńcowi by zobaczył, że ukręcił sam na siebie bata. Pewnie żałował że nie skręcił karku Eidith jak była jeszcze mała.
- Nie puszczę Cię tam samej. Będę ci towarzyszyć. - Strzępneła popiół do popielniczki po czym dodała.
- Powiedz mi więcej o tych Xeno rewolucjonistach. Rasa. Cele. Siła militarna. - Wymieniła pojedynczo na palcach.

- Mówimy o planecie płazów. Nie pamiętam, jak się ta rasa nazywała. Ich ciała wydzielają smar, który jest bardzo użyteczny, jednak drogi do syntezy. Nie mieli problemu z jego odsprzedażą. Nagle zaczęli wysyłać jakieś wiadomości o gniewie bogów i szacunku do siebie, po czym przejęli port handlowy i na tym się skończyło. Jeżeli problemem jest religia, może mogłabyś zostać ich nowym bogiem? - zaproponowała.
- Prymitywne umysły religijne. Tak, wiem, jak z nimi postępować. - Skinęła głową, biorąc łyk wina. Eidith była zdolna do rzeczy, które przyprawią zacofane umysły o prawdziwe zderzenie z rzeczywistością. Bycie wielbioną jak bóstwo też brzmiało bardzo przyjemnie, już nawet wiedziała, jak zstąpi z ich niebios na te troglodyckie łby. Właściwie to nie mogła się doczekać.
- Widzę to nawet. Zstąpię na ich glebę ze słowami “Nie bójcie się” wiesz jak z tej archaicznej wiary ludzkości o bogu, cieśli i aniołach. To pismo nawet miało swoją nazwę, lecz jej nie pamiętam. - Skończyła lampkę wina i odstawiła ją na bok. W krótkiej ciszy spoglądała na Milię. Jej wzrok nie był analityczny, lecz taki, gdy podziwiało się jakiś obraz, dzieło sztuki.

Millia poprawiła włosy. - Będę chciała to zobaczyć. - przyznała. - O dokładniejszych planach możemy porozmawiać później. Jest cokolwiek, co chciałabyś mnie zapytać? - spytała. - Nie planuję schodzić na arkę. Gdy dolecimy, poczekam na okręcie.
- Oh… szkoda chciałam ci pokazać mój ogród xenofauny. Mam nadzieję, że go nie zapuścili, ale będzie jeszcze na to okazja. - Zaczesała włosy za ucha podnosząc się.
- Nie tyle pytanie, co prośbę Millia. Czy możesz się dowiedzieć dla mnie o ostatnich poczynaniach Klasua van Hellsing. Cokolwiek czy chociaż gdzieś się pojawił. Nie ważne jak szczątkowe informację, będę bardzo wdzięczna.


Deathsenders Ark
Stacja Eidith z przestrzeni kosmicznej wyglądała tak samo, jak trzy lata temu. Obok niej czekał również olbrzymi, zdobiony złotymi elementami okręt gwiezdny Milli. Kobieta wykorzystała statek handlowy, aby nie zwracać na siebie uwagi w pobliżu Ziemi. Teraz mogła wrócić do swoich komfortów, czekając aż Eidith wypocznie w swoim dawnym domu.
Gdy kostucha zstąpiła na powierzchnie w hangarze stacji, przywitała ją armia żołnierzy ustawionych w szeregach. Ich pancerze wspomagane i czarne wizjery natychmiast przypomniały jej z czym ma do czynienia: byli to tacy sami agenci, jak model żołnierza przed którym ratowała Marie Belly.
Marie stała dumnie przed swoją małą armią, z uśmiechem przypatrując się powracającej Eidith. Obok niej stał Fernando. Obydwoje w zasadzie wyglądali tak samo, jak trzy lata temu.
- Witam w domu. - odezwała się Marie.
Kostucha kątek oka obserwowała rzędy żołnierzy. Wyglądali na stabilne modele, Pani Belly zrobiła dobrą robotę. Nie mówiąc ani słowa zbliżyła się do dwójki i położyła dłonie na ich karkach. Przycisnęła ich do siebie, tak by swoją głowę mieć między ich głowami.
- Wróciłam. Przepraszam, że mnie tyle nie było. - Trwała tak krótką chwilę, w końcu ich puściła.
- Gdzie reszta? Co porabiają? Wszystko dobrze z nimi? - To musiała wiedzieć, więc o to zapytała. Przez kamienny wyraz twarzy Eidith ciężko było wyczytać cokolwiek, ale naprawdę się cieszyła na ich widok.

- Reszta? - spytała Maria. Fernando na nią spojrzał, po czym z powrotem na Eidith. - Nie mieliśmy strat, jeśli o to chodzi. - uspokoił mężczyzna.
Mors również opuściła statek, powoli idąc za Eidith. - W czyjej sprawie potrzebny jest raport? - spytała.
- Yato, Yse, Bonnie, Falco, Fio. - Wymieniła jakby to była oczywista oczywistość. Odetchnęła też z ulgą na wieść, że wszyscy żyją. Musiałaby zaraz po powrocie pójść na krucjatę przeciwko odpowiedzialnym za skrzywdzenie jej ludzi.
- Wszyscy zdrowi. - potwierdziła Mors.
Marie jej zawtórowała. - Yato dużo mi pomagał przy pracy nad tymi żołnierzami. Jest świetnym inżynierem. Fio pełni rolę generatora energii na stacji. Dzięki temu nie musieliśmy otwierać kontraktów handlowych przez ostatnie lata. Jesteśmy w pełni samowystarczalni.
Fernando pokiwał głową. - Niestety Fio to w praktyce chodzące słońce. Ciężko nam wejść z nią w kontakt. Falco ma się lepiej, odzyskała trochę człowieczeństwa z rozwojem korupcji. Yse to Yse. Jako kosmita z iskrą nigdy nie podlegała korupcji, więc też nie miało co się zmienić. - podsumował.
- Przez te trzy lata podlegaliśmy planom serca stacji. Nie robiliśmy wiele, zobaczysz jednak, że jesteśmy silniejsi, niż gdy nas zostawiłaś. - zaczęła wyjaśniać Marie. - wszyscy wiedzieli, że wrócisz. Śmierć jest w końcu wieczna. Przygotowywaliśmy się więc na ten moment.
Fakt że Fio została zredukowana do reaktora niesamowicie niepokoił Eidith. Już przed jej zniknięciem była niestabilna emocjonalnie, a co dopiero teraz gdy przez trzy lata generowała energię stacji. Jednak tekst o sercu stacji ją zainteresował. - Jakie serce stacji, o czym Pani mówi?- uniosła brew.
- Arka jest teraz żywa. - odparła z zadowoleniem w głosie. - Może pójdziemy je odwiedzić? Jest przepiękne! - temat ekscytował Marie, choć Fernando i Mors wzruszyli ramionami.
Eidith nie była w stanie tego skomentować w żaden sposób, gdyż zaczęło to wykraczać za jej pojmowanie. Miała tylko nadzieję, że żywotność stacji nie powstała jakimś kosztem. Z drugiej strony Marie potrafiła tworzyć slayerów, więc na pewno nie wykracza to poza jej możliwości. - Proszę prowadzić zatem.
Drużyna zostawiła za sobą armię Marii, aby udać się do centrum Arki. Schodząc w głąb stacji gwiezdnej, Eidith obserwowała, jak na ścianach pojawia się coraz więcej organicznych obrośnięć. Pojedyncze mięśnie, a nawet organy zaczęły wyrastać z sufitu i ścian, aż wreszcie przejęły trasę i stanowił nawet podłoże stacji. Wiele z części tego stworzenia wydawało się wnikać do maszynerii arki. Twarzą w twarz z sercem kostucha stanęła dopiero wkraczając do kontroli centralnej.

The corruption of Love
Bonnie Belly
Z centralnego filaru, który niegdyś stanowił komputer sterowni arki, wyrastało ciało Bonnie Belly. Wyłącznie głowa dziewczyny pozostała bez skazy. Reszta jej organizmu została przekształconą w istny las mięśni i odrostów. Dziewczyna uśmiechnęła się na widok Eidith.
- Odczułam twoje przybycie. Witam w domu. - przywitała się.
Marie natychmiast podbiegła do swojej córki, przytulając jej twarz do swojej. - Tak szybko dorastają, prawda?
- Oh my god… Bonnie. - Kostucha zakryła usta dłonią. Nie widziała nic pięknego w tym, czym się dziewczyna stała. To było po prostu okropne, to nie jest życie. Eidith oparła dłoń na ramieniu matki Bonnie. Ta mogła poczuć, że ręka ta jest bardzo ciężka i zimna. Marie, gdy spojrzała na twarz Kostuchy, standardowo nic nie mogła z niej wyczytać. Jedynie spojrzenie i głos wydawał z siebie jasną frustrację i smutek.
- L̴̮̈́e̶͙͂p̵͚̉i̸̪̅̃ë̸̙́j̶̉̔͜ ̷̨̾̂ẓ̶̤̇̈́̾ë̸̻́ḇ̸͂͒y̸͎̞̏ ̴̬̈́t̵͎̽o̴̡̍ ̵͚̐̽ņ̵̍ȋ̸̳e̴̽̇͜͜ ̵͖̙͋b̴̖̏y̵̮̑ł̵͇͚͐ ̵̻͕̈́ẅ̴̞́y̵̬͂̕n̵͝ͅi̴̛̺̯ḵ̸̈́ ̵̰̺̀P̸̍͘͜á̷̛̩n̴̢̲̊͌i̸̘̣͋̕ ̶�-̹̘ė̴̜͍k̴̢͛s̷̥̀̕p̸̨͆̚ȇ̷͎r̷̅ ̫̥y̷̯̒̈́m̵̦̟̽e̶̼͛̓�-n̵̰͈̈́͘t̷̘͍͘ó̸̪̾̀w̸̯̓̉

Presja jaką wywarła na niej Eidith na chwilę zamroziła Marie w miejscu. Po dłuższym namyśle kobieta odpowiedziała. Mimo potu na czole wypowiadała się płynnym zdaniem: - Nie, nie, nie mam kontroli nad korupcją… nie odważyłabym się mieszać w naturalnych procesach. - obiecała.
- g̸͖̜̎ł̸̞̅o̴͍̓̈́s̶̯̹̔… o̵̯͘͝ḑ̷̈́p̷̗̗̍͊ō̴̞̈́w̸�-̯í̴͔ͅa̷̤͒d̷͔͉̎a̴̙̎̆… p̴̫̌r̴͘͝�-̞a̵̳͙͌̽g̸͖̘̍̊n̸�-̜i̷�-̮̬̓e̴̝͌̓n̷̹̈́͝i̷͚͗̌ǒ̶͉m̴͕̍́ - nieprzyjemny komentarz został wyharczany nad głową Eidith, głosem zdecydowanie nieprzystosowanym do ludzkiej mowy. Na suficie, trzymając się pulsujących mięśni Bonnie, wisiała Falco. Wciąż w wilczej formie, wyglądała na nieco bardziej poczytalną, niż trzy lata temu.
- Głos odpowiada pragnieniom. - powtórzyła bardziej zrozumiale Bonnie, zamykając na chwilę oczy. Niestety, nie rozwinęła myśli. Z drugiej strony i tak była już dużo bardziej wymowna, niż kiedyś.
- Przepraszam… ten widok sprawił, że… czułam rzeczy. - Przyznała szczerze Eidith, zmniejszając nacisk na ramię Marie, przy okazji poprawiła jej kołnierz. Spojrzała ku górze zaskoczona faktem, że Falco jest w stanie się do niej zakraść.
- Też słyszałam ten głos. To było wtedy, gdy Eidith wciskała bagnet w serce bękarta December. - Mimo że nie było to jej wspomnieniem, pamiętała każdą sekundę.
- Bonnie, jeżeli twoim pragnieniem było stanie się… Stacją basically kim jestem, by to osądzać? As long as you’re happy. - Dodała na koniec. Jej ekipa nie wydawała się tak bardzo w porządku, jak o tym mówili. Ale skoro korupcja tak postępowała, nie mogła być na ten fenomen zła. Tak sobie wmawiała przynajmniej. Zanim postanowi odwiedzić Fio, zagadała jeszcze do Falco.
- Powiedz mi kochana jakim cudem się do mnie zakradłaś? Przy okazji zejdź do mnie.

- Czuuujesz…. Nie postrzegasz…

Corruption of Belonging
Falco
Wilkołacza kobieta zeskoczyła z sufitu. Patrząc na nią, Eidith nie była w stanie w pełni określić, co widzi. Falco raczej wciąż była humanoidalnym wilkiem. Mimo tego, nic w jej wyglądzie się nie wyróżniało ani nie odstawało. Nawet gdyby kostucha chciała narysować kobietę, nie byłaby w stanie nawet stwierdzić, od czego zacząć, czy jak to zrobić. Falco jednocześnie nie kłamała. W teorii dało się ją wyczuć. Była żywa. Zdawała się jednak tak przeciętną i naturalną częścią otoczenia, że ciężko było zwrócić na nią uwagę. Falco była po prostu “swoją”. Przynajmniej, gdy znajdowała się na stacji.
Eidith obejrzała bardzo uważnie Falco że nawet z bliska mogła dojrzeć jak źrenice kostuchy łapały ostrość niczym soczewki kamery. Nie widziała nic czym nie byłaby Falco, co było równie naturalne co dziwne. - Pani Belly, będę prosiła o rozległy rozpis całego personelu dotkniętego przez korupcję i niech dostarczy mi go Yato. Nie ma pośpiechu. - Jej prośba była bardzo prosta, do tego nie wyobrażała sobie by ktoś z jej elity miał nieznane jej zdolności. Trzeba było jeszcze zobaczyć co u Fio…
- Oczywiście. Niewiele osób ma zaawansowaną korupcję. Dobrze pójdzie, to raport będzie gotowy dzisiaj lub jutro z rana. - obiecała.
- Wybornie, teraz pozwólcie że pójdę do Fio. Jeżeli też jest szczęśliwa że stała się częścią stacji. - Eidith zastanowiła się chwilę. - To dobrze, chyba że postradała zmysły. Wtedy będę musiała działać. - Kiwnęła sobie głową kostucha. Niestabilne słońce na stacji to coś czego bardzo nie chciała mieć. Zastanawiała się też nad modernizacją całej stacji, ale biorąc pod uwagę nowe organiczne części będzie to trudniejsze niż myślała. Ale wystarczająca ilość pieniędzy powinna to załatwić. Tak się składało że miała “dostęp” do znacznej ilości funduszy.
Na komentarz Eidith z podłogi wyrosła winda, rozsuwając liczne mięśnie Bonnie. - Fio ma się dobrze. Generator jest pode mną. - wyjaśniła Bonnibell.






Silver
Gdy Silver pojawił się po drugiej stronie, skrywający zaskoczenie Dragon od razu go uściskał, zdradzając ogromną siłę. - Boże, wreszcie cię znowu mamy! Nie wyobrażasz sobie, jak myśmy się czuli, gdy cię całym okrętem zawiedliśmy. Na trzy lata utknąłeś i nic nie mogliśmy zrobić!
Młody Armstrong bez wahania odwzajemnił uścisk. Wyglądało na to, że Francis nieco przypakował przez te trzy lata.
-Stary druhu… - Silver starał się nie rozkleić. - To nie była wasza wina, cała Piramida stanowiła pułapkę. Dobrze, że w ogóle udało wam się znaleźć do niej jakiś klucz. - On sam nie zdołał otworzyć tej klatki, nawet z pomocą swoich demonicznych mocy, co było świadectwem tego, jak trudne to zadanie. Wypuścił starego pirata z objęć.
-Dobrze znowu być z wami, ale jeszcze ktoś czeka na mój powrót. Wyznacz kurs, a w trakcie podróży możemy nadrobić stracony czas.

- Powiedz mi dokąd tylko, twoja rodzina teraz trochę w różnych miejscach. - poinformował Dragon. - Każdy czym innym zarządza.
- Może zlecę jakiś obiad na twój powrót? - spytał Jack. - Masz na coś ochotę?
-To po kolei, powiedz mi, kto gdzie jest i dokąd najbliżej. - Poprosił Silver. Bez dostępu do części bram gwiezdnych, względne odległości między różnymi punktami w galaktyce uległy z pewnością znaczącym zmianom. Jego znajomość infrastruktury była na ten moment nieaktualna. Upierdliwa niedogodność, ale do obejścia. Będzie trzeba przemodelować Balmoral, by okręt stał się zdolny do skoków nadprzestrzennych. Mocy miał dość, ale nie był przystosowany do takich odkształceń przestrzeni. Chyba że jego ludzie już coś przy nim gmerali, jak go nie było, ale na takie rozważania przyjdzie jeszcze czas.
-Obiad? Zdecydowanie popieram. Na samą myśl zaczęło burczeć mi w brzuchu. - Jakby nie patrzeć, od trzech lat nie miał niczego w ustach. Po prawdzie już od dawna nie musiał jeść, w końcu "ewoluował" jeszcze zanim utknął w Piramidzie, ale zawsze sprawiało mu to przyjemność. - Wciągnę wszystko co będzie podane i mam ochotę wypić całe morze whisky.
Przywiązanie do "przyziemnych" kwestii i przyjemności było dla niego niejako kotwicą. Choć wedle definicji Kodu Uniwersalnego nie był już częścią zbioru "Ludzkość" tylko jednostką unikalną, to dzięki temu czuł, że w jakimś stopniu pozostaje ludzki, nawet jeśli było to mniej niż u pozostałych. Ciekawe jak na tym tle wypadała Eidith i jej podobni. Rzekomo Korupcja spajała ich mocniej z człowieczeństwem, ale po tym, co stało się z Vladem, mocno w to powątpiewał. Lata upływały, a pytań nie ubywało. Korciło go, by zacząć szukać odpowiedzi, teraz zaraz, ale zdecydowanie miał coś ważniejszego do zrobienia na już. Przyjaciele i rodzina czekali.

- Cóż, twój ojciec w zeszłym roku przerobił starą centralę Maximiliana na nowe biuro główne Armstrong Industries. Chciał zwiększyć dystans między sobą a innymi korporacjami w partnerstwie. Twoja matka z kolei pozostaje w bazie gwiezdnej koalicji. Ah, wiesz już, czym jest koalicja? - spytał. - Do twojego taty nam bliżej, acz będziemy musieli zejść z kursu, więc do konsorcjum będzie przez to dalej. - wyjaśnił.
-Piąte przez dziesiąte, Millia mi co nieco objaśniła w temacie sytuacji politycznej. - Odpowiedział, miał też dane pobrane z sieci, ale jeszcze nie było okazji, żeby je przetrawić. Jakieś wymoczki próbowały stawiać się na równi z jego rodziną? Dobre sobie, pod jego nieobecność najwidoczniej czuli, że wolno im więcej, niż w rzeczywistości. No to trzeba będzie im wskazać prawidłowe miejsce w szeregu. - A dokąd właściwie teraz lecimy? I gdzie siedzą bliźniaki?
Na to pytanie Jack szybkim krokiem wyszedł z pomieszczenia, krzycząc coś o obiedzie. Dragon odchrząknął - Są z nami na statku. Lecimy odebrać nieco materiałów produkcyjnych, które chciała twoja siostra. - odparł nieśmiale.
Poważnie? Ujrzawszy reakcje swoich kumpli, Silver nie mógł powstrzymać chichotu, a to paradne.
-Serio? Dzieciaki rozstawiają was po kątach? - Zapytał, szczerze rozbawiony całą tą sytuacją. Oczywiście, jego młodsze rodzeństwo było już od lat dorosłe, ale taka już perspektywa starszego brata. No i nie żeby było w tym coś złego, załoga potrzebowała jakiegoś zajęcia, żeby mieć mniej czasu na obwinianie się o jego uwięzienie. Choć jak już się przekonał, wciąż mieli go dość.

- Handler rządził statkiem. Nikt go w niczym nie pokonał. - oznajmił Dragon. - Jeśli chodzi o to, czemu tu są… Muszę ci coś pokazać. Jack na pewno nie chciał psuć ci humoru, ale im wcześniej, tym lepiej. - Stwierdził Dragon, wychodząc z mostku.

***

Mężczyzna zaprowadził Silvera do parku w samym centrum okrętu. Pociągiem jechali tu dobrą godzinę, jednak nie chciał się wygadać, o co mu chodzi. Silver miał okazję zrozumieć osobiście: był to wielki pomnik, dedykowany sowitej liście ofiar.
- W tym samym roku, co zniknąłeś, ktoś napadł Balmoral. Myśleliśmy, że piraci, ale im dłużej to badamy, tym mniej jesteśmy tego pewni. - wyjawił Dragon. - Po stracie dużej części załogi oraz Drystone… twój ojciec szukał nowego kapitana i wyszło, jak wyszło.
Silver rozpoznawał większość imion na monumencie. Wśród nich był Corvo, jak i Natasha Stark, oraz Ethelynne Drystone.
Gdy Silver czytał imiona na monumencie, przemówił za nim znajomy głos. - Poza zmarłymi było również wielu rannych. Christina wciąż jest niezdatna do ciężkiej służby. - Młody demon odwrócił się. Zobaczył za sobą wysokiego, choć młodego mężczyznę z przystojną i delikatną twarzą, długimi włosami i płaszczu. Wydawał się również znajomy, co obcy.
- To niesamowita ulga wreszcie mieć cię z nami. - wyznał Ainsley, rozstawiając ręce na boki, zapraszając brata do uścisku. - Kosztowało nas to dużo pracy.
Silver patrzył na pomnik poległych, zaciskając pięści i zęby, a atmosfera zdawała się pękać w szwach, gdy z trudem utrzymywał wściekłość na wodzy. Jego ludzie, jego przyjaciele, zabici. Kto śmiał… pierwsza na myśl przychodziła Vyone, która od trzech lat się ukrywała. Ktokolwiek to zrobił, lepiej niech już zacznie się modlić, bo gdy w końcu zostanie znaleziony, żaden bóg go nie ocali.
Gdy usłyszał znajomy głos, jego furia gwałtownie opadła, choć dalej czaiła się z tyłu jego głowy, teraz dojmującym uczuciem była radość. Jego młodszy brat bardzo się zmienił, cholera jak dobrze było go widzieć po tak długim czasie…
-Ainsley… ale wyrosłeś! Nie wiesz, jak się cieszę, że Cię widzę. - Mocno uściskał chłopaka. - Dobrze jest wrócić. Praca dopiero się zaczyna młody, mamy bardzo dużo do zrobienia na wczoraj. - Była to oczywista hiperbola, niemniej trzeba było nadrobić trzy lata zaległości i wyprostować kilka spraw.

- Tak długo, jak jesteś na okręcie, ja mam wolne. - stwierdził Ainsley. - Chyba po to cię wyciągałem, nie? - klepnął brata w ramię, po czym sam spojrzał na pomnik. - Powiem Jackowi, żeby wynieśli tu stoły. Zjemy ku ich pamięci. - zaproponował.
-Dobry pomysł. - Przytaknął Silver. Widać, że kiedy jego młodszy brat wydoroślał, postanowił też zwolnić tempo. Kiedyś pojęcie "czasu wolnego" było dla niego abstrakcyjne, zresztą to akurat cecha rodzinna. Praktycznie każdy Armstrong nieustannie gonił za coraz to nowymi celami do zrealizowania, nowymi wyżynami na które mógł się wspiąć. - A gdzie wsiąkła Nessie, że nawet nie przyszła się przywitać? - Zapytał z udawanym wyrzutem. Podejrzewał, że siedziała z Meredith, w końcu obie zajmowały się medycyną. A wiedział, jak bardzo jego lekarz okrętowa potrafi się wciągnąć w eksperymenty.
- Jest w kuźni. Stwierdziła, że skoro już do nas dotarłeś, to będzie czas się z tobą spotkać. Nie daj się jej zwieść, jak byłeś uwięziony w piramidzie, to mocno się przejmowała. - zapewnił Ainsley. - Jak nie chcesz jej nachodzić, to na pewno dołączy do nas przy posiłku.
Kuźnia to coś nowego. Ciekawe, co ją skłoniło do zmiany hobby. Może… cholera! Skoro napastnicy dotarli do tak głębokiej części okrętu, to Silver chyba wiedział, po co zaatakowali. Jeśli to przez ten pieprzony kawałek blachy…
-August… - Wymknęło mu się, choć nie było to nic pewnego. - Nieważne, później się tym zajmę. - Dodał, zanim brat zdążył zapytać, co Silver ma na myśli. - Mówisz, że młoda zmieniła się w tsundere? - Wizja była o tyle zabawna, że zanim utknął, to właśnie Nessie była bardziej wylewna z bliźniąt.

- Jest bardziej praktyczna. - ocenił po chwili namysłu Ainsley. - Wydarzenia w piramidzie, rozpad Cesarstwa… mamy za sobą dużo wydarzeń, które wstrząsnęły każdym. Nie oczekuj, że ludzie będą się zachowywać tak, jak ich zapamiętałeś. - ostrzegł. - Trzy lata to dużo czasu, zwłaszcza tak burzliwe. Jakie masz plany na tę chwilę?
Wszystko płynie, wszystko się zmienia. A motorem wielu ostatnich wydarzeń był nie kto inny jak on. Oczywiście, nie planował tego co się odwaliło, ale mleko się rozlało i trzeba było z tym żyć. Szkoda tylko, że w efekcie tych zmian ludzie mu bliscy obrywali rykoszetem…
-Byłoby łatwiej, gdybym wiedział czego się spodziewać, ale mam trzy lata wyjęte z życiorysu. Muszę się przygotować na niejedną niespodziankę. - Westchnął teatralnie, nie znosił być nieprzygotowanym, a bycia do tyłu wręcz nienawidził. - Co zaś tyczy się planów, najpierw muszę się zorientować w sytuacji wewnątrz korporacji, oraz tego konglomeratu, który się utworzył pod moją nieobecność. - Zdradził, w końcu nie była to żadna tajemnica. Potem przyjdzie pora, żeby się zbroić i upewnić, że pewne artefakty nie wpadną w niepowołane ręce. W sumie… - Trzeba też rozpocząć poszukiwania. Jeśli moje przewidywania są słuszne, nikt nie może położyć rąk na tym, co chcę znaleźć. - Szczęśliwie miał w swojej ekipie idealną jednostkę, by przekopać galaktykę pod tym kątem.

- Co masz na myśli? - spytał Ainsley.
-Trzy lata to prawdopodobnie dość by objawił się artefakt. - Odparł spokojnie. I tak trzeba było to prędzej czy później objaśnić. - Jeśli ten szacunek jest poprawny, to gdzieś w galaktyce można teraz znaleźć przynajmniej dwa, bazujące na zdolnościach moich i Eidith. Uwierz mi młody, to co można by uczynić, korzystając z ich mocy, nie mieści się w głowie. Nie ma opcji, żebym pozwolił im wpaść w czyjeś brudne łapska. - Nie mówiąc o ryzyku jakie by to stwarzało, Silver po cichu liczył, że użycie artefaktu, którego był źródłem, podziała jak amplifikator na jego własną moc.
Ainsley wyraźnie spoważniał. Złapał się za czoło i zastygł na moment, wyraźnie trawiąc tę informację. - Nie wziąłem tego pod uwagę. - przyznał. - To faktycznie ogromne zagrożenie. Porozmawiam z Drakiem w tej sprawie. Może będzie w stanie coś namierzyć… Każę też Pi przetrzepać wszelkie nowinki na temat artefaktów. Mamy dobre stosunki z Adamem, może pomoże nam w tej sprawie? Chyba że chciałby artefakt dla swojej armii… nie, nie narażałby się na konflikt z tobą. Bez pozwolenia go nie zagrabi. Musimy tylko ubiec Bastiona. - oszacował.
-Łatwo to przeoczyć. - Demon pokiwał głową ze zrozumieniem. Mechanizm powstawania artefaktów opisano w pełni zaledwie kilka tygodni przed wydarzeniami w Piramidzie i nie stanowił wówczas wiedzy powszechnej. A to co się potem rozpętało… ludzie mieli pilniejsze sprawy na głowie. - Szczerze, nie jestem już pewien, komu z zewnątrz można ufać. Jeśli moje podejrzenia są słuszne i celem tamtego ataku było zdobyć Odłamek, tylko trzy osoby miały zarówno wiedzę o tym, że jest w naszym posiadaniu, jak i środki, by podjąć taką próbę: Vyone, Zilva i Adam właśnie. - Szczerze, Silver nie chciał podejrzewać starego Admirała. Po tylu latach przyjaźni, był praktycznie członkiem rodziny, gdyby ich zdradził, to by naprawdę zabolało… Oczywiście, jeśli powód ataku był inny, lista podejrzanych pozostawała otwarta.
- Mogę potwierdzić, że to było celem ataku. - przyznał Ainsley. - między innymi dlatego podejrzewaliśmy gildię piratów. Sprzęt i taktyki atakujących jednak nie wyglądają na standardowe dla wojsk Zilvy. - westchnął. - Na szczęście udało się go ochronić.
Teraz to dopiero Silver poczuł się winny. Gdyby tylko zabrał go ze sobą, nikt by nie ucierpiał… Spojrzał ponownie na pomnik, a z jego oczu popłynęły łzy. Chciało mu się wyć, rozedrzeć sprawców na strzępy i unicestwić ich dusze.
-To przeze mnie… Przepraszam was… - Głos mu się łamał. - Zapłacą za to, wszyscy… Obiecuję, zemsta ich dosięgnie. - Wziął kilka głębokich wdechów, musiał zapanować nad sobą, jeśli chciał panować nad sytuacją. Na pomstę przyjdzie czas. - Chcę dostać wszystkie materiały, nagrania i raporty jakie mamy o ataku, przeanalizuję je osobiście. - Musiało być coś, co wskaże winnego. Był Octoberem, potrafił dostrzec powiązania, które dla innych mogły nie istnieć.

- Naturalnie, przekażę ci raporty i pokażę materiały. - przytaknął Ainsley. - ale absolutnie się nie wiń. Nieumiejętność załogi nie jest twoją odpowiedzialnością. Wrogów miałeś od wczesnej młodości. W ramach swojej pracy mieli być gotowi, aż któryś zapuka do drzwi. - jego komentarz był dość zimny. Zawierał w sobie narwane, ogniste emocje, które charakteryzowały Ainsleya za młodu. Nietrudno było zrozumieć jego motywację: żołnierze giną, a jeśli okręt nie jest w stanie obronić jednego czy dwóch artefaktów, to nie spełnia swojej funkcji.
-Upływ czasu Cię utwardził. - Demonowi trudno było się nie zgodzić z logiką brata. Nawet jeśli była bezwzględna. Załoga zapłaciła cenę za swoje braki. A ten kto się na nich porwał, zapłaci za swoją głupotę. - I nie mówię tylko o charakterze. Słyszałem już od Francisa, że skopałeś tyłki wszystkim oficerom. Mówią na Ciebie "Handler". - Silver uśmiechnął się z uznaniem, pokonać Raidena w walce wręcz, było nie lada wyczynem. - Będziesz musiał mi potem pokazać, czego się nauczyłeś pod moją nieobecność.
- Trening dobrze nam zrobi. - przytaknął Ainsley. - Na pewno wiele będę mógł się od ciebie nauczyć.
Demonowi nie do końca chodziło o sparing, ale w sumie nie był to taki zły pomysł. Tak łatwiej będzie mu zmierzyć tę nową moc, którą u niego wyczuł.
-Pewne rzeczy się jednak nie zmieniają. - Młody pewnie liczył, że sprawdzi przy okazji, na ile nadgonił do Silvera. - Ale to później, teraz umieram z głodu…


Wciąż zajęło to dobrą godzinę, nim pracownicy stacji zdołali zorganizować kilka dużych stołów pod monumentem i wystawić je pożywieniem. Na biesiadę przygotowano pieczoną kaczkę, spaghetti, chińskie pierogi, mięso w galarecie i wiele innych, teoretycznie przypadkowych potraw. Po chwili namysłu Silver zdał sobie jednak sprawę, że były to ulubione dania poległych. Może nie komponowały się szczególnie ze sobą, jednak każdy talerz pomagał wspominać i kontemplować życie każdego z byłych przyjaciół Silvera.
Z racji, że przygotowania trwały dłużej niż się spodziewał, młody Demon musiał jeszcze znaleźć sobie jakieś zajęcie. Poświęcił zatem czas na analizę danych, które wcześniej ściągnął, zwłaszcza tych dotyczących stanu korporacji, konglomeratu i zawartych kontraktów. Wpuścił też do odpowiednich działów skany i analizę techu, który znalazł w Piramidzie. Raczej nie był bardziej zaawansowany niż ten tworzony przez Armstrongów, ale dawał podstawy do dalszej dywersyfikacji, jeśli trochę nad nim popracować.

Posiłek urządzono w ramach wolnego bufetu, ponieważ tak łatwiej było zmieścić wszystkich chętnych do udziału w parku. Co jednak za tym szło, Silver nie mógł zbyt łatwo zaspokoić swojego głodu. Regularnie przerywały mu posiłek kolejne to osoby, które chciały porozmawiać i podłapać z zaginionym mistrzem okrętu. Drake spędził ostatnie lata, studiując mechanizmy magii i jej efekty na ludziach. Pi trenowała nowych szpiegów, gdy Bo pomagał zwiększyć kompetencje wojska okrętowego. Jedno i drugie zajęcie było pomysłem Ainsleya. Meredith stała się nową gwiazdą korporacji dzięki jej nowym, organicznym nanomaszynom. Technologia pozwalała odbudować ludzkie ciało błyskawicznie, bez zmieniania osobnika w cyborga. Jej zastosowanie nawet zmniejszyło stopień, w którym Jack był robotem: adwent nadmagii sprawił, że ten zaczął szukać drogi na szczyt w byciu człowiekiem.
Na okręcie sporo się zmieniło i wyglądało na to, że na lepsze. Ludzie byli bardziej zmotywowani, szkoda że przyszło im za to tak drogo zapłacić. Ainsley też świetnie się spisał. Zdecydowanie zasługiwał na swoje przezwisko, nawet jeśli zdobył je w nieco odmiennych okolicznościach. Miał nadzieję , że odkrycia Drake'a i Meredith mogły okazać się przydatne również dla niego, więc poświęcił im więcej czasu niż wymagały zasady smalltalk. Choć oczywiście wiedział, że w późniejszym czasie, będzie musiał odbyć z nimi naprawdę długie i szczegółowe rozmowy na ten temat.
-A gdzie wywiało Septembera? - Zapytał Holmesa, gdy wstępnie zaspokoił swoją ciekawość.

- Nie mam pojęcia - przyznał Drake. - Wygląda na to, że opuścił galaktykę? Skoro grozi nam nadejście demonów, wątpię, aby chciał tu pozostać.
Zwiał, no cóż… można było się tego spodziewać. Nie ukrywał przed Silverem, że miał takie plany. Szkoda, z jego mocy byłby spory pożytek w obecnej sytuacji. Pozostawało mieć nadzieję, że młody kronikarz nauczył się od Iruty możliwie jak najwięcej.
-Dopóki istnieje April, teoretycznie powinniśmy być chronieni przed demonami. - Zakładając, że March nie ściemniał, bądź sam nie miał niepełnej wiedzy, dopóki nie pojawi się mag całkowicie wolny od przyczynowości, byli bezpieczni przynajmniej w tym względzie. - Wiemy coś o pozostałych Miesiącach?

- April nie jest bezpieczna od demonów. - zauważył Drake. - Jeśli mamy ją chronić, to i tak będziemy musieli z nimi walczyć. May nie ruszała się z Pars, a Zilva dalej ma Augusta. January nigdzie się nie objawiał wedle mojej wiedzy.
-Czyli wszystko po staremu. Dzięki za wprowadzenie. - Odparł Armstrong. Nie wyprowadził Drake'a z błędu, bo nie było takiej potrzeby. Azazel stracił cel, gdy April podzieliła swoją duszę i oddała jej fragmenty ludziom. O ile Kod nie stworzy trzeciej generacji demonów, które będą jeszcze bardziej restrykcyjne, póki co mieli spokój.

Gwiazdą wieczoru miało być spotkanie Silver z siostrą. Ta oczywiście się zjawiła. Nie podeszła jednak do Silvera: w ciszy jadła pojedyncze posiłki. Ainsley spróbował ją nawet podżegać, po czym wrócił do Silvera z nowiną, że nie wypada rozmawiać przy jedzeniu.
Demon nie był pewien, czy siostra celowo go unika, czy po prostu prowokuje, by podszedł jako pierwszy. Mógł to sprawdzić dwojako, albo prześwietlić jej parametry i ocenić nastrój, tym samym zyskując częściowy obraz motywu, albo zabawić się z nią w kotka i myszkę.
Druga opcja wydała mu się zabawniejsza, zwłaszcza że dawała mu okazję coś wypróbować. Niezauważalnie przestawił powiązania przyczynowo-skutkowe. Wszyscy wokół dalej zachowywali się naturalnie, po prostu gdy zmieniali stolik by z kimś porozmawiać, zupełnie przypadkowo podsiadali Nessie, albo Silvera, którzy akurat brali dokładkę z bufetu. Z każdą rundą uzupełniania talerzy, rodzeństwo siadało coraz bliżej siebie. Po kilku takich przetasowaniach jego siostra stanęła przed wyborem, usiąść ze starszym bratem, albo otwarcie strzelić focha.

Dziewczyna nie wyglądała na specjalnie przejętą zbliżającą się obecnością brata. Gdy już mieli usiąść obok siebie, zrobiła sobie kawę po czym podeszła prosto do Silvera. - Hey Sil. - uśmiechnęła się. - Ja skończyłam, przyjdź do mnie do kuźni jak będziesz miał wolną chwilę. - poprosiła, obracając się na pięcie.
Po raz pierwszy od dość dawna młody October poczuł się zbity z pantałyku. Skoro go nie unikała, to o co chodziło? Planowała się rozpłakać i paść mu w ramiona, a nie chciała przy świadkach? Uśmiechnął się pod nosem na tę myśl, choć scenariusz nie był zbyt prawdopodobny, może trzy lata temu, ale nie dzisiaj. Widać, jakąkolwiek sprawę by do niego miała, mogło to jeszcze chwilę zaczekać. Wziął więc kolejną porcję i zwinął ze stołu nieotwartą flaszkę whisky, a potem ruszył między stolikami, by zobaczyć czy ktoś jeszcze chciał z nim porozmawiać i wypić kilka toastów za poległych przyjaciół.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25-06-2023, 14:52   #3
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację

Roy Genshi, Mike Nor
Sala strategiczna okrętu gwiezdnego Yamamoto.


Bastion był ekstremalnym człowiekiem, przypominającym niekiedy parodię mężczyzny. Gdy siedział, jego głowa znajdowała się dwa metry od ziemi, a szerokie plecy i barki sprawiały, że zajmował niemal tyle samo miejsca wszerz. Jego szyty na miarę płaszcz wojskowy zawsze wydawał się nieco za ciasnym, choć ogromny stalowy hełm który nosił na głowie, wyglądał z kolei na zbyt luźny. Przy każdym ruchu głowy dowódcy zsuwał się na bok, przez co zasłaniająca twarz maska wydawała się nigdy nie być tam, gdzie powinien znajdować się jego nos. Krzesła w sali narad, tak jak i większości pomieszczeń używanych przez zwykłych podkomendnych, były nieduże. Ich rozmiar miał być niewygodny dla każdego człowieka, który nie dbał o swoje zdrowie i wagę. Co za tym szło, muskularny kolos jakim był Bastion, również do nich nie pasował. Problem ten nadrabiał, utrzymując pozycję konia, gdy musiał pochylić się nad stołem do rozmowy ze swoimi ludźmi.

- To jest mapa planety, o której wspominałem. Roy, Mike, patrzcie tutaj. - palcem uderzył o wzgórze, w którego wnętrzu rozrysowano serię korytarzy. - Ostatnio to tutaj był zlokalizowany rząd krasnoludów. Jak dobrze pamiętam, mają królestwo. Możliwe, że go przenieśli, ale to tu chciałbym, żebyście zaczęli szukać ich dowództwa - wyjaśnił. - Nie wiem, czemu nagle krasnoludy chcą być niepodległe, ale wysyłam was, żebyście tę sprawę zbadali. Poznacie ich motywacje i sprawdzicie, czy są w stanie sami zadbać o swoje bezpieczeństwo. Jeżeli nie, to pozostaną częścią Imperium. Jeżeli dacie im okejkę, to wyślę kogoś do ustalenia stosunków handlowych. - wyjaśnił, stukając w mapę, po czym złożył razem dłonie. - Tym razem nie dam wam armii, lecicie jako dyplomaci, choć w razie konfliktu wierzę, że sobie poradzicie. Między kluczowym naukowcem a urodzonym bohaterem macie wszystko, co powinno być potrzebne.
Mike nie pierwszy raz był wysyłany w charakterze rozjemcy. Miał jednak pewną zasadę, nie negocjował z terrorystami. Z tego powodu od razu zapytał - Bastionie, czy krasnoludy w jakikolwiek sposób służą Demon Lordowi?- Nikogo nie powinien dziwić poruszony przez bohatera temat. To w zasadzie jedyna kwestia, która go interesowała i odnosił się do niej przy każdej okazji. Od odpowiedzi Bastiona zależały więc dalsze działania Mike’a, ponieważ jego Great Sage nie potrafił udzielić jednoznacznej odpowiedzi.
Ubrana na czarno postać rozłożyła szeroko ręce i roześmiała się pod opalizującą maską.
- Chyba jako nowoprzybyły nie doceniasz Nowego Imperium, Mike. Nasz wywiad nie jest na tyle niekompetentny, żeby zezwolić na taką infiltrację ze strony “sił zła” - podkreślił ostatnie słowa z niewidocznym spod hełmu uśmiechem. Widocznie bawiło go podejście bohatera z innego świata. Roy dawno nie miał okazji spotkać osoby z taką ideologią na wyższych szczeblach marynarki. - A gdyby krasnoludy wykonywały podejrzane ruchy, to admirał floty wysyłałby nas na misję zwiadowczą, albo sabotażową, a nie dyplomatyczną - wyjaśnił, po czym zwrócił się do Bastiona z lekko przepraszającym tonem. - Proszę, wybacz mu ignorancję, admirale. Po drodze postaram się wyjaśnić Mike’owi zawiłości polityki międzygwiezdnej, jak również kompetencje marynarki. Odkurzę nawet stare podręczniki z akademii wojskowej - gdy to powiedział, na otwartej dłoni inżyniera otworzył się błękitny portal, z którego powoli wynurzył się stos książek. Gdy tylko udało mu się złapać równowagę, Roy usytuował stos podręczników na stole przed bohaterem. Na okładkach dało się wyczytać tytuły takie jak “Elementy uzbrojenia marynarki kosmicznej”, “Podręcznik oficera sztabu”, czy “Wojskowa akademia techniczna”.

Mike zwrócił uwagę na swojego towarzysza, zmierzył go wzrokiem i uśmiechnął się od ucha do ucha - Bez obaw przyjacielu, tu nie chodzi o tak przyziemne sprawy, to pytanie było bardziej zawiłe! Ktoś z Twoją rangą powinien wiedzieć o co chodzi. - bohater położył dłoń na książkach - Niemniej dziękuję za chęć udzielenia mi pomocy, w zamian odwdzięczę się tym samym - po czym chwycił za pierwszą książkę i zaczął ją wertować. Great Sage potwierdziło, że posiada zawartą tam wiedzę, dlatego Mike sięgnął po kolejny tomik. Nie minęło kilka sekund, a wszystkie książki zostały odłożone na miejsce, więc heros odezwał się - Nie masz niczego nowszego? I Bastionie, ja nadal czekam na odpowiedź - mówiąc ostatnie zdanie, Mike zrobił poważną minę, podkreślając, że od tego zależy jego podejście do krasnoludów.
- Jeszcze nie wiemy. - zdradził Bastion. - Obserwowaliśmy ich, ale nie doszliśmy do tego, czemu zmienili opinię o naszym Imperium teraz, po trzech latach. Być może ma to związek z nowym przywództwem lub wiarą. - ostrzegł.
Mike kiwnął głową, taka odpowiedź mu wystarczyła. Dla pewności zapytał jednak Great Sage’a, czy krasnoludy przejawiały w przeszłości jakieś zamiłowanie do demon lorda? W jego głowie przemówił komentarz - Krasnoludy znane są z wiary w mędrca Odyna. Mędrzec był w stanie przepowiadać prawdy o wszechświecie ze skał, dlatego te mają wysokie znaczenie w kulturze krasnoludów. Mitologia nie wspomina demonów, ma jednak wątek oszusta. Loki był stworzeniem ze szkła, które udawało skałę. Szkło jest jednak cieczą, przez co oszukał Odyna, szepcąc mu kłamstwa, gdy skały szeptały prawdy. Rzekomo Loki do dziś oszukuje krasnoludów, sprowadzając ich na złą drogę. W ramach symbolizmu, krasnoludzkich skazańców goli się kawałkiem szkła, aby zhańbić ich za bezprawne uczynki.
Inżynier przyłożył dłoń do podbródka i obserwował z zaciekawieniem niecodzienne zdolności bohatera. Na koniec lekko przytaknął z uznaniem i uśmiechnął się pod hełmem.
- Gromadzenie wiedzy najlepiej zaczynać od początku i od podstaw. Ale skoro tak szybko ci idzie, to przedstawię ci wszystkie niezbędne informacje w trakcie podróży. Jeśli równie szybko przyswajasz wiedzę w formie cyfrowej, to powinniśmy skończyć w kilka dni. Muszę się tylko upewnić jednej rzeczy. - To powiedziawszy zwrócił się do Bastiona z bardziej oficjalnym tonem głosu. - Czy Mike posiada zezwolenie na dostęp do wszystkich ściśle tajnych informacji Neo Imperium, admirale?

- Gdy pracujecie razem, możesz się z nim dzielić wszystkim, co uważasz za słuszne. Mike jest zaufanym agentem Imperium. Jego siła świadczy za siebie. - oznajmił Bastion. W jego wojsku status w dużej mierze zależał od indywidualnych osiągnięć człowieka. W ten sposób tacy jak Mike mogli przewyższyć możliwości swojej rangi.
- W takim razie ja również kogoś tu nie doceniłem. Wybacz, młody bohaterze - rzekł z namaszczeniem, powoli podnosząc obydwie dłonie do hełmu. Po chwili po sali rozniósł się cichy pisk rozszczelniania, a inżynier odsłonił swoją twarz.
Wyglądał na młodszego, niż wskazywałby po nim jego głos. Połowę twarzy przystojnego mężczyzny w okolicach trzydziestki pokrywały cybernetyczne wszczepy o trudnym do rozszyfrowania zastosowaniu. Zaś jego wzrok, mimo iż baczny i skupiony na chłopaku, wydawał się lekko nieobecny. Jak gdyby procesy myślowe inżyniera były równocześnie zajęte wieloma innymi zadaniami dziejącymi się gdzieś w tle jego umysłu.
- Mimo iż jestem dużo starszy, niż wskazuje na to mój wygląd, postaram się by różnica wieku i doświadczenia nie wpływała na naszą współpracę. Przyjmę rolę mentora, tylko jeśli uważasz, że będzie to dla ciebie korzystne, Mike - wyjaśnił przepraszającym tonem, wyciągając dłoń w stronę bohatera. - Jak mówi admirał Bastion, trzeba szanować siłę. A ty osiągnąłeś jej dużo w swoim jeszcze krótkim życiu, skoro nawet admirał ją docenia.

Mike znowu się uśmiechnął i bez wahania uścisnął dłoń Roya - Przyjemność po mojej stronie. Chętnie nauczę się od Ciebie tego i owego, więc jeśli tylko chcesz być moim… - tutaj nastąpiła sekunda pauzy - mistrzem, to nie widzę problemu! Mam tylko nadzieję, że nie jesteś zadufany, sądząc, że od kogoś takiego jak ja również się czegoś nie nauczysz - rzucił żartobliwie bohater, biorąc się pod boki. I znów po chwili dodał - Bastionie, w razie, gdyby negocjacje nie wyszły, czy mamy prawo do eksterminacji niskich wzrostem? Potrzebuję jasnego zakresu kompetencji, aby nie zaszkodzić Imperium.
Twarz Roya również przybrała rozbawiony wyraz. Tym razem nie chciał odbierać Bastionowi jego ulubionej przemowy. Nałożył więc szybko z powrotem maskę która uszczelniła się na jego głowie i założył ręce na pierś w poważnej pozie.
- Jeśli się poddadzą, chcę, abyście zaakceptowali ich rozejm. Tak długo, jak z wami walczą, mają być gotowi na śmierć. - odparł Kaiser bez namysłu.

Później, statek międzyplanetarny MA-3
- Sir! Sir! - Jeden z dwóch pilotów statku zasalutował najpierw jednemu, potem drugiemu pasażerowi. - Wlatujemy w atmosferę planety. Pojawiło się jednak zapytanie o miejsce lądowania. Widzimy wzgórza które odpowiadały za Kapitol. W pobliżu znajduje się jednak również baza nieznanego wojska. Wyglądają na najemników, nie pracują jednak dla nas. - przekazał, czekając na decyzję.
- Jesteśmy tutaj dyplomatami, czyli gośćmi. Więc nie wypada wchodzić z butami tam, gdzie nas nie zaproszono - zauważył Roy po chwili namysłu. - Przekażcie, że przybyliśmy na pertraktacje w sprawie roszczeń o niepodległość ich królestwa. Chcielibyśmy więc czym prędzej spotkać się z krasnoludzkim królem, bądź innymi dyplomatami odpowiedniej rangi - polecił pilotowi spokojnym tonem.
Mike po chwili dodał - Przy okazji upewnijcie się, czy to faktycznie najemnicy krasnoludów. Może zróbcie to najpierw, zanim oświadczycie z czym przybywamy - po czym zwrócił się do Roya - W Twoich książkach sugerowano, aby nie zdradzać przeciwnikowi swoich zamiarów. A póki co trzeba traktować obcych najemników w taki sposób. W końcu nie wiemy komu służą - bohater pokiwał głową do siebie. Miał już do czynienia z kłamcami i wiedział, że najemnicy pracują dla tego, kto płaci więcej. A nigdy nie wiadomo, na czyje zlecenie są ci tutaj. Zdał sobie również sprawę, że Roy go pewnie testował, a heros ewidentnie zdał egzamin! Dla pewności zapytał Great Sage o zdanie, czy faktycznie Mike był sprawdzany.
- Eh… - westchnął inżynier, wzruszając ramionami. - Szczerze, to bardziej interesuje mnie jak prawdomówni i godni zaufania są ci krasnoludowie. Nie ma potrzeby traktować ich jako przeciwników, gdy nie stwarzają dla nas żadnego fizycznego zagrożenia. Nasze zadanie to bardziej ocena czy szczeniak jest zbyt agresywny, czy nadaje się na domowe zwierzę. Albo czy jest dość zdrowy i silny, żeby przeżyć na wolności. Dla jego własnego dobra musimy go spacyfikować i wytrenować, jeśli jest zbyt słaby. Albo dać mu wolność, jeśli uznamy, że jest dostatecznie silny. Potrzeba zastosowania eutanazji może się pojawić, tylko jeśli uznamy, że nie ma innego sposobu na ich pacyfikację, a jednocześnie nie mają potencjału, by urosnąć w siłę. Czyli w poprzednim porównaniu byłby to chorowity szczeniak, którego nie da się wytresować do trzymania w domu, ani wypuścić na wolność. - Roy zamyślił się jeszcze przez moment, po czym dodał - Aczkolwiek możesz traktować tę misję jako trening swoich zdolności dyplomatycznych. Sam jeden jesteś w końcu ważniejszy niż cała ta krasnoludzka planeta. Gwoli zabawy, możesz sam zająć się pertraktacjami i zdecydować na jaki werdykt zasługują. Zainterweniuję, dopiero gdy pojawią się jakieś problemy.
Mike był zaskoczony reakcją Roya - Mój drogi, ale ci najemnicy nie są po naszej stronie. Nie wiemy też, czy są po stronie krasnoludów. Z dostępnych informacji wynika jedynie, że nie należą do nas. Nie wykluczałbym tutaj braku udziału trzeciej strony - w myślach bohater dodał np. Demon Lorda! - dlatego najpierw upewniłbym się, z kim mamy do czynienia. Potem podejmowałbym dalsze działania - mówiąc to, skrzyżował ręce. Czyżby przecenił swojego mentora? Great Sage milczał.
- To jest dobra konkluzja, jeśli uważasz, że mogą stworzyć dla nas zagrożenie - zgodził się Roy, kiwając głową. - Przyznam, że po tylu latach mam inną percepcję na wszystko. Więc dobrze, podejdźmy z ostrożnością do tych najemników.
Pilot nasłuchiwał w milczeniu, aby upewnić się, że nie przerwie dyskusji osobom wyższej od siebie rangi. - Chcą panowie, abyśmy nawiązali połączenie z bazą najemników, czy mamy wylądować z dala od punktów zainteresowań bym mógł przekraść się do jednej z baz? - zapytał. - Póki co, nasz statek pozostał niewykryty.
- Jeśli chcemy tylko zrobić wywiad, to nie ma potrzeby osobiście się zakradać - odparł kontradmirał, wyciągając przed siebie dwie otwarte ręce na których zaświeciły błękitne portale. Z jednej wyłoniło się jedynie światło trójwymiarowego hologramu. Z drugiej zaś urządzenie przypominające pszczołę.
Gdy tylko mechaniczny truteń uformował się do końca, na trójwymiarowym ekranie pojawiła się twarz Mike’a na którą była skierowana kamera owada.
- Oczywiście transmisja jest zaszyfrowana i tylko ja mogę ją odkodować. Dla każdego innego radiotechnika będzie wyglądała jak szum radiowy - zaczął tłumaczyć Roy głosem który wyraźnie delektował się przedstawianiem detali swojej kreacji. - Drony zwiadowcze posiadają również miniaturowy głośnik, gdybyśmy chcieli coś przekazać, bądź odwrócić czyjąś uwagę. Zamiast żądła posiadają wejście USB, które może zostać zmodyfikowane by uzyskać bezpośrednie połączenie z dowolnymi urządzeniami elektronicznymi. A po krótkiej analizie planety, oczywiście zmodyfikuję ich wygląd by bardziej przypominały lokalną faunę - zakończywszy, inżynier spojrzał wymownie na bohatera, widocznie zostawiając jemu ostateczną decyzję odnośnie planu działania. - Mogę również stworzyć joystick, bądź gogle VR jeśli sam chcesz się nimi pobawić.

Mike chwilę się zastanawiał, bo możliwość przetestowania takiego urządzenia brzmiała jak dobra zabawa. Uświadomił sobie jednak, że nie jest już dzieckiem, dlatego jedynie potrząsnął głowa i rzekł - Zostawiam to w rękach profesjonalisty - po czym uśmiechnął się do Roya.
- Dobrze. Więc najpierw postaram się oszacować ich przynależność i zamiary. Potem możesz zdecydować jaki plan działania podjąć - inżynier pokiwał głową i polecił zmniejszyć pilotom prędkość oraz uchylić drzwi przez które mógłby wypuścić swoje drony. Kilka pierwszych miało na celu zidentyfikowanie owadów, bądź małych ptaków jako które mogłyby zostać zamaskowane następne stworzone przez niego maszyny zwiadowcze. Następnie miał zamiar wysłać do bazy najemników około tuzin z nich, by zinfiltrować ją ze wszystkich stron. W tym czasie hologramowy ekran przeskakiwał co kilka sekund między feedami poszczególnych trutni. Był on oczywiście tylko na potrzeby pilotów i Mike’a, gdyż Roy otrzymywał bezpośrednio wszystkie dane zbierane przez swoje maszyny. Na ekranie widać było dotykowe przyciski którymi Mike mógł przeskakiwać do konkretnych trutni, jak również przybliżać i oddalać widok kamery.

Ostatecznie Roy stworzył kolekcję ptaków, których dzioby przypominały wiertła, sporych owadów z kleszczami na głowach, oraz żabę, która mogła skakać po podmokłym lesie najemników. Pilot krążył niedaleko od obozu, aby nie utrudniać przesyłu sygnału zarówno w kwestii sterowania, jak i odbioru nagrań od stworzeń.
Obóz stworzony był z licznych namiotów i przyczep. Znajdowało się w nim kilka ciężarówek, jeden statek transportowy, oraz dziesiątki kontenerów, które najpewniej za jego pomocą tu przetransportowano. Najemnicy byli uzbrojeni w standardową broń laserową, z której słynęło dawne Cesarstwo. Grozę budziły za to trzy czołgi z haubicami oraz jeden z miotaczem ognia.
Tym co najbardziej odstawało w obozie był kompletny brak ludzi. Przed rozpadem Cesarstwa najemnictwo było zdelegalizowane a kosmici i tak nie byli już szanowani. Oznaczało to, że jeśli jest to banda najemnicza, to musiała zostać utworzona przez ostatnie trzy lata. Brak świadomości pilotów na ich temat zdradzał jednak, że działali bez zgody Imperium.
Gdy Mike przyglądał się najemnikom, Great Sage informował go o szczegółach tych istot. Wiele z nich stanowiły tzw. Leonidy, które były duże i umięśnione z dumną grzywą wokół szyi. Było tu też kilka ukrywających się przed wzrokiem Kalemanów.
Uwagę Great Sage przykuły ręcznie robione akcesoria, które regularnie pojawiały się na ubraniach najemników: - Insygnia i noszone przez nich wisiorki mają 93% podobieństwo do symboli największej gwiezdnej wiary, kościoła Magica Icaria. Kościół poświęcony jest ludziom. Zrzesza ich na stacjach gwiezdnych tworząc niewielkie społeczeństwa. Główną nauką jest wstręt do magii i rzeczy nadprzyrodzonych. Obecnym papieżem znany jest pod imieniem Zoan.
- A więc, co chcesz z nimi zrobić, Mike? Oszacowałeś potencjalne zagrożenie i wybrałeś odpowiedni plan działania? - mężczyzna w czarnym kombinezonie ponownie spojrzał wymownie na bohatera. Tym razem być może faktycznie testował zdolności oraz charakter chłopaka.
Mike wzruszył ramiona - Nie specjalizuję się w działaniach szpiegowskich, prędzej działam na froncie i ewentualnie prowadzę dywersję. Nie będę udawał, że takie zbieranie intelu - dodał fachowe słowo, chcąc zabłysnąć - jest dla mnie normą, bo zwyczajnie nie mam ku temu predyspozycji - bohater nie bał się mówić o swoich słabościach czy brakach. W końcu częścią prawdziwej siły jest uświadomienie sobie swoich niedoskonałości. Po sekundzie dodał - Dlatego drogi Royu, ewidentnie się na tym znasz, więc pozwól, że będę obserwował mistrza w akcji, samemu ucząc się od niego - po czym ukłonił się w geście potwierdzenia swoich słów. Mike faktycznie zamierzał obserwować działania towarzysza i uczyć się ich.
Przekazał mu jedynie uwagi od Great Sage’a na temat ubioru najemników i ich potencjalnego powiązania z Magica Icaria, co teoretycznie było dziwne, wszak to ludzka wiara… Samemu zaś zapytał, jakie krasnoludy mają podejście do wiary, co wyznają oraz jak traktują takich kosmitów, jakie jest ich standardowe podejście. Nie umiał bowiem oszacować, czy jest szansa, że najemnicy faktycznie zostali wynajęci przez nich.

- Istnieje 99% prawdopodobieństwo, że 80% populacji krasnoludów wyznaje Odyna i Lokiego, oraz pomniejszych bogów z ich historii. Pozostałe 20% to przedział ateistów i agnostyków. - poinformował go Great Sage.
Roy wyprostował się i założył ręce na pierś w pozie krótkiego namysłu.
- W takim razie ja zapytałbym krasnoludy jakie mają z nimi kontakty. My w Imperium nie wiemy za dużo o tej całej Icarii. Jeśli krasnoludy stwierdziły, że jest to nowa religia którą się interesują, to ich prawa będą zależały od tego na ile niepodległości zasługują. Jeśli nie są dostatecznie silni, by bronić swojej wiary, to uznałbym, że lepiej nie wpuszczać tych fanatyków do naszego sektora - wyraził swoje zdanie, po czym zwrócił się do pilotów. - Skoro zaspokoiliśmy już ciekawość Mike’a, to chyba możemy udać się na spotkanie z przedstawicielami krasnoludzkiej rasy.

- Tak jest! Wylądujemy blisko wejścia do tuneli, jednak z dala od najemników. - zadecydował pilot.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 01-08-2023, 07:07   #4
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Eidith
Fio Reactor
Nikt nie był w stanie towarzyszyć Eidith w głąb stacji. Winda potrzebowała niemal pół godziny, aby dotrzeć na dno, a z każdą chwilą robiło się znacznie goręcej. Nawet elementy ciała Bonnie nie rozchodził się w dół szybu. Na jego dnie znajdowała się wielka ogromna kopuła podpięta do różnorodnej technologii. Stacja nie mogła uniknąć mechanizacji nawet za czasów obecności Eidith w Icarii. Biorąc jednak pod uwagę brak obaw przed April, być może mieli szanse na modernizacje.
Drzwi do kopuły były ogromne, choć Eidith otworzyła je bez trudu. Wewnątrz znajdowała się ogromna kula ognia. W jej środku, unosząc się na płomieniach, znajdowała się Fio grająca w warcaby z Yse. Jako pionki, para wykorzystywała ognioodporne łuski kosmitki.
- Yo. - przywitała się Yse. Zaabsorbowana w strategiach Fio nie zauważyła wejścia kostuchy.
Eidith przytknęła palec do ust, prosząc Yse by zachowała dyskrecję. Z dziwnym błyskiem w oku obeszła grające dziewczyny tak by zajść Fio od tyłu. Podleciała tuż za nią i nagle objęła dziewczynę od tyłu.
-Cześć Fio cieszę się że wszystko dobrze z tobą. -

Zaskoczenie dziewczyny spowodowało, że otaczający wnętrze kuli ogień zmienił kolor, a ściany pomieszczenia zaczęły się upłynniać. Yse złapała dłoń Fio, a dziewczyna powoli się uspokoiła, zmniejszając temperaturę do poziomu, który pomieszczenie akceptowało.
- Uhh..dzień dobry, panno… Eidith. - była wyraźnie rozkojarzona nagłą wizytą.
Spodziewała się znacznie większej reakcji, ale to świadczyło o tym że Fio ma znacznie większą kontrolę nad sobą niż kiedyś. Yse też musiała być ważną tego częścią, gdyż dziewczyna jej towarzyszyła zapewne większość czasu. Kostucha podleciała z boku tak by mieć je po obu stronach i "usiadła" w powietrzu zakładając nogę na nogę.
-Fio widzę że masz znacznie większą kontrolę nad swoimi zdolnościami. Nie czujesz potrzeby stąd wyjść? Mogę załatwić nam nowe generatory, byś nie musiała być tutaj. - wyciągnęła papierosa który natychmiast się spalił. - Right. - skinęła sobie.

- Ahh.. Nie, tu jest mi dobrze. - mając kontrolę nad sobą i swoimi emocjami, Fio okazała się bardzo nieśmiałą dziewczyną. - Bonnie pomogła mi ujarzmić moją nową tożsamość. - wyjaśniła. - Lubię spokój jaki tu mam. No i jest tu bezpiecznie. - mimo swojej destruktywnej mocy Fio nie paliła się do walki. Yse zasyczała wężowym językiem, aby poprzeć dziewczynę.
- Jak trzeba coś spalić to od biedy ja pójdę. - obiecała kosmitka.
Ponownie, jeżeli obecny stan ich cieszy Kostucha nie ma prawa w to ingerować. Jakoś podświadomie musiała projektować fobię Eidith co do siedzenia w zamknięciu. Będzie musiała przestać to robić. Ale skoro już to jest to nie zaszkodzi zamienić parę słów z dziewczynami. Jej wzrok przeniósł się na Yse. Wiedziała że jest leniwa więc dostanie najbardziej wprost odpowiedź jaką się dało.
- Yse. A jak tobie czas mijał? Widze korupcja każdego postąpiła znacznie w przód. Nadal nie jestem pewna co do Bonnie. A ty moja droga jakieś postępy? - Ustawiła się inaczej w powietrzu tak by patrzeć na kosmitkę i przy okazji jakby ktoś chciał Eidith namalować jak francuską dziewczynę.

- Jestem całkiem pewna, że Zoan dał mnie do owiec, aby sprawdzić, czy kosmita może się zarazić korupcją. Do dziś nie miała na mnie żadnego wpływu. - potwierdziła swój brak zmian. - Nie wiem, czy pamiętasz tą taką zieloną, to dawno było… jak atakowaliśmy December, Zoan dźgnął ją tym sztyletem. - przypomniała. - Na nią korupcja wpłynęła niemalże natychmiast. Gadałam o tym trochę z Yato. Dałoby się, ale nie wystąpi to naturalnie.
Eidith podrapała się po policzku, przypominając sobie o toborce. Do tej pory nie dostała od niej wypowiedzienia… od Danpy też, ciekawe co u nich. Spojrzała na Yse i się odezwała.
- Jeżeli nie wystąpi naturalnie, to nie wystąpi wcale. Nie pozwolę sobie, by któreś z was było królikami doświadczalnymi. Korupcja jest zbyt nieprzewidywalna, ja po prostu miałam szczęście. Cóż… “Ja” miałam szczęście. Ostatnie wspomnienie Eidith to była histeria, że znika, a Dagda przyjął to raczej neutralnie. - W sumie nigdy nie tłumaczyła tego swojej załodze, ale z pewnością wiedzieli o tym, że obecna kostucha to nie jest ani Eidith, ani Dagda. Po prostu ich zmixowane osobowości, gdzie dominowała raczej Lothun. Z szacunku dla dziewczyny przejęła jej imię i nazwisko.

- Super. - powiedziała neutralnym tonem Yse. - Ale nie no tak, poważnie. Widzę, co się dzieje z Bonnie i mi nie śpieszno. - przyznała. - Ja wiem, że dziewczyna jest zadowolona, ale druggersom po przedawkowaniu też spoko w mózgu. Trzymam kciuki, że jej się nie wydaje.
Kostucha zamrugała, bardzo podobało się jej realistyczne do korupcji podejście kosmitki.
- Yse… chciałbym żebyś dzieliła się od dzisiaj ze mną obawami wobec korupcji wśród załogi. Nie ważna jak małe.- przemówiła unosząc się w stronę wyjścia. Odwracając się za siebie przemówiła jeszcze do Fio.
- Moja droga jak będziesz czegoś potrzebować daj mi znać dobrze? - Z jej kamiennej mimiki wymknęło się oczko do płomiennej dziewczyny.


***

Kolejnego dnia, po odpoczynku i odrobinie normalności, Eidith została odwiedzona przez Yato. Do jej biura wszedł mężczyzna równie rosły i umięśniony, jak go zapamiętała. Nie miał jednak na sobie teraz swojego kombinezonu a luźne spodnie i szatę pozbawioną jednego rękawa. Wyglądał też na dużo bardziej dotkniętego wiekiem. Efekt który zdecydowanie wzmacniał zarost na twarzy. Mimo tego wyglądał w lepszym zdrowiu od większości mężczyzn na stacji. Przez ostatnie trzy lata odrodził się na nowo.
- Dzień dobry. Miło mi cię w końcu zobaczyć ponownie. - odezwał się na widok Eidith. Miał bardzo spokojny ton, nie przypominał maniaka, jakim kiedyś był. - Miałem nadzieję, że jak najszybciej będę w stanie podziękować ci za to, że mnie wyzwoliłaś. Tak więc: dziękuję. Przygotowałem raport tak, jak prosiłaś. Ponad połowa stacji wykazuje jakieś oznaki korupcji, choć w zaledwie dziesięciu procentach osób zaczyna on nabierać rozpoznawalnych cech charakteru. - wyjaśnił, podając plik wydrukowanych dokumentów.
Kostucha przyglądała się olbrzymowi w ogóle nie poznając go. Czy to na pewno był Yato? Opancerzone dwa metry maniaka, tego się spodziewała zobaczyć. Odstawiła filiżankę kawy na bok i wstała z fotela. Podleciała tuż przed niego nadal się wpatrując.
- Wyglądasz dobrze Yato. - Fruwała przez chwilę wokoło niego jak wróżka, stukając go gdzieniegdzie palcem. Wylądowała w końcu na swoim biurku kładąc na nim swoje szlachetne siedzenie. - Nie ma za co, choć wolisz nie wiedzieć jakie wspomnienia miała o tobie Eidith. - Westchnęła po czym dodała. - Rozumiem, że to ty przejąłeś dowodzenie stacją? - Z tym pytaniem zaczęła przeglądać przyniesione przez Yato dokumenty.

- Niespecjalnie. Stacja nic nie robiła pod twoją nieobecność. - wyjaśnił Yato. - Marie pracowała nad żołnierzami dla ciebie, koszmarne rzeczy. Bonnie jest w stanie wnikać w potrzebny i pragnienia innych, więc pomagała obsłudze stacji w samorozwoju. To by było na tyle. - poprawił wąsa w zamyśleniu. - Ostatecznie nikogo nie oznaczyliśmy jako oficjalnie zarządcę. Każdy oddzielnie postanowi nie wyściubiać nosa w mętliku rozpadu Cesarstwa. Nie jesteśmy pewni jak ma się do nas Icaria, a żadna frakcja nie potrzebowała dodatkowych zmartwień. Nie mieliśmy zamiaru wznosić sojuszy bez ciebie… Póki nie pojawiła się szansa na otwarcie Choulula. Tym akurat zajmowała się Mors. W kwestii stażu i twojego uznania ma go najwięcej na stacji, więc nikt nie kwestionował jej niespodziewanej inicjatywy.
Eidith odłożyła na bok plik dokumentów starannie je układając by ich ścianki były równe.
- Uznania… - Westchnęła głęboko. - Jej uznanie do mnie jest u niej po prostu zakodowane. Będąc na stacji myślałam o tym bardzo długo i przestałam się oszukiwać, że jej uczucia do mnie są prawdziwe. Jednak nadal nie wiem, jak jej to powiedzieć i czy w ogóle. - Kostucha sięgnęła po papierosa i założyła nogę na nogę.

- Mam teorię… - skomentował Yato. - wykorzystywałem czas wolny, aby przemyśleć korupcję jako taką. Mam z nią duże doświadczenia i wiem też, że kościół się jej nie boi mimo jej efektów. Im bliżej papieża, tym większe poważanie dla tego zjawiska… nie pasowało mi to. - przyznał, przecząco kręcąc głową. - Nie jestem jeszcze w stanie tego potwierdzić, ale… jestem niemal pewien, że korupcja nie jest szkodą czy raną. Wydaje mi się, że to reakcja obronna na jakiś problem w kodzie. Coś jak gdy ludzki organizm wypuszcza leukocyty do walki z chorobą. Myślę, że nasz kod stał się świadomy, aby mógł się przed czymś chronić. - sprostował w ostatnim zdaniu. - Jeżeli Mors ma do ciebie tak silne uczucia narzucone przez kod… być może po prostu tego potrzebuje, aby być sobą. Aby jej kod był stabilny.
Odpalając papierosa Eidith zamyśliła się na moment.
- Czyli… kod się przed czymś broni, ale z tego, co mi wiadomo, to chce nas skończyć, więc dlaczego korupcja objawia się jedynie wśród ludzi? - Zaciągnęła się dymem. Nie kontynuowała tematu Mors, było to dla niej dziwnie trudne.

- Zakładam, że coś zagroziło naszej części kodu. - teoretyzował. - Jeżeli to zagrożenie się poszerzy na inne jego aspekty… korupcja może zacząć dotykać też inne rasy.

***

Eidith zadbała o porządek na stacji w przeciągu kilku dni. Ponieważ Deathsenders nie angażowali się w politykę Drogi Mlecznej, nie było wiele rzeczy o które musiałaby się martwić. Jej nowa armia liczyła kilkadziesiąt tysięcy nowych elit Marie. Gdyby chciała, mogłaby zarządzić atak na jakąś planetę… tak długo, jak żołnierze nie trafią na potwora jej kalibru.
Yato zdecydowanie stał się człowiekiem godnym zaufania, a jego moc bitewna wcale nie zmalała mimo utraty korupcji. Wobec tego kostucha postanowiła, że powinien jej asystować w najbliższym czasie. Wraz z nim dołączyła do Millionare, aby zobaczyć się z przedstawicielami Magica Icaria, gdy Mors i Ferdynand zaczęli szukać informacji o buntującej się planecie Millenium Kingdom.

Millia była zadowolona, że Eidith do niej dołączyła, co wskazywało, że ostatecznie rozpoczynają partnerstwo w galaktycznej polityce. Mimo tego, przewodnicząca korporacji nie miała wiele czasu dla bogini śmierci, nadzorując działania swojego regionu przez większą część lotu. Miecz mieli złożyć w orbicie jednej z planet kontrolowanych przez Magica Icaria. Nie dane jednak było im zejść na powierzchnię. Gdy znaleźli się w pobliżu, kościół poprosił o wstrzymanie ruchu i wysłał statek gwiezdny z delegacją po odbiór broni.

Eidith i Millia czekali w niedużym pokoju gościnnym. Cały statek był wykwintny i miał duże sale, biorąc jednak pod uwagę niewielki rozmiar gości z Icarii, Millia wybrała miejsce, które stara się wyciągnąć samą esencję elegancji w niewielkim opakowaniu. Były tu fotele obłożone wykwintną skórą wymarłych już ras kosmitów, regały pełne zdobnych książek, oraz staromodne ognisko. Do tego pełnego klasy pokoju z rozmachem drzwi wpadła… Alice.

Dziewczyna nieskończenie wielu żyć wdarła się do środka w pośpiechu kogoś kto nie tylko nie interesował się klasą czy istotnością delegacji politycznej, a wręcz aktywnie starał się protestować jakiekolwiek idee manier czy dobrego zachowania. W pośpiechu za czerwonym kapturkiem biegł lokaj Milli, który miał ją prowadzić, a za nim dwóch szerokich żołnierzy w nowych pancerzach wspomaganych. Panicznie biegnąca para wyglądała jak wycięta z książki fantasy.
- Ja po miecz. - stwierdziła krótko Alice, zapalając peta. - Bo nic więcej do nas nie masz, nie?
Brew Milli wyraźnie podskoczyła, widać jednak było, że z determinacją stara się zapewnić, aby złość nie szkodziła jej piękności. Przekładając nogę na nogę, odpowiedziała: - Tak, skoro Markus cię zaprowadził, to wniesie teraz miecz. Usiądź i odpocznij. Może cygaro? Doceniam, że sami się do nas pofatygowaliście.
Alice spojrzała na swojego papierosa, włożyła go w kącik ust, po czym sięgnęła po jedno z cygar na stole i włożyła je po drugiej stronie. - Jak tu jesteście, to chcecie je oddać. Nie ma co przeżywać.
Eidith zgasiła swojego papierosa, wgniatając go w popielniczkę kciukiem. Wytarła palec serwetką po czym się odezwała.
- “Przeżywać” to brzmi bardzo śmiesznie z twoich ust Alice. - Z tymi słowami patrzyła jej prosto w oczy. Alice była wszystkim co powinno irytować Kostuchę. Szydzi ze śmierci równie jak z manierów, lecz Eidith jest pewna, że się trochę boi zniknięcia, gdy przypomniała sobie jej postawę, gdy przyszła po Doc’a. Była jakby pogodzona z tym, co się wtedy stanie. Jednak buntowniczość dziewczyny imponowała Lothun, więc wolałaby jej nie redagować bez bardzo poważnej przyczyny.
- Nie przywitasz się nawet? - Po tym pytaniu wskazała ręką na wolne siedzenie.

- A co, po trzech latach twoja pamięć wymięka? - spytała, mówiąc nieco niewyraźnie, przez cygaro i papieros w buzi. - starość nie radość. - rozłożyła się szeroko na fotelu, zarzucając ręce na oparcie. Jej strażnicy dołączyli, prezentując się po obu stronach. Spojrzała następnie na Millię. - Masz coś do przegadania, czy każesz mi czekać na miecz, aby bredzić o pogodzie?
- Myślałam, że Eidith może mieć pytania o Ikarię. Nie obrażę się też, jeśli wyjawisz mi jakie macie dalsze plany wobec naszej współpracy.
- Jeśli będzie nam potrzeba więcej broni, damy ci znać. Na pewno będziemy mieli co za nią wymienić. Diabli wiedzą, że nikt inny nam jej nie sprzeda. - skrzywiła się.
Oczami wyobraźni Kostucha właśnie rozpruwała Alice bardzo powoli, tak by była żywa do ostatniej sekundy. Oczywiście bez problemu powstrzymała w sobie wszelkie agresywne działania, ktoś by pomyślał, że Alice tylko wolno tak do niej gadać, lecz tak naprawdę dziewczyna cały czas stąpała po cienkim lodzie który nawet pękać jeszcze nie zaczął.
- No weź Alice myślałam, że się kolegujemy. - Ciężko było wyczuć czy była to drwina, czy pretensja, to wiedziała sama kostucha. - Chociaż poopowiadaj mi, co mój mistrz robi. - Dodała, zapalając kolejnego papierosa.

- Skąd mam wiedzieć takie pierdoły. - zastękała Alice. - Pewnie dalej w izolatce siedzi. Zoan się tobą nie przejmuje. Jedynie wie, że nie może cię kontrolować, to nie ma sensu próbować. Z Klausem jest gorzej. Zostawić go samego sobie to jeszcze zacznie nas sabotować.
Eidith wypuściła dym nosem. - Żyje, to dobrze… dla całej Icarii. Użyłaś złego słowa, sabotuje was wszystkich Zoan. Bez mrugnięcia okiem spuści was wszystkich do wychodka, gdy przestaniecie być mu potrzebni. Klaus zaś próbuje jeszcze uratować ten zakon. No chyba, że blondie opowiadał wam co innego.- zaciągnęła się dymem rozsiadajac się wygodniej w fotelu.
Wpatrzona w sufit z tytoniem w ustach, Alice nie zwróciła większej uwagi na Eidith. - Czy ja tu nie jestem, bo wyciągnęliśmy cię z magicznego pierdla? Spuścił w wychodku to mocne słowa. - zaprotestowała.
- A widzisz jednak nie pozwolił mi tam zgnić. Nie istniało wyjście z Choloula, dlatego się zgodził pożyczyć to fikuśne ostrze. Co za tym idzie ma jakieś plany związane ze mną. Inaczej nie pozwoliłby sobie na wypuszczenie kogoś takiego jak ja z niemal perfekcyjnego więzienia. - Zaciągnęła się głębiej dymem kostucha obserwując Alice. - Czy coś pominęłam? -
- Bierzesz rzeczy zbyt osobiście. - stwierdziła Alice. - Kościół się tobą nie przejmuje, rób, co chcesz. Jeśli nie będziesz słuchać Zoana nie ma cię co u nas trzymać i tyle. - dziewczyna uśmiechnęła się w stronę Milli. - Wypożyczyliśmy miecz w zamian za bronie i okręty gwiezdne. Może korporacje będą z nami teraz handlować. Za to, że ich Silverka też wyciągnęliśmy.
Lothun wypuściła dym nosem. Wyglądało na to, że zakon nie jest taki niezależny i mimo wszystko musi ubijać jakieś interesy. Nie była pewna czy to dobrze, że ci fanatycy mają teraz nowoczesny sprzęt. Zachowała swoje obawy dla siebie. - Więc czysty biznes… zrozumiałe. - przytaknęła Kostucha. Miała wiele pytań tylko że Alice jest ciężkim rozmówcą i na pewno ot, tak nie wygada się ze wszystkiego. - Ode mnie tyle, chyba że ty Yato chcesz cos zapytać? - Eidith spojrzała na wielkoluda. Była ciekawa reakcji Alice na drastyczną zmianę Yato.
- Łał, znalazłaś drugiego człowieka w uniwersum z tak durnym imieniem? - spytała Alice.
Yato uśmiechnął się i pokiwał przecząco głową. Pochylił się jednak nad Eidith i szepnął do niej. - przyjrzyj się jej dobrze.
Mniej-więcej w tym momencie do pokoju wpadł ponownie służebny Millie z magicznym mieczem. Pokazał Alice ostrze i odchrząknął, aby zacząć przygotowaną przemowę, dziewczyna jednak wstała, wyrwała mu go z ręki i pchnęła w ścianę, żeby się zamknął.
- Oszczędź mi cyrków. - poprosiła, wypluwając resztki papierosa i pół cygara na podłogę. - Wbrew pozorom nic do ciebie nie mam, Eidith. - wyznała, sięgając po rewolwer. Jej strażnicy wyraźnie zakłopotani zaczęli gestykulować błagania, aby nie zostawiała ich samych bezcelowo na okręcie. - Może był kiedyś czas, gdy byłyśmy mniej-więcej tym samym. Przynjamniej patrząc na kod.
- Dowiem się chociaż jakie są wasze plany na przyszłość? - spytała Millie, zażenowana całym spotkaniem.
- A czego mogą chcieć ludzie wiary? - jej wypowiedzi towarzyszyło kliknięcie i eksplozja. Gdy jej ciało umarło, od razu zniknęło, razem z trzymanym mieczem. Kościelni strażnicy spojrzeli po sobie, ukłonili się i przeprosili. - Przepraszamy za zamieszanie, odstawimy statek panny Alice na planetę. Miłego wieczora.
Eidith uniosła brwi widząc budowę ciała Alice. Faktycznie były bardzo podobne, ale że mogą być tym samym brzmiało dla niej niedorzecznie. Westchnęła cicho gasząc peta w popielniczce.
- Przeurocza dziewczyna nie uważacie? - Prychnęła podnosząc się z fotela.

Millia westchnęła z irytacją. - Jestem pewna, że Icaria każe mi się z nią użerać dla żartu.
- Albo to, albo nie chcą się chwalić w jakim stanie są Biskupi. - skomentował Yato.
Decillionarka poprawiła włosy i podniosła się z fotela, zmęczona. - Wybaczcie, ale mam bardzo wiele do załatwienia. Dajcie mi znać, jeśli będę do czegoś potrzebna. Gdy już sprzątnę swoje sprawy, a wy posprzątacie moją planetę, pokażę wam moje plany na przyszłość galaktyki. - obiecała.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar

Ostatnio edytowane przez Fiath : 09-09-2023 o 14:12.
Fiath jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 01-08-2023, 07:17   #5
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Silver
Z uwagi na bankiet w ogrodach, kuźnia była teraz pusta. Komputer pokładowy zarządzał maszynami, dzielnie produkując amunicję i pojedyncze przedmioty, które zamówiła załoga. Nessie siedziała przed jednym z licznych komputerów, prowadząc nieustanne testy nad ostrzem trzymanym w powietrzu przez liczne mechaniczne ramiona. Było to podłużne, lekko różowe ostrze, jeszcze nie zamontowane na żadnej broni. Silver od razu wyczuł od niego ogromną siłę magiczną. Nie był to jednak jedyny nasycony magią kawałek stali w pomieszczeniu. Obok Nessie w ramce portretowej na zdjęcia, znajdował się fragment Augusta.
- Cieszę się, że wróciłeś. - przyznała otwarcie, nie odwracając się od komputera. - Trochę się bałam, choć z czasem przywykłam. - stwierdziła. - Nie chciałam tego mówić przy Ainsleyu ale dobrze wiem, że nie usiedzisz trzy dni zanim wpakujesz się w kolejny konflikt. Jeżeli będę się tobą przejmować za bardzo, nigdy nie zasnę spokojnie. - wyjaśniła swoje zimne zachowanie. Jej perspektywa na relacje z Silverem była podobna do ich ojca. Zdawała sobie sprawę z jego siły ale też z odpowiedzialności, która z niej wynikała. Wobec tego, wolała się nie przywiązywać. - Naturalnie zrobię, co mogę, żeby ci pomóc. Rozumiem, że nikt w tej galaktyce nie ma spokojnego życia, nie zrozum mnie źle. Po prostu zdaję sobie sprawę, że twoje bezpieczeństwo jest ceną za nasz spokój.
Co się stało z jego niewinną siostrzyczką… Niestety fakty pozostawały faktami, a ona mimo niepełnej wiedzy podjęła najbardziej racjonalną decyzję. Ten paradoks nie dawał Silverowi spokoju, im bardziej starał się chronić swoich najbliższych, tym bardziej się od nich oddalał. Ale nie mógł już zawrócić z tej drogi, pozostawało dotrzeć do jej końca. Gdy wszystkie zagrożenia zostaną unicestwione, znowu będą razem.
-Przeceniasz moje możliwości nicponiu. - Powiedział podchodząc bliżej i kładąc jej dłoń na ramieniu. - Zamierzam spędzić trochę czasu z wami, zanim znowu polecę nabić komuś guza. Nawiasem mówiąc, to twoja robota? - Zapytał zaglądając jej przez drugie ramię. - Komputer i aparatura zdolne analizować magię, imponujące.

- Moja i Augusta. - odpowiedziała wstając z miejsca. - wykuliśmy kilka artefaktów, kawałów żelaza, które w różny sposób reagują na magię. Mogę obserwować te reakcje i kategoryzować artefakty, oceniać z jakim magiem są związane albo do czego potencjalnie sie nadają. - wyjaśniła. Powolnym krokiem podeszła do trzymanego pod ścianą ostrza i zdjęła je z robota. - To jest dla ciebie. - upuściła ostrze, a to spadając na ziemię uniosło się rozcinając głęboką krechę w podłodze i wystrzeliło wprost na serce Silvera. Mężczyzna musiał gwałtownie zareagować aby je złapać. O dziwo w żaden sposób nie wydawało się ostre w jego palcach. - Musisz mi tylko powiedzieć, jaką chcesz rękojeść.
Ten artefakt zachowywał się dziwnie, zaraz… Zachowywał się? Demonowi przeleciała przez głowę rozmowa z Augustem sprzed trzech lat. Przyczyna mogła być tylko jedna i gdy to sobie uświadomił, poczuł jej aurę.
-Nat… - Słowa uwięzły mu w gardle. Zacisnął palce na ostrzu, czuł ból i wdzięczność… To było emocjonalne catharsis, którego potrzebował.
Po chwili wrócił do rzeczywistości. Rękojeść, w pierwszej chwili chciał powiedzieć o mieczu, ale dotarło do niego, że nie ma takiej konieczności. W przypadku technologii był to wybór optymalny, bo miejsca uchwytu nie dało się zabezpieczyć polem energetycznym, tu jednak ten problem nie występował.
-Zatem, niech będzie włócznia. Daj mi tylko chwilkę. - Na bazie swojego wzrostu, długości ostrza i ramion, wykonał obliczenia dla kilku wariantów drzewca. Przyciągnął telekinetyczne pręty odpowiadające finalnym wynikom i "zawiesił" sobie artefakt za plecami, żeby je przetestować. Wykonał z każdym krótki zestaw ćwiczeń i wybrał ten, którym było najbardziej komfortowo się posługiwać. Wyrenderował model, łącznie z profilem dopasowanym do swojego chwytu. - Wysyłam Ci plik. Mam nadzieję, że projekt jest dość dokładny, by nie ujmować twojemu dziełu. - Nie było w tym krzty ironii. Silver był bardzo dobry w te klocki, ale to Nessie miała za mentora największego żyjącego maga kreacji.

- Nie wymyślimy koła na nowo z drzewcem do włóczni. - zaśmiała się Nessie. - Niektóre rzeczy się po prostu nie zmieniają. Czasami się zastanawiam, czy w końcu nie uda się wynaleźć finałowo optymalnych wersji wszystkiego. Wiesz, skończyć naukę. - w teorii nie było niczego nieskończonego w sekretach uniwersum, wyłącznie nieskończenie trudne wyzwania. - Nie ma jej w tym ostrzu, jak coś. - ostrzegła Silvera, gdy ten się uspokoił. - Nie byliśmy pewni konsekwencji, więc nie zgodziłam się na ryzyko. Wykuliśmy tylko jej miłość. - wyjaśniła.
Mogła mu tego nie mówić… Z drugiej strony, było to całkiem interesujące. Ostrze wykute z miłości brzmiało jak coś z dziedziny April, co przynajmniej częściowo tłumaczyło siłę aury magicznej. I chyba nie bez kozery istnieje powiedzenie, że miłość rani najmocniej.
-Nie chodzi o innowację, tylko staranność wykonania. - Młody October ostrożnie odłożył ostrze na blat. Nie chciał, żeby przypadkiem znów poderwało się do lotu. - Optymalizacja to słowo klucz siostra. Do doskonałego ostrza, trzeba mieć doskonałą rękojeść, inaczej nie da się wykorzystać w pełni jego potencjału. Nie założysz artefaktu na stary kij od szczotki. - Uśmiechnął się. Wykonać pół projektu perfekcyjnie, a pół na odwal się, to jak zbudować statek kosmiczny i zamontować w nim silnik parowy. - Żeby móc wszystko finalnie udoskonalić, najpierw cała populacja musiałaby być absolutnie jednakowa, czyli możemy jedynie gonić za ostateczną doskonałością. - Optymalizacja była subiektywna. Poza tym, parafrazując co kiedyś powiedział pewien wielki naukowiec… Jeśli uważasz, że udało Ci się osiągnąć doskonałość, to znak, że wpadłeś w pułapkę własnej pychy i poniosłeś porażkę.

- Przyznałabym ci rację, gdybyśmy dosłownie nie mówili o kiju. - odparła Nessie. - Od miotły różnił się on będzie materiałem i jego splotem, to nad tym medytowałeś? - spytała. - No, chyba że chcesz w niego gadżety pakować. - wzruszyła ramionami.
-Bez przesady, to nie scyzoryk. - Silver uśmiechnął się lekko. W sumie, to byłby niezły patent. - Dopasowałem parametry użytkowe do swoich preferencji, wybór odpowiedniego materiału zostawiam Tobie. - Fakt, chwilę to zajęło, ale nie walczył włócznią od lat, a jego ciało znacząco się w tym czasie zmieniło. Wyciągnął z jednej ze swoich kieszeni kawałek złotego metalu z Piramidy i położył go na wolnym blacie. - A skoro już przy materiałach jesteśmy, spróbuj to w wolnej chwili przebadać pod kątem nietypowych właściwości, może i magii. Nie wiem, czy wyjdzie coś ciekawego, ale to nie jest metal spotykany w naszej galaktyce. - Demon miał dla niego kilka potencjalnych zastosowań, ale musiał się najpierw dowiedzieć, czy przypadkiem nie będzie się kłócił z jego własnymi mocami.
- Z twoją demoniczną stroną nie powinien, pytanie, co z magią i czy da się go odtworzyć, jeśli jest wartościowy. Lazarus raczej nie da nam błogosławieństwa na rozłożenie Choulula. - oceniła Nessie przyglądając się w palcach metalowi. Wróciła potem do komputera, wpisała kilka parametrów i kuźnia ruszyła do pracy. W pół godziny Silver miał w rękach drąg do swojej włóczni.
Jaki kij jest, każdy wie. Nessie wykorzystała najsilniejsze metale jakie mieli dostępne, wraz z mieszanką nanitów do szybkiej naprawy szkód. Kij miał wysokość dopasowaną przez Silvera do własnego wzrostu, jak i profil grubości pod ergonomię jego dłoni. W walce nie zrobi to olbrzymiej różnicy, ale zawsze było nieco wygodniejsze.
- No badyl. - skomentowała prześmiewczo Nessie.
-Zależy jak leży. - Odparł ze śmiechem Demon. Wykonał kilka efektownych ewolucji z nową bronią by ocenić efekty. - A leży perfekcyjnie. Mała rzecz, a cieszy. Bardzo dziękuję. - Puścił siostrze oko. - Powiedz mi młoda, bo mnie to nurtuje… Jak to się stało, że zostałaś uczennicą Augusta? - Rzecz jasna, ktoś musiał przejąć tę rolę po śmierci Natashy, ale ona stanowiła mało oczywisty wybór. Jej głównym polem zainteresowania była medycyna, nie inżynieria.
- To jeden z najsilniejszych artefaktów w posiadaniu Armstrong Industries. Ainsley nie ma cierpliwości do rzemiosła, więc padło na mnie. Ojciec chciał, aby artefakt był pod kontrolą kogoś z rodziny. Żadnych znajomych, czy pracowników. - wyjaśniła. - Nie zamierzam zajmować się tą magią całe życie. Tym bardziej że nie widzi mi się poświęcanie ludzi celem tworzenia broni.
-I nikt nie będzie Cię do tego zmuszał, o to się nie martw. - Silver pokiwał głową, jemu ta idea też niezbyt się podobała. Podobno można było to zrobić jedynie z kimś kto tego chciał, ale osobiście przychyliłby się do tego tylko w przypadku osoby umierającej.
Młody October zaczął się zastanawiać, czy rzeczywiście powinien wypuścić Augusta na wolność. Miał dość mocy, by przywrócić go do świata ludzi, ale musiałby założyć staremu Miesiącowi krótką smycz, żeby sobie nie pozwalał na zbyt wiele, co oznaczało, że będą tarcia. Z drugiej strony, do swojego wielkiego projektu, potrzebował jego umiejętności.

- Dzięki. - widać było, że Nessie nie spodziewała się innej postawy od Silvera. Znała go zbyt dobrze, aby posądzać go o brutalność. Mimo tego, odparła z lekką ulgą.
Demon uśmiechnął się pod nosem. Pragmatyzm jego młodszej siostry na szczęście nie zaszedł za daleko.
-Niemniej, co z niego wyciśniesz, to twoje. Nie ma czegoś takiego jak wiedzieć, czy umieć za dużo. - Zauważył, choć była to kwestia dość oczywista. - Swoją drogą, muszę zamienić parę słów z Augustem, postaram się Ci nie przeszkadzać. - Wskazał oczami w stronę ramki.

- Śmiało, do niczego go teraz nie potrzebuję.


Roy Genshi, Mike Nor

Po wyjściu ze statku Roy i Mike znaleźli się na leśnym runie. Na planecie krasnoludów łatwo się oddychało, choć powietrze niosło ze sobą słodkawą woń. Great Sage wyjaśnił od razu, że jest to wina niegroźnych elementów w powietrzu, jednak zapach nie ustanie, więc należy do niego przywyknąć.

Po minucie spaceru od statku, zza krzewów para widziała wejście do groty, która miała prowadzić do podziemnego królestwa. Wokół niej znajdowały się liczne skały rozstawione parami. Ich aranżacja sugerowała jakiś symbolizm. Zarówno Mike, jak i Roy mieli dostęp do map kompleksu, co pozwalało im udać się prosto do stolicy. Podziemia posiadały liczne dodatkowe ścieżki, pozostałości po wykopaliskach, jak i najzwyklejsze pułapki na nieproszonych gości. Należało przy tym pamiętać, że mapa była dość przedawniona. Biznes z krasnoludami prowadzono z portu handlowego daleko stąd. Od dawna nie było potrzeby wysłania dyplomatów w te okolice.

Pytaniem było, czy warto kierować się wprost na spotkanie. Mogli również szukać pojedynczych krasnoludów w tunelach, czy spróbować znaleźć mniej oczywiste wejście do stolicy.

- Cóż za prymitywna rasa - westchnął inżynier, łapiąc się za głowę wyraźnie zirytowany. - Nie posiadają portu kosmicznego, czy nawet zwykłego lotniska w swojej stolicy? Cóż za strata czasu - to powiedziawszy wyciągnął przed siebie rękę, a na posadzce rozbłysły dwa portale z których wyłoniły się jednokołowe skutery.

- Powinny być dość wygodne do poruszania się po kopalniach. Wiem, że szybko się uczysz. Ale w razie czego masz tutaj instrukcję obsługi, jeśli nigdy takiego nie dosiadałeś, Mike - zaoferował kompanowi, gdy w wyciągniętej dłoni pojawiła się około dwudziestostronicowa książeczka. Zaś po chwili naokoło Roya zaświeciły znowu portale z których tym razem zaczęły wylatywać mechaniczne ptaki.

Nim Mike odebrał książeczkę od Roya, zobaczył przed oczyma interaktywny tutorial Great Sage. - Jednoślad [model] pozwala na podróż po terenach miejskich, będzie wymagał jednak zwinności w transporcie wewnątrz górskim. Ułóż dłonie na uchwytach. Wykorzystuj przyciski po lewej stronie do zmiany prędkości. Przechylając ciało, możesz zmieniać kierunek pojazdu. Zastosować overlay Y/N?
Małe stado wron rozleciało się we wszystkie strony, szybko oddalając się od dwójki dyplomatów. Na piersiach ptaków widniało godło Nowego Imperium, które miało z dumą poinformować wszystkie napotkane krasnoludy do kogo należały ów maszyny.
- Ci zwiadowcy są wyposażeni w kamerę podczerwoną, radar, głośnik i mikrofon. Po drodze zaktualizuję mapę i sprawdzę czy nie ma w tych kopalniach czegoś interesującego. Jeśli kogoś znajdę, możesz się pierwszy odezwać. Dobrze byłoby mieć też opcję kontaktu gdybyśmy się rozdzielili, więc chciałbym żebyś to założył - poprosił, podając Mike’owi zakładaną na ucho słuchawkę z mikrofonem i małą anteną. - W sprzęcie podręcznym nie stosuję plutonu 238 jako źródła zasilania, więc baterie potrzymają tylko kilka godzin. Za to nie musisz obawiać się o promieniowanie.

Mike poczuł przyjemne ciarki na plecach, a jego ciało zalała fala ciepła, po czym usłyszał w głowie kobiecy głos: - Mam obawy co do waszej możliwości kontaktowania się radiem w tego typu tunelach. Zrobię, co mogę, aby zachować cię w kontakcie z twoim nowym przyjacielem — obiecała Hestia.
Nie wiedziałem, że to potrafisz! Myślałem, że tylko ja mogę się z Tobą porozumiewać, o moja bogini - odpowiedział w myślach Mike. Nie był zaskoczony dziwnym zachowaniem Hestii, przez ostatnie 3 lata niejednokrotnie zachowywała się nietypowo. Niemniej była boginią, a on zwykłym człowiekiem - kimże był, aby ją oceniać? Great Sage’owi z kolei pokiwał głową, czymkolwiek ten overlay był, nie mógł mu zaszkodzić. Ostatecznie odezwał się do Roya, zabierając od niego słuchawkę - Po prostu wejdźmy do nich. Nie mamy się czego obawiać, sprawiedliwość jest po naszej stronie. Przecież przybywamy pokojowo z misją dyplomatyczną, a nie knujemy coś, jak jakieś szczury - rzekł bohater, który zamierzał po prostu wjechać do królestwa krasnoludów.
Hestia odparła na zdziwienie bohatera. - Przeczuwam niepokojące niebezpieczeństwo w tej krainie. Postanowiłam obdarować cię moją opatrznością. - ostrzegła.

****

Mike wyrwał do przodu na swoim monocyklu, zostawiając ostrożniejszego Roya za sobą. Naukowiec nie interesował się dogonieniem partnera — wolał jechać na tyle wolno, aby jego ptaki ostrzegły go na temat swoich znalezisk w podziemiach. Doszukały się nawet jednego krasnoluda, który od razu rąbnął w maszynę kilofem, wyraźnie przestraszony. Uznając to za naturalną reakcję, Roy nie zareagował, trzymając się trasy do podziemnej stolicy.

Jazda trwała dość długo. Z uwagi na nierówny teren i ostre zakręty Mike nie mógł aż tak popędzić swojej maszyny. Mimo tego miał dobry ubaw, zachowując tempo, które pozwalało mu czasem przejechać kawałek po ścianie. Innymi razy spadał w dziury w podłodze, bo tak miała wyglądać trasa. Wszystko wskazywało na to, że krasnoludy wykopywały tunele w poszukiwaniu kruszców i metali, nie dbając o ergonomię podziemia. Jego losowość stanowiła pewnego rodzaju naturalną barierę, która mogłaby zgubić mniej doświadczonych podróżnych. To jednak nie tak, że nie było tu komnat. Mike i Roy kilkakrotnie przejechali przez duże, puste hale, stanowiące byłe lub wciąż funkcjonujące wykopaliska. W wielu z nich widzieli zdobne kamienie rozstawione podobnie jak przed wejściem do jaskini.

Tego typu skalna aranżacja znajdowała się również przed bramą miasta. Będąc już sporo z przodu, Mike ujrzał ją pierwszy. Była to dwumetrowa, podnoszona krata umieszczona w litej ścianie, rosłej na sześć metrów aż po sufit. Kamienna bariera była wypolerowana na płasko i ozdobiona witrażami, pod którymi paliły się liczne świece. Wrota były uniesione, umożliwiając swobodny przejazd. Za bramą był przedsionek w formie dużego kamiennego placu, na którym znajdowały się ławy i posągi krasnoludów. Za przedsionkiem była kolejna brama, tym razem stworzona z litej skały i pozbawiona zdobień. Jej mur był równie wysoki, co pierwszej, jednak nie sięgał sufitu. Jaskinia otwierała się przez całą długość przedsionka, aż w końcu wyrastała na piętnaście metrów w górę. Zbliżając się dopiero do pierwszej bramy, Mike już widział w oddali pnące się po sufit kolumny domów ze światłem w oknach, liczne kamienne ścieżki i mosty.
Mike początkowo chciał wyhamować przed bramą i poczekać na straż. Nie wiedział jednak, jak daleko jest Roy i uznał, że głupio byłoby, jakby załatwił całą procedurę przed seniorem. Co więcej, gdyby jego starszy towarzysz musiał przechodzić proces odprawy ponownie. To byłoby marnowanie czasu oraz wyglądałoby nieprofesjonalnie. Dlatego postanowił poczekać w stosownej odległości do wejścia na towarzysza, aby razem wkroczyli do domostwa krasnoludów. W ten sposób lepiej zademonstrują siłę, powagę i majestat Imperium. Wykorzystał ten czas na zastanowienie się, czy wyważenie wejścia siłą, w razie takiej potrzeby, byłoby akceptowalne. Nie znał na tyle kultury krasnoludów, więc nie wiedział, jak one przechodzą do demonstracji siły. Dlatego zwrócił się z tym pytaniem do Great Sage’a.
- Kultura krasnoludzka nie wykazuje akceptacji niszczenia mienia. W szczególności odnosi się to do tworzywa z materiałów twardych, w tym metali.
Dziesięć minut później Mike usłyszał odgłos trzepoczących skrzydłami mechanicznych ptaków, a chwilę później samego Roya który wyjechał w końcu na spotkanie znudzonego bohatera, wraz ze swoim stadem zwiadowczych wron.
- Wybacz zwłokę, ale chciałem przy okazji stworzyć jak najdokładniejszą mapę kopalni. Zwłaszcza jeśli jest to jedyna droga do stolicy krasnoludów i będziemy musieli ją przebyć ponownie w drodze powrotnej, być może w większym pośpiechu - wyjaśnił się inżynier, pokazując chłopakowi trójwymiarową mapę w postaci hologramu wyświetlanego nad jego otwartą dłonią. - Skoro już na mnie poczekałeś, to nie zaszkodzi też sprawdzić, co jest po drugiej stronie tego przedsionka, zanim sami się tam zbliżymy - zauważył, z zaciekawieniem przyglądając się krasnoludzkim konstrukcjom. W tym samym momencie diody w oczach wron zamigotały na moment, otrzymując nowe polecenia i aktualizację programu. Zwiadowcy mieli tym razem za zadanie polecieć w stronę muru na drugim końcu przedsionka i usadowić się na jego szczycie, tak by mieć otwarty widok na jego przeciwną stronę. Podczerwone kamery miały wykryć żywe istoty, jak również gorętsze miejsca które wskazywałyby na aktywną pracę i być może zaawansowaną maszynerię.

Mike przyjął informację od Great Sage’a bez dodatkowego komentarza. W zasadzie się tego domyślał. Za to był zainteresowany ptakami Roya -Uuu, jakie mają możliwości? Widzą przez ściany? Strzelają laserami? Wykrywają ultradźwięki? I w ogóle, dlaczego wrony, a nie kruki? - zagadnął swojego towarzysza bohater.
Inżynier otrzepał się z kurzu zebranego w trakcie przejażdżki po krasnoludzkich tunelach, a po chwili obraz na jego hologramowym wyświetlaczu zmienił się, by pokazać schemat budowy ptasich zwiadowców.
- Promienie Roentgena nie przenikają przez tak gęste materiały, jak kamień czy metal - rozpoczął szybkie wyjaśnianie. - Mogę im dać laserowe wskaźniki. Ale mocniejsze lasery do użytecznej pracy wymagałyby większego źródła zasilania, które znacząco zwiększyłoby ich gabaryty. Lasery również nie przecinają gęstych obiektów tak szybko, jak na filmach, więc mają ograniczone zastosowanie na polu bitwy. Użyłbym ich na przykład do sabotażu łatwopalnej bądź wybuchowej amunicji w zbrojowni lub ciężkich pojazdach naziemnych. Wrony mogą wykrywać ultradźwięki, jeśli uznałbym to za konieczne i wyposażył je w odpowiednie mikrofony. Jednak do typowego zwiadu bardziej użyteczne są częstotliwości słyszalne przez ludzi. Generalnie używam ultradźwięków tylko do dokładnego mierzenia dystansów. W tym momencie wyposażyłem je w kamery podczerwone, by wykrywały żywe istoty o temperaturze ciała znacząco wyższej niż otoczenie. Wrony mają mniejsze gabaryty niż kruki. A wybieram kształty naturalnych zwierząt na zwiadowców ze względów estetycznych, jak również dlatego, że przyciągają mniej uwagi, gdy z większej odległości ciężko rozpoznać je jako maszyny, nawet jeśli nie przystosowałem ich wyglądu do lokalnej fauny - żmudne wyjaśnienia wyraźnie nie irytowały ani nie męczyły Roya, który z zapałem kontynuował, dopóki na wszystkie pytanie nie została udzielona dokładna odpowiedź.

Mike chwilę się zastanowił i dodał - A to czy widok wrony w środku kopalni jest czymś naturalnym? Kanarek nie byłyby sensowniejsze? Rozumiem dostosowanie do lokalnej fauny, ale chyba trzeba byłoby dopasować również do warunków. Wrona latająca po szybie górniczym chyba nie jest czymś typowym? - to pytanie Mike zadał na głos, ale skierował je również do Great Sage’a. Ciekaw był porównania odpowiedzi Roya do tego, co sam usłyszy.
- Wrony nie zostały zarejestrowane w szybach górniczych żadnej znanej planety. Najpopularniejszym latającym stworzeniem jaskiniowym są nietoperze. - ocenił Great Sage.
- Nie jest - zgodził się Roy, kiwając głową. - Stado kanarków również by nie było. Jeden wypuszczony kanarek musiałby znaleźć wyjście z kopalni w ciągu kilu dni, bądź zdechłby z głodu, prageniania, wyczerpania, bądź stresu. Poza tym wątpię, czy kanarki są częścią lokalnej fauny. Jednak w tym przypadku nie zależy mi na ukrywaniu się. Nie jesteśmy intruzami, lecz oficjalnymi wysłannikami Imperium. Dlatego wrony noszą na piersi godło imperium. Tym razem wybrałem je tylko ze względów estetycznych.

Po drugiej stronie muru ptaki zobaczyły miasto: długie kamienne ulice i liczne przybytki. Wszelkie domostwa budowane były w spiralnych wieżach sięgających po sufit groty. Miasto wyglądało, jakby od początku było tak zaplanowane: krasnoludy oczyściły tę część góry z materiału, pozostawiając filary w których mogli wydrążyć mieszkania. Populacja miasta była nieduża. Ulicami przechodzili pojedynczy, białobrodzi krasnoludzi. Jedyne zgromadzenie znajdowało się pod bramą do drugiej bramy przedsionka. Grupki krasnoludów z armatami stały pod rampami gotowe do wepchnięcia broni, a inny siedział na ławie obok dźwigni wychodzącej z tyłu bramy. Gdy zobaczyli ptaki, spojrzeli po sobie niepewnie. Co zaskoczyło Roya, krasnoludzi nie pojawiali się na podczerwieni. Ptaki były w stanie dostrzec tylko tych, którzy siedzieli w świetle, prezentując się przed kamerami. Temperatura kosmitów była z grubsza identyczna z otaczającymi ich skałami.

- Moi zwiadowcy zauważyli coś ciekawego. Nie jestem biologiem, więc nie wiem jakim procesom biologicznym podlegają mieszkańcy tych jaskiń. Ale wydają się zimni jak skały. Nawet gdyby byli zmiennocieplni, to pod ziemią nie mają słońca które mogłoby ich ogrzać i pobudzić do wyższej aktywności. Więc zakładam, że muszą być mocno letargiczni z taką temperaturą ciała - zauważył kontradmirał, kontynuując wyjaśnianie Mike’owi. - Możliwe też, że są to maszyny. Jednak androidy tej wielkości również powinny być cieplejsze, o ile nie siedzą bez przerwy w ‘standby mode’. Ich technologia również nie wydaje się być na poziomie mikroelektroniki. - zakończył, zamyślając się przez moment. A po chwili odezwał się ponownie do bohatera. - Mike, to jest chyba dobra okazja. Więc powiedziałbyś mi może jaki masz stosunek do identyfikowania inteligentnych istot jako “ludzi”? Czy kładłbyś tą samą wagę na życiu kosmitów o zaawansowanej inteligencji, która może być niższa, bądź wyższa od ludzi z Imperium? Czy ich zaawansowanie technologiczne ma dla ciebie znaczenie? W którym momencie człekokształtna małpa używająca kamieni jako prostych narzędzi przestaje być zwierzęciem, a staje się człowiekiem? I czy uwzględniłbyś sztuczną inteligencję o podobnych zdolnościach rozumowania jako inteligentną istotę która zasługuje na “życie”?
Dużo pytań. Skomplikowanych pytań. Ale odpowiedź była prosta - Tak długo, jak służą mojej sprawie. Jak służą Imperium - dodał - wtedy traktuję ich jak swoich. Gdy jednak służą Demon Lordowi, to są jedynie pyłem pod stopami i przeszkodą do pokonania. - odrzekł bohater, który nie miał czasu na filozoficzne dyskusje, ponieważ czekało go zadanie do wykonania. Nie chciał jednak wyjść na gbura, więc dodał - Jeśli uważasz, że nie są ludzcy i należy ich dla dobra Imperium wyeliminować, to nie mam z tym problemu. Ale Ty tu jesteś od myślenia, więc liczę, że Twoja ocena będzie uczciwa, a nie oparta o kaprys - mówiąc to spojrzał mu prosto w oczy. Mike wiedział, że niektórzy lubują się w zabijaniu dla zasady. Robią to często i gęsto, gdy tylko nadarzy się okazja. Heros samemu niejednokrotnie odbierał życie, ale zawsze stał za tym jakiś ważny powód, a nie emocjonalna błahostka. Dlatego dokończył - Prawdziwą siłą jest niepoddawanie się zwykłym zachciankom, a czynienie dobra. - tak uczyła go Hestia, ale nie skonkretyzowała nigdy, czym jest dobro.
- Oczywiście - odpowiedział Roy, gdy czarna osłona jego hełmu na moment stała się przezroczysta, by pokazać usatysfakcjonowany uśmiech przystojnego mężczyzny z połową twarzy pokrytą wszczepami. - Chyba jednak dobrze się zrozumiemy, Mike. Bałem się, że młody mężczyzna taki jak ty łatwo daje się ponosić emocjom. Ale skoro taką dałeś odpowiedź, to trzymam cię za słowo. Prawdziwy mężczyzna, a tym bardziej bohater, zawsze dotrzymuje słowa, nieprawdaż? Ja również mogę obiecać, że nie dam się ponieść emocjom w ocenie dobra i zła. Wszystko zależy od ich siły, nastawienia i użyteczności, bądź zagrożenia względem Imperium.
Mike kiwnął głową zadowolony z tego, co usłyszał. Nie miał nic więcej do dodania, więc zaproponował, aby po prostu udali się do bramy i zobaczyli, jak sytuacja rzeczywiście wygląda. Bohater faktycznie był ciekaw, co się stało z krasnoludami, że Roy tak specyficznie na nie zareagował.

Gdy dwójka agentów nowego imperium dotarła do mniej-więcej połowy przedsionka, brama wyjściowa przed nimi, jak i brama witrażowa za nimi, zamknęły się z głuchym łupnięciem stalowych krat. Za plecami Roya i Mike’a doszedł gromki, uradowany krzyk - Mōmy jejich! - gdy rozstawione przed wejściem do przedsionka kamienie odwinęły się niczym pancerniki. Z ich wnętrza wyskoczyły okrągłe obrzmiałe nosy, długie sine brody, oraz puszyste, białe brwi, które niemal kompletnie zasłaniały pomarszczone, koralikowate oczy.
- Ci z gōry gŏdali, iże dwōch bydzie, co niy? - spytał jeden z krasnoludów, najmniejszy z ekipy.
- I...i co my mōmy z niymi zrobić? Ôstawić jejich tam? Dlŏ pokoju? - przejmował się drugi, nieco chudszy od pozostałych.
- Kaj ôstawić, ty geodo! Zabić, za nim namieszają jak ci piyrsi! - krzyczał przygarbiony krasnal, podchodząc małymi kroczkami do bramy, chodem przypominającym kaczkę na lądzie. - Dŏwać kanōny! - wrzasnął w stronę bramy wyjściowej.

- Wygląda na to, że zaczęli od pokazu siły. Dobrze, że nie marnują naszego czasu - westchnął z ulgą kontradmirał, a spod jego płaszcza wyleciała opalizująca metaliczna kula wielkości dłoni. Poza tym, że posiadała ogólny kształt orba, jej powierzchnia bez przerwy falowała, jakby była wystawiona na działanie silnego wiatru. Przypominała mocno wzburzoną kulę rtęci.
O dziwo, wyglądało na to, że nie została przywołana przez portal jak wszystkie jego poprzednie gadżety.
- Nie przejmuj się ich działami, Mike. Jeśli obawiasz się, że będą cię w stanie zranić, to możesz trzymać się blisko mnie - ostrzegł cichaczem towarzysza. Chyba póki co chciał sprawdzić tylko zdolności bojowe krasnoludów, nie traktując ich jeszcze jako poważnych przeciwników. - Ale masz wolną rękę. Działaj jak uważasz za stosowne.

Mike wyprostował się. Było widać w tym geście pewną władczość, wewnętrzną pewność siebie. Po czym korzystając ze swojej siły tupnął nogą o podłoże, aby zwrócić uwagę krasnoludów. Spojrzał na nich z góry, ale nie z pogardą, tylko naturalną wyższością dowódcy - wręcz protekcjonalnie. Rzekł donośnym głosem, ale nie krzycząc, bo krzyczą jedynie słabi - To tak traktuje się wysłanników Imperium? - rzucił bohater i pokręcił głową. Po chwili spiorunował wzrokiem najbliższego krasnoluda i zwrócił się do niego - Przedstaw się żołnierzu, bo będę do Ciebie przemawiał. A jeśli tego nie rozumiesz to…

Nastąpiła sekunda przerwy, podczas której Mike poprosił Great Sage’a o pomoc w znalezieniu odpowiednich słów w gwarze krasnoludów. Po chwili dokończył - czmychoj po majstra pieronie jedyn, bo Ci wungiel z batków bydom wyciongać. Ino chyżo, nie szczędź szczewików. A Wy do izby prowadźta, nie bydom tu czekać w tym bajzlu. - rzekł Mike, starając się wszystko intonować. Mówiąc to, wziął się pod boki i patrzył rozmówcy prosto w oczy.

Krasnoludy obróciły się ku sobie na naradę, jednak ich gromkie głosy nie pozwoliły na zachowanie jej w tajemnicy.
- Prziszoł do nŏs jak do swojich! - narzekał jeden
- Zbir! Zbir!
- Byfele wydŏwŏ! Za stary na to je żech! Biermy go dalij! - apelował młody
- Cicho! Słyszoł iże kanōny, a gŏdać prōbuje. Wōntpiã coby kryńciōł, tyn szkła na mordzie niy nosi. Co jak kanōny za słabe na niego? Pogadajmy! - zadecydował w końcu najstarszy. Machnął dłonią do towarzyszy którzy rozpierzchli się w jakieś boczne dróżki jaskini. Sam odwrócił się z powrotem do Mikea i podszedł do bramy, mówiąc:
- Już, już. Niy noś sie pōn. Za stary je żech coby cudzych szanować. Po diŏbła wy do nŏs w górã? Pokojowy wysłaniec by wiedzioł, coby bez szklanne wrota niy przechodzić. Tōż widać, iże zaproszōny pōn niy bōł! - wskazał palcem na witraże w murze, choć od swojej strony Roy i Mike już ich nie widzieli. Nie były one wstawione w oknie, a jedynie od wejściowej strony muru. Najpewniej po to, aby zamknięty w przedsionku nie mógł zrobić sobie dziury do wyjścia z niego.
Roy zauważył, że działa zostały wywleczone na mur. Niepewne krasnoludy przyglądały się jednak sytuacji pod bramą, jeszcze nie strzelając.
- Ah, męcząca ta ich gwara - westchnął ciężko pod maską i pokręcił głową inżynier. - Również spróbuję ją przeanalizować. Ale będę potrzebował na to trochę więcej czasu i danych niż ty, Mike. Więc póki co rozmowa należy do ciebie.
Po tym oznajmieniu, większość ze zwiadowczych wron na murach wzbiła się w powietrze i poleciała w stronę budynków po drugiej stronie bramy, by przysłuchiwać się rozmowom wszystkich krasnoludów jakich napotkały zarówno na zewnątrz, jak i zaglądając przez okna do ich domostw. Starały się jednak trzymać bezpieczny dystans, by nikogo niepotrzebnie nie prowokować. Royowi póki co zależało tylko na zebraniu danych o ich języku. Zaś na murach pozostała jedynie ta sama liczba wron co skierowanych na ich dwójkę dział. Tak, by każdy ze zwiadowców miał na oku jedno z nich oraz obsługujące je karły.

-Chopie, Ty mi tu godoć bydziesz gdzie ja włazić a nie włazić mom? Ja ni hazok jest, halbe postawisz, harynki obalim to wybaczom zniewage - tutaj Mike puścił oko - Haja zbedno mi je, więc pokój tam. Ponoć sami se chceta władać, bez imperyjnej administracyji. Toć przybylim sprawdzić, czy można czy nie można. A żem zastali u Was zwierzoludy hasające to nie łonaczylimy, tylko do Was gibamy. I tak nas witacie? Kanonami w gości? Toć to symboli nie widzita? Hę? Pieruny jedne - tutaj Mike zaśmiał się w głos - huncwoty, kto tu ubermajster jest? Pogadać przybylim, aby wywiedzieć cóż to - zakończył Mike, wykorzystując paplaninę, ustawiając się klatką piersiową do działa. Gest ten miał pokazać odwagę bohatera, a w rzeczywistości chciał on przejąć pędzący pocisk i przekierować go w inną stronę. Plany planami, jednak heros wiedział, że za takimi wyczynami musi stać również jakaś logika, dlatego zapytał Great Sage’a, czy w ogóle taka akcja jest możliwa.
Krasnal splunął na ziemię - Wozić mi sie bydzie gnojek z mordōm dziecka. Żŏdyn sam z gwiŏzd niy przyłaził ilem żōł, narŏz dwie grupy i jeszcze z inkszych włości? Ta jasne! - palcem wskazał na Mikea - Prziznej sie, sōm żeście sam nŏs atakyrować, iże żeśmy za krōlym na szyty niy poszli! - uniósł otwartą dłoń, sygnalizując swoich kanonierów. Nie opuścił jej jednak jeszcze do strzału.
W tym czasie młody bohater otrzymał analizę swojego mędrca. - szansa na przekierowanie toru lotu kuli na twoim obecnym poziomie postaci wynosi około 65%, zakładając standardowy pocisk z działa.
-I mielibym pakować się do kotła Wasego jak gołowąsy jakie? Jeszcze rozmawiać, miast pierdu puścić górkę z dymem? Niby siwy, niby broda zacna, a pod kopułką to Ty masz co rozum, hę? Widać, że nie sztygar. - po chwili przetrawił co usłyszał i już normalnie rzekł - Króla zostawiliście? To komu służycie?
Mężczyzna poczerwieniał na twarzy, biorąc zamach ręką do wymachu. Powstrzymał się jednak gdy Mike zmienił temat i zamiast tego łupnął nogą o ziemię.
- Sami sie sobom sużymy! W sercu skały jak Odyn chcioł! Żŏdnych magicznych krōlōw nōm niy trza! - gorączkował się.
-A to dobra rzecz! Jak siła jest po Waszej stronie, to i prawo również! - rzekł Mike z uśmiechem i machnął ręką. W ogóle nie było widać po nim, że wycelowane działa oraz cała kłótnia, zrobiły jakiekolwiek wrażenie. Ot, zwykła waśń - To jak decyzje podejmujecie? Jakiś wiec, macie swoich przedstawicieli? I co król nabroił, że go nie potrzeba? - przewroty nie są niczym dziwnym, ale zawsze je coś motywuje, dumał bohater. Nie obala się władzy bez powodu.
Brew krasnoluda podskakiwała, gdy zbierał myśli w całość. - Dobrŏ, powiydz ty mi, fto wy sōm i po co sam prziszli żeście? Może i je żech gotowy ci uwierzić, iże za wartko skoczōłch do wzniōskōw. Choć je żeś tak samo niylynkawy, co te motyki przed tobōm.
Mike wzdechnął i rzekł - My Imperium, Wy chcecie niepodległość. My sprawdzamy dlaczego i czy macie siłę się bronić przed problemami typu zwierzoludy-najemnicy. Tyle - wzruszył ramionami bohater, bo nie było w tym większej filozofii.
Krasnolud zaczął masować się po brodzie przez dłuższą chwilę. Po dobrych dwóch minutach myślenia spytał zdziwiony. - A co wōm do tego?
Roy, który przez ten czas przysłuchiwał się dyskusji, starając się nie zwracać uwagi na swoją szklaną twarz, miał możliwość uważnie analizować ich otoczenie. Krasnoludy wstrzymywały ostrzał nie tylko dlatego, że Mike próbował rozmawiać. Do Roya zaczęły dochodzić dźwięki z wnętrza posągów rozstawionych po przedsionku. Przyglądając się im bliżej zauważył łączenia wskazujące, że to prawdopodobnie maszyny.
Kontradmirał nie otworzył ust. Jednak w słuchawce którą otrzymał od niego Mike rozbrzmiał beznamiętny kobiecy głos. - Wiadomość od Mr. Atom: Posągi krasnoludów są zmechanizowane. Wygląda na to, że szykują na nas następną pułapkę. Nie przerywaj rozmowy. Zastosuję środki zaradcze.
Tymczasem Roy ziewnął głośno, teatralnie zasłaniając czarną maskę ręką, mimo braku takiej potrzeby. Zachowywał się tak, jakby nudziła go ta rozmowa. W następnej chwili wyciągnął przed siebie rękę w której pojawił się mały portal z którego wyłoniła się gruba książka o tytule “Imperium i pokój”. Roy otworzył ją na losowej stronie i zaczął czytać. Portal jednak zamiast zniknąć unosił się dalej w powietrzu, służąc mu jako lampka do czytania.

Mike pokiwał głową, zarówno odpowiadając w ten sposób krasnoludowi co towarzyszowi. Zadarł głowę do góry w zamyśleniu, a potem nagłym ruchem spojrzał prosto w oczy swemu rozmówcy. Na ustach wykwitł mu fanatyczny uśmiech - Słuchaj bratku, to jest tak. Tylko silni przetrwają, na słabych nie ma miejsca. I to przyszliśmy sprawdzić, czy jesteście słabi. Jak tak, to o żadnej niepodległości nie ma mowy, zostajecie częścią Neo Cesarstwa. My jesteśmy dyplomatami, a jeśli nie potraficie w dyplomację, to oznacza, że jesteście słabi. - spojrzał na niego wymownie.
Brak zrozumienia wypowiedzi Mike'a wyrzeźbił się na twarzy krasnoluda. - A ić ty, mynczã mordã z tobōm i dalij nawet niy wiym diŏbły ty chcesz. Jak wybadować naszã siyłã? Po diŏbła? Jake cysŏrstwo? - wrzeszczał oburzony. Idea, że dwójka kosmitów skądś przyszła sprawdzać ich siłę była dla niego zbyt abstrakcyjna i nieoczywista. Nim jednak zdecydował się co chce zrobić, zniecierpliwiony kanonier krzyknął do niego: - To strzylōmy jejich eli niy?! Reumatyzm mi się zaczynŏ ôdzywać!
Stary krasnolud pod bramą machnął na to ręką: - A strzylej! Niesamowicie podyjzdrzane zorty. Pozbywamy się i nigdy niy dotarli
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 26-09-2023, 13:48   #6
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Eidith
Planeta Croak-7

Gdy postępował podbój galaktyki, ludzie w pewny momencie zmęczyli się wymyślaniem nazw dla każdej z planet. Dlatego zaczęli je numerować na podstawie odległości od gwiazdy danego układu słonecznego. W tym przypadku gwiazda Croak była biała w oczach ludzi, jednak badania wskazywały dużo zielonej barwy w jej falach. Croak-7 było siódmą planetą od tej gwiazdy. To tutaj, na ogromnym gwiezdnym bagnie, Millia prowadziła jeden ze swoich biznesów wykorzystując lokalną populację żaboludów. Ci jednak nie chcieli od dłuższego czasu współpracować.
Gdy Eidith weszła na planetę przez portal, prowadząc ze sobą Yato, Mors od razu się jej ukłoniła. Fernando przywitał się, uchylając kapelusz.
- Mamy Grey Goo. - wyjaśnił Fernando. - Nie wiemy, kto zalał planetę nanitami, ale jest tu już szary ocean maszyn, które nie robią niczego poza zjadaniem materii i tworzeniem większej ilości siebie. - wytłumaczył sytuację.
- Analizowaliśmy ludność, jedna z ich wiosek jest tam. - Mors pokazała na kolekcję drzew w oddali bagna, pod którymi rozwieszone były namioty. - Mają szamańską religię. Wyznają wiatr, ogień, wodę, ale też światło i śmierć. - opisała odpowiedź na przydzielone parze zadanie.
- Myślą, że rozwścieczyli elementy i właśnie śmierć po nich przybyła. - dodał Fernando. - Kara za patrzenie w stronę gwiazd.
Eidith postąpiła parę kroków w przód, minęła Fernando kładąc mu dłoń na ramieniu z uznaniem po czym zbliżyła do Mors. Objęła ją jedną ręką w pasie, a drugą uniosła jej podbródek.
- Mors, nie kłaniaj mi się. Przecież wiesz, że jestem twoja. - Z tymi słowami na twarzy Kostuchy pojawił się delikatny, ciepły uśmiech. Był to pierwszy raz gdy jej usta się wykręciły ku górze odkąd opuściła stację. - Porozmawiamy jeszcze po wszystkim a teraz weźmy się do pracy. - Pocałowała ją subtelnie w usta, po czym zwróciła się do wszystkich.
- Hmm… na tą chwilę ta chmara nanitów przyda się naszej sprawie, jednak będzie trzeba się ich pozbyć. Deszcze bomb EMP powinien załatwić sprawę, Milia na pewno ich nie pożałuje dla dobra jej biznesu. - Odpaliła papierosa i podeszła kawałek by spojrzeć na wioskę. Bardzo dobrze na nią spojrzeć.
- Jak myślicie, przybrać formę biblicznego anioła? Jakaś figura z setkami oczu? Czy może pójść w vanilla żniwiarza? Na tą chwilę mam za mało argumentów do przekonywania dlaczego śmierć chce ich brudnego oleju. - Zaciągnęła się dymem i odwróciła się do swoich. - W sumie też mogę ich po prostu zmusić terrorem. - Dodała.

- Strach naszych wrogów to obawy naszych sojuszników. Jeżeli planujesz współpracę z innymi, odradzałbym reputację horroru. - skomentował Yato.
Fernando wzruszył ramionami. - Jeżeli mamy dzwonić po EMP to musimy się z nimi zadawać? - spytał dla pewności.
- Pochodzenie nanitów pozostaje tajemnicą. - zwróciła uwagę Mors.
Oglądając z tej odległości wioskę, Eidith widziała w niej faktycznie przerośnięte żaby. Duże okrągłe ciała, niewielkie kończyny, oraz podłużne głowy pozbawione szyi. Stworzenia te posiadały wytwory z gliny oraz narzędzia pokroju łopat i kilofów, nie było jednak śladu technologii elektrycznej czy chociażby parowej. Odróżnienie mężczyzn od kobiet było dla kostuchy niemożliwe z uwagi na ich podobieństwo. Niektóre żaboludy nosiły jednak płaszcze, często zrobione z liści. Mógł to być symbol statusu lub wyznacznik roli w społeczeństwie.
- Animals. - Mruknęła pod nosem, przyglądając się ich życiu codziennemu. Sama myśl o tym, że ludzkość też tak bardzo dawno temu wyglądała napawała ją obrzydzeniem. Ale była tu w interesach a nie przyjemnościach.
- W sumie jakby tak się zastanowić te nanity to większy problem niż początkowo mi się wydawał. W końcu dotarło do mnie twoje nawiązanie do Grey Goo Ferdynandzie. - Skinęła głową do kapelusznika. - Yato… Pani Belly wspomniała jaki to z Ciebie wspaniały inżynier. Potowarzyszysz mi do tej masy nanitów. Maszyny mają numery seryjne czy coś w tym stylu… tak sądzę. - Zaciągnęła się dymem ostatni raz krusząc papierosa w zamrożony proch.

- Mamy zostać i obserwować wioskę? - zapytał Ferdynand, gdy Yato ruszył za kostuchą.
- Nanitów zwykle się nie oznacza. - stwierdził Yato. - są za małe, żeby to miało sens… choć nie, nie jestem inżynierem. Pomagałem Belly zrozumieć zachowanie korupcji w jej badaniach, na podstawie moich przeszłych doświadczeń. - wytłumaczył.
Kostucha zmrużyła brwi. - Czyli musze zdemolowac każdą placówke która produkuje nanity? W sumie to nie jest taki zły pomysł. Oficjalnie banuje tą technologie. Zbyt niebezpieczna. - brzmiała dziwnie poważnie i wierzyła w swoje słowa. Zwróciła się po tym do Mors i Ferdynanda. - Mors obserwuj wioskę czy coś się nie dzieje wśród tych dzikusów. Ty Ferdynandzie skontaktuj sie z moją nową bestie i powiedz jej że potrzeba nam czegoś co produkuje impuls elektromagnetyczny, inaczej nic z tej planety nie zostanie. O grey goo tez oczywiscie wspomnij. - Po tych słowach wzniosła się w powietrze i skierowała tam gdzie jest najbliższe skupisko tych upierdliwych machin.
Yato podążał za Eidith wykonując dalekosiężne, kilkukilometrowe skoki. Nie minęło długo, nim znaleźli się na skraju podłużnego oceanu szarej masy. Bardzo powolnym ruchem pochłaniała ona glebę, drzewa, skały i każdą inną materię na swojej drodze. Przez pierwszy kilometr powierzchnia nanitów była wypukła od pochłanianych przez nią rzeczy. Im dalej, tym bardziej gładka i niewzruszona.
- Ludzie? - mechaniczny głos rozległ się od masy. - Odejdźcie.
Eidith uniosła brwi. Była szczerze zaskoczona, że ta masa jest świadoma.
- Nie mogę, jestem tu w interesach. - Zaczęła Kostucha, spoglądając na Yato, nadal nie kryjąc zdziwienia. - No może jak mi powiesz…powiecie? Kto was tutaj zesłał. Wtedy się zastanowię. - Dodała po chwili.

- Przejmuję tę planetę w interesie Toborów. Jest niezamieszkała przez wasz gatunek, odejdźcie. - apelowała maź.
- A ja jej muszę bronić w interesie swojej koleżanki. Konflikt interesów to się nazywa. Między nami… naprawdę mnie nie obchodzi los tych zwierząt. Ale pocą się jakimś cennym świństwem dla mojej wcześniej wspomnianej koleżanki. Dlatego tu jestem. Wątpię żeby twój silikonowy móżdżek wiedział kim jestem, albo wiedział co to strach. Więc słucham jakieś sensownej propozycji od was. - Rozłożyła ręce na boki bacznie obserwując masę. Zmniejszyła też znacznie temperaturę swojego ciała, gdyby masa nanitów chciała ją dotknąć natychmiast powinna zamarznąć.
- Fauna tego świata jest bezużyteczna. Możesz ją wynieść na odchodnym. - zaproponowały nanity.
- Jak ją całą wchłoniesz to już nie będzie produkować więcej oleju. Który jest cenny! - Wystawiła palec ku górze pouczająco. - A to jedyna farma tych zwierząt. Skonsultuje się ze swoją koleżanką. Wasz los jest w jej rękach. - Oznajmiła po czym podeszła do Yato.
- Whats your take on this? Jesteśmy w stanie to usunąć bez EMP? - Zaczesałą włosy za ucho.
Yato zaczął się zastanawiać. - Wysoką temperaturą, może? Albo kwasem? Jeżeli zniszczymy te mechanizm szybciej, niż mogą przetwarzać swoje szczątki na nowe kopie, będziemy mieli ich z głowy. - zawnioskował. - Wątpię, aby Millia była gotowa oddać temu planetę. Zresztą to nie tak, że Tobory zaoferowały jej w zamian jakiś biznes.
- Jako cywilizowany człowiek postanowiłam najpierw porozmawiać. - Przyznała. - Nie wiem, czy Ferdynand już rozmawia z Milią, ale musimy zaktualizować sytuację, że to szlam jest świadomy i nie odpuści. Udajmy się do najbliższego portu, muszę się z nią połączyć. -
Z tymi słowami wzleciała nieco ku górze. - Właściwie to zostań tutaj Yato i obserwuj to, polecę sama. Jak coś się zmieni, kontaktuj się ze mną. - Po tycy słowach poleciała niczym odrzutowiec w górę i zaczęła rozglądać się wokoło za ludzkim portem.


Znalezienie portu nie stanowiło wyzwania. Była to jedyna duża, stalowa konstrukcja na planecie. Straż szybko zidentyfikowała Eidith i wpuściła ją do środka. Byli poinformowani, że przyjdzie analizować sytuację. Z telefonem było nieco gorzej, ponieważ Millia była zajęta. Eidith musiała poczekać nieco na linii, nim CEO pojawiła się na ekranie.
- Tak? Jakieś nowinki? - spytała.
- Cześć bestie. Wysłałam do Ciebie swojego człowieka, ale sytuacja od tego czasu się troszkę zmieniła. Cóż… ocean nanitów powoli pożera tą planetę, to jest świadome i pochodzi od toborów. - Klasnęła w dłonie zbierając przez chwilę myśli. - Chcę byś zdecydowała i zapewniła mi sprzęt jaki można wykorzystać do twojej decyzji. Jestem bardziej niż zdolna do unicestwienia tego. Myślę że zajmie ze cztery cykle, ale wszystko inne na tej planecie nie przetrwa. Więc teraz wchodzisz ty! Jak byś chciała tą sytuację rozwiązać? Atom? EMP? Jestem naprawdę otwarta na eksperymentowanie. Moje solucję są dosyć finalne więc muszę to z tobą skonsultować. - Po tych słowach odpaliła papierosa czekając na decyzję złotowłosej.
- Tak jak wspominałam, potrzebuję tutejszych kosmitów, więc zniszczenie planety nie wchodzi w grę. Gdybym chciała ją wysadzić, nie zawracałabym ci głowy. - zauważyła. - Mogę wysłać ci oddziały z bronią EMP w jeden dzień. Nie możemy pozwolić sobie na bomby, więc trzeba będzie żmudnej roboty na mniejszej skali. - westchnęła. - jak stwierdzisz, że moim ludziom nic nie grozi lub nie masz jak im pomóc bez zabijania ludności i wszystkiego, co jest jej potrzebne do życia, będziesz mogła ich zostawić. Dziadostwo pewnie skryje się pod ziemią, więc będę musiała wpisać stałe patrole do kosztów operacji na tej planecie. - Millia nie była zadowolona z sytuacji.
- Dobrze więc. Postaram się ubić tę masę, tak by nie uszkodzić planety. Sprzęt EMP będzie jak najbardziej mile widziany. Ostrzeż też ludzi jak zobaczą inną istotę poza tą szarą papką, że to jestem ja. Następnym razem widzimy się po wszystkim. Buh-bye - pomachała do złotowłosej po czym się rozłączyła. Zapaliła papierosa i zaczęła grzebać w komórce. Wpisała hasło “mityczne stworzenia” do wyszukiwarki i zaczęła przeglądać obrazy, jeden przykuł jej uwagę, lecz dostała też powiadomienie, że nowe wideo zostało wrzucone od kanału który subskrybowała. Od razu palcem odtworzyła filmik, na którym dwie kotowate istotki bawiły się piłeczką. Paląc papierosa wzleciała na najwyższy punkt portu i zakładając nogę na nogę wpadła w mały cug tego pokroju filmików.
- Cute. - rzuciła pod nosem oglądając kolejny kilku sekundowy klip. Dobrze że nikt nie widział jej jak ogląda takie rzeczy, nawet nie mogłaby się z tego wytłumaczyć. Gdy papieros się już dopalał zgniotła pet w palcach tak że nic z niego nie zostało po czym zamknęła odtwarzacz filmów o słodkich stworzeniach. Wstała na proste nogi i jeszcze raz spojrzała w wyszukiwarkę na obraz istoty w którą się chce zamienić.
- I'm really living a fantasy am I? - pokręciła głową po czym poszybowała w górę i zaczęła drastycznie zmieniać budowę swojego ciała. Bezkształtna masa jaką była Eidith zaczęła przybierać gadzie kształty, potem wyrosły skrzydła agresywnie odpychając powietrze w dół. Kostucha miała fanaberię zamienić się w wielkiego smoka, jednak zachowała w nim swój trademark.
Smok wyglądał wręcz demonicznie, na swojej pseudo łuskowatej skórze miał pełno otworów, z których świeciło fioletowe światło. Pełną swoją przemianę oznajmiła przerażającym rykiem jaki sobie wyobrażała, że taka bestia może z siebie wydać. Jej potężne skrzydła od razu pokierowały ją nad wioskę żaboludzi. Gdy upewniła się, że te maluczkie płazy będą ją z dołu widzieć wydała z siebie spokojny, ale bardzo donośnie słyszalny głos.
- W SWOJEJ ZUCHWAŁOŚCI PRZYWOŁALIŚCIE TEGO CO …yyy… TEGO CO NIE JEST NASYCONY I TERAZ POCHŁANIA WASZĄ PLANETĘ. JA ZRODZONY Z tego… ee…. ŚWIATŁA I CIEMNOŚCI PRZYBYŁEM BY WYPEŁNIĆ WOLĘ TYCH CO …ah fuck… yyy…. NADAL ŚNIĄ!
JESTEM PLACIDUSAX I BĘDĘ OCZEKIWAŁ ZAPŁATY. - Starała się by swoje “zacięcią” były jednak ciche w porównaniu z tymi bzdetami które wygadywała. Była pewna że w jakieś zabobony żab się wstrzeliła. Po przekazaniu wiadomości do dzikusów od razu poleciała w miejsce gdzie zostawiła Yato.

Żaby zaczęły w panice biegać po swojej wiosce, padając na kolana i oddając cześć niebiosom lub uciekając w przypadkowym kierunku z pogromem skrzeczeń. Las rozbrzmiewał tego dnia rżącą paniką ropuch, gdy ”REEEEE” rozchodziło się echem pośród drzew.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 26-09-2023, 13:53   #7
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Silver
Okręt gwiezdny Balmoral Castle

August wykuwał przedziwne formy ostrzy na pustyni swojej kuźni. Wyglądał identycznie jak przed trzema laty, jego obecna forma nie starzała się. Potrzebował chwili, aby zobaczyć Silvera. Uśmiechnął się na jego widok. - Dawno cię nie widziałem. Ostrze powinno dobrze się sprawić. Nazwałem je Gáe Bulg. Bo było wykute z umierającej osoby.
Młody Armstrong skinął Miesiącowi głową. Zastanawiało go, czy ten nad czymś pracuje, czy po prostu kuje tę całą broń, by samemu nie zardzewieć.
-Czołem staruszku. - Uśmiechnął się również. - Mam nadzieję, że nie dajesz się mojej siostrze zanadto we znaki.

- Chciałbym, ale nie jest dobrym uczniem. Za dużo rezerwacji, za mało dedykacji do rzemiosła. - komentował z grymasem starca zawiedzionego nową generacją. - To ostrze mogło być dużo silniejsze.
-Kiedyś to było… - Westchnął Silver teatralnie. - Uprzedzałem Cię, że nie każdy będzie chciał stosować tak ekstremalne metody, nawet jeśli są bardzo skuteczne. - Wzruszył ramionami. - Wiem dobrze, że ta włócznia nie stanowi maksimum twoich możliwości, ale to nadal artefakt klasy A, wystarczy, żeby walczyć z armią.
Starzec wzruszył ramionami, angażując się w swoją pracę. - Więc? Co cię sprowadza?
-Mam do Ciebie kilka pytań. Nie mieliśmy okazji domknąć spraw, o których poprzednio rozmawialiśmy, ale po kolei. Nadal chcesz stąd wyjść? I która wersja jest prawdziwa, jesteś zamknięty wewnątrz tego miecza, czy jesteś tym mieczem? - Odpowiedzi na te dwa były kluczowe do ustalenia dalszego toru rozmowy.
- Jedno i drugie. Jestem w mieczu, ale też mogę go kontrolować. Przykładowo, jakbyś chciał porozmawiać z piratami, mogę zacząć się świecić i zaraz któryś tu zajrzy. - wyjaśnił. - Oczywiście, że chętnie bym stąd wyszedł. Ciężko być kreatywnym, spędzając setki lat na jednym pustkowiu.
To zupełnie nie była odpowiedź, o którą Demonowi chodziło. Przynajmniej w kwestii wyjścia na wolność, dostał potwierdzenie, którego się spodziewał.
-Widocznie źle się wyraziłem. Dwie hipotezy mówią że, albo jakimś sposobem przekułeś siebie samego w miecz; albo jesteś zamknięty w mieczu, który wykułeś jako osobną całość. - Efekt był teoretycznie ten sam, ale wynikał z innego ciągu przyczynowego. - Może z twojego punktu widzenia to żadna różnica, ale dla mnie jest ona diametralna.

- Wykułem miecz z siebie, nie byłem jednak w nim zamknięty od razu. Z czasem mój kod przeszedł do wnętrza. - wyjaśnił. - Powiedzmy, że użyłem swojej duszy jako żelaza. Z biegiem czasu cała reszta wsiąknęła do środka. Mimo tego jestem pewien, że z zewnątrz da się odkręcić ten proces.
-To jest akurat najłatwiejsza część całej akcji. - Rzucił Silver, zgodnie z prawdą. - Tylko skoro miecz jest wykuty z twojego Kodu, czy można to w jakiś sposób rozdzielić, wiesz wyciągnąć Cię z niego z powrotem, czy trzeba odmienić całość?
- Jak mi powiesz, co byś chciał osiągnąć, to mogę się wprost zastanowić nad możliwym rozwiązaniem. - zauważył August. - W moim mniemaniu najłatwiej byłoby wykuć mnie z powrotem z miecza, używając go jako materiału. Mógłbym wytłumaczyć dziewczynie jak to zrobić.
-To nie jest kwestia rozważań, wiem, jak Cię uwolnić wykorzystując moją moc. Mam wystarczającą kontrolę nad Kodem, by to zrobić, po spełnieniu odpowiednich warunków. - Młody October westchnął ponownie. - Sęk w tym, że Zilva nie odda mi miecza po dobroci. Raz, że z tak potężnej broni, nikt by tak po prostu nie zrezygnował. A dwa, kolejny Miesiąc na wolności, to zbyt dużo nowych zmiennych w równaniu i ani ona, ani osoby z którymi jest sprzymierzona, tego nie chcą. - Nie sądził, by coś się w tej kwestii zmieniło pod jego nieobecność. August był mu potrzebny, ale nie planował iść dla niego na wojnę, przynajmniej nie teraz. - Pozostaje zatem pytanie, czy można Cię względnie bezpiecznie wyekstrahować z ostrza, używając jego części jako medium. Nie znam twojej dziedziny na tyle, by stwierdzić to samemu. - Zamyślił się na chwilę. - No, chyba że ten odłamek wystarczy, by przywrócić Cię do stanu "Ty i miecz". Potem trzeba by tylko przeciąć połączenie między wami, żeby przypadkiem nie wessał Cię z powrotem.
August zamyślił się. Potrzebował chwili na rozważenie opcji. - Przy tym, co wiem o kodzie, fragment który masz, jest raczej za mały, aby mnie przez niego wyciągnąć. - przyznał. - Może gdyby dało się go jakoś wzmocnić? Potrzebowalibyśmy eksperta od magii. Ja jestem tylko kowalem. - August nie widział swojej mocy i pracy nadzwyczajnie, był rzemieślnikiem z pasją i niczym więcej. - Mogę zwrócić na nas uwagę Zilvy, jeśli chcesz z nią ponegocjować. - zaproponował. - To raczej nie zaszkodzi.
-Nie teraz. - Armstrong pokręcił przecząco głową. - Skoro nie mogę się tym zająć "na już", najpierw muszę ustalić, kto chciał Cię ukraść trzy lata temu, względy bezpieczeństwa. Nie wygadaj się przypadkiem, bo cała sprawa się mocno skomplikuje. - Nie chciał alarmować drugiej strony, nie wiedząc z kim ma do czynienia. Z Augustem w swoim stronnictwie miałby zabezpieczenie, ale póki co musiał radzić sobie sam. - Specjalista od magii… Pierwszy przychodzi mi do głowy September, ale on gdzieś wyparował. Może mój kronikarz okrętowy coś wymyśli, uczył się bezpośrednio od niego. - Zawsze trzeba mieć przygotowane kilka rozwiązań, gdy jest taka możliwość.
Starzec wzruszył ramionami. - Jeżeli tak, to nie będę wspominał o tobie Zilvie. - obiecał Silverowi.
Demon pokiwał głową.
-Dobrze, że się rozumiemy. A skoro się tu nudzisz, to mam coś dla Ciebie na rozruszanie umysłu. - Zakreślił koło palcami, a w powietrzu zawisła projekcja bardzo skomplikowanego kręgu magicznego. - To schemat punktu skupienia do projektu, o którym rozmawialiśmy pobieżnie poprzednio. Miałem sporo czasu, by go dopracować, ale bez Ciebie nie będzie ukończony. Wiem, jak zgromadzić "surowiec", ale pojęcia nie mam jak przekształcić go w stabilną formę, z którą będziesz mógł pracować. I tu wchodzisz Ty, cały na biało. - Silver uśmiechnął się do starego Miesiąca. August miał już doświadczenie w zbieraniu emocji jako materiału, ale do tej pory chodził po łące z sierpem. Tym razem miał pomóc zbudować kombajn przemysłowy, to powinna być wystarczająca gimnastyka umysłowa.

- Chcesz zrobić coś potężniejszego od Rakshasy? - mężczyzna uniósł brew. - Zapomnij. Żeby przekuć emocje takiej ilości osób, muszę być tam osobiście. Wykorzystać swoją magię. - oznajmił. - Twoja dziewczyna miała iskrę ode mnie i fragment. To wystarczyło, żeby wydzieliła jedno konkretne uczucie i przekazała je w moje ręce. Zajęłoby mi lata, żeby nauczyć kogoś robienia tego z całą planetą, a twoja siostra nie pali się do roboty. - zauważył.
Stary mag zdawał się nie doceniać ambicji Demona i skali zagrożenia, z którym ten będzie musiał się zmierzyć.
-Nie tylko od Rakshasy, chcę stworzyć najpotężniejszą broń w historii, a to jest faza przygotowań. Oczywiście z twoją pomocą, żaden z nas nie dokona tego na taką skalę w pojedynkę. - Silver nie wydawał się zrażony, mimo że August raz za razem wykazywał się brakiem zrozumienia dla jego słów. Można to było zwalić na karb dużej różnicy pokoleń. - Ten krąg pozwoli zebrać odpowiednie emocje, ale zmienić je w materiał i przekuć w oręż, to już twoja dziedzina. Stąd potrzebne jest, żebyś naniósł odpowiednie elementy na schemat, dla optymalnego efektu. Nie chcę poświęcać dodatkowych tygodni czy miesięcy na dopinanie szczegółów, gdy już Cię stąd wyciągnę. Równie dobrze możemy spożytkować czas, którego będę potrzebował by to zrobić. - Silver musiał wymyślić jak zdobyć miecz, albo uwolnić Augusta używając Odłamka i jakiegoś rodzaju obejścia, bądź katalizatora. Choć bardzo by chciał, nie spodziewał się żeby którekolwiek z tych rozwiązań okazało się proste. A miał jeszcze tonę innych kwestii do ogarnięcia…

- Mhm. - burknął starzec, mrużąc oczy w stronę kręgu. Złapał jedno z otaczających go oręży i zaczął wyrywać na nim znak. - Pomyślę o tym. Kucie broni dla piratów i tak zaczyna mnie nudzić. - wyznał. - Mam. Zanim mnie stąd wyciągniesz, powinienem mieć jakieś pomysły. - ocenił. - Ale nie dawaj starcu zbędnych nadziei. Minęło dużo czasu, od kiedy stworzyłem prawdziwe dzieło sztuki.
Po twarzy młodzieńca przemknął lekki uśmiech.
-Nie zadowolę się niczym mniej, niż arcydziełem. -Odparł, by nieco podsycić ogień. - A tkwiąc tutaj, raczej nie masz zbyt szerokiego pola do innowacji. Potrzebujesz więcej swobody, by ponownie rozwinąć skrzydła. - Zauważył. - Swoją drogą, to jest prawdziwa przestrzeń czy tylko sfera twojego umysłu?

- Ta przestrzeń to pałac mojego umysłu. Nawet nie wiem na ile realne są te wytwory. - wyznał kowal, patrząc na pustkowie wykutych przez niego mieczy.
-To zależy od tego, jakie zasady ustaliłeś w trakcie procesu tworzenia pałacu. Niech no spojrzę, może coś wydedukuję. - Silver rozejrzał się uważnie po całym konstrukcie, zwracając szczególną uwagę na ostrza. Nie wiedział, czy jego wzmocniona percepcja zdoła zidentyfikować właściwości tej magicznej przestrzeni, ale nie szkodziło spróbować. W końcu chodziło o reguły, specjalność jego dziedziny. Jeśli nie da rady, zawsze mógł spróbować po prostu zabrać jeden z mieczy, gdy będzie wychodzić.
Świadomie lub nie, wyglądało na to, że August wykształcił pałac zdolny do kreowania materiałów, które nadają się do produkcji. Miecze najpewniej mógłby z niego wyciągnąć, jednak w tym celu musiałby samemu znaleźć się w świecie rzeczywistym.
-Ciekawe… - Rzekł Demon zamyślonym tonem. - Wygląda na to, że twoje twory są realne, a przynajmniej mogą się takie stać. - Przekrzywił głowę, zrozumiawszy że w sumie nic tym stwierdzeniem nie wyklarował. - Już tłumaczę, jeśli sięgnąłbyś po nie z zewnątrz, powinieneś być w stanie przenieść je do świata fizycznego. - Objaśnił pokrótce. - Nie wiem, czy ktokolwiek inny mógłby tego spróbować, albo czy da się je stąd "wynieść", w końcu to część twojego umysłu, ale to da się sprawdzić empirycznie, jeśli nie będziesz miał nic przeciwko. - Wyciągnął rękę i jeden z pobliskich mieczy w nią wskoczył. Silver wykonał nim kilka cięć ćwiczebnych. - Wprawdzie nie są magiczne, ale to wciąż robota nieporównywalnie lepsza, niż znacząca większość broni białej, którą produkuje się w tej galaktyce. - Odesłał ostrze na miejsce. Nie planował go zabierać jeśli August się nie zgodzi. - Być może masz tu jakieś magiczne twory, ale żadnego nie znalazłem w zasięgu wzroku.
- Niech tu zostaną, na razie. - stwierdził August. - Wiele z nich zrobiłem bez natchnienia. Nie chcę słyszeć, że są w boju. - sztuka była dla niego wyjątkowo ważna, a te miecze powstały wyłącznie do zabijania czasu.
Czyli staruszek po prostu nie chciał zardzewieć, całkiem zrozumiałe.
-Zobaczę następnym razem, czy nie dam rady Ci czegoś dostarczyć. - Zaproponował Silver. Jeśli chciał zbudować powiązanie między nimi, od czegoś trzeba było zacząć. - W sumie, skoro moje moce tu działają, chwila… - Młody October spróbował sięgnąć przez barierę wymiarową i ściągnąć kilka sztabek nowoczesnych stopów, które opracowano w korporacji.

Choć na początku Silver miał wrażenie, że udało mu się dotknąć rzeczywistych materiałów, szybko zrozumiał, że nie będzie w stanie ich tu wciągnąć. Jego obecność w tym świecie była porównywalna do patrzenia przez dziurkę od klucza. Z jego mocą i większym fragmentem ostrza być może byłoby to możliwe.
Armstrong nieco rozczarowany pokręcił głową.
-Niestety, nic z tego. Mam tu zbyt ograniczony "dostęp". - Co zapewne oznaczało, że nie zdołałby stąd wynieść broni stworzonej przez Augusta, przynajmniej nie teraz. Potrzebował jakoś otworzyć te drzwi, czyli albo wzmocnić posiadany odłamek lub znaleźć większy, albo nadpisać reguły, które tu obowiązywały. To drugie było hipotetycznie możliwe, ale wymagało spełnienia praktycznie tych samych warunków co wyciągnięcie go stąd.
-Zanim sobie pójdę, jest coś co chciałbyś wiedzieć?

- Walczyłeś już z piratami? - spytał. - Robili ze mną dużo broni. Jeśli któregoś zabijesz, chcę wiedzieć, co można w orężu poprawić. - wyjaśnił. - Nie starają się tak jak ta twoja… teraz to siostra chyba? - August miał problem w nadążaniu za relacjami z gośćmi jego odłamka.
-Jeszcze nie miałem okazji, jestem na wolności dopiero od kilku godzin. Jeśli mi się zdarzy, na pewno zwrócę uwagę na detale ich uzbrojenia. - Obiecał Silver. - I tak, Nessie to moja siostra. - Potwierdził, choć ten detal raczej nie był dla starego Miesiąca ważny, skoro zdążył go zapomnieć od początku ich rozmowy. - Z innej beczki, im więcej broni dla nich wykonasz, tym mniej chętnie się z Tobą rozstaną. - I tym trudniej będzie ich do tego zmusić, jeśli zajdzie taka konieczność, ale tego nie powiedział na głos. Szczerze, liczył że nie będzie musiał walczyć z Zilvą i jej ludźmi, nie byli dla siebie wrogami. Chyba, że o czymś nie wiedział, jeszcze nie nadrobił zaległości.
- Skoro już się nauczyli ode mnie kuć, to może nie będę im potrzebny? - skontrował August. - Pogadasz kiedyś z Zilvą to się dowiemy. - zawnioskował, zabierając się powoli za kolejne ostrze. - Nie będę się nudził na zapas, bo mi gór naobiecywałeś młody. - ostrzegł.
-Wszystko w swoim czasie. - Odparł Silver ze spokojem. - No nic, miło się gawędzi, ale będę musiał się z Tobą póki co pożegnać. Mam mnóstwo do zrobienia na wczoraj, więc do następnego razu. Jakbyś miał do mnie jakąś sprawę, daj znać przez Nessie. - Symbolicznie pomachał Augustowi i opuścił Odłamek.
Siostrę zastał pracującą przy komputerze, pocałował ją tylko w czubek głowy na pożegnanie i wyszedł z kuźni, żeby jej nie przeszkadzać. Wysłał Francisowi krótką notkę, by jednak utrzymać pierwotny kurs, miał już inny pomysł jak ustawić spotkanie z rodzicami. Sprawdził czy nikt nie zostawił mu wiadomości i poszedł znaleźć Drake'a. Ainsley pewnie już mu przekazał, co i jak, ale nie miał wiedzy o konkretnych właściwościach mocy Silvera i Eidith, a te informacje mogły być kluczem do usprawnienia poszukiwań.


***

Drake odpoczywał w swojej prywatnej czytelni. Była ona pełna komputerów, które skanowały sieć za potrzebnymi archiwiście informacjami, jak i przechowywała jego dane. Jednocześnie wykorzystywał tu szeregi drukarek, za pomocą których robił analogowe tomy. Niektóre miały tylko przechowywać wiedzę, inne zawierały artykuły które chciał przeczytać bez wpatrywania się w jasny ekran komputera.
- Silver! Wejdź. - Ucieszył się, otwierając drzwi swojemu przełożonemu, jak i dobremu koledze. - odpoczywałem od naszej uczty przy herbacie. Nie lubię spać zaraz po jedzeniu, acz nie czułem się na siłach, aby pomóc w sprzątaniu. - przyznał. - Odpocznij ze mną. Jak masz siły, to chętnie posłucham, jak się czujesz po trzech latach w demonicznej maszynie.
-Odpoczynek, jak ja nie znoszę tego słowa. - Burknął Armstrong z udawaną złością. Niemniej w tym stwierdzeniu było więcej niż ziarno prawdy. Nienawidził tracić czasu. Od zawsze żył na bardzo wysokich obrotach i prawie wcale się nie zatrzymywał. Niemniej, pacnął się na jeden z wolnych foteli i nalał sobie herbaty, czas dla przyjaciół nie był czasem zmarnowanym. - Dobrze w końcu być na wolności, choć mam poczucie, że świat zostawił mnie z tyłu, jeśli wiesz, co mam na myśli.
- Niespecjalnie. - przyznał Drake. - Bardziej, wszyscy się spieszyli, aby zająć najlepsze możliwe pozycje, zanim wrócisz. - skontrował. - Wątpię, aby ktokolwiek w galaktyce był na tyle naiwny, aby nie oczekiwać powrotu jak nie twojego, to Eidith. Świadomość jednak, że ktoś tak potężny dołączy do gry, motywował wszystkich do pośpiechu. Powiedziałbym, że piraci i Bastion najbardziej poczuli ogień pod stopami, choć korporacje też nie próżnowały. Pi wspominała coś o groźnej technologii w rękach Milii, możesz chcieć z nią kiedyś porozmawiać. - poradził. - Dziwi mnie, że Icaria i Tobory wydają się obijać. Nie wiem na co czekają, choć może tworzyli jakieś subtelniejsze machlojki, które nie rzucały się w oczy. Może nie każdy ma za cel zajęcie terytoriów. - Drake znał Silvera na tyle, aby na ich drobną rozmowę trzymać się przynajmniej tematów politycznych, chcąc zainteresować gościa.
Młody Armstrong pociągał herbatę małymi łykami, przysłuchując się wywodom przyjaciela.
-Sam widzisz, trzy lata wyścigu zbrojeń i umacniania się, a ja w tym czasie tkwiłem w stalowej puszce, mogąc pracować tylko z tym, co już miałem. - Spojrzał na Holmesa znad filiżanki. Oczywiście, Silver był potężną jednostką, ale w trakcie wydarzeń poprzedzających jego uwięzienie, raz za razem przekonywał się, że to wciąż za mało, by mógł w pełni zrealizować swój cel. - Bastion i Zilva są do siebie bardziej podobni, niż sami byliby gotowi przyznać. Siła to dla nich nie tylko źródło władzy, ale również wolności. I gdy wreszcie mogą w pełni sami o sobie stanowić, nie zaryzykują, że ktoś będzie w stanie im to odebrać. Swoją drogą, czy piraci są do nas otwarcie wrogo nastawieni?

- Z tego, co się orientuję, nie są chętni oddać tereny, które już posiadają. Nie kojarzę jednak, aby atakowali korporację. - ocenił Drake. - Są bardziej agresywni względem Toborów. Regularnie też toczą potyczki z wojskiem Bastiona. Dlatego spory kawał galaktyki nie jest nikomu przypisywany. Przewaga sił w rejonie między tą dwójką zmienia się zbyt regularnie.
Silver pokręcił z rozczarowaniem głową i dolał sobie herbaty.
-Bastion rozumem nie grzeszy, ale spodziewałem się, że Zilva jest mądrzejsza. Stoimy w obliczu inwazji planowanej przez dziesiątki tysiącleci, a oni bawią się w wojnę domową… - Oczywiście, gdy rozpadła się iluzja scentralizowanej władzy, ktoś musiał przejąć stery w sektorach, ale zamiast wdawać się w konflikty o terytorium, należało najpierw skupić wysiłki na odparciu Toborów. - Skłonić ich do współpracy nie będzie łatwo, zapewne bez odrobiny przymusu się nie obejdzie. Ktokolwiek z osobników którzy opuścili Piramidę ujawnił, kto za tym wszystkim stoi? Czy większość dalej błądzi jak dzieci we mgle?

- Właściwie nie wiemy niczego od momentu, gdy zerwała się komunikacja z wami na stacji. Po tym gdy prysły wspomnienia imperium wiele zrozumieliśmy naturalnie, ale tylko Ty i Eidith jesteście świadomi, z kim współpracowali March i January. Tobory przejęły Anielską Bramę podczas inwazji, więc wszyscy już traktują ich jak wrogów. Nikt po prostu nie miał planów jak odbić bramę. - wyjaśnił. - Spodziewam się że to właśnie przez swoją niewiedzę Bastion podbija galaktykę. Z Zilvą ciężko powiedzieć. Nie winię jej za walkę z Bastionem, bo dawny admirał widzi ją jako antytezę zjednoczonego społeczeństwa. Nie rozumiem jednak po co ogłosiła tak duży kawał galaktyki przestrzenią wyzwoloną.
Nie wiedzieli nic, sytuacja była jeszcze gorsza niż Demon przypuszczał.
-Czyli ani ta spaczona łajza, ani suka w żelaznej masce nie uznali za stosowne, by poinformować ludzi o zagrożeniu, no po prostu przewybornie… - Jego głos przepełniała pogarda i sarkazm. I bez tego miał dość powodów by wykończyć tę dwójkę, ale więcej nie zaszkodzi. Z drugiej strony oznaczało to, że jest nadzieja by zażegnać konflikty wewnętrzne, przedstawiając wspólnego wroga. Oczywiście najpierw musiał wyprostować kwestie bieżące, nie chciał w kółko oglądać się przez ramię, planując kontrofensywę przeciwko Toborom. - Skoro Bastion i Zilva nic nie wiedzą, można im część przewin darować. Zgram wam w pigułce to czego się dowiedziałem w Piramidzie, żebyście mieli ogląd na skalę tego co się odpierdala. - Rozmowy między nim, Marchem i Interminusem nie trwały długo, więc po paru sekundach kompilacja była gotowa. Rozesłał ją swoim oficerom.

- Obejrzę ją w wolnej chwili. Można się jutro umówić całą kadrą na jakąś naradę, chyba, że póki co masz jasne plany na przyszłość. - zaproponował. - rozumiem, że lecimy do twojej rodziny? - dopytał.
-Póki co, mam zarysowane cele. Jeszcze trzeba zaplanować jak je osiągnąć. - Odparł. - Na razie trzymamy kurs na waszą dotychczasową destynację, spotkanie z rodzicami ogarnę nieco inaczej, zwłaszcza że siedzą w różnych placówkach. Ainsley poinformował Cię o twoim zadaniu?
Drake zamyślił się na chwilę. - Nie jestem pewien o co ci chodzi. - przyznał w końcu.
-W galaktyce zapewne pojawiły się już artefakty bazujące na mocach moich i Eidith, trzeba je namierzyć i przechwycić, zanim zrobi to ktoś inny. A śledzenie magicznych przedmiotów to twoje pole specjalizacji. Do twojego pliku dorzuciłem informacje, które powinny Ci ułatwić poszukiwania.
- Ah, o tym mówi. - przyznał Drake. - Planuję od tego jutro zacząć. Acz szczerze, to nic nowego. Artefakty o mocach December czy Octobera powinny od dawna być w galaktyce. Nawet gdy jakiś znajdziemy, ciężko będzie powiedzieć, czy to efekt uboczny waszych działań.
-Każde wcielenie Miesiąca ma własne zaklęcia. - Była to mniej lub bardziej prawda, z racji, że samo przejęcie Fragmentu dawało tylko możliwości, a nie znajomość czarów, trzeba je było tworzyć samemu, choć najpewniej ni dało się uniknąć podobieństw. - Nie wiem, co potrafił Max czy jego poprzednicy, ale wiem co sam umiem i do czego zdolna jest Eidith. Dlatego wytwory naszych mocy będzie najłatwiej namierzyć. I mam lepszy ogląd na to, ile chaosu mogą wywołać. - Silver wyjaśnił swój punkt widzenia. Na przyszłość musiał zadbać o kontrolowaną manifestację. Eksperyment Opusa dowiódł, że jest możliwa, można więc było ją wykorzystać.
Drake przytaknął skinieniem głowy. - Gdy coś znajdziemy, na pewno będziemy w stanie stwierdzić, czy jest któregoś z was. Myślisz, że gwiezdni hegemoni przyznaliby ci własność nad tymi przedmiotami? “Hej Bastion, to ma moją magię, tylko mi odprysło”? - zaśmiał się.
-Skoro starali się zabunkrować zanim wrócę do gry, to raczej nie będą próbowali znaleźć się po mojej złej stronie. - Odparł z lekkim uśmiechem. Musiał oczywiście ugruntować swoją pozycję, bo póki co oficjalną siłą w tym układzie był konglomerat, nie on. To wymagało zrobienia czegoś efektownego. Lista zadań w kółko się wydłużała. Nie minął jeszcze nawet jeden dzień, a on już czuł, że jest kilka tygodni spóźniony.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 03-11-2023, 21:46   #8
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Roy Genshi, Mike Nor
=Combat begins=

Krasnoludy rozpaliły staromodne działa prochowe. Lont potrzebował dobrej sekundy, aby rozpalić ładunek, po czym z hukiem ruszyły na chłopaków dwie kule. Mike był przygotowany na efekty swojej prowokacji. Złapał pocisk w locie i z piruetem przekierował go w ścianę. Na spotkanie drugiego pocisku poleciała kula Roya, który wstał, aby wyciągnąć do niej dłoń i prostym gestem palców nakazać jej zmianę kształtu w ścianę, którą natychmiast wzmocnił. Pocisk uderzył o nią, jednak nie zdołał się przebić na drugą stronę. Wtedy zatrzeszczały trzy posągi w przedsionku. Każdy wyglądał trochę jak krasnolud, tylko zdecydowanie za duży. Jeden miał siekierę i opaskę na oku, drugi hełm i dwuręczny miecz, a trzeci dwa młoty. Wszystkie z nich liczyły niemal trzy metry wzrostu.
Mechanizmy zeszły z podiów z zaskakującą zwinnością. Gdy jednak ruszyły do biegu, huknęły eksplozje niewidzialnych min pod ich stopami, które wcześniej przygotował Roy. Dwa posągi upadły na ziemię, skąd zaczęły się powoli podnosić. Trzeci zachwiał się od eksplozji, jednak nie upadł i pędził dalej, wyraźnie kierując się na Roya. Gdy topór maszyny świsnął horyzontalnie przez pozycję naukowca, ten zdołał precyzyjnie podskoczyć w górę, lądując na płaskiej stronie ostrza.

- Zobaczmy czy karły były na tyle mądre, żeby nie umieścić procesora i wszystkich czujników w twojej głowie - uśmiechnął się Roy pod maską i wyciągnął dłoń w kierunku twarzy krasnoludzkiego golema. W następnym momencie rozbłysło światło portalu który miał wciągnąć i zdekonstruować jak największą część jego głowy. Po tym zagraniu inżynier miał zamiar zrobić fikołek do tyłu i wylądować obok swojego towarzysza, gdy kula rtęci obok nich zabulgotała i zmieniła swój kształt w coś co przypominało lewitującą lufę działa którego ostrzał właśnie przyjęła. Nowe działo Roya było skierowane w golema którego przed chwilą próbował oślepić. Naukowiec ocenił, że strzał z przyłożenia w niewidomego przeciwnika powinien być dość efektywny.
Widząc zachowanie Roya, bohater nie czekał, tylko ruszył biegiem przed siebie, wyciągając miecz. Kierował się ku lewemu golemowi, który podnosił się z ziemi. Mike planował odciąć mu głowę, jakby ta znajdowała się w jego zasięgu. Gdyby jednak konstrukt zdążył się podnieść na tyle, że byłoby to niemożliwe, heros zadowoli się ręką, którą machina się podtrzymywała. Aby mieć pewność, że jego cięcie będzie skuteczne, Mike wykorzystując momentum, obrócił się dookoła własnej osi, ustawiając miecz do cięcia od dołu. Gdy ten będzie znajdować się na wysokości pasa herosa, uruchomi on jego moduł Odważniej, zwiększając wagę broni. Bohater liczył, że siła pędu poniesie go i zgra się z dodatkową wagą miecza, dając w efekcie destrukcyjną siłę.
Mac Roya łakomie pożerała materiał z głowy golema, wciągając warstwy stalowych płyt, aż odsłoniła siedzącego w środku krasnoluda. Siwy i pomarszczony mężczyzna nie przeraził się jednak widoku Roya. Szybko podniósł swoją maszynę do pionu, schodząc z drogi strzału armaty. Konieczność wyprodukowania prochu kuli i zadbania o zapłon była po prostu zbyt czasochłonna, aby Roy zdołał trafić z tej odległości. Po zrobieniu kroku w tył, aby uniknąć strzału, pilot golema przygotował się do ciosu pięścią w Roya.
W tym czasie Mike wykonał swoją szarżę. To właśnie dlatego, że golem pomagał sobie ręką, młody bohater miał sposób, aby podbiec i odbić się nad głowę golema, opadając z wielką siłą zarówno swojego pędu, jak i zwiększonej masy miecza. Przeleciał ze swoją bronią przez całą głowę, obrotami rozcinając szyję dookoła. Gdy wylądował na ziemi, atakowany przez niego olbrzym zdążył się podnieść. Zrobił to jednak zdekapitowany, również odsłaniając zamieszkującego jego tors pilota.
Miecznik nie planował stać w miejscu i chwycił swoje olbrzymie ostrze, gotując się do podłużnego cięcia przez dwójkę bohaterów. Ci w oddali widzieli również, że krasnoludy przygotowały kolejną salwę ze swoich dział.
Gdyby tego było mało, do uszu cesarskich agentów doszły rytmiczne dźwięki uderzeń, łupnięć o skałę. Trzecia z humanoidalnych maszyn ustawiła się na prostej linii do nich i zaczęła szarżę, rozbijając ziemię przed sobą młotami jak perkusista z nienawiścią do instrumentów. Jeżeli nie zdołają jej uniknąć, szybko zmieni ich w mielonkę.

Inżynier złapał się za głowę z lekkim zaskoczeniem.
- Więc jednak potrzebujecie pilotów do operowania tak prymitywnymi machinami. Wybaczcie, że przeceniłem wasze możliwości - westchnął przepraszającym tonem. - Zajmij przez moment ich uwagę, Mike. Muszę przygotować więcej testów. - dodał bez podnoszenia głosu, gdyż słowa te rozbrzmiały również w słuchawce bohatera. Następnie pstryknął palcami, a jego czarny kombinezon na moment pokrył się błyszczącymi na niebiesko oktagonami. W następnej chwili wszyscy stracili Roya z oczu, gdy ten rozmył się w nicość. Jego wirująca kula pozostała jednak zawieszona w powietrzu i w następnej chwili wystrzeliła w stronę odsłoniętej twarzy krasnoluda w mechu, z zamiarem pokrycia jego ciała i kokpitu bezkształtną masą która uniemożliwiłaby mu pilotowanie maszyny.

Mike uśmiechnął się na widok zamieszania na polu bitwy. Nagle chwycił miecz niczym włócznię i cisnął nią w kierunku robota. Widział gdzie kokpity dwóch pozostałych się znajdowały, więc celował w to samo miejsce. Aby rzut ostrzem miał sens, zmniejszył jego wagę, a następnie rozkazał Odważnikowi miarowo zwiększać ją, w miarę zbliżania się do celu. Polegał w tym przypadku na obliczeniach Great Sage’a, który miał pomóc zrealizować jego szalony pomysł. Po rzuceniu bronią bohater rzucił się biegiem w kierunku robota z mieczem. Widział co Roy robi, dlatego planował podskoczyć przy zbliżającym się ostrzu, aby przelecieć nad nim, ale w chwili gdy to byłoby pod jego nogami, Mike chciał użyć broni do podwójnego skoku. Jego zamiarem było wybicie się od płaza broni, aby wybić się jeszcze bardziej do przodu - chciał znaleźć się na klatce piersiowej robota, możliwe jak najbliżej głowy.
Krasnolud atakujący Roya pięścią maszyny był albo odważny, albo uparty. Nie zareagował na zbliżającą się do niego metalową kulę. Wyprowadził swój cios w pozycję Roya z pełnym zamachem, celując zgodnie z trajektorią inżyniera również, gdy ten zniknął z jego oczu. Szczęśliwie, robot poruszał się choć trochę wolniej od Roya, pudłując o włos. Zmiennokształtna masa naukowca wylądowała na pilocie, oślepiając go.
W tym czasie Mike wykonał dwa akrobatyczne susyඞ. Najpierw wylądował na zbroczu tnącego ostrza rycerza, uginając kolana i odbijając się od niego ponownie w górę, po czym z saltem stanął na własnym, lecącym wciąż mieczu, aby odbić się w stronę grzmocących młotów trzeciej z maszyn. Lecąc w przestrzeń między walącymi młotami, Mike musiał lawirować wśród odłamków rozrzucanych skał. Wycelował swój skok uważnie i ostrożnie, przemykając między pociskami jak nić nawlekana na igłę. Ostatecznie musiał jednak skulić się w locie, osłaniając głowę przed odłamkami, aż wreszcie doleciał na kark robota, prostując nogi przy lądowaniu na skalnej maszynie. Sekundę później, ze świstem w powietrzu i klangiem o stal jego miecz wbił się głęboko w kamień, a robot zaczął ostro hamować, wbijając stopy z impetem w ziemię. Krew nie napłynęła jednak na taszkę katany, sugerując, że pilot wciąż czyha wewnątrz.

Roy zdołał dobiec na swoją pozycję, oddalając się od zgiełku walki. Ku jego zdziwieniu, kanonierzy na murze nie wystrzelili. Najpewniej nie znaleźli odpowiedniej linii strzału pomiędzy gigantycznymi maszynami. Pilot topornika zaczął zrywać z siebie jego kulę, a miecznik nastawił bark w stronę towarzysza z młotami. Ten z kolei zatrzymał się w miejscu, wypuszczając z jednej dłoni młot.

Z bezkształtnej masy którą Roy wysłał na jednego z pilotów, szybko zaczęły wyłaniać się kolce, które miały przyszpilić i przebić go na wylot niczym ofiarę żelaznej damy. W tym czasie niewidzialny kontradmirał dotknął palcami kamienia i wszyscy mogli zauważyć rozbłysk portalu który szybko przesuwał się wzdłuż muru na którym usadowione były działa. Naukowiec biegnąc wzdłuż niego, osłabiał jego konstrukcję tak, by ten po niedługim czasie zawalił się. Liczył przy tym, że Mike odciągnie uwagę krasnoludzkich mechów na tyle długo, by nie przeszkodziły mu w jego planie.
Mike jak gdyby nigdy nic skoczył w dół, chwytając w locie rękojeść miecza i zwiększając jego wagę, aby ten przeszedł przez ciało robota, niczym rozgrzany nóż przez masło. Bohater planował przywrócić wagę broni do normalnych wartości, gdy ta zakończy rozcinanie. Po wylądowaniu ustawił się tak, aby ciało maszyny zasłaniało go przed przeciwnikami - nie chciał stracić ich z oczu i nie zamierzał się ukrywać, ale nie chciał być na linii strzału.
Miecz Mikea z trzaskiem wbił się w kamienny korpus maszyny, pozwalając mu ześlizgnąć się po niej ku ziemi ze zgrzytem porównywalnym do palców szlifujących szkolną tablicę. W locie ciężko było ocenić, jak głęboko przeszedł miecz, oraz czy maszyna zachowa stabilność strukturalną. Widząc jednak, że Mike staje za nią, uzbrojona w młoty maszyna zaczęła opadać na ziemię, chcąc opaść plecami na swojego przeciwnika. Miecznik nie był w stanie dopasować swojej pozycji do Mikea, stanął więc naprzeciw opadającego młocarza, trzymając ostrze jak włócznię, szykując się do dziabnięcia młodzieńca, gdy ten tylko da mu okazję. Topornik do niego nie dołączył. Nagła zmiana mazi w kolce sprawiła, że przestał się ruszać. Krasnolud nie wydał z siebie nawet krzyku.

Skrywany swoją technologią Roy przebiegał wzdłuż muru bez trudności. Kilka kroków za nim bariera sypała się cegła po cegle. Widząc, co się dzieje, kanonierzy postanowili zrzucić szybko swoje pociski z bramy. Nie widzieli ze swojej pozycji Roya, jeżeli ten jednak wbiegnie w nie ślepo, może wciąż nimi oberwać. Pozbawieni swoich pocisków krasnoludzi szykowali się, aby następnie zeskoczyć z muru i dać nura. Ich starczy wiek sprawiał jednak, że biegli dość wolno.

- Niebawem mur zawali się po naszej stronie - rozbrzmiał spokojny głos Roya w słuchawce Mike’a, przekazując mu ostrzeżenie. - Jeśli potrzebujesz schronienia, biegnij w moją stronę na godzinie 13:15 od twojej obecnej pozycji.
Następnie naukowiec uniósł otwartą dłoń nad głowę, gdzie rozkwitł błyszczący błękitny dysk, niczym sztandarowa technika postaci z pewnego popularnego starego anime. Ciekawe, czy Mike o nim słyszał?
- Rozpoczynam odtwarzanie pliku muzycznego z playlisty - Mike usłyszał ponownie w swoim uchu, tym razem zimny kobiecy głos który szybko zastąpiła nostalgiczna melodia.


[media]http://www.youtube.com/watch?v=DJcuDgVYjgI[/media]

- Ale nie musiałaś mu mówić, że mam to na playliście… - westchnął ledwo słyszalny przez muzykę zrezygnowany głos Roya. - No nieważne już.
Z portalu nad głową mężczyzny szybko zaczęła wyłaniać się tytanowa kopuła o średnicy około trzech metrów, przypominająca igloo. Nawet ściany miały podobną grubość do lodowego schronienia Eskimosów. Co biorąc pod uwagę materiał z którego była zbudowana, było zdecydowanym overkillem nawet w sytuacji gdy sypał się na nich kamienny mur. Ale inżynier wyraźnie wolał dmuchać na zimne gdy chodziło o zasady BHP przy pracy. Kopuła miała tylko jeden mały obecnie otwarty właz przez który Mike mógł wskoczyć do środka. Hydrauliczne tłoki miały automatycznie zamknąć go w ułamku sekundy, gdy tylko Mike znajdzie się w środku, bądź kamienie zaczną na nich spadać.

W głowie Mike’a zadziały się dwie rzeczy równocześnie. Pierwszą było ustawienie się do pozycji wskazanej przez Roya. Bohater dokonał tego za pomocą Great Sage’a, który zasugerował mu dokładnie, gdzie jest 13:15. Heros był z epoki zegarków cyfrowych, coś tam pamiętał o analogach, ale wolał nie zdawać się na swoją pamięć. Jeszcze ustawiłby się na 21:37 czy coś.

Drugą myślą był atak nostalgii. Atak, który sprawił, że Mike poczuł obecność swojej bogini, mimo, że ta mu się nie ukazała. Rozpoznał od razu zarówno technikę, jak i melodię, dlatego rzucił się pędem tam, gdzie wskazał Roy. Do komunikatora krzyczał głośno:
-Cha-La Head Cha-La-
Co było o tyle problematyczne, że heros śpiewał inną piosenkę, niż to, co słyszał w słuchawce. W efekcie wyszła z tego kakofonia dźwięków. Wydawać by się mogło, że Mike jest rozproszony, ale wiedział dokładnie co robi. Widział mierzącego w siebie miecznika, ale nie planował zwalniać, tylko przy pomocą Full Counter chciał wykonać kontrę na nadchodzący cios. Był przekonany, że jest w stanie zareagować odpowiednio szybko na ruch maszyny. W zależności czy cios zadany zostałby poziomo czy pionowo, Mike miał w głowie inny plan - w pierwszy przypadku ślizg dołem lub skok nad ostrzem, a w drugim sus przed siebie. Grał wystarczająco dużo w gry soulslike, aby wiedzieć, że to najlepsza forma obrony. Przy odrobinie szczęścia nie wytraci wtedy pędu i będzie mógł biec dalej. Oczywiście, cały czas przy tym śpiewał.


Mike ruszył sprintem we wskazanym kierunku, wybiegając spod ciała kamiennej maszyny, gdy ta uderzyła o podłogę. Jej łupnięcie zatrzęsło nieco posadzką podłogi która spękała. Mike stracił nieco równowagi, jednak widząc lecące w niego pchnięcie miecza, przeszedł w przewrót, prześlizgując się pod nim. Wstając, młody chłopak zasadził jeszcze kopniaka w miecz, wybijając jego fragment. Golem nie poprzestał jednak na używaniu swojego miecza jako włóczni. Zamachnął się ciałem, ciągnąc ostrze po ziemi w ciosie, który uderzył już w Mikea za nim ten ponownie nabrał tempa do biegu. Uderzenie zagruchotało, uszkadzając coś w jego kręgosłupie. Przy okazji posłało go też bliżej igloo. Gdy mur zaczął walić się na schronisko Roya, Mike był w stanie do niego wskoczyć, w ostatnim momencie zamykając bunkier.

Mike spojrzał na Roya i rzekł z uśmiechem - Co teraz? Przytulnie tu, ale… - nie dokończył, bo nagle sobie uświadomił, że Roy zna Dragon Balla. Dlatego nagle zmienił zdanie i powiedział bardziej, niż zapytał - Ciebie też zisekaiowało, co…
- Dla bezpieczeństwa lepiej poczekać aż pył osiądzie - odpowiedział inżynier, gładząc się po brodzie, gdy nasłuchiwał dźwięków walącego się naokoło muru. Bunkier był oświetlony tylko jedną solidnie wyglądającą lampą z kratką. - Wciąganie go nie będzie zbyt zdrowe bez maski. Krasnale mogą też zasadzić na nas pułapkę, jeśli dalej mają ochotę z nami wojować. Ale mam nadzieję, że dałem im do zrozumienia różnicę w sile naszej technologii. - dodał z uśmiechem, na moment ukazując swoją twarz Mike’owi, gdy zmienił przezroczystość szybki w hełmie. - Nie przypominam sobie jednak przechodzenia do innej rzeczywistości tak jak ty, Mike. Mogę ci pokazać nagrania starych zlotów dla fanów anime z tego świata. Gdy ktoś żyje tak długo, jak ja, prędzej czy później spróbuje wszystkich możliwych hobby.
W wyciągniętej przed siebie ręce, Roy tak jak poprzednio na statku, stworzył hologram dwuwymiarowego ekranu który pokazywał feed z kamer wron latających naokoło zawalającego się muru. Kontradmirał analizował go dokładnie, sprawdzając ruchy krasnoludów, gdy tylko pył zaczął osiadać.
- CIEKAWOSTKA - nagle rozbrzmiał w bunkrze monotonny kobiecy głos. - W XXI wieku wierzono, iż fani medium zwanego Manga&Anime “nie mają życia”. Prawdopodobnie miało to związek z subkulturą “cosplay”, której wyznawcy przebierali się za fikcyjne postacie, wierząc, iż zyskają dzięki temu magiczne moce. Niektórzy popełniali także ślub z ów fikcyjnymi postaciami. Jak również samobójstwo w celu przeniesienia się do “isakaia”. Mogły to być pierwsze podświadome, acz nieudane próby przełamania kodu, by stać się nieregularnymi.
- A przynajmniej Neo Empire promuje tego typu wyjaśnienia - sprostował szybko Roy. - Więc mówisz, że anime istniało również w twoim świecie, Mike? W twoich czasach, czy także w starożytności?

Mike spojrzał skonfudowany na Roya. To co widział na hologramie było mu dobrze znane. Aż za dobrze znane. Ale o co chodziło ze starożytnością oraz “moimi czasami”. W starożytności to walczyli na miecze, a nie anime oglądali! W głowie bohatera pojawiła się pewna wątpliwość, gdy w myślach odezwała się do niego Hestia - Mój bohaterze, już Ci o tym mówiłam. Ten świat jest podobny do Twojego, bo w przeszłości inni herosi byli tu przywoływani, aby rzucić wyzwanie kolejnym pokoleniom Demon Lorda. Te osoby odcisnęły swoje piętno, przynosząc cuda z Twojego świata, zmieniając go. Dziwi mnie to, że nadal Cię to zaskakuje, mój drogi - dodała Hestia z czułością.

Mike odpowiedział jej w głowie - Bardziej chodziło o to, że chciałem spotkać kogoś takiego jak ja. Wtedy może czułbym się mniej samotnie - na to bogini już nie odpowiedziała.
Heros spuścił głowę i rzekł do Roya - Tak, w moim świecie też istniało. - rzekł, dając do zrozumienia, że ucina temat. Zdecydowanie lepiej szło mu działanie, więc czekał, aż pył opadnie.

- Rozumiem - przytaknął naukowiec, wracając do poważniejszego tonu. - Aisha, to nie była dobra ciekawostka. W obecnych czasach nie ma już nic złego w byciu fanem anime. Mike jest prawdziwym bohaterem, a nie żadną “nieudaną próbą”.
- Zrozumiałam. Wykasowuję plik z bazy ciekawostek - odpowiedział mu natychmiast kobiecy głos, po którym zapanowała lekko niezręczna cisza.


Gdy Roy połączył się ze swoimi ptasimi dronami, dostrzegł na nagraniu, że robot rycerz biegnie w ich stronę. Zza pyłu opadniętego muru z kolei wyłoniła się figura starego krasnala w typowo religijnej szacie, z długim szalem wyłożonym kamieniami, niekoniecznie szlachetnymi. Wymachiwał on panicznie rękoma w stronę bitwy, chcąc zwrócić na siebie uwagę.

-Chyba pokaz siły zadziałał, bo ktoś chce rozmawiać - bohater wskazał na sylwetkę krasnoluda, po czym dodał - Lub przywołuje w ten sposób jakiś pomiot demon lorda - mówiąc to, Mike zacisnął mocniej dłonie na mieczu. Rozluźnił jednak chwyt i rzekł - Chyba wypada najpierw zapytać, potem ewentualnie zabić. Mimo całego rabanu i braku kultury, trzeba pokazać, że Imperium jest cywilizowane - dodał heros, chociaż korciło go, aby dokończyć sprawę walką. Mimo to rzekł - Roy, wyślesz swoich ptasich towarzyszy w jego stronę, abyśmy usłyszeli co wykrzykuje?
- Zgadza się - pokiwał głową Roy, gdy na ekranie kilka metrów za robotem zaczęły wyłaniać się spod gruzu srebrne krople, które szybko uformowały burzliwą kulę rtęci. - Dlatego jako goście, musimy uszanować ich tradycje. - kontynuował, zaś kula natychmiast przeistoczyła się w swoją najbardziej aerodynamiczną i najcichszą formę prostego oszczepu. W tym czasie jeden z ptaków zaczął lecieć w kierunku kleryka, z rozkazem robienia kółek około dwa metry nad jego głową, by czysto rejestrować jego głos. - Ten z mieczem wyraźnie życzy sobie śmierci za honor, czy czegoś w tym rodzaju. Może jego przodkowie czekają już na niego w jakiejś Valhalli i życie po przegranej byłoby dla niego gorsze od śmierci? Cóż, nie mi to oceniać. Miejmy nadzieję, że pan ksiądz pomodli się nad jego duszą i będzie bardziej skory do rozmowy. Lub możesz spróbować zatrzymać rycerza jeśli chcesz. Oszczędzę go jeśli podda się z własnej woli.
Kończąc, inżynier stworzył w dłoni mały owalny przedmiot, który rzucił pod właz bunkra. Z okrągłego tokena natychmiast wyłonił się trójwymiarowy hologram Roya o realistycznych wymiarach. A gdy drzwi bunkra zostały automatycznie otworzone, hologram wystawił głowę na zewnątrz i zaczął machać przyjacielsko do zbliżającego się robota. W tym czasie, srebrzysty oszczep zaczął pędzić na spotkanie krasnoludzkiego wojownika.

Mike nie do końca rozumiał co Roy miał na myśli. Z jednej strony chciał rozmawiać, ale z drugiej zabijać? Ale jego towarzysz miał rację, trzeba szanować tradycję. Tylko bohater nie miał o niej zielonego pojęcia, więc zwrócił się z pytaniem do Great Sage’a, który oględnie potwierdził to, co sugerował Roy. A przynajmniej część o śmierci na polu bitwy. Dlatego heros nie wyczuł bezwzględności przyjaciela, uznając ją za jego wyraz poszanowania dla innej kultury. Więc czekał na dalszy zwrot akcji - nie zamierzał przeszkadzać Royowi, a jedynie słuchać słów kapłana.

Oszczep Roya ruszył ze świstem, na jego trasie pojawiła się jednak ogromna łapa rycerza, której nie zdołał przebić na wylot. Maszyna złapała bunkier w obie dłonie, zasłaniając go i pochylając się nad nim. Kleryk w tym czasie krzyczał:
- Przestańcie! Błagam was, wystarczy! Niech chociaż miasto po nas zostanie!

- Wszystko zostanie odbudowane i rozlew krwi się zakończy, gdy tylko przestaniecie się opierać! Kra! - zakrakała wrona latająca nad głową krasnoluda na pół robotycznym, na pół ptasim głosem. - Nie my rozpoczęliśmy tę bitwę! Kra! To wy podnieśliście rękę na cesarskich dyplomatów! Macie do tego prawo, tylko jeśli udowodnicie swoją siłę! Kra!
Tymczasem właz bunkra ponownie został zamknięty z głośnym piskiem pneumatycznych tłoków. Roy zaś dotknął tytanowej ściany, a na całej powierzchni budynku rozbłysły na moment heksagony. Po chwili zewnętrzna strona bunkra została pokryta teflonową powłoką. Półsferowy kształt w połączeniu ze śliskością powierzchni powinien uniemożliwić mechowi jego pochwycenie. W tym czasie oszczep wbity w dłoń robota zamienił się w maź, która zaczęła płynąć po jego powierzchni w stronę szyby, bądź kamer umożliwiających pilotowi widzenie, z zamiarem ich zasłonięcia.
- Twoja słuchawka ma też mikrofon, jeśli chcesz coś dodać, Mike. Masz połączenie na żywo z wroną - zaoferował kontradmirał schowanemu razem w bunkrze bohaterowi.

Mike pochylił się i jak najmroczniejszym głosem rzekł - Lasciate ogni speranza, voi ch'entrate. - Po chwili ciszy dało się usłyszeć śmiech oraz herosa mówiącego normalnie – Niewysocy towarzysze, dajcie spokój. Wybraliście ścieżkę wojny, więc kroczcie nią do końca, skoro Walhalla Was wzywa. Lub złóżcie broń w geście poddaństwa, to uznamy Waszą kapitulację. Ale wtedy zapomnijcie o niezależności. Wybór należy do Was, ale musi być demokratyczny!! - dało się słychać śmiech, który nagle się urwał, gdy Mike dodał zupełnie poważnie – Macie minutę, zanim przyjdę sądzić żywych i umarłych - bohater dalej siedział w bunkrze ze skrzyżowanymi nogami. Wystawił przed siebie miecz, przymknął oczy i słuchał. Skoncentrował się na szybkim wyczuciu działań zbliżających się przeciwników. Niczym samuraj gotowy do przecięcia wszystkiego, co znajdzie się w jego zasięgu ataku.
Krasnolud na zewnątrz wyraźnie potrzebował chwili aby połączyć fakty. Jego oczy wwiercały się w ptasią maszynę gdy zastanawiał się, co chce odpowiedzieć. - Więc wy nie od biskupa?! To tylko nieporozumienie! - apelował. - Porozmawiajmy! - proponował. - jego dialekt był znacznie bardziej zrozumiały niż pozostałych pobratymców, sugerując jakiekolwiek obycie z ludźmi. - Strażnicy was z desperacji napadli! - obiecał.
W tym czasie golem wciąż klęczał nad bunkrem, poprawiając dłonie aby jak najlepiej go zasłonić. Roy mógł zacząć wątpić, czy klapa będzie w stanie się otworzyć pod naciskiem kamiennych dłoni.
- Powinniście zatrudnić strażników którzy rozumieją, co się do nich mówi! Kra! - zakraczała znowu wrona, tym razem zniecierpliwionym głosem.
- Chyba przydałoby się porozmawiać w cztery oczy z pierwszym krasnoludem który tutaj myśli - zaproponował Roy, gdy z jego otwartej dłoni otworzył się błękitny portal. Tym razem miał na celu zdekonstruowanie ściany bunkra, jak również dłoni maszyny które go trzymały. W tym czasie srebrzysta masa rtęci pokrywająca korpus mecha zmieniła swój kształt w wiertło, które od razu zaczęło przewiercać się do kokpitu krasnoluda. Kontradmirał starał się go nie skrzywdzić, a jedynie zagrozić mu natychmiastową śmiercią, jeśli nie przestanie się opierać.

Mike dalej siedział nieporuszony. Nie rzucał słów na wiatr. Słowo się rzekło. Kości zostały rzucone. Amen. Przez głowę herosa przelatywały różne myśli, ale jednego był pewien - wyraził się jasno. Albo krasnoludy złożą broń, albo czeka je eksterminacja. Na własne życzenie. Gdy heros sobie to uświadomił, pojedyncza łza spłynęła mu po policzku. Jakież to honorowe! Jakie godne! Jakie męskie i odważne! W myślach Great Sage odliczał mu czas do koń
,ca minuty. Gdy czas się skończy, Mike po prostu ruszy przed siebie, rozdając ostrzem sprawiedliwość - każdemu wedle zasług.


- Dobrze więc, składamy broń! - oznajmił krasnoludzki kapłan. - Mówcie co mamy robić. Chcecie do króla? Zasoby z magazynów? - pytał wronę błagalnym głosem, gdy na jego oczach dłoń golema-rycerza zaczęła być pożerana przez portal Roya. Nie był w stanie pojąć cudów mających miejsce przed jego oczyma. Jego ludzie myśleli, że podbili ziemię, gdy stworzyli ruchome golemy. Gdy skryli się w skałach dla swojego bezpieczeństwa. Coraz bardziej zdawał sobie sprawę, jak mało osiągnęli w porównaniu ze stworzeniami, które podbiły nie skały, lecz gwiazdy.

Nie czekając na listowne oświadczenie złożenia broni, Mike wskoczyła a dłoń robota z mieczem w dłoni i jednym świstem przebiegł całą jej długość pod kark kreatury. To, co wydawało się błyskiem światła dla zrozpaczonego kapłana, było prostym skokiem dla młodego bohatera. Lecąc z nogami tuż nad skalnym ramieniem, Mike rytmicznie wachlował pod sobą ostrzem. Rozciął po drodze wszystkie łączenia odnogi skalnej kreatury. Jej elementy opadały na ziemię, gdzie czekał na nie poruszający się za dyrygenturą Roya portal.

Stanąwszy przed szyją golema, Mike uniósł dłoń i stuknął w nią rękojeścią ostrza. Sekundę później skała wystrzeliła do środka, rozstępując się przed bohaterem. Dla kapłana było to niedorzeczne, obserwujący go za to z ziemi Roy widział, że siłą uderzenia nie była kwestia jego mocy, lecz precyzyjnego dopatrzenia się słabego punktu w konstrukcji. Przez wnękę w szyi Mike mógł spojrzeć do wnętrza konstruktu. Pilot leżał już martwy na kierownicy, przeszpiclowany przez przypominającą rtęć, lewitującą masę Roya.

Na tę chwilę krasnoludy nie dożywały do fantastycznych przekonań Mike'a, który nie raz spotkał się z opisem tej rasy. Byli słabi, nieumiejętni w boju i pozbawieni zapału. Wszyscy wyglądali jak emeryci i walczyli równie niedołężnie. W tym momencie z zamysłu wybił go krzyk.

Krasnolud, który pilotował pomnik z młotami, wygramolił się na plac przez wyrwę, którą wcześniej wycięto w maszynie. Dzierżąc siekierę wyglądającą na narzędzie przeciwpożarowe, mierzył wzrokiem dwójkę cesarskich agentów. Po krótkiej chwili namysłu, jego oczy spoczęły na odbiciu jego skamieniałej twarzy w przypominającym szkło wizjerze Roya. Rycząc ile sił w płucach, w szale ruszył na mężczyznę. Mike i Roy widzieli jak na dłoni, że krasnolud nie miał szans na przetrwanie takiego starcia. Postawa krasnoluda zdradzała, że ma to w nosie.

- Wizyta u króla to dokładnie to, po co tu przybyliśmy - oświadczył kontradmirał, prostując się i wyuczonym dystyngowanym krokiem zaczął kroczyć w kierunku kapłana. Bystre oko mogłoby zauważyć kilka szybko poruszających się wybrzuszeń pod jego płaszczem, gdy niewidzialne pająko-miny zeszły na ziemię i ruszyły w stronę atakującego go krasnoluda z siekierą. Roy machnął jeszcze ręką w stronę Mike’a, dając mu znać, że walka jest już skończona.
Mike uśmiechnął się do szarżującego krasnoluda i rzekł do Roya - Zrób to sprawnie. Zasługuje na to - po czym odwrócił głowę do kapłana, a na jego twarzy zagościło znużenie. Mamrotał do siebie, nie dbając o to, czy jest słyszany - W RPG-ach krasnoludy zawsze były żwawe, wartkie i twarde niczym skała w której kuły swe domostwach. Ale coś takiego? Ech… - po czym spojrzał na klechę i rzekł - Rób to, co mój towarzysz sugeruje. A jeśli to pułapka to wiedz, że nie okażę litości. Podstęp to broń tchórzy. - patrzył rozmówcy prosto w oczy, wypowiadając te słowa.
- Nie, nie! Wszystko zrobię, jak chcecie! - zapewniał kapłan. - Nasz król zabrał wszystkich młodych w góry, gdzie zbudowali mu nowy zamek! Tu sama starszyzna została! - tłumaczył. - Jesteśmy już dość zdesperowani. Nie stać nas na więcej konfliktów.

Strażnik, który biegł do nich z oddali, nie podzielał poglądów duchownego. - LOOOKIIIIII! WEZNÃ CIE Z SOBŌM! - obiecał w szarży. Z zaciśniętymi zębami i gniewem wymalowanym na twarzy przebiegł prosto przez pająki, zamaszystym ruchem odgarniając je na bok. Gdy tylko ostrze jego siekiery je zagarnęło, eksplodowały lepką pianą. Krasnolud rwał się ile sił, jednak nie mógł się wygrzebać z narastających warstw kleju. Ostatnie z maszyn wspięły się na jego głowę i eksplodowały, zamykając kokon. Skóra widzącego tę egzekucję kapłana stała się bielsza od jego szat.
Mike widząc to, zwrócił się do Roya, mrużąc oczy - To go zabiło, prawda? Nie dopiero zabije, nie udusi czy po prostu pozostawi w paraliżu niczym pajęcza sieć? - rzekł bohater. Przeciwnik wykazał się odwagę i ze względu na szacunek do niego, chciał mu podarować szybką śmierć. W końcu Walhalla czekała! Heros stanął w miejscu i czekał na odpowiedź, dając do zrozumienia, że nie ruszy się, zanim jej nie otrzyma.
- Klej jest lekko żrący i rakotwórczy - odpowiedział inżynier, zatrzymując się by spojrzeć bezinteresownie w stronę unieruchomionego krasnoluda. - Jednak do śmierci powinno dojść w wyniku uduszenia. Może też przeżyć, jeśli ktoś mu szybko pomoże w uwolnieniu się. - wyjaśnił bez pośpiechu.
Słyszałeś sam, więc Ty wybierasz - Mike wyciągnął ponownie ostrze i wskazał nim z pogardą na kapłana - Mam go ściąć czy zostawisz go tak, jak jest? - zapytał z odrazą bohater.
Kapłan przełknął ślinę. - W… walka się nie skończyła, póki żyje. To…swój honor… mości pan brudzi, wchodząc na trzeciego. - wyjaśnił z oczami zawieszonymi na czubku ostrza.
- W takim razie nie ma co przedłużać. Chcemy tylko czym prędzej zobaczyć się z waszym królem - westchnął lekko zniecierpliwiony Roy. W jego dłoni na moment pojawił się mały portal z którego wyciągnął laserowy pistolet i od razu wycelował nim w kupę sztywnej piany. Nacisnął spust około tuzin razy, gdyż nie był pewny które z jego strzałów trafią w ciało agresywnego krasnoluda z życzeniem śmierci.
- Dobrze, dobrze! - kapłan uspokajał parę na zapas. - Mogę nam zorganizować zasoby z zapasów miasta. Droga w północne góry zajmie nam mniej niż miesiąc. - obiecał.
Mike zaczął się śmiać i spojrzał wyszczerzony na Roya.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 03-11-2023, 21:52   #9
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
- Miesiąc? - powtórzył naukowiec z niedowierzaniem, a wręcz lekkim oburzeniem, jak gdyby kapłan sobie z nich zażartował. - Miesiąc? Na tej samej planecie? Podróż z drugiego końca galaktyki na to zadupie cesarstwa zajęła nam “mniej niż miesiąc”. Podróż nawet starożytnym samolotem na tej samej planecie powinna zająć nam nie dłużej niż kilka go… - przerwał w pół słowa i złapał się panicznie za głowę, przypominając sobie jak wyglądała ich podróż do stolicy krasnoludów. - Nie. Nie zgadzam się na takie nadgodziny. Gdziekolwiek jest wasz król na tej zasranej planecie, będziemy tam przed zmrokiem. Zacznij od przyprowadzenia nam kartografów i geologów, bo będą musieli nanieść na mapy nowy tunel prowadzący do waszej stolicy.
To powiedziawszy wyciągnął za siebie otwartą dłoń, a za rozmówcami rozkwitł największy portal jaki Roy stworzył do tej pory.

Z wysokiego na około pięć metrów portalu powoli zaczęła wyłaniać się przednia część olbrzymiej machiny wiertniczej.
- Wyruszamy za godzinę. Możecie przygotować nam napoje i przekąski na podróż - oświadczył dobitnym tonem nie znającym sprzeciwu. - A po powrocie, co by się nie stało w trakcie naszej audiencji u króla, zarządzam wam przymusową modernizację. Nie ważne czy zostaniecie w cesarstwie, czy zażyczycie sobie niepodległości, zostanie zbudowany w waszej stolicy port gwiezdny. Wybierzcie sobie na niego dogodne miejsce. Proponowałbym zastąpić nim ten bezużyteczny mur, którego rozbiórka została właśnie zakończona.-
Nie przerywając, kontradmirał wyciągnął drugą otwartą dłoń w przeciwną stronę i stworzył następny portal wielkości człowieka. Z przejścia międzywymiarowego szybko wyskoczył nieuzbrojony android-robol.

- W międzyczasie uprzątniemy ten gruz i inne śmieci jakie wygenerowało wasze gorące powitanie. Te lekkie androidy pracownicze mają polecenie wykonywać proste zadania. Będą słuchać rozkazów, które nie są sprzeczne z trzema prawami Asimova. Czyli nie mogą skrzywdzić żadnego “człowieka”… w co honorowo wliczamy również was… będą wykonywać wszystkie rozkazy które nie stoją w sprzeczności z pierwszym prawem, jak również będą bronić same siebie dopóki nie stoi to w sprzeczności z pierwszym i drugim prawem. Póki co mają polecenie tutaj posprzątać. Ale potem możecie ich użyć wedle uznania. Baterie wystarczą im na tydzień ciągłej pracy. Battery pack na ramieniu zawiera wbudowany silnik Stirlinga, który może zostać naładowany w ciągu około dwunastu godzin, jeśli różnica temperatur między przednią i tylną częścią wyniesie od minimum trzystu do maksimum ośmiuset stopni. Czyli można je naładować nawet prymitywną technologią, jeśli tylko umiecie rozpalić ognisko. Temperatura pracy od -80°C do 1,000°C. Maksymalny udźwig do 1,200kg. Potem stworzę dokładną instrukcję dla waszych inżynierów.
- Lubię. Sprzątać. Gruz! - zadeklamował wesoło robot, ruszając żwawo do pracy, gdy z portalu za jego plecami wyłonił się następny android. Ten również szybko mu zawtórował. - Praca. Czyni. Wolnym!

Mike tylko kiwał głową. Zupełnie, jakby wszystko co widział, było dla niego normalne. Nie było, ale w ciągu ostatnich 3 lat przyzwyczaił się do niedziwienia się. Ot, brał rzeczy takimi, jakie są. Jakiś dziwny chłop przywołujący z palca roboty i jakieś maszyny wiertnicze? To codzienność! Po chwili wpadł na pewien pomysł - A jeśli nie wiecie od czego zacząć z rozwojem waszej rasy, to opowiem Wam o Deep Rock Galactic, powinno się wam spodobać, a to zawsze jakiś start! - dodał heros.

***

Reorganizacja krasnoludów nie poszła tak dobrze, jak Roy miał nadzieję. Zrozumienie sytuacji było kłopotliwe dla samego kapłana, a co dopiero przetłumaczenie tego reszcie krasnoludów, którzy chowali się w domach. Dopiero pod koniec godziny znaleźli się geolodzy, którzy byli w stanie określić kierunek, w którym znajdował się nowy zamek króla. Do sprzątania resztek muru i nadzoru robotów wybrano krasnoludów, którzy po prostu byli najbliżej, byle tylko w jakiś sposób spełnić polecenia Roya.

W trakcie jazdy kapłan w towarzystwie geologa i kartografa był w stanie lepiej wyjaśnić sytuację. Port gwiezdny na planecie już był, a kapłan jako jeden z niewielu krasnoludów nawet się do niego udał. Instytucja znajdowała się dość daleko od królestwa krasnali, aby nie zaburzać ich spokoju. Cesarstwo skupywało od nich rudę przy wejściu do podziemia, którym Mike i Roy wcześniej wchodzili. To powiedziawszy, metoda i sposób reorganizacji relacji z krasnoludami leżała teraz w ich rękach. Jeśli Roy zażyczy sobie wymuszenia ery gwiezdnej na kurduplach, Bastion nawet nie będzie miał czasu wyrobić sobie własne zdanie na ten temat.

W ciągu kolejnej godziny nowoczesne wiertło Roya wyrosło spod ziemi na szczycie zupełnie innej góry, daleko na północy planety. Za szybami maszyny Mike i Roy mieli okazję oglądać unoszącą się do niebios kamienną wieżę. Jej wysokie na kilkadziesiąt metrów ściany zdobiły ogromne, wyryte w skale twarze. Komputer Mike’a rozpoznał północną ścianę jako krasnoludzkiego boga Odyna, wschodnią jako jego znienawidzonego Lokiego, a zachodnią jako potencjalnego demon lorda. Postać wyglądała na młodego mężczyznę, człowieka, w szerokim kapeluszu. Po rysach twarzy nie przypominała żadnej znanej Mike’owi osoby, choć gdyby przyjrzał jej się bliżej, może nabrałby pewności. Pod tym kątem, Great Sage nie mógł przeprowadzić pełnej identyfikacji.

U podstawy wieży, znajdowała się grupa krasnoludów w ciężkich, grubych zbrojach. Wiele nosiło hełmy zdobione stalowymi lub złotymi brodami. W rękach trzymali siekiery i młoty ociekające czarną mazią przypominającą olej.
- Król zabrał wszystkich młodych na swoje sługi. - wymamrotał kapłan. - Stoją teraz na jego straży.
Mike pokiwał głową i rzekł - No to co tak stoimy, prowadź do wodza! - po czym popychając kapłana przed sobą, ruszył dziarsko do przodu.
Roy w ciszy przyglądał się wieży, z lekką ciekawością i być może nawet nutą uznania. Nie było to coś o czym pisałby w emailach do swoich wielu pra-pra-prawnuków. Jednak tym razem był wyraźnie bardziej czujny, niż gdy dotarli do stolicy.
- Mimo małej szansy, że stanowią dla nas faktyczne zagrożenie, radziłbym mieć się na baczności, Mike - rozbrzmiał syntezowany głos naukowca w słuchawce bohatera. - Jeden średnio imponujący budynek to małe osiągnięcie dla całej rasy. Jednak nie wykluczone, że ich elity posiadają dostęp do pewnych potężnych artefaktów. My dwaj również nie wyglądamy groźnie, dopóki nie zostaniemy zmuszeni do działania. Indywidualna siła członków ich elit może znacznie przekraczać rozwój technologiczny ich społeczeństwa.
Po wydaniu tego ostrzeżenia, Roy ponownie przywołał tuzin zrobotyzowanych wron, które szybko zaczęły oblatywać wieżę. Używając sonaru i radaru z bliskiej odległości, miał nadzieję dowiedzieć się jak najwięcej o wnętrzu budowli i wykryć potencjalne niebezpieczeństwa. Większe maszyny, mechy podobne do tych które spotkali w stolicy, jak również potencjalne fale elektromagnetyczne emitowane przez zaawansowaną technologię.

Mike nie odpowiedział, a jedynie przytaknął głową. Dlatego popychał przed sobą kapłana, ale uznał, że nie warto się odzywać. Nie będzie psuł mentorowania starszemu koledze, skoro tak je lubił.


Mroźne pustkowie u podstawy wieży było przedziwnym widokiem. Dziesiątki krasnoludów stały na baczność w rzędach jak wojsko gotowe do wymarszu, jednak nigdzie się nie ruszała. Część z nich straciła przytomność i wpadła w zaspy. W wielu przypadkach ich ciała były prawie całkiem pochłonięte przez opady śniegu. Inni budzili wrażenie martwych, wciąż stojąc na baczność. Lód pokrywał ich ciała, sople formowały się na brodzie, a skóra była kompletnie blada.

Zbliżając się do wieży za niepewnym siebie krasnoludem, nowocesarska para spostrzegła figurę u jej szczytu. Krasnolud ubranych był tak, jak jego żołnierze, jednak kamienna korona jasno wyjaśniała stację. Obserwował on nadchodzącą grupę z balkonu zamieszczonego u szczytu figury Odyna. Gdy Mike i Roy spotkali go wzrokiem, usłyszeli grzmot.

Chmury zebrały się wokół wieży. Wichura zaczęła stawiać oporu marszu, powalając kapłana na kolana. Zapadł mrok, który zaczęły rozświetlać regularne grzmoty błyskawic. Za każdym uderzeniem w chmurach widać było przedstawienie twarzy krasnoludzkiego wodza.

- Mohsan, widzã, iże kludzisz dō mie ludzi. Wiydzcie, iże ôdzyskołch nad sobōm panowanie. Podyjmnōłch tyż decyzyjõ. Krasnoludy niy weznōm udziału w wojnie ludzi z demonami. Sōm my panami tyj skały i na nij ôstanymy. Sam bydymy kerować swym losym, co ino sie tu zjawi. Ôdejdźcie, człowieki i niy miyszejcie nŏs we swoje zwady z rzeczywistościōm. Stawcie nōm czoła, a odeprzemy wŏs, jak i wszyjsko, co w pogōni za wami raczy zbezcześcić darōnki ôfiarowane nōm przez Odyna.

- Co to znaczy, że odzyskał nad sobą panowanie? Czy był wcześniej niepoczytalny? - zaciekawił się Roy, zwracając się do kapłana zwanego Mohsonem. Zauważywszy, że wichura mocno ich zagłusza, wyciągnął przed siebie rękę i przywołał przenośny generator pola siłowego. Gdy urządzenie zabuczało, aktywując barierę mającą zatrzymać ogłuszający wiatr, kontradmirał powtórzył swoje pytania do kapłana.
- Nie był sobą po rozmowie z waszym księdzem. Wtedy zabrał wszystkich młodych w góry. Tylko starszyznę zostawił w mieście. - twarz kapłana zdradzała miksturę ulgi i irytacji, gdy wreszcie dano mu dojść do słowa w sprawie sytuacji miasta.
- Cesarstwo nie posiada oficjalnej wiary. Nikt w służbie cesarza nie przedstawiłby się wam jako “ksiądz”. Jeśli ktoś taki się u was pojawił, to nie była to osoba z cesarstwa - wyjaśnił spokojnie Roy, gładząc się po brodzie w wyrazie zastanowienia. Nie chcąc powtarzać tego samego królowi, przywołał duży głośnik skierowany w stronę wieży, tak by władca krasnoludów był wstanie usłyszeć jego wyjaśnienia. - Galaktyka jest wielka i nie wszyscy ludzie ją zamieszkujący są zjednoczeni. Jedyna oficjalna religia, która mogłaby wysłać do was misjonarzy proszących o udział w wojnie to Icaria. Nie są oni naszymi wrogami, ani sojusznikami. Jednak nie reprezentują oni cesarstwa na którego terytorium znajduje się wasza planeta. A więc tamten niezwiązany z nami “ksiądz” przybył prosić was o wsparcie na ich terenach. My zaś przybyliśmy was ocenić jako wasali cesarstwa na którego włościach się znajdujecie.
Mimo, iż nie zwracał się bezpośrednio do króla, chciał, by ten zrozumiał sytuację w jakiej się znajdują, by uniknąć niepotrzebnych nieporozumień.
- Przekierowałem sygnał z twojego mikrofonu do głośnika - Roy przesłał wiadomość głosową Mike’owi. - Jeśli masz ochotę, możesz rozpocząć negocjacje. Wygląda na to, że król nie zamierza nas przyjąć na rozmowę w bardziej godnych warunkach.

Mike ocenił rozmiar wieży króla krasnoludów. Zastanawiał się, czy byłby w stanie ją przeciąć. Może nie wzdłuż, ale wszerz? Bohater już skreślił w swoich myślach tę rasę, jako godną samodzielnego istnienia. Rzucił tym pytaniem do Great Sage’a, bo wolał mierzyć siły na zamiary, a tymczasem zwrócił się do Roya - Walka z rzeczywistością? Masz pomysł o czym on wygaduje?
Zakładając, że konstrukcja stworzona jest z przeciętnego materiału skalnego wzmocnionego typową mieszanką cementową, rozcięcie jej szerokości w ramach pojedynczego natarcia jest możliwe, choć nie gwarantowane. Główne ograniczenie: długość miecza. Rekomendacja: wykorzystanie przewagi oferowaną przez atak z zaskoczenia. - rozbrzmiała analiza Great Sage w głowie Mike’a.
W międzyczasie kapłan krasnoludów tarzał się na ziemi, ściskając głowę, zapewne ogłuszony przez decybele utworzonego przy nim głośnika. Z kolejnym gromem, krasnoludzki król odpowiedział na tłumaczenie Roya.
- Wtem już nŏs zawiŏdlyście. Idźcie raus. Niy potrzebujymy waszyj ôchrōny przed demonami, kej sami jy na nŏs przikludzicie. Sōm my ludym tradycyje. Tradycŏjnie ôbrōniymy sie sami, przed tym co napadŏ nŏs. Swoje wojny trzimcie przi sie. Niy bydã z wami wiyncyj ôzprawioł, ni handlowoł. - zadeklarował z tonem ostatecznej wypowiedzi.
Słysząc to, Mike nie czekał na odpowiedź Roya na zadane przez siebie pytanie. Rzekł za to do Great Sage’a w myślach - Chyba Ty masz problemy z długością miecza… - po czym aktywował Sunstrike. Odważnik rozgrzał się do czerwoności, a następnie rozjarzył się niczym słońce. Bohater długo nie myśląc wykorzystał zwiększoną długość orężą, aby przeciąć wieżę na szerokości. Najpierw postąpił kilka kroków przed siebie, kręcąc się dookoła własnej osi, a potem krzycząc - SPIN TO WIN - i sieknął w budynek. Nie celował tak, by zabić króla, a przynajmniej nie samym cięciem. Chciał go jedynie… sprowadzić do parteru.
Roy, król, jak i wszyscy zgromadzeni zaobserwowali, jak w niemal natychmiastowym błysku miecz Mike’a wydłużył się na kilometry. Nadgorliwy mózg Roya wyliczył, że część tnąca od klingi po czubek musiała wynieść dobre dziesięć kilometrów. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak jej światło na chwilę przegoniło mrok królewskiej wichury. Miecz bez większego problemu przeciął ceglaną strukturę wzdłuż. W efekcie budowla zaczęła się walić. Jej sylwetka zniknęła w tumanach kurzu. Do tej pory nieruchome krasnoludy zaczęły uderzać o podłoże podstawami młotów i toporów w jednakowym rytmie, a ziemia zaczęła się trząść.
Mike natychmiast odwrócił się do towarzysza. Gdy tylko poczuł, że miecz wchodzi w wieżę niczym w masło, po prostu dokończył cięcie. Następnie z uśmiechem spojrzał na Roya i zapytał - No więc co z tą rzeczywistością? - zarzucił sobie dziesięciokilometrowe ostrze na ramieniu, a w myślach jarał się swoim spektakularnym wyglądem. Był przekonany, że przypomina teraz Sephirotha! Po chwili zorientował się, że całe to jaranie wynika również z rozgrzanej broni, dlatego doprowadził ją do normalności. Co za dużo to niezdrowo, pomyślał sobie.
- Ah, to - odezwał się w końcu kontradmirał po dłuższej chwili ciszy jaką zajęły mu obliczenia masy i energii miecza Mike’a. - Prawdopodobnie tamten ksiądz próbował mu wyjaśnić, że żyjemy w… jeśli znasz się na popkulturze dwudziestego pierwszego wieku, to możnaby naszą rzeczywistość nazwać Matrixem.
To powiedziawszy podszedł do bohatera i stuknął palcem w jego miecz.
- Dlatego również i ty możesz łamać prawa fizyki. Niezależnie od twojej siły, machnięcie takim ostrzem powinno wyrzucić cię w powietrze ze względu na stosunkowo małą masę twojego ciała. Jednak tak się nie dzieje, ponieważ magia tego świata to przełamywanie kodu… lub wykorzystywanie glitchy w Matrixie. Przed twoim przybyciem, kod kontrolował nawet nasze myśli i zachowania. Na przykład udaremniał próby opracowania AI. Z tego powodu przez sto czterdzieści lat musiałem mieć ustawiony alarm, który co dziesięć minut przypominał mi o istnieniu sztucznej inteligencji.
Roy rozłożył szeroko ręce w podniosłym
geście.
- Ten świat to iluzja, Mike. Gra komputerowa w której gramy role graczy lub NPCów. Nie wiemy jeszcze, co jest po drugiej stronie. Wiemy jednak, że Matrix jest faktem i tylko przełamanie kodu może dać nam szansę zajrzenia za kurtynę tej rzeczywistości. Dlatego jako nieregularni, jesteśmy niejako zbawicielami tego świata. Rośliny, zwierzęta, ludzie, demony, planety, gwiazdy i prawa fizyki to jedynie emanacje tego kodu. Tylko my, jako nieregularni, wychodzimy poza sztuczne ograniczenia tego świata i mamy potencjał go zbawić. Tak jak trzy lata temu uwolniliśmy nasze myśli spod kontroli Matrixa, tak teraz próbujemy uwolnić całe nasze jestestwa i dowiedzieć się kim naprawdę jesteśmy.

- Ach, to się świetnie składa! Bo to jest właśnie mój cel, zabić Universal Code, który za tym stoi - Mike wypowiedział nazwę wprost - Coś czułem, że o to właśnie chodzi i to jest cały ten demon lord o którym tak plotę bez sensu - zaśmiał się heros pod nosem po czym dodał poważniej - Wziąłem czerwoną tabletkę Roy - spojrzał mu prosto w oczy - i pora zakończyć tę grę dla dobra wszystkich. A ja chciałbym wrócić do domu. Pomożesz mi w tym? - wyciągnął rękę do towarzysza.
Inżynier powoli podniósł dłoń do hełmu i nacisnął przycisk który z sykiem rozszczelniania otworzył szybkę, ukazując jego uśmiechniętą twarz.
- W końcu mówisz z sensem, Mike - pochwalił chłopaka, kładąc mu jedną dłoń na ramieniu, zanim drugą uścisnął jego prawicę. - Teraz wiem dlaczego Kaiser przyjął cię z otwartymi ramionami. Mądry z ciebie chłopak i prawdziwy bohater.
W tym momencie w dłoni Mike’a rozbłysł mały portal z którego wyłoniła się para dźwiękoszczelnych słuchawek. Zaś wnętrze hełmu Roya zasyczało i wypełniło się piankową poduszką.
- Ale pamiętaj, że nie wiemy dokąd prowadzi ta droga. W końcu sprzeciwiamy się stwórcy tego wszechświata. Nie zdziwię się, jeśli po drugiej stronie czekają na nas najgłębsze czeluści piekła. Być może nawet na nie zasługujemy - zakończył, szybko odwracając się na pięcie, gdy jego hełm ponownie został zamknięty. Następnie spokojnym krokiem podszedł do głośnika, który przed chwilą stworzył i dotknął go otwartą dłonią. Urządzenie w mgnieniu oka powiększyło się kilkukrotnie do rozmiarów czołgu.
- Jednak ja wierzę, że ten świat bardziej niż czegokolwiek innego, potrzebuje brutalnego przebudzenia.
Spod płaszcza Roya znowu wyłoniła się kula rtęci, która zabulgotała i poszerzyła się, chowając w swych objęciach dwójkę wysłanników cesarskich, tak jak ostatnim razem tytanowy bunkier. Tym razem jednak ściany były miękkie i porowate, gdy rtęć zmieniła swą strukturę w dźwiękoszczelną piankę.
- Podniosłem napięcie do granicy wytrzymałości materiału. Głośnik wypali się po około dziesięciu sekundach. Nie ważne jaką mają budowę ciała, dwieście decybeli powinno rozerwać wnętrzności wszystkich w okolicach wieży. Mimo środków ochronnych, nas również może odrobinę zaboleć z tej odległości. Więc radziłbym założyć słuchawki - naukowiec wydał ostatnie ostrzeżenie, zanim urządzenie wydało z siebie falę śmiertelnej muzyki.


[media]http://www.youtube.com/watch?v=CzVOUBxQs6c
[/media]

Gigantyczny głośnik rozbrzmiała falą dźwiękową która rozwiała pył, kurz i śnieg zasłaniające wieżę krasnoludów od ataku Mike’a, odsłaniając… wciąż pnącą się ku niebu krasnoludzką budowlę. Król stał na balkonie, spoglądając na maszynę Roya niewzruszonym. Jego wieża była teraz pochylona. Jej górna część wspierała się na kamiennych kolumnach, których wcześniej nie było. Ślad po cięciu odsłaniał jej wnętrzności, prezentując krasnoludzkich żołnierzy rytmicznie kroczących po schodach na dół. Dziesiątki z żołnierzy u jej podstawy pękło niczym skała, opadając bezwładnie na ziemię z krwawiącymi oczyma i uszami. Pozostali zastukali bronią o zmarzlinę niczym na musztrze. Ziemia zatrzęsła się i wzrosła, falami z wszystkich stron zasłaniając maszynę Roya, aż ta wreszcie zamilkła, zapchana śniegiem. Łapiąc bronie oburącz, runiczni rycerze zaczęli kroczyć w stronę dwójki ludzi.

- Skały od dołu, armia na ziemi i wichura utrudniająca latanie. Trzeba przyznać, że mądrze wykorzystują swoje mocne strony - Roy pokiwał głową z uznaniem. - Niestety nie zdają sobie sprawy, że wojna defensywna nie jest taka prosta w epoce galaktycznej.
Kombinezon naukowca rozbłysł na moment, gdy zostały do niego dodane odrzutowe buty oraz rakieta na plecach.
- Postaraj się nie zbliżać do ich wieży, Mike. Niebawem rozpocznie się faktyczne oblężenie - oznajmił, wylatując w powietrze. Kierował się prosto w górę, w stronę stratosfery, z najwyższą prędkością na jaką pozwalała jego rakieta. Po drodze zaś przywołał bombę termiczną, którą przekazał swojej zmiennokształtnej kuli, z poleceniem dostarczenia przesyłki na szczyt krasnoludzkiej wieży. Termit palący się w temperaturze 2,500℃ mógł nawet nadtopić kamień budowli. Jednak nie to było jego głównym celem. Ekstremalna temperatura miała robić za nadajnik, który wskaże mu dokładne położenie wieży nawet z kosmosu.

Mike spojrzał do góry za towarzyszem, a potem skierował wzrok przed siebie, patrząc na wieżę i… dał susa w śnieg. Skoro nacierała na niego armia, postanowił stawić jej czoła po partyzancku. Heros mało heroicznie czekał w swojej prowizorycznej osłonie aż w zasięgu jego broni znajdzie się kilku przeciwników. Nie chciał rzucać się na jednego, planował czekać do momentu, gdy dookoła niego znajdzie się możliwie jak najwięcej osób. Gdyby jednak został odkryty, stawi aktywny opór. Liczył, że ciągłe opady śniegu, nagła zawierucha i całe zamieszanie ukryją jego taktykę i uda mu się pozostać niezauważonym w zaspie.

Runiczni rycerze spojrzeli na odlatującego w niebo Roya. Przez chwilę się zatrzymali, potem rozejrzeli po polu bitwy. Mike’a nie było nigdzie widać, więc skierowali się w stronę pojazdu, którym para tu przybyła. Powoli otoczyli maszynę, po czym zaczęli rytmicznie okładać ją młotami i toporami. Coraz więcej z nich wylewa się z budowli, aż wreszcie doszło do momentu, gdy Mike stanął przed realną obawą, że któryś potknie się o niego nawet przypadkiem. Wtedy wyskoczył jak leopard na swoją zwierzynę.

Z wyrzuconej w górę zaspy najbliżsi rycerze zobaczyli tylko ludzką sylwetkę, zdeterminowane spojrzenie i błysk światła w mieczu, gdy precyzyjny świst ściął ich głowy. Lądując, Mike był w stanie przejść do aktywnego natarcia, usuwając kolejnych to wojowników cięciami w szyję i sztychami w głowy. Nim wszyscy zdążyli się zorganizować i obrócić w jego stronę, już stał na stercie ciał. Wbrew pozorom nie byli to jednak najłatwiejsi przeciwnicy: z doświadczeń Mike’a, kamienne pancerze krasnoludów faktycznie były wytrzymałe. Nie stanowiły zwykłych skał lecz bryły przetopionego metalu. Pozbawianie ich głów było instynktowną, ale też jedyną optymalną metodą na walkę z tak dużą grupą.

Tymczasem Roy wzlatywał w górę. Król mierzył go zimnym wzrokiem. Nagle, błyskawice zaczęły uderzać prosto w lecącego mężczyznę. Roy oberwał kilka odczuwalnych strzałów, był jednak w stanie nadzorować zmiany atmosferyczne i w miarę skutecznie unikać większości z błyskawic. Skupiając się na nim, krasnoludzki władca nie zauważył bomby, która rozlała się na dachu jego wieży, zmieniając go w lawę.

Niezadowolony, że człowiek uciekał ponad niego, król zeskoczył z wieży, a balkon oderwał się za nim i przekształcił w skrzydlatą bestię. Wbrew prawom natury, kamienny Rok zaczął kierować się w pościg za Royem. Lecący na nim krasnoludzki król zbierał w dłoniach energię elektryczną. Z kolei jego żołnierze, otaczający Mike’a, zaczęli unosić bronie do szarży. Ich puste twarze nie wyjawiały emocji i nie sugerowały inteligentnych planów. Mieli przewagę liczebną i zamierzali ją wykorzystać.

- Nie uważasz, że ściganie uciekającego wroga jest poniżej twojej rangi? Myślałem, że wy cenicie sobie honor! - zakpił Roy prześmiewczym tonem w stronę krasnoludzkiego władcy. Jednak po chwili śmiechu puknął się w hełm. - Ah tak, tamten kapłan mówił coś, że nie możecie zakończyć walki dopóki któryś z walczących nie zginie. Cóż za idiotyczna strata czasu i potencjalnych opcji taktycznych! - roześmiał się ponownie, wyciągając spod płaszcza małe urządzenie, które szybko rozłożyło się do rozmiarów małego działa.
- W takim razie zmuszasz mnie do użycia mojej najpotężniejszej broni! Przygotuj się na szybką śmierć, władco karłów!
Plan inżyniera oczywiście nie był taki prosty na jaki wyglądał. Gdy tylko działo zabuzowało od zbieranej energii, spod chmur wyleciała opalizująca kula armatnia pędząca w stronę króla. Przed uderzeniem, kula rozpostarła się do postaci metalowej sieci. Miała ona na celu złapanie krasnoluda wraz z ptakiem, uniemożliwiając mu latanie. Jak również rozproszenie jego elektycznego ataku, który w takiej sytuacji powinien porazić samego użytkownika złapanego w przewodzącą prąd sieć.
- Głowica jądrowa uzbrojona - Roy usłyszał w hełmie kobiecy głos, gdy na czubku działa wycelowanego w króla otworzył się mały portal o średnicy zaledwie trzydziestu pięciu centymetrów. Zakamuflowana bomba atomowa wynurzyła się z niego, by natychmiast zacząć opadać w dół. Ciężko byłoby zakamuflować również pracujące silniki rakiety. Jednak póki co sama grawitacja ściągała bombę we właściwym kierunku. Kontradmirał upewnił się, że silniki zostaną aktywowane dopiero gdy broń atomowa znajdzie się głęboko pod chmurami, zdala od wzroku krasnoludzkiego władcy.


Mike rozumiał tylko jedno – musi znaleźć schronienie. Nie bał się krasnoludów, bał się tego, co zleci z nieba. Naoglądał się za dużo filmów ze zwariowanymi naukowcami, aby wierzyć, że Roy postanowi być spektakularny. Dlatego zeskoczył z usypiska ciał i już w powietrzu zaczął kręcić ostrzem, aby wyrąbać sobie drogę do pojazdu. Gdy znajdował się blisko niego, krzyknął Jules Verne i dotknął jego blachy, szepcząc “IS INDESTRUCTIBILITY”, po czym wskoczył do środka, od razu zamykając za sobą właz. Następnie uśmiechnął się z szaleńczym błyskiem w oku i rzekł do Great Sage’a:
- Mój drogi, naucz mnie prowadzić to coś. W trybie natychmiastowym. Pora się zabawić – mówiąc to, skoczył do konsolety, uruchamiając maszynę i ruszając przed siebie, w żadnym przypadku nie omijając krasnoludów. Podczas driftowania z głośników dało się usłyszeć specyficzną muzykę, która dotarła do uszu Roya przez słuchawki. A Mike oddalał się czym dalej od wieży, unikając tunelu oraz skarpy – nie chciał, aby podmuch go zdmuchnął. Planował stanąć w bezpiecznej odległości, kierując się bardziej instynktem, niż faktyczną wiedzą.


- Niy mōm ściyrpliwości dlŏ kapelōnōw Lokiego! - Wrzasnął król. Ku zdziwieniu Roya, spojrzał on za siebie, a tak właściwie w kierunku wskazanym przez dziwny patyk w rękach naukowca, gdzie zauważył rozkładającą się sieć. Był na tyle silny, że zamachem broni zerwał kilka łączeń unikając bycia oplecionym. Gdy bomba Roya zaczęła spadać, zauważył on jednak, że wierzchowiec króla nie mógł pochwalić się tym samym szczęściem.

Mike przebijał się przez krasnoludy skutecznie, choć w tempie które nie było idealne. Jak na humanoidów bez wszczepów byli oni twardzi i upierdliwi, a bohater miał wrażenie, że wcale ich nie ubywa. Mimo tego, udało mu się przebić do pojazdu i wskoczyć do środka. Great Sage zaprezentował mu ściągę z sterowania i podstawowe informacje co do efektów przeróżnych dźwigni i pedałów, podobnie jak w przypadku motora. Instrukcji towarzyszyły tłumaczenia audio, na które heros nie miał jednak czasu, jeśli nie zamierzał testować efektów swojego zaklęcia.

Pojazd szczęśliwie odpalił, wiertło zakręciło, a moloch zaczął przebijać się przez dziesiątki krasnoludzkich wojowników którzy z szaleństwem na twarzy rzucali się prosto pod gąsienice. Z okrutnymi rykami wbijali topory i młot w wiertło, starając się zniszczyć róg stalowej bestii. Ciężkie buciory zaczęły rozbrzmiewać od runicznych wojowników, którzy wskoczyli na obudowę maszyny. Łopot narastał z uderzeniami ich siekier i buzdyganów. Stal ryczała i skrzypiała, lecz mimo wgłębień i obić, nie puszczała. Nie pojawiły się żadne wyrwy w stali. Mike nie dojrzał nawet szpary światła słonecznego, mimo narastającej falistej tekstury sufitu nad jego głową. Dopiero gdy usłyszał grom za sobą, świat przed nim rozbłysł oślepiającym światłem.

Planowana przez Roya eksplozja głowicy miała mieć miejsce przy jej zderzeniu z wieżą władcy gromów. Krasnoludzki lord został jednak postawiony w nieprzewidzianej sytuacji. Splątany stalową siecią Roya kamienny ptak nie miał siły się ruszyć, więc zaczął spadać na ziemię. Uwolniony od krępującej rtęci władca nie zdecydował się na uwalnianie swojej bestii, takież próby byłyby raczej bezowocne. Przed jego oczami ukazał się jednak stalowy owoc. Gdy aktywowana rakieta zaczęła skręcać w stronę budowli, wyłoniła się spośród chmur. Gdyby jej pozwolił, przeleciałaby pod spadającym wierzchowcem. Władca postanowił ją jednak przechwycić.

Król odbił się od swojego Roka, wygiął plecy w tył i z pełnią siły przywalił młotem w lecącą bombę, krzycząc w niebogłosy przez cały czas. Impet uderzenia wystarczył, aby aktywować ją przedwcześnie. Światło przegoniło mrok nad polem bitwy, a fala uderzeniowa rozproszyła chmury.

Gdy rozbłysk światła minął, Mike zdał sobie sprawę, że jego pojazd w połowie przerodził się w magmę. Tak jak sobie tego zażyczył, maszyna wciąż była niezniszczalna. Zachowała swój prostokątny kształt, a wszystkie ściany stały niewzruszone. Jednak połowa jej holu była rozgrzana do czerwoności, a silnik nagle przestał pracować. Roy tymczasem obserwował pobojowisko pełne stopionych humanoidalnych figur. Fala uderzeniowa wystarczyła do przewrócenia i rozbicia już naciętej przez Mike’a wieży, a ci, którzy stali blisko niej lub pod samą bombą nie przetrwali ataku. Pod naukowcem nie pozostał ślad krasnoludzkiego króla.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 21-11-2023, 12:26   #10
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Eidith
Planeta Croak-7


TRILLIONS, THE NANITE DRAGON
Na przeciw Eidith wyrósł olbrzymi smok, swoim rozmiarem przypominający bloki mieszkaniowe. Poruszająca się skóra kreatury wskazywała, że jest w pełni utworzona z wciąż aktywnej masy nanitów. Rykiem kreatura oznajmiła swoją gotowość do walki z kostuchą.
Yato zakręcił wąsem na widok kreatury. - myślisz, że jest w środku? - zgadywał, gdy kreatura ryknęła w stronę ich dwójki.
- Na pewno jest. - Stwierdziła Kostucha materializując w smoczych łapach drzewiec na którego końcu pojawił się otwieracz do puszek. - Yato daj mi chwilę postaram się to namierzyć. - Oznajmiła skupiając wzrok na powstałym smoku. To było nawet trochę śmieszne że obrał akurat tą formę ale o obowiązkach też trzeba pamiętać. Eidith będzie w pozycji obronnej dopóki nie namierzy czegoś w smoku co różni się od reszty nanitów. Yato jest bardziej niż zdolny ją ubezpieczać w tym czasie.

Smok nie próżnował, poderwał się z miejsca skacząc w stronę Eidith. Rozpiechrzył swoje skrzydła nabierając tempa. Kostucha starała się zachować dystans, analizując przeciwnika. Skrzydła gigantów trzaskały z uderzeniem bicza za każdym wymachem. Smok z nanitów otworzył szeroko paszczę, szykując się do ugryzienia Eidith. Yato wybił się z kostuchy. Wykonał salto w powietrzu, po czym zasadził kopniak w szczyt smoczej głowy, z impetem zmuszając łeb do opadnięcia w dół. Zachowując swój pęd, bestia pochwyciła jednak Eidith w swoje przednie pazury, szykując się do zapasów, gdy Yato odskoczył z powrotem na plecy swojej pani.
Ku zdziwieniu Eidith, w smoku nie było niczego nietypowego. Kreatura wyglądała na stworzoną z jednakowych maszyn niczym olbrzymie zbiorowisko bakterii. Jeżeli centralny komputer wyróżniał się od przeciętnych nanitów, nie było go wewnątrz smoka.
Smoczyca którą była wtedy Eidith pochwyciła swoimi pazurami ręce które ją trzymały. Gdy tylko poczuła uchwyt zaczęła zamrażać miejsce które trzymała by je najzwyczajniej odłamać. Skoro nie ma słabego punktu postanowi go roztrzaskać kawałek po kawałku.
Aby zabezpieczyć swoją pozycję w powietrzu, kreatura z nanitów spróbowała obrócić dwójką w powietrzu, wprowadzając ich w stan powietrznej beczki. Jednakże z uwagi na wykorzystanie mrozu przez Eidith, taktyka ta na niewiele się zdała. Napór mięśni Eidith odłamał zamrożone kończyny bestii.
Stwór został od niej oderwany i opadł w dół, szybko jednak odzyskał swój balans. Jego dłonie odrosły choć Eidith widziała, że stwór wyłącznie przeniósł nanity z jednej części ciałą w inną, nie tworząc nowej materii. Bestia uniosła się wysoko w górę, po czym z rozdziawioną paszczą zaczęła opadać w stronę Eidith. W tym momencie szara masa pod nimi zawrzała i wystrzeliła w górę, otaczając kostuchę i jej sługę gejzerami nanitów.
- Dumb bunch of silicone. - Mruknęła widząc jak smok nanitów na nią szarżuje z góry. Jak ktoś jest tak uprzejmy, że daje z siebie wszystko do szarży trzeba to uhonorować. Okiem które wyrosło na jej plecach zobaczyła gejsery nanitów i wszystkie lampki w jej głowie mówiły by nie dać się tym zalać. Zaczęła więc bardzo zwinnie między nimi manewrować nie spuszczając z innych oczu lecącego do niej smoka. Planem kostuchy było użycie pędu przeciwnika by go roztrzaskać o ziemię zwinnym przerzutem. Do tego jednak potrzebowała gleby, więc starała się unikać w stronę krańca oceanu nanitów. Miała nadzieję, że zdąży wylecieć poza obszar szarej masy nim ją dopadnie.
Zręcznie manewrując wokół wybuchających w niebiosa nanitów, Eidith prędko dotarła do krańca szarej masy — od kiedy zaczęli walkę, nie oddalili się od skraju pochłoniętego terytorium. Wrogi smok leciał tuż za nią. Ledwo po tym, jak się odwróciła, wpadł w nią zarówno pazurami, jak i swoją paszczą. Przewrót pozwolił Eidith na wyprowadzenie ich obydwu z lotu. Niestety jednak manewr ten nie pozwoli na rozwarcie szczęk bestii. Wraz z nanitowym smokiem rozbiła się o trawę, wciąż trzymana przez jego paszczę. Chcąc ją unieruchomić, bestia zaczęła oplątywać jej tylne nogi swoim ogonem.
- Oh? You want some huggies? Yato zejdź. - Rzuciła kostucha, gdy jej smocze kończyny zamieniły się w macki, a także wiele mniejszych wyszło z jej ciałą oplatając smoka nanitów. W każdym miejscu, gdzie go dotykała używała swojego “absolutnego zera”. Następnie miała zamiar zacząć się z nim tarzać szaleńczo po trawie jak trafiony raidem karaluch. Celem tego działania było jak najbardziej poodpłupywać kawałki zamrożonych nanitów ze smoka.
Yato wylądował lekko na trawie, oglądając zapasy dwóch smoków. Z każdym ruchem Eidith zostawiała za nimi garści lodowych fragmentów. Yato zdeptał jeden z nich i pokręcił głową. - Lód ich nie zabija! - ostrzegł. Maszyny miały za zadanie terraformacje całej planety. Odporność na krytyczne temperatury była jedną z ich podstawowych cech. To powiedziawszy, smok nie radził sobie w zapasach zbyt dobrze, gubiąc fragmenty swojej masy w walce z Eidith. Nagle zmienił on strategię i rozpadł się w szarą masę, która rozlała się po ciele Eidith.
Skoro lód ich nie zabija będzie musiała znacznie przyśpieszyć eksploatację tych maleńkich maszyn. Ciało Eidith także się rozlało na coś bezkształtnego, z tym że zaczęła robić z siebie tornado by się wymieszać z nanomaszynami. Musiała się upewnić że dotyka jak najwięcej tych maszyn gdy używała na nich swojego rozkładającego dotyku.
Rozciągana przez Eidith plama nanitów szybko przestała przypominać smoka, zmieniając się w metaliczny eldritch smoothie. Zwięszanie kontaktu z nanitami oczywiście oferowało im również szerszą powiechnię do ataku, którą wykorzystywały, wgryzając się w ciało Eidith.

Kostucha zaczęła znów zmieniać swój kształt, przy okazji nadal wirując i operując położeniem nanitów na swoim ciele. Eidith powoli zaczęła wracać do swojej formy, jednak jej prawa ręka była nieproporcjonalnie duża i w kształcie łyżki. Na niej właśnie starałą się uformować resztki nanitów jakie na niej spoczywały po czym zamknęła je w swojej pięśco- łyżce, używając swojej tytanicznej siły by je skompresować. Gdy już odzyskała swoje wymiary i wygląd, w momencie gdy jej obcasy dotknęły trawy zaczęła się szybko obracać. Coraz szybciej i szybciej nabierając rozpędu, ostatni obrót skończyła mocarnym tupnięciem, które stworzyło krater pod nią. Wzrokiem określiła ruch słońca, i to jak planeta się obraca do położenia gwiazdy. Z cichym pomrukiem wysiłku miała zamiar cisnąć zawartością pięści w słońce na niebie. Nawet jeśli jakimś cudem maszyny mogą przetrwać słońce… cóż niech bawią się tam dobrze póki za miliony lat nie trafi jej szlag..
Nanity miały ograniczoną inteligencję. Nie były w stanie zareagować na plan Eidith, pozwalając jej na przedstawienie siły. Kula szarej masy wyruszyła w podróż z prędkością, która powinna zdołać wysłać ją poza atmosferę. Trillions był jednak olbrzymią kreaturą. Kula była po prostu zbyt duża i zbyt płynna, aby w ten sposób wyzbyć się całego tworu: fragmenty kuli rozlewały się w locie na wszystkie strony, a wiele z nich opadało w kierunku ziemi. Eidith zdobyła jednak to, czego potrzebowała.
Gdy szara masa straciła swojego strażnika, jej komputer zmuszony był na wydanie nowej komendy. Swoim wzrokiem, Eidith dostrzegła nader aktywny fragment w głębi szarego oceanu, nagrzewający się od pracy jego podzespołów. Eidith teraz wiedziała, gdzie znajduje się jednostka dowodząca.
Gdy tylko namierzyła swój główny cel poderwała się do lotu tuż nad nim by swoją utworzoną łyżko-ręką zgarnąć jednostkę i cofnąć się z powrotem na trawiasty teren. Miała nadzieje że to był już koniec tej zabawy. Kostucha nienawidziła walczyć z robotami gdyż jej zmodyfikowany umysł przez Doca i Gerarda nie produkował dopaminy. Coś musiało cierpieć, coś musiało czuć ból. Jednak nikt nie powiedział że praca musi być przyjemna.
- CZEKAJ! - krzyknął Yato, było jednak za późno. Eidith szybowała już nad szlamem, gdy nagle wystrzeliły z niego bronie: obracające się kosy. Jedna z nich precyzyjnie przeleciała przez ramię Eidith, odcinając jej ‘łyżkę’, nim kostucha zaeragowała aby wstrzymać swój lot i rozejrzeć się. Z buzującego szaergo oceanu zaczęła wyłaniać się postać Tobora. Centralna jednostka nie była jednak zbiorem nanitów, a jedynie się w nim ukrywała.
- 01001100 01101111 01110011 01110011 00100000 01101111 01100110 00100000 01101101 01100001 01110011 01110011 00100000 01100100 01100101 01110100 01100101 01100011 01110100 01100101 01100100 00101110 00100000 01000001 01110011 01110011 01110101 01101101 01101001 01101110 01100111 00100000 01100101 01101100 01101001 01101101 01101001 01101110 01100001 01110100 01101001 01101111 01101110 00100000 01110000 01110010 01101111 01110100 01101111 01100011 01101111 01101100 01110011 00101110 00100000 01010100 01100001 01110010 01100111 01100101 01110100 00111010 00100000 01101000 01110101 01101101 01100001 01101110 00100000 01100011 01101111 01101110 01110011 01100101 01101110 01110011 01110101 01110011 00100000 01101111 01100110 00100000 01100100 01100101 01100001 01110100 01101000 00101110 00100000 01010011 01110101 01100011 01100011 01100101 01110011 01110011 00100000 01110010 01100001 01110100 01100101 00111010 00100000 01101110 01101111 01110100 00100000 01100001 01110000 01110000 01101100 01101001 01100011 01100001 01100010 01101100 01100101 00101110 00100000 01010010 01100101 01100011 01101111 01110010 01100100 01101001 01101110 01100111 00100000 01100010 01100001 01110100 01110100 01101100 01100101 00101110 00100000 01010100 01110010 01100001 01101110 01110011 01101101 01101001 01110100 01110100 01101001 01101110 01100111 00100000 01100100 01100001 01110100 01100001 00100000 01101000 01101111 01101101 01100101 01110111 01100001 01110010 01100100 00101110 - maszyna produkowałą ciągły, jednostajny pisk unosząc się ponad szarą masę. Powoli zaczynała lewitować, aż uniosła się do poziomu Eidith, a spod jej nóg wystrzeliły dziesiątki nowych kos. Numer seryjny maszyny zdobił jej szyję.


D34-TH
Terraforming unit
Mówią że kopia jest najwyższą formą komplementu. Eidith wcale tak nie uważała, przed sobą widziała drwinę. Spojrzała na swoją odciętą kończynę i prychnęła pod nosem. To jest właśnie problem walki z nieorganicznymi, nie wiedzą kiedy przestać… ani Kostucha nie wie kiedy może przestać. Była zbyt pewna zwycięstwa nad szlamem i opuściła gardę. Przez pobyt na Cholula troszkę jej zmysły bitewne zardzewiały. Na brzęczenie maszyny odpowiedziała.
- I don't speak toaster. - Widząc szybujące kosy utwardziła powierzchnię swojej skóry i na krótki moment wskazała palcem do góry. Między słońcem a toborem zaczęło się coś tworzyć z pyłku który właśnie kostucha wydzielała. W tym samym czasie szarżowała w przód by skrócić dystans do maszyny. Potrzebowała krótkiej chwili na coś, więc skupiła się na unikach i parowaniu kos.

Tobor spojrzaa na Eidith, a jej lewitujące kosy ruszyły w stronę kostuchy. Te, które widziała ze swojej pozycji były tylko częścią arsenału jednostki kontrolnej. Kolejne wyskakiwały spod szarej masy w losowych momentach dodatkowo utrudniając manewrowanie. Mimo tego, Eidith udało się w pełni uniknąć ataku.

Skracając dystans Kostucha bacznie obserwowała lot monolitu, który utworzyła w powietrzu. Gdy już obiekt jak i Eidith były w pobliżu robota z pleców kobiety wyskoczyły dwie duże ręce które pochwyciły monolit. Trzymając go jak kij bejsbolowy zamachnęła się prosto na tobora usiłująć posłać maszyne w stronę mnicha. - Yato! - Krzyknęła tuż przed zamachem.
Widząc monolith Eidith, tobór zaczęła zniżać lot aby uniknąć z nim kontaktu. Opadając przywołała do siebie też nanity, które wyskoczył aby pomóc ją wciągnąć. Ruch ten w połączeniu z dodatkowym czasem zapewnionym przez wyekwipowanie monolitu jako broni przez Eidith pozwoliło robotowi na skrycie się wewnątrz mazi.
Będąc pod szarą materią, tobor zaczął się cofać. Dawała wyraźnie do zrozumienia że nie zamierza walczyć poza swoim terytorium. Jej kosy ruszyły jednak za nią, zdradzając ograniczony zasięg kontroli.

Eidith westchnęła opierając gigantyczny monolit na ramieniu. Wolną ręką przetarła palcami oczy. - Im playing hide and seek with a damn toaster. - Podleciała bliżej miejsca gdzie widziała zatapiającą się maszynę i przygotowała jedną specjalną mackę która wyrosła z jej ramienia. Miała na celu zniszczyć każdą nadlatującą kosę. Kostucha starała się też bacznie obserwować gdzie Tobor się przemieszcza.
Kosy podążały za toborem, ograniczone zasięgiem jej kontroli. D34-TH nie wykazała jednak tego samego ograniczenia z samą szarą mazią. Gdy Eidith szykowała się do obrony, to nie kosy wystrzeliły w jej stronę, a szare kolce eksplodowały spod niej. - UWAŻAJ! - krzyknął Yato z bezpiecznego gruntu, niezdolny do lewitacji nad nanitami. Jego ostrzeżenie wystarczyło, aby Eidith zeszła z drugi większości ataku, choć jedna z jej stóp wciąż została przebita.
Przyglądając się obeliskowi w rękach kostuchy, tobor uniosła dłoń, a z szarej masy zaczęły wyrastać ściany oddzielające ją od Eidith.
To było nawet trochę śmieszne, że kostucha nie mogła nawet drasnąć tobora. Palcem wskazującym posłała monolit nieco wyżej o wprowadziła go w rotacje wokoło własnej osi. Nastepnie z jej ręki wyrósł komiczne duży młot. Gdy monolit juz przypominał obracające się wiertło Eidith z całej swojej mocy uderzyła w tył obiektu bu go posłać na spotkanie ze ścianą i toborem.
Tobor przeliczyła się z siłą swoich ścian. Monolith przebił się przez jej bariery nanitów i zaskoczył ją, gwałtownie uderzając w tors maszyny. Dolna połowa D34-TH została oderwana, nim jej kosy zniszczyły strukturę. Nanity natychmiast wyskoczyły z masy, regenerując jej ciało.
Nawet rozerwana na pół maszyna nie sprawiała żadnej frajdy Eidith. Westchnęła tylko i zmaterializowała kolejny monolit i pozostawiła go w powietrzu. Wydawało jej się, że powinna za bardzo dużo nie pokazywać swoich sztuczek, ten tobor mógł na żywo przekazywać obraz do swojej bazy danych czy tam chmury. Gdy kostucha się tak zastanawiała to chmura była chyba czyimś komputerem? Za mało się znała na IT by dłużej o tym rozmyślać. Utwardziła powierzchnie swojej skóry po czym skróciła dystans. Nawet kosztem obrażeń nie chciała dopuścić by maszyna oddaliła się od niej.
Znajdując się daleko od granicy zajętej przez nanity przestrzeni, jak i również poza przestrzenią dostępną dla Yato, tobor czuła się pewna siebie. Szarżę Eidith przyjęła ze spokojem. Ruchami dłoni skierowała na kobietę swoje kosy. Część nadlatywała z góry, część spod oceanu nanitów. Każda z nich była identyczna i równie groźna. Kostucha musiała lawirować między atakami, aby dbać o swoje bezpieczeństwo. Mimo tego kosy raz po raz nacinały ją, a nawet amputowały części ciała, choć na tę chwilę nie robiło to Eidith większej różnicy. Gdy kostucha zaczęła się już za bardzo zbliżać, tobor wystrzeliła w górę, uciekając w niebo.

Widząc jak tobor bardzo nie chce być blisko Eidith, ta postanowiła żę będzie się z nią bawić w jej przestrzeni personalnej. Poleciała zaraz za robotem ku górze z zamiarem złapania jej i wybicia paskudnej dziury w głowie maszyny przy użyciu swojej pięści. Porzuciła wszelkie odruchy ochrony przed kosami skupiona była na dopadnięciu maszyny w klincz.
Zrywając się natychmiast ku górze Tobor była w stanie przelecieć obok monolitu, unikając kolizji. Ruch ten dał jednak czas Eidith na skrócenie dystansu. Kostucha złapała Tobor i zaczęła bezlitośnie ją okładać. Atak ten, choć podstawowy, był skuteczny. D34-TH nie była jednak bez planu. Gdy monolit mimo wszystko spadł na ziemię, jego zderzenie z oceanem nanitów wybił w górę ogromną ilość mateirału. Eidith i jej przeciwnik zostali zalani nanitami, które natychmiast zaczęły naprawiać Tobor. Ta z kolei zamroziła nanity w powietrzu, zamkyając siebie i Eidith w obszernej bańce grey goo.

Kostucha zaczęła zamrażać powierzchnię swojego ciała, by spowolnić efekt nanitów, w tym samym czasie upewniała się co do swojego uchwytu, co by tobor się nie wyślizgnął. Musi rozszarpać robota, ale w ważnym miejscu. Szkoda, że nie zna się za bardzo na maszynach więc polegała na swojej kobiecej intuicji. Swym wzrokiem dokładnie zaczęła skanować wnętrzności maszyny by znaleźć coś co wygląda… ważnie.
Ciało tobor było pełne nieznanych Eidith kształtów, przyglądając się jej wnętrznościom, kostucha jednak dojrzała, że tors stworzenia jest dużo bardziej złożony, nawet w porównaniu z głową humanoida. D34-TH nie zdradzała żadnych emocji, przyglądając się Eidith zimnym, ale równie analitycznym spojrzeniem. Zaakceptowała fakt, że nie posiada siły na wymknięcie się z rąk swojej przeciwniczki, więc nie marnowała na to energii. Uważnie jednak przyglądała się obrażeniom, które odczuwała Eidith. Nanity nie spowalniały w żaden zasadniczy sposób. Zimno powoli rozprzestrzeniało się przez ich ciecz, a adaptacje przygotowały na takie ewentualności. Bez wątpienia grey goo toborów mogło podróżować nawet przez przestrzeń kosmiczną. Nanity obchodziły skórę Eidith, wchodząc od ciała przez pory i inne otwory, zalewając ją całą, skrobiąc i skubiąc na żywej materii, starając się rozłożyć ją od środka, jak i od zewnątrz.
Trawiące ją nanity już dawno przekroczyły granice dyskomfortu a zaczęły właściwie boleć.
Z brzucha Eidith wyrosła ręka, która miast dłoni posiadała wiertło z losowo umieszczonymi kolcami. Narzędzie nie służyło do odwiertu lecz do maglowania celu.
- Chyba to tyle. Pozdrawiam cię nerdzie po drugiej stronie tych soczewek. - Rzekła z pogardą prosto w twarz maszyny, po czym pozwoliła swojemu tworowi wbić się w najważniejszą część ciała tobora.

Wiertło uderzyło w obudowę tobora, atakując ją ze zgrzytem. Nanity natychmiast wlewały się do powstającej dziury, naprawiając ranę i blokując dostęp kostuchy do organów maszyny. D34-TH uważnie analizowała zachowanie Eidith, gdy jej nanity wżerały się w skórę kobiety. Ostatecznie jednak Eidith wygrała konkurs siły z zielonoskórą istotą, przebijając ją na wylot wiertłem, które zaczęło wciągać i rozrywać podzespoły. Światło w oczach D34-TH zniknło powoli, a wraz z nim nanity spadły w dół, pozbawione kontroli grawitacyjnej jaką wywoływał ich sterownik. Niestety, to co było już przyklejone do ciała kostuchy na nim pozostało.
 
__________________
Also known as Boomy
Recollectors - Ongoing, Gracze: Deadziu, Eleishar
Fiath jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172